Świetne miejsce, zarówno na kameralne spotkanie przy ognisku z kilkoma znajomymi, jak i na zorganizowanie licznie uczęszczanej imprezy plenerowej. Zarządca parku jest wyjątkowo miłym człowiekiem i ochoczo przystaje na wszelkie propozycje ożywienia parku i przyciągnięcia do niego jak największej ilości młodych, energicznych ludzi, dlatego warto do niego zagadać!
szycie strojów:
Szycie strojów
Tradycyjne świętowanie oznacza też tradycyjne stroje! Skrzaty starają się uwijać jak najszybciej ze wszystkimi swoimi obowiązkami, a magiczne maszyny aż parują od prędkości, z jaką przerabiają materiał. Każdy uczestnik Beltane może zgłosić się po tradycyjny strój dla siebie, ale to nie wszystko! Czarodzieje zachęcani są do samodzielnych prób szycia! Materiały, wzory i sprzęt jest dostępny dla każdego, kto chciałby stworzyć sobie swój własny strój.
Rzut k6 jeżeli zgłaszasz się po strój:
Parzysta Jest dokładnie taki, jakim go zamówiłeś! Krój, wymiary i materiał się zgadzają, możesz go zabrać ze sobą, by czekał na Beltane! 1 Całkowicie pomylili twoje rozmiary! Czy to sukienka czy koszula i spodnie, wszystko z ciebie spada, jakby było zrobione na trzech takich jak ty! Przygotuj się lepiej na poprawki na miejscu i dużo szpilek! 3 Wymiary są dobre, to prawda... Tylko rodzaj się nie zgadza. Jeżeli chciałeś sukienkę, dostałeś koszulę i spodnie. Jeżeli chciałeś koszulę i spodnie, dostałeś sukienkę. Możesz je przyjąć, a możesz spróbować zawalczyć o swoje!
Rzut k6 czy ci się udało:
Parzysta - udaje ci się wyperswadować, że to skrzaty pomyliły zamówienie. Ustaw się, zaraz zaczną szycie na tobie właściwego kroju! Nieparzysta - jak się chciało co się chciało, to trzeba było dobrze zamówić. Nie umiałeś zamówić? Lepiej siadaj do szycia!
5 Tak, figurujesz w zamówieniu i to wykonanym ale... Ktoś musiał podwędzić ci twój strój. Z zapisków wychodzi, że zabrał go chwilę przed tobą.
Rzut k6 na to, co się stanie:
Parzysta - niestety, ktokolwiek przywłaszczył sobie twój strój, już dawno zniknął. Możesz albo poprosić skrzaty, żeby uszyli teraz jeszcze jeden strój, albo samemu do tego przysiąść. Nieparzysta - gagatek wciąż tutaj jest! I widzisz, jak próbuje komuś opchnąć za galeony twój strój! Działaj szybko!
Rzut k6 jeżeli szyjesz strój:
1 Musisz się nieźle nachodzić za właściwym materiałem, nigdzie nie widzisz takiego, jaki sobie wymarzyłeś!
Rzut k6, czy udało ci się znaleźć:
Parzysta - w końcu trafiasz na właściwe wzorki u innego czarodzieja, który chętnie dzieli się materiałem. Nieparzysta - choć bardzo się starasz, nigdzie nie możesz wypatrzeć tego wzoru! Musisz zadowolić się czymś innym.
2 Wśród zwojów materiału znajdujesz (na)strojny wianek, zostawiony przy komplecie różnych wzorów i tkanin, świetnie do siebie pasujących, a właściciela nigdzie nie widać. Znalezione nie kradzione, prawda? Koniecznie zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie! 3 Zebrałeś wszystkie potrzebne wzorce pod wycinanie elementów i masz pozbierane materiały. W trakcie szycia parę rzeczy ci nie gra, ale nie kwestionujesz idąc za ideą "trust the process". Cóż, ten proces doprowadził cię do tego, że jeżeli chciałeś koszulę, skończyłeś z sukienką i na odwrót. Może ktoś będzie chciał się z tobą wymienić? 4 Gdy wybierasz materiały, zauważasz różne notatki pozostawione przez kogoś, kto zdecydowanie musiał interesować się modą. Kilka rolek tkaniny jest opisana jako "ładne", "zupełnie nienastrojowe", "oddające ducha wiosny", a jedno z nich "do tego będzie pasować ta biżuteria". Jak widać nie dość, że znawca mody to jeszcze musi mu się przelewać, bo z dobroci serca zostawił kolczyki z króliczkiem! Koniecznie zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie! 5 Twoja maszyna zdaje się wyjątkowo oburzona tym, jak długo musi pracować! W pewnym momencie zupełnie się buntuje i przestaje pracować, blokując twój strój pod igłą.
Rzuć k6 na odzyskanie materiału:
Parzysta - udaje ci się przekonać niepocieszony sprzęt, żeby jeszcze raz ruszył igłą i oddał ci twoją pracę! Dobrze, że byłeś już w połowie szycia, teraz ręczne dokończenie tego nie będzie aż tak trudne. Nieparzysta - siłujesz się z maszyną o materiał, aż w końcu ten cały się rwie! No nieźle... Teraz nie masz ani swojej pracy ani maszyny i musisz zaczynać z igłą i nitką w rękach od zera!
