Wiosną i latem trawy w okolicy Zakazanego Lasu potrafią sięgać aż do kolan. Miejsce odwiedzane jest przez zapalonych zielarzy, bowiem okolica obfituje w ciekawe zioła. Poza tym nieczęsto ludzie tu przychodzą z prostej przyczyny - wśród traw królują szkodniki.
Uwaga. Jeśli używasz tu czarów bądź Twoja różdżka jest gdzieś w widocznym miejscu, istnieje ryzyko, że do Twojej przekradną się do niej okoliczne chropianki. Rzuć wówczas kostką, by dowiedzieć się czy uszkodzą Ci rdzeń. Parzysta - nadgryzły nieco drewno Twojej różdżki i prawie dostały się do rdzenia. Różdżka wymaga drobnej naprawy u twórcy różdżek. Nieparzysta - na szczęście w porę je dostrzegłeś i mogłeś się ich pozbyć.
Autor
Wiadomość
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Stwierdzenie „nie ma tragedii” przy pierwszym podejściu może i nie było zadowalającego, ale zdecydowanie powinno. W końcu to był dopiero początek ich wspólnego treningu, więc nierozsądne byłoby wymaganie od Pazuzu perfekcji. Chłopak i tak go miło zaskoczył, bo Matthew myślał, że z jego koordynacją ruchową podczas lotu będzie jeszcze gorzej. Póki co zaś Anunnaki może i miał problemu z uniknięcie tłuczka, ale całkiem dobrze radził sobie z utrzymaniem równowagi, a pewnie już w tym punkcie wiele osób by się wyłożyło. Był więc dumny ze swojego ucznia, chociaż celowo nie prawił mu komplementów, żeby ten nie przestał dawać z siebie tak wiele, jak do tej pory. Z drugiej strony… nie powinien się chyba o to obawiać, skoro Ślizgonowi zależało na wygranej z samą panią kapitan. Poprzeczkę postawił sobie bardzo wysoko, więc z pewnością zdawał sobie sprawę z tego, że nie może spocząć na laurach. Sam Gallagher zresztą nie zamierzał mu odpuszczać – zawsze traktował trening poważnie, a już tym bardziej, jeśli miał nauczać kogoś innego. - W takim razie wygrana z Heaven chyba też nie. – Odpowiedział mu z szerokim uśmiechem, nie mając na myśli niczego złego. Ba, wierzył nawet, że chłopakowi rzeczywiście uda się zwyciężyć i mocno trzymał za niego kciuki. Chciał po prostu uciąć to jego marudzenie i sprowokować do jeszcze większego wysiłku. Niestety, jeśli planował poprawić swoją kontrolę nad miotłą, musiał się poświęcić. Nie było bowiem żadnej innej techniki czy żadnych innych modeli, które pozwalałby obejść prawa fizyki. Nazbyt gwałtowne ruchy zawsze skutkowały nieprecyzyjnym manewrem, więc Pazuzu musiał nauczyć się wstrzymywać swoje konie. Po jego umięśnieniu domyślał się, że uprawia również inne sporty i być może dlatego sprawiało mu to tak wiele trudności. Musiał jednak rozróżnić sytuacje, w których trzeba użyć więcej siły (choćby uderzając gracza tłuczkiem) od tych, które wymagały większej subtelności. Wszak rozbudowana sylwetka nie przekreślała jego szans. Wielu zawodowych graczu quidditcha mogło poszczycić się podobną. Tyle że ci wiedzieli jak wykorzystać swoje atuty w odpowiednim momencie, a Anunnaki jeszcze takiej wiedzy nie posiadł. Podczas kolejnej próby Ślizgon znów stracił panowanie nad swoją miotłą, które okręciła się w miejscu. Matthew, widząc co się święci, aż wyrwał do przodu. Na wszelki wypadek, żeby móc w razie konieczności pomóc swojemu koledze. Ten jednak, mimo że zwisał głową w dół, zdołał utrzymać się w powietrzu. Przełknął niby głośno pod nosem, ale zraz powrócił na swoją miotłę i ustabilizował lot. Co zabawne, w tym niezbyt pięknym stylu, jakimś cudem uniknął tłuczka, na co Gallagher zagwizdał wesoło. - Cóż, może nie do końca to miałem na myśli, ale gratulacje! – Wykrzyknął do niego, a usta wygięły się w szerokim uśmiechu. Styl nie był aż tak ważny jak skuteczność, a tej nie dało mu się odmówić, skoro ostatecznie zdobył punkt. Wyglądało na to, że na razie remisowali, a Anunnaki wziął sobie do serca jego uwagi i przynajmniej próbował wcielić je w życie. Przeleciał parę metrów dalej, żeby rozruszać mięśnie, po czym znów wziął jeszcze większy zamach, żeby zwiększyć poziom trudności, i cisnął tłuczkiem w kierunku Pazuzu. Tym razem chłopak oberwał w ramię, ale poczynił pewien postęp, którego prawdopodobnie nawet nie zauważył. - Powtórzymy, ale chyba zaczynasz rozumieć o co chodzi. Ruch był w porządku, tylko trochę spóźniłeś reakcję. – Skomentował jego poczynania, po czym odłożył na razie swoją pałkę w pobliżu kufra. Zaraz po tym znów wzbił się w powietrzu i podleciał bliżej swego ślizgońskiego kumpla, żeby pomóc mu odpowiednio ułożyć sylwetkę w locie. – Pokażę Ci coś. – Uprzedził, żeby chłopak nie pomyślał sobie, że zamierza go bezkarnie zmacać… choć w gruncie rzeczy nie było to dalekie od prawdy. Następnie ułożył swoje dłonie po obu stronie żeber Anunnakiego, pochylając się nad nim i przechylił jego ciało najpierw w prawą stronę. Miotła od razu zareagowała, „wypuszczając” go we wskazanym kierunku. Przyszedł czas na obrócenie jego ciała w lewo z podobnym efektem. – Widzisz? Do tego naprawdę nie potrzeba dużo siły. A jak ruszasz się zbyt gwałtownie, to miotła zaczyna wariować. – Starał się przekonać go do swoich wskazówek, po czym odleciał nieco dalej. Szkoda, bo ta bliskość sprawiała, że w ogóle nie chciał go opuszczać. - Poćwiczmy sobie teraz slalom między pętlami. Najpierw powoli, a jak już będziesz gotowy, to włączę stoper. Jeśli chcesz rywalizować z Heaven, powinieneś się zmieścić w czasie poniżej 15 sekund. Zademonstruję. – Przedstawił mu kolejne ćwiczenia, po czym sam pomknął pomiędzy pętlami. Za pierwszym razem celowo leciał wolno, żeby Pazuzu mógł spostrzec jego ruchy. Potem pokazał mu to samo w o wiele szybszym tempie. – Nie śpiesz się. Po prostu powiedz, kiedy będziesz gotowy, to włączę stoper. – Dodał jeszcze, zajmując miejsce niedaleko. Tak, żeby mieć dobry widok na jego trening. Celowo wybrał takie zadanie, żeby zmusić Anunnakiego do wykonania wielu zakrętów na krótkim odcinku. Miał nadzieję, że ten się przyłoży i rzeczywiście będzie próbował wejść w nie nieco delikatniej, przy lżejszym skręcie ciała.
Szczek. Spojrzał na niego, mając zamiar ostrzec go swoim wzrokiem, ale widząc jego szeroki uśmiech uznał, że więcej ugra inną reakcją, więc nawet nieco rozbawiony wygiął usta w udawanym smutku i zaraz pokiwał głową, zmieniając ten gest w "not bad, not bad, Gallagher". Trzeba też przyznać, że poznając go lepiej pozwalał mu na nieco więcej, bo wiedział już doskonale, że nijak nie odzwierciedla to jego faktycznego poziomu szacunku, przez co to jego odszczekiwanie miało nawet jakiś urok. No, a przynajmniej często go bawiło. - Już teraz mógłbym z nią wygrać - skomentował jednak, żeby wyraźnie zaznaczyć, że nie ćwiczy z szacunku do umiejętności Dear. - Jest lepsza w quidditcha, ale nie ma do mnie cierpliwości, więc raczej popełni jakiś głupi błąd - wyjaśnił, przewidując dość pewnie przebieg meczu, czując się na tyle swobodnie przy Ślizgonie, by pozwolić sobie na takie komentarze. Zresztą nigdy nie przepuści okazji, żeby kolejnej osobie nakreślić, że Heaven jest puszczalską paranoiczką. - Ale miałbym większą satysfakcję, wiedząc, że wygram dzięki sobie, a nie przez nią - dodał po chwili, sam chyba dopiero uświadamiając sobie w czym tkwił problem. Zawsze ustawiał się tak, by z nią wygrywać, a nawet jeśli przegrywał, to warunki ustalał tak, by mimo teoretycznej przegranej, wciąż zyskać więcej od samej Dear. Coś takiego nie przy każdym udawało się uzyskać. A jednak przy Mattcie też jak na razie działało. Spojrzał na niego czujniej, pod wpływem tej myśli, przechylając nieco głowę w bok. - I dzięki Tobie - dodał powoli, poprawiając się i posłał mu uśmiech, chcąc zakorzenić w nim myśl, że powinien czuć się przy nim doceniany. Kolejna przynęta prowadząca do klatki. Skoro skończyli tę część zadania, mógł już puścić swój nadgarstek i wyprostować się wygodniej na miotle, ale nadal nie złapał się jej rękoma, chcąc najpierw przećwiczyć jeszcze raz balans. Poruszył się na boki, próbując zrobić to łagodniej niż wcześniej, ale ruchy wciąż były gwałtowniejsze niż to sobie zaplanował. Podniósł wzrok, gotowy zobaczyć to, co Gallagher chce mu pokazać, zaraz jednak spiął się, widząc, że ten zbliża się do niego zdecydowanie zbyt blisko. - Co Ty... - zaczął i urwał, niezbyt zadowolony, choć zazwyczaj nie miał problemu ze strefą komfortu. Mimo wszystko jednak świadomość orientacji Matta nie sprawiała, że czuł się z tą bliskością swobodnie, a przynajmniej w miejscu, gdzie ktoś mógł ich zobaczyć. Poza tym zawsze wolał sam zmniejszać dystans, by czuć większą kontrolę nad sytuacją i stopniem zażyłości. Uniósł wzrok na brązowe tęczówki, gotowy rzucić "Gdzie bez pytania z łapami, Gallagher", ale rozmyślił się w ostatniej chwili i rozprostował zmarszczone brwi, zdając sobie sprawę, że ten już się odsuwa. A on nawet nie zdążył się skupić na tym co próbował mu pokazać. - Na treningach ze Zjednoczonymi też się tak macacie, czy to taki bonus, bo i tak już widziałem Twojego renifera? - spytał, żeby zyskać sobie trochę czasu i spróbować powtórzyć ruch wymuszony przez Matta, póki mięśnie wciąż go pamiętały. Poruszył się tak jeszcze kilka razy, próbując złapać równowagę w tych zdecydowanie zbyt delikatnych dla niego ruchach, aż nie wyczuł w tym pewnej gładkości. Przyjrzał się uważnie trasie pokonywanej przez Matta i w końcu złapał się dłońmi miotły, pochylając się do przodu i podlatując w wyznaczone miejsce, wcześniej dla pewności robiąc drobny slalom, by zrobić małą rozgrzewkę przed zmianą ćwiczenia. Kiwnął na Matta, by ten odliczył mu czas do startu, po czym na jego znak ruszył przez wyznaczoną trasę, skupiając się na precyzji, a nie na szybkości. Dopiero gdy upora się w z równowagą, będzie w stanie myśleć o refleksie. Teraz przede wszystkim próbował wdrożyć w życie rady bardziej doświadczonego Ślizgona i musiał przyznać, że widział pewien postęp, bo o ile może i nie był zadowolony z dynamiki, to zaczynał czuć, że miotła reaguje dokładnie tak, jak to sobie zaplanował. Oczywiście z zadaniem poradziłby sobie nawet i wcześniej, skoro mógł znów trzymać się trzonka, ale na pewno nie zrobiłby tego tak równo, jak udało mu się teraz. - Masz mi coś jeszcze do pokazania? - spytał, poruszając zaczepnie brwią, ewidentnie rozbawiony, że to jego macanie faktycznie coś dało. Nawet jeśli do piętnastu sekund zabrakło mu całkiem sporo.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Jakkolwiek dziwnie by to nie wybrzmiało, Pazuzu z tą miną zbitego psa wyglądał przeklęcie uroczo. Na tyle, że aż chciało się do niego podfrunąć na miotle i objąć go mocno ramionami. Mimo tego Matthew uważał, że najlepiej wyglądał, kiedy przywdziewał na twarz wesoły uśmiech, który nieco ocieplał jego momentami nazbyt poważne i posępne oblicze. Pewnie spoglądał na niego za często, ale nie potrafiłby przez cały czas uciekać wzrokiem, kiedy pozostawał w towarzystwie kogoś tak przystojnego. Za samą facjatę można by mu przyznać miano hogwarckiego mistera, a do tego dochodziło przecież niezwykle umięśnione i zadbane ciało, o którym on – przez wzgląd na zbyt szybką przemianę materii – mógłby jedynie pomarzyć. Jadł naprawdę sporo, ale budowanie masy jakoś nigdy nie szło u niego w parze z kreowaniem rzeźby. Pokręcił ze zrezygnowaniem głową, początkowo mając wrażenie, że jego koledze zebrało się na przechwałki. Musiał mu jednak zwrócić honor, bo ostatecznie wypowiedź zdawała się mieć zupełnie inny dźwięk. Chłopak doceniał umiejętności Heaven, nawet jeżeli nie darzył jej szczególną sympatią. To dobrze, bo dobrał sobie całkiem silnego przeciwnika, którego zdecydowanie lepiej było nie lekceważyć. - Tu w sumie możesz mieć rację. – Odparł na jego słowa, pocierając palcami brodę w geście zastanowienia. – Kobiety mają chyba większy problem z oddzieleniem emocji od faktycznego zadania. – Dodał zaraz, próbując sobie wyobrazić pannę Dear w tym starciu. Ta dwójka nie pałała do siebie sympatią, więc nie wykluczał, że z wściekłości czy stresu dziewczyna popełni jakieś błędy, które przechylą szalę zwycięstwa na stronę Anunnakiego. Cieszył się jednak, że Pazuzu nie liczył jedynie na taki łut szczęścia, a faktycznie przyłożył się do pracy. Po pierwsze dlatego, że chciałby go widzieć w drużynie, w szczególności w roli drugiego z pałkarzy. A po drugie, dzięki temu mógł z nim razem poćwiczyć i miło spędzić popołudnie. - Dzięki. Mam nadzieję, że dołożę swoją cegiełkę do Twojej wygranej. – Rzucił z jeszcze większym uśmiechem, bo nie spodziewał się, że jego towarzysz obdarzy go takim komplementem i doceni jego pomoc. Nie przewidywał jednak również tego, w jaki sposób Anunnaki zareaguje na jego dotyk. Przez moment myślał nawet czy się nie odsunąć, ale skoro chłopak przestał stawiać opór, postanowił mu pokazać jak dokładnie powinien skręcać tułowiem, żeby zyskać lepszą kontrolę nad swoją miotłą. Poczuł jednak ciepło w okolicach swoich policzków, co najprawdopodobniej świadczyło o tym, że te lekko poróżowiały. Niekomfortowa sytuacja, przez którą mimowolnie zaczął zastanawiać się również nad orientacją swojego kolegi. Podobał mu się, ale czy w ogóle uważał mężczyzn za atrakcyjnych? Może był w stu procentach hetero? Zwykle potrafił to jakoś instynktownie wyczuć, ale w przypadku Pazuzu nie śmiałby nawet strzelać. Dobrze się z nim rozmawiało, ale jednocześnie niewiele zdradzał o sobie samym. To pytanie wywiercało mu teraz dziurę w głowie. - Gdybym miał zamiar Cię macać, to byś o tym wiedział. – Widział, że Anunnaki próbuje pogrzebać jego pewność siebie i zbić go z pantałyku, co właściwie w pewnej mierze mu się udało. Gallagher nie zamierzał się jednak tak łatwo poddawać. Chcąc zachować twarz, obrócił zaś to wszystko w żart. Tak było najwygodniej… i najbezpieczniej. Wpatrywał się jednak w oczy Pazuzu, nim ten przystąpił do ćwiczenia, jakby to z nich chciał wyczytać w co ten chłopak pogrywa. Momentami ich wymiany zdań zakrawały niemal o flirt, ale czy mogło chodzić wyłącznie o to, że był po prostu bezpośredni w takim dowcipkowaniu? Starał się na razie o tym nie myśleć, koncentrując uwagę na wspólnych ćwiczeniach. W końcu nie po to zaoferował pomocną dłoń, by teraz swojego ucznia kompletnie ignorować. Dał więc Ślizgonowi znak do startu, po czym odpalił stoper i obserwował jak wężowy chłopak zręcznie przelatuje pomiędzy kolejnymi pętlami. Jego ruchy niewątpliwie cechowały się większą subtelnością. Nadal jednak pozostawały stanowcze, a Anunnaki zaczynał łapać coraz lepszy kontakt ze swoją miotłą. Nie zmieścił się w piętnastu sekundach, ale i tak ten trening należało zaliczyć do udanych. Miał nawet skomplementować jego postępy, ale nie zdążył, kiedy do jego uszu dobiegło kolejne zaczepne pytanie. - Coś poza reniferem? – Odwzajemnił się tym samym, unosząc delikatnie prawą brew w zawadiackim uśmieszku. Nie no, nie mógł być w stu procentach hetero. Nie było takiej możliwości. Chyba? – Nad czasem zaraz jeszcze popracujemy, a teraz chciałbym żebyś zrobił jeszcze ostatni przelot, ale bez dotykania rękojeści miotły. Tak jak w grze z tłuczkami. – Wyjaśnił mu ostatnie ćwiczenie, po czym gestem wskazał, by zaczekał. Potem sam podleciał do pętli i zademonstrował mu jak powinno to wyglądać. Delikatne skręty tułowia, nogi w pozycji niemalże nieruchomej. Palce u dłoni celowo splótł na plecach na dowód tego, że nie są mu potrzebne do ustabilizowania tego ósemkowego lotu.
To nie tak, że nie dostrzegał na sobie wzroku Matta, który o ile teraz, podczas ćwiczeń, był oczywisty, tak podczas ich normalnych spotkań mógł wydać się dość intensywny. Nie zwracał na to większej uwagi, bo zwyczajnie zazwyczaj zakładał, że podobał się większości znanych mu osób. Nawet jeżeli ktoś nie był nim poważnie zainteresowany, to i tak ludzie po prostu instynktownie doceniają chociażby jego wyrzeźbioną sylwetkę. Taki już urok prostych umysłów, że piękno przyciąga ich uwagę. A on przecież miał świadomość, że trenuje po to, by osiągnąć perfekcję, święcie przekonany, że i tak wygląda już lepiej od większości rzeźb Michała Anioła. Nie bez powodu na Halloween przebrał się za rzeźbę greckiego boga. Klasyczne piękno, symetria, zadbana sylwetka - przemawiało to do niego estetycznie, a lista takich rzeczy była niewiele dłuższa, jeżeli odjęło się z niej zabytki, antyki i artefakty. - Ostrzegasz zanim zaczniesz działać? - zapytał, nie mogąc powstrzymać krótkiego śmiechu, gdy przeniósł wzrok na Matta, powstrzymując się od komentarza powątpiewającego w to, że wcale nie miał zamiaru go macać, a nawet zduszając w sobie chęć udowodnienia i jemu i sobie, że gdyby tylko go do tego sprowokował, to ten bez zastanowienia by to zrobił. - To chyba nie jest zbyt efektywny system - dodał, teraz już autentycznie ciekawy czy Ślizgonowi na taką taktykę w ogóle udaje się cokolwiek ugrać. Pamiętając jego oburzenie na kondomiarza z baru, to mógłby nawet sądzić, że jest prawiczkiem. Gdyby nie fakt, że jeszcze w tym semestrze szlajał się z tamtym Puchonem. Po takim pchlarzu, to to raczej należałoby podejrzewać, że mógł się czymś zarazić. Pod wpływem tej myśli warga drgnęła mu nieznacznie z obrzydzenia, więc skupił myśli na swoim zadaniu. - Nie wiem jak Twój renifer miałby mi pomóc w quidditchu - odpowiedział, prostując się, by złapać w ten sposób równowagę, krzyżując ręce na klatce. Zupełnie jakby przed chwilą sam nie prowokował go, do zinterpretowania w ten sposób jego słów. Dobrze by było, żeby uwierzył, że to jego mózg podsyła błędną interpretację zachowań. Nie chce przecież podważać swojej opinii hetero. Zaraz jednak ustawił się w odpowiednim miejscu, a po przyjrzeniu się popisom Gallaghera sam splótł dłonie, tak jak zrobił to podczas pierwszego ćwiczenia i dał znać chłopakowi, by włączył stoper. Nie był pewien czy to kwestia odpowiedniego rozgrzania się poprzednimi ćwiczeniami, znajomość już raz pokonanej trasy czy faktycznie po prostu coś kliknęło mu w mózgu, ale czuł, że faktycznie ma o wiele większe panowanie nad miotłą. Chciał tym razem skupić się na prędkości, zakładając, że bez rąk i tak nie zrobi tego z odpowiednią płynnością, ale nawet tym zaskoczył się pozytywnie, czując większą kontrolę przy zakrętach. Oczywiście nadal daleko było mu do zawodowej perfekcji, ale zadowalała go wyczuwalna zmiana między początkiem ich treningu, a obecnym stanem. Podekscytowany tym odkryciem rozplótł dłonie, łapiąc się miotły i od razu podleciał do Matta, by zatrzymać się koło niego, nachylając się w stronę stopera, jakby czekanie na słowną odpowiedź miałoby trwać za długo.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Domyślał się, że Pazuzu jest już przyzwyczajony do tych wszystkich spojrzeń pełnych podziwu, puszczających oczko albo wręcz wygłodniałych. Sam też w sumie należał do grona dość przystojnych chłopaków, więc często czuł na sobie czyiś wzrok. Właściwie zupełnie mu to nie przeszkadzało, jeśli ktoś nie był względem niego nachalny, choćby tak jak adorator z pubu z karaoke. Wręcz przeciwnie, raczej miło łaskotało to jego ego, bo wiedział wtedy, że praca nad własnym ciałem nie idzie wcale na marne. Z Anunnakim – z uwagi na wypracowaną przez niego sylwetkę i raczej dość uniwersalny typ urody – z pewnością nie mógł się jednak równać. Może faktycznie chłopak niósł za sobą piękno i symetrię podobną do rzeźb greckich bogów i herosów? - Eh, Pazuzu. – Tym razem jednak zmarszczył brwi, wzdychając ciężko w duchu. Jego ślizgoński kolega momentami stawał się naprawdę trudnym partnerem do dyskusji. – Nie powiedziałem, że ostrzegam. Jak sam zauważyłeś, byłoby to mało skuteczne rozwiązanie. Ale gdybym miał zamiar macać, to uwierz, że dotykałbym Ci… – Przerwałby, jakby nie chcąc użyć tego zaimka, żeby jego wypowiedź nie wybrzmiała nazbyt bezpośrednio. Sęk w tym, że wyrzucenie go z szyku zdania wcale nie zmieniało jego sensu. – …w zupełnie inny sposób. – Dokończył, uśmiechając się przy tym wymownie. Wówczas na pewno nie ograniczyłby się w swych ruchach do okolic żeber i już dawno pogrzebałby tę przesadną delikatność, którą próbował chłopakowi wpoić podczas dzisiejszego treningu. Ot, wodziłby dłońmi po całym jego ciele, czerpiąc z tego jak najwięcej dla siebie, ale i jak najwięcej przyjemności dając przy tym swemu partnerowi. Zapędził się w swych fantazjach, zdawał sobie z tego sprawę. Być może właśnie dlatego tak prędko odfrunął, by zademonstrować Pazuzu kolejne stające przed nim wyzwanie. Obawiał się również tego, że jego policzki znów poróżowieją na skutek tych daleko idących wyobrażeń, chociaż nic takiego się chyba nie wydarzyło. Nie czuł zbierającego się na twarzy ciepła, co raczej świadczyło o tym, że udało mu się – tym razem – uniknąć niekomfortowej dla niego reakcji własnego organizmu. - To też trening. – Odezwał się w odpowiedzi dopiero wtedy, kiedy Anunnaki ponownie wspomniał o jego reniferze. Szlag by to… takimi tekstami kusił go coraz bardziej, tym samym sprawiając, że jego myśli zaczynały krążyć po zdecydowanie niebezpiecznych rejonach. Nie chcąc jednak zdradzać swoich emocji, słowa przybrał w żartobliwy ton, nienasuwający wobec niego żadnych podejrzeń. A nawet jeśli jakieś podejrzenia nasuwał samym swym zachowaniem, dzięki takiemu zabiegowi mógł się łatwo wybronić z potencjalnych zarzutów. Patrzył jak Pazuzu splata dłonie na plecach, a zaraz po tym przystępuje do wyznaczonej trasy. Stoper wybijał kolejne sekundy, ale Matthew nie ukrywał, że Ślizgon poczynił tego popołudnia ogromne wręcz postępy. Obrał naprawdę niezłą prędkość, która sama w sobie utrudniała przecież utrzymanie kontroli nad miotłą. A jednak Anunnaki panował nad nią, unikając zbędnych, przypadkowych manewrów. Nadal wiele brakowało mu do perfekcji, ale ku zaskoczeniu Gallaghera, zdążył przekroczyć sztucznie ustaloną przez nich linię mety tuż przed upłynięciem piętnastu sekund. Chciał mu właśnie o tym powiedzieć, kiedy uświadomił sobie, że niecierpliwy uczeń zwisa w powietrzu tuż obok niego. Wskazał mu więc tylko na liczbę wyświetlaną na ekranie. - Chyba właśnie odkryłeś w sobie nowy talent. – Mruknął z entuzjazmem, przysięgając sobie, że teraz to mu nie daruje, niezależnie od jego wyniku zakładu z Heaven. Ślizgońska drużyna potrzebowała nowych zawodników, a już szczególnie takich, którzy w mig łapali wszystkie uwagi. – Wiesz co… spróbuj jeszcze raz przelecieć tę trasę, już bez żadnych udziwnień, koncentrując się tylko na szybkości. Potem możemy kończyć, jak na jeden dzień i tak sporo zrobiliśmy. – Zaproponował mu kolejną próbę, bo sam był ciekawy jak mu ona wyjdzie. Ostatni wynik dobrze rokował, więc chciał się przekonać czy Pazuzu uda się uciąć jeszcze kilka cyferek na stoperze. - Ah, spróbuj nieco mocniej pochylić się nad swą miotłą. – Dodał jeszcze na odchodne, a raczej na odlotne, zanim jego kolega podjął się ponownego slalomu między pętlami. Wiedział, że w ten sposób dodatkowo podniesie tempo lotu, a skoro była tu już ostatnia próba, to i jemu zależało na wykręceniu jak najlepszego rezultatu.
Nie był do końca pewien czy nagła bezpośredniość Ślizgona bardziej go zdziwiła czy oburzyła, ale na pewno nie było mu do śmiechu, bo właśnie uświadomił sobie, że dał mu za dużo swobody, przez co ujadał coraz bezczelniej. Niby kusiło go przymknąć na to oko, podroczyć się z nim dalej, samemu czerpiąc z tego przyjemność, a jednak zupełnie nie rozumiał skąd w nim takie pobudki i uciszał je skutecznie, bo o ile coś takiego było dopuszczalne, gdy byli sami, tak jeżeli teraz by go do tego zachęcał, to kto wie, może palnąłby coś podobnego przy innych i wtedy musiałby zareagować zdecydowanie brutalniej, by obronić swoją pozycję heteroseksualnego samca alfa. Wyciągnął więc dłoń w jego stronę, celując w niego ostrzegawczo palcem, zupełnie jakby upominał małe dziecko i rzucił stanowczo "Pierwsze ostrzeżenie, Gallagher", chociaż chyba przez fakt, że nie było przy nich żadnych świadków, nie udało mu się do końca ukryć rozbawienia, więc kąciki ust drgnęły mu zdradziecko. Założył, że chłopak nie jest na tyle głupi, by nie zrozumieć w czym konkretnie widzi problem. Jasne, mogą udawać, że wyjaśniali sobie właśnie, że nie zamierza go macać, ale nie byli dziećmi, więc przekaz był zrozumiały, nawet i bez tego wymownego uśmiechu. Nie tak dużo później okazało się jednak, że Matt wcale nie wziął jego upomnienia na poważnie, więc słysząc jego komentarz tym razem spojrzał na niego chłodniej, marszcząc lekko brwi i warknął "Drugie ostrzeżenie". Niech lepiej nawet nie próbuje się tłumaczyć, że wcale nie miał tego na myśli, bo wtedy naprawdę będzie musiał mu przyłożyć za myślenie, że jest idiotą. Zboczony jamnik. Cała ta irytacja zniknęła jednak pod wpływem zadowolenia ze swoich postępów, więc pomyślał nawet, że wypadałoby pochwalić swojego trenera za dobre rady i załagodzić nieco to końcowe oschłe potraktowanie. - Albo po prostu potrzebowałem lepszego trenera od Dear - skomentował, nieco tracąc koncentracje na pochwaleniu Matta, na rzecz zjechania Heaven. Ale wciąż był to komplement, prawda? W jego ustach na pewno. Przeciągnął się i zaczął rozciągać mięśnie ramion, zaczynając odczuwać lekki dyskomfort, związany z wykonywaniem ćwiczeń, które wymagały nieco innej pracy mięśniowej, niż te, które wykonuje standardowo. W pewnym sensie nawet go to cieszyło i na pewno będzie obserwował uważnie czy doliczenie treningów quidditcha wpłynie pozytywnie na rozbudowanie jego rzeźby, z drugiej jednak czuł, że nogi koniecznie potrzebują już przerwy, nieprzyzwyczajone do tak długiego czasu na miotle. Nie był by jednak sobą, gdyby się do tego przyznał i nie przyjął ostatniego wyzwania - zakładając zresztą w typowej dla siebie pysze, że jedno okrążenie w tę czy w drugą stronę nie zrobi różnicy. Stać go na więcej. Nie da się ukryć, że faktycznie chciał też sprawdzić czy zastosowanie nowej rady i pokonanie trasy w pełni swojego obecnego potencjału poskutkuje lepszym wynikiem. Pochylił się więc, wystrzeliwując na trasę tuż po sygnale od Matta, w szybkości swoich ruchów tracąc jednak nieco z nauczonej dziś delikatności, przez co miotła znów zbuntowała się gwałtownie, zawisając w powietrzu trzonkiem w dół. Poczuł jak siła nagłego zatrzymania wygrywa z wziętymi z zaskoczenia i zmęczonymi mięśniami nóg, wysuwając spomiędzy nich miotłę, przez co wykonał obrót w powietrzu i zawisł trzymając się dłońmi jej krańca. Sprzęt chyba wziął to za komendę, bo zamiast utrzymać się w powietrzu, pomknął w dół razem z nim, więc niewiele myśląc, puścił go, woląc uwolnioną w ten sposób dłonią sięgnąć po różdżkę w próbie wyratowania się przed upadkiem jakimś zaklęciem.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Jego nagła bezpośredniość? Wolałby nie przypominać, kto tutaj kazał wcisnąć mu na siebie stringi z reniferem i kto usilnie powracał do tamtego zdarzenia, kiedy tylko nadarzyła się ku temu dobra okazja. Nie oszukujmy się, nie pozwalałby sobie na pewno na taką swobodę i tak dwuznaczne wypowiedzi, gdyby nie fakt, że to właśnie Annunaki często był ich inicjatorem. Prowokował go do coraz śmielszych kroków, a ich rozmowy niekiedy naprawdę wybrzmiewały jak flirt albo jak słowne utarczki starego, dobrego małżeństwa. Matthew nie krył więc zdziwienia, kiedy jego towarzysz wycelował w niego palcem, informując go, że to „pierwsze ostrzeżenie”. Pierwsze ostrzeżenie przed czym i właściwie dlaczego urwał tę rozmowę, skoro wcześniej sam był skory do takich żarcików z seksualnym podtekstem? Oczywiście na tyle głupi, żeby nie zrozumieć, że chodziło o to pozorne macanie nie był, ale jakoś trudno było mu się zorientować w sytuacji. Myślał, że to dalsza część jakiej dziwnej gry, w którą zaczęli pogrywać i to z tego względu nie wziął na poważnie jego upomnienia. Zresztą… jego pytanie nawiązujące do pokazywania renifera sprawiało, że chłopak sam się dopraszał takiej odpowiedzi. A jednak tuż po niej nastąpiło ostrzeżenie oznaczone numerem dwa i w tym momencie Gallagher już zupełnie zgłupiał. Zaczął się zastanawiać o co mu tak właściwie chodzi, a w jego głowie znów roiło się również od miliona pytań o jego orientację. Czy istniała jakakolwiek szansa, że mu się podobał? Ot, choćby odrobinę? Typowy heteroseksualny samiec alfa niby mógłby pozwolić sobie na takie teksty bez obawy o swoją pozycję, ale jednocześnie jakoś mu to do Pazuzu nie pasowało. Jego uśmiech podczas tej wspólnej wymiany zdań wydawał się aż nazbyt szczery i wesoły. Wiedział, że nie powinien robić sobie żadnych nadziei, ale chyba właśnie zdał sobie sprawę z tego, że już za późno na takie przemyślenia. Ślizgon wizualnie podobał mu się od zawsze, ale teraz, kiedy tak miło spędzali wspólne popołudnia czy wieczory zaczynał chyba myśleć o nim w inny sposób. To nie było z kolei bezpieczne, jeżeli rzeczywiście jego kolega zainteresowany był wyłącznie przedstawicielkami płci pięknej. Zamyślony nawet nie odpowiedział na komplement Anunnakiego. Skinął jedynie głową i dał mu znak do startu, ponownie odpalając przycisk „start” w swoim stoperze. Problem tkwił w tym, że nie do końca skoncentrował się nawet na kolejnym wykonywanym przez Pazuzu ćwiczeniu, a przez to nie zdążył w porę zareagować. Kiedy podniósł wzrok i spojrzał w kierunku swojego kolegi, ten wyrwał akurat zbyt mocno do przodu, przez co jego miotła postanowiła odmówić współpracy. Widział jak chłopak próbuje odzyskać kontrolę nad lotem, ale wtedy wykonał obrót w powietrzu i zawisł w powietrzy, trzymając się dłońmi krańca miotły. Matthew ruszył z miejsca, żeby mu pomóc i całe szczęście, bo chwilę później Anunnaki wraz ze swoim sprzętem mknął z zawrotną prędkością w dół. Puścił trzonek, ale nie oszukujmy się, trudno było przewidzieć, czy zdąży rzucić jakiekolwiek sensowne zaklęcie nim uderzy o twarde podłoże. - Psidwaka krew. – Przeklął na głos, frunąc w jego kierunku. Nie było to przekleństwo, którego często używał, ale że usłyszał je wcześniej z ust Pazuzu, powtórzył je w nerwach bezmyślnie. Podkręcił tempo na tyle, na ile mógł, by wreszcie pochwycić chłopaka w locie i objąć swym ramieniem. Dobrze, że jego umiejętności miotlarskie pozwalały mu na prześcignięcie Anunnakiego. Kłopoty pojawiły się natomiast na innym polu. Ciężar umięśnionego ciała Ślizgona, jak i prędkość sprawiały, że Matthew nie mógł ich zatrzymać, choćby próbował z całych swoich sił. W końcu obaj runęli więc na ziemię. Obaj, choć to Gallagher rypnął plecami o ziemię i głośno jęknął z bólu. Co więcej Pazuzu nadal na nim leżał, więc trudno było mu nawet wziąć głębszy oddech i rozprostować poobijane kończyny - Żyjesz? – Zapytał dopiero po dłuższej chwili milczenia, kiedy jakoś doszedł do siebie. Nie to, że akurat w tym upadku to raczej on oberwał mocniej. – Złaź ze mnie, bo mnie udusisz. – Dodał więc zaraz nieco bardziej stanowczym, choć ochrypłym tonem, gdy dotarło do niego co tak naprawdę się wydarzyło. Nadal był obolały, ale na jego twarzy nadal gości subtelny uśmiech. Nie ukrywał bowiem, że w innych okolicznościach chętnie widziałby go właśnie nad swoim ciałem. W innych okolicznościach chętnie również podniósłby swoją głowę, by złożyć na jego pełnych ustach delikatny pocałunek. W innych okolicznościach…
Sytuacja może i daleka była od bezpiecznej i spokojnej, ale wbrew pozorom, on też daleki był od paniki, chociaż w jego ruchach widoczny był pośpiech, który mógł zostać odebrany za nerwowy. Nie oszukujmy się, nie myślał w tej chwili chłodno, ale potrafił działać odruchowo, bezgranicznie ufając swojemu instynktowi, który pozwalał reagować odpowiednio szybko, wystarczająco poprawnie, nie musząc czekać na kalkulacje mózgu. Nie da się jednak ukryć, że była to dla niego dość nowa sytuacja, a jego różdżka w kryzysowych sytuacjach reagowała raczej zaklęciami defensywnymi, a nie jakimikolwiek obronnymi. Nie zdążył sobie jednak w pełni uświadomić, że tym razem, zaradny Anunnaki, miałby sobie nie poradzić i grzmotnąć o ziemię, łamiąc się niczym przewrócona grecka rzeźba, bo poczuł uderzenie zdecydowanie zbyt wcześnie, by oznaczało to spotkanie z gruntem. Pod wpływem działań Matta bardziej to Ślizgon na miotle zmienił swój tor lotu, niż on sam, a jednak zahamowało to wystarczająco prędkość spadania, by, może niezbyt delikatnie, ale mimo gwałtowności względnie bezpiecznie zderzyli się z ziemią. Zapewne skrzywiłby się z bólu, gdyby nie adrenalina w połączeniu z zadowoleniem, gdy do jego uszu dotarł bezwstydnie głośny jęk Matta. Zaraz przemknęło mu przez myśl, że chętnie sam by wywołał całą ich serię, choć zapewne pomyślał o czymś nieco odmiennym od tego, o czym mógł pomyśleć leżący pod nim Ślizgon. Mimowolnie jednak uśmiechnął się pod wpływem tej myśli i unosząc się wbił niby to przypadkiem łokieć w jego żebro, by sprawdzić czy zajęczy dla niego jeszcze raz, rzucając przy tym niewinne "Jesteś cały?" - Trzecie ostrzeżenie, Gallagher - wymruczał z lekkim uśmiechem, mrużąc przy tym oczy, gdy tylko usłyszał jakąkolwiek reakcję, traktując przyznanie się do nieczystości swoich myśli jako wystarczające podziękowanie za uratowanie go z tej nieciekawej dla jego kości sytuacji. Wstał, najpierw otrzepując się ze śniegu, a dopiero później łaskawie wyciągając dłoń w stronę Matta, by pomóc mu wstać. Jego błyskawiczna reakcja, zamortyzowanie upadku własnym ciałem, więc jakby nie patrzeć poświęcenie się dla jego komfortu... Tak, zdecydowanie go to zainteresowało. - Należy Ci się jakaś kolacja - zauważył, nie proponując, nie pytając a stwierdzając fakt i jednocześnie nie przyjmując odmowy, choć nie spojrzał przy tym na Ślizgona, by przypadkiem przez wciąż majaczący na jego twarzy uśmiech nie uznał tego za ofertę randki. A jednak bawiła go świadomość, że takie zdanie po odliczeniu trzech ostrzeżeń, powinno nasunąć jednoznaczne wnioski. Miał dość latania na dzisiaj, choć musiał przyznać, że był bardziej zadowolony z efektów tego treningu, niż mógłby się tego spodziewać dwie godziny wcześniej. Ponaglił go gestem, zgarniając wspólnie cały przyniesiony z nimi sprzęt i udali się do schowka na miotły, by odnieść wypożyczone rzeczy na miejsce.
|zt x2
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Pogoda nie była zbyt sprzyjająca, ale Scarlett i tak postanowiła wypełznąć na spacer. Większość uczniów i nauczycieli wyjechała na ferie, dlatego po dłuższym zastanowieniu zdecydowała się przejść w stronę szkoły. Ze względu na ten zbiorowy wyjazd, mniej prawdopodobne było, że natknie się na kogoś spacerując po błoniach, niż gdyby miała chodzić ulicami magicznej wioski, w której mieszkała. Pasowało jej to. Puchonka zawsze stroniła od większych tłumów, w których, ze względu na problemy emocjonalne, czuła się wyjątkowo wyobcowana. Spacerując po wyjątkowo wyludnionych błoniach, Craven zawędrowała na łąkę w pobliżu Zakazanego Lasu. Szła powoli, nucąc i rozglądając się, czy w pobliżu nie ma przypadkiem jakiegoś zwierza. Mimo tylu lat nauki, podczas których musiała czasem zajmować się różnymi stworzeniami, nadal nie potrafiła się do niech przekonać i czuła w ich obecności irracjonalny wręcz niepokój lub strach. Głos miała niezły, a że w pobliżu nie widziała nikogo, po jakimś czasie nucenie zmieniło się w cichy śpiew, a potem zaczęła śpiewać już normalnie. Były to mugolskie piosenki, ale nie przejmowała się tym. W końcu przez ponad połowę swojego życia żyła jak mugol. Lubiła ich kulturę. Po jakimś czasie, znudzona chodzeniem w kółko, przysiadła na jakimś kamieniu. Wyciągnęła z kieszeni żelki i, nadal nucąc, zaczęła je podżerać. Cóż poradzić - Scar była wiecznie głodnym stworzeniem. W pewnej chwili usłyszała jednak czyjeś kroki. Zamarła wpół słowa. Odwróciła się w stronę, z której dochodziły kroki, aby zobaczyć, kto, tak jak ona, wybrał się tego dnia na spacer po błoniach.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
To prawda, że okolica była cicha i wyludniona. Większość osób przebywała na zimowych feriach i Christopherowi właściwie to odpowiadało, dzięki temu miał sporo czasu na naukę, na wykonywanie swoich zadań, na sprawdzanie tego, czego nie mógł zrobić, gdy w okolicy kręcił się tłum uczniów i studentów, którzy wiecznie mu w czymś przeszkadzali. Był zadowolony, bo dzień wcześniej uporał się z naprawami boiska, które teraz było gotowe na nadchodzący sezon, zaś Walsh nie powinien zgłaszać co tego żadnych uwag. Wiedział doskonale, że musi napisać list do profesora, ale odsuwał to w czasie, tym bardziej po tym, jak otrzymał arbuza i od tej pory podejrzewał mężczyznę o robienie sobie z niego żartów. Jeszcze większych, niż do tej pory. Na razie jednak odsunął to na bok, bo luty dobiegał już końca i przyszła pora, by porządnie zająć się tym, co go otaczało. Nic zatem dziwnego, że rano zabrał się za pierwsze działania w ogrodzie warzywnym. Musiał usunąć liście, które zostawił jesienią na grządkach, by stanowiły dla warzyw odpowiednią ściółkę. Przeniósł je później do kompostownika, gdzie powinny powoli obumierać. Ponieważ nadal było zimno, mróz jeszcze trzymał, udał się do szopy po włókninę, żeby przykryć nią starannie sałatę, kalarepę, rzodkiew i szpinak, który zaczął dopiero co hodować i zdecydowanie nie chciał, by się zmarnował. Tak samo jak dynie, o które koniecznie musiał dbać, bo chciał radzić sobie z nimi jak najlepiej, żeby na Noc Duchów były odpowiednie wielkie, pokaźne i groźne. Wiedział doskonale, że to nie tylko magiczne osłony i pilnowanie tego majdanu da efekty, ale zwyczajna, brudna robota, którą właściwie uwielbiał. W przeciwieństwie do niektórych wcale nie obawiał się, że praca w ziemi może go jakoś zniszczyć, zmęczyć, czy zniesmaczyć. Po prostu ją uwielbiał i czuł się doskonale, kiedy mógł się jej poświęcać. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że już od jakiegoś czasu zajmował się także rozsadem innych warzyw, o jakie dbał jak należy, by później mogły zasilić kuchnię. Sam nigdy w życiu by tego nie przejadł, a nie hodował tego dla ozdoby. Robił to także dla własnej przyjemności, ale głównie skupiał się na potrzebach zgłaszanych mu przez skrzaty, które lubiły wykorzystywać warzywa i owoce pochodzące prosto z upraw pod zamkiem. To jednak nie było wszystko, musiał bowiem koniecznie sprawdzić stan zimozielonych roślin w okolicy, by przypadkiem nie narazić ich na zniszczenia. Co prawda nadal panowała zima, ale słońce zaczynało już robić swoje, wołając jednocześnie o wiosnę, Christopher wolał więc dmuchać na zimne, niż później tłumaczyć się z wypalonych dziur w roślinności, czy innych, podobnych głupot, jakie zapewne spędzałyby mu sen z powiek. Skoro nie umiał zajmować się zwyczajnymi krzewami, co stałoby się z tymi magicznymi? Tego zdecydowanie chciał uniknąć! Szykował się już również do posadzenia tojadu, miłka i goryczki, które miały zasilić roślinność w okolicach mostu wiszącego, chociaż w głównej mierze powinien skupić się teraz na rozsadzie, chociażby petunii i lobelii, które miały trafić wkrótce do Kwiecistego Ogrodu, gotowego już na to, by ponownie zachwycać swoim pięknem. Torf pomagał, róże miały się świetnie, Christopher był zatem pewien, że wszystko będzie dobrze, a wraz z nadejściem wiosny, okolica stanie się odpowiednio piękna, na co liczył z całego serca. I pewnie nadal przesadzałby kwiaty, pilnując, by miały się jak najlepiej, gdyby nie to, że został powiadomiony, iż jeden z żabertów nieoczekiwanie uciekł ze swojego legowiska. To zaś nie były przelewki, bo zwierzę było przyzwyczajone do innego środowiska i temperatur, należało zatem jak najprędzej je znaleźć i zabrać ze sobą, by trafiło do własnego legowiska. Wędrując za zwierzęciem, czy raczej szukając jego śladów, trafił w końcu na łąkę w okolicach Zakazanego Lasu, gdzie spostrzegł dziewczynę, którą chyba nawet kojarzył, ale zdecydowanie nie znał jej imienia. Chciał ją już zapytać, czy może nie widziała tutaj zbłąkanego stworzenia, kiedy sam spostrzegł żaberta, siedzącego sobie na jednym z drzew. Nie wyglądał na zbyt szczęśliwego, a obecnie wpatrywał się w niczego nieświadomą studentkę, która co prawda nie miała szans na to, by paść jego ofiarą, ale niewątpliwie należało zwrócić jej uwagę i przestrzec przed tym, by nie wykonywała gwałtownych ruchów. Mimo wszystko Christopher nie chciał, by bąbel na czole żaberta przybrał szkarłatną barwę. Jeśli uzna ich za niebezpieczeństwo, to nie będzie już tak wesoło, ostatecznie stworzenie to miało mimo wszystko dość ostre zęby i chociaż żywiło się małymi jaszczurkami oraz ptakami, zaś ataki na ludzi nie były raczej zbyt znane, gajowy zdawał sobie sprawę, że w krytycznej sytuacji żabert po prostu zacznie się bronić. - Dzień dobry - odezwał się spokojnie do dziewczyny, podchodząc do niej tak, by zasłonić magiczne stworzenie i udawać, że w ogóle nie zwraca na nie uwagi. - Za mną za drzewie siedzi żabert, którego muszę tutaj sprowadzić, chciałem więc ostrzec, żebyś przypadkiem nie wykonywała zbyt gwałtownych ruchów - powiedział jeszcze, równie spokojnie, bo w końcu nie chciał wywołać u niej jakiejś paniki, czy czegoś podobnego. Chciał jednak, by zdawała sobie sprawę z tego, w jakiej obecnie są sytuacji. Bo jak zareagowałaby, gdyby nagle zaczął wspinać się na drzewo albo robić coś podobnego, bez żadnego me ani be?
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Ciężko powiedzieć, by Scarlett była wielką miłośniczką przyrody, lecz przebywanie na świeżym powietrzu, z daleka od tłumów ludzi, uspokajało ją. Szkoła i ciągłe spotkania z rówieśnikami na pewno nieco ją uspołeczniły, lecz dziewczyna nadal pozostawała samotniczką lubiącą samotne wypady. Lubiła też słyszeć szum drzew. Najpewniej to był jeden z powodów, dla których instynktownie skierowała się w stronę błoni i Zakazanego Lasu. Miło było spędzić trochę czasu poza mieszkaniem czy sklepem, w którym pracowała. I choć perspektywa spotkania tu przypadkiem jakiegoś zwierzęcia była przerażająca, to musiała trochę odetchnąć od tej monotonii. To, że miała problemy emocjonalne nie oznaczało, że była jakimś ludzkim robotem. Wyjście z domu i spędzenie czasu na łące było dobrym pretekstem, by trochę pomyśleć o życiu. Śpiewanie pomagało jej jedynie się skupić. Czasem nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Rzuciła szkołę na rok, by móc poszukać swojej rodziny. Teraz nie dość, że miała ten rok w plecy, to jeszcze nikogo nie znalazła, a jedynie zdenerwowała sporo ludzi, których podczas tych poszukiwań wypytywała o jakiekolwiek informacje. I nadal nie wiedziała, kim jest, kim chce być. Nie chciała całe życie pracować w sklepie, ale innego pomysłu tak naprawdę nie miała. Miała nadzieję, że jednak znajdzie jakiegoś krewnego, bo przecież czasem niektórzy wybierając swoją ścieżkę zawodową wzorują się na swoich rodzicach. Gdy tak o tym wszystkim myślała, czuła się jeszcze bardziej samotna niż normalnie. I właśnie takie żałosne, egzystencjalne rozważania przerwało jej przybycie gajowego. Bo mężczyznę rozpoznała, gdy tylko go dostrzegła. Zmarszczyła brwi, gdy się zbliżał, ale nic nie powiedziała. Miała jedynie nadzieję, że nie rozdeptała przypadkiem jakiejś roślinki. Nie lubiła zwierząt, ale do roślinek nic nie miała. - Dzień dobry... - odpowiedziała na powitanie, odwracając się powoli w stronę mężczyzny. A słysząc jego następne słowa jedynie otworzyła szerzej oczy. - Och... - wykrztusiła, czując, jak nagle podskoczyło jej ciśnienie. Przez dłuższą chwilę nie była zdolna powiedzieć nic więcej, bo jakaś gula nagle stanęła jej w gardle. Gajowy nie musiał obawiać się, że Scar nagle zacznie podskakiwać albo biegać w kółko. Nie wiedziała nawet jak wygląda wspomniane zwierzę, ale ze strachu i tak nie mogła się ruszyć. Zacisnęła jedynie dłonie, wbijając sobie paznokcie w skórę. Ból w takich chwilach pomagał. I nagle przez głowę przeleciała jej myśl, że skoro siedzi na drzewie, to może to być jakiś PTAK. Gula w gardle zrobiła się jeszcze większa, ale Scar zacisnęła pięści jeszcze mocniej, a nowa fala bólu pomogła jej się nieco opanować. Przełknęła ślinę i zmusiła się do mówienia. - Proszę, niech pan powie, że to nie jest żaden ptak albo kurczako-podobny zwierzak - jęknęła, wbijając błagalne spojrzenie w gajowego. Jeśli dzisiaj będzie musiała przeżyć spotkanie z żywym drobiem, to na pewno będzie musiała strzelić sobie coś mocniejszego na ukojenie nerwów.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Czasami trzeba było kogoś, na kim można było się wzorować i za kim można było podążać, a czasami było to zupełnie niepotrzebne obciążenie, które jedynie co robiło, to ciągnęło człowieka w dół. Niczym kamień młyński u szyi, nie dało się wtedy zatrzymać, nie dało się powiedzieć, że ma się dość i chce się zawrócić, chyba że mimo wszystko nagle ktoś był w stanie przejrzeć na oczy. To akurat spotkało Christophera, który podążał naprawdę długo ścieżką wyznaczoną przez Charliego, aż w końcu ocknął się i dotarło do niego, że to nie jest absolutnie coś, co chciałby robić. On, jako medyk? Nie, to byłby kiepski żart, to powinien pozostawić tym, którzy się na tym znali i naprawdę tego chcieli, to było coś zbyt wielkiego i ważnego, żeby tak po prostu decydować sobie, że zobaczy się, co będzie dalej. Znalezienie własnej, bezpiecznej przystani, zajęło gajowemu naprawdę wiele lat, ale kiedy ją znalazł, poczuł się niemalże tak, jakby wrócił znowu do domu dziadków, jakby znalazł się pomiędzy wszystkimi tymi roślinami, jakie porastały ich ogród, jakby znowu miał domek na drzewie i doskonale wiedział, że każdy kolejny dzień będzie równie wspaniały, co mijający czas. Oczywiście, nie lubił dużych skupisk ludzkich, uczniowie i studenci często go onieśmielali, kiedy było ich więcej niż pięciu na raz, ale mimo wszystko jakoś się trzymał w Hogwarcie, wędrował ścieżkami Zakazanego Lasu, których nikt nie znał, pracował wtedy, gdy młodzi mieli zajęcia, a później przemykał się gdzieś w tajemnicy, tam, gdzie ich spojrzenia nawet nie sięgały. Odpowiadało mu to i nawet nie zwracał uwagi na jakieś potencjalne plotki, bo po prostu były tym, co puszczał mimo uszu. Jeśli coś mu nie odpowiadało, w cudowny wręcz sposób stawał się nagle głuchy, co mogło szokować, ale jednocześnie pozwalało mu spokojnie iść przez życie. Uśmiechnął się lekko do dziewczyny. Być może kojarzył ją, ale nie był co do tego przekonany, na pewno zaś nie zamierzał na nią krzyczeć, czy robić czegoś podobnego. Nie był tego typu człowiekiem, przynajmniej do pewnego momentu, bo jeśli ktoś łamał zasady i błąkał się po Zakazanym Lesie, to spokojnie mógł liczyć się z tym, że prędzej czy później spotka wściekłego gajowego, który wbrew pozorom, znał się również na zaklęciach i wiedział, co zrobić z nieposłusznymi gagatkami, którzy kpili z niebezpieczeństwa, a później nie raz i nie dwa kończyli swoją zabawę w skrzydle szpitalnym. Można zatem powiedzieć, że dziewczyna miała szczęście, że po prostu odpoczywała na łące i nie zanosiło się na to, by miała zamiar robić cokolwiek złego, gorzej tylko, że obecnie wyglądała co najmniej, jakby miała ochotę zemdleć tu i teraz, co wprawiło gajowego w pewną konsternację. - Nie, żabert to coś, co nazwałabyś krzyżówką żaby i małpy, być może niezbyt urodziwe, ale tak naprawdę nie jest groźne, trzeba je tylko zwabić, bo inaczej nam tutaj zamarznie. Wiesz, naturalnie występuje na południu Stanów Zjednoczonych i nie sądzę, żeby tak duża warstwa śniegu i obecny mróz, bardzo mu się podobało. Zresztą, nie było właściwie nigdy dalej niż poza własnym schronieniem i polanami do zajęć, więc podejrzewam, że jednak się boi - powiedział na to łagodnie i spojrzał przelotnie na żaberta, który kręcił się po drzewie i najwyraźniej nie wiedział, co ma zrobić. Siłą rzeczy zwierzę musiało kojarzyć Christophera, w końcu się nim opiekował, ale nie wiedział, czy traktowało go jak kogoś ważniejszego niż karmiciela. Nie chciał wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, żeby go nie spłoszyć i liczył na to, że ostrzeżenie zadziała również na dziewczynę. - Podejrzewam, że boi się bardziej niż ty - dodał jeszcze spokojnie.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Fakt, czasami rodzina potrafiła podcinać skrzydła młodym, narzucając im swoją wizję ich przyszłości, a przez to zmuszając ich do pracy w znienawidzonym zawodzie czy też angażując w jakieś polityczne małżeństwa, czy coś równie absurdalnego. Scarlett jednak nie mogła o tym wiedzieć, bo nigdy nie dane jej było tego doświadczyć. Doskonale znała za to wady wychowywania się w sierocińcu, gdzie opiekunowie nie mieli za sykla powołania do swojej pracy i każdy dzień traktowali jak kolejny etap kary, a swoje rozgoryczenie przelewali na wychowanków placówki, uprzykrzając im życie na wszelkie możliwe sposoby. Nawet gdyby Puchonka od urodzenia nie miała problemów emocjonalnych, to po kilku latach w tym bidulu i tak wyszłaby stamtąd skrzywdzona pod tym względem. Bo właśnie takie ślady na psychice dzieci pozostawia wmawianie im, jak bardzo są bezwartościowe, skoro nawet rodzice nie chcieli ich w swoim życiu. Scarlett nigdy nie brała do siebie tego gadania, więc może jednak ten analfabetyzm emocjonalny uchronił jej psychikę przed gorszą krzywdą? Możliwe, że znajomość rodziny wcale nie pomogłaby jej w wyborze swojej drogi, ale dziewczyna czasem przyłapywała się na tym, że rozmyśla o nieznanej rodzinie; że zastanawia się, czy awersję do zwierząt na po którymś z rodziców, czy może jest pod tym względem zupełnie do nich niepodobna. Czasem nawet myślała o znienawidzonej matce – zastanawiała się, czy oddanie jej, niechcianego dziecka, pomogło tej kobiecie w karierze. Szybko jednak ganiła się za takie myśli. Zwłaszcza teraz, gdy przez rok nie znalazła na temat swojego pochodzenia żadnej informacji godnej uwagi. Pozostawało jej więc żyć tak, jak żyła do tej pory. Musiała wierzyć, że kiedyś odnajdzie coś, co naprawdę ją interesuje. Mogłoby się wydawać, że w Hogwarcie nigdy nie było ucznia, który chociażby nie fantazjował o wyprawie do Zakazanego Lasu. A jednak, o dziwo, była przynajmniej jedna taka osoba, i była nią właśnie Scarlett. Sama logika podpowiadała, że w lesie roi się od Z W I E R Z Ą T, i to takich dzikich. A Puchonka miało trochę skłonności masochistycznych, to od zawsze unikała wszelkich zwierząt jak Superman unikał kryptonitu. Nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, by wybrać się do tego lasu nawet w towarzystwie kogoś uprawnionego, a co dopiero samotnie i, nie daj Merlinie!, w nocy. Nie drażniła też żadnych oswojonych zwierzaków i nie deptała hodowanych roślinek. Nie powinna więc z żaden sposób narazić się na złość gajowego. W chwili obecnej jednak była na skraju zawału, bo usłyszała, że gdzieś tu w pobliżu czai się jakiś nieznany jej Z W I E R Z. Scarlett ledwo tolerowała koty i sowy, a i tak nie miała do nich za galeona zaufania. Nic więc dziwnego, że z jej awersją do zwierząt, po usłyszeniu o bliskiej obecności jednego z nich, wyglądała jakby miała zaraz stracić przytomność. Tak naprawdę jednak zemdleć nie miała zamiaru, bo przecież w razie ataku musiała uciekać, prawda? - To przykre, i może bym mu współczuła tych niekorzystnych warunków, gdyby nie czaił się teraz podstępnie gdzieś tu w pobliżu – powiedziała, panując nad głosem, nadal niemal sparaliżowana ze strachu. Z powodzeniem mogłaby teraz udawać manekina czy kogoś spetryfikowanego. – Znając życie, to i tak bywa to groźne. One wszystkie zawsze są groźne – dodała, zaciskając mocniej pięści, i wbijając paznokcie głębiej w skórę. Ból pomagał jej panować nad sobą. Na następne słowa gajowego niemalże się uśmiechnęła, bo nieco ją to rozbawiło. - Oj szczerze w to wątpię. Jestem całkowicie pewna, że gdybyśmy się teraz o to założyli, przegrałby pan – odpowiedziała, a jej uśmiech bardziej przypominał bolesny grymas. Choć i tak nie było z nią tak źle, jak przy okazji spotkania kurczaka. Może brzmieć to okrutnie zabawnie, ale na widok kurczaka Scarlett, jeśli tylko miała możliwość ucieczki, wiała gdzie krwawe ziele rośnie.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Niektórzy twierdzili, że z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach i pod pewnymi względami Christopher mógł się z tym na pewno zgodzić, niestety. Jego babka zatruwała mu życie i do tej pory nie miała pojęcia, że jej wnuk jest gejem, nie był nawet pewien, czy jego matka o tym wie, bo obawiał się, że pod wpływem teściowej zareagowałaby równie gniewnie i irracjonalnie, wolał więc nie ryzykować. Co prawda nie mogły wyrzucić go z domu, bo dawno go już opuścił, mieszkał w Hogwarcie i sam zarabiał, ale prawda była taka, że mogły mu uprzykrzać życie, wiecznie wykrzykując, że nie mają już wnuka czy syna i nie powinien się nawet do nich odzywać, nie mówiąc już w ogóle o zadawaniu się z własnymi bratankami, bo na pewno coś im zrobi. Doskonale wiedział, jaką mentalność miała jego babka i z całą pewnością mógł liczyć się z czymś podobnym, wolał więc unikać tego jak ognia, bo ostatnie czego chciał, to wpakowanie dłoni w ogień. Istniała również szansa, że właśnie to tak na niego wpływało, ze to powodowało, że zamknął się na wiele spraw, inne ukrywał, a inne spychał na margines i zostawiał tylko dla siebie, by tam trwały, niewypowiedziane i nikomu niepotrzebne. Nie chciał, żeby ktokolwiek wchodził w jego życie z butami, a tak, niestety, bywało. Skoro jednak unikał od dziecka mówienia prawdy w domu, jak mógłby robić to teraz? Pewne rzeczy były jednak w pewnym sensie wyuczone i bardzo trudne do zmienienia, więc im mocniej ktoś na niego naciskał, tym bardziej Christopher zamykał się w sobie, uciekając niczym jakiż żółw albo ślimak. Nie do końca rozumiał jej podejście, ale pewnie dlatego, że sam spokojnie wsadziłby głowę w paszczę lwa. Wiedział, jak obchodzić się ze zwierzętami, zarówno tymi magicznymi, jak i tymi całkowicie zwyczajnymi, toteż nie dostrzegał w nich niczego naprawdę groźnego. Podziwiał ich piękno, grację i elegancję, jakiej nie dało się na pewno zaprzeczyć, było w nich coś, co było niezwykłe, niezależnie od tego, skąd właściwie pochodziły. Trudno było mu zrozumieć kogoś, kto bał się jakiegokolwiek przedstawiciela tego nieco odmiennego świata flory, w którym sam spędzał większość czasu, ale oczywiście nie wyśmiewał dziewczyny, nie wytykał jej palcami i nie komentował, starał się jednak podejść do tematu jak najspokojniej, żeby móc coś z tym fantem faktycznie zrobić. Na jej uwagę, którą niektórzy pewnie odczytaliby jako mocno agresywną, uśmiechnął się naprawdę łagodnie. - Żabert jest równie niebezpieczny, co żaba. Teraz po prostu siedzi na drzewie i obserwuje to, co się dzieje, bo nie ma bladego pojęcia, gdzie się znajduje. Założę się, że gdyby zaprowadzić cię do serca Zakazanego Lasu, też nie byłabyś zbyt szczęśliwa i stroiła groźne miny - powiedział, nadal utrzymując ten delikatny ton, jakim starał się posługiwać od samego początku, cały czas bacznie obserwował jednak żaberta, w taki sposób, by zwierzę się nie zorientowało, iż jest śledzone. Wtedy pewnie postanowiłoby uciec i tyle by z tego mieli. - Istnieją zwierzęta naprawdę niebezpieczne, jak smoki, ale są takie, które nie zrobią ci większej krzywdy, niż przyszpilenie zębami czubka palca. Nie każę ci od razu wskakiwać na grzbiet hipogryfa, ale zapewniam cię, że tutaj nie może spotkać cię nic złego. Zresztą, im mocniej się boisz, tym bardziej jest to wyczuwalne i stresuje takie stworzenie. Może słyszałaś o tym w przypadku koni i ich krewniaków? - spytał, starając się spowodować, żeby dziewczyna skupiła się na rozmowie, a nie na tym, co dzieje się dookoła nich. Miał przy sobie jedzenie dla biednego stworzenia, ale trzeba było wyciągnąć je również w odpowiednim momencie, w innym wypadku - cały plan po prostu w łeb weźmie.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Zapewne w takich przysłowiach było sporo racji. I najprawdopodobniej, gdyby miała rodzinę, sama Scarlett również by tak uważała. Najpewniej godzinami wykłócałaby się o swoje racje, narzekała na ograniczenia, wspólne święta i tysiące innych, denerwujących spraw i drobiazgów. Pozostawało to jednak w sferze spekulacji i przypuszczeń. Z drugiej strony – co to by było za życie w rodzinie, w której jest się niechcianym dzieckiem? Bo przecież nim była. Gdyby matka naprawdę choć trochę ją kochała, nie podrzuciłaby jej na schody bidula. Zapewne taki dom byłby jeszcze gorszy od jej obecnej sytuacji. I tak naprawdę Scarlett to wiedziała. Lecz mimo ułomności emocjonalnej, tak naprawdę miewała normalne, ludzkie odczucia. I czasem podświadomie tęskniła za tym, czego nigdy nie miała. To chyba zdarzało się każdemu. Tak jak gajowy nie rozumiał podejścia i zachowania Puchonki, tak ona nie potrafiła zrozumieć jak on może tak spokojnie zajmować się tymi wszystkimi zwierzętami, jeśli każde z nich mogłoby być groźne. W sumie tu nawet nie chodziło o strach. Ona po prostu czuła się niepewnie w obecności tych stworzeń. Nie ufała im. Paniczny strach czuła zazwyczaj jedynie w konfrontacji z żywym drobiem. Kurczaki od zawsze wywoływały u niej lęk i to bez żadnego racjonalnego powodu. Nigdy tez się ze swoją niechęcią do zwierząt nie kryła. Nie każdemu było pisane porozumienie z tymi istotami. Była jednak raczej logicznie myślącą osobą i wiedziała, że w tej sytuacji nie może panikować. Nic jednak nie mogła poradzić na przyspieszony oddech i wyższe ciśnienie. To była naturalna reakcja organizmu. I choć jej słowa mogły wydać się agresywne, to tak naprawdę były jedynie podszyte niepewnością. Nie znała tego zwierzęcia. Nie wiedziała, czego mogła się spodziewać. - To na pewno. Choć jeszcze nigdy w nim nie byłam i chyba siłą musieliby mnie tam ciągnąć. Wolę trzymać się otwartych przestrzeni. One niech żyją sobie tam, a ja tu – powiedziała spokojniejszym głosem, raz za razem wbijając paznokcie w skórę swoich dłoni. Zaczynała się uspokajać. Duży wpływ miało na to zapewnienie, że przypomina żabę, a nie ptaka. Żabom też nie ufała, ale nie budziły w niej tak negatywnych odczuć jak kurczaki i im podobne stworzenia. - Nie bardzo. Nie czytam o zwierzętach. I jakoś nigdy o tym nie myślałam, bo staram się ich unikać, żeby żadne z nas nie musiało się stresować. Latanie na hipogryfie tym bardziej nie wchodzi w grę. I naprawdę podziwiam pana starania, ale tylko pranie mózgu mogłoby zmienić moje nastawienie do zwierząt – odpowiedziała nieco przepraszającym tonem, bo naprawdę doceniała próby uspokojenia jej podejmowane przez gajowego. Dlatego postarała się opanować falę paniki, by mężczyzna mógł spokojnie zająć się siedzącym na drzewie stworzeniem. Nie chciała mu pokrzyżować planów i stanąć oko w oko z żabertem.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Tęsknota za tym, czego się nie miało? Christopher chyba nie znał człowieka, który by tego nie czuł, nie przeżywał i nie szukał. Sam doskonale wiedział, jak to jest oglądać wymarzone życie zza szyby, czując jednocześnie ból, ale i wielką radość, bo w końcu kiedy kogoś prawdziwie się kochało, życzyło mu się jak najlepiej, nawet jeśli było to niesamowicie trudne. Od rodziny zaś w dużej mierze chciał uciec, czując, że jest przytłaczająca, a wszystko przez jego babkę, która nie była w stanie znieść niczego i nikogo, synowej zdrowo nienawidziła, a wnuki traktowała w większości przypadków, jak popychadła. Jedynie starszy brat gajowego miał u niej jakieś fory ze względu na zawód, jaki wykonywał, ale już Christopher błąkający się po Zakazanym Lesie nie zasługiwał choćby na złamanego galeona. Mógł pomarzyć o tym, że jego babka spojrzy na niego przychylnie, tak więc doskonale wiedział, że czasami od czegoś uciekając albo czegoś bardzo chcąc, mogło się wdepnąć w jedno wielkie bajoro, które krok po kroku wciągało cię do środka z prawdziwą przyjemnością, nie zamierzając nawet na chwilę się powstrzymywać. Różnili się i w innych okolicznościach być może mężczyzna uznałby to nawet za całkiem dobre, bo w końcu ilu na świecie mogło być ludzi o tych samych zamiłowaniach? Gdyby wszyscy byli dokładnie tacy sami, to tak naprawdę zapadliby się w nudzie i nie byłoby w tym niczego niesamowitego, nie byłoby niczego, z czym dałoby się iść do innych, opowiadać im o tym i zachęcać, by też na to spojrzeli. Przynajmniej z takiego założenia wychodził gajowy, który oczywiście nie chciał nikomu narzucać swojej własnej woli, w końcu nie o to tutaj chodziło, obecnie jednak miał zamiar przekonać dziewczynę, że nie musi z miejsca popadać w panikę, rozumiał jednak jej obawy i doskonale wiedział, że ostatnim co powinien robić, to przynosić jej żaberta i pokazywać, jaki to on słodki, wspaniały i zupełnie niegroźny. To nie było coś, co należało robić, bo Merlin raczy wiedzieć, co wtedy by się wydarzyło, stresowałby niepotrzebnie człowieka i zwierzę, które doskonale czuło, jeśli ktoś nie żywił w stosunku do niego całkiem pozytywnych emocji. Nie chodziło mu teraz o to, by dziewczynę rozgniewać albo zmusić ją do tego, by natychmiast stąd poszła, ale wydawało mu się, że właściwe będzie uświadomienie jej, że żabert po prostu się na nią nie rzuci, ani nie zrobi niczego podobnego, bo nie chciał tutaj walczyć z jej paniką, czy czymś podobnym. Kto wie, do czego by to wtedy doprowadziło? - Nie chcę cię martwić, ale wiele magicznych i niemagicznych stworzeń żyje dokładnie tu, choć nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy - powiedział na to i uśmiechnął się do niej łagodnie, na znak, że to nie jest wcale coś takiego złego i nie powinna wcale z miejsca panikować, ale raczej po prostu oswoić się z tą myślą, bo pewnego dnia może wpaść na zwykłą jaszczurkę i nie będzie zupełnie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, a wtedy może jeszcze z wrażenia zemdleć, czy zrobić coś podobnego. Nie życzył jej tego i czuł, że powinien po prostu nieco przygotować ją na to, jak wygląda świat, choć przecież była już naprawdę dorosłą kobietą. - Nie chcę cię przekonać do tego, że tylko ja mam rację, czy coś podobnego. Chcę ci tylko pokazać tok rozumowania zwierząt, inny niż nasz. Jeśli się ich boisz, panikujesz i uciekasz, to często, podświadomie, możesz tak naprawdę przekazywać im te obawy. Koń nie skoczy, jeśli jeździec będzie panikował. Każde z nich jest w stanie odczytać lęk, gniew, to wszystko, co staramy się ukryć. Im bardziej panikujesz, tym tak naprawdę gorzej dla ciebie - wyjaśnił jej bez złośliwości, czy czegokolwiek takiego, a później minął ją powoli i zbliżył się do drzewa, ostrożnie i niespiesznie wyjmując jedzenie, jakie ze sobą zabrał. Nie obawiał się i zamierzał jej pokazać, mimo wszystko, jak obchodząc się ostrożnie ze zwierzętami, można sobie z nimi poradzić.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Najwidoczniej Scarlett nie była aż tak nieludzka, jak mogłoby się to na pierwszy rzut oka wydawać. I sama powoli zaczynała dostrzegać w sobie te zmiany. Jednak choć miewała ludzkie odruchy i rozumiała coraz lepiej kwestie dotyczące uczuć i emocji, to nadal czuła się mocno niedopasowana do innych pod tym względem. Najpewniej dlatego, że nadal sporo z tych uczuć znała jedynie ze słownikowej definicji. Nie czuła współczucia, nigdy nikogo nie kochała. Czasami miała przez to wrażenie, że inni mogą przez to oceniać ją gorzej. Dlatego nie chwaliła się za bardzo swoją ułomnością. I choć była przyzwyczajona do tego, jak wyglądało jej życie i do tego, jaka jest, czasem po prostu… chciała być normalna. To chyba nic złego, prawda? Jeśli gajowy uważał, że Scar w tej chwili panikuje, to chyba w życiu nie widział prawdziwej paniki. Puchonka, poza lekko przyspieszonym oddechem i szybszym biciem serca, zachowywała się w miarę spokojnie. Na fizjologiczne odruchy organizmu nic poradzić nie mogła, ale zachowywała względny spokój i nawet nie poruszała się jakoś chaotycznie, by nie płoszyć zwierzaka. Doceniała starania mężczyzny, ale i tak nie czuła się niepewnie, jak zawsze, gdy w pobliżu znajdowało się jakieś większe czy nieznajome zwierzę, po którym nie wiedziała, czego może się spodziewać. Jej zachowanie mogło wydawać się komuś śmieszna, żałosne czy nieracjonalne, ale, jakby nie patrzeć, istnieli ludzie, którzy bali się włosów czy długich wyrazów! To dopiero dziwne… - Tak, tak. Wiem. Jakieś owady, żaby i im podobne. Ale ona albo uciekają pierwsze, albo nie gonią za mną, gdy to ja uciekam. I nie czają się na drzewach, by ocenić, czy warto atakować - powiedziała, marszcząc z namysłem brwi. Czy brzmiało to zabawnie? Na pewno; nawet sama Puchonka o tym wiedziała. Przyzwyczaiła się do tego, że jej lęki są dla innych niezrozumiałe. Wiedziała też przecież, jak wygląda świat. Ale te najpowszechniej spotykane tu małe zwierzęta nie były złośliwe, albo same uciekały. Żabert był jednak inną kategorią. - Wiem. Dlatego nie uciekam, dopóki nie atakują. I naprawdę to rozumiem, ale samo zrozumienie nic nie da. To tak, jakby pan kazał zachowywać się normalnie komuś z klaustrofobią, kto zatrzasnął się w ciasnej windzie czy schowku - stwierdziła, powstrzymując chęć wzruszenia ramionami. Przecież to była podobna sytuacja. Ktoś z klaustrofobią czuł panikę w małych, zamkniętych pomieszczeniach, a ona w obecności nieznanych zwierząt. Działał tu ten sam mechanizm. Mimo wszystko jednak nie krzyczała, nie piszczała, nie uciekała. Starała się zachować spokój, co naprawdę było nie łatwe. Gdy gajowy ruszył do zwierzaka, Scarlett wzięła głęboki oddech. Podziwiała ludzi, którzy pracowali ze zwierzętami. Ale czasem była zmęczona tym, że ludzie krytycznie podchodzili do jej nieufności wobec większości zwierząt i próbowali wpoić jej miłość do tych stworzeń. To tak jakby przekonywać klaustrofobika, że ciasne pomieszczenia są przecież takie fajne i miłe - nie miało to najmniejszego sensu, bo tak to nie działało.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Dziwna? Być może, ale trudno to ocenić, nie znając dokładnie jej sytuacji. Zresztą, tak naprawdę każdy inaczej odczuwał przywiązanie, niechęć, czy miłość, był bardziej albo mniej emocjonalny, więcej lub też mniej pokazywał, a co za tym idzie, trudno było zestawiać jednego człowieka z drugim i mówić, że istnieje tylko jeden, właściwy wzorzec zachowania. Oczywiście, nie mówimy tutaj o socjopatach i psychopatach, którzy mieli swoiste zaburzenia, jakie nie pozwalały im z całą pewnością na normalne funkcjonowanie w społeczeństwie i prowadziły do sytuacji, jakich dosłownie nikt nie chciał. Trudno było jednak podejrzewać dziewczynę o coś podobnego, raczej można było zakładać, iż nie posiadając stosownych wzorców, nie była w stanie odtworzyć ich, czy raczej wymyślić, tak po prostu z niczego i zacząć zgodnie z nimi żyć, postępować i działać. Jeśli zaś mowa o panikowaniu, popadaniu w jakieś stany lękowe i tego typu rzeczy, to zapewne podchodził do nich inaczej, niż dziewczyna. Sam był człowiekiem, który wstydził się i czuł zażenowanie w wielu kwestiach, ale daleki był od tego, żeby zapadać się w sobie, czy ulegać ogólnej fali paniki. Być może wiązało się to z jego uporem i parciem naprzód, ze swoistą głupotą, jaką wykazywało się wielu Gryfonów, a on w końcu był jednym z nich. Po prostu działał, nie zatrzymywał się w miejscu, chciał coś robić. Nie miał również klasycznych fobii, a przynajmniej nie takie, które powodowałyby, żeby się w nie zapadał. Owszem, byli tacy, którzy uważali, że Christopher ma fobię społeczną, ale sam zainteresowany daleki był o takich twierdzeń, na które nie znajdował w ogóle pokrycia, po prostu nie przepadał za przebywaniem w większej grupie osób, szybko się tym męczył i wolał życie na uboczu. Pewnie z tego powodu nie rozumiał tak do końca tego wszystkiego, co działo się z dziewczyną, ale też nie chciał jej wyśmiać, czy coś podobnego. Widać tak reagowała i tak musiało być. - Większość z nich nie jest tak naprawdę agresywna. Rzadko zdarza się, by choćby osy atakowały, jeśli wcześniej nie zniszczy się ich gniazda albo nie zrobi w inny sposób krzywdy. Spotkanie naprawdę niebezpiecznego zwierzęcia w Hogwarcie, poza Zakazanym Lasem, jest bliskie zeru, zresztą, nie ma ich aż tak wielu i występują na nieco bardziej dziewiczych terenach. Oczywiście, warto zachować ostrożność w stosunku do każdego z nich, ale gwarantuję ci, że spora większość zwierząt nie przejawia morderczych instynktów w stronę człowieka, bo tak. Nie mówię oczywiście o, chociażby wielkich kotach, ale już trudno, żeby zwyczajny kot domowy chciał cię dla przyjemności zadrapać, one nie myślą w taki sposób - powiedział, starając się spokojnie wyjaśnić jej, jak to wszystko wyglądało i czego powinna tak naprawdę się obawiać, co zaś nie było wcale takie groźne, jak można było przypuszczać. Oczywiście, zdawał sobie sprawę z tego, że fobia rządziła się innymi prawami, ale uważał również, że logiczne i chłodne podejście do sytuacji nie zawadzi, skoro zaś znał się na zwierzętach, mógł spokojnie jej o nich opowiadać i pokazywać, na co powinna zwrócić uwagę, a na co nie. - Zdaję sobie z tego sprawę, ale chcę ci też uświadomić pewne rzeczy. Ucieczka również nie jest tak naprawdę dobra, wiele zwierząt prowokujesz w ten sposób do pogoni albo ataku, jeśli się ich boisz, czasami lepiej wycofać się powoli do tyłu i dopiero odejść - wyjaśnił jej jeszcze, chociaż oczywiście, wiedział dobrze, że jeśli ktoś naprawdę panikuje, to raczej nie będzie w stanie zrobić niczego logicznego w sytuacji zagrożenia, niemniej jednak swoją wiedzę mógł jej przekazać. Później zaś wyjął jedzenie i ułożył je na dłoni, czekając, aż żabert zorientuje się, że ma dla niego smakołyki. Zwierzę na razie łypało na niego nieufanie, ale też mężczyzna nie spodziewał się właściwie niczego innego, w końcu znajdowało się w obcym miejscu, nie mając pojęcia, co się dookoła niego dzieje.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Niewykluczone, że Scarlett miała w sobie coś z psychopaty czy socjopaty. Emaptia była obcym jej uczuciem i pojęciem. Tak samo jak współczucie, miłość, zawstydzenie i wiele innych uczuć czy emocji. Lekarze pewnie zakwalifikowaliby jej przypadłość jako coś ze spektrum tych zaburzeń, ale, na szczęście, nikomu nie przyszło do głowy przeprowadzanie jakichkolwiek badań. Co prawda sama od dawna podejrzewała, że coś jest z nią nie tak, ale podejrzenie to jedno, a potwierdzona przez lekarzy pewność co do tego, że odstaje od reszty, to już coś gorszego i o wiele mniej wygodnego. Teraz mogła przynajmniej łudzić się, że nie jest z nią źle. Bo przecież każdy był inny i miał jakieś zaburzenia, prawda? I choć w obecności zwierząt zdarzało jej się czuć panikę i niepewność, to starała się nawet wtedy zachowywać w miarę... kontrolowanie. Wiedziała przecież, że w wielu sytuacjach panika jest niewskazana, nawet jeśli nie potrafiła jej powstrzymać. Pewne reakcje były mimowolne. Za to w wielu innych sytuacjach, w których normalni ludzie panikowali, ona zachowywała spokój, co nie było takie trudne, gdy nie odczuwało się emocji tak intensywnie, jak pozostali. Puchonka nauczyła się jednak dostosowywać do wymagań ludzi i sytuacji; nauczyła się sprawiać wrażenie normalnej. Tylko najbliżsi znajomi wiedzieli, jak to jest z nią naprawdę. Choć oni nie potrafili zrozumieć tego tak samo, jak ona nie rozumiała większości uczuć. - Tak, wiem. Dlatego na ogół staram się nie zbliżać za bardzo do Zakazanego Lasu czy miejsc, gdzie istnieje ryzyko spotkania większego czy niebezpiecznego stworzenia. Do tych mniejszych w jakimś stopniu się przyzwyczaiłam, ale i tak im nie ufam. Wiem, że nie chcą mnie zabić, ale to tak, jak z zaufaniem do ludzi. Przecież większość przypadkiem spotkanych ludzi nie ma zapędów zabójczych, a i tak im zazwyczaj nie ufamy tak z marszu - powiedziała, wzruszając lekko ramionami. Nie za bardzo, żeby nie przyciągać uwagi żaberta, ale zauważalnie dla gajowego. Nie umiała dokładnie wyjaśnić swojego podejścia. W sumie nigdy nie musiała tego robić. Zazwyczaj ludzie przyjmowali informację o jej fobii ze wzruszeniem ramion czy rozbawionym uśmiechem, i na tym kończył się temat. Chyba po raz pierwszy ktoś podjął próbę wytłumaczenia jej mechaniki zachowania zwierząt i stworzeń. To było na swój sposób naprawdę miłe. - O tym też już się przekonałam - stwierdziła z średnio zadowoloną miną. Kiedyś, gdy dopiero przybyła do Hogwartu, oberwała przez to lanie od wstrętnej sowy. Kiepski był to początek znajomości, ale od tamtej pory to właśnie to ptaszysko nosiło jej nieliczne listy. - Ale czasem jednak ucieczka wydaje się lepszym wyjściem. W sensie gdy jakiś zwierzak zaatakuje tak czy inaczej, to moim zdaniem lepiej od razu zacząć zwiększać dystans - powiedziała, marszcząc brwi na znak lekkiego zamyślenia. Naprawdę starała się nad sobą panować, ale w obliczu nieznanych stworzeń było to wybitnie trudne. No i, mówiąc szczerze, niektóre zwierzęta czy stworzenia były na tyle niebezpieczne, że nawet ludzie bez fobii ich unikali. A to dosyć wymowne. Gdy gajowy ruszył w stronę żaberta, Scarlett w duchu zaczęła błagać Merlina, żeby udało mu się jak najszybciej obłaskawić zwierzę. Nigdy wcześniej nie miała styczności z żabertem, więc ta sytuacja była dla niej wyjątkowo niewygodna.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Mówić o zaburzeniach było całkiem łatwo, jeśli się ich nie posiadało. Gorzej, jeśli tylko dopatrywało się ich w swoich całkiem normalnych zachowaniach, jakby to miało coś zmienić, przynieść jakieś ukojenie, czy możliwość wykrzyknięcia, że przecież się coś wiedziało. To tak nie działało i mimo wszystko Christopher nie lubił, kiedy ktoś chciał sobie coś na siłę wcisnąć. Sobie albo co gorsza - komuś innemu. To dotyczyło, chociażby jego rzekomej fobii społecznej, co byłoby raczej absurdalne, bo gdyby faktycznie na to cierpiał, nie byłby w stanie normalnie rozmawiać z innymi ludźmi, nie byłby w stanie się z nimi spotykać i nie miałby jak podejmować niektórych decyzji, nie mógłby dyskutować, a już na pewno - nie mógłby pracować. Tymczasem - proszę bardzo, właśnie rozmawiał z całkowicie nieznaną sobie dziewczyną i nie czuł z tego powodu jakiegoś nadmiernego skrępowania, skupiał się co prawda bardziej na magicznym stworzeniu, ale mimo wszystko nadal czynnie uczestniczył w dyskusji, nie rumienił się i nie uciekał, nie pociły mu się dłonie, nie czuł się tragicznie. Może nie był najbardziej śmiałym człowiekiem na świecie, ale to nie powodowało jeszcze, że trzeba było ciosać mu kołki na głowie i twierdzić, że ma fobie. - To dobrze. Mimo wszystko warto próbować się z tym oswoić i ze świadomością, że sporo magicznych stworzeń po prostu otacza cię na co dzień i nawet możesz nie zdawać sobie z tego sprawy. Nie każę ci od razu chodzić tam, gdzie jest niebezpiecznie, ale takie oswajanie się z lękiem bywa naprawdę dobre. Zgaduję, że nie uczęszczasz na zajęcia z opieki? - powiedział na to całkiem spokojnie i nie dało się stwierdzić, żeby w jakimkolwiek stopniu jego ton był oskarżycielski. Ot, całkowicie zwyczajne pytanie, które jej postawił, bez żadnego dopatrywania się jej winy, nieróbstwa, lenistwa, czy panicznej fobii, którą określiłby jako idiotyczna. Ciekaw był jedynie, jak sobie z tym radziła w szkole. - Powiedziałbym, że w niektórych przypadkach najlepiej się teleportować - powiedział całkiem poważnie, bo faktycznie, przed niektórymi stworzeniami nie dało się tak łatwo uciec, a żeby z nimi walczyć, trzeba było być naprawdę silnym czarodziejem, który znał się nie tylko na zwierzętach, ale doskonale opanował również zaklęcia. To nie zawsze szło ze sobą w parze, nic zatem dziwnego, że gajowy uważał, iż w niektórych sytuacjach salwowanie się ucieczką było zdecydowanie odpowiedzialniejsze, niż struganie bohatera. Sam był Gryfonem i czasem go ponosiło, ale nawet on posiadał resztki rozumu i doskonale wiedział, kiedy należy się wycofać, jeśli chciało się wyjść z sytuacji obronną ręką. Spokojnie zerkał na żaberta, ale nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów, czekał na to, co zwierzę zrobi, żeby przypadkiem go nie sprowokować, nie doprowadzić do jakiejś tragedii albo czegoś takiego. Chciał, żeby stworzenie po prostu samo zdecydowało o tym, jaki chce teraz wykonać ruch i nie ekscytował się nadmiernie, gdy to faktycznie zaczęło w końcu powoli schodzić z drzewa. Wyglądało przy tym raczej pokracznie i można było co najmniej zaśmiać się pod nosem, ale na wszelki wypadek tego nie robił. Żabert w końcu do niego przyszedł, wspiął się niepewnie na jego rękę, a później sprawdził, co takiego Christopher dla niego miał, czy było to smaczne i czy na pewno warto było się fatygować. Gajowy nadal nie wykonywał gwałtownych ruchów, nic zatem dziwnego, że zwierzę zdawało się całkiem spokojne, jakby nie potrzebowało niczego więcej. - Zgaduję, że nie chcesz podchodzić - powiedział, zerkając przez ramię na dziewczynę. Nie zamierzał jej do niczego namawiać, ale miała teraz całkiem dobrą okazję do tego, żeby zobaczyć, że faktycznie żabert nie jest taki niebezpieczny, że nic mu nie zrobił, nie rzucił się na niego i nie odgryzł mu całej głowy.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Było w tym trochę prawdy. Scarlett może niepotrzebnie przypisywała sobie niektóre przypadłości, ale czasem wrażenie, że coś jest z nią nie tak, było zbyt mocne, by mogła je tak po prostu zignorować. W końcu na wieść o czyjejś śmierci, ludzie czuli na ogół jakieś zakłopotanie, zmieszanie, nawet smutek. Puchonka nie czuła niemalże nic. Nawet wtedy, gdy osobiście znała tę osobę. Zdarzały się też inne sytuacje, w których zdarzało jej się być wyjątkowo… bezuczuciową. Wiedziała, że to trochę niepokojące, dlatego też sama nigdy nie oceniała innych na podstawie pierwszego wrażenia czy dziwnego zachowania. Gajowego w sumie nie znała i nie wiedziała o nim za dużo, ale nawet w przeciwnej sytuacji nie wmawiałaby mu fobii społecznej. Ona sama czasem zwyczajnie wolała unikać ludzi, a tego, że nie miała fobii społecznej, była pewna. Przecież nie każdy, kto ceni sobie spokój i samotność, od razu musi bać się ludzi, prawda? - Tak, wiem. I o ile takie małe stworzonka jak myszy czy owady nie przerażają mnie jakoś bardzo, to do tych większych nie tak łatwo się przyzwyczaić. Dlatego staram się ich unikać, bo, jak mawiają mugole, lepiej zapobiegać niż leczyć. I nie, nie chodzę na Opiekę, od kiedy tylko mogłam zrezygnować z tych zajęć. Przez te pierwsze lata szkoły, gdy były to zajęcia obowiązkowe, miałam po nich noce pełne koszmarów – powiedziała, starając się mówić nawet nieco rozbawionym tonem. Powaga, która towarzyszyła tej rozmowie, sprawiała, że Puchonka robiła się nieco nerwowa. Rozmawiało jej się z mężczyzną naprawdę dobrze, ale ciągle miała świadomość, że gdzieś tam na gałęzi czai się nieznane jej stworzenie. To była… bardzo niewygodna świadomość. - Fakt, to wydaje się dobrą i skuteczną opcją. Ale teleportacja wymaga też sporego skupienia, a to w sytuacji ucieczki ciężkie do osiągnięcia. A przynajmniej dla niektórych czarodziejów – zauważyła, marszcząc lekko brwi. Teleportacja w stanie roztrzęsienia emocjonalnego podobno mogła skończyć się rozszczepieniem, a to wcale nie napawało optymizmem. Ucieczka ucieczką, ale gdy kończyło się ją utratą którejś z kończyn, to raczej należało ja uznać za połowiczny sukces. No a przynajmniej Scarlett tak na to patrzyła. Co jak co, ale lubiła swoje nogi… Gdy gajowy zajął się bezgłośnym zaklinaniem żaberta, czy też używaniem jakiejś innej mistycznej mocy, o istnieniu której Scarlett była niemal całkowicie przekonana (bo jak inaczej mógł tak dobrze radzić sobie ze zwierzętami?!), dziewczyna przekręciła lekko głowę, by móc obserwować jego poczynania. Gdy zauważyła, że stworzenie schodzi z drzewa, drgnęła jej powieka. Wyglądało… nietypowo. Nietypowo i złowieszczo, choć to drugie pewnie tylko w jej oczach. Jak dobrze, że zjawił się jej towarzysz, bo gdyby miała spotkać żaberta będąc sama… Bez wątpienia zarówno ona, jak i zwierzę, wyszliby z tego spotkania z urazem psychicznym. - O nie, dziękuję. Popatrzę sobie z bezpieczniejszej odległości na to, jak takimi sprawami zajmuje się specjalista – powiedziała, a jej uśmiech i słowa trąciły nieco nerwowością. Przełknęła ślinę i starała się wyluzować. Nie przyszło jej to jednak łatwo, bo nawet myślenie o pieczeni czy frytkach nie pomagało jej uspokoić myśli.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Ocenianie innych, niestety, bardzo często opierało się o wskazywanie, że istnieją jakieś ideały i właściwie osoby, które zachowują się tak, jak trzeba, jak należy, tylko nikt nie zastanawiał się wyraźnie nad tym, skąd te wzorce dokładnie się biorą i kto je wybiera. Gdyby spojrzeć nieco w przeszłość, można by chociaż powiedzieć, że najważniejsze były pieniądze, krew i ród, co teraz już się zmieniało. W mugolskim świecie kobiety nie miały praw, a w chwili obecnej były równe mężczyznom właściwie we wszystkim. Dawniej nie można było mówić tego, czy tamtego, pewne tematy stanowiły tabu, a mnóstwo innych rzeczy było zakazanych, więc właściwie, jak to wyglądało? Kto miał prawo decydować, że chociażby tylko ludzie otwarci są coś warci albo - że to właśnie oni są normalni? Christopher również nie chciał oceniać, sam krył wiele swoich emocji, nauczony tego przez swoją babkę, której nic w jego życiu nie pasowało. Inna sprawa, że jednak w przeciwieństwie do dziewczyny cos czuł, potrafił to nawet wyraźnie określić, ale nie musiał biegać z miejsca w miejsce i wszystkim o tym opowiadać, bo to były kwestie mocno, według niego, intymne. - Masz rację, w chwili strachu i wielkiego stresu, bardzo trudno o logiczne rozumowanie i podejmowanie słusznych decyzji. Nie mogę za bardzo dawać ci dobrych rad, bo sam wtedy działam impulsywnie i najczęściej zapominam o tym, że jestem całkowicie śmiertelny, więc pewnie na niewiele bym ci się zdał. Uważam jednak, że dla własnego bezpieczeństwa powinnaś spróbować, chociaż je poobserwować, z daleka. Poczytać o nich, by wiedzieć, jak mogą zareagować spłoszone, przypadkiem wybudzone, kiedy wejdziesz na nie w czasie jakiejś wędrówki. To dałoby ci na pewno coś na kształt większego spokoju - powiedział spokojnie, bez żadnej nuty nagany, ani zachęty, jedynie wyraził swoje zdanie w tym temacie. Może mógł tak jednak mówić z tej prostej przyczyny, że sam był Gryfonem i w razie problemów, był gotów wskoczyć, chociażby na smoczy grzbiet, żeby jakoś sobie z tym wszystkim poradzić. Kochając i dbając o magiczne stworzenia, nie był również z całą pewnością nazbyt obiektywny, więc dziewczyna musiała się z tym liczyć i brać to pod uwagę, wtedy na pewno wyjdzie na tym zdecydowanie lepiej. - Jeśli obawiasz się, że może na ciebie skoczyć, to po prostu powoli wrócę z nim do jego legowiska. Zapewniam cię jednak, że nie jest groźny, a teraz najbardziej ciekawi go jedzenie - powiedział Chris spokojnie i bez pośpiechu zaczął kierować się w stronę ścieżki, która wiodła wprost do zagród, w których przesiadywała większość magicznych stworzeń. Dziewczyna była już i tak podenerwowana, a on nie chciał dokładać jej kolejnych zmartwień, wolał więc wycofać się w porę, nim zacznie jakoś panikować albo, nie daj Merlinie, coś jeszcze jej się stanie. Gajowy nie był zbyt dobrym uzdrowicielem i wolał nie sprawdzać, jak sobie poradzi z napadem paniki.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Zapewne było w tym sporo prawdy, chociaż Scarlett osobiście uważała, że ideały nie istnieją. Jeśli ktoś uważał inaczej, to najwyraźniej miał spaczone lub bardzo niskie oczekiwania wobec tego rzekomego ideału. Nie rozumiała również jak kilkoro sławnych ludzi, którzy słyną z odsłaniania gołego tyłka w gazetach, może kształtować obecne trendy i nie tylko. Bo właśnie tak Scar widziała mugolskich celebrytów i ich kulturę, z którą zapoznała się bardzo dobrze podczas ostatniego roku. Nie żeby tylko mugole mieli takie spaczone podejście do kształtowania tego, co "modne". W świecie czarodziejów sprawy te też niejednokrotnie przybierały zły obrót. Ludzie i czarodzieje często upatrywali sobie złe wzorce, co do tego nie było wątpliwości. Dlatego też Puchonka nie patrzyła na nieznajomych przez pryzmat tego, co inni promowali jaki "normalne". Wolała nikogo nie oceniać bezpodstawnie, bo nawet ona wiedziała, jak bardzo można w ten sposób się pomylić i kogoś skrzywdzić. Sama również nie lubiła być tak oceniana, więc nie chwaliła się swoimi ułomnościami, choć jej bliżsi znajomi o nich wiedzieli. Życie nauczyło ją ostrożności w tych sprawach. - To nie tak, że zupełnie nic nie wiem o zwierzętach, bo przecież przez pierwsze pięć lat Hogwartu Opieka jest przedmiotem obowiązkowym. Wiedza teoretyczna jednak nie na wiele się przydaje, gdy wpada się w panikę - stwierdziła, wzruszając lekko ramionami. Coś tam w końcu wyniosła z tych zajęć poza lękami nocnymi. - Dziękuję jednak za wskazówki. Postaram się je jakoś wykorzystać - dodała, starając się nawet uśmiechnąć, choć był to uśmiech dosyć nerwowy. Nie była lękliwa czy tchórzliwa, ale do ryzykantów również nie należała. Zwłaszcza, gdy w grę wchodziły dziwne stworzenia. Przecież nigdy nie wiadomo, czy nie mają jakichś ukrytych zamiarów. A przezorność nigdy nie zaszkodzi. W jakiś sposób jednak naprawdę doceniała to, że gajowy starał się jej na swój sposób pomóc. Czasem ciężko było spotkać życzliwych ludzi. - Jedzenie? No to mamy coś wspólnego. Ale wolę pobyć z daleka od niego - odpowiedziała nieco weselej, bo myśl o jedzeniu od razu poprawiła jej humor. Nie na tyle jednak, by beztrosko zapoznawać się z żabertem. Może i nie był w stanie pożreć jej w całości, ale i tak nie ufała mu ani trochę.Podziwiała gajowego za to, że tak beztrosko szedł z tym stworem na ramieniu. Ona w chwili obecnej nie była aż tak bliska paniki, jak mogłoby się wydawać, bo rozmowa ją uspokoiła, ale gdyby w tej chwili była na miejscu mężczyzny... Dałaby z żabertem iście ciekawe przedstawienie.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Wiele było takich rzeczy, o jakich można byłoby dyskutować i zastanawiać się, czy to na pewno normalne, czy to komuś potrzebne, czy warto zwracać na to uwagę i gdyby Chris miał tylko taką możliwość, pewnie z przyjemnością podjąłby się takiej dyskusji. Nie zawsze było to jednak możliwe i wskazane, a w obecnej sytuacji raczej trudno byłoby zagłębiać się w jakieś filozoficzne dysputy, kiedy po jego ręce kręcił się żabert i starał się zjeść na raz wszystko, co dla niego miał. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli zostawi to stworzenie na nieco dłużej bez opieki, to zapewne znowu gdzieś ucieknie, pozostawał mu zatem powrót w stronę chatki i tych wszystkich ukrytych zagród, których nie było widać właściwie w ogóle z błoni. Nie zamierzał również ciągnąć dziewczyny ze sobą, ta potrzebowała raczej odpoczynku i większej strefy komfortu, a ta na pewno stanie się o wiele obszerniejsza, kiedy tylko zabierze z niej niebezpieczne zwierzę, przed którym mimo wszystko chciała uciec. Rozumiał te obawy, aczkolwiek jego serce niemalże cały czas szeptało, że to irracjonalne, że trudno jest spoglądać tak na istoty żyjące i w dużej mierze - również rozumne - ale zdawał sobie sprawę z tego, iż było to tylko i wyłącznie jego zdanie, nie powinien zatem za mocno się w nie angażować i zmuszać innych do tego, by patrzyli na tę sprawę dokładnie tak samo. Wysłuchał jej słów i pokiwał lekko głową, ale już nic nie dodawał, bo wydawało mu się, że padło już wszystko, co paść miało i każda kolejna wymiana zdań, prowadziłaby do opowiadania tego samego i niepotrzebnego nikomu lania wody. Nie chciał również zatrzymywać się zbyt długo, by nie stracić przewagi, jaką właśnie uzyskał, więc zerknął jeszcze tylko przelotnie w stronę swojej rozmówczyni, jednocześnie ostrożnie głaszcząc żaberta, który przyjął to ze spokojem, ale i cieniem zadowolenia. - Gdybyś jednak chciała kiedyś dowiedzieć się o nich czegoś więcej, zawsze możesz przyjść. Może będę w stanie jakoś ci pomóc - powiedział jeszcze i uśmiechnął się do niej lekko, po czym pożegnał się z dziewczyną. Starał się nadal postępować jak najostrożniej, żeby niesiony przez niego żabert nie spłoszył. Nie chciał na pewno, by dziewczynie stała się jakaś krzywda, nie chciał również w żaden sposób straszyć stworzenia, jakie właśnie niósł, nic zatem dziwnego, że wolał się już oddalić. Mógłby co prawda jeszcze podyskutować z Lily, ale istniał cień prawdopodobieństwa, że nie skończy się to zbyt dobrze, tak więc po prostu wybrał najbezpieczniejszą drogę. Pożegnał się z dziewczyną kulturalnie i całkiem miło, a potem wszedł faktycznie na wybraną wcześniej ścieżkę i zniknął między drzewami Zakazanego Lasu, by udać się w stronę zagród dla magicznych stworzeń, gdzie zamierzał odstawić zbiega.
//zt, dziękuję
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scarlett, choć normalnie unikała raczej dyskusji i wszystkiego, co wymagało większego zaangażowania, to w innych okolicznościach też pewnie z chęcią by podyskutowała na taki akurat temat, bo to była naprawdę interesująca kwestia. Obecnie jednak niesprzyjający był fakt, że w pobliżu niej znajdowało się tak duże zwierzę. Co prawda było pod opieką gajowego, a świadomość tego działała na Puchonkę uspokajająco, ale i tak ograniczałoby to mocno jej zaangażowanie w ewentualną dyskusję. Gajowy, mając pod opieka zwierzaka, pewnie też nie za bardzo miał ochotę na rozpoczynanie dyskusji. Okoliczności na taką dyskusję nie były zbyt sprzyjające również ze względu na to, że Scarlett najpewniej prezentowała się w chwili obecnej jako osoba zupełnie nienormalna - w końcu mało kto przejawiał wobec zwierząt takie odczucia jakie miewała ona. Cieszyła się jednak, że gajowy nie próbował na siłę przekonać jej do zaprzyjaźnienia się z żabertem. Bo i takie sytuacje jej się w życiu zdarzały. - Jasne, zapamiętam. I dziękuję za rozmowę i wskazówki - powiedziała, nie chcąc wyjść na niemiłą panikarę. Naprawdę miło jej się rozmawiało z gajowym, choć ich podejście do zwierząt było skrajnie różne. Pożegnała się ze swoim rozmówcą, który ruszył wybraną przez siebie ścieżką. Sama Scarlett dalej siedziała na swoim miejscu, na wszelki wypadek zerkając za odchodzącym mężczyzną, czy przypadkiem żabert mu nie uciekł. Wolała, żeby zwierzę jej zaraz nie zaskoczyło nagłym atakiem. Gdy była już bezpieczna, a nogi w końcu nie odmawiały jej posłuszeństwa, podniosła tyłek z ziemi. Najwyższa pora wracać do mieszkania. Jakoś przeszła jej ochota na dalsze spacery.
// zt
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Dzisiejszy dzień nie był tak wietrzny jak miniony weekend. Dzięki tej zmianie pogody mogła przygotować sobie wycieczkę po błoniach w poszukiwaniu ziół do zielnika, który zadała im profesor Vicario. Szczerze powiedziawszy sama Bonnie nie miała pojęcia czemu siódmoklasiści musieli zbierać łodygi dyptamu, fruwokwiatu czy krnąbrne kłaposkrzeczki. Na wszelki wypadek zabrała ze sobą cienkie rękawiczki wszak spodziewała się, że te ostatnie rośliny nie dadzą się tak łatwo zerwać. Ucieszyła się, że Amity zasugerowała towarzystwo i pomoc odnajdywaniu ziół. Ta łąka była naprawdę ogromna, a poza tym znajdowała się niedaleko Zakazanego Lasu, a tam znowuż samodzielnie wolała się nie zapuszczać. Słyszała już wielokrotnie, że jest tam niebezpiecznie i nie chciała się o tym przekonywać na własnej skórze. Dzierżąc w dłoni podręcznik od zielarstwa przesunęła stronę na zakładkę. - Myślę, że powinnyśmy zacząć od kwiatu różecznika. Musimy chyba dojść do pierwszej linii drzew i tam poszukać takiego większego krzewu. O, taki. - podsunęła w kierunku Gryfonki stronę z podręcznika wraz z poruszającą się czarno-białą fotografią. - Myślałam o kłaposkrzeczkach. Nie są obowiązkowe, ale bardzo fajne i możemy je po prostu usłyszeć. Według tego rozdziału skrzeczą niezadowolone kiedy nie mają dużo mrozu, a więc powinny być gdzieś w ciemnym miejscu, gdzie gleba jest chłodna. - zamknęła usta czując, że powiedziała już naprawdę dużo i powinna dać się Amity wykazać, bo może nie chciała słuchać jej wywodu? A może sama już wszystko wiedziała i nudziło ją powtarzanie wszystkich wiadomości? Tyle pytań i nie otrzyma odpowiedzi bowiem nie potrafiła zdobyć się na pytanie co o tym wszystkim sądzi. Cieszyła się z możliwości pozbierania ziół i dokładnego ich opisania. Lubiła zapach roślin i ich różnorodne kolory oraz specyficzne zachowania.