• Zwycięzca pojedynku może zgłosić się po 1pkt. z historii magii oraz 2pkt. z dziedziny, z której zaklęć używał, natomiast przegrany otrzyma 1pkt. do kuferka. Jeśli używaliście zaklęć zarówno z OPCM jak i z transmutacji możecie wybrać sobie dziedzinę, z której punkty zostaną wam przyznane.
• Wybieracie konkretnego przeciwnika, z przeciwnym kolorem pierścienia do waszego, który będzie waszym rywalem. Jedna postać może walczyć maksymalnie aż z trzema rywalami naraz!
• Na każdego przeciwnika z jakim walczycie kulacie 2xk100: jedną kością na atak, drugą na obronę, do czego dodajecie swoje punkty z Zaklęć i OPCM LUB z Transmutacji (nie więcej niż 50). Musicie jednak użyć w tej turze zaklęcia z danej dziedziny, której statystyki sobie dodaliście.
• Atak powyżej 130 daje automatyczny punkt dla atakującego. Jeśli Atak wynosi między 65-120, obrońca rzuca k100. Wynik większy od wartości ataku oznacza udaną obronę. Atak mniejszy niż 65 daje nieudane zaklęcie - nie potrzeba obrony.
• Jeśli walczysz z dwoma przeciwnikiem i jeden z nich Cię trafi, masz -30 do obrony przeciwko drugiemu napastnikowi! Jeśli walczysz z trzema kara od pierwszego przeciwnika wynosi tyle samo, ale jeśli w tej samej rundzie również trafi Cię drugi przeciwnik, nie masz możliwości obrony przed trzecim z nich, automatycznie odnosi on sukces.
• Zwycięża osoba, która 3 razy celnie i skutecznie zaatakowała przeciwnika. Przegrany pada sparaliżowany na ziemie, aż do zakończenia całości rekonstrukcji. Zwycięzca może podjąć walkę z kolejnym niesparaliżowanym przeciwnikiem pod warunkiem, że ten posiada przeciwny kolor pierścienia.
• Jeśli walczysz z więcej niż jednym przeciwnikiem, wystarczy przegrana z jednym z nich, by ulec paraliżowi!
• Modyfikacje: - Osoby z cechami świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość) oraz gibki jak lunaballa mogą dodać sobie jednorazowo +20 do kostki na obronę
- Osoby z cechami silny jak buchorożec lub magik żywiołów mogą dodać sobie jednorazowo +20 do kostki na atak
- Osoby z cechami połamany gumochłon lub rączki jak patyki mają -10 do kości na obronę
- Osoby z cechami bez czepka urodzony lub dwie lewe różdżki mają -10 do kości na atak przy rzucaniu zaklęć z kategorii, jaką maja w nawiasie.
- Jeśli postać posiada którąś z poniższych genetyk, co rundę rzuca k6 na konsekwencje, wynik parzysty aktywuje poniższe akcje:
Genetyki:
Jasnowidz:
Dostajesz wizji i przewidujesz kolejny ruch przeciwnika. Twoja obrona w następnej rundzie jest udana bez względu na wynik kości. Przez przebłysk tracisz jednak chwilę skupienia i Twój atak w tej rundzie spada o 20 oczek.
Wila:
Wybierz jedną z dwóch opcji: Twój czar działa na przeciwnika i go rozprasza. Następny jego atak jest o 35 mniejszy. LUB Adrenalina związana z bitwą sprawia, że Twoja harpia się budzi. Twój atak zyskuje 30 oczek.
UWAGA! Jeśli walczysz z oklumentą lub drugą wilą, przeciwnik rzuca k6. Jeśli otrzyma wynik nieparzysty, Twoje wilowe sztuczki nie działają!
Legilimenta:
Możesz wejść do umysłu przeciwnika i wyczytać jego kolejny ruch. Twoja obrona w następnej rundzie zwiększa się o 30.
UWAGA! Jeśli walczysz z oklumentą, przeciwnik rzuca k6. Jeśli otrzyma wynik nieparzysty, Twoje sztuczki nie działają!
• Raz na dwie rundy rzucacie literką, żeby zobaczyć, co przydarzyło wam się w trakcie walki:
Scenariusze:
•F,G,H,I - Nie dzieje się nic. •A.....kromantule w natarciu - Walczycie w najlepsze, gdy nagle pojawia się dodatkowe zagrożenie. W waszą stronę zmierzają akromantule, a przynajmniej coś, co je do bólu przypomina. Rzuć k6 . Wynik 1-3 oznacza, że omijają was i pędzą dalej. Wynik 4-6 oznacza, że stajecie się celem ich ataku i musicie bronić się przed zupełnie nowym zagrożeniem. Nie macie szansy na obronę przed atakiem przeciwnika. W dodatku kończycie z raną po ugryzieniu na dowolnej części ciała. Może lepiej, by obejrzał to uzdrowiciel? •B...ijący blask - Jedno z otaczających was zaklęć podpala przestrzeń wokół. Co rundę, obydwoje rzucacie dodatkowe k100, by sprawdzić, czy ranicie się o płomienie. - 1-35 Sprawnie tańczycie wokół ognia. Nic wam się nie dzieje. - 36- 70 Zbyt mocno zbliżacie się do płomienia, który delikatnie was parzy. Otrzymujecie -20 do obecnej obrony i -10 do następnego ataku, jaki wyprowadzicie. - 71-100 Nie każdy ma oczy dookoła głowy i widać Ty należysz do takich osób. Wpadasz w płomienie, które mocno parzą Twoją skórę. Otrzymujesz na stałe -20 do wszystkich zaklęć rzucanych podczas rekonstrukcji. i poparzenie, które należy opatrzyć po walce! •C....entaury w galopie- Mieszkańcy Zakazanego Lasu włączyli się do rekonstrukcji i galopują między wami. Rzuć k6. Jeśli wynik jest parzysty, nic się nie dzieje. Wynik nieparzysty oznacza, że obrywasz (1,3 - kopytem, zakręć kołem by zobaczyć która kość ulega złamaniu ; 5 - obrywasz strzałą, zakręć kołem, by zobaczyć, gdzie) i otrzymujesz -20 do trzech następnych zaklęć, jakie rzucisz. •D....ylemat moralny - Widzisz, że jeden z Twoich sojuszników nie radzi sobie najlepiej. Masz wybór pomóc mu, ale tym samym stracić szansę na obronę zaklęcia, które Cię atakuje lub bronić siebie, ale Twój sojusznik obrywa atakiem, bez względu na jego kości. Obowiązkowo oznacz osobę, którą ratujesz/skazujesz na brak obrony. •E...kscytujące wybuchy - Jak to w walce bywa, nie jesteście tu sami, a walki wokół wpływają na waszą potyczkę. Ktoś obok popisał się niezłą Bombardą sprawiając, że w waszą stronę lecą różne odłamki, które pogarszają wasz wzrok i powodują dzwonienie w uszach, a pył uniemożliwia wam wypowiadanie zaklęć. Rzuć k6 - wynik parzysty oznacza, że efekt dotyczy Twojego przeciwnika, wynik nieparzysty oznacza, że dotyczy Ciebie. Następne dwa zaklęcia osoby, której efekt dotyczy muszą być niewerbalne i otrzymują karę -30. •J....adowite tentakule - Już myślałeś, że przeciwnik będzie Twoim największym zmartwieniem, gdy nagle wpadasz na coś, co kompletnie zlało Ci się z otoczeniem. Kolce jadowitej tentakuli przebijają się przez Twoje ciało, wprowadzając jad do organizmu. Każde następne zaklęcie jest ma karę -10 większą (pierwsze -10, drugie -20, trzecie -30 itd...) ze względu na osłabienie organizmu. Jeśli posiadasz przynajmniej 20pkt. z zielarstwa w kuferku możesz dorzucić k6, gdzie wynik parzysty pozwala Ci na czas rozpoznać roślinę i uniknąć efektu tej literki!
• Obowiązkowy kod:
Kod:
<zgss> Kolor pierścienia: </zgss> <zgss> Przeciwnik: </zgss> <zgss> Modyfikacje, wydarzenia i bonusy kuferkowe: </zgss> <zgss> Atak: </zgss> Tu wpisz wynik rzutu kością + modyfikacje <zgss> Obrona: </zgss> Tu wpisz wynik rzutu kością + modyfikacje
•Wszelkie pytania kierujcie do @Maximilian Felix Solberg • Rekonstrukcja zakończy się 20.05 o godz. 19:00!
