Niesamowity, kwiatowy tunel, który okrąża park dookoła. Idealny dla osób, które lubią długie, romantyczne spacery. Nocą oświetlany za pomocą dużej ilości świetlików, a kwiaty nie więdną/nie usychają ani na jesień, ani na zimę.
Autor
Wiadomość
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Przepraszam, co się właśnie wydarzało? Przed chwilą siedzieli przy fontannie śmiejąc się z jej umiejętności aktorskich, zaciągania jej do dormitorium Slytherinu czy rozbieraniu nieletnich. Ah, no i oczywiście zakładali klub Anonimowych Cosiów i rozprawiali o urokach Felixa jako babci. Przy okazji wprosiła się na imprezę urodzinową poznanego dzisiaj chłopaka... A potem nagle zaręczyny, temat zmiany nazwiska i właśnie szli na zorganizowany w pośpiechu ślub mający stanowić przepiękny żart na zakończenie tego wieczoru. Jeśli istniała na świecie osoba bardziej lekkomyślna niż Vittoria, to był nią Max. Dlatego z ogromną chęcią przyjęła jego ramię i ruszyła z nim w jemu tylko znanym kierunku. -Jest idealnie skarbie - Odpowiedziała mu jak tylko dotarli na miejsce. Nadal nie rozumiała jak to się stało, że w przeciągu kilku godzin mogli się aż tak zgrać - czuła się w jego towarzystwie tak dobrze, jakby znali się co najmniej od kilku lat. Przysięgam, że nigdy jej się to jeszcze nie zdarzyło. Nie z takim BUM! Druga sprawa, to Max chyba szkolił się na organizatora ślubów, skoro był w stanie tak szybko zorganizować obrączki, bukiet, świadka Andrzeja (choć ten biedny był świadkiem wszystkiego, co się dzisiaj stało) i ogarnąć dla niej tą przepiękną suknię! Pierwsza jaką przymierzyła, a już idealna! Jedyne co, to musiała spod niej wydobyć spodnie co by faktycznie wyglądała jak sukienka - wprawdzie nie zasłaniająca zbyt dużo, ale tyle ile trzeba - całe szczęście, że był taki wysoki. -O smokingu dla siebie, ale to możemy myślę pominąć - Odpowiedziała ledwo powstrzymując śmiech, który niemal nieustannie chciał się wyrwać z jej ust, gdy to wszystko działo się w zawrotnym tempie. I nic dziwnego, bo jak teraz tego nie zrobią, to pewnie już nigdy. Jaka jest bowiem szansa, że znowu dostaną głupawki w parku, dorwą biednego, przechodzącego obok nich faceta i poproszą go o udzielenie ślubu. I jeszcze to, jak realistycznie jej zdaniem brzmiała jego prośba "wyjątkowe miejsce, wyjątkowy dzień". Max wkręcił się w to na całego. Ona w sumie też... To się na pewno nie skończy dobrze. Gdy mężczyzna się zgodził, a ona miała już na sobie nienagannie ułożoną białą koszulkę Pana Wielkoluda mogła się zacząć ceremonia. Trzymając więc bukiecik odeszła kawałek dalej, by potem dojść wolnym krokiem do urzędnika i Maxa robiąc "tam tam taram, tam tam taram" w rytm melodii ślubnej. Stanęła na przeciwko niego z szerokim uśmiechem. -Vittoria Dalia Sorrento - Przedstawiła się gdy mężczyzna zasugerował, że niezbędne są ich dane osobowe. Rzadko używała drugie imię. Dobrze, że w tym całym zamieszaniu pamiętała jeszcze jak ono brzmi. Gdy nastał moment na ich przysięgi przełożyła bukiecik do jednej reki tak, by mieć możliwość ubrania mu drewnianej obrączki. -Uroczyście Ci przysięgam, na świadka biorąc Andrzeja, że będę Cię kochała przynajmniej tak długo, jak Cię znam. Zawsze będziesz mógł na mnie liczyć, nawet wtedy gdy na Ziemi odrodzą się dinozaury i rozpoczną apokalipsę. W naszym małżeństwie wszystko będzie wspólne, chyba że przywłaszczę sobie wszystkie zyski z naszego Poradnika. Nigdy nie pomyślę, że jesteś przyzwoity. I pozwolę Ci wychodzić z niewidzialnymi znajomymi na Ognistą co drugi wtorek. Tak mi dopomóż o wielki Bogu Kebabów - Wyrecytowała tak płynnie, jakby pisała słowa przysięgi już od dawna, choć były zupełnie spontaniczne i opierały się jedynie na ich dzisiejszej rozmowie. Mówiąc to założyła na jego palec drewienko mające symbolizować ich wielką miłość. Oczywiście nazwisko, jakie przyjęła brzmiało Sorrento-Solberg, a i tak miały by się nazywać ich ewentualne dzieci - takie nazwisko to w końcu siła! A gdy przyszło do pocałunku cóż - pozwoliła mu działać. Żart żartem, ale mógł sobie nie życzyć wchodzenia z nim na aż taki poziom choć biorąc pod uwagę to, że właśnie brali ślub...
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ten dzień nie mógł być chyba bardziej zaskakujący. Zaczęło się od tego, że Tori chciała najzwyczajniej w świecie poprosić go o autograf Stacey, a tu nagle stoją i biorą ślub udzielany przez przypadkowego przechodnia. Jeżeli kiedyś zechce to opisać tytułem książki na pewno będzie "Od kebaba do ołtarza". Jednak prawdą, jest powiedzenie, że do serca mężczyzny trafia się przez żołądek. Sam był zdziwiony jak szybko i sprawnie wszystko ogarnął. Gdyby miał siedzieć i organizować takie wydarzenie na poważnie, zapewne nie wyszłoby tak idealnie. Max jednak był mistrzem spontanicznych decyzji. Do tego Tori chętnie współpracowała. Widać było, że nadają na tych samych falach. -Ja jestem pół nagi w górę, Ty w dół, wszystko pasuje. - Skomentował swój brak smokingu i to, że gryfonka pozbyła się właśnie swoich spodni. Ślub jak z bajki. Dwoje wariatów w nieprzyzwoitym ubraniu, i jedno w nieprzyzwoitym wieku, nagabuje staruszka, aby udzielił im ślubu bo.... Sam właściwie nie był pewien jak to się stało. Czy miało to znaczenie? Oczywiście, że nie. Na pewno nie teraz. W końcu byli w trakcie ceremonii! Stał "przy ołtarzu", patrząc jak Tori powolutku idzie w jego stronę nucąc marsz weselny. Udało mu się nawet wydusić jedną, aktorską łezkę wzruszenia, by dodać temu realizmu. Podał mężczyźnie swoje imię, gdy ten się zawahał i zaczęła się najważniejsza część. Gdy Tori zaczęła składać przysięgę, nie roześmiał się w pełni, ale uśmiech na jego twarzy był ogromny. Nie mógł być poważny słysząc o tych wszystkich pięknych obietnicach. Wyciągnął rękę, by dać sobie założyć obrączkę i w końcu, gdy widniała już na jego palcu, przyszła kolej Maxa. -Vittorio Dalio Sorrento... - Uniósł lekko brew na dźwięk jej drugiego imienia. Podobało mu się, ale nie spodziewał się go tutaj zastać. -Ja, Maximilian Felix Solberg, uroczyście przysięgam Ci, że moja miłość do Ciebie będzie tak silna, jak Velociraptor. Zawsze będę stał po Twojej stronie w demonstracjach na rzecz kebabów i golasów. Przysięgam Ci ufać nawet, jeśli będziesz chciała wrzucić mnie do lodowatej fontanny i nigdy nie zabronię Ci interakcji z moją seksowną blizną. Będę stać na straży cudownej estetyki naszego podwójnego nazwiska. Na koniec, przyrzekam Ci, że zawsze będę zabierał Cię na niewidzialne walki w melinie i nie pozwolę, abyś wylądowała sama na dachu ubrana w kaczkę. Gdybym złamał przysięgę, świadek Andrzej niech spali mnie żywcem. Tak mi dopomóż o wielki Bogu Kebabów. - Skinął głową na Andrzeja, który odwdzięczył się tym samym i wsunął drewnianą obrączkę na delikatny palec Tori. On również przyjął nazwisko Sorrento-Solberg. Gdy mężczyzna oficjalnie ogłosił ich mężem i żoną, wokół pary zawirowały świetliki. Spojrzał pytająco na swoją już żonę, w oczekiwaniu na zgodę na pocałunek. Przecież nie będzie jej tutaj gwałcił na ołtarzu. On sam nie miał przed tym oporów. Dlatego też, gdy dziewczyna wydała milczącą zgodę, objął ją, przechylił lekko i delikatnie złączył ich wargi.