Wiosną i latem trawy w okolicy Zakazanego Lasu potrafią sięgać aż do kolan. Miejsce odwiedzane jest przez zapalonych zielarzy, bowiem okolica obfituje w ciekawe zioła. Poza tym nieczęsto ludzie tu przychodzą z prostej przyczyny - wśród traw królują szkodniki.
Uwaga. Jeśli używasz tu czarów bądź Twoja różdżka jest gdzieś w widocznym miejscu, istnieje ryzyko, że do Twojej przekradną się do niej okoliczne chropianki. Rzuć wówczas kostką, by dowiedzieć się czy uszkodzą Ci rdzeń. Parzysta - nadgryzły nieco drewno Twojej różdżki i prawie dostały się do rdzenia. Różdżka wymaga drobnej naprawy u twórcy różdżek. Nieparzysta - na szczęście w porę je dostrzegłeś i mogłeś się ich pozbyć.
Autor
Wiadomość
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Zapewne w takich przysłowiach było sporo racji. I najprawdopodobniej, gdyby miała rodzinę, sama Scarlett również by tak uważała. Najpewniej godzinami wykłócałaby się o swoje racje, narzekała na ograniczenia, wspólne święta i tysiące innych, denerwujących spraw i drobiazgów. Pozostawało to jednak w sferze spekulacji i przypuszczeń. Z drugiej strony – co to by było za życie w rodzinie, w której jest się niechcianym dzieckiem? Bo przecież nim była. Gdyby matka naprawdę choć trochę ją kochała, nie podrzuciłaby jej na schody bidula. Zapewne taki dom byłby jeszcze gorszy od jej obecnej sytuacji. I tak naprawdę Scarlett to wiedziała. Lecz mimo ułomności emocjonalnej, tak naprawdę miewała normalne, ludzkie odczucia. I czasem podświadomie tęskniła za tym, czego nigdy nie miała. To chyba zdarzało się każdemu. Tak jak gajowy nie rozumiał podejścia i zachowania Puchonki, tak ona nie potrafiła zrozumieć jak on może tak spokojnie zajmować się tymi wszystkimi zwierzętami, jeśli każde z nich mogłoby być groźne. W sumie tu nawet nie chodziło o strach. Ona po prostu czuła się niepewnie w obecności tych stworzeń. Nie ufała im. Paniczny strach czuła zazwyczaj jedynie w konfrontacji z żywym drobiem. Kurczaki od zawsze wywoływały u niej lęk i to bez żadnego racjonalnego powodu. Nigdy tez się ze swoją niechęcią do zwierząt nie kryła. Nie każdemu było pisane porozumienie z tymi istotami. Była jednak raczej logicznie myślącą osobą i wiedziała, że w tej sytuacji nie może panikować. Nic jednak nie mogła poradzić na przyspieszony oddech i wyższe ciśnienie. To była naturalna reakcja organizmu. I choć jej słowa mogły wydać się agresywne, to tak naprawdę były jedynie podszyte niepewnością. Nie znała tego zwierzęcia. Nie wiedziała, czego mogła się spodziewać. - To na pewno. Choć jeszcze nigdy w nim nie byłam i chyba siłą musieliby mnie tam ciągnąć. Wolę trzymać się otwartych przestrzeni. One niech żyją sobie tam, a ja tu – powiedziała spokojniejszym głosem, raz za razem wbijając paznokcie w skórę swoich dłoni. Zaczynała się uspokajać. Duży wpływ miało na to zapewnienie, że przypomina żabę, a nie ptaka. Żabom też nie ufała, ale nie budziły w niej tak negatywnych odczuć jak kurczaki i im podobne stworzenia. - Nie bardzo. Nie czytam o zwierzętach. I jakoś nigdy o tym nie myślałam, bo staram się ich unikać, żeby żadne z nas nie musiało się stresować. Latanie na hipogryfie tym bardziej nie wchodzi w grę. I naprawdę podziwiam pana starania, ale tylko pranie mózgu mogłoby zmienić moje nastawienie do zwierząt – odpowiedziała nieco przepraszającym tonem, bo naprawdę doceniała próby uspokojenia jej podejmowane przez gajowego. Dlatego postarała się opanować falę paniki, by mężczyzna mógł spokojnie zająć się siedzącym na drzewie stworzeniem. Nie chciała mu pokrzyżować planów i stanąć oko w oko z żabertem.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Tęsknota za tym, czego się nie miało? Christopher chyba nie znał człowieka, który by tego nie czuł, nie przeżywał i nie szukał. Sam doskonale wiedział, jak to jest oglądać wymarzone życie zza szyby, czując jednocześnie ból, ale i wielką radość, bo w końcu kiedy kogoś prawdziwie się kochało, życzyło mu się jak najlepiej, nawet jeśli było to niesamowicie trudne. Od rodziny zaś w dużej mierze chciał uciec, czując, że jest przytłaczająca, a wszystko przez jego babkę, która nie była w stanie znieść niczego i nikogo, synowej zdrowo nienawidziła, a wnuki traktowała w większości przypadków, jak popychadła. Jedynie starszy brat gajowego miał u niej jakieś fory ze względu na zawód, jaki wykonywał, ale już Christopher błąkający się po Zakazanym Lesie nie zasługiwał choćby na złamanego galeona. Mógł pomarzyć o tym, że jego babka spojrzy na niego przychylnie, tak więc doskonale wiedział, że czasami od czegoś uciekając albo czegoś bardzo chcąc, mogło się wdepnąć w jedno wielkie bajoro, które krok po kroku wciągało cię do środka z prawdziwą przyjemnością, nie zamierzając nawet na chwilę się powstrzymywać. Różnili się i w innych okolicznościach być może mężczyzna uznałby to nawet za całkiem dobre, bo w końcu ilu na świecie mogło być ludzi o tych samych zamiłowaniach? Gdyby wszyscy byli dokładnie tacy sami, to tak naprawdę zapadliby się w nudzie i nie byłoby w tym niczego niesamowitego, nie byłoby niczego, z czym dałoby się iść do innych, opowiadać im o tym i zachęcać, by też na to spojrzeli. Przynajmniej z takiego założenia wychodził gajowy, który oczywiście nie chciał nikomu narzucać swojej własnej woli, w końcu nie o to tutaj chodziło, obecnie jednak miał zamiar przekonać dziewczynę, że nie musi z miejsca popadać w panikę, rozumiał jednak jej obawy i doskonale wiedział, że ostatnim co powinien robić, to przynosić jej żaberta i pokazywać, jaki to on słodki, wspaniały i zupełnie niegroźny. To nie było coś, co należało robić, bo Merlin raczy wiedzieć, co wtedy by się wydarzyło, stresowałby niepotrzebnie człowieka i zwierzę, które doskonale czuło, jeśli ktoś nie żywił w stosunku do niego całkiem pozytywnych emocji. Nie chodziło mu teraz o to, by dziewczynę rozgniewać albo zmusić ją do tego, by natychmiast stąd poszła, ale wydawało mu się, że właściwe będzie uświadomienie jej, że żabert po prostu się na nią nie rzuci, ani nie zrobi niczego podobnego, bo nie chciał tutaj walczyć z jej paniką, czy czymś podobnym. Kto wie, do czego by to wtedy doprowadziło? - Nie chcę cię martwić, ale wiele magicznych i niemagicznych stworzeń żyje dokładnie tu, choć nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy - powiedział na to i uśmiechnął się do niej łagodnie, na znak, że to nie jest wcale coś takiego złego i nie powinna wcale z miejsca panikować, ale raczej po prostu oswoić się z tą myślą, bo pewnego dnia może wpaść na zwykłą jaszczurkę i nie będzie zupełnie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, a wtedy może jeszcze z wrażenia zemdleć, czy zrobić coś podobnego. Nie życzył jej tego i czuł, że powinien po prostu nieco przygotować ją na to, jak wygląda świat, choć przecież była już naprawdę dorosłą kobietą. - Nie chcę cię przekonać do tego, że tylko ja mam rację, czy coś podobnego. Chcę ci tylko pokazać tok rozumowania zwierząt, inny niż nasz. Jeśli się ich boisz, panikujesz i uciekasz, to często, podświadomie, możesz tak naprawdę przekazywać im te obawy. Koń nie skoczy, jeśli jeździec będzie panikował. Każde z nich jest w stanie odczytać lęk, gniew, to wszystko, co staramy się ukryć. Im bardziej panikujesz, tym tak naprawdę gorzej dla ciebie - wyjaśnił jej bez złośliwości, czy czegokolwiek takiego, a później minął ją powoli i zbliżył się do drzewa, ostrożnie i niespiesznie wyjmując jedzenie, jakie ze sobą zabrał. Nie obawiał się i zamierzał jej pokazać, mimo wszystko, jak obchodząc się ostrożnie ze zwierzętami, można sobie z nimi poradzić.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Najwidoczniej Scarlett nie była aż tak nieludzka, jak mogłoby się to na pierwszy rzut oka wydawać. I sama powoli zaczynała dostrzegać w sobie te zmiany. Jednak choć miewała ludzkie odruchy i rozumiała coraz lepiej kwestie dotyczące uczuć i emocji, to nadal czuła się mocno niedopasowana do innych pod tym względem. Najpewniej dlatego, że nadal sporo z tych uczuć znała jedynie ze słownikowej definicji. Nie czuła współczucia, nigdy nikogo nie kochała. Czasami miała przez to wrażenie, że inni mogą przez to oceniać ją gorzej. Dlatego nie chwaliła się za bardzo swoją ułomnością. I choć była przyzwyczajona do tego, jak wyglądało jej życie i do tego, jaka jest, czasem po prostu… chciała być normalna. To chyba nic złego, prawda? Jeśli gajowy uważał, że Scar w tej chwili panikuje, to chyba w życiu nie widział prawdziwej paniki. Puchonka, poza lekko przyspieszonym oddechem i szybszym biciem serca, zachowywała się w miarę spokojnie. Na fizjologiczne odruchy organizmu nic poradzić nie mogła, ale zachowywała względny spokój i nawet nie poruszała się jakoś chaotycznie, by nie płoszyć zwierzaka. Doceniała starania mężczyzny, ale i tak nie czuła się niepewnie, jak zawsze, gdy w pobliżu znajdowało się jakieś większe czy nieznajome zwierzę, po którym nie wiedziała, czego może się spodziewać. Jej zachowanie mogło wydawać się komuś śmieszna, żałosne czy nieracjonalne, ale, jakby nie patrzeć, istnieli ludzie, którzy bali się włosów czy długich wyrazów! To dopiero dziwne… - Tak, tak. Wiem. Jakieś owady, żaby i im podobne. Ale ona albo uciekają pierwsze, albo nie gonią za mną, gdy to ja uciekam. I nie czają się na drzewach, by ocenić, czy warto atakować - powiedziała, marszcząc z namysłem brwi. Czy brzmiało to zabawnie? Na pewno; nawet sama Puchonka o tym wiedziała. Przyzwyczaiła się do tego, że jej lęki są dla innych niezrozumiałe. Wiedziała też przecież, jak wygląda świat. Ale te najpowszechniej spotykane tu małe zwierzęta nie były złośliwe, albo same uciekały. Żabert był jednak inną kategorią. - Wiem. Dlatego nie uciekam, dopóki nie atakują. I naprawdę to rozumiem, ale samo zrozumienie nic nie da. To tak, jakby pan kazał zachowywać się normalnie komuś z klaustrofobią, kto zatrzasnął się w ciasnej windzie czy schowku - stwierdziła, powstrzymując chęć wzruszenia ramionami. Przecież to była podobna sytuacja. Ktoś z klaustrofobią czuł panikę w małych, zamkniętych pomieszczeniach, a ona w obecności nieznanych zwierząt. Działał tu ten sam mechanizm. Mimo wszystko jednak nie krzyczała, nie piszczała, nie uciekała. Starała się zachować spokój, co naprawdę było nie łatwe. Gdy gajowy ruszył do zwierzaka, Scarlett wzięła głęboki oddech. Podziwiała ludzi, którzy pracowali ze zwierzętami. Ale czasem była zmęczona tym, że ludzie krytycznie podchodzili do jej nieufności wobec większości zwierząt i próbowali wpoić jej miłość do tych stworzeń. To tak jakby przekonywać klaustrofobika, że ciasne pomieszczenia są przecież takie fajne i miłe - nie miało to najmniejszego sensu, bo tak to nie działało.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Dziwna? Być może, ale trudno to ocenić, nie znając dokładnie jej sytuacji. Zresztą, tak naprawdę każdy inaczej odczuwał przywiązanie, niechęć, czy miłość, był bardziej albo mniej emocjonalny, więcej lub też mniej pokazywał, a co za tym idzie, trudno było zestawiać jednego człowieka z drugim i mówić, że istnieje tylko jeden, właściwy wzorzec zachowania. Oczywiście, nie mówimy tutaj o socjopatach i psychopatach, którzy mieli swoiste zaburzenia, jakie nie pozwalały im z całą pewnością na normalne funkcjonowanie w społeczeństwie i prowadziły do sytuacji, jakich dosłownie nikt nie chciał. Trudno było jednak podejrzewać dziewczynę o coś podobnego, raczej można było zakładać, iż nie posiadając stosownych wzorców, nie była w stanie odtworzyć ich, czy raczej wymyślić, tak po prostu z niczego i zacząć zgodnie z nimi żyć, postępować i działać. Jeśli zaś mowa o panikowaniu, popadaniu w jakieś stany lękowe i tego typu rzeczy, to zapewne podchodził do nich inaczej, niż dziewczyna. Sam był człowiekiem, który wstydził się i czuł zażenowanie w wielu kwestiach, ale daleki był od tego, żeby zapadać się w sobie, czy ulegać ogólnej fali paniki. Być może wiązało się to z jego uporem i parciem naprzód, ze swoistą głupotą, jaką wykazywało się wielu Gryfonów, a on w końcu był jednym z nich. Po prostu działał, nie zatrzymywał się w miejscu, chciał coś robić. Nie miał również klasycznych fobii, a przynajmniej nie takie, które powodowałyby, żeby się w nie zapadał. Owszem, byli tacy, którzy uważali, że Christopher ma fobię społeczną, ale sam zainteresowany daleki był o takich twierdzeń, na które nie znajdował w ogóle pokrycia, po prostu nie przepadał za przebywaniem w większej grupie osób, szybko się tym męczył i wolał życie na uboczu. Pewnie z tego powodu nie rozumiał tak do końca tego wszystkiego, co działo się z dziewczyną, ale też nie chciał jej wyśmiać, czy coś podobnego. Widać tak reagowała i tak musiało być. - Większość z nich nie jest tak naprawdę agresywna. Rzadko zdarza się, by choćby osy atakowały, jeśli wcześniej nie zniszczy się ich gniazda albo nie zrobi w inny sposób krzywdy. Spotkanie naprawdę niebezpiecznego zwierzęcia w Hogwarcie, poza Zakazanym Lasem, jest bliskie zeru, zresztą, nie ma ich aż tak wielu i występują na nieco bardziej dziewiczych terenach. Oczywiście, warto zachować ostrożność w stosunku do każdego z nich, ale gwarantuję ci, że spora większość zwierząt nie przejawia morderczych instynktów w stronę człowieka, bo tak. Nie mówię oczywiście o, chociażby wielkich kotach, ale już trudno, żeby zwyczajny kot domowy chciał cię dla przyjemności zadrapać, one nie myślą w taki sposób - powiedział, starając się spokojnie wyjaśnić jej, jak to wszystko wyglądało i czego powinna tak naprawdę się obawiać, co zaś nie było wcale takie groźne, jak można było przypuszczać. Oczywiście, zdawał sobie sprawę z tego, że fobia rządziła się innymi prawami, ale uważał również, że logiczne i chłodne podejście do sytuacji nie zawadzi, skoro zaś znał się na zwierzętach, mógł spokojnie jej o nich opowiadać i pokazywać, na co powinna zwrócić uwagę, a na co nie. - Zdaję sobie z tego sprawę, ale chcę ci też uświadomić pewne rzeczy. Ucieczka również nie jest tak naprawdę dobra, wiele zwierząt prowokujesz w ten sposób do pogoni albo ataku, jeśli się ich boisz, czasami lepiej wycofać się powoli do tyłu i dopiero odejść - wyjaśnił jej jeszcze, chociaż oczywiście, wiedział dobrze, że jeśli ktoś naprawdę panikuje, to raczej nie będzie w stanie zrobić niczego logicznego w sytuacji zagrożenia, niemniej jednak swoją wiedzę mógł jej przekazać. Później zaś wyjął jedzenie i ułożył je na dłoni, czekając, aż żabert zorientuje się, że ma dla niego smakołyki. Zwierzę na razie łypało na niego nieufanie, ale też mężczyzna nie spodziewał się właściwie niczego innego, w końcu znajdowało się w obcym miejscu, nie mając pojęcia, co się dookoła niego dzieje.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Niewykluczone, że Scarlett miała w sobie coś z psychopaty czy socjopaty. Emaptia była obcym jej uczuciem i pojęciem. Tak samo jak współczucie, miłość, zawstydzenie i wiele innych uczuć czy emocji. Lekarze pewnie zakwalifikowaliby jej przypadłość jako coś ze spektrum tych zaburzeń, ale, na szczęście, nikomu nie przyszło do głowy przeprowadzanie jakichkolwiek badań. Co prawda sama od dawna podejrzewała, że coś jest z nią nie tak, ale podejrzenie to jedno, a potwierdzona przez lekarzy pewność co do tego, że odstaje od reszty, to już coś gorszego i o wiele mniej wygodnego. Teraz mogła przynajmniej łudzić się, że nie jest z nią źle. Bo przecież każdy był inny i miał jakieś zaburzenia, prawda? I choć w obecności zwierząt zdarzało jej się czuć panikę i niepewność, to starała się nawet wtedy zachowywać w miarę... kontrolowanie. Wiedziała przecież, że w wielu sytuacjach panika jest niewskazana, nawet jeśli nie potrafiła jej powstrzymać. Pewne reakcje były mimowolne. Za to w wielu innych sytuacjach, w których normalni ludzie panikowali, ona zachowywała spokój, co nie było takie trudne, gdy nie odczuwało się emocji tak intensywnie, jak pozostali. Puchonka nauczyła się jednak dostosowywać do wymagań ludzi i sytuacji; nauczyła się sprawiać wrażenie normalnej. Tylko najbliżsi znajomi wiedzieli, jak to jest z nią naprawdę. Choć oni nie potrafili zrozumieć tego tak samo, jak ona nie rozumiała większości uczuć. - Tak, wiem. Dlatego na ogół staram się nie zbliżać za bardzo do Zakazanego Lasu czy miejsc, gdzie istnieje ryzyko spotkania większego czy niebezpiecznego stworzenia. Do tych mniejszych w jakimś stopniu się przyzwyczaiłam, ale i tak im nie ufam. Wiem, że nie chcą mnie zabić, ale to tak, jak z zaufaniem do ludzi. Przecież większość przypadkiem spotkanych ludzi nie ma zapędów zabójczych, a i tak im zazwyczaj nie ufamy tak z marszu - powiedziała, wzruszając lekko ramionami. Nie za bardzo, żeby nie przyciągać uwagi żaberta, ale zauważalnie dla gajowego. Nie umiała dokładnie wyjaśnić swojego podejścia. W sumie nigdy nie musiała tego robić. Zazwyczaj ludzie przyjmowali informację o jej fobii ze wzruszeniem ramion czy rozbawionym uśmiechem, i na tym kończył się temat. Chyba po raz pierwszy ktoś podjął próbę wytłumaczenia jej mechaniki zachowania zwierząt i stworzeń. To było na swój sposób naprawdę miłe. - O tym też już się przekonałam - stwierdziła z średnio zadowoloną miną. Kiedyś, gdy dopiero przybyła do Hogwartu, oberwała przez to lanie od wstrętnej sowy. Kiepski był to początek znajomości, ale od tamtej pory to właśnie to ptaszysko nosiło jej nieliczne listy. - Ale czasem jednak ucieczka wydaje się lepszym wyjściem. W sensie gdy jakiś zwierzak zaatakuje tak czy inaczej, to moim zdaniem lepiej od razu zacząć zwiększać dystans - powiedziała, marszcząc brwi na znak lekkiego zamyślenia. Naprawdę starała się nad sobą panować, ale w obliczu nieznanych stworzeń było to wybitnie trudne. No i, mówiąc szczerze, niektóre zwierzęta czy stworzenia były na tyle niebezpieczne, że nawet ludzie bez fobii ich unikali. A to dosyć wymowne. Gdy gajowy ruszył w stronę żaberta, Scarlett w duchu zaczęła błagać Merlina, żeby udało mu się jak najszybciej obłaskawić zwierzę. Nigdy wcześniej nie miała styczności z żabertem, więc ta sytuacja była dla niej wyjątkowo niewygodna.