Świetne miejsce na piknik, to wie każdy w okolicy. Pamiętaj tylko, żeby nie zostawiać swojego jedzenia samego, bo krążące po parku gołębie nie zostawią dla Ciebie ani okruszka! Picie alkoholu również nie jest wskazane ze względu na często pojawiające się patrole!
Noc Duchów:
This is Halloween!
Noc Duchów to jedno z najbardziej hucznie obchodzonych świąt w Hogsmeade. Wioska, znana z urokliwych uliczek, przytulnych sklepów i zapachu słodkości unoszącego się z Miodowego Królestwa, zamienia się w miejsce pełne tajemnic i mrocznych zakątków. Mieszkańcy przystrajają swoje domy i sklepy zaklętymi dyniami o pulsującym, pomarańczowym blasku, które unoszą się nad dachami, tworząc magiczną poświatę. Na brukowanych uliczkach widać lewitujące świece, których płomienie tańczą w rytm cichej, niepokojącej melodii. Latające nietoperze, duchy i zjawy pojawiają się znikąd, by nagle rozpłynąć się w powietrzu, gdy tylko ktoś się do nich zbliży. Na obrzeżach miasta przygotowano dla wszystkich masę atrakcji z nadzieją, że do obchodów Halloween dołączą wszyscy - od najmłodszych i uczniów Hogwartu, po mieszkańców innych magicznych wiosek.
Wykrawanie dyń
W tym roku możecie spróbować swoich sił w wykrawaniu wielkich, magicznych dyń, które przez ostatnie miesiące były starannie hodowane specjalnie na tę okazję. Każda z nich jest wyjątkowa i ma własny charakter, dlatego różdżki w dłoń i przekonajcie się sami, jak sobie poradzicie w tej z pozoru dziecinnie łatwej atrakcji. Władze Hogsmeade proszą jednak, by nie wyrzucać wycinków i miąższu, które posłużą jeszcze magicznym stworzeniom w rezerwacie Shercliffe’ów!
1 – to z pozoru łatwe zadanie okazuje się być znacznie trudniejsze, niż z początku mogłeś myśleć. Twoja dynia zdecydowanie nie chce współpracować, co więcej, jej największym marzeniem chyba jest zostanie sową, bowiem unosi się nad stołem kila cali, by oddalać się jeszcze bardziej za każdym razem, kiedy kierujesz w jej stronę różdżkę! Jeśli chcesz cokolwiek zdziałać, najpierw musisz ją sobie złapać.
2 – gadające przedmioty nie powinny nikogo dziwić, w końcu w Hogwarcie każdy pierwszoroczniak ma na głowę zakładaną gadającą tiarę, ale gadatliwe dynie? A ta twoja naprawdę ma wiele do powiedzenia i to już w momencie, kiedy kończysz wykrawać usta. Co więcej, uważa się za prawdziwego proroka, przepowiadając twoją przyszłość, choć są to same głupoty.
3 – nie jest łatwo, twoja dynia jest naprawdę uparta i co chwila zmienia wygląd wszystkiego co na niej próbujesz wykroić. To z uśmiechu, opuszcza kąciki ust w dół, to nos i oczy zmieniają kształt. Wygląda na to, że ma swoją własną wizję i na pewno jest ona inna niż twoja!
4 – trafiasz na dynię, która nieszczególnie zamierza się pozwolić kroić. Kiedy tylko robisz pierwsze ruchy różdżką – dynia wybucha obrzucając miąższem całego ciebie i nawet kilka osób w pobliżu. Rzuć kostką jeszcze raz.
5 – ta dynia płonie i to wcale nie jest płomień w środku. Roślinę pokrywają prawdziwe płomienie, tańczące po pomarańczowej skórce. Musisz uważać, by się nie poparzyć, a kiedy skończysz efekt na pewno będzie spektakularny!
6 – twoja dynia posiada umiejętność, którą nawet nie każdy czarodziej posiada – teleportacje. Z pewnością nie łatwo jest wykrawać dynię, która coraz zmienia swoje położenie. Przekonujesz się jednak, że kiedy ją dotykasz, ta działa jak świstoklik i przenosisz się kilka kroków dalej razem z nią. To chyba jedyna możliwość, by udało ci się ją wykroić do końca!
Mumifikacja
Popularna rozrywka, która wiedzie prym podczas Nocy Duchów. Cieszy się popularnością nie tylko wśród młodych, ale i dorosłych, którzy dają się ponieść halloweenowej magii! Do zadania należy podchodzić w parach, a jest ono bardzo proste - należy jak najszybciej owinąć swojego partnera bandażem i zrobić z niego prawdziwą mumię.
Rzuć k6 na perypetie, które wam towarzyszą podczas tej misji:
1 - Albo źle rzuciłeś zaklęcie albo los chce wam coś usilnie podpowiedzieć, bo zamiast bandażować swojego towarzysza od stóp do głów to bandaż owija się wokół waszych nadgarstków i łączy was prawie że na wieki wieków. Nie działa żadne diffindo ani inne zaklęcia czy noże, jesteście ze sobą złączeni przez najbliższe 3 posty.
2 - Coś wam mozolnie to wszystko idzie. Wymachujesz różdżką, ale owijanie wychodzi kiepsko. Podchodzisz więc do swojego partnera, żeby nanieść eleganckie poprawki dłonią. Stopa zaplątuje ci się w bandaż, upadasz jak długi na ziemię. Dorzuć k6: przy parzystej wykładasz się sam, przy nieparzystej ciągniesz za sobą swojego towarzysza.
3 - Bardzo pieczołowicie podchodzisz do zadania. Wywijasz tym bandażem na prawo i lewo, a w efekcie owijasz klatę tak ciasno, że przez chwilę twojemu ziomkowi brakuje powietrza. Z tego chwilowego niedotlenienia coś mu się przestawia w głowie i musi ci wyznać jakiś soczysty sekret. Fajnie by było jakbyś mu się odwdzięczył tym samym, bo prawie go udusiłeś!!
4 - Trafiacie na wyjątkowo zaczarowany egzemplarz bandaża, który podczas owijania zdaje się przekazywać energię osoby owijającej osobie owijanej. Ale heca - na 2 kolejne posty zamieniacie się osobowościami!
5 - Los wam nie sprzyja, bo ledwo kończycie skrupulatnie zawijać mumię, jakiś dowcipniś przebiega obok z okrzykiem "psikus albo psikus!" i obrzuca was łajnobombą. Okrutnie śmierdzicie łajnem przez 3 posty, ale podobno razem raźniej...
6 - Bandaż niezbyt chce z wami współpracować. Uparcie spada z potencjalnej mumii i cokolwiek nie robicie i jak się nie trudzicie - jesteście zmuszeni zrezygnować z tej wybitnej rozrywki. I już macie odchodzić, kiedy owija jednego was za kostkę i podnosi do góry. Lewitujesz jak po Levicorpusie, a twój partner musi coś poradzić, żeby cię ściągnąć. Oby osoba lewitująca miała dobrze przylegający kostium, inaczej wszyscy w okolicy będą podziwiać jego wdzięki.
Polowanie Bez Głów
Za uprzejmą prośbą organizatorów Hogsmeadzkiego halloween, Klub Bezgłowych wyraził zgodę, by w tym roku w Polowaniu Bez Głów, a raczej jego marnej imitacji – w końcu na prawdziwe Polowanie żywi nie mają wstępu, a też nie wszystkie duchy! – mogli wziąć udział czarodzieje. Każdy chętny może poczuć się jak członek tego szanowanego kluby i spróbować swoich sił w potyczce z duchami. Zanim jednak prawdziwe polowanie się rozpocznie, jesteście świadkami niesamowitych pokazów akrobacji, wykonanych przez delegację Klubu Bezgłowych, w których to duchy żonglują i wymieniają się swoimi głowami – osoby o słabych nerwach proszeni są o nie branie w tym udziału. Zaraz po akrobacjach i poczęstunku, który każdego żywego przyprawi o mdłości, możecie spróbować własnych sił w Polowaniu. Zasady są wybitnie proste, musicie odnaleźć w lesie głowę, ukrywającego się ducha. Niedozwolone jest jednak używanie revelio!
1 – znajdujesz się niebezpiecznie blisko starego, masywnego drzewa, które oplatają diableskie sidła. Jeśli chcesz załapać jakąś głowę w pobliżu, musisz przypomnieć sobie lekcje zielarstwa (potrzebujesz w tym celu min. 5pkt z zielarstwa w kuferku), by sidła nie zrobiły ci krzywdy.
2 – wbiegasz na niewielką polanę w samym sercu lasu, którą przysłania gęsta mgła. Dostrzegasz w niej jednak kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt głów, które ledwie wyróżniają się w tej mgle, a jednak świecą eterycznym blaskiem. Szybko się jednak orientujesz, że tylko jedna głowa tutaj jest prawdziwa, a reszta jest iluzją magicznej mgły. Dorzuć kostkę k100, przy wyniku większym niż 65 udaje ci się znaleźć odpowiednią głowę nim Polowanie dobiegnie końca.
3 – podczas swoich poszukiwań słyszysz ciche szepty pochodzące za omszałej skały, być może słyszałeś kiedyś plotki o Czarnej Skale. Głosy wypełniają twoją głowę, namawiając do odwrotu, choć jesteś pewien, że gdzieś blisko znajdziesz głowę. Dorzuć kostkę k100, przy wyniku większym niż 70 udaje ci się pokonać wpływ podszeptów; jeśli posiadasz cechę eventową silna psycha lub posiadasz genetykę oklumencji nie musisz dorzucać kostki, udaje ci się zignorować głosy.
4 – znajdujesz się na brzegu bagnistego oczka wodnego, mgła gęstnieje, a wśród niej dostrzegasz niewielkie światełko, zupełnie jakby wskazywały ci drogę. Jeśli posiadasz min. 10pkt z ONMS lub OPCM orientujesz się, że to zwodniki, a głowa ducha nagle pojawia się przed twoją twarzą, wcześniej najwyraźniej przysłaniała ją mgła. W przeciwnym wypadku ktoś, również biorący udział w Polowaniu, musi ci pomóc, zanim na zawsze ugrzęźniesz w bagnie, zwabiony w nie przez zwodniki.
5 – zajmujesz się poszukiwaniami głowy, kiedy znikąd otacza cię trójka czerwonych kapturków! Ewidentnie działają w zmowie z duchem, którego głowy blisko się znajdujesz, uniemożliwiając ci przejście dalej. Musisz stoczyć krótką walkę, całe szczęście można odpędzić je prostymi czarami, ale pamiętaj, że ich jest więcej! Dorzuć kostkę k100, przy wyniku mniejszym niż 30, zdołały cię boleśnie potłuc swoimi pałkami.
6 – wchodzisz w gęstwinę, do której światło księżyca praktycznie nie dochodzi, w oddali wyją wilki, a wiatr złowrogo porusza gałęziami nad twoją głową. Próbujesz oświetlać sobie drogę, ale coraz potykasz się o wystające korzenie i zahaczasz o powykręcane gałęzie. Skupiasz się więc na drodze, a kiedy w końcu unosisz wzrok orientujesz się, że stoi przed tobą twój największy strach! Jeśli kiedyś na fabule (należy podlinkować) spotkałeś już bogina lub posiadasz min. 15pkt z OPCM, szybko się orientujesz z czym masz do czynienia!
Turniej pajęczych skoków
Burmistrz Hogsmeade nie oszczędzał na tegorocznych obchodach Nocy Duchów, znalazł czarodziejów wybitnie uzdolnionych w transmutacji, by pomogli mu zorganizować bezpieczne skoki przez płotki na akromantulach! Z początku próbował zorganizować prawdziwe olbrzymie pająki, ale byłoby to wybitnie trudne do zorganizowania i uzyskania zgody Ministerstwa Magii, dlatego akromantule, które widzicie w zagrodzie są w rzeczywistości przetransmutowanymi innymi stworzeniami, wyglądają jednak co do szczegółu jak prawdziwe akromantule!
By wziąć udział w wyścigu należy zapłacić 10 galeonów na rzecz pomocy zimą dzikim stworzeniom.
1. Rzucacie kostką k100 na prędkość z jaką pokonujecie trasę, jej wynik odpowiada części punktów, które zdobywacie.
2. Następnie rzucanie kostką literką, którą traktujecie jako k10 (A – 1, B – 2, C – 3 itd.) na ilość płotków, które udaje się przeskoczyć, za każdy płotek otrzymujecie dodatkowe 10pkt.
3. Na koniec rzucacie k6 na przeszkodę specjalną w trakcie wyścigu:
1 – to wysoka pajęcza bramka okazuje się być dla ciebie przeszkodą, która może zaważyć na wyniku! Próbujesz przecisnąć się przez pajęczyny rozpięte nad torem, tak, by ich oczywiście nie zerwać, nie idzie ci jednak wcale najlepiej, zaplątujesz się w sieć i tracisz czas na próbach zdjęcia z siebie lepkich nici – odejmij od sumy punktów 20.
2 – a co to? To zygzak kamiennych ścian, czyli ciasno rozmieszczone płotki z wielkimi kamieniami po bokach, które wymuszają zwinne ruchy, twoja akromantula musi balansować na pojedynczych odnóżach, by pokonać tę przeszkodę i prześlizgnąć się przez ciasne przejście – jeśli posiadasz cechę eventową połamany gumochłon, odejmij od sumy punktów 10.
