Ciche, przyjemne miejsce, osłonięte przed centralną częścią parku bujną roślinnością. Znajduje się tutaj tylko jedna ławeczka, bo często nie ma tu żywego ducha! Poza fauną, oczywiście.
Autor
Wiadomość
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie miał pojęcia, co powinien ze sobą robić. To było w chuj męczące i chociaż starał się jakoś w sobie nie zapadać, czy nie robić innych, podobnych, pojebanych rzeczy, to miał z tym spory problem. Całe życie uważał, że nie angażuje się nadmiernie, że nie przelewa na innych swoich emocji i nie próbuje zatrzymać ich przy sobie siłą, czy coś, ale to było gówno warte twierdzenie, na które nie mógł nic już poradzić. Starał się żyć normalnie, na ile było to możliwe, ale widmo utraty wzroku na pewno mu w tym wszystkim nie pomagało, ostatecznie zatem kręcił się nieco jak pojebany z miejsca w miejsce, jedząc, pijąc i wybierając się na te przedmioty, które go interesowały. Jego życie stało się tak żałosne, że kiedy spoglądał na własne odbicie w lustrze, dochodził do wniosku, że niżej zapewne nie mógł już upaść i generalnie to czuł się z tym chujowo. Być może właśnie dlatego, kiedy Moses pojawiła się chuj wie skąd i chuj wie po co, zaproponowała piwo i na dokładkę wywołała te pojebane fajerwerki, przystał na jej propozycję, wychodząc z założenia, że w razie czego zaleje się po prostu w jebanego trupa i to na pewno będzie doskonałe rozwiązanie dla większości jego problemów. Oczywiście, to było gówno prawdą, ale zawsze mógł próbować sobie wmówić coś innego i chuj. - Prosi się, żeby mu znowu obić mordę - mruknął w odpowiedzi, ale bez większego entuzjazmu, a potem jedynie skinął lekko głową na znak, że doskonale wiedział z kim ma do czynienia. Pamiętał, co się wtedy stało, ale nie bardzo miał ochotę się nad tym zastanawiać, tak samo jak nad uwagami dotyczącymi jego wzrostu, czy czegokolwiek podobnego. Zapalił, kiedy tylko miał taką możliwość, a potem dość niespodziewanie parsknął, chyba po raz pierwszy wybudzony na tyle, żeby podjąć jakąkolwiek rozmowę, chociaż jego krzywy uśmiech wskazywał na to, że jego życie jest w chuj pierdolnięte. - Spodziewałaś się, że będę skakał z radości? Trochę chujowo żyje się, kiedy wiesz, że możesz stracić wzrok, rodzina wypierdoliła cię z domu, jedna z osób, której na tobie zależało nie żyje, a druga leży w Mungu i chuj wie, czy kiedykolwiek z niego wyjdzie - stwierdził, wzruszając ramionami i zaśmiał się, bo jego życie było tak zjebane, że nawet nie było sensu za głośno o tym mówić, ostatecznie bowiem to niczego by nie zmieniło i nawet nie czuł szczególnego ciężaru, kiedy wypowiedział to wszystko, ot, podał jebane, suche informacje, nic więcej. Uciekać nie zamierzał, chociaż mógł sprawiać takie wrażenie, a na jej prośbę po prostu uniósł lekko brwi, po czym potarł ze zmęczeniem oczy, zastanawiając się, czy ona w ogóle wie, na co się pisze. Kiedy ostatni raz wywoływał wizję, skończył niemalże tak tragicznie, że nie było czego zbierać z podłogi, a Lou przysięgała mu, że go zapierdoli, jeśli tylko to powtórzy. Cóż, od tego czasu minęło tyle miesięcy, że mógł spokojnie machnąć na to ręką, dochodząc do wniosku, że jego życie już bardziej popierdolone na pewno nie będzie. - Po prostu widzę. Jakbym spacerował za osobą, której dotyczy moja wizja, ale często nic nie slyszę - odparł, wzruszając ramionami. - Wiesz, że na popełnienie samobójstwa są łatwiejsze sposoby, niż proszenie mnie o pomoc? Ale jeśli chcesz się ze mną wpierdolić w jakieś gówno, to proszę bardzo - stwierdzil, po czym otrzepał dłonie o dżinsy, uśmiechając się z pewną dozą rozbawienia, a potem wyciągnął w jej stronę ręce. - Też czujesz to pierdolnięcie, jak jesteśmy blisko siebie, prawda?
Szczerze mówiąc nie mam zielonego pojęcia o Brewerze, co przeżywa i jak ma niesamowicie chujowe życie ostatnimi czasy. Moje jedyne informacje o nim to przewodniczący kółka, jasnowidz i parę nieprzydatnych informacji od Boyda. Dlatego nie wiem, że powinnam go traktować może inaczej z jakimś współczuciem, albo ostrożnością. Tego drugiego i tak nie posiadam, więc wątpię, że cokolwiek by to dało. - Jak zwykle - stwierdzam tylko ze wzruszeniem ramion na obicie mordy Callahana. Samodzielnie już kilka razy to zrobiłam. Nie chcę jednak dziś o nim gadać, tylko skupić się na swoich świetnych wizjach i próbach powstrzymywania ekscytacji przed spotkaniem z kimś o podobnym... problemie? darze? co ja. Kiedy mam okazję również sobie palę papierosa, kontynuujemy więc spacerek, który był bardzo przyjemny, a rozmowa niesamowicie lekka, szczególnie po słowach Maxa. - Czemu możesz stracić wzrok? - pytam najpierw, zerkając mu w oczy, jakby one miały mi przynieść jakieś rozwiązanie. Zaś na kolejne słowa krzywię się lekko. Nie na przesadną szczerość, to szanuję, ale na sytuację o której mi mówi. - Ach, przykro mi, czy kurwa coś. Powiedziałabym jakieś wszystko będzie dobrze. Ale kto to kurwa wie - mówię bardzo elokwentnie z dozą empatii dorównującej prawdziwej Puchonce. - W sumie my możemy wiedzieć - mamroczę jeszcze pod nosem mądrze, bo skoro dwójka jasnowidzów nie potrafi sprawdzić jak potoczy się ich przyszłość oznaczałoby to, że bardzo bezużyteczna z nich para. Co pewnie jest prawdą. Czy wiem w co się pakuję? Nie mam zielonego pojęcia. Ostatnio jak miałam wizję przepowiedziałam śmierć, o mało nie spadłam z góry, byłam nieprzytomna przez chuj wie ile czasu i zarzygałam igloo przyjaciela. Wobec tego dziś postanowiłam z obcym typem wypróbować zdwojoną siłę mojego daru. To cała rozsądna ja w pigułce. - Och... ja odczuwam emocje innych i mówię coś dziwnym głosem, który rzadko sama słyszę - mówię stwierdzając ze zdziwieniem, że ponownie dar objawia się w kompletnie inny sposób i odrobinę się martwię. Co będzie jak ja zacznę gadać, on nic nie usłyszy, bo akurat będzie błądził gdzieś wizją i tyle z tego będzie? - Wpierdalanie się w gówno to moje życiowe motto - oznajmiam i patrzę na ręce chłopaka, wyciągając swoje, ale po chwili szybko je cofam. - Usiądźmy. Zawsze mdleję po wizjach. Często też rzygam i w ogóle jest to bardzo nieatrakcyjne i przerażające - mówię na wszelki wypadek i bez krępacji siadam na ziemi, czekając aż ten zrobi to samo. Uśmiecham się szaleńczo na jego kolejne słowa. - Nooo... Aż nie wiem do czego to porównać! Jakbym czuła, że coś ma nadejść i czuję jakąś energię, ale nie wiem jak to określić. Jakbym czekała na orgazm, tylko bez początkowej przyjemności. I bez końcowej. Jak zwykle bez specjalnych skrupułów próbuję to opisać i nie potrafię znaleźć ani ładnych słów, ani porównań. W końcu oddycham spokojniej i wyciągam chłodne dłonie, by złapać chłopak. Nie potrzeba długo, bym nie poczuła kolejnej fali dziwnej energii, uśmiecham się jak wariat na początku i lekko podciągam do góry dłonie, by opleść długimi palcami nadgarstki Maxa. Łapię je mocno, bo już czuję jak jakaś siła próbuje rozszarpać mi gardło i zabrać cały głos dla siebie. Walczę z oczami, które już szybują ku górze. Zwykle zajmuje mi sporo pogawędki, bliższego poznania i wywołania większych emocji. Jednak przy nim, pojawienie się wizji to tylko kwestia czasu.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Może kiedyś miałby jakieś opory przed mówieniem o tym, co się z nim dzieje, czy jaki jest, ale jakoś ostatnimi czasy stracił w tym względzie hamulce, jednocześnie mając wrażenie, że nie znajduje żadnej przyjemności w poznawaniu nowych ludzi, co w jego wypadku było w chuj dziwną sytuacją, ale nie zamierzał się nad tym za mocno pochylać. Ostatecznie zatem nie powiedział nic na wzmiankę o Boydzie, bo właściwie chłopak chuja go w tej chwili obchodził, a później przez dłuższą chwilę palił, aż w końcu parsknął rozbawiony, kiedy towarzysząca mu dziewczyna wyraziła się w taki, a nie inny sposób w kontekście tego, co się z nim działo. I chuj. Potarł kark, a potem wzruszył ramionami, jakby w ten sposób chciał dać jej znać, że właściwie to nie ma pojęcia, co go czeka, a pierdolenie o tym, że wszystko będzie dobrze faktycznie jest tylko pierdoleniem, więc nie zamierzał się w tym grzebać. - Mój ojciec uważał, że jestem psychiczny, bo mam te wizje, więc próbowałem je powstrzymywać. Im bardziej z tym gównem walczyłem, tym było gorzej. Dostałem ostrzeżenie, że jeśli nie nauczę się nad tym panować, to stracę wzrok. Koniec bajki, takie tam pierdolone gówno, więc jakoś powinienem się za to porządnie zabrać, chociaż Albescu opierdoliła mnie porządnie, kiedy dowiedziała, że sam próbowałem wywołać jakąś wizję - stwierdził, wyraźnie teraz rozbawiony tym faktem, ale jakoś nie pochylał się nad tym szczególnie mocno, zaś kolejne słowa dziewczyny spowodowały, że uniósł lekko brwi, bo faktycznie wyglądało na to, że każde z nich przerabiało ten cyrk w inny sposób, co było jednocześnie fascynujące i niepokojące, ale skoro zamierzała się wpierdalać w gówno razem z nim, to nie miał nic przeciwko, nawet grzecznie usiadł razem z Puchonką. - Nie masz o czym pierdolić, sam sobie rzygam po nogach, no, rzygałem, póki nie wypiłem jakiegoś pojebanego eliksiru, od tej pory niektóre objawy ustąpiły, ale łeb mnie dalej napierdala i chuj wie, co jeszcze - powiedział, a potem przekrzywił lekko głowę. - Z końcową możemy sobie jakoś poradzić - stwierdził, wyciągając do niej ręce, a kiedy go dotknęła, poczuł, jakby go coś faktycznie pierdolnęło, a mięśnie po prostu z miejsca mu się naprężyły. Głowa nie bolała go właściwie do tej chwili, bo ledwo się ze sobą stuknęli, a już ruszyła cała pojebana karuzela śmiechu, więc Max ze wszystkich sił próbował pozwolić na to, by te pieprzone drzwi w jego umyśle pozostały otwarte, żeby wizja mogła przyjść, tak jak tego sama chciała.