6 Musiałeś wyjątkowo wkupić się w przyjaźń skrzatów, bo mimo masy roboty znajdują czas, żeby co jakiś czas podejść do ciebie i ci coś podpowiedzieć. Cała praca przychodzi ci bardzo przyjemnie i sprawnie.
Niedługo koniec wakacji, miasto jeszcze tętni życiem, bo już za chwile, już za momencik trzeba się będzie przenieść w zimne i ciemne mury zamku stojącego nieopodal Zakazanego Lasu. Oboje znacie to miejsce bardzo dobrze, w końcu kto by go nie kochał, jego ciepłej i rodzinnej atmosfery, urwisów, zwariowanych lekcji, bali i przesiadywania przy kominku w pokoju wspólnym w gronie przyjaciół. Zanim jednak oddacie się temu i wielu innym czynnością towarzyszącym nauce w Hogwarcie, jeszcze choć raz dajcie się porwać wakacyjnemu szaleństwu. Młodość jest tylko jedna, pamiętajcie o tym, zanim postanowicie przeczytać kolejną, nudną, mugolską książkę czy płakać wieczorem w poduszkę. Z tego magicznego czasu trzeba czerpać, ile tylko się da! Tego wieczoru przyjaciele Matta Greyhound'a postanowili zorganizować ognisko w jednym z najczarowniejszych miejsc w Hogsmade. Rzadko odwiedzane, zachwyca swoim nienaruszonym urokiem, mocą wzrostów, potęgą czynów. Nikt jednak nie przewidywał, że na tym zacnym przyjęciu pojawi się Tiffany Keppoch. Oczywiście, nikt jej stamtąd nie wyprosił, jednak wiadomo jak to stereotypowo gryffoni reagują na ślizgonów... Eh, te uprzedzenia 'domowe', prawie jak rasizm u mugoli. Nic tylko nazwać to chorobą psychiczną i oduczać biedne dzieciaczki już na samym początku nauki. Matt przyjmie niespodziewanego gościa na ognisku 'chlebem i solą', czy też okaże się kolejnym, stereotypowym uczniem. Czy tej nocy każdy przybyły będzie mógł powiedzieć, że dobrze się bawił? A może wybuchnie wielka awantura, która to popsuje smaki lata? I w ogóle co tam robi to urocze dziewczę? Zaraz się wszystko okaże...
Zaczyna Matt. Przed napisaniem pierwszego postu rzucasz jedną kostką w temacie do tego przeznaczonym na zdarzenie losowe. 1 lub 4 - Matt piecze kiełbaskę nad ogniskiem, gdy Tiffany szturcha go w ramię, by o coś zapytać. Ten nieumyślnie odwraca się z wystawionym w stronę dziewczyny patykiem z mięsem. Brudzi jej strój tłuszczem i sadzą. 2 lub 5 - Tiffany najwyraźniej ma niefart, bo wpada na kogoś. Przy okazji z torebki wypada jej wibrator i zdjęcia Matta. Przypadek? Nie sądzę. 3 lub 6 - Wszyscy imprezowicze wpadają na pomysł zrobienia karaoke, na którym królem i królową okazują się Matt i Tiffany. Oboje zbierają ogromne oklaski, po czym w nagrodę dostają po kuflu piwa kremowego.
(Jest, wypadła 2, marzyłem o tym!) Jak to już przystało, koniec wakacji trzeba przecież jakoś uczcić. Moi zwariowani przyjaciele postanowili urządzić sobie ognisko. Dobry pomysł. Ale w sumie nie ważne jest jak spędzasz czas, ważne że z przyjaciółmi, wśród ludzi, a nie sam w czeluściach swojego pokoju. Po kilkudziesięciu minutach trafiłem na miejsce. Piękne miejsce, uściślając to. Oświetlenie, wokół pole - nadawało to piękny klimat. Można by rzec że dosłownie letni! Po przywitaniu się z każdym gościem z Gryffindoru, zauważyłem dziewczynę. Wyróżniała się wśród innych, bo była sama. Dziwne, nie rozmawiała z nikim. W takim razie skąd się tu wzięła. Obstawiam że jest z innego domu. Cóż, nie mam zamiaru się tym przejmować, mam zamiar się dziś bawić. Odwróciłem głowę i zająłem się swoimi sprawami.
Zakończenie wakacji! W sumie nawet mi to pasuje, gdyż mam już dość nudy i wolałabym zacząć już lekcje. Podobno szykuję się impreza nad ogniskiem w Hogsmade. No cóż nie mam nic innego do roboty. Lepsze to niż nic. Uszykowałam się i wyszłam. Po kilkunastu może kilkudziesięciu minutach odnalazłam to miejsce. Było naprawdę piękne, lecz coś popsuło mi ten widok. Mało było osób z innych domów niż Gryffindor. Wydawało mi się ,że jestem jedyną Ślizgonką w tej grupie. Stanęłam w pierwszym lepszym miejscu nie odzywając się do nikogo. Postoję i popatrzę jak sprawy się potoczą.
(Tiffany najwyraźniej ma niefart, bo wpada na kogoś. Przy okazji z torebki wypada jej wibrator i zdjęcia Matta. Przypadek? Nie sądzę. - to mamy do rozegrania, a Twoja odpowiedź mi nie pomogła.) Stałem sobie zamyślony. Cóż za piękny wieczór, pełno gwiazd, wokół latają świetliki. Atmosfera była piękna. Wiadomo, pierwsze butelki poszły w ruch, co to za impreza bez alkoholu. Zabawa, zabawa, zabawa, to teraz mam w głowie. Trzeba uczcić nadchodzący rok szkolny, i liczyć na to że będzie lepszy niż poprzedni. Szczerze? Nie sądzę że to się uda.
