Ciche, przyjemne miejsce, osłonięte przed centralną częścią parku bujną roślinnością. Znajduje się tutaj tylko jedna ławeczka, bo często nie ma tu żywego ducha! Poza fauną, oczywiście.
Mogła trwać w tej chwili wiecznie, zwłaszcza że nawet po zakończonym pocałunku wciąż trwała w tej samej pozycji jak kamień. Dopiero po chwili otworzyła oczy i rozejrzała się ukradkiem pierw na prawo, a potem na lewo jakby nie wiedziała czy znajduje się nadal w tym samym miejscu. A może to był tylko jej podświadomy sen, nic się nie wydarzyło? Oblizała usta, nie.. Ona na serio ją pocałowała. To znaczy.. prawie, bo to Różyczka ją poprowadziła i złączyła faktycznie ich usta w pocałunku. Przymrużyła oczy i usiadła z powrotem na swoim miejscu kładąc tym samym ręce na swoich kolanach, patrzyła na twarz Rose. Jej mimika mówiła sama za siebie, pierw czuła zakłopotanie ale z czasem przeminęło i na jej młodziutkiej twarzyczce malowało się szczęście i zadowolenie w jednej postaci. Sama już nie wiedziała gdzie chciałaby się znaleźć, z jednej strony czuła drobniutki pociąg do Puchonki ale na serio bała się jej reakcji. Co jeśli jej to powie i ją wyśmieje? Tak więc nie ma mowy by jej o tym teraz powiedziała, chyba że.. sama będzie tego chcieć i wyjdzie tak, a nie inaczej.. nie? - Tak? Okej! Chodźmy więc, proszę. Jest mi strasznie zimno mimo tego szalika, ale nadal dziękuję że mi go dałaś! Jesteś urocza.. to znaczy ten.. miałam na myśli że się o mnie troszczysz, czy coś.. - Jęknęła cicho i popatrzyła na nią przestraszona. Podniosła się tak więc z miejsca na proste nogi i podała jej dłoń, oczywiście nieśmiało - Tak jak na nią przystało. Była z siebie dumna, poniekąd bo to co powiedziała spowodowało u niej drobny rumieniec i zaciekawienie w jednym.
Nagły entuzjazm małej, aż wystraszył na moment Rose. Zrobiła na nią wielkie oczy, ale po chwili uśmiechnęła się ciepło. Była taka słodka. Wstała powoli zaraz za nią, zdjęła z siebie płaszcz i zarzuciła na ramiona dziewczyny. Wyglądała komicznie w za dużym ubraniu, ale to jeszcze bardziej rozczuliło dziewczynę. Skoro Lotka nie krzyczała, nie płakała, nie była smutna po tym, co przed chwilą się stało, może by tak spróbować jeszcze raz? Stała bez ruchu i zastanawiała się nad tym, bo nie wiadomo, kiedy znów będą miały możliwość bycia gdzieś sam na sam. Tylko z tyłu głowy pojawiła jej się znów myśl o tym, że mogłaby zranić ta bezbronną dziewczynę. Jednak z każdą sekundą myśl ta była coraz dalej i dalej. Jak gdyby już jej nie dotyczyła. Może właśnie postanowiła, że nie pozwoli sobie, ani nikomu innemu na zranienie tej szczerej i delikatnej istotki? Kiedy miliardy myśli przelatywały przez jej głowę w tą i z powrotem, mimowolnie złapała dziewczynę za biodra i lekko przyciągnęła do siebie, popatrzyła jej głęboko w oczy i pogłaskała delikatnie po policzku wierzchem dłoni. Uśmiechnęła się delikatnie. Zdecydowanie już bardzo dawno do nikogo się tak nie uśmiechała. Tak, ten uśmiech mógłby topić lodowce. Zresztą dokładnie tak jak ciepły wzrok Szarlotki. Pochyliła się i połączyła ich usta w powolnym, delikatnym, ale bardzo głębokim i zmysłowym pocałunku. Rose kręciło się w głowie i drżała na całym ciele i to nie z zimna. Ciekawe co musiała czuć Lotka... Nelsonówna bardzo nie chciała kończyć tego, co zaczęła. Pamiętała jednak o tym, że jest zimno i nie mogą tak tutaj stać w nieskończoność. Odsunęła więc swoją twarz od tych cudownych oczu. Uśmiechnęła się szeroko i przysunęła swoje usta do jej ucha. - Mam nadzieję, że się podobało. - Mówiła tak, żeby muskać ustami jej ucho. Odsunęła się, wypuściła ją z objęć i chwyciła za rękę. - Tak, teraz mogę cię odprowadzić. - Mrugnęła do niej i pociągnęła w kierunku jej domu.
Już nie mogła się doczekać kiedy znów będzie mogła opuszkami palców zbadać jego fakturę skóry. Tak bardzo chciała mieć go tylko dla siebie w tej chwili, że zapomniała o moralności. Nie interesowało ją nawet to, czy ktoś ich przyłapie, zobaczy czy będzie podglądał. Jedynie co będzie mógł w takiej chwili zauważyć do dwoje spragnionych siebie ludzi, których złączyła miłość. Tak, miłość do siebie nawzajem. Nadal na dnie jej świadomości kotłowała się myśl, która za nic nie dawała o sobie zapomnieć - co jeśli Lucas ją zdradzi, co jeśli ona zdradzi jego? Tego żadne z nich nie przeżyje już po raz kolejny. Będzie to koniec i nic tego nie uratuje. Widząc przed sobą ławkę natychmiast do niej podeszła. Posadziła na niej chłopaka, a raczej pchnęła na nią, i sama usiadła na jego kolanach z chytrym uśmieszkiem. Nie czekała długo jednak na jego reakcję. Pochyliła się do przodu zawisając nad jego uchem. - Wybierzmy się na bezludną wyspę. Tylko ty i ja. Nikt więcej. - po czym lekko je przygryzła aby móc za chwilę wpić się namiętnie w jego usta. Jej ciało samo zaczęło reagować na jej poczynania. Siedząc okrakiem na chłopaku jej biodra zaczęły się same poruszać drażniąc strategiczny punkt chłopaka.
Czuł się teraz jak jej prywatna własność, mogła w pełni zrobić z nim co chciała i nikt jej tego nie zabronił... zwłaszcza Lucas który wręcz czekał na to by się w końcu nim zajęła. Patrzył na jej mimikę twarzy, aż nagle nie został pchnięty z pełną brutalnością na ławkę. Nim się zorientował Panna Oriane siedziała na jego kolanach i oddychała tuż koło jego ucha. Czuł że miała ciężki oddech i że planowała znacznie więcej, nie chciał by czuła się w takim razie zaniedbana. - Ciekawy pomysł, chociaż szkoda by było gdybym musiał Cię na tej wyspie schrupać bo na takiej wyspie byłabyś jedyną kobietą.. w sumie jesteś nadal i będziesz, ale tam bym spełnił parę ciekawych planów, skarbie. - Puścił jej oczko i mruknął cicho czując jak przygryza uszko i jak ociera się o niego, nie mógł wytrzymać dlatego też:
+18:
Rozsunął suwak od spodni i zsunął je odrobinę, to samo zrobił ze slipkami w których czekał gotowy do boju mniejszy żołnierzyk. Uśmiechnął się krótko i powoli odpiął guzik od jej spodni i pociągnął je do siebie wraz z majtkami, bez ostrzeżenia wszedł w nią i podkulił jej nogi by mogła wykonywać jakiekolwiek ruchy. W tym miejscu ich pole manewru było znacznie ograniczone ale trzeba było przyznać że Kray trochę myślał. - Dalej, misiu. Sama chciałaś to teraz musisz trochę pracować bo zmienić pozycję w tym parku będzie cholernie ciężko. - Zaśmiał się krótko i ponownie złączył ich usta razem, przejechał językiem po jej górnej wardze i złapał za jej pośladki wspomagając ją w tej chwili. Też miała ciężko i w pełni to rozumiał dlatego też podnosił ją do góry i do dołu wykonując powolne ruchy. Za to jej dłonie ułożył na swoim karku by mogła dopasować się do niego.
