Świetne miejsce na piknik, to wie każdy w okolicy. Pamiętaj tylko, żeby nie zostawiać swojego jedzenia samego, bo krążące po parku gołębie nie zostawią dla Ciebie ani okruszka! Picie alkoholu również nie jest wskazane ze względu na często pojawiające się patrole!
Noc Duchów:
This is Halloween!
Noc Duchów to jedno z najbardziej hucznie obchodzonych świąt w Hogsmeade. Wioska, znana z urokliwych uliczek, przytulnych sklepów i zapachu słodkości unoszącego się z Miodowego Królestwa, zamienia się w miejsce pełne tajemnic i mrocznych zakątków. Mieszkańcy przystrajają swoje domy i sklepy zaklętymi dyniami o pulsującym, pomarańczowym blasku, które unoszą się nad dachami, tworząc magiczną poświatę. Na brukowanych uliczkach widać lewitujące świece, których płomienie tańczą w rytm cichej, niepokojącej melodii. Latające nietoperze, duchy i zjawy pojawiają się znikąd, by nagle rozpłynąć się w powietrzu, gdy tylko ktoś się do nich zbliży. Na obrzeżach miasta przygotowano dla wszystkich masę atrakcji z nadzieją, że do obchodów Halloween dołączą wszyscy - od najmłodszych i uczniów Hogwartu, po mieszkańców innych magicznych wiosek.
Wykrawanie dyń
W tym roku możecie spróbować swoich sił w wykrawaniu wielkich, magicznych dyń, które przez ostatnie miesiące były starannie hodowane specjalnie na tę okazję. Każda z nich jest wyjątkowa i ma własny charakter, dlatego różdżki w dłoń i przekonajcie się sami, jak sobie poradzicie w tej z pozoru dziecinnie łatwej atrakcji. Władze Hogsmeade proszą jednak, by nie wyrzucać wycinków i miąższu, które posłużą jeszcze magicznym stworzeniom w rezerwacie Shercliffe’ów!
1 – to z pozoru łatwe zadanie okazuje się być znacznie trudniejsze, niż z początku mogłeś myśleć. Twoja dynia zdecydowanie nie chce współpracować, co więcej, jej największym marzeniem chyba jest zostanie sową, bowiem unosi się nad stołem kila cali, by oddalać się jeszcze bardziej za każdym razem, kiedy kierujesz w jej stronę różdżkę! Jeśli chcesz cokolwiek zdziałać, najpierw musisz ją sobie złapać.
2 – gadające przedmioty nie powinny nikogo dziwić, w końcu w Hogwarcie każdy pierwszoroczniak ma na głowę zakładaną gadającą tiarę, ale gadatliwe dynie? A ta twoja naprawdę ma wiele do powiedzenia i to już w momencie, kiedy kończysz wykrawać usta. Co więcej, uważa się za prawdziwego proroka, przepowiadając twoją przyszłość, choć są to same głupoty.
3 – nie jest łatwo, twoja dynia jest naprawdę uparta i co chwila zmienia wygląd wszystkiego co na niej próbujesz wykroić. To z uśmiechu, opuszcza kąciki ust w dół, to nos i oczy zmieniają kształt. Wygląda na to, że ma swoją własną wizję i na pewno jest ona inna niż twoja!
4 – trafiasz na dynię, która nieszczególnie zamierza się pozwolić kroić. Kiedy tylko robisz pierwsze ruchy różdżką – dynia wybucha obrzucając miąższem całego ciebie i nawet kilka osób w pobliżu. Rzuć kostką jeszcze raz.
5 – ta dynia płonie i to wcale nie jest płomień w środku. Roślinę pokrywają prawdziwe płomienie, tańczące po pomarańczowej skórce. Musisz uważać, by się nie poparzyć, a kiedy skończysz efekt na pewno będzie spektakularny!
6 – twoja dynia posiada umiejętność, którą nawet nie każdy czarodziej posiada – teleportacje. Z pewnością nie łatwo jest wykrawać dynię, która coraz zmienia swoje położenie. Przekonujesz się jednak, że kiedy ją dotykasz, ta działa jak świstoklik i przenosisz się kilka kroków dalej razem z nią. To chyba jedyna możliwość, by udało ci się ją wykroić do końca!
Mumifikacja
Popularna rozrywka, która wiedzie prym podczas Nocy Duchów. Cieszy się popularnością nie tylko wśród młodych, ale i dorosłych, którzy dają się ponieść halloweenowej magii! Do zadania należy podchodzić w parach, a jest ono bardzo proste - należy jak najszybciej owinąć swojego partnera bandażem i zrobić z niego prawdziwą mumię.
Rzuć k6 na perypetie, które wam towarzyszą podczas tej misji:
1 - Albo źle rzuciłeś zaklęcie albo los chce wam coś usilnie podpowiedzieć, bo zamiast bandażować swojego towarzysza od stóp do głów to bandaż owija się wokół waszych nadgarstków i łączy was prawie że na wieki wieków. Nie działa żadne diffindo ani inne zaklęcia czy noże, jesteście ze sobą złączeni przez najbliższe 3 posty.
2 - Coś wam mozolnie to wszystko idzie. Wymachujesz różdżką, ale owijanie wychodzi kiepsko. Podchodzisz więc do swojego partnera, żeby nanieść eleganckie poprawki dłonią. Stopa zaplątuje ci się w bandaż, upadasz jak długi na ziemię. Dorzuć k6: przy parzystej wykładasz się sam, przy nieparzystej ciągniesz za sobą swojego towarzysza.
3 - Bardzo pieczołowicie podchodzisz do zadania. Wywijasz tym bandażem na prawo i lewo, a w efekcie owijasz klatę tak ciasno, że przez chwilę twojemu ziomkowi brakuje powietrza. Z tego chwilowego niedotlenienia coś mu się przestawia w głowie i musi ci wyznać jakiś soczysty sekret. Fajnie by było jakbyś mu się odwdzięczył tym samym, bo prawie go udusiłeś!!
4 - Trafiacie na wyjątkowo zaczarowany egzemplarz bandaża, który podczas owijania zdaje się przekazywać energię osoby owijającej osobie owijanej. Ale heca - na 2 kolejne posty zamieniacie się osobowościami!
5 - Los wam nie sprzyja, bo ledwo kończycie skrupulatnie zawijać mumię, jakiś dowcipniś przebiega obok z okrzykiem "psikus albo psikus!" i obrzuca was łajnobombą. Okrutnie śmierdzicie łajnem przez 3 posty, ale podobno razem raźniej...
6 - Bandaż niezbyt chce z wami współpracować. Uparcie spada z potencjalnej mumii i cokolwiek nie robicie i jak się nie trudzicie - jesteście zmuszeni zrezygnować z tej wybitnej rozrywki. I już macie odchodzić, kiedy owija jednego was za kostkę i podnosi do góry. Lewitujesz jak po Levicorpusie, a twój partner musi coś poradzić, żeby cię ściągnąć. Oby osoba lewitująca miała dobrze przylegający kostium, inaczej wszyscy w okolicy będą podziwiać jego wdzięki.
Polowanie Bez Głów
Za uprzejmą prośbą organizatorów Hogsmeadzkiego halloween, Klub Bezgłowych wyraził zgodę, by w tym roku w Polowaniu Bez Głów, a raczej jego marnej imitacji – w końcu na prawdziwe Polowanie żywi nie mają wstępu, a też nie wszystkie duchy! – mogli wziąć udział czarodzieje. Każdy chętny może poczuć się jak członek tego szanowanego kluby i spróbować swoich sił w potyczce z duchami. Zanim jednak prawdziwe polowanie się rozpocznie, jesteście świadkami niesamowitych pokazów akrobacji, wykonanych przez delegację Klubu Bezgłowych, w których to duchy żonglują i wymieniają się swoimi głowami – osoby o słabych nerwach proszeni są o nie branie w tym udziału. Zaraz po akrobacjach i poczęstunku, który każdego żywego przyprawi o mdłości, możecie spróbować własnych sił w Polowaniu. Zasady są wybitnie proste, musicie odnaleźć w lesie głowę, ukrywającego się ducha. Niedozwolone jest jednak używanie revelio!
1 – znajdujesz się niebezpiecznie blisko starego, masywnego drzewa, które oplatają diableskie sidła. Jeśli chcesz załapać jakąś głowę w pobliżu, musisz przypomnieć sobie lekcje zielarstwa (potrzebujesz w tym celu min. 5pkt z zielarstwa w kuferku), by sidła nie zrobiły ci krzywdy.
2 – wbiegasz na niewielką polanę w samym sercu lasu, którą przysłania gęsta mgła. Dostrzegasz w niej jednak kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt głów, które ledwie wyróżniają się w tej mgle, a jednak świecą eterycznym blaskiem. Szybko się jednak orientujesz, że tylko jedna głowa tutaj jest prawdziwa, a reszta jest iluzją magicznej mgły. Dorzuć kostkę k100, przy wyniku większym niż 65 udaje ci się znaleźć odpowiednią głowę nim Polowanie dobiegnie końca.
3 – podczas swoich poszukiwań słyszysz ciche szepty pochodzące za omszałej skały, być może słyszałeś kiedyś plotki o Czarnej Skale. Głosy wypełniają twoją głowę, namawiając do odwrotu, choć jesteś pewien, że gdzieś blisko znajdziesz głowę. Dorzuć kostkę k100, przy wyniku większym niż 70 udaje ci się pokonać wpływ podszeptów; jeśli posiadasz cechę eventową silna psycha lub posiadasz genetykę oklumencji nie musisz dorzucać kostki, udaje ci się zignorować głosy.
4 – znajdujesz się na brzegu bagnistego oczka wodnego, mgła gęstnieje, a wśród niej dostrzegasz niewielkie światełko, zupełnie jakby wskazywały ci drogę. Jeśli posiadasz min. 10pkt z ONMS lub OPCM orientujesz się, że to zwodniki, a głowa ducha nagle pojawia się przed twoją twarzą, wcześniej najwyraźniej przysłaniała ją mgła. W przeciwnym wypadku ktoś, również biorący udział w Polowaniu, musi ci pomóc, zanim na zawsze ugrzęźniesz w bagnie, zwabiony w nie przez zwodniki.
5 – zajmujesz się poszukiwaniami głowy, kiedy znikąd otacza cię trójka czerwonych kapturków! Ewidentnie działają w zmowie z duchem, którego głowy blisko się znajdujesz, uniemożliwiając ci przejście dalej. Musisz stoczyć krótką walkę, całe szczęście można odpędzić je prostymi czarami, ale pamiętaj, że ich jest więcej! Dorzuć kostkę k100, przy wyniku mniejszym niż 30, zdołały cię boleśnie potłuc swoimi pałkami.
6 – wchodzisz w gęstwinę, do której światło księżyca praktycznie nie dochodzi, w oddali wyją wilki, a wiatr złowrogo porusza gałęziami nad twoją głową. Próbujesz oświetlać sobie drogę, ale coraz potykasz się o wystające korzenie i zahaczasz o powykręcane gałęzie. Skupiasz się więc na drodze, a kiedy w końcu unosisz wzrok orientujesz się, że stoi przed tobą twój największy strach! Jeśli kiedyś na fabule (należy podlinkować) spotkałeś już bogina lub posiadasz min. 15pkt z OPCM, szybko się orientujesz z czym masz do czynienia!
Turniej pajęczych skoków
Burmistrz Hogsmeade nie oszczędzał na tegorocznych obchodach Nocy Duchów, znalazł czarodziejów wybitnie uzdolnionych w transmutacji, by pomogli mu zorganizować bezpieczne skoki przez płotki na akromantulach! Z początku próbował zorganizować prawdziwe olbrzymie pająki, ale byłoby to wybitnie trudne do zorganizowania i uzyskania zgody Ministerstwa Magii, dlatego akromantule, które widzicie w zagrodzie są w rzeczywistości przetransmutowanymi innymi stworzeniami, wyglądają jednak co do szczegółu jak prawdziwe akromantule!
By wziąć udział w wyścigu należy zapłacić 10 galeonów na rzecz pomocy zimą dzikim stworzeniom.
1. Rzucacie kostką k100 na prędkość z jaką pokonujecie trasę, jej wynik odpowiada części punktów, które zdobywacie.
2. Następnie rzucanie kostką literką, którą traktujecie jako k10 (A – 1, B – 2, C – 3 itd.) na ilość płotków, które udaje się przeskoczyć, za każdy płotek otrzymujecie dodatkowe 10pkt.
3. Na koniec rzucacie k6 na przeszkodę specjalną w trakcie wyścigu:
1 – to wysoka pajęcza bramka okazuje się być dla ciebie przeszkodą, która może zaważyć na wyniku! Próbujesz przecisnąć się przez pajęczyny rozpięte nad torem, tak, by ich oczywiście nie zerwać, nie idzie ci jednak wcale najlepiej, zaplątujesz się w sieć i tracisz czas na próbach zdjęcia z siebie lepkich nici – odejmij od sumy punktów 20.
2 – a co to? To zygzak kamiennych ścian, czyli ciasno rozmieszczone płotki z wielkimi kamieniami po bokach, które wymuszają zwinne ruchy, twoja akromantula musi balansować na pojedynczych odnóżach, by pokonać tę przeszkodę i prześlizgnąć się przez ciasne przejście – jeśli posiadasz cechę eventową połamany gumochłon, odejmij od sumy punktów 10.
3 – przed tobą wiszące płotki splecione z pajęczyn, wymagają sprytu i precyzji, żeby ich nie dotknąć, nikt przecież nie ma doświadczenia w skokach przez pajęcze płotki, ale możesz doskonale znać się na budowie tych wielkich pająków, co ułatwi nieco sterowanie – jeśli posiadasz co najmniej 15pkt z ONMS, możesz dodać 15 do sumy punktów.
4 – jeden z płotków okazuje się widoczny jedynie pod odpowiednim kątem i naprawdę łatwo go przeoczyć, dostrzegasz go jednak z łatwością jeśli posiadasz cechę eventową świetne zewnętrzne oko, możesz wtedy dodać do sumy punktów 20.
5 – przed tobą płotek obrotowy! Na pierwszy rzut oka wygląda jak całkiem zwykły, pajęczy płotek, ale okazuje się zamocowany na specjalnych magicznych uchwytach, które zaczynają się obracać gdy tylko ktoś się zbliża do przeszkody. Należy go przeskoczyć tak, by nie dotknąć stale obracających się pajęczyn, jeśli posiadasz co najmniej 20pkt z GM radzisz sobie znakomicie i możesz dodać 10 do wyniku.
6 – to nie jakiś płotek cię pokonał, co twoja akromantula. Nic dziwnego w końcu wcale nią nie jest, a wierzchowiec okazuje się nie mieć pojęcia jak poruszać się na ośmiu nogach, choć organizatorzy poręczali za wszystkie stworzenia. Potykacie się jednak co chwila i z tego względu musisz odjąć od wyniku 40!
Wszystkie zebrane punkty sumujecie i to one zadecydują o zwycięzcy! Ten otrzyma na swoje konto nagrodę wysokości 100 galeonów!
Kod:
<lg>Szybkość:</lg> (k100) <lg>Ilość płotków:</lg> (literka) <lg>Specjalna przeszkoda:</lg> (k6) <lg>SUMA PUNKTÓW:</lg> (zsumuj zebrane punkty włącznie z modyfikatorami zawartymi w specjalnej przeszkodzie)
Stragany
JEDZENIE:
CZEKOLADOWE NIMBUSY Idealne dla fanów gier miotlarskich lub fanów słodkości. To nic innego jak czekoladki w kształcie miniaturowych miotełek. Posiadają pozłacany jadalnym brokatem grawer z nazwą wybranego modelu Nimbusa.
MERLINIE CYNAMONKI Nikt do tej pory nie wie, skąd taka nazwa, a obecni uczniowie Hogwartu spekulują, że owe drożdżowe bułeczki powinno się ochrzcić imieniem nauczyciela Miotlarstwa. Tak czy owak - są przepyszne! Wypiekane na bieżąco, pachnące cynamonem i polane lukrem. Śpieszcie się, bo znikają jak świeże… cynamonki.
DYNIOWE BUŁECZKI Są nie tylko o smaku dyni, ale posiadają też jej kształt! Jeśli skusisz się na ten rarytas, to na kolejne trzy posty Twoje tęczówki zmienią kolor na pomarańczowy, a także wzrośnie Twoja pewność siebie i poczujesz, że niczego się nie boisz.
DYNIOWO-POMARAŃCZOWA MARMOLADA Pachnie wspaniale, a jeszcze lepiej smakuje. Możesz kupić kilka słoiczków i zostawić je jako zapasy na zimę, ale… możesz też zjeść marmoladę od razu! Na stoisku obok sprzedają pyszny chleb, tak tylko wspominamy…
PIECZONE JADALNE KASZTANY Hej, to Twój kasztan? Jeśli nie, to koniecznie musisz nadrobić ten błąd i spróbować tego specjału. Pieczone kasztany to smak jesieni zamknięty w małej skorupce. Te jednak są wyjątkowe.
Rzuć kością k6, by poznać efekt:
parzysta - to chyba jakieś objawienie! Ten drobny przysmak natchnął Cię do zrobienia figurek z tradycyjnych kasztanów. Być może nawet je ożywisz? Jeśli opiszesz proces tworzenia jesiennych figurek w swoim poście - otrzymasz 1 pkt z Działalności Artystycznej. Upomnij się o to w odpowiednim temacie.
nieparzysta - hmm, czyżby ktoś uprzednio zanurzył kasztany w Bełkoczącym Napoju? Najwyraźniej, bo przez cały post mówisz bez ładu i składu.
TOFFI PANI WEASLEY Słodkie batoniki, pakowane w fikuśny pomarańczowy papier. Wyjątkowo tego dnia do każdego zamówienia dołączany jest liścik z… miłymi słowami!
Rzuć kością litery, żeby dowiedzieć się, co Ci się trafiło:
A - Twoje włosy jeszcze nigdy nie były tak lśniące! B - Dobrze zaplanuj jutrzejszy dzień, bo będzie sprzyjało Ci szczęście! C - Uśmiechaj się dzisiaj jeszcze częściej! D - Masz w sobie wiele uroku! E - Uda Ci się sprostać wszelkim problemom! F - Jesteś wyjątkową osobą, pamiętaj o tym! G - Masz bardzo ładny uśmiech! H - Twoja osobowość jest wyjątkowa! I - Dziś jest dobry dzień na herbatkę z przyjacielem! J - Zasługujesz na to dodatkowe ciastko!
PIECZONE JABŁKA Oblane karmelem lub nie, za każdym razem przyrządzane na świeżo. Idealnie jesienna przekąska na mały głód!
KREM Z DYNI Z CZOSNKOWĄ GRZANKĄ Rozgrzewająca, kremowa zupa, której głównym składnikiem jest królowa wieczoru, czyli dynia. Podawana z grzanką posmarowaną czosnkowym masełkiem. Gdy skusisz się na jedną porcję, to czeka Cię mała niespodzianka.
Rzuć kością k6, by poznać efekt:
1, 6 - potrawa była tak pyszna, że wprowadziła Cię w prawdziwie radosny nastrój. Do końca wątku jesteś rozweselony/a, masz ochotę tańczyć, śpiewać i zarażasz innych pozytywną energią. 2, 4 - pani nalewająca zupę była tak miła, że w gratisie podarowała Ci garść Rymujących Dropsów. Jeśli zdecydujesz się je zjeść - przez jeden post będziesz mówić wierszem! 3, 5 - czy wiedziałeś/aś, że czosnek to afrodyzjak? Cóż, teraz masz okazję się przekonać, bo przez następne dwa posty odczuwasz większą chęć flirtowania.
CUKROWE CZASZKI Przeraźliwie słodkie cukierki uformowane w iście upiorne kształty. Po spróbowaniu do końca wątku masz ogromną ochotę dogryzać innym, a także kogoś przestraszyć.
NAPOJE:
Nalewka aroniowa Pierwszy łyk nalewki z aronii ujawnia bogaty, głęboki smak, który łączy słodycz z subtelną kwasowością, zachwyca bogactwem smaków i aromatów. UWAGA! Jedynie dla pełnoletnich czarodziejów (+17). Jeśli jesteś niepełnoletni/a i zdecydujesz się na zakup - rzuć kością k6:
skutki dla niepełnoletnich:
parzysta - porcja nie była zbyt duża i szczęśliwie nic Ci nie dolega. Uważaj jednak następnym razem, choć przecież takiego nie będzie!
nieparzysta - głowie szaleje zawrotny mętlik, chwiejnie stoisz, a żołądek podchodzi do gardła. Ktoś z opiekunów dostrzega Twoje nietypowe zachowanie. Wygląda na to, że dzisiaj trzeba zakończyć zabawę…
Wino grzane Dostępne w wersji z alkoholem jak i bez. Gorące, aromatyczne, dosładzane domowym sokiem dyniowym i bogate w korzenne przyprawy, takie jak laska cynamonu, goździki i anyżowe gwiazdki. Jeśli Ci się poszczęści, to dostaniesz nawet plasterek pomarańczy! Po wypiciu do końca wątku jest ci koszmarnie gorąco.
Dyniowy sok Jest słodki i przypomina świeżo upieczone dyniowe ciasto. W powietrzu unosi się lekka nutka przypraw, takich jak cynamon i gałka muszkatołowa, które często są dodawane, by wzbogacić smak. Po wypiciu do końca wątku masz wściekle pomarańczowe włosy.
Herbata rozgrzewająca Tak aromatyczna, że aż zachwyca! Ale nie martw się, filiżanka jest zaczarowana, więc nie poparzy Twoich rąk. W tym pysznym napoju znajdziesz nie tylko słodką gruszkę i korzenny cynamon ale też… odrobinę karmazynowego liścia, który nadaje mu głębi i intensywności. Dzięki temu napój doskonale rozgrzewa w chłodne jesienne wieczory. Przez kolejne dwa posty wszystkim prawisz komplementy.
Kakao Honeycott Kakao Honeycott to przyjemnie kremowy napój o intensywnym, czekoladowym kolorze, który kusi swoim wyglądem. Serwowane w pięknie zdobionych filiżankach, napój może być posypany bitą śmietaną lub posypką czekoladową, co sprawia, że prezentuje się niezwykle apetycznie.
Rzuć kością k6, by poznać jego efekt:
1, 2 - jakieś dziwne te słodycze! A może po prostu przesadziłeś z ilością cukru? Przez dwa kolejne posty jesteś niezwykle pobudzony! 3, 4 - Smak był tak niezwykle kremowy, że… aż na chwilę zatrzymałeś się w czasie. Czujesz, jak otula Cię przyjemne ciepło, a wszystkie troski wydają się odległe i nieistotne. Dodatkowo przez jeden post Twoje usta delikatnie błyszczą, a na skórze pozostaje subtelny, słodki zapach wanilii. 5, 6 - Dostajesz nagłe olśnienie kulinarne i odkrywasz sekret tego pysznego kakao. W magiczny sposób zapamiętujesz każdy detal! Od teraz Twoje zimowe wieczory zyskają zupełnie nowy wymiar… a Twoje podniebienie będzie Ci wdzięczne. Zyskujesz 1pkt z Magicznego Gotowania.
PAMIĄTKI:
Tiara spacerowicza (25g) Chroń się przed chłodem i wyglądaj stylowo! Ta superciepła tiara z podszyciem z futra fomisia polarnego zadba o to, byś nie czuł nawet najmniejszego chłodnego podmuchu. Prosty, ale elegancki krój sprawia z dodatkiem ekstrawagancji w postaci spiralnego czubka sprawia, że doskonale pasuje do każdej stylizacji. To absolutny must-have na sezon jesień/zima! Dostępna w każdym kolorze.
Energetyzujące skarpety (20g) Te skarpetki są jak kawałek słońca w zimowy dzień! Wykonane z wysokiej jakości, miękkiej wełny kuliga, nie tylko otulą Twoje stopy ciepłem, ale także... dodadzą Ci energii! Dzięki wyjątkowym wzorom, takim jak fioletowe jednorożce oraz szmaragdowe smoki w chmurach, każda para skarpet stanie się magicznym akcentem Twojej garderoby. Idealne na długie wieczory przy kominku!
Maskotka dynia (15g) To urocza, zaczarowana pluszowa dynia o wyjątkowym wyglądzie. Ma intensywny pomarańczowy kolor, choć wedle uznania czarodzieja potrafi imitować różne kolory światła, mogąc posłużyć za nietypową lampkę.
ŚWIECA Z NUTĄ AMORTENCJI (35g) Klimatyczna świeca sojowa, która pachnie… No właśnie, to jej wyjątkowość! Niewielka ilość amortencji, każdy czuje coś zupełnie innego. Producent nie zaleca jednak palenia jej zbyt długo ze względu na pozostałe właściwości dodanego eliksiru.
MAGICZNY MOŹDZIERZ (65g) Duży i kamienny, ale za to sam rozdrabnia przyprawy bądź nasiona. Doskonale sprawdzi się podczas przygotowywania eliksirów, gdzie precyzyjne zmielenie składników ma kluczowe znaczenie, jak również w kuchni, gdzie każda przyprawa potrzebuje odpowiedniej tekstury. +1 pkt Magiczne Gotowanie/+ 1 pkt Eliksiry (dziedzinę należy wybrać przy zgłoszeniu w upomnieniach)
WIGGENOWE KORALE (100g) Z pozoru wyglądają jak zrobione z owoców zwykłej jarzębiny, ale wprawne czarodziejskie oko szybko wyłapie różnice. Choć to kora tego drzewa chroni przed atakami magicznych stworzeń, a nie owoce, to jednak te korale posiadają taką właściwość. A to za sprawą zanurzenia ich w eliksirze wiggenowym podczas wytwarzania. +1 pkt OPCM
Niewidzialna broszka (180g) Prawda jest taka, że ten przedmiot wcale nie znika, ale za to pozwala na to swojemu właścicielowi. Po naciśnięciu broszki, noszący przemienia się w półprzezroczystego ducha - może przenikać przez obiekty i unikać kontaktu fizycznego, pozostając jednak podatnym na wpływ magii.
Płaszcz nietoperza (150g) Nazwa wydaje się myląca, bowiem na pierwszy rzut oka przedmiot wygląda jak zwykły, czarny szalik. Wystarczy jednak pociągnąć za odpowiedni koniec, by rozwinął się i przybrał formę peleryny-płaszcza. Sam wygląd nie jest najważniejszy – ten zaczarowany materiał wpływa nie tylko na styl swojego właściciela! Nosząc go, można bez problemu widzieć w ciemności, a przy okazji wykonywane przez właściciela ruchy zostają magicznie wyciszone. Nikt nie usłyszy twoich kroków, jeśli z magicznie ulepszonym wzrokiem zakradniesz się gdzieś w środku nocy!
Dodatkowe informacje
● Fabularnie event rozgrywa się 31.10 w Hogsmeade i okolicach w godzinach popołudniowych/wieczornych, mechanicznie do końca listopada możecie rozpoczynać wątki.
● Niepełnoletni czarodzieje również śmiało mogą brać udział, natomiast uczniowie będący w klasie niższej niż czwarta, potrzebują listownej zgody Opiekuna Domu.
● Za wzięcie udziału w wybranych trzech atrakcjach, każda na minimum dwa posty (nie licząc straganów) otrzymacie specjalną odznakę, należy się jednak po nią zgłosić w upomnieniach!
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Myśl o tym, czy świadomość Blake i Felka będą się kłócić po przemianie do starej postaci puchona, przemknęła Maxowi przez głowę. Teraz jednak zachowanie dziewczyny nie było wynikiem żadnego eliksiru, więc ślizgon uznał, że nie powinien się zbyt mocno przejmować. -Proszę nie kuś. - Zaśmiał się, chociaż tak naprawdę niezbyt chciał zamieniać się na procesy myślowe z kaczką. Z drugiej strony jednak mogło to być dość ciekawe doświadczenie. Solberg zapisał sobie w głowie ten pomysł na wypadek gdyby kiedyś faktycznie nie miał nic lepszego do roboty. Musiał jednak przyznać, że Obliviate było opcją, którą rozważał od jakiegoś czasu. Powstrzymywało go tylko to, że nie chciał stracić też tych dobrych wspomnień. Miał już przedsmak tego, jak to jest stracić pewną część swojej przeszłości i za bardzo nie chciał tego powtarzać. Pstryczek w nos zadziałał i Max się rozchmurzył. On też nie chciał psuć nastroju, dlatego też uciął temat. Może zbyt chłodno i gwałtownie, ale nie potrafił inaczej. -To już brzmi jak dużo lepszy pomysł. W razie niepowodzenia zwalimy to na młodzieńczy bunt, zgarniemy kasę i uciekniemy do Nowej Zelandii zmieniając nazwisko na Wellington. - Zawsze warto mieć plan ucieczki a Nowa Zelandia brzmiała jak miły kraj żeby zacząć życie od nowa. Oczywiście nadal nie uważał, żeby następne pokolenia powinny brać z nich przykład, ale prawdą było, że każdy musiał sparzyć się na własnych błędach, wy dojrzeć jako człowiek, którym ostatecznie się stanie. Ze względu na to, jak wcześnie pojawili się na jarmarku, Max widział, że z każdym ich powrotem w okolice straganów, zaczyna kręcić się tam coraz więcej osób. W oddali widział kilka znajomych twarzy, chociaż nie podchodził do nich. Miał już na dzisiaj towarzystwo wyborowe. Pech jednak ich nie opuszczał, mimo że dzisiaj przejawiał się jakoś łagodniej niż normalnie. -Wąż jest ze mnie wyśmienity. Ślizgi, giętki, jadowity. Mimo to ma przyjaciółko, tyś gołębiem nie jaskółką. - Przewrócił w myślach oczami na to, że musi wysławiać się jak poeta za pół sykla. W pewnym sensie podejście Blake, a raczej jej męskiej wersji, mogła sprawiać wrażenie, że metaforycznie sra na wszystko. Wyobrażenie gołębia z głową Felinus spowodował lekki napad śmiechu u Maxa, ale ten szybko minął, gdyż w końcu miał przed sobą poparzoną kobietę. -Sprawiać Ci wizyty często, to marzenie moje gęste. Jedno tylko Ci zaręczę, swego zdrowie nie przemęczę. - Również nie miał za bardzo ochoty traktować domu Blake jako ciągłej izby wytrzeźwień przychodni intensywnej terapii. Dużo lepiej bawił się, gdy sprawiał jej zwykłą przyjacielską wizytę. Co racja to była akurat prawda. Większy majątek byłby dużo bardziej przykrą sprawą, chociaż i te trzydzieści galeonów mogło być do czegoś dziewczynie niezbędne. Nie było jednak czasu ganiać za zgubionymi monetami. Max obserwował, jak jego towarzyszka podnosi różdżkę i rzuca na siebie Fringere. Zamiast jednak powłoki, której się spodziewał, ślizgon zobaczył na ciele Blake kolejne poparzenia. Przestraszył się nie na żarty, nie wiedząc, co zrobić by nie pogorszyć stanu puchonki. -Ola boga, na pałkarzy to zaklęcie Ciebie parzy. Powiedz szybko skarbie duże, jak mam ulżyć tej torturze. - Powoli irytowało go, że akurat w tej sytuacji on brzmi w ten sposób, ale nie miał zamiaru stać i patrzeć, jak Blake się męczy. Uniósł różdżkę, gotowy zrobić wszystko, co dziewczyna mu powie.
Blake w tym momencie na razie nie wiedziała, jak zareaguje na te wszystkie swoje czyny w postaci męskiej; nie wiedziała absolutnie nic. Na razie czuła się bezkarnie, mogąc robić to, na co ma ochotę; gdyby chciała nawet, to i dopełniła się znacznie gorszych czynów, aczkolwiek gdzieś ten kręgosłup moralny się uchował. Gdzieś, nie wiadomo dokładnie gdzie, ale na pewno pod membraną skóry i mięśni. Bo nawet jeżeli eliksir nie wpływał na jego zachowanie, bo przecież żadnego nie wypiła, to jednak do głowy uderzało to, że była całkowicie, niezależnie anonimowa. I tak oto bez problemu składała pocałunki na policzku Solberga podczas pobytu w karocy, jak również nie bała się chodzić półnago. Ale, w związku z tym, że Max i tak widział już Felinusa bez żadnego skrawka materiału, dość mocno ostatecznie na to wpływało. Nie bez powodu zatem, kiedy usłyszała słowa na temat kuszenia w sprawie rzucenia Obiviliate, uśmiechnęła się pod nosem charakterystycznie, chowając kosmyk ciemnych włosów za ucho i spoglądając czekoladowymi oczami w jego stronę, mruknęła pod nosem jakieś bliżej nieokreślone słowa. Pomimo posiadanej pod kopułą czaszki niezbyt szczęśliwej przeszłości, panna Greenwood nie zamierzała z niej rezygnować na żaden ze sposobów. Nie bez powodu, oczywiście - wiedziała, że każde takie doświadczenie, nawet jeżeli nie jest pozytywne, a zahacza o cechy smutne, tudzież negatywne, jest po prostu wartościowe. Nawet jeżeli bolesne, nawet jeżeli po prostu wydające się nie być potrzebnymi; tak naprawdę są potrzebne. To one stanowią zwierciadło duszy, to one wpływają na człowieka. Gdyby nie przeszłość, być może Blake by tutaj nie stała. Być może byłaby bardziej szczęśliwa, być może nie miałaby problemów ze samą sobą, ale być może byłaby znaczniej naiwna, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Gdzieś wewnątrz duszy Felinus cieszył się, że zdołał wyćwiczyć nieufność wobec wszystkich jednostek; nawet wobec samego siebie. — Wellington? I co, jakie nazwisko wybrałeś, skarbie? — zapytała się, wystawiając język, by następnie zaśmiać się równie dziewczęco, jak wyglądała w koszulce należącej do Maximiliana. Nadal nie mogła wyzbyć się uczucia, że zapach, jaki wsiąkł materiał, jest przyjemny. Nawet jeżeli wymieszany z tytoniem, w połączeniu z nutami, jakimi to odznaczał się każdego dnia jej najlepszy przyjaciel, wydawał się być charakterystyczny. Nie bez powodu czasami trudno było jej się skupić, chociaż sama nie wiedziała, co tak naprawdę wodzi ją po tej, a nie innej reakcji; ciche, nieme spojrzenie w stronę samej siebie, kiedy to poprawiła materiał tak, by zakrywał jej uda, zamiast się podwijać, przeszyło jej źrenice. Nie uważała tego za głupie, uważała to za dojrzałe, nawet jeżeli czasami chwytała za materiał delikatnie, podnosiła go u wcięcia na głowę i zapoznawała się z nim. Jakby była bardziej wyczulona na zapach, w związku z czym czuła się dość dziwnie, ale równie bezpiecznie, gdy to właśnie ubranie, które dostała od przedstawiciela Slytherinu, okalało jej drobną sylwetkę. Może widziała gdzieś w oddali paru znajomych, w tym profesora Huxa, ale nie zwracała na nich jakiejś większej uwagi, kiedy to siedziała z poparzonymi nogami od kakao. Obecnie, kiedy to skóra piekła i zdawała się wpływać na myśli w delikatnym stopniu, nie interesowała się tym zbytnio; pech miał dla niej całkowicie inne plany, kiedy to próbowała się jakoś uratować. — Jadowity? Mam się bać? — zaśmiała się cicho pod nosem, kiedy to nadal została porównana do gołębia. Prędzej uważałaby siebie za srokosza, aczkolwiek... nie wnosiła żadnego słowa sprzeciwu. Nawet lekki napad śmiechu nie spowodował, że spojrzała na niego jakoś inaczej, jakoś bardziej krzywo i niechętnie. Przecież to tylko lekkie poparzenie, prawda? Nawet jeżeli musiało wyglądać komicznie z zewnątrz, jak Max prawił jej komplementy i rymował, próbując jednocześnie jakoś uratować dość nieprzyjemną sytuację. — Mam taką nadzieję. — uśmiechnęła się, podnosząc malinowe usta w mimowolnym uśmiechu, by następnie przejechać opuszkiem kciuka po miękkich wargach przyjaciela i tym samym, po tym krótkim, niekontrolowanym w pełni geście, powrócić do ratowania samej siebie. Nie przeszkadzały jej wizyty, wszak umiejętności uzdrowicielskie posiadała spore, ale wolałaby jednak, gdyby towarzyszący jej chłopak przychodził z czystej, przyjacielskiej pobudki. Otrzymany drewniany patyczek nie wykonał posłusznie wydanego przez nią polecenia, bo zamiast mniejszego bólu, poczuła większy, opierając się mimowolnie o jedno ze stoisk, kiedy to siedziała na bliżej nieokreślonej desce. Ciche syknięcie oraz zaciśnięcie zębów przedarły się przez jej organizm, jak również głębszy wdech. Pod nosem cisnęły się automatyczne przekleństwa na własne nieszczęście, lecz ostatecznie podchodziła do tego równie lekką ręką. — Jezu, już chyba wolę chodzić z takim czymś. Drugie podejście i chyba zwęglę sobie te nogi. — zaśmiała się trochę słabiej, spoglądając łagodnie na Solberga ciepłymi tęczówkami, by tym samym jeszcze raz skupić się na słowach, które wypowiadały usta przyjaciela. — Skarbie duże?! Dziękuję za takie słowa pocieszenia, naprawdę. — prychnęła i trąciła delikatnie ramieniem stojącą obok niej maszynę do tworzenia rymów, by tym samym spojrzeć na ziemię i tym samym jeszcze raz się skupić. — Ja spróbuję. Daj mi jeszcze raz. — westchnęła ciężko, rzucając ponownie Fringere.
Rzuć kostką k6:
Czy szczęście może powrócić po tak krótkim czasie? Przekonaj się, rzucając tym samym kostką k6, by sprawdzić ponowny efekt rzucenia zaklęcia Fringere przez Blake.
1, 2, 3, 4 — zaklęcie się udało, gratulacje! Powłoka okryła skutecznie oparzenia, przyczyniając się do ich natychmiastowego schłodzenia. Powłokę będzie trzeba odnawiać co jakiś czas, ale na pewno jest lepiej.
5, 6 — nieszczęście? Najwidoczniej znowu, bo zamiast poparzeń drugiego stopnia, pojawiają się liczne, małe, nawiązujące do trzeciego. Są one zwęglone tylko w poszczególnym punkcie, ale wymagają i tak pomocy medycznej.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zaklęcie zapomnienia było dla Maxa opcją naprawdę kuszącą. Mogło rozwiązać wszystkie problemy, których sam ogarnąć nie potrafił i przy okazji przynieść jego duszy i sercu trochę spokoju. Jednak ryzyko i koszt tego były zbyt wielkie, by ślizgon potrafił się zdecydować na Obliviate bez przemyślenia tej decyzji, a obecnie więcej widział plusów z posiadania pamięci niż z jej utraty. -Wellington. Jak ten stek. Ewentualnie Stout. - Wyszczerzył się w jej stronę patrząc, jak wystawia mu język. Oczyma wyobraźni widział już Blake w tamtejszych regionach, hasającą po łąkach w zwiewnej sukience. Dodatkowo jeszcze nabrał ochoty na steka, ale wciąż pilnował się swojej wegetariańskiej diety i ostatnio z dumą twierdził, że dawno nie tykał żadnego kawałka mięsa. Żal byłoby to teraz zaprzepaścić. Nie uchodziły jego uwadze te drobne gesty, które Blake wykonywała z użyciem koszulki ślizgona, jednak nie miał zamiaru na to reagować. Przypomniało mu się, jak Felek pod wpływem Amortencji wdychał jego zapach i mimo że nadal dziwił się, że Blake nie przeszkadza obecny wszędzie na ciuchach Maxa zapach tytoniu, tym razem nie było to aż tak z zaskoczenia. -To, że znasz mnie z tej łagodnej strony, nie znaczy że nie mam jadu. - Z radością zauważył, że przestał już rymować i w końcu może normalnie porozmawiać z Blake. Dziewczyna faktycznie miała szczęście, bo nawet jeżeli pokłócili się wcześniej, to Max nigdy świadomie nie chciał jej zaszkodzić. Namiastkę tego mogła widzieć podczas walki z Boydem, chociaż to były głównie pięści, nie słowa. Przewrócił lekko oczami na tekst o chodzeniu ze zwęglonymi nogami. -Uważaj, bo bym Ci na to pozwolił. - Co prawda uzdrowicielem nie był, ale wiedział jak dostać się do skrzydła szpitalnego, czy nawet do samego Munga, jakby zaszła potrzeba. Po drugie na takim jarmarku na pewno kręcił się jakiś uzdrowiciel. -Tak, sugeruję że jesteś gruba, co teraz? - Zaśmiał się, bo nie mógł nie wykorzystać tej okazji do podpuszczenia Blake, która obok otyłej osoby to nawet nie stała. Postanowił pozwolić jej jeszcze raz podjąć próbę w ulżeniu sobie męki i uważnie patrzył, jak rzuca zaklęcie, które tym razem wydawało się zadziałać poprawnie. -Lepiej? Może będziemy się powoli zmywać? - Zasugerował, bo najciekawsze atrakcje mieli już za sobą, a Blake mogła mieć dosyć przygód na dzień dzisiejszy. W końcu nie każdy by chciał chodzić poparzony po wiosce.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Gdyby Greenwood miała utracić to, co wcześniej stanowiło część jej psychiki, na pewno poczułaby gdzieś platającą się wewnątrz własnej duszy pustkę. Dziwną, trudną do zrozumienia, nieokiełznaną; nie mogłaby poskładać wówczas samej siebie w jedną, logiczną całość, zastanawiając się nad sensem tego działania. Może nie pamiętałaby. Może gdzieś wewnątrz słowa zostałyby zagłuszone przez strzały, a następnie pojawiałoby się ich coraz mniej i coraz to mniej. Do pewnego momentu; do momentu, gdy tak naprawdę wszystko by ucichło, a sama cisza stałaby się pewnego rodzaju odpowiedzią na wszystkie męczące ją troski. Zamartwiała się, to oczywiste. Zawsze się zamartwiała, nawet jeżeli tego nie okazywała; zamartwiała się o najbliższych, a najbliższą osobą była matka na czele z Maximilianem. Nie zamierzała tego w żaden sposób zaprzepaścić; próba rzucenia Obiviliate, nawet jeżeli udana, wiązałaby się tak naprawdę ze stratą tego, co udało jej się zbudować na przestrzeni paru lat. Blake nie zamierzała tego niszczyć; nigdy nie zamierzała, zważywszy uwagę na jej zdolności do autodestrukcji samej siebie. Bo, spoglądając na obraz rozpaczy, jaką reprezentuje umysł znajdujący się pod sklepieniem czaszki, tak naprawdę można naprawdę się zastanowić, czy jest sens. — Blake Wellington brzmi znacznie lepiej. Maximilian Wellington także. A, zważywszy na to, że mamy pierścionki — w tym momencie dziewczyna wystawiła ku niemu swoją dłoń, reprezentując jeden, jedyny, znajdujący się na palcu serdecznym — to możemy uznać, że wystarczą do zawarcia małżeństwa. — zaśmiała się, spoglądając ciepło na przyjaciela swoimi świetlikami. Nie zastanawiała się nad tym, jak to mogło brzmieć; nigdy nie zastanawiała się, będąc w tej formie. Nie wiedziała, czy będzie kiedykolwiek tych słów żałować, ale dla niej liczyła się tak naprawdę zabawa i miłe spędzenie czasu. Bez żadnych uprzedzeń, bez żadnych nowinek w zakresie tego, co może się wydarzyć przy ich szczęściu. Nie bez powodu przecież jej malinowe usta podnosiły się w łagodnym, widocznym uśmiechu, dłonie od czasu do czasu nawiązywały kontakt fizyczny, a włosy poprawiała, chowając poszczególne kosmyki za ucho. Bawiła się naprawdę dobrze. I, gdyby nie to, że życie Lowella jest równie istotne, być może zostałaby we wcieleniu kobiety już na zawsze, czując się naprawdę z tym wszystkim w porządku. Bez zbędnego wstydu, bez zbędnych pytań, bez zaintrygowanych oczu, które zastanawiają się, co z nią nie tak. Nie chciała opuszczać tego miejsca, czując się w nim bezpiecznie. — To prawda; już moją mniej łagodną stronę poznałeś, stety niestety. — uśmiechnęła się, ale trochę słabiej. Uderzająca rzeczywistość uciekającego czasu dawała się we znaki, ale również słowa, które wymierzyła podczas kłótni, nie opuszczały jej kopuły czaszki. Nie bez powodu stała się bardziej roztargniona, bardziej zaniepokojona. Fala porzucenia tego wszystkiego zdawała się być na razie zbyt ciężką do udźwignięcia; nie chciała. Mimo to, po paru sekundach, uśmiechnęła się łagodnie, próbując odtrącić potencjalnie kotłujące się myśli pod kopułą czaszki Solberga. — Gdybym ci uciekła, to byś nie miał wyjścia. — zaśmiała się, nawet jeżeli miała na sobie te obrażenia, które przyczyniały się do uczucia bólu. Nie bez powodu jeszcze raz spróbowała własną różdżką użyć zaklęcia tworzącego powłokę, co, zresztą, odniosło pozytywny skutek. Tkanki wręcz ucieszyły się, ale nadal, zaczerwieniona skóra dawała się we znaki, zdobiąc kończyny dolne panny Greenwood. — O ty parówko niemyta! — powiedziała, udając oburzoną, ale tak naprawdę nie była urażona ani nic z tych rzeczy; prosta zagrywka, skierowana w stronę najlepszego przyjaciela, kiedy to wstała na równe nogi, podchodząc do stoisk i pokazując mu język, by następnie wydobyć z siebie miły dla ucha śmiech. No i ponowne trącenie ramieniem. Jej wzrok utkwił na tym samym straganie; liczne lampy o ciepłej temperaturze oświetlały najróżniejsze przedmioty z jarmarku. Mimowolnie dłonią musnęła otrzymane przez Maximiliana korale, by następnie poprosić osobę urzędującą przy wystawie o kolejny, taki sam egzemplarz, używając do tego zdobytego z labiryntu kuponu. Dołożyć zbyt wielu galeonów nie musiała, ale i tak - w ramach ukoronowania ich spotkania, bez problemu by je wydała. Do tego wzięła kubek z wizerunkiem dyni, by następnie prostym gestem poprosić przyjaciela, aby troszeczkę się schylił; nie zgadzała się na żaden ze sprzeciwów. W dosłownie mgnieniu oka na szyi Maximiliana zawisły charakterystyczne, wiggenowe korale, a sama złożyła na czubku jego głowy przyjacielski pocałunek, uśmiechając się pod nosem miło. Czuła, że czas ucieka. I niezmiernie ją to martwiło. — Tak samo, masz nosić. Jeżeli nie dla mnie, to zrób to chociaż dla siebie. — chwyciła jego dłoń swoimi własnymi, zapoznając się ze strukturą membrany skóry poprzez proste, aczkolwiek trochę nasiąknięte nerwowością masowanie. Patrzyła mu w oczy łagodnie, ale gdzieś pod tą przykrywką znajdowała się drzemiąca w niej bestia - stanowczość; nie zamierzała z niej rezygnować. Połączoną z nutą determinacji, dawała dość charakterystyczną mieszankę, która była dziwna; nawet na pannę Greenwood, nawet na Lowella. — Teraz możemy się zmywać. Chcesz coś jeszcze kupić? — zapytała się, niemniej jednak między membranami umysłu pojawiało się zmartwienie.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Roześmiał się, gdy Blake pociągnęła temat o krok dalej. No tak, zaręczyny były to przecież czas najwyższy na ślub. -No to wezmę jakieś inne, chyba że aż tak zależy Ci na tym samym. - Puścił jej zalotne oczko, po czym odruchowo spojrzał na pierścienie, o których mówiła. Max zastanawiał się, czy ta pamiątka kiedyś mu się przyda. -To jeszcze dom, pies i wspólny kredyt i można uznać, że wspólne życie mamy zaplanowane. - Zażartował jeszcze wyobrażając sobie tę sielankę. Nie pasowało mu tylko to, że jeżeli Blake zostałaby z nimi na zawsze, to Felek musiałby zniknąć, a to była dość smutna wizja dla Maxa. -Poznałem i wciąż żyję, czyli nie jest tak tragicznie. Mam wrażenie, że potrafisz wykrzesać z siebie coś dużo gorszego. - Skomentował szczerze słowa dziewczyny. Mimo ich ostatniej kłótni, Solberg był naprawdę powściągliwy przy przyjacielu. Mógł się wściekać, podnosić głos i nawet odważyć się, by wyprowadzić cios, ale nie próbował nigdy Blake zaszkodzić. Nie wymierzał słów, które miały ją zaboleć, a po prostu dawał upust swoim emocjom, z którymi nie potrafił się inaczej skonfrontować. -Już widzę jak uciekasz ze spaloną nogą. - Westchnął po raz kolejny walcząc z nieprzyjemnymi obrazami w swojej głowie. Nauczył się już powoli z nimi żyć, ale wciąż powodowały w nim to nieprzyjemne uczucie. -I tak wiem, że mnie kochasz. - Odpowiedział z szerokim wyszczerzem na tekst o parówce, który rozbawił ślizgona biorąc go z zaskoczenia. Błyskotliwej odpowiedzi na to nie miał, więc po prostu ruszył za Blake w stronę stoisk zastanawiając się nad tym, czy powinien spożytkować jakoś otrzymany kupon. Gdy zorientował się, co dziewczyna kombinuje, otworzył już usta, by zaprzeczyć, ale jak zawsze była od niego szybsza. Pochylił się więc posłusznie dając zawiesić sobie korale na szyi. Musiał wyglądać jak naprawdę upośledzony surfer z gołą klatą i jarzębiną wokół karku. Wcześniejszy delikatny dotyk jego warg palcem Blake oraz delikatny pocałunek w czubek głowy uświadomiły Maxowi, że już niedługo to wcielenie dziewczyny prawdopodobnie zniknie. Dlatego też po raz ostatni objął ją w talii i delikatnie połączył ich wargi. Nie trwało to długo nim wypuścił ją z objęć i pozwolił chwycić się za rękę, jednocześnie cicho potakując, że będzie ten naszyjnik nosił. Nieważne co dziewczyna mogła myśleć, Max wiedział, że nie będzie tego robił dla siebie. Nigdy za bardzo nie dbał o takie rzeczy, ale dla innych był w stanie zrobić naprawdę wiele więcej niż noszenie dziwnego dodatku na szyi. Do tego gdyby teraz odmówił, byłby hipokrytą, bo w końcu sam powiedział Blake podobne słowa na początku ich wspólnej zabawy na jarmarku. -Chyba zgarnę jeszcze jedną rzecz. Przyda mi się do pracy. - Poprowadził puchonkę do straganu obok, gdzie korzystając z kuponu zniżkowego zakupił kamienny moździerz. Jego stary był już zużyty i Solberg od jakiegoś czasu myślał nad wymianą. Wyłożył brakującą kwotę i chowając moździerz do torby ponownie odwrócił się w stronę Blake. -To co? Komu w drogę.... - Przeczesał palcami włosy i udali się w stronę wyjścia z parku, gdzie Felek miał wrócić do swojej starej dobrej postaci.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
The author of this message was banned from the forum - See the message
Maelynn Breeden
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Bardzo często nosi ze sobą pluszowego lisa o imieniu "Malia", miewa napady lękowe i ataki paniki
Samotna wędrówka na miejsce piknikowe, gdzie znajdował się jarmark, nie należała do najprzyjemniejszych. Panująca ciemność tworzyła efekt grozy, a każde potknięcie o wystający pień lub kamień wywoływał przyśpieszoną akcję serca. Całe szczęście obyło się bez zawału i Mae dotarła do wejścia na jarmark z nietęgą miną i Malią pod pachą, ale bez żadnej szkody fizycznej. Myśląc, że najgorsze ma już za sobą poczęstowała głośnym piskiem czarodzieja z koszykiem. Spróbowała wyminąć ducha, jednak ten zagradzał jej drogę i machał koszykiem w jej stronę. Zagryzając wargę zajrzała do środka, na widok pudełek westchnęła i niepewnie wyciągnęła pudełeczko. Kolor czarny zbytnio nie budził ufności, jednak może o to właśnie chodziło? Niestety przypuszczenia o teorii przekory okazały się fiaskiem, po otwarciu pudełka zielona flegma zaatakowała puchonkę i uczyniła z niej zgniłozielonego stwora. Ścisnęła usta, a kąciki ust powędrowały w dół w geście niezadowolenia i niemego pytania "dlaczego znowu ja?". Uwagę od swojej dziwaczności odwróciła łuna świecącego obiektu poza teren pikniku. Zaciekawiona co to jest, powędrowała w tamtym kierunku, po chwili orientując się, że to nie było coś a ktoś. Jej nozdrza uderzył smród, wywołujący grymas obrzydzenia i powstrzymaną reakcję wymiotną. Zawiązała na twarz chustę, by nieco odciąć się od zapaszków, wystawiła ręce przed siebie, w lewej ręce trzymając Malię i na sztywnych nogach, nieco się kiwając na nogi, zaczęła iść w kierunku nieznajomej. Uznawszy, że jest w zasięgu głosu, skorzystała ze swojego chrypiącego głosu i zajęczała. -Móóóóóóóózgiiiiiiii.
To niestety była nauka, którą Beatrice praktykowała od niepamiętnych czasów: twój strój mówi o tobie więcej, niż słowa, które wydostaną się z twoich ust. Ród Dear od dawna praktykował tę zasadę i choć teraz, Beatrice było tak daleko do porównywania się z którymkolwiek z członków jej rodziny, jak to tylko możliwe, tak tej jednej zasady nie mogła się wyzbyć, nawet gdyby próbowała. Poza tym, ona naprawdę dobrze czuła się w tak eleganckim i zawsze stonowanym wydaniu. I kompletnie nie była w stanie wyobrazić sobie siebie w podobnym stroju do tego, który na przykład aktualnie miał na sobie Huxley. O ile on wyglądał w nim wręcz obłędnie, tak ona byłaby karykaturą samej siebie zapewne. I naprawdę, nie spodziewała by się po nim innego zachowania niż to, które aktualnie prezentował. Nie znała go jakoś szczególnie mocno ale niemalże była całkowicie pewna, że był tym typem mężczyzny, który robił dokładnie to, na co zawsze miał ochotę. Parsknęła śmiechem na myśl, że Williams miałby zapoznawać się bliżej z innymi przedstawicielami grona pedagogicznego szkoły. Przed jej oczami jak żyw stanęła wizja w której to Huxley oraz Patton oddają się znacznie bardziej czułym gestom. Wzdrygnęła się na tę myśl, bo wizja ta była tak absurdalna, że aż śmieszna. – W takim razie, kogo masz teraz na oku? Bardziej kogoś w typie Swanna, czy może Estelli? – nie omieszkała zadać tego pytania, pomimo, że pewnie raczej nie chciał kontynuować tego tematu. Nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, czy zrobić, jak widać w głowie jej towarzysza narodził się cudowny plan niesienia pomocy. Cieszyła się, że znalazł się w zasięgu jej rąk, kiedy nieomal się przewróciła, ale nie spodziewała się takiego rozwoju wypadków. – Nie, nie, nie. Dam sobie radę… Ej! Postaw mnie na ziemi! – zaczęła krzyczeć, kiedy Huxley stwierdził, że najlepiej będzie jak ją przetransportuje na odpowiednie miejsce. Nawet nie chciała wiedzieć, jak komicznie musiało to wyglądać ze strony postronnych obserwujących. W szczególności, jeśli weźmie się pod uwagę ten słodki głosik wydostający się z jej ust. Odetchnęła z nieskrywaną ulgą, kiedy w końcu postawił ją na ziemi i powiedział, że przyniesie te nieszczęsne zupy. Nerwowym gestem poprawiła swoje włosy, rozglądając się dookoła. Jednak nie widziała, aby ktokolwiek zwrócił uwagę na ich dziwaczne zachowanie. Uniosła jedną brew do góry, kiedy Huxley wrócił do miejsca, gdzie ją zostawił, by po chwili zaśmiać się głośno, gdy zobaczyła dosyć niezwykły prezent, jakim postanowił ją obdarować. Było to tak kompletnie irracjonalne i dziwaczne, że aż słodkie, co musiała przyznać sama przed sobą. Wzięła od niego skarpety i przytuliła do piersi. – Będę je nosić z dumą i pozwalać, aby każdy mógł je dostrzec! – przyrzekła uroczyście, a zważywszy na jej gburowaty ton głosu, brzmiało to jeszcze bardziej pewnie, niż nawet przypuszczała, że może brzmieć. I faktycznie, zamierzała dotrzymać danego mu słowa i ubrać skarpety na najbliższą możliwą okazję. Będzie się prezentować godnie i z klasą, jednocześnie pozwalając, aby świat zobaczył radośnie hasające sobie psidwaki na jej nowych, cudnych skarpetach! – Nawet nie wiem jak mogłabym się za nie odwdzięczyć – stwierdziła po chwili, z szerokim uśmiechem na ustach kręcąc głową. Bo naprawdę, jak na nią, było to dosyć niesamowite.
Kostki:6 - innymi słowy, Bea jest małym, kuternogim, zielonym cosiem które skrzeczy przez jeszcze 1 posty.
Gdyby była jedną z normalniejszych puchonek, z pewnością pokaz jej koleżanki wywarłby na niej inne wrażenie, niż ta obojętność z jaką spotkała się Mae. Caelestine obejmowała rękoma swoje nogi, opierając się policzkiem na swoich kolanach, a kiedy dziewczyna zbliżyła się do niej, w budzącej grozie postawie, uniosła twarz z nad kolan, przypatrując się jej w skupieniu. Chrapliwy głos, i zielonkawa skóra powinna ją zaalarmować, ale... było Halloween. A zombie to motyw, który był znany nawet Ces. Choć nie śpieszyłaby się z chwaleniem doboru stroju koleżanki. Bez lęku skinęła jej głową, pytając spokojnie: — Co myślisz, że zombie robią z mózgami? Tak naprawdę? Kwestia, która budziła wątpliwość rudowłosej, w tym momencie sprawiała wrażenie jedynej zajmującej jej głowę. — Dla wzbudzenia większej grozy, nie powinny się żywić ludzkimi emocjami? Jak dementory? Przesunęła się na trawie pod drzewem, dokładnie tak, jakby ewentualnie chciała zrobić dziewczynie miejsce obok siebie, ale ostatecznie zawahała się i spuściła wzrok na swoje stopy. Być może Mae wcale nie chciała się dosiadać. Może chciała ją po prostu przestraszyć, dlatego Caelestine jednak powściągnęła język i wróciła do tego, co robiła ostatnio najlepiej. Oparła się o pień, wtapiając się całkowicie w cień, jaki gałęzie drzewa rzucały na jej drobne ciało.
★☆☆
The author of this message was banned from the forum - See the message
Maelynn Breeden
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Bardzo często nosi ze sobą pluszowego lisa o imieniu "Malia", miewa napady lękowe i ataki paniki
Zgniłozielona skóra, niski i zachrypnięty głos, 2 posty
Doczłapawszy się na tyle blisko Caelestine, by zachować w miarę bezpieczną odległość, przystanęła i opuściła ręce. Widać było, że jest nieco zawiedziona brakiem reakcji. Chusta skrywająca jej twarz poniżej oczu zakrywała w dużej mierze mimikę twarzy, podobnie jak mrok, jednak wyłapany błysk oczu u Mae mógł zasygnalizować zainteresowanie. -Według autorów książek jedzą, ale ja uważam, że próbują zdobyć mózg żywych osób, by wymienić swoje i choć na chwilę odseparować się od choroby, która je dotknęła. Zdobyła się na zrobienie kolejnego kroku do przodu i pokonania narastającej ochoty odbiegnięcia i zwymiotowania na pobliskie drzewo. Dziewczyna wyglądała na ofiarę jakiegoś głupiego kawału, Mae nie chciała zrobić jej dodatkowej przykrości i teraz się odwracać lub okazywać obrzydzenie. Przykucnęła i wbiła wzrok w twarz Caelestine. -Myślę, że dla mugoli kwestia zostania zjedzonym żywcem przez potwora jest bardziej przerażająca. Ewentualnie nikt nie wpadł na pomysł wymyślenia czegoś tak okropnego i paskudnego jak dementor lub czegoś, co działa na podobnej zasadzie. Zrobiła kilka kolejnych kroków i przysiadła naprzeciwko świecącej nieznajomej, zauważając powstrzymany w połowie gest. Wyciągnęła prawą rękę w kierunku puchonki, jakby zachęcając do jej złapania. -Jestem Maelynn. Przedstawiła się i przycisnęła Malię do swojej klatki piersiowej, by dodać sobie odwagi.
Zawód wypisany na twarzy nieznajomej wydawał się Ces bardzo bliski. Ostatnio bardzo często wywoływała podobne emocje. Dlatego jedynie odetchnęła, przez doświadczenie zakładając, że to pierwsza oznaka tego, że Mae za moment odpuści sobie towarzystwo kogoś takiego jak ona. Ale stało się coś zupełnie innego. Dziewczyna pociągnęła temat, wyciągając w jej kierunku dłoń. Łagodne spojrzenie oczu Caelestine spoczęło na twarzy quasi-zombie. Zaglądała głębiej niż na jej zielonkowatą powłokę. Szukała w jej oczach wskazówek, jaką jest osobą, o czym myśli, wyciągając do niej dłoń, jakie emocje się w niej kumulowały, kiedy się przedstawiła. — Caelestine. Zawahała się przed uściśnięciem dłoni, ale ostatecznie z wolna oderwała ramię od kolan i wyciągnęła rękę wyciągniętą w kierunku koleżanki z domu. — Czujesz się skrępowana? Spytała o to wprost. Zwykle to było uczucie, jakie towarzyszyło Ces, więc tę emocję potrafiła rozpoznać. — Na co dzień naprawdę się myję. Moje włosy pachną rozpuszczalnikiem i kwiatowym szamponem. Dzisiaj... to po prostu pech. Wyjaśniła, wysuwając własne wnioski co do możliwego powodu dyskomfortu nieznajomej. To był losowy strzał. Nie mogła znać innych powodów zwątpienia puchonki. — Natknęłam się na nieprzyjemną czarownicę, a Ty? Czy to element Twojego stroju? Wskazała glową na jej sylwetkę. Jeśli tak... jej gust musiał być naprawdę specyficzny. Zdanie panienki Swansea od zeszłego roku się nie zmieniło. Naprawdę lubiła rzeczy ładne. I ładnych ludzi. Zombie... nie trafiało w jej estetykę.
☆☆☆ - ostatni post bycia cuchnącą i świecącą
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Kostka – cukierek albo psikus:7 Efekt: śmierdzę i świecę się jak neon :’) [2/3]
Nie mógł się powstrzymać od cichego śmiechu, gdy w tonie jej głosu wychwycił tą delikatną uszczypliwość pod swoim adresem, w akompaniamencie lekkiego pokręcenia głowy. — Oj no, wiesz przecież, że zawsze cieszę się na twój widok, nie muszę chyba tego mówić na głos? — I jakby na potwierdzenie swoich słów, nie dając jej niczego odpowiedzieć, ponownie nachylił się, żeby złączyć ich usta w pocałunku, tym razem jednak zdecydowanie głębszym i bardziej namiętnym, by pokazać, jak w istocie bardzo się cieszył. Ekscytacja jarmarkiem samym w sobie była przy tym niczym tak naprawdę, znacznie bardziej liczyło się to z kim tu był. Aczkolwiek to nie zmieniało jednak faktu, że nie mógł się już doczekać, żeby zakosztować tegorocznych atrakcji. — Ja myślę, mamy w końcu calutki dzień tylko dla siebie i osobiście mam to zamiar w pełni wykorzystać. Pierwsza z ów atrakcji spotkała ich jeszcze przed wejściem na teren jarmarku, choć w swoim przypadku mógłby ją określić jako zdecydowanie wątpliwą – jeszcze emanowanie neonowym światłem dałoby się jakoś przeżyć, ale zapach to zupełnie inna kwestia; nawet nos odmawiał zaadaptowania się do tej woni rodem z rynsztoku. Mógł mieć tylko nadzieję, że to nie będzie utrzymywać się do końca dnia. Wywrócił teatralnie oczami, mając przy tym jednak uśmiech na ustach, gdy dziewczyna zaczęła się na jego widok zanosić śmiechem, a zaraz potem przerysowanym gestem otarła sobie łezki z kącików oczu. — Zaraz zobaczymy kto się będzie śmiał — rzucił z uniesionym kącikiem warg, ruchem głowy wskazując na pudełeczko w jej ręce. Miało wprawdzie inną barwę, ale jeden Merlin może wiedzieć co tam się mogło kryć, choć w żadnym razie nie życzył jej podobnej niespodzianki jak ta jego. Obserwował z zaciekawieniem jak siłuje się z wieczkiem, a kiedy tylko się z nim uporała… ze środka wyleciał chochlik. Ubrany w kubraczek chochlik. — Pomysłowi są, nie ma co. — Uniósł nieznacznie brew, przyglądając się niedużemu stworzonku krążącemu wokół jej głowy. Zaraz jednak z powrotem skupił spojrzenie na jej twarzy i właśnie chciał zaproponować od czego mogliby zacząć, kiedy nowy zwierzak Puchonki nagle wydarł w kierunku najbliższego straganu i… zwinął stamtąd cukierka. Aha. — Ej, ja dostaję neonowym łajnem w twarz, a tobie trafia się chowaniec, który będzie cię zaopatrywał w słodycze? Nie fair — parsknął z słabo udawanym oburzeniem, a zdradzały go drgające kąciki ust czy też figlarne iskierki w ciemnobrązowych oczach. — Ale dobra, bo szkoda czasu na takie stanie, więc może najpierw rzucimy okiem na to co mają na straganach zanim zagłębimy się w wir pozostałych atrakcji? — zaproponował po krótkiej chwili już z szerszym uśmiechem, zerkając w kierunku stoisk uginających się od rozmaitych pamiątek i – przede wszystkim – apetycznie wyglądających jesiennych specjałów oraz napitków, by następnie pociągnąć dziewczynę w tamtym kierunku. — O, patrz! Małe czekoladowe Nimbusy! — zawołał z entuzjazmem godnym kilkulatka, dostrzegając wśród innych łakoci czekoladki w kształcie miotełek, których pudełeczko, jak na prawilnego miotłoświra przystało, oczywiście zdecydował się zgarnąć, by następnie podsunąć Olce, żeby się poczęstowała. — Są tu chyba wszystkie dostępne modele — stwierdził, samemu wyciągając ze środka miotełkę opatrzoną napisem Nimbus 2015, którą moment później wrzucił sobie do ust, a jakże.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
3/3 POST JESTEM POTWOREM + 2/2 MAM PECHA PO KAKAO!
Może ja akurat bym się zgodził w kwestii ubrań, ale to tylko dlatego, że spędziłem tak wiele lat w związku z kimś bardzo związanym z modą. Jednak wiem też doskonale, że są też takie osoby, których kompletnie nie dotyczy to stwierdzenie, bo zwyczajnie ubierają się dość nieszczególnie. Na przykład nie wiem jak takiego Joshuę mogłoby definiować jakkolwiek styl ciuszków. Albo jego nowego chłopaka czy kogo tam, gajowego. Co najwyżej można o nich powiedzieć - brak stylu. Może przy naszej dwójce to ma jakiś sens, ale w wielu przypadkach, szczególnie tych męskich, jakoś bywa on mniejszy. Bueh, cóż za pomysł, żeby akurat przedstawiać mnie w głowie z Pattonem. Owszem, jak na starszego pana nie jest jakiś zły, ale jego osobowość jest zdecydowanie zbyt przytłaczająca. Na pytanie o to kogo mam na oku, prycham lekko i kręcę głową. - Jestem tu dopiero dwa miesiące, nie szukam od razu szczęścia wśród wolnych członków rady pedagogicznej, wbrew temu ile o tym najwyraźniej gadam - mówię i śmieję się wesoło. Mimo to z przyjemnością zgłębiam się w to gdybanie. - Gdybym miał wybrać z tej dwójki to zdecydowanie Estellę - stwierdzam z pewnością. - Pół biedy wygląd, Swann to nie moja broszka z charakteru. A ja mocno zwracam na to uwagę również - tłumaczę jeszcze, że nie do końca mimo wszystko mi chodzi tu o gorącą krew latynoski. Nie wiem czy to do końca prawda patrząc na to, że moimi eksami była gwiazda qudditcha oraz pół - wila, ale lubię tak twierdzić. W końcu obydwoje byli rozkosznie uprzejmi i puchońscy. Po tej krótkiej konwersacji już niosę Beatrice na miejsce, mimo bardzo donośnych przez jej słodki głosik okrzyków. Mimo to dzielnie ją niosę na miejsce odkładając gdzie trzeba. - Jak chcesz mogę cię zanieść z powrotem, żebyś sama przyszła - mówię żartobliwym tonem, ale wcale tego bym nie zrobił, bo właśnie wkraczam w dziki szał zakupów na straganów. Od zup, przez kakao po skarpety. Taka to gratka. I już prędko wracam do Beatrice ze wszystkim, podekscytowany jak dziecko swoimi zakupami. Zaś na reakcję Beatrice cieszę się jeszcze bardziej, uśmiechając się szeroko (co pewnie wyglądało jak paskudne skrzywienie na moim nowym ryju). Aż radośnie klaszczę w dłonie, równocześnie rozlewając pół zupy przez moją kakaową klątwę, ale zwalając to ponownie na pokraczne frankestianowe ruchy. - Trzymam cię za słowo - oznajmiam radośnie już nie mogąc się doczekać naszego pierwszego spotkania w pasujących do siebie skarpetach. Na lekcjach jest zupełnie inna niż ze mną i mam wrażenie, że poznaję jej z wrażliwszej strony. Teraz po prostu stwierdzam, że po jakimś czasie jest bardziej otwarta, nie spodziewając się nie zawsze tak jest. - Nie mam pojęcia, prawie cała pensja nauczycielska na nie poszła - żartuję sobie z naszych zarobków, równocześnie macham wielkim łapskiem (trącając obok kogoś), jakbym na coś wpadł. - Możesz pójść ze mną na bal halloween. Chyba, że idziesz ze swoim ładnym chłopcem - proponuję, równocześnie czując jakieś zmiany w sobie i zastanawiam się czy ten okropny efekt niedługo nie minie. - Jako znajomi - dodaję poprawnie, żeby nie wystraszyła się, że chodzę i zapraszam ją na najróżniejsze spotkania, potajemnie nazywając to randkami.
Krótka wymiana sów wystarczyła, by Truno Barly, Naczelny Jesieniarz Domu Godryka, dał skusić się pewnej Krukonce na spontaniczny wypad do Hogsmeade. Daleko nie miał, ale nawet gdyby musiał teleportować się z Luizjany, to i tak poszedłby na październikowy jarmark, chociażby dlatego, żeby zjeść całe to sezonowe jedzenie. Jednakowoż wizja spędzenia czasu z @Julia Brooks była bardziej kusząca. Z tej okazji włożył nawet tematyczną bluzę i uczesał swoje kudły. Nooo dooobra, spróbował uczesać. Ale liczą się chęci, ok? Był więc całkiem przygotowany. Musiał upewnić się jedynie, że w pobliżu nie będzie żadnej kapusty. Co innego kasztany. Kasztany i szyszki zawsze spoko. Przybył na miejsce chwilę przed czasem, co nie było dla niego czymś typowym. Przywitał go gwarny tłum, ale i chłód jesiennego wieczoru. Zapiął więc płaszcz po ostatni guzik, z bólem serca ukrywając swój idealnie-dobrany-outfit. I... czekał. Wsparty o płot jednym ramieniem i zwrócony w kierunku ścieżki, którą najprawdopodobniej będzie szła Brooks. A przynajmniej tak wykminił, zakładając, że dziewczyna wyszła z Hogwartu.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julia miała okazję poznać Hogsmeade, nie tylko podczas szkolnych wypadów, ale również błąkając się po miasteczku w nie tak odległych czasach, kiedy pracowała w lokalnym sklepie miotlarskim. Niejednokrotnie po zamknięciu zakładu błąkała się wtedy urokliwymi uliczkami czy zahaczała do „Trzech Mioteł” na szybkie piwo kremowe, nim ostatecznie wracała do kruczego dormitorium. Miasteczko było jak na jej gust zbyt senne, stanowiło jednak ciekawą odskocznię od szkolnych murów, i to odskocznię na wyciągnięcie ręki, gdyż znajdowało się dosłownie o rzut kasztanem kamieniem.
Idąc na spotkanie z Naczelnym Podrywaczem Domu Godryka, zastanawiała się, czemu właściwie go zaprosiła. Właściwie się nie znali i przez cały rok szkolny zamienili ledwie kilka słów. Chłopak jednak ją w pewien sposób intrygował. Miał poczucie humoru (choć dziwne) i był odważny (choć do Patola się nie pyskuje, NIGDY), a do tego czuła, że za tą maską klauna kryje się ktoś więcej i chciała się dowiedzieć, kto. A poza tym miała po prostu wrażenie, że może przyjemnie spędzić z nim czas.
Nie zmieniało to faktu, że trochę się stresowała, ale szybki dymek w postaci „Merlinowej Strzały” z nutą eliksiru szczęścia sprawił, że wątpliwości szybko wyparowały z kruczej główki.
Korzystając z okazji, jaką było zbliżające się Halloween, ubrała się w swój sweter Freddy’ego Kruegera, narzuciła ulubiony jesienny trencz, założyła rękawiczki na wiecznie zmarznięte dłonie i ruszyła w kierunku jarmarku.
Choć przyszła nieco przed czasem, jak to miała w zwyczaju, Gryfon już na nią czekał, opierając się o płot. Już z daleka widziała burzę gęstych włosów, które walczyły nie tylko z wiatrem, ale i z grzebieniem. I na razie, wychodziły z tej batalii zwycięsko. Zbliżyła się do niego powoli, machając mu na powitanie.
- Cześć – zaczęła, uśmiechając się ciepło i nie mając do końca pojęcia, co dalej. Instynkt samozachowawczy kazał jej rzucić jakimś żartem na rozluźnienie atmosfery, ale jej głowa była pusta jak… no właśnie, jak co? – Przytul mnie, jeśli się mylę, ale dinozaury wciąż żyją, prawda?
- Ogarnij się Brooks – skarciła się w duchu, ale nie potrafiła powstrzymać szerokiego banana, który zaczął rosnąć na jej twarzy, w końcu nic ją tak nie śmieszyło, jak własne głupie żarty. Yep, zaczęła z przytupem, nie ma co.
- To co, idziemy? – zaproponowała, wskazując na jakiegoś faceta z parującym kociołkiem, częstującego ludzi jakimiś magicznymi smakołykami.
Chyba ostatnie, czego by się spodziewała przychodząc na ten halloweenowy jarmark do Hogsmeade to odziany w uroczy kubraczek chochlik, który wyskoczył z pudełka. I zupełnie w niczym nie przypominał swoich braci, zwykle na każdym kroku kombinujących, jak by tu utrudnić ludziom życie. Miła odmiana, to musiała przyznać, chociaż jak się szybko okazało, i ten nie był takim do końca aniołkiem. - Najwyraźniej facet przy wejściu jakoś się na nas poznał i wyszło, kto zasługuje na przysłowiowego cukierka, a kto ma psikusa - odparła i, jakże dojrzałe, pokazała mu język. - I jestem jak najbardziej za, chociaż z tym tutaj trochę obawiam się iść między ludzi. Jeszcze zaraz coś zbroi i będą problemy - powiedziała, wzrokiem wciąż śledząc dalsze poczynania chochlika, co było trudne. W cholerę trudne. Poza tym nie mogła przecież skupiać się tylko na nim, przyszła w końcu z Willem i zamierzała dobrze spędzić z nim czas, zupełnie niczym się nie przejmując. Malutki stworek trochę pokrzyżował te plany, bo choć ewidentnie mówiła żartobliwym tonem, to jednak czuła się teraz za niego w pewnym stopniu odpowiedzialna. Za niego i co za tym idzie za szkody materialne czy - nie daj Merlinie - w postaci poszkodowanych osób. Pozostawało jej mieć nadzieję, że stworzonko ma choć trochę instynktu samozachowawczego i zaraz się uspokoi, a może nawet znajdzie gdzieś na terenie jarmarku swoich pobratymców i postanowi do nich dołączyć. Niemniej udała się razem ze Ślizgonem w kierunku straganów, już z daleka niemal dostając zeza na widok wszystkich potraw. Było tego tyle, że dosłownie nie wiedziała, gdzie ma patrzeć, dlatego jej głowa zapewne latała od prawej do lewej, aż zatrzymali się przy jednym ze stoisk. - Widać, że nasz obsesję na punkcie quidditcha - stwierdziła, śmiejąc się pod nosem z jego reakcji na czekoladowe minimiotły. Musiała jednak przyznać, że i jej oczy rozbłysły, kiedy je zobaczyła, bo nie dość, że czekolada, to jeszcze w połączeniu z quidditchem stanowiła duet niemal idealny. Tak jak czekoladowe znicze na lekcji u Walsha. - Podziwiam ludzi, którzy wpadli na taki pomysł - powiedziała, wyciągając jedną z miotełek z pudełka i przyglądając się jej. Faktycznie można było zauważyć pozłacany grawer z nazwą danego modelu, a wykonane były tak misternie, że aż szkoda było jej zjadać. Ale nie potrafiła się oprzeć. - Tu jest tyle jedzenia, że chcący spróbować wszystkiego, wyszłabym chyba dwa razy szersza niż przyszłam - skomentowała ze śmiechem, podchodząc do kolejnego straganu i przyglądając się oferowanym napojom, choć decyzja była raczej oczywista od samego początku. Już po chwili trzymała w dłoniach kubek, z którego unosiła się para. - Jestem niemal pewna, że herbata płynie w moich żyłach i nie rozumiem, jak niektórzy wolą od niej kawę - zaczęła swój wywód, niechcący znowu wpadając w mały słowotok, choć jeszcze o tym nie wiedziała. - To znaczy okej, kawą też nie pogardzę i może potrafi rozbudzić w ciężki poranek ale no... - zająknęła się, gestykulując wolną ręką i ewidentnie szukając w głowie kolejnych argumentów. Już miała kontynuować, kiedy poczuła, jak ktoś lub coś grzebie jej w kieszeni płaszcza i błyskawicznie położyła tam dłoń, chcąc nakryć sprawcę na gorącym uczynku. - Jezu, posądzą mnie o złodziejstwo. Przecież tak nie można! - skarciła chochlika, który okazał się winowajcą tego małego zamieszania. Znowu usiłował wepchnąć jej skitrane słodycze, a ona nie miała pojęcia, co powinna z tym faktem zrobić. Spojrzała bezradnie na Willa, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że chochlik unosił się tuż za jej ramieniem i stroił głupie miny.
Efekt - zgniłozielona skóra, niski i zachrypnięty głos, ostatni post
Odczekała chwilę w niepewności, czy ta otwartość nie wystraszyła Caelestine. Westchnęła cicho z ulgą gdy tak się nie stało, a na zadane pytanie zareagowała szerszym otworzeniem oczu i parsknięciem. -Szczerze? Trochę tak. Mój nos przeżywa obecnie istną rewolucję. Przekrzywiła głowę, zdobywając się na szczerość względem rozmówczyni. Czuła, że nie warto kłamać, nawet jeśli miałaby tym polepszyć humor puchonki. Ścisnęła wyciągniętą rękę, równocześnie ucieleśniając powitanie i próbując dodać otuchy. -Oh, na pewno? Będziesz mi musiała dać powąchać, bo nie wierzę! Ponownie się zaśmiała i przesiadła na prawo stronę Caelestine, trącając ją zaczepnie lewym barkiem. Oparła się plecami o drzewo i wzięła głębszy wdech, następnie powoli wydychając powietrze. Obróciła głowę w kierunku towarzyszki i położyła na jej udzie Malię. -Malia mówi, że musisz zawsze ładnie pachnieć, skoro spłatano ci taki psikus. Co do mojego wyglądu - tak, również przy wejściu została niemalże zaatakowana przez czarodzieja i jego dziwaczne pudełka, który uczyniły ze mnie to, co widzisz. Wyprostowała ręce i poruszyła nimi, przyglądając się z każdej strony. Faktycznie do najładniejszych obecnie nie należała, jej zdjęcie byłoby dobrą metodą na straszenie dzieci, które nie chcą iść spać lub kłócą się z rodzicami. Słodka, zielona zombie Maelynn. -Siedzimy tutaj czy może idziemy postraszyć ludzi i przeglądnąć oferty na jarmarku?
— Przepraszam — rzuciła bez przekonania, odkąd słowa przestały mieć takie znaczenie. Wcześniej nie używała tego rodzaju sformułowań, rzadko kiedy czując aż tak dużą skruchę. Teraz... zdarzało jej się bywać znacznie częściej nieszczerą ze sobą, a więc i z otoczeniem. Mimochodem przechylając głowę na bok, żeby spojrzeć na towarzyszkę, oparła policzek na swoich kolanach, na swoją obronę stwierdzając: — Zapach już wywietrzał. I nawet przestała się świecić, dlatego uśmiechnęła się blado, zielenią swoich oczu wpatrując się prosto w profil dziewczyny. Bez szczególnego zastanowienia po prostu obserwując jej twarz, mimikę i wsłuchując się w jej słowa. — Naprawdę mi nie wierzysz? — jej głos wyrażał chyba mniej zaniepokojenia niż wzrok Caelestine, który w jednej chwili osłabł, a ona spuściła go z powstrzymanym westchnieniem w dół. Chwilę potem czując nieznaną miękkość na udzie, najpierw drgnęła niespokojnie, a dopiero później, podążyła wzrokiem za pluszakiem przystawionym do jej nogi. Lisek... Intuicyjnie wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać go po łebku. Miał przyjemną facjatę. Pomimo, że był tylko z pluszu, był przyjemny w dotyku i w jakiś sposób, jak to pluszak, sam jego widok był pokrzepiający. — A co Malia mówi na temat straszenia ludzi? Myśli, że to dobry pomysł? Ces nie była przekonana. Dlatego musiała spytać. Podnosząc spojrzenie ze ślepiów maskotki, skrzyżowała je ze swoją rozmówczynia. Nie mogła nie zauważyć, że... — Twoja skóra blednie. Wydaje mi się... jesteś za ładna, żeby w ten sposób kogoś straszyć. W takim razie przejrzymy stragany? Pytająca nuta na końcu w istocie była stwierdzeniem. Stwierdzeniem, co do którego rudowłosa nie miała absolutnej pewności, dlatego wątpiąca nuta wstąpiła na ostatnią głoskę w ostatnim słowie. Mimo to, wstała powoli z miejsca, opatulając się wełnianą chustką, ponieważ jako typowy zmarźluch, już zamarzała w obecnych temperaturach. Znalazła jednak w sobie siły, żeby wbrew kostniejącym palcom wyciągnąć dłoń w kierunku puchonki, tym razem samej oferując jej swoją pomoc. — Masz ochotę na pieczone kasztany?
The author of this message was banned from the forum - See the message
Maelynn Breeden
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Bardzo często nosi ze sobą pluszowego lisa o imieniu "Malia", miewa napady lękowe i ataki paniki
Dostrzegając w oczach zaniepokojenie, opuściła chustę, chcąc się nieco zrekompensować za głupi żart uśmiechem i faktycznie zdołała go przywołać, bo smród zniknął. Zamiast niego pojawił się przyjemny kwiatowy zapach, o którym wspomniała puchonka. Nachyliła głowę, wdychając bardzo przyjemny zapach i przymknęła oczy, mrucząc. -Wierzę, wcale nie dlatego, że właśnie to czuje. Chciałam się trochę podroczyć, przepraszam. W jej wypadku słowa miały znaczenie. Widać było, że jest jej głupio za ten niewypalony żart. Wróciła wzrokiem na pluszaka i rękę Caelestine. Na twarzy Mae na ułamek sekundy pojawił się grymas niezadowolenia. Była bardzo wyczulona na punkcie Malii i to, kto ją dotyka. Przejechała językiem po wewnętrznej stronie zębów i postarała się zahamować swoje egoistyczne zapędy. -Ona wszystkich kocha i lubi się tulić, więc straszenie uważa za coś, czego nie powinno się robić. Osobiście również uważam, że nie powinniśmy tworzyć pomiędzy sobą spięć, tym bardziej przy obecnie panującej sytuacji, gdzie ludzie skaczą sobie do gardeł. Powinniśmy dojść do porozumienia i działać wspólnie. Podsumowując, pomysł na straszenie ludzi uznaję za oddalony. Zakończyła wywód, nieco odbiegający od zadanego pytanie i spojrzała na swoje ręce, które wróciły do poprzedniego koloru. Kolejna wypowiedź Caelestine początkowo nie została zarejestrowana przez umysł Mae, ale gdy po chwili skupił się na słowach "jesteś za ładna", zakaszlała przystawiając sobie do ust prawe przedramię, chcąc zakryć rumieniec na twarzy. -Pieczone kasztany? A co to takiego? Skorzystała z pomocy i wstała, po czym otrzepała się z liści i mchu, obdarzając puchonkę wzrokiem pełnym zaciekawienia.
Łagodzenie sytuacji między domami: 2/4
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Że ona miała czelność powiedzieć nie przesadzaj. Z niepokojem obserwował jak jego ciało rozbłysło wszystkimi kolorami tęczy. Po chwili też zrozumiał, że to nie wszystko, co się zmieniło. A raczej poczuł. Do kurwy nędzy, ile jeszcze takich niefortunnych niespodzianek na niego czekało, zwłaszcza w przestrzeni publicznej? Pokręcił głową z niezadowoleniem i przeklął siarczyście po rumuńsku, dając upust swym emocjom. I ratując Valerię przed falą nieprzychylnych komentarzy, jakie siedziały w jego głowie. – No, a ty masz swój spokojny wieczór – odburknął. Na chwilę odwrócił wzrok, doprowadzając się do względnego spokoju. Słysząc dziwny głos, spojrzał na nią… A raczej na niego. Zamrugał kilkukrotnie, nie do końca pewny, czy patrzy w dobrą stronę. – Val? – zapytał, spoglądając na mężczyznę, który zajął miejsce Albescu. Rozejrzał się dookoła. Kręciło się tu niewiele osób i w żadnej z nich nie rozpoznał swojej towarzyszki. Za to spojrzenie, jakim obdarzał go facet stojący obok, było łudząco podobne do tego, z jakim niejeden raz miał dotąd do czynienia. Słowa, które usłyszał, utwierdziły go w przekonaniu, że to był jej psikus. Skalę jego śmieszności oceniał 3/10. Uniósł brwi w ramach odpowiedzi na komentarz Valerii. – Plotki? Naprawdę sądzisz, że ktokolwiek przejmuje się dozorcą schowków? – parsknął, lustrując Val uważnym spojrzeniem. – Zarost masz marny, ale jeśli to potrwa dłużej to spoko, nauczę cię jak się zająć brodą i zdradzę wszystkie tajniki z tym związane – zapewnił ją gorliwie, niezwykle ubawiony taką perspektywą. – Za to więcej osób zainteresuje się twoim nowym wizerunkiem, gdy jutro wparujesz do klasy wróżbiarstwa, przedstawiając się jako Valerian. Albo Valery. Możesz wybrać! Teraz, patrząc na to z takiej strony, bawiło go to 6/10. I zamierzał zrobić wszystko, aby dobić do maksa.
Czasem miał wrażenie, że cały pech świata kumulował się w jego osobie. Rzecz jasna nauczył się już z tym żyć i wszystko okręcać w żart, nawet te rzeczy, których definitywnie nie powinien, jednak czasem miał po prostu dość. Powiedzmy sobie szczerze – nikt nie byłby zadowolony z wybuchającej w rękach łajnobomby, spodziewał się jakiegoś miłego upominku! Na to wszystko jeszcze wpadł na kogoś i nie miał pojęcia ile będzie tak śmierdział. Gdzieś tam w głębi miał ochotę zapaść się pod ziemię, ale wiedział, że to niespecjalnie możliwe, więc starał się nie myśleć o swoim okropnym Fatum. Gdzieś w międzyczasie zaśmiał się jedynie nerwowo, kiedy patrzył na chłopaka, którego zupełnie nie znał. Całe szczęście Liangowi nie robiło to wielkiej różnicy. Był tak otwarty, że było mu wszystko jedno czy kogoś zna kilka lat, czy też pięć minut, więc od razu stwierdził, że Narcyz wygląda już jak jego przyjaciel i nie przyjmował do wiadomości żadnej innej wersji, jakby wszystko było już postanowione. — Nie jestem — pokręcił głową na słowa chłopaka, bowiem naprawdę nie był z nikim umówiony. Był za to przekonany, że na pewno kogoś znajomego spotka na jarmarku, a jeśli nie – cóż, nie był to żaden problem. Przyjrzał się z zaciekawieniem, po raz kolejny, swoim neonowo świecącym dłoniom i parsknął śmiechem. Naprawdę tylko on mógł coś takiego wylosować. — Nie wiem jak długo ten cholerny efekt ma zamiar się utrzymywać, ale liczę na to, że nie długo, bo aktualnie pasuję do piosenki z króla lwa i mogę uchodzić za Pumbę. — rzucił, zupełnie zapominając, że nie wszyscy znają mugolską popkulturę i Narcyz tak właściwie może nie wiedzieć czym jest król lew. Nie myślał jednak o tym wcale, wciąż skupiając się na zieleni własnej skóry i dochodząc do wniosku, że nawet mógłby mieć tatuaż w takim kolorze, bo… czemu nie? — Ale to skoro nie jesteś z nikim umówiony, to możesz być ze mną, jestem Liang tak przy okazji. — powiedział, rozciągając swoje wargi w szerokim uśmiechu i wyciągając w jego kierunku dłoń, by po kilku sekundach ją cofnąć, przypominając sobie, że przecież przed chwilą miał w niej łajnobombę. — Wybacz… Poczekał aż Narcyz wylosuje swoją niespodziankę i parsknął na jego słowa. Cóż, Liang miał beznadziejne poczucie humoru, więc chłopak absolutnie nie musiał się bać o swoje słowa. — Ty przynajmniej nie śmierdzisz łajnobombą — powiedział i wzruszył ramionami — Chodź, idziemy zobaczyć co jeszcze ciekawego tutaj mają! — dodał i nie czekając na jego reakcję, chwycił go za rękę i pociągnął w kierunku straganów, myśląc o tym ile galeonów tutaj zostawi i o tym, że nie posiada niestety ich za wiele. @Narcyz Bez
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Cukierek albo psikus:7 – śmierdzę i świecę się jak neon :’) [3/3] Magiczny napój: grzane wino korzenne [efekty od następnego postu]
Przewrócił jedynie ślepiami, mając jednak przy tym uniesiony kącik ust, w odpowiedzi na jej drobny przytyk, by następnie machnąć lekko ręką na obawy odnośnie zachowania chochlika, stwierdzając przy tym, żeby aż tak bardzo się nim nie przejmowała; stworzonko wydawało się raczej niegroźne, szczególnie w porównaniu do swoich siejących chaos pobratymców, a jak na razie wykazało jedynie skłonności do jakiejś słodyczowej kleptomanii. Łypnął w jego kierunku krótko, po cichu licząc na to, że chochlik faktycznie ograniczy się tylko do tego i swoimi poczynaniami nie zepsuje im tego wyjścia. Na szczęście nie musiał dziewczyny dwa razy namawiać i wkrótce mogli zatonąć w dość bogatej ofercie jarmarkowych straganów; sam chyba trochę nie spodziewał się, że wybór będzie aż tak szeroki – wszystko wyglądało apetycznie oraz zachęcająco, znacząco utrudniając decyzję. Aczkolwiek te czekoladowe miotełki były dla niego zdecydowaną wygraną, kupując go właściwie z miejsca. — Ja? Ależ skąd, po czym wnioskujesz? — odparł, błyskając w jej stronę zębami, a w jego spojrzeniu czaiły się figlarne iskierki; pytanie oczywiście miało charakter retoryczny, bo absolutnie nie dało się zaprzeczyć, że Fitzgerald miał totalnego fioła na punkcie quidditcha i takie smaczki zawsze wprawiały go w ekscytację. Przytaknął jej kolejnym słowom, sięgając przy tym po kolejną czekoladkę – tym razem był to Nimbus 2001 odwzorowany ze wszystkimi szczegółami, włącznie ze złotym ‘grawerem’ na rączce. Z jednej strony faktycznie aż szkoda było zjadać to miniaturowe dzieło sztuki, ale z drugiej czekolada była zdecydowanie za dobra, żeby tego nie robić! I ta miotełka więc w mgnieniu oka podzieliła los poprzedniej, a moment później zawtórował jej cichym śmiechem na jej następne słowa. — Cóż, osobiście nie mam zamiaru sobie niczego odmawiać, resztę załatwi solidny trening — rzucił z zawadiackim uśmiechem, przesuwając następnie wzrokiem po specjałach wystawionych na kolejnym ze stoisk. Chwilowy brak ciżby prawdopodobnie zawdzięczali jego rynsztokowym perfumom, które wciąż się go trzymały. Zaraz jednak jego uwaga w pełni zwróciła się na Aleksandrę, gdy po zgarnięciu kubeczka parującej herbaty wpadła w malutki słowotok, rozwodząc się nad wyższością herbacianego naparu nad kawą. Nie mógł – i nawet nie próbował – powstrzymać ciepłego uśmiechu, który aż sam cisnął mu się na usta. Nie miała jednak szansy tak faktycznie się rozkręcić w swoim wywodzie, bo właśnie chochlik postanowił o sobie przypomnieć, próbując wepchnąć jej do kieszeni kolejne podwędzone słodycze. Nie do końca dał radę skryć swojego rozbawienia, gdy obdarzyła go bezradnym spojrzeniem, a już w ogóle stało się to niemożliwe, kiedy zobaczył, jak stworzonko zaczyna stroić głupie miny tuż za jej plecami, wyraźnie nic sobie nie robiąc z reprymendy. — No… on nie wygląda jakby się tym jakoś bardzo przejmował, w ogóle tak w zasadzie — stwierdził, przenosząc wzrok na nią, wciąż rozbawiony. — Inni chyba też są skłonni przymknąć na to oko, na pewno to nie jest jedyny taki złodziejaszek tutaj, więc nie ma co się tak tym przejmować. Zresztą spójrz na pozytywy, masz stały dopływ łakoci. — Błysnął zębami w jej kierunku, by zaraz rzucić okiem na ofertę napitków, po krótkim namyśle decydując się na jeden z jesiennych klasyków – grzane wino korzenne, oczywiście w wariancie alkoholowym. — Swoją drogą, myślałaś już może o przebraniu na bal z okazji Nocy Duchów? — zagaił po krótkiej chwili z szerszym uśmiechem na ustach, żeby spróbować jakoś odwrócić jej uwagę od chochlika-kleptomana. Było to wydarzenie, którego za nic nie chciał pominąć, rzecz jasna w jej towarzystwie, ale to było oczywistą oczywistością. — Zobacz, wydaje mi się, że będzie ci w nich do twarzy. — Sięgnął wolną dłonią po wiggenowe korale, gdy zatrzymali się akurat przy stoisku z pamiątkami, pokazując je Puchonce.
Cukierek albo psikus: 8, nieparzysta mam chochlika i nie zawaham się go użyć!
Na halloweenowy jarmark postanowiła wybrać się sama, trochę przy okazji wyprawy do Hogsmeade po załatwienie jakichś sprawunków; nie przeszkadzało jej to ani trochę, w końcu była przyzwyczajona do robienia rzeczy w samotności, wiedziała też, że w parku z pewnością zastanie mnóstwo uczniów i być może dołączy do jakichś znajomych twarzy. Wieczór był chłodny, przyodziała więc swój najładniejszy jesienny płaszcz własnoręcznie haftowany w dość koślawe, ale z pewnością rozjaśniające najbardziej pochmurny dzień słońca i dość niedbale owinęła się pstrokatym szalem od Nikoli, tak że jeden z jego końców dyndał jej w okolicy kostek, cudem unikając podeptania. Przy wejściu od razu owionął ją przyjemny zapach korzennych przypraw unoszący się nad suto zastawionymi straganami; podekscytowana, przyjęła od tajemniczego czarodzieja fioletowe pudełeczko - musiała się z nim chwilę siłować, ale wreszcie udało się je otworzyć i ze środka wyskoczył malutki chochlik. Przyglądała się mu chwilę zafascynowana, nie zauważając, że wchodzi jednocześnie prosto w mało apetyczne błoto, a w dodatku prosto na bawiące się w nim dziecko; rzuciła się na niego z przeprosinami, by natychmiast zorientować się, że to wcale nie chłopiec, a ghul. Przeprosiła go oczywiście tak czy siak, ale jednocześnie bardzo się zdziwiła i zmartwiła, co stworzenie robi samo pośrodku takiego zgromadzenia - przekupiła go jednak szybko znalezionym w kieszeni pasztecikiem dyniowym podrzuconym tam przez chochlika i dowiedziała się, kim jest właściciel sympatycznego potworka. Chwyciła go za łapkę i ruszyła we wskazaną przez niego stronę. - Hej, cześć, hmm, przepraszam bardzo, ale trochę podeptałam ci ghula... - zaczęła, zastanawiając się jednocześnie czemu chłopak wygląda tak znajomo. I czemu tak jakoś blado? Zlustrowała go bardziej uważnym spojrzeniem, a gdy do niej dotarło, aż zachłysnęła się powietrzem. Chłopak jej kuzynki był duchem. - NA BLIZNĘ POTTERA, FILLIN? FILLIN CZY TY NIE ŻYJESZ?! Słodki Merlinie w morelach, VICTORIA WIE? - z miejsca zaczęła lamentować, zapominając o tym po co w ogóle do niego podeszła, o tym że przecież on nie wie kim Zosia jest i w ogóle o wszystkim, tak ją zbił z pantałyku ten widok.
cukierek albo psikus: chochlik złodziej magiczne napoje: rozgrzewająca herbatka
- Na pewno nie po tym, że zauważając je wpadłeś w zachwyt i patrzysz na nie co najmniej jak na ósmy cud świata, nieee, gdzie tam - odparła i jakby dla potwierdzenia pokręciła głową, wciąż mocno rozbawiona. Nie znała chyba większego miłośnika quidditcha od Ślizgona, dlatego zupełnie nie zdziwiła jej jego reakcja na czekoladowe miotełki, choć nie mogła sobie darować okazji do skomentowania tego. Chyba nikomu innemu tak nie urozmaicała rozmowy różnymi przytykami jak właśnie Willowi, ale też czuła się przy nim na tyle swobodnie i pewnie, że po prostu mówiła, co jej ślina na język przyniosła. Oczywiście wszystko w granicach zdrowego rozsądku, ale umiała rozpoznać granicę między żartem a faktyczną szpilą. - Jesteś wręcz niemożliwie pewny siebie, ale mówiłam ci to już jakieś... Sto razy jak nie więcej. Czy to jest zaraźliwe i za kilka tygodni też taka będę? - spytała, patrząc na niego spod uniesionych brwi, jednocześnie bardziej się prostując i unosząc lekko podbródek. Co prawda wyglądała raczej śmiesznie niż majestatycznie, ale to przecież nie miało żadnego znaczenia. Problemów z niską samooceną na szczęście nie miała. Była słodko nieświadoma poczynań chochlika unoszącego się trochę z tyłu nad jej ramieniem, dopóki Will nie zwrócił na to uwagi. Na jego słowa odwróciła głowę w kierunku małego stworzonka, rzeczywiście zauważając dwie z zapewne szerokiego repertuaru głupich min. No pięknie, czyli jeszcze ją przedrzeźniał! Nie potrafiła się jednak złościć, a tylko bardziej ją to mimo wszystko rozbawiło, choć postanowiła zrezygnować z ewentualnego wygłaszania kazań czy jakichkolwiek innych sposobów pouczania chochlika, bo te najwyraźniej nie dawały oczekiwanych efektów. - Chyba my, bo jeśli myślisz, że zatrzymam to wszystko tylko dla siebie, to się mylisz - powiedziała, mając na myśli systematycznie podkradane słodycze. Niezbyt jej się to podobało, ale nie miała wpływu na zachowanie chochlika, a poza tym może faktycznie ludzie nie zauważą tych drobnych strat spowodowanych jego lepkimi palcami. Miała nadzieję. Jakby na zawołanie usłyszała chichot, kiedy ten znowu postanowił się od nich oddalić. - Nie, jeszcze nie. Pewnie znowu zostawię to na ostatnią chwilę - westchnęła, odpowiadając tym samym na jego pytanie o kostium na bal. To znaczy tak, przemknęło jej to przez myśl, ale niestety nic poza tym, bo ostatnimi czasy nie miała zbytnio sposobności na złapanie chwili odpoczynku. - A ty? Masz jakiś pomysł? - odbiła piłeczkę i ostrożnie upiła łyk herbaty, uważając aby się przypadkiem nie poparzyć, bo z kubeczka nadal ładnie parowało. Mruknęła zadowolona, czując jak gorący napój rozchodzi się po jej ciele i rozkoszując się tym, dlatego z lekko opóźnioną reakcją spojrzała na Willa, kiedy ten ponownie się odezwał. Nim jednak odpowiedziała, postawiła na wolnym kawałku blatu pomiędzy pamiątkami kubek z herbatą tylko po to, aby zdjąć z siebie płaszcz. Musiała to zrobić. - Strasznie tu ciepło, naprawdę - skomentowała, jakby chciała się w ten sposób usprawiedliwić i przerzuciła sobie wierzchnie odzienie przez zgięte przedramię, zgarniając też do ręki kubek. - Tak myślisz? - Przemknęła palcami wolnej dłoni po czerwonych koralach, mimowolnie zaczynając nucić piosenkę o takimże tytule, doskonale znaną z babcinego domu. - Nie byłoby zbyt... czerwono? - zapytała, unosząc kąciki ust i nawiązując oczywiście do koloru swoich włosów.
Nie spodziewał się, że na widok dziewczyny odczuje taką radość i... ulgę. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy umawiał się z kimś na niezobowiązujące spotkanie, a ten ktoś go po prostu wystawiał. Czasami mu taki stan rzeczy odpowiadał, bo mógł wtedy powłóczyć się na swoich zasadach i swoimi ścieżkami, uprzednio porządnie wyeksplorowanymi bądź nie. Teraz jednak nie miał ochoty na samotne wędrówki między alejkami jarmarku, a i był ciekawy, jak będzie mu się rozmawiało z Brooks. Uśmiechnął się więc stosunkowo szeroko, gdy już upewnił się, że zmierza ku niemu ta właściwa osoba. W półmroku gorzej widział, mógł wziąć ze sobą okulary. Jak zwykle za mało przezorny, jak zwykle... Odbił się od płotu i wyszedł te kilka kroków w jej kierunku, nie pozbywając się z ust tego uśmiechu sprzed kilku minut. - Ciekawy sweter! - rzucił na powitanie, trochę durnowato, ale nie mógł wyzbyć się wrażenia, że skądś kojarzył te kolory, te paski i zabrudzenia. Miał wrażenie, że kiedyś widział postać w podobnym wdzianku, tylko za Avadę nie mógł przypomnieć sobie gdzie ani kiedy... - Jeśli masz na myśli dinozaura Patolusa Crainexa, to niestety tak. Aleee... - przysunął się, pochylił nieznacznie i objął Julię w geście przywitania i trochę w celu przełamania tych pierwszych lodów, które mogły powodować pewną niezręczność pomiędzy nimi. Nie byli przecież na randce, nie mieli więc żadnych zasad i reguł do przestrzegania, prawda? Skinieniem głowy zasugerował, by weszli na teren imprezy i zaznajomili się ze straganami. Zanim jednak zdążyli na dobre zagłębić się w tłum czarodziejów, to jakiś dziwny typ w przebraniu ducha zaczepił ich i zaskrzeczał, żeby wyciągnęli z równie dziwnej dyni po małym pakuneczku. - To konieczne? - Gryfon westchnął, niechętnie zanurzając swoją dłoń w poszukiwaniu podarku-niespodzianki. Miał złe przeczucia i... były one trafne. Ledwo otworzył czarne pudełeczko, a wystrzeliła mu prosto na mordę twarz łajnobomba. I to jeszcze jakaś neonowa. - W rzyć Salazara... - aż odskoczył w bezwarunkowym odruchu. Na inną reakcję było już za późno. Spojrzał niepewnie na Brooks, mając nadzieję, że ona trafi nieco lepiej. - No, to po zajęciach utrzymuję rolę błazna... - parsknął, nie wiedząc za bardzo, jak wybrnąć z tej sytuacji. Obrócenie wszystkiego w żart było chyba najlepszą opcją. Nawet jeśli ten żart był tak słaby.
Beatrice miała świadomość tego, że wielu było ludzi, którzy kompletnie nie zwracali uwagi na to, co wrzucali na swoje grzbiety, byle tylko zakryć brzydką nagość, która nader mocno kojarzyła się z prawdą. Ona była wychowana w innym stylu i pomimo licznych prób, nie była w stanie kompletnie zerwać ze swoimi zasadami, które kontrolowały niemalże każdy jej aspekt życia od lat. Pozbycie się czegoś, co wyssało się wraz z mlekiem matki, wydawało się niemalże zadaniem niemożliwym do zrealizowania. Pozostawało jej więc dzielnie próbować tego dokonać, zastanawiając się nad tym, jaki tego będzie skutek. Uniosła jedną brew do góry słysząc jego komentarz odnośnie reszty przedstawicieli kardy nauczycielskiej. Z jej delikatnym i kobiecym głosem, słowa w jej ustach musiały wręcz brzmieć obłędnie. - Hux, myślę, że jesteś stworzony do tego, aby dogłębnie przebadać znaczną część rady pedagogicznej Hogwartu - stwierdziła luźnym tonem jakby dopiero po chwili miało dotrzeć do jej mózgu co w zasadzie właśnie powiedziała. Chociaż, z drugiej strony... Z tego, co było wiadomym dla Beatrice, to znaczna większość kadry nauczycielskiej nie była w żadnych formalnych związkach. W tych mniej formalnych znajdowało się zaledwie kilka osób, więc i tak wolnych było wystarczająco dużo, by Williamsowi na dłuższy czas wystarczyło rozrywki. Jednak tego nie dodała już głośno, zbyt zaintrygowana tematem bezpośrednio powiązanym z charakterem, który został podjęty przez jej dzisiejszego partnera. - To jaki charakter jest w twoim typie? - zapytała, naprawdę zaintrygowana tym, jaką odpowiedź od niego uzyska. Zawsze to jakaś świeża porcja informacji, a dotychczas zauważyła, że zaskakująco dobrze porozumiewała się z niespełna dwadzieścia lat starszym nauczycielem. Dlaczego by więc nie pogłębić tej wiedzy? Nie było sensu w dłuższych dywagacjach odnośnie sposobu dostania się przez Beatrice do miejsca, gdzie mieli zjeść te przeklęte zupy. Wiedziała, że facet i tak by nie odpuścił, co najwyżej stałaby się jeszcze większą atrakcją, noszona w tę i na zad przez kogoś, kto wyglądał właśnie tak jak on w tym momencie. Wolała więc dzielnie wytrzymać to, co zaplanował dla niej los, w postaci gościnnego występu dzisiaj Husley'a i po prostu spróbować pójść dalej. I faktycznie, zamierzała dotrzymać słowa odnośnie skarpetek i ich założenia w najbliższej możliwej przyszłości, bo przecież takiego prezentu nie można było tak perfidnie zmarnować. A wiedziała, że Beatrice Dear w t a k i c h skarpetkach z pewnością mogła wywołać niemałą furorę. - Z pewnością wydałeś na nie fortunę - skwitowała jego słowa. I dopiero wtedy dotarło do niej, że jej głos powoli wracał do swojego naturalnego tembru. Pozostawało więc mieć nadzieję, że za niedługo przestanie wyglądać jak przerażająca zielona istota, bliżej nieokreślonego pochodzenia. Słysząc pytanie odnośnie balu i uczestnictwa w nim, zaśmiała się głośno. Nie zamierzała tam się pojawiać. Od dnia swojego narodzenia brała udział w tylu balach, że miała w planie nie uczestniczyć w żadnym do końca swoich dni. Wychowanie w sztywnych zasadach czarodziejskiego rody niosło ze sobą wiele zalet ale i wad, które wciąż doskonale pamiętała. Tak samo jak to, że mimo wszystko potrafiła dosyć dobrze poruszać się na parkiecie i sprawiać wrażenie zadowolonej z życia. Wolała jednak unikać tego, jeśli tylko była w stanie, bo nie lubowała się w pokazie sztucznej elokwencji i manier z najwyższej półki pośród osób, które w normalnych sytuacjach zachowywały się gorzej, niż stado zwierząt prowadzonych na rzeź. – No niestety, nie trafiłeś – uśmiechnęła się w jego stronę z lekkim politowaniem wymalowanym na jej twarzy. – Nie dość, że nie idę ze swoim, jak to ładnie ująłeś, „ładnym chłopcem” to jeszcze, nie zamierzam wcale się tam wybierać – dodała po chwili, dochodząc do wniosku, że jej słowa mimo wszystko zasługują na dokładniejsze wyjaśnienia. W końcu nie musiał wiedzieć, że po prostu bale, to już nie jej bajka. I miała szczerą nadzieję, że nigdy ponownie się nią nie staną.
Nie była delikatna. Nie zwracała uwagi na swoje zachowanie i to, jak mogło być odebrane w tak cywilizowanym świecie. Reagowała instynktownie. Tak, jak uczył ją ojciec, brat. Zacisnęła usta, zwilżając je chwilę wcześniej. Ruchem głowy zgarnęła jasne pasma na plecy, lustrując wzrokiem swoją "ofiarę", którą okazał się dość nieobecnym i niezdarny chłopak. A może to ona na niego wpadła? Znała jednak ten typ spojrzenia, który pół wili wcale się nie podobał. Uniosła brwi, prychając cicho pod nosem. - Nie wątpię. - rzuciła z niedowierzaniem, wywracając nieco oczyma. Trafił swój na swego, bo przecież nie raz słyszała, jak to głupio dumna i uparta jest. Skrzyżowane ręce pod piersiami zacisnęły się, palce silniej oplotły ramiona. Błękitne ślepia zalśniły subtelnie w wątłym świetle jarmarkowych dyń oraz świec, jednak nie zrobiła nic poza tym. Wyrosła z czasu, gdy reagowała przesadnymi emocjami. Pracowała nad sobą każdego dnia. - Co rozumiesz przez oferty? Piwo czy szukasz naszyjnika? - zapytała wprost, wzruszając ramionami. Od tego przecież zależała jej odpowiedź. Jak na prawdziwego potomka wikingów przystało, piwem nigdy nie wzgardzi, a szukanie błyskotek kompletnie nie było dla niej. - Co robisz? Nie znała takich gestów. Wyglądał trochę dziwnie, ale na swój sposób elegancko. Westchnęła ciężko, przesuwając dłonią po twarzy, palcami przecierając oczy. - Te wasze zwyczaje.. Nigdy ich nie zrozumiem. To tak, jak z Kapeluszami. - mruknęła pod nosem, wzdychając ciężko. Łatwiejsze były spotkania z wioskową wyrocznią niż to. - Astrid. Dodała jednak, skoro on zdradził swoje imię w dość kulturalny sposób, pomijając wpadanie na innych. Dostrzegła też jednak galeony, po które dość szybko i ochoczo sięgnął. Dobra materialne były chyba dość ważne w Anglii, reagowano na nie z przesadnym entuzjazmem, zapominając o sprawach duchowych.