Świetnie, ja prawie nigdy nie miałam oporów, żeby cokolwiek powiedzieć, mądrego czy nie, osobistego czy nie bardzo. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że część rzeczy powinnam zostawić dla siebie... Jednak trudno mi było nad tym zapanować większość czasu, bo nigdy się nie starałam. A bardzo lubiłam szczerość. Potem nastąpił chwilowy festiwal żenady, kiedy próbowałam powiedzieć coś mądrego znad palonego papierosa, ale wyszło jak wyszło, prychnięcie na to nie było w sumie najgorszą reakcją, jakiej mogłam się spodziewać. Jednak strasznie mnie zmartwiła akcja z oczami. Czy wobec tego ja mogłam stracić głos? Jak ludzie wytrzymaliby bez mojego rubasznego rechotu! Aż sama nie wiem na co najpierw zareagować, bo wszystko co powiedział mnie martwi na równi. - Mi kazali wywoływać - mówię dość zaniepokojona kwestią Albescu. - Starzy i jacyś ponoć specjaliści; moja rodzina ma fioła na punkcie daru. I też miałam. Jebałam jad bazyliszka, by je wywołać. Mogłam po nich kurwa dosłownie chodzić i manewrować... niesamowite; gdyby nie fakt, że wiesz... kurwa, umierałam, nie? - gadam sobie i gadam, odrobinę za dużo, ale strasznie się jaram, że spotykam się właśnie z kimś kto może mieć chociaż odrobinę podobne przeżycia do mnie. - Co za eliksir? - pytam jeszcze kiedy siadamy razem i biorę parę głębszych wdechów, zanim nie złapię rąk Gryfona. - Co ty, jak mnie zaraz zobaczysz, prędzej wpierdolisz krzak, niż pomyślisz o końcowych przyjemnościach - mówię śmiejąc się wesoło i już łapiąc go za ręce, by wyruszyć w świetną podróż! Już widać jedynie moje białka, a pajęczymi palcami oplatam silnie nadgarstki chłopaka. Ale co najważniejsze czuję jak ktoś odbiera mi głos. Zaczynam mówić, ale nie słyszeć, czuć, ale nie swoje emocje. Jedyne co mi zaraz pozostanie to poczucie smutku, żalu, rozpaczy, którą właśnie odczuwam. Nie mam pojęcia co właśnie wydobywa się z moich ust, ale żal, który ściska moje serce jest prawie taki sam jak w paskudnym igloo Huntera z Eskilem obok. Ze mnie zaś wydobywa się gardłowy, przerażający głos. - Białe ściany, blady człowiek, biały trup. Jak wygląda, jak to się stało, kiedy, dlaczego. czy mogłeś coś zrobić? Jesteś sam, znowu sam; jasne włosy, spojrzenie bez życia, złamane serce, otwarte okno. List w dłoniach, z żalem, informują; ale w końcu, koniec czekania. Przecież wiedziałeś. Mam dość. Chcę złapać powietrzę, puszczam dłonie Brewera, by spróbować wydrapać sobie gardło, byle tylko wróciło z powrotem do mnie, wbijam paznokcie w swoją skórę. Już sama nie wiem czy wygrywam czy przegrywam tą bitwę, ale opadam przynamniej na ziemię. Jak zwykle drgawki wstrząsają moim ciałem, lekka piana toczy się z ust, zanim nie opadam już kompletnie bez sił. To musiała być okropna i uciążliwa wizja. Wiem to, bo kiedy wracam do rzeczywistości, nie mam siły nawet podnieść powiek przez kilka sekund. Ocieram usta i przekładam się na bok, bez słowa, zastanawiając się czy zaraz się porzygam, czy może zdążę gdzieś odejść. Próbuję więc uspokoić swoje ciało jak i okropne emocje, które nadal odczuwałam.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nie czuł najmniejszej potrzeby, by cokolwiek dłużej ukrywać, a już na pewno nie przed kimś, kto mimo wszystko miał jakieś pojęcie na temat tego, co się z nim dzieje, a może przechodził po prostu przez podobne gówno, które zaczęło go już co najmniej irytować i wiedział, że to była najwyższa pora, żeby coś z tym zrobić. Uniósł lekko brwi, kiedy usłyszał wyjaśnienia Puchonki, zastanawiając się, która z rodzin była bardziej popierdolona, bo jakoś nie uśmiechało mu się odpieprzanie rzeczy, o których mówiła, w końcu kto normalny wypiłby jad bazyliszka? Z drugiej strony, sam z własnej woli wpierdolił eliksir pochodzenia absolutnie nieznanego, nie mając pojęcia, jakie ma w sobie składniki, więc właściwie równie dobrze mógł połknąć coś równie niesamowitego, co mogło zmieść go z powierzchni ziemi. - Wpierdalałaś jad bazyliszka? I co jeszcze kazali ci żreć? - spytał w końcu, nie mogąc uwierzyć w to, że ludzie naprawdę potrafili być tak popierdoleni, to czasem jednak przechodziło jego pojęcie, zostawiając go w miejscu, z którego nie mógł tak po prostu wyjść. Później wzruszył lekko ramionami, kiedy postawiła mu pytanie, bo szczerze powiedziawszy, nie miał najmniejszego pojęcia, co udało mu się łyknąć, to było niczym pieprzony kociołek ze zlewką wszystkich możliwych eliksirów. - Chuj wie, mam nie szukać tego eliksiru, więc tyle o tym gównie wiem. Równie dobrze mogłem połknąć jakąś jebaną truciznę, wcale bym się nie zdziwił. Nie zdążył nawet powiedzieć, że krzak nie byłby zbyt atrakcyjny do wpierdolenia, kiedy głowa niemalże pękła mu na pół. W czasie kiedy Freddie mówiła, on po prostu widział, dostrzegał to wszystko, każdy najdrobniejszy szczegół, jakby mógł spoglądać w przyszłość przez nieskończoną wręcz liczbę czasu, jakby miał wieczność, by zapamiętać barwę włosów, czy kolor pergaminu, na którym zapisany został list; każdy najmniejszy szczegół był tak dokładny, że Brewer był w stanie powiedzieć, jak głębokie były żłobienia na pościeli, na którą spoglądał. Słońce zachodziło, jego promienie były tak dziwnie ostre, że Maxowi robiło się od tego w chuj niedobrze, ale nie mógł uciec spojrzeniem, chociaż ucisk na skroniach stawał się po prostu niemożliwy do zniesienia, nie był w stanie oddychać, bo wiedział doskonale, na co patrzy i wcale nie chciał na to patrzeć, więc kiedy Freddie zerwała ich więź, a on jeszcze przez chwilę miał przed oczami ten sam pieprzony obraz, jedyne co mógł zrobić, to wydać z siebie przeciągłe, gardłowe wycie, które pojawiło się nieoczekiwanie samo z siebie. Później osunął się na ziemię, wracając do świadomości, czując jednak, że łeb mu pęka, że boli go tak mocno, iż nie jest w stanie nic na to poradzić, a ziemia pod jego plecami - nawet nie wiedział, kiedy się położył - drżała w sposób, którego nie był w stanie opanować. Czul jebaną żółć w gardle, ale nie był w stanie zwymiotować, jednocześnie mając wrażenie, że jest w stanie tylko zapadać się w sobie, coraz mocniej, mocniej, mocniej i głębiej, a obrazy, jakie widział, wypalały się coraz mocniej przed jego oczami. - Widziałaś to, co ja, czy nic? - spytał w końcu matowo.
No i super, rozmawiamy sobie od serca, licytując się kto w przyszłości będzie mieć bardziej zrytą banię, przez to co powszechnie nazywane jest "darem". Coś co ludzie wręcz szczerze chcieliby mieć. Szczególnie na przykład cała moja rodzina Moses. - Gówno - odpowiadam z uśmiechem, nie mogąc się powstrzymać od tej głupiej, dziecinnej uwagi. - Nie no dali mi kiedyś jakąś małą dawkę, ale jak ogarnęli co to to mi zabrali, bo wiesz kupę dziwaków, którzy mieli mi pomóc przyciągali. Ale wiesz jak raz tego spróbujesz, to kurwa... - wzdycham aż przypominając sobie dni w ciasnym pokoiku nad barem, gdzie próbuję wstrzyknąć w siebie trochę jadu. Prawdopodobnie gdybym nie miała wytrzymałości czarodzieja, a mugola, nawet mój roczny odwyk niewiele by mi pomógł. - Ktoś mógłby do chuja wymyślić jakiś eliksir na lekkie ataki jebanej przyszłości. Ale cóż, zakładam, że kiepskie sny, albo malowanie obrazeczków... to pewnie się nawet nie spocą specjalnie - mówię trochę opryskliwie traktując ludzie, którzy nie przechodzili tego tak spektakularnie jak ja. W końcu jednak zaczynamy najlepszą randkę w historii. Jeden widzi coś czego nie powinien, drugie mówi, samo nie wie co. Obydwoje za to czują się naprawdę paskudnie i okropnie, przez emocje swoje, innych i przez swój okropny dar. Nie słyszę okrzyku chłopaka, bo zwyczajnie padam na trawę w swojej padaczkowej rutynie z pianą w ustach. A kiedy kończę, próbuję złapać powietrze, zaczerpnąć je szamocząc się na trawie i łapiąc za gardło. Zaś po tym jak z trudem je wciągnąć, jestem kompletnie nieprzytomna. Kiedy otwieram oczy i zastanawiam się nad rzyganiem, orientuję się, że Max jakże uroczo również położył się na ziemi. I obecnie jak para meneli w zagajniku, próbujemy się doprowadzić do przytomności. Pluję trochę na ziemię, nadal leżąc na niej zmęczona, aż w końcu wstaję z miejsca i ignorując pytanie Maxa, ukrywam się za krzak. By tam rzucić się na kolana, zwymiotować, wziąć trzęsącymi się rękami miętówkę i chwilę odpocząć z dala od chłopaka. Wracam na miejsce i opadam na ziemię z ciężkim westchnieniem. - Coś tam, widziałam, nawet się trochę słyszałam. Czułeś moje emocje? - pytam czy moje wizje też jakoś na niego wpłynęły. To jednak koniec moich pytań. Otwieram plecak, nadal leżąc na ziemi i wyciągam butelkę alkoholu. - Whisky? Piwo? Najebiemy się i zapomnimy o tym co widzieliśmy? I o wszystkim? - proponuję uprzejmie i wyciągam wolną od butelki dłoń w stronę chłopaka, by, bardzo delikatnie, żeby nie zostać porażona wizją, dźgam w ramię Brewera.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nie miał najmniejszych oporów przed mówieniem o tym, co leżało mu na żołądku, nie czuł się z tego powodu jakoś źle, może dlatego, że Moses mimo wszystko przechodziła przez podobne gówno i doskonale wiedziała, jak można mieć zjebane życie, co właściwie go nie dziwiło ani trochę. Po rozmowie z profesor Albescu był właściwie przekonany, że większość jasnowidzów miała co najmniej zjebane życie, więc znalezienie kogoś w podobnym wieku, kto był równie zjebany jak on, było niesamowicie odświeżające, jakby tylko na to czekał, tak po prawdzie. Na dokładkę Freddie była równie bezpośrednia, co on, a i język miała taki, że mogli spokojnie się dogadać, nikt się nie krzywił i nie stroił pojebanych min, bo drugiej stronie zdarzyło się przekląć, więc Max musiał przyznać, że czuł się po prostu niesamowicie swobodnie w jej obecności i to było coś, co w pełni mu odpowiadało. - Gówna nie próbowałem, mam żałować? - odparł na to zaczepnie, równie dojrzale, a potem skinął lekko głową. - Jak mnie pierdolnęło po tym eliksirze, to obudziłem się w Mungu, nie mam bladego pojęcia, co było w środku i pewnie nie powinienem tak radośnie pić tego gówna, ale chyba nie posiadam instynktu samozachowawczego. Jak kiedyś dasz mi jad bazyliszka, to pewnie też wychylę z przyjemnością - stwierdził jeszcze niesamowicie elokwentnie, marszcząc przy okazji nos, nie spodziewając się, że za chwilę zaliczy jedną z najbardziej pojebanych podróży w przyszłość w całym swoim życiu. Świat wypierdolił się niewątpliwie do góry nogami, a on nie wiedział już, co czuł. Czy to, co w nim siedziało, było jego przyszłymi uczuciami, czy uczuciami innych ludzi, którzy mieli w tym uczestniczyć? W tym, czyli czym, bo właściwie nie był pewien, jedyne, co z tego rozumiał, to pewne zakończenie, jakiekolwiek by ono nie było, zostało wpisane w to wizję tak wyraźnie, że dokładniej nie dało się go już za nic oddać. Nie chciał zresztą nadmiernie jej przeżywać, nie bardzo chciał do tego wracać, więc po prostu patrzył za Moses, dochodząc do wniosku, że jak za chwilę nie wyturla się zza tych krzaków, to sam po nią pójdzie, a kiedy już znowu obok niego siadła, mruknął coś niewyraźnie, a później podniósł się, żeby znowu zapalić i pokiwać głową. - Całkiem dużo i nie wiem, do chuja, czyje były te emocje, ale mam ich, kurwa, dość - powiedział na to, a potem kiedy go szturchnęła, spojrzał na nią, jakby chciał zapytać, czy znowu chce wypierdolić ich w kosmos, ale przynajmniej tym razem nic się nie stało, jakby zużyli już wszystkie fajerwerki, jakie posiadali tym razem. - Uchlać się w twoim towarzystwie, Pytio, będzie prawdziwą przyjemnością - stwierdził jeszcze, nim ostatecznie zaciągnął się głęboko, mając wrażenie, że łeb za chwilę rozpadnie mu się na dwa kawałki i to w najlepszym wypadku na dwa.