Chciała mu odpowiedzieć. W końcu ciekawa była jakie to miał plany względem niej. A może tylko się jej wydawało, że chodziło o nią. Może miał zamiar zbudować... domek, albo łódź. Tak łódź! Pewnie dalej myślałaby o takich głupotach, gdyby nie wszedł w nią. Dobrze, że już wcześniej była podniecona i nie miał z tym najmniejszych problemów. Czując go w sobie jęknęła. Dodatkowo adrenalina spowodowana możliwością przyłapania działała na nią w sposób podniecający. W końcu nie wiadomo kto może ich tutaj spotkać. - Pracować mówisz...- jej ochrypły głos wyrwał się z gardła. Skoro chciał aby popracowała to miała zamiar to zrobić. Oj nawet nie wiedział na co się porwał. Na chwilę zatraciła się w pocałunku. Jej język błądził po jego podniebieniu badając jego fakturę. Palcami stóp starała się podnosić do góry i w dół jednak było jej strasznie ciężko. Tym bardziej, że nie dosięgała ziemi. Zdecydowanie ta pozycja nie była najlepszą. Przerywając pocałunek wstała z niego opierając ręce o ławkę i wypinając się. Z chytrym uśmieszkiem spojrzała na chłopaka oblizując usta. Miała nadzieję, że zrozumie i podejdzie do niej. Spodnie, które jeszcze kilka chwil temu znajdowały się w połowie jej ud wraz z majtkami, opadły do kostek. Na ile jej pozwały rozchyliła nogi czekając aż Lucas w nią wejdzie.
Taak, bardzo wiele osób może ich spotkać w tym miejscu. Nie jedna osoba z Hogwartu przechadza się tymi ścieżkami tak po prostu dla relaksu, jest bardzo prawdopodobne że się na kogoś natkną lecz.. przecież o to tu chodzi, o tą adrenalinę. Gdyby nie ona zapewne zrobiliby to jak zwykle gdzieś w zaciszu jej, a raczej ich mieszkanka. Było nawet chłodno, dlatego też bliskość ich ciał była jak najbardziej na miejscu. Nie sądził że Oriane porwie się na aż tak bardzo szalony pomysł, najwidoczniej nie znał jej do końca. Bez chwili zastanowienia wstał i położył dłonie na jej gorących pośladkach, wręcz parzyły. Rozchylił je nieco i wszedł w nią brutalnie kładąc się prawie całym ciałem na jej. Złapał ją za włosy i ciągnął powoli do siebie sprawiając jej nieco bólu. Będąc w tej pozycji zdjął i drugą rękę z jej tyłeczka i włożył ją pod jej koszulkę. Była bardzo zimna więc liczył że pojawią się dreszcze i zimna skórka na jej ciele, zsunął nieco biustonosz do góry i zaczął ugniatać jedną z jej półkul. Kiedy tylko odwróciła głowę w jego kierunku zatkał jej usta nachalnym pocałunkiem, nie chcieli przecież żeby ktoś ich usłyszał, czyż nie? Taka zabawa w plenerze podobała mu się chyba dotychczasowo najbardziej, oby Ria była taka częściej bo zadowolić Lucasa będzie jej ze spotkania, na spotkanie coraz trudniej. Skoro od razu rzuciła się na głęboką wodę to chyba wiedziała z jakim chłopakiem ma do czynienia, miłe słówka były często widywane ale brutalność uwielbiał w kobiecie, to tak jakby pokazywała wewnętrzną siebie. Skończył pocałunek dodając. - Chcę usłyszeć że Ci się to podoba, mów mi o tym.. nawołuj moje imię skarbie.. - Wyszczerzył się delikatnie i klepnął ją mocno w tyłek puszczając przy tym jej włosy. Echo rozniosło się po lasku błyskawicznie.
Oriane była ostatnio bardzo szalona. Pragnęła spróbować wszystkiego tego, czego kiedyś się bała. A to była jedna z takich rzeczy. faktycznie, ta adrenalina była boska. Wprawiała ciało w delikatne dreszcze które dodatkowo wzmagały wszystkie odczucia. Już dawno nie czuła się tak wspaniale jak w tej chwili. Chciała więcej, intensywniej, mocniej, szybciej, brutalniej... O tak! Pragnęła brutalności. Czy to była pierwsza oznaka iż zamienia się w nimfomankę? Miejmy nadzieję, że nie choć pewnie chłopakowi by to nie przeszkadzało w zupełności. A może się mylę... Nawet nie zdążyła zareagować na jego dotyk, a już poczuła go w sobie. Chichy krzyk wyrwał się z jej gardła zamieniając w pomruk. Wyprężyła się niczym kotka chcąc go mieć głębiej w sobie. W tej chwili zapomniała o całym świecie. Liczył się tylko Lucas i ich przyjemność. Dodatkowym bodźcem było złapanie jej za włosy. Jeszcze nikt wcześniej jej tego nie robił. Było to dla niej nowe, ale zdecydowanie przyjemne doświadczenie. Zagryzając dość mocno usta starała się nie wydawać z siebie dźwięków, niestety było to niewykonalne. Każdy, nawet najmniejszy jego ruch w niej doprowadzał ją do białej gorączki. Jeszcze jego dłoń na jej piersi. Momentalnie na ciele pojawiła się jej gęsia skórka. Tak bardzo chciała go w tej chwili zobaczyć. Odwróciła głowę w jego stronę, lecz zanim cokolwiek dojrzała jej usta zostały zaatakowane. Po jego słowach myślała, że od razu dojdzie. Przeważnie to ona prowokowała słownie. Teraz sytuacja była odwrotna. I nawet się jej to podobało... Jednak skoro chciała aby krzyczała jego imię to musiał to widzieć. Odsunęła się od niego przerywając jego poczynania. Wiedziała, że może się mu to nie spodobać, ale jej to nie obchodziło. Z powrotem popchnęła go na ławkę i nie czekając na jakąkolwiek jego reakcję usiadła na nim od razu wkładając jego członka. Długo nie musiał nawet czekać na jej reakcję. Od razu zaczęła się poruszać, odrzucając swoje włosy do tyłu. Nie była to może najwygodniejsza pozycja, ale tylko tak mógł widzieć jej reakcje na twarzy. Prztyknęła delikatnie oczy wydając to coraz głośniejsze jęki. - Lucas... - zachrypnięty głos był dobrze słyszalny, a erotyzm bijący z jej głosu mógł parzyć. - Lucas... szybciej... Chcę dojść... Chcę... abyś doszedł... we mnie... - po odchyliła się tworząc ze swoich pleców łuk.
Hogsmade od zawsze zaskakiwało. I to nie tylko mieszkańców, ale właściwie każdego, kto choć raz miał okazję z nim obcować. Pierwsze spotkanie z tą wioską młodzi czarodzieje zawsze wspominali miło. A ich późniejsze wizyty wcale do gorszych nie należały. Jednak jak to mówią, wszystko co dobre musi się kończyć. To nie tak, że w Hosmade właśnie się skończyło, może bardziej los nie dopisał pannie @Lorna Azul bo gdy dzisiaj skierowała swe kroki do zagajnika w ogóle nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Zasiadła na ławeczce, która w tym zagajniku stała sobie dumnie i oddała rozmyślaniom, kompletnie niespodziewająca się ataku wrednych chochlików, które uciekły swojemu właścicielowi. I choć stworki te do dużych nie należały cechowała je nadmierna wredota potęgowana faktem, że czerpały one radość z uprzykrzania życia czarodziejom. Lorna, siedząca samotnie na ławce, była dla nich idealnym celem. Wszystko zdarzyło się tak szybko, ze Lorna nawet nie zdążyła zareagować, gdy owe chochliki złapały ją za uszy i uniosły ku górze. A biedną główną zainteresowaną zostawiły na jakiejś koronie drzew. I w sumie mógłby na tym poprzestać i już właściwie miały się zbierać, by psocić gdzieś dalej, gdy w zagajniku pojawił się @Barney Reed. Jego też nie ominął ten jakże pociągający lot na drzewo. Z pewnością dwójka ślizgonów przez długi czas jeszcze skarżyć się będzie na bolące uszy. Teraz jednak postanowili zastanowić się w jaki sposób sprowadzić się z powrotem na ziemie, bowiem skok z gałęzi na pewno do dobrych wyborów nie należał. Chyba, że któreś z tych państwa miało ochotę na złamanie sobie co najmniej jednej kończyny.
Info dla graczy:
-do waszej decyzji zostawiam, czy chochliki umieściły was na tym samym drzewie, czy też postanowiły każdego osadzić na innym. -zeskoczenie z drzewa nie jest opcją na wybrnięcie z sytuacji, bowiem, jak wspominane zostało wcześniej można nabawić się złamania. Pogłówkujcie wspólnie i obmyślcie jakiś sprytny plan jak zejść z drzewa. Jak nie uda wam się na coś wpaść Mistrzy Gry naprowadzi was na jakąś ciekawą opcję. -gra będzie nadzorowana, ale nie prowadzona przez Mistrza, także śmiało i bez problemów możecie pisać bez oczekiwania na posty od niego.
Biedna Lorna. Tego wieczoru miała nadzieję na spokojne refleksje na ławce i co? Wstrętne chochliki, najmniej majestatyczne i pozbawione godności stworzenia jakie mogła sobie wyobrazić. Zagajnik został wpisany wysoko na liście miejsc z którymi zawsze będą się kojarzyć nieprzyjemne sytuacje, właśnie tego dnia. Ale zacznijmy od początku. Po długim dniu chciała ułożyć sobie wszystko w głowie, a zagajnik uznała za odpowiednie do tego miejsce. Siedząc na ławce i myśląc zamknęła oczy i odchyliła głowę w tył opierając ją tym samym o oparcie. Jedną rękę położyła na specjalnie przeznaczonej do tego czynu podpórce, a druga zawisła pomiędzy oparciem a siedzeniem, gdyż znajdowała się tam odpowiedniej wielkości przerwa. Nagle poczuła, że coś ciągnie ją za uszy i to niezwykle mocno. Ta siła powoli, lecz skutecznie uniosła ślizgonkę w górę. Można sobie chyba wyobrazić jak bardzo bolały ją wtedy uszy, a słowo które przychodzi wtedy na myśl to "auć". Chochliki, to one. Rozpędziły się jak szalone i wzniosły wysoko. Dziewczynę pozostawiły na wysokim, bardzo wysokim drzewie, a przez liście przestała widzieć ich dalsze poczynania. Siedziała w koronie na chyba jedynej, stabilnej gałęzi. Reszta to jakieś mizerne gałązki, nie ma mowy by były przydatne przy schodzeniu. Stwierdziła też w drzewie zerową ilość dziupli, w które można przy nim wsadzić nogi. Zresztą do takiej wspinaczki nie nadawała się też kora. To drzewo było też wysokie, tak, że gdyby zeskoczyła, to pewnie trafiłaby do Munga.
- Czemu to musiały być chochliki? - mruknęła cichutko by jej nie usłyszały i nie męczyły dalej. Nigdy nie przepadała za tymi stworzonkami. Malutkie, złośliwe, bezlitosne. Nie potrafili rozpoznać wielkich czarodziei, nad każdym znęcały się jak potrafiły. Gdyby jeszcze miały jakiś powód, ale nie! Gdyby wszystkie magiczne zwierzęta miały stworzyć królestwo, chochliki na pewno mieszkały by na zamku. W zależności od króla zajmowały by posadę błazna lub siedziały cicho w jego podziemiach ze strachem by tylko nie narazić się władcy, który tylko z litości nie kazał ich wszystkich wybić. Za rządów Lorny, musiały by przywyknąć do tej drugiej opcji. Po za tym wiązała się z nimi mało przyjemna sytuacja, która na pewno była by jej największym sekretem, gdyby wieść o niej nie rozeszła się na całą szkołę. W trzeciej klasie bardzo dumnie została ślizgonką. Nikt za nią nie przepadał bo cały czas była tą "mądrzejszą". Na lekcjach nauczyciel wypuszczał po jednym chochliku na parę uczniów. Zwykle po chwili dawali sobie z nim radę. Jednak Lorna nie lubiła pracy w grupach i nie chciała dzielić sukcesu nad chochlikiem. Postanowiła wypuścić całą gromadę tylko dla siebie i skończyła niezbyt przyjemnie. Odebrano z jej powodu punkty Slytherinowi. Inni zapomnieli już o tym, ale ona załamała się. Nigdy więcej nie była w stanie pokonać chochlików. Nienawidziła ich z całego serca, ale nie potrafiła się zemścić. A teraz to one, przyszły tu i sprawiły, że dziewczyna darzy ich populację uczuciem milion razy gorszym od nienawiści.
Hogsmeade. To miasteczko większości kojarzyła się wspaniale. No bo który uczeń Hogwartu nie wyczekuje z niecierpliwością wyjścia do sąsiedniego miasteczka? Kupienia kilku rzeczy w sklepie Zonka czy zjedzenie słodyczy z Miodowego Królestwa? Jeszcze kilka lat temu sam Barney był jednym z tych dzieciaków, które siedziały jak na gwoździach, czekając na wyskoczenie do tego miasteczka. Teraz, jako student Hogwartu nie czekał już z takim wytęsknieniem, bo tam pracował. I choćby nie wiem jak kochał swoja pracę u Zonka, choćby nie wiem jak bardzo czekał na wypłatę należnych mu galeonów, nie chciało mu się czasami. Zwyczajnie nie miał humoru na pokazywanie i sprzedawanie młodszym rzeczy, które były idealne do zrobienia komuś magicznych kawałów. Dziś był jeden z tych dni kiedy do pracy wziął książkę, żeby w wolnej chwili czytać. Czytać, czytać i jeszcze raz czytać. Jednakże jak łatwo się domyślić, nie było mu dane odpoczywać w pracy. Dlatego też postanowił po skończonej robocie skierować się do zagajniku, gdzie zawsze był święty spokój. Ledwie wszedł do lasku i od razu zauważył chochliki. Te małe... Te małe skurczybyki, które go nie lubiły. Raz na lekcji uciekły z klatki i zrobiły naprawdę chaos w klasie. Naturalnie to Barney wylądował na żyrandolu. Wisiał tak sobie dopóki szata mu się nie podarła. Chłopak naprawdę źle to wspomina, bo dostał wyjca od ojca przy śniadaniu kolejnego dnia. Kto by pomyślał, że nauczyciele tak szybko kontaktują się z rodzicami uczniów... Dlatego właśnie, przez niezbyt wesołe doświadczenia z przeszłości, widząc je zaczął się wycofywać, ale chochliki były szybsze. Złapały go za uszy i zabrały go na jedno z drzew, na którym była już jakaś dziewczyna. Barney był jednak na wyższej gałęzi. - Pierdzielone chochliki. - przez takie właśnie stworzenia jak te, nie za bardzo lubił ONMS. Choć studiował ten przedmiot. Jednak ambicje nie pozwalały mu odpuścić, tym bardziej, że chciał jakoś zostać wężousty. Małe szanse, ale spróbować zawsze można, prawda? Reed spojrzał z dołu na dziewczynę, mrużąc lekko oczy. Kojarzył ją. Ze szkoły. Z pokoju wspólnego. Jak dobrze, że nie trafił w tej trudnej chwili na kolejnego Gryfona. W końcu wszyscy wiedza jaką niechęcią pałał do uczniów z domu lwa. Niektórzy ślizgoni też nie byli zbyt przyjemni, ale... Zdecydowanie wolał ludzi, których tiara przydziału przydzieliła do domu węża. - Myślę, że wiem co robić. - powiedział, uśmiechając się lekko pod nosem czego dziewczyna raczej nie mogła zobaczyć. Jak dobrze, że był studentem i znał zaklęcie Arresto Momentum. Gdyby nie to... Cóż, nie wiedziałby jak mogą się stąd wydostać. Byłoby raczej ciężko. A tak to... Po prostu rzuca się z gałęzi, a zaklęcie spowolni ich ruch przy samej ziemi. Proste? Jasne, że proste. - Jest takie zaklęcie, Arresto Momentum. Pewnie go nie znasz, prawda? - gdyby była studentką to by Barney wiedział. W końcu on sam nim jest i innych studentów na ogół kojarzył bardzo dobrze, chociażby z zajęć.
- Obiły mi się o uszy takie słowa, ale nie mam pojęcia co robi to zaklęcie - przyznała niechętnie, nie lubiła nie wiedzieć czegoś co inni wiedzą, a jeszcze bardziej nienawidziła o tym mówić. To właśnie zagwarantowało, że raczej nie polubi chłopaka. Po za tym miała nadzieję, też coś wymyślić, a nie, że od razu rozwiązanie poda jej ktoś inny, co z tego, że starszy? - Mam nadzieję, że mnie olśnisz zanim rzucisz tu jakiś czar, który jak się nie uda najpewniej spowoduje, że cali się połamiemy.
Sam Barney był na ogół zarozumiały i zawsze chciał być przed wszystkimi. Rodzice, ci adopcyjny dla jasności, zawsze mu powtarzali, żeby nie był taki do przodu, bo go w końcu z tyłu zabraknie. Jednak on sobie nic z tego nie zrobił i zawsze wprost musiał postawić na swoim. Ot, tak po prostu. Musiał i koniec gadania. Kiedyś go ta wada zgubi, jak i jego biologicznego ojca. - To zaklęcie powoduje spowolnienie lub zatrzymanie obiektu, w tym wypadku spadającego. Już nieraz je rzucałem, więc wszystko powinno wyjść bez żadnych istotnych przeszkód. Obstawiam, że jedynie lekko obijemy sobie kolana. - aż go skręciło w środku, gdy zdał sobie sprawę z tego jak miły miał ton głosu. Taki... Jak nie on. Cóż, dziwaczna sprawa, tym bardziej, że nigdy nie był jakoś specjalnie miły, szczególnie wtedy, gdy nieszczególnie mu na tym zależało. Tak jak teraz. Jego słowa powinny być jadowite, a nie tak miłe i przyjazne! Praca najwidoczniej zmienia człowieka. - Nie połamiemy się. chyba, że ktoś mnie zirytuje i źle rzucę zaklęcie. - Uff, wrócił jad w jego słowach. Sam Barney już się bał, że coś mu się stało! Na szczęście wszystko w porządku i tak jak zwykle, łatwo można było go zirytować. I to właśnie zrobiła ruda. Nie uszło jego uwadze to, że była niechętna do zawarcia nowej znajomości z kimś takim jak on, kto wie więcej o magii niż ona sama. Reed też taki był, nie lubił, gdy ktoś wiedział więcej od niego, ale zazwyczaj starał się tego nie okazywać, aby nie zniechęcać do siebie ludzi podczas pierwszego spotkania. Jak widać dziewczynie było to obojętne.
- Zirytuje, powiadasz? A to nie małe irytujące stworzonka, sprawiły, że się tu znaleźliśmy? Czyli jeśli wrócą, to się połamiemy, hę? Nie no, spoko. Zaryzykujmy. - Nie była zła, choć wiedziała, że to ona stała się przyczyną irytacji chłopaka. Przecież mała taki zamiar. Nie obawiała się też, że coś się stanie, była pewna, że zaklęcie zostanie rzucone dobrze, mimo tego, że "ktoś" go zirytował. Mimo iż się nie bała, a jego rozzłoszczenie ją bawiło, musiała, musiała go zawalić sarkazmem. Nie umiała się bez niego obejść, co tłumaczy zdanie przez nią wypowiedziane. Następnie spojrzała w dół. - Ile tu może być? Metr? Dwa? Więcej? - Po słowie "metr", lekko się uśmiechnęła, bo myśl o tym, że drzewo miało by być tak niskie, a ona miała by problem z zejściem z niego bardzo ją bawił. Dwa wypowiedziała dosyć normalnie, ale możliwość większej wysokości? Lękliwie.
Można nieco się zdziwić, gdy nagle spotka się w parku kilka hipogryfów. Okazuje się jednak, że są one oswojone - te inteligentne bestie w pełni ufają swojemu treserowi. On z kolei pilnuje, żeby nikt nie zachowywał się przy nich nieodpowiednio. Jeśli będziesz grzeczny, możesz dosiąść hipogryfa! W powietrzu, nad terenem całego parku, unoszą się czerwone lampiony kształtujące tor lotu. Jeśli tylko jesteś na tyle odważny, możesz spróbować przelecieć tą trasę.
Jeśli chcesz ścigać się z konkretnym graczem, oznacz go w poście. Następnie rzućcie kośćmi i sprawdźcie w powyższej rozpisce, jak wam poszło. Osoba z wyższym wynikiem wygrywa. Jeśli zależy ci jedynie na przyjemności wynikającej z lotu, to również rzuć kością! W końcu wyścigi to nie wszystko. Zobacz, co cię spotkało!
RZUĆ KOŚCIĄ:
Spoiler:
1 - Byłoby super, gdybyś nie szarpnął tak hipogryfem przy lądowaniu - spadasz z wysokości trzech metrów na ziemię. Kilka siniaków i tyle... Ale może następnym razem uważaj? 2 - Hej, ten tor jest po to, żeby się go trzymać! Robisz w powietrzu jakieś zygzaki i nie wiesz, czy to twoja wina czy hipogryfa. Kiedy wracasz na ziemię, mocno kręci ci się w głowie. Przez następne 3 posty jest ci niedobrze... 3 - Zaczyna się nieźle, ale kończy trochę gorzej. Wznosisz się zdecydowanie zbyt wysoko. Wracasz na ziemię przemoknięty do suchej nitki i trochę przestraszony - hipogryf ostro pikował... 4 - Oj, coś ci nie idzie. Nie możesz dogadać się z hipogryfem, więc cały czas wierzga, jakby chciał cię zrzucić. Kiedy docieracie na ziemię, zwierzę szybko od ciebie odchodzi. 5 - Chociaż z początku jesteś pełen wątpliwości, teraz nie żałujesz. Nie masz problemu z zapanowaniem nad hipogryfem. Możesz spokojnie podziwiać widoki. 6 - Lot jest niesamowity! Świetnie sobie radzisz. Słowem: bajka! Na ziemi dostrzegasz, że w twoje włosy zaplątało się jedno pióro tego niesamowitego zwierzęcia. Niezła pamiątka!
Jak cholernie zimno. Z tą myślą Lucy przechadzała się przez Hogmeade. A w zasadzie przedzierała się. Cały czas musiał uważać żeby nie wpaść na żadną zaspę lub nie poślizgnąć się na lodzie. Było jej cholernie zimno i z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej żałowała, że zgodziła się na to spotkanie. Jej wrodzony spokój w czasie zimy malała. Prawie znikał. W myślach przeklinała całą tą głupią porę roku, minusową temperaturę i śnieg. Przeklinała irytujące dzieci biegające sobie radośnie po ulicy i obrzucające się śnieżkami, całkowicie ignorując fakt, że sama kiedyś zachowywała się dokładnie tak samo. O mało nie wybuchła gdy w którymś momencie dostałą jedną ze śnieżek. Rzuciła dzieciakowi, który to zrobił, mordercze spojrzenie i już miała coś krzyknąć, jednak w ostatniej chwili się powstrzymała. Nie wart było sobie nawet strzępić języka. Strzepnęła tylko z siebie śnieg i poprawiła szalik. Miała dzisiaj wolne. Od pracy i szkoły. Z całego serca liczyła, że dzisiaj się wyśpi i odpocznie, lecz nadzieje te okazały się płonne. Z samego rana obudził ją wozak. Jej nowe zwierzątko domowe, które dostała na święta od brata i które nie zajmuję się niczym innym niż zarzucaniem Lucy wyzwiskami. Gdy uciszy go zaklęciem, zaczął się rzucać i trząść klatką tak bardzo, że ta o mało się nie wywróciła. Z widłakami miała niewiele do czynienia w rezerwacie. Widziała na ich temat wystarczająco dużo, by się do nich nie zbliżać. Normalnie kochała zwierzęta, lecz nie takie które na każdym kroku obrzucają ją obraźliwymi słowami. Takie niech się trzymają z daleka. Każdemu puściłyby nerwy przy takim potworze, a ona nie była święta. Miała wielką nadzieje tylko, że to spotkanie nie okaże się kompletną klapą i spędzi je w miarę miło. Gdy dotarła na miejsce ze smutkiem odkryła, że jest pierwsza i jeszcze nie ma jej towarzysza. Usiadła na pobliskiej ławce, wcześniej zaklęciem zrzucając z niej śnieg. Żeby zająć czymś czas wzięła patyk i zaczęła rysować na śniegu karykaturę źródła jej frustracji. Dorysowała widłakowi wielkie rogi i okropny, rozciągający się na pół twarzy uśmiech. Gdy z skończyła z satysfakcją dźgnęła go dwa razy patykiem. Ezra gdzie jesteś?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie tylko dla Lucy ten dzień był kompletną klapą. Ezra, choć obudził się w wyjątkowo optymistycznym humorze, teraz zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby, gdyby zapomniał o planach na ten dzień. Dwa kroki w którąś ze stron i tryskałby optymizmem na prawo i lewo, a tak... tak jedyną rzeczą, którą dzisiaj tryskał była krew. Wiedział, że w pierwszej kolejności powinien był udać się do pielęgniarki, ale z drugiej czuł już się lepiej. Krwawienie minęło, ból został znieczulony... Z resztą mógł poczekać do wieczora. Nie chciał zupełnie wystawiać Lucy. Dziewczyna pewnie i tak już się niecierpliwiła, bo podejrzewał, że Leonardo zajął mu trochę więcej czasu niż pięć minut. W tych okolicznościach stracił rachubę. Przez jakiś czas chodził w kółko, próbując wyłapać postać Krukonki. To nie powinno być trudne, biorąco pod uwagę, że wiedział, gdzie się umawiali, a jednak ludzie okryci płaszczami i owinięci szalikami aż pod czubek nosa nagle zaczęli wyglądać jednakowo. Czyżby Lucy znudziła się czekaniem? Lub zrezygnowała? Wsunął ręce do kieszeni i podszedł do zajętej przez kogoś ławki. W Zagaiku było wiele innych, ale nieodśnieżonych, a Ezra jakoś tymczasowo stracił ochotę na czary. - Mogę się... - Nie skończył, bo dźgające patykiem w śnieg dziewczę okazało się być mu dobrze znane. To był już drugi raz, kiedy Ezra miał problem z rozpoznaniem Lucy i wolał, żeby Krukonka o tym nie wiedziała. Tym bardziej, że jej mina nie wróżyła wiele dobrego. Z tego powodu zdanie dokończył w inny sposób niż myślał. - Wytłumaczyć. Przepraszam, że musiałaś czekać. Nastąpiło lekkie... hm nieporozumienie między mną i takim jednym chłopakiem. Podejrzewał, że kiedy dziewczyna na niego spojrzy, domyśli się, że było to czymś więcej niż nieporozumieniem. Ale przynajmniej brzmiało to łagodniej niż "bójka", a ostatnie na co miał ochotę to słuchać wyrzutów od Krukonki.
Powoli zaczynała się nudzić tym siedzeniem na ławce. Założyła nogę na nogę i podparła brodę na ręce wpatrując się dalszym ciągu w śnieg pod jej stopami. Zazwyczaj była cierpliwa. Potrafiła długo czekać na kogoś i się nie denerwować. W końcu była malarką i tatuażystką, a żeby stworzyć coś ładnego i godnego jej kunsztu musiała poświęcić na to wiele czasu, więc na brak cierpliwości nie narzekała. No właśnie... Normalnie. A to oznacza nie dziś. Aktualnie był zmęczona, zziębnięta i naprawdę nie miała ochoty długo czekać. Już traciła nadzieje, że Ezra przyjdzie i miała mu właśnie wysłać sowę pod tytułem „gdzie do cholery jesteś?”, gdy chłopak dokładnie w tej chwili do niej podszedł. Podniosła głowę i już miała się przywitać, lecz dostrzegła w jakim jest stanie. Był zakrwawiony i najwidoczniej był po jakiejś bójce. Momentalnie podskoczyła, rzuciwszy w nie pamięć chwilowe zniecierpliwienie. - Ja pierdole Ezra – wykrzyknęła z należytym sobie taktem. W końcu nie ma to jak miłe powitanie ze strony Lucy. Parę osób przechadzających się niedaleko obróciło się w ich stronę, lecz niespecjalnie się tym przejęła. Wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i pokazała mu ruchem ręki, żeby się nachylił. Wytarła mu delikatnie krew, którą miał na twarzy i płaszczu. - A co mu zrobiłeś? Przeleciałeś dziewczynę? Ukradłeś portfel? Zabiłeś... kotka? - mamrotała z niezadowoleniem pierwsze powody jakie przyszły jej do głowy. To musiało być coś poważnego, skoro ktoś mu tak przywalił. - A myślałam, że to ja mam dzisiaj beznadziejny dzień – powiedziała i westchnęła lekko. Gdy skończyła odsunęła się i zmrużyła oczy oceniając efekty. Chyba nabierała wprawy, w końcu robiła to już kolejny raz w przeciągu kilku dni. Tylko, że poprzednio był to Xavier i to Lucy była pośrednią przyczyną wypadku. Jednak nie było idealnie i Krukonka z niezadowoleniem ścisnęła wargi. Dalej wyglądał źle. Ostatecznie poddała się i wrzuciła chusteczkę do kosza, stwierdzając, że nic więcej nie może zrobić.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Musiał wyglądać gorzej niż podejrzewał, że Lucy zareagowała tak gwałtownie. Dobrze zatem się stało, że spotkali się w okolicy pozbawionej przedmiotów odbijających obraz. Przynajmniej sam nie musiał oglądać swojej twarzy, a to pozytywnie wpływało na jego samopoczucie. - Spokojnie, spokojnie, jest lepiej niż się wydaje - zapewnił ją natychmiast, jednocześnie poddając się jej woli i pozwalając jej na wytarcie krwi z jego twarzy, co swoją drogą było miłe, bo dziewczyna była wyjątkowo delikatna. Zaśmiał się z jej niedorzecznych pomysłów i w granicach możliwości potrząsnął głową. - Cóż, właściwie to stałem w miejscu, a on na mnie wpadł... - Wzruszył bezradnie ramionami z niewinną miną, kiedy wreszcie został uwolniony. Inna sprawa, że Ezra miał trochę niewyparzony język i gdyby nie to on i Góra zwana Leonardem na pewno rozeszliby się bez większej kłótni. Ale że zawsze lubił wtrącić swoje trzy grosze... Wyszło, jak wyszło. - Dlaczego twój dzień też był zły? To było dosyć pocieszające, że być może nie z nim był problem, a z dniem, który postanowił uwziąć się na biednych studentów. - Chodź, wygrana w wyścigu dobrze ci zrobi - zaśmiał się, łapiąc Krukonkę za nadgarstek i prowadząc do stada hipogryfów. Nie przewidywał, żeby miał duże szanse, będąc w takim stanie. Nie zamierzał jednak rezygnować z tej nietypowej atrakcji. No i gdzie lepiej zapomnieć o przyziemskich problemach niż kilkanaście metrów nad ziemią?
Spojrzała na Ezre, nie do końca wierząc w jego słowa i uniosła jedną brew. Może nie umierał, ale też nie wyglądał jak okaz zdrowia. Mimo wszystko nie naciskała, czy chłopak chce się przejść do skrzydła szpitalnego. Jeśli będzie taka potrzeba to Krukon na pewno tam pójdzie. - I tylko tyle? – zapytała z oburzeniem w głosie i spiorunowała go wzrokiem. Chłopak się od niej delikatnie odsunął, a ona zacisnęła zęby widząc jego niewinną minę. Zawsze denerwowały ją takie przejawy nieuzasadnionej przemocy. - Ty... troglodyto - fuknęła ze złością i trzepnęła go ręką w ramię. Nie była silna i za pewne chłopak nawet nie poczuł, ale w jakiś sposób musiała wyrazić swoje niezadowolenie. Odsunęła się lekko i podparła ręce na biodrach. Chciała się pokazowo obrazić żeby mu pokazać jak bardzo nie pochwala takiego zachowania, lecz ostatecznie wybaczyła mu. W końcu już dostał za swoje. - Nie tyle jakoś bardzo zły, po prostu jestem trochę niewyspana. Mam teraz takie nowe zwierzątko. Wozaka. Wiesz co to, prawda? On cały czas tylko krzyczy, a ja zupełnie nie umiem nad nim zapanować – marudziła sfrustrowana. Nigdy nie sądziła, że zacznie nienawidzić jakiegoś zwierzęcia tak bardzo. Nagle wpadł jej do głowy pewien pomysł. Spojrzała na niego. - A może masz ochotę go przygarnąć? - zapytała posyłając mu niewinny uśmiech. Pytanie było w zasadzie retoryczne, bo Lucy ani przez sekundę nie wierzyła, że chłopak się zgodzi. Spróbować jednak zawsze warto. Ruszyła za nim w stronę hipogryfów. Już wcześniej im się przyglądała, zastanawiając się co takiego te cudne zwierzęta robią w środku Hogsmeade. Spotykała już wcześniej wiele razy hipogryfy w rezerwacie i zawsze budziły w niej respekt. Dopiero teraz zrozumiała, co one tu robią. Treser zaprosił ich bliżej, namawiając na wyścig. Lucy z radością się zgodziła i podeszła powoli do jednego z nich. Zwierzę było całkowicie spokojne i prawdopodobnie nawet nie zauważyło jej istnienia. Dotknęła go jedną ręką, głaszcząc delikatnie po piórach. Treser pomógł jej usiąść wygodnie na jego grzebiecie. Oplotła dłonie wokół jego szyi wtulając się w miękkie pióra. Poczekała, aż Ezra do niej dołączy i oboje ruszyli. Zdążyła jeszcze tylko krzyknąć „powodzenia” i już leciała.
Kostka: 1 :c
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Mógł się spodziewać, że ze swoim bystrym umysłem Lucy nie uwierzy mu w tak platoniczny powód. Taka już była wada przebywania z inteligentnymi Krukonami. Westchnął cierpiętniczo i potarł ręką szyję. - No, powiedziałem mu, co sądzę. Nie parz tak na mnie, on też nie był jakoś wyjątkowo miły - rzucił na własną obronę. Nie żałował tego, co się stało. Ezra nie tolerował ludzi, którzy uważali się za panów wszechświata i chcieli dominować w każdej sytuacji. Czasami za swoje poglądy trzeba było dostać w twarz. Albo w ramię. - I znowu cierpię za niewinność. Uderzenie nie było mocne, ale Ezra zdecydowanie je poczuł. Tym bardziej, że wciąż był poobijany. Skrzywił się, ale jednocześnie tchnął cichym śmiechem. Pewnie mu się należało. - Kiedy go kupowałaś, nie zauważyłaś, że ma... jakby to powiedzieć, niewyparzoną mordkę? - Wyobrażał sobie taką przerośniętą fretkę, która z upodobaniem rzucała wyzwiskami. To mogło się przyczyniać do wzrostu depresji wśród ludzi. Jakim cudem pozwalano je sprzedawać? - O nie, już wystarczająco dużo ludzi dostarcza mi tej przyjemności. Ale odezwij się, kiedy zacznie obrażać wszystkich wokół, bo taki to by mi się przydał. Nie musiałbym strzępić języka na głupich ludzi. To był naprawdę niegłupi pomysł, jego zdaniem. Przez chwilę trzymał się z tyłu, obserwując jak dziewczyna dosiada jednego z hipogryfów i dopiero, kiedy widział, że siedzi bezpiecznie na jego grzbiecie, zdecydował się dołączyć. Poczuł jak jego żołądek nieznacznie się zaciska przez ekscytację, kiedy stworzenie zatrzepotało skrzydłami i uniosło się nad ziemię. To było... niesamowite. Ezra nie był jakimś wielkim fanem mioteł i wysokości. Ten lot był jednak inny, wymagał od niego mniejszego skupienia na sterowaniu, bo hipogryf sam doskonale wiedział, co ma robić. W zamian mógł podziwiać. A świat z wysoka był naprawdę niesamowity. Już miał rzucić jakimś komentarzem do Lucy, kiedy zauważył, że jego hipogryf zaczynał wyraźnie zaczął zbaczać z wyznaczonego toru i unosił się coraz wyżej. - Jak się tobą, na Merlina, steruje? - mruknął do siebie, z lekką paniką. Ale optymistycznie patrząc, hipogryf w końcu musiał wylądować, prawda?
- Ty i niewinność – powiedziała i prychnęła. Oczywiście żartowała, bo nie mogła się powstrzymać, żeby się z nim troszkę nie podroczyć. Spierać się z nim kto naprawdę zaczął, nie zamierzała w końcu nie było jej tam. Mimo to jakoś niezbyt mogła sobie wyobrazić, żeby Ezra była tutaj zupełnie bez winy. Nie ruszyła ją nawet jego mina ,,tego skrzywdzonego przez los” i smutne westchnięcie. Nie jej wciskać takie kity. Mimo to przyjęła jego próbę obronę lekkim skinieniem głowy i uśmiechem pobłażania. - To nie ja go kupowałam, zwariowałeś? Nigdy bym sobie tego nie zrobiła. Dostałam go od brata na święta, ale zupełnie nie wiem dlaczego, przecież jestem grzeczną dziewczynką – powiedziała żałośnie i zrobiła najniewinniejsza minę na jaką było ją stać. Nie wysłałby tego pomiotu diabła nawet najgorszemu wrogowi, co dopiero młodszej siostrzyczce. A ona wysłał mu taki ładny prezent. - Jak będziesz chciał to ci mogę go czasami pożyczać. Nawet nie nadałam mu imienia. Masz może pomysł na jakieś odpowiednie? - Ciągle nie mogła znaleźć jakiegoś idealnie oddającego jego charakter. Jak na razie głównie mówiła do niego „zamknij się”, co dość dobrze oddawało relacje między nimi. Mimo to nie była pewna czy to dobre imię dla zwierzaka domowego. Wyścig wystartował. Na początku dość mocno, (jeśli nie kurczowo) trzymała się szyi zwierzęcia. Jednak już po chwili zupełnie odpłynął z niej ten stres. Lekko się odchyliła i spojrzała w dół. Była dobre kilkanaście metrów nad ziemią i mogła stąd spokojnie podziwiać wszystkie widoki. Nie przepadała za lataniem i zawsze denerwowała się gdy była na takiej wysokości. Lot na hipogryfie to jednak było coś zupełnie innego, niż jakieś niewygodnej miotle. Nie czuła strachu przed tym, że spadnie. Wygodnie siedziała na jego grzbiecie, delikatnie cały czas głaszcząc go po szyi. Było dość zimno, lecz Lucy pierwszy raz od niepamiętnych czasów zupełnie to nie przeszkadzało. Rozejrzała się za Ezrą, który już odrobinę ją wyprzedził, choć w dość okrężny sposób lecąc trochę poza torem. O nie tak łatwo z nią nie wygra! Mimo szczerych chęci nie wiedziała jak ma przyspieszyć hipogryfem, który spokojnie leciał po wyznaczonej trasie. - No dalej wyprzedź swojego kolegę – zachęciła go nachylając się lekko do jego ucha. Na hipogryfie jednak nie zrobiło to najmniejszego wrażenia i dalej niespiesznie machał sobie skrzydłami. Zrezygnowała, więc z prób przyspieszenia go i znowu zajęła się oglądaniem widoków. Gdy już lot się skończył z gracją zeskoczyła na ziemię i poklepała hipogryfa po dziobku. Spojrzała na Ezrę, który – o zgrozo – był pierwsze i skrzywiła się z niezadowolenia. Kto to widział, żeby on taki poobijany i ranny wygrywał z nią wyścigi. Czy jakkolwiek można nazwać ten lot, który z wyścigiem niewiele miał wspólnego. - Wygrałeś – mruknęła pod chodząc do niego – ale to dlatego, że mój hipogryf strasznie się wlókł.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ostatecznie przewrócił oczami i z delikatnym uśmiechem zaakceptował ten brak wiary Lucy w niego. Miał dystans do niektórych cech swojego charakteru i dziewczyna ostatecznie miała trochę racji. Musiał jakoś z tym niestety żyć. - Kochany starszy braciszek - rzucił, starając się utrzymać pełne współczucia spojrzenie, w myślach jednak notując to jako wspaniały pomysł na przyszłe lata. Może niekoniecznie jako podarunek dla bliskich, ale tak czy inaczej, miało to pewien potencjał. - Rozumiem, że pudełko łajnobomb i wyjec już wyleciały do niego w podróż powrotną? Zamyślił się na chwilę. Nigdy nie był dobry w wymyślaniu kreatywnych imion. Tu pomóc nie mogło nawet jego krukoństwo. -T o prawdopodobnie niegrzecznie nadawać zwierzakowi imię, które oznacza roślinę, ale twój pupilek to Blekot jak się patrzy. Ewentualnie proponuję jakieś zaklęcie czarnomagiczne. Zawsze możesz mieć nadzieję, że któregoś pięknego dnia zadziała - zażartował, pierwszy raz przejawiając skłonność do ponurego poczucia humoru. Zazwyczaj był w końcu pogodną osobą. Złośliwą, ale w ten czysty i wesołkowaty sposób. Tak naprawdę niemal do samego końca lotu, Ezra niewiele widział, a jeszcze mniej mógł powiedzieć o tym jak radzi sobie koleżanka. Bardziej jednak interesowało go, jak zesłać swojego hipogryfa na ziemię. A w wymyśleniu tego genialnego sposobu trochę przeszkadzało mu odgłos szczękania zębów. Pomiędzy chmurami okazało się być wilgotno (zupełnie o tym nie pomyślał!), a i temperatura w takim wypadku wydawała się z dwa razy niższa. Nagle hipogryf mocno zapikował, a Ezra musiał złapać się mocniej jego szyi, żeby nie zlecieć. Kiedy tylko znalazł się na ziemi, odstąpił na kilka kroków od zwierzęcia, spoglądając nań wyjątkowo nieufnie. To nie był jego szczęśliwy dzień. Chwilę później dołączyła do niego Lucy, która, choć druga, przynajmniej tę małą wycieczkę pod chmury zakończyła z jakimś wdziękiem. - Za to mojemu dają chyba do popijania ognistą, bo był zupełnie nie do opanowania
Rodziny się nie wybiera, trzeba żyć z taką jaką się ma. Lucy nigdy z tego powodu nie narzekała. Dorastała otoczona miłością, opieką i miała naprawdę szczęśliwe rodzeństwo. Razem z rodzeństwem robili sobie ciągle jakieś psikusy, lecz miała nadzieje, że Artur już zdążył wyrosnąć z tego typu żarcików. Doszła jednak do wniosku, że się myliła dostając coś takiego na święta. - Nie – wyznała lekko się krzywiąc, bo nie miała w naturze, żeby mścić się na kimkolwiek. Chociaż tym razem trzeba chyba będzie musiała coś z tym zrobić. - Ale może uda mi się go wytresować. Wyśle zwierzaka z powrotem, a on będzie biegać za nim i krzyczeć ,,Artur to frajer”. Uśmiechnęła się na swój szatański plan, rozważając jednocześnie czy można szkolić w jakiś sposób widłaki. Zamyśliła się na chwilę rozważając jego propozycje. Blekot wydawał się koszącą opcją, ale zaklęcie czarnomagiczne chyba bardziej odwzorowywało jej uczucia do zwierzęcia. Sama do tej pory miała zwyczaj nazywania swoich zwierząt po nazwach zjawisk pogodowych. Stąd jej kuguchar nazywał się Huragan Isko, a sowa Tornado. Jednak te zwierzęta lubiła, a widłaka nie za bardzo i zdecydowanie nie zasłużył na taką ładną nazwę. - Insania amentia – zdecydowała pogodnie po chwili namysłu i uśmiechnęła się do niego, podzielając jego, dość czarne poczucie humoru. - Choć jest już trochę szalony, to całkiem mu pasuje.
Nie wiedziała jak mu poszedł lot na hipogryfie, bo straciła go z oczu. Pewnie dzięki temu całemu pikowaniu tak szybko dotarł na ziemię i ją wyprzedził. Zachichotała na widok jego nie-do-końca-zadowolonej miny i śmiesznej fryzury. Odwróciła się do hipogryfa, na którym leciał Ezra i lekko go pogłaskała. Był całkiem spokojny. - Po prostu musisz być dla niego milutki – powiedziała i przywołała chłopaka gestem. Złapała go za rękę i przyłożyła jego dłoń do piór hipogryfa. Zwierzę w dalszym ciągu się nie ruszyło i dalej spokojnie stało. - Zobacz jaki jest uroczy.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Musiał przyznać, pomysł Lucy na zemstę był o wiele lepszy, bo nie dość, że trzymający w oczekiwaniu - w końcu kto pozostawiłby taki prezent bez stanowczej reakcji? Tylko Lucy! - to jeszcze dający dużą satysfakcję. Gdyby tylko Krukonce udało się wytresować Wozaka w takim stopniu, Ezra własnoręcznie przygotowałby jej odznaczenie Młodszego Tresera Zwierząt. Ale no właśnie, gdyby. Nie słyszał jeszcze o udomowionych wozakach, ale może to dlatego, że nieszczególnie się tym tematem interesował. - Insania amentia. Jestem ciekawy jak będą reagować ludzie, jeśli będziesz miała nieszczęście wołać go publicznie - Zaśmiał się pogodnie, wyobrażając sobie miny tych wszystkim poważnych czarodziejów, którzy bez wątpienie poczują się zgorszeni takim wyborem imienia. - Swoją drogą, czym go karmisz? Mały gnom, myszka polna, niewinny krecik? Przeczesał palcami włosy i starał się je doprowadzić do porządku, widząc, że stanowiły obiekt rozbawienia Lucy. Wiatr okazał się być jednak mocnym utrwalaczem fryzury, bo mimo starań, sterczały we wszystkie strony. Wzruszył ramionami, dłużej się nie przejmując. - Ciężko jest być milutkim, kiedy masz wrażenie, że specjalnie chce cię zrzucić - wytknął jej, poddając się jednak jej woli i delikatnie gładząc pióra hipogryfa. Zwierzę spojrzało na niego tym oceniającym wzrokiem, ale nie zareagowało w negatywny sposób. - Na ziemi tak, całkiem uroczy. Ale myślę, że woli ciebie. Nie żebym go winił, to kwestia jego dobrego gustu. Uśmiechnął się, puszczając jej żartobliwie oczko. Ezra był typem bajeranta, nieważne, że z Lucy łączyła go tylko przyjaźń. Okazje do komplementów przyjmował z otwartymi ramionami. W końcu uważał, że każda kobieta zasługiwała na choć jedno takie słowo każdego dnia. Odsunął się od hipogryfa i oparł o znajdujące się tuż obok drzewo, z lekkim uśmiechem obserwując jak Lucy obdarowuje stworzenie czułym dotykiem. - Na co masz teraz ochotę? - zapytał, kiedy dziewczyna nacieszyła się już stworzeniem. Robiło się coraz chłodniej, a Hogsmeade obfitowało w wiele atrakcji, nie tylko tych na zimowym festynie.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Posiadanie własnego mieszkania wcale nie sprawiło, że Mefisto stał się przykładowym domatorem. Wiele ludzi posądzało go właśnie o przesiadywanie w bezpiecznym zaciszu własnego kącika, ale nic bardziej mylnego; on przecież z całym tym swoim subtelnym wycofaniem nie izolował się w czterech zamkniętych ścianach. Chętnie przemykał pomiędzy ludźmi, a jeszcze chętniej spędzał czas na łonie natury, gdzie mógł przynajmniej odetchnąć pełną piersią. Tak było i teraz. Mieszkanie przy Alei Amortencji jedynie ściągnęło go z hogwarckich błoni trochę bardziej w stronę bardziej lub mniej uroczych zakątków Hogsmeade. Czarodziejskie miasteczko zdawało się nieustannie tętnić życiem, chociaż jednocześnie otoczone było nieprzeniknioną aurą urokliwego spokoju. Wystarczyło tylko przebić się przez tłumy na głównej ulicy, wyminąć rozentuzjazmowanych trzecioklasistów z nosami przylepionymi do szyb wystaw sklepowych, a potem znaleźć drogę do miejsc przeznaczonych bardziej dla lokatorów. Chociaż w parku można było znaleźć całe chmary wychowanków czterech domów Szkoły Magii i Czarodziejstwa, to dalej znajdowały się tutaj zakątki znane jedynie spragnionym spokoju mieszkańcom pobliskich kamienic. Mefistofeles sam nie wiedział jak znalazł niesamowity zagaik gdzieś w głębi parku; spodobała mu się ta samotna ławeczka i cisza, tak kojąco wpływająca na zatroskany umysł. To popołudnie nie zostało przeznaczone na zwykłe odpoczywanie w pojedynkę. Ślizgon nie miał tego dnia zmiany w menażerii, zatem dokończył wszystkie sprawy w zamku i dopiero wtedy udał się w "swoje" strony. Chociaż wiele przyjemności sprawiało mu przygarnianie na noce Nessy, to i tak źle się czuł w dormitorium Slytherinu i nie spędzał tam więcej czasu, niżeli było to konieczne. Zbyt duże ryzyko napatoczenia się na kogoś, z kim nie miał ochoty rozmawiać - czy to jakiś Wąż, czy też dalszy sąsiad. Zresztą, brak pracy nie oznaczał od razu braku zajęć. Chłopak chciał oddać znajomemu przeklętą grę planszową, która po ostatnim spotkaniu nie opuściła progu jego mieszkania; ustronne miejsce miało zatem zapewnić komfort dyskretnego przekazania przedmiotu, którego posiadanie nie należało do szczególnie legalnych. Theria zasługiwała na coś więcej, niż zwykłe zapakowanie do paczki. Mefistofeles przysiadł na ławce, torbę rzucając sobie pod nogi. Planszę już nawet wyjął, wraz z kostkami i przytwierdzonymi doń pionkami kładąc ją obok siebie. Nieaktywowana wyglądała niepozornie, a częściowo przysłoniona Noxową kurtką nie powinna wzbudzać żadnych podejrzeń. Student zdążył wypalić papierosa, zastanowić się nad drugim, niemal przysnąć, a potem przejrzeć rzeczy ze swojej torby. Ostatecznie stanęło na znudzonym przeglądaniu wizbooka, z ukrytą w cieniu umysłu nadzieją, że znajomy jeszcze tutaj dotrze. Do tego czasu mógł ponapawać się towarzystwem siebie samego; szkoda tylko, że normalnie tak rozpaczliwie usiłował z własnej głowy uciec, niechętny do zgłębiania swoich myśli.
Zbliżały się ostatnie zajęcia w tym roku szkolnym, a co za tym idzie: euforia Liama związana z rozpoczęciem wakacyjnego czasu. Miał serdecznie dość późnego ślęczenia nad książkami, głowieniem się nad odpowiednimi proporcjami przy warzeniu eliksirów czy wymachiwaniem różdżką z miną eksperta, w głębi duszy czując, że zakłócenia po raz kolejny okażą się równie litościwe, co Craine. Niestety, zajęcia z tym panem jeszcze figurowały w jego kalendarzu jako zapowiedź najbliższych dni, więc Liam, jako doskonały, wzorowy uczeń (Tiara się pomyliła, powinien wylądować w Ravenclawie!), uznał, że wypada przypomnieć sobie teorię, żeby na przykład nie dostać od tego starego buca po łbie za brak znajomości ilości numeru strony, na której znajdował się jakiś losowy tekst: typowy Craine, czy coś. Wiedział też, że lada dzień czekały go egzaminy, toteż przy okazji chciał popróbować nową metodę nauki: podobno częsta zmiana miejsca, w którym rozpoczynało się naukę, pozytywnie wpływała na procesy zapamiętywania… ewentualnie chłopak po prostu to sobie wmówił, żeby mieć wymówkę na mały spacer. Jakby nie patrzeć – ostatni miesiąc spędził zamknięty w zamku. Niemniej faktycznie wolałby skupić się dziś na teorii, toteż upchał sobie w torbę trzy grube tomiszcza, traktujące o transmutacji. Liczył, że nie zastanie tam przykładowych ćwiczeń praktycznych… choć nawet jeśli, to czuł się ubezpieczony: odkąd otrzymał nową różdżkę, zawsze trzymał ją w kieszeni szaty, uznając to miejsce za bezpieczniejsze. Co innego stare bukowe drewno, które zapomniał wyjąć z torby i targał przez większość czasu wśród piór i pergaminów, nawet niekoniecznie świadomie… a więc teraz był uzbrojony w dwie różdżki, nie jedną! Czy można wyobrazić sobie lepszą pomoc dydaktyczną? Za lokum wybrał sobie pobliski zagajnik, w którym co prawda bywał naprawdę rzadko, ale pamiętał, że zazwyczaj bywało puste, a co za tym idzie – ciche. Spokojne miejsce sprzyjało nauce, prawda? Szedł sobie jedną ścieżynką, kierując się w stronę jedynej w parku ławki, ku swojemu zdumieniu zauważając, że została zajęta. Zwolnił nieco kroku, rozpoznając sylwetkę mężczyzny. O Merlinie… Czuł się nieco… nieswojo? Po ostatniej lekcji obrony przed czarną magią czuł się nieco głupio. Eh, chyba nie polubi tej Cortezowej. Boginy były przerabiane już tak dawno temu… nie czuł potrzeby, by do tego wracać. Szczególnie, że najgłębszy strach, który każdy trzymał w sobie nie brzmiał dla Liama jak dobra zabawa. I faktycznie tą dobrą zabawą nie było: nie chciał chwalić się przed całą klasą swoim dość drastycznym boginem… tym bardziej, że cechy ów wyjącego z bólu mężczyzny mogły urazić osobę, przez którą tego strachu się nabawił… to wszystko było takie… durne… nie na miejscu… po prostu… - Cześć, Mefi. – przywitał się mimo wszystko ze szczerym uśmiechem, choć było czuć u niego lekkie zmieszanie. Liam był klarowny i dość łatwy do rozszyfrowania; raczej słabo ukrywał emocje, ale uznał, że jeszcze idiotyczniej będzie mężczyznę unikać. Mimo wszystko nie mógł go winić za likantropię… - W zasadzie nie spodziewałem się spotkać tutaj nikogo… hm? – wyciągnął nieco szyję, przyglądając się trzymanej przez Noxa książce. – Oho.. ktoś tu pożytkuje swój czas na nabijanie sobie wizbookowych postów? Strzeliłbyś mi jakieś polubienie… albo napisał komentarz! Przynajmniej coś by się u mnie w końcu zadziało… trochę słabo mi idzie to wzbieranie na popularności. Ciągle zapominam coś wstawić. – zaśmiał się delikatnie, podchodząc bliżej, by ustawić torbę na ławce. – Chociaż ja ci mówię, że kiedyś będę mi-.. oj. Chyba coś strąciłem. – odparł, nieco mniej pewnie, od razu patrząc sobie pod nogi. W mgnieniu oka dostrzegł dwie dość ładne kostki, które zaraz znalazły się w jego dłoni. – Hah… weź… nie mam szczęścia. Dasz wiarę, że wypadły dwie jedynki? – uśmiechnął się zdecydowanie szerzej, jakby tak prosta sytuacja faktycznie go rozbawiła. – Skąd tu w ogóle kostki? Masz jakąś grę? – zagadnął wesoło, absolutnie nie zdając sobie sprawy, że z momentem wypowiedzenia tego pytania… podleciały do niego chropianki.. dużo, dużo chłopianek… - Eeh? – zamrugał zaskoczony, zerkając za małą chmarą, która upatrzyła sobie wystające z torby, bukowe drewno.