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Ten tytuł zwiastował najpiękniejszą komedię pomyłek (chociaż zważając na ślub to raczej komedię romantyczną), która powinna dostać adaptację filmową. Oglądała by to kółko i w kółko cały czas podśpiewując sobie pod nosem oficjalny hymn tej dwójki - "Jak do tego doszło, nie wiem". Zaśmiała się słysząc o tym, jak to idealnie dopasowali się do siebie swoimi strojami. Gorzej, że jej strój mógł być mimo wszystko wzięty za przykrótką sukienkę - wystarczyło by dodać jakiś pasek i byłoby pięknie, nawet jeśli przy podniesieniu rąk było widać jej czarne majtki. On jednak był w pełni odsłonięty - spodni sobie pod pachy raczej nie naciągnie, żeby ukryć swój tors. Choć próby tego mogły by być na prawdę zabawne. Ale oczywiście nie w trakcie ceremonii! Tym bardziej, że była tak szalenie romantyczna, że gdyby była tu jej matka pewnie właśnie by ocierała chusteczką policzki ciesząc się, ze szczęścia swojego dziecka. W sumie jakby się tak zastanowić, to musza potem zorganizować jakieś wesele! Bo jak to tak ślub bez wesela? Max został zaobrączkowany, nastała teraz jego kolej. No proszę, idealny mąż zapamiętał jej drugie imię! Jak go tu nie kochać? Tym bardziej, gdy wypowiedział te piękne słowa przysięgi, przy których ona już nie była taka opanowana - przygryzła wargę nawet trochę za mocno, żeby żadne parsknięcie nie śmiało się z niej wyrwać, a oczy jej się zaszkliły od wstrzymywanego śmiechu... Znaczy się ze wzruszenia! Boże... co ten facet musiał sobie o nich myśleć. Z zadowoleniem obejrzała obrączkę na swoim palcu. Będzie ją musiała potem zabezpieczyć jakimś zaklęciem, bo będzie to największa pamiątka akcji, którą dzisiaj odwalili - szkoda by było, żeby się zniszczyła. Potem już do końca ceremonii wpatrywała się w niego, a gdy jego spojrzenie wyraziło pytanie o pocałunek, odczytała je bez większych problemów i sama lekko skinęła głowa. Jak szaleć, to szaleć. Objęła więc jego szyję zaraz jak ten ją złapał i przymknęła oczy gdy ich usta do siebie przyległy. Kurcze... To było na prawdę przyjemne. Nawet jeśli zapewne oboje smakowali kebabem, to jednak wargi miał równie ciepłe jak ręce i kusząco miękkie. Nawet przez chwilę gdzieś z tyłu jej głowy śmignęła dziewczynie myśl, żeby wyciągnąć z tego pocałunku coś więcej, ale natychmiast się wewnętrznie za to ochrzaniła. Zamiast tego odsunęła głowę tak, by między nimi powstał może centymetr odstępu pozwalający jej coś powiedzieć. -Dobrze, że mój mąż świetnie całuje, bo inaczej byśmy się od razu rozwiedli - Zerknęła kątem oka na mężczyznę, który wykorzystał moment żeby czmychnąć gdzie pieprz rośnie. Swoje zdanie jednak spełnił, a żart ewoluował do takiego stopnia, że już chyba nie mogli nic więcej odwalić... A nie, jednak mogli - To co? Gdzie spędzamy noc poślubną?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Oficjalny hymn został oficjalny bez nawet słowa konsultacji. Było to niepotrzebne. Obydwoje by od razu się zgodzili, że nie ma lepszej piosenki, która by do nich pasowała. Tak samo, jak Max wiedział, że Tori byłaby fanką "Od kebaba do Ołtarza". Faktycznie jej strój mógł przygarnąć jakieś akcesoria, ale przecież nie było na to czasu. To, że udało im się zaimprowizować tyle ważnych, ślubnych rzeczy to i tak był już sukces. Całe szczęście, że Max jest ślizgońskim bluszczem, bo przynajmniej Tori miała sukienkę. Może mało skromną, ale jednak! O tej porze i tak nie kręciło się tu wiele ludzi mogących podziwiać jej czarne majtki. Felix również nie mógł pomyśleć o swojej rodzinie, zarówno tej prawdziwej, jak i przyszywanej, i ich reakcjach na tę chwilę. Zdecydowanie jedni byliby bardziej zadowoleni od drugich. Stacey pewnie z niedowierzaniem pokręciłaby głową na kolejny cudowny pomysł swojego podopiecznego. Widział, jak Tori przygryza wargę, by nie wybuchnąć ogromnym śmiechem, gdy składał swoją przysięgę. Stanowiło to dla niego wyzwanie, bo jej śmiech był bardzo zaraźliwy. Udało mu się jednak nie wypaść z roli. Musiał przyznać, że nawet seksownie tak wyglądała. W jego koszulce, z uśmiechem na ustach i ta przygryziona warga... W końcu to był ślub! Trzeba było dobrze wyglądać. Po jej policzku znów spłynęła łza rozbawienia, która idealnie mogła udawać wzruszenie. Był prawie pewien, że ich przypadkowy mistrz ceremonii zmył się, jak tylko zauważył, że młodzi oddają się pocałunkom. W końcu, robota skończona, a od wariatów najlepiej uciekać jak najszybciej. Usta Tori były tak miękkie na jakie wyglądały, a pocałunek niezwykle przyjemny. Oprócz lekkiego smaku kebaba poczuł woń kwiatów. Nie był pewien, czy to perfumy dziewczyny, pierścionek zaręczynowy, czy po prostu to miejsce. W każdym razie nie zależało mu na przerywaniu tej chwili. Tori pierwsza odsunęła się nieznacznie. -To byłoby najkrótsze małżeństwo świata. - Zaśmiał się na jej komentarz. Nie będzie przecież zaprzeczał, że dobrze całuje. Nie pierwszy raz już to słyszał. Chociaż po raz pierwszy w kontekście bycia czyimś mężem. -Myślę, że już i tak pobiliśmy rekord świata w najkrótszym czasie od poznania się do ślubu. - Tyle etapów znajomości już mieli za sobą a zajęło im to zaledwie kilka godzin. Jedyne, co ominęli to tradycyjne poznawanie siebie, swoich wspomnień, zwyczajów, wad, zalet, ulubionych rodzajów kebaba... Przynajmniej dinozaury omówili, a to już coś! -Myślałem, że to oczywiste, że wracamy do zamku. Żadne inne miejsce lepiej nie uczci nowej miłości jak szkoła. - Pół żartem pół serio wypowiedział to zdanie. W końcu nadal był nieletni i musiał powoli wracać. Chociaż zdarzało mu się już kombinować powrotu po godzinie policyjnej. Jak to się mówiło, dla chcącego nic trudnego, a Max zdecydowanie należał do tych chcących.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
On był bluszczem, a ona na szczęście nie należała do najwyższych, to też jego koszulka była dla niej wręcz idealnym strojem - choć nigdy nie myśłała, że będzie w męskich ubraniach biegać po parku i weźmie ślub w koszulce świeżo poznanego faceta. Zreszta, z nim! W sumie to jest to bardzo niesprawiedliwe. On zaobrączkował sensownego blond anioła, a ona niepełnoletniego szaleńca. Chociaż miał blizne... Kurcze, no dobra. Zrobi sobie ich jeszcze kilka to się wyrówna. Koniecznie musza się wybrać w wakacje do swoich rodzin i ogłosić radosną nowinę! Zostali by za to zabici, ale mina każdego kto dowie się co odwalili w parku jest warta wszelkiego poświęcenia. A gdyby dowiedział się o tym Adrian, El, Wasia albo Sophie... Albo by ją zabili za durne pomysły, albo za nie zaproszenie ich na tą piękną uroczystość. Aż się prosi o wesele z jej i jego znajomymi. Szkoda tylko, że jego najbliżsi przyjaciele mogli zareagować zupełnie inaczej na wieści dowiadując się kto dokładnie dostał miano żony Maxa. Chłopak zdecydowanie nie miał żadnych oporów przy całowaniu się z nią. Jeśli był taki względem wszystkich to chyba należało się zabezpieczyć przed ewentualną opryszczką. -Najkrótsze, ale też najbardziej udane. Nie zdążyli byśmy się ani razu pokłócić - Stwierdzila podnosząc się jeszcze i cmokając go w nos by po tym wyswobodzić się z objęć męża i pewnie stanąć na ziemię. Poprawiła przy tym swą przepiękną suknię. - Oj nie ważne ile się kogoś zna tylko jak mocno się go kocha - Oświadczyła jakże podkreślając ogrom i wagę miłości jaka powstała między nimi za sprawą wszystkiego co pięknie wybrzmiało w ich przysiegach. Tori musiała przyznać, że to był jej najbardziej udany niezwiązek wszechczasów. - Mam pomysł... Wróćmy do zamku, zorganizujmy sobie coś do spania i spotkamy się za godzinę na trzecim piętrze - I choć wieczór miał się schylać ku końcowi tak mogli mieć przed sobą jeszcze całą noc żartów i przekomarzanek. Pytanie tylko czy zaufa jej durnym pomysłom na tyle by chodzić po zamku już po ciszy nocnej?