Cieszę się, że Maxowi chociaż trochę udzieliła się ekscytacja związana z naszym spotkaniem. Na początku tylko ja wydawałam się być podniecona zapoznaniem się z kimś kto mógł mieć równie ciężko co ja, ale z czasem widzę, że Brewer też wydaje się być bardziej ożywiony naszymi pogawędkami, wymienianiem się bullshitu, który nasz otaczał i wyliczanie wszystkich okropnych rzeczy, które nas spotkały. Pomijając fakt, że obydwoje klęliśmy niesamowicie, używając kurw jako przecinków. I on nie musiał słyszeć, że jest niegrzeczny, a ja że nie jestem damą, mogliśmy więc być tak bardzo jak chcemy, jak rzadko. Aż jestem tym odrobinę zdziwiona. - Musisz kiedyś spróbować - oznajmiam, równie poważnie co on. - Co? A ja myślałam, że to jakiś fajny legitny eliskir, tak zrozumiałam na początku... No ja też pakowałam w siebie wszystko. Ale wiesz teraz jestem czysta... i takie tam. No, staram się nie brać nic. Możesz mi mówić święta Moses - dodaję zanim nie łapiemy się za ręce, żeby nie odlecieć wspólnie do nieba. W moich wizjach, zazwyczaj czułam to co osoba, której wróżyłam. Jednak przy takim wybuchowym połączeniu, Max równie dobrze mógł zwyczajnie czuć to co będzie odczuwał on sam w przyszłości, skoro ja teraz wcielałam się w niego. Ale brzmi to tak skomplikowanie, że wolałam już wymiotować za krzakiem niż to rozkminiać póki co. Wymieniamy się dość suchymi informacjami a propo naszej wróżby. Jedyne czym jestem bardziej podekscytowana to fakt, że udało nam się to połączyć. Jednak już sama przepowiednia nie była niczym zachwycającym, ani bardzo składnym. Szturcham z zastanowieniem Maxa, sprawdzając co się wydarzy i okazuje się, że chociaż mój dar gdzieś tam jęknął w sobie cicho, to nasze nabuzowanie nie trwać będzie wieczne. Jak spuścimy parę, to możemy spędzać ze sobą czas bez dziwnej elektryczności wokół nas. - Nawzajem Zastradamusie. Ej, powinniśmy poćwiczyć nad tym, żeby nie szaleć w swojej obecności - stwierdzam ze zmęczeniem i rzucam Brewerowi i whisky i piwo, skoro nie dostałam odpowiedzi co woli, a sama na początek wychylam sobie piwerko. - W sensie... jeśli będziesz chciał to powtórzyć czy coś. Ja nigdy nie ogarnęłam dobrze swojego daru, chociaż próbowałam. Myślisz, że jakbyśmy razem jakoś ze pomagali to byłoby... lepiej? Czy właśnie gorzej? Musisz jakoś obstawić i przykro mi, ale na szali masz swój wzrok - mówię niespecjalnie delikatnie, ale uważam, że nie muszę się tym przejmować przy Brewerze.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Ekscytacji było w nim tyle, co i na lekarstwo, ale trudno było jej szukać, skoro jego życie nagle wzięło się i zjebało w takim tempie, że nawet nie miał pojęcia, co powinien z tym zrobić. Wolał również nie pchać się w kolejne rewelacje, nie chciał dawać ludziom nadziei na cokolwiek, bo potem jedno wielkie gówno z tego wychodziło, ale w miarę jak rozmawiali, był coraz spokojniejszy, czuł się coraz lepiej, swobodniej i po prostu wiedział, że może być sobą, bez zbędnego i absolutnie nikomu niepotrzebnego pierdolenia, które jedynie wprowadziłoby pomiędzy nich niewidzialny mur, a tego zdecydowanie nie chciał. Nie potrzebował takiego gówna, ani teraz, ani nigdy, więc nic dziwnego, że z każdą chwilą rozmowa stawała się coraz lepsza. - Ile mi za to zapłacisz? - spytał, uśmiechając się krzywo, a następnie pokręcił głową. - Chuj wie, jak chcesz się przekonać, możesz wybrać się do Luizjany i przekonać się na własnej skórze. Jest lepiej, znaczy, coś się zmieniło, tego jestem pewien, ale to nie ten poziom, jakiego byśmy sobie życzyli - stwierdził jeszcze, nim radośnie postanowili faktycznie przekonać się, jak wielkie może być pierdolnięcie, które faktycznie okazało się tak pojebane, że aż musiał sprawdzić, czy jeszcze oddycha. Brewer nie miał zbyt wielkiej ochoty na rozmawianie o tej wizji, bo w przeciwieństwie do Moses wiedział, kogo dotyczyła, a to bolało w chuj, jak wiele innych rzeczy z nim związanych, więc po prostu postanowił odłożyć to na bok i więcej się w to nie wpierdalać. Wiedział już, że coś może dobiec końca, czy raczej, dobiegnie do niego na pewno, pozostawało mu jedynie oswoić się z tą myślą i pójść dalej, co oczywiście łatwe wcale nie było, ale postanowił to na razie olać, bo to nie było coś, co chciał roztrząsać w obecności dziewczyny. Złapał butelki, by otworzyć piwo i pociągnąć naprawdę solidny łyk, mając ochotę zalać to całe gówno tak szybko, jak się dało, a ponieważ poza lekkim bólem głowy, kiedy Moses zaczęła go dźgać jak pojebana, nie działo się nic wielkiego, uznał, że faktycznie mogą siedzieć obok siebie i niczym się nie przejmować. = Spróbujmy - powiedział. - Co gorszego może się stać? Poszukajmy kogoś, kto jest pierdolnięty jak my, na pewno gdzieś muszą być jeszcze inni jasnowidze, którzy wiedzą, jak trudno jest sobie z tym gównem radzić. Jestem pewien, że ktoś nam pomoże, a jeśli opanujemy wspólne wizje, jestem pewien, że to będzie tylko na plus dla nas. Co ty na to? - rzucił, zanim znowu się napił, unosząc przy okazji brwi w zaciekawieniu.
- Zapłacę Ci tym gównem do zjedzenia - mówię elokwentnie. Ja też czułam się z Brewerem wręcz nieprzyzwoicie luźno. Oczywiście moje żarty często są niezbyt mądre, jednak zazwyczaj po prostu powstrzymuję się od przesadnego pierdolenia głupot. Niestety, ponieważ ten mi niemalże w tym dorównywał, nie mogłam za dobrze powstrzymać swojego równie durnego słowotoku. Wręcz dobrze, że wkrótce weszliśmy w swoje fazy, bo nigdy bym nie zamknęła mordy, a tak przynajmniej zapchałam się. Przepowiednią, a potem wymiocinami, klasa. Przez emocje, które wyczułam podczas tego wszystkiego ja też nie miałam żadnej ochoty na pogawędki o tym co zobaczyliśmy. Szczerze mówiąc domyślam się, że to jest raczej coś bardzo chujowego w życiu Maxa, ale nie wiem za bardzo jak poruszyć ten temat. Z resztą, chłopak wydawał się być na tyle otwarty w mojej obecności, że z pewnością by coś powiedział, gdyby chciał. Kiedy zaś ustaliłam, że możemy już dotykać się normalnie wyciągam dłoń, by klepnąć po ramieniu Gryfona, w ramach nędznego pocieszenia, przynajmniej swoją obecnością. Biorę łyka piwka i zerkam z ciekawością Maxa co powie na moją mądrą propozycję. Uśmiecham się krzywo widząc, że się zgadza. Podnoszę do góry butelkę piwka. - Za owocną współpracę dwójki najchujowyszch jasnowidzów w szkole, panie Brewer. Może jak połączymy siły przeżyjemy jakoś! Albo wręcz przeciwnie, kurwa, umrzemy - mówię w ramach toastu. - A kiedy już to ogarniemy, założymy firmę. Brewer - Moses. Moses - Brewer. Nie no teraz to brzmi jakbyśmy małżeństwem byli - mówię zafrasowana nazwą naszego nieistniejącej jeszcze spółki.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max naprawdę nie miał nic przeciwko tym górnolotnym uwagom i słowom, od których powinny innym pewnie zwiędnąć uszy, czy coś tam, chuj z tym. Bawił się naprawdę dobrze i miał wrażenie, że po prostu znalazł w Puchonce kogoś, z kim może spędzać czas, chociaż nie wiedział, czy nazwałby to górnolotnie pokrewieństwem dusz, czy innym gównem tego typu. Wiedział jednak, że go rozumiała, a to w tym całym pierdolniku, w jakim siedzieli przez swoje dary z bożej łaski, czy czegoś tam, było to niesamowicie ważne. Ktoś, kto rozumiał, jakie zjebane może być życie, jak trudno może być, kiedy ściga cię coś, czego nawet dobrze nie jesteś w stanie opisać, kiedy na każdym kroku masz możliwość zrzygać się na własne buty, bo właśnie zobaczyłeś przyszłość chomika babci jakiegoś pierwszorocznego, który obok ciebie przeszedł. Uśmiechnął się kącikiem ust do dziewczyny, kiedy tylko poklepała go po ramieniu, ale mimo wszystko nie chciał gadać z nią na temat tej wizji, wiedzieli, że była w chuj do dupy i wolałby w niej za mocno nie grzebać, więc trzymał mordę na kłódkę. Nie uśmiechało mu się opowiadać o swoich zjebanych uczuciach, z którego gówno wyszło i w ogóle wolałby się w tym nie babrać, więc w pełni skoncentrował się na reszcie rozmowy, unosząc butelkę, kiedy tylko zaproponowała mu spółkę. To mu odpowiadało, nawet jeśli mieliby to robić tylko dla zabicia czasu i durnego śmiania się po kątach, właściwie nie widziałby w tym niczego złego, nawet, teraz kiedy wszystko w życiu postanowił wypierdolić do góry nogami i przekonać się, co znajduje się po drugiej stronie. - Wymyślimy w chuj zajebistą nazwę dla naszego biznesu, zobaczysz - stwierdził, pociągając całkiem solidny łyk alkoholu. - A najpierw znajdziemy jakiegoś pojebańca, który nauczy nas, jak nad tym gównem panować i wszystko będzie zajebiste - stwierdził jeszcze, nim ostatecznie wziął się tak naprawdę do picia, nie interesując się już w ogóle wizją, pozwalając, żeby to odeszło w przeszłość, dochodząc do wniosku, że nie chce mu się w tym za nic grzebać i ostatecznie spędzili resztę czasu na zupełnie niezobowiązującym pierdoleniu debilizmów i równie niezobowiązującym piciu, co miało swoje dobre i złe strony, ale tych złych starał się nie dostrzegać.
