Wiosną i latem trawy w okolicy Zakazanego Lasu potrafią sięgać aż do kolan. Miejsce odwiedzane jest przez zapalonych zielarzy, bowiem okolica obfituje w ciekawe zioła. Poza tym nieczęsto ludzie tu przychodzą z prostej przyczyny - wśród traw królują szkodniki.
Uwaga. Jeśli używasz tu czarów bądź Twoja różdżka jest gdzieś w widocznym miejscu, istnieje ryzyko, że do Twojej przekradną się do niej okoliczne chropianki. Rzuć wówczas kostką, by dowiedzieć się czy uszkodzą Ci rdzeń. Parzysta - nadgryzły nieco drewno Twojej różdżki i prawie dostały się do rdzenia. Różdżka wymaga drobnej naprawy u twórcy różdżek. Nieparzysta - na szczęście w porę je dostrzegłeś i mogłeś się ich pozbyć.
Autor
Wiadomość
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Ilość pkt z ONMS: 12+2 przedmioty Staż na forum: dużo Modyfikatory 4 to co porzedno +1, jeżeli ONMS jest drugą bądź trzecią najwyżej punktowaną statystyką w kuferku. +1, jeżeli posiadasz cechę Powab wili (Zwierzęta). +1 za każde 10pkt z ONMS. +1, jeżeli wspomniałeś w KP ma po ojcu coś że lubię zwierzęta bądź potrafisz się nimi zajmować. Ilość przerzutów:0 Ilość wykorzystanych przerzutów: 0 Literki na skuteczność tropienia:EFAH k6:6
Wiktor był prawie miły zależy od dnia za to był zawsze samodzielny idąc za rodzeństwem krok w krok oczywiście do pewnego wieku wiadomo. Kiedy chodziło jakieś zwierzęta czy cokolwiek związanego z nim nie dawał się przestraszyć. Prawie zawsze. No właśnie, prawie to robi różnice. Uśmiechnął się lekko i szedł po tropach jakie tam miał tylko trzeba jeszcze poszukać Puchon coś jednak ma z wiedzy o zwierzętach i postępuje wedle tego co wie jednak to takie proste nie jest jak się wydaje. Jednak po kilku minutach szukania legowisk zwierząt rudzielec niefortunnie poślizgnął się o mokrą trawę i robiąc fikołka prosto w błoto. Masz ci los brudne ubrania. Szybko użył zaklęcia i ubranie jak noweTERGEO! Po uporaniu się z zaklęciem i brudnym ubraniem szedł dalej jednak nie daleko doszedł bo ktoś z przebiegł pod nosem Wiktora po śladach tak że je w pewnym momencie utracił. W tych całych rozmyślaniach chłopaka nie zostaje mu nic jak iść w przeciwnym kierunku jeśli cos było odciskiem łap bądź cokolwiek innego, co wskazywało na obecność zwierzyny ktoś chyba nastąpił na nie i poniszył. Mógł to być każdy z uczniów i zrobić taką niespodziankę rudzielcowi. Idąc dalej w końcu znalazł kilka legowisk co miał a pierwsza to bzyczki i ul na jednej z nisko osadzonych gałęzi. Więc nie musiał sie chyba wspinać po drzewie wyciągnął reke aby zebrać odpowiednio składniki, po czym szedł dalej widząc szczelinie między kamieniami, zebrał i tym razem śluz gumochłona. Zwierzęta od razu uciekają jak tylko Wiktor pozabierał składniki, jednak szpiczaki i salamandry pouciekały gdzieś lub po chowały sie w głąb legowisk. Pora na szpiczaka którego nie łatwo dojrzeć bo wtopił się w jesienną porę roku i nici z kolców szpiczaka zamiast zebrać je to na dzień dobry oberwał jego kolcami. No a ognista salamandra między kamieniami, jednak jej krew nie wiele mówi chyba nie pozostawiają ani cienia śladu. To nie był raczej Wiktora dobry dzień ciekawe jak się zakończy .
Ostatnio zmieniony przez Wiktor Krawczyk dnia Pią 1 Paź - 11:11, w całości zmieniany 1 raz
Ajax akurat nadzorował poczynania uczniów. Co prawda nie z odległości nadmiernie dużej, ale na tyle odpowiedniej, by mógł usłyszeć słowa, które wydostały się z ust @Murphy M. Murray. Profesor ściągnął brwi w zastanowieniu, stanął tuż za nim, co można było wręcz wyczuć, a następnie przemówił własnym, zmodyfikowanym głosem, jaki niósł ze sobą dozę przerażenia przejmującego w mniejszej lub większej części kontrolę nad ciałem. Nic dziwnego, skoro chłopak miał tuż za sobą całkiem masywnego czarodzieja, który był doświadczony na wiele sposobów - nie tylko poprzez organizowanie lekcji bądź liczne podróże. Bo owszem, o ile uczeń, który skutecznie zatarł ślady - pewnie całkiem nieświadomie, roztargniony i niezbyt zwracający uwagę na to, co się dzieje dookoła - powinien przeprosić, o tyle jednak reakcja wychowanka domu Godryka Gryffindora była mniej odpowiednia. - Panie Murray, niezależnie od tego, co się stało i z jakiego powodu, powinien pan zwracać uwagę na własny zasób słów. Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru. - powiedział bezwiednie, by następnie przejść do obserwacji pozostałych uczestników zajęć. Pogoda dopisywała, może nie była aż tak perfekcyjna, ale pozwalała na wyciągnięcie pewnego potencjału ze strony uczniów korzystających z uroków tego typu aktywności. Brak spokoju i napięcia między innymi tylko to psuły, o czym doskonale wiedział. Jak się okazało, spokoju nie mógł zaznać, bo niedługo po tym incydencie zauważył biegnącą w jego kierunku pannę @Doireann Sheenani. Machinalnie wyciągnął różdżkę, zauważając rozzłoszczoną chmarę bzyczków, jakie to leciały w stronę młodej dziewczyny. Jedną z cech charakterystycznych były czerwone ślepia, jakimi to siódmoklasistka błyszczała wręcz podczas biegu. Profesor od razu postawił odpowiednią barierę, by uniemożliwić dość gniewnym stworzeniom wprowadzanie kolejnego harmideru. Po czasie te się poddały, odlatując w kierunku ulu, jaki to znajdował się pod opieką ich listkowych skrzydeł. - Panno Sheenani, podejrzewam, że pani czerwone oczy musiały je w jakiś sposób rozzłościć. - wskazując na główny problem, jaki zauważył, kontynuował, zdejmując niepotrzebną już barierę. Dziewczynie na szczęście nic nie było. - Do końca zajęć zalecam trzymać się tuż obok mnie i skupić się na obserwacji poczynań kolegów i koleżanek, dla pani dobra oczywiście, do momentu aż działanie klątwy nie zniknie. - pewnym było, że jeżeli ta postanowiła się teraz uaktywnić, zdenerwowane wcześniej bzyczki mogły nadal czuć się rozchwiane. Dopóki to, co dotknęło dziewczynę, nie ulegnie ustabilizowaniu, nie zamierzał jej dopuścić do zwierząt w żadnym stopniu. - Proszę nie zapominać o tym, że składniki należy zbierać w sposób jak najbardziej prawidłowy. - dodał jeszcze, przechadzając się po łące, która to znajdowała się nieopodal lasu. Musiał ich upomnieć, jeżeli nie chcieli, by wszyscy skończyli z pogryzionymi rękoma lub kompletnie poparzonymi.
Mechanika:
Etap III
Witam w ostatnim, trzecim etapie naszej lekcji ONMS. Te kostki tutaj również są łatwe i opierają się na ciut innej mechanice, ale spokojnie - wszystko zostanie wytłumaczone.
Waszym zadaniem teraz jest rzucić na każde odnalezione stworzenie, które nie uciekło na Wasz widok, kostką k6, by dowiedzieć się, jak udało się zdobyć odpowiednie składniki i czy doszło do jakichś komplikacji. Pamiętajcie o tym, żeby korzystać z przerzutów, które Wam przysługują. @Doireann Sheenani - po tym, jak zakończą Ci się efekty klątwy, możesz powrócić do zadania. Kwestia Twojej interpretacji jej działania.
Pamiętajcie, że zbieracie składniki powiązane z danym zwierzęciem: w przypadku popiełka są to jaja, w przypadku salamandry jest to krew, w przypadku gumochłona - śluz, w przypadku chorbotków sok, w przypadku szpiczaka są to kolce, a w przypadku bzyczków - miód. Odpowiednie flakoniki użycza Wam profesor.
Uwaga: Jeżeli Wasza postać nie chce krzywdzić zwierząt, nie musi tego robić - po prostu wystarczy ominąć zbieranie składników w konkretnych przypadkach.
k6:
1 - nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - popełniasz parę błędów, a jeżeli masz do czynienia z salamandrą plamistą lub popiełkiem, niefortunnie ulegasz poparzeniu na dłoni (dowolnie sobie wybierz), które wymaga odpowiedniego zaleczenia. W przypadku szpiczaka - kolce wbijają Ci się w dłoń. Jeżeli potrafisz zaklęcia, które ku temu służą, mając je wpisane jako zdolność lub posiadając odpowiednią ilość punktów, możesz je sobie zaleczyć. W przeciwnym przypadku poproś kogoś o pomoc. [ -2 do puli punktów na etap ]
2, 3 - zwierzę co prawda czasami się wierzga, ale świetnie sobie dajesz rady z wyznaczonym zadaniem, w związku z czym nie dość, że zdobywasz danego składnika wyjątkowo dużo, to jeszcze pozostaje trochę na zapas. No, profesor Swann będzie z Ciebie dumny pod koniec zajęć!
4, 5 - magiczne stworzenie jakoś niespecjalnie reaguje na Twoją obecność, w związku z czym na spokojnie i bez pośpiechu możesz zdobywać poszczególne składniki. Nawet jeżeli opiera się to na stworzeniu drobnej rany bądź wyrwaniu kolców, istota jest w jakiś sposób otumaniona, co może powodować zastanowienie, niemniej jednak zbyt długo w tym nie trwasz, przechodząc do dalszych zadań wyznaczonych przez profesora Ajaxa.
6 - zdobycie czegokolwiek idzie Ci wyjątkowo topornie. Starasz się, zwierzę jakoś niespecjalnie za Tobą przepada, a na domiar złego jest Ci zimno i całe dłonie się trzęsą z nieznanego powodu - nawet jeżeli wcześniej czułeś się w porządku. Jeżeli dwa razy wylosujesz tę kostkę, zmagasz się wówczas z magiczną chorobą o nazwie Lebetius, o której to możesz więcej poczytać w tym temacie. Nie zapomnij odegrać w następnym wątku skutków choroby i przyjąć eliksiru pieprzowego. [ -2 do puli punktów na etap ]
Dodatkowo: istnieją kostki na kradzież. Wystarczy rzucić literką, by przekonać się, czy próba kradzieży konkretnego składnika się powiodła. Rzucać można tyle razy, ile razy rzucało się kostką k6 na pobieranie materiałów, ale jeżeli w następnych rzutach ten czyn zostanie wykryty przez Swanna, tracicie wszystkie zdobycze z tego tytułu. Rzut na to nie jest obowiązkowy i Ci, którzy chcą, mogą podjąć się tego wyzwania. Proszę mnie wówczas oznaczyć - @Felinus Faolán Lowell.
literka:
A, C, E, I - elegancko udaje Ci się zabrać ze sobą składnik w taki sposób, by profesor w ogóle tego nie zauważył. Najwidoczniej masz lepkie rączki; nie zgłaszaj się w odpowiednim temacie po niego. Rozliczenie z przedmiotu zostanie wrzucone po zakończeniu lekcji.
B, D, F, G, H, J - niestety, to nie jest Twój dzień, gdy źle określiłeś to, w jakim kierunku obecnie patrzy profesor Swann. Ten przybliża się do Ciebie i nakazuje oddanie wszelkich składników, które ewentualnie wcześniej ukradłeś. Kara za zachowanie i próbę zabrania ze sobą materiału zostanie ustalona po lekcji indywidualnie, zgodnie z reprezentowanym zachowaniem.
Kod do umieszczenia na początku posta:
Kod:
<zg>Ilość pkt z ONMS:</zg> tutajwpisz <zg>Staż na forum:</zg> tutajwpisz - od momentu akceptacji KP <zg>Modyfikatory</zg> tutajliczba + link ewentualnie <zg>Ilość przerzutów:</zg> tutajwpisz <zg>Ilość wykorzystanych przerzutów:</zg> tutajwpisz <zg>k6 na zbieranie składników:</zg> [url=LINK]literka[/url] <zg>Kradzież:</zg> tak / nie | [url=LINK]literka[/url]
Ilość pkt z ONMS: 14pkt Staż na forum: > 3m-ce Modyfikatory- Ilość przerzutów:- Ilość wykorzystanych przerzutów:- k6 na zbieranie składników: - Kradzież:-
No cóż, wszystko przed nią pouciekało, więc niezbyt miała co dalej robić. Nie była specjalnie z tego powodu zadowolona, ale chyba nie miała wyjścia, jak się po prostu z tym pogodzić. Przysiadła na pieńku nieopodal, obserwując, jak radzą sobie inni uczestnicy lekcji, gdy następnie przyszło jej do głowy może i głupie, ale interesujące pytanie. -Profesorze Swann? Dlaczego zbiera się kolce z żywych szpiczaków? Czy to przypadkiem nie podlega pod jakiś paragraf? One chyba to czują, prawda? - Krew salamandry potrafiła jeszcze zrozumieć, bo były na to humanitarne sposoby, ale wyrywanie kolcy z żywych istot... To mogło unieść kilka brwi, a jako że byli w szkole, Ruda zastanawiała się, jak to wszystko funkcjonuje.
Profesor Swann przechadzał się po polanie, spoglądając na efekty pracy uczniów. Jak się okazywało, nie wszyscy z nich mieli takie szczęście, by wytropić dosłownie wszystko - w związku z czym nie bez powodu wiedział, że niektórzy mogli tylko obserwować bądź jakoś częściowo pomagać - zgodnie z ich własną wolą - innym osobom. Jak się okazało, taki chód zamienił się w towarzystwo @Irvette de Guise, która postanowiła zadać całkiem osobliwe pytanie. Oczywiście, że samopoczucie zwierząt w tym przypadku było najważniejsze, ale też, ile tak naprawdę rzeczy w czarodziejskim świecie działo się na oczach innych, a ludzie to i tak wykorzystywali? - Świadomym jest to, że zbieranie składników z trucheł stworzeń nie jest opłacalne. Taki stan powoduje obniżenie jakości składników, a tym samym ich gorsze efekty w eliksirowarstwie. - wytłumaczył prosto, choć stanowczo, gdy charakterystyczny, zmodyfikowany magicznie głos przeszył tutejszą okolicę. - Panno de Guise, kolców tak naprawdę nie trzeba wyrywać. Zwierzęta naturalnie je gubią, co powinno być wzięte pod uwagę podczas ich zbierania. Wbrew pozorom istnieją sposoby na humanitarne zdobywanie składników, ale te zajęcia mają na celu sprawdzić, czy potrafią państwo prawidłowo obchodzić się ze zwierzętami. - dokończył własną sentencję, wszak wiadomym było to, że zwierzęta czują. Kwestia tego, że nie zawsze trzeba czynić krzywdę, a po prostu korzystać z momentów, gdy okazuje się, że tuż nieopodal znajdują się co prawda wymagające wyczyszczenia, choć funkcjonujące jak najbardziej prawidłowo składniki. Rosły nauczyciel obserwował zatem czujnie kolejnych uczniów i studentów, aby upewnić się, że nic dziwnego nie wpadnie im do głowy. Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami tyczyła się nie tylko opieki, co zresztą doskonale pokazywał na tych zajęciach. Mimo że Ślizgonka znalazła wiele śladów, tak naprawdę te do niczego jej nie doprowadziły. - Jeszcze jakieś kwestie panią interesują? - zapytał się, by mieć pewność, że zaspokoił ciekawość studentki.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Niespecjalnie miała tu na myśli swoje wrażliwe na cierpienia zwierząt serce, choć gdyby ktoś próbował zrobić krzywdę jej Amie, pewnie by ruszyła na tę osobę jak rozjuszona kozica. Bardziej ciekawiło ją, jak do tego wszystkiego podchodzi się w instytucjach edukacyjnych. -Tego jestem świadoma. Wiele aptek, które szczycą się idealną jakością składników ma niezbyt ciekawą renomę. - Przyznała @Ajax Swann , bo aż taka durna to mimo wszystko nie była. Nie okazywała jednak żadnych przesadnych emocji w żadną stronę. Ot tak gawędziła sobie z mężczyzną dla zabicia czasu. -Teraz nie trzeba, ale co jeżeli akurat w momencie, gdy chcemy je pozyskać, one jak na złość postanowiły nie wypadać przez najbliższy czas? - Zapytała jeszcze. -Proszę nie zrozumieć mnie źle, nie mam tu nic do formy dzisiejszych zajęć. Bardziej nie jestem pewna, jakie regulacje mają miejsce w placówkach szkolnych. W końcu jest tu mnóstwo uczniów i na pewno nie jeden jest... - Tu spojrzała na chłopaka, który wcześniej dość głośno wyraził swoją opinię o podobnych praktykach. -... Raczej wrażliwy na tym punkcie. - Dokończyła dyplomatycznie, ponownie rozglądając się po okolicy. -Szpiczaki produkują też przecież mleko, które używa się w magii użytku domowego, czy też eliksirach, prawda? - Dopytała się już nie po to, by zasugerować zmiany reguł gry, ale po to, by upewnić się, że ma odpowiednią wiedzę w temacie, bo jeśli chodziło o eliksiry nie raz popełniała błędy, za które musiała płacić, a jakby nie było ONMS bardzo mocno z tą dziedziną współpracowało. -Mam w sumie jedno pytanie, raczej z prywatnej półki, choć zakrawające o nauczany przez Pana przedmiot. Podczas wakacji udało mi się nabyć pappara, który jednak ma pewną... nieco irytującą cechę. Da się jakoś ukształtować charakter takiego zwierzęcia, czy muszę już żyć z tym do jego śmierci? - Przywiązała się naprawdę do ptaszyska, ale czasem bardzo chętnie zamknęłaby mu dziób, ale szukała bardziej humanitarnych rozwiązań. Przynajmniej na początku.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Murphy M. Murray
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Klątwa:krwawię Ilość pkt z ONMS: 5 Staż na forum: krótki Modyfikatory baza, ONMS druga/trzecia stata, 5 pkt z ONMS i wspominam w ciekawostkach, że Murph lubi zwierzątka Ilość przerzutów: 4 Ilość wykorzystanych przerzutów: 4 k6 na zbieranie składników:6>1, 6>3, 1>1>2 Kradzież: nie
Zagryzłem mocno zęby, słysząc za sobą głos @Ajax Swann. Może faktycznie mnie trochę poniosło z tą "kurwą", ale żeby od razu dziesięć punktów, bez ostrzeżeń? No i nie mogłem wytrzymać bez otwierania gęby, chociaż zrobiłem to najkulturalniej, jak tylko potrafiłem. Najpierw uśmiechnąłem się od ucha do ucha. – Pan profesor wybaczy! – zawołałem jowialnie. – Wydawało mi się, że szczere okazywanie emocji jest lepsze od szerzenia szkodliwych kocopołów, ale to pana lekcja, pana zasady, ja się dostosuję – dodałem, unosząc dłonie w geście kapitulacji. Nie chciałem tracić więcej punktów, ale też nie mogłem się powstrzymać, żeby nie przemycić chyłkiem swojej opinii. To chyba było dozwolone? Na koniec ukłoniłem się lekko i zasalutowałem profesorowi, który już chyba nawet tego nie widział, zanim nie odwróciłem się, żeby dokończyć zadanie. Zacząłem od gumochłona, aczkolwiek zamiast skupiać się na pozyskiwaniu śluzu, zacząłem słuchać rozmowy rudej ślizgonki z profesorem, bo usłyszałem jej pierwsze pytanie i byłem niesamowicie ciekawy, co Swann ma do powiedzenia. Nie mogłem się też powstrzymać, żeby się nie wtrącić, zwłaszcza zauważając skierowane na mnie spojrzenie Ślizgonki, bo tak, z pewnością to ja byłem ten wrażliwy i na pewno nie przyszło mi do głowy, żeby się z tego powodu zawstydzić. – Przepraszam, że się wtrącę... Jako specjalista od opieki nad magicznymi stworzeniami, uważa pan, że lepiej jest zabić zwierzę w celu wykorzystania pełnego potencjału magicznego elementów jego ciała – specjalnie nie nazywałem tego "składnikami", bo w końcu każdy kij ma dwa końce, a z drugiej strony świetnie uwarzonego eliksiru albo znakomitej różdżki była żyjąca istota – niż zaczekać, aż odejdzie w naturalny sposób? Mówię oczywiście o elementach, których w żaden sposób się nie da pozyskać, kiedy zwierzę jest jeszcze żywe – sprostowałem, jednocześnie próbując zgarniać śluz gumochłona do fiolki, aczkolwiek nawet nie patrzyłem, co dokładnie robię. – I czy jest tu jakiś złoty środek na przykład? Jakby zbierać te elementy od zwierząt, które dopiero co umarły, ale w naturalny sposób, to te składniki też byłyby gorszej jakości? – może i mój wywód zacząłem odrobinę, kapkę złośliwie, ale pod koniec w moim głosie brzmiała już tylko szczera ciekawość. Nie zgadzałem się ze Swannem w pewnym moralnych kwestiach, sądząc po jego wstępie do lekcji, ale jednak wiedzę miał ogromną i tego podważać bym nie śmiał. Spojrzałem w końcu na swoje ręce i dopiero teraz ogarnąłem, że wraz ze śluzem gumochłona napchałem do fiolki trochę piasku i mruknąłem z niezadowoleniem. Dobra, to się wyklepie, przefiltruje czy coś! Nie było czasu nad tym płakać, bo reszta roboty ciągle czekała. Wprawnie wspiąłem się na drzewo, pomagając sobie wyczarowanym a tę okazje małpim ogonem, żeby zebrać miód bzyczków. Miałem szczęście, bo było go tyle, że nie dość, że mogłem zostawić tym pracowitym owadom ich przydział, to jeszcze sam się nieźle obłowiłem. Podobnego farta miałem w przypadku popiełka. Chwilami miałem wrażenie, że zaraz od niego oberwę, bo raz na jakiś czas wierzgał niespokojnie. Głupio było mi pod jego spojrzeniem okradać go z jaj, ale ostatecznie nie zaprotestował i tych też udało mi się zebrać całkiem sporo.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Ilość pkt z ONMS: 13 Staż na forum: sporo już Modyfikatory: 2,4,5 Ilość przerzutów: 3 Ilość wykorzystanych przerzutów: 3 k6 na zbieranie składników:1 - po wszystkich przerzutach | Ale nic mi nie jest, bo mam gumochłona i chrobotka. Ale pobiera tylko śluz. Kradzież: nie
No i przyszła pora na zbieranie składników. Zakasał rękawy i ruszył do gumochłona, który się wylegiwał i praktycznie nie ruszał. Drake nie miał jak do niego podejść, bo było tu trochę ciasno. Początkowo chciał go najpierw złapać i wyciągnąć, ale ten był za śliski. No tak. To było głupie. Zapomniał że ten śluz będzie można wyciągnąć zaklęcie. Wyjął różdżkę i rzucił zaklęcie które służyło do bezpiecznego pobierania składników. -Extracto.- Ostrożnie pobrał śluz i umieścił go w fiolkach. Trochę mu się ulało na ziemię, ale na szczęście nie dużo. Nadeszła pora na chrobotki. Nie chciał za bardzo ich krzywdzić, a wyssanie z nich soku wymagało ich wcześniejszego lekkiego uszkodzenia. Podziękował i wycofał się żeby móc oddać składnik profesorowi z wytłumaczeniem że nie chciał uszkadzać Chrobotków w celu pozyskania soku.
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Ilość pkt z ONMS: 12 +2 Staż na forum: dużo Modyfikatory 4 +1, jeżeli ONMS jest drugą bądź trzecią najwyżej punktowaną statystyką w kuferku. +1, jeżeli posiadasz cechę Powab wili (Zwierzęta). +1 za każde 10pkt z ONMS. +1, jeżeli wspomniałeś w KP / na fabule (podlinkuj koniecznie), że lubisz zwierzęta bądź potrafisz się nimi zajmować. Ilość przerzutów: 1 Ilość wykorzystanych przerzutów: 1/4 k6 na zbieranie składników:2 1->1 Kradzież: tak literka f
Wcale to nie jest straszne zbieranie składników. Rudzielec wyjął różdżkę i rzucił czar w kierunku gumochłona, do pobierania składników. -Extracto.- Ostrożnie zebrał śluz i umieścił go w fiolkach. Zwierzeta może czasami pokóją chłopaka ale dał rade z zadaniem i uzyskał dośc dużo miodu i jeszcze na zapas starczy. Jednak Wiktor się czyms wykazał a profesor Swann jest dumny z takiej ilości zebranych składników przez rudzielca. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło cóż to nie Wiktora dzień wszystko żle wyszło nawet profesor mu na złośc zrobił gdy się do Puchona zbiża i nakazuje oddanie wszelkich składników, które ewentualnie wcześniej chciał ukraść. No tak każdy popełnia jakieś błędy ale musi się Wiktor liczyć z tym że go kara nie ominie pod koniec zajęć!
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Ilość pkt z ONMS: 5 Staż na forum: sześć miesięcy Modyfikatory +1 Ilość przerzutów: 1 Ilość wykorzystanych przerzutów: 0 k6 na zbieranie składników:4 Kradzież: nie
. I oto została uratowana przez tego legendarnego podróżnika, nieszczęśliwie przygwożdżonego do nauczycielskiego stołka, który dzielnie powstrzymał niejedną hordę rozwścieczonej zwierzyny. Jeszcze parę lat temu podobna scena mogła pojawiać się w snach (i to z gatunku tych mniej przyzwoitych) młodych czarownic, bezkrytycznie zachwyconych postacią Swann’a. Doireann jednak nigdy nie miała w sobie potrzeby, by udawać się w ekscytujące i groźne wyprawy; i chociaż lubiła czytać to, co przedwypadkowy Ajax pisał i parokrotnie myślała nad wybraniem się do teatru, aby obejrzeć jedną z jego sztuk, tak nigdy nie marzyła o tym, by być w środku owych wydarzeń. Nie była więc ani trochę zachwycona, ale za to absolutnie wdzięczna. - Dobrze. Naprawdę przepraszam za ten kłopot. - odpowiedziała, po czym przystanęła nieopodal nauczyciela, podążając parę kroków za nim. Trochę… było jej głupio. Niby spodziewała się, że jej klątwa mogła nieść za sobą coś więcej, niż problemy na tle estetycznej, jednak odkrycie, że zwierzątka jej chyba nie lubio było dołujące. Miała w końcu w planach znaleźć Lowell’a i zaproponować, że mogłaby zająć się jego psiną, tak na parę godzin, w ramach dogoterapii niezobowiązującej przyjacielskiej przysługi. Dupa. Nie będzie piesków. Był za to zażarte dyskusje o etyce w pozyskiwaniu składników, którym to dziewczyna chętnie się przysłuchiwała. Trochę po to, by odwrócić swoją uwagę od bzyczkowej sytuacji i nie pozwolić sobie na roztrząsanie jej w myślach do rozmiaru czegoś, co przytłoczyłoby ją totalnie, a odrobinę przez to, że zagadnienia z ekologii i etyki po prostu ją interesowały. W prawdzie czytała znacznie więcej mugolskich opracowań, nich tych magicznych, jednak wciąż uważała, że miała wystarczającą wiedzę, by wdawać się w dyskusję. Oczywiście taką wewnętrzną - bo nie miała śmiałości odzywać się w większym gronie, zwłaszcza kiedy obok stał ekspert. W oczekiwaniu, aż klątwa przestanie działać, układała więc w głowie monologi, najprawdopodobniej dużo dłużej, niż cała dyskusja w ogóle trwała - i całkiem dobrze się przy tym bawiła. Jednocześnie co jakiś czas sprawdzała, czy jej oczy wracały do normalności; ze względu na brak lusterka i niechęć do zaczepiania zajętych uczniów, unosiła dłoń na wysokość wzroku. Bijąca z oczu czerwona łuna rzucała poświatę na jej skórę, co jednoznacznie wskazywało, że klątwa działała i nie było sensu, by wracać się do legowiska czarodziejskich pszczółek. Sheenani włóczyła się więc za profesorem przez dość długi czas. W momencie, w którym zorientowała się, że chyba to cholerstwo przestało chwyciła jedną z fiolek, po czym podeszła bliżej Swann'a. - Profesorze, już jest dobrze? - spytała, palcem wskazując dobrze widoczne, najnormalniejsze w świecie ślipia. Kiedy tylko ten potwierdził, udała się tam, gdzie pamiętała, by znajdowały się bzyczki. Tym razem nie czuła się tak pewnie - bo skąd miała wiedzieć, że klątwa znów nie zacznie o sobie przypominać? Najszybciej jak mogła nabrała odrobinę miodu, zakorkowała buteleczkę, bo czym biegiem wróciła tam, gdzie było w miarę bezpiecznie; w miejsce tuż za plecami nauczyciela.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Ilość pkt z ONMS: 38 Staż na forum: long long loongmaaaaaaan Modyfikatory 7, linki w pierwszym poście Ilość przerzutów: 7 Ilość wykorzystanych przerzutów: 6 k6 na zbieranie składników:2, 5 Kradzież: tak x2| E E
Kto by się spodziewał tego, że gumochłon może się lekko wierzgać. No cóż... ruchliwy to on zanadto nie był, ale udało jej się zobaczyć u niego jakiś ruch i jego chęć w ogóle, a to był już wyczyn jeśli chodziło o takie zwierzę. Może, gdyby było to inne zwierzę to miałaby większe problemy z pozyskaniem składnika, ale tak to było całkiem dobrze. Śluzu dużo, idziemy dalej. Przynajmniej taki był zamysł. Z kolei jeśli chodziło o pozyskanie miodu od bzyczków to poza tym, że stanowiły cały czas widmo lekkiego zagrożenia ze względu na swoje żądła i bliską obecność to nie próbowały nawet sprawić większego oporu, kiedy Mulan zaskarbiała sobie owoce ich pracy. Jeśli zaś chodziło o ostatnie salamandry to... postanowiła nie poświęcać ich dla eliksirów. Jedynym składnikiem, który przychodził jej do głowy była ich krew, której na pewno nie próbowałaby pozyskać. Zamiast tego po prostu posiedziała przez chwilę w niewielkim oddaleniu od nich i poobserwowała je nim wróciła do Swanna. I tutaj miała dokonać prezentacji swoich towarów. Co jednak nie znaczyło, że chciała oddać zdobyte składniki nauczycielowi. Korzystając z tego, że ten chwilowo patrzył gdzie indziej, zwracając uwagę na innych uczniów po prostu podprowadziła zgromadzone składniki, które zapewne w przyszłości będą jej się mogły przydać.
Ilość pkt z ONMS: 27 Staż na forum: długi Modyfikatory 2 Ilość przerzutów: 2 Ilość wykorzystanych przerzutów: 2 k6 na zbieranie składników:2 i 6 Kradzież: nie
Trzeba było powiedzieć, że akurat jeśli chodzi o podejście do zwierząt to była naprawdę bardzo ostrożna. I czasami to się opłacało, a czasami nie bardzo. W przypadku jej podejścia do szpiczaka i zbierania kolców, które leżały już luzem w legowisku po tym jak je zgubił ten przyjemny zwierzaczek to nie miała z tym żadnych problemów. Jak mogłaby je mieć w takim przypadku? Zdecydowanie gorzej poszło jej z popiełkiem, do którego zabierała się jak psidwak do szpiczaka. Była nieco nerwowa, powiało chłodem, a ręce drżały jej z nieznanego powodu. No, ale koniec końców zjawiła się u Swanna i przedstawiła mu swoje może i skromne, ale całkiem ładne znaleziska.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Ilość pkt z ONMS: 2 Staż na forum: hohoho, a może i dłużej Modyfikatory 2 Ilość przerzutów: 2 Ilość wykorzystanych przerzutów: 0 k6 na zbieranie składników:4 Kradzież: nie
Zbieranie śluzu gumochłona nie było jakimś niezwykle ciekawym zajęciem, ale przynajmniej przebiegło w miarę bezproblemowo, bo ten jednak nie rzucał się niepotrzebnie, bo jakżeby miał? W końcu to był tylko gumochłon. Dlatego też napełniła szybciutko pojemniczek potrzebnym jej śluzem, mając nadzieję, że faktycznie ktoś z niego w przyszłości skorzysta, bo jednak nie chciała robić tego wszystkiego na darmo, a potem wróciła do Swanna, aby mu pokazać, że tak źle jej nie poszło i mógł być z niej dumny. Jeszcze w przyszłości zostanie królową gumochłonów czy coś.
Jak powiedział, tak tej drobnej kary nie zamierzał cofać. Nie była ona na tyle wygórowana, by chłopak musiał się nią przejmować, wszak za samo uczestnictwo w zajęciach odbijał to sobie z widoczną, odczuwalną wręcz nadwyżką punktową. - Świadomym jest to, że na zajęciach, które są prowadzone pod moją opieką, znalezienie innego szpiczaka byłoby rozwiązaniem. Czasochłonnym, choć koniecznym. - odpowiedział zgodnie z prawdą, bo nie zamierzał pozwolić na to, by ktokolwiek czuł się na jego lekcjach urażony przez brak jakiejkolwiek empatii dla magicznych stworzeń. - Regulacje w placówkach szkolnych są dość specyficzne - w poprzednim roku szkolnym zajęcia z Laboratorium Medycznego, jak dobrze zdołałem się dowiedzieć, dotyczyły zbierania składników z martwych zwierząt. - skwitował jej słowa, nie przyznając jednak, czy były one specjalnie zabite na ten cel, czy jednak odeszły śmiercią naturalną. O tym powinni wiedzieć sami uczniowie biorący udział w takiej formie spędzania czasu. - Nie produkują. Do zastosowań domowych i eliksiralnych wykorzystywane są tylko kolce. - wytłumaczył naprędce. - Mleko służy do rozpoznania szpiczaka od jeża, ale same go nie produkują. - dodawszy, zerknął w kierunku Murphy'ego, podnosząc brwi na jego pytanie. - Śmierć w naturalny sposób powoduje, że tkanki nie są tej samej jakości, gdy zwierzę jest młode. - odpowiedział zgodnie z prawdą, nie dzieląc się jednak własną teorią na ten temat. - Wprawny eliksirowar powiedziałby panu, że lepiej jest je poświęcić, ale może mieć pan pewność, że eliksirowarem na pewno nie jestem. - może nie była to zadowalająca odpowiedź, ale wszystko zależało tak naprawdę od sytuacji. - Rzadko kiedy które zwierzę ginie w naturalny sposób. Prawo natury koniec końców przyczynia się do zasady "przetrwa najsilniejszy". - powiedziawszy jeszcze, była to prawda. W przyrodzie nikt nie czeka, aż zwierzę umrze, a zamiast tego, jeżeli okaże jakąkolwiek słabość, staje się potencjalnym celem dla reszty drapieżników. - Niestety tak, panie Murray - składniki byłyby gorszej jakości. Znalezienie złotego środka niestety jest trudne, ale nie bez powodu. Świat czarodziejski opiera się na tego typu eliksirach, dlatego może nie jest to niemożliwe, ale próba zastąpienia potencjału składnika może przynieść kompletnie odmienne efekty. - koniec końców te zwierzęce nie bez powodu czerpią magię ze znacznie silniejszymi skutkami, o czym doskonale większość osób wiedziała. Do @Doireann Sheenani kiwnął porozumiewawczo głową. - Tak, jest już w porządku. - odpowiedział na jej pytanie dość prosto, acz na tyle, by ta mogła bez problemu zająć się własnymi rzeczami. Kątem oka dostrzegł jednak pewną nieprawidłowość - wystarczyło tylko zerknąć na @Wiktor Krawczyk, by zrozumieć, że ten wcale nie miał takich dobrych zamiarów. - Panie Krawczyk, nie toleruję w żaden sposób kradzieży - czy to dla korzyści na lekcji, czy jednak dla własnej. Dom Helgi Hufflepuff traci za pana zachowanie pięćdziesiąt punktów, do tego dostaje pan szlaban. - oznajmił swoim dość mocno zmodyfikowanym głosem, że nie zamierzał przymknąć na to oka, odbierając tym samym od chłopaka składniki pochodzenia zwierzęcego. Co jak co, ale jeżeli ktoś zamierzał po trupach do celu znaleźć własne powołanie w postaci lepkich rąk, nie zamierzał do tego dopuścić. A dziwne, że padło akurat na wychowanka domu będącego za pracowitością i sumiennością. Pokręcił wręcz oczami na to, co robiła w międzyczasie Krukonka, nie wierząc, że ta od razu się poddała, zamiast chociażby potowarzyszyć innym uczestnikom lekcji. - Panno Brooks, lekcja nie jest od siedzenia na trawie i picia kawy z termosu. Już w bardziej pożyteczny sposób spędziłaby pani czas, dołączając do kogokolwiek innego bądź co bądź, konwersacji na temat zdobywania składników. - westchnąwszy, jakoś się zdziwił na to szybkie poddanie się oraz gest przypominający poniekąd płynącą siną w dal ignorancję względem prowadzonych przez niego zajęć. - Minus dziesięć punktów dla domu Roweny Ravenclaw za brak zaangażowania na zajęciach. - dokończył swoją wypowiedź, zbierając następnie od wszystkich, którzy się pofatygowali, odpowiednią ilość składników. - Dziękuję wam za udział w lekcji! Zebrane składniki posłużą naszym szkolnym zapasom, także nie musicie się martwić, ze wasza praca poszła na marne. - wytłumaczywszy zmodyfikowanym magicznie głosem, wziął głębszy wdech i kontynuował. - Możecie udać się w stronę zamku. Proszę tylko nie zbliżać się w kierunku Zakazanego Lasu. Do zobaczenia na następnych zajęciach. - zakończywszy, licząc fiolki i zebrane materiały, dokończył trwającą godzinę, spędzając resztę czasu na zliczeniu tego wszystkiego.
Już dawno miał wybrać się na zbieranie składników do eliksirów. Ostatnim czasem nie był za specjalnie rozpasany finansowo i nie mógł narzekać na specjalnie duże pokłady galeonów na swoim koncie. Niemniej jednak wiedział, że był człowiekiem zaradnym, który poradzi sobie z takim wybraniem. Kilka dni wcześniej w bibliotece przygotował sobie listę tego jakie zioła w ogóle występują w okolicy zamku i wszystkie, wraz z krótkimi opisami zapisał na skrawku pergaminu, który zabrał ze sobą. Przygotował również kilka pustych fiolek i pojemników, w które potencjalne zioła mógłby włożyć i ubierając się ciepło wyszedł na szkolne błonia. Pogoda niespecjalnie go rozpieszczała. Było mokro, dość dżdżysto biorąc pod uwagę kropiący deszcz, który już od kilku dni ani nie przeradzał się w większą zawieruchę, ani też specjalnie nie wygaszał. Rylan wiedział, że ziół nie ma co szukać za specjalnie na terenach najbliższych zamkowi. Tam wszystko było obskubane i pozbawione życia, o ile cokolwiek się zachowało. Wybrać się postanowił zatem nico dalej finalnie przystając przy granicy Zakazanego Lasu. I tak jak kusiło go wejście tam i właśnie tam pozbieranie składników, bo pewien był, że tam będzie ich znacznie więcej, niźli na szkolnych terenach, to wiedział, że wejście tam jest śmiertelnie niebezpieczne i mim o tego, że był studentem mógł sobie nie poradzić z tym na co mógł tam trafić. Wewnętrzną rozterkę przerwało napotkanie zioła, które zdecydowanie chłopak znał. Wąskie, piórkowate liście i długie, dość sztywne łodygi zakończone żółtymi kuleczkami, które były kwiatostanem tejże rośliny. Wrotycz zwyczajny. Jedna z najbardziej zdemonizowanych roślin o absolutnie globalnym występowaniu. Kwitła prawie cały czas, a przynajmniej tak wydawało się krukonowi, bo gdzieniegdzie jego kępki przewijały się w okolicach zamku, zwłaszcza tych bardziej zacienionych, na ten przykład tutaj – przy granicy z Zakazanym Lasem. - Diffindo! - Powiedział brunet obracając w dłoniach swoja sosnową różdżkę i ucinając kilka łodyg rośliny. Następnie potem układając je na ziemi ponownie skierował swoją różdżkę w ich stronę używając tym razem innej inkantacji. - Cofminuo! - Poczekał, aż zaklęcie oddzieli od twardej i nieprzydatnej łodygi liście i kwiatostan. Po tym zabiegu Rylan przystąpił do swobodnego pakowania części rośliny do fiolek tak, by przygotować je wprost do wykorzystania do eliksiru. Kończąc odrzucił nieprzydatne łodygi na bok i kontynuował swoją wyprawę szukając innych, przydatnych mu roślin.
By jeszcze bardziej upiększyć szkołę wszyscy znawcy transmutacji ponownie muszą upiększyć szkołę. Tym razem postawić szopki w najróżniejszych miejscach na błoniach. Wasz wybór to kto jest w szopce, co robi itp. Szopka to tylko wyrażenie. Najważniejsze jest stworzenie postaci lodowych, które mają nie tylko niesamowicie wyglądać, ale też robić jak najbardziej spektakularne rzeczy. To wasza wyobraźnia, wy decydujecie kto i co robi w szopce. Nie musi być to klasyczna święta rodzinka.
❅❅❅❅
Zasady: Rzucacie kilkoma kostkami : ❅ jedną k6 - na to ile postaci robicie w swojej szopce ❅ tyle kostek k100 ile rzuciliście kostką k6; jest to ocena jakości waszych postaci, czyli np. 99 to piękna, sprawna, świetnie transmutowana rzeźba lodowa. ❅ litery: jeśli wyrzuciliście 1,2 w k6 - losujecie jedną literkę, 3,4 - dwie literki, 5,6 - trzy literki
Literki mogą się na siebie nakładać. Jeśli tracisz w pierwszej kostce ostatnią figurę, a w drugiej masz to samo - tracisz dwie ostatnie figury.
❅ A, F, J Nic się nie dzieje niezwykłego. ❅ B Jedna z waszych postaci uderzyła w drugą i obie się rozsypały. Odejmujecie dwie ostatnie wyrzucone kostki k100. Jeżeli macie tylko 2 figury lodowe, nic się nie dzieje. ❅ C Sknociliście potężnie jedno z zaklęć. Odejmujecie od ostatniej wyrzuconej kostki k100 połowę jej sumy. ❅ D Wasza figura chodzi za wami nieustannie i wcale nie chce zostać w szopce. Odejmujecie ostatnią wyrzuconą kostkę k100. Jeśli macie 1 figurę lodową, nic nie robicie. Następne dwa wątki musi ona pojawić się w waszych postach jak was śledzi. ❅ E Jedna z figur lodowych się zbuntowała i was zaczęła... po prostu okładać! Musieliście z nią stoczyć walkę! Rzuć kostkę k6, by sprawdzić jak bardzo was obiła (1 - kilka siniaków, 6 - konieczne Skrzydło Szpitalne itp.) Odejmujecie ostatnią wyrzuconą kostkę k100. Jeśli macie 1 figurę lodową, nic nie robicie. ❅ G To chyba miłość! Wasza figura lodowa traci dla was głowę i próbuje pomagać dosłownie we wszystkim co robicie kiedy tylko wychodzicie na zewnątrz! Przy każdym wyjściu na błonia, do końca stycznia, musicie zawrzeć w poście, że wasza figura przybiega i próbuje wam pomóc jak może. Niestety przez to traci na jakości. Odejmujecie od ostatniej wyrzuconej kostki k100 połowę jej sumy. ❅ H Wszystkie wasze figury wpadły do jeziora kiedy spuściliście je z oka. Tracicie -10 z każdej kostki k100. ❅ I Jedna z waszych postaci się roztopiła. Odejmujecie ostatnią wyrzuconą kostkę k100. Jeśli macie 1 figurę lodową, nic nie robicie.
Modyfikatory: ❅ za każde 10 punktów transmutacji macie 1 przerzut w dowolnym miejscu ❅ jeśli wasze postacie poruszą serca jurorów nietypową, zabawną, kreatywną szopką - możecie otrzymać dodatkowe punkty. Odejmowane zaś za obsceniczność czy wulgarność.
Wasz wynik końcowy to suma wszystkich wylosowanych kostek k100.
______________________
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Była beznadziejna w sztuce magicznej zwanej transmutacją. Jak mogła jednak odmówić, gdy przewodniczący koła poprosił ją o pomoc w tworzeniu bożonarodzeniowych szopek na szkolnych błoniach? Nie dość, że była członkinią, to jeszcze na dodatek prefektem, a z taką odznaką nie powinno się odmawiać podobnym prośbą. Z kilkoma pomysłami i raczej słabą sztuką magiczną wyszła więc z murów Hogwartu na zimną i nieprzyjemną pogodę, by spróbować swoich sił jako dekoratorka przestrzeni otwartej. Oczywiście Irvette jako kobieta ambitna nie miała zamiaru iść po linii najmniejszego oporu. Co to, to nie. Od razu założyła sobie, że nie zrobi jednej, czy dwóch lodowych postaci a... SZEŚĆ. Pomysł dość szalony jak na kogoś, kto ponoć nie potrafi w transmutację, ale to był chyba problem, który zostawiła sobie do rozwiązania na później. Pierwsze, co zrobiła to zajęła się tworzeniem szopki jako budynku. Powoli formowała z lodu ściany i dach, nadając im odpowiednią teksturę, która w zamyśle Irv miała przypominać nieco strzechę. Początkowo szło jej ciężko. Nie do końca radziła sobie z zamarzniętym żywiołem i potrzebowała kilku prób, by w końcu zrozumieć, jak to wszystko ugryźć i postawić lodowy budynek. Gdy architekturę miała już za sobą wzięła się za część najważniejszą, czyli lodowe postaci. Na pierwszy ogień poszła postać Merlina, starszego czarodzieja z długaśną brodą i laską, na której miał opierać się patrząc na to, co ostatecznie Ruda chciała umieścić na środku tej scenki. Zaczęła rzucać zaklęcia transmutacyjne, ale było widać, że nie jest to jej dziedzina. Wszystko wychodziło dość krzywo i dziewczyna była naprawdę zmęczona próbą sprawienia, by twarz starca przypominała człowieka, a nie jakiegoś podstarzałego osła z chorobą umysłową. Gdy już poddała się w kwestii Merlina przeszła do dwóch majestatycznych pegazów, które miały pilnować wejścia do szopki. Nie wiedziała czy to jej naturalna miłość do fauny i flory, czy jednak trochę się już rozgrzała, ale skrzydlate konie wyszły jej zdecydowanie dużo lepiej niż legendarny czarodziej. Pierwszy pegaz co prawda miał opadające skrzydła i kilka ubytków, ale już drugi wyszedł jej niemal idealnie. Widząc to prefektka nabrała nadziei i zapału do dalszego rzeźbienia. Jakby nie było, była dopiero w połowie projektu, który sobie założyła. Skoro konie już pilnowały wejścia, trzeba było zapełnić wnętrze szopki lokatorami. Dla Rudej nie było lepszej osoby jako partnerki dla Merlina niż sama wielka Morgana Le Fay. Jakże pomyślała tak i próbowała zrobić. Próbowała, bo kobieta w ogóle nie przypominała czarownicy, a jakąś szkaradę rodem z koszmaru. Ramiona postaci były powykrzywiane, twarz całkowicie bezkształtna, a suknia wyglądała, jakby szyła ją mantykora z reumatyzmem. Tragedia jak się patrzy. Gdyby tylko Ruda wiedziała, że jest to zapowiedź czegoś jeszcze gorszego.... Właśnie brała się za dwie ostatnie postaci w tej pożalsięboże szopce, gdy nieopatrznie wpadła na kogoś, i zbiła obydwie lodowe figury. Ślizgonka czuła, jak powoli puszczają jej nerwy i nie ma siły na dalszą zabawę w transmutację. Po jakiego grzyba w ogóle się w to pchała wiedząc, że nie ma kompletnie zdolności w tej dziedzinie? Teraz mogła jedynie gdybać i wzdychać z żalem, bo nie dość że zmarnowała dwie figury, to jeszcze szkaradna Morgana chyba sobie dziewczynę upatrzyła, bo chodziła za nią krok w krok. Tego było już za wiele. Irvette szczelnie opatuliła się płaszczem i ruszyła w stronę zamku nie oglądając się na tę tragedię, jaką stworzyła i tym bardziej próbując nie zwracać uwagi na koszmarę, która śledziła ją aż do głównej bramy zamku.
//zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Mistrzem transmutacji niestety nie był, jednak kiedy przychodziło co do czego to starał się jak mógł. Tym bardziej że całkiem niedawno ćwiczył tę dziedzinę dosyć hardo. Nawet jeśli była to tylko zmiana rozmiarów obiektów oraz zmiana różnych przedmiotów w króliki, które były wykonane z transmutowanego materiału. No i co najważniejsze, zrobienie szopki było nie tylko wyzwaniem mającym na celu poprawienie i przetestowanie jego umiejętności, ale też okazją dzięki której mógł sprawić że Gryffindor wybije się w tabeli punktacji domów jeszcze bardziej. A miło by było znowu zgarnąć puchar, bo w poprzednim roku wygrał go Ravenclaw, a jeszcze wcześniej Slytherin. Oczywiście samemu nie było szans żeby pociągnął cały dom, ale powinien przynajmniej spróbować. Jeśli będzie próbowało jeszcze kilka osób więcej, to rezultaty na pewno będą widoczne gołym okiem. Zanim zabrał się za kreowanie lodu w jakąkolwiek szopkę, wziął głęboki oddech i musiał się najpierw porządnie zastanowić nad tym co właściwie chciał tu wykreować. Tak jak w muzyce i gotowaniu był okropny, tak z rzeźbieniem jako tako sobie radził. Najważniejsze było wyobrażenie sobie tego co chciał najpierw na płasko, a potem w trzech wymiarach. W końcu obraz tego co chciał stworzyć był podstawą przeprowadzania transmutacji. Bez tego nie ma ona za bardzo prawa bytu, prawda? Uznał że powinien zacząć od najłatwiejszej i równocześnie o jednej z ważniejszych rzeczy. Scenerii. W końcu nawet jeśli by mu się udało wykonać ładne figurki, to nie wyglądałyby one zbyt dobrze w pustej, nudnej przestrzeni. Na środku więc wykreował coś na kształt kamiennego stołu, a na nim talię lodowych kart, kieliszki i butelki prawdopodobnie alkoholu. W odległości kilku centymetrów wokół stołu starał się wykreować drzewa iglaste tak szczegółowo jak tylko potrafił. Nikt go nie ponaglał, więc nie musiał się śpieszyć i w pełni się skupić nad tym co robił. Nawet jeśli miałoby to potrwać dłuższy czas. Kiedy skończył robić las otaczający polanę ze stołem, stworzył z lodu stosunkowo niewielką kuleczkę, którą zawiesił nad szopką zaklęciem by ta sobie tam spokojnie lewitowała. Następnie potraktował ją Absorptio w połączeniu z Lumosem. Idealnie imitowała ona księżyc w pełni. No prawie, bo nie miała jego przeklętych właściwości. Oczywiście był świadomy ze co jakiś czas będzie musiał wymieniać tę lodową kulkę, bo Absorptio nie trwa wiecznie. Powoli się wyczerpuje. Wystarczy że zapisze to sobie w kalendarzu i będzie dobrze. Delikatne, praktycznie przeźroczyste chmury nad szopką stworzył za pomocą zaklęcia Falsīs. Nie utrudniały one obserwacji ani trochę, ale dodawały klimatu. Sceneria została ukończona. Teraz przyszła pora na część która będzie oceniana najbardziej. Figurki z lodu. Po samej scenografii można było się domyślić że rzeczą którą stworzy będą lodowe wilkołaki. Pierwszy zdecydowanie wyszedł mu najlepiej. Był większy, bardziej umięśniony niż pozostałe dwa i zdecydowanie lepiej od nich wyrzeźbiony. Przy formowaniu drugiego coś sknocił i był delikatnie otyły i wyglądał jak pieprzona wilkołacza, urocza pyza. Chciał naprawić błąd, ale przesadził i trzeci wilkołak wyszedł wychudzony jakby od lat nic nie jadł. Na dodatek miał lekkie drgawki tak jakby brakowało mu kawy. Nieco załamany tym faktem Drake uznał że nie powinien robić większej ilości lodowych figurek. Po rozstawieniu ich, stały wokół stołu i grały w karty co jakiś czas "nalewając" sobie z butelek do kieliszków i piły z nich. Ponadto czasem cieszyły się wygraną partią, szydziły z przegranego albo razem wyły bądź śmiały się. Oczywiście bez żadnego dźwięku. Kiedy szopka została ukończona, Drake na spokojnie będąc już nieźle zmęczonym tym transmutowaniem ruszył do zamku żeby się zdrzemnąć.
/zt
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Do transmutacji miała taki sam stosunek, co do Callahana. Nie przepadała i unikała. Mimo to, jako cżłonkini Klubu Magicznych Wyzwań musiała wziąć udział w całej tej szopce związanej z tworzeniem szopek. I choć nieszczególnie miała na to ochotę, to jednak straciła ostatnio sporo punktów dla domu, tak więc robiła wszystko, żeby jak najszybciej je odrobić. I jeżeli miało to oznaczać męczenie się nad lodowymi rzeźbami, to niech i tak będzie. Ciepło ubrana Krukonka ruszyła na błonia, gdzie też miała szopkę postawić. Nie namyślała się zbyt długo nad tym, kto powinien się w niej znaleźć. Po prostu improwizowała. Szkoda tylko, że jej umiejętności transmutacyjne nie szły w parze z kreatywnością, bo pierwsza z figur, Gwenog Jones uderzająca pałką o dłoń, wyglądała raczej jak Hagrid. Dużo lepiej poszło jej z drugą figurą przedstawiającą Hampsona. Brooks zadbała nawet o detale w postaci niewielkiego lodowego bonsai, które to ex-dyrektor przycinał. Jako trzeci na świat przyszedł słynny Harry Potter, ale jedyne co miał wspólnego z chłopcem, który przeżył, to bryle, które to non stop poprawiał na bezkształtnym nosie przytwierdzonym do bezkształtnej twarzy podobnej zupełnie do nikogo. Wisienką na tym potworkowym torcie miała być figura Dimitara Draganova, jej ulubionego pałkarza, opierającego się o lodową miotłę. Coś jednak nie wyszło. Lodowa rzeźba była paskudnie pokraczna, do tego… zaczęła podążać za Krukonka. Gdyby nie wyglądało to upiornie, to może byłoby i zabawne. A więc tak musiał się czuć Oppenheimer, przerażony własnym dziełem. Julka rzuciła na dłonie zaklęcie rozgrzewające, poprawiła niebiesko-brunatny szalik i czym prędzej ruszyła w kierunku zamku. A za nią lodowy bułgar. Coś jej mówiło, że nieprędko zawita ponownie na błoniach, bo wiązałoby się to z tym potworkiem, który najwyraźniej zapałał do niej ognistym uczuciem. Pozostawało mieć nadzieję, że niedługo przyjdzie odwilż i załatwi sprawę za nią.
/zt
Nanael O. Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171cm
C. szczególne : Niezwykle jasne i mocno pomalowane oczy, styl vintage, taneczna gracja przy każdym ruchu, wiecznie perfekcyjnie pomalowane paznokcie
K6:2 K100:99 i 86 LITERKI: D, przerzucone (za pkt z Transmutacji) na F WYNIK:185
Lód kojarzył jej się głównie z lodowiskiem, a więc łyżwami - uwielbianą przez Nanael formą ekspresji artystycznej. Transmutacja kojarzyła jej się ze wszystkim, czego tylko miała okazję doświadczyć i jeszcze kilkoma innymi rzeczami. I to chyba bardziej ze względu na metamorfomagię zdecydowała się spróbować swoich sił na kółku Magicznych Wyzwań, chcąc skorzystać z konkursowych atrakcji, które zostały przygotowane na tegoroczne święta. Rzeźbiarstwo było czymś, czym szczerze się pasjonowała i gdyby tylko miała w sobie nieco więcej odwagi, to pewnie przestałaby tylko wzdychać nad już gotowymi dziełami innych artystów, a może sama spróbowałaby coś stworzyć. Miała wrażenie, że na nic jej nie starcza czasu i presja prefektury skutecznie odciągała Ślizgonkę od takich pomysłów, jak zabieranie się za nowe hobby. Nie miała żadnego wielkiego pomysłu, więc zdecydowała się w końcu na przedstawienie magicznych zwierząt, celebrujących święta. Wiedziała, że nie wystarczy jej ani czasu ani siły na dużo figur, więc ograniczyła swój wybór do dwóch. Pierwszy był pokaźny hipogryf o rozpostartych skrzydłach, wsparty mocniej na tylnych kończynach, bo w jednej z przednich zaplątał mu się puchaty łańcuch, którym dekorowane były zazwyczaj choinki; na szyi przewieszony miał zdobiony bombkami wieniec, a w lekko zwężonych ślepiach odbijał się blask nieistniejącej gwiazdki. Nanael niestety nieco późno zorientowała się, że uchwycenie idealnej pozycji wcale nie jest konieczne, skoro zwierzę i tak musi ostatecznie przecież "ożyć" - próbowała nauczyć je kulturalnego kłaniania się, typowego dla hipogryfów, a także nieco mniej oczywistej zabawy podarowanym mu łańcuchem. Nie miała pojęcia co mogłaby zrobić lepiej, może poza rozsądniejszym zarządzaniem czasem, w czym definitywnie miała dość znaczące braki. Przy drugiej figurze troszkę się wahała, ale finalnie udało jej się dojść do wniosku, że ciekawie może być przedstawić małego smoka - zwierzę, które doskonale znała i które bardzo chciała dobrze zaprezentować, mając w głowie istniejące gatunki oraz swoje własne pomysły na artystyczne wariacje. I chociaż miała wielkie plany, to najwięcej czasu zdecydowanie zajęło jej dopracowanie łusek, którym chciała nadać odpowiedni blask i które miały poruszać się swobodnie po ożywieniu stworzenia, cicho klekocząc jak lodowa zbroja. Pysk poprawiała dobre kilka razy, w pewnym momencie orientując się, że kompletnie zagubiła proporcje, przejęta wszystkimi elementami z osobna - pyskiem, ogonem, skrzydłami - a nie wszystkimi jednocześnie. Po ożywieniu smok trochę się do niej przyczepił i nie chciał jej zostawić w spokoju, ale wreszcie udało jej się pokazać go hipogryfowi i zwierzaki zaczęły bawić się razem, ganiając za bombkami i szarpiąc łańcuch. Whitelightówna z kolei była nieprzyjemnie cała mokra, rozgrzana i zmarznięta jednocześnie, na co nawet zaklęcia nie miały za dużej szansy pomóc. Związała włosy w wysokiego kucyka, rezygnując już z czapki, a następnie raz jeszcze krytycznie przyjrzała się swojemu dziełu. Było dobrze - może nie do końca idealnie i niewątpliwie do wielu elementów by się przyczepiła, zwłaszcza w przypadku smoka... bo łuski nie wyróżniały się wcale tak, jak chciała, a spojrzenie stało się trochę za bardzo rozbiegane. Proporcji skrzydeł dalej nie była pewna i cieszyła się tylko, że rzeźba nie próbuje latania, bo to prawdopodobnie skończyłoby się lodową katastrofą. Poza tym jednak nie było sensu już sterczeć na mrozie, a Nanael wcale nie chciała doszukiwać się kolejnych błędów; pogłaskała hipogryfa, pogłaskała smoka i z zupełnie skostniałymi dłońmi skierowała się prosto do Hogwartu, by ogrzać się przy kominku w Pokoju Wspólnym Slytherinu i może po drodze zagadać szkolne skrzaty o kubek gorącej herbaty.
Patrzyła w niebo nad swoją głową, a powinna na figurę, która rozpływała się w jej dłoniach, cały czas poddawana zaklęciu transmutacyjnemu. Nie można było jej winić. Śnieg oprószał jej twarz, a choć nie lubiła zimna, nawet ona nie mogła być niepodatna na jego urok. Przymrużyła powieki, chowając połowę twarzy, w tym zaróżowione policzki za materiałem ciepłego szalika, odchyliła głowę w tył i... poślizgnęła się na ślizgawce, jaką pozostawili po sobie uczniowie wraz z gotowymi, lodowymi rzeźbami. Chciałaby móc powiedzieć, że miała w sobie tyle zręczności, żeby nie upaść, ale zbyt mocno świadoma swojej słabości, nawet nie próbowała złapać równowagi. Runęła w tył, na posłanie ze śniegu. Czego nie przewidziała – ponieważ moc jasnowidzenia nigdy nie była dla niej łaskawa – to, że upadając wyrzuci swoją rzeźbę w powietrze. Obok wyjątkowo nieestetycznej formy, ta okazała się jednocześnie zbrodniczym narzędziem, w chwili, w której tylko zderzyło się z kostką Merlinowi winnego, przypadkowego przechodnia. Lód dosłownie rozłupał się na jego kości, swoim trzaskiem zwracając uwagę dotąd biernej puchonki. Dziewczyna leniwie przekręciła się na śniegu, czując jak jego drobne płatki wpadają jej pod kołnierz. Wzdrygnęła się, z tego powodu i z innego - powinna przeprosić nieznajomego za nieszczęśliwy wypadek. — Mogłeś ją złapać — zauważyła zamiast tego, niezdarnie podnosząc się do pozycji siedzącej, zakopując się kolanami głębiej w śniegu. — Mogłeś, prawda? Zadarła głowę w górę, lokując tęczówki oczu na jego twarzy. Te drgnęły lekko, kiedy próbowała w możliwie najkrótszym czasie zapamiętać jak najwięcej szczegółów jego rysów. I dopiero wtedy odwróciła wzrok. — Albo nie mogłeś... — sama odpowiedziała sobie szeptem. Oceniła go w myślach, jako osobę, która na pierwszy rzut oka nie wyglądała na najbardziej dobroduszną. Choć niewątpliwie, jego facjata nosiła za sobą inne atuty.
Słowa transmutacja i Brutus zwykle nie szły z sobą w parze. Pomimo tego postanowiłem wziąć udział w dekorowaniu szkoły i stworzeniu szopki, w której będą mieszkać lodowe ludziki. Zadanie brzmiąca na bardziej wymagające kreatywności niż zdolności magicznych...nic bardziej mylnego. Wyobraźni i oka do szczegółów odmówić mi nie można było(tak, jestem bardzo skromny), a to, co stworzyłem, nie nadawało się nawet na wystawę zrobioną przez pięciolatków. Pierwsza była tak zniekształcona, że można było o niej napisać pracę "co autor miał na myśli". Druga, pseudo renifer, ewidentnie potrzebowała więcej roboty. Cmokałem, wzdychałem, nic zbytnio nie osiągając. Jednym ruchem ręki strzepnąłem sopelki na podłoże, rozbryzgując lód dookoła. Wtedy też poczułem uderzenie w moją kostkę, zbyt mocne by mogło być wywołane odłamkami moich figurek. Rozejrzałem się ze zdziwioną miną, zatrzymując wzrok na siedzącej w śniegu dziewczynę. -Wybacz, nie mam wewnętrznego oka i nie widzę dookoła siebie. - odparłem, siląc się na normalny ton głosu. Nie było widać we mnie złości, bardziej zażenowanie połączone z rozbawieniem. Dwie odmienne emocje walczyły na mojej twarzy, tworząc istnie piękną minę. -Chodź, nie siedź tak na tym śniegu. - podszedłem do niej i pochyliłem się, wystawiając obydwie ręce. Mogłem to zrobić bardziej bezpośrednio i po prostu dźwignąć ją do góry, ale wolałem się nie narzucać. Szczególnie w przypadku, gdy nie wiedziałem z kim mam do czynienia.
Uciekając spojrzeniem od jego twarzy, zawiesiła wzrok na miernej imitacji elfa. Drzemiące w niej głębokie pokłady estetyki i artystycznej duszy pchnęły ją do krytycznej oceny jego sztuki. Gdyby z taką samą obiektywnością podeszła do swojej figurki, jeszcze mizerniejszej, może inne słowa spłynęłyby teraz z jej ust. - A jesteś pewien, że dobrze widzisz chociaż przed sobą? Nie dało się jej łatwiej sprowokować niż zadrwić ze sztuki. Jej rzeźba była efektem nieuwagi, rozkojarzenia, chwili zawieszenia nad pięknem świata zewnętrznego. A on, jaką miał wymówkę na imitacje rzeźb? Zapomniała, że zadała sobie to pytanie z kiedy wyciągnął do niej ręce. Intuicyjnie odchyliła tułów w tył, wsuwając dłonie pomiędzy zimny puch. Wytrwałaby w swoim uporze gdyby chłód tak raptownie nie wkradl jej się pod materiał rękawiczek, szybko zmrażając jej skórę. Ostatecznie wyciągnęła niepewnie jedna dłoń w jego kierunku i chociaż bijące przez materiał jego odzienia ciepło, kiedy chwyciła przegub jego ręki, wydawało się zgubnie przyjemne, jak tylko dźwignął ją do pionu, jej palce szybko przemknęły wzdłuż jego ręki. Cofnęła dłoń, muskając druga dłonią własne opuszki, jakby ocierała je z poparzeń. Mimo ogólnego poczucia zziębnięcia i silnie odczuwalnego zimna i wilgoci przeszywającej jej ciało, czerwone wypieki wstąpiły na jej policzki, dominując nawet nas tymi, które pojawiły się tam już wcześniej z zimna - Dużo znasz osób z wewnętrznym okiem, które potwierdziłyby, że ich wizje właśnie tego dotyczą? Rzeczy tak trywialnych jak... - Bardzo niegroźne puchonki.
Podążyłem za jej wzrokiem na strącone przeze mnie figurki. Pomyślałem przez chwilę, że mój nagły ruch ręką mógł spowodować małą katastrofę w postaci przewróconej dziewczyny. Zamiast tego usłyszałem złośliwe pytanie, ewidentnie dotyczące moich sopelków. Złośliwa puchonka? Najwidoczniej nie tylko różdżki potrafiły źle wybierać. -Czasami się zastanawiam, czy to co widzę to prawda czy jedynie fikcja. - odpowiedziałem spokojnym tonem, nie okazując żadnych oznak złości. Tego typu krytyka przestała mnie już ruszać. Zdanie obcych ludzi miałem zwyczajowo w czterech literach. Postawiwszy puchonkę na nogi wróciłem do wcześniej wykonywanego zadania. Sięgnąłem po kolejny sopelek, licząc na lepszy efekt niż za poprzednim razem. Obróciłem plecami do dziwnie, nawet jak na moje standardy, zachowującej się dziewczyny. Na jej komentarz początkowo nie zareagowałem, skupiając się na pracy. Kolejny nieudany sopel wywołał jednak irytację na tyle silną, że wolałem patrzeć na rudą złośliwość niż moje "dzieło sztuki". -Żadnej takiej osoby nie znam i jakoś nie kwapi mi się, by poznać. Ludzie znający przyszłość zazwyczaj dostają świra. Wolałbym tego uniknąć. - przymrużyłem nieco oczy, wbijając wzrok w twarz rudej z miną wskazującą na to, że coś mi nie do końca pasuje.
Miał rację. Posiadanie daru jasnowidzenia było istnym szaleństwem. Ją samą pogodzenie się z wizjami, nieustającymi bólami głowy i makabrycznym przewidywaniem przyszłości kosztowało zdrowie i nieomal życie. Dlatego kącik jej ust uniósł się w namiastce rozbawienia, pierwszy raz od bardzo dawna. Nawet nie miał świadomości, jak blisko jego stwierdzenie było prawdy. Powinna się obrazić za nazywanie ją świrem, ale w gruncie rzeczy, każdy nim był. On nie odróżniał fikcji od rzeczywistości nawet bez dodatkowych snów na jawie. I właśnie ta kwestia zainteresowała ja bardziej. Zbliżyła się do niego o jeden krok. Tylko jeden, zanim się odwrócił. Czując na sobie jego spojrzenie zatrzymała się, tylko w przelocie łapiąc jego niezadowolone spojrzenie zawieszone wprost na jej twarzy. Ona sama zerknęła za jego ramię. Wystarczająco blisko jego oczu, żeby ewentualnie mógł pomyśleć, że dalej na niego patrzy. — Dlaczego fikcją? Co na przykład widzisz? Dopiero teraz zmusiła się spojrzeć w jego kierunku i drgnęła pod naporem tego spojrzenia, a jednak podeszła bliżej, chociaż żeby uciec od intensywności jego wzroku, kucnęła przed swoją rzeźbą, na niej skupiając swoja uwagę. Nawet przechylając głowę na bok, nie była do końca pewna, co ta miałaby teraz przedstawiać. Albo bardzo powykręcaną choinkę, albo bardzo nieprzystępnie wyglądającego elfa. Przyznawała to w duchu z trudem, ale nawet jego renifer wyglądał lepiej. — Caelestine. Jej imię, jak zawsze, padło zupełnie bez powodu w momencie najmniej wymagającym przedstawiania się. Zaraz jednak wyjaśniła tę kwestię, dopowiadając jeszcze szeptem dwa inne słowa. — Już znasz — osobę z wewnętrznym okiem - przyznanie tego przed samą sobą było częścią jej terapii, ale mówienie tego głośno dalej wprawiało ją w dyskomfort.
Pokręciłem nieznacznie głową i przewróciłem oczami. Czy ona nie oglądała Matrixa? Musiała być jedną z tych zadufanych w sobie czystokrwistych czarodziejek, co nie wiedzą nic o mugolskim świecie. Otworzyłem usta z zamiarem wypowiedzenia na głos swoich przemyśleń i zamarłem w tej pozycji, obserwując jak puchonka kucnęła obok swojej upuszczonej figurki. Wziąłem głębszy wdech, tłumiąc irytację. Byłem kwiatem lotosu, górą której nic nie ruszy...nawet jeśli moja złość wynikała w zasadzie z niczego. -To była ironia. - odpowiedziałem ostatecznie, wracając do swoich sopelków. Odtworzyłem renifera, podobnie nie lepszego od swojego poprzednika. Westchnąłem z irytacją i zacząłem delikatnie obrabiać figurki, chcąc poprawić ich tragiczny stan. -Kaldred. - mruknął po usłyszenia imienia, zakładając, że dziewczyna się przedstawia. Jej szept zginął pomiędzy moimi rozmyślaniami, także na niego nie zareagowałem.
Jak na kogoś tak empatycznego, zadziwiająco często nie odczytywała ironii. Obejmując rękoma kolana, przechyliła głowę na bok, patrząc na niego z boku. Ostatecznie nie rozumiała, czym sobie zasłużyła na cynizm i jego złość. Nie potrafiła stwierdzić czy denerwował się naprawdę, czy po prostu taki miał sposób bycia. Ściągnięte wargi, niezadowolone spojrzenie, burknięcia zamiast słów. Wytłumaczyła to sobie nieudaną rzeźbą. Ona też denerwowała się, kiedy obraz jej nie wychodził. Tak było lepiej. Czuła się bardziej komfortowo, zrzucając winę na otoczenie, zamiast własnego zachowania. A mimo to, intuicyjnie wyciągnęła w jego kierunku ręce, wcześniej chwytając między dłonie figurę, którą teraz prezentowała przed nim. — Chcesz? — nie wiedziała na co mogłaby mu się przydać ta bryła lodu bez wyrazistego kształtu, ale kultura podpowiadała, że obdarowywanie prezentami jest... wielkoduszne. Chociaż nie była pewna, czy liczyło się, kiedy nie pofatygowała się nawet żeby wstać. W efekcie wydawało się, jakby figurę prezentowała jego kolanom, a nie jemu... — Powiedz mi Kaldred, co cię ugryzło? Naprawdę chciała wiedzieć, czy tylko łagodziła sytuację?