Czuję się skrępowana w tym towarzystwie ale już za późno żeby się wycofać. Robię się głodna więc chyba pójdę coś zjeść. Ruszam w stronę ogniska z kiełbaskami. Gdy nagle jakiś Gryfon wyskakuje mi przed nos! Nie zdążam i wpadam na niego. Upadam i chyba stłukłam sobie kolano. Zawartość mojej torebki wala się po ziemi i nagle wszyscy Gryfoni wpadają w histeryczny śmiech.
Nagle poczułem, że ktoś na mnie wpada. Odwracam się zdezorientowany, by zobaczyć ową Ślizgonkę leżącą na kolanach. Ale tym, co szczególnie przykuwa moją uwagę, jest zawartość jej torebki, która prawdopodobnie opróżniła się podczas upadku. Wiadomo, po ziemi walają się głównie damskie rzeczy, ale żeby nosić ze sobą WIBRATOR na ognisko? To chyba nie jest normalne... Ale co... Nagle spostrzegam moje zdjęcie leżące na ziemi. No nie, tego już za wiele. - Możesz mi łaskawie wytłumaczyć, co to jest? - pytam, podnosząc z ziemi swoje zdjęcie. Nie ukrywam swojej złości. Widać, że zdjęcie zrobiono z zaskoczenia, prawdopodobnie mnie szpiegowała. Nienawidzę tego. Jak można chodzić za kimś krok w krok, bądź ukrywać się by tylko go pooglądać z daleka. To prawie jak nękanie. No ale jakby nie było, wibrator rozśmieszył publikę, i teraz każdy patrzył wyczekująco na moją reakcję. Biedna Ślizgonka.
Ale to nie moje! - Odpowiadam próbując się bronić. Rzeczywiście nie było to moje. Z szokiem wpatruje się w torebkę. Torebkę która nie należy do MNIE. Musiałam ją pomylić kiedy byłam w Miodowym Królestwie i nie patrząc się na to którą zabieram. Wzięłam niewłaściwą. No cóż były bardzo podobne. Ale teraz już nic nie poradzę. Leże na ziemi a z góry patrzy się na mnie Gryfon który widnieje na zdjęciu które wypadło z torebki. Na początku nie dotarło do mnie o co ten zamęt i wtedy zobaczyłam wibrator. O nie! Mam ochotę płakać. Przecież oni wszyscy myślą ,że to moje rzeczy. To naprawdę nie moje! - Już prawie krzyczę z łzami w oczach i policzkami które pewnie mają kolor dojrzałych pomidorów.
Ta głupia Ślizgonka, myśli, że zrobi ze mnie idiotę, tak? Nikt jej w to nie uwierzy, że to nie jej. Świadczy o tym to, że te rzeczy wypadły z torebki, którą miała na ramieniu. Przypadek? Nie sądzę. - Myślisz, że ktokolwiek Ci w to uwierzy, co? - zaśmiałem się. - No cóż, mylisz się. Głupiutka dziewczyna. Nienawidzę kłamców. Ślizgoni to mistrzowie kłamstwa, wierzenie im to jak... Nie wiem co, ale coś nienormalnego.
- Tak! Właśnie tak myślę! - Wstaje i prawie wykrzykuje mu to w twarz. Otrzepuję ubranie i patrzę na niego z wyższością. Nie dam się wyprowadzić z równowagi. -Mogę ci to udowodnić Gryfonie - Mówię z wściekłością. Gwałtownym ruchem podnoszę torebkę. Patrzę na spód torebki i uśmiecham się z triumfem. - Widzisz, gdyby była to moja torebka - Zaczynam zadowolona - Pod spodem była by naszywka "Tiffany Zoey Keppoch" - Podsuwam mu ją pod nos. Podnoszę torebkę w górę po odpowiednim kątem pokazując wszystkim ,żeby mogli zobaczyć że takiej naszywki tam nie ma. - Zdziwiony? Mam ochotę opowiedzieć mu całą opowieść z Miodowym Królestwem ale nie chcę wyjść na sierotę która musi się ciągle tłumaczyć z jej błędów.
- Och, nie ani trochę. Ach te Ślizgońskie maniery. - odpowiedział z przekąsem. Cóż za teatrzyk w wykonaniu Ślizgonki, wszyscy prawie pokładają się z jej dziecinnych tłumaczeń, nikt jej nie uwierzy, to jest oczywiste. Cały Gryffindor będzie miał z niej pośmiewisko do końca wakacji, będą sobie opowiadać tą pikantną historię z wibratorem w torebce. W sumie, jakby to nie była jej torebka, to w takim razie czyja? Nie, nie zakładam takiej opcji.