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Mówić o zaburzeniach było całkiem łatwo, jeśli się ich nie posiadało. Gorzej, jeśli tylko dopatrywało się ich w swoich całkiem normalnych zachowaniach, jakby to miało coś zmienić, przynieść jakieś ukojenie, czy możliwość wykrzyknięcia, że przecież się coś wiedziało. To tak nie działało i mimo wszystko Christopher nie lubił, kiedy ktoś chciał sobie coś na siłę wcisnąć. Sobie albo co gorsza - komuś innemu. To dotyczyło, chociażby jego rzekomej fobii społecznej, co byłoby raczej absurdalne, bo gdyby faktycznie na to cierpiał, nie byłby w stanie normalnie rozmawiać z innymi ludźmi, nie byłby w stanie się z nimi spotykać i nie miałby jak podejmować niektórych decyzji, nie mógłby dyskutować, a już na pewno - nie mógłby pracować. Tymczasem - proszę bardzo, właśnie rozmawiał z całkowicie nieznaną sobie dziewczyną i nie czuł z tego powodu jakiegoś nadmiernego skrępowania, skupiał się co prawda bardziej na magicznym stworzeniu, ale mimo wszystko nadal czynnie uczestniczył w dyskusji, nie rumienił się i nie uciekał, nie pociły mu się dłonie, nie czuł się tragicznie. Może nie był najbardziej śmiałym człowiekiem na świecie, ale to nie powodowało jeszcze, że trzeba było ciosać mu kołki na głowie i twierdzić, że ma fobie. - To dobrze. Mimo wszystko warto próbować się z tym oswoić i ze świadomością, że sporo magicznych stworzeń po prostu otacza cię na co dzień i nawet możesz nie zdawać sobie z tego sprawy. Nie każę ci od razu chodzić tam, gdzie jest niebezpiecznie, ale takie oswajanie się z lękiem bywa naprawdę dobre. Zgaduję, że nie uczęszczasz na zajęcia z opieki? - powiedział na to całkiem spokojnie i nie dało się stwierdzić, żeby w jakimkolwiek stopniu jego ton był oskarżycielski. Ot, całkowicie zwyczajne pytanie, które jej postawił, bez żadnego dopatrywania się jej winy, nieróbstwa, lenistwa, czy panicznej fobii, którą określiłby jako idiotyczna. Ciekaw był jedynie, jak sobie z tym radziła w szkole. - Powiedziałbym, że w niektórych przypadkach najlepiej się teleportować - powiedział całkiem poważnie, bo faktycznie, przed niektórymi stworzeniami nie dało się tak łatwo uciec, a żeby z nimi walczyć, trzeba było być naprawdę silnym czarodziejem, który znał się nie tylko na zwierzętach, ale doskonale opanował również zaklęcia. To nie zawsze szło ze sobą w parze, nic zatem dziwnego, że gajowy uważał, iż w niektórych sytuacjach salwowanie się ucieczką było zdecydowanie odpowiedzialniejsze, niż struganie bohatera. Sam był Gryfonem i czasem go ponosiło, ale nawet on posiadał resztki rozumu i doskonale wiedział, kiedy należy się wycofać, jeśli chciało się wyjść z sytuacji obronną ręką. Spokojnie zerkał na żaberta, ale nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów, czekał na to, co zwierzę zrobi, żeby przypadkiem go nie sprowokować, nie doprowadzić do jakiejś tragedii albo czegoś takiego. Chciał, żeby stworzenie po prostu samo zdecydowało o tym, jaki chce teraz wykonać ruch i nie ekscytował się nadmiernie, gdy to faktycznie zaczęło w końcu powoli schodzić z drzewa. Wyglądało przy tym raczej pokracznie i można było co najmniej zaśmiać się pod nosem, ale na wszelki wypadek tego nie robił. Żabert w końcu do niego przyszedł, wspiął się niepewnie na jego rękę, a później sprawdził, co takiego Christopher dla niego miał, czy było to smaczne i czy na pewno warto było się fatygować. Gajowy nadal nie wykonywał gwałtownych ruchów, nic zatem dziwnego, że zwierzę zdawało się całkiem spokojne, jakby nie potrzebowało niczego więcej. - Zgaduję, że nie chcesz podchodzić - powiedział, zerkając przez ramię na dziewczynę. Nie zamierzał jej do niczego namawiać, ale miała teraz całkiem dobrą okazję do tego, żeby zobaczyć, że faktycznie żabert nie jest taki niebezpieczny, że nic mu nie zrobił, nie rzucił się na niego i nie odgryzł mu całej głowy.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Było w tym trochę prawdy. Scarlett może niepotrzebnie przypisywała sobie niektóre przypadłości, ale czasem wrażenie, że coś jest z nią nie tak, było zbyt mocne, by mogła je tak po prostu zignorować. W końcu na wieść o czyjejś śmierci, ludzie czuli na ogół jakieś zakłopotanie, zmieszanie, nawet smutek. Puchonka nie czuła niemalże nic. Nawet wtedy, gdy osobiście znała tę osobę. Zdarzały się też inne sytuacje, w których zdarzało jej się być wyjątkowo… bezuczuciową. Wiedziała, że to trochę niepokojące, dlatego też sama nigdy nie oceniała innych na podstawie pierwszego wrażenia czy dziwnego zachowania. Gajowego w sumie nie znała i nie wiedziała o nim za dużo, ale nawet w przeciwnej sytuacji nie wmawiałaby mu fobii społecznej. Ona sama czasem zwyczajnie wolała unikać ludzi, a tego, że nie miała fobii społecznej, była pewna. Przecież nie każdy, kto ceni sobie spokój i samotność, od razu musi bać się ludzi, prawda? - Tak, wiem. I o ile takie małe stworzonka jak myszy czy owady nie przerażają mnie jakoś bardzo, to do tych większych nie tak łatwo się przyzwyczaić. Dlatego staram się ich unikać, bo, jak mawiają mugole, lepiej zapobiegać niż leczyć. I nie, nie chodzę na Opiekę, od kiedy tylko mogłam zrezygnować z tych zajęć. Przez te pierwsze lata szkoły, gdy były to zajęcia obowiązkowe, miałam po nich noce pełne koszmarów – powiedziała, starając się mówić nawet nieco rozbawionym tonem. Powaga, która towarzyszyła tej rozmowie, sprawiała, że Puchonka robiła się nieco nerwowa. Rozmawiało jej się z mężczyzną naprawdę dobrze, ale ciągle miała świadomość, że gdzieś tam na gałęzi czai się nieznane jej stworzenie. To była… bardzo niewygodna świadomość. - Fakt, to wydaje się dobrą i skuteczną opcją. Ale teleportacja wymaga też sporego skupienia, a to w sytuacji ucieczki ciężkie do osiągnięcia. A przynajmniej dla niektórych czarodziejów – zauważyła, marszcząc lekko brwi. Teleportacja w stanie roztrzęsienia emocjonalnego podobno mogła skończyć się rozszczepieniem, a to wcale nie napawało optymizmem. Ucieczka ucieczką, ale gdy kończyło się ją utratą którejś z kończyn, to raczej należało ja uznać za połowiczny sukces. No a przynajmniej Scarlett tak na to patrzyła. Co jak co, ale lubiła swoje nogi… Gdy gajowy zajął się bezgłośnym zaklinaniem żaberta, czy też używaniem jakiejś innej mistycznej mocy, o istnieniu której Scarlett była niemal całkowicie przekonana (bo jak inaczej mógł tak dobrze radzić sobie ze zwierzętami?!), dziewczyna przekręciła lekko głowę, by móc obserwować jego poczynania. Gdy zauważyła, że stworzenie schodzi z drzewa, drgnęła jej powieka. Wyglądało… nietypowo. Nietypowo i złowieszczo, choć to drugie pewnie tylko w jej oczach. Jak dobrze, że zjawił się jej towarzysz, bo gdyby miała spotkać żaberta będąc sama… Bez wątpienia zarówno ona, jak i zwierzę, wyszliby z tego spotkania z urazem psychicznym. - O nie, dziękuję. Popatrzę sobie z bezpieczniejszej odległości na to, jak takimi sprawami zajmuje się specjalista – powiedziała, a jej uśmiech i słowa trąciły nieco nerwowością. Przełknęła ślinę i starała się wyluzować. Nie przyszło jej to jednak łatwo, bo nawet myślenie o pieczeni czy frytkach nie pomagało jej uspokoić myśli.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Ocenianie innych, niestety, bardzo często opierało się o wskazywanie, że istnieją jakieś ideały i właściwie osoby, które zachowują się tak, jak trzeba, jak należy, tylko nikt nie zastanawiał się wyraźnie nad tym, skąd te wzorce dokładnie się biorą i kto je wybiera. Gdyby spojrzeć nieco w przeszłość, można by chociaż powiedzieć, że najważniejsze były pieniądze, krew i ród, co teraz już się zmieniało. W mugolskim świecie kobiety nie miały praw, a w chwili obecnej były równe mężczyznom właściwie we wszystkim. Dawniej nie można było mówić tego, czy tamtego, pewne tematy stanowiły tabu, a mnóstwo innych rzeczy było zakazanych, więc właściwie, jak to wyglądało? Kto miał prawo decydować, że chociażby tylko ludzie otwarci są coś warci albo - że to właśnie oni są normalni? Christopher również nie chciał oceniać, sam krył wiele swoich emocji, nauczony tego przez swoją babkę, której nic w jego życiu nie pasowało. Inna sprawa, że jednak w przeciwieństwie do dziewczyny cos czuł, potrafił to nawet wyraźnie określić, ale nie musiał biegać z miejsca w miejsce i wszystkim o tym opowiadać, bo to były kwestie mocno, według niego, intymne. - Masz rację, w chwili strachu i wielkiego stresu, bardzo trudno o logiczne rozumowanie i podejmowanie słusznych decyzji. Nie mogę za bardzo dawać ci dobrych rad, bo sam wtedy działam impulsywnie i najczęściej zapominam o tym, że jestem całkowicie śmiertelny, więc pewnie na niewiele bym ci się zdał. Uważam jednak, że dla własnego bezpieczeństwa powinnaś spróbować, chociaż je poobserwować, z daleka. Poczytać o nich, by wiedzieć, jak mogą zareagować spłoszone, przypadkiem wybudzone, kiedy wejdziesz na nie w czasie jakiejś wędrówki. To dałoby ci na pewno coś na kształt większego spokoju - powiedział spokojnie, bez żadnej nuty nagany, ani zachęty, jedynie wyraził swoje zdanie w tym temacie. Może mógł tak jednak mówić z tej prostej przyczyny, że sam był Gryfonem i w razie problemów, był gotów wskoczyć, chociażby na smoczy grzbiet, żeby jakoś sobie z tym wszystkim poradzić. Kochając i dbając o magiczne stworzenia, nie był również z całą pewnością nazbyt obiektywny, więc dziewczyna musiała się z tym liczyć i brać to pod uwagę, wtedy na pewno wyjdzie na tym zdecydowanie lepiej. - Jeśli obawiasz się, że może na ciebie skoczyć, to po prostu powoli wrócę z nim do jego legowiska. Zapewniam cię jednak, że nie jest groźny, a teraz najbardziej ciekawi go jedzenie - powiedział Chris spokojnie i bez pośpiechu zaczął kierować się w stronę ścieżki, która wiodła wprost do zagród, w których przesiadywała większość magicznych stworzeń. Dziewczyna była już i tak podenerwowana, a on nie chciał dokładać jej kolejnych zmartwień, wolał więc wycofać się w porę, nim zacznie jakoś panikować albo, nie daj Merlinie, coś jeszcze jej się stanie. Gajowy nie był zbyt dobrym uzdrowicielem i wolał nie sprawdzać, jak sobie poradzi z napadem paniki.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Zapewne było w tym sporo prawdy, chociaż Scarlett osobiście uważała, że ideały nie istnieją. Jeśli ktoś uważał inaczej, to najwyraźniej miał spaczone lub bardzo niskie oczekiwania wobec tego rzekomego ideału. Nie rozumiała również jak kilkoro sławnych ludzi, którzy słyną z odsłaniania gołego tyłka w gazetach, może kształtować obecne trendy i nie tylko. Bo właśnie tak Scar widziała mugolskich celebrytów i ich kulturę, z którą zapoznała się bardzo dobrze podczas ostatniego roku. Nie żeby tylko mugole mieli takie spaczone podejście do kształtowania tego, co "modne". W świecie czarodziejów sprawy te też niejednokrotnie przybierały zły obrót. Ludzie i czarodzieje często upatrywali sobie złe wzorce, co do tego nie było wątpliwości. Dlatego też Puchonka nie patrzyła na nieznajomych przez pryzmat tego, co inni promowali jaki "normalne". Wolała nikogo nie oceniać bezpodstawnie, bo nawet ona wiedziała, jak bardzo można w ten sposób się pomylić i kogoś skrzywdzić. Sama również nie lubiła być tak oceniana, więc nie chwaliła się swoimi ułomnościami, choć jej bliżsi znajomi o nich wiedzieli. Życie nauczyło ją ostrożności w tych sprawach. - To nie tak, że zupełnie nic nie wiem o zwierzętach, bo przecież przez pierwsze pięć lat Hogwartu Opieka jest przedmiotem obowiązkowym. Wiedza teoretyczna jednak nie na wiele się przydaje, gdy wpada się w panikę - stwierdziła, wzruszając lekko ramionami. Coś tam w końcu wyniosła z tych zajęć poza lękami nocnymi. - Dziękuję jednak za wskazówki. Postaram się je jakoś wykorzystać - dodała, starając się nawet uśmiechnąć, choć był to uśmiech dosyć nerwowy. Nie była lękliwa czy tchórzliwa, ale do ryzykantów również nie należała. Zwłaszcza, gdy w grę wchodziły dziwne stworzenia. Przecież nigdy nie wiadomo, czy nie mają jakichś ukrytych zamiarów. A przezorność nigdy nie zaszkodzi. W jakiś sposób jednak naprawdę doceniała to, że gajowy starał się jej na swój sposób pomóc. Czasem ciężko było spotkać życzliwych ludzi. - Jedzenie? No to mamy coś wspólnego. Ale wolę pobyć z daleka od niego - odpowiedziała nieco weselej, bo myśl o jedzeniu od razu poprawiła jej humor. Nie na tyle jednak, by beztrosko zapoznawać się z żabertem. Może i nie był w stanie pożreć jej w całości, ale i tak nie ufała mu ani trochę.Podziwiała gajowego za to, że tak beztrosko szedł z tym stworem na ramieniu. Ona w chwili obecnej nie była aż tak bliska paniki, jak mogłoby się wydawać, bo rozmowa ją uspokoiła, ale gdyby w tej chwili była na miejscu mężczyzny... Dałaby z żabertem iście ciekawe przedstawienie.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Wiele było takich rzeczy, o jakich można byłoby dyskutować i zastanawiać się, czy to na pewno normalne, czy to komuś potrzebne, czy warto zwracać na to uwagę i gdyby Chris miał tylko taką możliwość, pewnie z przyjemnością podjąłby się takiej dyskusji. Nie zawsze było to jednak możliwe i wskazane, a w obecnej sytuacji raczej trudno byłoby zagłębiać się w jakieś filozoficzne dysputy, kiedy po jego ręce kręcił się żabert i starał się zjeść na raz wszystko, co dla niego miał. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli zostawi to stworzenie na nieco dłużej bez opieki, to zapewne znowu gdzieś ucieknie, pozostawał mu zatem powrót w stronę chatki i tych wszystkich ukrytych zagród, których nie było widać właściwie w ogóle z błoni. Nie zamierzał również ciągnąć dziewczyny ze sobą, ta potrzebowała raczej odpoczynku i większej strefy komfortu, a ta na pewno stanie się o wiele obszerniejsza, kiedy tylko zabierze z niej niebezpieczne zwierzę, przed którym mimo wszystko chciała uciec. Rozumiał te obawy, aczkolwiek jego serce niemalże cały czas szeptało, że to irracjonalne, że trudno jest spoglądać tak na istoty żyjące i w dużej mierze - również rozumne - ale zdawał sobie sprawę z tego, iż było to tylko i wyłącznie jego zdanie, nie powinien zatem za mocno się w nie angażować i zmuszać innych do tego, by patrzyli na tę sprawę dokładnie tak samo. Wysłuchał jej słów i pokiwał lekko głową, ale już nic nie dodawał, bo wydawało mu się, że padło już wszystko, co paść miało i każda kolejna wymiana zdań, prowadziłaby do opowiadania tego samego i niepotrzebnego nikomu lania wody. Nie chciał również zatrzymywać się zbyt długo, by nie stracić przewagi, jaką właśnie uzyskał, więc zerknął jeszcze tylko przelotnie w stronę swojej rozmówczyni, jednocześnie ostrożnie głaszcząc żaberta, który przyjął to ze spokojem, ale i cieniem zadowolenia. - Gdybyś jednak chciała kiedyś dowiedzieć się o nich czegoś więcej, zawsze możesz przyjść. Może będę w stanie jakoś ci pomóc - powiedział jeszcze i uśmiechnął się do niej lekko, po czym pożegnał się z dziewczyną. Starał się nadal postępować jak najostrożniej, żeby niesiony przez niego żabert nie spłoszył. Nie chciał na pewno, by dziewczynie stała się jakaś krzywda, nie chciał również w żaden sposób straszyć stworzenia, jakie właśnie niósł, nic zatem dziwnego, że wolał się już oddalić. Mógłby co prawda jeszcze podyskutować z Lily, ale istniał cień prawdopodobieństwa, że nie skończy się to zbyt dobrze, tak więc po prostu wybrał najbezpieczniejszą drogę. Pożegnał się z dziewczyną kulturalnie i całkiem miło, a potem wszedł faktycznie na wybraną wcześniej ścieżkę i zniknął między drzewami Zakazanego Lasu, by udać się w stronę zagród dla magicznych stworzeń, gdzie zamierzał odstawić zbiega.
//zt, dziękuję
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scarlett, choć normalnie unikała raczej dyskusji i wszystkiego, co wymagało większego zaangażowania, to w innych okolicznościach też pewnie z chęcią by podyskutowała na taki akurat temat, bo to była naprawdę interesująca kwestia. Obecnie jednak niesprzyjający był fakt, że w pobliżu niej znajdowało się tak duże zwierzę. Co prawda było pod opieką gajowego, a świadomość tego działała na Puchonkę uspokajająco, ale i tak ograniczałoby to mocno jej zaangażowanie w ewentualną dyskusję. Gajowy, mając pod opieka zwierzaka, pewnie też nie za bardzo miał ochotę na rozpoczynanie dyskusji. Okoliczności na taką dyskusję nie były zbyt sprzyjające również ze względu na to, że Scarlett najpewniej prezentowała się w chwili obecnej jako osoba zupełnie nienormalna - w końcu mało kto przejawiał wobec zwierząt takie odczucia jakie miewała ona. Cieszyła się jednak, że gajowy nie próbował na siłę przekonać jej do zaprzyjaźnienia się z żabertem. Bo i takie sytuacje jej się w życiu zdarzały. - Jasne, zapamiętam. I dziękuję za rozmowę i wskazówki - powiedziała, nie chcąc wyjść na niemiłą panikarę. Naprawdę miło jej się rozmawiało z gajowym, choć ich podejście do zwierząt było skrajnie różne. Pożegnała się ze swoim rozmówcą, który ruszył wybraną przez siebie ścieżką. Sama Scarlett dalej siedziała na swoim miejscu, na wszelki wypadek zerkając za odchodzącym mężczyzną, czy przypadkiem żabert mu nie uciekł. Wolała, żeby zwierzę jej zaraz nie zaskoczyło nagłym atakiem. Gdy była już bezpieczna, a nogi w końcu nie odmawiały jej posłuszeństwa, podniosła tyłek z ziemi. Najwyższa pora wracać do mieszkania. Jakoś przeszła jej ochota na dalsze spacery.
// zt
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Dzisiejszy dzień nie był tak wietrzny jak miniony weekend. Dzięki tej zmianie pogody mogła przygotować sobie wycieczkę po błoniach w poszukiwaniu ziół do zielnika, który zadała im profesor Vicario. Szczerze powiedziawszy sama Bonnie nie miała pojęcia czemu siódmoklasiści musieli zbierać łodygi dyptamu, fruwokwiatu czy krnąbrne kłaposkrzeczki. Na wszelki wypadek zabrała ze sobą cienkie rękawiczki wszak spodziewała się, że te ostatnie rośliny nie dadzą się tak łatwo zerwać. Ucieszyła się, że Amity zasugerowała towarzystwo i pomoc odnajdywaniu ziół. Ta łąka była naprawdę ogromna, a poza tym znajdowała się niedaleko Zakazanego Lasu, a tam znowuż samodzielnie wolała się nie zapuszczać. Słyszała już wielokrotnie, że jest tam niebezpiecznie i nie chciała się o tym przekonywać na własnej skórze. Dzierżąc w dłoni podręcznik od zielarstwa przesunęła stronę na zakładkę. - Myślę, że powinnyśmy zacząć od kwiatu różecznika. Musimy chyba dojść do pierwszej linii drzew i tam poszukać takiego większego krzewu. O, taki. - podsunęła w kierunku Gryfonki stronę z podręcznika wraz z poruszającą się czarno-białą fotografią. - Myślałam o kłaposkrzeczkach. Nie są obowiązkowe, ale bardzo fajne i możemy je po prostu usłyszeć. Według tego rozdziału skrzeczą niezadowolone kiedy nie mają dużo mrozu, a więc powinny być gdzieś w ciemnym miejscu, gdzie gleba jest chłodna. - zamknęła usta czując, że powiedziała już naprawdę dużo i powinna dać się Amity wykazać, bo może nie chciała słuchać jej wywodu? A może sama już wszystko wiedziała i nudziło ją powtarzanie wszystkich wiadomości? Tyle pytań i nie otrzyma odpowiedzi bowiem nie potrafiła zdobyć się na pytanie co o tym wszystkim sądzi. Cieszyła się z możliwości pozbierania ziół i dokładnego ich opisania. Lubiła zapach roślin i ich różnorodne kolory oraz specyficzne zachowania.
Cieszyłam się, że mogę pomóc nowej koleżance, szczególnie, biorąc pod uwagę, że sama na początku bardzo się gubiłam w tym miejscu. Choć ciężko powiedzieć, że teraz już tego nie rozbiłam. Cudem było, że jeszcze nigdy przypadkiem nie zawędrowałam do Zakazanego Lasu. Znając moje możliwości, to jeszcze wszystko było przede mną. Ubrałam się dość ciepło i zeszłam na błonie z podręcznikiem w ręku. Otuliłam się szalikiem Gryffindoru, bo jak dla mnie wciąż trochę za mocno wiało. Zostawiłam tylko przestrzeń na oczy między owym szalikiem, a końcem kaptura mojej bluzy. Tak odziana mogłam zacząć poszukiwania. Rozejrzałam się po łące, słuchając tego co miała do powiedzenia Bonnie. Cieszyłam się, że dziewczyna podchodziła konkretnie do tematu, bo ja pewnie bym paplała o wszystkim innym i w końcu zgubiłabym zapał do zadanej pracy. Teraz jednak skoncentrowałam się zadaniu. - Myślę, że kwiat różecznika będzie najprościej znaleźć, więc możemy faktycznie od niego zacząć - skupiłam wzrok na samym brzegu zakazanego lasu. - Wydaje mi się, że kiedyś widziałam coś podobnego w tamtym miejscu - wskazałam palcem przed siebie i skierowałam się tam powolutku, by Puchonka podążyła za mną. - Może zostawmy kłaposkrzecza na koniec? Mam wrażenie, że możemy się trochę ubrudzić przy szukaniu ich, a brudne i przemoczone nie będziemy przecież szukać - no ja na pewno nie miałam zamiaru byłam zmarźlochem i robiłam się nieco marudna, gdy czułam się przemoczona. - Hej, czy to nie jest przypadkiem walerian? - złapałam dłonią ramię Bonnie, gdyż prawie wdeptałam w niewielką zieloną roślinkę z białymi kwiatkami. - Jest on na liście?
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Powinna pójść w ślady Amity i tak samo się otulić jak ona, jednak nie przepadała za noszeniem czapek oraz kapturów. Nie chodziło tutaj wcale o zepsucie fryzury (gdyby miała jakąkolwiek poza niedbałym kokiem...) ale ogólnie o dyskomfort związany z trzymaniem czegokolwiek na głowie. Tiarę ledwie znosiła, a i była to głównie tradycja Hogwartu, bowiem w Ilverymon obyło się i bez tego. Przytaknęła pomysłowi zabrania się do poszukiwania różecznika we wskazanym miejscu. Najlepiej zaczynać od tropu, a choć uwielbiała babrać się z kłaposkrzeczkami to ustąpiła ze swoją propozycją. - Wzięłam rękawiczki właśnie dla tych niezadowolonych roślinek. - wyjęła je z kurtki i pokazała, że przygotowała się i do tego. - To ja będę je odcinać, a ty może pochowasz w sakiewkach? - zasugerowała, bowiem wywnioskowała, że Gryfonka nie wzięła ze sobą swoich. Wyrośnięta już trawa szeleściła przy ich nogach, kiedy pokonywały obszerny teren błoni. - Według podręcznika ważne jest wycinanie roślin. Nie możemy wyrywać ich z korzeniami, a najlepiej z pomocą odpowiedniego zaklęcia wyciąć w odpowiednim miejscu łodygi po przekątnej. - przeczytała kawałek akapitu, wszak non stop miała otwarty podręcznik. Lubiła zielarstwo, a najbardziej walory zapachowe niektórych roślin. Cieplarnie również kojarzyły się jej miło i przyjemnie, choć dla wielu osób panował tam istny zaduch. Zatrzymała się, gdy dziewczyna wspomniała o walerianie. Opuściła wzrok, by zlokalizować kwiatki i przykucnęła. - Ojej, nie wiem. - przekartkowała szybko podręcznik. Powinna zawstydzić się swoją niewiedzą, ale najwyraźniej o tym zapomniała. - Wydaje mi się, że potrzebujemy samych pęków kwiatów. - oznajmiła, bowiem nie doszukała się potrzebnej wiedzy z podręcznika. - Zerwiesz? A ja zacznę już tytułować pergamin i może uda się ją mniej więcej przerysować. Mamy obok rośliny napisać krótko jego przeznaczenie oraz ulubione środowisko do wyrośnięcia. - poinformowała dziewczynę i wyciągnęła z plecaka zeszyt. Oparła go o swoje kolano i ołówkiem zapisała na górze "waleriana". Nie była zbyt dobra w rysowaniu, a więc po paru chwilach poddała się z kretesem.
Po upływie jakiejś godziny dziewczyny zebrały wszystko, czego potrzebowały i mogły wracać do zamku.
| zt x2
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Chyba jeszcze nigdy w swoim życiu się tak nie stresowała. Przeżyła niejedne egzaminy, niejedne sprawdziany, kurs teleportacji, ale żaden stres nie równał się z tym który przeżywała stojąc na łace i czekając na swój pierwszy trening. I nawet nie chodziło o odpowiedzialność, czy nowe stanowisko, chociaż i to miało wpływ, ale głównie stresowała się, że nikt nie przyjdzie. Decyzję o organizacji treningu podjęła bardzo spontanicznie i chociaż od lat cicho marzyła o miejscu w drużynie, to w najśmielszych marzeniach nie pomyślała o kandydowaniu na kapitana. Sytuacja drużyny Puchonów była jednak w tak opłakanym stanie, że zmobilizowała się do tego, żeby po prostu wspomóc ich jak tylko mogła. A cóż lepiej mogło pomóc niż trening? Ciężko jej było sobie wyobrazić, jak zareagują na nią inni zawodnicy, bo pojawiła się właściwie znikąd i od razu aspirowała na kapitana, ale miała nadzieję, że mimo wszystko ciepło ją przyjmą. Pałeczkę po Cherry powinien jej zdaniem przejąć ktoś bardziej doświadczony, ale skoro nie było innych chętnych… W przygotowanie włożyła całe swoje serce i możliwości. Wstała z samego rana, by zająć się przygotowywaniem potrzebnych rzeczy, a było tego całkiem sporo. Nieopodal leżały, na razie jeszcze w nieładzie, niezidentyfikowane worki, sznurki i belki, które przylewitowała z obrzeży lasu. Stwierdziła, że na początek przyda się potrenować nieco równowagę i zwinność, głównie dlatego, że sama miała z tym problem. Nie zamierzała zgrywać świetnego zawodnika, bo absolutnie się na takiego nie czuła, chciała być absolutnie szczera i liczyła, że takim podejściem zwerbuje jak najwięcej członków drużyny i zachęci do ćwiczeń nawet nieloty. Bo przecież przede wszystkim liczyła się dobra zabawa! Próbowała sama podnieść się jakoś na duchu, ale gula w jej gardle rosła z każdą chwilą coraz bardziej. Naprawdę miała nadzieję, że pojawi ktoś z jej przyjaciół, żeby udało jej się złapać nieco pewności siebie. Krążyła w kółko, skubiąc nerwowo końcówki rękawów żółtego sweterka i wypatrywała członków drużyny i innych Puchonów. W pewnym momencie zauważyła w kępce trawy nieopodal kolorową pisankę. Sięgnęła po nią, uznając ją za dobry znak i schowała do kieszeni. Może przyniesie jej szczęście?
Szukanie pisanek. Próba 2 :D - udane, jednorazowy bonus za ilość punktów w kuferku, nie przekraczającej liczby 35.
Ofelia nie pamiętała nawet, kiedy to ostatni raz próbowała wejść na miotłę. Sam Quidditch ją nie interesował, tym bardziej latanie. Jednak aktualnie, lekko zestresowana, szła w stronę łąki nieopodal lasu. Nie wyobrażała sobie nie przyjść na trening, który organizuje Nancy. Szczególnie, że była to jej pierwsza taka organizowana akcja, po zapisaniu się do drużyny. Ofelia miała tylko nadzieję, że dostanie jakąś miotłę ze szkolnego wyposażenia, bo oczywiście takowej nie posiadała. Idąc po błoniach Hogwartu, w oczy rzuciła jej się pisanka. Zauważyła podobieństwo do tej, którą Nancy znalazła w dormitorium, więc postanowiła ją zabrać. Może na coś się przyda? Po kilku minutach znalazła się u celu. Od razu zauważyła zdenerwowaną puchonkę, krążącą od miejsca do miejsca. - Hej! Jestem pierwsza? - Rzuciła w stronę Nancy, uśmiechając się ciepło, a następnie rozejrzała się po okolicy. - Mam nadzieję, że mnie złapiesz jak zlecę... A jak nie zdążysz, to przekaż mojej rodzinie, że ich kocham... - Powiedziała przesadnie dramatyzując, a po chwili roześmiała się dosyć głośno. - A właśnie! Dostanę jakąś miotłę? - Spytała, przerywając już "głos primadonny", po czym uśmiechnęła się ciepło.
Ostatnio zmieniony przez Ofelia Willows dnia Pon 20 Kwi 2020 - 20:53, w całości zmieniany 1 raz
Seth I. C. Kennedy
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.83 m
C. szczególne : blizny przy nadgarstkach po cięciu, mała blizna na szyi od otarcia od sznura; zmęczone spojrzenie, często niekontaktowy i śpiący przez leki; rozczochrane włosy, spory zarost
Na pewno Seth nie należał do stałych członków drużyny Quidditcha. To prawda, że czasami grał, ale jego choroba nie zawsze umożliwiała mu czynnie uczestniczyć w tym dobrym sporcie, który sobie cenił, ale nie był w niego aż tak zaangażowany. Po prostu czasami lubił polatać. Nie był kompletnym łamagą i raczej nie często spadał z miotły. Właściwie bywało to różnie. Siostrze z początku się to nie podobało, ale później uznała, że jednak latania dobrze zrobi Seth'owi. W końcu miał zajęcie. Był chyba tu najstarszy, ale czuł się jak dzieciuch. Potrafił dogadać się z młodszymi i chyba to lubił, w końcu to on mógł strugać tego "wszystko wiedzącego" odkąd jego siostra ukończyła Hogwart. Niestety kontrola ciągle była. Musiał odpisywać na listy. Trochę zwłoki i mógł dostać niezły ochrzan. Zresztą Hannah nie była głupia i wyznaczyła sobie tutaj w szkole specjalnych tajnych agentów. No może nie przesadzajmy, ale Seth czasami poddawał się tej paranoi. Na pewno na oku miało go grono pedagogiczne, ale co oni tam mogli. Właściwie wiele, ale jednak czuć było ten lekki luz. Tak mu się wydawało. Czasami marzył o odstawieniu leków. Fazy mani nie należały do takich złych — nie zawsze. Sińce pod oczami i lekko stępiałe spojrzenie to na pewno można było zauważyć, ale jednak wydawało się to być nieodłącznym elementem jego egzystencji. Właściwie przyszedł na trening nieprzygotowany. Zazwyczaj brał jakąś miotłę ze składzika Hogwartu lub kapitan drużyny po prostu zepwniał im odpowiednie wyposażenie. Ostatnio i tak nie bywał często na treningach po ostatnim epozodzie choroby, więc nie robiło mu żadnej różnicy, kim był kapitan drużyny. Seth po prostu postanowił dla zajęcia czasu i zdrowia zająć się sportem magicznym, który lubił. To powinno mu pomóc się trochę na nowo w drożyć w życie codzienne. Quidditch zawsze był, w stanie uleczyć nieco psychicznych ran, bo kto przejmowałby się fizycznymi tymi nie za bardzo groźnymi. - Cześć, dziewczyny. - Nim się przywitał, rozejrzał się po zebranych i jak na razie były same puchonki. - Jak tam? - Zapytał, mierzwiąc swoje potargane włosy. Wyglądał, jakby dopiero co wstał i nie czesał się co najmniej tydzień. Bo właściwie tak było. Bardzo dużo spał, a nie chciało mu się za każdym razem, kiedy wstawał czesać włosów. No i ten zarost. Nie był w stanie ciągle się golić. Na pewno nie wyglądał jak normalny student. Chyba każdy wiedział i widział, że ten chłopak powinien już dawno skończyć te szkołę.
Regularnych zawodników również nie mogło zabraknąć na treningu… w szczególności tego jednego. Wiecznie niezadowolonego, złośliwego i nieprzewidywalnego - Jacka. Który prawdopodobnie nie wyleciał z drużyny tylko dlatego, że stawił się na niemal na wszystkich rozgrywkach i strzelił najwięcej punktów w każdym meczu. Czasami można się zastanawiać czy jego szczęście, nie jest aby czasem okrojone większym pechem, dającym złudną satysfakcję i nadzieję na wygraną, aby po paru minutach zaciskać zęby w uśmiechu jako przegrani. Nigdy nie wygrali. Nigdy nie nadrobili punktów na tyle, aby złoty znicz przestał być zagrożeniem. Czyżby poprzednia pani kapitan nie wyrobiła presji i załamała się psychicznie? Mimo wszystko przybył na miejsce. Odrobinę ciekawy nowej osoby, która wyrwała się do bycia kapitanem złotej drużyny. Jeśli by jego zapytać o to, co mogłoby pomóc puchonom, to zapewne postawiłby wszystko na paczkę ciastek. Gorzej i tak już nie będzie. Nie było czego psuć. Można jedynie dobrze zacząć dzień. - Hej. - Zawołał, do stojących tam osób. Upewniając się, że to w tym miejscu odbywa się trening. Przystanął niedaleko @Nancy A. Williams, zmierzył ją spojrzeniem i po chwili odwrócił głowę jakby miał ochotę już wracać. Nie powiedział tego na głos, z daleka jeszcze nie był pewien ale... ona jest wyższa! W końcu kapitan, którego nie zgubi się w wysokiej trawie. Nancy może być zadowolona, bowiem z repertuaru bruneta właśnie wyleciała co najmniej połowa złośliwości. - Kolejne zmiany? Mam nadzieję, że wiesz na co się piszesz? - Wypalił w końcu do dziewczyny. - Kapitan zamyka i otwiera mecz. To znaczy, bierze na siebie wszystkie porażki i sukcesy drużyny… a u nas jak dotąd takowych brak. - Rozłożył dłonie, spoglądając na przytaszczone przez dziewczę przedmioty. Cherry też sporo nosiła. Chyba nigdy nie chciał mieć podobnego stanowiska właśnie z tego względu, że trzeba dużo nosić i jeszcze więcej sprzątać. - Jestem Jack. - Przedstawił się. Rzadko to robił. Rzadko nawiązywał nowe znajomości i zwykle nie widział sensu w większej integracji. Jednak dla drużyny zrobi wyjątek. Nie był w tym za dobry w nawiązywaniu pozytywnych relacji, a i jego charakter był ku temu zbyt trudny. Wolał trzymać się konkretów. - Ścigający. - Dodał po chwili zerkając również na Setha i rozgadaną blondynkę. Oni też dołączą do drużyny, czy przyszli się tylko rozerwać? - Zapewnij Puchonom chociaż jedno zwycięstwo, a wszyscy będą Cię wielbić. - Uśmiechnął się kącikiem ust. - Jakiś czas.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Oszalała. Wiedziała, że oszalała zapisując się do drużyny Puchonów. Ogólnie rzecz biorąc znała podstawy tego sportu wszak w Ilverymony czasami śmigała na miotle, a jednak jedyne mecze w jakich brała udział nie miały wydźwięku szkolnego a jedynie podwórkowego. Mimo wszystko chciała się przełamać i sprawdzić czy jednak się przyda. Zgłosiła się na rezerwę szukającego bowiem inne pozycje nie wchodziły w grę. Jej brat zawsze mówił, że gabaryty Bonnie były korzyścią jeśli chodzi o kwestię poszukiwania znicza. Chciała to wykorzystać i miała ogromną nadzieję, że nikt nie będzie kazał jej zająć innej pozycji bo inaczej spali się ze wstydu albo co gorsza spadnie na murawę i tyle będzie z jej doświadczeń sportowych. Przyszła na łąkę ogromnie zestresowana. Widząc w oddali zebranych myślała, że serce wyskoczy jej z piersi zwłaszcza na widok tego wysokiego studenta, który musiał mieć z dobre dwadzieścia pięć lat. Przy nim czuła się jak okruszek. Nabrała tchu, powtórzyła sobie w myślach, że nie ma co się bać i podeszła do wszystkich. - Cz...cześć. - wydukała, gdy tylko Jack skończył mówić. Nie znała historii sukcesów i porażek Huffelpuffu, a więc nie wypowiadała się na ten temat. Ukradkiem spoglądała na @Seth I. C. Kennedy, który robił wrażenie swoim wyglądem i faktem, że był z nich najstarszy. Może ma najwięcej doświadczenia w sporcie? Zacisnęła palce na swojej dłoni i gdy ktokolwiek ją zagadnął czy na nią spojrzał to starała się mile uśmiechnąć. Zdecydowanie jednak należała do osób, które nieproszone się nie odzywają.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Yuuko i Quidditch zdawały się być dwoma wzajemnie wykluczającymi się konceptami, a jednak zjawiła się na treningu puchońskiej drużyny. Czemu? Głównie z poczucia obowiązku, bo po pierwsze jako prefekt chciała się nieco zbliżyć do reszty Puchonów i pokazać im swoje zaangażowanie nie tylko na lekcjach, ale i zajęciach dodatkowych. No i... Nancy po raz pierwszy miała prowadzić samodzielnie trening, a Japonka jako dobra przyjaciółka i współlokatorka powinna ją wspierać! Miała nadzieję, że stawiła się na łące na czas chociaż widziała już dosyć sporą grupkę Puchonów, która się tam zgromadziła. Na ich widok uśmiech automatycznie wpełzł na jej twarz. Poprawiła jeszcze zawieszoną na ramieniu torbę, w której oprócz kilku książek o tematyce zielarskiej miała jeszcze znalezioną po drodze pisankę (kto by się spodziewał, że znajdzie ją niedaleko lasu!) i podeszła bliżej do Williams. - Hej. Jak tam? - zagadnęła ją, gdy tylko przywitała się z całą resztą grupy. - Denerwujesz się? Co za pytanie. Oczywiście, że musiała się denerwować. Chociaż Japonka była święcie przekonana, że Nancy sprawdzi się idealnie w roli nie tylko członka drużyny, ale jej kapitana. Z tego co słyszała dziewczyna miała niewątpliwie talent miotlarski. Z pewnością wszystko będzie dobrze!
Quidditch był w jej życiu obecny od najmłodszych lat, więc nic dziwnego, że kiedy usłyszała o treningu, to odliczała do niego dni. No, może nie aż tak, ale jednak nie mogła się doczekać momentu, w którym w końcu wzniesie się w powietrze. Smagnięcia wiatru na twarzy, poczochrane za jego sprawą włosy i to uczucie nie do opisania, gdy znajdowało się kilka stóp nad ziemią. Kochała to i była wdzięczna swojej matce, która nauczyła ją latać. Przydreptała na łąkę przed godziną zero i podeszła do grupki rozmawiających Puchonów. Wiedziała, w jakim stanie była ich drużyna i z całej siły trzymała kciuki za Nancy. Może z jej pomocą uda im się podnieść, chociaż w tym sezonie nie liczyła na żaden cud. - Hej wszystkim! - przywitała się z zebranymi z uśmiechem. Czuła się dzisiaj świetnie i miała nadzieję, że na treningu nic tego nie zmieni. Cokolwiek nie pójdzie źle i tak będzie to miało swoje plusy, bo nauczy się czegoś na przyszłość. Nie ma co rozpaczać, nikt nie jest idealny i każdemu zdarzają się porażki. Co najwyżej wyląduje w skrzydle szpitalnym i pielęgniarka ją naprawi, ale po pierwszych zajęciach prowadzonych przez nową kapitan raczej się tego nie spodziewała. Nie sądziła, że dziewczyna będzie chciała od razu ich przeciągnąć przez nie wiadomo jak trudne zadania.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Nie był przekonany co do zmiany kapitana. Nie był przekonany do Nancy jako pałkarki. To wszystko sprawiało, że tracił tylko zainteresowanie meczami. Ale jednak zjawił się na treningu, idąc w ślad za Jackiem. Na jego ramionach leżał lis z założonymi szelkami. Odchodzący od nich łańcuch Scamandera przyczepiony był do szlufki przy spodniach rudzielca, aby mu narwany zwierzak nie uciekł. - Nie mógł usiedzieć w domu - rzucił do... W sumie do nikogo konkretnego. Po prostu, podszedł, głaszcząc lisa równie rudego, co on sam i ogłosił otoczeniu, dlaczego go zabrał. Zwierzak też za chwilę zeskoczył, aby śmignąć pomiędzy nogami @Bonnie Webber. Walijczyk spojrzał z dezaprobatą na to zachowanie, nim podszedł do dziewczyny. Niziutka taka. Drobna. Pochylił się zatem, by złapać ją w pasie. Jeśli nie protestowała, uniósł ją i na trochę przerzucił sobie przez ramię, by móc rozplątać łańcuch z jej nóg. Po wszystkim, oczywiście, odstawiwszy ją na ziemię. Jeśli Bonnie mu uciekła, to w inny sposób odzyskał panowanie nad czworonogiem. - Pałkarz - powiedział do nowej kapitan, biorąc lisa pod przednie łapy i trzymając przez moment tak, jakby chciał jej go wręczyć. Akomachi zaczął merdać ogonem. Za chwilę ponownie wziął go w ramiona, przytulając lekko i dając się lizać po bliźnie na szyi. Miał na sobie jeansy i bluzkę z krótkim rękawem, która dość kiepsko ukrywała jego szramy. Nie starał się ich w ogóle zakryć, rozglądając się za drzewem optymalnym na tyle, aby przywiązać do niego lisa. - I tak nie zdobędziemy Pucharu. Nie ma sensu się łudzić. Biorę jedną z drużynowych mioteł - oświadczył jakże optymistycznym tonem, nim usiadł po turecku na trawie i zaczął drapać lisa za uszami.
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Nie powinna tutaj być. Ale jednak przygnała ją na trening obcej drużyny głównie ciekawość odnośnie nowej kapitan. Hufflepuff cienko przędzie, chociaż jeszcze rok temu miał naprawdę mocną drużynę. Ale jak to w szkolnych rozgrywkach bywa, ludzie się kruszą. Jedni odchodzą na wymiany międzyszkolne lub kończą edukację, inni nie zawsze chcą przychodzić. W efekcie Borsuki zdawały się kuleć znacząco. Ich pechowa passa i brak jakiejkolwiek wygranej tylko pogłębiały wrażenie, że zostaną na dnie do samego końca. Z drugiej strony, dobry kapitan to kręgosłup całej drużyny. Jeśli Nancy ma to, co trzeba, aby podnieść drużynę z kolan, Hemah będzie jej życzyć tylko samego najlepszego. A na razie ubrała żółtą bluzę (acz bez żadnego loga), udając, że nikt nie pozna jej białych włosów ani twarzy. Czy raczej wydurniając się, bo na pewno od razu wyczują, że to nie jest Puchonka. Ze szczotą na ramieniu oraz wyposażeniem miotlarskim mniej lub bardziej ubranym zbliżyła się do zgromadzenia. - Oy, można? - Uśmiechnęła się przyjacielsko, zanim zwróciła się bezpośrednio do Nancy. - Żaden szpieg. Czysto obiektywnie - zażartowała. Wspierała Moe jako kapitana, kiedy postanowiła wziąć tę rolę po Franklinie. Czemu miałaby nie okazać też wsparcia Nancy? Szczególnie, że Puszki to jednak ten milszy dom. Niekoniecznie każdy jeden Huff był kochaną bułką, ale znajdowało się ich tam statystycznie więcej niż gdziekolwiek indziej. A każdy, kto chce objąć poważniejszą rolę w quidditchu od razu zyskiwał zainteresowanie ze strony Hem. - Byłam ciekawa nowej kapitan i jej metod. I zawsze mogę pomóc - zaproponowała wesoło. Nie chce też od razu dawać do zrozumienia, że nie wierzy w dziewczynę. Zatem ton i sama propozycja były bardzo luźne. Jeśli zechce, to skorzysta. Jeśli nie, Peril nie będzie się narzucać.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Wraz z pojawieniem się na horyzoncie pierwszych znajomych twarzy stres zaczął powoli odpuszczać. Wzięła ostatni głęboki wdech i postarała się przybrać pewną siebie pozę. Przecież nie mogła pokazać, że się boi. Na jej barkach spoczywała teraz ogromna odpowiedzialność, którą miała zamiar udźwignąć. Spojrzała na Ofelię z wdzięcznością, doceniając to, że przybyła na trening, mimo małego doświadczenia w lataniu. Po to właśnie były te zajęcia, żeby uczyć się, szlifować umiejętności i kto wie, może za jakiś czas jej przyjaciółka zasili szeregi drużyny. W tym momencie mieli pełen skład, ale wiedziała, że tak naprawdę podczas meczu mogło być różnie. Im więcej Puchonów będzie dosiadać miotły tym lepiej, dlatego miała zamiar poświęcić tyle samo czasu starym wyjadaczom co nowym zawodnikom, którzy przygodę z quidditchem mieli dopiero zacząć. - Będzie dobrze, spokojnie. Tam są miotły, częstuj się. - Wskazała Ofelii @Ofelia Willows na stojak z drużynowym sprzętem, by chwilę później przywitać się z kolejnym przybyłym Puchonem @Seth I. C. Kennedy. Uśmiechnęła się do przyjaciela starając się włożyć w ten grymas tyle pewności siebie ile tylko się dało, choć ktoś kto ją dobrze znał z pewnością dostrzegał zdenerwowanie. - Wezmę na siebie wszystko co będzie trzeba, czy udźwignę? Zobaczymy w ostatnim meczu. - Odpowiedziała na ostrzeżenie @Jack Moment. Nie miała zamiaru zgrywać świetnego zawodnika, pojawiła się znikąd i spodziewała się, że wcale nie będzie łatwo wkupić się w łaski nieco sponiewieranej drużyny. - Nancy, zajęłam pozycję pałkarza. Miło mi. - Powiedziała zgodnie z prawdą uśmiechając się do ścigającego. Przywitała się z każdym przybyłym uczestnikiem treningu. @Bonnie Webber, która tak jak ona dopiero co dołączyła do drużyny, z @Yuuko Kanoe, która zaskoczyła ją nieco swoją obecnością, posłała wesoły uśmiech do @Aleksandra Krawczyk. Ku jej jeszcze większemu zdziwieniu kolejny zawodnik @Neirin Vaughn pojawił się z dodatkowym towarzystwem! Widok rudego, futrzastego zwierzaka sprawił, że wszystkie zmartwienia nagle gdzieś zniknęły, a jeśli Neirin pozwolił go jej pogłaskać to już w ogóle osiągnęła najwyższy poziom szczęścia. Nieco zaskoczyła ją obecność @Hemah E. L. Peril, ale oczywiście nie miała nic przeciwko jej udziałowi w treningu. - Pewnie, zapraszam! - Uśmiechnęła się przyjaźnie. Oferta pomocy od doświadczonej zawodniczki dużo dla niej znaczyła i przy najbliższej okazji pewnie chętnie z niej skorzysta.
Kiedy wybiła odpowiednia godzina i nie zapowiadało się na to, że ktokolwiek jeszcze dotrze na miejsce zbiórki, powiodła spojrzeniem po wszystkich twarzach, które mniej lub bardziej znała, uśmiechając się z zadowoleniem. Obawiała się, że nikt się nie zjawi, a zebrała się całkiem spora grupa! - Jeszcze raz, cześć wszystkim! Jestem Nancy i podjęłam się zadania przewodzenia drużynie Hufflepuffu. Przede wszystkim dziękuje, za tak liczne przybycie! Nie brałam wcześniej udziału w oficjalnych, szkolnych rozgrywkach, to prawda, ale latam na miotle od dziecka oraz regularnie biorę udział w zajęciach i innych miotlarskich rozgrywkach. - Czuła potrzebę, wytłumaczenia się skąd w ogóle się tu wzięła. - Może nie jestem najbardziej doświadczona, ale myślę, że nie to jest najważniejsze. Doświadczenie przyjdzie z czasem. Najważniejsza jest drużyna, wspólny język, dobre zgranie, ale przede wszystkim dobra zabawa. Chciałabym, żeby nasze treningi szlifowały umiejętności, ale również były po prostu przyjemnością dla nas wszystkich. - Powiodła spojrzeniem po zgromadzonych, próbując wychwycić ich reakcję na przekazane informacje. - Został nam jeden mecz w tym sezonie. Czy go wygramy? Cóż, myślę, że będzie ciężko. Nie znamy się jeszcze, minie trochę czasu zanim się zgramy. Poza tym przeciwnik jest bardzo mocny. Mój plan jest taki, by poprzez regularne treningi lepiej się poznać i poprawić współpracę oraz umiejętności, a ostatni mecz potraktować jak sprawdzian przede wszystkim dla mnie jako kapitan, po to, żeby wyciągnąć odpowiednie wnioski i odbudować siłę Puchonów w następnym sezonie. - Skończyła swój monolog i odetchnęła głęboko. Sama nie wiedziała, że stać ją na takie przemówienie. Próbowała przygotować wcześniej jakiś tekst, ale ostatecznie wszystko co powiedziała, powiedziała prosto z serca, a nie z przygotowanej kartki, która tkwiła w kieszeni. Uśmiechnęła się, tym razem z autentyczną pewnością i klasnęła w dłonie. - No! To do roboty! Szybka rozgrzewka i wskakujemy na miotły! ______________________________________________________________________________________
Etap 1 - Rozgrzewka Jeśli ktoś chce można się jeszcze spóźnić! Czas na odpis do 23.04, 20:00
Rzucacie 1 kostką k6.
Efekty:
1. Może to kwestia niewyspania, może przesadziłeś na ostatniej imprezie w Puchońskiej Komunie, a może po prostu to nie jest twój dzień. Podczas rozgrzewki nieuważnie stawiasz nogę na krawędzi niepozornego kamienia, tracisz równowagę i przewracasz się popychając jednocześnie najbliżej stojącą osobę… Teraz każdy ruch sprawia ci ból. Raczej nie będzie to dla ciebie najprzyjemniejszy trening. (Efekt: -1 do ataku i do uniku w następnym etapie) 2. Trzeba przyznać, że się starałeś, ale to nie wystarczy. Nie wiem jak to zrobiłeś, ale czujesz się gorzej niż przed rozgrzewką. Czujesz wręcz jak twoje mięśnie odmawiają posłuszeństwa i niemal zastygają w miejscu. (Efekt: -1 do ataku w następnym etapie) 3. Tak się zaangażowałeś w prawidłowe wykonywanie ćwiczeń, że… (rzuć kością jeszcze raz) Parzysta: nawet nie zauważyłeś, że z kieszeni wypadło ci kilka galeonów… (Efekt: -10 galeonów, zgłoś stratę w odpowiednim temacie) Nieparzysta: schylając się do stóp zauważyłeś w trawie kilka galeonów! (+10 galeonów, zgłoś to w odpowiednim temacie) 4. Skupiasz się na rozgrzewce, starając się wszystko wykonać prawidłowo. Wydaje ci się, że poszło świetnie i czujesz się bardzo dobrze. Mógłbyś przysiąc, że teraz możesz góry przenosić! Tylko, że są to jedynie wyobrażenia w twojej głowie. Ot zwykła, standardowa rozgrzewka. 5. Rozgrzewka wyszła ci świetnie! Rozruszałeś wszystkie mięśnie, nawet te, o których istnieniu nie miałeś pojęcia. Z takim przygotowaniem kolejny etap treningu nie powinien przynieść ci żadnych problemów. (Efekt: +1 do ataku w następnym etapie) 6. Wszedłeś na najwyższy poziom świadomości swojego ciała. Czujesz jak mięśnie same rwą się do treningu, niemal czujesz jak impulsy nerwowe przeskakują w twoich gotowych do wysiłku kończynach. Z takim przygotowaniem na pewno byłbyś championem na mistrzostwach świata, ale hej… To tylko trening… (Efekt: +1 uniku i ataku w następnym etapie)
Uwaga: Efekty z rozgrzewki są trwałe i przysługują w każdym rzucie w następnym etapie!
Proszę o wklejenie kodu na początku albo na końcu posta!
Kod:
<zg>Kostki:</zg> Tu wpisz podlinkowane kostki <zg>Efekt:</zg> +/- i do czego
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Naprawdę chciała wziąć udział w treningu Puchonów i co z tego, że nie była uczennicą Hufflepuffu? Chciała wspierać Nancy w jej zamiarze i poza tym Perpetua pochwaliła ją za to, że była aż tak zaangażowana i w sumie sama też coś wspomniała o tym, że może się zjawi na miejscu. Niestety Strauss wciąż była obolała po meczu przeciwko Ślizgonom. Tłuczek Heav dawał jej się wciąż we znaki, a poza tym czuła typowe zakwasy, które mimo że również były bolesne to jednak w bardziej pozytywnym rozumowaniu. W końcu nie przeszkadzało jej zbytnio to uczucie. W drodze z zamku natknęła się także na @William S. Fitzgerald, który podobno również chętnie udałby się na małe miotłowanko. Może i lekko spóźnieni, ale w końcu dopadli na łączkę w momencie, gdy Nancy kończyła swoje przemówienie. Strauss posłała jej krótki uśmiech po czym przystąpiła do rozgrzewki, w którą starała się jak najbardziej zaangażować pomimo obolałych mięśni. Zwłaszcza tych w okolicach prawych żeber, które ucierpiały w meczu. No, ale trud chyba się opłacił skoro w czasie jednego z wykonywanych skłonów zobaczyła ukrytą gdzieś w jakimś mini krzaczorku w pobliżu kolorową pisankę, po którą sięgnęła. Niestety nie zauważyła, że przy okazji zgubiła ze swojej kieszeni 10 galeonów. No, ale coś za coś!
Ostatnio zmieniony przez Violetta Strauss dnia Pon 20 Kwi 2020 - 0:03, w całości zmieniany 1 raz
Rasmus Vaher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 181,5 cm
C. szczególne : Wyczuwalny estoński akcent, czasem nieodmienianie w angielskim, blizny na lewej dłoni po zdjęciu klątwy.
Wynik kostki:6 Efekty: +1 uniku i ataku w następnym etapie
Po meczu przeciwko Slytherinowi, Rasmus poczuł jakąś dziwną chęć, aby rozwijać się jeszcze bardziej niż sądził. Czy to był początek nowego hobby? Tego nie wiedział. Wiedział tylko, że podobnie jak sport z Stavefjordu, tak samo próbował się w odnaleźć w Quidditchu. Jak widać... udało mu się. Musiał podziękować członkom drużyny za fakt, że postanowili go wybrać, chociaż nadal nie wiedział dlaczego. Słysząc pogłoski o nadchodzącym treningu Puchonów postanowił zakraść się na niego. Jakie było jego zdziwienie, kiedy z oddali zobaczył idącą @Violetta Strauss która podawała mu kafle podczas rozgrywek. Czyli przynajmniej jeden punkt z jego zamiarów zostanie wypełniony. Oczywiste było, że spóźni się na trening, bo kto by pomyślał o zakradaniu się. Jednakże skinął głową do nowej kapitanki Puchonów i sam pośpiesznie postanowił zabrać się za rozgrzewkę. Dzisiaj miał wrażenie, że jego kondycja była znacznie lepsza niż wczoraj. Mówiła o tym jego świadomość i fakt z jaką łatwością wykonywał wszystkie ćwiczenia rozgrzewkowe. Po jakiejś dłuższej chwili sam czuł, że jest gotowy. Ale nie było jeszcze gwizdka do gry. Dlatego podszedł do Violetty, póki jeszcze był czas. — Tere, wybacz z powodu wczorajszego meczu. Myślałem, że trafię te trzecie podanie, ale coś nie mogłem przejść przez Ślizgonów. Otaczali mnie tłumem... I jeszcze wiatr mioteł... Przepraszam, naprawdę. Nie chciałem zawieść. Jeszcze w pierwszym meczu.