3 – przed tobą wiszące płotki splecione z pajęczyn, wymagają sprytu i precyzji, żeby ich nie dotknąć, nikt przecież nie ma doświadczenia w skokach przez pajęcze płotki, ale możesz doskonale znać się na budowie tych wielkich pająków, co ułatwi nieco sterowanie – jeśli posiadasz co najmniej 15pkt z ONMS, możesz dodać 15 do sumy punktów.
4 – jeden z płotków okazuje się widoczny jedynie pod odpowiednim kątem i naprawdę łatwo go przeoczyć, dostrzegasz go jednak z łatwością jeśli posiadasz cechę eventową świetne zewnętrzne oko, możesz wtedy dodać do sumy punktów 20.
5 – przed tobą płotek obrotowy! Na pierwszy rzut oka wygląda jak całkiem zwykły, pajęczy płotek, ale okazuje się zamocowany na specjalnych magicznych uchwytach, które zaczynają się obracać gdy tylko ktoś się zbliża do przeszkody. Należy go przeskoczyć tak, by nie dotknąć stale obracających się pajęczyn, jeśli posiadasz co najmniej 20pkt z GM radzisz sobie znakomicie i możesz dodać 10 do wyniku.
6 – to nie jakiś płotek cię pokonał, co twoja akromantula. Nic dziwnego w końcu wcale nią nie jest, a wierzchowiec okazuje się nie mieć pojęcia jak poruszać się na ośmiu nogach, choć organizatorzy poręczali za wszystkie stworzenia. Potykacie się jednak co chwila i z tego względu musisz odjąć od wyniku 40!
Wszystkie zebrane punkty sumujecie i to one zadecydują o zwycięzcy! Ten otrzyma na swoje konto nagrodę wysokości 100 galeonów!
Kod:
<lg>Szybkość:</lg> (k100) <lg>Ilość płotków:</lg> (literka) <lg>Specjalna przeszkoda:</lg> (k6) <lg>SUMA PUNKTÓW:</lg> (zsumuj zebrane punkty włącznie z modyfikatorami zawartymi w specjalnej przeszkodzie)
Stragany
JEDZENIE:
CZEKOLADOWE NIMBUSY Idealne dla fanów gier miotlarskich lub fanów słodkości. To nic innego jak czekoladki w kształcie miniaturowych miotełek. Posiadają pozłacany jadalnym brokatem grawer z nazwą wybranego modelu Nimbusa.
MERLINIE CYNAMONKI Nikt do tej pory nie wie, skąd taka nazwa, a obecni uczniowie Hogwartu spekulują, że owe drożdżowe bułeczki powinno się ochrzcić imieniem nauczyciela Miotlarstwa. Tak czy owak - są przepyszne! Wypiekane na bieżąco, pachnące cynamonem i polane lukrem. Śpieszcie się, bo znikają jak świeże… cynamonki.
DYNIOWE BUŁECZKI Są nie tylko o smaku dyni, ale posiadają też jej kształt! Jeśli skusisz się na ten rarytas, to na kolejne trzy posty Twoje tęczówki zmienią kolor na pomarańczowy, a także wzrośnie Twoja pewność siebie i poczujesz, że niczego się nie boisz.
DYNIOWO-POMARAŃCZOWA MARMOLADA Pachnie wspaniale, a jeszcze lepiej smakuje. Możesz kupić kilka słoiczków i zostawić je jako zapasy na zimę, ale… możesz też zjeść marmoladę od razu! Na stoisku obok sprzedają pyszny chleb, tak tylko wspominamy…
PIECZONE JADALNE KASZTANY Hej, to Twój kasztan? Jeśli nie, to koniecznie musisz nadrobić ten błąd i spróbować tego specjału. Pieczone kasztany to smak jesieni zamknięty w małej skorupce. Te jednak są wyjątkowe.
Rzuć kością k6, by poznać efekt:
parzysta - to chyba jakieś objawienie! Ten drobny przysmak natchnął Cię do zrobienia figurek z tradycyjnych kasztanów. Być może nawet je ożywisz? Jeśli opiszesz proces tworzenia jesiennych figurek w swoim poście - otrzymasz 1 pkt z Działalności Artystycznej. Upomnij się o to w odpowiednim temacie.
nieparzysta - hmm, czyżby ktoś uprzednio zanurzył kasztany w Bełkoczącym Napoju? Najwyraźniej, bo przez cały post mówisz bez ładu i składu.
TOFFI PANI WEASLEY Słodkie batoniki, pakowane w fikuśny pomarańczowy papier. Wyjątkowo tego dnia do każdego zamówienia dołączany jest liścik z… miłymi słowami!
Rzuć kością litery, żeby dowiedzieć się, co Ci się trafiło:
A - Twoje włosy jeszcze nigdy nie były tak lśniące! B - Dobrze zaplanuj jutrzejszy dzień, bo będzie sprzyjało Ci szczęście! C - Uśmiechaj się dzisiaj jeszcze częściej! D - Masz w sobie wiele uroku! E - Uda Ci się sprostać wszelkim problemom! F - Jesteś wyjątkową osobą, pamiętaj o tym! G - Masz bardzo ładny uśmiech! H - Twoja osobowość jest wyjątkowa! I - Dziś jest dobry dzień na herbatkę z przyjacielem! J - Zasługujesz na to dodatkowe ciastko!
PIECZONE JABŁKA Oblane karmelem lub nie, za każdym razem przyrządzane na świeżo. Idealnie jesienna przekąska na mały głód!
KREM Z DYNI Z CZOSNKOWĄ GRZANKĄ Rozgrzewająca, kremowa zupa, której głównym składnikiem jest królowa wieczoru, czyli dynia. Podawana z grzanką posmarowaną czosnkowym masełkiem. Gdy skusisz się na jedną porcję, to czeka Cię mała niespodzianka.
Rzuć kością k6, by poznać efekt:
1, 6 - potrawa była tak pyszna, że wprowadziła Cię w prawdziwie radosny nastrój. Do końca wątku jesteś rozweselony/a, masz ochotę tańczyć, śpiewać i zarażasz innych pozytywną energią. 2, 4 - pani nalewająca zupę była tak miła, że w gratisie podarowała Ci garść Rymujących Dropsów. Jeśli zdecydujesz się je zjeść - przez jeden post będziesz mówić wierszem! 3, 5 - czy wiedziałeś/aś, że czosnek to afrodyzjak? Cóż, teraz masz okazję się przekonać, bo przez następne dwa posty odczuwasz większą chęć flirtowania.
CUKROWE CZASZKI Przeraźliwie słodkie cukierki uformowane w iście upiorne kształty. Po spróbowaniu do końca wątku masz ogromną ochotę dogryzać innym, a także kogoś przestraszyć.
NAPOJE:
Nalewka aroniowa Pierwszy łyk nalewki z aronii ujawnia bogaty, głęboki smak, który łączy słodycz z subtelną kwasowością, zachwyca bogactwem smaków i aromatów. UWAGA! Jedynie dla pełnoletnich czarodziejów (+17). Jeśli jesteś niepełnoletni/a i zdecydujesz się na zakup - rzuć kością k6:
skutki dla niepełnoletnich:
parzysta - porcja nie była zbyt duża i szczęśliwie nic Ci nie dolega. Uważaj jednak następnym razem, choć przecież takiego nie będzie!
nieparzysta - głowie szaleje zawrotny mętlik, chwiejnie stoisz, a żołądek podchodzi do gardła. Ktoś z opiekunów dostrzega Twoje nietypowe zachowanie. Wygląda na to, że dzisiaj trzeba zakończyć zabawę…
Wino grzane Dostępne w wersji z alkoholem jak i bez. Gorące, aromatyczne, dosładzane domowym sokiem dyniowym i bogate w korzenne przyprawy, takie jak laska cynamonu, goździki i anyżowe gwiazdki. Jeśli Ci się poszczęści, to dostaniesz nawet plasterek pomarańczy! Po wypiciu do końca wątku jest ci koszmarnie gorąco.
Dyniowy sok Jest słodki i przypomina świeżo upieczone dyniowe ciasto. W powietrzu unosi się lekka nutka przypraw, takich jak cynamon i gałka muszkatołowa, które często są dodawane, by wzbogacić smak. Po wypiciu do końca wątku masz wściekle pomarańczowe włosy.
Herbata rozgrzewająca Tak aromatyczna, że aż zachwyca! Ale nie martw się, filiżanka jest zaczarowana, więc nie poparzy Twoich rąk. W tym pysznym napoju znajdziesz nie tylko słodką gruszkę i korzenny cynamon ale też… odrobinę karmazynowego liścia, który nadaje mu głębi i intensywności. Dzięki temu napój doskonale rozgrzewa w chłodne jesienne wieczory. Przez kolejne dwa posty wszystkim prawisz komplementy.
Kakao Honeycott Kakao Honeycott to przyjemnie kremowy napój o intensywnym, czekoladowym kolorze, który kusi swoim wyglądem. Serwowane w pięknie zdobionych filiżankach, napój może być posypany bitą śmietaną lub posypką czekoladową, co sprawia, że prezentuje się niezwykle apetycznie.
Rzuć kością k6, by poznać jego efekt:
1, 2 - jakieś dziwne te słodycze! A może po prostu przesadziłeś z ilością cukru? Przez dwa kolejne posty jesteś niezwykle pobudzony! 3, 4 - Smak był tak niezwykle kremowy, że… aż na chwilę zatrzymałeś się w czasie. Czujesz, jak otula Cię przyjemne ciepło, a wszystkie troski wydają się odległe i nieistotne. Dodatkowo przez jeden post Twoje usta delikatnie błyszczą, a na skórze pozostaje subtelny, słodki zapach wanilii. 5, 6 - Dostajesz nagłe olśnienie kulinarne i odkrywasz sekret tego pysznego kakao. W magiczny sposób zapamiętujesz każdy detal! Od teraz Twoje zimowe wieczory zyskają zupełnie nowy wymiar… a Twoje podniebienie będzie Ci wdzięczne. Zyskujesz 1pkt z Magicznego Gotowania.
PAMIĄTKI:
Tiara spacerowicza (25g) Chroń się przed chłodem i wyglądaj stylowo! Ta superciepła tiara z podszyciem z futra fomisia polarnego zadba o to, byś nie czuł nawet najmniejszego chłodnego podmuchu. Prosty, ale elegancki krój sprawia z dodatkiem ekstrawagancji w postaci spiralnego czubka sprawia, że doskonale pasuje do każdej stylizacji. To absolutny must-have na sezon jesień/zima! Dostępna w każdym kolorze.
Energetyzujące skarpety (20g) Te skarpetki są jak kawałek słońca w zimowy dzień! Wykonane z wysokiej jakości, miękkiej wełny kuliga, nie tylko otulą Twoje stopy ciepłem, ale także... dodadzą Ci energii! Dzięki wyjątkowym wzorom, takim jak fioletowe jednorożce oraz szmaragdowe smoki w chmurach, każda para skarpet stanie się magicznym akcentem Twojej garderoby. Idealne na długie wieczory przy kominku!
Maskotka dynia (15g) To urocza, zaczarowana pluszowa dynia o wyjątkowym wyglądzie. Ma intensywny pomarańczowy kolor, choć wedle uznania czarodzieja potrafi imitować różne kolory światła, mogąc posłużyć za nietypową lampkę.
ŚWIECA Z NUTĄ AMORTENCJI (35g) Klimatyczna świeca sojowa, która pachnie… No właśnie, to jej wyjątkowość! Niewielka ilość amortencji, każdy czuje coś zupełnie innego. Producent nie zaleca jednak palenia jej zbyt długo ze względu na pozostałe właściwości dodanego eliksiru.
MAGICZNY MOŹDZIERZ (65g) Duży i kamienny, ale za to sam rozdrabnia przyprawy bądź nasiona. Doskonale sprawdzi się podczas przygotowywania eliksirów, gdzie precyzyjne zmielenie składników ma kluczowe znaczenie, jak również w kuchni, gdzie każda przyprawa potrzebuje odpowiedniej tekstury. +1 pkt Magiczne Gotowanie/+ 1 pkt Eliksiry (dziedzinę należy wybrać przy zgłoszeniu w upomnieniach)
WIGGENOWE KORALE (100g) Z pozoru wyglądają jak zrobione z owoców zwykłej jarzębiny, ale wprawne czarodziejskie oko szybko wyłapie różnice. Choć to kora tego drzewa chroni przed atakami magicznych stworzeń, a nie owoce, to jednak te korale posiadają taką właściwość. A to za sprawą zanurzenia ich w eliksirze wiggenowym podczas wytwarzania. +1 pkt OPCM
Niewidzialna broszka (180g) Prawda jest taka, że ten przedmiot wcale nie znika, ale za to pozwala na to swojemu właścicielowi. Po naciśnięciu broszki, noszący przemienia się w półprzezroczystego ducha - może przenikać przez obiekty i unikać kontaktu fizycznego, pozostając jednak podatnym na wpływ magii.
Płaszcz nietoperza (150g) Nazwa wydaje się myląca, bowiem na pierwszy rzut oka przedmiot wygląda jak zwykły, czarny szalik. Wystarczy jednak pociągnąć za odpowiedni koniec, by rozwinął się i przybrał formę peleryny-płaszcza. Sam wygląd nie jest najważniejszy – ten zaczarowany materiał wpływa nie tylko na styl swojego właściciela! Nosząc go, można bez problemu widzieć w ciemności, a przy okazji wykonywane przez właściciela ruchy zostają magicznie wyciszone. Nikt nie usłyszy twoich kroków, jeśli z magicznie ulepszonym wzrokiem zakradniesz się gdzieś w środku nocy!
Dodatkowe informacje
● Fabularnie event rozgrywa się 31.10 w Hogsmeade i okolicach w godzinach popołudniowych/wieczornych, mechanicznie do końca listopada możecie rozpoczynać wątki.
● Niepełnoletni czarodzieje również śmiało mogą brać udział, natomiast uczniowie będący w klasie niższej niż czwarta, potrzebują listownej zgody Opiekuna Domu.
● Za wzięcie udziału w wybranych trzech atrakcjach, każda na minimum dwa posty (nie licząc straganów) otrzymacie specjalną odznakę, należy się jednak po nią zgłosić w upomnieniach!
Llamas już od kilku dni nie mógł przywyknąć do swojej ojczystej Anglii. Przyglądał się nieustannie ludziom, ich ubraniom, wszystkim teksturom, każdemu kwiatkowi i każdej chmurce i nie mógł pozbyć się wrażenia, że kontrast między Wyspami Brytyjskimi a Japonią, z którą z takim trudem się pożegnał, jest wręcz przerażający. Tak jakby nagle wszystkim kolorom zmniejszono suwakiem nasycenie, przybliżając je do szarości. Teraz, kiedy nosił swoje kolorowe, pastelowe, geometryczne spodnie i szczycił tęczową czupryną, czuł się jak skończony idiota, albo gej. Wcześniej mu to nigdy nie przeszkadzało, ba, dziś wyglądał nawet wyjątkowo normalnie, wręcz szaro, gdyby porównać jego strojowe fanaberie z ostatnich kilku lat. Ale i tak czuł na sobie wzrok mijanych ludzi. Na wschodzie czuł, że dopasowuje się idealnie. Tam był jedną z wielu papug, a tu, te nieliczne papużki oprócz niego, były zasłaniane przez stada dobijająco zwykłych gołębi. Porzucając temat wyglądu – drugim mankamentem powrotu do Anglii było to, że nie miał już pomysłu co ze sobą zrobić. W pierwszych dniach wyjechał do Landewednack, by jako kochany podopieczny, odwiedzić panią Crockery. Z cierpliwością wysłuchał wszystkich narzekań staruszki, pozbierał z podwórka kamienie, żeby mogła dalej rzucać w koty za oknem, przeprosił wszystkich sąsiadów, z którymi zdążyła wejść na wojenną ścieżkę w czasie jego nieobecności i to wszystko co miał do roboty w mieście hodowców kóz. W Londynie poza odwiedzania w Mungu niezrównoważonej mateczki, też nie miał dla siebie miejsca. Wszystko wydawało mu się takie nieciekawe, takie mdłe w porównania do Japonii. Japonia – samo to słowo wydawało się dla Llamasa jaskrawe i inspirujące. Starczy, miał dość swojej bezczynności, więc postanowił wybrać się do Hogsmeade. Mógłby zacząć rozglądać się za jakimiś używanymi podręcznikami i przy okazji kupić jedzenie dla sowy, która ostatnio dziwnie się skurczyła. Ceny podręczników były jednak na razie mało przekonujące, więc z zapasem tego co jedzą sowy wybrał się do parku, żeby wykorzystać budzące natchnienie wspomnienia z Dalekiego Wschodu i przelać je na papier w formie projekcików. Bez problemu odnalazł SWOJE miejsce, pod potężnym drzewem, które zapewniało mu zbawienny cień. Do tego widział ze swojej lokalizacji najbogatszą swoim zdaniem część krajobrazu. IDEALNIE. Kolorowłosy panicz wyjął z hipsterskiego plecaka nieduży notatnik z własnoręcznie ozdobioną (hipsterską) okładką i mechaniczny ołówek (taki zwykły, mało hipsterski). Pochyliwszy się nad stolikiem, zaczął kreślić pierwsze damskie sylwetki i ich odzienia. Kręcił się wokół niego nachalnie surrealizm, więc porzucił wszelkie granice, tworząc na kartkach przesycone, architektoniczne, pełne dziko umiejscowionych detali dziwactwa, w których przejście przez ulice niezauważalnie, byłoby niemożliwe.
Oh ta nasza Mathilde. Po kolejnej rozmowie z ojcem o tym, że w jej domu ma być specjalny pokój do szycia, chyba zwariował. Po raz kolejny tłumaczył jej, że musi wyrosnąć ze swoich dziecinnych pomysłów, bo jest już duża i powinna pomyśleć o tym, ze czas się trochę ogarnąć. Ale problem chyba polegał na tym, że ona nie za bardzo chciała. Bo w końcu miała te swoje osiemnaście lat i wcale nie chciała dorastać. Ubierać się jak te panie z Ministerstwa Magii czy matki pięciorga dzieci, które nie mają pomysłu na swoje życie. Jasne, że Mathilde kochała dzieci i każde z nich uważała za maleńką gwiazdkę na niebie, ale nie potrafiła wyobrazić sobie siebie w roli matki Polki. Hehs. A ewidentnie do tego zmierzała każda rozmowa z jej ojcem. Dziewczyna wiedziała, że ojciec nie aprobuje osoby Kai'ego. Może nawet miał żal do chłopaka, że nie zatrzymał Veronique tamtego dnia... A teraz mamił ostatnią córkę. Czy to było sprawiedliwe? Math wyrwało się krótkie westchnienie kiedy szła przez park próbując wymyślić sposób jak pogodzić wszystkich tak, aby przygotowali miejsce w swoich sercach szczególnie na rodzinnych przyjęciach. Mathilde... Chyba naiwna z niej istota, która liczyła na pokój miłość. Chyba coś jej nie pyknie. Ale dobrze. Odchrząknęła, bo kiedy tak szła bez końca to stwierdziła, że nigdzie nie ma jej kota, a w istocie rzeczy planowała go odnaleźć. No nic. O tej porze chyba nie miała co liczyć na to, że ktoś spędzi z nią czas. Wszakże na dłuższą metę bywała denerwująca, a zatem któż? Wszyscy uciekli. Dokładnie wszyscy. Nawet Kai nie próbował się pokazać w zasięgu jej wzroku. Może to nawet dobrze. Czuła, że jej serce jest na miejscu i nie planuje z niej wyskoczyć, żeby oto nakrzyczeć na kogokolwiek, albo o zgrozo... Wyzionąć ducha. Ale Math przecież była taka silna! Uśmiechała się szeroko, kiedy zobaczyła coś interesującego! Nie do wiary, ale na drzewie było mnóstwo kolorowych piór! To pewnie jakaś tradycja! Dlatego szybko wyciągnęła aparat z torby, aby uwiecznić dziwne zjawisko, a potem powoli zaczęła stawiać na łące kolejne kroki, oczywiście z buźką schowaną za wielkim obiektywem! I zbliżała się tak i zbliżała, aż wreszcie stanęła chyba kilkadziesiąt centymetrów przed Lamarem, aby teraz dopiero zrobić mu zdjęcie i z radością uśmiechnąć się do niego. - No czeeeść! Co robisz? Aa. Rysujesz. Powinieneś tu to poprawić. - Powiedziała pospiesznie i wzięła od niego ołówek zakręcając pewną kreseczkę przy dekolcie jakiejś panny. Zdecydowanie!
Ora rysował sobie spokojnie, chociaż na spokojnego tylko wyglądał. W duszy, tam się rozgrywała burza. Gorączkowo chwytał każdą myśl, ledwie za sobą nadążając i pokrywał potwory na swoich kartkach kolejnymi naszkicowanymi warstwami. W pewnej chwili pomyślał, że w domu wszystko ładnie uzupełni farbkami, o ile z którychkolwiek zmasakrowanych tubek wyciśnie się chodź odrobinę. O tak! Wtedy dopiero potwory, którymi szczyciły się narysowane modelki, nabiorą drapieżności dla oka. Już widział, gdzie zakróluje jaki kolor. Wszystko miał już w głowie. No w każdym razie bazgrał sobie w najlepsze, przekonany o swojej samotności, kiedy uniósł wzrok i natrafił na pewną osóbkę. Och. Od razu uśmiechnął się pod nosem. Samo jej ubranie naprowadzało na trop, kto kryje się za aparatem (który też był charakterystyczny dla tej panny), a wystające zza niego jaśniutkie kosmyki, tylko utwierdziły go w tym przekonaniu. W sumie fajnie, bo właściwie dzisiaj nie odezwał się do nikogo poza Georgem, ale on – jak to patronus – nie jest specjalnie rozmowną żyrafą. Kontakt z ludźmi dobrze Llamasowi zrobi, bo na dłuższą metę jego brak, może poważnie zaszkodzić psychice. Oby nie było za późno, w końcu heloł – gada z zaklęciem! A tak się składa, że akurat Mathilde była bardzo dobrą towarzyszką. Mógłby się jej pożalić na różne nic nie znaczące głupoty, pofilozofować o życiu i jego sensie, a przede wszystkim popodziwiać jej odzienie, bo w przypadku Dunki zawsze było co podziwiać, więc jej widok działał zawsze tak wspaniale inspirująco. - Hej Mathy – rzucił, odgarniając niesforną grzywę z oczu. Pewnie powiedziałby zaraz coś jeszcze, ale nie miał jak wcisnąć słówka między te Mathildowe, a po chwili już trzymała jego własny, osobisty ołówek (!) I COŚ MU POPRAWIAŁA. Nawet nie zdążył biedny zareagować. Śledził jej ruchy naśladując wzrok bazyliszka. Była jego przyjaciółką, jasne. Znała się na tym co robi, lepiej niż ktokolwiek kogo zna, no bez wątpienia. W przeszłości nieraz pokazywał jej projekty w środku pracy, bo utknął i nie wiedział jak wybrnąć, a Mathilde była w takich sytuacjach niezastąpiona. Może nawet miała rację z tą swoją poprawką. No ale halo, to nie ważne, ona mu tu coś poprawiała. I TO JAK BEZCZELNIE, Z ZASKOCZENIA. I miał zamiar jej to zaraz wypomnieć, a pewnie! - Kochana, jesteś trochę bezczelna – poinformował więc, łagodząc wypowiedź jakże miłym tonem i czarującym uśmiechem. W końcu wobec przyjaciół nie powinien być nazbyt brutalny, to w końcu Lamar. Po czym z czystej swej złośliwości zaostrzył ową kreskę, wzmacniając swoją poprzednią wersję dekoltu. Ale jej dowalił! Po Ślizgońsku! A w razie czego poprawi tam później po Mathildowemu, ale to jak już będzie sam. Żeby honoru nie stracić!
Szeroki uśmiech wystawał spod twarzyczki Mathilde, która jakoś nie przejmowała się tym, że ktoś bliższy jej sercu mógłby się na nią obrazić. Możliwe, że czasem była nieznośna i nie potrafiła się zatrzymać. Żądała rzeczy niemożliwych, ale to nadal ona. Panienka Villadsen, która swoje zasady chciałaby mieć, ale nie może, bo zbyt często zmienia zdanie. I czasem się boi. Oh tak. Strach jej nie jest obcy. Gdybyś kazał jej zrobić coś szalonego nie rzuciłaby się w ogień, uprzednio zwróciłaby Ci uwagę, że płomień jest gorący i parzy, a ona zrobi sobie krzywdę. I choć to twórcze doświadczenie to pragnęłaby nie krzyczeć z bólu jeśli rzeczywiście można tego uniknąć! Bo niektórzy to byli w gorącej wodzie kąpani! Uśmiechali się szeroko i zaraz robili wszystko co im się kazało. Chyba taki był braciszek Math - Feliks. On jakby z innej bajki... Robił to, co akurat mu przyszło do głowy. Szedł po cienkiej linii ryzyka, która dzieliła go od porażki i cierpienia tylko o jeden oddech. Math miała taki mini instynkt macierzyński kiedy czuła, że powinna go zatrzymać, ale sama biła się po łapkach orientując się, że nie powinna mieć wpływu na życie innych, ich decyzje... I właśnie wtedy przygryzła dolną wargę trochę zła na siebie, że wyskoczyła z rękami do tego ołówka. Nie powinna. Powinna mu pozwolić na ukończenie projektu, lecz w żaden sposób nie należało do jej obowiązków poprawianie go. W rzeczy samej był to pomysł Lamara, wiec wszystko co zamknąć na tej kartce należało do niego... A jej kreska widniała tam teraz samotnie jeszcze przekreślona. Jakby niechciana przez resztę rysunku.. Adoptowana i odrzucona. Cóż. Powinno być jej teraz przykro czy coś, ale niekoniecznie wiedziała czy rzeczywiście powinna jakoś na to zareagować. Usiadła na ławce przez chwilę milcząc zastanawiając się czy Lamar jest na nią zły. Nieśmiałe spojrzenie? Nawet odwagi jej nie starczyło by takie posłać. Czuła się nieswojo. Każde dzieło było dzieckiem, a ona te dziecko ewidentnie skrzywdziła! Wyciągnęła z torby paczkę zakupionych koralików i wysypała kilka na dłoń, co by teraz policzyć je i poukładać w rządek, który zaraz się zapadł i znowu... Proces powtarzała kilkakrotnie, ale żeby Lamar nie wziął jej za wariatkę to odwróciła głowę w prawą stronę, żeby trochę promieni słonecznych otuliło jej twarz. - Nie chciałam. Przepraszam. - Powiedziała cicho wstydząc się swojej bezpośredniości, bezczelności i wszystkiego co zrobiła... Buh. "Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina". Hm. - Więcej to się nie powtórzy. - Dodała spuszczając wzrok na własne nogi, co by teraz wyglądać na skruszone dziecko, które natychmiast trzeba przytulić.
Powiedział szybko potwór jeden. Zranił i zapomniał. No tak. Nawet nie zauważył. Wąż jadowity. Jak on mógł? Dziecko dało mu cukierka z czystej potrzeby dobrego serca, a on nie podziękował, ba! Wyrzucił tego cukierka! Podłe, po prostu podłe. Swoją haniebność zauważył dopiero, kiedy Villadsen zrobiła tą swoją smutną minkę, która łamie serce na miliony kawałeczków. A Llamas nie był na takie rzeczy odporny. Oj, wcale. Podobnie jak nie potrafił powstrzymać się nigdy od szczerości. Widział coś i komentował. Opisywał świat niezrażony tym, że czasem wkroczy na czyjąś osobistą przestrzeń. Ktoś wyglądał w czymś jak idiota – to zaraz to usłyszał. Mniej lub bardziej delikatnie, aczkolwiek z wyłącznie dobrych pobudek. A potem następowały chwilę, w których dobijała go własna myśl „co ja takiego powiedziałem?”. I co teraz miał zrobić, kiedy Math przysiadła sobie ze spuszczonym nosem i koralikami? Spojrzał na nią i po chwili na nieszczęsną poprawioną kreseczkę. Och, tak smętnie przebijała się przez jego pewnie nakreśloną poprawkę. Powinien teraz szybko wygrzebać cukierka ze śmieci, zjeść go na oczach dziecka i jeszcze te dziecko zapewnić, że to prezent najcudowniejszy w całym jego życiu. Tak powinien postąpić. Zajął się więc ratowaniem cukierka. - Mathy, ja żartowałem! – zapewnił prędko. - Przecież ja kooooocham tą twoją bezczelność – zapewnił szybko i sięgnął do plecaka po gumkę chlebową i uformowawszy ją w ostry stożek, sprawnie wytarł swoje zamazania, wracając Mathildowy porządek. Dobra, może był zbyt ugodowy, jak na kogoś kto po cichu marzył o karierze w swoim ulubionym fachu, ale nie mógł pozwolić na to, by Dunka zniechęciła się do samowolnego dodawania czegoś od siebie jeśli chodzi o Lamarowe prace, bo to nierzadko było bardzo pomocne. Skontrolował reakcję jasnowłosej panny i po chwili spuścił wzrok na swoje papiery, w których zaczął przebierać. A końcu znalazł w notatniku to czego szukał. Zmów zerknął na Villadsen z sympatią. - Proszę, powtórz bezczelność jeszcze tutaj – poprosił, podsuwając Mathilde pod nos inny rysunek, nawet mało fantazyjny, w porównaniu do innych tworów i podał jej nawet osobiście ołówek, żeby czuła się zaszczycona. – Bo tak utknąłem i nie wiem jak to ugryźć. Ciekaw jestem co ty byś tu... No. Właśnie. Także ten. Trzymał tak żałośnie ten ołówek ze skruchą i przemiłym, proszącym spojrzeniem, mając nadzieję, że do dziewczyny z aparatem wróci cała twórcza energia i szybko sięgnie po narzędzie pracy i... stanie się magia!
Każdy miał swoje powody by twierdzić, że Mathilde jest przeokropnym dzieckiem. Wszakże wydawała się łatwa do ustawienia i przedstawienia swoich racji... Ale tylko wydawała się taką być. Często stawiała na swoim i kręciła noskiem, kiedy coś było nie tak. Nie żeby mówiła wtedy brutalnie: "róbcie to czego pragnę" raczej po prostu zaczynała odczuwać ogromny brak czegoś i właśnie przez taką (zupełnie niecelową) minę uzyskiwała potem coś, co spełniało jej małe marzenie. Dunka uwielbiała swój świat, lecz miała wrażenie, że powoli z niego wyrasta i dzieje się coś dziwnego. Bardzo dziwnego. Chciała zatrzymać zegarek, ale wydawało się jej, że nie pozostało dla niej zbyt wiele czasu, by teraz lawirować pomiędzy kolejnymi szalonymi pomysłami. Oh zdecydowanie. Była też bardzo bezpośrednia bezczelna, na co wskazywała samotna kreska na Lamarowym rysunku, za który chciała teraz pokutować i nawet wymyśliła już jak! Przecież Mathilde była osóbką w gorącej wodzie kąpaną, więc plan B zawsze musiała mieć w kieszeni! I oto okazywało się, że tym razem zamierzała go zaprosić do mieszkania na wspólne pieczenie ciastek, a potem wielkie obżarstwo i zapijanie wszystkiego czekoladowym mlekiem. Tylko kalorie mogły im wynagrodzić tą dziwną sytuację, która zaszła między nimi! Po prostu najzwyczajniej w świecie jeszcze nie wiedzieli, jak one im bardzo pomogą... Ale Math przekona Lamara, wszakże była dość przekonująca! Szczególnie, że to byłoby przeprosinowe przyjęcie i można by na nie zaprosić kartonik z pierwszymi rysunkami Math, żeby poprawić lamarowy humorek. Po chwili jednak Lamar powiedział, że żartował. Napęczniałe ciężarem serduszko Math uniosło się delikatnie do góry, jakby z nadzieją wyglądały na chłopaka czy oby nie żartował i to wszystko rzeczywiście prawda! Jego mina świadczyła o tym, że mówił prawdę. Do tego wyciągnął kolejny rysunek i podał jej ołówek, oczywiście nie pominęła, że oto na poprzednim jej kreska znów dołączyła do rodziny! Math zanim powzięła ołówek to poderwała się z ławki i mocno przytuliła do Lamara w podzięce za to, że rzeczywiście się nie obraził. Jeszcze musnęła go w policzek, bo przecież ona po prostu mu dziękowała za wspólnie spędzany czas! Natychmiast zapomniała o ciastkach i wzięła ołówek przyglądając się z zainteresowaniem temu co narysował. Linie, które łączyły się w kolejną kreację wydawały się za bardzo przemyślane. Gwałtowne. Choć to mogło też oznaczać, że sukienka miała być zdecydowana. Nie frywolna. Taka odważna. Math zatem odważyła się poszerzyć rozpór i dekolt poprowadzić nieco niżej... Sama nie miałaby odwagi tego włożyć, lecz kto wie... Niektórzy uwielbiali otwierać się przed światem. I to było wspaniałe, że ludzie byli różni i ich granice nie były takie same. - Och Lamar. Spójrz, spójrz! Myślisz, że satyna, z której byś to uszył nie byłaby zbyt wyzywająca? - Uśmiechnęła się patrząc już na niego. Jej pomysł też nie był jakiś genialny i nieco otwierał kieckę, ale może właśnie oto chodziło?!
Kiedy zapewniał Math, że tylko żartował, a jej pomoc jest niezastąpiona, najwspanialsza i tak dalej, był tak cudnie nieświadomy, że właśnie mija się z ciasteczkami, przekreślając smakowite plany Dunki. Och, gdyby tylko wiedział! Pewnie i tak upewniałby siebie, że lepiej nie czekać na jej ruch i zrobić to wszystko co zrobił teraz, bo jej szczęście jest cenniejsze niż jakieś tam wypieki, alenie byłby tego taki pewien. CIASTKA. CZEKOLADOWE MLEKO. Salazarze, dlaczego nas to ominęło?! Dlaczego?! No ale w każdym razie LLamas nie miał pojęcia, że mało brakowało do zaproszenia na wspólne pieczenie, więc to nie istotne. Cieszył się, że Mathy od razu zapomniała o jego niewdzięczności. Oczywiście włączył się do tulącego gestu, rozczulony Mathildowym całusem. Rozbawiła go też energia, która momentalnie wróciła do Mathilde razem z pasją. Posłusznie przyjrzał się poprawkom. Pokiwał głową ze zrozumieniem i zaraz spojrzał jeszcze na część jego projektów, które bez poważania walały się na stole, wyrwane z notesu. O tak, jego dzisiejszą zmorą było rozpaczliwe zamykanie szyi modelek. Nieraz były to geometryczne golfy, płynnie zlewające się w harmonii z resztą kreacji i jej proporcjami , a innym razem ciężkie i osobliwe konstrukcje. Wszystko to okropione szerokim wachlarzem jaskrawości, ale kolorystyka na razie nikogo nie raziła, bo była tylko w Lamarowej głowie. I tylko jego raziła. Ale zabawa kształtem i kolorem bardzo mu odpowiadała, więc nie widział w tym problemu. Znów skupił się na dekoltach. Tylko kilka szyi było niepozornie uwolnionych. A Mathilde wybawiła szyję i dekolt i tej modelki. No i bardzo słusznie. Obniżony dekolt ładnie wyrywał tą sukienkę przed poprzednie. Dodawał jej ... innego smaku. Tego potrzebowała. Ora pokiwał głową z uznaniem. Ale nie tylko to świtało w blond główce. Ślizgon poważnie zastanowił się nad pytaniem Villadsen. To dobre pytanie. Jeszcze raz pochylił się przed swoim szkicem, próbując patrzeć krytycznie na każdą kreskę i wyobrazić sobie je żywymi. Widział przed oczami układający się w ruchu materiał. Czy na prawdę może nim być satyna? Hm. - Satyna mówisz, to brzmi dobrze, ale faktycznie może wyglądać wyzywająco... Albo jak koszula nocna... – znów mimowolnie się uśmiechnął. Spojrzał na sukienkę. Satyna. Satyna. - Chyba, że może wydłużyć spódnicę i bardziej ją tak... – co będzie się jąkał. Wziął ołówek i kilkoma lekkimi kreskami, przerobił prostą spódnicę, w coś mniej szablonowego, chociaż wciąż była falbaniastą spódnicą, dobrze eksponującą górę i niski dekolt. Architektoniczne położone warstwy dołu sukienki sięgały góry stroju i okręcały się fantazyjnie jak fale, które nagle wyrosły z materiału, ale Lamar nie miał wątpliwości, że ruchu wyglądałyby zjawiskowo. Fale nagle opanowały całą sukienkę. Trzymając się żywej, wyostrzonej kolorystyki, która chodziła mu po głowie, raczej uniknie się tandety? A reszta sukienki nie zginie, jeśli zawładnie nią satyna. Spojrzał niepewnie na Mathilde. Czy nie miał racji? Może przekombinował tak jak w poprzednich strojach? Teoretycznie taki był zamysł... Ale i tak czekał na opinię wyroczni. Jedno słowo o wyrwie kartkę, zgniecie i wyrzuci.
Gdyby Math nie została rozproszona, to może zaproszenie na wspólne pieczenie ciastek nadal by było aktualne, ale ona myślami dryfowała już w zupełnie innym miejscu gdzie nie było miejsca dla takich przyziemnych planów jak spędzenie czasu z przyjacielem. Bo chyba już tak mogła nazwać Lamara. Robili wspólnie wiele rzeczy i weź tu się rozdziel. W sumie poznali się niedawno, może ta więź wynikała z bezpośredniości Math i wspólnych zainteresowań? Wszakże nie codziennie spotykało się kogoś, kto również uwielbiał rysować i to projekty. Właściwie chciała kiedyś zaproponować Lamarowi, aby stworzyli coś razem, ale wciąż brakowało jej odwagi. Co jeśli Ślizgon pomyśli, że ona pragnie go wykorzystać do własnych celów? Ech. Nienie. Math tego nie chciała. Już teraz siedziała nad jego projektem szczerze zainteresowana falbanami i poprawkami, które wprowadził chłopak. Z uznaniem pokiwała głową wskazując mu na to, że przydałoby się w pewnych momentach coś prostsze. Zatem jeśli sto tysięcy falban tworzących nietypową spódnicę, to gorset z wielkim dekoltem powinien być odrobinę prostszy. Co nie znaczy, że postawiony sam sobie, bo można do niego dodać trochę nietypowych ściegów srebrnymi nićmi. I to już mu pokazała delikatnie jeżdżąc po wolnej przestrzeni kartki. Takie nieokreślone wzory były kochane. Tak uważała. Potrafiły skłonić widza do podążania za nimi. Tak przynajmniej robił Math przy każdej możliwej okazji. Jej czujne oczy wylądowały teraz znów na Lamarze. Pewne ciepło, które od niego biło poprawiało jej humor. Nie było mowy o tym, a żeby się pokłócili. - W sumie też uważam, że satyna przypominałaby piżamę. Można postawić na coś bardziej sztywnego. Szczególnie jeśli chodzi o górę, bo dół musi być zwiewny. Nie może być ciężki. - Powiedziała. Sama nie lubiła takich kreacji, kiedy wszystko wisiało i było cięższe niż osoba, która to włożyła. Lecz czasem liczył sie tylko efekt wizualny. Mathilde rozumiała różne pomysły projektantów. Często prosiła matkę, aby ta zamówiła dla niej jakieś mugolskie magazyny domowe, ale u mugoli stało się przede wszystkim modne noszenie dosłownie wszystkiego... Sukienki z gazet, z pieniędzy czy z plastiku, kartonu... Boże pomóż. Ona zakochana była we wszelkiego rodzaju tkaninach. Nie wyobrażała sobie wystąpić przed ludzkimi oczami w odzieniu z Proroka Codziennego. Już słyszała furię ojca gdyby do tego doszło. Chyba musiałby ją zabrać i zamknąć w psychiatryku... Math kochała modę, ale nie rozumiała pewnych rozwiązań. Ubrania były do noszenia, a nie do "wyglądania". Zapewne gdzieś tliła się nadzieja, że Lamar poparłby ją w tej kwestii. - No zobacz. Teraz jest idealnie! - Dodała zachwycona tym, że rzeczywiście ich praca była zakończona!
Śledził uważnie ruch ołówka, z pasją przyglądając się każdemu zawijasowi. On zdecydowanie tak jak Dunka, uwielbiał zwiedzać powoli wzrokiem każdy element drobnych ozdób, które wybawiały materiał od przytłaczającej jednolitości. Podążał ich śladami na czyichś kreacjach, którym przyglądał się, przyczajony w jakimś miejscu publicznym, gdzie przed jego nosem przetaczały się setki ubrań z dodatkiem w postaci człowieka, które mógł spokojnie kontemplować. Także jeśli Mathilde sugerowała aplikacja na gorsecie, Lamar popierał to w całej rozciągłości. Również zgadzał się w kwestii materiału. Co prawda pomyślał o gorsecie z dżerseju, ale nie chciał nic mówić. Najlepiej będzie to zostawić, a jeśli przyjdzie mu ochota na uszycie kreacji, wtedy sprawdzi swoje zapasy, albo wybierze się po nie i na żywo zgarnie jakiś dobry materiał. Może nawet poprosi Mathilde żeby się z nim wybrała? Kiedy sam jeden człowiek staje w obliczu setek różnych pozwijanych tkanin, ciężko samemu to ogarnąć. A do Villadsen miał w tej kwestii największe zaufanie. - O tak, dół musi płynnie reagować na każde drżenie, na każdy ruch – zgodził się, zadowolony, że nie musi nakierowywać aluzjami Math na inny tor, bo jego zdanie idealnie pokrywało się ze zdaniem Dunki. Czy jest coś piękniejszego? Dwóch projektantów przy pracy, którzy doskonale się rozumieją, jakby czytali sobie w myślach, aczkolwiek potrafiących rzucić zupełnie inne światło na pracę i zupełnie inne rozwiązania. Taka praca musi w efekcie przynieść coś wspaniałego. I tak było, z czym znów oboje byli zgodni. Llamas spojrzał ostatnim, kontrolnym spojrzeniem na dziełko. Mathy miała rację, i-d-e-a-l-n-i-e. - W takim razie w podzięce za pomoc muszę postawić ci ciastko – stwierdził radośnie. A jakżeby inaczej? Llamas miał mózg z ciastek! Nie udowodnione naukowo, ale jakże oczywiste. Brak szarlotki w Lamarowej krwi był tak męczący, także Llamas cieszył się niezwykle z nadarzającej okazji, jakby cierpiał na zespół odstawienia. Jego portfel nie był wyjątkowo gruby, ale nawet jeśli przyjaciółce zapewniłby coś dobrego, a sobie coś skromniejszego, to już byłoby coś! Och, już czuł ten zapach pieczonych jabłek i cynamonu. Oczywiście nie wiedział, że kochany pomysł Dunki, który odpłynął i był już mile morskie za nimi, przewidywał wypieki i gdyby nie to, że jest taki dobry, przemiły i och i ach, już by stał nad ciastkami. Ale nie odwracajmy się, idźmy do przodu! Najlepiej prosto do jakiejś kawiarni, czy cukierni! Zerknął na swoją jasnowłosą, licząc, że absolutnie da się zaprosić.
Wybacz to opóźnienie, remonty w domu nie pozwalają mi noł-lajfować :C
Dwójka zgodnych projektantów w pracy to obraz idealny. Do tego zajęci sobą i towarzyszącą im kartką, po prostu nie są w stanie trzeźwo patrzeć na to co się dzieje wokół. Przecież mają tu swoje magiczne zadanie, swoje ołówki i nie istnieje nic, co jest w stanie przerwać sielankę. Right? Mathilde uśmiechała się szeroko ze świadomością, że rzeczywiście się zgadzają. A on tym razem nie skreśla jej kresek. Przez głowę przebiegła smutna myśl, że może zgadza się dla załagodzenia konfliktu, ale i w to nie uwierzyła. Cieszyła się, że może mu pomóc i nikt nie mógł tego zepsuć. Tak. Potrafiła walczyć ze swoimi diabelskimi myślami. Uwielbiała piękno, nienawidziła cwaniactwa i obłudy. Podarowała Lamarowi ciepłe spojrzenie i zaraz przeniosła wzrok na kartkę, żeby porównać wartość lamarowego uśmiechu z tym, co razem stworzyli. Były dość zbliżone, więc zadowolona Villadsen odsunęła karteczkę od siebie powołując suknię do życia w wyobraźni. Już ją widziała na jednej ze swoich koleżanek z Red Rock. Szczególnie tej z ognistymi włosami, która była metamorfomagiem i potrafiła zrobić dosłownie wszystko ze swoimi włosami, a i wyglądem. Math jej tego zazdrościła. Wszak jej pożałowano magicznych zdolności. Odziedziczyła te bardziej zwykłe i to nie wiadomo po kim. Nawet przejrzała całe drzewo genealogiczne, ale niestety w jej rodzinie nie było żadnych metamorfomagów. Z tego żalu chciała nawet uczyć się animagii, żeby zamieniać się w ptaka i latać. Wtedy mogłaby zrezygnować z quidditch'a. Ciekawe co by na to powiedział Kai. Jednak nie musiała wcielać tego planu w życie, bo zaraz się okazało, że jej ojciec ma coś przeciwko. Życie bywało takie problematyczne. No mówi się trudno. - O! Ciastko! Koniecznie, koniecznie, koniecznie! - Zareagowała z dziecięcym entuzjazmem. Chyba wciąż była za mało dojrzała, aby teraz zareagować jak przystało na prawdziwą dziewiętnastolatkę i powiedzieć, że jest na diecie, która nie akceptuje takiego tuczącego jedzenia. Nie powiedziała nic. Po prostu się ucieszyła. Lubiła ciastka i zamierzała je sobie zjeść. Albo pączka. Dawno nie jadła pączków. Pociągnęła, więc Lamara za koszulę i pognała w stronę najbliższej cukierni/kawiarni/ciastkarni/czy coś. Niezdecydowana Math.
[zt x2] No też sorry, że nie odpisywałam, ale nie ogarniałam. ;/ Jak chcesz to zacznij gdzieś w cukierni/kawiarni czy coś.
Gwiazdy tak ładnie zawirowały, kiedy Curtis gruchnęła w śnieg, głośno się zaśmiewając. Z początku był to chichot, który po tym jak zahaczył o histeryczny śmiech, przeszedł w szloch. Gorące łzy przez parę minut zalewały policzki Juvinall, ale kiedy doszła do wniosku, że nie wystarczą one, aby ogrzać ją i pozwolić zasnąć w zaspie, ciężko dźwignęła się, próbując złapać i ostrość i złapać się za głowę, która sprawiała, że cały świat wirował. Szkoda, że te dwie, niesamowicie trudne czynności wykonywane jednocześnie w tym stanie się wykluczały i kurczowo trzymana resztka jakiegoś alkoholu wypadła z curtisowej łapki, ginąc gdzieś w śniegu, co wywołało następny napad szlochu Juvinall. Było tak źle, tak bardzo ź l e. Tak w zasadzie było zawsze, ale Australijka dopiero teraz zrozumiała, że sama czyni się tak nieszczęśliwą, odrzucając wszystkich, izolując się, sprawiając wrażenie cholera wie jak niedostępnej. Znowu zatem zaszlochała i ruszyła chwiejnym krokiem przez poletko, które zwane było "miejscem na piknik". Curtis nie zamierzała jednak wrócić do Hogwartu, wręcz przeciwnie, ciągnęło ją w kierunku Hogsmeade i całodobowych barów. A wizyty w jednym z nich nawet już nie mogła nazwać "szukaniem oprychów w celach inspiracji do opowiadań", smutne. I dość nieodpowiedzialne, zważywszy na stan, w którym Curtis aktualnie się znajdowała.
Tanner szedł wolnym krokiem od strony Hogsmeade, już lekko podpity. Dlaczego? A któż by go tam wiedział, prawda? Chłopak, nawet, gdy w życiu szło mu całkiem dobrze, lubił sobie od czasu do czasu wypić, wpaść w refleksyjny nastrój i trochę porozmyślać nad sensem istnienia. Czy to źle? Czy to naprawdę aż tak bardzo źle? Idąc tak i rozmyślając o każdej rzeczy, jaka przykuła jego uwagę, zauważył pewną Ślizgonkę z jego roku, która wyglądała na zdrowo narąbaną. Oh, jak słodko, czyżby chłopak znalazł kogoś do towarzystwa? Dziewczyna jednak zdawała się nie widzieć go z całą pewnością. Gdy zbliżył się do niej, zobaczył, a raczej bardziej usłyszał jej płacz. Westchnął ciężko. Pewnie, kolejna noc minie mu na pocieszaniu biednej, cierpiącej duszyczki. Kiedy stałeś się taki dobry Chapman, co? - przeszło mu przez myśl, jednak wyrzucił ten denerwujący głos z głowy i podszedł do dziewczyny, kładąc jej ręce na ramiona i zmuszając, żeby na niego spojrzała. - Cześć. Jestem Tanner, pewnie mnie znasz. Wszystko w porządku? - wolał się przedstawić, żeby dziewczyna nie pomyślała sobie, że ma ochotę ją wykorzystać i zabić. Nie wiedział też, jak bardzo jest ona w kontakcie z rzeczywistością, jej chwiejny kroczek z oddali był trochę przerażający. Postanowił sobie w duchu, że nie puści jej do Hogwartu albo do Hogsmeade, obojętnie, gdzie się wybierała, samej. To mogłoby skończyć się katastrofą.
Gdyby była trzeźwa i gdyby faktycznie przez głowę przemknęło jej, że Tanner ma względem niej jakiejś nieczyste intencje, raczej pomyślałaby, że to, iż się przedstawił, niewiele zmienia, skoro i tak skończy martwa. Co zapewne nie wydałoby się jej najgorszą opcją, na wieść o takim końcu, raczej smutna by była, iż już nie zdoła go opisać. To by było coś, opisać morderstwo samej siebie, pomyślałaby. Szkoda, że to takie tylko luźne dywagacje, bo Curtis na pewno by się taki pomysł spodobał, kiedyś koniecznie musi na niego wpaść. - Grasz w quidditcha? - zapytała, zresztą bardzo głośno, aby wokół panująca cisza przypadkiem nie zagłuszyła jej pijackiego bełkotu. Nie widziała twarzy, ale imię coś jej przypominało. Raczej znało się imiona i nazwiska członków drużyn przeciwnych, nie żeby jakieś uprzedzenia nienie... - I nic nie jest w porządku, ale spoko. Ale spoko. SPOKO. - zaczęła wykrzykiwać "spoko" jeszcze głośniej, mając nadzieję, że usłyszy ją Riley. Albo Caleb. Nie, tak naprawdę nie chciała, aby żaden z nich widział ją w tym stanie. Swoją drogą czemu w ogóle pomyślała o Calebie? Ugh, Curtis, przestań, przestań, przestań, przestań, żadnych powtórek z rozrywki. - A ty cóż tu robisz w tak piękną noc? - wyszeptała bardzo melodramatycznie, również kładąc chłopakowi na ramionach. Z oddali stanowczo nie wyglądali na parę nieznajomych.
Uniósł lekko brew z uśmiechem, słuchając głośnego bełkotu dziewczyny. Faktycznie, ciszy nie uda się zagłuszyć tego pięknego dźwięku jej głosu. Przecież to takie logiczne, że im jest ciszej, tym głośniej trzeba mówić. Jednak coś go zaciekawiło. Skąd wiedziała, że gra w Quidditcha? Odpowiedź była prosta. Może po prostu przykłada odrobinę więcej wagi do nazwisk poznanych lub usłyszanych gdzieś ludzi. - Owszem, czasem mi się zdarza - uśmiechnął się szeroko, przekrzywiając głowę i patrząc na dziewczyną z powątpiewaniem. Czasem. Nie chciał się oczywiście przechwalać, bo to przecież nie w jego stylu. Ah.. jakie z niego głupiutkie stworzenie. Może nawet pasowaliby do siebie, gdyby razem się upili? Z pewnością udzieliłby mu się jej nastrój i gadałby jeszcze mniej rozsądne rzeczy niż dziewczyna. - Cii.. - położył jej palec na ustach, żeby przestała krzyczeć i powtarzać cały czas to dziwne słowo. Bo "spoko" jego zdaniem było dziwne. Bardzo dziwne. - Wyszedłem na spacer. Za to nie wiem, co robi tu taka pijana dziewczyna jak Ty, która już dawno powinna leżeć w łóżku - parsknął śmiechem. Taki grzeczny Tanner? To dziwne i słodkie jednocześnie. Chciał pokazać dziewczynie, że zaopiekuje się nią jak jakiś bohater. Musiał w duchu przyznać, że nie była jakaś specjalnie brzydka. Właściwie.. była śliczna. Dużo jest ślicznych dziewcząt na świecie, ale ona była naprawdę, naprawdę piękna. Co z nim było nie tak, że kleił się do każdej napotkanej dziewczyny? Przecież to całkowicie nielogiczne.