Minęło parę dni i musiał przyznać, że czas nie leczy ran. Może był zbyt niecierpliwy? Może oczekiwał cudu? Jak w ogóle można funkcjonować i działać bez zarzutu z takim supłem w żołądku i ciężkością w płucach? Nie potrafił określić co dokładnie go bolało bo złamane serce promieniowało po całym organizmie. Nie był gotowy rozmawiać ani z Robin ani z Hunterem. Nie naciskali na niego, nie robili nalotu, a on dbał o to, by ich drogi nie przecinały się tak często. Potrzebował chwili aby się wewnętrznie uspokoić, a więc większość czasu spędzał na zewnątrz. Nie opuścił żadnego wyjścia do Hogsmeade, gdzie siedział do oporu, najdłużej jak tylko nie da. Mieszkanie na Pokątnej jest ogarnięte, dorobek życia (mieszczący się w większej walizce) zapakowany i czeka na przeprowadzkę do Doliny Godryka. Klucze oddane właścicielowi kamienicy. Pozostali teraz czekać, a nie mógł czekać w zamku. Ubrany był cały na czarno z wiadomych względów, ale tym razem szedł z czapką na głowie i w dodatku z kapturem ciasno przylegającym do jego włosów. Odciął się od innych wycieczkowiczów i ruszył swoimi ścieżkami. Powietrze było wilgotne od niedawno przebiegłej burzy, dzięki czemu był poddawany cudownym zapachom. Otoczenie zieleni i miękka ziemia ugniatająca się pod ciężarem jego stóp działała wyciszająco. Gdy doskwierał mu jakiś ból to z reguły zapuszczał się wśród dziką zieleń bo właśnie w takim otoczeniu czuł się lżej, jakby jego wilowatość wpadała w spokojną harmonię kiedy był bliżej przyrody. Pokój życzeń był oszustwem względem zieleni więc uciekał do prawdziwego krajobrazu Hogsmeade. Minę miał obojętną, choć Robin dałaby radę zobaczyć w jego oczach więcej aniżeli spokój. Myśl o niej wywołała ból w okolicach żeber więc odwracał swoją uwagę non stop. Nie chciał o tym myśleć, uciekał od tematu. W pewnym momencie zatrzymał się na ścieżce i utkwił wzrok w znajomej sylwetce stojącej nieopodal rozwidlenia parku i zagajnika. Stał tak i patrzył na zaznajomionego chłopaka, którego nie widział już dłuższy czas. Nie szukał to znowuż spojrzeniem, nie rozmawiał z nim od tamtej pory, ale raz czy dwa zamajaczył mu w myślach. W pierwszym odruchu miał iść w swoją stronę lecz został w porę przezeń zauważony, więc ruszył w jego kierunku, nie przejmując się tym, że prezentuje się cokolwiek dołująco. Im bliżej podchodził tym wyraźniej dostrzegał w nim różnorodność barw - wydawał się wyróżniać na tle spokojnej kwitnącej zieleni. Nie umiał tego wyjaśnić słowami. - To piwo to dla mnie?- czemu miałby witać się w oklepany sposób? Domyślał się, że Pan Fotograf zajmuje się podziwianiem przyrody, a więc po co mu zbyteczne piwo? Chętnie zwilżyć swoje gardło i suche, dziś popękane usta.
Sesja w plenerze. Jak dawno tego nie rozbił. Nie liczył kilku małych wypadów na błonia, kiedy to po zajęciach próbował uchwycić zjawiskowy zachód słońca i ostatecznie udało mu się zdobyć kilka pięknych ujęć. Tym razem jednak postawił na magiczną wioskę, która na obrzeżach posiadała mnóstwo zielonych terenów, idealnie wpasowujących się w obiektyw jego aparatu. W dodatku starsza o rok, rudowłosa koleżanka, z którą kilka dni temu przyszło mu pracować na zajęciach działalności artystycznej, zgodziła się być jego modelką, co jeszcze bardziej podsyciło chęć Marcusa do zorganizowania sesji. Co prawda tego dnia pogoda im nie dopisała, bo z rana nie dość, że było pochmurno to jeszcze potem zaczął padać deszcz i posypały się nawet błyskawice. Kusiło go, aby w takich warunkach zabrać dziewczynę do parku, bo tło byłoby nieziemskie, ale wygrało ostatecznie to, że nie chciał mieć nikogo na sumieniu w razie jakiegoś rozładowania elektrycznego (a jak wszyscy wiemy, drzewa temu sprzyjały). Dlatego jak tylko burza ustała, dał znać Georgii i godzinę później pojawili się w Hogsmeade. Udało się nawet zastać przepięknie rozstrzepione światło w postaci tęczy, które cudownie wyglądało na niektórych ujęciach. Krukonka spisała się na medal i wcale nie widać było, że pozuje pierwszy raz. Kiedy skończyli, pożegnał się z nią, jednak nie zamierzał wracać jeszcze do zamku. Chciał jeszcze coś uwiecznić. Ta sceneria aż prosiła się o to, a Puchon miał pewien niedosyt. Dlatego też sięgnął do plecaka i wyciągając z niego butelkę z pomarańczową oranżadą w szklanej, ciemnej butelce, aby trochę chociaż zaspokoić pragnienie. Jednak ledwo zdążył ją otworzyć, kiedy zauważył na ścieżce ubraną na czarno postać, która kogoś mu przypominała i dopiero kiedy wytężył wzrok, aby dostrzec twarz chłopaka, rozpoznał go. Nim się obejrzał, Ślizgon pojawił się przy nim, a Marcus od razu przybrał na ustach swój najlepszy uśmiech, powstrzymując z trudnością swój naturalny odruch, aby go objąć, witając się w jego sposób. Słysząc jego słowa, przypomniał sobie o butelce nadal trzymanej w dłoniach i spojrzawszy na nią, wrócił wzrokiem do Eskila, uśmiechając się szerzej. - Tak, dla Ciebie. Już godzinę tu na Ciebie czeka, a Ty się spóźniasz. - oznajmił przekonywująco, po czym szczerze zaśmiał się, podając mu gazowany napój, który ten wziął za piwo. Celowo nie wyprowadzał go z błędu. - Jak to się stało, że zapuściłeś się aż tutaj? Mało kto przychodzi w to miejsce. Wszyscy wolą główne alejki parku - spytał po chwili, sięgając ponownie po plecak, aby wyjąć z niego drugą oranżadę i odkręcić. Zerknął na Eskila, zanim powiedział coś, co przyszło mu na myśl, jakby próbował wyczytać coś z jego mimiki twarzy. Nie widząc na pozór nic niepokojącego, uznał, że doda: - Mam nadzieję, że spacerujesz, żeby rozmyślać nad przyjemnymi wspomnieniami...? - naprawdę liczył na to, że chłopak uporał się z przykrymi doznaniami i problemy, które go przytłaczały podczas ostatniego razu, kiedy się widzieli rozwiązały się. Nie wiedział nawet, że było zupełnie odwrotnie...
Nie miał pojęcia czym sobie zasłużył na takiego rodzaju uśmiech ale pod jego mocą aż zwolnił prędkość podchodzenia do Marcusa, taki był tym zaskoczony jednak w taki… ciepły sposób? Zaraz to jednak wyrównał tempo i zatrzymał się przyzwoicie blisko, omiatając wzrokiem wiszący na jego szyi aparat, a i lekkie kolory na jego policzkach, które mogły sugerować, że chłopak jest tu już jakiś czas. - Wynagrodzę spóźnienie pełnym uwielbieniem… dla piwa.- wyciągnął rękę w tym momencie kiedy miał otrzymać butelkę, wcale nie przypadkiem muskając przy tym jego palce, jakby miał się upewnić, że wszystko jest okej i faktycznie ma do czynienia z przylepą, jak to został ostatnio nazwany. Korzystając z tego, że butelka była już otwarta, upił łyk, szczerze rozczarowany, że płyn nie jest alkoholem. Z drugiej strony to może dobrze? - Transmutowałeś piwo w oranżadę?- zapytał z pewną dozą udawanego niedowierzania, a i potrząsnął lekko butelką aby oranżada zamieszała się i wesoło syknęła bąbelkami. Nie umiał odwzajemnić uśmiechu więc tego nie robił na siłę. Ale oglądanie cudzego było już w porządku. - hmm… unikam ludzi?- odpowiedział pytająco i wsunął wolną rękę do kieszeni szaty, a i w międzyczasie pogawędki popijał prawie skradzioną oranżadę. - Zamknkęto Zakazany Las to szukam sobie leśnego zastępstwa. - dodał jeszcze i rozejrzał się po okolicy. - Komu albo czemu robiłeś zdjęcia?- nie widział tu niczego na tyle interesującego, aby chcieć to uwiecznić zdjęciem. Nie miał dobrego oka do wynajdywania cudnych detali, które w mig dostrzeże dobry fotograf. Dla niego była tu po prostu przyjemna dla oka zieleń. Słysząc jego sugestywne pytanie przytknął butelkę do ust i wypił po kolei z pięć łyków, aż bąbelki zakotłowały się w jego gardle i wywołały lekką chrypkę. - Chowam się przed tymi nieprzyjemnymi rzeczami.- wyjaśnił i odnosił wrażenie, że jest jakiś taki… oschły, a nie o to mu chodziło. - I drugi raz jak to robię to spotykam ciebie. - spostrzegł pewną lekką zależność, która sugerowałaby, że ich spotkania okraszone są podobnymi elementami. - I tak samo jak wtedy masz przy sobie aparat. Ciekawy jestem jak będzie wyglądać trzecie spotkanie.- miał nadzieję, że łatwa w prowadzeniu rozmowa zagłuszy nieco brak uśmiechu czy iskry w oku. Nawet gdy stał naprzeciw Marcusa i z nim gawędził to cały czas czuł ten dyskomfort w klatce piersiowej. Taka ciężkość, która sprawiała, że oddychanie było nieprzyjemne. Nie mógł się skupić na niczym przyjemnym; zupełnie jakby tymczasowo stracił tę zdolność. Nie chciał wyjść na gbura więc nie skarżył się.