Quillan nie uważał, żeby przeklinanie było elementem tylko mugolskiego słownika i sprzeczanie się oto, kto pierwszy wymyślił wulgaryzmy czarodziej czy mugole, było prawie tyle warte co dochodzenie co było pierwsze... Jajko czy kura? W każdym razie na razie dobrze, że nie toczyli tej dysputy na głos, bo mogło być całkiem zabawnie. Tak czy owak patrzył teraz na nią ze śmiechem w oczach. Niestety, ale Quill nie był typem człowieka, który potrafił określić przynależność do domu, a jak już to robił to jak widać kulą w płot. Była ładna, miała delikatną urodę i może gdyby inne okoliczności, to byłby dla niej miły i zaprosiłby ją gdzieś. Ale nie zrobi tego. Nie zrobi tego, bo była wariatką, która spadła z drzewa. Normalni ludzie z pewnością z niego nie spadali i właśnie tak to wyglądało. Szczególnie według niego. Nie chcąc się jednak jej dalej irytować odsunął się o krok do tyłu opierając się teraz o pień drzewa. - Zajebiście i co? Robią coś niemoralnego? Ptasi seks musi być interesującym widokiem skoro wlazłaś aż na drzewo, by sobie popatrzeć. - Rzucił zimno, choć w istocie to śmieszył go jego własny żarcik i teraz to już dalej się jej przypatrywał. - Racja, miarą mojej głupoty z pewnością jest to, że nie chodzę po drzewach i nie podniecają mnie ptaszki w gniazdkach. To się pewnie leczy. Powiesz mi jakie leki bierzesz? - Uśmiechnął się do niej szeroko zakładając ręce na piersiach, bo to spotkanie rzeczywiście wydawało mu się teraz ciekawym epizodem.
Z każdą chwilą pogrążała się chyba coraz bardziej. Powiedziała, widać niepotrzebnie, zdania o ptakach, wydawałoby się, że było całkowicie neutralne, ale on nawet do tego musiał dopowiadać jakieś bzdury. Jak ona nie lubiła takich ludzi i takich sytuacji. Zawsze, kiedy się w nich znajdowała, całe szczęście niezbyt często, odbierało jej mowę i wszelkie pomysły "co zrobić" z głowy. Teraz zaczęło być podobnie. Poczuła się tak bardzo bezsilna przez to co mówił. Gdyby tylko nie stal tutaj i się na nią nie gapił, gdyby czytała to np w jakiejś książce zapewne już by się śmiała. To było takie głupie, że aż śmieszne. - Brak mi słów - powiedziała nawet, już nie wiedziała co właściwie chciała przez to wszystko osiągnąć. Dla niego było to zapewne ciekawym sposobem na spędzenie wolnego czasu. Gadanie bez sensu. - Co próbujesz osiągnąć i dlaczego jesteś taki niemiły? Nic ci nie zrobiłam - powiedziała, rezygnując już z prób odbijania jego słów. Miała dość.
Quillan nawet nie zarejestrował momentu, w którym stał się złośliwy czy coś. Tak właściwie to nawet nie ogarnął, że może sprawić jej przykrość. Niosło go teraz w emocjach zaskoczenie, więc trudno mu było dojść do wniosku, że pewnie przesadza, a biedna Laura faktycznie może czuć się przyszpilona. Szczególnie, ze Lowell był człowiekiem posiadającym odzywkę na każdą zaczepkę. W każdym razie westchnął, gdy dziewczę zmieniło taktykę i nawiązało do tego, że to niby on jest niemiły czy coś. Uśmiechnął się pusto nie wiedząc już w obrębie jakiej nici znajomości się kręcą i wzruszył ramionami. - Dobra, nie wiem. Pewnie jesteś w szoku. Powinienem Cię odprowadzić do zamku i odstawić pod Skrzydło, albo dormitorium. Znaj moją dobroć. - Rzucił trudnym do określenia tonem, w każdym razie sięgnął po plecak i zarzuciwszy go na plecy stanął obok niej, by zachęcić ją do tego, żeby rzeczywiście ruszyli w kierunku zamku. Po drodze pewnie wymieniali już nieco mniej złośliwe uwagi, ale jednak!
[ztx2] Ptaszki ćwierkają, że kończymy wątki w Hogwarcie.
Cicho wszędzie. Głucho wszędzie. Co to będzie, co to będzie? Walka na śmierć i życie. Czy jesteś w stanie w nią zagrać? Teraz nie ma odwrotu. Poznałeś tajemnicę Klubu Theri. Nie możesz się już wycofać, skoro zrobiłeś ten pierwszy krok. Albo przyjdziesz i będziesz grać, albo będziesz zwykłym siusiumajtkiem i uciekniesz w popłochu, ściągając na siebie klątwę. To od Ciebie zależy, którą drogą pójdziesz. Miej się na baczności. Tutaj, na tej polanie, wszystko ma oczy i uszy szeroko otwarte. Stąpasz po miękkiej, zimnej trawie. Nie słyszysz absolutnie nic, jak gdyby nikt nie odwiedzał błoni Hogwartu, to przerażające. Ale chęć sprawdzenia się na polu walki jest silniejsza, prawda? Oby. Na brzegu polany stoją eliksiry, po jednym dla każdej osoby. Tak samo jak magiczne notatniki mówiące o tym, którego zaklęcia użyć (musisz posiłkować się spisem zaklęć). Widzicie duży pieniek. A na samym jego środku ona. Gra. Przeklęta Plansza. Niestety, ale chyba musicie siedzieć na ziemi. Rzuć kostkami i przekonaj się, co się za moment stanie. Na pewno nic miłego, to mogę zagwarantować. Powodzenia!
Kto pierwszy PRZEKROCZY linię mety - wygrywa. Zasady są tu. Pięć dni niepisania posta skutkuje dyskwalifikacją i klątwą. Liczy się kolejność. W sensie, kto pierwszy, ten lepszy, ale potem musicie się już trzymać wytworzonej kolejki.
UWAGA, PISZMY KRÓTKO, A DYNAMICZNIE!
Pojedynek 1
Cesaire Weatherly vs Rience Hargreaves vs Gabriel Chaismore
No i przyszedł, wszak właśnie tego ostatnio powinien się spodziewać. List spłynął do jego rąk zaskakująco szybko, bowiem sądził, że nie ujrzy go jeszcze przez kilka najbliższych tygodni, ale mimo wszystko cieszył się. Nie, nie był masochistą. Był po prostu człowiekiem o chorobliwej ciekawości, jaka już tyle razy wpędzała go w kłopoty, że nie było opcji, aby Rience nie zdecydował się na wzięcie udziału w tej szkole życia, jaką oferowała im Theria. Co z tego, że czekały na nich niebezpieczeństwa, skoro jednocześnie rozciągało to przed nimi szerokie możliwości. Tyle nowych rzeczy do poznania, a jednocześnie tak wiele cierpienia i sztywnych zasad, w ramach których musieli się mieścić. Przykre aspekty były niwelowane przez jego entuzjazm, więc nic dziwnego, że szybko ubrał się w coś wygodnego i niespecjalnie wyszukanego, po czym wręcz wyfrunął z mieszkania, aby skierować kroki w stronę dębowej polany. Było tak cicho, jakby wszystko zamarło w oczekiwaniu na katastrofę. Leśne stworzenia, jakich nigdy nie brakowało na błoniach Hogwartu, nagle zniknęły, a kiedy już nogi zawiodły Krukona na miejsce, okazało się, że jest pierwszy. Niespecjalnie go to pocieszyło, wszak dopiero uczył się zasad tej dziwnej gry i wolałby wcześniej podejrzeć jak radzą sobie inni. Cóż, życie… Kiedy już dostał tę możliwość, Hargreaves wylosował dwie cyfry, połączył je w jedną i tym samym spowodował, że na kuli pojawiły się słowa. Przez moment trwał w bezruchu, pozwalając im prześlizgiwać się po swojej świadomości, aż do chwili, w której ciszę przerwał bliżej niezidentyfikowany brzęk. Trzminorki, jak stwierdził po pierwszym, szybkim spojrzeniu na stworzenia, ale nie zastanawiał się długo, postanawiając zacząć działać. Odpędził je zaklęciem, zresztą szybko i sprawnie, a mimo tego, że ustawa przewidywała to, iż go ominą, jeden z nich postanowił go użądlić. Nie bolało, całe szczęście.
List z Therii wpadł dosłownie nie w porę. Nie mogli zaczekać z tym jeszcze tydzień? Miał tyle do zrobienia, a tu łup i trzeba było grać na jakiejś pojebanej dębowej polanie. Jakby nie można przenieść tego gdzieś w pobliże lochów. Przynajmniej miałby blisko, by w razie szybkiej porażki wrócić równie prędko do dormitorium. Ale nie, złośliwość losu objawiała się właśnie jemu. Nie jego bratu, ale jemu. Gabrielowi Chaismore'owi. Czym sobie zasłużył na takie przypadki? Faen, faen, faen. Sam fakt grania poza szkołą niezmiernie go wkurwiał, dlatego dotarłszy na miejsce posłał swojemu - jak dotąd jedynemu - przeciwnikowi dość irytujące spojrzenie, po czym wylosował kostki, mnąc w ustach kolejny potok przekleństw. Ten chłopak i tak by ich nie zrozumiał, więc czym miał się martwić? Chyba tylko tym, co pojawiło się na planszy, by sekundę później zacząć machać różdżką w każdą możliwą stronę, celem pozbycia się szkodników wyjadających rdzeń. - Co za kurewstwo - wymamrotał, patrząc na patyk trzymany w dłoni. - Masz jakieś fajki? - Spytał niezbyt zobowiązująco, po cichu licząc na darmowe palenie. Znowu zapomniał zabrać swoją paczkę, a dokładniej opakowanie z pokoju Luciusa. W sumie to jednak dobrze, że tam nie właził. Jeszcze kot by się przyczepił i musiałby targać tego pieprzonego futrzaka, żeby później użerać się z bratem, bo gdzie jego zwierzak przepadł. Ech, kurewska niesprawiedliwości, co tym razem odjebałaś?
Dobra, trochę zamieszania się narobiło przez moją nieobecność, więc odpuszczę już dramatyczne poetyckie pierdu pierdu, w którym dokładnie opisuję, co Weatherly jadł na tydzień wstecz przed chwilą obecną czy jak entuzjastycznie (lub wcale nie) zareagował na otrzymany list, który wzywał go do stawienia się na dębowej polanie. Termin mu nie pasował ni cholery, humoru też zbytnio nie miał, ale to żadna nowość, jednak obowiązki obowiązkami, a tak się składa, że Kanadyjczyk nie za bardzo wiedząc, w co się pakuje, zgłosił się do jakiegoś tajemniczego klubu, który już drugi raz prześladował go z dziwną grą, po której prawie każdy ląduje w skrzydle szpitalnym, jak nie i gorzej oraz obiecywał jakieś wymyślne klątwy w zamian za niestawienie się we wskazanym miejscu. Słodko. Cesaire przybył na polanę ostatni i przywitał się z pozostałą dwójką, by zająć miejsce przy planszy i czekać na swoją kolej. Gdy ta nastała, rzucił kostkami, obserwował chwilę, aż jego pionek się przemieści i czekał na efekty. W końcu po ostatniej grze już wiedział, jak to wszystko wygląda. Nie musiał czekac długo, bo oto ziemia zaczęła się strasznie trząść, a wokół rozbrzmiały dźwięki, jakby do graczy zbliżało się ogromne stado jakiś kopytnych zwierząt. I mniej więcej tak właśnie było, bo oto w niedalekiej odległości pojawiła się spora grupa buchorożców, a Weatherly wyciągnął różdżkę i szybko rzucił na zebranych zaklęcie maskujące, dzięki któremu agresywne zwierzęta ich nie widziały. Czekał jeszcze w gotowości, by w razie potrzeby rzucić jeszcze jakieś zaklęcie, ale szczęśliwie stado ich ominęło, a on mógł powrócić na swoje miejsce i ustawić na odpowiednich polach pionki, które się poprzewracały kilka chwil temu.
Zaczynał się niecierpliwić. Nie chciałby żeby się okazało, że którykolwiek z jego przeciwników miał zostać zdyskwalifikowany i w ten sposób miałby wygrać grę. Uważał coś podobnego za, co najmniej, zniewagę, dlatego w duchu ucieszył się, widząc jakiegoś chłopaka na horyzoncie. Nie przejął się nawet jego „promiennym” spojrzeniem i przywitał się z nim krótko, wpatrując się w to, co przyczepiło się do różdżki blondyna. Zadziwiające… skąd biorą się te wszystkie paskudztwa? Hargreaves zmarszczył brwi, najwyraźniej chcąc rozpocząć swoją analizę, gdy na ziemię sprowadziło go pytanie Gabriela. - Pewnie, bierz. - odpowiedział mu i wyciągnął z kieszeni paczkę Wizz-Wizzów Quantum, w których ostało się raptem ćwierć tuzina papierosów. Rzucił ją do chłopaka akurat w momencie, w którym zjawił się Cezar i wykonał swój ruch. Rience zdawał się być zbyt rozproszony i zaaferowany swoją częścią gry, aby zwracać większą uwagę na to co robi reszta i co dzieje się wokół niego, więc zareagował jakoś normalnie dopiero wtedy, gdy przyszła na niego kolej. Poruszył się na jedenaste pole i wtedy do jego uszu dobiegło ciche łkanie. Na moment zesztywniał, a potem jak zaczarowany podniósł się i postanowił poszukać źródła dźwięku. Okazało się, że to młoda mandragora tkwiła w ziemi na skraju polany, co Hargreaves odkrył dopiero wtedy, gdy jej krzyk go ogłuszył. Szybko ją unicestwił, jednak i tak poczuł się bardzo dziwnie. Otrzepał głośno ręce z ziemi, ale w ogóle tego nie usłyszał. Zaklął pod nosem po irlandzku, bardzo nie rad z tego, że pozbawiono go słuchu. Z kwaśną miną wrócił na miejsce. Dobrze, że jego towarzysze nie byli zbyt rozmowni, bo wątpił w to, aby znali język migowy…
Skinieniem głowy podziękował za fajkę, tak, tak, Chaismore miał odrobinę kultury, po czym zajął się obserwowaniem następnego gracza. Definitywnie Ślizgon. Pewnie raz czy dwa widział go we wspólnym i skojarzył twarz, ale nie miał tej przyjemności poznania, dlatego ponownie potrząsnął głową, witając w milczeniu, by zaraz całkowicie zająć się podejrzanie głośnymi odgłosami. - Faen, co to było? - Aż wstał od planszy, wodząc wzrokiem na wszystkie strony. Kurwa, tego nie było w planach. I całe szczęście, że nie wpadło do nich, inaczej staranowałoby ich wszystkich. Ja pierdolę, co za pojebana gra. Odpalił fajka, czekając na swój ruch. Między kolejnymi pociągnięciami dymu w płuca zastanawiał się, jak to jest utracić słuch, bo najwyraźniej to dopadło jednego z graczy. Masz szczęście Chaismore, że nie padło na ciebie. Złapał za kości, wyrzucając nimi sześć oczek. W sumie osiem, uświadomił sobie, czytając informację na planszy. Uniósł tylko obie brwi do góry, czekając na jakieś zdarzenie, gdy macki tego obrzydliwego kurewstwa wyskoczyły z ziemi i zaczęły machać na wszystkie strony. Jak to dobrze, że uratował swoją różdżkę w poprzednim ruchu, dzięki czemu mógł spokojnie pozbyć się zagrożenia. - Ja pierdolę - wymamrotał jeszcze, siadając znowu na swoim miejscu.
Kostki 2 + 4 = 6, parzysta Jestem na polu 8 Sorkens, że tak lipnie, ale ostatnio mi nie idzie
W porównaniu z poprzednią rozgrywką, w jakiej brał udział Cesaire, można by się pokusić o stwierdzenie, że jak na razie szło całkiem przyzwoicie! Oczywiście co chwila dookoła zebranych działy się dziwne rzeczy i co chwila coś dybało na ich życia albo przynajmniej zdrowie, ale co tam, czego się nie robi dla odrobiny adrenaliny i przełamania codziennej rutyny. Weatherly obserwował ruchy pionków po klawiaturze i czekał na efekty, jakie za sobą niosły, ale jak na złość pola, które znał z ostatniej gry, były skutecznie omijane, więc nie mógł przewidzieć, co będzie następne. Gdy nadeszła jego kolej, rzucił kostkami, by następnie odczytać wielce dramatyczny napis „przede wszystkim nie miałeś pożywienia, a byłeś za słaby, żeby udać się na polowanie, chyba że w charakterze ofiary”, nie miał jednak czasu nawet na zastanowienie się nad tym, co to może znaczyć, bo oto z krzaków wyskoczył jakiś szalony centaur, galopujący prosto na niego i strzelający z łuku jak opętany. Niestety pech chciał, że jedna z tych strzał trafiła prosto w udo Kanadyjczyka, który syknął z bólu i zaklął po francusku, by szybko unieść różdżkę i rzucić jakimś pierwszym lepszym zaklęciem w centaura. Całe szczęście ten zrezygnował z dalszych polowań, jednak biedny Cezar musiał wyciągnąć strzałę z nogi, krzywiąc się przy tym co nie miara i zaklęciami zatamować krwawienie i opatrzyć ranę.
Rience miał problem z rejestrowaniem tego co dzieje się podczas gry. Zdecydowanie zbyt mocno przyzwyczajony był do swojego zmysłu słuchu, dlatego teraz, gdy został go pozbawiony czuł się co najmniej zdezorientowany. Widział jak poruszają się wargi jasnowłosego, ale za żadne skarby nie potrafił powiedzieć cóż takiego on mówił. Nie potrafił jeszcze czytać z ich ruchu, a po tej całej grze chyba będzie musiał się nauczyć, bo jak widać ta umiejętność bywała przydatna, szkoda, że w chwilach, w których w ogóle by się tego nie spodziewał. Zmarszczył brwi, jak zwykle gdy się czymś martwił i obserwował grę, jednocześnie wciągając nosem odrobinę dymu, unoszącego się z papierosa palonego przez Gabriela. Znajoma woń trochę pomogła mu się uspokoić, miał tylko nadzieję, że to nie będzie trwałe upośledzenie… Centaura nawet specjalnie nie zauważył, dopóki nie posypał się grad strzał. Jedna z nich trafiła jego przeciwnika w udo, a Rience przygryzł lekko wargę. Nie kłopotał się jednak z pomocą, bo Cezar sam dał sobie radę i wtedy też przyszło wilowi wykonywać kolejny ruch. Wylądował na polu dwudziestym trzecim, dość blisko mety i zobaczył cóż przypadło mu w udziale tym razem. - Śmiech trzepotał wokół niej jak stado czarnych ptaków - przeczytał w myślach, zupełnie nie frapowany podejrzanymi odgłosami trzepotania skrzydeł ptaków, dopóki nie uderzyły one wprost na niego. Zaskoczony zaklął pod nosem i skulił się, aby zminimalizować otrzymywane obrażenia, ale mimo tego i tak został dotkliwie podziobany. Próbował rzucić kilka zaklęć leczących, ale żadne nie chciało porządnie zadziałać. W końcu się poddał i cicho westchnął, mając nadzieję, że ta gra niedługo się skończy.
Chaismore obserwował wszystkie ruchy swoich towarzyszy między kolejnymi pociągnięciami papierosa od tego milczącego blondyna. Nie musiał przed sobą ukrywać, że jasny odcień włosów działał na niego najlepiej. Odrobina próżności nigdy nie działała na niego źle, ale nieuwaga w tej niebezpiecznej grze mogła kosztować coś więcej niż jakieś zranienie. Idealnym przykładem był ten Ślizgon siedzący obok. Oberwał strzałą w udo od jakiegoś centaura, którego Gabriel ledwie zauważył. Dosłownie mignął mu przed oczami i wtedy blondas wykonał swój ruch. - O kurwa - wymsknęło się spomiędzy warg Ivora, gdy obserwował całe zajście z krukami. Oczywiście ani przez chwilę nie wykazał chociaż krzty współczucia, gdyż gra była grą. Po prostu szkoda było niszczyć taką śliczną buźkę. Ale nieważne, nie miał czasu myśleć o szybkich numerkach w jakimś schowku na miotły, kiedy to on sam musiał rzucić kośćmi. Dokładnie pięć oczek później - na polu trzynastym - Chaismore'a otoczyło to cholerne zielsko. I to nie byle jakie, a same horklumpy, które zaczęły pryskać tym obrzydliwym czymś. Próbował zasłonić usta i nos dłońmi, lecz zdążył nawdychać się tego kurewskiego świństwa... i zemdlał. Gdy się obudził, nie miał pewności, ile czasu upłynęło, ale poderwał się do góry, chwycił za różdżką, po czym rzucił każde znane mu zaklęcie niszczące te rośliny, Oczywiście kasłał przy tym jak pojebany, próbując pozbyć się resztek pyłu z płuc, jednak nieprzyjemne uczucie drapania nie chciało zniknąć.
Trochę pechowa była ta gra dla naszych menskich menszczysn, bo oto każdy po kolei nieźle obrywał w kość, czy to dzięki przyjacielskiemu centaurowi, czy kochanym krukom czy też równie miłym horklumpom. Weatherly, po przygodzie ze strzałą centaura, trochę mniej mógł się skupić na tym, co się działo dookoła niego, dlatego też chyba średnio rejestrował, co też dzieje się z innymi graczami, myśląc tylko o tym, by jak najszybciej skończyć tę diabelską grę i naprawić swoją cholerną nogę trochę lepiej, niż rzuconymi na szybko zaklęciami. Gdy nastała kolej Kanadyjczyka, ten rzucił kostkami, by obserwować, jak jego pionek przemieszcza się na pole siedemnaste. W kuli znajdującej się na środku zaraz wyświetlił się odpowiedni cytat, a ten... cóż, nie był zbyt obiecujący. „Chciałbym jak piorun, uderzyć i zginąć, ale o gwiazdy zaczepić w locie.” Weatherly nawet nie czytał tego na głos. Nie nie nie, wcale nie chciał ginąć, ani zaczepiać się o nic w locie! Przez chwilę wszystko było spokojnie, jednak chyba nikt nie był na tyle naiwny, by wierzyć, że nic złego się nie wydarzy. Nagle, nie wiadomo skąd, bo przecież pogoda była całkiem znośna, w pobliskie drzewo z niewyobrażalnym hukiem uderzył piorun, a to dosłownie w kilka sekund postanowiło się przewrócić i to tak, że jedną gałęzią boleśnie smagnęło Cezara po nogach. Szczęściem w nieszczęściu było to, że nie rozległo się żadne nieprzyjemne chrupnięcie kości, Kanadyjczyk nie wyczuł też niczego niepokojącego, kiedy pomacał obite nogi kontrolnie, więc tylko z niezadowoloną miną i stekiem najgorszych znanych mu przekleństw na ustach, rzucił kolejne zaklęcia na swoje nogi, które po dwóch kolejkach gry aż wołały o pomstę do nieba.
Rience zdawał się krążyć myślami daleko stąd, co było widać po jego nieco nieprzytomnej minie. Była dość adekwatna do faktu, że swoim zmysłem słuchu wyłapywał tyle co nic, ale on zdawał się nie przejmować tym już tak mocno jak wcześniej. Niemalże można było dojrzeć jak pod jego czaszką poruszają się szybciutko trybiki, oznaczające, że gorączkowo się nad czymś zastanawia. W poprzednim ruchu udało mu się poruszyć o naprawdę znaczącą liczbę oczek, dzięki czemu błyskawicznie prześcignął swoich konkurentów. Z jednej strony czuł satysfakcję, ale z drugiej nie był pewien czy chce dalej brać udział w tak brutalnej grze. Sam Hargreaves raczej nie posuwał się do przemocy, więc to, że dopiero co zaatakowało go stado ptaków wydawało się być zupełnie abstrakcyjne i nie do pomyślenia. Oczywiście nie usłyszał grzmotu, ale dostrzegł błysk i ruch niedaleko Cezara. Zapewne zaklął, ale sam nie był tego pewien, bo nie usłyszał swoich słów. Walące się drzewa… to już było przegięcie. Krukon zmarszczył czoło i wykonał następny ruch, przekraczając pole trzydzieste co chyba oznaczało, że zaraz ta cała plansza zniknie i będą mogli iść w cholerę. Och, nie mógł się już tego doczekać.
Kostki: 4 + 4 = 8 | 23 + 8 = 31 | więc chyba już koniec?
Paige uznała, że czas wyjść ze swego gabinetu aby dać odpocząć szarym komórką. Ostatnio czuła się trochę samotna więc długie spacery pozwalały jej zagłuszyć to poczucie. Opatuliła się ciepłą chustą wokół ramion i podziwiała Dębową Polanę, po której właśnie szła. Może spotka jakieś znajome twarze z grona nauczycielskiego. Co poniektórych uczniów już kojarzyła i gdy ją pozdrawiali ona robiła dokładnie to samo. Lubiła spacery, często tak spędzała wolny czas na wzgórzach Szkocji. Rozmarzyła się na samą myśl o domu. Jedni kochali Szkocję, ona ją nosiła w swym sercu. Każdy gdzieś czuje się najlepiej, ona tak się czuła w domu rodzinnym, gdzie spędziła najlepsze lata swego życia. Nie licząc oczywiście nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa jakim był Hogwart. Przystanęła aby spojrzeć w niebo. Przysłoniła oczy dłonią, gdyż jesienne słońce raziło ją w oczy.
Elsa była specyficzną i pełną sprzeczności osóbką. Nie dość, że nie bała się kogoś, kto mógłby jej z łatwością złamać kark bądź zatopić swoje szpony w jej drobnym ciele za pierwszym podejściem - to jeszcze miała czelność, by z całą premedytacją denerwować tegoż wilowatego osobnika. Cóż ona biedna poradzi na to, że drażnienie Edwarda przypominało jej dziabnięcie różdżką w oko, rozwścieczonego już smoka? Dokładnie taka sama frajda! Dość niebezpieczną sobie znalazła rozrywkę to fakt, ale w końcu to stuprocentowa gryfonka! Nie straszny jej jakiś tam pół-wil! A zresztą nauczyła się szybko biegać więc jak znowu zechce ją udusić w afekcie to mu ucieknie, ha! Raźno maszerując sobie przez zakazany las niczym nieustraszona pogromczyni magicznych potworów, pogwizdywała sobie wesołą melodię pod nosem i przystając co rusz, przy jakichś niższych gałęziach zawiązywała na nich cienkie wstążki w kolorze czerwieni oraz złota - taka mała wskazówka, by wil ją znalazł! Chociaż zapewne przy swoim szóstym zmyśle, to i bez tych małych podpowiedzi, by ją odnalazł! Nie dość, że niska gryfonka miała na sobie błękitny płaszcz z dziwnymi małymi dzwoneczkami do niego przyszytymi (dziwny ale pożyteczny!) toć jeszcze uwiesiła na swojej szyi wielobarwny szalik z barwami wszystkich czterech domów! (kosmiczny!) A na głowie miała przekręconą czapę przywodzą na myśl czerp z czasów wikingów (może to ze względu na te rogi, hm), który oczywiście jej się przykrzywił i to tak, że sama by mogła robić za ludzkiego jednorożca. Łuk z różanego drewna trzymała zaś w ręku i beztrosko sobie nim machając, zagłębiała się w ciemny gąszcz zakazanego lasu, coraz bardziej. Jeden koniec szalika oczywiście już zdążył się bliżej zapoznać ze śniegiem i pozostawał w tymże kontakcie znacząco na dłużej, gdyż Elsówna nawet nie zorientowała się, że zsunął się jej niedobry z ramienia. Co ciekawsze nawet nie poinformowała swojego brata, że postanowiła się wybrać o północy (taka straszna godzina duchów) do lasu, bo zachciało jej się oglądać jednorożców. Ani tym bardziej nie powiadomiła go, że na ów nielegalną wycieczkę przymusiła i Ashwortha. W końcu każdy mężczyzna, chłopak, chłopiec czy też stary dziad, który zdoła się przybliżyć do Elsy na nieodpowiednią według Stantona odległość - od razu poznaje smak porażki czy też bólu, gdy całkiem precyzyjnie dostaje kuksańca prosto w nos. (bądź w żebra, bo Elsa niższa jest, to jej tak wygodniej!) A zresztą to urocze dziewczę (w glanach tak bardzo i z gniazdem na głowie, urozmaiconym o te, sto dziesięć słodkich wstążek) choć bardzo księżycowe i niekiedy rozmarzone - to buntownicze jak cholera. Uparte nawet jak dwie cholery. A na trzy, niepoprawne politycznie. W końcu kto jak nie Elsa, wpadłby na tak szalony pomysł, by zawiązać sobie oczy jasną, kremową chustą i chwilę później, na oślep sięgnąć do przewieszonej, wypchanej torby po strzały z takimi fajnymi piórkami na końcu? Elsa. Oczywiście, że tylko ona. I właśnie teraz, prostując się niczym bogini sprawiedliwości, na przysłowiowego czuja założyła strzałę i dla zabawy wycelowała swój łuk w stronę nocnego nieba, czując się niczym prawdziwy Indianin! Dopiero gdy dosłyszała kroki kogoś, kogo tak bardzo lubiła denerwować, okręciła się mimowolnie na pięcie i wycelowała łuk w stronę tegoż ktosia. Z zawiązanymi oczami, w przedziwnym (dla niej normalnym) ubiorze oraz z łukiem w ręku, doprawdy musiała wyglądać co najmniej dziwnie, ale czy to nie pasowało właśnie do niej? - Nie zgubiłeś się. - skwitowała z ciut złośliwym uśmieszkiem i uniosła nieznacznie głowę do góry, gdy trzymając go na przysłowiowej muszce (łuku, haha), starała sobie w głowie odtworzyć obraz jego osoby. Szkoda by tylko było, gdyby teraz przypadkiem wypuściła strzałę ku niemu. Zwłaszcza, gdy palce zaczynały jej drętwieć!
A nasz wspaniały pół-wil, co? Dostał list od swojej… Eh, przyjaciółki? Która wyglądała na nie tylko pijaną, ale i szaloną. Co te szlamy sobie myślały. Pokręcił przecząco głową, idąc ścieżką za jej śladami i przeklinał jej głupotę za każdym razem kiedy widział wstążeczkę w złocisto-szkarłatnym odcieniu. Kiedy zobaczył ją na środku polany, owiniętą w niebieską chustę z dzwoneczkami, szalik ciągnący się po ziemi i czapkę a'la wiking był bardzo bliski załamania. Mruknął pod nosem kilka nieprzyjemnych słów i podszedł kilka kroków bliżej. Założyła sobie na twarz kremową apaszkę i celowała łukiem mniej więcej w jego stronę. Przewrócił oczyma i uniósł brwi do góry, pytając sam siebie co on tu właściwie robi. - Po pierwsze, źle trzymasz ten łuk, kretynko. Za chwilę strzelisz sobie w stopę albo rąbniesz się cięciwą w twarz. - rzucił z wyraźnym poirytowaniem, stąpając nadal do przodu. Miał na sobie białą koszulę i czarne spodnie, a na to klasyczny, ciemny płaszcz w stylu Sherlocka Holmesa - cały Edward. A może raczej cały Ashworth. Płaskie, ciemne buty sunęły gładko po rozmoczonej trawie. Typowa angielska pogoda, jakżeby inaczej. Widząc, że Elsa nadal ma na głowie to szkaradztwo, uśmiechnął się szyderczo wyrzucając do przodu ostre zęby w czymś, co było niezwykle chytrym wyrazem twarzy. Swoich assasyńskich umiejętności powinno się używać jedynie w wielkich potrzebach, przynajmniej w Hogwarcie. Ale on miał teraz wielką potrzebę wyrzucenia tego czegoś, czymkolwiek było na najbliższe drzewo. Ostrożnie stawiał kroki i ruszył do przodu, szybko, ale niemal bezgłośnie przemierzając dzielącą ich odległość, stając za dziewczyną. - Po drugie - odezwał się nad jej głową i ściągnął jej tą beznadziejną chustkę z twarzy - Wiem, że potajemnie okradasz szafy starej Abney, ale to już lekka przesada. Raz jeszcze uśmiechnął się złośliwie i rzucił paskudną, morelowo-piaskową chustę prosto na drzewo. Na twarzy odbijał mu się nieco znudzony wyraz, ale natychmiast wrócił do swojej typowej, nie wyrażającej zbyt wiele miny. - Po trzecie, coś ty sobie myślała? Że nie znajdę Cię w lesie, w ogóle co…? Jednorożce? Serio? - zapytał wyraźnie zdezorientowany. - Jesteś tak samo nieodpowiedzialna jak mój młodszy brat. Niestety muszę Cię zmartwić, w 90% przypadków mi się uda, w końcu przez całe swoje życie to ćwiczyłem! Taka już rodzina, as… Arystokratów. Zawahał się niespecjalnie, chociaż kto to wie? Nie należałoby wspominać jej o tym! Rodzice nie byliby zadowoleni. Co powodowało, że jeszcze bardziej miał na to ochotę. - Ten dziwaczny płaszcz też mogłabyś zdjąć, brzęczysz tak, że wystraszysz wszystko co w tym lesie żyje. Bez tego indiańskiego nakrycia było zdecydowanie lepiej, ale ehhh, ta czapka, ten szalik. Nie, nie, nie. W sumie to musiał przyznać, że dziewczyna była całkiem ładna, ale zdecydowanie źle wyglądała w stercie ubrań podobnych do najstarszej nauczycielki w tej szkole. Kąciki ust podeszły mu do góry na samą myśl, że Elsa mogłaby chodzić w wytwornych sukniach w stylu jego matki bądź siostry. Pewnie nie wyglądałaby jak Elsa, już zupełnie. Zdecydowanie będą musieli kiedyś się o to założyć!
Elsa niekiedy poważnie się zastanawiała nad psychiką swojego towarzysza. I po wstępnych oględzinach i niezliczonych kłótniach, wreszcie mogła z czystym sumieniem stwierdzić, że Edward zdecydowanie posiada osobowość anankastyczną. Czasem na nikogo nawet nie nawrzeszczy. (o dziwo!) I wbrew pozorom zachowuje się, jakby się napił przysłowiowego mleka z gipsem - po prostu człowiek z kamienia! A niekiedy zaś nastaje taki okres, że potrafi wybuchnąć niczym wszystkie wulkany świata i rozzłościć go można równie prosto, co odpalić zapałkę. Bądź to Llewellyówna posiada w sobie magiczne moce i tajemną wiedzę, jak porządnie wkurzyć Ashwortha i ujść z tego życiem. Słysząc jak obecnie wyżej wymieniony, czai się na nią - gryfońskie dziewczę, jedynie wyżej podciągnęło łuk i przybrało oburzoną minę, na jego głupi komentarz. Dlatego podniosła wojowniczo swój podbródek do góry i wsłuchując się w jego kroki (nic nie słyszała na swoje nieszczęście!) - zazgrzytała zębami i gdyby nie chusta na oczach, to zapewne, by nimi przewróciła w irytacji. - Albo przestrzelę ci kolano. - odcięła się po chwili chłopaczynie, z nadobnie pięknym uśmiechem i na przekór losowi oraz samemu gryfonowi, wypuściła tą piekielną strzałę, gdzieś w okolicach jego równie przeklętych nóg. Niestety, strzała nie chciała jej raczej posłuchać i swój nędzny żywot zakończyła połamana w drobne drzazgi, gdy Elsa trafiła nią.. w drzewo. Zaledwie parę cali na lewo od ucha Edwarda. A cisza ją śmiertelnie przeraziła. Bo nie dość, że ten skradał się jak duch, to jeszcze poczuła się autentycznie przerażona, że naprawdę mogła zrobić z wilowatego gryfona, niezbyt przyjemny dla oka, szaszłyk. Więc, gdy nagle jego głos rozległ się tuż nad jej biedną głową, to Elsa pisnęła zduszonym głosem, przycisnęła do brzucha swój różany łuk i po chwili, zmarszczyła zdezorientowana czoło, gdy ciemność z sprzed oczu zniknęła, a jej ukochana chustka znalazła na drzewie. Nie wiedziała więc, czy bardziej ma się niepokoić tym, czy uda jej się sprać plamy ze swojej ulubionej części garderoby, czy być może powinna się zacząć bać, że tuż za plecami ma pół-wila z tendencją do złoszczenia się, średnio co dziesięć minut. A zwłaszcza w jej towarzystwie. - Nie podoba ci się coś w moich ubraniach? - spytała niskim głosem, bardziej przypominającym warczenie złego psa, aniżeli drobną gryfonicę i przekrzywiając głowę do boku, spojrzała na Edwarda zza swojego ramienia, rzucając mu tym samym, ostrzegawcze spojrzenie. Słuchając jego litanii i istnej, śmiertelnie, długiej wyliczanki - Elsa uśmiechnęła się ciut rozbawiona i dla świętego spokoju skinęła głową, że owszem jest skrajnie nieodpowiedzialna. I dodatkowo jeszcze wzruszyła swoimi drobnymi ramionami, tym samym mu sugerując, że musi się do tego w jej obecności przyzwyczaić. - Masz młodszego brata, i jeszcze chyba tą ryżą siostrę, czyż nie? Ona adoptowana jest? - palnęła po chwili bez większego namysłu i przewieszając sobie łuk przez ramię, odwróciła się do niego przodem, uśmiechając się przy tym z nieco zawadiackim uśmieszkiem, gdy już wcześniej dosłyszała zdziwienie w jego głosie. - Jednorożec. Taki fajny hmm.. koń. Biały, one chyba zazwyczaj są białe. Z takim całkiem uroczym rogiem. I jakąś dziwną, błękitną krwią. - przypomniała mu odrobinę złośliwie i przybrała niewinną minę. Oczywiście, że wiedziała iż Edward doskonale zna pojęcie tegoż magicznego zwierzaka kopytnego, ale cóż poradzić, że całkiem często lubiła sobie z niego pożartować? A jeszcze bardziej się biedny, wilowaty osobnik wkopał, gdy się przypadkiem przejęzyczył przy niej. Rodzina jaka? As? Asssertywności? Przyjrzała mu się badawczo i już sam jej uśmiech, powinien dać Edwardowi do myślenia, że Elsa i tak się dowie, i tak. Czy to na własną rękę, gdy przekopie całą bibliotekę, czy też, gdy przeprowadzi wywiad po całym Hogwarcie odnośnie jego osoby i rodziny. Nie dość, że buntownicza, to jeszcze uparta z niej istota, aha. Dzwoneczki przyszyte do rękawów oraz do poły jej cudacznego płaszcza, również potwierdziły jej genialny pomysł, delikatnie podzwaniając przy każdym, nawet najmniejszym jej ruchu i wtedy, właśnie usłyszała z ust Ashwortha, że ma ściągać płaszcz. Mina Elsy była właśnie warta miliony galeonów.
Taka na wpoły zaszokowana i jakby podejrzliwa, co on jej może zrobić, jak nie spełni jego.. prośby. Zresztą co to za głupi pomysł! Buntowniczość gryfonki powróciła ze zdwojoną siłą i pokręciła gwałtownie głową na wszystkie strony, od razu poprawiając wikingowską czapę, która osunęła się jej na oczy. - Umarznę i umrę. Nie mogę ci dać tej przyjemności!- odparła całkiem szczerze i jakże mądrze i uśmiechnęła się piekielnie z siebie zadowolona. Bo chyba nie utnie jej dzwoneczków z płaszcza, prawda?
Edward wybuchający jak wszystkie wulkany? To zdecydowanie nie zdarzało się zbyt często. Niewielu ludzi, czarodziei, czy kogokolwiek miało szansę zobaczyć rozgniewanego starszego z braci Ashworth. W ogóle ciężko było dostrzec u niego jakąś emocję, chociaż jak się zdaje z czasem zmieniał się i bardziej zbliżał w kierunku innych. Wbrew pozorom chłopak był jak otwarta książka - tyle, że najwyraźniej napisana w innym języku. Kim był, ten pół-wil, z paskudnym uśmiechem na twarzy i srebrzystymi włosami? Na pewno nie znajdziesz tłumu ludzi, którzy wiedziałby o nim cokolwiek. Ale Llewellyn zdecydowanie miała w sobie coś, co pozwalało jej z nim wytrzymać - ba, nawet się z nim zaprzyjaźnić. Jeżeli powiedzielibyście mu rok temu, że będzie latał po lesie za jakąś szlamą, wyśmiałby Was wszystkich. A teraz - no proszę. Wracając jednak do tej pokręconej sytuacji, kiedy zbliżał się w jej stronę strzała świsnęła mu koło ucha i trafiła w drzewo. Uniósł brwi w zdumieniu, a na jego twarzy zagościł nawet całkiem zadowolony grymas. Rozszerzył zęby i pewnie zaśmiałby się gardłowo gdyby nie to, że właśnie miał być cicho. A to pech! Miał tyle ripost w kieszeni, no proszę. Stojąc za nią i wygłaszając wszystkie uwagi, ta tylko przyciskała do siebie ten swój różany gadżet i wzruszała ramionami. Tak najwyraźniej musiało być - wszyscy byli nieodpowiedzialni. Nie, żeby Edward był wyjątkiem. Wywrócił oczyma, zastanawiając się jak muszą wyglądać z punktu widzenia jakiegoś biednego ptaka. Drobna blondynka ubrana jak cygańsko-indiańska-dziwaczka, w dzwonkowej pelerynie i hełmie wikinga, a tuż za nią chłop o srebrzystych włosach, wysoki i barczysty w klasycznym płaszczu. Tego pewnie nie widuje się na co dzień - może przelatujące nad nimi zwierzęta nie powinny patrzeć w dół. - Ciężko powiedzieć, że mam brata. Trochę dawno się nie widzieliśmy. - powiedział lodowatym głosem, a jego własne paznokcie zaczęły najwyraźniej wydawać się niezwykle interesujące, bo wpatrywał się w nie zwężonymi oczyma. Tego tematu najlepiej unikać, przynajmniej jeśli nie chce się skończyć jako szaszłyk. Natomiast siostra... Ha, już lepiej. Nikt tak nie obraża sióstr, jak ich starsi bracia. - Cieszę się, że zauważyłaś. Na imię jej Atria i no, nie jest. Aż ciężko Ci stwierdzić, że jestem z nią spokrewniony? - przekrzywił głowę rzucając jej kolejne spojrzenie spod długich rzęs. Kiedy dziewczyna wspomniała o jednorożcach, twarz gryfona rozpromieniła się, ponieważ miał idealną zaczepkę na taką okazję. Ah, czy istnieje coś lepszego niż denerwowanie szlamowatej przyjaciółki w środku lasu? No dokładnie, ja też nie wiem. - Widzę, że wreszcie pogodziłaś się ze światem magii? Cóż, prawda, różdżki nie gryzą, ale jednorożce za to mogą. Przebić Cię na wylot, też. Co to za paskudny uśmiech? Tobie też zdarzają się przejęzyczenia, kobieto! - odparł, ale jego mina wyrażała jedno: w żaden inny sposób niż ode mnie nie dowiesz się co chciałem powiedzieć, a ja nie zamierzam Ci tego mówić. Zmarznie i co, proszę? Bardzo śmieszne. Brwi znowu podskoczyły mu nieco do góry w geście zdziwienia i obojętności. Pokręcił głęboko głową. Wyglądała jak dziecko cieszące się z prezentu i w pewien sposób zaczęło go to przerażać bardziej niż wszystko co widział. A widział wiele strasznych rzeczy - potwory, wojowników i co najgorsze jednego ze starszych profesorów bez koszuli, kiedy ten wychodził sobie spokojnie z łazienki. Zacisnął usta, przygryzł wargi i sięgnął dłonią do górnego guzika swojego płaszcza. Rozpiął go, ściągnął i chwycił w dłoń. Ogarnął go chłód, ale starał się nie skrzywić. Zamiast zrobić to jakoś kulturalnie po prostu rzucił nim w stronę dziewczyny. Bardzo dużo w Twoim ubiorze mi przeszkadza, szlamowata księżniczko. Zobaczymy czy do twarzy Ci w czymś ze stylem. - odrzekł natychmiastowo.
Po wymianie płaszczy, uśmiechnął się drażniąco. Musiał wyglądać cudownie - w dzwonkowej narzucie, w kolorze błękitu. Ponieważ na Elsę najwyraźniej była z duża, na Eda pasowała jak ulał. Proszę, proszę, żeby nagle z krzaków nie wyskoczyła Atria. To kiedyś było jej ulubione zajęcie, jakby nie patrzeć! W końcu okoliczni harcerze pokochali ją prawie najbardziej na świecie (zaraz po batonikach orzechowych). Stare, dobre czasy. - Zakład, że nie poszłabyś w czymś wytwornym do ludzi? No chyba, że się boisz. - zagadnął, z czystej nudy. To może być ciekawe. Chociaż, z drugiej strony jak zareaguje? I co każe zrobić jemu? Ubrać te wszystkie frędzelki i pokudłane szaliki? Pewnie jako pół-wil we wszystkim wyglądałby dobrze, ale przecież… Liczmy na to, że nie wpadnie na coś tak szalonego.
- Wcale się nie pogodziłam z tym, że za pomocą słów można komuś wyrządzić nieodwracalną krzywdę, a różdżką komuś wydłubać oko. - wymruczała bardziej z przyzwyczajenia niźli ze stu procentowego przekonania do własnych słów i skrzyżowała z wyższym od siebie gryfonem, dość znaczące spojrzenie. Na jego wzmiankę o jej ponoć paskudnym uśmieszku z bezczelną miną, obdarzyła więc Edwarda z kolei swoim najpiękniejszym uśmiechem, jaki tylko znalazła w swoim repertuarze i zmarszczyła lekko czoło na jego wybitną minę, którą w lot rozpoznała. Co zabawniejsze - panicz Edward nie był wcale taki trudny w obsłudze - a takie ponoć chodzą o nim pogłoski w Hogwarcie. Prawda, był cholernie uparty, zawzięty i Elsa sama nie wiedziała, jakim cudem z nim wytrzymuje bez notorycznego używania hipnozy. Jednocześnie, gdy z nim dziwnym trafem umilkła, przez parę chwil po prostu sobie przed nim grzecznie stała i nasłuchiwała dźwięków natury, gdy nagle zdołała zarejestrować jak brwi chłopaka podjeżdżają do samej góry, niemalże niknąc w jego srebrzystych włosach, a on sam z dość dziwną miną (upartą!), sięgnął do pierwszego z brzegu swojego guzika od płaszcza i go rozpiął. A potem wszystkie po kolei. - Gorąco Ci się zrobiło? To nienormalne z deka, by się rozbierać. A zwłaszcza przy dziewczynie. I to jeszcze w lesie. To taki dość niezdrowy nawykk .. - stwierdziła z nieco speszoną miną i po chwili całkiem ją wcięło, gdy płaszcz Edwarda wylądował jej na głowie i swoją czernią zakrył ją niemalże od głów do stóp. Zaciskając mocno swe wargi, ściągnęła z łepetyny jego garderobę wierzchnią i otaksowując go swymi szarymi ślepiami, wymamrotała coś pod nosem, opuściła głowę i upuściła pod swoje nogi jego płaszcz. By móc ściągnąć z siebie swój. Nie zrobiła tego jednak tak elegancko, jak to zrobił on. Po prostu w miarę szybko się pozbywała swojego błękitnego płaszczyka, by ten wilowaty osobnik się nie pochorował przez swoją własną głupotę, bo z niewiadomych przyczyn, upolował sobie jej prywatną odzież! Z niemałym warczeniem, również w niego rzuciła swym płaszczem, a sama naciągnęła na siebie jego wielgaśne okrycie. Rękawy musiała podwijać co najmniej sześciokrotnie, a jego wykończeniem mogła zamiatać wszelką ziemię, liście i małe stworzonka jakie tylko mogły się znaleźć w Zakazanym Lesie. - Ze stylem? To coś, co mam aktualnie na sobie, wygląda jak płaszcz grabarza. Brzydki płaszcz, dodajmy. Chociaż ciepły jest więc masz szczęście. Tyle, że mój ma dzwoneczki, a twój tysiąc guzików. - dorzuciła i spoglądając na Edwarda, odzianego w jej ukochany płaszczyk, zmarszczyła lekko nos i opatulając się jego własnością, nagle zachichotała w wysoki kołnierz. Cóż mogła poradzić na to, że według jej osobliwego gustu, wyglądał całkiem zabawnie w jej ubraniu? Po chwili namysłu, podrzuciła mu również wikingowską czapę oraz swój szalik i przymrużając jedno oko, chwiejnie przybliżyła się do niego i jak już to miała w nawyku - pociągnęła go za swój własny płaszcz nieco do dołu, by się nad nią nieco pochylił - i z rozbawionym, szelmowskim uśmieszkiem udekorowała jego kark oraz ramiona swoim wielobarwnym szalikiem. Teraz to on przypominał tęczowego wariata, a Elsa z kolei wampirzycę w wersji gotyckiej bądź jakiejś wojskowej zważywszy na jej nową stylówę. - Wytwornym? Do ludzi? - powtórzyła z wielce głupią miną i opuszczając dłonie i chowając je wprost do jego ogromniastych kieszeni płaszcza, zamyśliła się przez chwilę i zadarła w stronę nieba, nieco swój łepek. Odszukując wzrokiem poszczególnych gwiazd na nieboskłonie, westchnęła przeciągle i chociaż czuła na sobie te jego irytujące spojrzenie oraz czuuła, że najzwyczajniej w świecie, Ashworth ją podpuszcza - niechętnie, bardzo niechętnie się zgodziła. Ponownie więc przeniosła na niego swe ślepia i naraz je zmrużyła. - Jeżeli ktokolwiek się dowie, bądź jeżeli gdziekolwiek znajdę swoje kompromitujące zdjęcia w jakiejkolwiek sukience to wtedy to Ty oberwiesz, kolego. - odparła zawadiacko i po chwili okręciła się wokół własnej osi, unosząc przy tym poły jego płaszcza, delikatnie do góry. - I jak werdykt? Do twarzy mi w wcieleniu płatnego zabójcy? Swoją drogą, zaczyna mi się on podobać. Znaczy się płaszcz, nie zabójca. Nie znam żadnego zabójcy, osobiście. Jeszcze! - sprostowała leniwie, podniosła z ziemi swój łuk i prostując się, pomaszerowała dziarskim krokiem dalej w poszukiwaniu jednorożców. Edwarda zaś stuknęła lekko strzałą w plecy, by jej jednak pomógł odszukać kierunek i nachmurzyła się przy tym nieznacznie. Bo kto powiedział, że Elsa się dobrze orientowała w lesie? I to nocą? Tak po prawdzie, to była w tejże dziedzinie cienka. I boleśnie nędzna. A więc Edwardzie ratuj!
Zbliżał się koniec roku, niedługo będą SUM'y i OWUTEM'y, które na szczęście nie są już straszne Matthew'owi. Na polanie, na której miała odbyć się lekcja. był parę minut wcześniej, prawie półgodziny, bo miał w planie przygotowanie lekcji powtórzeniowej. Niespecjalnie wiedział, jak się zabrać za to, bo to była pierwsza taka tego typu powtórka. Cały podręcznik był przerobiony, a ostatnie lekcje, były luźne. Na polanie, gdzie nie gdzie leżały koce piknikowe w kolorach domów, zaś pod drzewem jeden koc, w kolorze brązu. Rozejrzał się, czy nikogo nie ma, by następnie usiąść pod dębem, spoglądając na drogę prowadzącą na polanę. Początkowo chciał zrobić luźną lekcję w klasie, gdzie pewnie powtarzali by tylko informację do egzaminu, ale wiedział, że warto też zrobić parę innych rzeczy. Gdy zobaczył, że na polanę wchodzą pierwsze osoby, wstał z ziemi, otrzepał lekko swoją szatę, po czym skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Policzył szybko w głowie uczniów i uśmiechnął się ciepło w ich stronę. -Witam was, na jednej z ostatnich lekcji historii magii w tym roku. Mam nadzieję, że lekcje, które się odbywały podobały się wam. Również cieszę się, że mogłem prowadzić dla was te lekcję. Pierwszą część lekcji, przeznaczymy na powtórkę materiału, do SUM'ów i OWUTEM'ów. - powiedział, po czym usiadł na kocu pod drzewem.- Drugą część, zajmie zadanie dodatkowe, polegające na poszukaniu w książkach, czym są rzeczy, które wylosujecie. No i oczywiście, Ci którzy rozwiążą to zadanie otrzymają nagrodę. - odparł w stronę młodzieży wskazując na książki oraz, najróżniejsze rzeczy leżące na kocu obok niego. Wyciągnął różdżkę z kieszeni i wysłał za pomocą zaklęcia księgi do uczniów, po czym skierował swój wzrok w stronę uczniów, siedzących na kocach. - No to w takim razie. Kto mi powie co to jest Malleus maleficarum i panaceum? -
Zasady dotyczące odpowiedzi. Rzucamy jedną kostką w odpowiednim temacie, stosując się do poniższej instrukcji. Jeżeli macie powyżej 12 punktów z historii magii i run, nie musicie rzucać, bo automatycznie uznajecie, że znacie odpowiedź. Kostki - odpowiedź na pytanie. 1,3 - coś ci świta, ale nie wiesz za bardzo co. Mimo, że ciągle myślisz i szukasz tego w swojej głowie, nie możesz nic wymyślić. Po chwili poddajesz się, wiedząc, że i tak zaraz ktoś odpowie na to pytanie, bez najmniejszego zawahania. 2,4 - znasz odpowiedź na jedno z pytań, ale nadal nie wiesz co to jest panaceum. Próbujesz wertować notatki, ale w pośpiechu nic nie możesz znaleźć. Zdziwiło Cię, gdy osoba koło ciebie uniosła dłoń do góry, a nawet nie powiedziała Ci, że zna odpowiedź. 5,6 - znasz odpowiedzi na oby dwa pytania. Myślałeś krótko i jesteś pewny swojej odpowiedzi. Rozglądasz się czy ktoś jeszcze się zgłasza, po czym od razu zgłaszasz się do odpowiedzi.
Kod do umieszczenia w poście.
Kod:
<zg>Ilość punktów w kuferku z historii magii i run:</zg> <zg>Ilość oczek na Kostki - odpowiedź na pytanie.</zg>
Rains nie do końca przyszła na lekcje historii magii po to, żeby zdobywać wiedzę. Veniceen nie był najmłodszy, ale nie był też najmądrzejszy i miesiącami przyprawiało to Nashword o nawroty bólu głowy, choć ten jeden raz nie był to ból spowodowany hipnozą. Zwykle starała się po prostu siadać z tyłu i zajmować wertowaniem podręcznika, który był o niebo bardziej profesjonalny od profesora. Tym razem jednak pojawiła się na dębowej polanie, by zapewnić sobie rozrywkę na resztę dnia. Tłumów to tam nie było, ale był Veniceen, a to wystarczyło, żeby lekcja się odbyła. Bez zbędnych wstępów, przywitała się krótko z nauczycielem i zajęła miejsce na kocu w kolorach swojego Domu. Chyba musiała się pogodzić z faktem, że teraz jest integralną częścią tego całego domowego systemu. Veniceen objaśnił pokrótce planowany przebieg lekcji. Rains ledwie go słuchała, ale nawet mimo tego wyłapała ogólny sens. Uśmiechnęła się przewrotnie, gdy zadał swoje wielkie pytanie. Nie unosząc nawet ręki, otworzyła usta. - Malleus Maleficarum to tak zwany młot na czarownice. Traktat spisany przez inkwizytora, Heinricha Kramera. Mówił o czarach, czarownicach i ich związku z samy diabłem. Były tam także fragmenty na temat sposób pozbywania się wiedź. Jakże optymistycznie. - Dzisiaj coś takiego było nie do pomyślenia, a przynajmniej nie w kraju, w którym przebywali. - Panaceum z kolei miało być lekiem na wszystkie choroby. Raczej mitologicznym. Szukało go cholernie wielu alchemików. - Kończąc swoją nie za długą wypowiedź, postanowiła dać chwilę Veniceenowi. O ile w ogóle planował zareagować.
Ilość punktów w kuferku z historii magii i run:0 Ilość oczek na Kostki - odpowiedź na pytanie:5
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
Emmet i zajęcia powtórkowe z historii magii? Z pewnością coś nieszczególnie spotykanego, bowiem chłopak nieszczególnie radził sobie z tym ciężkim przedmiotem. Może to wynikało z podejścia profesora Morrisa do zajęć, jednakże dzisiejsza lekcja odbywała się u Veniceena, toteż istniała nadzieja, że się nie zbłaźni. Co prawda nie spodziewał się, iż będą powtarzać materiał na dworze, ale świeże powietrze każdemu powinno dobrze zrobić. Przynajmniej teoretycznie, bowiem słoneczny dzień ani trochę nie wpisywał się w ulubiony moment spędzania czasu. Cały czas mrużył oczy, mrugał, jakby coś mu wpadło pod powiekę, po czym przecierał oba kąciki, pozbywając się nadmiaru łez. Podobnie jak niektórzy, należał do tej grupy, której nie fascynowały daty i historie o wielkich czarnoksiężnikach, jednak z poczucia obowiązku spokojnie stał z resztą, starając się słuchać tego, co profesor miał do powiedzenia. Nie, żeby jakoś specjalnie naciskał na pośpiech, ale usłyszawszy pytania, podał na nie odpowiedzi szybko i zwięźle, nie chcąc wychylać się przed tych bardziej ogarniętych w tej arcynudnej dziedzinie. Tak naprawdę, po cichu liczył na jakieś ciekawsze rozwinięcie lekcji, gdyż nie chciał marnować czasu na siedzenie tutaj, skoro wciąż powtarzał do nadciągających egzaminów. Niespecjalnie zależało mu też na dobrej ocenie z historii, gdyż wszystko było lepsze od Trolla, ale, ale.... No właśnie.
Ilość punktów w kuferku z historii magii i run: 0 Ilość oczek na Kostki - odpowiedź na pytanie. 6
Nadish Narayanan
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż na ramieniu lewej łopatce i szyi.Na lewej piersi ma 5 centymetrową bliznę po odłamku szkła
Ilość punktów w kuferku z historii magii i run:0 Ilość oczek na Kostki - odpowiedź na pytanie. 4
Puchon prychnął pod nosem, nie odpowiadając na zaczepki ze strony kolegów Przez chwilę przyglądał się pracy, jaką wykonywali koledzy.Nie wyglądał jednak na zainteresowanego czy coś w tym stylu.Z zamyślenia wyrwało go w sumie nie wiadomo co. Co jak co, ale on nie miał ochoty na takie bezsensownie siedzieć. Nadish znał niby odpowiedź, ale jakoś jeszcze nie wie za bardzo co to panaceum. Mimo ze chłopak próbuje wertować notatki, to i tak nic nie znalazł na dany temat. Puchon sam się trochę zdziwił, gdy osoba koło niego chyba jakiś krukon uniósł dłoń do góry, i nic nie powiedział , że zna odpowiedź. Przewrócił oczami . E tam, przeżyje. Nadrobi, czy coś. Trudno.
Lekcje prowadzone na dębowej polanie miały to do siebie, że powinny były poprawiać nastrój. Dobra pogoda panująca na zewnątrz, świeże powietrze, mogło podnosić samopoczucie i entuzjazm do zajęć. Nie u D’Angelo. Stała całkowicie na przedzie ze splecionymi na piersi rękoma, żeby jej czasem nie przyszło na myśl podchodzić do jakiegokolwiek znajomego. Ostatnio przekonywała siebie, że nawiązywanie jakichkolwiek znajomości ją dekoncentruje. Dlatego wpatrywała się bezpośrednio w profesora, słuchając uważnie jego słów. Nie zgłosiła się do odpowiedzi. Mruknęła je pod nosem. Bardzo zdawkowo, raczej do siebie niż w celu podzielenia się tą wiedzą z innymi. — „Młot na czarownice”; lek na wszystko. A czy odpowiedź była poprawna, upewniła się o tym po wypowiedzi Rains. Przymknęła oczy gratulując sobie dobrej pamięci, ale czy takie głupoty miały jej pomóc w napisaniu OWUTemów? Testy zbliżały się nieuchronnie, a ona zdawała się zardzewieć, przez cały czas, jaki pochłonął Złoty Sfinks i mecze Quidditcha, a którego nie dało się odzyskać. Mogła się tylko modlić, że wszystko to, co zdążyła przeczytać pojawi się akurat na arkuszach egzaminacyjnych na testach końcowych. Odetchnęła spuszczając wzrok na ziemię, mrużąc z niezadowoleniem oczy. Tak dla samej zasady, jako, że upływające dni coraz bardziej dawały jej do myślenia, jak ostatnio zaniedbała naukę. Wsłuchiwała się w przestrzeń, wyczekując ewentualnych dalszych słów Veniceena
Ilość punktów w kuferku z historii magii i run:13 Ilość oczek na Kostki - odpowiedź na pytanie. ---
Zajęcia z historii magii z całą pewnością nie należały do tych, na które Enzo chodziłby z prawdziwą przyjemnością. Abstrahując już od faktu, że naprawdę niewiele rzeczy było w stanie go zadowolić to on po prostu nie przepadał za siedzeniem w zamku nad opasłymi tomiszczami traktującymi o historii czarodziejów. Zdaje się, że w tej kwestii profesor trafił niesamowicie dobrze. Tylko wspaniała pogoda i kusząca swoimi urokami o tej porze roku polana skusiła go do dołączenia do pozostałych na zajęciach. Stał teraz w pewnej odległości od Shenae, co by im ta znajomość niedługo bokiem nie wyszła i rozważał w milczeniu odpowiedź na pytanie. Nie miał zbyt wielu szans na to, aby utrafił akurat w to co zapamiętał z zajęć, ale o dziwo odpowiedź na postawione pytanie nie nastręczyła mu większych kłopotów. Enzo uznał, że to musi być jakiś magiczny wpływ Phoenix, która wyryła mu w główce już tyle informacji, że ta musiała być po prostu jedną z nich. W każdym razie, jeśli chodziło o historię magii to zdecydowanie dotrwaliśmy do granicy osiągalnego sukcesu i większej ilości zaskakujących olśnień Halvorsen raczej nie przewidywał.
Ilość punktów w kuferku z historii magii i run: 0 Ilość oczek na Kostki - odpowiedź na pytanie. 6