Udawanie nieksiężniczki szło Anotinette średnio. Po pierwsze, nie miała żadnych "normalnych" ciuchów i siłą rzeczy wyróżniała się na tle dziewcząt zamieszkujących dormitorium krukonów. Po drugie, jej zachowanie, zwłaszcza w trakcie konwersacji z kimś, także wzbudzało ciekawość. Różne zachowania jej rówieśników budziły w niej zdziwienie, a czasem nawet zgorszenie. W Monako byłoby to niedopuszczalne, nawet w Beauxbatons oznaczałoby to społeczny upadek. Ludzie tutaj znacznie się różnili, chociażby jej kuzyn, który, jak z listów wynikało, chyba nie był zachwycony jej przyjazdem tutaj, a dotychczas Tosi zdawało się, że każdy na wieść, iż jest kuzynem księżniczki Monako, skakałby z radości. Dzisiaj był wyjątkowy dzień. Gdy w Monako bywały wyjątkowe dni, Antoinette już od szóstej rano stała przed lustrem w obecności przynajmniej dwóch opiekunek, który pomagały jej w wyborze sukni oraz biżuterii, a później także w oporządzeniu się. Nawet w szkole we Francji miała dziewczynę do pomocy, teraz natomiast musiała radzić sobie sama. Nie chciała przytłaczać swojego kuzyna swoją pozycją, presją i zbędnym luksusem, park wydawał się zatem idealnym miejscem. Przed lustrem spędziła dobrą godzinę, nie mogąc zdecydować się w co ma się ubrać. Z jednej strony nie chciała, aby Jupiter poczuł się zlekceważony jej strojem, z drugiej jednak nie wiedziała czy nie wygląda tak, aby go onieśmielić. Jej wybór w końcu padł na małą, czarną i prostą sukienkę oraz szary kaszmirowy sweter, do tego dobrała lakierowane balerinki z kokardką - na której widniał napis projektanta, który próbowała zamaskować czarnym lakierem do paznokci... tak jakby Jupiterowi robiło to różnicę. Z wielkim bólem odłożyła też swoje perły. Trzeba pamiętać, że "zbędny luksus" oznaczał nieco inne pojęcie, jeżeli chodzi o Tosię. Która do kosza piknikowego oprócz koca zapakowała najdroższe wino, które udało jej się tutaj znaleźć, kanapeczki z kawiorem oraz pastą truflową, ciastka makaroniki sprowadzane z Paryża i trochę obciętych piwonii, kolorystycznie pasujących do kocyka. Absolutne minimum, jak stwierdziła. I oczywiście swoim zwyczajem przyszła jakieś pół godziny przed czasem, rozłożyła wszystko, włącznie z kwiatową kompozycją. Nalała wina do dwóch kieliszków, ułożyła je na drewnianej deseczce na kocu, rozłożyła też kanapeczki i wstała, aby spojrzeć na swoje dzieło. Była dumna z tego absolutnego minimum, Jupiter na pewno nie poczuje się zlekceważony! Bardzo zależało Tosi, aby wszystko było idealne i aby nawiązać więź z Leightonem. Nie wiedziała za bardzo, jak on wygląda, spodziewała się kogoś podobnego do własnego brata lub ojca, tylko, że bez garnituru szytego na miarę.
Jupiterowi udawanie nieksięcia szło wybornie! Może dlatego, że nigdy nim nie był. Nie musiał też cierpieć z powodu strojów, braku służby i innych dziwacznych rzeczy, które zapewne uświetniały każdy dzień królewskiego następcy. Szczerze mówiąc nie miał o tym najmniejszego pojęcia i wcale mu do tego nie było tęskno. Nawet po liście od Antoinette. Z początku uznał to za dobry żart, ale kiedy przyparty do muru ojciec się przyznał, komizm tej sytuacji został przesłonięty przez jej żałość. Oprócz politowania Leighton nie odczuwał względem taty niczego innego. Nie żałował, że nie miał nawet okazji zasmakować innego, bogatszego życia. Dobrze mu było tak, jak jest. Inaczej nie poznałby kilku fantastycznych ludzi, nie przeżyłby wielu przygód i przede wszystkim na pewno nie miałby tak licznego rodzeństwa - w końcu duża rodzina nie była domeną królewskich rodów. W zasadzie gryfon nawet nie zastanawiał się nad życiem Grimaldich, miał na to za mało czasu. Głównie myślał o tym, czy ma więcej kuzynostwa z tamtej gałęzi drzewa genealogicznego. I czy w ogóle będzie w stanie się z nimi dogadać? To sprawiało, że od rana Jupiter był spięty. Wstał dużo przed czasem, a w łazience spędził więcej czasu niż zwykle. O garderobę się nie martwił - jedynym jego celem była schludność ciuchów. Bo wiedział, że nie ma nic ani markowego, ani drogiego, więc tę kwestię od razu od siebie oddalił. Przywdział na siebie jakiś t-shirt, najpewniej z logiem Fusów i Inferiusów, jakieś spodnie i wygodne buty. Ot, gotowy! Pod tym względem faceci mieli dużo lepiej. No i nie musieli nakładać na siebie tonę tapety, aby w ich mniemaniu wyglądać "bosko" czy choćby "przyzwoicie - tak, aby móc spokojnie wyjść do ludzi". Trzeba przyznać, że Leighton doskonale wiedział, że tak czy siak nie zrobi dobrego wrażenia na Tosi - musiałby chyba przyjść we fraku, albo co najmniej garniturze. Aż tak zdesperowany nie był! Dotarł w końcu do Hogsmeade, za pomocą teleportacji. Od razu swoje kroki skierował ku parku, a konkretniej to w miejsce na piknik, o którym pisała dziewczyna. I kiedy tylko ją zobaczył, od razu zauważył pewne podobieństwo - oczy po ojcu. Mieli je niemalże identyczne. Ale chyba na tym podobieństwa się skończyły. Mimo, iż krukonka chciała zrobić na nim umiarkowane wrażenie, to dla gryfona i tak wyglądała jak milion galeonów, czyli zdecydowanie zbyt bogato. Nie obracał się w takim towarzystwie, toteż nie miał też pojęcia jak się zachować. Ukłonić się? Ucałować dłoń? A może jeszcze coś innego? Zazwyczaj zwykłe "cześć" załatwiało całą sprawę. Może powinien był najpierw przeczytać jakiś poradnik albo coś... - Antoinette? Jupiter jestem... - wydukał w końcu, tym razem bacznie obserwując przygotowaną na trawie ucztę. Zauważył wytrawne wino, którego nigdy nie pił i kilka potraw, których nie potrafił nawet rozpoznać, o kosztowaniu już nie wspominając. Zmieszało go to jeszcze bardziej, bo z etykietą był na bakier. - Umm, ładny kocyk - wypalił więc, jakże inteligentnie i elokwentnie, przebierając nerwowo palcami i intensywnie myśląc nad kolejnym krokiem, który powinien przedsięwziąć.
Oh, on miał coś z jej ojca. Brat Tosi miał więcej cech matki, dlatego też widziała mniejsze podobieństwo między nim a Leightonem. Kiedy Jupiter podszedł, Antoinette, wyprostowana jak struna, zdenerwowana i równocześnie podekscytowana, podeszła do kuzyna. Wcześniej zastanawiała się, czy radośnie do niego doskoczyć czy może, ze względu na ich luźną relację i jej pozycję, podejść i grzecznie się przywitać. W końcu zdecydowała się na to drugie, czuła się znacznie pewniej, mogąc zamaskować się za swoimi nienagannymi manierami. Trudno byłoby jej w tej sytuacji o spontaniczność, podejrzewała, że wyszłoby to groteskowo i na siłę, tak już niestety została wychowana. Ludzie musieli wiedzieć, czego się po niej spodziewać, a ona nie mogła wyjść poza pewne ramy i to na pewno utrudni komunikację między nią a Jupiterem. Zresztą, nie tylko nim, ale to na niego padł wybór, kiedy Grimaldi zastanawiała się do kogo napisać. Oczywiście jej chęci poznania pozostałej części rodzeństwa oczywiście były równe, ciekawa zresztą była ich reakcji na wieść, że są spokrewnieni z królewskim rodem. Czy będą do niej uprzedzeni? Sama nie potrafiła postawić się w takiej sytuacji, ale jednego była pewna - kochała swoje dworskie życie, luksusy, intrygi i nawet te sztywne zasady, do których przywykła, chociaż teraz tak chętnie od nich uciekła. Ale to w założeniu tylko na chwilkę, aby zasmakować innego życia i mieć porównanie. Antoinette, chociaż wyrabiała sobie opinię na dany temat bardzo szybko, musiała mieć jednak jakieś argumenty, popierające jej zdanie. W innym wypadku straciłaby do siebie szacunek tak szybko, jak traciła go do osób, które podczas dyskusji nie potrafiły przedstawić żadnych argumentów. Co to za przyjemność zgasić osobę, która sama nie wie o czym mówi? Prawdziwą satysfakcję dawało Tosi uczucie, że przekonała osobę, która ma coś do powiedzenia i zna się na rzeczy. Jeśli kiedykolwiek udowadniała swoją, w jej mniemaniu oczywiście, wyższość, to robiła to tylko w ten jeden, dyskusyjny sposób. - Oh, to ja! - powiedziała z radością, bo w istocie naprawdę cieszyła się z tego spotkania. I z tego, że Jupiter naprawdę przyszedł tutaj i był gotów spędzić z nią popołudnie! On musiał być inny, niż jej kuzyni ze strony matki, nie wyglądał na wyniosłego i zadufanego w sobie dupka, cóż za przyjemna odmiana. - Dziękuję! - wykrzyknęła, dość przesadnie zresztą, tak jak gdyby Jupiter powiedział jej najpiękniejszy komplement pod słońcem. Tak zresztą teraz się czuła i przez ten napad euforii nie zauważyła, że kuzyn jest najzwyczajniej w świecie skrępowany. - Siadaj, siadaj, zrobiłam kanapki! - oznajmiła wesolutko, po czym sama klapnęła na kocu. - Musisz mi opowiedzieć o swoim rodzeństwie, koniecznie. I o rodzicach! - uśmiechnęła się szeroko, biorąc kieliszek wina do ust. Zaraz jednak zreflektowała się, odłożyła go z boku i podniosła tackę z kanapkami do Jupitera. - Z kawiorem czy z pastą truflową? Przecież nie chciała, żeby kuzyn pomyślał, iż Grimaldi to zwykła wyższa klasa średnia.
Antoinette zasadniczo chyba nie wiedziała, jak z każdym jej gestem Jupiter coraz bardziej się stresował. Te wszystkie pozy, dykcja, dbanie o etykietę, wykwintny piknik... to było dla niego czymś kompletnie obcym, a wcześniej nikt mu nie powiedział, jak należy się z tym obchodzić - nawet w teorii. Uśmiechnął się więc blado, co chyba wyglądało trochę bardziej jak grymas, w sumie to nie wiem. Naturalnie, że się z nią przywitał, nawet chyba mruknął potem jakieś desperackie "witam", ale postanowił, że nie będzie ryzykował z podawaniem dłoni czy innymi, dziwnymi rzeczami. Chciał być sobą, ale ta aura, jaką wytwarzała wokół siebie Grimaldi, była chcąc nie chcąc tak krępująca, że gdyby Leighton rzeczywiście ubrał koszulę i krawat to z pewnością właśnie i jedno i drugie starałby się usilnie rozluźnić. Tymczasem zaś musiał polegać na swym systemie oddychania, co by nie paść z powodu zawału, hiperwentylacji czy jeszcze jakiejś innej nieprawidłowości, która zaburzyłaby pracę organizmu. I choć streś w nim narastał, starał się liczyć do stu, ewentualnie tysiąca, żeby się nieco uspokoić. Że też nie mogła zaprosić jego sióstr! One by pewnie przyszły w podskokach wypytując o wszystko i prędko załapałyby kontakt. Pewnie nawet z chęcią posłuchałyby o tych całych intrygach, przepychu i najlepszych strojach. No, może to ostatnie niekoniecznie interesowałoby Urane, ale to akurat najmniejszy problem. I tak byłaby bardziej w tym wszystkim obeznana niż on sam. Który czuł się trochę jak idiota, szczególnie, gdy Tosia tak przesadnie zareagowała odnośnie tego komplementu o kocu. Nie mniej, na tej podstawie gryfon wysnuł już pewien wniosek - zapewne nigdy nie usłyszy z jej ust żadnej prawdy, ponieważ wychowana w ten, a nie inny sposób będzie chciała być uprzejma i taktowna, swe prawdziwe myśli pozostawiając sobie. I w związku z tym od razu także nawiedziła go myśl, aby bardzo uważać na swoje słowa. Nie umiał. Kiedy zaś padła propozycja (?), aby usiadł na kocu, pokiwał niemrawo głową, czekając najpierw, aż uczyni to krukonka. On w międzyczasie analizował, jak powinien poprawnie usiąść. Nie znalazłszy niczego w odmętach swego umysłu, po prostu spoczął jakoś bokiem, byleby buty mieć na trawie i modlił się w duchu, aby wytrzymać w tej pozycji niedorzeczne minuty, które mijały zbyt wolno, aby mieć choćby nadzieję na rychłe zakończenie spotkania. Nie miał nic do dziewczyny, po prostu zdecydowanie lepiej czułby się na swoim terenie, na swoich własnych zasadach. A teraz, choć grunt był neutralny, ewidentnie nie mógł wyzbyć się uczucia, iż kompletnie nie panuje nad sytuacją. Postanowił jednak być w miarę stosowny, choć nie przychodziło mu to łatwo - zazwyczaj mówił prosto z mostu, nie bawiąc się w uprzejmości czy dobór kulturalnych słów. Miał więc wyzwanie. Kolejny wniosek, jaki mu się nasunął po jej następnych słowach to to, że rzeczywiście musi być księżniczką, bo rozkazywanie przychodziło jej naturalnie. Jednak nie mogła wiedzieć, że Jupiter jest z natury małomówny i dopiero przy stopniowym otwieraniu się na innych potrafi gadać całkiem dużo. Dlatego teraz wpatrywał się w nią z niedowierzaniem i jednocześnie zastanawiał się, jak ją naprowadzić na trop, że to chyba ona powinna mówić - tak by było lepiej dla nich obojga. - No jest nas dziewięcioro. Z pewnością lepiej rozmawiałoby ci się z moimi siostrami, są bardziej otwarte - odparł najpierw, robiąc krótką pauzę. - A rodzice... jak rodzice, raz jest lepiej, raz gorzej - dodał dyplomatycznie, jak mu się zdawało. I wszystko wydawało mu się, że może jakoś to pójdzie, lecz kiedy spojrzał na kanapki, a Antoinette wymieniła ich nazwy, to na chwilę zastygł w bezruchu, nie mając pojęcia nawet o co jej chodzi i czym one się właściwie różnią. Uśmiechnął się krzywo, bo niepewnie, po czym wziął pierwszą lepszą kanapkę, na chybił-trafił i ostrożnie skosztował. Chyba trafił na kawior. Ale nie przypadł mu do gustu. To będzie długie spotkanie.
Wręcz przeciwnie, Anotinette była przekonana, że ich znajomość zaczęła się idealnie, a jej zachowanie i obyczaje wcale nie przytłaczały kuzyna - z początku miała takie obawy, teraz je jednak odrzuciła. Wszak doszła do wniosku, że przecież piknik jest w dobrym guście, elegancki, ale nieprzesadzony, a mimo to Jupiter na pewno nie stwierdzi, że go zlekceważyła, nawet jeżeli pokazała minimum swych możliwości. Antoinette była przyzwyczajona do tego, że wszystko wokół niej działo się z wielką pompą, sama zresztą również nie gustowała w półśrodkach, do tego zresztą była przyzwyczajona. Nie chciała najpierw zapraszać na spotkanie swoich kuzynek, bo podejrzewałaby, że tak właśnie mogłoby się to skończyć, rozmowa najprawdopodobniej zeszłaby na temat Monako i jej życia tam, a tego usilnie chciała uniknąć. Wszakże nie przyjechała tutaj, aby chwalić się swoją pozycją przed kuzynostwem, wręcz przeciwnie, chciała im się dać poznać od strony pozbawionej tej całej królewskiej otoczki. To, że przed Jupiterem kiepsko jej to wychodziło, o niczym nie świadczyło! Grimaldi trudno byłoby się pozbyć pewnych nawyków, zwłaszcza jeżeli nie miała pojęcia, że odbiegają one od potocznie przyjętej tutaj normy zachowań określonych jako "luźne". Według Tosi właśnie teraz rozmawiali w luźnej atmosferze, przecież wokół nie było żadnych ludzi, którzy by ich fotografowali, nie musiała uczyć się na pamięć żadnych kwestii, które w odpowiednim momencie ma wypowiedzieć, nikt nie czekał na jej potknięcie. W zasadzie mogła mówić prawdę, być szczerą, ale to pojęcie już dawno zostało wymazane jej z podświadomości. Dopóki sama nie zauważy, że czasem jej zachowanie sprawia wrażenie nieszczerego, nie pozbędzie się tej przerośniętej uprzejmości. W Monako wszyscy bawią się w pozory, prawdziwa jest tam tylko biżuteria. - Dziewięcioro - na chwilę rozdziawiła usta, dłoń z kanapeczką posmarowaną pastą truflową zamarła na półmetku drogi do ust. To było dla niej bardzo niespotykane, rodziny królewskie nie mogły się pochwalić dużą ilością potomstwa, co na pewno działało na plus, jeżeli chodziło o konflikty co do przynależności tronu. Wystarczył już taki jeden starszy brat, żeby Tosia dostawała apopleksji, a co dopiero jeszcze siedem innych osób, równie ambitnych i zdeterminowanych. Antoinette zamknęła usta. Księżniczkom nie wypada dawać po sobie poznać, że są w ciężkim szoku. O tak wielkich rodzinach słyszała tylko, gdy musiała wypisać stosowny czek na organizacje charytatywne zajmujące się rodzinami w potrzebie, w większości patologicznymi, które nie mogły zapewnić swoim wielu pociechom odpowiednich warunków do życia. Ojciec nie wspomniał, że Leightonów jest aż tyle... no tak, pewnie nie wiedział. Grimaldi szczerze wątpiła, że Albert kontaktował się ze swoim bratem, zapewne bał się, że niechcący mógłby go nakłonić do powrotu i próby odzyskania tronu. - Muszę je koniecznie poznać! - stwierdziła, przypominając sobie, że w dłoni trzyma jeszcze kanapeczkę, którą zaraz na dwa gryzy zjadła. Musiała przetrawić informację Jupitera, a nie chciała, żeby poczuł się przez to źle czy nieodpowiednio odebrał jej reakcję. - Muszę zresztą poznać was wszystkich! - podchwyciła, próbując zatuszować swoje poprzednie faux pa. Tak, Antoinette nie była mistrzynią taktu nawet po latach praktyki, ale przynajmniej zwykle orientowała się, gdy powiedziała coś nie tak. Zwykle. - Ja mam tylko brata, ale on nie przyjechał i nie przyjedzie. - stwierdziła wesoło, nie zagłębiając się w szczegóły. Nie zamierzała mówić o Louisie, jeszcze tego by brakowało, żeby i tutaj musiała słuchać i rozmawiać o jego zaletach, tragedia. Chociaż gdyby trochę naściemniała, że jej starszy brat jest nienormalny, a ona musi go odwiedzać w specjalnym ośrodku... Eh, nie no, takie kłamstwa szybko wychodzą na jaw, Antoinette. - A możesz proszę podać imiona swojego rodzeństwa? Wiesz, chciałabym chociaż trochę się już orientować w ich imionach, kiedy ich spotkam. - W jej marzeniach wszyscy siedzieli przy podłużnym, przybranym na biało stole, dziewczęta miały piwonie we włosach, u chłopców tkwiły one natomiast wetknięte do klap marynarek. Na stole stały różne półmiski z pierożkami, makaronami oraz sałatkami, na deser podanoby tort z białej czekolady* i tace wypełnione po brzegi babeczkami o smaku red velver oraz makaronikami, zrobionymi na specjalne zamówienie w Paryżu. Po posiłku odbyłyby się tańce, byłyby może nawet sztuczne ognie lub lampiony i... stop, Tosiu. - Skosztuj jeszcze kanapeczkę z pastą truflową, są przepyszne! Świetnie się bawiła na tym całkowicie nieformalnym spotkaniu.
*stwierdzam, że moje wszystkie postacie będą mieć obsesje na punkcie białej czekolady, aco
Gdyby dowiedział się, że to zaledwie minimum jej możliwości (choć nota bene domyślał się tego), chyba uciekłby w popłochu. Zazwyczaj nie był taki skrępowany, w ogóle taki nie bywał, bo miał po prostu wszystko w dupie, jednakże to była rodzina, w dodatku królewska, więc czuł jakiś respekt czy coś w tym stylu. I uparcie chciał się trzymać na dystans, ale Tosia zdawała się być tak pewna siebie, że to go również dodatkowo przytłaczało. Poza tym, jeżeli był już na jakimś pikniku, to z barowym jedzeniem, ewentualnie przekąskami w postaci chipsów i im podobnych, oraz alkoholem i papierosami. Tak bardzo zdrowo. A tymczasem tutaj był kompletnie nierozeznany w tych wszystkich specjałach czy nawet tak drogim winie, które w ramach nerwów wypił duszkiem. Cały kieliszek. Nie było tego co prawda dużo, bo nalewa się go tylko do pewnego momentu i bardzo tego żałował. Potrzebowałby jeszcze chyba z pięć butelek, aby się rozluźnić i poddać tej dziwnej sytuacji, w którą został wplątany. Właśnie zaczął się zastanawiać nad tym, jak to się stało, że Grimaldi napisała właśnie do niego, a jak się za chwilę okazało, nie miała pojęcia, że jest aż tylu Leightonów. Wniosek nasunął się sam - ich ojcowie musieli się jakoś skontaktować. Jak i po co? I co to w ogóle były za tajemnice? Jupiter nie ogarniał tej kuwety, ale trochę się obawiał, że dziewczyna za moment zwróci mu uwagę na to, że w ogóle nie orientuje się w tym, co się dookoła niego dzieje, dlatego powrócił myślami do rzeczywistości. A szkoda, w umyśle było mu lepiej. Obserwował jej reakcję i nawet uśmiechnął się z rozbawieniem. Większość ludzi była zszokowana, kiedy im mówił, że ma ośmioro rodzeństwa. A jak im do tego przedstawiał "historię" tej rodziny, to albo śmiali się do rozpuku, albo byli niesamowicie zdziwieni. Obstawiał, że krukonka za moment o to zapyta i był ciekawy, jaka będzie jej reakcja. Paradoksalnie w tym momencie się nieco rozluźnił, jedząc kolejne kęsy swojej kanapki, którą jadł ogólnie z uprzejmości i dlatego, aby się nie zmarnowała. Bo gdyby nie to, wyplułby ją za jakieś krzaczory i próbował zapomnieć o tym ohydztwie. No cóż, gryfon miał ewidentnie mniej wyrafinowane podniebienie i gustował raczej w mniej skomplikowanych czy drogich produktach garmażeryjnych. - Pewnie da się zrobić. Choć dwójka moich braci już pracuje, więc nie wiem, czy daliby radę. Zorganizowanie tylu osób, aby wszystkim pasowało, jest dosyć trudne - powiedział w końcu, chcąc się jakoś włączyć w rozmowę i sprawiać wrażenie, jakoby był zafascynowany tym spotkaniem. No nie był, nietrudno zgadnąć. - Brata? A czemu nie przyjedzie? - spytał, bo akurat tego był ciekawy. Może z facetem lepiej by mu się rozmawiało? O ile nie byłby nadętym bufonem, co niestety podejrzewał. - Ummm, przypomnij sobie nazwy planet, włącznie z Plutonem, który planetą nie jest. I wymień Uranus na Urane, bo urodziła się dziewczynka. Reszta się zgadza - dodał pospiesznie, oczekując jej reakcji. O ile z powodu manier nie zostanie ona stłumiona, choć pamiętawszy o uprzednim zdziwieniu, trochę w to wątpił.
Biedna, a ona była przekonana, że odkryła złoty środek i jej całkowicie nieformalny piknik w oczach Jupitera jest skromnym, acz całkiem eleganckim uczczeniem ich znajomości! Gdyby dowiedziała się, że wcale tak nie jest i mimo wszystko wciąż onieśmiela chłopaka, chyba załamałaby ręce i zakwestionowała ich więzy krwi. Poniżej pewnych standardów też nie schodziła i była przekonana, iż wiąże się to z jej genami, a nie z warunkami w jakich się wychowywała. Błękitna krew nazywana była taką nie bez powodu, ona czyniła gusta i wymagania. Królewskie wymagania, jak sądziła Grimaldi, wyjmując z torebki jedwabną chusteczkę i dyskretnie wycierając nią usta. Trzymała ją jednak jeszcze chwile przy buzi, próbując jakoś poukładać sobie informacje od Jupitera. Zamrugała kilkakrotnie, usilnie próbując przypomnieć sobie lekcje dobrego wychowania, które tyle razy odebrała w pałacowych komnatach. Tosia nigdy nie lubiła tych zajęć, nudziła się na nich i zwykle nie uważała, zazwyczaj snując plany przejęcia tronu. Teraz jednak ta wiedza niewątpliwie by się przydała, bo po pierwsze nie wiedziała jak delikatnie wyjść z tematu swojego brata, a po drugie, nie za bardzo potrafiła ukryć swoją reakcję na słowa o swym dość nietypowym kuzynostwie. A może brat Alberta oszalał i dlatego wyjechał? Chciał ponazywać dzielnice Monaco nazwami planet i został zmuszony do wyjazdu, aby nie wybuchł skandal? Tak, to było dość sensowne. - Oh, da się zrobić, ja tylko musiałabym przejrzeć mój kalendarzyk i wpisać spotkanie na konkretną godzinę! - Antoinette człowiek czynu, nie dając dojść do słowa Jupiterowi, wyciągnęła z torebeczki oprawioną w pudroworóżową skórę kalendarzyk i przez chwilę coś z niego wyczytywała. - Czy mógłbyś, proszę, sprawdzić w swoim kalendarzyku czy środa o godzinie 17 ci pasuje? - zapytała, jak gdyby nigdy nic, biorąc za pewniaka, że Leighton ma swój kalendarzyk w kieszeni, oczywiście zmniejszony za pomocą odpowiednich zaklęć. HEEHE. - Bo mój brat ma ważne sprawy na głowie. - ucięła, dość zresztą niesympatycznie, chowając kalendarzyk do torebki. Kiedy zaś usłyszała o imionach rodzeństwa Jupitera, zastygła nad torebką. Później odłożyła ją na bok, odwlekając jak najdłużej chwilę w której będzie musiała to skomentować. - Oh to... niesamowite. - wyszczerzyła zęby w dość nieszczerym uśmiechu, który jednak szybko zszedł z jej twarzy, ustępując grymasowi stylizowanemu na uprzejmy. No nie da się ukryć, że uważała to za kiczowate. Być może parę z nazw planet brzmiało całkiem szlachetnie, na przykład Venus, ale... bez przesady! Czy ojciec Leighton był naprawdę tak niepoważny, aby nazwać tak swoje królewskiego pochodzenia dzieci?! Wybuchłby skandal, gdyby świat się o tym dowiedział. Tosia wolała przepych i nadmiar innego rodzaju. - No, przynajmniej oryginalne. - stwierdziła pojednawczo i nieco bardziej szczerze, bo chyba i ona doszła do wniosku, że Jupiter zauważył jej reakcję. No, nie była najlepsza w uprzejmościach. Peszek.
Widocznie błękitna krew na potomków Leightonów albo w ogóle się nie przelała, albo była jej na tyle znikoma ilość, że w zasadzie niczym się ona nie objawiała. Nie miał parcia na szkło, nie potrzebował przepychu, nie czuł, że jego zmysł wrażliwości estetycznej czuje się nadwyrężony, nie miał też wysublimowanego podniebienia. Jedyne, czego zawsze brakło to pieniędzy na życie, ale to i tak nie było zdecydowanym wyznacznikiem tego, że być może w tym gryfonie płynie królewska krew. Dlatego też w całej tej otoczce czuł się niezręcznie, dziwnie i w ogóle słabo, ale przecież nie mógł tego Tosi powiedzieć. Niby nie miał problemów z mówieniem ludziom prawdy, ale świadomość, że siedzi na kocyku z jakąś księżniczką, która w dodatku była rodziną, no sprawiało pewne problemy jeżeli chodzi o wyrażanie własnego zdania. Odczuwał jakieś absurdalne lęki, że zaraz zza krzaków wyskoczą królewscy gwardziści i strącą go do jakiegoś lochu, by następnie skrócić o głowę (pozdrawiamy Skylę!). I gryfon nic nie mógł poradzić na to, że miał tak groteskowe i nieprawdopodobne myśli. Przyglądał się jej mimice, choć oczywiście nienachalnie i od razu zauważył, że to, co jej mówi nie przypadło jej do gustu w żadnym stopniu. Co więcej, również nie mówi nic szczerze w obawie o... urażenie uczuć Jupitera? Cóż, trzeba było czegoś więcej niż stwierdzenie "sorry, ale masz nienormalną rodzinę". On tam wiedział swoje, kochał tych wszystkich szaleńców, z którymi niegdyś dzielił dom. Każdy był inny, na swój sposób wyjątkowy, ale zadrzeć z nimi to jednak słabo, bo dziewięcioro dzieciaków jak się na ciebie rzuci to może być nieprzyjemnie... zważywszy, że część z nich jest jednak sporo starsza. Kiedy zaś Antoinette zaczęła mówić o jakimś kalendarzyku, Leighton wybałuszył oczy ze zdziwienia, by potem zamrugać gwałtownie. Nie, nie miał żadnego jebanego kalendarzyka, żadnego grafiku, w ogóle niczego nie planował poza chodzeniem do pracy wieczorami. Dno, totalne dno, ale cóż zrobić? - Nie mam niczego takiego. Spytam reszty czy im odpowiada - rzucił nietęgo, co jakiś czas wgryzając się w okropną kanapkę z kawiorem, próbując nie krzywić się do tego jakby jadł coś najobleśniejszego na świecie, choć tak w rzeczy samej się czuł. Uśmiechał się raczej nieszczerze i udawał, że jest pyszne, ale tak prawdę powiedziawszy... ja tam bym się nie nabrała. Usłyszawszy zdawkowe, niemiłe wyjaśnienie odnośnie brata wzruszył ramionami i stwierdził, że to widocznie albo temat drażliwy, albo jakiś super ściśle tajny i byle plebs nie może o niczym wiedzieć. Nie zamierzał więc się dowiadywać. - Kiepsko ci idzie udawanie. Możesz mówić co myśleć, nie jestem wrażliwym księciem któremu trzeba podcierać dupę jedwabną chusteczką i mówić, że jego gówno pachnie fiołkami - powiedział wreszcie, ukazując swe jakże prawdziwe, acz prostackie zachowanie. No życie, niech Grimaldi się nie łudzi, że ma kuzyna arystokratę, lepiej żeby zawiodła się teraz niż później.
Cóż, myśli Jupitera aż tak groteskowe nie były, gdyby powiedział na głos o swoich obawach, Tosia, nie dość, że wcale nie byłaby zdziwiona, to sama zapewne rozejrzałaby się wkoło. W Monako była do tego przyzwyczajona, tam co rusz ktoś za nią gdzieś podążał - nie było mowy o tym, aby sama mogła opuścić pałac, ktoś z gwardzistów musiał jej towarzyszyć chociażby z odległości 10 metrów, co wykluczało możliwość samotnego, tajemnego spaceru. Louis miał inaczej - był pełnoletni, był mężczyzną i nie wiedzieć czemu, państwo Grimaldi twierdzili, iż jest on bardziej rozsądny i odpowiedzialny niż Antoinette. Co zresztą doprowadzało ją do białej gorączki. To, iż była pod stałym nadzorem wcale jej jakoś strasznie nie uwierało, oczywiście do momentu w którym okazało się, iż Louis ma o wiele większe luzy. Nie potrafiła się z tym pogodzić. Dlatego też wymogła na rodzicach obietnice, iż kiedy wyjedzie do Anglii, nikt nie będzie jej śledził - i niby się zgodzili, ale kto wie? Tosia była świadoma, iż Albert ma przeróżne pomysły i dostęp do ich realizacji. Nie dało się ukryć, że dla Tosi było to lekkie zderzenie rzeczywistości z jej wyobrażeniami o dworku, może w XIX - wiecznej stylistyce i o jej kuzynostwie, zamieszkującym go - nienaganne maniery, nienaganne ubrania, wszyscy bardzo do niej podobni. Dźwięczny śmiech dziewcząt, chłopcy grający w magiczne polo. Wieczorem może jakiś rejs łódkami po jeziorze należącym do nich? Albert ostrzegł swoją córkę, że może być zaskoczona, a nawet rozczarowana wynikami swoich poszukiwań. Mówił, że ta część rodziny znacznie się od nich różni i między innymi to z tych powodów nie utrzymują kontaktu, ale... ale żeby nie mieć kalendarzyka? Gdzie zapisują swoje spotkania, wizyty, jak planują swoje dni? To już się w Tosi głowie nie mieściło. - Oh - odparła tylko na wieść, że jej kuzyn wcale nie posiada kalendarza. Łypnęła na niego podejrzliwie. A może podaje się tylko za jej rodzinę? Bystrym okiem dostrzegła też, że jej kanapeczki wcale nie podchodzą Leightonowi tak dobrze, jak chciałby, żeby podchodziły. To czyniło całą sprawę jeszcze bardziej podejrzaną. Ale czara przelała się, kiedy kazał jej być szczerą i to w taki sposób. Czy w Anglii było to normalne zachowanie? Bo w Monaco za takie słowa zostałby już wykluczony z towarzystwa. Z tym, że... trzeba się czasem dostosować, prawda? Zmienić reguły gry, czasem nawet całą grę. Oczywiście tego Antoinette nie zamierzała robić, jej pozycja całkowicie jej odpowiadała, ale jeżeli chciała dogadać się ze swoim nieokrzesanym kuzynem, czy musiała nieco zejść ze swych wyżyn kulturowych? - O... - zatkało ją przez chwilę. Nie wiedziała czy ma zignorować to co powiedział; może zapyta jak smakują mu kanapki i oczyści nieco atmosferę, zacierając jego wrażenie? A on oczywiście zaraz zrozumie swój błąd i nie popełni go już nigdy, będąc odtąd szarmanckim, uprzejmym i... dobra, Tosia. To nie wyjdzie. - Jestem przyzwyczajona do nieco innego języka, ale... chętnie użyję słów, które powiedziałeś, odnośnie mego braciszka. Tak właśnie zaadresuję list do niego. - uśmiechnęła się pojednawczo. No i teraz Jupiter mógł też się chociaż trochę domyślić, czemu Antoinette z taką niechęcią mówiła o swym bracie.
Tony wysłał liścik, teraz musiał się postarać o resztę. Wpadł do dormitorium niczym burza. Zimno było, a jemu się pikników zachciało. Co sobie myślał? Że będzie to naprawdę dobra zabawa! Ściągnął kapę, która okrywała jego łóżko. Z kufra wyciągnął torbę. Ubrał się (płaszcz, niebieskie nauszniki, rękawiczki). - Żarcie z Wielkiej Sali, nie ma co – powiedział sam do siebie. Jego sakiewka naprawdę ostatnio płakała i nie znajdował w niej tyle galeonów ile potrzebował na swoje rozrzutne życie. Wraz z kocem oraz pustą torbą zlazł na dół. Miał szczęście, że obiad jeszcze trwał. Podlazł do stołu Krukonów, powrzucał trochę żarcia do torby (dyniowe paszteciki, jakieś babeczki, zgarnął też butelkę lemoniady z rabarbaru). Już z pełnym ekwipunkiem, udał się do Hogsmeade. Dojście nie było aż takie straszne, ponieważ jeszcze śnieg nie zdążył zasypać ścieżynki. Gorzej jednak będzie w parku. Bardzo dobrze o tym wiedział. Kiedy przybył do parku, nie zdziwił się. Wszędzie kupa śniegu. No nic. Wymyślił sobie piknik w środku zimy, musiał cierpieć. Biały puch skrzypiał pod nogami, ale cóż… Brnął. Doszedł w końcu do idealnego miejsca. Jeziorko było cudnie zamarznięte. Zaśmiał się. Ściągnął torbę z ramienia, koc rzucił również. -Bullae!– Kulka ciepła by się przydała, nie narzekałby. Zaklęcie wyszło mu całkiem dobrze. Miejsce, które wybrał zostało otoczone małą bańką, w której zaczynało robić się dość dobrze. Rozścielił więc kocyk, powyciągał zdobycze jedzenie i klepnął sobie. Ściągnął nauszniki, rękawiczki. Rozpiął kilka guzików płaszcza. Czekał.
Kiedy dostała list od Starka nie wiedziała co ma począć. To był żart? Piknik? Naprawdę? Nie spodziewała się żeby ktokolwiek we wszechświecie był na tyle wariatem, żeby zorganizować piknik w środku zimy! Chociaż musiała przyznać, że był to bardzo, bardzo ciekawy pomysł! Jeszcze nigdy nie była na pikniku w środku zimy! Chociaż raz w życiu trzeba spróbować, chociażby po to żeby innym odradzać takiego pomysłu, ale kto wie, może będzie fajnie? Nie wiem co kierowało tą gryffonką, ale za wszelką cenę chciała zobaczyć piknik w zimie. Ona też jest nienormalna. Tak więc przeszukała kufry w poszukiwaniu czegoś ciepłego do ubrania, płaszczyk, szalik, rękawiczki i czerwone nauszniki. Czuła się jak pingwin, ale co tam, ważne, że jest jej ciepło! Powoli powędrowała w stronę parku, miała jeszcze dużo czasu, dlatego nie musiała się śpieszyć. Podziwiając widoki dreptała w ciszy i spokoju. Kiedy dotarła do parku stanęła zdezorientowała i wpatrywała się w biały puch, widziała tylko kilka par śladów prowadzących w różne miejsca. Zatem dziewczyna szła za tropem Tony’ego przeskakując z dziury na dziurę. Przynajmniej sama nie musiała walczyć z tym śniegiem. W końcu dotarła. Kiedy zobaczyła co chłopak zrobił stanęła i wpatrywała się w niego zdziwiona. - Myślałam, że to był żart… albo że to była metafora! – powiedziała podbiegając do chłopaka i już po chwili ściągając z siebie cały asortyment, którego tak szukała. - Naprawdę? Piknik w zimie? – jej wzrok sugerował niemałe zaciekawienie tą sytuacją – Genialne!