Może i nie był częstym bywalcem parku w Hogsmeade, ale naprawdę lubił przebywać wśród zieleni, czego dowodem były częste spacery po błoniach (oczywiście z aparatem w ręku). Ale przecież wszystkiego trzeba było spróbować, a jako że potrafił się teleportować i był studentem, który miał więcej swobody niżeli uczniowie, uczący się w Hogwarcie, mógł przenosić się w najróżniejsze i najpiękniejsze zakątki, które aż prosiły się o ich zatrzymaniu na dłużej na magicznej kliszy fotograficznej. Jednak sesje plenerowe trzeba było zacząć od magicznej wioski, która zdawała się być najwygodniejsza przede wszystkim dla jego modelki. Jednak nie spodziewał się kompletnie, że próbując zrobić jeszcze kilka zdjęć, spotka osobę, która dość mocno wyryła się w jego pamięci, po ich ostatnim spotkaniu. Zawsze starał się być uśmiechniętą i pogodną osobą, która zarażałaby dobrym nastrojem, jednak widząc Eskila, wydawało mu się, że to ta jego energia była odrobinę bardziej wyczuwalna w tym momencie. Znając go dłużej, na pewno Ślizgon zauważyłby dość pokaźną różnicę miedzy tym codziennym uśmiechem, widzianym przez jego znajomych, a tym konkretnym, który posiadał w sobie pięć tysięcy miligramów radości więcej od niego. Marcus miał wrażenie, że ostatnio chłopak opuścił go w ciemni tak szybko, że nawet nie zdążył zapytać go czy nie chciałby zdradzić i pokazać więcej jego własnych miejscówek do drzemek. Oczywiście to miał być pretekst i Puchon tak to sobie przemyślał, jednak ten pożegnalny całus, który od niego otrzymał na koniec, skutecznie zburzył jego plany. A teraz spotykał go kolejny raz i aż mu się micha cieszyła, kiedy go rozpoznał. Pytanie o piwo było wymowne, jednak Marcus nie zabrałby alkoholu w miejsce publiczne, ale zabawnym wydawała mu się perspektywa wkręcenia Clearwatera. Dlatego podał mu szkło, a kiedy poczuł chłodne palce na swoich poruszył nimi, jakby dając mu znać, że dostrzegł jego gest, by jednocześnie poszerzyć swój uśmiech. I wtedy zauważył, że Ślizgon jest dość mocno przygaszony i coś zmieniło się w jego spojrzeniu, bo nie było już takie pełne życia i energii jak wtedy w ciemni. Zmarszczył lekko brwi, patrząc jak pije napój, po czym prawie zakrztusił się powietrzem, kiedy usłyszał jego komentarz na temat tego małego dowcipu ze strony Marcusa. Zaśmiał się, choć nie wiedział czy powinien, bo chłodna postawa chłopaka pozostawiała w nim o wiele więcej dystansu, niż ostatnio. I potwierdziła to jego odpowiedź, przez którą Puchon wmazał z twarzy swój zadowolony wyraz. Westchnął, po czym usłyszał jego pytanie. - A nie wystarczy tak piękne otoczenie? Krajobraz po burzy, zwłaszcza taki leśny, naprawdę dobrze się fotografuje. Ale dziś wyjątkowo zadbałem o wyraźny akcent w zdjęciach - czyli modelkę. - odparł w odpowiedzi, pokrótce wyjaśniając mu co tutaj robili, chociaż pewnie można było się szybko domyślić. Kolejne słowa i kolejny chlust zimnej wody w twarz Marcusa. Z każdą minutą wydawało mu się, że jego pokłady pozytywnej energii zostają pochłonięte przez czarną dziurę... Na szczęście Eskil znalazł jakiś pozytyw, który pozwolił i Puchonowi wrócić do rzeczywistości, malowanej w kolorach, a nie szarościach. - Mam nadzieję, że dziś nie karzesz mi go utopić w stawiku. A co do trzeciego spotkania, to nie wiem... może schowamy się razem. Też mam przed czym się ukrywać - przyznał dla pokrzepienia, bo przecież nie będzie go durnie pocieszać, skoro widzi w jakim jest stanie. Podczas ich ostatniej rozmowy próbował i nie wyszło za dobrze, więc może po prostu lepiej zająć go czymś innym. Kolejna próba rozpraszania? Tym razem jednak nie miało to związku z jego wilowatością. W końcu wziął łyka oranżady, po to aby w następnej chwili lekko przymknąć oczy, odstawiając gwint butelki od ust. Gazowany napój był tak orzeźwiający i słodki, a bąbelki delikatnie pieściły po podniebieniu i języku. Jednak wystarczyła chwila, by podniósł z powrotem powieki, spoglądając na Eskila, a ten niezmiennie wydawał się być bardziej martwy w środku niż ten głaz, znajdujący się za nim. Marcus nie miał pojęcia czym to było spowodowane, ale nie mógł znieść dłużej takiego jego stanu. Dlatego przez chwilę wpatrując się w niego, po prostu zrobił krok do przodu i najzwyczajniej w świecie go przytulił, nadal trzymając butelkę oranżady za jego plecami (choć z dala od nich). - Wybacz, przylepa miała ochotę się przylepić - mruknął po chwili, dość cicho, chłonąć ciepło jego ciała, zupełnie tak jakby jego pierwotnym celem nie było dodanie otuchy jemu, a zaspokojenie swojej własnej potrzeby, co właśnie mu oznajmił. - Teraz musisz opowiedzieć mi śmieszną sytuację z Twojego życia, żeby się mnie pozbyć. Mówię serio - powiedział po chwili, przysuwając się jeszcze bliżej, wtulając się jeszcze mocniej, nawet jeśli tego nie chciał. Czasami nawet przymusowy przytulas potrafił rozładować atmosferę. Tylko czy na Eskila to podziała?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Ten uśmiech wytrącał go z tego przygaszenia bo nie dało się przejść obok niego obojętnie. Marcus wyglądał jakby naprawdę ucieszył się na jego widok, choć musiał powstrzymać się aby nie zerknąć przez ramię, a już ta mimika była przeznaczona dla kogoś innego? W codziennej szarości mało kto suszył zęby do takiego stopnia bez większego powodu, a więc jego mimika robiła na nim wrażenie. Mimowolnie to chłonął, bo inaczej nie dało się ignorować takiego ułożenia ust. Ten uśmiech otaczał ciepłem jego twarz, choć stali niedaleko siebie. Mogło być to hipnotyzujące. Żałował, że nie jest zdolny odpowiedzieć z podobnego rodzaju energią! Nie chciał wyjść na gbura jednak choćby nie wiadomo jak się starał, nie dorówna Marucusowi w szczerości uśmiechu. Rozluźnił się czując odpowiedź jego palców, oczywiście tak ciepłych jakby chwilę wcześniej trzymał w rękach rozżarzone węgielki. Połączył ten fakt z rozszerzeniem uśmiechu, który cały czas robił wrażenie i ocieplał powietrze. Tym trudniej było obserwować jak ten uśmiech gaśnie, nie doczekawszy się podobnej reakcji. Nawet tutaj musi nawalić? Super. Niezłe mu idzie w spieprzaniu kolejnej relacji. Niedługo będzie zasługiwać na Order Merlina Przegrywa Roku. - A co zrobiłeś z modelką?- zapytał, ratując się tym pytaniem nim szlag go trafi przez własny humor. Choćby się rozglądał, śladu modelki nie widział, choć domyślał się, że musiała pójść zanim nie nadszedł Marcusa. Może to lepiej. Mógł mieć go więcej dla siebie, a i ostatnio trzy osoby stanowiły dla niego już zbyteczny tłok. Na szczęście ten eskilowy stan nie będzie wiecznie trwać. Musiał przeboleć najgorsze.- Powiem ci nawet więcej, nie będę łamać ci nosa.- wszak od tego zaczęła się ich znajomość. Podniósł lekko ożywione spojrzenie w chwili sugestii wspólnego chowania się przed ludźmi. - Kusisz żeby skorzystać z tej opcji. Choćby zaraz.- bowiem ukrywanie się w towarzystwie Marcusa mogło oznaczać ciekawe rzeczy, które chętnie pozna na własnej skórze. Im dłużej z nim rozmawiał, tym mniej myślał o tym jak bolą go trzewia. Może wystarczy trzymać się jakiś czas blisko niego, a będzie mógł odetchnąć z ulgą? Spokojnie sączyli oranżadę choć Eskil postanowił zrobić dużo łyków za jednym razem, a gdy odsunął butelkę to wilgoć słodkiego napoju błyszczała na jego ustach. Nic z tym nie zrobił bowiem Marcus znalazł się dosyć szybko w bliskiej odległości, a jego ramiona oplotły plecy, tym razem te eskilowe. Wyciągnął rękę z kieszeni i ulokował ją na ciepłym karku przylepy. To objęcie było lekkim wstrząsem dla bądź co bądź, trochę chłodnego ciała, ale nie miał śmiałości odmówić. Nie chciał? Przesunął palcami od końcówek jego włosów do trzeciego bądź czwartego kręgu jego karku, zabierając stamtąd trochę ciepła. Powtórzył pogłaskanie jakieś siedem razy, powoli, nieśpiesznie. Dokończył picie oranżady po to, by butelkę wypuścić na trawę i odzyskać wolną rękę. Potrzebował jej, aby ramieniem opleść go na wysokości nerek i w ten sposób zaakceptować fakt mocnego przytulenia, które wpędzało jego ciało w przyjemne wibracje. - Nie mam ochoty robić czegoś, czego nie chcę.- usłyszał swój ochrypły głos, a żeby chłopak nie zrozumiał tego na opak, zsunął rękę nieco niżej, tuż nad jego pośladek, wsuwając palce do połowy tylnej kieszeni jego spodni. Od paru miesięcy non stop musiał odmawiać sobie tego, czego chciał a robić to, czego akurat nie chciał. Pocałować nie można, trzeba trzymać ręce przy sobie, a tak cholernie brakowało mu nieograniczonego zasobu ciepła, że nie potrafił oprzeć się klejącemu się do niego Marcusowi. - Tak ładnie mnie witasz, nie można tego psuć.- odchrząknął i oparł skroń o jego włosy, pachnące teraz deszczem i szamponem. To nie grzech jeśli na moment skorzysta, prawda? Marcus tak się wczepiał jakby sam potrzebował pocieszenia więc na to pozwalał, bo dlaczego miałby odmawiać temu, co sprawia przyjemność? Kolejny raz? - Na następne spotkanie zadbam o lepszy humor.- zapewnił, a ciepłe powietrze z jego ust rozbiło się lekko o jego skórę, gdy obiecywał poprawę na następny raz, który miał nadzieję, że nastąpi niebawem. Co zrobić, to źródło ciepła w postaci Marcusa wydawało się niewyczerpalne, zupełnie jakby ktoś poddał go wiecznie działającemu zaklęciu Calefieri.
Nie miał pojęcia co aż tak bardzo przybiło Eskila, jednak po jego wyrazie twarzy, można było wnioskować, że kolejne kłopoty przecięły mu ścieżkę życia. Jednak Marcus z początku tego nie zauważył, choć było to tak wyraźne. Myślenie przyćmiła mi radość na widok Ślizgona i nawet sam nie wiedział z jakiego powodu konkretnie cieszy się, widząc go. Do tego ten przypadkowy-nieprzypadkowy dotyk palców, który tak przyjemnie rozlał ciepło po jego trzewiach... Jak chłopak mógł być tak chłodny na zewnątrz kiedy przenosił na niego takie pokłady gorąca? W kolejnej chwili niestety, ale uśmiech Marcusa automatycznie przygasł, bo dostrzegł kontrast w jego zachowaniu tego dnia, a tym jaki był w ciemni. Coś znowu musiało się stać, co znacznie obniżyło jego nastrój. - Zdjęcia. - odparł tak po prostu, a mimowolnie kącik jego ust drgnął. - Kilka fajnych ujęć wyszło na polanie, skąpanej tęczą, a potem przenieśliśmy się tutaj, między drzewa. - to zajęcie zawsze dawało mu satysfakcje, dlatego jak tylko o tym mówił, było to widać na jego twarzy. Tym bardziej teraz, kiedy Eskil z autentycznym zainteresowaniem pytał go o szczegóły. Usłyszawszy jego kolejne słowa, popatrzył na niego błyszczącymi od rozbawienia oczami. - Był krzywy, musiałeś go nastawić. Teraz jestem piękniejszy - zażartował, bo nie mógł tego powstrzymać w żaden sposób. Tak samo jak swojej wcześniejszej odpowiedzi, aby schować się z nim gdzieś przed całym światem. Niezwykle podobała mu się tak perspektywa i chwilę później dowiedział się, że nie tylko jemu. Jego twarz pojaśniała.- Nie wiem co stoi na przeszkodzie - oznajmił, spoglądając na niego pytająco, choć miał nadzieję, że jednak nie istnieje nic takiego. Pomarańczowy napój był rześki, ale też słodkawy, przez co nie tylko otrzeźwił go, ale dostarczył do jego organizmu cukru, który pozwolił Marcusowi trzeźwiej myśleć po dwóch godzinach cykania zdjęć, ustawiania modelki, szukania dobrego kadru. Był odrobinę zmęczony, a jednak na widok Ślizgona przyszły mu chęci do miłego spędzenia reszty dnia. Tylko Eskil ciągle był taki oschły. Chcąc to zmienić, nie patrząc na nic, podszedł by opleść do ramionami, jakby to była najskuteczniejsza i jednoczesnie najprostsza rzecz pod słońcem na poprawę humoru. Na Marcusa zawsze działało. Jego ciało przeszył lekki dreszcz, kiedy poczuł chłodną dłoń na swoim karki, a potem palce wodzące po skrawku skóry pod potylicą. Ah, było to tak przyjemne, że aż przymknął znowu powieki, jak przed chwilą pijąc owocową oranżadę. Przycisnął go mocniej do siebie, jednocześnie, odstawiając butelkę na oparcie łatwi, która znajdowała się tuż za nimi. Czuł jak serce bijące w jego własnej piersi wyrywa się z klatki piersiowej, jakby chciało być jeszcze bliżej Eskila. Kładąc dłonie na jego łopatkach, chwilę później zaczął błądzić nimi leniwie po całych plecach chłopaka. Przyjemne ciepło i ten charakterystyczny zapach, który pamiętał z ich ostatniego spotkania, otaczały go wszędzie i miał wrażenie, że mógłby w tej chwili tak zasnąć. Marcus był przylepą, oj tak. Chciał więcej i więcej, ale w tej chwili to przytulenie dawało efekty terapeutyczne i jemu samemu, więc wierzył, że podziała również na Eskila. Uniósł jedną brew, czując dłoń, która wyślizgnęła się do jego tylnej kieszeni, jednak ostatecznie na jego twarzy zagościł półuśmiech. - Dobrze. W takim razie rób tylko to co chcesz - powiedział mu, chowając twarz w jego barku, niczym się nie krępując, zahaczając brodą o materiał jego bluzy, opierając ją na jego ramieniu, po chwili położył na nim swój policzek. Ah, jak przyjemnie... Nie odpowiedział na jego kolejne słowa, tylko zacisnął delikatnie palce na jego boku, na który zawędrowała marcusowa dłoń. Ta wymiana ciepła sprawiała wrażenie dobrze wpływać na obu chłopaków, a więc dlaczego by z tego nie skorzystać i nie kontynuować tej przyjemnej czynności? Usta Marcusa rozciągnęły się w uśmiechu, kiedy do jego uszu dotarły kolejne słowa chłopaka, a dodatkowo poczuł jego oddech na skrawku swojej szyi, przy uchu, co sprawiło, że zrobiło mu się jeszcze przyjemniej. - Trzymam za słowo - zdołał rzucić w odpowiedzi, zanim to nie uniósł lekko głowy, by czubkiem nosa nie potrzeć o szyję chłopaka. Nie wiedział konkretnie dlaczego to zrobił, jednak zdawał sobie sprawę, że to przyjemne doznanie, a przecież lubił kazdego rodzaju kontakt fizyczny. Po chwili wyprostował się lekko, by spojrzeć na twarz Ślizgona, nie odsuwając się od niego jednak za bardzo. Chciał zobaczyć jego twarz z bliska i sprawdzić czy nadal jest tak ogarnięty ciemnością. I nie robił nic, tylko to sprawdzał, wlepiając w niego swoje czekoladowe tęczówki i wodząc leniwie wzrokiem po jego twarzy. Zatrzymał się na zbłąkanym kosmyku jego jasnych włosów, który wyszedł spod kaptura, który już znajdował się na krańcu jego głowy. Uniósł rękę, by zrzucić go całkowicie, pociągając z tyłu, a po chwili sięgając włosów, by je poprawić i posłać Eskilowi blady uśmiech.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Pytał co prawda gdzie dokładnie jest modelka - czy będą może kontynuować zdjęcia czy Marcus jest już… wolny. Dostał za to rozbudowaną odpowiedź, której wysłuchał w milczeniu, wodząc wzrokiem raz od jego ciemnych oczu do aparatu, ciekaw czy znalazłby wśród fotografii coś urzekającego dla kogoś niezwiązanego z tego typem działalności artystycznej. - A więc jesteś pierwszym artystą jakiego poznałem.- oznajmił wprost bowiem faktycznie w jego otoczeniu nie znalazł nikogo kto parałby się tym fachem. Zerknął kontrolnie na jego nos, pozbawiony śladów zdzielenia go łokciem. Nie dało się znaleźć w nim żadnej skazy. - Wygląda całkiem nieźle.- kąciki jego ust zadrgały bowiem ciężko jest pozostać nieczułym wobec takiego rodzaju żartów, uwag i uśmiechów, mających swoją najciekawszą kulminację w spojrzeniu. Wspólne ukrywanie się było mu na rękę. Nie był w stanie (jeszcze) rozmawiać normalnie z Robin i Hunterem, nie chciał debatować z nikim o swoim złamanym sercu (czego sam był sobie winien) a znowuż Marcus w żaden sposób go nie przytłaczał ani nie wywierał na nim żadnej presji. Nie pomagał na siłę, nie wyciągał z niego powodów przybicia. Rozmowa z nim była zatem lekka, przyjemna, a wystarczyło kilka chwil aby poczuć miły dreszczyk na plecach od jego wylewności. - Bo nie ma żadnych przeszkód.- zatrzymał na moment palce badające nierówności kręgów na jego karku. Skoro dwukrotnie dostał kosza, skoro nie dane było mu jednak dać się porwać zachciankom to teraz nie musiał myśleć o tym czy może , bowiem każdy zainicjowany między nimi dotyk dotyczył tylko ich dwóch, nikogo więcej. Może jedynie ta ciężkość w trzewiach mogła przeszkadzać ale do tego musiał się przyzwyczaić bo zapewne to uczucie nie opuści go przez dłuższy czas. Jego energia się wybudziła na widok przymkniętych z przyjemności powiek chłopaka. Tak bardzo mu się podobało? Wow! Zaraz szybko i jego ogarnęła miękka przyjemność kiedy Marcus postanowił wypuścić swoje dłonie na beztroską wędrówkę po jego plecach. - Właśnie dałeś przyzwolenie półwilowi na samowolkę.- wytknął mu jednocześnie maksymalnie wsuwając dłoń w tylną kieszeń jego spodni; ot, jako reakcja na tę ufną zgodę. To też niejako znak, że wcale nie musi się odsuwać, a gdy ten oparł o głowę o jego bark, zamknął na moment oczy, napawając się ciężarem i spokojnym ciepłem rozpływającym się to zaraz od jego dotyku w okolicach szyi. Na moment wybił się ze spokojnego oddechu, co zdradzało, że rejestrował każdą zmianę i formę kontaktu fizycznego. Drgnął, kiedy chłodny wiatr musnął go w odsłoniętą głowę zaraz po tym jak kaptur spadł na kark, a ciepła dłoń ułożyła się wśród przydługich kosmyków włosów. Kiedy nawiązali kontakt wzrokowy, był już bardziej rozluźniony. Nie miał tak spiętych ani mięśni wokół ust ani żuchwy. - Dwa razy powiedziano mi "nie". - odezwał się, nachylając się po to by oprzeć wargi na jego policzku, który to mile nabiegł ciepłem. - Ty mi mówisz "tak".- nie oczekiwał, że zostanie to jakoś skomentowane, ot, musiał to powiedzieć dla siebie samego bo nie rozumiał jak to jest, że od przyjaciół dostał odmowę, a od nieznajomego chłopaka zgodę. Otrzymanie jej było miłą odmianą. Zatrzymał się na jego wargach, nawet nie zauważając momentu schylania się do nich. Nie całował ich, a trzymał na własnych, z uwagą śledząc ciepły dreszcz, który rozlał się właśnie po jego twarzy. To przypominało o głodzie bezproblemowej bliskości, która nie musiała być w połowie przerywana w imię rozsądku. Nie otwierał już oczu.
Już nawet zdążył zapomnieć, że podczas pierwszego spotkania Eskil bardzo niegroźnie uderzył go w nos. Nie pamiętał takich szczegółów kiedy wspomnienia przyćmiewały mu inne, bardziej przyjemne rzeczy. -Tylko dzięki Tobie - rzucił jeszcze, mając rzecz jasna na myśli nos, a kiedy zobaczył ledwie zauważalne oznaki tego, że chłopaka to rozbawiło, w środku był z siebie dumny, że choć trochę go rozśmieszył. Ale to prawda, starał się nic nie robić na siłę, bo to nie miało najmniejszego sensu. Człowieka w żałobie nie da się zmusić, aby się rozweselił. Można tylko sprawić, aby chwilowo nie myślał, aby zajął się czymś innym i nie odczuwał bólu, który z czasem będzie łagodnieć. - Zatem, musimy znaleźć jakąś kryjówkę - powiedział cicho, kiedy stali tak objęci, a po Puchonie oczywiście widać było od razu jak bardzo podoba mu się zarówno perspektywa schowania się przed problemami, jak i sama pieszczota, której w tej chwili dopuszczał się na nim Eskil, gładząc go po karku. Dotyk od zawsze był dla niego kojący i zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że jego psychika jest ściśle połączona z ciałem, przez co tego typu małe, czułe gesty łechtały jego umysł. Uwielbiał to uczucie, kiedy pozwalał sobie bardzo wyraźnie tego doznać, tak jak w tym momencie zatracając się w bliskości i delikatnym dotyku Ślizgona. Sam również począł badać mięśnie na jego grzbiecie, próbując przez materiał bluzy poznać ich fakturę, napierając dłońmi raz po raz na niektóre okolice nieco mocniej. Słysząc jego kolejne słowa i czując jak ręka Eskila wsuwa się głębiej w jego kieszeń, uśmiechnął się z zadowoleniem, czego chłopak nie mógł zobaczyć, bo już marcusowy policzek dotykał barku Ślizgona, opierając się o niego. - Przecież jesteś potulnym półwilem - wypalił, zanim zdążył przemyśleć te słowa, które brzmiały jakby chciał się z nim podrażnić. I na to wyszło, że właśnie śmiało go zaczepił, jakby prowokując. A za chwilę już podnosił głowę, aby przejechać koniuszkiem nosa po jego skórze szyi, by po chwili spojrzeć mu prosto w oczy, doszukując się z nich choćby cienia zmartwienia, które towarzyszyło chłopakowi od samego początku ich spotkania. Jednak coś się zmieniło w tych jasnych oczach, którymi na niego spoglądał i wyraźnie nie posiadały już tyle chłodu w sobie. I może właśnie to popchnęło Marcusa do tego, aby najpierw zrzucić mu kaptur, a potem delikatnie przeczesać jego splątane włosy i ostatecznie pozostawić palce w jasnych kosmykach, tuż pod lewym uchem. Nawet nie zauważył kiedy twarz Eskila znalazła się tuż przy jego policzku, bo nadal wpatrując się w niego przenikliwie, usłyszał słowa, które dość mocno w niego uderzyły. W pierwszej chwili nie mógł wyobrazić sobie sytuacji Ślizgona, jednak nie dane mu było nad tym dłużej rozmyślać, bo poczuł jego ciepły oddech, omiatający jego twarz, która mimowolnie zalała się delikatnym rumieńcem na kolejne słowa. Tak, mówił mu zdecydowane i stanowcze tak, nie wiedząc do końca co prawda w jakim kontekście został odrzucony, jednak w tej chwili, czując drżenie własnych - a może właśnie tych eskilowych? - ust nie był w stanie myśleć o niczym innym. Znajdował się tak blisko, że w pewnym momencie po prostu lekko dotknął wargami jego własnych, lecz nic poza tym. Nie był niecierpliwy. Był typem osoby, która cieszyła się z najmniejszych gestów, które niejednokrotnie sam prowokował. I tym razem, miękkość, temperatura i lekkie mrowienie skóry Eskila zdawała się być niebywałą zachcianką, którą osiągnął i uznał, ze wypadałoby się nią nacieszyć. A więc zastygł z dłonią wplecioną w jego włosy, drugą umiejscowioną gdzieś na jego biodrze, lekko opadającą nieco niżej, na udo. Chciał zamknąć się jak w bańce, aby skupić się na tych doznaniach, można powiedzieć pierwszego tak intensywnego kontaktu, który powodował, że aż zadrżało w jego wnętrzu. W końcu wolno rozchylił własne wargi, by przesunąć dolną subtelnie przesuwając nią po górnej wardze chłopaka, drażniąc ją i jeszcze bardziej wzmagając wibracje w ciele Marcusa. Mimowolnie wstrzymywał powietrze tak, jakby bał się je wypuścić z płuc; jakby mogło to jakkolwiek zepsuć tę cudowną pieszczotę, która na tę chwilę była tak niewinna, jakby obaj całowali się pierwszy raz w życiu. W pewnym momencie jednak potrzebował spróbować tych ust i zająć się nimi należycie. Uznał, że właśnie tak trzeba. Dlatego w końcu skubnął leniwie jego wargi swoimi, aby po chwili mocniej zaciskając palce na jego przydługich kosmykach złączyć z nim oddechy, smakując koniuszkiem języka eskilowych ust. Czuł jak serce przyspiesza mu jeszcze bardziej i domaga się jeszcze więcej tlenu, który w tej chwili nie był pierwszą potrzebą Marcusa. Ważniejsze było, aby dalej czuć te rozkoszne wargi na swoich, to ciepło zakrawające o gorąc tak wielki, że wydawało mu się, że wręcz go parzy. Ale w tej chwili nawet gdyby go żywcem przypalali nie odsunąłby się od niego dobrowolnie. Świadczyła o tym ciasno wplątana we włosy chłopaka dłoń Puchona i jego ciało, które tak kurczowo do niego przylegało w jej chwili. Uniósł wolną dłoń, by położyć ją na policzku Ślizgona, jednocześnie przechylając głowę tak, aby było im wygodniej i przyciągając go jeszcze bliżej. Nigdy nie ćpał, ale wydawało mu się jakby w tym momencie był na haju, wywołanym przez bliskość i pocałunki Eskila. Jak ktoś mógł powiedzieć mu "nie"?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Tak na dobrą sprawę znaleźli się w kryjówce zanim w ogóle podjęli decyzję, że fajnie będzie schować się razem. Miejsce było na tyle odosobnione, że każdy dotyk mógł pozostać tylko między nimi, poza widokiem niepowołanych oczu. To taka chwila kiedy na moment mógł zamknąć powieki i nie myśleć o niczym oprócz tego co jest tu i teraz. To tak łatwo przychodziło - stać blisko, położyć rękę na karku, poruszyć palcami, pochylić się - to niewiele kosztowało a niosło za sobą ciepły spokój. Nie wiązało się z tym żadne "nie powinieneś", a tego właśnie potrzebował - żadnego myślenia o tym co będzie następnego dnia, a tylko o tym co zrobi za chwilę. Planem było ułożyć usta na jego wargach bo przecież to też stanowi nieodłączny element ich spotkań. To nic, że to zaledwie drugie. Nie liczy się ilość a jakość. Teoretycznie nie powinien mieć ochoty na żadne czułości po tym zderzeniu ze ścianą jednak takie myślenie jest błędne - tym bardziej potrzeba było trochę ukojenia a Marcus sam wyciągał ręce w jego stronę. Bez jego ciepła zostałby skazany na przeżywanie wszystkiego na chłodno. Byłby głupcem gdyby odmawiał przyjemności, która sama się ku niemu pchała. Prychnął słysząc sugestię, że jest potulnym półwilem. - Nie miałem okazji się wykazać. - oczywiście odebrał to jako pewnego rodzaju prowokację, którą zapisał sobie głęboko w pamięci, aby za jakiś czas pokazać, że niekoniecznie bywa taki spokojny i delikatny. Zaczynał jednak nieśpiesznie jakby nie chciał nic po drodze zepsuć niepotrzebnym pośpiechem ani presją. Być może jeszcze w jakiś sposób sprawdzał czy rzeczywiście ich usta mają szansę się do siebie idealnie dopasować. Znieruchomieli na parę sekund, a nim miał przycisnąć go do siebie, jego usta przesunęły się po jego wardze, wywołując w nim znajomy słodki dreszcz zniecierpliwienia. Korzystając z jego rozchylonych ust, musnął je koniuszkiem swego języka, wpędzając tym samym kubki smakowe w ekscytację. Krew w jego żyłach przyspieszała krążenie im dłużej ich usta były złączone, a gdy ten je skubnął zębami to zaatakował go silniejszy dreszcz. Naparł na jego usta z większym zdecydowaniem, wybijając się z wszelkiej bierności na rzecz płynniejszego scałowania każdego milimetra jego ust. Ten dzień uległ poprawie kiedy tylko wsunął język między jego wargi przesuwając nim po jego dolnych zębach. Zadbał o to, aby między ich ustami nie było żadnej odległości. Poznawał nowy wymiar smaku i napływające bodźce coraz bardziej mu się podobały, zwłaszcza zaciśnięte na włosach palce, a drugie na ciepłym już policzku. Wyczuwał na jego języku jeszcze trochę oranżady, co wywołało w nim milczący uśmiech. Zrobił krok w jego stronę choć przecież nie było między nimi już żadnego miejsca, ale najwyraźniej było to jeszcze trochę za daleko jak na eskilowe standardy. Nie myślał o niczym oprócz łakomych marcusowych ust. Żadne zmartwienie nie gościło w jego głowie, a jedynie ciężkość w trzewiach odbijała się echem od podświadomości. Całował go bardzo dokładnie, nieśpiesznie acz nie obijał się już tak jak wcześniej. Zacisnął palce na jego pośladku, a druga ręką oplótł jego biodra. Żaden chłód już nie wzbudzał w nim gęsiej skórki, a Marcus, ilekroć podkreślał, że mu się to podoba. Dostał wypieków na twarzy i coraz żywiej się w nim gotowało, co było słychać w cichym westchnieniu kiedy Marcus przekrzywił głowę, ułatwiając tym samym eksplorację swych ust. Tracił oddech, ale przeciągał pocałunki do maksimum pojemności swoich płuc. Im dłużej to trwało tym coraz bardziej dostosowywał się do ułożenia jego warg. Nie obchodziło go już nic ponadto. Nie planował już, szedł na żywioł, pozwalał spontaniczności dojść do głosu, a chciwości wieść prym.
Jemu bardziej chodziło o schowanie się przed problemami, niżeli przed ludźmi. A wystarczyło tylko odpowiednio podejść do tematu, nakierować odpowiednio tory rozmowy, tak aby zmierzały w kompletnie innym kierunku, nie przypominającym o trudnościach, które nas kwapiły. To wbrew pozorom było naprawdę proste, a przynajmniej dla Marcusa. Tak jak mówił mu ostatnio - prowokowanie kontaktu fizycznego, który wyzwala przyjemne odczucia w każdym człowieku, o ile ten pozwoli sobie na to, powoduje automatycznie od razu lepszy nastrój. Dlatego właśnie, kiedy wyczuł w ciemni, że może sobie pozwolić na podobne gesty w kierunku Eskila, nie mógł tego zaprzepaścić, bo przecież skorzystają obydwie strony. Jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego co takiego wydarzyło się w życiu chłopaka, jednak domyślał się co może mu pomóc, więc postanowił spróbować tej przyjemnej również dla niego samego metody. I tak, sam się do niego kleił i wręcz narzucał tym, że był taki dotykalski (aż za nadto), jednak widział też, że blondynowi to nie przeszkadzało, więc kontynuował. Miał nadzieję, że właśnie tak odbierze tę jego zaczepkę, bo mimo że znali się krótko - rozumieli dosyć dobrze. Tak samo było z tym niepewnym początkiem, który Marcusowi też wydawał się być ostrożny. Samo zetknięcie ze sobą ich ust, a tyle odczuć w nich wyzwoliło. W żadnym wypadku nie czuł potrzeby pośpiechu, ani jakiejkolwiek presji ze strony Eskila - wręcz przeciwnie, wiedział, że każdy z nich ma wybór i każdy z nich może się zwyczajnie wycofać, odsunąć i przerwać ten kontakt. Był tego świadomy, ale tego nie chciał. I wystarczyło kilka chwil, a poczuł jego gorący język na swoich ustach, przez co nabrał ochoty na zdecydowanie śmielszą pieszczotę. Nie mogąc pohamować odruchu, zacisnął lekko zęby na jego wardze, by delikatnie ją pociągnąć i po chwili chwycić ją z powrotem ustami, tłumiąc jednocześnie cichy pomruk, wywołany zaciśnięciem jego palców na swoim pośladku. Zdawało się jakby nie było już ani milimetra przestrzeni między ich ciałami, które tak ochoczo ku sobie lgnęły. Głodny kolejnych pieszczot, starał się jednak tego aż tak nie pokazywać, powoli poznając każdy fragment jego warg, mile zaskoczony ruchliwością jego języka, który sprawiał, że zaczęło mu się lekko kręcić w głowie od owych doznań. A może od braku tchu, którego nie mógł złapać, zbyt zaabsorbowany czułymi pocałunkami czy też badaniem opuszkami palców faktury jego ciepłej skóry w okolicach szyi. Jednak zamykając jego twarz w dłoniach po chwili, kiedy położył mu drugą dłoń na policzku, z trudem oderwał się od niego, aby chwycić haust powietrza i lekko uspokoić dudniące w jego piersi serce, które zupełnie zwariowało, od nadmiaru bliskości. Odsunął się nieco od Eskila, jednak nie podniósł powiek, jedynie gładząc kciukiem nieco szorstką skórę jego policzka i uśmiechając się z satysfakcją, ignorując rozszalałe tętno i buzującą mocno w żyłach krew, którą czuł w skroniach. - Masz... cudowne usta - szepnął do niego rozbrajająco szczerze i uśmiechnął się jeszcze szerzej, unosząc powieki i napotykając jego wzrok. Od razu jego dłoń zsunęła się niżej, na bark Ślizgona, aby Marcus mógł podążyć za nią wzrokiem. Jego palce chwilę później zatrzymały się na materiale bluzy w okolicy mostka chłopaka, by lekko za niego pociągnąć, niwelując znów dzielącą ich odległość do minimum. - Nie potrzebujesz czasem przylepy na stałe do swojego podręcznego kufra? - spytał z błyskiem w oku, ale też czymś na kształt flirciarskiej dozy, którą można było wyczuć z kontekstu. Podobał mu się Eskil. Podobało mu się to, że nie pytał o nic, nie komplikował, nie zastanawiał się. Po prostu dawał mu ukojenie, przez to, że pozwalał mu na to co lubił. Nie stawiał granic i nie stopował go. A jemu potrzebna była taka swoboda od czasu do czasu. Dlatego odnalazł jego usta, by ponownie musnąć nimi jego własne, tak bardzo kuszące, przez to, że miał je na wyciągnięcie ręki. - Zastanów się - dorzucił jeszcze wprost w wargi chłopaka, zanim to nie wpił się w nie na dobre, korzystając z jego szczodrości, co do udostępnienia mu siebie choćby na kilka dodatkowych chwil.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Im dłużej go całował tym coraz gorętsze były jego policzki i usta. Uwierzył, że naprawdę może robić co tylko zechce i nie usłyszy żadnego "stop". W końcu, po tylu miesiącach katorgi może dać się ponieść emocjom. Sęk w tym, że były jednak trochę upośledzone więc nie będzie w stanie popaść w całkowity wir zapomnienia. Czuł, że dobrowolne ograniczenie się do jego warg i najwyżej ściskania pośladka będzie wystarczająco cudownym wypełniaczem czasu. Nie potrafił otworzyć oczu, tak rozluźniony dotykiem jego palców na policzkach. Miał delikatne opuszki, ciepłe, gładkie, chciał westchnąć i oprzeć głowę o jego bark i trwać tak do białego rana. Spostrzegł, że ich usta nie miały większego problemu z synchronizacją. Bardzo łatwo się ze sobą połączyły i nie było nawet sekundy wahania w żadnym z gorących pocałunków. Scałował kącik jego ust, nieprzerwanie przywierał do tych warg jakby chciał zaproponować im oddychanie za siebie. Przylegał do niego nieprzyzwoicie ciasno, napędzany myślą, że może zrobić co tylko zechce. Na sekundę zesztywniał kiedy Marcus oderwał się po haust powietrza jednak szybko poczuł ścisk w płucach i poszedł w jego ślady, oddychając jak ryba wyrzucona na brzeg wody. Nie otwierał oczu, nie chciał tego jeszcze. Oparł dłonie po obu stronach jego szyi, muskając jej skórę kciukami. Raz za razem. Mimowolnie na jego usta wstąpił cień uśmiechu słysząc komplement. - Są łakome jak twoje.- odparł schrypniętym tonem i odchrząknął, podnosząc powieki i odsłaniając błyszczące oczy. Wilowatość bardzo delikatnie muskała go po twarzy jednak nie była w stanie się rozpędzić z pełną mocą. Jego wzrok się ożywił i z większą pasją wodził po twarzy stojącego tak blisko chłopaka. Całe życie myślał, że interesują go jedynie dziewczyny. Jak to się stało, że nagle łatwo zaakceptował fakt, że płeć go nie ogranicza? Tak jak dziewczyna, tak i chłopak potrafi go pociągać z identycznym dreszczykiem pożądania. Pozostało wybić sobie z głowy tych, którzy nie są mu pisani i po prostu żyć, wszak przypadkiem może spotkać niezwykle interesujące jednostki - takie jak Marcus. Znowu się uśmiechnął, lekko nieprzytomnie słysząc jego pytanie. - Bardzo kusząca propozycja. Ile płacę za dożywotni abonament?- nawet udało mu się trochę pociągnąć żart, co świadczyło o tym, że czuł się nieco lepiej dzięki przylepie. Najfajniejsze było to, że nie padły żadne obietnice. Nikt nie myślał o tym co będzie potem, dzięki czemu mogli napawać się chwilą. Tego rodzaju swoboda działała kojąco. Nie zastanowił się nad jego kandydaturą, bo jak miał myśleć kiedy chwilę później został zaatakowany całowaniem, bo inaczej nie dało się tego nazwać. Stracił na moment dech w piersiach, zaskoczony pasją z jaką się w jego wpił. Objął jego kark i pogłębił pocałunek na tyle na ile było to możliwe, napierając na niego ze stanowczością. Przez to wszystko zapomniał oddychać więc musiał podzielić pocałunki na serię siedmiu- ośmiu rozrzuconych po całej długości jego warg, a sekundowe przerwy przeznaczyć na złapanie oddechu. - Potulny… to ty nie jesteś.- skomentował ale broń Merlinie, nie z wyrzutem. - Jestem okropny. - stwierdził z westchnieniem, zgarniając znad jego ucha krótki kosmyk ciemnych włosów.- Wykorzystuję cię żeby się pocieszyć. - wyznał rozbrajająco wprost, wygładzając kciukiem jego dolną wargę. - Powinieneś mnie pogonić. - zasugerował choć jednocześnie cały czas trzymał dłonie gdzieś w okolicy jego szyi i twarzy. Serce w jego piersi biło szybciej i przypominało w ten sposób o bólu i o rzeczywistości. Tak, wykorzystywał Marcusa. To egoistyczne ale zarazem tak rozkoszne, zwłaszcza, że i jemu się to podobało. Powinien wiedzieć jednak, że jest wykorzystywany do poprawy samopoczucia.
Niejednokrotnie nie potrafił sobie powiedzieć stop. W wielu przypadkach, za bardzo pochłaniała go ta bliskość, by mógł komukolwiek odmówić, czy przerwać z własnej woli. Lubił byc blisko, dotykać i całować czy też być całowanym. Naprawdę trzeba było być głupcem, aby sobie tego odmówić, jeśli była ku temu okazja. Tak samo z Eskilem, z który niesamowicie się zgrywali, łącząc oddechy, plącząc języki i skubiąc raz po raz usta. Zapomniał o bożym świecie, oddając mu pocałunki równie namiętnie w stosunku do tych, które dostawał. Jeśli chodziło o tego typu pieszczoty był zachłanny i w tej chwili chciał Ślizgona jak najwięcej dla siebie. Jednak nie był w stanie dłużej ignorować potrzeby tlenu, o który domagały sie jego płuca. W myślach był zirytowany tym przymusem, przez który musiał się odsunąć od tych cudownych ust. A kiedy otworzył oczy i zobaczył jak wila aura rozświetla twarz chłopaka, przebijając przez jego skórę na powrót zabrakło mu powietrza. I dopiero po chwili milczącego uwielbienia, z jakim spoglądał w oczy blondyna, przyszła mu na myśl propozycja, na którą ten na szczęście przystał. - A ile warte są moje łakome usta. - spytał zadziornie, unosząc jedną brew w sugestywnym geście, a kącik jego ust uniósł się wyżej. Nie chciał nic od niego, oprócz tych chwil zapomnienia, tej ucieczki do kryjówki, którą zdawali się być jeden dla drugiego. To było takie niepoważne, a z drugiej strony tak bardzo kuszące. Potwierdzała to sama chęć Marcusa do kolejnej pieszczoty, którą zainicjował, nie mogąc pohamować się przed kolejną okazją do posmakowania eskilowych ust. Tym razem widać było w tych pocałunkach całą zachłanność, którą zazwyczaj się kierował, aby zabrać jak najwięcej. Bo w tym przypadku nie wiedział kiedy będzie miał znowu taką możliwość, aby mieć Ślizgona na wyłączność. Podobało mu się z jaką namiętnością, dał się porwać jego językowi, w ten szaleńczy taniec, tak idealnie zsynchronizowany. Jego dłoń zsunęła się nieco z jego klatki piersiowej, aby zejść po jego ramieniu ponownie na plecy, ale tym razem zwinnie wślizgnąć się pod materiał ubrania, aby odkryć cudownie gorącą skórę w okolicach lędźwi. Westchnął na to doznanie tuż przy jego ustach, kiedy chłopak po raz kolejny zrobił chwilę przerwy na oddech, jednak nie trwało to długo. Marcus nie mógł się napełnić tą uzależniającą bliskością. - Czyli jest nas dwóch - mruknął po chwili z rozbawieniem na jego słowa, kiedy ten uciekł mu ponownie. Uniósł lekko brew, słysząc kolejne stwierdzenie. I juz miał zapytać "dlaczego?", kiedy Eskil pośpieszył z wyjaśnieniem. Uśmiechnął się, by po chwili zaryć mocniej paznokciami w jego skórze tuż pod łopatką, gdzie aktualnie zawędrowała jego dłoń. - Popatrz, a ja myślałem, że to ja Ciebie wykorzystuje - odwrócił kontekst żartobliwie, wcale nie biorąc na poważnie jego słów. Zdawał sobie sprawę z tego, że Eskil był zraniony i w tej chwili myślał zapewne o kimś innym. Ale to mu nie przeszkadzało. Bo przecież nie wiązał z tą ich ucieczką żadnych uczuć. Dlatego odpowiadało mu to. - Nie trzeba mnie poganiać. Sam się pogonię. Muszę uciekać, a nie chcę Cię naciskać w żaden sposób. Po prostu... fajnie było, nie? Jak opłacisz abonament to daj znać. - oznajmił z nutą rozbawienia w oku, po czym wycisnął na jego ustach ostatni pocałunek, aby po chwili się odsunąć. Nie lubił tego robić, ale widział, że nawet jeśli chłopak chciał sie pocieszyć, to jeszcze nie miał dość poukładane w głowie, aby pójść dalej. Do tego potrzebuje czasu. Marcus nie zamierzał więc mu przeszkadzać. Ale też nie zamierzał odpuścić sobie kiedyś powtórki z tak miłego spotkania. Chwycił plecak, by zarzucić go na ramię i posłać Ślizgonowi oczko, by z szerokim uśmiechem oddalić się w stronę bramy parku.
|zt x2|
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Obiecał, że nie będzie się przez te kilka dni wychylał? Obiecał. Nie uważał jednak, by wycieczka po parku oznaczała nadstawianie karku w jakikolwiek sposób. O nie, potrzebował powietrza i treningu, by wrócić jakoś do formy. Wyszedł więc z pobliskiej siłowni i uznał, że przyda mu się trochę powietrza. Nie wiedział jeszcze, jak będzie za chwilę tej decyzji żałował. Usiadł na skrytej między drzewami ławeczce i wyciągnął swój notatnik, by zabrać się teraz za ćwiczenie umysłu. Znów pracował nad eliksirem i czuł się naprawdę dobrze mimo, że fizycznie czuł się jakby go błotoryj przeżuł i wysrał. I to dwukrotnie. Różdżkę miał oczywiście schowaną, bo i tak by patronusa z siebie nie wykrzesał, bez względu na to, co mówił Morales. Zastanawiał się właśnie nad tym, co powiedział mu Nejt. Jaki rdzeń powinien użyć? Na czym to wszystko oprzeć, by nie kłóciło się z głównymi składnikami, jakie planował wykorzystać? Nie był to łatwy orzech do zgryzienia, a fakt, że z jakiegoś powodu zaczął się nagle czuć coraz słabiej zdecydowanie nie polepszał mu nastroju.
Po pracy starała się wychodzić z Ablem na długie spacery. Zazwyczaj towarzyszył jej Alex jednak dzisiaj tonął w sprawdzianach i terminach, a i aktualna sytuacja na świecie nie ułatwiała im rozkwitu w narzeczeństwie. Psiak biegał nieopodal spacerującej sylwetki Samanthy. Spacerowała ze wzrokiem wbitym w podręczny kalendarz. Każdy dzień miał przynajmniej trzy-cztery plany, których realizacja zajmowała około dwunastu godzin. Próbowała coś poprzekładać, poprzesuwać, aby zorganizować trochę czasu dla narzeczonego jednak nie było to łatwe. Raz na jakiś czas podnosiła wzrok na biegającego Abla, ganiającego aktualnie kolorowe małe ptaszki wielkości mugolskich wróbli. Naciągnęła szal na brodę kiedy zawiał zimniejszy wiatr. - Abel, wróć! - zawołała do psa, który to podbiegł do obcego chłopaka, aby oprzeć na jego kolanie swój pysk, w którym trzymał patyk do rzucania. Ten pies kochał swoją właścicielkę nad życie a jednak miał w sobie miejsce na miłość do obcych osób. Może przejął tę cechę po Sam? Podeszła żwawo do ławki, chowając do kieszeni kalendarzyk. - Przepraszam cię za niego. Abel, przestań w końcu kochać obcych ludzi. Chodź tu do mnie. - wsunęła palce za czerwoną obrożę psiny i przysunęła ją ku sobie, zatrzymując między kolanami. - Pamiętam cię z parapetówki Perpetuy i Huxleya. Jesteś Felinus...? Czy Maximilian?- przymrużyła jedno oko próbując wygrzebać z pamięci odpowiednie wspomnienie. Niestety, ale tamtejsze wydarzenia zostały zastąpione wyraźnym wyznaniem Alexa, że ją kocha. Stąd drobne zaburzenie w zapamiętaniu twarzy chłopaków, których widziała raz w życiu. Nie zauważyła, że ptaszki przestały ćwierkać, a pies się spiął. Pogładziła go za uchem ale cały czas trzymała obrożę. Jak na dorosłą wiedźmę to miała dosyć solidny problem z zauważaniem niebezpieczeństwa dlatego nieustannie potrzebowała przy sobie Alexa.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Pozorną samotność nagle przerwał mu uroczy, acz kompletnie mokry pyszczek, który złożył się na kolanach nastolatka. Max automatycznie uśmiechnął się i podrapał istotę za uszami, oczarowany tym piesełem. Nawet nie wiedział, że w tej chwili tego potrzebował. Schował tylko notatki, by zwierzak nie zaślinił mu ważnych zapisków i już miał poświęcić mu pełną uwagę, gdy jego właścicielka postanowiła przywołać pupila do porządku. -Spokojnie, nie przeszkadza. - Zapewnił kobietę, a gdy spojrzał na jej twarz, zdał sobie sprawę, że nie jest to zupełnie obca osoba. Już ją wcześniej widział, choć nigdy nie mieli okazji zamienić ze sobą nawet zdania. Uśmiech nastolatka zbladł, gdy Samantha przywołała imię Felinusa, a oczy Felixa straciły swój blask. Chłopak nerwowo położył dłoń na swój kark, wzrokiem uciekając gdzieś ponad ramię kobiety. -Max. - Krótko wyprowadził ją z błędu. -Ty jesteś szczęśliwą narzeczoną Voralberga, prawda? Czy raczej żoną już? - Zapytał bez ogródek, zwracając uwagę na jej postać. Dobrze pamiętał to radosne oświadczenie na weselu Beatrice, które przypadkiem podsłuchał, gdy para składała nowożeńcom życzenia. Wokół nich robiło się niepokojąco, ale widać obydwoje byli jeszcze zbyt zaaferowani spotkaniem, by cokolwiek zauważyć. Nastolatek powiódł wzrokiem w kierunku psa, który widocznie zatracił początkową radość i pomyślał, że mieli ze sobą coś wspólnego. -Twój pupil chyba jednak za mną nie przepada. Może powinienem go poznać z Buddym. - Zażartował, święcie wierząc, że jego własny pies ma moc zjednywania sobie każdej żywej i oddychającej istoty, jaka znajdzie się w zasięgu jego nadpobudliwego ogona i błyszczących ślepiów.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees