Niesamowity, kwiatowy tunel, który okrąża park dookoła. Idealny dla osób, które lubią długie, romantyczne spacery. Nocą oświetlany za pomocą dużej ilości świetlików, a kwiaty nie więdną/nie usychają ani na jesień, ani na zimę.
Była zła. Było jej przykro. Nie widziała sensu w czymkolwiek, więc może dlatego tak bardzo próbowała zignorować fakt, że Mini jest siostrą Caspra. Ona już podjęła pewną decyzję, może to i lepiej, dla każdego. Po prostu teraz czas był odpowiedzą na wszelkie możliwe pytania jakie ktokolwiek mógł zadać. Ale czy warto było pytać znając finał, który dotyka już niemal każdego? Szczerość, bez niej przecież nic nie wyjdzie, a tutaj brakowało tego od samego początku. Była sfrustrowana, nie miała nikogo. Tak było dobrze, dlaczego niby miała udawać, że cokolwiek ją obchodzi, skoro jakakolwiek odpowiedź mogła zadać jej ból. I czuła jak łzy napływają do jej jasnych oczu, a zaraz potem wszystko zostaje rozwalone o skały. Spotkanie z Mini będzie pewnie ostatnim spotkaniem jakie odbędzie na terenie Londynu. Nigdy więcej nie wróci do tego miejsca, nawet mogłaby upozorować własny akt zgonu. Śmieszne, nie? To by dopiero było, ale tak naprawdę każdy odetchnąłby z ulgą, że już jej nie ma. Pozwól nie mówić jej już nic. Nie tłumaczyć się. Po prostu zostawić to wszystko, co było tak abstrakcyjnie denne, i dobijające. Wiesz jak to jest, kiedy człowiek po prostu płacze, bo płacz jest najlepszym sposobem na wymazanie cierpienia? Nie. Tego się nie da zrobić, bo mimo że brud z ciała zszedł już dawno temu, tak teraz miała świadomość, że rany pozostawione na psychice nigdy nie staną się bliznami. -Siema… - Rzuciła w pustą przestrzeń, unikając patrzenia na Mini. To wbrew pozorom sprawiało jej potężny ból. Nie potrafiła zapomnieć o tym wszystkim, dała im przecież cząstkę siebie, nie zabierając jej z powrotem, a oni? Nie kwapili się by jej to oddać, ale z drugiej strony to jest dobre. Właściwe zapewne. Mini będzie opiekować się Summer i pomagać bratu. Dla CC już po prostu nie było w tym wszystkim miejsca. No bo powiedz, czy kiedykolwiek Mins była tak dyskryminowana przez społeczeństwo? Czy kiedykolwiek została nazwana czyjąś dziwką? Nie, w przeciwieństwie do Watson. -Spoko, luz. Mnie akurat można chujać, więc nie ma tematu. Wróciłaś na ile? Na dzień? Dwa? Tydzień? Miesiąc? Kiedy znów wyjeżdżasz? – Spytała bez ogródek, bo nie obchodziło ją owijanie po raz kolejny w bawełnę. Najebana emocjami stała w tym momencie przed siostrą Caspra. Widziała to, że jest jej źle, ale Coco też było źle, dlaczego miała być wyrozumiała, skoro kiedy ona na kolanach błagała o pomoc, to ludzie po prostu mieli ją w dupie? To głupie, ale tak było. Żałowała tego, że Villiers przyszedł wtedy do klubu, na boga – jak ona tego żałowała. -Wiesz, Mins… Luz… Ja nie wnikam w to dlaczego wróciłaś, ogólnie fajnie. Musisz ogarnąć szkołę. Musisz zrozumieć, że nie możesz uciekać. Ucieczka jest zła. Tylko trzeba się tego nauczyć. Chujanie ludzi też jest złe, ale spokojnie… Mnie można chujać. Nawet myślałam nad zmianą drugiego imienia. Coco Wychujana Watson. Co sądzisz? Ładnie, prawda? – Uśmiechnęła się szeroko, a po chwili zdała sobie sprawę z tego jak to beznadziejnie brzmiało, niemniej jednak było to oczywiste, że pewne sprawy zostaną rozwiązane w brutalny sposób. O, Chryste Panie! Widzisz i nie grzmisz, dlaczego z jej gardła nie wydobywa się piosenka „fuck time”, albo chociaż „i don’t care”, albo kurwa jebane „dear god” – wszystko lepsze od Wychujanej Watson.
Przyszła tutaj skruszona, naprawdę. Zależało jej na tym, aby odbudować relacje z Coco i aby to, co sprawiło, że się poróżniło, zginęło bezpowrotnie. Jej wieczna chęć ucieczki była silna, nie potrafiła nad tym zapanować. Potrafiła tak często sobie świetnie radzić, gdy już przychodziło do walki z problemami, a nie dawała sobie rady z tym, aby utrzymać na dłużej gdzieś dupę. Trochę żałosne, ale jakże prawdziwe i smutne. Teraz była jednak nieco inna. Wróciła, najprawdopodobniej po pobycie za granicą i szykowała się na to, aby ostro wziąć się do pracy. Nie tylko nad sobą, chociaż nie ukrywajmy, to był jej priorytet. Teraz niestety bardziej musiała się skupić na szkole, którą olewała przez spory kawałek czasu. Cóż jednak zrobisz, trzeba się zabrać do pracy! Spiąć pośladki i udowodnić sobie, że przecież wciąż jest się Villiersówną. Nie ma pierdolenia, trzeba się zabrać do roboty, a pierwszy krok właśnie zrobiła. Wkraczała na wyboistą ścieżkę, pt. czy moi znajomi są na tyle superkowi, aby wybaczyli mi to, że znowu ich wydymałam oraz uwierzyli, że tym razem nigdzie się nie wybieram. To w gruncie rzeczy była ciężka misja i dość nieprzewidywalna. Nigdy nie wiedziała co może się stać, gdy już spotkasz się z takim indywiduem twarzą w twarz i przyznasz się do tego, że znowu tutaj jesteś. Nieważne na ile, bo przecież liczy się to, że znowu tutaj jesteś. Znowu mogą się z Tobą cieszyć, zachwycać twoją zajebistością. Możecie się razem bawić tak długo, aż znowu coś się nie stanie. Wtedy po raz kolejny opuścisz głowę i zamkniesz się w swoim świecie. Będziesz chciała uciec i zrobisz to w końcu, dobrze to wiemy, wszak byłaś uciekinierką Minervo, a ludzie tak łatwo się nie zmieniają. Wcześniej tego nie chciała, ale mimo wszystko uniosła wzrok, spoglądając Coco w oczy. Pewnie nadal by tego nie robiła, gdyby nie to, że eks laska jej brata, pierdoliła teraz trzy po trzy. Pomyślałby kto, że kiedyś zobaczy Watson w takim stanie. Momentalnie miała ochotę na to, aby chwycić ją w ramiona i przytulić. Pocieszyć, że przecież już jej nie zrani, że będzie jej osłodą dnia, wsparciem, gdy będzie jej potrzebowała. Nie mogła jednak. Nie wiedziała czy nadal jest jej to dane. Wyciągnęła nawet dłonie, które cofnęła w geście bezsilności, spoglądając w jej twarz z nieco wyzywającym uśmieszkiem. - Watsonki nie da się wychujać - powiedziała po prostu, dość odważnie, z zadziornym uśmiechem, lecz zaraz spoważniała, ujmując swojemu zachowaniu nieco niepotrzebnej brawury. - Nie zamierzam wiecznie uciekać. Sądzę, że to jest ta chwila, w której stopuje i zostaje na stałe - powiedziała, bawiąc się bransoletkami, z braku lepszego zajęcia dla rąk, gdzieś w między czasie opuszczając spojrzenie na swoje dłonie. - Nie, brzmi chujowo. Powiedziała butnie, unosząc znów zadziornie podbródek i stawiając kilka kroków w jej stronę, chwytając ją za nadgarstki. - Proszę Cię, nie pierdol. Nie chce żebyś więcej musiała przez coś okropnego przechodzić, dlatego wróciłam. Chce naprawić swoje błędy, a jednym z nich jest to, że zawiodłam Twoje zaufanie. Nie myśl o mnie źle, a przede wszystkim nie pozwalaj się jeździć jak ostatnią szmatę, przecież nią nie jesteś. Masz córkę z moim bratem, nie poddawaj się. Daj jej kurwa matkę. Pomogę Ci tyle razy ile będziesz tego potrzebowała, ale nie zostawiaj Summer.
A widzicie, a z Coco to było tak, że jak kogoś wydymała to foch stulecia i nie ma zmiłuj. Jeb się mała, i te pe, i te de. To po prostu było naturalną koleją rzeczy, że Watson była szlamą, a Mini miała ten zajebisty magiczny pierwiastek, który o dziwo, odziedziczyła też w jakimś stopniu córka Caspra i Coco. Czy to nie piękne, że mieli razem córkę? Jasne, jak z komedii romantycznej, tylko to jeszcze się komedią nie stało, ale może niebawem się stanie, no bo dlaczego by nie? Mała zacznie raczkować. Potem zacznie chodzić, gdzieś po drodze zacznie gadać, o matko, co to będzie. Casper mógłby usłyszeć to magiczne „tato” – i byłoby pięknie, ale coś w tym wszystkim nie grało. Jedna podstawowa rzecz. Emocjonalna anoreksja. Dla niektórych to było głupie, ale kiedy takie rzeczy zaczynają się gdzieś ścierać, to po prostu trzeba odczekać. Dać sobie czas na wszystko. Aż do momentu, gdy pewne kwestie wrócą do porządku codziennego. Mini chciała żeby Coco nie zostawiała Summer, a Coco chciała mieć rodzinę, której została pozbawiona. To śmieszne, ale nawet im pewnie tego nie wybaczy, gdyby jeszcze miała świadomość niektórych listów. Gdyby miała świadomość, że ktokolwiek próbował ją uśmiercić, bo co? Bo znów uciekła? Uwielbiała uciekać od problemów, ileż razy spierdalała z Mini z Hogwartu, tylko po to by kupić wódkę, położyć się pod drzewem w Hogsmeade i udawać, że wszystko jest ok, a stan wyjebańczości osiągnął apogeum? Tak było, zanim wyszła akcja z tym, że Coco i Casper się ze sobą przespali. Seks był zajebisty, ale co z tego? Teraz mieli maluszka. Ślicznego, który lubił się uśmiechać. Nadal łapał Rosie za palec i machał nóżkami. To było genialne. Czuć ją blisko siebie. Słyszeć jej małe serduszko. To było naprawdę piękne, a tęskniła za tym jak za niczym innym, a przed snem? Zawsze gdy się kładła, widziała Caspra, który trzyma małą, i po prostu beczała, bo ten widok był naprawdę rozczulający. Każdemu może się wydawać, że Villiers to taki skurwiel. Nie, on nie był skurwielem. Był kimś zajebiście wartościowym. On tego nie dostrzegał, ale Watson obiecała sobie jedno. Musi mu pomóc. Zawsze przecież wchodziła oknem, kominem, przez dziurkę od klucza, czy cokolwiek, bo drzwi do świata Caspra zawsze miała zaryglowane, ale teraz? Liczą się czyny, jak już ktoś powiedział, a jeśli miała dostać ostatnią szansę, to jej nie zmarnuje, tylko czas. Czas ponoć jest najlepszym lekarstwem. -To Cię rozczaruje, najbardziej wychujało mnie moje rodzeństwo. Oliver wyjechał w pizdu. Charlie zniknęła – zresztą standardowo, żadna nowość, a co dalej? Wiesz, spadł na mnie ciężar odpowiedzialności i to dość konkretny, ale w porządku. Przecież Coco Watson może słuchać wszystkich, ale nikt nie chce posłuchać jej. Przez chwilę… - Wywróciła oczami na uwagę Mins, ale wiedziała, że ślizgonka ma rację. Miała tego pełną świadomość, wszak tak ją postrzegał początkowo każdy, ale gdzieś się Watsonikowi podwinęła nóżka i poległa, a skoro upadła to lepiej żeby na razie nie wstała, miała czas na odpoczynek. -Masz te same zachowania co Twój brat, on też często chwytał mnie za nadgarstki jak pierdoliłam trzy po trzy… - Wyrzuciła z siebie, ale już zdecydowanie dużo pogodniej, po czym nie czekała na to aż Mins się odważy i po prostu przytuliła dziewczynę. Ona była ze Slytherinu, to Watson była odważną Gryffonką, która w ostatnim czasie wszystko stawiała na jedną kartę. Trudno, najwyżej ją chuj strzeli i będzie trzeba ją zajebać, ale teraz? Panie świeć nad jej nierozgarniętym umysłem. -Serio Mini, ja już nie mam nikogo… Zostałam sama. Śpię w dormitorium, albo u Isoldy w Hogsmeade. Nie mam rodziny - jedyna to Casper i Summer. Nie ma już żadnej osoby, która mogłaby mi pomóc jakkolwiek. Mówisz o mojej córce, ale Twój brat daje radę, on mnie nie potrzebuje. A mała nie powinna mieć takiej matki jak ja… To smutna prawda, ale niestety… Najbardziej odpowiednia. Co mam Ci powiedzieć? Że go kocham? Przecież o tym każdy wie… Summer… Nie widziałam jej dwa miesiące, dopiero ostatnio byłam z nią na spacerze. Ja nie potrafię dać jej tego co daje Casper. Ja się boję tego brzdąca. Gdy zaczyna płakać, nie wiem co czynić, a Twój brat z taką lekkością się nią wtedy zajął. Kurwa Mini… On mnie nie potrzebuje… - I koniec. Zaczęła płakać. Ona nie była silna. Nie tak jak kiedyś. Po prostu lawirowała pomiędzy nicością, a czymś w rodzaju… Chujjedenwieczego. Teraz nie było ważne to co czuła, ważne było to co może odzyskać.
