Świetne miejsce na piknik, to wie każdy w okolicy. Pamiętaj tylko, żeby nie zostawiać swojego jedzenia samego, bo krążące po parku gołębie nie zostawią dla Ciebie ani okruszka! Picie alkoholu również nie jest wskazane ze względu na często pojawiające się patrole!
Noc Duchów:
This is Halloween!
Noc Duchów to jedno z najbardziej hucznie obchodzonych świąt w Hogsmeade. Wioska, znana z urokliwych uliczek, przytulnych sklepów i zapachu słodkości unoszącego się z Miodowego Królestwa, zamienia się w miejsce pełne tajemnic i mrocznych zakątków. Mieszkańcy przystrajają swoje domy i sklepy zaklętymi dyniami o pulsującym, pomarańczowym blasku, które unoszą się nad dachami, tworząc magiczną poświatę. Na brukowanych uliczkach widać lewitujące świece, których płomienie tańczą w rytm cichej, niepokojącej melodii. Latające nietoperze, duchy i zjawy pojawiają się znikąd, by nagle rozpłynąć się w powietrzu, gdy tylko ktoś się do nich zbliży. Na obrzeżach miasta przygotowano dla wszystkich masę atrakcji z nadzieją, że do obchodów Halloween dołączą wszyscy - od najmłodszych i uczniów Hogwartu, po mieszkańców innych magicznych wiosek.
Wykrawanie dyń
W tym roku możecie spróbować swoich sił w wykrawaniu wielkich, magicznych dyń, które przez ostatnie miesiące były starannie hodowane specjalnie na tę okazję. Każda z nich jest wyjątkowa i ma własny charakter, dlatego różdżki w dłoń i przekonajcie się sami, jak sobie poradzicie w tej z pozoru dziecinnie łatwej atrakcji. Władze Hogsmeade proszą jednak, by nie wyrzucać wycinków i miąższu, które posłużą jeszcze magicznym stworzeniom w rezerwacie Shercliffe’ów!
1 – to z pozoru łatwe zadanie okazuje się być znacznie trudniejsze, niż z początku mogłeś myśleć. Twoja dynia zdecydowanie nie chce współpracować, co więcej, jej największym marzeniem chyba jest zostanie sową, bowiem unosi się nad stołem kila cali, by oddalać się jeszcze bardziej za każdym razem, kiedy kierujesz w jej stronę różdżkę! Jeśli chcesz cokolwiek zdziałać, najpierw musisz ją sobie złapać.
2 – gadające przedmioty nie powinny nikogo dziwić, w końcu w Hogwarcie każdy pierwszoroczniak ma na głowę zakładaną gadającą tiarę, ale gadatliwe dynie? A ta twoja naprawdę ma wiele do powiedzenia i to już w momencie, kiedy kończysz wykrawać usta. Co więcej, uważa się za prawdziwego proroka, przepowiadając twoją przyszłość, choć są to same głupoty.
3 – nie jest łatwo, twoja dynia jest naprawdę uparta i co chwila zmienia wygląd wszystkiego co na niej próbujesz wykroić. To z uśmiechu, opuszcza kąciki ust w dół, to nos i oczy zmieniają kształt. Wygląda na to, że ma swoją własną wizję i na pewno jest ona inna niż twoja!
4 – trafiasz na dynię, która nieszczególnie zamierza się pozwolić kroić. Kiedy tylko robisz pierwsze ruchy różdżką – dynia wybucha obrzucając miąższem całego ciebie i nawet kilka osób w pobliżu. Rzuć kostką jeszcze raz.
5 – ta dynia płonie i to wcale nie jest płomień w środku. Roślinę pokrywają prawdziwe płomienie, tańczące po pomarańczowej skórce. Musisz uważać, by się nie poparzyć, a kiedy skończysz efekt na pewno będzie spektakularny!
6 – twoja dynia posiada umiejętność, którą nawet nie każdy czarodziej posiada – teleportacje. Z pewnością nie łatwo jest wykrawać dynię, która coraz zmienia swoje położenie. Przekonujesz się jednak, że kiedy ją dotykasz, ta działa jak świstoklik i przenosisz się kilka kroków dalej razem z nią. To chyba jedyna możliwość, by udało ci się ją wykroić do końca!
Mumifikacja
Popularna rozrywka, która wiedzie prym podczas Nocy Duchów. Cieszy się popularnością nie tylko wśród młodych, ale i dorosłych, którzy dają się ponieść halloweenowej magii! Do zadania należy podchodzić w parach, a jest ono bardzo proste - należy jak najszybciej owinąć swojego partnera bandażem i zrobić z niego prawdziwą mumię.
Rzuć k6 na perypetie, które wam towarzyszą podczas tej misji:
1 - Albo źle rzuciłeś zaklęcie albo los chce wam coś usilnie podpowiedzieć, bo zamiast bandażować swojego towarzysza od stóp do głów to bandaż owija się wokół waszych nadgarstków i łączy was prawie że na wieki wieków. Nie działa żadne diffindo ani inne zaklęcia czy noże, jesteście ze sobą złączeni przez najbliższe 3 posty.
2 - Coś wam mozolnie to wszystko idzie. Wymachujesz różdżką, ale owijanie wychodzi kiepsko. Podchodzisz więc do swojego partnera, żeby nanieść eleganckie poprawki dłonią. Stopa zaplątuje ci się w bandaż, upadasz jak długi na ziemię. Dorzuć k6: przy parzystej wykładasz się sam, przy nieparzystej ciągniesz za sobą swojego towarzysza.
3 - Bardzo pieczołowicie podchodzisz do zadania. Wywijasz tym bandażem na prawo i lewo, a w efekcie owijasz klatę tak ciasno, że przez chwilę twojemu ziomkowi brakuje powietrza. Z tego chwilowego niedotlenienia coś mu się przestawia w głowie i musi ci wyznać jakiś soczysty sekret. Fajnie by było jakbyś mu się odwdzięczył tym samym, bo prawie go udusiłeś!!
4 - Trafiacie na wyjątkowo zaczarowany egzemplarz bandaża, który podczas owijania zdaje się przekazywać energię osoby owijającej osobie owijanej. Ale heca - na 2 kolejne posty zamieniacie się osobowościami!
5 - Los wam nie sprzyja, bo ledwo kończycie skrupulatnie zawijać mumię, jakiś dowcipniś przebiega obok z okrzykiem "psikus albo psikus!" i obrzuca was łajnobombą. Okrutnie śmierdzicie łajnem przez 3 posty, ale podobno razem raźniej...
6 - Bandaż niezbyt chce z wami współpracować. Uparcie spada z potencjalnej mumii i cokolwiek nie robicie i jak się nie trudzicie - jesteście zmuszeni zrezygnować z tej wybitnej rozrywki. I już macie odchodzić, kiedy owija jednego was za kostkę i podnosi do góry. Lewitujesz jak po Levicorpusie, a twój partner musi coś poradzić, żeby cię ściągnąć. Oby osoba lewitująca miała dobrze przylegający kostium, inaczej wszyscy w okolicy będą podziwiać jego wdzięki.
Polowanie Bez Głów
Za uprzejmą prośbą organizatorów Hogsmeadzkiego halloween, Klub Bezgłowych wyraził zgodę, by w tym roku w Polowaniu Bez Głów, a raczej jego marnej imitacji – w końcu na prawdziwe Polowanie żywi nie mają wstępu, a też nie wszystkie duchy! – mogli wziąć udział czarodzieje. Każdy chętny może poczuć się jak członek tego szanowanego kluby i spróbować swoich sił w potyczce z duchami. Zanim jednak prawdziwe polowanie się rozpocznie, jesteście świadkami niesamowitych pokazów akrobacji, wykonanych przez delegację Klubu Bezgłowych, w których to duchy żonglują i wymieniają się swoimi głowami – osoby o słabych nerwach proszeni są o nie branie w tym udziału. Zaraz po akrobacjach i poczęstunku, który każdego żywego przyprawi o mdłości, możecie spróbować własnych sił w Polowaniu. Zasady są wybitnie proste, musicie odnaleźć w lesie głowę, ukrywającego się ducha. Niedozwolone jest jednak używanie revelio!
1 – znajdujesz się niebezpiecznie blisko starego, masywnego drzewa, które oplatają diableskie sidła. Jeśli chcesz załapać jakąś głowę w pobliżu, musisz przypomnieć sobie lekcje zielarstwa (potrzebujesz w tym celu min. 5pkt z zielarstwa w kuferku), by sidła nie zrobiły ci krzywdy.
2 – wbiegasz na niewielką polanę w samym sercu lasu, którą przysłania gęsta mgła. Dostrzegasz w niej jednak kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt głów, które ledwie wyróżniają się w tej mgle, a jednak świecą eterycznym blaskiem. Szybko się jednak orientujesz, że tylko jedna głowa tutaj jest prawdziwa, a reszta jest iluzją magicznej mgły. Dorzuć kostkę k100, przy wyniku większym niż 65 udaje ci się znaleźć odpowiednią głowę nim Polowanie dobiegnie końca.
3 – podczas swoich poszukiwań słyszysz ciche szepty pochodzące za omszałej skały, być może słyszałeś kiedyś plotki o Czarnej Skale. Głosy wypełniają twoją głowę, namawiając do odwrotu, choć jesteś pewien, że gdzieś blisko znajdziesz głowę. Dorzuć kostkę k100, przy wyniku większym niż 70 udaje ci się pokonać wpływ podszeptów; jeśli posiadasz cechę eventową silna psycha lub posiadasz genetykę oklumencji nie musisz dorzucać kostki, udaje ci się zignorować głosy.
4 – znajdujesz się na brzegu bagnistego oczka wodnego, mgła gęstnieje, a wśród niej dostrzegasz niewielkie światełko, zupełnie jakby wskazywały ci drogę. Jeśli posiadasz min. 10pkt z ONMS lub OPCM orientujesz się, że to zwodniki, a głowa ducha nagle pojawia się przed twoją twarzą, wcześniej najwyraźniej przysłaniała ją mgła. W przeciwnym wypadku ktoś, również biorący udział w Polowaniu, musi ci pomóc, zanim na zawsze ugrzęźniesz w bagnie, zwabiony w nie przez zwodniki.
5 – zajmujesz się poszukiwaniami głowy, kiedy znikąd otacza cię trójka czerwonych kapturków! Ewidentnie działają w zmowie z duchem, którego głowy blisko się znajdujesz, uniemożliwiając ci przejście dalej. Musisz stoczyć krótką walkę, całe szczęście można odpędzić je prostymi czarami, ale pamiętaj, że ich jest więcej! Dorzuć kostkę k100, przy wyniku mniejszym niż 30, zdołały cię boleśnie potłuc swoimi pałkami.
6 – wchodzisz w gęstwinę, do której światło księżyca praktycznie nie dochodzi, w oddali wyją wilki, a wiatr złowrogo porusza gałęziami nad twoją głową. Próbujesz oświetlać sobie drogę, ale coraz potykasz się o wystające korzenie i zahaczasz o powykręcane gałęzie. Skupiasz się więc na drodze, a kiedy w końcu unosisz wzrok orientujesz się, że stoi przed tobą twój największy strach! Jeśli kiedyś na fabule (należy podlinkować) spotkałeś już bogina lub posiadasz min. 15pkt z OPCM, szybko się orientujesz z czym masz do czynienia!
Turniej pajęczych skoków
Burmistrz Hogsmeade nie oszczędzał na tegorocznych obchodach Nocy Duchów, znalazł czarodziejów wybitnie uzdolnionych w transmutacji, by pomogli mu zorganizować bezpieczne skoki przez płotki na akromantulach! Z początku próbował zorganizować prawdziwe olbrzymie pająki, ale byłoby to wybitnie trudne do zorganizowania i uzyskania zgody Ministerstwa Magii, dlatego akromantule, które widzicie w zagrodzie są w rzeczywistości przetransmutowanymi innymi stworzeniami, wyglądają jednak co do szczegółu jak prawdziwe akromantule!
By wziąć udział w wyścigu należy zapłacić 10 galeonów na rzecz pomocy zimą dzikim stworzeniom.
1. Rzucacie kostką k100 na prędkość z jaką pokonujecie trasę, jej wynik odpowiada części punktów, które zdobywacie.
2. Następnie rzucanie kostką literką, którą traktujecie jako k10 (A – 1, B – 2, C – 3 itd.) na ilość płotków, które udaje się przeskoczyć, za każdy płotek otrzymujecie dodatkowe 10pkt.
3. Na koniec rzucacie k6 na przeszkodę specjalną w trakcie wyścigu:
1 – to wysoka pajęcza bramka okazuje się być dla ciebie przeszkodą, która może zaważyć na wyniku! Próbujesz przecisnąć się przez pajęczyny rozpięte nad torem, tak, by ich oczywiście nie zerwać, nie idzie ci jednak wcale najlepiej, zaplątujesz się w sieć i tracisz czas na próbach zdjęcia z siebie lepkich nici – odejmij od sumy punktów 20.
2 – a co to? To zygzak kamiennych ścian, czyli ciasno rozmieszczone płotki z wielkimi kamieniami po bokach, które wymuszają zwinne ruchy, twoja akromantula musi balansować na pojedynczych odnóżach, by pokonać tę przeszkodę i prześlizgnąć się przez ciasne przejście – jeśli posiadasz cechę eventową połamany gumochłon, odejmij od sumy punktów 10.
3 – przed tobą wiszące płotki splecione z pajęczyn, wymagają sprytu i precyzji, żeby ich nie dotknąć, nikt przecież nie ma doświadczenia w skokach przez pajęcze płotki, ale możesz doskonale znać się na budowie tych wielkich pająków, co ułatwi nieco sterowanie – jeśli posiadasz co najmniej 15pkt z ONMS, możesz dodać 15 do sumy punktów.
4 – jeden z płotków okazuje się widoczny jedynie pod odpowiednim kątem i naprawdę łatwo go przeoczyć, dostrzegasz go jednak z łatwością jeśli posiadasz cechę eventową świetne zewnętrzne oko, możesz wtedy dodać do sumy punktów 20.
5 – przed tobą płotek obrotowy! Na pierwszy rzut oka wygląda jak całkiem zwykły, pajęczy płotek, ale okazuje się zamocowany na specjalnych magicznych uchwytach, które zaczynają się obracać gdy tylko ktoś się zbliża do przeszkody. Należy go przeskoczyć tak, by nie dotknąć stale obracających się pajęczyn, jeśli posiadasz co najmniej 20pkt z GM radzisz sobie znakomicie i możesz dodać 10 do wyniku.
6 – to nie jakiś płotek cię pokonał, co twoja akromantula. Nic dziwnego w końcu wcale nią nie jest, a wierzchowiec okazuje się nie mieć pojęcia jak poruszać się na ośmiu nogach, choć organizatorzy poręczali za wszystkie stworzenia. Potykacie się jednak co chwila i z tego względu musisz odjąć od wyniku 40!
Wszystkie zebrane punkty sumujecie i to one zadecydują o zwycięzcy! Ten otrzyma na swoje konto nagrodę wysokości 100 galeonów!
Kod:
<lg>Szybkość:</lg> (k100) <lg>Ilość płotków:</lg> (literka) <lg>Specjalna przeszkoda:</lg> (k6) <lg>SUMA PUNKTÓW:</lg> (zsumuj zebrane punkty włącznie z modyfikatorami zawartymi w specjalnej przeszkodzie)
Stragany
JEDZENIE:
CZEKOLADOWE NIMBUSY Idealne dla fanów gier miotlarskich lub fanów słodkości. To nic innego jak czekoladki w kształcie miniaturowych miotełek. Posiadają pozłacany jadalnym brokatem grawer z nazwą wybranego modelu Nimbusa.
MERLINIE CYNAMONKI Nikt do tej pory nie wie, skąd taka nazwa, a obecni uczniowie Hogwartu spekulują, że owe drożdżowe bułeczki powinno się ochrzcić imieniem nauczyciela Miotlarstwa. Tak czy owak - są przepyszne! Wypiekane na bieżąco, pachnące cynamonem i polane lukrem. Śpieszcie się, bo znikają jak świeże… cynamonki.
DYNIOWE BUŁECZKI Są nie tylko o smaku dyni, ale posiadają też jej kształt! Jeśli skusisz się na ten rarytas, to na kolejne trzy posty Twoje tęczówki zmienią kolor na pomarańczowy, a także wzrośnie Twoja pewność siebie i poczujesz, że niczego się nie boisz.
DYNIOWO-POMARAŃCZOWA MARMOLADA Pachnie wspaniale, a jeszcze lepiej smakuje. Możesz kupić kilka słoiczków i zostawić je jako zapasy na zimę, ale… możesz też zjeść marmoladę od razu! Na stoisku obok sprzedają pyszny chleb, tak tylko wspominamy…
PIECZONE JADALNE KASZTANY Hej, to Twój kasztan? Jeśli nie, to koniecznie musisz nadrobić ten błąd i spróbować tego specjału. Pieczone kasztany to smak jesieni zamknięty w małej skorupce. Te jednak są wyjątkowe.
Rzuć kością k6, by poznać efekt:
parzysta - to chyba jakieś objawienie! Ten drobny przysmak natchnął Cię do zrobienia figurek z tradycyjnych kasztanów. Być może nawet je ożywisz? Jeśli opiszesz proces tworzenia jesiennych figurek w swoim poście - otrzymasz 1 pkt z Działalności Artystycznej. Upomnij się o to w odpowiednim temacie.
nieparzysta - hmm, czyżby ktoś uprzednio zanurzył kasztany w Bełkoczącym Napoju? Najwyraźniej, bo przez cały post mówisz bez ładu i składu.
TOFFI PANI WEASLEY Słodkie batoniki, pakowane w fikuśny pomarańczowy papier. Wyjątkowo tego dnia do każdego zamówienia dołączany jest liścik z… miłymi słowami!
Rzuć kością litery, żeby dowiedzieć się, co Ci się trafiło:
A - Twoje włosy jeszcze nigdy nie były tak lśniące! B - Dobrze zaplanuj jutrzejszy dzień, bo będzie sprzyjało Ci szczęście! C - Uśmiechaj się dzisiaj jeszcze częściej! D - Masz w sobie wiele uroku! E - Uda Ci się sprostać wszelkim problemom! F - Jesteś wyjątkową osobą, pamiętaj o tym! G - Masz bardzo ładny uśmiech! H - Twoja osobowość jest wyjątkowa! I - Dziś jest dobry dzień na herbatkę z przyjacielem! J - Zasługujesz na to dodatkowe ciastko!
PIECZONE JABŁKA Oblane karmelem lub nie, za każdym razem przyrządzane na świeżo. Idealnie jesienna przekąska na mały głód!
KREM Z DYNI Z CZOSNKOWĄ GRZANKĄ Rozgrzewająca, kremowa zupa, której głównym składnikiem jest królowa wieczoru, czyli dynia. Podawana z grzanką posmarowaną czosnkowym masełkiem. Gdy skusisz się na jedną porcję, to czeka Cię mała niespodzianka.
Rzuć kością k6, by poznać efekt:
1, 6 - potrawa była tak pyszna, że wprowadziła Cię w prawdziwie radosny nastrój. Do końca wątku jesteś rozweselony/a, masz ochotę tańczyć, śpiewać i zarażasz innych pozytywną energią. 2, 4 - pani nalewająca zupę była tak miła, że w gratisie podarowała Ci garść Rymujących Dropsów. Jeśli zdecydujesz się je zjeść - przez jeden post będziesz mówić wierszem! 3, 5 - czy wiedziałeś/aś, że czosnek to afrodyzjak? Cóż, teraz masz okazję się przekonać, bo przez następne dwa posty odczuwasz większą chęć flirtowania.
CUKROWE CZASZKI Przeraźliwie słodkie cukierki uformowane w iście upiorne kształty. Po spróbowaniu do końca wątku masz ogromną ochotę dogryzać innym, a także kogoś przestraszyć.
NAPOJE:
Nalewka aroniowa Pierwszy łyk nalewki z aronii ujawnia bogaty, głęboki smak, który łączy słodycz z subtelną kwasowością, zachwyca bogactwem smaków i aromatów. UWAGA! Jedynie dla pełnoletnich czarodziejów (+17). Jeśli jesteś niepełnoletni/a i zdecydujesz się na zakup - rzuć kością k6:
skutki dla niepełnoletnich:
parzysta - porcja nie była zbyt duża i szczęśliwie nic Ci nie dolega. Uważaj jednak następnym razem, choć przecież takiego nie będzie!
nieparzysta - głowie szaleje zawrotny mętlik, chwiejnie stoisz, a żołądek podchodzi do gardła. Ktoś z opiekunów dostrzega Twoje nietypowe zachowanie. Wygląda na to, że dzisiaj trzeba zakończyć zabawę…
Wino grzane Dostępne w wersji z alkoholem jak i bez. Gorące, aromatyczne, dosładzane domowym sokiem dyniowym i bogate w korzenne przyprawy, takie jak laska cynamonu, goździki i anyżowe gwiazdki. Jeśli Ci się poszczęści, to dostaniesz nawet plasterek pomarańczy! Po wypiciu do końca wątku jest ci koszmarnie gorąco.
Dyniowy sok Jest słodki i przypomina świeżo upieczone dyniowe ciasto. W powietrzu unosi się lekka nutka przypraw, takich jak cynamon i gałka muszkatołowa, które często są dodawane, by wzbogacić smak. Po wypiciu do końca wątku masz wściekle pomarańczowe włosy.
Herbata rozgrzewająca Tak aromatyczna, że aż zachwyca! Ale nie martw się, filiżanka jest zaczarowana, więc nie poparzy Twoich rąk. W tym pysznym napoju znajdziesz nie tylko słodką gruszkę i korzenny cynamon ale też… odrobinę karmazynowego liścia, który nadaje mu głębi i intensywności. Dzięki temu napój doskonale rozgrzewa w chłodne jesienne wieczory. Przez kolejne dwa posty wszystkim prawisz komplementy.
Kakao Honeycott Kakao Honeycott to przyjemnie kremowy napój o intensywnym, czekoladowym kolorze, który kusi swoim wyglądem. Serwowane w pięknie zdobionych filiżankach, napój może być posypany bitą śmietaną lub posypką czekoladową, co sprawia, że prezentuje się niezwykle apetycznie.
Rzuć kością k6, by poznać jego efekt:
1, 2 - jakieś dziwne te słodycze! A może po prostu przesadziłeś z ilością cukru? Przez dwa kolejne posty jesteś niezwykle pobudzony! 3, 4 - Smak był tak niezwykle kremowy, że… aż na chwilę zatrzymałeś się w czasie. Czujesz, jak otula Cię przyjemne ciepło, a wszystkie troski wydają się odległe i nieistotne. Dodatkowo przez jeden post Twoje usta delikatnie błyszczą, a na skórze pozostaje subtelny, słodki zapach wanilii. 5, 6 - Dostajesz nagłe olśnienie kulinarne i odkrywasz sekret tego pysznego kakao. W magiczny sposób zapamiętujesz każdy detal! Od teraz Twoje zimowe wieczory zyskają zupełnie nowy wymiar… a Twoje podniebienie będzie Ci wdzięczne. Zyskujesz 1pkt z Magicznego Gotowania.
PAMIĄTKI:
Tiara spacerowicza (25g) Chroń się przed chłodem i wyglądaj stylowo! Ta superciepła tiara z podszyciem z futra fomisia polarnego zadba o to, byś nie czuł nawet najmniejszego chłodnego podmuchu. Prosty, ale elegancki krój sprawia z dodatkiem ekstrawagancji w postaci spiralnego czubka sprawia, że doskonale pasuje do każdej stylizacji. To absolutny must-have na sezon jesień/zima! Dostępna w każdym kolorze.
Energetyzujące skarpety (20g) Te skarpetki są jak kawałek słońca w zimowy dzień! Wykonane z wysokiej jakości, miękkiej wełny kuliga, nie tylko otulą Twoje stopy ciepłem, ale także... dodadzą Ci energii! Dzięki wyjątkowym wzorom, takim jak fioletowe jednorożce oraz szmaragdowe smoki w chmurach, każda para skarpet stanie się magicznym akcentem Twojej garderoby. Idealne na długie wieczory przy kominku!
Maskotka dynia (15g) To urocza, zaczarowana pluszowa dynia o wyjątkowym wyglądzie. Ma intensywny pomarańczowy kolor, choć wedle uznania czarodzieja potrafi imitować różne kolory światła, mogąc posłużyć za nietypową lampkę.
ŚWIECA Z NUTĄ AMORTENCJI (35g) Klimatyczna świeca sojowa, która pachnie… No właśnie, to jej wyjątkowość! Niewielka ilość amortencji, każdy czuje coś zupełnie innego. Producent nie zaleca jednak palenia jej zbyt długo ze względu na pozostałe właściwości dodanego eliksiru.
MAGICZNY MOŹDZIERZ (65g) Duży i kamienny, ale za to sam rozdrabnia przyprawy bądź nasiona. Doskonale sprawdzi się podczas przygotowywania eliksirów, gdzie precyzyjne zmielenie składników ma kluczowe znaczenie, jak również w kuchni, gdzie każda przyprawa potrzebuje odpowiedniej tekstury. +1 pkt Magiczne Gotowanie/+ 1 pkt Eliksiry (dziedzinę należy wybrać przy zgłoszeniu w upomnieniach)
WIGGENOWE KORALE (100g) Z pozoru wyglądają jak zrobione z owoców zwykłej jarzębiny, ale wprawne czarodziejskie oko szybko wyłapie różnice. Choć to kora tego drzewa chroni przed atakami magicznych stworzeń, a nie owoce, to jednak te korale posiadają taką właściwość. A to za sprawą zanurzenia ich w eliksirze wiggenowym podczas wytwarzania. +1 pkt OPCM
Niewidzialna broszka (180g) Prawda jest taka, że ten przedmiot wcale nie znika, ale za to pozwala na to swojemu właścicielowi. Po naciśnięciu broszki, noszący przemienia się w półprzezroczystego ducha - może przenikać przez obiekty i unikać kontaktu fizycznego, pozostając jednak podatnym na wpływ magii.
Płaszcz nietoperza (150g) Nazwa wydaje się myląca, bowiem na pierwszy rzut oka przedmiot wygląda jak zwykły, czarny szalik. Wystarczy jednak pociągnąć za odpowiedni koniec, by rozwinął się i przybrał formę peleryny-płaszcza. Sam wygląd nie jest najważniejszy – ten zaczarowany materiał wpływa nie tylko na styl swojego właściciela! Nosząc go, można bez problemu widzieć w ciemności, a przy okazji wykonywane przez właściciela ruchy zostają magicznie wyciszone. Nikt nie usłyszy twoich kroków, jeśli z magicznie ulepszonym wzrokiem zakradniesz się gdzieś w środku nocy!
Dodatkowe informacje
● Fabularnie event rozgrywa się 31.10 w Hogsmeade i okolicach w godzinach popołudniowych/wieczornych, mechanicznie do końca listopada możecie rozpoczynać wątki.
● Niepełnoletni czarodzieje również śmiało mogą brać udział, natomiast uczniowie będący w klasie niższej niż czwarta, potrzebują listownej zgody Opiekuna Domu.
● Za wzięcie udziału w wybranych trzech atrakcjach, każda na minimum dwa posty (nie licząc straganów) otrzymacie specjalną odznakę, należy się jednak po nią zgłosić w upomnieniach!
Pokiwał głową, chwilę temu myśląc, że nic nie zainteresuje go mocniej od zielonych tęczówek, by zaraz w myślach zwracać honor krukonim wargom, które zwilżane językiem zdawały się działać niemalże - o ironio - hipnotyzująco. Ezra miał w sobie coś piekielnie magnetyzującego i Leonardo nie był w stanie przestać się zachwycać tymi przyjemnymi dreszczami, których nikt inny nie był w stanie wywołać, zupełnie jak gdyby ten jeden mężczyzna stosował tylko sobie znane częstotliwości. I chociaż potrafiło to wyprowadzić z równowagi w ten zły sposób, jednocześnie zacierało nieprzyjemne wspomnienia podczas trwania tych pełnych rozkoszy. - Ja - mruknął niemal nieświadomie, przywłaszczając sobie wiedzę odnośnie krukonich uczuć, które również chciał zagarnąć jak najbardziej dla siebie. Słuchając ładnego komplementu prychnął cicho, ganiąc Ezrę w swoim ojczystym języku za piekielnie dobre umiejętności aktorskie, których nie sposób było przejrzeć, a co mogło się bardzo przydać w przypadku równie podpadowych sytuacji. Ale nie wnikał, zamiast tego zajmując się skarpetkami, z których musiał wyłowić złośliwego chochlika. - Oj to chyba będzie więcej niż miesięczna pensja, ale- ale to nawet nie dla mnie, więc to dobry uczynek, nie? - Upewnił się, pozerkując na piszczącego niemiłosiernie Cukierka, któremu Psikus rzucił się już na ratunek. - Ale zobacz, gdybym te trochę spróbował sam podrasować w domu... żeby były sztywniejsze, troszkę bardziej kapciowate niż skarpetkowate... Nie no, nie, przepraszam, muszę je wziąć - zadecydował, machając ręką w próbie odegnania swoich własnych myśli, decydując się na dwadzieścia takich samych par. I nie speszył się nawet tym, że sprzedawczyni poprosiła go o powtórzenie liczby, nie będąc w stanie uwierzyć w tak ogromne zapotrzebowanie ćwierćolbrzyma na jesienno-zimowe skarpetki. - To co, powozy? Konkursy? W ogóle co myślisz, żeby na bal wymalować się jak na Dia de los Muertos? - Dopytał, przypominając sobie nagle o porzuconym wcześniej temacie, który przecież był wybitnie istotny.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Jakże pełne naiwności jeszcze niedawno wydałoby mu się to "ja" tchnięte bez jakiejkolwiek wiedzy umysłu, poniekąd zawłaszczające sobie przestrzeń, której Ezra nie zwykł oddawać dobrowolnie. Racja nie znajdowała się jednak po jego stronie, nie tym razem. Z pokorą pozostało mu się więc tylko uśmiechać, bo Leonardo faktycznie wiedział i to od samego początku. - Oczywiście. Chyba że ktoś bardzo nie lubi skarpetek. Ale nie wiem, czy ktoś może nie lubić skarpetek, skoro robią tak wiele dobrego i chowają stopy przed światem. Są naszymi cichymi bohaterami - stwierdził Ezra poważnie. - A zdradzisz mi, kto jest tym- tymi szczęśliwcami? - Do świąt w końcu było jeszcze daleko, więc nie wiedział, skąd ten nagły zryw w głowie Gryfona. Machnął tylko na jego przeprosiny - skoro musiał, to musiał. A jemu samemu nawet było do śmiechu, kiedy tak patrzył na minę zaskoczonej sprzedawczyni. To dopiero był dobry uczynek ze strony Leonardo! - Poczekaj, nie w takim stanie... Pan! - zawołał donośnie Ezra, licząc, że skrzat nie jest w tym momencie zajęty małą podopieczną i znajdzie chwilę, aby się zjawić na wezwanie Clarke'a. Bo ani myślał chodzić po atrakcjach obładowany zakupami - jedno, że było ich po prostu szkoda, drugie, że wygodę cenił sobie przede wszystkim. Dobrze więc, że nie był zmuszony do szukania innego rozwiązania, a skrzat po kilku chwilach pojawił się z trzaskiem przy nich - i od razu musiał odpędzić Psikusa, któremu długie ucho skrzata z wiadomych przyczyn od razu się spodobało. - Pan, możesz proszę to wszystko zabrać do Doliny? Tylko ostrożnie. A maskotkę możesz od razu dać Milce, jeśli nie sprawia ci problemów, złośnica. - Tak jest, Ezro. A maleńka panienka Dear nigdy nie sprawia Panu problemów - zapewnił skrzat skwapliwie i Krukon nie wątpił w jego szczerość - to on był ostatnią ostoją cierpliwości, kiedy Ezra i Heaven oficjalnie tracili nerwy do Milki i jej dziecięcych humorków. - To wszystko. Dziękuję. - Posłał mu ciepły uśmiech, odprawiając go gestem, co i Panu ewidentnie było na rękę, gdy i oswobodzony Cukierek zechciał włączyć się do zabawy braciszka. Ezra przeniósł wzrok na Vin-Eurico, tym razem faktycznie gotowy do drogi. - Po pierwsze - może konkursy? Nie wiem, jak długo trwają, a powozy chyba nam nie uciekną. Teoretycznie. Po drugie... nie myślałem o tym wcześniej, ale brzmi w zasadzie oryginalnie... A odważyłbyś się na więcej body painting niż materiałowego kostiumu? - zasugerował niewinnie, choć przecież znał odpowiedź.
zt?
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Cukierek albo psikus:9 Jadalne kasztany:parzysta -> +1DA
W przeciwieństwie do Darrena, ona ubrała się całkiem zwyczajnie - ot, kurtka w krowie łatki i spodnie w zupełnie nie pasujące, kanciaste wzory. Dorzuciła do tego czarną, wełnianą czapkę i była gotowa wyruszyć na Helloweenowe przygody. Bardziej od tego, że krukon zaprosił ją na wspólne obczajanie psikusów i napychanie się wszystkim co zawiera dynie, podobał się jej jego strój. - No, nie pierdoliłeś się w tańcu - skwitowała, próbując dojrzeć czubek jego kapelusza. Wyglądał dokładnie tak, jak mugole wyobrażają sobie wiedźmy i całkowicie rozbawił ją ten fakt, na tyle, że chichotała co jakiś czas sama do siebie. Już wskazywała dłonią stoisko z jedzeniem, na jego nie zadane do końca pytanie, gdy faktycznie ktoś ich zgarnął do siebie.
Cukiereczek albo psikus?
Oczywiście, że wyrwała się pierwsze do grzebania w dyni. Co jednak czuła pod palcami jakiś pakunek, ten wymykał się jej, jakby uparcie nie chcąc zostać wylosowanym. Losowała tak długo, że poczuła na twarzy zniecierpliwone spojrzenie zakapturzonego czarodzieja. Ten w końcu westchnął, wręczył jej słoiczek miodu i subtelnie, ale zdecydowanie pokazał, że powinna odstąpić miejsca następnej osobie. Przyglądała się podarunkowi, próbując przeczytać co jest nabazgrane na etykietce. Kątem oka dostrzegła, że coś się dzieje - coś zaczyna przysłaniać jej słońce. Spojrzała w bok, wróciła do rozszyfrowania etykietki na słoiku, by z prędkością godną bandy chochlików polujących na niuchacze, odwórcić się znowu. Co się...!?
Widok ją tak zdziwił, że cofnęła się automatycznie, nieszczęśliwie zahaczyła stopą o wystający korzeń i wylądowała ostatecznie na pośladkach, wlepiając wielkie oczy w Darrena - a raczej to, co odzywało się do niej jego głosem. Przęłknęła głęboko ślinę, unosząc ręce w obronnym geście. - Proszę mnie nie jeść - pisnęła, ale potwór przypominający dzieło doktora Frankensteina, wydawał się równie zdezorientowany i nawet bredził coś o Shreku. Tak, to zdecydowanie był Shaw. Może wyglądał nieco lepiej niż na co dzień, ale to wciąż był on. Odetchnęła z ulgą, zbierając się z trawy, teraz już śmiejąc się na cały głos. Co tylko jej oczy lądowały na jego pozieleniałej twarzy, to wybuchała jeszcze głośniejszym śmiechem, podrzucając radośnie swój podarunek. No cóż, okazuje się, że byli świadkami i cukierka i psikusa.
* * *
Kiedy on zajadał swoje uczucia, ona zajadała swój głód. Przy jednym ze straganów skusiła się na pieczone kasztany. Te, wciąż gorące i parujące, polała syropem klonowym. Postanowiła zająć jedną z wolnych ławek, by zjeść w spokoju, ale gdy tylko na drugim końcu przysiadł się masywny ogr, podrzucił jej kraniec ławki w powietrze, na tyle nieszcześliwie, że część orzeszkó sturlało się z papierowego talerzyka. - Musisz się jeszcze wiele nauczyć o byciu ogrem - westchnęła, gdyż zasada trzech sekund nijak się miała, gdy jedzenie spotka się z błotem. Zjadła, to co zostało na talerzyku i... doznała prawdziwego olśnienia. Po prostu ją natchnęło. Przecież te kasztany to są takie cudowności, co można je zjeść, rzucić nimi w kogoś, poderwać, albo zrobić z nich ludziki. O tak, ludziki! Na całe dla niej szczęście, wokół można było znaleźć ich mnóstwo. Nie tylko leżały na ziemi, ale stanowiły też jedną z głównych ozdób na festynie - obecne były na większości stołów, straganów, a nawet niektóre z nich wciąż wisiały na rozłożystych kasztanowcach. Materiału do zabawy więc nie brakowało. Zebrała tuzin najładniejszych, najbardziej świecących i gładkich, co palce się po nich ślizgały. Do tego sporo patyczków, po czym przystąpiła do działania. Za pomocą prostego zaklęcia "zlep" przymocowała do głowy patyczek, do patyczka kasztana, który robił za brzuszek. Od brzuszka z kolei odchodziły dwie patycze rączki i dwie nóżki, kończące się bucikami z mniejszych kasztanów. Twór ten nawet stał, chociaż był do tego skory dopiero po której próbie. Orka postanowiła pozostawić ludzika na stole - niech obserwuje sobie, co się dzieje na jarmarku. Ogr zaczął coś jęczeć znudzony, więc zaproponowała małe zakupy.
* * *
- Na pewno nic nie chcesz? No przestań, n i k t - wszyscy - nie patrzy na Ciebie oceniająco. Och, czy to chodzi o tą trollicę? Jak chcesz, to szybko kupię tylko jedną rzecz i możemy wrócić się pokręcić przy stoiskach z jedzeniem. Hej! Powinieneś zaprosić ją na bal! Obracała pomiędzy palcami monetę, gotowa przystąpić do zakupów. W oko wpadła jej jedna rzecz - nie dla siebie, ale wiedziała komu się spodoba. Przez chwilę rozdarta była jaki kolor wosku wybrać, ale w końcu padło na kremowy. Zapłaciła za świeczkę z amortencją i ostrożnie wsunęła ją do torby. Najedzona, obkupiona i z przemiłym prezentem w kieszeni, była gotowa by ruszyć dalej. Bez oporów sięgnęła po wielką, zieloną łapę, zaciskając na niej swoją niewielką dłoń. - Może jednak stąd chodźmy? Chcę Cię przedstawić jednej dyni.
C. szczególne : Leworęczność, cyfry 1-4-1 wytatuowane na lewym ramieniu, brak środkowego palca prawej ręki, liczne blizny na plecach i klatce piersiowej
Wypad na jarmark brzmiał całkiem dobrze. Na pewno był lepszy od siedzenia w dormitorium i patrzenia się w zasłony gdy reszta towarzystwa się bawiła. Zabrał sakiewkę z pieniędzmi, cicho licząc na zakup jakiejś fajnej rzeczy. Jeszcze nie zdecydował, czym owa fajna rzecz miałaby być, ale to się okaże na miejscu. Podchodząc bliżej wejścia na jarmark, przystanął na chwilę, by wziąć kilka głębszych oddechów. Czuł, że jest nieco spięty, jakby jego ciało spodziewało się nieprzyjemnych wydarzeń. Jak na komendę został osaczony przez ducha. Dopiero po chwili dotarło do niego, że to jedynie przebranie, odkryciu towarzyszyło przewrócenie oczami i pełne zniesmaczenia pokręcenie głową. Gryfon włożył rękę do podstawionej dyni i wyciągnął pierwsze lepsze pudełko. Spojrzał na zielone pudełeczko i uniósł wzrok na czarodzieja, jakby oczekując wskazówek, ale ten już sobie gdzieś poszedł. Wzruszywszy ramionami Cydric rozwiązał wstążkę mocującą pudełeczko i otworzył szerzej oczy, gdy na jego rękę wysypały się cukierki w kształcie monet. Wykrzywił usta w głupim uśmiechu i przybliżył jedną z monet bliżej twarzy. Los chyba spłatał mu figla, doskonale wiedząc, jak bardzo lekka jest sakiewka chłopaka. Nawet metaliczny smak po ugryzieniu i ta twardość...zaraz, zaraz, to były prawdziwe galeony! Zrobił kilka kroków do przodu z szeroko rozdziawionymi ustami, przez co wpadł na @Astrid Nafnisdottir. -Przepraszam. Bąknął, pochylając się i zbierając do sakiewki monety, które przy zderzeniu wyleciały z ręki na ziemię.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Okres zbliżającej się nocy duchów i cała otoczka z tym związana, był bezsprzecznie ulubionym czasem w roku dla Beatrice Dear. Pomimo nie najmilszych wspomnień z domu rodzinnego, to jednak mimo wszystko ten czas wspomniała zawsze wspaniale. Rodzinna willa była wtedy przystrajana w najbardziej wyrafinowany i wyszukany sposób, wszędzie roznosił się zapach wspaniałych potraw oraz ciasta dyniowego. Nawet teraz, po tak wielu latach, wciąż czuła ten zapach ilekroć sięgnęła wspomnieniami do tamtych czasów. Nic więc dziwnego, że kiedy Huxley zaproponował jej wspólny wypad na jarmark zorganizowany z okazji zbliżającej się nocy duchów, bez zastanowienia przystała na jego pomysł. Bardzo chciała jeszcze raz poczuć się jak mała dziewczynka, która dopiero co wkracza w dorosłe życie i może nacieszyć się takimi drobnostkami, jak wszędobylskie przebrania, cudowne potrawy, które tak wspaniale smakują tylko w tym okresie czy głupie wycinanie dyń. Mężczyzna kulturalnie dał jej chwilę czasu na odpowiednie przygotowanie, więc ubrała się całkiem stosownie do sytuacji nie zapominając o tym, by pod długimi rękawami wciąż nosić na lewym przedramieniu ostrze Karona. Przywitała Huxleya szerokim uśmiechem, kiedy tylko go zobaczyła. Od razu rzucił jej się w oczy dosyć specyficzny strój, na którym to mały pajączek postanowił urządzić sobie robótki ręczne. Na tyle, na ile zdążyła poznać mężczyznę, wiedziała, że to mocno w jego stylu. W bardzo oryginalnym stylu. -Od razu widać, że poczułeś klimat tego miejsca - powiedziała, z niecodziennym dla niej, szerokim uśmiechem na ustach. Naprawdę czuła ekscytację na myśl o zwiedzaniu tych wszystkich atrakcji, które zostały tutaj zorganizowane. Zmierzała przed siebie pewnym i sprężystym krokiem, rozglądając się dookoła i prawie że nie słuchając swojego towarzysza. - Romantyczne przejażdżki ci w głowie? To chyba w tym celu powinieneś wybrać Perpetuę lub Josha za towarzystwo - zaśmiała się, tym samym idealnie nawiązując do niecodziennych informacji z jego życia, które niedawno otrzymała. Zatrzymała się przed jakimś dziwnym duchem, który wręcz zmusił ją do wzięcia cukierka. Chciała bardzo serdecznie zademonstrować mu, co sądziła na temat takiego zmuszania, lecz postanowiła być grzeczną i przyjąć cukierek. Kiedy tylko słodycz znalazł się w jej ustach, poczuła, że coś jest bardzo mocno nie w porządku. Coś zielonkawego buchnęło nie wiadomo skąd i po pokonaniu przez Dearównę odruchu wymiotnego, ze zdziwieniem zauważyła, że ma... zielone dłonie. Spojrzała na Huxleya i parsknęła śmiechem, lecz w żaden sposób nie przypominał on jej właściwego śmiechu. -Chyba sobie ze mnie kpicie... - jęknęła, a jej własny głos zaskoczył ją tak bardzo, że aż zakryła usta dłońmi. Zdezorientowana rozglądała się wokół widząc, że wielu innych czarodziejów również spotkał podobny los. - Mam dziwne wrażenie, że wyglądasz równie cudnie, jak i ja - zaśmiała się, a właściwie zarzęziła. Jej głos nie był jej i w żaden sposób nie odpowiadało to Trice, ale nie mogła nic poradzić na taki efekt. - Dobra, to chodź gdzieś dalej - wychrypiała w tonacji jakby dopiero co skończyła palić pół wagonu papierosów, wrzuciła sobie do gardła żyletki i przepiła to wszystko bardzo dużą ilością ognistej. Ruszyła powoli i mało się nie przewróciła, bo jej lewa noga nie pracowała na równi z prawą, tylko tak jakoś dziwnie inaczej. - No to jest chyba jakiś kurwa żart... - jęknęła, z zaskoczeniem zauważając, że chyba jeszcze nigdy kurwa nie brzmiała tak... mocarnie w jej ustach.
Kostki:6 - innymi słowy, Bea jest małym, kuternogim, zielonym cosiem które skrzeczy przez jeszcze 2 posty.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Kostka:7 Efekt: śmierdzę i świecę się jak neon :’) [1/3]
Halloween bez dwóch zdań plasowało się w czołówce jego ulubionych świąt z ta swoją niepowtarzalną, upiorną atmosferą, więc absolutnie nie mógł pominąć corocznego jarmarku z tej okazji organizowanego w okolicach Hogsmeade. Oczywiście na takie wydarzenie to tylko w towarzystwie, bo tak jest o wiele raźniej, toteż bez żadnego zawahania zdecydował się wyciągnąć na nie Aleksandrę; studia, praca i treningi niestety nie sprzyjały za bardzo spotkaniom, a te zwykle raczej krótkie chwile podczas wspólnych zajęć zdecydowanie nie były wystarczające. Jarmark wydawał się wręcz idealną okazją, żeby spędzić razem nieco czasu, korzystając przy tym z licznych oferowanych tu atrakcji związanych z Nocą Duchów. Jednocześnie dawał sposobność na zupełne oderwanie myśli od spraw szkolnych i innych takich, co na pewno dobrze zrobi im obojgu; jemu na pewno, szczególnie po tym fiasku jakim okazał się być niedawny mecz z Gryfonami. Najgorsze zdążył po męsku przeboleć, ale wciąż nie był w stanie do końca się względem tego zdystansować. Dziś jednak bez trudu zepchnął to na jak najdalszy plan, mając zamiar w pełni skupić się na Puchonce i dobrej zabawie, jaka ich niewątpliwie czekała. Umówili się przed bramą Hogwartu, żeby stamtąd wspólnie udać się prosto na miejsce. Na widok rudowłosej aż się cały rozpromienił, biorąc ją od razu w objęcia i kradnąc pocałunek na powitanie. — Nie wiem jak ty, ale ja jestem straaasznie ciekaw jakie atrakcje w tym roku przygotowali organizatorzy jarmarku — rzucił z szerokim wyszczerzem, gdy tylko ruszyli drogą prowadzącą do wioski po tym jak ujął jej rękę, żeby spleść palce ich dłoni. — Słyszałem na pewno o jakimś upiornym labiryncie. No i zdecydowanie nie możemy ominąć straganów i oferowanych tam specjałów, to w końcu jedyna taka okazja w roku, żeby ich spróbować! Oczy mu rozbłysnęły, gdy tylko zaczęli się zbliżać do terenu, na którym rozstawiony był halloweenowy jarmark; gwar jaki tradycyjnie towarzyszył tego rodzaju miejscom był już słyszalny jeszcze zanim w polu widzenia pojawiły się pierwsze stoiska. Nim jednak dane im było zagłębić się pomiędzy nie, drogę zastąpił im jakiś wysoki jegomość, podtykając im pod nos chichoczącą dynię wypełnioną jakimiś drobnymi pudełeczkami i skrzecząc przy tym „Cukierek albo Psikus!”. William zerknął w stronę Oli, by następnie wzruszyć nieznacznie ramionami i sięgnąć po jeden z pakunków, bo typ najwyraźniej nie miał zamiaru odpuścić póki tego nie zrobią. Trafiło mu się czarne, a ledwie uniósł jego wieczko, żeby zobaczyć co kryje się w środku… to dosłownie wybuchło mu w rękach w akompaniamencie irlandzkiego przekleństwa, które w tym momencie z siebie wyrzucił. Neonowo-zielony kolor mógł na to nie wskazywać, ale tego zapachu rynsztokowych perfum nie dało się absolutnie z niczym pomylić – właśnie oberwał łajnobombą. O tak, to był zdecydowanie psikus. — No świetnie — sarknął, zerkając po sobie i krzywiąc się przy tym dość znacząco. Nie dość, że zajeżdżał teraz jakby wziął kąpiel w rynsztoku, to jeszcze świecił się niczym jakiś pieprzony neon. — Teraz przynajmniej mamy pewność, że nie zgubisz mnie w tym tłumie — stwierdził po krótkiej chwili, błyskając zębami w stronę Puchonki, bo oczywiście nie miał zamiaru pozwolić, żeby jakiś durny żart zepsuł mu humor i zarazem całe to wyjście.
- Gryfoni - odpowiedział słodko, niewinnie i delikatnie, jak gdyby przyznając się do swojego planu zostawał przyłapany na gorącym uczynku - coś w tym było, skoro gotów był wyrzucić czterysta galeonów na drżącą od chłodnego powietrza dłoń sprzedawczyni, nie wahając się ani odrobinę podczas odbierania od niej całej siaty grubych skarpet. Aż głupio było mu przyznać, że wychowankowie siedzieli mu w głowie nawet teraz, a on bezmyślnie gotów był sprezentować im małe drobiazgi z okazji nieszczególnie prezentowego Halloween. - Co- Ezra! - fuknął mimowolnie, odskakując odruchowo i chłodnym dreszczem komentując błyskawiczne zjawienie się skrzata domowego, którego - Merlin mu świadkiem! - uwielbiał, jednocześnie dalej czując się w jego obecności niezręcznie. Pan był sympatyczny, a Leonardo bardzo podobało się jak Krukon go traktował. I chociaż już w Hogwarcie musiał przyzwyczaić się do obecności wiecznie skaczących po kuchni skrzatów, tak w swoim życiu prywatnym nie widział dla nich za szczególnie dużo miejsca. Przeczekał wymianę zdań, rozglądając się w zaciekawieniu po zaczarowanym jarmarku, korzystając ze swojego bezsprzecznego atutu, jakim był wzrost. - Hmm? Dobra, konkursy brzmią dobrze. Pobiję cię w taki bardziej wyniosły sposób - zadecydował, zacierając entuzjastycznie dłonie i wyraźnie się rozluźniając, kiedy mógł z powrotem przysunąć się do Krukona bez pozerkiwania na skrzata. Posadził sobie Psikusa na jednym ramieniu, a Cukierka na drugim, by zaraz pociągnąć już Ezrę w głąb jarmarku. - Słuchaj, ja to popieram body painting całym serduszkiem, ale nie wiem co powie na to dyrektor... Trochę ubrań chyba muszę mieć...
/zt x2
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Przepiękne dni były za mną. Moja wielka porażka, kłótnia z najlepszym przyjacielem, spędzenie kilku niezręcznych dni we własnym mieszkaniu, do którego przestałem wchodzić do kuchni (zdecydowanie dość duży problem, szczególnie, kiedy jest się głodnym), nie chcąc wymieniać niezręcznych spojrzeń z Boydem, ale równocześnie z jakiegoś powodu odmawiając pogodzenia się z nim. Nie wiem czym dokładnie kieruje moja złość i upór na nią, ale to nie jest ważne. Kiedy nadchodzi dzień jarmarku do ghulowi mówię o wyjściu na jarmark i możliwym spotkaniu jego starej znajomej, co może Boyd słyszał ze swojego salonu, a może nie, bo spał, nie będę przecież sprawdzał co robi. W każdym razem biorę Juniora za rękę, ubieram go wcześniej w szalik, czarną czapkę w nietoperze i jego ulubione, różowe rękawiczki w biegające jednorożce, których nie chce zdejmować i często w nich śpi. Miałem zaprosić Viks, ale nie mógłbym znaleźć pocieszenia ani ucieczki od jej poważnego, albo pełnego zrozumienia spojrzenia, nie oceniającego mnie i paskudnie współczującego. Dlatego pytam w trakcie którejś lekcji Keyiry czy może nie idzie na ten jarmark i mówię, że jak coś to może się tam znajdziemy. Mam nadzieję, że moja koleżanka z drużyny oszczędzi nam obydwu biadolenia nad sobą. Odnalezienie jej nie jest wcale trudne, bo mniej więcej o podobnej godzinie szliśmy w kierunku jarmarku. Podbiegam z Juniorem do koleżanki i całują ją na przywitanie prędko w policzek. Junior, który trzyma mnie za rękę zaczyna robić Bueeeeeee, bynajmniej nie dlatego, że uważa to za obrzydliwe, tylko najwyraźniej poznaje moją koleżankę. - Pamiętasz ją? Chyba średnio za tobą przepada, czemu taki jesteś, że dziewczyny które chcą ci się przypodobać ze względu na mnie rzucasz magicznymi śliwkami w sklepie; a tą która woli cię unikać traktujesz jak ziomka - zauważam z dezaprobatą, kręcąc lekko głową. - Sorka, chciałem, żeby Boyd miał mieszkanie dla siebie. W zasadzie chciałem go pozbawić jakiegokolwiek towarzystwa, nawet przyjacielskiego Juniora, ale nie powiem na głos jaki nieprzyjemny bywam. Kiedy przechodzimy w kierunku straganach dzieje się kilka rzeczy, po pierwsze mój ghul zauważa błoto, na co pozwalam mu iść się w nim popluskać, zabierając wcześniej czapkę i rękawiczki oraz nakazując nierzucanie w nikogo błotnistymi kulkami. Po drugie ktoś mi wciska w ręce jakiś cukierek, czy kto wie co, a opakowanie nagle wypada mi z rąk. Mój elegancki ciemny płaszcz, wąskie czarne spodnie, a nawet ciemne loki są nagle koloru ducha, jeśli można to tak nazwać. Macham ręką, jakby próbując złapać ramię mojej towarzyszki. - No kurwa - komentuje te super rzeczy, które można tu napotkać i z niezadowoleniem rozglądam się wokół. Niektórzy trafili znacznie gorzej, Sky miał podobną przypadłość do mnie i wydawało się, że wszyscy wracają po jakimś czasie do siebie. Co oznacza, że wkrótce będę mógł cokolwiek złapać. - Popatrzymy na pamiątki i jedzenie, żeby wybrać sobie coś na piękne czasy gdy będę mógł coś przełknąć? - pytam odwracając się w kierunku mojej towarzyszki, której właśnie wciskane do rąk jest coś podobnego. Chciałem ją ostrzec, ale za późno, zdążyłem tylko otworzyć buzię jak karp.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
2/3 post jestem potworem + 1/2 mam pecha po kakao!
To prawda, chociaż jestem już jakże dorosłym i poważnym mężczyzną (a jakże!) moje stroje są zazwyczaj... aż za bardzo odpowiednie do sytuacji. Uwielbiam w najróżniejsze święta emanować ich magią, a w święta bożego narodzenia popadam już w kompletny szał najdziwniejszych ubrań jakie wiedział świat. Trzeba przyznać, że moja towarzyszka z kolei ubierała się zawsze bardzo poprawnie. Schludnie, elegancko i aż nie wyobrażałem sobie, że jej motywacją do przyjścia, była chęć powrotu klimatu halloween, który odczuwała jako mała dziewczynka. Prędzej bym założył, że lubi jak się boją inne dzieci. Oczywiście z całą moją sympatią do jej mocnego podejścia jako pedagoga, nie bardzo mnie interesowało jak kto sobie radzi z młodzieżą oraz nie wiedziałem jakie podejście jest tak naprawdę dobre. Ona i Perpa były dość mocno skrajne pod tym względem. Wracając jednak do naszego wieczoru, a nie wybiegając gdzieś w szkolne tematy, o których przecież mówić ani myśleć nie powinniśmy z racji wolnego, uśmiecham się szeroko na komentarz do mojego stroju. - Zawsze przesadzam ze wszystkim, będziesz musiała z tym żyć - tłumaczę wesoło mając na myśli strój, ale też podnoszę do góry dłonie, by pokazać równie dobry przykład mojej skłonności do maksymalizmu, bo tam biegając wysuwające się z rąk tatuaże, a na palcach mam tonę pierścionkach zarówno takich prawdziwych, jak i narysowanych. - A przynajmniej dziś wieczór - dodaję jeszcze prędko, ale też prycham kiedy zapraszasz mnie na romantyczne przejażdżki z eksami. - Gdzie tam mi każesz wchodzić do tej samej rzeki! Muszę eksplorować bardziej nasze ciało pedagogiczne! - mówię i kiedy sam siebie słyszę, kręcę głową, zasłaniając oczy z lekkim zażenowanie, ale też chichoczę pod nosem. - Nie słuchaj co ja bełkoczę czasem - dodaję, zatrzymując się po jakieś cuksy i w takim to rubasznym nastroju zamieniam się nagle w potwora. O ile ja wyglądałem znaczenie gorzej niż zwykle, moja towarzyszka o ile była dziwaczna, zielona, to nie wyglądała aż tak źle, więc w końcu przeszło mi moje osłupienie. Dopiero kiedy usłyszałem jej głos, zasłaniałem usta ręką, by próbować powstrzymać śmiech, kiwam tylko głową potulnie. Jednak okazuje się, że Beatrice na dodatek kuleje przez co klnie w głos (co obecnie brzmi bardzo grubiańsko w jej usteczkach), nie upadając tylko dzięki mojemu refleksowi. - Biedna ty! Pomogę ci! - mówię najpierw z żalem, a potem nagłym entuzjazmem i zanim ta cokolwiek nie powie biorę ją zwyczajnie na ręce, niczym upiorną panną młodą. Na szczęście nadal była bardzo drobna i szczupła, a ja obecnie sporo większy niż wcześniej. Stwierdzam też, że nie pachnie żadną zieloną flegmą, tylko czuję jej perfumy, co sprawia, że podróż była (dla mnie) przyjemna. Usadawiam Trice przy wolnym stoliku. - Przyniosę nam zupy! - stwierdzam, bo prawie wszyscy tu je pili, więc musiały być jakieś niesamowite. Jednak idąc po nie napotykam po drodze tyle straganów, że w końcu kończę nie tylko z zupką, którą podaję mojej towarzyszce, ale też z kakao oraz prezentami dla niej. Kiedy ja piję trochę swojego napoju strasznie wpadam na ludzi obijam się o innych, ale zwalam to na niezgrabną sylwetkę, nie widząc powiązania z napojem. Nawet kiedy rozlewam swój na nasz stół i pośpiesznie czyszczę go zaklęciem. - Kupiłem ci coś! - mówię radośnie i podaję Beatrice... różowe skarpetki w psidwaki w stroju dyni. - Sobie też! - dodaję pokazując swoją (powiedzmy, że męską) parę. Były dokładnie takie same, tylko tło w moich skarpetkach było fioletowe. - Nie mogę się doczekać aż je założysz - oznajmiam kompletnie nie wyobrażając sobie kobiety w nich, ale może przynajmniej będą dla niej miłą pamiątką.
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Prudence Nordman
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 170
C. szczególne : Blizny, różnej długości, głębokości i szerokości, głównie na plecach i nogach, choć zdarzają się też na ramionach; dołeczki w policzkach
Jarmark w Hogsmeade był jednym z tych wydarzeń, na które nie trzeba było zapraszać mnie dwa razy, choć mogłabym przysiąc, że udałam się w tamtym kierunku zupełnie sama, na dodatek przekonana, że wszyscy moi znajomi już dawno tam są; w końcu, schodziłam z wieży całkiem sama, a w pokoju wspólnym nie było żadnej znajomej mi twarzy. Może inaczej - nie było tam nikogo, z kim faktycznie rozmawiałam więcej, niż po prostu witałam się na wejściu, czy wykłócałam o swoje ulubione miejsce w centrum, z którego miałam idealny dostęp zarówno do półki z książkami, jak i stolika, na którym bezproblemowo mogłam postawić herbatę i z którego na skinienie różdżki było ciastko; w razie potrzeby, mogłam też szybko ulotnić się do dormitorium. Cały pokój wspólny mogłam mieć na oku, co również było ogromnym plusem; czy kogokolwiek dziwi więc, że to miejsce było moim ulubionym? Miałam nadzieję, że chociaż znajdę ich oczekujących na moje przybycie gdzieś niedaleko za wejściem, przy jednym ze stoisk, ale chyba zdecydowali się mnie zostawić. Nie, żebym miała z tym problem, ale biorąc pod uwagę to, że się umawialiśmy, to było zwyczajnie niemiłe. A może wcale się nie umawialiśmy? No cóż, trudno stwierdzić. Przynajmniej nie marzłam tak bardzo, jak mi się zdawało, ale dziękowałam sobie w myślach, że mimo wszystko zdecydowałam się na spodnie i porządny, ciepły sweter, dzięki którym nie uciekało mi tyle ciepła. Ciężko było nie zauważyć wysokiego, przebranego czarodzieja na wejściu; z cichym dziękuję, sięgnęłam do kociołka, jednak ta paczuszka, którą dobyłam wydała się być dość... ciężka. Nie blokując przejścia, odeszłam z nią trochę dalej, próbując ją otworzyć, dopóki nie ujrzałam jego zawartości. Chochlik? Merlinie, żeby tylko nie sprawił mi żadnych problemów. Nawet nie zauważyłam, kiedy znalazłam się przy stoisku z pieczonymi kasztanami. Zdecydowałam się na zjedzenie jednego; przepadałam za nimi i zjedzenie chociaż jednego uważałam za prawie obowiązek podczas jesiennych dni. Jego smak sprawił, że doznałam pewnego olśnienia; nie mogłam powstrzymać się od zapytania, czy mogę utworzyć figurkę, a przecież ledwo przed chwilą nie miałam na nią nawet pomysłu. Ale chyba dla chcącego nic trudnego, prawda? Nie chciałam stworzyć najprawdziwszego arcydzieła - ot, złączyłam ze sobą zapałkami i magią cztery kasztany: głowę, ciało i stopy swojego bohatera, dodając mu również rączki, w których umieściłam mały mieczyk i tarczę. Mój mały rycerz wyglądał doprawdy przeuroczo; zadecydowałam się ożywić go, na moment i popatrzeć, jak biega po blacie, wymachując swoją nieszkodliwą bronią. Mogłabym mu dorobić twarz i usta, może wtedy zacząłby nawet krzyczeć... Nie spodziewałam się tylko prezentów od swojego pierwszego towarzysza. Różnego rodzaju słodycze zdawały się pojawiać w moich kieszeniach w coraz większych ilościach; dziwiło mnie to, że nawet nie czułam tego ciężaru. Może i wrócę szybciej do dormitorium?
Cukierek albo psikus:5 -> Czarny kolor nie wróży niczego dobrego, nic dziwnego, że otwierasz pakunek ze strachem. Wylatuje na Ciebie zielona flegma, dzięki której Twoja skóra ma kolor zgniłozielony, a Twój głos staje się niski i zachrypnięty. Do tego chodzisz jak kulawy. Efekt trwa trzy posty. [1/3] Jedzenie:[4] Pieczone Jadalne Kasztany -> to chyba jakieś objawienie! Ten drobny przysmak natchnął Cię do zrobienia figurek z tradycyjnych kasztanów. Być może nawet je ożywisz? Jeśli opiszesz proces tworzenia jesiennych figurek w swoim poście - otrzymasz 1 pkt z Działalności Artystycznej.
Trudno było nie zauważyć tego, że wielkimi krokami zbliżało się święto Nocy Duchów, tak bardzo bliskie sercu wielu czarodziejów i czarownic. Wskazywała na to nie tylko iście jesienne pogoda, na którą składała się mieszanka ulew nawiedzających coraz częściej okolice Hogsmeade i Hogwartu czy okazjonalne zawieje towarzyszące temu spektaklowi. Można było to zauważyć nawet po samych ludziach, których Ignacy mijał na co dzień na krętych szkolnych korytarzach czy na ulicach magicznego miasteczka. Niektórzy mieszkańcy zaczynali narzekać na zimno i niesprzyjające warunki atmosferyczne, a w oczach innych można było dostrzec ekscytację związaną z obchodami święta Haloween. Podobne rozmarzony wzrok można było zauważyć właśnie u prefekta Hufflepuffu, gdy ten maszerował przez park, starając się dostać na teren jarmarku. Pomimo zatrważającego natłoku zajęć, z którymi musiał się zmagać w ostatnich tygodniach, prawdziwym grzechem byłoby, gdyby odpuścił sobie tę wizytę. Teoretycznie powinien siedzieć nad podręcznikami, przygotowując się do całej masy testów i prac pisemnych, jednak musiał się nieco zrelaksować. Nauka, treningi, walki z niuchaczami... To wszystko potrafiło człowieka wykończyć. Gdy chłopakowi udało się odnaleźć wejście strzeżone przez mężczyznę w stroju stereotypowego ducha, zdecydował się zagrać w jego małą grę i wyciągnął szybko z kotła jedno pudełeczko. Uśmiech mu nieco zrzedł, gdy zobaczył, że jest ono praktycznie całe czarne, jednak starał się nie wyglądać na zbytnio zawiedzionego. – Serio? – skomentował niskim głosem, gdy kolor jego skóry zmienił się na zgniłozielony. Chyba faktycznie miał pecha do magicznych przemian. Najpierw spędził noc jako duch, potem zmienił się w pewnym Domu Strachów w klauna wyglądającego, jakby urwał się z mugolskiego horroru, a teraz jeszcze... zombie? To było chyba najtrafniejsze określenie, jakim mógł podsumować swój obecny stan. W każdym razie Ignacy, starając się za wszelką cenę zwalczyć swoje niezadowolenie, ruszył w dalszą drogę, wypatrując w tłumie, jakichś znajomych twarzyczek. Niestety jego poszukiwania okazały się niezbyt owocne, jednak udało mu się zawędrować do straganów z pamiątkami, przy którym spędził dłuższą chwilę, aby w końcu zdecydować się na kupno Magicznego Moździerza i Wiggenowych Korali. Następnym przystankiem było stanowisku z jedzeniem, do którego przywiódł go zapach pieczonych kasztanów. Oh, jak dawno ich nie jadł! Już po kilku kęsach poczuł się, jakby był w niebie i poczuł przyjemne ciepło w żołądku. Oh, zdecydowanie nadchodziła Noc Duchów. Tę atmosferę można było po prostu wyczuć w powietrzu! – Wow! Naprawdę masz talent! – skomentował zmienionym przez otrzymaną wcześniej niespodziankę głosem Ignacy, zauważając dziewczynę tworzącą ludzika z kasztanów. Po przedstawieniu jej się dosiadł się do niej, a jego dłonie automatycznie powędrowały w stronę nieużywanych przez Krukonkę kasztanów, jakby próbował po omacku odtworzyć jej pracę.
C. szczególne : Blizny, różnej długości, głębokości i szerokości, głównie na plecach i nogach, choć zdarzają się też na ramionach; dołeczki w policzkach
Ożywienie niewielkiego rycerzyka nie trwało długo, jednak w ogóle nie zdecydowałam się na jego destrukcję; odłożyłam go na stolik, decydując się na dorobienie dla niego kompana. W tym momencie usłyszałam głos, przez który przeszły mnie ciarki wzdłuż kręgosłupa, a jednak mimo to, zdecydowałam się unieść wzrok znad stolika. Chłopak, którego kojarzyłam z korytarzy i funkcji, którą miał; niekoniecznie z wyglądu, szczególnie jeszcze teraz gdy jego skóra miała nietypowy kolor, zielony. I głos, zniekształcony, niski i zachrypnięty; usłyszeć go tak nagle to nic przyjemnego, doprawdy; przynajmniej wiedziałam, że ma przyjazne zamiary i, co dość miłe, pochwalił mnie. - Dziękuję - odparłam tylko, wracając do swojego dotychczasowego zajęcia, które było miłą odskocznią od ciągłego siedzenia przy książkach czy salach; mogłam poczuć się, przez chwilę, jakbym znów była dzieckiem i beztrosko bawiła się w tworzenie kasztanowych ludzi i zwierząt, tylko ten dodatek w postaci ożywiania ich magią własną był trochę niepasujący do tego scenariusza, bo gdzie dziecko będzie znało zaklęcia i to jeszcze tak dobrze, że samemu byłoby w stanie sprawić, że coś ożyje naprawdę, a nie tylko w wyobraźni. Również przedstawiłam się prefektowi, łącząc kolejne kasztany tak, żeby przypominały konika, chyba idealnego partnera dla rycerza; przynajmniej tak mi się zdawało. Nie wiem, nie uczyłam się o rycerzach, tylko o tym, jak zabijali czarownice. - Co ci się stało? - zapytałam właściwie z ciekawości, oczywiście na temat tej skóry i głosu, który był dość nietypowy. Może padł ofiarą nieśmiesznego żartu, czy to kolejny trend mody, albo nawet taka może być zawartość pudełka? Chyba naprawdę miałam szczęście, że wylosowałam tego chochlika, wciąż znoszącego słodycze do moich kieszeni. Dwa kasztany i kilka zapałek, to składało się na konika, którego zrobiłam tym razem; ożywiłam dwie figurki i po prostu patrzyłam, jak biegają za sobą, ba, nawet ze sobą. Było to trochę dziecinne, nie powinnam tak się zachowywać; tylko po co się ograniczać? Jakby wszyscy się ograniczali, nie osiągnęliby tak wiele; nic nie szłoby do przodu. Mogłam przez chwilę poczuć się jak dziecko, dlaczego miałam rezygnować z tej szansy, skoro nawet nie wiem, kiedy nadarzy się następna taka okazja?
Pokiwał głową, słysząc krótkie podziękowania, aby niedługo później skupiać się na kasztanach, które krążyły pomiędzy jedną z jego dłoni a drugą. Jaki chciałby nadać kształt temu zupełnie nowemu istnieniu? Może miniaturowy żołnierzyk? Wprawdzie jego zdolności manualne nie były na wystarczająco wysokim poziomie, aby był w stanie stworzyć z zapałki czy małego kawałka drewna coś w rodzaju karabinu, czy pistoletu, jednak mógł wykorzystać zieloną łupinę do zrobienia hełmu i czegoś w rodzaju tarczy. Chłopak zaczął łączyć ze sobą poszczególne elementy, wspomagając się w trudnych chwilach różdżką, aż koniec końców na stoliku pojawił się mały ludzik z częściowym rynsztunkiem. Uśmiechnął się pod nosem. Niby to nie było nic wyjątkowego, jednak trochę go ucieszyło. – Przyjąłem jedno z tych pudełeczek, które rozdają przy wejściu na teren jarmarku – przyznał, wskazując bliżej nieokreślonym ruchem dłoni w odpowiednim kierunku. – Chyba nie wylosowałem najlepszego, jakie było do wyboru. Skrzywił się na dźwięk swojego zniekształconego głosu. Tak jak na samym początku był skłonny uznać to jedynie za drobną niedogodność, tak teraz coraz bardziej przestawał mu się podobać ten magiczny efekt. Może i wpisywał się dzięki temu bardziej w estetykę zbliżającego się święta, ale wolałby, aby magia tym razem nie była tak inwazyjna. Nie dość, że wyglądał jak trup, który dopiero co wygrzebał się z własnego grobu po kilku tygodniach gnicia pod ziemią, to jeszcze mówił w taki sposób, jakby chorował na jakąś ciężką chorobę niepozwalającą mu poprawnie się wysławiać. Wydawało mu się też, że miał chrypkę, jakby popalał papiery na boku. Idealne połączenie, co do tego chyba nikt nie powinien mieć żadnych wątpliwości. Ignacy chrząknął parę razy, licząc, że dzięki temu coś się zmieni w tej kwestii, jednak poprawa okazała się stosunkowo niewielka. Można by wręcz powiedzieć, że była niemożliwa do zauważenia. – Jesteś z Ravenclawu, prawda? – spytał. Otaksował uważnym spojrzeniem twarz dziewczyny, starając się dopasować ją do którejś z lekcji, na które ostatnimi czasy uczęszczał. Wprawdzie na zajęciach z eliksirów był dosyć rzadkim gościem, jednak nie mógł się pozbyć wrażenia, że kojarzył nastolatkę z miejsca, które nie było klasą wypełnioną różnego rodzaju miksturami. Może ONMS? Albo Zaklęcia?
Gdyby nie muzyka i klimat tego całego festynu, odpuściłaby. Wioska co prawda była mniejszym więzieniem niż metropolia wielkości Londynu, ale wciąż męczyła. Było tu więcej domów, więcej ludzi niż w jej rodzinnej wiosce na krańcu Norwegii. Unoszący się jednak zapach dyń z przyprawami korzennymi oraz zasłyszane na korytarzu plotki sprawiły, że uległa. Jeśli miała się tu zaaklimatyzować, musiała poznać zwyczaje oraz ludzi, lepiej radzić sobie ze słownictwem. Nie chodziło o brak pewności siebie, czy nieśmiałość, bo takie cechy nie leżały w jej naturze, tylko o poczucie swobody. Miasta były niczym klatki dla zwierząt i ktoś, kto nie wychował się przy lasach oraz fiordach, spędzając całe dnie na łonie natury, nie mógł tego zrozumieć. Z rękoma w kieszeniach czarnych jeansów z wyższym stanem, w które wpuszczona była luźna koszulka z nadrukiem przedstawiającym Thora z młotem, podeszła do ducha z dynią, posyłając mu niepewne spojrzenie. Wytknął kocioł w jej stronę, sugerując wylosowanie cukierka lub psikusa. Próbowała dyskutować, nie była jej kompletnie na rękę żadna styczność z magią, jednak ostatecznie wsunęła dłoń i wyjęła pudełeczko, w którym tkwiły na pozór czekoladowe monety. Powąchała je, unosząc brew i wrzucając do tylnej kieszeni, ruszyła w głąb jarmarku. Duże, lśniące oczy o nienaturalnie błękitnych tęczówkach i nieco podłużnej źrenicy z ciekawością obserwowały bawiących się mieszkańców miasteczka oraz uczniów. Zapatrzyła się na jakieś dziecko jedzące nieznane jej łakocie, a także na kufel z piwem, którego zapach uderzył w jej nozdrza, gdy tylko przeszła obok. Ile ona by dała za dobry trunek, najlepiej spod ręki swojego brata. Zwilżyła wargi, niesiona nostalgią i wspomnieniami, przymykając na chwilę oczy. Wtedy też poczuła uderzenie, instynktownie łapiąc za nadgarstek napastnika i zaciskając na nim paznokcie. Trochę może nazbyt agresywnie, nazbyt brutalnie. Jej ciało reagowało samoistnie, takie zachowania przychodziły szybciej, niż jakakolwiek myśl w jej głowie. Zmierzyła jego twarz wzrokiem, zaciągając nosem i kiwnęła głową, cofając się pół kroku i zostawiając go w spokoju. - Czy Ty przypadkiem nie nosisz czerwonych ubrań w zamku, jak ja?- zapytała Norweżka ze swoim dość twardym akcentem, przekręcając głową na bok i pozwalając, aby niedbale zaplątany, luźny warkocz, zakołysał się między łopatkami. Kojarzyła jego buzię.
C. szczególne : Leworęczność, cyfry 1-4-1 wytatuowane na lewym ramieniu, brak środkowego palca prawej ręki, liczne blizny na plecach i klatce piersiowej
Zanim jeszcze pozwolono mu pozbierać jego kochane galeony, to został zatrzymany pazurami. Wykrzywił nieco wargi, czując, jak paznokcie dziewczyny przebijają skórę. Spojrzał w dół na ich ręce, westchnął i podniósł wzrok na twarz swojej ofiaro-napastniczki. Odwzajemnił spojrzenie, w którym widoczne było pytanie "ty tak z każdym czy ci się podobam?". -Tak, w moim sercu drzemie siła lwa. Odparł, przekręcając głowę w przeciwną stronę niż Astrid. Trwał w tej pozycji kilka sekund, aż wreszcie przypomniawszy sobie o pieniądzach, na ziemi przykucnął i je zebrał. Chwilę to trwało, przerywane było jedynie przez ciche wzdychanie Cydrica i leciutkie kapanie kropel krwi na podłoże. Ręce wyglądały, jakby pokiereszował je wściekły kot, ranki piekły i swędziały, jednak nie dawał tego po sobie znać. Zebrawszy wszystko, co wyglądało jak moneta i leżało w pobliżu, wyprostował się i jeszcze raz rozejrzał, próbując dostrzec coś w nikłym świetle padającym od strony jarmarku. -Równie czerwona koleżanko jak ja, skoro już na ciebie wpadłem, to oferuję swoje towarzystwo przy przeglądaniu ofert straganowych. Kiwnął krótko głową, przykładając prawą rękę do klatki piersiowej. Następnie wystawił ją do przodu, zerknął na nią, spojrzał w kilku kierunkach, jakby czegoś nie rozumiał, po czym cofnął rękę. -A, no i jestem Cydric.
Narcyz Bez
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Wiecznie goszczący na ustach uśmiech, twarda angielska wymowa z wyraźnymi końcówkami
Cukierek albo psikus: 9. Żaden pakunek nie chce wpaść do Twojej dłoni i zniecierpliwiony duch-opiekun kręci głową zrezygnowany, wyjmując z kieszeni słoiczek zaczarowanego miodu (2|2), który po dodaniu do herbaty sprawia, że osoba spożywające staje Ci się bardziej przychylna i szczerze z Tobą rozmawia.
Jesienna aura wbrew pozorom bardzo mi odpowiada. To może niepopularna opinia, ale myślę, że ma w sobie coś słodko-gorzkiego; w tych pieczonych dyniach i kasztanach, które parzą język, w warstwach grubych swetrów, w których można przyjemnie zatonąć, a nawet w angielskim deszczu. Na jarmark postanawiam się wybrać przede wszystkim dla tego specyficznego klimatu, chociaż już kiedy zbliżam się do wyznaczonego miejsca, zaczynam czuć się niezręcznie. Nie jestem samotnikiem, naprawdę lubię ludzi i w zatłoczone miejsca zdecydowanie wolę chodzić z kimś. W innym wypadku czuję się trochę jak... jak niedopasowana do kompletu skarpetka, w dodatku boleśnie świadoma swoich mankamentów. Ale i tak wiem, że dziś wieczorem będę musiał podziękować wewnętrznemu Narcyzowi, że przynajmniej próbował. Przed oczami mam już wejście na jarmark i kręcący się tam tłumek, na każdego jednak najpierw czeka mały upominek. Czekam więc cierpliwie, aż @Liang Manyue wylosuje coś z dyni, rozglądając się ciekawie po ozdobach i zupełnie nie spodziewając się uderzenia. Podwójnego nawet! Marszczę nos w wyrazie niesmaku, ale naturalnie od razu wyciągam ręce, aby podtrzymać zataczającego się chłopaka. - Nie-nie szkodzi - jąkam się w zaskoczeniu, tak kontrastowo delikatnie do oburzonego krzyku chłopaka. Odchrząkuję więc, nawet uśmiechając się pod wpływem tego ganiącego głosu w głowie, który każe mi się wziąć w garść. - Przynajmniej osoba, z którą jesteś umówiony, nie będzie miała problemu cię tu znaleźć. To znaczy, nie mówię, że musisz być umówiony, bo to nic złego, nie być umówionym, ja też nie jestem. Ale gdybyś był... to nawet korzystne. Czarodziej z dynią odchrząkuje wyraźnie, przerywając moją paplaninę i przypominając mi, że za nami stoi jeszcze kolejka ludzi, którzy także chcieliby dostać się na jarmark. Wsadzam więc prędko rękę do dyni, próbując pochwycić któryś pakunek. I wydaje się, że to rzecz, której nie da się zrobić źle - mi się jednak udaje. Czuję, jak moje uszy zaczynają się czerwienić, gdy duch-opiekun patrzy na mnie w ten zniecierpliwiony sposób, a w końcu wręcza mi słoiczek z miodem. Dziękuję mu, chociaż nie czuję wdzięczności. - Nawet prezent ode mnie ucieka - śmieję się do chłopaka, który z jakiegoś powodu wciąż jeszcze się tu znajduje. Sam jednak słyszę, że brzmi to żałośniej niż sądziłem, więc spuszczam wzrok, koncentrując się na tym, by przynajmniej moje uszy powróciły do naturalnego koloru...
Prudence Nordman
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 170
C. szczególne : Blizny, różnej długości, głębokości i szerokości, głównie na plecach i nogach, choć zdarzają się też na ramionach; dołeczki w policzkach
Może i kolejne ludziki nie wyszłyby tak źle? Takie bardziej szczegółowe; ciekawe, czy te też tak łatwo by ożyły, jak te z mniejszą ilością dodatków. Może ożyją, albo w ogóle rozpadną się w chwili, gdy tylko spróbuję tchnąć w nie odrobinę życia? Ciężko przewidzieć coś takiego bez spróbowania; nic dziwnego, że znowu zdecydowałam się wziąć do rąk kolejne, zastanawiając się przez chwilę, co tak naprawdę chciałabym stworzyć. Najlepiej, żeby nie było zbyt skomplikowane czy rozbudowane; co jeśli będzie miało trudności z chodzeniem? Moje dzieło inwalidą, nie chciałabym do czegoś takiego doprowadzić; pozostało mi tylko dobrze dobierać jego budowę. Kasztan, na niego łupina; cóż, przypominało już chyba jeżyka, a moja wyobraźnia powoli przestawała dodawać mi pomysłów. Chyba nadszedł czas na porzucenie zabawy i znalezienie sobie innego, może i ciekawszego zajęcia. Spojrzałam na to, co sklejał mój nowy towarzysz i rzuciłam tylko: "zaraz wrócę"; mogłabym przysiąc, że widziałam po drodze stoisko z toffi, które chciałam spróbować już teraz, a nie gdy wrócę do zamku i znajdę jakieś w kieszeniach, dzięki chochlikowi. Chociaż kto wie, czy na pewno zdecydowałby się przynieść mi toffi, może łapał tylko cukierki i jakieś mniejsze słodycze, albo pomoże mi skompletować karty z czekoladowych żab... Wzięłam dwa, bo przecież niegrzecznie byłoby nie dać jednej dla swojego nowego znajomego, prawda? Szybko wróciłam do stolika, z podziwem patrząc na jego małe dzieło. - Wygląda imponująco! - przyznałam, kładąc przed nim jeden z batoników. Ponoć miały na sobie wiadomości; niezbyt przepadałam za wróżbami, ale cóż mogłoby mi zaszkodzić sprawdzenia tej? Może wcale się nie sprawdzi, albo nie będę odczuwać żadnych negatywnych skutków? - Tak, a ty z Hufflepuff, prawda? - odpowiedziałam na jego pytanie, zaczynając jeść toffi i dopiero zajmując się czytaniem wiadomości, która była do niego dołączona. "Dziś jest dobry dzień na herbatkę z przyjacielem!" - Więc w twoim pudełeczku była klątwa, ciekawe. W moim był... - rozejrzałam się za tym niewielkim stworzeniem - ... chochlik. Przynosi mi słodycze - przyznałam, patrząc na jego skórę, - Pewnie to nie jest szczególnie trwałe - chciałam dodać mu chociaż trochę otuchy; posiadanie takiego koloru skóry zapewne nie było niczym przyjemnym, ale zależy, kto, w czym gustował. Może i pozbędzie się tego pod prysznicem, może zejdzie po tygodniu, albo jeszcze zanim opuści jarmark; w zależności, jak to sobie ktoś zaplanował. - Moje toffi mi powiedziało, że jest dobry dzień na herbatę z przyjacielem... chciałbyś przejść się ze mną do kawiarenki? - nawet nie wiedziałam, czy mają tam herbatę; nawet jeśli byłaby tam tylko kawa, to trudno; ciepły napój to ciepły napój i chyba nie będę wybrzydzała. Pytanie tylko, czy Ignacy będzie chętny dalej dotrzymywać mi towarzystwa, nawet kiedy przypomina zombie.
Litera z toffi:C → Uśmiechaj się dzisiaj jeszcze częściej!
Ignacy odebrał toffi z wdzięcznością. Zupełnie nie spodziewał się takiego drobnego podarku! Po spożyciu smakołyka zajrzał do wróżby. Uśmiechaj się dzisiaj jeszcze częściej, powtórzył w myślach. Cóż robił, co mógł, aby nie popaść w zły nastrój, a akurat o to, biorąc pod uwagę jego obecny wygląd, nie było trudne. Mimo wszystko być może to właśnie nowe towarzystwo pomoże mu zachować dobry humor. – Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że jest z nim coś – nie udało mu się nawet skończyć zdania, gdy miniaturowemu żołnierzykowi odpadła rączka wykonana z fragmentu zapałki wraz z przymocowaną do niej tarczą. – Coś nie tak. Coś bardzo nie tak. Uśmiechnął się krzywo. Cóż, zdecydowanie brakowało mu odpowiednio wysokich zdolności manualnych. Za dzieciaka było to chyba dużo prostsze. Jeśli dobrze kojarzył, to zanim w pełni zapoznał się ze światem czarodziejów, to podczas jesiennych wieczorów spędzonych w salonie z matką, zdarzało mu się od czasu do czasu wyrabiać kilka takich drobnych figurek. Tę część pamiętał dosyć dobrze. Szkoda, że już tak dobrze nie wryła mu się w pamięć informacja o tym, ile jego prace były w stanie przetrwać. Gdyby ktoś miał oceniać jego umiejętności na podstawie tego małego człowieczka, którego miał teraz przed sobą, to raczej nie dostałby zbyt wysokiej oceny. Na pytanie o dom, z którego się wywodził, pokiwał stanowczo głową. Rozpoznawalność, jaką dawało udzielanie się w prefekturze i branie udział w szkolnych rozgrywek, często potrafiła się przydawać w życiu codziennym. Gdy trzeba było poinformować o jakimś zdarzeniu któregoś z nauczycieli, nie musiano zawracać sobie głowy tym, aby w pełni się przedstawić, przypomnieć funkcję i czekać, aż profesor połączy wątki. W sumie przy interakcjach z rówieśnikami również było to dosyć przydatne. Dzięki temu zwykłe rozmowy były jakby bardziej... przystępne. – Chochlik – powtórzył, a mina mu nieco zrzedła. – Mam nadzieję, że jest udomowiony? Chociaż w małym stopniu? Wiesz, tak dla bezpieczeństwa. Przez obecny kryzys w Hogwarcie, ludzie miewali najróżniejsze reakcje na widok tych stworzonek. Niektórzy krzywili się i omijali je szerokim łukiem, inni unieruchamiali i szukali klatki, w której mogliby je zamknąć, a jeszcze inni decydowali się na nieco inne działania. Takie, na które grono nauczycielskie nie spoglądało zbyt przychylnym okiem. Na pytanie dziewczyny, rozejrzał się dookoła, jakby spomiędzy stanowisk z całą masą różnych napojów i pamiątek miał wyskoczyć ktoś z jego znajomych, kto od razu zażądałby rozmowy z nim. Po odczekaniu kilku sekund tak się jednak nie stało, więc Ignacy stwierdził, że równie dobrze może potowarzyszyć jeszcze trochę nowej koleżance. – Jasne. Możemy się przejść – potwierdził, wstając z miejsca i ruszył za Prue. Zerknął jeszcze raz na resztki swojego żołnierzyka, jednak koniec końców zdecydował się go zostawić. Może jakieś dziecko odwiedzające jarmark będzie miało więcej szczęścia i dzięki temu ludzik dłużej pożyje, a może nawet posłuży komuś?
Ostatnio zmieniony przez Ignacy Mościcki dnia Wto Lis 03 2020, 16:08, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
To, że z pozoru nie robili nic złego nie oznaczało, że nie skończy się to jakąś farsą, chociaż dzisiaj obydwoje mieli nadzieję po prostu na dobrą zabawę. Potrzebowali oddechu, odpoczynku od tych wszystkich sytuacji, które psuły im krew. Max chociaż na chwilę zapomniał o tych wszystkich przeszkodach, które ostatnio nagminnie wyrastały na jego drodze. -Yhym, urocza może i tak ale do niewinnej to mnie nawet sama Helga nie przekona. - Zaśmiał się na te słowa. Co prawda Blake naprawdę miała niepozorną twarz, ale nie zmieniało to faktu, że Max wciąż pamiętał o istnieniu Felka. -No nie wiem, czy chciałabyś popierdzielać bez bielizny przez jarmark. A z tą połową twarzy to nawet mnie nie strasz. - Pokręcił szybko głową, by oddalić od siebie obrazek spalonej twarzy Felka, która wciąż wkradała się w jego sny, choć już znacznie rzadziej. Ciężko było zapomnieć coś takiego. -Przyznałaś i dałaś na to więcej niż jeden dowód. Nie uciekniesz od tego, jesteś borsukiem. - Lekko szturchnął dziewczynę, drugą ręką jednak przytrzymując jej sylwetkę, by nie wypadła z powozu. Bardzo dobrze wiedział, jak Blake podchodzi do tych wszystkich puchońskich tekstów. -Przestroga, albo zachęta. Jak przeczyta ją ktoś naszego pokroju to jeszcze poczuje się natchniony. - Już sobie wyobrażał jakieś brzdące, które uznają, że też chcą mieć takie cudowne przygody. Ostrzeżenie na okładce, by nie powtarzać akcji tej dwójki byłoby obowiązkowym elementem książki. -Mówisz, że bym się sprawdził na wystawie w Ikei? - Zaczął zastanawiać się, czy ktokolwiek odważyłby się na zakup tej przepięknej pary foteli. A może rozdzieliliby ich i już nigdy nie byłoby dane tej dwójce przeżywać tapicerkowych przygód. Aż łezka w oku zakręciła się na samą myśl. -Jakoś trzeba zarobić na życie, prawda? - Może myśl o sprzedawaniu się na czarnym rynku po kawałku nie była najbardziej mile widzianą w umyśle Solberga, ale zdecydowanie nie najgorszą. Nerkę oddałby pewnie bez większej rozkminy na ten temat. Sekunda niepewności przemknęła przez jego oczy, gdy zdał sobie sprawę z własnych czynów, ale już po chwili uśmiechnął się widząc zaczerwienione policzki Blake. Nie wiedział do końca, co go pchnęło do tego buziaka, ale nie miał zamiaru przepraszać. Ponownie machnął lejcami i rozpoczęli ostatnie kółko, by następnie dość mało łagodnie wylądować na ziemi i pożegnać się ze swoją karocą. Tym razem to on poczuł, jak ciepło napływa do jego twarzy, gdy Blake złożyła na policzku Maxa delikatny pocałunek. Nieme pytanie zawitało w jego oczach, lecz zamiast je zadać zgodził się na kontynuację wycieczki. Również pogłaskał pegazy po szyi na odchodne i razem z Blake wrócili do straganów. -Cała ta dyniowa przygoda mnie zmęczyła muszę coś zjeść. Masz ochotę? - Podszedł i zakupił sobie zupę dyniową oraz wybrany przez Blake posiłek. Ze zdziwieniem zobaczył, że czarownica wręcza mu jeszcze garść dropsów. Schował je do kieszeni, razem z resztą słodyczy, które regularnie przynosił mu chowaniec. -Po dzisiejszym dniu cukrzycę mam gwarantowaną. Nie znasz jakiegoś dobrego dietetyka? - Wyszczerzył się powoli zajadając zupę. Dopiero teraz przypomniał sobie, że potrawa jeszcze niedawno tak dziwnie wpłynęła na jego towarzyszkę.
Blake poniekąd liczyła na to, że ten wieczór będzie spokojny, obarczony niskim ryzykiem wpadnięcia w jakiekolwiek kłopoty. Nawet jeżeli jednorożec nie jest dobrym omenem, to jednak pozostawało mieć skrytą skrzętnie w sercu nadzieję, iż przejdą przez całe wydarzenie z jarmarkami bez szwanku. Czy oni nigdy nie będą mogli zaznać tak wielce poszukiwanego przez te parę miesięcy spokoju? Zawsze coś musiało się dziać, czy to mniej, czy to bardziej przychylnego, ale zazwyczaj odnosili z tego jakieś obrażenia. Nie bez powodu Blake nie mogła się powstrzymać od zabawy bliznami. Na bardziej miękkiej skórze wydawały się one być trochę inne, a przede wszystkim bardziej... kuszące do dotyku? I niezależnie od tego, jak mogło to wyglądać, wodziła palcem po ich innej, kompletnie odmiennej strukturze, uśmiechając się pod nosem. Różnica w budowie u kobiet była znacząca, w związku z czym gdzieś ten wewnętrzny Felinus chciał się z nią zapoznać. — Ha! A co musiałabym zrobić, żeby nawet słynna Helga Hufflepuff przekonała cię do takiego, a nie innego stanu rzeczy? — prychnęła pod nosem, nie mogąc się powstrzymać od takiej reakcji. Teraz wyglądała na niewinną i uroczą, ale wewnętrznie, pod kopułą własnej czaszki, miała wiele za uszami. Czy to w przypadku chodzenia po Nokturnie, czy to w przypadku bójki, złamania ręki, zmiażdżenia nogi przez aligatora, a do tego jeszcze podziemny rynek prac domowych. Teraz mogła się jednak od tych wszystkich wydarzeń uwolnić; pozwolić im wpaść w otchłań zapomnienia, choć na tę krótką chwilę. Cieszyło ją to, że teraz nikt nie postrzega jej jako Lowella, który nagminnie sprawia problemy. Było to poniekąd istne błogosławieństwo; nie zamierzała z niego tak łatwo rezygnować. — Śmiesznie by było, oczywiście moim zdaniem. — zaśmiawszy się, nie mogła odwrócić wzroku od Maximiliana, kiedy to przejeżdżali sobie radośnie karocą, która to jednak była wadliwa i niezbyt ciekawa... ale, jako że panna Greenwood ważyła tyle, co małe piórko, mogła sobie pozwolić na siedzenie na kolanach. — Dobra, teraz jestem. Gdy jednak powrócę, zobaczymy, czy powiesz o mnie takie haniebne rzeczy. — podniosła brwi, dając drobnego pstryczka w czoło Maximilianowi, by następnie skupić się na drodze, no i żeby przypadkiem nie spaść. To byłoby niekorzystne, w związku z czym posłusznie trzymała się Ślizgona, pozwalając na to, by ręka owinęła się wokół jej talii. — Dla mnie byłaby to zachęta. — zaśmiała się prosto i zrozumiale, podpinając się pod jedną, jedyną słuszną opinię; że bez problemu zaakceptowałaby to drugie. Zachęta do czynów zakazanych, do czynów zabronionych, do których to ich mocno ciągnęło. Nie martwiła się tym jednak; teraz, będąc w kobiecej formie, nie czuła na sobie zbyt wielu spojrzeń. Prędzej była nowinką wśród uczniów, ale sama postanowiła, że będzie się przedstawiać jako absolwentka szkoły. Najbezpieczniej, najkorzystniej. — Być może, ale byłaby to droga i limitowana edycja. Nie mów mi, że chciałbyś się sprzedać za marne grosze. — uśmiechnęła się, gdy powoli zbierali się na magiczny jarmark, mając zamiar pokorzystać jeszcze z jego uroków. Sama nie wiedziała, ile tak naprawdę będzie trwał urok zamiany w płeć przeciwną, ale miała nadzieję, że jak najdłużej. Bardzo dobrze czuła się w tym ciele, a przede wszystkim czuła się... pewniej. Bez przeszłości. Bez niczego, co by ją tak naprawdę krępowało. Nie bez powodu czuła się również na siłach do tego stopnia, by, jako Blake Greenwood, musnąć delikatnie policzek przyjaciela swoimi pomalowanymi ustami. I rozmazać tym samym szminkę, która na nim pozostała, za pomocą opuszka palca u kciuka, nie odpowiadając na zadane niemo pytanie. Chodzenie w śmiesznej sukience nie sprawiało jej żadnego problemu, nawet jeżeli mogło być zauważone jako dziwne. Dopóki była przy Solbergu, nie czuła się zagrożona, no ba! Czuła, że musi trochę pokorzystać z życia, skoro może zrobić to w formie dziewczęcej, dość dziecinnej. Stragany świeciły najróżniejszymi rzeczami, kusiły najróżniejszymi potrawami, a do tego jeszcze nie bez powodu Greenwood od razu wzięła ciepłe kakao, mając nadzieję na rozgrzanie się. — A podziękuję, na razie poczęstuję się tym napojem. — uśmiechnęła się pod nosem, spoglądając na wszelkie potrawy. Na razie nie chciała przesadzać, a forma napoju wydawała się być najkorzystniejszą ze wszystkich... do czasu, gdy nie wzięła łyku. Jeszcze nie wiedziała, kiedy to usiadła, że wydarzy się coś, czego się nie spodziewała; kolejny łyk był tak cholernie parzący, iż z wrażenia bólowego upuściła kubek na własne kolana i tym samym syknęła, spoglądając na to, jak zaczerwieniona skóra poczyna okalać jej nogi. W całym tym natłoku wydarzeń, gdy odskoczyła jak poparzona (dosłownie!) nie zauważyła, że gdzieś podczas tej niekontrolowanej reakcji zgubiła trzydzieści galeonów. Trzydzieści. Okrąglutkich. Galeonów. — Kurczaczki! — jęknęła cicho, starając się jakoś przywołać do porządku. Nie dość, że poplamiła koszulkę przyjaciela, to jeszcze przyczyniła się do szkód na własną korzyść. — Zawsze możesz do mnie wbijać. Gdy skończę studia, to zrobię ten kurs na uzdrowiciela. Masz to jak w banku! — wypowiedziała, kiedy to starała samą siebie ogarnąć, ale jeszcze gdzieś w natłoku wydarzeń wypadła jej różdżka. — No ja nie mogę, no ja pierdolę! — wymsknęło jej się głośniej, kiedy to poczęła szukać drewnianego patyczka.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kobiece ciało Blake zdecydowanie różniło się od tego, do którego przyzwyczajony był Felinus. Max więc nie dziwił się, że ten miał pewne odruchy, które wynikały z czystej ciekawości. Sam pewnie zareagowałby podobnie, chociaż jako Felicja bardziej skupiał się na samym przeżyciu niż doświadczaniu wszystkiego z kobiecej strony. -Rzucić na mnie Obliviate żebym kompletnie nie pamiętał kim jesteś. - Wyciągnął w stronę dziewczyny język bo innej opcji rozwiązania konfliktu nie widział. Dopóki świadomość o istnieniu Felka istniała w ślizgonie nie było opcji by uwierzył w niewinność Blake w żadnej postaci. -Zgódźmy się, że się nie zgadzamy i nie dyskutujmy o odrąbanych twarzach, ok? - Uciął temat ze słabym uśmiechem. Nie był jeszcze gotów wyjawić tego, co widział w sali OPCM. Wystarczyło mu, że musiał otworzyć się przed Beatrice i wciąż pamiętał jak wiele go to kosztowało. Otrząsnął się lekko gdy otrzymał pstryczka w nos. No tak, jak mógł tak karygodnie obrazić swoją towarzyszkę, nazywając ją borsukiem. Przecież to się nie godzi. -Dla mnie też. To chyba znak, żeby jednak odłożyć marzenia o zostaniu autorami książek dla dzieci. - Jeżeli obydwoje uważali coś za pomysł dobry, mogło to oznaczać tylko to, że inni raczej by się z nimi nie zgodzili. W końcu do dzisiaj pamiętał zabawę nożem na lekcji gotowania czy wyprawę na Nokturn. Same świetne pomysły w wykonaniu jeszcze lepszego duetu. Taniej się już sprzedawałem... Cisnęło mu się na usta ale ostatecznie to zdanie zostało tylko w umyśle ślizgona. -Oczywiście, że nie! Takie diamenty, jak my muszą się cenić. - Odpowiedział zamiast tego i już jego otapicerkowana postać dostała w wyobraźni kilka szmaragdów do ozdoby. Jak luksus to luksus. Blake korzystała z życia kobiety, a Max z jej towarzystwa. Naprawdę nie spodziewał się, że dzisiejszy jarmark tak się potoczy. Nawet zapomniał już, że w labiryncie przez chwilę powróciła zwykła, męska postać dziewczyny. -Jak sobie życzysz. - Uśmiechnął się podając puchonce ciepłe kakao. Zupa dostała się już do organizmu ślizgona, który sięgał po jednego z cukierków, oferowanych mu przez czarownicę na stoisku. Gdy włożył je do ust, Blake wylała na siebie kakao. Ślizgon przestraszył się widząc poparzoną skórę jej ud. -W porządku gołąbku? Może Ci pomóc lub zanieść do domu? - Zapytał nagle zdając sobie sprawę, że mówi wierszem. -Musy świstusy! - Słodko zaklął. Miał nadzieję, że był to tylko chwilowy efekt. -Na pewno Cię odwiedzać będę, jeśli na odwagę się zdobędę. - Odpowiedział na zaproszenie do prywatnej praktyki lekarskiej, jaka została mu oferowana. Gdy jednak zauważył, że Blake upuściła różdżkę, schylił się, by pomóc dziewczynie ją odzyskać. -Nic się nie przejmuj borsuczku mój mały, Twój magiczny patyczek jest ciągle cały! - Zarymował podając jej z uśmiechem wyciągnięty z trawy kijek.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Felinusowi w postaci Blake naprawdę trudno było się nie skupić, by posprawdzać, jak wiele się zmieniło. Nie bez powodu dłonie od czasu do czasu lądowały na bliznach, starając się rozpoznać, czy przypadkiem tkanka jakoś szczególnie się nie zmieniła, ale nie zauważał jakiejś większej zmiany. Wiadomo, że ze względu na zamianę w płeć przeciwną, czuł się trochę inaczej, ale nie czuł, aby to jakoś szczególnie na niego wpływało. Jednocześnie starał się być tu i teraz; nie bez powodu zwracał przecież uwagę na Maximiliana, biorąc z nim udział w wielu atrakcjach. I czuł się naprawdę z tym dobrze, bez problemu pozwalając sobie na mniejsze czułości. Dopiero później ewentualnie dopadnie go moralność, ale nie przeczuwał, by tak się stało - a przynajmniej nie przeczuwała, zważywszy uwagę na to, że obecnie znajduje się w formie żeńskiej. Nawet jeżeli gdzieś tam, w głębi duszy, nadal znajduje się ten sam kandydat na uzdrowiciela, kiedy to co chwilę leczył zarówno siebie, jak i Maximiliana podczas ich wspólnych wypadów. — Z moimi umiejętnościami rzucania takiego zaklęcia to bym cię pewnie zamieniła mentalnie w kaczkę. — zaśmiała się, chociaż skutki takiego procederu były praktycznie nieodwracalne. Gdyby coś poszło nie tak podczas zamiany wspomnień, na pewno nie skończyłoby się bez wizyty na oddziale Świętego Munga. Świadomość ogromnego wpływu zaklęcia na to, co znajduje się pod kopułą czaszki, skutecznie wzbraniała ją przed korzystaniem z takiego czaru. Tym bardziej na przyjacielu, na którym to naprawdę jej zależało. Nie wiedziałaby, co zrobić, gdyby coś mu się stało z jej winy. Jako ambicjujący magimedyk mogła czuć się bezkarnie w przypadku ratowania, ale nadal znajdowało się to ziarenko niepewności gdzieś pod membraną skóry. I mimo, że zawsze starała się wszystko robić jak najlepiej, czasami, poprzez czyste wycieńczenie oraz obrażenia, nie zawsze jest w stanie wyprowadzić prawidłowo zaklęcia uzdrawiające. Podczas zakłóceń, które trwały praktycznie na całym świecie przez dość długi czas, tym bardziej zastanowiłaby się dwa razy nad użyciem potencjału płynącego z różdżki. Bezpieczniej byłoby użyć eliksiru. — W porządku. — zauważyła ten słaby uśmiech, zastanawiając się nad tym, co powiedziała nie tak. Nie bez powodu ogniki w jej tęczówkach chwilowo ugasły na widok takiego przyjaciela, który zdawał się trzymać i dusić w sobie coś więcej. Nie pytała jednak; nie zamierzała pytać, ciągnąć za język i przyczyniać się do sytuacji, które nie byłyby dla nich obu komfortowe. Sama tego nie lubiła, zważywszy uwagę na to, jak jej życie było pogmatwane, a i psychika nadszarpana, nietypowa, wymagająca poniekąd specjalistycznego leczenia. Nikt normalny przecież nie samookalecza się, by uznać, że ma nad czymś kontrolę - a lubiła to robić, kiedy życie zdawało się pluć w jej twarz. Nie bez powodu zatem pstryczek w nos starała się wyprowadzić radośnie, jakoby przypominając o tym, że to nie jest czas na smucenie się, a czas właśnie na zapomnienie o własnych problemach. — No to może książki dla młodzieży? — zaśmiała się, rzucając w eter dość prostą propozycję. Nie brała jej jednak na poważnie, zważywszy uwagę na to, jak wiele pomysłów z ich dyskusji mogło zostać poddanych wątpliwościom; wiele rzeczy nie powinno wyjść na światło dzienne. Tym bardziej ich durnych pomysłów, przez które dość często wplątywali się we wspólne tarapaty, które nie zamierzały ich puścić z objęć ciasno zaciskającej się na szyi dłoni. Zabawa nożem nie była dla niego jakoś wybitnie głupia, bo wiele osób tak naprawdę dopełnia się takiej zabawy podczas gotowania, ale najwidoczniej nauczyciel nie podzielał ich humoru oraz kreatywności. Bardziej idiotyczne w jego opinii było to, jak udali się na Nokturn, by następnie poczuć na własnych mięśniach zęby. Nie bez powodu na ciele Blake znajdowały się te na przedramieniu, obecnie widoczne. I tym samym na prawej łydce, równie dostrzegalne w świetle okolicznych straganów. — No i prawidłowo! — trąciła go delikatnie ramieniem i pozwoliła na to, by malinowe wargi podniosły się do góry w widocznym, miłym uśmiechu. Nie wyobrażała sobie, by jej najlepszego przyjaciela dało się kupić za marne gorsze, jak to wcześniej wspomniała. Nie bez powodu podchodziła do tej kwestii dość specyficznie, jako że jej po prostu zależało. Korzystanie z takiej formy miało swoje plusy, jak również minusy. Gdyby ktoś dokładniej przyjrzał się w zwierciadło, jakim są właśnie ludzkie oczy, na pewno zauważyłby, iż gdzieś tam w głębi znajduje się ktoś inny, ktoś znany, o ile miał okazję wcześniej poznać. Teraz tym jednak się nie zamartwiała, tym bardziej że jej wyraz twarzy był znacznie weselszy i nigdzie nie można było zauważyć marudnego, spokojnego na wskroś Felinusa. Może wtedy, gdyby światła zgasły, a dookoła zapanował mrok, przyczyniając się do nieszczęśliwych wydarzeń; ćwiczona nieustannie oklumencja i zachowanie zimnej krwi w sytuacjach kryzysowych były niesamowicie przydatne. — A tak sobie akurat życzę. — uśmiechnęła się zawadzko, by następnie napić się kakao i tym samym przyczynić do naprawdę wielu wydarzeń. W natłoku tego wszystkiego nie zauważyła nawet, jak traci ciężko zarobione galeony, a i różdżka gdzieś zniknęła, gdy skóra pokryła się widocznym, niezbyt ciekawym rumieńcem, który ją delikatnie piekł. — A w porządku, tylko... no, różdżka. Gołąbku? Gołębie srają wszędzie, to nie jest trafne określenie, wężyku. — zaśmiała się, mimo bólu, który to przedzierał się wprost pod kopułę jej własnej czaszki, starając się odnaleźć drewniany patyczek. To, że mówił rymem, było dla niej dziwne, ale kiedy informacja o cukierkach przeszyła eter panującego wokół nich spokoju (obecnie chaosu), zdążyła wszystko zrozumieć, przykładając na ten czas chłodne dłonie na własne uda. — Mam nadzieję, że nie tak często, bo jednak zdrowie się najbardziej liczy. — uśmiechnęła się trochę smętnie, bo widok ciągle pokaleczonego Solberga nie przyczyniał się do niczego pozytywnego. Był to jednak fałszywych nadziei smak, gdyż tak naprawdę trudno było liczyć na to, by nic złego ich nie spotkało; nawet kiedy trzymała różdżkę w dłoni, podaną przez przyjaciela, nie czuła się aż tak pewnie. — Uff, tyle dobrze. Dwieście galoenów to nie jest hop siup. Dobra... — wzięła głęboki wdech, przyglądając się własnym, poparzonym tkankom, by następnie wypuścić w eter jedno słowo. Jedno zaklęcie. Jeden prawidłowy ruch różdżką. — Fringere...
Max, rzuć kostką k6:
Myśleliście, że szczęście będzie Wam dopisywać? Otóż nie! Max, rzuć kostką k6, by dowiedzieć się, jak udało się użycie powłoki chłodzącej poparzenia. Bo na pewno nie tak, jak w rzeczywistości powinno...
1, 2 — na udach, zamiast powłoki, pojawiają się rozległe, aczkolwiek niezbyt głębokie rany, z których sączy się czerwona posoka. Czy aby na pewno wszystko poszło tak, jak powinno? Chyba powinniście ogarnąć ten widok, by przypadkiem ktoś nie zwrócił na Was uwagi.
3, 4 — zamiast powłoki chłodzącej, dochodzi do kolejnych poparzeń, tym razem drugiego stopnia, które składają się z licznych bąbli. Nie wygląda to zbyt atrakcyjnie, a do tego boli bardziej. Szczęście ewidentnie Wam nie dopisuje w tymże przypadku.
5, 6 — na udach, zamiast Fringere, pojawiają się widoczne, spore stłuczenia oraz siniaki. Wyglądają one na dość poważne, a po chwili rozrastają się na całkiem duży obszar; jakby ktoś uderzył czymś naprawdę twardym i naprawdę mocno. Może jakimś innym zaklęciem uda się je zaleczyć?
psikus: 7 - śmierdzę i świecę się jak psu jajca przez 3 posty
Gdy Valeria zaproponowała wspólne wyjście do Hogsmeade na kolorowe jarmarki, nie miał nawet możliwości odmówić. To był pierwszy od dawna weekend, który mogli spędzić razem, bez towarzystwa innych osób lub konieczności załatwienia ważnych spraw; skoro jednak Albescu postanowiła wykorzystać ten czas na jakieś halloweenowe dyrdymały to jasne, czemu nie. Dopił już zimną kawę i wyszedł przed jej dom, skąd teleportowali się do wioski, w okolice festynu, na którym jak podejrzewał, czeka ich parada atrakcji. Nie omieszkał w międzyczasie wyrazić swojej dezaprobaty co najmniej siedem razy, głównie tak dla zasady. Tak jakby przeczuwał jak marny los go czeka, bo tak oto na ich drodze stanął podejrzany jegomość. - Cały ten jarmark to jeden wielki psikus – szepnął kobiecie na ucho, gdy tylko usłyszał, że czeka ich losowanie dyni z olbrzymiego kociołka. Nie musiał być jasnowidzem, żeby wiedzieć, że trafi mu się żart stulecia, na miarę tych prezentowanych w trakcie mazurskiej nocy kabaretowej. I tak też, kurwa, było. Wziął do ręki czarne pudełko i niechętnie uchylił wieczko. Ależ to był błąd. Zaklął pod nosem, widząc swoje świecące się dłonie. O drugim efekcie ubocznym jeszcze nie wiedział.
cukierek albo psikus:8 i nieparzysta, czyli mam chochlika-złodzieja
Halloween było jednym z tych świąt, na które chyba każdy czekał z niecierpliwością i to niezależnie od wieku, o czym miała już okazję się przekonać. Tradycyjny już jarmark w Hogsmeade ponownie miał do zaoferowania wiele atrakcji, z których po prostu nie można było nie skorzystać - w końcu okazja po temu była tylko raz w roku. Kiedy tylko dostała propozycję wspólnego wybrania się do magicznej wioski z Willem, od razu na nią przystała, nie musząc się wcale zastanawiać nad odpowiedzią. Ta zresztą była dość oczywista. Żadnych planów na ten dzień nie miała, a nawet jeśli, to pewnie i tak by się postarała tak jej zmienić, aby spędzić ten czas właśnie z chłopakiem. Mimo że i tak widywali się często, to wciąż było dla niej za mało. Ubrała się stosownie do pory roku i pogody panującej aktualnie za oknem, biorąc też rzecz jasna pod uwagę, że będą przebywać wśród ludzi i różnych stoisk, więc na przeszywające zimno nie powinna narzekać. A poza tym... szła z Willem i już sama jego obecność sprawiała, że robiło jej się jakoś tak cieplej. Ostatecznie zdecydowała się na płaszcz jako okrycie wierzchnie i po upewnieniu się, że wszystko najpotrzebniejsze ma przy sobie, mogła wyjść z zamku stosowną chwilę przed umówioną godziną. Bo co jak co, ale nie chciała się spóźnić. Mimowolnie przyspieszyła kroku, już z pewnej odległości widząc przy bramie sylwetkę Ślizgona. Nie kryła swojej radości, zarzucając mu ręce na szyję i przeciągając pocałunek. - Tak, ciebie też miło widzieć - powiedziała, kiedy odsunęli się od siebie na niewielką odległość i zaczął się zachwycać jarmarkiem. W jej tonie mógł dosłyszeć nutę uszczypliwości, ale takiej, na którą można było sobie pozwolić w stosunku do bliskich. W pełni podzielała ten entuzjazm, choć musiała przyznać, że w jego wykonaniu wyglądało to całkiem zabawnie. - Właśnie widzę, że ta ciekawość to aż normalnie cię zżera, ale... mnie w sumie też. I spokojnie, czasu na pewno nam starczy jeśli nie na wszystko, to na większość atrakcji - odparła ze śmiechem. Sama nie miała pojęcia, od czego powinni zacząć, ale jakoś się tym nie martwiła. Pole do popisu było duże i zapewne pójdą tam, gdzie ich najzwyczajniej w świecie nogi poniosą. Zanim jeszcze dobrze weszli na jarmarkowe tereny, przytrzymał ich jakiś facet, nalegając, aby wylosowali podarek. I wylosowali. Sięgnęła po pierwsze lepsze fioletowe pudełeczko, ze zdziwieniem odkrywając, że jest dosyć ciężkie. Jeśli wszystkie pozostałe również miały taką wagę, to współczuła gościowi, że musiał to cały czas ze sobą dźwigać. Zanim jednak zdążyła otworzyć 'prezent', dobiegł ją dźwięk jakby mini wybuchu, a następnie przekleństwo. Oczywiście spojrzała w stronę chłopaka, w momencie wybuchając śmiechem. Jeśli kogoś mogło coś takiego spotkać, to z pewnością właśnie jego. Zupełnie nie potrafiła się uspokoić i zaczęła nawet teatralnie ocierać łzy z kącików oczu, choć rzeczywiście niewiele brakowało jej do aż takiego stanu rozbawienia. - To w istocie byłoby trudne zadanie. Widać i czuć cię z daleka - odparła, ponownie zanosząc się śmiechem i niemal zapominając o swojej niespodziance. Po tym, co spotkało Willa wiedziała, że może się spodziewać najgorszego, a zamknięcie, które nie chciało ustąpić wcale nie pomagało pozbyć się wątpliwości co do tego, czy na pewno warto. W końcu jednak udało jej się otworzyć pudełko, z którego środka wyleciał... - Chochlik? - Zmarszczyła brwi, przypatrując się malutkiej istotce ubranej w uroczy kubraczek. Wyciągnęła ku niemu dłoń, ale ten tylko odskoczył i okrążył wokół jej głowę, nie pozostając już na dłużej w jednym miejscu. - Jaka kruszyna - rozczuliła się, podążając za nim wzrokiem z delikatnym uśmiechem czającym się gdzieś w kącikach ust. W porównaniu do tych większych chochlików ten był naprawdę jak taka maskotka, tylko oczywiście w wersji żywej. - Dobra, bo tak stoimy w miejscu, a jest tyle miejsc do odwiedze- Co jest?[/left] [left]Dosłownie na chwilę spuściła z oczu swojego nowego podopiecznego, a ten najwyraźniej już zdążył podlecieć do najbliższego straganu i zwinąć z niego cukierka. Czy to był jakiś żart i dostała na wychowanie złodzieja?
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Normalnie nie pchałaby się na halloweenowy jarmark z takim zaparciem – przynajmniej jeszcze rok temu – gdyby nie chęć spędzenia chociaż jednego wieczoru kompletnie normalnie. Bez poważnych rozmów, bez wspominania najbardziej traumatycznych elementów życia i bez konieczności udawania względnej obojętności wobec szkolnego woźnego. Co prawda było bardziej niż pewne, że w miasteczku spotkają wszystkich tych ludzi, przed którymi na codzień skrzętnie ukrywali jakąkolwiek zażyłość, ale… nie obchodziło jej to dzisiaj. Chciała po prostu spędzić trochę czasu z Dragosem, zwłaszcza że historia pokazywała, że imprezy okolicznościowe były terenem, na którym potrafili rozmawiać ze sobą jak ludzie, odkładając wszystkie naglące dyskusje na później. – Nie przesadzaj – powiedziała wywracając lekko oczami. Była dobrej myśli, wyciągając fioletowe pudełko z kociołka. – No i masz, zgodnie z zamówieniem – stwierdziła z rozbawieniem, obserwując nagły rozbłysk neonowej zieleni. Zmarszczyła lekko nos, czując towarzyszące temu aromaty, chociaż nie zdawała sobie sprawy z tego, skąd wydobywał się ten zapach. Otworzyła swoje pudełko, automatycznie cofając lekko głowę na wybuch brokatu. Nie zauważyła żadnych zmian, chociaż… nagle zrobiło jej się jakby niewygodnie, ubranie zaczęło uwierać w ramionach. – A to… och? – zapomniała, co chciała powiedzieć, bo… jej głos był dużo niższy niż zwykle. Obejrzała uważnie swoje dłonie – większe niż zazwyczaj. Powoli docierało do niej, jaki efekt spowodował jej psikus. Spojrzała na Dragosa. – Mam nadzieję, że jesteś gotowy na te plotki, które zaraz obiegną Hogwart – stwierdziła, uśmiechając się do niego krzywo.
Oczywiście, ze Caelestine nie czekało nic dobrego. Zmusiła się do samotnej wędrówki na zaczarowany jarmark. Od wejścia próbując wyminąć czarownicę, nie znalazła nawet pół metra wolnej przestrzeni, żeby jej się to udało. Ostatecznie zatrzymała się z westchnieniem sięgając do wnętrza skaczącej dyni, chwytając pierwsze, najbliższe pudełko. Tak czarne, jak jej humor, który mógł się jeszcze tylko pogorszyć, tak szybko, jak szybko w twarz wybuchła jej łajnobomba. Nie miała nawet mocy na to zareagować. Poczuła beznadziejność sytuacji, bezsilność i apatyczną obojętność. Po prostu przeszła na skraj parku, a dalej, wgłęb niego, znajdując miejsce, w którym mogła się zaszyć w samotności, ignorując odór łajnobomby i drugi efekt, którego na szczęście nawet nie była świadoma - świecenia w ciemności.