- Szkoda - Odpowiadam z twarzą pokera. Głupi Gryfon pewnie myśli ,że wyprowadzi mnie z równowagi. Nie postanawiam uciekać. O nie! Jeszcze dorobię mu rogów. Prędzej czy później. No cóż bezimienny Gryfonie własnie sprawiłeś sobie wroga. - Nie mam pojęcia do kogo ta torebka należy ale moja wygląda tak ... - Sztucznie uśmiecham się do niego. Wyjmuję moją różdżkę z kieszeni w moich spodniach - Accio torebka Tiffany Keppoch! W mojej dłoni pojawia się torebka. Tym razem MOJA. - Widzisz - Zaczynam - Tak wygląda MOJA torebka. Torebka wykonana z zielonego aksamitu nie różni się od tamtej zbyt dużymi detalami. Kolor materiału jest taki sam lecz na mojej torebce jest naszywka wykonana przez moją matkę i brożka z wężem. Na pierwsze spojrzenie bardzo łatwo je pomylić.
- Cóż za linia obrony, brawo. Mam teraz klękać Ci do stóp? - roześmiał się. Ach Ci Ślizgoni i ich mania przewagi nad każdym. Zawsze chcą być numerem 1. Nie wyobrażają sobie innej opcji. Są kłamliwi i podli, dlatego ciężko im ufać. Nieznajoma Ślizgonka wykazuje się niebywałą odwagą, wśród nieznajomych ludzi broni się prawie jak lwica.
- Nie przemęczaj się- Mówię z nutką irytacji. Myśli ,że jest zabawny? No cóż, myli się. Wkładam różdżkę do kieszeni. Mam ochotę sobie pójść i przestać się spowiadać przed nimi. Koleś naprawdę zaczyna mnie irytować. - Szkoda ,że nie wiesz jak irytująco i idiotycznie się zachowujesz - Mówię z całkowitym spokojem - A podobno jedną z cenionych cech Gryffindoru jest sprawiedliwość. Ty nie potraktowałeś mnie sprawiedliwie. Ba! Nawet zarzuciłeś mi kłamstwo. Czemu? Bo przecież jestem Ślizgonką której nie można ufać. Zabawne!
- To wcale nie jest zabawne, tylko prawdziwe. Taka jest przecież wasza natura. - Uśmiechnął się półgębkiem. Ja zachowuję się irytująco? Idiotycznie? Serio, lepszych określeń nie mogła znaleźć. Przynajmniej umie się bronić, to daje jej u mnie plusa. Ech, Matt, to zwykła Ślizgonka. - Wstawaj, nie leż już na tej ziemi. - wyciągnął do niej dłoń. Uprzejmość to moja druga strona. Lubię pomagać, ale tym, którzy na to zasługują. Nie mogę się zachowywać jak człowiek bez serca, w końcu jestem z Gryffindoru, a to przecież o czymś świadczy.
Niepewnie patrzę na wyciągniętą dłoń. Waham się ale łapię ją i podnoszę się z ziemi. - Dzięki - Mruczę pod nosem. Może nie jest taki zły ale na początku zachowywał się jak kompletny dupek. - Chyba czas zakończyć to przedstawienie - Patrzę na niego pytająco - z porozumieniem stron? - Akcentuje dobitnie. Mam już dość i czuję się zmęczona. Serio, mam ochotę paść na łóżko w dormitorium i spać przez kolejne 2 dni. No i mam ochotę zamordować prawowitą właścicielkę torebki. Nawrzeszczeć na nią jakich problemów mi narobiła ale raczej prędko się nie do wiem kto to taki.
- Pewnie. - uśmiechnąłem się do dziewczyny. Cóż, patrząc na nią z bliska była ładną dziewczyną, niepasującą do Ślizgońskiego wizerunku. Choć na początku nie zrobiła na mnie pozytywnego wrażenia, uważam że mógłbym ją polubić. Wreszcie ludzie stracili zainteresowanie nimi, i powrócili do swoich zajęć. Mogli w spokoju porozmawiać ze sobą i nie czuć się obserwowani. - Tak w ogóle, skąd się tu wzięłaś? Większość osób jest tu z Gryffindoru.
- Nie miałam nic innego do roboty - Powiedziałam od niechcenia - Myślałam ,że sobie tu przyjdę i postoję bez zwracania większej uwagi. No cóż, nie wiedziałam ,że będzie tu tylu Gryfonów. Teraz to wszystko wydawało się bardzo zabawne. A on? Naprawdę chyba nie był taki zły ale no cóż ... nie mój typ. Od wracam się od niego i zaczynam iść w stronę Hogwartu. - Do widzenia "bezimienny" Gryfonie - Rzuciłam za siebie odchodząc. Naprawdę myślałam już tylko o rzuceniu się na łóżko i głębokim śnie.
zt
Ostatnio zmieniony przez Tiffany Keppoch dnia Sob Sie 24 2013, 20:34, w całości zmieniany 1 raz
Rozmowa była krótka, bez żadnych szczegółów typu imiona i nazwiska. Podobało mi się to. Tajemniczość jest interesująca i sprawia, że człowiek czuje większą adrenalinę. To coś innego w moim przypadku. - Żegnaj nieznajoma. - uśmiechnął się w jej stronę i odszedł bo czuł się strasznie zmęczony. Jednak takie spotkania są wyczerpujące. No cóż, to ognisko dało mu dużo wrażeń.
Ostatnio faktycznie dużo się działo. W Hogwarcie zrobiło się spore zamieszanie i chyba nikt aktualnie nie myślał o rozgrywkach Quiditcha. Mecz rozpoczęcia zapewne zostanie przesunięty, czy coś w ten deseń z wiadomych powodów, ale Filip miał to gdzieś, bo i tak sobie w nim nie pogra. Gdy myślał o tym teraz; o tej całej bójce, dochodził do wniosku, że było to bezcelowe. Serio, co on chciał tym osiągnąć? Przez chwilę czuł pewną satysfakcję, wiadomo. Bo złoił dupę Charlesowi, bo pokazał, jaki z niego mężczyzna. Ale to nie było warte tego szlabanu! Przecież mógł złoić dupę Charlesowi na boisku. Na pewno byłoby to bardziej efektowne. Zresztą, jak Filip dowie się, że Laila i ten kretyn się zeszli, będzie czuł się jeszcze gorzej. Ale na razie o tym nie wiedział i było mu z tym dobrze. No i ta cała sytuacja z Joshuą. Wciąż czuł się dziwnie, gdy myślał o nim "mój chłopak", a łapał się na takich myślach dość często. Nie chodziło o to, że Joshua był facetem, ani o to, że był Australijczykiem. Filip miał dziwne uczucie, że jego Joshua tego nie przemyślał, że nie jest dla niego odpowiedni i ich związek zaraz się posypie. Nim na dobre się zacznie. Ale lubił się z nim spotykać. I lubił tą świadomość, że może go bezkarnie pocałować, gdyby chciał to i przy wszystkich. Ale wciąż nie powiedział o tym nikomu. Ani Marceline, ani Mads, ani nikomu z Kanady. Wszyscy żyli śmiercią Kai, jak na ironię i Filip czuł, że wyskoczenie z czymś takim, tak nagle będzie troszkę dziwne. I niezręczne. Wolał zostawić wszystko losowi, a jeszcze lepiej- Joshui. Teraz, korzystając z ładnej pogody dał znać chłopakowi, że będzie na niego czekał w parku w Hogsmead, gdzieś przy tym ładnym czymś, czego nie umiał nazwać. Tak, tak, Filip, to altana. Siadł więc sobie na ławeczce w altance i opatulił się szczelniej swoim rozpinanym sweterkiem, bo jednak troszkę wiało. Niech ten Jezus lepiej tu szybciej biegnie, bo Filip zamarznie na kość! A co mu po zamarzniętym chłopaku? No właśnie!
Dużo się działo, ale Jezusa to mało obchodziło! Od kiedy mógł stawać na nodze, wszystko stało się nieważne! Nawet śmierć jednej z zawodniczek go aż tak bardzo nie dotknęła. Wszak Jezus rzadko kiedy sięgał po uczucia. Zwłaszcza gdy były one z tych bolesnych. Przez te kilka dni wiernie trenował swój ukochany sport, ćwicząc oczywiście swoją nową, super zajebistą nóżkę. Och, kolejny raz o Laili! Jakże dobrze, że Joshua nie czyta w myślach. Wszak czego jeszcze brakowało Filipowi? Miał swoją „miłość” pod ręką. Niepotrzebna w żadnym wypadku była mu kobieta. Naprawdę zabolałoby to nawet Jezusa. Wbrew pozorom chłopak dawał z siebie wszystko. Chciał nawet nauczyć się innych uczuć niż pożądanie, podniecenie. Wszystko na p. A co z podobaniem? Starał się, lecz nie potrafił w kilka dni nagle obudzić w sobie człowieka. Stał się psychopatą w dniu, kiedy zabił swoją siostrę. Nie potrafił, nie potrafił. Nie potrafił zatrzymać tego wszystkiego w jednym miejscu. Zwykle nawiązywał znajomości tylko do jednego celu: seksu. Tu zaznaczyło być powoli inaczej, lecz na pewno nie byłby uradowany, że jego chłopak w głowie wciąż ma dziewczynę, która go zdradziła, w dodatku z najbliższym przyjacielem. Joshua na pewno zachowałby się inaczej. Zabiłby kolejne dwie osoby i po krzyku. Wyszedł do Hogsmeade, otulając się wełnianym swetrem. Wiatr wiał niemiłosiernie, a tego Jezus okropnie nie lubił. Po pierwsze wtedy bardzo źle się latało, po drugie szybko się przeziębiał. Z Joshuą było rzeczywiście nieco inaczej. Nie potrzebował statusu „zajęty”, aby podejść i pocałować kogoś zupełnie bezkarnie. Nie liczyło się dla niego, że może spowodować zdziwienie, przecież osiągnął swój cel. Włożył dłonie do kieszeni. - To dla Ciebie jest ładna pogoda? – rzekł na powitanie, obserwując Filipa od góry do dołu. Nie miał pojęcia, skąd tyle w nim chłodu. Dlaczego go nie pocałował? Może chciał zbadać reakcje chłopaka? Zobaczyć, czy się stęsknił, jakie uczucia nim szastają. Zamrugał kilka krotnie, mając wciąż dłonie w kieszeniach. Naprawdę było tu bardzo zimno! Być może był przyzwyczajony do Australijskich upałów, lecz już znajdował się w tej piekielnej Anglii trochę, żeby zapamiętać, że pogoda na tej wspaniałej wyspie była bardzo zmienna. Chrząknął cicho, mrużąc oczy. Chętnie by coś zapalił. I oczywiście nie był to zwykły papieros. Zaczął się zastanawiać, czy nie ma przypadkiem czegoś gdzieś tam w plecaku bądź torbie, lecz zagapił się na Filipa i tyle z tych przemyśleń było!
To urocze, że Joshua się starał, ale serio. On wciąż jeszcze pamiętał o Laili. Bo jak mógł o niej zapomnieć skoro, chcąc nie chcąc, widział ją codziennie na szkolnym korytarzu i w dormitorium? Bo, oczywiście! wylądował u Puchonów, jakże by inaczej. A Laili była prefektem. Dziwnie mu było na nią patrzeć i myśleć w tej sposób; że teraz on musi się jej słuchać i w ogóle. Że jego była dziewczyna będzie kiedyś nim sobie dyrygować. Trochę przygnębiające. Ale to, że teraz jest w nowym związku można uznać za naprawdę spory sukces. Do tego lubił Joshuę i nie był z nim na zasadzie "jestem z nim, by zapomnieć o Laili". Chciał się dobrze zabawić. -Ej, to Anglia. TUTAJ to jest ładna pogoda- powiedział, wzruszając ramionami, po czym pociągnął go za rękaw swetra, zmuszając by chłopak nieco się pochylił. A potem pocałował go, całkiem długo. To tak na rozgrzanie. -Siadaj. Z nogą w porządku? Wiesz, myślałem już, że tu nie dojdziesz, czy coś w tym stylu. Kanada może też nie była najgorętszym miejscem na Ziemi, ale pory roku były tam zróżnicowane. Lato ciepłe, zima zimna i tak dalej. Jak w Polsce. Nie padało tam jednak tak często, jak tutaj, w Anglii i dla Filipa dużą niespodzianką było to, że nagle, ni z tego ni z owego zaczęło mu lać na łeb, gdy chodził sobie spokojnie zwiedzać błonia. Bardzo nie chciał o to pytać, nie tak od razu, ale w sumie to lepiej. Będzie miał już to z głowy. -Co z tym wyjazdem? Wasz dyrektor mówił, że możecie się w każdej chwili spakować, ale chyba tego nie zrobicie... co nie?
Och, tak, lecz wszyscy jego partnerzy powinni stać się kartami historii, do których już nie zagląda. Wysnuł jakieś wnioski, ma je głęboko w pamięci, ale nie myśli o nich stale. Joshua przez te kilka miesięcy przecież też miał swoje „miłostki”. Nie wracał do nich. Nawet rozmawiał z nimi czasami na korytarzu, zupełnie nie przejmując się tym, że prawdopodobnie owa dupencja zdradziła kolesia z Joshuą. To nie było ważne. W końcu prefektem od przyjezdnych była Madison, a nie Laila i to ona się raczej nimi zajmowała. A związki w ogóle były do niczego. Wiązały człowieka niczym najgorsze kajdany i jeszcze pojawiała się super cecha pod tytułem: zazdrość. I wielkie egzaminowanie drugiej strony. A zjadłeś, a ile wypiłeś, a ile spałeś, a o której wróciłeś do domu… Joshua na pewno nie potrzebował już matki. Chciał dobrej zabawy, bez zbędnych ograniczeń, których i tak Joshua by nie posłuchał. Nie chciał też symbiozy, nie szukał wcale kompromisów. Musiało być po „jezusowemu” i nie inaczej. - Już źle widzisz przez to oczarowanie mną, trudno! – zażartował sucho, zaskoczony, że Filip go pociągnął za sweter. Już chciał zacząć krzyczeć, że to sweter robiony przez babcie (jasne…), że jak śmie go niszczyć, a sam zaraz przysunął się do chłopaka, odwzajemniając pocałunek. Sam się jednak odsunął, żeby nie rozgrzać się aż za bardzo. Pogłaskał chłopaka po policzku, a następnie pociągnął go za włosy lekko. - Jest spoko, nie mam problemów z dochodzeniem – odpowiedział z przekąsem. Och, gdzie się podziała ta przeurocza strona Joshui? Trapiła go cała sprawa z wyjazdem. Nie wiedział, co zdecydować, zwłaszcza, że liczył się Puchar. A śmierć zawodniczki wcale mu nie pomagała. Co jeśli na korytarzu też zginąłby? Puff, puff po jego karierze. Chrząknął głośno, siadając w końcu koło Filipa. Splótł ich dłonie razem, chcąc chociaż przez chwilę jeszcze mocniej się rozgrzać. W sumie trząsł się z zimna. - Wiem, że nie żyje. Po prostu… nie wiem, co za decydować. – powiedział ogólnikowo, nie chcąc rozmawiać na ten temat. W końcu Joshua nie planował. Żył chwilą, chociaż może powinien przemyśleć swoje być albo nie być tutaj? Williams nie miał gdzie wracać. Albo zostałby w Anglii albo uciekać do innego kraju. Joshua sam nie wiedział, co ze sobą zrobić. Nie był jakimś wybitnym uczniem. Potrafił latać, czasem udało mu się wstrzelić w jakieś fajne zajęcia i otrzymać z nich dobrą ocenę, ale nic więcej. – Traktujesz to spotkanie jako randkę? Jak w ogóle powinna wyglądać Twoim zdaniem randka? – spytał ze śmiechem, aby odwrócić jego uwagę od problemu. W końcu Joshua nie wiedział, co to znaczy randka!
Nikt nie lubił być zazdrosny. Tak mi się wydaje. Bo co to wtedy za zabawa? Filip postanowił, że nigdy w życiu nie będzie zazdrosny, tym bardziej nie o Joshuę. Nie znali się jakoś szczególnie długo i trudno było ich nazwać przyjaciółmi, nawet teraz, gdy się razem prowadzali, ale przecież każdy wiedział, jaki jest Jezus. Nie oczekiwał od chłopaka żadnych wielkich wyznań i sam nie miał zamiaru takich składać. Póki się spotykali, było wszystko w porządku. A jak zerwą to też będzie. Tak przynajmniej się młodemu Kanadyjczykowi wydawało, bo nigdy nic nie wiadomo, co nie? Co jak serio zakocha się w Jezusie? I jak stanie się zazdrosny, zaborczy i będzie chciał go tylko dla siebie? Co jeśli będzie mu robił awantury, że na imprezie zmacał jakąś laskę albo spojrzał na innego kolesia? To będzie straszne! I miejmy nadzieję, że Filip nigdy się taki nie stanie. Co to ma być? Jakiś nowy sposób wyrażania uczyć "na Joshuę"? Filip godzinami układał tą fryzurę a'a artystyczny nieład! Tia, tia. -Hłe hłe. Jesteś całkowicie zdrowy- stwierdził, kiwając głową z powagą. -Co oznacza, że już na następnym treningu będę mógł ci skopać tyłek- dodał z przeeeeeuroczym uśmieszkiem na ustach, gładząc kciukiem wierzch jego dłoni. Filip nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby jego kariera sportowa się skończyła. Gdyby złapał kontuzję tak poważną, że już nigdy nie mógłby latać. Nie widział siebie w niczym innym. Quiditch był dla niego całym światem, naprawdę. Lubił być w powietrzu, lubił latać i nie czuć żadnych ograniczeń. Poza tym, jego życie bez miotły nie miałoby sensu. Bo w czym jeszcze był dobry? Lubił Historię Magii i zawsze miał z niej najlepsze stopnie, ale nie wyobrażał sobie siebie, siedzącego za biurkiem w Ministerstwie Magii albo uczącego zgraję tumanów. -Więc nie decyduj. Póki co. Zostaw to trenerowi. Jeśli każe wam wracać to spoko- powiedział z trudem, uśmiechając się przy tym sztucznie. Nie chciał by Jezus wyjeżdżał! Chciał więcej szalonych imprez i w ogóle. Poza tym, co to ma być? Jakieś fatum? Czy każdy partner będzie go opuszczał po tygodniu? No weźcie. -TO? Randka?- w pierwszej chwili miał ochotę wybuchnąć śmiechem, ale zaraz potem przemknęło mu przez myśl "why not?" i zamilkł. No bo czemu nie miałaby to być randka? Było całkiem romantycznie. Prócz tego, że piździło niemiłosiernie, a zamiast świec i kolacji mieli ognisko, na którym mogli upiec pianki. -Wiesz, wydaje mi się, że na randkę nie trzeba się specjalnie umawiać. Jeśli jesteś z tą drugą osobą- tu zrobił wymowną minę i wskazał paluchem na siebie- tak sam na sam, jak my teraz, to chyba jest to randka. Nieważne, gdzie się jest. Randka to spędzony wspólnie czas, z przytulaniem i ciekawą rozmową. I musisz mnie rozśmieszyć bym się dobrze bawił. Nie musi być super romantycznie, ani nic w tym stylu, ale takie wspólnego nudzenie się też jest fajne. Nie żebym teraz się nudził- zaczął paplać, plątając się przy tym trochę. Weźcie zapytajcie Filipa czym jest miłość albo ile wynosi pierwiastek z liczby pi. On nie ma o takich sprawach pojęcia! -Nigdy nie byłeś na randce?
Trudno w ogóle powiedzieć, że Joshua bywał zazdrosny. On był zaborczy. Jeśli z kimś się wiązał w jakąkolwiek relacje, ta osoba miała być tylko jego. Nie urządzał żadnych scen. Czasem przywalił, czasem zrobił jakiś głupi dowcip. Nawet jeśli chodziło o swoich wrogów. Lubił jak tylko on gnębił daną osobę. Po co było mieć kogoś pod kreską, gdy milion ludzi też go nie lubiło? Totalna nuda! Joshua chciał za wszelką cenę, aby w jego życiu się coś działo. Pewnie byłby zdolny do takich rzeczy jak rzucanie kogoś i wracanie do tej samej osoby, żeby tylko poczuć trochę adrenaliny. Nie potrafił siedzieć bezczynnie i rozmawiać o niczym. Och, chyba że był zjarany. Właśnie zioło. Położył plecak na kolanach, zaczynając go przeszukiwać. - Nie martw się księżniczko, i tym razem wygramy! – mruknął, zanurzając głowę w torbę. Nic nie mógł w nim znaleźć. Totalnie jak jakaś baba! Otworzył tylną kieszeń, wsuwając doń delikatnie dłoń. Zerknął na Filipa, kręcąc głową. Dlaczego był aż tak uroczy? Czarował go tymi uśmiechami. Wtedy wydawał się tak niewinny, kruchy. Zupełnie jak mała dziewczynka. Huehue, tylko Filip nie był kobietą. Przytulił go jednym ramieniem do siebie, całując w czubek głowy. W kończy wyciągnął to, czego szukał. Jeden malutki skręt zawinięty w folię aluminiową. Dobrze, że się nie zgniótł biedaczek. Wtedy naprawdę Joshua mógłby się nawet popłakać! Czy powinien jarać na randce? - Jeśli oni będą wracać, to przejdę do innej drużyny. Nie mam po co wracać do Australii – rzekł krótko, odpakowując pomału folię aluminiową. Odwijał każdy malutki fragmencik, żeby nie zniszczyć skarbu, który w sobie kryła! Gdy Filip aż tak się zdziwił, to wzruszył tylko ramionami. Skąd miał wiedzieć, jak miała wyglądać randka? Definicję, którą wytłumaczył chłopak, brzmiała jakby chłopcy cały czas chodzili na randki! To dlaczego mówił, że mają się pożegnać z seksem do czasu tego legendarnego spotkania? Nie żeby Joshui zależało tylko na jednym… Jednak mimo wszystko! Chłopak nie potrafił sobie wyobrazić, jak powinna wyglądać ich wymarzona randka. Każdy z nich miał inne wymagania i tak naprawdę… inny kręgosłup moralny. - To przeczysz samemu sobie, wiesz? – zaśmiał się, wyciągając skręta z folii, którą od razu wrzucił do plecaka. Odłożył go zaraz na ziemię, uradowany spoglądając na Filipa. Zaczął się zastanawiać, czy był kiedyś na randce? Chyba był! Pokiwał tylko głową. Jedno kłamstwo nie zmieni nic! - Paliłeś kiedyś, Stone? – spytał od razu, obracając w palcach skręta. Nadal mu należyty kształt, obserwując chłopaka. Może nie tylko Joshua powinien tutaj przeżywać pierwsze razy? Cholernie było mu w tym związku. Zwłaszcza że w dormitorium Slytherinu nie było Filipa, a miał ochotę wbić komuś do łóżka, opowiedzieć jakąś bajeczkę i w nim pozostać. Zamrugał nawet oczami przesadnie, oczekując odpowiedzi. Przecież Joshua nie wiedział, że ich pierwszy raz był po wymieszaniu zielska z alkoholem. Ojoj!
Filip chyba nigdy nie miał okazji zrobić żadnej prawdziwej sceny, takiej, że cała szkoła by wiedziała. Zresztą, to pasowało do bab! Choć raz, jego eks postanowił pokłócić się z nim na korytarzu w Riverside, w przerwie między lekcjami. Super. Filip gnał z jednej na drugą, nie chcąc się spóźnić, a tu taki go łapie za fraki i mówi, że WIE. Stone nie miał pojęcia, o czym wiedział i tak też powiedział, co chyba nie jest dobrym pomysłem w takich sytuacjach, co to rozzłościło chłopaka jeszcze bardziej. -Czego szukasz?- zapytał automatycznie, chowając dłonie pod uda, by mu nie zmarzły, jednocześnie nie odrywając wzroku od Australijczyka. Nawet nie skomentował tej "księżniczki". Przynajmniej nie na głos, bo w duchu wywrócił oczyma i zaśmiał się. Pfff, kto tu był księżniczką? Pewnie, że Joshua! Bo to nie Filip zemdlał wtedy w pociągu. Tak, będzie mu to wypominał do końca życia. Zaskoczony zamrugał oczyma, nie mając pojęcia, czemu tak nagle został pocałowany. Nie żeby miał coś przeciwko, ale takie słodkie buziaki nijak mu nie pasowały do Jezusa. Uznał to jednak za miłą odmianę i zerknął na to, co chłopak wyciągnął. No tak! To już do niego pasowało. Nawet parsknął cicho, co miało oznaczać rozbawienie. -Ej, człowieku. Nie wymagaj ode mnie takich rzeczy. Ostatni raz byłem na randce- randce daaawno temu- wzruszył ramionami. -I tak jestem lepszy od ciebie, bo przynajmniej na nie chodzę- znów prychnął, teraz jakby trochę obrażony. Wtedy chodziło mu o taką PRAWDZIWĄ MEGA ROMANTYCZNĄ RANDKĘ. Na którą miał zaprosić go Joshua. Bo teraz to on zainicjował to spotkanie, więc seksu nie ma. Zresztą, jest za zimno. Nie chciało mu się nawet ściągać skarpetek, a co dopiero spodni! No, chyba, że Joshua by go jakoś ładnie przekonał. -No. Wtedy, kiedy...- to zrobiliśmy, chciał powiedzieć, ale w porę ugryzł się w język. -Bliźniacy mi dali. Fajki Cezara dają niezłego kopa- uśmiechnął się pod nosem, w taki łobuzerski, tajemniczy sposób, który mówił "ja coś wiem, a ty nie". -Jak udało ci się to przetransportować do szkoły? Myślałem, że sprawdzają dokładniej nasze bagaże- wyciągnął łapy po papierosa. -Zapal- polecił. A co on miał powiedzieć? Wylądował u Puchonów, a tam prócz niego była tylko Marceline'a. I tak dobrze, bo to jego bff, ale była też Laila i to trochę psuło mu nastrój. Dlatego starał się siedzieć w dormitorium, jak najmniej. Może powinien czasem wpadać do Ślizgonów? Przynajmniej by się nie nudzili i wtedy Joshua nie musiałby pakować się do łóżek innych. -Wtedy, jak mnie znaleźć z Percivalem byłem troszkę zjarany. Taaak! Jakby Joshua tego nie wiedział. A może nie pamiętał, bo sam był nieźle wstawiony?