Kim za to była Mini? To było trudne pytanie, jeśli by się tak nad tym zastanowić, a ona sama miałaby ogromny problem z tym, aby odpowiedzieć na nie szczerze. Wolała być postrzegana jako dumna i wyniosła, a ten fakt, że często nazywano ją manipulatorką nie miał dla niej zbyt wielkiego znaczenia. Była po prostu sobą, nikim więcej, nie udawała, co najwyżej nakierowywała Cię dyskretnie na swoje zdanie. W gruncie rzeczy nie była kłamcą, a po prostu dziewczyną, która popełniła w swoim życiu kilka kategorycznych błędów, a teraz musiała to wszystko naprawiać, wszak ile czasu można żyć w świecie pełnym waśni i wzajemnych niechęci? To już nawet nie było zabawne, że zamiast ucieszyć się na wieść o jej powrocie, Casper wysyłał jej listy co powinna poprawić w szkole, bo inaczej będzie miała przejebane. Wiedziała, że do tej sytuacji doprowadziła ich sytuacja w domu, ale przecież sami nie byli bez winy. Mieli własny rozum, a to, że tyle czasu nie chcieli się ze sobą pogodzić w jakiś sposób ją teraz kuło, doprowadzając do szaleństwa ilekroć tylko o tym pomyślała. Nigdy by się przed sobą nie przyznała do tego, że tęskni za chwilami, w których potrafił ukryć ją za swoimi plecami, lub zasłonić jej uszy swoimi dłońmi, jeśli matka akurat krzyczała na ojca. Ona wtedy brała w dłonie rąbek koszuli nocnej i zaciskała mocno zęby, starając się powstrzymać łzy, które napływały jej do oczu. Była delikatna, niczym polna stokrotna, ale jednocześnie tak samo silna i zahartowana, zupełnie tak, jakby ten kwiat nazwany Mini, deptany był niejednokrotnie, a na końcu został nawet wyrwany. Pozbierał się jednak, wypuszczając powoli korzenie, chociaż wcześniej został ich pozbawiony i mógł rosnąć ponownie, regenerować swoje siły. Nie była bezduszna, a to, że tak zawiodła Coco, bardzo ją bolało. Potrzebowała jej wsparcia, czuła to coraz mocniej, zwłaszcza teraz, gdy stały naprzeciwko siebie, jakby niezbyt pewne tego, co tak naprawdę teraz powinno między nimi istnieć. Mini uciekała. Coco też uciekała. Musiały się pogodzić i jeśli nie trwać razem, to chociaż razem umykać od promieni słonecznych po tej stronie kuli ziemskiej. - Słucham Cię. - zauważyła wtedy, gdy Rosie wspomniała o jej rodzeństwie, a potem uśmiechnęła się słabo, dość boleśnie odczuwając teraz przepaść, jaka była między nią, a Kacprem. - Jestem taka sama. Tak, czuła się tak teraz. Jak oszust, który kitra w swoim rękawie jokera, ale zanim zdąży go wyciągnąć, to ktoś robi to pierwszy. Wtedy unosisz się dumą, wykrzywiasz wargi w zaskakujące grymasy i odchodzisz, znowu uciekasz, w rytm wiosennych melodii, bądź ostrego brzmienia perkusji i gitary elektrycznej, wszystko w zależności od tego jak to rozegrasz. Dalej Mini, czy chcesz znowu w to brnąć? Wzięła głęboki oddech, zbierając się na odwagę, której momentami jej brakowało. Nie była silna, ale bardzo się starała taka być. W gruncie rzeczy mogła brać lekcje u Watson, czyż to nie zabawne? Na wzmiankę o bracie, zacisnęła zęby na dolnej wardze z taką siła, że ta pobielała, ale mimo wszystko nie zdołała jej przebić. Jej słowa ją dotknęły. Była do niego podobna, chociaż w tym małym aspekcie? Przyjęła z ulgą jej decyzję o zebraniu się w sobie i wtuliła się w nią, chociaż raczej można było mówić, że było odwrotnie, skoro Mins przewyższała Watson o dziesięć centymetrów, ale to nie było ważne. Liczyła się jedynie ta chwila intymności, którą sobie dały, ta niewypowiedziana zgoda, która między nimi zapadła. Słuchała jej, a do oczu napływały jej łzy. Jak mogła ją wtedy zostawić? Wbiła paznokcie w jej plecy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy i zacisnęła mocno oczy, chcąc pozbyć się wilgoci, a jednocześnie intonowała swój głos na całkowicie opanowany i rzeczowy. - Cieszę się, że tak bardzo doceniasz mój udział w pomocy Tobie - zadrwiła, uśmiechając się pod nosem, ale wciąż nie wypuszczała jej z objęć. Nie chciała tego, więc chłonęła tę chwilę tak długo, jak tylko mogła. - Nie chcesz tego zmienić? Poprosić Caspra o to, aby Cię nauczył, skoro taki świetny z niego tatusiek? Ja Summer nawet nie widziałam. Nie wiem jak sobie radzi, nie rozumiem tego jak mu się to udaje, ale on nie jest takim skurwielem, aby zabrać Ci ją całkowicie. Walcz o siebie, a jeśli o siebie już nie potrafisz, to staraj się o nią. Walcz o to, aby miała normalną rodzinę. Niech CHOCIAŻ ONA ją ma. Wszystkiego się nauczysz, masz czas. Jeszcze nie rozumie co się wokół niej dzieje, ale niedługo zacznie, wtedy musisz się spinać jeszcze bardziej, przecież wiem, że Ty też jej potrzebujesz. Obie się potrzebujecie. Odsunęła się od niej, na długość wyciągniętych ramion, a wyraz twarzy miała zacięty, nie było śladu na jej twarzy, który świadczyłby o jej chwilowym rozklejeniu. Pogładziła ją krótko po ramionach i całkowicie cofnęła dłonie. Reszta zależała już od Watson, bo Mini Villiers była do dyspozycji.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Spacer był zdecydowanie dobrym pomysłem. Isolde potrzebowała oddechu, a przechadzka z Sethem dawała jej wspaniały pretekst, żeby wreszcie wyjść z czterech ścian. Ubrała się ciepło, jako że angielskie listopady nie należą do najprzyjemniejszych, ale przynajmniej nie padało. Założyła szary ciepły płaszcz, owinęła szyję kraciastym szalem, a na głowę wcisnęła czapkę, w której czuła się wyjątkowo głupio, choć Isolde z pewnością należy do osób, które we wszystkim wyglądają dobrze. Nie pamiętała, kiedy ostatnio była w parku w Hogsmeade, a lawendowym szlakiem przechadzała się może raz, dlatego to piękne miejsce zrobiło na niej piorunujące wrażenie. Na miejscu zjawiła się sporo wcześniej, więc teraz przechadzała się powoli, z zadartą głową, oddychając kojącym zapachem lawendy i próbując odnaleźć się w całkiem nowej dla siebie sytuacji. Nie mogła sobie darować, że postąpiła tak głupio i impulsywnie, wyznając Berysowi, że się w nim zakochała. Merlinie, nawet nie była tego pewna! A przecież zazwyczaj nie mówiła niczego, czego nie była w stu procentach pewna. Ze świstem wypuściła powietrze i zmarszczyła brwi. No dobrze. Powiedzmy, że była w nim zakochana. Na chwilę obecną była tylko pewna, że nie może przestać o nim myśleć i że jest między nimi jakaś niepojęta, niewyjaśniona chemia. O, i że jej na nim zależy. Czy to nie było jednoznaczne z zakochaniem? Bała się kolejnego spotkania z Fairleyem, mimo że jednocześnie dostawała bzika z tęsknoty. Marzyła o jego pocałunkach i dużych, ciepłych dłoniach ostrożnie gładzących jej skórę. Potrząsnęła głową, nie chcąc się nad tym wszystkim zastanawiać. Oczywiście, chciała go znowu zobaczyć, ale zdawała sobie sprawę, że będzie się to wiązało z ustaleniem, czym właściwie jest ich relacja. Mimo że Berys mówił, że nie interesuje go przelotny romans ani seks bez zobowiązań, że chce się obok niej budzić i móc publicznie okazywać swoje uczucia, nie była do końca przekonana, czy chodzi im o te same uczucia. Nie chciała być zachłanna, chciała, żeby dali sobie trochę czasu, nie nazywali tego wszystkiego, ale sama, przyciśnięta przez niego do muru, zdenerwowana, roztrzęsiona i wściekła, określiła dość jasno swoje uczucia. Dlaczego nie mogła obstawać przy bezpiecznym zależy mi na tobie, tylko musiała wyskoczyć z tym przeklętym zakochaniem? Kiedy o tym myślała, robiło jej się trochę słabo. Nagle zdała sobie sprawę, że przygryza dolną wargę tak mocno, że niemal do krwi. Przystanęła, odetchnęła i poprawiła czapkę zdecydowanym gestem. No cóż, co się stało, to się nie odstanie. Nie będzie próbowała zdobyć zmieniacza czasu, tylko po to, żeby odkręcić swoje niefortunne słowa. Zabawy z czasem zawsze budziły jej niepokój, zresztą... może summa summarum nie będzie to miało wielkiego znaczenia? Zastanawiała się, czy Berys równie dotkliwie odczuwa te kilka dni rozłąki. Nie podejrzewała go o to jakoś specjalnie, ale gdzieś na dnie serca miała nadzieję. Bo w końcu po co by pisał, gdyby było inaczej?
Seth bardzo chciałby po prostu wyłączyć myślenie. Wspaniały wstęp, idealny dla wspaniałego nastroju podczas wspaniałej przechadzki. Chociaż ostatnie z listy wspaniałości było sarkazmem i może dzień nie był jeszcze spisany na straty? Chłopak nie wiedział co ma sobie myśleć o tym całym balu w Hogwarcie, ani o nagłym zniknięciu swojej dziewczyny. Ba, nie wiedział nawet czy powinien móc dalej ją tak nazywać. Wszystko tak mu się pogmatwało po spotkaniu z Pixie, że teraz, kiedy zmierzał w kierunku parku, wydawał się być pogrążonym w rozmyślaniach jak nigdy dotąd. To nie było w stylu Setha. Przecież on z reguły nie martwił się ani o swoją przyszłość, ani o przeszłość, zwyczajnie nie radząc sobie z akceptacją problemów i zwykle po prostu je ignorując. Zdaje się, że dorosłość zmienia człowieka trochę bardziej, niż początkowo zakładał. Sądził, że to niczym nie będzie różniło się od pobytu w szkole. Wiecie, ciągle sprawdziany podsuwane przez życie, prześlizgiwanie się z dnia na dzień i tym podobne. Może, w istocie, tak mogłoby być, gdyby jednak zdecydował się na zatrudnienie w studiu tatuażu albo gdzieś indziej? Bycie szeregowym pracownikiem z reguły nie bywa skomplikowane. Tyle, że chyba nie od dziś wiadomo, że Lyons z reguły lubił komplikować sobie życie. Dziwnie czuł się z koniecznością codziennej kontroli interesu, a już tym bardziej z tym, że miał naprawdę niewiele czasu na cokolwiek. Jedyną pozytywną stroną medalu były zarobki… no i może jeszcze to, że im mniej miał czasu tym wydawał się spokojniejszy. Maksymalnie skoncentrowany na unowocześnieniu karty napojów czy zwiększeniu popularności lokali, nie miał czasu na martwienie się o miejsce, w którym zawisnął jego związek z Saunders. Zresztą, teraz także nie mógł się nad tym zastanawiać, bo i nagle na horyzoncie zajaśniała mu kobieca sylwetka, najpewniej należąca do Isolde. Sam Seth raczej niespecjalnie przejmował się chłodem. Miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę, pod spodem pewnie jakiś t-shirt i zwykłe, ciemne spodnie oraz buty. Darował sobie czapki i szaliki, ale to może dlatego, że raczej nie myślał o tym jaka jest pogoda na zewnątrz, kiedy wychodził z domu. Może też doszedł do wniosku, że skoro wychodzą się przejść to i tak się rozgrzeją? Trochę przyspieszył, doganiając Bloodworth, którą nagle, od tyłu, objął delikatnie ramieniem. Zdaje się, że ostatnio trochę brakowało mu bliskości. Siostry gdzieś się zapodziały, Mandy wyparowała, Pixie nie dawała znaku życia (bo pewnie się do tego zobowiązała, prawda Seth?) i tak jakoś czuł się samotny. - Hej. - mruknął na powitanie, spoglądając na opatuloną jasnowłosą dziewczynę z góry. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że jej również mu brakowało, dopóki wreszcie się z nią nie spotkał.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Była tak zatopiona we własnych myślach, że nie usłyszała kroków Setha. Dlatego czując czyjeś ramię, oplatające się wokół niej, wydała z siebie cichy okrzyk i przycisnęła dłoń do serca. Przyszły auror, który daje się tak podejść, ładne rzeczy. Ciepło w spojrzeniu Lyonsa i jego gest trochę ją zaskoczyły, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zadarła głowę i uśmiechnęła się do niego serdecznie, po czym nieśmiało pogłaskała go po policzku. - Skradasz się jak kot - powiedziała miękko, bacznie studiując jego twarz i dochodząc do wniosku, że wygląda dobrze, zdrowo i jakoś tak... dojrzalej. Nie potrafiła powiedzieć, skąd jej to przyszło do głowy, ale była o tym głęboko przekonana. Uświadomiła sobie, jak bardzo brakowało jej Setha, nawet jeśli czasami czuła się w jego obecności niepewna czy zaniepokojona. Czasem miała wrażenie, że pod skórą Lyonsa czai się dzikie, niebezpieczne zwierzę, które podrażnione może wydostać się na wolność i... Nie, to nie miało sensu. Kiedy patrzyła na niego teraz, była pewna, że to zwierzę gdzieś w nim nadal jest, ale uśpione, ukryte głębiej i spokojniejsze niż zwykle. Przechyliła głowę na bok i pokiwała nią z aprobatą. - To teraz mi powiedz po kolei, co u ciebie słychać - zarządziła swoim spokojnym, ciepłym głosem, po czym zachęcająco zrobiła krok do przodu. Była naprawdę zadowolona, że zamiast siedzieć w domu sam na sam ze swoimi wątpliwościami i lakonicznymi listami od Fairleya, zdecydowała się na tę przechadzkę z Sethem.
przepraszam, że tak haniebnie krótko, rozkręcę się!
Może gdyby takie sytuacje go bawiły, Seth byłby w stanie się uśmiechnąć. Nie od dziś jednak wiadomo, że jego poczucie humoru, z całą pewnością, można mierzyć jedynie w skali od czarnego po makabryczny, dlatego nie drgnął mu nawet kącik ust. Niemniej jednak jej gest był przyjemny, jak po chwili stwierdził, więc ostatecznie coś takiego dziwnego zadziało się na jego twarzy, że ostatecznie można tutaj było mówić o uśmiechu. - Zabawne, zawsze myślałem, że raczej ciężko mnie przeoczyć. - odpowiedział na jej słowa i właściwie to to co mówił miało nawet sens. Był wysoki, raczej szeroki w barkach i dość charakterystycznie wytatuowany. Chyba nikt nie pomyślałby, że byłby z niego dobry tajny agent czy mistrz skradania, a jednak wystarczyło zamyślenie, ruch podyktowany spontanicznością i może odrobina gracji tancerza, jaką gdzieś tam i mimo wszystko, w sobie miał. Nie analizował głębiej jej twarzy, ale nawet on był w stanie zauważyć, że z Isolde zdecydowanie jest już lepiej. Przechylił nieznacznie głowę w bok, wycofując się jednocześnie z objęcia ramieniem, aby zauważyć oczywistość. - Dobrze wyglądasz. - podsumował, a „dobrze”, oczywiście miało znaczyć „lepiej niż wtedy, kiedy ostatnio się widzieliśmy”, ale to już było zdecydowanie za dużo słów jak na Lyonsa. Ogólnie jego opowiadanie o czymkolwiek zwykle było zwięzłe i raczej mało kwieciste, dlatego nietrudno się zdziwić, że po chwili namysłu postanowił skoncentrować najważniejsze wydarzenia ostatnich miesięcy w zaledwie kilku słowach. - Jest… - zastanowił się przez moment. - okej. Zadecydował na początek, ale na tym się nie skończyło. Podjął krok, który postawiła Bloodworth, najwyraźniej również nie chcąc trwać w bezruchu. - Kupiłem dwa lokale, zgubiłem gdzieś Mandy, Echo i Florę, byłem na balu w Hogwarcie. - oznajmił sucho, zupełnie tak, jakby niespecjalnie zależało mu na zmianie sytuacji, zwłaszcza, jeśli chodziło o siostry, ale to nie było nic innego jak tylko złudne wrażenie, wywoływane przez jego stateczną mimikę twarzy i ton głosu. Gdyby się bardziej wsłuchać, można by z łatwością wychwycić w nim nutki zwątpienia. Najwyraźniej nie spodziewał się żadnych pytań, bo zaraz sam zadał jedno, jakie powinno, przynajmniej w założeniu, zapoczątkować lawinę słów. - To co z tym klin klinem?
Lubię haniebnie krótkie posty! PS. avek z okularami był fajny :c
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Na Isolde jego ograniczona mimika nie robiła już większego wrażenia, przez te wszystkie lata zdążyła się do niej przyzwyczaić i nie traktować zbyt poważnie faktu, że twarz Setha zdawała się po prostu nieprzystosowana do wyrażania emocji. Była na tyle wyczulona na te nieznaczne drgnienia mięśni jego ust, że dostrzegła cień uśmiechu i poczuła się w pełni usatysfakcjonowana tym odkryciem. - Zamyśliłam się. Nie wiem, jak ja sobie wyobrażam bycie aurorem, skoro tak się daję podejść - westchnęła niezbyt serio, po czym włożyła ręce do kieszeni. Kiedy wspomniał o jej wyglądzie, posłała mu trochę rozbawione, a trochę smutne spojrzenie i poprawiła szalik. Ostatnio widzieli się... naprawdę dawno temu, kiedy Isolde umierała z rozpaczy po zniknięciu Zachariasza i Seth był jedyną osobą, którą to w ogóle obchodziło. Teraz to wszystko wydawało się bardzo odległe, ale samo wspomnienie było jak bolesne ukłucie w sercu. - To nietrudne, biorąc pod uwagę, że ostatnio mnie widziałeś, kiedy miałam ochotę ze sobą skończyć - powiedziała poważnie, po czym uśmiechnęła się, nie chcąc, żeby ich rozmowa przybrała taki obrót. - Ale dzięki. Jego relacji nie można było nazwać obszerną, ale prawdę mówiąc, Isolde nie spodziewała się niczego innego. Informacje były na tyle szokujące, że otworzyła usta i przez chwilę nie miała pojęcia, co powiedzieć, ale najwyraźniej Seth nie oczekiwał od niej żadnego komentarza, bo gładko zmienił temat, pytając o jej "klin". Milczała przez dłuższy moment, próbując sobie to wszystko poukładać, zastanawiając się, jak to możliwe. Seth nagle stał się właścicielem dwóch lokali, poważnym przedsiębiorcą, przy okazji stracił z oczu swoją narzeczoną i dwie młodsze siostry, których do tej pory nie odstępował na krok do tego stopnia, że Isolde czuła się w obowiązku wstawić za Florą i Echo, których wolność osobista była naprawdę ograniczona przez starszego, opiekuńczego brata. Zdziwiła się, że nie spotkała go na balu, ale Madness był tak absorbującą osobowością, że prawdę mówiąc na nikogo innego nie zwracała uwagi. Typowy Toinen. Nie miała zamiaru na niego naciskać, dochodząc do wniosku, że jeśli będzie jej dane, to i tak potem wszystko z niego wyciągnie, a jeśli nie... to trudno. Z Sethem nie dało się siłą i doskonale o tym wiedziała. - Hm... poznałam kogoś. I węszę kłopoty, bo ja i uczucia to wielkie kłopoty, ale tym razem... chyba przeszłam samą siebie. Nawet nie umiem jasno powiedzieć, co jest między nami, oprócz chemii i... i dużej różnicy wieku - powiedziała nerwowo, nie patrząc na Setha i uzmysławiając sobie, że będzie on pierwszą osobą, która dowie się o jej znajomości z Berysem. Zdawała sobie sprawę z obiekcji, jakie mógł mieć, ale nigdy się nie potępiali za swoje decyzje, więc... nie spodziewała się wybuchu oburzenia.
ale kolory miał głupie, a ja pozazdrościłam wszystkim gifów w avkach :c
Zmarszczył na moment czoło i w ciszy przetrawił sobie jej słowa. Oczywiście nie odnotował w nich ani grama braku powagi i być może właśnie dlatego odpowiedział dokładnie w ten sposób. - Może to ja jestem zbyt dobrym złoczyńcą. - rzucił luźno, na nowo wygładzając mięśnie twarzy, kiedy już przestał się nad tym zastanawiać, ale prawda była taka, że w tych słowach skrywał się kawał prawdy. Złoczyńcą może nie mógłby się nazwać, ale „czarny charakter” pasował już trochę bardziej. Może nie określiłby w ten sposób samego siebie, a przynajmniej nie do końca, ale z pewnością dla tych, którzy nie mieli okazji lepiej popracować nad poznaniem go, Seth mógł być właśnie takim złym kimś, który zupełnie nie przejmował się czyimiś uczuciami. Określanie go w ten sposób było po prostu krzywdzące, ale czy każdy człowiek zastanawia się zwykle nad motywacjami wszystkich wokół, starając się poznać ich lepszą stronę? No właśnie. Milczał, nie mogąc odnaleźć żadnego słowa, nie słów, które nadawałyby się na jakąś odpowiedź. Szkoda, że nie słyszał jej myśli, bo jak nic uśmiałby się z „poważnego przedsiębiorcy”… oczywiście, gdyby tylko potrafił czuć się rozbawionym z takiego powodu. Pewnie tylko obleciałby Isolde spojrzeniem, zastanawiając się kim w takim razie jest, ale w tym wypadku tylko wpatrzył się w mijane kwiaty. Skoro jeszcze nie zwiędły to musiały być zaczarowane. Pomyślał nagle o Echo, która pewnie pozbierałaby je zanim oddałyby ostatnie tchnienie i wymoczyła w kilku kolorach farby. Może wtedy powstałby z tego ciekawy bukiet, albo ozdoba na ścianę czy też kolejny z teatralnych rekwizytów, który później Seth musiałby nosić w domu, aby nie zrobić jej przykrości. Zacisnął mocniej szczęki, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że to robi. Wsłuchał się w słowa dziewczyny, ale nie patrzył na nią. Teraz wpatrywał się prosto przed siebie, być może pod pretekstem kontrolowania drogi, którą zmierzali, ale słaba byłaby to wymówka, skoro wcale nie pędzili nią szybko. Nagle wydostał dłoń z kieszeni kurtki i zebrał znowu na środek głowy zagubione w akcji pasma włosów, które wiatr zdążył już rozburzyć. Zrobił to bardziej dlatego, żeby mieć chwilę na zwlekanie z odpowiednią, aniżeli dlatego, że w jakiś sposób mu one przeszkadzały. Nie wiedział czy nadaje się na takie rozmowy, skoro w gruncie rzeczy Lyons ani za grosz nie rozumiał uczuć ani pobudek, jakie zaczynają kierować człowiekiem, kiedy związek zaczyna ewoluować w coś więcej niż tylko seks od czasu do czasu. Sądził, że umiał nie tylko nazwać te emocje, ale także poczuć je w sobie, ale jak widać była to jedynie złudna nadzieja. Teraz Mandy nie było, a wraz z nią zniknęła jego empatia i zrozumienie. - Chcesz umieć to nazywać? - zapytał, starając się jednocześnie okazać jej zrozumienie, ale i szczerze odnieść się względem sytuacji, w której się znalazła. - Wiesz, jeśli daje Ci szczęście to chyba to wystarczy. Nie musi być wcale w Twoim wieku, ani składać deklaracji… chyba, że to właśnie deklaracji potrzebujesz. Na moment zamilkł, ściskając wytatuowanymi palcami grzbiet nosa. - Nie umiem dawać rad. - stwierdził odkrywczo, a ton jego głosu wydawał się znudzony, ale bardziej tą jego ułomnością, aniżeli sytuacją życiową Bloodworth.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Prychnęła, ale nie skomentowała jego sugestii. Nigdy nie postrzegała go w ten sposób, mimo że musiałaby być ślepa, żeby nie zauważyć mroku, który zawsze go spowijał. Tyle że Isolde miała tendencję do dostrzegania w ludziach tej iskierki dobra, nawet jeśli ledwie się tliła. Starała się ją rozdmuchać i może dlatego ona, dobrze ułożona młoda arystokratka (zawsze chciało jej się śmiać, kiedy słyszała to określenie), miała tylu przyjaciół, którym wiele osób nie podałoby nawet ręki, wzdrygając się na sam ich widok. Zabawne jak bardzo się od siebie różnili z Sethem, nawet pod względem wyglądu. Nie mieli ze sobą nic wspólnego, jeśli nie liczyć faktu, że byli wysocy. Ona była delikatną, niebieskooką blondynką o alabastrowej skórze, zawsze starannie ubraną, preferującą klasyczne strojne, podczas gdy Seth miał wygląd typowego, wytatuowanego zabijaki, a jego ponura mina wcale nie wpływała na ocieplenie jego wizerunku. Musieli wyglądać naprawdę interesująco, spacerując wśród zaczarowanych kwiatów, tak różni od siebie, a jednocześnie bliscy sobie na tyle, na ile to było w ich przypadku możliwe. Nagle poczuła się cholernie niezręcznie, poruszając ten temat z Sethem. Chociaż tak naprawdę wcale nie chodziło o niego, raczej o sam fakt, że komuś się przyznaje do swojej dziwnej relacji z Berysem i czuje się prawie winna, bo robi kolejną głupotę, przez którą najprawdopodobniej będzie płakać. Wypuściła powoli powietrze, zastanawiając się, co najlepszego wyrabia. Prawie miała nadzieję, że Lyons postanowi wybić jej to z głowy, choć to i tak nic by nie dało. Zabawne, że ludzie, którzy być może mogliby faktycznie coś jej poradzić, o niczym nie wiedzieli, bo nie miała ochoty im się zwierzać, a z kolei osoby, którym ufała, że nie wykorzystają tej wiedzy przeciwko niej, kompletnie się nie nadawały na doradców w sprawach sercowych. - Chcę wiedzieć, jak on do tego podchodzi. Boję się kolejnego rozczarowania, mam wrażenie, że bym tego nie zniosła - powiedziała cicho, odgarniając z czoła niesforny kosmyk włosów. - Daje mi... chwile szczęścia i wcale nie chodzi o... no wiesz, seks, bo tak daleko jeszcze nie zabrnęliśmy. Ma... przebłyski, kiedy jest cudowny, czuły, zabawny... A potem zamyka się w skorupie i potrafi być tak przykry, że nie wiem, czy bardziej jestem wściekła, czy rozżalona. Poza tym... widzisz, różnica wieku ma znaczenie, bo... ona nas blokuje. Widzę, że on cały czas mi nie dowierza, bo uważa, że jest dla mnie za stary. A ja nie dowierzam jemu, bo nie chcę być lekiem na kryzys wieku średniego - uśmiechnęła się gorzko, wbijając spojrzenie w czubki swoich butów. Widząc, jak wiele kosztuje go ta rozmowa, pokręciła łagodnie głową i dotknęła jego rękawa. - Nie przejmuj się. Załóżmy, że wcale nie potrzebuję rad jako takich, ale kogoś, kto mnie wysłucha - powiedziała miękko, po czym zawahała się na moment. - Jeśli nie chcesz, to nie mów, ale... jak to się stało, że Mandy i dziewczyny...? Że je "zgubiłeś"? - spytała ostrożnie, patrząc na Lyonsa z troską.
Szkoda, że aurorzy przed przyjęciem kogoś do pracy nie podejmowali się weryfikacji znajomych konkretnej osoby. To z pewnością mogłoby okazać się krzywdzące i raczej niespecjalnie zabawne dla Bloodworth, gdyby przyszło jej się tłumaczyć z bliskich znajomości z wytatuowanym zabijaką, ale Seth może nawet by się z tego pośmiał. Perspektywa bycia obserwowanym przez czarodziejskich stróżów prawa może nie powinna budzić zaciekawienia, ale ten chłopak miał naprawdę dziwne spojrzenie na otaczającą go rzeczywistość, więc w jego oczach pewnie byłoby to interesujące urozmaicenie tygodnia. Szkoda, że nawet taka sytuacja nie pomogłaby mu w wymyśleniu zaczarowanego remedium na jego brak empatii i odruchów altruistycznych. Właściwie to z Isolde nie było jeszcze aż tak źle. Mimo, że z reguły nie potrafił udzielać rad i zazwyczaj ignorował wszelkie okazje do udzielania ich komukolwiek, tak w stosunku do jasnowłosej wykazywał zabawną chęć wymyślenia czegoś logicznego, co mogłoby jej pomóc w rozjaśnieniu mętliku panującego w jej głowie. To jak mu to wychodziło było zupełnie odmienną historią. W każdym razie nie zamierzał przerywać potoku słów, jaki nagle wylał się zza jej warg, bo czyż nie właśnie w takich sytuacjach najlepiej się odnajdywał? Lyons jak nikt potrafił słuchać i często zapamiętywać informacje, jakie mogłyby okazać się przydatne, a chociaż towarzyska rozmowa na temat uczuć na pewno nie miała przynieść mu profitów to i tak wsłuchiwał się w ten łagodny głos, jaki nie raz wyciągał go w szkole za uszy z kłopotów, zanim jeszcze zdążył w nie wpaść. Był jej to winien, a poza tym chyba tak naprawdę chciał posłuchać o jej sytuacji. Isolde była wyjątkową osobą w jego życiu, tego z całą pewnością nie można było jej odmówić. - Brzmi trochę jak ja. Cudowny, czuły i zabawny. - zakpił, najwyraźniej chcąc trochę rozładować atmosferę. Chwycił też za kraniec szalika Isolde, bawiąc się nim niezobowiązująco. - To chyba normalny, dojrzały człowiek. Życie go doświadczyło, dlatego taki jest. - zdecydował, tylko co on mógł o tym wiedzieć? Sam był przecież raptem w wieku niebieskookiej. Niemniej jednak tak mu się zdawało i postanowił podzielić się tą oceną ze swą towarzyszką. - Bardzo sobie wszystko komplikujecie. - stwierdził odkrywczo, puszczając nagle jej szalik. - A przecież kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. To chyba ostatnio był motyw przewodni jego życia. Co on wiedział o barach czy pubach, prócz tego co każdy, normalny człowiek? Nie mając wiedzy, skoczył na głęboką wodę i wykupił jednocześnie dwa interesy, dając wspaniały popis spontaniczności graniczącej z głupotą. Dopiero się okażę czy zaprocentuje to na jego korzyść, ale mimo wszystko podzielił się z nią tą swoją genialną złotą myślą. Szkoda tylko, ze pomiędzy miłością i uczuciami, a pieniędzmi jest wielka różnica. Zmarszczył brwi, kiedy zadała to pytanie i milczał przez dłuższą chwilę, jakby zastanawiając się czy w ogóle chce o tym rozmawiać. - Wymknęły mi się kiedy spałem. - burknął nagle poirytowany, nawet nie zdając sobie sprawy z tego jak zabawnie to musiało brzmieć. Uśmiechnął się, jakby dopiero co przełknął prawdziwie gorzką pigułkę, nagle zainteresowany wnętrzem swoich kieszeni. - Od jakiegoś czasu nie sypiają w domu. Nie mam pewności czy nie wróciły do Hogwartu czy może zrobiły sobie rok przerwy, bo nie odpisują na moje listy. - zdradził jej, wreszcie chwytając w palce to, co najbardziej go teraz interesowało. Już od dawna nie palił papierosów, a paczka, z której właśnie wyciągnął jednego była świeżo otwarta. Zapalił go zwykłą, mugolską zapalniczką, zaciągając się. - A Mandy jak to Mandy. Raz jest, a raz jej nie ma. - podsumował ironicznie, wydmuchując gryzący w oczy dym w górę, ponad ich głowy. Ta cała sytuacja mocno działała mu na nerwy.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Czuła się dziwnie, obciążając Setha swoimi sercowymi problemami, ale naprawdę potrzebowała to z siebie wyrzucić. Ku jej zdziwieniu i zadowoleniu, Lyons wydawał się mniej zagubiony niż zwykle, gdy chodziło o zwierzenia. Ba, próbował nawet dawać jej rady i pokusił się o ironię, żart, czy jak tego nie nazwać, co w równym stopniu ucieszyło, jak i zaskoczyło Isolde. Znali się szmat czasu i Bloodworth miała wyrobione zdanie na temat Setha, znała jego impulsywność i nigdy nie mogła zrozumieć, jak to możliwe, że ma na niego jakikolwiek wpływ. Podobnie zresztą było z Madnessem, niemal równie trudnym przypadkiem, który najpierw psuł, a potem rozglądał się wokoło z niedowierzaniem, nie bardzo rozumiejąc, co zrobił źle i jak trzeba to naprawić. Metoda Isolde była prosta, ale zaskakująco skuteczna - łagodność, spokój i racjonalizm. Nie oceniała, raczej próbowała zrozumieć i naprowadzić na właściwe rozwiązanie. Czasem samo spojrzenie, pełne rozczarowania i troski, działało cuda, sprawiając, że trybiki w tych zwichrowanych umysłach nagle wskakiwały na właściwe miejsce i zaczynały pracować tak, jak tego oczekiwała. Pewnie, obchodzenie się z Sethem nie należało do łatwych, ale po tylu latach nabrała rutyny i przestała tak bardzo się pilnować. Jej wrodzone wyczucie taktu bardzo jej w tym pomagało, a jednak nie mogła ukryć uśmiechu rozbawienia na widok zdumionych min uczniów i nauczycieli, gdy delikatna, dobrze ułożona panna Bloodworth szła korytarzem w towarzystwie znanego ze swojej porywczej natury Lyonsa. Poskromienie złośnicy i piękna i bestia w jednym, tak mógłby pomyśleć ktoś, kto nie znał ich wystarczająco dobrze. Nagrodziła jego żart szybkim uśmiechem, zastanawiając się, jaki może być zakochany Seth. To znaczy, jak może traktować Mandy, która niewątpliwie była dla niego kimś ważnym, jednak po chwili namysłu doszła do wniosku, że chyba woli nie wiedzieć. Z jej własnego doświadczenia wynikało, że jeśli kiedykolwiek puszczają jej wszystkie hamulce, to właśnie w sypialni, w tym najbardziej intymnym momencie. Strach pomyśleć, jakie demony, na co dzień z wielkim trudem spychane na dno świadomości, spuszczał ze smyczy podczas seksu. Rozłożyła bezradnie ręce. - Nie wiem. Czasem mam wrażenie, że jestem dojrzalsza od niego. Raz zachowuje się, jakbym robiła mu krzywdę samym faktem swojego istnienia, ale kiedy chcę odejść... wtedy nie chce mnie puścić. Jest jeszcze coś... - dodała niepewnie. Musiała to z siebie wyrzucić i naprawdę było jej żal Setha, który godził się na wysłuchiwanie tego wszystkiego. - On pracuje z moją mamą w Mungu. Dzięki Merlinowi, na innym oddziale, bo inaczej pewnie by się już pozabijali. Nie wygląda to różowo, szczególnie że jest ode mnie starszy o dwadzieścia lat. - Ostatnie słowa powiedziała bardzo cicho, uzmysławiając sobie, jak fatalnie to brzmi i w jaką uczuciową kabałę się wplątała. - A kto nie pije szampana, nie robi głupstw po pijaku - dopowiedziała z krzywym uśmieszkiem, myśląc sobie, że całe to powiedzonko, które właśnie ukuli, mogłoby być jej życiowym mottem. Bardzo, bardzo w stylu Isolde Bloodworth, bez dwóch zdań. Przez chwilę żałowała, że w ogóle poruszyła ten temat. Nie wynikało to ze zwykłej ciekawości - martwiła się o niego, pamiętała, jaki dobry wpływ miała na niego Mandy, chodziła z nim na terapię... a teraz nagle się rozpłynęła, podobnie jak młodsze siostry Setha, do których był tak bardzo przywiązany. To nie wyglądało najlepiej i Isolde naprawdę nie wiedziała, jak to możliwe, że Lyons trzyma się tak dobrze. Skinęła powoli głową, nagle nachmurzona i zatroskana, patrząc na smużkę dymu, unoszącą się nad ich głowami. Nagle pożałowała, że tak bardzo nie cierpi papierosów, bo chętnie by zapaliła. Westchnęła cicho, po czym delikatnie pogłaskała rękaw jego kurtki. - Wiesz, niektórzy ludzie są jak bumerangi. Chociaż nie wiem, czy to ich wada czy zaleta - powiedziała miękko, z wyczuwalnym smutkiem. - To marne pocieszenie, ale ja nie jestem bumerangiem, ale wielkim, ogromnym głazem. Zawsze w tym samym miejscu - zażartowała, ale nie wypadło to zbyt wesoło, więc umilkła i wbiła dłonie w kieszenie płaszcza.
Bardzo dobrze, że Isolde nie chciała zastanawiać się nad jego seks - demonami. Z pewnością byłby to ciekawy temat na artykuł do Obserwatora, ale to chyba byłoby na tyle. Chłopak spodziewałby się nawet tego, że gdyby Bloodworth poznałaby jego zwyczaje sypialniane lub chociaż dowiedziała się do czego był zdolny przed terapią, to najpewniej nie chciałaby go więcej znać. No, a przynajmniej tak podejrzewał, być może niesłusznie, a może i trafnie. Na pewno wtedy zaciągnęłaby go do specjalisty, a chociaż może przemocą to może pod groźbą zaklęcia. Niemniej jednak Seth miał nadzieję, że ten etap ma już od dawna za sobą, a chociaż momentami zdarzało mu się odczuwać dziwny dyskomfort, tak typowy dla tracenia kontroli to rzucenie się w wir pracy nie dość, że uspokajało jego rozbiegane myśli to zwykle pomagało trzymać się w ryzach. Cóż, niemniej jednak sytuacja byłaby zdecydowanie łatwiejsza do rozwiązania, gdyby okazało się, że dziewczynki i Saunders zjawiłyby się na horyzoncie. Może wtedy w ogóle nie musiałby walczyć o zachowanie kontroli, bo przychodziłaby mu ona naturalnie? Nie musiałby na siłę zapędzać się do lekarzy, a chodziłby na wizyty ze względną… przyjemnością. Nie byłby to jedynie pusty przymus, bo zwyczajnie miałby dla kogo to robić. Może dlatego ten temat aż tak wytrącał go z równowagi i ostatecznie wręcz zapędzał w kozi róg. Znowu nie radził sobie ze swoimi problemami i może właśnie dlatego milczał, a robił to naprawdę długo. Tak długo, że można już było stracić nadzieję, że w ogóle jeszcze dzisiaj się odezwie. - Twoja mama pewnie nie wie? - zapytał retorycznie, raczej nie łudząc się, że odpowiedź będzie inna niż to sobie założył. Nawet nie zauważył, kiedy na czubku papierosa uzbierało mu się już aż tyle popiołu. Strzepnął go niedbałym ruchem tuż pod swoje nogi i nagle zatrzymał się przy jednym z gęściej zarośniętych fragmentów kwiatowego tunelu, aby oprzeć plecy o słupek. Zgarbił się nieco, dość nieświadomie, a to nadało mu wygląd kogoś, kogo przygniatają własne problemy. Uniósł wzrok, do tej pory błądzący nieco po okolicy, skupiając go na drobnej postaci byłej Gryfonki. - Lubię głazy. - stwierdził, zarazem wielo, jak i jednoznacznie, ale uśmiech, który rozjaśnił jego zazwyczaj pochmurną twarz mówił wszystko, a propos prawidłowej interpretacji tych słów. Na Isolde mógł zawsze polegać, nawet jeśli w gruncie rzeczy oszczędzał jej wiele nieprzyjemnych szczegółów, a to, że teraz sam nie potrafił jej pomóc zdawało się wreszcie wywierać na nim silniejsze wrażenie niż zazwyczaj. Zaciągnął się ostatni raz, gasząc niedopałek niedbałym dociśnięciem buta. - Życie jest do dupy. - stwierdził odkrywczo, raczej w ramach autorefleksji, niż sprowokowania do szerszej dyskusji na ten temat i na nowo zamilkł. Wspaniały towarzysz do konwersacji znowu w akcji.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Tak, pewnych rzeczy po prostu lepiej nie wiedzieć, co nie zmieniało faktu, że Isolde naprawdę martwiła się o Lyonsa i miała nadzieję, że w którymś momencie uda jej się wyciągnąć z niego coś więcej niż dwa lakoniczne zdania. Doskonale rozumiała ten mechanizm - rzucanie się w wir pracy zawsze pomagało, pomagało wyprzeć wszystkie myśli, bo człowiek był tak zmęczony i zaabsorbowany rzeczami, na które miał faktyczny wpływ, że inne sprawy zaczynały tracić na znaczeniu, a jeśli nie tracić, to przynajmniej wydawały się bardziej odległe. Nie rozumiała, jak to możliwe, że nagle wszystkie trzy, Echo, Flora i Mandy, zniknęły z życia Setha. Zastanawiała się, czy chodziło o niego, czy o nie. Czy to on w jakiś sposób był nieznośny (a jak wiadomo, nie należał do osób z łatwym charakterem), czy one nagle rzuciły się w wir życia, nie uwzględniając jego. Jaka nie byłaby prawda, miała do nich głęboki żal o takie postawienie sprawy. Ale Isolde to Isolde. Jeśli nie równało się to z autodestrukcją, nigdy nikogo nie zostawiała. - Nie wie - przyznała Isolde, wzdychając boleśnie i patrząc na Setha z rozbrajającą bezradnością. - Jeśli... jeśli zrobi się poważnie, będę musiała jej powiedzieć. A nawet jeśli nie... Nieważne. Tak czy inaczej muszę powiedzieć jej sama, zanim ktoś nas zobaczy i rozpuści plotkę. Chyba mam jakąś niezdrową tendencję do pakowania się w trudne układy - mruknęła, po czym z irytacją kopnęła kamyk, który miał nieszczęście znaleźć się na jej drodze. Przystanęła razem z Lyonsem i spojrzała na niego ze smutkiem. Tak bardzo chciała mu w jakiś sposób pomóc, ale nie mogła zrobić absolutnie nic. Tylko być tutaj i spróbować dać mu poczucie, że mimo wszystko jest ktoś, komu na nim zależy i kto nie zniknie bez uprzedzenia. Wyciągnęła rękę i ułamała gałązkę pokrytą fioletowymi kwiatkami. W zamyśleniu obracała ją w palcach, patrząc na Lyonsa i żałując, że jest tak idiotycznie bezradna w obliczu jego problemów. Był wysokim, postawnym facetem, ale w tej chwili przypominał zagubionego chłopca, któremu brakuje siły, żeby poradzić sobie z tym wrednym, nieprzyjaznym światem, który tylko rzuca kłody pod nogi. Odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech, zaskoczona, ale jednocześnie odrobinę spokojniejsza. Seth tak rzadko się uśmiechał, że za każdym razem Isolde nie była pewna, czy to nie złudzenie. Ale nie, tym razem był to pełnoprawny, rzeczywisty uśmiech, który ogrzał jej serce i sprawił, że poczuła się trochę lepiej. - Jest - zgodziła się Isolde. - Ale bywają przebłyski, więc... Och, bawiłeś się jako dziecko w łączenie punktów na kartce? Wiesz, jak połączyłeś wszystkie, to pojawiał się zarys jakiegoś obrazka. Może... jesteśmy na razie między kropkami? A każda kropka to chwila, kiedy jest lepiej, więc musimy ciągnąć tą kreskę aż do następnego punktu... - powiedziała w zadumie, po czym umilkła i zaczęła bawić się gałązką, marszcząc brwi i myśląc nad czymś intensywnie.
Nie spodziewał się innej odpowiedzi. Dobrze wiedział jak to jest znaleźć się w sytuacji, z której ciężko wybrnąć. Czasami nawet zastanawiał się czy jemu kiedykolwiek przyszło coś łatwo, tak jak niektórym uczniom, jakich zdarzyło mu się spotkać. Zawsze musiał walczyć o akceptację czy o równe traktowanie, a jednoczesne sprawianie problemów chyba tak weszło mu w nawyk, że dziwnie żyłoby mu się, gdyby nagle zaprzestał gonitwy za innymi. Teraz zastanawiał się jak mógłby żyć, gdyby faktycznie potrzebował opowiedzieć rodzicom o swoim związku z Saunders. Z reguły nie czuł żadnej potrzeby dzielenia się z nimi informacjami na tak błahe tematy, zwłaszcza skoro tak było mu też wygodniej. W szkole jego jedynymi szpiegami były młodsze siostry, które nawet gdyby dowiedziały się o czymś niestosownym to i tak nie miałyby żadnego interesu w tym, aby wikłać w tę sytuację rodzicieli. Jak więc mógłby zrozumieć położenie Bloodworth? Jego wyobraźnia nigdy nie działała tak jak należy, ale na tyle chyba starczyło jej sił. Skrzywił się, już na samą wzmiankę o możliwym „zobaczeniu” Isolde z Berysem. - Chyba masz. - powtórzył, potwierdzając jej słowa. - W każdym razie lepiej, żeby dowiedziała się od Ciebie. Może wtedy przyjmie to trochę lepiej. Nie zaskoczona nowością przez kogoś nieznajomego, faktycznie mogłaby tak postąpić, ale Seth nie lubił zgadywać. Dopiero miało się okazać jak matka dziewczyny postanowi przyjąć nowość, a chłopak nie chciał się nad tym zbyt długo zastanawiać, głównie dlatego, że automatycznie na myśl przychodziły mu dziewczynki i ich reakcja na poznanie Mandy. Westchnął, bezsensownie szarpiąc krawędź kurtki, najwyraźniej mocno odczuwając brak zajęcia dla rąk. Wsłuchał się w jej słowa, kalkulując sobie w myślach zabawę, o jakiej wspominała. - Ja nie. - odpowiedział, marszcząc czoło, gdy wędrował umysłem wstecz. - Ale Echo chyba tak. Tyle razy widział ją z kartkami w dłoniach, bazgrającą po nich ołówkiem czy kredkami, że ciężko było mu zapamiętać w co i kiedy się bawiła, kiedy starała się rysować. Może łączyła kropki, a może i nie? Umysł Lyonsa był tak pogmatwany, że ciężko było czasem rozgraniczyć podsuwaną mu przezeń prawdę czy kłamstwo. - Ciekawe, jaki obrazek właśnie rysuję. - zastanowił się na głos, nie odrzucając jej interpretacji ich obecnej sytuacji, ale nie potrafił sobie jej wyobrazić. Może butelkę piwa kremowego, jako symbol Trzech Mioteł? A może siebie samego, osamotnionego w swoich wyborach, kroczącego niewłaściwą ścieżką życia? Co jeśli okaże się, że pomylili numery i wcale nie tworzą właśnie odpowiedniego obrazu? - Mam nadzieję, że dążymy do właściwej kropki.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde przycisnęła dłoń do czoła gestem śmiertelnie zmęczonego człowieka, który nie wie, co robić, bo każda decyzja jest tak samo trudna i zła. Rzadko można ją było zobaczyć w takim stanie, zwykle trzymała fason i z uporem twierdziła, że wszystko gra. Tyle tylko że tym razem była zmęczona, zagubiona i niepewna. Spojrzała na Setha ze smutnym uśmiechem i odgarnęła z czoła niesforny kosmyk włosów. Powoli pokręciła głową, jakby z niedowierzaniem. Merlinie, dlaczego wszystko było takie paskudne i pogmatwane? - Najgorsze jest to, że nie mam żadnej pewności, że jemu naprawdę na mnie zależy. Że warto ryzykować zawałem moich rodziców, kiedy dowiedzą się, że spotykam się z mężczyzną, którego moja mama szczerze nie znosi i który mógłby być moim ojcem - nerwowo wyłamała palce i spojrzała kątem oka na Lyonsa. - Przepraszam, że ci wylewam na głowę moje żale, ale jestem skrajnie przerażona. Mam... jakieś skrzywienie i boję się mu zaufać, boję się, czy nie jestem dla niego po prostu odskocznią, dowodem na to, że może się nadal podobać, w dodatku takim młódkom jak ja... - uśmiechnęła się z goryczą, która dodawała jej kilka lat - ... ale po prostu nie potrafię z niego zrezygnować. I... wiesz, gdyby chodziło tylko o... o seks, możliwe że poszłabym z nim po prostu do łóżka. A wiesz, że jestem głupia i cnotliwa - mruknęła z zakłopotaniem, które próbowała pokryć uśmiechem. Dawno nie była z nikim tak szczera, ale przynosiło jej to wyraźną ulgę. - Ale to coś więcej. Mam tego dosyć, mam wrażenie, że tracę rozum - poskarżyła się cicho. Ona sama dostała taką kolorowankę z punktami do łączenia od ojca, który czasem w przypływie fantazji kupował jej mugolskie zabawki. Łączenie punktów było cudowną zabawą dla Isolde, która od dziecka była precyzyjna i konkretna. Sama nie wiedziała, dlaczego nagle przyszła jej do głowy ta metafora, ale okazała się całkiem trafna. Wzruszyła bezradnie ramionami. - Nie wiem, Seth, naprawdę... Boję się, że takich rzeczy człowiek może się dowiedzieć dopiero po śmierci - powiedziała gorzko, po czym potrząsnęła głową, jakby próbując odpędzić te ponure myśli. - Pocieszające jest to, że kiedy się pomyliło kropkę, można zawsze było wrócić do tej właściwej. Tyle że trwało to długo i obrazek nie był już taki ładny - westchnęła w zadumie, po czym dotknęła ramienia Lyonsa, potrzebując fizycznej bliskości. - Powiedz mi, jak to się stało, że stałeś się przedsiębiorcą? Zupełnie mnie tym zaskoczyłeś. Jak wygląda twój dzień? Jak dajesz sobie z tym wszystkim radę? - spytała, autentycznie ciekawa, jednocześnie rozpaczliwie szukając jakiegoś lżejszego tematu.
Obserwacja Isolde znajdującej się w tak nienaturalnym stanie chyba zaczynała go trochę przerastać. Mimo, że względnie wydawał się uodporniony na czyjeś problemy, tak z tą dziewczyną było zdecydowanie inaczej. Może gdyby nie zawdzięczał jej tak wiele, potrafiłby spojrzeć na jej kłopoty w taki sposób, jak to zwykle robił, gdy coś go zupełnie nie obchodziło. Skrzywił się razem z nią, po raz kolejny wyraźnie odczuwając swoje upośledzenie społeczne. Doradzenie jej czegokolwiek graniczyło z niemożliwym, a pozostawienie tego bez odpowiedzi też wydawało mu się niewłaściwe. Nasuwała mu się tylko jedna myśl - może następnym razem powinni spotkać się w nieco weselszych okolicznościach? Ostatnio zdarzało im się wpadać na siebie tylko wtedy, kiedy jedno z nich miało kłopoty. Seth poczuł potrzebę odmiany, ale nie sądził, aby w najbliższym czasie możliwym okazało się osiągnięcie takiego stanu względnej wesołości. Nie teraz, kiedy Bloodworth zdecydowanie może mieć przechlapane, o ile ten facet nie okaże się odpowiedzialny. Rety, Lyons i słowo „odpowiedzialny”. W jakimś dziwnym, niepojętym przez siebie odruchu, wyciągnął do niej dłoń, aby wygładzić palcem zmarszczkę układającą się na jej twarzy w obraz zmartwienia i lęku. - Cnotliwość zwykle nie łączy się z głupotą. To rozwiązłość prowadzi do problemów. - skwitował, robiąc minę w stylu „a ja jestem doskonałym tego przykładem”, a jednocześnie zabrał rękę, zaczepiając dłoń kciukiem o kieszeń spodni. Wyobraził sobie powrót do poprzedniej kropki i westchnął krótko. - W takim razie nie jest najgorzej. - stwierdził, a kiedy dotknęła jego ramienia, on chwycił ją za dłoń, czując, że tylko tym prostym gestem może jej w tej chwili pomóc, nawet jeśli niekoniecznie był w jego stylu. Jej pytanie wywołało u niego dziwną niepewność. - To był dość… spontaniczny pomysł. - zdradził jej, zastanawiając się jak inaczej ubrać w słowa wejście do Trzech Mioteł i idiotycznie nieprzemyślane wykupienie prawa własności. - Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Porzuciłem tatuaż, nie chcąc rywalizować na rynku z dziesiątkami innych młodzików, a teraz mam trochę napięty grafik. Skrzywił się nieznacznie. Prowadzenie własnego biznesu faktycznie trochę go przerastało czasowo, ale w gruncie rzeczy miało to swoje plusy. - Zwykle skacze pomiędzy Londynem a Hogsmeade, sprawdzając każdego dnia czy dzieje się coś niepokojącego. Zatrudniłem kilka osób, które ogarniają logistycznie dostawy i pilnują porządku na miejscu. Całe szczęście, że to nie restauracje. Nie potrafiłbym usiedzieć tak długo na miejscu. - odpowiedział jej, faktycznie ciesząc się, że nie popełnił tego błędu. Nasłuchał się już wystarczająco wiele o kłopotach w takich przybytkach. Zaraz jednak uśmiechnął się nieznacznie. - Wiesz, jeśli chciałabyś zostać menadżerem to mam wolny wakat.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Sama czuła się dziwnie, nienaturalnie, ale chyba właśnie tego potrzebowała, by wrócić do względnej równowagi ducha. Wcale nie chciała go tym wszystkim obciążać, ale był jedyną osobą, której mogła się zwierzyć, obnażyć bez strachu, że zostanie oceniona albo co gorsza wyśmiana. Tak naprawdę wcale nie potrzebowała rad, bo co można radzić w takiej sytuacji? Rady są dobre, gdy chodzi o rozum, nie o uczucia, które i tak popychają do najgłupszych rozwiązań nawet najrozsądniejsze osoby? Potrzebowała kogoś, kto jej wysłucha, pocieszy, kogoś, komu będzie zależało na jej szczęściu, niezależnie od tego, co miałoby się nim okazać. Seth właśnie taki był, dlatego pozwoliła sobie na tę chwilę szczerości, która mogła go przytłoczyć. Jego gest ją zaskoczył, ale dziś w ogóle zachowywali się inaczej niż normalnie. Mimo woli posłała mu uśmiech, a jej czoło na chwilę się wygładziło. Dotyk Setha był czymś nieodmiennie dziwnym, ale miłym i na swój sposób kojącym. Nigdy nim nie szafował, więc Isolde doskonale rozumiała jego intencje i bardzo doceniała te próby dodania jej otuchy. - Nie wiem, Seth... - westchnęła, ale wydawała się odrobinę spokojniejsza niż jeszcze chwilę temu. - Bo takie nadawanie wszystkiemu głębszego znaczenia, utrudnianie sobie... - nie dokończyła myśli, ale potrząsnęła myśli, jakby nie zgadzając się sama ze sobą. - Czasami coś we mnie wybucha i robię głupstwa. Wbrew pozorom nie składam się z samego racjonalizmu. Tak było z Vanbergiem - powiedziała niechętnie, po czym zerknęła niepewnie na Lyonsa. Uścisk jego dłoni sprawił, że trochę się odprężyła. Posłała mu uśmiech, trochę smutny, ale ciepły. Nadal była pełna najgorszych przeczuć, nadal się bała i martwiła, ale świadomość, że ma kogoś, na kim może polegać, dodawała jej otuchy. Pokręciła głową z uznaniem i zdumieniem, myśląc sobie, że nigdy, przenigdy by się tego nie spodziewała. To dobrze, że tak się stało, w każdym razie tak to wyglądało, ale Isolde miała smutne wrażenie, że ich oboje dopadła dorosłość. Wzdrygnęła się na tą myśl i otuliła szczelniej szalem. Kiedy złożył jej ofertę, roześmiała się cicho i potrząsnęła głową, próbując sobie wyobrazić siebie w roli menadżera baru. Merlinie, pasowała tam zdecydowanie gorzej niż Seth! - Dzięki, ale obawiam się, że byłabym fatalnym menadżerem, a głupio zwalniać przyjaciół - powiedziała z lekkim rozbawieniem. - Poza tym... złożyłam podanie o przyjęcie mnie na stanowisko młodszego aurora. Wiem, że mają okropne problemy, przez ostatnie dwa lata nagle zaczęło brakować aurorów, niebezpieczne czasy... Więc uznałam, że spróbuję, nawet jeśli odeślą mnie z kwitkiem, bo jestem za młoda. Ale jeszcze nic nie wiadomo, więc... czekam - wzruszyła ramionami, jednak w jej oczach pojawił się błysk, którego do tej pory brakowało. - Naprawdę, podziwiam cię, że jesteś w stanie prowadzić dwa interesy. Ja bym pewnie zbankrutowała po pierwszym miesiącu - powiedziała z uznaniem.
Wsłuchał się w ton jej głosu, najwyraźniej starając się wyciągnąć z niego jak najwięcej emocji i sensu - ile tylko potrafił odczytać jego spaczony umysł, a jednocześnie przekładał go na swoje gesty i zachowania. Czuł się fair z tym co robił, więc w zasadzie nie poczuwał się jeszcze do czegoś innego. Po prostu patrzył raz na nią, a raz na ten cały kwiecisty tunel, starając się już głębiej nad niczym nie zastanawiać. Tak było w tym momencie może nie tyle lepiej, a na pewno prościej i być może nawet wtedy było łatwiej znieść pogmatwanie z poplątaniem, które towarzyszyło zarówno jego życiu, jak i temu, które prowadziła Isolde. Tylko dlaczego zimna pustka wciąż nie chciała odpuścić? - Chyba mi o tym nie opowiadałaś. - zauważył, szukając w myślach jakiegoś zaprzeczenia swoich słów, ale w zasadzie to go nie odnalazł. A może to po prostu kwestia jego nieuwagi i Dexter Vanberg przewinął się już nie raz w ich rozmowach, a Seth po prostu jakoś to przeoczył. To nawet byłoby w jego stylu, jeśli weźmiemy pod uwagę jego problemy z odróżnianiem prawdy od kłamstwa. - Możemy to nadrobić następnym razem. - zauważył, zastanawiając się w związku z tym jeszcze nad jedną kwestią, o którą postanowił zapytać natychmiast. - Będziesz na feriach w Hogwarcie? Nie ogłoszono jeszcze oficjalnych zapisów, ale podobno można się bawić w opiekuna. Powiedział, a potem przez chwilę milczał. Pomyślałby kto, że Lyons zapragnie zostać niańką dla młodocianych czarodziejów. - Co roku wymyślają coś fajnego. - dorzucił jeszcze, jakby starał się sam siebie przekonać, że to będzie dobry pomysł, ale coś niespecjalnie mu wychodziło. W każdym razie zaraz umilkł, wsłuchując się kolejno w chwilę ciszy, a następnie w jej kolejne słowa. Jego zielono - niebieskie oczy skupiły spojrzenie na czubku głowy Is, błądząc nim w jej jasnych lokach. - Jesteś pewna? Nie wyglądasz na ryzykantkę. - zapytał, chociaż w głębi ducha czuł, że to jest właśnie odpowiednie miejsce dla niej. Prawo i sprawiedliwość Prawość i dobrze wykształcone poczucie sprawiedliwości były tym, co mogło skłonić Bloodworth do spróbowania sił w tym zawodzie, a Lyons nie był kimś, kto mógłby jej wybijać z głowy samorealizację. Nie odczuł jej słów jako komplementu. Po prostu na moment się zawiesił, szukając na nie odpowiedzi, najpewniej zupełnie niepotrzebnie. - Może to właśnie to, czego szukałem w tatuażu. Chciałem mieć własne studio, a nim też musiałbym zarządzać. Bary to chyba mniejsza odpowiedzialność. W końcu to tylko alkohol, jedzenie i atmosfera. Zero większej odpowiedzialności za czyjeś straty moralne spowodowane błędem w sztuce lub odmienną wizją.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Westchnęła ciężko i milczała przez chwilę, po czym uniosła głowę i spojrzała na Setha, zdając sobie sprawę, że na jej policzkach pojawiły się gorące rumieńce. - Możliwe. Nie ma się czym chwalić, więc... nie przyznaję się do tego z radością. Kiedy jeszcze byłam prefektem, miałam nocny patrol z Vanbergiem. I jak zwykle zaczęliśmy się awanturować, więc znalazł świetny sposób, żeby zamknąć mi usta. A potem jakimś tajemniczym sposobem znaleźliśmy się w Łazience Prefektów i... jakoś przestaliśmy się kłócić - uściśliła, zerkając na Setha kątem oka i czując się co najmniej niezręcznie, mimo że nie spodziewała się z jego strony potępienia ani niczego w tym rodzaju. Nigdy nie lubiła mówić o swoich intymnych sprawach, ale tym razem... było jakoś inaczej. Prawdopodobnie osiągnęła ten moment, kiedy pewne rzeczy trzeba z siebie po prostu wyrzucić. - To była prawdopodobnie jedna z najgłupszych rzeczy, jakie w życiu zrobiłam, ale mimo wszystko... czasem mi się wydaje, że to lepsze niż przywiązywanie się, angażowanie, a potem płakanie w poduszkę - powiedziała ze smutkiem, po czym potrząsnęła głową, nie chcąc się nad tym głębiej zastanawiać. - Jeszcze nie wiem... Ale właściwie nie planowałam, no i nie wiem, czy się nadaję na opiekuna - tu spojrzała na Setha, a na jej ustach zadrgał leciutki uśmieszek. - Na Merlina, Seth, nigdy bym nie pomyślała, że będziesz chciał się bawić w wychowawcę obozowego, to coś całkiem nowego. Jesteś dzisiaj jedną wielką niespodzianką - zażartowała ciepło, po czym delikatnie dotknęła jego przedramienia. - Ale jeśli będę mogła i ty też się tam wybierzesz, to właściwie mogę to przemyśleć. Pokręciła głową. Nie, to nie o to chodziło, ale nie była pewna, czy potrafi wyjaśnić motywy swojego postępowania bez zbędnego patosu. - Nie lubię zbędnego ryzyka, Seth. Zresztą, auror nie może sobie pozwolić na głupią brawurę. Ale nie boję się walczyć o... idee, większe dobro. Zawsze o tym marzyłam, od dziecka... więc jeśli mi się uda, będę szczęśliwa. Zawsze mogę odejść, jeśli okaże się, że mnie to przerasta. Ale póki co, nawet nie wiem, czy mnie przyjmą - powiedziała poważnie, mając nadzieję, że Lyons ją zrozumie. - Jeśli to właśnie tego szukałeś, to jestem szczęśliwa, że ci się udało do tego dojść. I tak... bary to mniejsza odpowiedzialność, niż ingerowanie w czyjeś ciało. Ale... nie tęsknisz za tym? - spytała łagodnie, przysuwając się do niego tak, że ich ramiona stykały się ze sobą.
Rumieńce na twarzy Isolde nie speszyły go ani trochę. Skrzyżował ramiona, patrząc na nią z tym samym statecznym wyrazem co zawsze, chociaż tak naprawdę udało jej się go zaintrygować. Słuchał tego co mówiła, ale kiedy skończyła, on zamiast pokiwać głową i przejść z tym do porządku dziennego, po prostu się… roześmiał. Nie był przyzwyczajony do swojego śmiechu, a inni ludzie chyba tym bardziej nie mieli pojęcia nie tylko jak on brzmi, ale jak i sam Seth wtedy wygląda, dzięki czemu było w tej chwili coś intymnego i przedziwnego zarazem. A Lyons śmiał się całkiem zaraźliwie... oczywiście, gdy już przywykło się do tego, że, tak samo jak podczas swoich wypowiedzi, nieco chrypiał. - Wyobrażam sobie. - stwierdził, chociaż tak naprawdę to ciężko było mu sobie to wyobrazić, chociaż wcale tak być nie powinno. Każdy był człowiekiem i pewnie Isolde równie ciężko byłoby sobie wyobrazić jego podnoszącego rękę na Mandy. No, chociaż może nie do końca wyglądał na zupełnego pacyfistę, tak jak dotąd nie zdradzał żadnych tendencji do przemocy, a przynajmniej w jej obecności. Nic nie jest niemożliwe, prawda? Zwłaszcza już, skoro rozważna Isolde Bloodworth wpadła w objęcia Dextera Vanberga. - Może kolejne takie poddanie się chwili jeszcze wyszłoby Ci na dobre? - rzucił, ale bardzo luźno, co zresztą jeszcze widać było po jego twarzy, gdyż nie zdążyła zniknąć z niej wesołość. Powaga była jednak tak mocno wpisana w jego naturę, że niczym dziwnym nie było to, iż już po chwili wdarła się ponownie do jego zachowania. - Szczerze mówiąc, nie wiem. Sam składam się wyłącznie z takich głupich decyzji i chyba właśnie zaangażowanie się było moją nierozważną decyzją. Chyba nie da się znaleźć kogoś, dla kogo ja byłbym dobrym kandydatem na kogokolwiek. Miał na myśli nie tylko związki, ale także przyjaźń, bo i kimże on był? Niestabilnym emocjonalnie gburem, co zresztą tłumaczyło jego wąską listę znajomych, która co roku kurczyła się coraz bardziej. Powiedzenie, że teraz miał tylko Isolde, nie byłoby specjalną przesadą. Lekko drgnął, kiedy dotknęła jego ramienia, ale nie cofnął ręki, pozwalając jej zatrzymać na niej palce. - Tak właściwie to zależy mi tylko na wycieczce. - przyznał się, bo i nie było sensu w brnięciu w zaparte, skoro Seth nadawał się na niańkę tylko wtedy, kiedy pamiętało się, że ma dwie młodsze siostry. - Daj znać, jeśli będziesz jechała. Mnie raczej uda się znaleźć zastępstwo. Po tych słowach zamilkł, analizując słowa, które przytoczyła na obronę swojego stanowiska. Większe dobro i walka o idee. To nie był jego świat, dlatego nawet nie starał się tego rozumieć. Zwyczajnie kiwnął głową, uznając, że jeśli właśnie to da jej szczęście to nie potrzebuje nic więcej mówić. Czas pokaże czy była to dobra decyzja. Jej słowa poruszyły w nim jedną z wrażliwszych strun. Nagle spięły mu się ramiona, ale ta reakcja zbiegła się w czasie z jej przysunięciem się, więc w sumie nie musiał przejmować się tłumaczeniem czegokolwiek, skoro i tak zazwyczaj na dotyk kogoś bardziej z zewnątrz zdarzało mu się nietypowo odpowiadać. - Tęsknię jak jasna cholera. - stwierdził bezpośrednio, krzywiąc się wymownie, a potem westchnął jakby chciał powiedzieć jeszcze „ale cóż zrobić?”, chociaż zdecydował się milczeć.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde kompletnie oniemiała, słysząc śmiech Setha. W ciągu tylu lat znajomości słyszała go może dwa razy i nie miała okazji przywyknąć do tego przedziwnego dźwięku, zresztą nie przypuszczała, że jej wyznanie tak bardzo rozbawi Lyonsa. Może to dowód na to, że Isolde nadal bardzo niewiele wiedziała o swoim przyjacielu, a może po prostu nie potrafiła się zdystansować do własnych przeżyć. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, zamknęłaby się w sobie i śmiertelnie obraziła, jednak w przypadku Setha... była po prostu zbita z tropu i trochę zakłopotana. Jednocześnie czuła dziwne zadowolenie, słysząc śmiech Setha, nawet uśmiechnęła się pod nosem, kręcąc głową i patrząc na niego z rozbawieniem. Szkoda że Lyons nie miał nawyku uśmiechania się częściej niż raz w miesiącu, a i to wyłącznie, jeśli był to wyjątkowo dobry miesiąc. Ale na to raczej trudno będzie coś poradzić. - No wiesz co? Ja ci się zwierzam z moich tajemnych grzeszków, a ty się śmiejesz? - spytała, ale w jej głosie nie brzmiał wyrzut i miała nadzieję, że Seth nie odbierze jej słów w ten sposób. - Może... ale to nie takie proste i kompletnie wbrew mojej naturze. Tamto... to był wybryk. Ja nawet nie lubię przypadkowego dotyku obcych mężczyzn, a co dopiero... - Znacząco wzruszyła ramionami i westchnęła, zastanawiając się, dlaczego musi wszystko tak okropnie komplikować. Chciałaby być kobietą wyzwolną, pozbawioną sentymentów, ale zdawała sobie sprawę, że nigdy nią nie będzie, chyba że ktoś wymieni jej całą osobowość. Spojrzała na przyjaciela poważnie i milczała przez chwilę, zastanawiając się głęboko nad jego słowami. Nie mogła im odmówić racji, ale jednocześnie było w nich coś, co budziło jej wątpliwości. - Mam wrażenie.... że oboje potrzebujemy kogoś bardzo specjalnego. Kogoś... uszytego na naszą miarę i nie ma szansy, żebyśmy się sprawdzili w związku z osobą, która nie spełnia bardzo konkretnych kryteriów. Zresztą... sama już nie wiem. Jesteś dla mnie dobrym kandydatem na przyjaciela. Chociaż w sumie nie jesteś kandydatem, tylko pełnoprawnym przyjacielem - powiedziała miękko. Było to pocieszające, bo zawsze lepiej mieć zaufanego przyjaciela niż zupełnie nikogo. Jej lista przyjaciół też dziwnie się skurczyła. To znaczy... możliwe że istnieli ludzie, którzy uznawali ją za swoją przyjaciółkę, ale nie oznaczało to wcale, że mogła na nich polegać. To działało tylko w jedną stronę i Is od pewnego czasu zdawała sobie z tego sprawę. - W porządku. W takim razie obiecuję, że przemyślę sprawę i być może wybierzemy się tam razem - zapewniła go z uśmiechem, myśląc sobie, że może nie jest to zły pomysł. Oderwać się od Berysa i wszystkiego, co nie dawało jej spokoju. Nie pamiętała, kiedy ostatnio była na prawdziwych wakacjach. Nawet jeśli te miały być nie do końca prawdziwe. Isolde w jednej chwili pożałowała, że zadała mu to pytanie, ale było już za późno. Dlatego spojrzała na niego serdecznie, próbując dodać mu trochę otuchy. Spacerowali jeszcze przez jakiś czas, każde pogrążone we własnych myślach, ale zadowolone z obecności tego drugiego. Sama świadomość, że miała z kim pójść na spacer, że mogła się mu wyspowiadać z rzeczy, których się wstydziła i które ją martwiły, przyniosła jej ulgę, mimo że nie znaleźli żadnych konkretnych rozwiązań. Miała nadzieję, że Seth odbierał to podobnie.
Kwiatowy tunel można powiedzieć, że to było jedno z ulubionych miejsc chłopaka jakie należą do ulubionych miejsc z tego rejonu. Hogsmeade ogólnie było bardzo fajnym miasteczkiem, o wiele bardziej wolał Londyn, ale jak to każdy uczeń to to miasteczko było miejscem wagarów i uciekania ze szkoły bez zezwolenia. Max doskonale pamięta te czasy, które już z pewnością nigdy nie wrócą. Szkoda. Bardzo za tym tęsknił, ale nic na to już nie mógł poradzić. Umówił się tutaj z siostrą. Od zawsze z siostrą nie dogadywali się doskonale w szkole, udawali że siebie nie znają. Ehhh. Teraz to było nieco dziecinne zachowanie, ale studenci do tej pory w obecności osób trzecich jakoś neutralnie do siebie podchodzą. Czyżby przyzwyczajenie do takiego a nie innego zachowania? Być może tak. Max nie potrafił tego tak normalnie wytłumaczyć, bo dla niego samego to była wielka zagadka bez żadnego rozwiązania. Ale tak to kochali się, uwielbiali swoje towarzystwo dlatego też często się ze sobą spotykali, nawet studia ich nie rozdzieliły, a jak będzie w dorosłym życiu? Tego nie wie nikt. Dotarł dość szybko do Hogsmeade, to ślizgonka chciała się właśnie tutaj spotkać dlatego puchon nie protestował i nie narzucał swoich warunków, skoro jemu było to zupełnie bez znaczenia. Przeszedł się spacerkiem na lawendowy szlak i oparł się o jedno z rozłożystych drzew w oczekiwaniu na siostrę.
Krótka notka, nic więcej. Nawet nie wiedziała czy trafiła do odpowiedniej osoby i czy owa osoba się zjawi. Choć musiałaby mieć naprawdę dobry powód aby nie przyjść. Max nigdy by jej nie wystawił. A nawet jeśli miałby to zrobić to dałby znać. Pewna, że znajdzie go w umówionym miejscu założyła szybko kurtkę i wyszła z dormitorium. Uwielbiała lawendowy szlak. Czemu? Lawenda była jednym z zapachów jakie poczuła wąchając amortencję. Wyczuła w niej jeszcze czekoladę (jednak to nikogo by nie zdziwiło), atrament jak i stare pergaminy. Zapachy skrajne jednak idealnie komponujące się ze sobą. Sama Oriane nie wpadłaby na takie połączenie, a tu proszę. Zanim jednak weszła na lawendowy szlak spojrzała w niebo. Miała ogromną nadzieję, że nie zacznie padać. Wtedy z pewnością przez kolejne długie dni nie będzie mogła się spotkać z Maxem, bo zwyczajnie nie będzie miała czasu. Czekała ją nauka i nie mogła jej znów odkładać na później. Widząc swojego kuzyna którego uwielbiała nazywać bratem uśmiechnęła się i podeszła od tyłu zakrywając mu oczy. Uwielbiała zaskakiwać go w ten sposób choć doskonale wiedziała, że chłopak się nie nabierze i doskonale będzie wiedział z kim ma do czynienia. - Twoja siostra, jednak nie z krwi... Kim jestem? - nie mogła powstrzymać śmiechu. Nie czekając na odpowiedź zabrała swoje dłonie i stanęła do chłopaka przodem aby móc go mocno przytulić. Od ferii nie mieli okazji porozmawiać. - Czuję jakby minęły wieki od naszego ostatniego spotkania.
Właśnie nauka. Max przez to całe zamieszanie z feriami o tym całkowicie zapomniał, a jednak nie powinno być tak. Przecież jest na ostatnim roku studiów, chciał zakończyć, zdać i zacząć jakąś solidną pracę. Przynajmniej takie miał plany na swoje dorosłe życie, a co z tego wyjdzie to tego naprawdę nie był pewny. Owszem, doskonale wiedział, że nie będzie sam. Miał przecież rodziców których bardzo kochał na pewno mu jakoś pomogą. Nie byli jakimiś biedakami, ale też nie byli zacni i bogaci. Żyli jak każda rodzina, może i mieliby więcej pieniędzy, ale jego rodzice nie oszczędzają na niczym. Dzieci są dla nich priorytetem i każde machnięcie palcem oznaczało, że Max dostawał to czego chciał. Można powiedzieć, że trochę ich wykorzystywał przez te wszystkie lata studiów, bo jednak wiele uczniów zaczynało pracę, Max również zaczynał, ale po jakimś czasie twierdził, że po co ma pracować skoro rodzice dadzą mu pieniądze bez wysiłku? Wiem, Max był okropny, ale robił tak jak mu było wygodniej, chyba każdy by tak zrobił mając takich rodziców jak puchon. Oczywiście, jego rodzice głównie patrzą na naukę, Max się dobrze uczy i dostaje te pieniądze na wszystkie jego zachcianki, ale czy jak skończy studia rodzice będą na to bardziej uważać, tym bardziej, że teraz nie jest tylko on tylko jeszcze mały, kilkumiesięczny Oscar. Ni z tego ni z owego poczuł na swoich oczach doskonale znany mu dotyk. To była Oriane, uśmiechnął się na jej widok i cokolwiek zdążył powiedzieć, ta była pierwsza i wyprzedziła jego odpowiedź. - Szczerze powiedziawszy ja też się tak czuję. Jakie wrażenia po feriach? - zapytał nadal trwając w uścisku ze swoją siostrą. Uwielbiał zaciągać się zapachem wydobywającym się z jej szyi. Miała naprawdę bardzo ładne perfumy, w ogóle Oriane była bardzo ładną dziewczyną.