zt ×2
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
To dziwne, że w dobie wiadomości, które dotarły do niej w ostatnich dniach, pierwszą osobą, z którą chciała to przegadać, była jednocześnie ta sama, którą znała najkrócej i najmniej. Jednak miała przeczucie, że jeśli miała zacząć mówić o tym, co się stało, Boris powinien być jednym z pierwszych, którzy powinni się dowiedzieć. W końcu, był związany z jej matką. Co prawda niespełna dwadzieścia lat temu ich historia miłosna dobiegła końca, ale jednak. Łączyła ich przeszłość, która może pozwoliłaby mu zrozumieć, jak beznadziejnie czuła się teraz Lara. Ostatnia noc była straszna. Bardzo długi czas nie mogła zasnąć, a kiedy w końcu to się stało, pragnęła obudzić się po kilku sekundach. Koszmary kreowane przez jej głowę były tak straszne, że nie podejrzewała siebie o tak wielką kreatywność! A tymczasem była ona prawdziwa. Jednak nawet najstraszniejsze wizje nie były tak straszne, jak rzeczywistość, która przygniotła ją ciężarem, którego nie była w stanie udźwignąć. Nie mogła myśleć o niczym innym jak o tym, że traci matkę. Oraz o tym, że prawdopodobnie dowiaduje się o jej chorobie jako ostatnia. Stawiła się na miejscu spotkania z ojcem, chwilę przed czasem. W przeciągu ostatniej doby niemalże odpalała papierosa od papierosa, bo stres nie dawał jej zapomnieć o swoim istnieniu. Nie wierzyła w to wszystko, co aktualnie się działo. Nie dopuszczała tej myśli do swojej jaźni. Dlatego, kiedy tylko pojawiła się na lawendowym szlaku, pierwsze co to sięgnęła po różdżkę i kolejnego już papierosa. Rozmyty makijaż nie prezentował się najlepiej, ale miała to głęboko w dupie. Nikotyna była dobra. Nikotyna pozwalała się uspokoić. Zaciągnęła się mocno, kiedy tylko papieros zaczął się delikatnie żarzyć na końcu. Czekała na to, aż ojciec się pojawi. Miała nadzieję, że nie będzie to zbyt długo. Nie miała na to siły. Nie mogła pozwolić sobie na kolejne rozczarowania w swoim życiu...
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Szykując się na spotkanie, nie oczekiwał, że będzie to sielankowe spotkanie na rodzinnym pikniku w milej okolicy. Gdy pojawił się na umówionym miejscu, pozytywnie się zaskoczył. Roślinny tunel, który go otaczał był czymś naprawdę pięknym. Kwiaty na górze tunelu przepuszczały na tyle niewiele światła, by zrobić klimatyczny nastrój dla młodych, zakochanych. W pewnym momencie, jednak coś zmąciło ten klimat i wytrąciło go z zamyśleń. Tym czymś był znajomych zapach papierosów. Był już blisko swojej córki, którą dojrzał dosłownie chwilę później, gdy tylko minął niewielki zakręt. -Hej- przywitał się z nią krótko, kiwając jednocześnie nieznacznie głową. Paląca dziewczyna nie wyglądała za dobrze, co też zaniepokoiło mocno Borisa. -Co się stało?- miał Larze przekazać mały podarunek w postaci bransoletki, którą otrzymał od pustelnika podczas ostatnich ferii zimowych, lecz wydawało mu się, że teraz nie było to odpowiedni moment.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Ona też nie spodziewała się miłej paplaniny o niczym konkretnym podczas spotkania z ojcem. Jakoś tak się złożyło, że za każdym razem mieli coś cholernie ważnego do omówienia. Nie było jeszcze między nimi zwykłej relacji, jaka powstaje pomiędzy rodzicem a dzieckiem, choć Lara wciąż wierzyła w to, że taka kiedyś powstanie. Jak na ten moment musiała pocieszyć się zwykłą obecnością tego człowieka w jej życiu. Jak Merlin pozwoli, to jeszcze przyjdzie czas na zwykłe, sielankowe spotkania ojca z córką. Pojawił się niedługo po niej samej. Patrzyła przez dłuższą chwilę, jak zbliżał się do niej z każdym krokiem coraz mocniej, jednocześnie myśląc nad tym, co w zasadzie powinna mu powiedzieć. Chyba nieodpowiednim było zwalanie od razu na niego takiej bomby. Napisała, bo nie umiała sobie z tym wszystkim poradzić. Pytanie, czy Boris będzie w stanie? Mimo, że to było dawno temu, to jednak uczucie łączące jego i Penelope było ogromne. Z tego co wiedziała. -Cześć. - wyrzuciła z siebie razem z kolejnymi pokładami nikotyny, wydostającymi się z jej płuc. Nie sądziła, że tak szybko przejdą do głównego tematu ich spotkania, ale może to i lepiej. Boris z pewnością widział, że coś na pewno jest z nią nie tak. Utwierdziła się w tym przekonaniu, kiedy tylko usłyszała jego pytanie. Zaciągnęła się ponownie papierosem, dając sobie tym samym chwilę czasu do większego namysłu. -Miałeś ostatnio jakieś wieści od Penelope? - zapytała, zamiast dać mu prostą odpowiedź, której pewnie się spodziewał. Imię jej matki bardzo ciężko przeszło jej przez gardło, pozostawiając nieprzyjemną gorycz na języku. Dała jednak radę nie rozpłakać się od razu, więc czuła się zwycięzcą już teraz.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Na jego twarzy pojawił się wyraz zdziwienia, lekkiego szoku można powiedzieć. Nie spodziewał się, że tematem ich rozmowy podczas dzisiejszego spotkania będzie matka jego córki. Myślał, że stało się coś w szkole, albo potrzebuje skonsultować się w jakiejś sprawie, ale akurat wybór takiego tematu nie był czymś oczywistym dla niego. -Nie miałem- ostatnio miał tyle na głowie, że nie rozróżniał prywatnych wiadomości, dostarczanych mu listownie od korespondencji związanej z pracą, czy po prostu zwykłymi sprawozdaniami- Co u niej słychać?- miło by było, gdyby mogli spotkać się w trójkę w wakacje i spędzić razem czas w nowej rezydencji, którą zakupił we Włoszech, albo po prostu pójść na wspólny, rodzinny posiłek.-No i jak radzisz sobie w szkole? Macie jakieś zaliczenia na koniec roku?- jako prawie porządny ojciec miał w zasadzie obowiązek być na bieżąco z tym co się mniej więcej dzieje w temacie edukacji Lary. Był to w zasadzie temat odskocznia od powodu ich spotkania, ale lepiej, żeby oboje mogli zająć się czymś innym, nim przejdą do sedna.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Ona też się nie spodziewała, że kolejnym razem, gdy spotka swojego ojca, to pierwsze co, zapyta go o to, kiedy widział jej matkę. Dziwne to było przynajmniej bardzo, ale wiedziała, że chyba musi w ten sposób to zrobić. Nie wiedziała, jak wszystko potoczy się dalej. Jak Philip zareaguje po śmierci jej matki. Wiedziała jedno, nie wyobrażała sobie dalszego życia w tamtym domu. Jeszcze nie wiedziała, gdzie się przeniesie. Możliwości było bardzo wiele, a na ten moment najbardziej skłaniała się ku tej, którą kiedyś, w innym chyba życiu, złożył jej Boris. Czyli jeszcze o niczym nie wiesz przeszło jej przez głowę, gdy usłyszała słowa ojca. Biedny, szczęśliwy nieświadomy. Jak miała mu teraz po prostu przekazać, że jej matka to w zasadzie już prawie tylko wspomnienie? Miała być tym katem, który obwieści mu coś tak okrutnego? Chyba musiała... Ponownie zaciągnęła się papierosem, odrzucając niedopałek pod stopę, by następnie zadeptać go. - Jeszcze trochę czasu zostało do egzaminów. - odpowiedziała krótko, mając tym samym nadzieję, na skuteczne ucięcie tematu szkoły. Było to dla niej najmniej ważne w tym momencie. Nawet nie przejęła by się specjalnie mocno, gdyby po prostu nie zdała w tym roku szkolnym. Zbyt wiele ostatnio się działo, aby mogła odpowiednio skupić się na obowiązkach szkolnych. Spojrzała ojcu prosto w oczy czując, że nie może dłużej odkładać nieuniknionego. Nie było co owijać w bawełnę, bo miało to przynieść tylko same problemy. - Penelope umiera. - pozwoliła, aby te dwa słowa zawisły niebezpiecznie w powietrzu. Czy to nie pierwszy raz, jak wypowiedziała je głośno? Czy nie powinna w tym momencie ryczeć i żądać sprawiedliwości od nie wiadomo kogo? Szok chyba nie pozwolił jej jeszcze na tak błahe zagrania. - Zostało jej jakieś półtora miesiąca, może kilka dni więcej, bądź mniej. Sama wiem od kilku dni. - dodała po chwili czując się zobligowaną do dokładniejszego zaznajomienia mężczyzny ze wszystkim. Nabrała dużo powietrza do płuc. - Mogę z tobą zamieszkać? - wyrzuciła na wydechu, wciąż obserwując go i próbując zrozumieć, co w zasadzie miała w głowie, że właśnie teraz uznała, że to będzie dobre pytanie...
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Cieszyło go, że czasy systematycznej nauki i podchodzenia do egzaminów były już daleko za nim. Nie musiał wkuwać żadnych formułek, czy przeglądać swoich chaotycznych notatek na ostatnią chwilę. Lara miała na tyle dobrze, że "trochę czasu zostało" jej jeszcze do podejścia do testów. Mogła się zawsze jeszcze trochę lepiej przygotować do zdania. -Przyłóż się do nich- dobrze by było, gdyby córeczka nie zawaliła sobie w szkole. Nie chodziło nawet o to czy sobie poradzi po niej, bo wiadomo, że o pracę wcale nie jest tak trudno wbrew pozorom, bardziej chodziło o to, żeby nauczyciele nie patrzyli na nią, jak na kogoś głupiego. Gdy usłyszał wieści od Lary mocno go zatkało, na tyle, że potrzebował dobrych kilkunastu sekund na przetworzenie tej informacji. Umiera... tego na pewno się nie spodziewał... Potrzebował chwili, by gardło, które ścisnęło się jakby była na nim pętla rozluźniło się i był w stanie wypuścić z siebie jakieś składne, pocieszające słowa dla córki. Półtora miesiąca to było bardzo mało czasu, chociaż przynajmniej oboje mogli się przygotować nad odejście kobiety, która w ich sercach zajmowała specjalne miejsce -Przykro mi...- nie był w stanie więcej powiedzieć. Nie był najlepszy w takich kwestiach na nieszczęście dziewczyny. Znowu potrzebował chwili, żeby otrzeć nieliczne łezki, które kręciły się w kącikach oczu. -Oczywiście, że tak- nie spodziewał się, że to pytanie padnie akurat w tej chwili, ale skoro ona tego potrzebowała, to nie miał serca odmówić, zwłaszcza, że chyba pytał się o to jakiś czas temu.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Nie skomentowała w żaden sposób wzmianki odnośnie tego, że powinna dać z siebie jeszcze więcej w czasie nadchodzących egzaminów. Nie miała tego w ogóle w myślach w tym momencie. Nerwowo przenosiła ciężar ciała z nogi na nogę, oczekując na reakcję ojca odnośnie tej wielkiej sprawy, którą chciała się z nim podzielić. Nie wiedziała, jaka ona będzie, bo każdy na tego typu wiadomości reagował w różnoraki sposób. Ona jakoś swoje przebolała. Albo wciąż do końca do niej to nie dotarło jeszcze po prostu. Obserwowała go uważnie, próbując odmówić sobie odruchu jakim było w stresowej sytuacji sięgnięcie po nikotynową używkę. Musiała zrobić w tym momencie coś innego. Bezwiednie przygryzła jedną wargą i oprzytomniała dopiero, kiedy poczuła na języku charakterystyczny metaliczny posmak krwi. - Mnie też jest przykro - powiedziała w końcu, gdy doczekała się tych dwóch słów, które nie mówiły kompletnie nic więcej i w żaden sposób zapewne nie oddawały zarówno jego jak i jej uczuć. W końcu nie oparła się pokusie i sięgnęła po papierosa, którego sprawnie odpaliła zaklęciem. Widziała, że mężczyzna został dosyć mocno porażony przekazaną mu wiedzą, więc postanowiła dać mu jeszcze chwilę czasu. - To nie tak, że ich chcę teraz zostawić. Po prostu nie wiem, czy będę w stanie przez dwa miesiące patrzeć na to wszystko ze świadomością, że jej nie ma... - czuła, że musi się w jaki sposób wytłumaczyć ze swojej prośby odnośnie zamieszkania z ojcem. To nie tak, że chciała ich wszystkich porzucić w najgorszym możliwym momencie. Po prostu wiedziała, że nigdy już nie będzie tak samo. Philip był wspaniałym ojczymem, ale nie wiedziała, jak poradzi sobie z taką stratą. Nie wiedziała, jak ona sama da sobie z tym wszystkim radę. Chciała po prostu... być gdzieś, gdzie nikt nie będzie krzywo patrzył na nią, jako zbyt dokładnie wspomnienie Penelope. Przecież ile to już razy słyszała, że jest taka do niej podobna?
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Skoro jego córka postanowiła przemilczeć szkolne kwestie, a raczej nie chciała po prostu ciągnąć dłużej tematu, który i tak by do niczego nie doprowadził. Nie zamierzał tego ciągnąć ani dodatkowo motywować córki, skoro ona sama tego nie chciała. Pozostało mu liczyć na to, że Lara albo się faktycznie przyłoży, albo będzie miała szczęście na testach. Czuł się bardzo źle, że jedyne w jaki sposób był w stanie poradzić na złe samopoczucie córki to dwa proste słowa, które zapewne ani trochę nie poprawiło jej nastroju, a nawet pogorszył się widząc bezradność i bezsilność kogoś z kim już niedługo miała zamieszkać i spędzać zdecydowaną większość swojego wolnego czasu aż do ewentualnej wyprowadzki. -Możesz zostać tyle ile tylko chcesz.- nie zamierzał wyganiać córki, ale nie zamierzał też trzymać jej u siebie na siłę. Była już dorosłą czarownicą, która mogła robić to na co miała ochotę, oczywiście w granicach rozsądku-W wakacje możemy wybrać się we dwójkę do mojej posiadłości we Włoszech, a jak masz jakiś chętnych znajomych, to dla nich też się pewnie znajdzie miejsce- trzeba było w końcu zacząć używać tej rezydencji, bo odkąd została oddana do użytku, jedyne co zostało tam zrobione to udekorowanie kilku pokoi. Gdyby faktycznie miało być tam więcej osób, musiał w końcu zainwestować w urządzenie pomieszczenia dla gości.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Faktycznie, w tym momencie testy, to ostatnia rzecz o której myślała i w ogóle którą chciała zawracać sobie głowę. Tak się skupiła na zaawansowanej chorobie matki, że odpływała w niebyt jeśli chodziło o sprawy związane bezpośrednio ze szkołą i nauką. Wiedziała, że nie może ich zawalić i nie zamierzała sobie na to pozwolić, ale nie zależało jej na cholernie dobrych wynikach. Zamieniłaby wszystkie, nawet najlepsze wyniki na to, aby móc jeszcze więcej czasu spędzić z matką. Niestety, nie mogła. I czuła się z tym fatalnie. Papieros drżał znacząco pomiędzy jej palcami, kiedy to raz po raz sięgała nim w kierunku ust, aby ponownie dostarczyć sobie w tym momencie niezbędnej nikotyny do płuc. Przeróżne myśli kołatały się w głowie nastolatki, kiedy próbowała się wyciszyć, przez chwilę nie myśleć o nadchodzącej tragedii. Nie było to wcale łatwym zadaniem, można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że prawie że niewykonalnym. Choć tyle dobrego, że z ust ojca usłyszała zapewnienie, że będzie mile widzianym gościem w jego progach. Dobrze, że pozostawało jej zawsze jakieś wyjście z tego wszystkiego. Kolejna jednak propozycja nieznacznie zaszokowała gryfonkę. Jej oczy rozszerzyły się delikatnie, bo nie brała pod uwagę możliwości wspólnego spędzenia wakacji. I to jeszcze we Włoszech? Do niedawna nie wiedziała, jak się jej ojciec nazywa, a teraz poniekąd była współwłaścicielką posiadłości we Włoszech... - Wiesz, nie wiem, czy chciałabym zabierać tam znajomych. Może lepiej faktycznie tylko we dwójkę pojechać? - powodów było kilka. Po pierwsze, nie miała zbyt wielu tak dobrych znajomych, którym mogłaby zaproponować podobny wyjazd, a poza tym, nie chciała od razu uchodzić za kogoś, kto jest bogaczem, choć nawet nie miała wcześniej o tym zielonego pojęcia. Nie chciała, aby ludzie zmieniali zdanie na jej temat, tylko dlatego, że jej ojciec się po latach uznawał. Dotychczas była dumna, że wszystko co osiągnęła, zawdzięczała tylko sobie.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Szczerze, to jemu samemu też nie widziało się zapraszanie niewiadomych ilości nieznajomych mu osób to miejsca o dość ważnym znaczeniu dla niego. To tam mógł odpocząć, skupić się na sobie i odciąć się od problemów i zmagań dnia codziennego. Jednak z czystej uprzejmości dla córki, postanowił dać jej taką, a nie inną możliwość, żeby też nie nudziła się w momentach, w których to, Boris nie miałby dla niej czasu ze względów na nagłą wiadomość z pracy i tym podobnych zdarzeń. Trzymał jednak kciuki za to, żeby nie był zaskoczony przez nikogo w wakacje z Ministerstwa Magii. -Możemy pojechać sami. Gdybyś jednak w przyszłości chciała z kimś spoza rodziny tam pojechać, to daj mi wcześniej znać dobrze?- Nie chciał być zaskoczony, gdyby jednak koledzy Lary postanowili się zjechać, czy to w te wakacje, czy też w święta.-Spędzimy tam miło czas, jak ojciec z córką- dodał, jednocześnie układając wargi w ciepły, szeroki uśmiech, który prawdopodobnie był potrzebny im obojgu w tej ciężkiej chwili. Oprócz siedzenia w rezydencji, będą mogli pozwiedzać inne części kraju, zarówno mugolskie jak i magiczne.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Miała dziwne przeczucie, że czas, jaki miała spędzić z ojcem we Włoszech, musiał być tylko ich czasem. Nie powinna w tym momencie zapraszać nikogo innego. Musieli się poznać, zrozumieć siebie nawzajem, bo przecież wciąż niewiele wiedzieli na swój temat. Jeśli tak dalej pójdzie, Lara niedługo zamieszka z kompletnie nieznajomym jej gościem. A tego zrobić nie zamierzała. - Jasne, na pewno będę Cię wcześniej informować. - od razu zapewniła go o takiej opcji. Nie zamierzała postępować wbrew jego zasad czy reguł, które wytyczał. Naprawdę chciała dobrze się z nim dogadywać. I nic nie mogła poradzić na to, że nikły uśmiech rozjaśnił jej twarz, kiedy usłyszała od niego kolejne słowa. Naprawdę traktował ją jak córkę? Chyba tak, skoro coś takiego powiedział. Nie była jeszcze pewna, jakie są prawidłowe relacje pomiędzy ojcem a córką, ale miała dziwne przeczucie, że ichniejsza będzie zmierzać w dobrym kierunku. Oby tak dalej pozostało. - Jak ojciec z córką - powtórzyła po nim, czując jakiegoś rodzaju dziwną ekscytację na myśl o tym wyjeździe. Czy to w ogóle w tej sytuacji było normalnym zachowaniem? Nie wiedziała, ale miała to głęboko w nosie. Coś musiało się zmienić, bo inaczej ona skończy naprawdę źle.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Mężczyzna lekko podniósł się na duchu, gdy zdał sobie sprawę z tego, że, przynajmniej na tę chwilę, jego córka nie będzie sprawiała dodatkowych problemów wychowawczych. Jedno z wielu zmartwień właśnie odeszło na nieokreślony czas w niepamięć. -Tak, wyślę list jak wszystko będzie przygotowane- musiał samemu jeszcze wcześniej udać się do rezydencji, by zorientować się, czy zarówno spiżarnia jest pełna, jak i czy wszystko jest na swoim miejscu. Nie chciał sprawić córce niemiłej niespodzianki, jak brudne, nieporządne pokoje i inne takie.
//ztx2
Caesar U. Badcock
Rok Nauki : I
Wiek : 15
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Kilka pieprzyków na lewym policzku, randomowe blizny/obtarcia/zadrapania
Nie miał pojęcia skąd w nim tak mocne przeświadczenie, że dostanie nowiutkie egzemplarze podręczników - nikt nigdy o tym nie wspominał, nikt niczego nie obiecywał, a sam Caesar nigdy nawet o to nie prosił. Kiedy matka powiedziała, żeby te sprawy załatwiał z ojcem, trochę tego nie rozumiał, bo to raczej z nią wygodniej było zajrzeć do jednej z hogsmeadzkich księgarni... I dopiero hasło "pytałeś rodzeństwo?" uświadomiły chłopaka, że w jego ręce trafią stare, pobazgrane książki z powyginanymi rogami i ogólnie wyświechtanymi okładkami. Jego pierwsza myśl raczej nie była zbyt pochlebna, bo słyszał kiedyś od matki, że data wydania jest tragicznie istotna, bo przecież nawet jeśli treść pozostaje taka sama, to niektóre drobiazgi na pewno są poprawiane, a w kwestii podręczników zwyczajnie dodaje się nowiutkie dopiski... A on miał to stracić tylko przez wygodę i fakt, że to nie pani MacFie miała zająć się kompletowaniem jego szkolnych zapasów, a zdecydowanie luźniej podchodzący do sprawy pan Badcock. To właśnie to rozładowało śladową niechęć chłopca, uświadamiając go, że ojciec może nie patrzył na świat jak naukowiec czy uczony, ale był strasznie mądrym gościem i radził sobie świetnie. Czy to nie to chciał osiągnąć młody przyszły-Puchon? Kiedy udało mu się pozbierać wszystkie książki, po wcześniejszym rozczarowaniu nie było już ani śladu i Caesar był jedynie - albo aż - podekscytowany. Miał ochotę przeczytać wszystko, więc rzucił się tomiszcze po tomiszczu, by zaraz odrzucić podręcznik do Historii Magii, który miał paskudnie małą czcionkę, a potem też wstęp do Eliksirów, bo już w pierwszym przepisie była wzmianka o czymś, co wypadało sprawdzić z Zielarstwa, a to znajdowało się na samym spodzie podręcznikowego stosu. Wreszcie wrzucił część nieprzejrzanych jeszcze książek do torby, a potem wymknął się z siostrzanego mieszkania pod pretekstem przejścia niecałych dwóch uliczek, do mieszkania matki... I skręcił do parku, szukając swojej ulubionej miejscówki na uboczu kwiatowego tunelu Lawendowego Szlaku. Wcisnął się pod jeden z filarów przeciążonej roślinnością konstrukcji, rozglądając się ciekawsko tak, jak zawsze, bo lubił to miejsce głównie ze względu na ilość i różnorodność czarodziejów, którzy się tutaj pałętali. Wielokrotnie widział w krzakach obściskujące się parki, często spacerowali tędy staromodni panowie w szpiczastych tiarach sprzed kilku dekad, a na dodatek docierały tutaj rozmowy z różnych innych części parku, bo Szlak przebiegał równiutko dookoła niego. Perfekcyjne miejsce na to, by w samotności wcale nie czuć się samotnym. - Że co? - Zdziwił się sam do siebie, na głos, bo i tak nikogo to nie obchodziło. Nie miał pojęcia co robi podręcznik do Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami w jego torbie, bo raczej nie miał go jeszcze dotyczyć ten przedmiot - o ile dobrze Caesar pamiętał, chyba jednak pierwszaki nie miały dostępu nawet do gumochłonów, co dopiero pegazów czy psidwaków, które przeganiały się po okładce. Być może ktoś z Badcockowego rodzeństwa zapomniał komu oddaje książki i dał wszystko, co nie było mu potrzebne? Rzecz w tym, że Caesar nie zamierzał się teraz oglądać na nudy pierwszych Zaklęć czy próby zapamiętania zasad Transmutacji. Teraz miał dostęp do czegoś, co interesowało go dużo, dużo bardziej i miało dla niego większe znaczenie, zwłaszcza gdy stało się mniej kluczowe, bo niewymagane. Szybko zabrał się za wertowanie książki, przechodząc do najbardziej nudnych opisów do obrazków, by nimi zorientować się, co jest najbardziej ciekawe. Szybko dotarło do niego, że zwierzaki domowe to dobry początek, bo jednak na farmie nie ma wielkiej styczności z kotowatymi czy psowatymi... i chyba właśnie ciągnęło go zawsze mocno do hipogryfów i pegazów, które wszyscy nazywali jako "te będące ponad jego poziomem". Do tej pory namawiał rodziców tylko na większą ilość szczurów, chcąc zapewnić Romanowi większe towarzystwo od tego, które oferowały gryzonie pupile rodzeństwa; teraz zachwycał się Anubilisami. Nie był pewien na co takiego mogą polować psy, bo łowy kojarzyły mu się z kugucharami i im mniej ufał, biorąc pod uwagę zamiłowanie do szczurów, ale od Anubilisów i tak odciągnęła go wzmianka o ich nietolerancyjności względem czyjejś czystości krwi. To brzmiało zbyt abstrakcyjnie i Caesar nie chciał bawić się w większą ilość testów, bo jeszcze tego brakowało, żeby do przygarnięcia zwierzaka potrzebował kolejnej wizyty w Mungu. Cha-chę w ogóle zignorował, chociaż nazwę miała chwytliwą, bo zupełny brak czułości jakoś tak go nie jarał. Absolutnie zakochał się za to w Leprehau, przypominając sobie o takim szczeniaku jednej kuzynki, który był co prawda kundelkiem, ale przypominał Leprehau i miał urocze serducho na tyłku. I było coś w tym beztroskim szczęściu, które Caesara urzekło, zwłaszcza kiedy zorientował się, że nazwa brzmi podobnie do Leprokonusów. Zaplanował nazwanie swojego przyszłego psiaka właśnie tak, a także kupienie mu zielonego cylindra i traktowanie go jako swój szczęśliwy amulet, licząc na oszukanie szczęścia i zdobycie bogactwa, którego strzegły te krasnoludy. Posiedział przy Lawendowym Szlaku jeszcze trochę, ale psidwaki niezbyt go interesowały, bo wydawały się bardzo oczywiste, a obcinanie ogonka wydawało się strasznie dziwne, okrutne i niepraktyczne. O shepherdessach nie musiał za dużo czytać - znał je, kiedyś dwie suczki pomagały ojcu w zaganianiu stadka lunaballi, ale potem choroba przetrzebiła te wielkookie słodziaki i zaraz okazało się, że nie było sensu trzymać tak roboczych psin. Caesar nie przywiązywał się zbyt mocno do zwierząt na farmie, od małego ucząc się, że to właśnie w naturze widać ten krąg życia, o którym ludzie mówią, ale też o którym wiernie zapominają. Do matki poszedł dopiero wtedy, kiedy wykuł wszystkie psie ciekawostki na pamięć - całą drogę powtarzając je pod nosem - i mógł zapytać co musi zrobić, żeby dostać szansę na przygarnięcie Leprehau. A odpowiedź “być w domu, a nie w Hogwarcie!” nie urządzała go właściwie w ogóle, więc tylko przytulił mocniej ONMSowy podręcznik i poszedł planować losy psiego Leprokonusa na przyszłość.
/zt
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
To wyglądało lepiej niż brzmiało. Wacuś umówił się na spacerek w jakże zimowym Londynie w jakże niezimowym miejscu - wiecznie żywym i męczonym zapachem lawendy. Ileż można?! Na jakiś kwartał każdemu wypadało zdechnąć bez męczenia innych swoim jestestwem. Niemniej Puchon musiał polubić się z paskudztwem roślinności, bo jego znajomość szła wraz z wiedzą o eliksirach. Wymyślił to jakiś idiota, ale niech mu już będzie. Zresztą łączenie lecznictwa i eliksirów też jakaś idea godna Złotej Maliny za męczenie młodych umysłów, ale niemniej! Wróćmy do konkretów! To wyglądało lepiej niż brzmiało, bo Wacław umówił się z jakimś typem 30 cm wzrostu wzwyż i żeby jakoś angażować się spojrzeniem w rozmowę musiał chyb złamać sobie kark, ciągle gapiąc się w górę. No, ale chuj, bo cel był szczytny. Niesamowita wyprawa do wśród rodzajów traw i trawek. Myła cytrynowa! Bambus był trawą również. Marihuana, o, ładniutka zieloniutka. Chociaż jak powszechnie wiadomo: zielony to nie kolor i należy go dyskryminować na palecie barw. - Chcę THC z konopi, nie syntetycznej kopii - śpiewał sobie własne pieśni narodowe, podchodząc tanecznym krokiem do Maksa. Nie to że się Wacuś spóźnił. Raczej w teleportacje nie umiał i opłacać miliona poprawek za kurs nie zamierzał, a Błędny Rycerz sobie jeździł jak chce. Oczywiście zamiast się przywitać jakoś kulturalnie to machnął chłopakowi łapką na przywitanie, wciąż nucił sobie patorapy i podszedł do jednej z lawendowych gałązek. Spojrzał jeszcze na Maksa swym cielęcym spojrzeniem tudzież takim niewinnym, dziecięcym, którym obdarza się rodzica przed zrobieniem czegoś złego z premedytacją. Wodzirej akurat wystawił język i posmakował lawendy. - Okropieństwo - obrócił się od razu, zeskrobując paznokciem ohydny posmak z języka. - Dobrze, że ostatnio nie kazałeś mi smakować składników do eliksirów - oznajmił w końcu, wycierając rękę niechlujnie o swoją kurtkę. - To jaką niesamowitą przygodę wymyśliłeś dziś dla nas? Będziemy palić tymianek, udając, że ma super właściwości czy będziemy mutować bluszcz, żeby rósł jak skrzeloziele? - Wolał robić to pierwsze, ale nie pogardzi niczym z wiarygodnego źródła informacji. Swoją drogą ciekawe czy jeśli ma się dwa metry to waży się dwie tony?
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdy tylko ustalili to miejsce jako spotkanie Max pojawił się tam bez większych rozkmin, ale przybycie do tego uroczego miejsca wzbudziło wspomnienia, na myśl o których uśmiech pojawił się na jego twarzy. Lawendowe łuki były wciąż tak samo romantyczne jak w dniu udawanego ślubu. Jedne co, to brakowało mu u boku uroczej panny młodej i zawadiackiego smoka. Pogrążony we własnych myślach, nie od razu zauważył Wacława, który już witał się z nim i podlazł do lawendy, którą od razu skrytykował. -Lawenda mu cudne właściwości mój drogi. Po pierwsze pachnie jak nic innego, po drugie rozkruszona pozwala złagodzić słodycz wywarów, a po trzecie ma wiele właściwości relaksacyjnych i leczniczych. - Zaczął spotkanie od małego wywodu na ten temat, by pokazać puchonowi, że wcale to takie okropieństwo nie jest, jak może się wydawać. -Połowa by Cię zabiła, a nie mam zamiaru mieć nikogo w tym miesiącu na sumieniu. - Wstawił język w jego stronę, po czym pokazał Wacusiowi, by ten szedł za nim. -Oj przygodę tutaj przeżyłem w jaką byś mi nie uwierzył. Dokładnie.... - Przeszedł kilka kroków jeszcze, po czym zatrzymał się i rozłożył ręce, odwracając się w kierunku puchona. -O tutaj. Jakieś półtora, może dwa lata temu brałem ślub. - Wyszczerzył się, jednocześnie przypominając sobie, jak seksownie Tori wyglądała tylko w jego koszulce, która służyła jej za suknię ślubną. To były czasy. -Bluszcz dałoby się zmutować, ale myślę, że zaczniemy nieco banalniej. - Powiedział, podchodząc do rosnącego między pędami lawendy krzaczka i wskazując na niego. -To jest asfodelus. Popularna i użyteczna bestia. Potrzebuję od Ciebie przynajmniej trzy fakty na jej temat. - Usiadł sobie na ziemi odpalając szluga i czekając na pokaz wiedzy Wodzireja. Mogło być dziś wesoło, a może Max miał być zaskoczony poziomem wiedzy chłopaka.
Wacusiu:
Rzuć sobie k100:
1-25 Nie wiesz nic, załamujesz Maxa i teraz musisz chłopa wyciągać z dołka. NO GRATULACJE
26-50 Wydaje Ci się, że pierwszy raz słyszysz o tym czymś, ale po chwili przypominasz sobie jakiś jeden, raczej mało imponujący fakt
51-75 Dwa fakty wylatują z Twoich ust. To już jest sukces!
76+ Asfodelus? Pffff dawaj Pan coś łatwiejszego! Bez problemu wymieniasz to, o co Max prosił.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Lawenda nawet mogła wskrzeszać zmarłych. Zresztą miała taki smak, że mogła to robić z wielką śmiałością. Trup Wacław obudziłby się przynajmniej, nie ma co ukrywać lub udawać, że nie. Chociaż na zgodnie z pewnością! Po śmiertelnym obrażeniu raczej nie. Poza tym nigdy nie wiadomo kiedy Matka Ziemi wbije ludziom nóż w plecy, kończąc każdego człowieczego skurwiela zmasowanym atakiem modyfikowanych genetycznie zoombie wiewiórek. Tak, Wacław oglądał filmy nie na faktach, wiedział jak to jest. - Wierze ci - tak dodał tylko, bo jedyne miłe skojarzenie z lawendą to miał z Lawendą jako doktorem w jednej z polskich uczelni, a z romans z takim (głównie ze względu na brodę) dałby odciąć sobie nawet genitalia tudzież nawet ze trzy kończyny. - Zazdroszczę zaliczania miesiąca bez zgonów, ja już w tym miałem ze dwa - a skoro był już 11 stycznia to Wacuś miał formę! Po to ćwiczył pół życie, nie ma co. Jednak geny, talent i praktyka czynią z Polaka prawdziwego mistrza sztuki wudżidsu. Natomiast jakimiś dziecinnymi zagrywkami pokroju językiem nie zamierzał się przejmować. Był wszak dorosły, przynajmniej tak sobie wmawiał przez minione dwie minuty. - Ślub? - Dopytał się i z trudem powstrzymywał śmiech. Max obrączki nie miał, a to pierwsza rzecz, na którą Wacuś zwracał uwagę, bo jednak jakieś granice istniały. Chociaż wiadomo: dziewczyna nie ściana, a żona nie z cegły, ale czasem trzeba mieć jakąś normę. Tak, aby utrzeć komuś nosek chociażby, co oczywiście praktyką jest haniebną, ale czasem trzeba. - No, spoko, spoko, tylko trzy? - Dopytał z poważnym spojrzeniem. Taka też była sprawa. - Nazywa się asfodelus, rośnie tutaj i jest użyteczną bestią. Tak przynajmniej mówi mu nader inteligentny mentor, który będzie niedługo światowej klasy autorytetem i sądzę, że warto spijać wiedzę z jego ust póki nie dzieli się doświadczenie z resztą świata - uśmiechnął się, udając normalnego.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Niedocenianie roślin było błędem, jaki Max nauczył się przestać popełniać, gdy głębiej wszedł w eliksiry. Miały one naprawdę sporą moc i gamę właściwości, które mogły równie dobrze zabić, co i wyleczyć. Niestety, nie znaleziono jeszcze takiej, która ze śmierci wybudza, choć może Wodzirej miał być tutaj pionierem. Dziś jednak to Wacek był osobą, która korki dostawała i jak miało się okazać, zdecydowanie słusznie. -No no, ktoś tu idzie na rekord. - Prychnął, nie mając zamiaru nawet komentować jakkolwiek własnej trzeźwości. Brakowało mu alkoholu i całej reszty. Naprawdę mu kurwa brakowało i od czasu do czasu coś tam w siebie wrzucił, ale organizm chciał zdecydowanie więcej niż mógł, a dostawał zdecydowanie więcej niż powinien. -A no ślub. - Zaśmiał się widząc minę Wodzireja. Tego po Maxie nikt się nie spodziewał nigdy, a jednak się zdarzyło i to z wielką romantyczną otoczką. - Umówiłem się kiedyś przy pobliskiej fontannie z taką gryfonką, która miała świra na punkcie mojej matki. No i nie minęła godzina jak klęknąłem, a dwie jak w tym miejscu przysięgaliśmy sobie półnago głupoty. Warto było dla tej nocy poślubnej, choć profesor Walsh niestety nam ją przerwał. - Streścił całą historię gotów ją rozwinąć, gdyby tylko puchon potrzebował więcej informacji. Była to jedna z tych akcji, która wywarła ogromny wpływ na życie Maxa ale przede wszystkim była świetną zabawą, której nie chciał zapominać. -Tylko trzy. Zaczynamy łatwo. - Dał mu znak, że może zaczynać, po czym zaciągnął się niebieskim gryfkiem gotów słuchać wackowych mądrości. O mało co nie zaksztusił się dymem, gdy usłyszał te kocopoły wychodzące z ust Wodzireja. Schował głowę w dłonie i jęknął rozpaczliwie. -Stary błagam, nie załamuj mnie! - Brzmiał, jakby miał się rozpłakać. -Ile Ty masz kurwa lat, dziewiętnaście, czy dziewięć? Bo już dziewięciolatki wiedzą, że to roślina liliowata o jasnych, najczęściej białych kwiatach i wąskich liściach, a jej główne zastosowanie to bycie składnikiem Wywaru Żywej śmierci. - Spojrzał na niego z rozpaczą w oczach, zastanawiając się, jakim cudem Wacław wspiął się tak wysoko na szczeblach edukacji skoro nie posiadał tak podstawowej wiedzy. -Dobra, a to? - Wskazał kolejną roślinę, która tutaj rosła praktycznie jako chwast. Był to blekot, ale Solberg nie miał zamiaru mu podpowiadać. Liczył, że jakakolwiek wiedza czai się pod tą czupryną.
Kostki:
Najpierw rzucasz literką na rozpoznanie rośliny:
Spółgłoska - Udaje Ci się ogarnąć, że to blekot
Samogłoska - No ni chuja
Następnie rzucasz k6 na temat tego ile informacji umiesz o tej roślinie podać. 1 to jedna informacja, 2 to 2 itd... Jeżeli wcześniej dostałeś samogłoskę nadal rzucasz kostką i podajesz tyle wyssanych z tyłka faktów ile oczek na kostce.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Machnął już ręką na przygody ze zgonami, bo nie było nad czym się rozwodzić. Jedna libacja od końca grudnia do głębokich początków stycznia. Później był po prostu weekend. Taki po pracy, więc tym bardziej wydanie szekli na piwko, shota, piwko, shota i żebranie bogaczy o drinki było wskazane. Poza tym piwko w pubie, którego nie przepija się wódeczką to jak nie piwko. - Nieprawdopodobne, a jednak! - Jak to głosiła nazwa jednego z polskich paradokumentów, którą Wacuś zechciał jakże łaskawie przetłumaczyć. Wacuś nie wiedział czy ma się śmiać, płakać czy jakoś zachłysnąć się powietrzem i dusić z zachwytu. Jednak sprawa mogła być dla Maksa ważna, zatem Puchon wziął głęboki wdech, opanowując swoje emocje. - To nawet słodkie - tak skomentował, uśmiechając się nieśmiało. Coraz bardziej miał ochotę na przeżycie czysto romantycznej i sensualnej randki wybawionej płytkiego dymania. W walentynki, bo chłopak lubił kicz i chyba bardziej kiczowatego nic nie może się wydarzyć w ten dzień. Chyba, że porwanie przez Włocha, ale to byłby bardziej absurd niżeli słodki kicz. Wodzirej uniósł dłoń w górę, powstrzymując tak kolegę od dalszych słów. - Nie mów nic więcej, jeszcze sobie zniszczę twój obraz w swojej główce - a to już byłoby zbyt wiele gryzmolenia nowych kresek. Zwłaszcza po tym szoku ze ślubem. Wszystko w dobrej wierze! - Ależ proszę tutaj bez kurwerek - tak nawet podniósł ręce w geście pokoju, żeby nie wzbudzać niepotrzebnej agresji. No jakoś tak wyszło, że Wacuś coś wykuł, zaliczył (ledwo, z jakimiś tanimi sztuczkami pruderyjnymi) i wyparowywało z jako główki wraz z procentami zawartymi przy nauce. - Jest to roślina - wykazał się znów swoimi wyżynami intelektualnymi. - Taka trochę pokrzywa - chwast to chwast, chociaż Wacuś pokrzywy lubił. Bardziej w łóżku niż eliksirach, ale lubił. Ogólnie to też się zaśmiał ze swojej głupoty i czuł się bardzo niepoważnie. - Dobra, Maksiu, ja cie przepraszam. Zaraz się skupię na tym, co robimy. Serio! Po prostu mnie dziś rozpraszasz. Najlepiej się odwróć, nie żartuj i zapytaj o coś trudnego. - Polecił jakby to on tutaj dyktował zasady. No, z raz może się zdarzyć.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Drewniana obrączka wciąż leżała w sypialni Maxa jako pamiątka po gryfonce, która zniknęła gdzieś z tajemniczym ślizgonem i od tamtego czasu słuch po nich zaginął. Niestety. Max miał nadzieję, że gdziekolwiek są, są razem szczęśliwi w krainie dinozaurów i seksu. Każdy kto znał Maxa wiedział, że był wielkim przeciwnikiem ślubów i podobnych ceremoniałów. Tamto wydarzenie było spontanicznym impulsem, który nawet nie mógł być legalny, skoro Max miał zaledwie szesnaście lat. Ale co imprezkę odjebali to odjebali i nikt i nic im tego nie zabierze, a dzięki temu Solberg zyskał seksowny strój policjanta, który nabawił mu kolejnych przyjaznych wspomnień. -Słodkie? Czy ja wiem. - Zaśmiał się, bo sam by określił to zupełnie inaczej, ale skoro Wacek tak uważał, to nie miał zamiaru się z tym kłócić. Jakby nie było coś z romantyka Solberg w sobie miał, choć rzadko to pokazywał. -Oho! W takim razie się zamykam. Nie chcę wiedzieć jaki masz obraz, ale nie chcę go psuć. - Wywalił mu język, po czym przyszedł czas depresji i załamki, gdy okazało się, że Wodzirej chuja wie. -Po prostu jestem załamany w pizdę. Naprawdę po tym jak mi pięknie opowiadałeś o eliksirach nie spodziewałem się takiej porażki... - Wywalił z siebie, bo może i był wyrozumiały pomagając innym, ale też był szczery. Słuchał kolejnych słów, a te jeszcze bardziej pogłębiały stan beznadziei, jaki Max poczuł, gdy Wacław wypowiadał się na temat asfodelusa. Po raz kolejny jęknął, zaciągnął się papierosem i aż wstał, chwytając Wacława za mordę. -Skup się, ja Cię proszę. Egzaminy za rogiem, a ty nazywasz blekot pokrzywą? - Nie wiedział jak go zmotywować. Może puchon miał gorszy dzień, ale czas nie czekał na nadejście lepszych chwil tylko zapierdalał do środka. -Powtarzamy grzecznie. Ble-kot. - Poruszył jego mordką, jak kiedyś mordką Nell. Może na puchona też to zadziała. -Najbardziej pospolite gówno w całej europie. Z rodziny selerowatych. Właściwości magiczne ma słabe, ale wiele rzeczy łagodzi. Używany w eliksirach bełkoczących, co można z nazwy wywnioskować. - Ten wywód nastąpił już po puszczeniu twarzy chłopaka. Max spoglądał uważnie na jego twarz szukając oznak, że mózg Wacława cokolwiek rejestruje. -Zapisać Ci to? - Spytał, bo naprawdę kończyły mu się pomysły. -Ja Cię rozpraszam? A co, tak dobrze wyglądam? - Wyszczerzył się zadziornie, obracając wokół, jakby chciał jeszcze bardziej się zaprezentować, choć ostatecznie wolałby jednak, żeby Wodzirej skupił się na zielarstwie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Pokiwał prędko głową, żeby potwierdzić, że tak. Jest to słodkie. Serio słodkie, bo jednak do ślubu są powody i o ile nie są one finansowe to jest wspaniale. Wacuś to i mógłby się ochajtać dla pieniędzy, a z ceremonii uczyniłby najbardziej romantyczną imprezę świata. Nawet by się z niej cieszył! Czy byłoby to szczere? Nie wiem, ale to nieistotne. Po czym uśmiechnął się paskudnie, bo obraz Maksa w główce miał iście paskudny. Tak jak wszystkich innych ludzi, który znał. Małe, słodkie paskudy. - Kurwa! Nie moja wina, że zielarstwo to brzydsza siostra bliźniaczka eliksirów - uznał to za swoją piękną linię obrony. Jedni wolą bułeczki, drudzy córkę piekarza. Zaś Wacuś lubił eliksiry i nie lubił zielarstwa. Nie umniejszał mu i dobra, może nie tyle, co "nie lubił". Raczej: nie znał się i nie miał go opanowanego. Roślinki rosły w ziemi, czasem pod wodą i tyle powinno wystarczyć. Aż Maksiu chwycił Puchona za twarzyczkę, co było o tyle miłe, że zdawali się kierować podobną zasadą: go rough or go home. Chociaż nie po to prosił o chwilę na ogarnięcie dupska, żeby od razy przechodzić do jakiś inteligentnych interakcji. - Ble. Kot - w istocie koty były ble, ale nie musieli się tak głośno i agresywnie indoktrynować. - Właśnie, po nazwie. Na egzaminie będą jakieś nazwy, co będzie nasuwać wnioski. Sam sobie zaprzeczasz, ja nie wiem czy mogę ci wierzyć w takim wypadku - stanął na palcach, żeby nadać sobie jakiegoś autorytetu i strzelił delikatnie Solberga po ręce, żeby już puścił jego twarz. - Wiele rzeczy można nazwać pospolitym gównem z całej Europy. Chociażby Sonchus oleraceus albo jakieś inna dzika rzecz - tak sobie zaszpanował jedną, przypadkową nazwą, którą zobaczył na tabliczce przed wejściem na ów szlak. - Nie, nie zapisuj, ja to będę zapamiętywać, ale... Oj, bo odpierdalasz jakiś niesystematyczny czas i mówisz o rzeczach niepowiązanych. Mógłbyś chociażby powiedzieć co łączy te rośliny, bo z pewnością nie pora roku. Albo czemu akurat tutaj kwitną w środku zimy. Jaśminy to nie są - pokazał palcem, na jakiś ładny kwiatek w oddali. - Może tamto tak, ale raczej wątpię. Albo czemu dyptam tutaj nie rośnie a Ble. Kot. Tak, no, chłopie, postaraj się, bo nie będę twoim sukcesem pedagogicznym - tak mlasnął nawet, zwalając winę na Maksia. - Raczej paskudny - uśmiechnął się smutno. Dlatego poprosił chłopaka, żeby się odwrócił, jeśli pobieranie wiedzy miałoby mieć dalej sens.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wacka o romantyzm też by szczególnie nie posądzał, ale jak widać nie ma co oceniać książki po okładce. Każdy miał w sobie ten element zaskoczenia. Co do paskudnego wyobrażenia, to jednak Wacek chyba aż tak się nie mylił. Przynajmniej Solberg był już przyzwyczajony, że ludzie tak o nim myślą i dużo bardziej dziwiło go, jak ktokolwiek miał go za porządnego człowieka. -Ale niestety konieczna. - Przyznał, bo sam nie był jakimś miłośnikiem roślinek, ale musiał się z nimi zaznajomić, by być lepszy w swoim fachu. Dlatego też posiadał tak dużą wiedzę, choć zdecydowanie nie równała się ona wiedzy eliksirowarskiej chłopaka. -Brawo. - Pochwalił zapoznanie się z nazwą rośliny, a skojarzenie musiał przyznać mu nawet trafne. -To, że nazwa Ci coś powie, nie znaczy, że będzie to wystarczające do zdania. Choć zawsze możesz spróbować poderwać Vicario i tak zaliczyć ziele. - Podał mu pomysł. Zresztą, kto by nie chciał zdobyć pięknej pani zielarki. Wziął grzecznie łapki z jego twarzy słuchając dalszych wątpliwości chłopaka. -Widzę ktoś tu uczył się łaciny nie tylko tej podwórkowej. - Musiał przyznać, że tym to mu Wacek zaimponował i to srogo. -Niepowiązanych? Jakbyś mnie słuchał, to byś widział powiązanie. Właściwości łagodzące, stosowane w eliksirach i pospolite jak gówno konia. - Spojrzał na niego z niedowierzaniem. Wodzirej naprawdę był dzisiaj w innym świecie. -A czemu lawenda rośnie choć powinna zdechnąć? MAGIA ZIOMUŚ! - Naprawdę nie wierzył, że musi mu to tłumaczyć w tak debilny sposób. Wydawało się być to raczej oczywiste. -To jako że nie możesz patrzeć na moją mordę, wymień mi tu inne rośliny z właściwościami leczniczymi, które mogą mi pomóc, albo nie bo jestem beznadziejnym przypadkiem. - Popchnął go do akcji bo jakby nie było nie przyszli tu tylko i wyłącznie się słownie przepychać, choć był to nieodłączny element ich znajomości.
Kostki:
Rzuć k100 im więcej procent tym więcej mi poopowiadasz. Poniżej 20 nie powiesz nic i dostaniesz w łeb
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees