• Zwycięzca pojedynku może zgłosić się po 1pkt. z historii magii oraz 2pkt. z dziedziny, z której zaklęć używał, natomiast przegrany otrzyma 1pkt. do kuferka. Jeśli używaliście zaklęć zarówno z OPCM jak i z transmutacji możecie wybrać sobie dziedzinę, z której punkty zostaną wam przyznane.
• Wybieracie konkretnego przeciwnika, z przeciwnym kolorem pierścienia do waszego, który będzie waszym rywalem. Jedna postać może walczyć maksymalnie aż z trzema rywalami naraz!
• Na każdego przeciwnika z jakim walczycie kulacie 2xk100: jedną kością na atak, drugą na obronę, do czego dodajecie swoje punkty z Zaklęć i OPCM LUB z Transmutacji (nie więcej niż 50). Musicie jednak użyć w tej turze zaklęcia z danej dziedziny, której statystyki sobie dodaliście.
• Atak powyżej 130 daje automatyczny punkt dla atakującego. Jeśli Atak wynosi między 65-120, obrońca rzuca k100. Wynik większy od wartości ataku oznacza udaną obronę. Atak mniejszy niż 65 daje nieudane zaklęcie - nie potrzeba obrony.
• Jeśli walczysz z dwoma przeciwnikiem i jeden z nich Cię trafi, masz -30 do obrony przeciwko drugiemu napastnikowi! Jeśli walczysz z trzema kara od pierwszego przeciwnika wynosi tyle samo, ale jeśli w tej samej rundzie również trafi Cię drugi przeciwnik, nie masz możliwości obrony przed trzecim z nich, automatycznie odnosi on sukces.
• Zwycięża osoba, która 3 razy celnie i skutecznie zaatakowała przeciwnika. Przegrany pada sparaliżowany na ziemie, aż do zakończenia całości rekonstrukcji. Zwycięzca może podjąć walkę z kolejnym niesparaliżowanym przeciwnikiem pod warunkiem, że ten posiada przeciwny kolor pierścienia.
• Jeśli walczysz z więcej niż jednym przeciwnikiem, wystarczy przegrana z jednym z nich, by ulec paraliżowi!
• Modyfikacje: - Osoby z cechami świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość) oraz gibki jak lunaballa mogą dodać sobie jednorazowo +20 do kostki na obronę
- Osoby z cechami silny jak buchorożec lub magik żywiołów mogą dodać sobie jednorazowo +20 do kostki na atak
- Osoby z cechami połamany gumochłon lub rączki jak patyki mają -10 do kości na obronę
- Osoby z cechami bez czepka urodzony lub dwie lewe różdżki mają -10 do kości na atak przy rzucaniu zaklęć z kategorii, jaką maja w nawiasie.
- Jeśli postać posiada którąś z poniższych genetyk, co rundę rzuca k6 na konsekwencje, wynik parzysty aktywuje poniższe akcje:
Genetyki:
Jasnowidz:
Dostajesz wizji i przewidujesz kolejny ruch przeciwnika. Twoja obrona w następnej rundzie jest udana bez względu na wynik kości. Przez przebłysk tracisz jednak chwilę skupienia i Twój atak w tej rundzie spada o 20 oczek.
Wila:
Wybierz jedną z dwóch opcji: Twój czar działa na przeciwnika i go rozprasza. Następny jego atak jest o 35 mniejszy. LUB Adrenalina związana z bitwą sprawia, że Twoja harpia się budzi. Twój atak zyskuje 30 oczek.
UWAGA! Jeśli walczysz z oklumentą lub drugą wilą, przeciwnik rzuca k6. Jeśli otrzyma wynik nieparzysty, Twoje wilowe sztuczki nie działają!
Legilimenta:
Możesz wejść do umysłu przeciwnika i wyczytać jego kolejny ruch. Twoja obrona w następnej rundzie zwiększa się o 30.
UWAGA! Jeśli walczysz z oklumentą, przeciwnik rzuca k6. Jeśli otrzyma wynik nieparzysty, Twoje sztuczki nie działają!
• Raz na dwie rundy rzucacie literką, żeby zobaczyć, co przydarzyło wam się w trakcie walki:
Scenariusze:
•F,G,H,I - Nie dzieje się nic. •A.....kromantule w natarciu - Walczycie w najlepsze, gdy nagle pojawia się dodatkowe zagrożenie. W waszą stronę zmierzają akromantule, a przynajmniej coś, co je do bólu przypomina. Rzuć k6 . Wynik 1-3 oznacza, że omijają was i pędzą dalej. Wynik 4-6 oznacza, że stajecie się celem ich ataku i musicie bronić się przed zupełnie nowym zagrożeniem. Nie macie szansy na obronę przed atakiem przeciwnika. W dodatku kończycie z raną po ugryzieniu na dowolnej części ciała. Może lepiej, by obejrzał to uzdrowiciel? •B...ijący blask - Jedno z otaczających was zaklęć podpala przestrzeń wokół. Co rundę, obydwoje rzucacie dodatkowe k100, by sprawdzić, czy ranicie się o płomienie. - 1-35 Sprawnie tańczycie wokół ognia. Nic wam się nie dzieje. - 36- 70 Zbyt mocno zbliżacie się do płomienia, który delikatnie was parzy. Otrzymujecie -20 do obecnej obrony i -10 do następnego ataku, jaki wyprowadzicie. - 71-100 Nie każdy ma oczy dookoła głowy i widać Ty należysz do takich osób. Wpadasz w płomienie, które mocno parzą Twoją skórę. Otrzymujesz na stałe -20 do wszystkich zaklęć rzucanych podczas rekonstrukcji. i poparzenie, które należy opatrzyć po walce! •C....entaury w galopie- Mieszkańcy Zakazanego Lasu włączyli się do rekonstrukcji i galopują między wami. Rzuć k6. Jeśli wynik jest parzysty, nic się nie dzieje. Wynik nieparzysty oznacza, że obrywasz (1,3 - kopytem, zakręć kołem by zobaczyć która kość ulega złamaniu ; 5 - obrywasz strzałą, zakręć kołem, by zobaczyć, gdzie) i otrzymujesz -20 do trzech następnych zaklęć, jakie rzucisz. •D....ylemat moralny - Widzisz, że jeden z Twoich sojuszników nie radzi sobie najlepiej. Masz wybór pomóc mu, ale tym samym stracić szansę na obronę zaklęcia, które Cię atakuje lub bronić siebie, ale Twój sojusznik obrywa atakiem, bez względu na jego kości. Obowiązkowo oznacz osobę, którą ratujesz/skazujesz na brak obrony. •E...kscytujące wybuchy - Jak to w walce bywa, nie jesteście tu sami, a walki wokół wpływają na waszą potyczkę. Ktoś obok popisał się niezłą Bombardą sprawiając, że w waszą stronę lecą różne odłamki, które pogarszają wasz wzrok i powodują dzwonienie w uszach, a pył uniemożliwia wam wypowiadanie zaklęć. Rzuć k6 - wynik parzysty oznacza, że efekt dotyczy Twojego przeciwnika, wynik nieparzysty oznacza, że dotyczy Ciebie. Następne dwa zaklęcia osoby, której efekt dotyczy muszą być niewerbalne i otrzymują karę -30. •J....adowite tentakule - Już myślałeś, że przeciwnik będzie Twoim największym zmartwieniem, gdy nagle wpadasz na coś, co kompletnie zlało Ci się z otoczeniem. Kolce jadowitej tentakuli przebijają się przez Twoje ciało, wprowadzając jad do organizmu. Każde następne zaklęcie jest ma karę -10 większą (pierwsze -10, drugie -20, trzecie -30 itd...) ze względu na osłabienie organizmu. Jeśli posiadasz przynajmniej 20pkt. z zielarstwa w kuferku możesz dorzucić k6, gdzie wynik parzysty pozwala Ci na czas rozpoznać roślinę i uniknąć efektu tej literki!
• Obowiązkowy kod:
Kod:
<zgss> Kolor pierścienia: </zgss> <zgss> Przeciwnik: </zgss> <zgss> Modyfikacje, wydarzenia i bonusy kuferkowe: </zgss> <zgss> Atak: </zgss> Tu wpisz wynik rzutu kością + modyfikacje <zgss> Obrona: </zgss> Tu wpisz wynik rzutu kością + modyfikacje
•Wszelkie pytania kierujcie do @Maximilian Felix Solberg • Rekonstrukcja zakończy się 20.05 o godz. 19:00!
Informacja o rychło odbywającym się meczu Quidditcha pomiędzy drużyną Gryffindoru i Hufflepuffu była dla Franklina zaskoczeniem - naprawdę Gryfoni mieli startować pierwsi? Dla niego było to dodatkowo trudne, ponieważ jego pierwszy mecz po powrocie do Hogwartu miał stoczyć z zespołem, który prowadziła jego własna siostra! Cherry jako kapitan ponoć była dobra i odnosiła sukcesy - co jeśli okaże się być lepsza niż on? A, no właśnie, bo Franklin otrzymał odznakę kapitana! Od trzeciej klasy pałował dla Gryffindoru, a później grał w Srokach z Montrose, posiadał więc dość duże doświadczenie w tym sporcie i nic dziwnego, że dostał takie wyróżnienie. Dla niego na pewno wiele znaczyło - pierwszy dowód dla ojca, że potrafi sobie radzić, prawda? Stał na umówionym miejscu, na szeroko rozstawionych nogach i z wypiętą piersią, ubrany w sportowe szaty do Quidditcha. W jednej ręce trzymał trzon miotły, na boku leżał stos wziętego ze schowka sprzętu przynależnego Gryfonom. Kiwał głową na każdego z członków drużyny, który pojawił się na treningu. Dla części z nich był zupełnie nową osobą, z innymi kojarzył się z poprzedniego składu, niemniej jednak starał się sprawiać wrażenie przyjaznego i pogodnego. - Siema wszystkim - odezwał się w końcu. - Ja jestem Franklin Eastwood, wasz nowy kapitan, miło mi was wszystkich tu widzieć. Części nie znam, szkoda, innych kojarzę, fajnie - gadał sobie i gadał, nieco bujając się na piętach. - O tym może później, nie jestem najlepszy w przemowach. - Machnął ręką i zaśmiał się, bo to akurat sama prawda. - Do rzeczy, niedługo jest mecz i mamy trochę mało czasu na ćwiczenie skomplikowanych taktyk, więc sobie pomyślałem, może głupio, może nie, że porobimy coś innego - zapowiedział, po czym wsiadł na swoją miotłę, odbił się delikatnie od ziemi, by szybować nad nią na wysokości około metra, po czym zaczął krążyć wokół Gryfonów. - Grałem trochę meczy i jakkolwiek popieram fair play, uważam, że faulować też trzeba umieć. Najlepiej tak, żeby sędzia nie widział. - Podobne słowa płynące z osoby z domu Godryka Gryffindora mogły być szokiem, lecz gracze nie powinni być aż tak zdziwieni. Prawdopodobnie każdy z nich faulom uległ i ponieśli w ich wyniku obrażenia, a niestety urazy zawodników obniżały szanse na zwycięstwo. - Jednocześnie faul też trzeba umieć "przeżyć". Nie każdy gra czysto, trzeba się z tym liczyć. Od Puchonów nie spodziewam się zbyt wiele w tej kwestii, ale przezorny zawsze ubezpieczony, prawda? - Gadka gadką, ale Franklin zaczynał się już nudzić. - Weźcie sobie miotły, powinno wystarczyć dla każdego. Kilka kółek i podzielimy się na pary. Jedna osoba będzie próbowała złapać w locie miotłę tej drugiej - taki faul nazywa się trałem. Ta druga będzie próbowała nie spaść i opanować lot. Potem się zamienicie. Jasne? To jazda! - Machnął na nich ręką, po czym wzbił się w powietrze, by zacząć w końcu latać.
Co jest istotne - dzięki byłemu kapitanowi i zorganizowanej imprezie ze zbiórką kasy dla drużyny Gryffindoru, mamy w swoich zasobach: 4 Błyskawice (+5), 3 kaski Quidditchowe (+1), 2 pary rękawic z cielęcej skórki (+1), 2 pary gogli (+1) i 2 koszulki quidditchowe (+1). Pierwsze 3 osoby piszące na treningu, mogą zgarnąć Błyskawice jako miotły do ćwiczeń! Jedną zgarniam ja, bo jestem kapitanem i mogę Chyba że zmienię zdanie. Resztę ekwipunku rozdzielcie między siebie!
Ogółem będzie dużo rzucania - chcę, żebyście zrobili jak najwięcej i mieli co opisywać, bo może uda się z tego treningu wyciągnąć 2 punkty.
Niezależnie od tego, czy ktoś ma Błyskawicę, czy nie, chciałabym, żeby rzucił na zachowanie miotły podczas rozgrzewki i żeby o tym wspomnieć w kilku zdaniach (uznanie dla @Cherry A. R. Eastwood za małą inspirację :D):
zachowanie miotły:
1, 2 - Miotła trochę Cię nie słucha i przez pierwszych pięć minut nie pozwala Ci wzbić się na większą wysokość. Przez moment nawet musisz podciągać kolana pod brodę, bo miotła zniosła Cię nad potężną kępę pokrzyw. Auć!
3, 4, 5 - Wszystko było w porządku, bezproblemowo wykonujesz wszystkie ćwiczenia i latasz bez trudności.
6 - W pewnym momencie miotła zatrzymała się, gdy szybowałeś w powietrzu i w wyniku zahamowania prawie fiknąłeś przez trzonek na ziemię! Na szczęście wyratowałeś się wykonując piękny Zwis Leniwca. Szkoda, że trochę się tym ośmieszyłeś - ktoś rzucił żart, czy wystraszyłeś się lecącej muchy?
Generalnie sytuacja wygląda tak - możliwe, że mecz będzie już w ten weekend, możliwe, że w kolejny, także wyjściowo etap jest tylko jeden. Jeśli wygra termin październikowy, dopiszę coś jeszcze dla was. Na ten moment załóżcie, że ćwiczycie w parach - dobierzcie się jak chcecie: albo przed pisaniem postów, albo zaznaczcie pod postem, że można dołączyć do pary. Możecie to rozegrać w jednym poście, możecie rozłożyć ćwiczenie na kilka, jeśli macie chęci i czas. Ważne, żeby każdy gracz opisał efekt obu kostek. Bez tego nie dam punktów Do rzeczy:
1) FAULOWANIE: Trał polega na złapaniu w locie miotły innego zawodnika w celu zatrzymania go lub zwolnienia jego lotu. Rzuć kostką:
faulowanie:
1, 2 - Niezależnie od posiadanej miotły, niezbyt udaje Ci się wykonać faul. Może za mało się skupiasz, może za bardzo się boisz, że zrobisz temu drugiemu krzywdę? Może raz czy dwa sięgnąłeś miotły kolegi z drużyny, w dodatku mało efektywnie. 3 - Twoim największym osiągnięciem było złapanie witek. W wyniku swoich akcji masz lekkie otarcie na dłoni i trofeum w postaci dwóch wyszarpanych z miotły gałązek. Lepiej żeby tego kapitan nie widział... 4, 5 - Było ok, kilka twoich akcji naprawdę się udało! Nie wszystkie zakończyły się spektakularnym spowolnieniem gracza, ale poszło Ci okej! 6 - Za każdym razem udało Ci się dosięgnąć trzonu miotły zawodnika z pary! To twój dobry dzień - do faulowania. Wiatr sprzyjał, miotła leciała szybko, a Ty wykazywałeś się refleksem. Dobra robota!
2) UNIKANIE: Tłumaczyć chyba nie trzeba. Druga osoba z pary stara się faulu uniknąć lub po prostu go... Przetrwać. Rzuć kostką:
unikanie:
1 - Już przy pierwszym udanym faulu kolegi z drużyny fikasz koziołka i zlatujesz z miotły. Dobrze, że nie byłeś aż tak wysoko... Wszystko w porządku? Możesz wrócić do ćwiczeń? 2, 3 - Nie spadasz, ale przeżywasz na miotle naprawdę ciężkie chwile... Opanowanie lotu jest niemalże niemożliwe, a później już tylko kurczowo trzymasz się trzonka, by jakkolwiek zachować pion. 4 - Udaje Ci się zrobić kilka naprawdę niezłych uników! Niestety chwilę później chwiejesz się tak mocno, że musisz znacznie obniżyć lot, by nie zaliczyć gleby. Ostatecznie nie było źle, ale z pewnością mogło być lepiej! 5, 6 - Albo skutecznie unikasz fauli, albo ich siła nie robi na Tobie żadnego wrażenia! Masz dużo pewności siebie i wszystko zdaje się Ci sprzyjać, wskutek czego jesteś wyprostowany i stabilny na swojej miotle niezależnie od działań zawodnika z pary.
Za każde 5 punktów w kuferku z Gier Miotlarskich możecie dodać sobie jedno oczko do wyniku JEDNEGO z rzutów. Jeśli macie więcej bonusów, możecie podzielić je między oba ćwiczenia, ale odnotujcie to jakoś ładnie. Oczywiście doliczamy punkty za przedmioty!
Ogólnie w parach te kostki powinny się jako tako zgrać, ale jakby wam powychodziło coś totalnie dziwnego, to piszcie co tam wam pasuje i co uważacie za najlepsze rozwiązanie - piszę do o 2 w nocy, więc mogłam coś zawalić xD No i nie bić mnie, to mój pierwszy trening!
Daję Wam czas na odpis do 28.09! Termin ten może ulec zmianie (tylko wydłużeniu w zależności od ostatecznego terminu meczu, na pewno nie skrócę).
Na szczęście do jego uszu doszły pogłoski o treningu Gryffindoru, w końcu należał do drużyny i jak najbardziej musiał pojawić się na nim. Słyszał, że już za chwilę miał się odbyć mecz z Hufflepuff'em. Naprawdę tego chyba mu najbardziej brakowało, rywalizacji. Na boisku mógł się wyżyć, nie robiąc przy tym nikomu krzywdy. Sama adrenalina latania na miotle sprawiała, że niekiedy miał na ciele gęsią skórkę. Słyszał, że mają nowego kapitana drużyny, jakoś go to nie zdziwiło, bo co jakiś czas zmieniali tych kapitanów, ale był nim chłopak o którym nigdy wcześniej nie słyszał. Albo przynajmniej nie miał przyjemności usłyszeć. Gdy usłyszał przemowę chłopaka nieco się zdziwił, bo ten trening wyglądał nieco inaczej jak zazwyczaj, ale dlaczego nie. Może chłopak faktycznie miał rację. Faule naprawdę są dobre w starciu z inną drużyną, jednak tego też trzeba się nauczyć. Hufflepuff raczej gra czysto i nie robią wielkim problemów na boisku, ale co roku jest inna historia, może jest tam podobnie jak u nich nowy kapitan i może wprowadzić kilka poprawek i mogą być naprawdę zaskoczeni ich grą. Jako, że pojawił się zaraz po kapitanie od razu sięgnął po błyskawicę. Sam miał sobie zamiar kupić taką, ale zwyczajnie nie było go na to stać. Mieli się dobrać w pary, jednak nie szukał nikogo na siłę, z pewnością znajdzie się osoba do ćwiczenia więc tym kompletnie się nie przejmował. Przecież musieli nauczyć się grać ze sobą i współpracować. Wybrał miotłę, ale gdy tylko na nią siadł od razu czuł, że miotła się go nie słucha. Odbił się nogami od podłoża, ale ta kompletnie nie chciała wykonywać jego rozkazów. Chciał wzbić się jeszcze wyżej, ale falowała niczym fale na morzu. Wyginał się, ażeby tak w końcu ruszyła, a gdy tam się stało ta zniosła go nad potężną kępę pokrzyw. Cholera jasna! Chciał coś zrobić, posłuchać rad kapitana, ale jedynie złapał witki, przez co nieco zranił sobie dłoń, a to co mu zostało w dłoni to jedynie dwie gałązki z miotły zawodnika. Spojrzał na nie nieco żałośnie i przeniósł wzrok na kapitana. Jedynie liczył na to, że on tego incydentu nie widział. Miotła na tyle się zaczęła chwiać, że modlił się w duchy by nie spać, na szczęście udało mu się. Trzymał się kurczowo trzonka i miotła się powoli ustabilizowała.
Kostki: 2, 3, 3
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
To chyba pierwsze zajęcia, na które dotarła jeszcze przed czasem. Nie na styk, a z odpowiednim wyprzedzeniem. Widać, jakie ma w życiu priorytety. Jasne brwi powędrowały w górę na wieść, czego dotyczy ten trening. Faule? Uśmiechnęła się delikatnie. Sercem była Gryfonką, nie może jednak zaprzeczyć, że czasem zdarzy się jej zbliżyć na krawędź łamania prawa. W pewien sposób to intrygujące oraz porywające. Czuć dreszczyk emocji z powodu balansowania na granicy tego, co zabronione. - Nie popadajmy w niedocenianie przeciwnika - wtrąciła na koniec. Puchoni mogą wydawać się miękkimi kluchami, ale nawet miękkie kluchy umieją zrobić krzywdę, jeśli dostatecznie mocno się zawezmą. Sama wolała podchodzić ostrożnie aniżeli osiadać na laurach. Jako, że nie miała własnej miotły (jeszcze! Wciąż na nią pracuje...), udała się po coś z zasobów drużyny. - No, no... To ja się obsłużę - zgarnęła chętnie jedną z Błyskawic, zachwycając się możliwością wypróbowania jej osiągów. I chyba popełniła błąd nadmiernego ekscytowania się, bo miotła stanęła całkowicie na przekór. Hem chce poderwać ją, aby poczuć wiatr we włosach, a Błyskawica, wbrew swej nazwie, snuje się ślimaczym tempem metr nad ziemią. - Oh, come on - rzuciła, subtelnie zawiedziona i poirytowana niezgraniem z miotłą. Efekt był taki, że szczota nagle wyrwała w przód, zabierając ją tuż nad gęste kępy pokrzyw. Ciche "Eek!" wyrwało się z jej gardła, gdy podrywała nogi niemalże pod brodę. Na szczęście po tym incydencie miotła uspokoiła się i pozwoliła sobą kierować. Prawdopodobnie zgarnęła równie charakterną szczotę, co ona sama. Trafiła kosa na kamień...
Kostka: 2 Para do ćwiczeń pilnie poszukiwana!
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Brak Lysa doskwierał jej na co dzień, ale nic tak nie przypominało jej o tym, że skończył szkołę jak quidditch. W końcu zaprzyjaźnili się na dobre w drużynie, a Ette, która nie przepadała za grami zespołowymi i w ogóle pracą grupową niewyobrażała sobie, by jeszcze kiedyś miała się z kimś dogadać na boisku. To jeden na milion przypadków. Pocieszał fakt, że na miejsce Lysa nie miał wejść jakiś oszołom, tylko koleś, który grał w zawodowej drużynie. Ettie nie była pewna, ale to chyba na wakat po nim wskoczyła do drużyny, gdy dołączała w szóstej klasie. Mimo to nadal była sceptycznie nastawiona. Na boisku pojawiła się z całym swoim quidditchowym sprzętem oprócz kompasu miotlarskiego, bo nie do końca wiedział, do czego niby miałby się jej przydać. Oparła się nonszalancko o miotlę słuchając gadania nowego kapitana, a kiedy doszedł do tego, czym będą się zajmować, zaśmiała się sarkastycznie. - Spróbuj to powiedzieć Limierowi - wyjaśniła swoje rozbawienie - Dla niego zbyt mocne uderzenie tłuczkiem kwalifikuje do zdjęcia z boiska i odesłania do dyrki na dywanik. Zgadzała się z Franklinem w stu procentach i zgadziłby się z nim pewnie każdy, kto widział poważniejsze od szkolnej ligii mecze. Faul był często czysto strategicznym zagraniem, co usiłowała wytłumaczyć Bennett rok temu, ale najwidoczniej w Hogwarcie wszystkim wydawało się, że uczyli dziesięciolatków, na których trzeba było huhać i dmuchać. Fakt, że mieli ćwiczyć faule na treningu był dla Ettie bardzo ironiczny. W końcu dyrektor zagroziła jej, że kolejne nieczyste zagranie z jej strony zakończy się usunięciem jej z drużyny i wciąż obawiała się dnia, w którym jakiś szczwany sukinkot z przeciwnej drużyny postanowi choćby ją wrobić w to, że go faulowała. Z drugiej stony bez Lysa już jej tak jakoś na tym quidditchu nie zależało. Jeśli miała grać ostrożnie, to nie było w tym zabawy, a teraz straciła także najlepsze towarzystwo. Zaczęli rozgrzewkę, ale ktoś chyba zapomniał poinformować o tym jej Nimbusa, który w trzonku miał to, co od niego chciała i ani nie chciał się wysoko wzbić, ani lecieć szybko. W pierwszej chwili musiała wręcze lecieć z kolanami pod brodą, żeby nie zawadzić stopami o płytę boiska, a raz nawet przeciągnęło ją po pokrzywach. Gdyby nie to, że trzęsła się o tę miotłę bardziej niż o własne życie, potraktowałaby ją jakimiś zaklęciami. Po chwili jednak Nimbus się obudził, a ona dogoniła resztę drużyny, robiąc kółka już w normalnym tempie. Skończywszy rozgrzewkę mieli dobrać się w pary, a ją znów zakłuł brak Lysandra. Dopiero uświadomiła sobie jak mało ją łączy z resztą drużyny. Z niektórymi chyba nawet nigdy pożadnie nie porozmawiała. No cóż... Splunęła przez zęby znów opierając się na miotle. - To kto z was panienki chce mnie do pary? - spytała, patrząc wyzywająco na nowego kapitana. Jakby nie patrzeć, to od tej pory mieli działać jako duet. Trał nie był dla niej niczym nowym, jak chyba z resztą każdy rodzaj faulu. Za pewne nawet uskuteczniła go na jakimś meczu, chociaż nie prowadziła spisu i nie pamiętała. Nie da się też ukryć, że zmasowane wręcz ataki Ślizgonów, których doświadczała przy każdej okazji, bardzo zaprawiły ją w boju. Dzięki, Mondragon, ty stara kurwo.
Kuferek: 32 + 13 za sprzęt (albo jakoś tak, 45 razem w każdym razie) Kostki: miotła: 2 faule: 1+5 unik: 6 @Franklin R. E. Eastwood, patrzę na Ciebie
Miernie obserwował reakcje innych na swoje słowa, bo zajęty był popisywaniem się szybowaniem na jednej z Błyskawic. Musiał przecież dobrze wyglądać, gdy przemawiał do członków drużyny, prawda? Jak inaczej mieli go szanować? Pewnie gdyby stał w jednym miejscu albo by próbował robić wszystkie te dziwne rzeczy z rękami, żeby nie wyglądać jak kołek, śmialiby się z niego. Do jego uszu doszedł jednak komentarz @Hemah E. L. Peril, wobec czego odwrócił się w jego... Jej (?) stronę z uśmiechem na ustach. - Święte słowa kolego...żanko - zmienił zdanie w ostatniej chwili, nieco poślizgnąwszy się na własnych słowach, nie do końca pewny z kim miał przyjemność. Dwuletnia nieobecność w zamku wcale nie pomogła mu w zapamiętywaniu twarzy, z kolei on sam na lekcjach bywał jeszcze raczej sporadycznie, nie mogąc wdrożyć się w szkolny system. Grzywę blond włosów skądś kojarzył, ale nie był pewny skąd. Chcąc uniknąć większych nieporozumień, zabrał się za rozgrzewkę. Wzbił się wysoko w powietrze, może w pierwszej chwili trochę zbyt wysoko, lecz chwilę później unormował lot. Spojrzawszy w dół dostrzegł, że miotły dwóch dziewczyn bawiły się w węże i pełzały praktycznie po ziemi. I po pokrzywach. - Ej, co tam się dzieje? ŁOOO - krzyknął z góry najpierw do zawodników, a potem wydał jeszcze jeden krzyk, ponieważ jego Błyskawica nagle zatrzymała się w locie, wyrzucając go w przód. Prawie fiknął koziołka, lecz na szczęście zdążył zwiększyć uścisk dłoni na trzonku miotły, dzięki czemu wykonał piękny Zwis Leniwca. Prawdopodobnie ściągnął na siebie uwagę reszty, wobec czego spróbował robić dobrą minę do złej gry. - A tooo... To jest taki unik, który się sprawdza, jak leci tłuczek, a wy nie chcecie być trafieni. Trzeba się mocno trzymać, możecie próbować. To tego... - Wyprostował się, po czym obniżył nieco lot, chcąc nie ryzykować gleby z większych wysokości. - Do ćwiczeń! - zarządził. Po rozgrzewce zsiadł na chwilę z miotły, by rozprostować nogi i poruszać jeszcze co nieco rękami dla dokończenia całego rozgrzewania organizmu przed faulami. Jego wzrok spotkał się z wyzywającym spojrzeniem Harriette i cóż, no nie mógł sobie odpuścić. Słyszał co nieco, że była blisko z Lysandrem, poprzednim kapitanem i spodziewał się trochę, że będzie chciała go testować, szczególnie że zajął miejsce Zakrzewskiego nie tylko jako kapitan, ale także jako pałkarz. Uśmiechnął się jednym kącikiem ust, nagle jakoś tak strosząc piórka i prostując się bardziej. - Panienka pozwoli - rzucił żartobliwie, tym samym podnosząc rzuconą mu rękawicę (oczywiście w przenośni). Przerzucił nogę przez miotłę i mocno odbił się od podłoża. - Do fauli panie przodem - dodał jeszcze, mając nadzieję, że nieco ją tym rozjuszy i skłoni do ostrzejszego ataku. O swój tyłek się nie martwił, akurat balans miał niezły! Gdy tylko wyrównali swój poziom w powietrzu, wystrzelił do przodu, każąc się gonić.
Znowu ubrała się nieodpowiednio do pogody. Wiatr sprawiał, że na odkrytych przez krótkie, czarne spodenki nogach Fire pojawiała się gęsia skórka. Koszulka z wulgarnym nadrukiem i skórzana kurtka z ćwiekami były dość marnym zabezpieczeniem przed jesienną pogodą. Nie zdradzała w żaden sposób, że jej to przeszkadza, gdy szła na dębową polanę. Miała w zanadrzu gruby szalik Gryffindoru, który zawiązała na szyi niedbale po dotarciu na miejsce. Uniosła krótko dłoń na przywitanie w kierunku @Hemah E. L. Peril, subtelnie przenosząc ją później w kierunku reszty drużyny. Z Kieranem się nie znała, Etka ostatnio podpadła w oczach Fire, a Bianci dalej nie było... W gruncie rzeczy paru innych członków też brakowało. Mimo to wiedziała, że drużyna ma się ostatnio lepiej. Niestety, Zakrzewski zajął się pracą w Ministerstwie (co Blaithin strasznie mierziło) i wszystko wskazywało na to, że Gryfoni trochę się posypią, ale Eastwood okazał się wybawieniem. Kto by pomyślał? Chłopaka kojarzyła głównie z tego, że robił z siebie idiotę na chyba wszystkich lekcjach, a jedyne na czym się znał to sport, którego, zaskakująco, rudowłosa nie znosiła. Oczywiście, nikt nie musiał wiedzieć, że głównie sprawiała takie pozory, bo wystarczająco przekonująco twierdziła, że Quidditch to idiotyczna pogoń za piłką. Chętnie zresztą mówiła tak w obecności członków drużyny z jej domu. A mimo to później wdrapywała się na trybuny, żeby obserwować mecz i mieć nadzieję, że Dom Lwa skopie miotły Puchonom/Ślizgonom/Krukonom. Franklin nie mógł być tego świadom, bo dopiero od roku zaczęła kibicować czerwono-złotym. Nikt nie powiedział, że umysł Blaithin Dear był zwyczajny. Eastwood za to powinien spodziewać się, że była prefekt nie zamierza brać udziału w tych ich rozgrzewkach czy cokolwiek robili. Nie tylko nie zbliżyła się, żeby pogadać albo wziąć miotłę, a otwarcie oddaliła, zajmując miejsce na niewielkim zwalonym pniu. Zgarnęła rozwiane kosmyki rudych włosów z czoła i wyciągnęła swój notes. Chciała trochę poćwiczyć francuski, więc zajęła się pisaniem listu do swojego kuzyna w Francji. Podnosiła jednak czujnie swoje oczy co jakiś czas na unoszące się w powietrzu miotły, a delikatny, skryty za materiałem szalika uśmiech pojawiał się w chwili, gdy ktoś został sfaulowany.
Trening quidditcha niezależnie od pogody był punktem obowiązkowym dla Edmunda. Kochał latać na miotle, nie zawsze wychodziło mu jak chciał, ale się starał. Każdy mecz przynosił nowe doświadczenie, które należało później przetestować na treningi. Nowy rok oznaczał zmianę kapitana drużyny, niestety Lysander ukończył szkołę i nie mógł już ratować ich zadków. Sprzęt kupiony za kasę z loterii był niejako jego spuścizną, wiedział chłop co zrobić by zostać zapamiętanym. Gryfon był bardzo ciekawe kto w tym roku dostanie się do drużyny. Nowy kapitan długo pałował więc zna zdolności graczy, oby tylko nie zebrał na zasadzie kolesiarstwa. Na miejscu zjawił się z @Bianca Zakrzewski, koleżanką od wkurzania ludzi gadaniem po francusku. Szczególnie jej brat za tym nie przepadał, bo irytowali go w tej sposób praktycznie cały czas. Dodatkowo przytargał swoją błyskawicę oraz stary strój drużyny. Teoretycznie do niej nie należał, ale wolał latać w nim niż w szacie. Kiwnął głową na przywitanie znajomym i wysłuchał co ma do powiedzenia Franklin. Zdecydowanie gadał mniej niż Lysander, czym sobie zaplusował u Edka. Latanie w kółko i faulowanie przyjął neutralnie, ani się mu zbytnio nie chciało akurat tego robić ani też nie miał propozycji na coś lepszego. Ćwiczenie przypominało częściowo wolne latanie to i nie będzie narzekał. Upewnił się, czy Bianca chce być z nim w parze, wsiadł na miotłę i wystrzelił do góry. Kochał towarzyszące lataniu uczucie, przecinanie powietrza z dużą prędkością i to błogie poczucie, że może zrobić wszystko. Zaczął pierwszy łapankę, latając za tyłkiem( swoją drogą bardzo ładnym) Bianki. Część jego akcji się udała, część spieprzył...czyli normalka. Oczywiście mógłby zwalić winę na swoją atrakcyjną koleżankę, ale oszukiwałby sam siebie. Dobrze wiedział, ze był przeciętniakiem i nawet błyskawica tego diametralnie nie zmieni. Po zrobieniu parunastu kółek zatrzymał się nieco niżej i dał sygnał Biance by do niego podleciała. -Dobra, zróbmy zmianę. Szczerze to wolałbym mieć Ciebie na oku niż być ściganym ale trudno, zasady to zasady. Tylko nie bij mnie po tyłku, dobra? Mrugnął do niej lewym okiem i nie czekając na odpowiedź zaczął uciekać. Czuł, że to pójdzie mu o wiele lepiej niż faulowanie, ale jakoś miał ochotę dać się łapać. Udawał, że jest strasznie wolny i niezbyt zwrotny, raz za razem wchodząc w objęcia Bianki...to znaczy ona łapała miotłę, ale on odbierał to w zupełnie inny sposób. Samotny gryfon w starciu z ćwierć wilą nie miał szans, nawet nie musiała na niego rzucać uroku. Wysiadał przy niej, o tak po prostu.
Słowa wędrowały od jednego ucha do drugiego, często zmieniając swoją formę i szyk, lecz nie sens – gronem zainteresowanych byli tylko Gryfoni i to nie wszyscy – chodziło tu oczywiście o trening Quidditcha. Tej pięknej magicznej rywalizacji, która jest odpowiednikiem mugolskiej piłki nożnej, choć w niej trzeba się pomęczyć. W Quidditchu wystarczy miotła, najlepiej najdroższa, tak żeby cię odpowiednio słuchała i nie było z nią problemów. Jednak w dobie zakłóceń magicznych nic nie było pewne, nawet Błyskawica czy inny wspaniały model może zawieść dosiadającego jej gracza. David ostatecznie zdecydował, że skoro nie ćwiczy, nie biega, nie robi nic w tym kierunku, to może powinien choć raz pokazać, że nie jest całkowicie leniwą kluchą. Przy okazji poznać kogoś, z kim mógłby pośmiać się i zrobić coś, czego zdecydowanie nie powinno się robić na treningu. Gryfon przeczuwał, że kapitan nie będzie mieć na tym treningu łatwo. Na trening ubrał się odpowiednio – w zieloną kurtkę z chińskimi napisami (a może japońskimi?) i stylowy kapelusik. Miał pełen kufer takich ciuchów – mocno inspirował się amerykańskim stylem i podciągał to pod swój własny wizerunek. Gdy już wszystko zostało ogarnięte, David pojawił się na boisku i nowy kapitan (dla Davida nie miało to znaczenia czy nowy czy stary – nigdy nie był w drużynie) zacząwszy swoją przemowę już zdążył trochę znudzić Mounty-Scotta. Na szczęście, sam chyba to zauważył, że grupa powoli przestaje go słuchać, więc wydał im polecenia i w skrócie mieli się zabrać do roboty. Gdyby to było takie łatwe. Davidowi nie zależało na rodzaju miotły, wziął pierwszą lepszą i spróbował się wybić od ziemi. Może jednak lepiej by dla niego było, gdyby zainteresował się jaki sprzęt ze sobą zabiera – nie mógł uzyskać jakiejkolwiek wysokości – ledwie lewitował może z półtorej metra nad ziemi. Powstrzymując się od zbędnych epitetów, którymi chętnie obdarzyłby ten kawałek patyka, spróbował raz jeszcze polecieć choć trochę wyżej. Oczywiście jedyne co mu się udało to wpaść w pokrzywy. - No do kurwy! – Już nie wytrzymał i wykrzyknął swoje niezadowolenie zaistniałą sytuacją. Babcia by mu pewnie powiedziała, że zdrowszy będzie. Chuj, nie zdrowszy, idź na Quidditch mówili, fajnie będzie, mówili. Ponownie odbił się od ziemi, tym razem jednak miotła w ogóle nawet nie zamierzała udawać, że David ma nad nią jakąś kontrolę – skręciła w stronę pleców @”Blaithin ''Fire'' A. Dear” i już miał się zderzyć z nieznajomą, gdy pociągnął gwałtownie do tyłu i ostatecznie nie wyszło tak źle – prawie uniknął kolizji z rudowłosą. Prawie, bo tylna część miotły uderzyła w głowę dziewczyny, choć nie z jakąś dużą siłą. - Ty suko! – David znowu wyżył się słowami, które zaadresował co prawda do miotły, choć Gryfonka mogła to inaczej odebrać. Niestety, zderzenie te zaburzyło lot miotły, która straciła moc w sobie i opadła na ziemie, dość twardo lądując. Mounty-Scott położył się boleśnie, po czym wstał gwałtownie, klnąc siarczyście pod nosem, zapominając całkowicie o istnieniu koleżanki.
Oczywiście, że Bianca pojawiła się na treningu. Nie było innej opcji. Mogła już nie chodzić na większość lekcji, które nijak jej się przydawały i po prostu chodziła na to co lubiła, ale trening musiała zaliczyć obowiązkowo. Zresztą tak samo jak na każdej lekcji z działalności artystycznej. Ponad to była bardzo ciekawa nowego kapitana. Pamiętała go z trgo roku, w którym ona sama pojawiła się w Hogwarcie, kojarzyła, że był niezłym zawodnikiem, ale nie miała pojęcia co dalej się z nim stało. Byłą pewna, że zwyczajnie zrezygnował ze studiów i zajął się czymś innym, jednak teraz wrócił, a przyczyny tego były jej nieznane. Toteż przestała o tym za bardzo rozmyślać i skierowała się na polanę. Przyszła razem z @Edmund Cormac w całym swoim asortymencie i stroju gryfonów z wielkim uśmiechem na twarzy. Brakowało jej latania. W ostatnich miesiącach nie za bardzo miała na to czas, więc trening spadł jej jak gwiazdka z nieba. Kiedy zobaczyła na miejscu @Blaithin ''Fire'' A. Dear mocno się zdziwiła. Jednak trwało to tylko kilka sekund, bo szybko załapała, że Fire nie zamierza wsiadać na miotłę tylko zajęła miejsce na pniu. Zbliżając się do reszty uśmiechnęła się do niej z oddali i słysząc, że Franklin zaczął już mówić, zrezygnowała z podchodzeniem do przyjaciółki. Nie chciała przecież wyjść na ignorantkę... Dotarła do reszty w momencie, w którym odezwała się @Harriette Wykeham na co parsknęła. Co jak co, ale wspominając wydarzenia z zeszłych meczy ciężko było się z nią nie zgodzić. Kiwnęła głową na znak, że dla niej wszystko jasne i zwróciła się do Edmunda. - Cormac jesteś ze mną. – nie czekała za bardzo na jego odpowiedź, w gruncie rzeczy oprócz Etki, która z wiadomych przyczyn była z kapitanem nie widziała nikogo innego na swoją parę toteż przyjście akurat z gryfonem ułatwiło całą sprawę. Wsiadła na miotłę i w niemym porozumieniu Edmund jako pierwszy zaczął ją faulować. Cóż, przynajmniej miał to zrobić. Bianca wystrzeliła w powietrze napawając się tym uczuciem, którego naprawdę jej brakowało przez ostatni czas. Wiedziała, że ma unikać i naprawdę to zamierzała robić, ale musiała przyznać, że Edmund nie był kimś kto miał zamiar zrzucić ją z miotły. Co prawda czuła świetną passę i pewnie gdyby poszło mu lepiej podołałaby swojemu zadaniu, ale przecież każdy mógł mieć gorszy dzień, Bianca bynajmniej nie oceniała. Cieszyła się tylko jednak, że nie spadła z miotły ani nic takiego przed Eastwoodem. Cóż, nie na treningu! - Postaram się cię nie zrzucić z miotły. – odparła do Edmunda kiedy postanowili zrobić zmianę. Biance nie zależało za bardzo do pokazania się ze swojej najlepszej strony, aczkolwiek gdzieś z tyłu głowy i tak to miała. Nie dało się jednak ukryć, że to był jej dobry dzień, a każdy faul, który zaplanowała robiła dokładnie tak jak chciała. Nie wiedziała czy to sprawa przerwy, pogody, czy po prostu szczęście, które nie towarzyszyło jej zbyt często.
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Na zawahanie Franklina tylko się uśmiechnęła. Nie przeszkadzało jej, jak czasem ludzie nie potrafili ocenić, jakiej dokładnie Hem jest płci. A wręcz zabawnie było patrzeć na ich zmieszanie i zakłopotanie. Niepewność, czy przypadkiem jej nie urazili. Na swój sposób urocze. - 'Ema - przypomniała swoje imię, zanim oboje rozlecieli się w przeciwne strony na rozgrzewkę. Zwróciła uwagę na @Blaithin ''Fire'' A. Dear dość szybko. Uśmiechnęła się doń i pomachała jej z miotły, nim skierowała kijek w stronę zwalonego pnia, na jakim rudowłosa usiadła. - Nie zamierzasz chyba czytać przez cały trening? - Zawołała z oddali, acz nie zdążyła wylądować obok młodej Dearówny. Tuż nad nią przemknął @David Mounty-Scott, uderzając byłą prefekt miotłą. Uśmiech na twarzy Peril tylko się poszerzył. Nie winiła w żaden sposób chłopaka. Widziała, że nie panuje nad miotłą podobnie, jak ona sama jeszcze kilka minut temu. Może powodują to zakłócenia? Nie znaczyło to jednak, że zamierza spokojnie czekać, aż Gryfon uspokoi swoją szczotę. Na tym polegają faule, aby wykorzystywać odpowiedni moment. A i może być zabawnie, jeśli uda jej się zrzucić go całkiem. Zawróciła szybko, przyspieszając i doganiając Davida tylko po to, aby za chwilę zgrabnie go zafaulować. Jeżeli jej się udało, uśmiechnęła się zadziornie, zachęcając do oddania pięknym za nadobne.
C. szczególne : Blizna na barku, której towarzyszy nienaturalny, wyżarty przez wilkołaka dół, małe zadrapania i szramy na całym ciele, brązowe piegi, drobna postura.
Mogę nie mieć ochoty, sił czy czasu, ale i tak nie odpuszczę treningu. Na miejsce docieram, jako jedna z ostatnich, ale przecież to nie ważne. Na horyzoncie same znajome twarze (w końcu trening Gryfonów), ale nikt bardzo, bardzo znajomy. Uśmiecham się ładnie do Hemah i kilku innych osób i po pogadance kapitana, siadam na miotłę i robię kilka okrążeń. Raczej latało mi się dobrze, nie jest to co prawda miotła najwyższych lotów, ale jeśli się postaram, wyciągam na niej dobre osiągi. Gorzej wpływają na mnie te zakłócenia, bo gdy spokojnie szybuje w powietrzu ta zatrzymuje się w miejscu. To zdecydowanie zbyt nagłe i niezamierzone hamowanie sprawia, że prawię spadam z miotły, w ostatniej chwili łapię trzonek i zawisam w powietrzu ciałem w dół. Wzdycham z ulgą, bo może i lubię czasem dać się obić, to spadek z takiej wysokości na pewno nie byłby przyjemny. Ktoś krzyczy, że wystraszyłam się muchy, a na to w mojej głowie istnieje tylko jedna odpowiedź, tak by wszyscy widzieli, dumnie pokazuje środkowy palec do osoby, która postanowiła mnie wyśmiać. Myśl o faulu i oszustwie wprawia w obrzydzenie. Marszczę nos, gdy słyszę o tym, że faulować trzeba umieć z głową i wiem, że chociaż wszystkie zdania wykonam jak najlepiej umiem, to na samym meczu nie będę z nich korzystała w stu procentach, nie chce oszukiwać, nie mam zamiaru zatrzymywać miotły swego przeciwnika. Do samego faulowania nie przykładam się w stu procentach, tworzę pozory, zatrzymując kilku graczy z tej samej drużyny, jednak nie robiąc niczego spektakularnego. Inaczej jest jednak w tym drugim przypadku, staram się uniknąć jak najwięcej, sprytnie przemykam pomiędzy innymi graczami, mój trzonek unika dłoni innych graczy, gdy nadchodzi odpowiedni moment zadzieram go do góry lub w bok, tak by pozostał ciągle nieuchwytny. Po drodze miotła zatrzymuje się jeszcze kilka razy, ale nie jest to nic poważnego, co mogłoby zagrażać memu zdrowiu.
Kuferek: 7 miotła: 6 faul: 3 + 1 unik: 6
Procrastination McGregor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : rude włosy, sporo piegów, szeroki uśmiech
Będąc szczerym nie do końca chciał dzisiaj przyjść na trening. Fakt, że pod koniec ubiegłego roku wyrzucono go z głównego składu z racji kilku przewinień wciąż odczuwał niczym największe upokorzenie, jakiego dane mu było doznać. Potrafił zrozumieć szlabany, czy odjęte punkty, ale to... to zdecydowanie była przesada. Mimo wszystko nie potrafił jednak złościć się na nauczycieli. Tak czy siak nic by mu to nie dało. Zamiast tego lepiej było spróbować wrócić na swoją poprzednią pozycję, co jednak miało nie okazać się aż tak proste, jakby tego chciał. Nie potrafił w końcu usiedzieć na miejscu, to było zdecydowanie niemożliwe, żeby był wzorowym uczniem przez tak długi czas. Po co mu więc było iść na jakikolwiek trening? Dodatkowo, gdyby tego było mało, jego pomysł o zostaniu kapitanem, co mogłoby mu pomóc w odzyskaniu stanowiska spalił się na panewce, gdyż do składu wrócił nagle Franklin Eastwood przy okazji zostając nowym liderem. O tak, zdecydowanie go to zirytowało, ale z tego, co się orientował nie był on złym graczem, a przecież dobro drużyny nade wszystko. W końcu, zmotywowany trochę przez Hya, która opieprzyła go z góry do dołu za zachowywanie się jak małe dziecko, ruszył smętnie na polanę, gdzie miał odbyć się trening. Przy okazji starał się ze wszelkich sił nie okazać rozgoryczenia i zniechęcania, gdy patrzył na Franklina, co na szczęście szło mu całkiem nieźle. Cóż, chociaż to jedno. Przemowa jak przemowa, nic specjalnego. Podejrzewał, że chłopak mógł odczuwać lekki stres, co zresztą mógł zrozumieć. Sam miałby pewnie tak samo. Póki co jednak postanowił skupić się na zadaniach. Kilka okrążeń, a następnie próba faulowania oraz unikania, bo w sumie czemu nie spróbować obydwu. Widząc, że jego znajomi są już zajęci skorzystał z propozycji jakiegoś chłopaka, którego kojarzył z niższego rocznika. Miotła słuchała się go bez większych problemów, co nieco podniosło go na duchu. Faule szły mu całkiem nieźle, co również podbudowało nieco jego samopoczucie. Nie zawsze było to idealne, ale kilka razy wyglądało to naprawdę nieźle. Pod koniec był już niemal rozchmurzony, na co spory wpływ miał fakt, że w unikaniu faulowania był jeszcze lepszy. Spokojny i pewny siebie stanowił cel nie do zdarcia dla swojego aktualnego kompana. Przy okazji liczył cicho w duchu, że dzięki dobrej grze dzisiaj nowy kapitan spojrzy na niego na tyle przychylnie, że spróbuje wstawić się za nim u opiekuna domu. Cóż, może było to głupie, ale trzeba było mieć nadzieję, nawet tak głupią.
Kuferek: 5 Miotła: 3 Faul: 4 Unik: 6
Gdyby ktoś się zastanawiał - dostałem zgodę na napisanie posta po terminie.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Wybaczcie mulenie :cc Rozchmurzyła się nieco bardziej na widok @Bianca Zakrzewski w towarzystwie Cormaca. Dobrze było wiedzieć, że dziewczyna wraca do formy i nie zawiedzie drużyny. Choć dla Fire bardziej liczyło się to, że przynajmniej nie czuła się źle. Nie słuchała z wielką uwagą rozmów Gryfonów, ale obserwowała ich kątem oka. Na @Hemah E. L. Peril zwrociła równie szybko uwagę. - A dlaczego nie? - odpowiedziała głośno pytaniem na pytanie Hemah, unosząc lekko brew. Nawet gdyby wsiadła na ten kawał drewna połączony z witkami to nie poleciałaby wyżej niż na metr albo dwa. I wiedziała, że ciągle stresowałaby się upadkiem, więc z góry przekreśliła wszelkie próby. Czytanie lub pisanie było zresztą zawsze dobrym sposobem na spędzanie czasu według Gryfonki. Rozproszona jasnowłosą postacią nie zauważyła, że miotła @David Mounty-Scott zmierza prosto ku niej i miała okazję poczuć niezbyt mocne uderzenie, ale na tyle niespodziewane, że Fire zsunęła się z pnia. Zamortyzowała upadek pomimo dezorientacji i aż sapnęła z oburzeniem, że ktoś w nią po prostu wleciał. Czy oni oczu nie mieli? Kiedy jednak podniosła się z ziemi i spojrzała na chłopaka, od razu zaczęła podejrzewać, że zrobił to specjalnie. Nie lubiła Mounty-Scotta i wyraźnie mu to okazywała, zresztą z wzajemnością. A wariacjami miotły każdy mógł się tłumaczyć. Chyba po to uczyli się latania, żeby nad nim panować. Jeśli nie mogli zaufać własnej miotle to po co w ogóle na nie wsiadali? Jej motocykl nigdy się tak nie psuł... Wulgaryzm sprawy nie polepszył, bo Blaithin była już i tak najwyraźniej rozzłoszczona. Zacisnęła wargi i uniosła różdżkę, nie pozwalając całkowicie ponieść się emocjom. Wiedziała, że są niedaleko ludzi, że to nadal teren Hogwartu i należy zachowywać ostrożność. Niemniej, ochota, żeby udusić Davida była zbyt wysoka. Mogła chociaż przez chwilę zaspokoić swoje pragnienie, kiedy niewerbalne Aquasudo trafiło chłopaka prosto w plecy, kiedy się podnosił. Niezbyt honorowe zachowanie przez które niewątpliwie Godryk przewrócił się w grobie. Ale Gryfonka od początku nie przejmowała się zmarłymi i stereotypami, które niegdyś ustalili w tej szkole, a które pielęgnowano do dziś. Miała własny kodeks moralny. Zaledwie kilka sekund dławienia się wodą, które Blaithin ściśle kontrolowała. Nie pierwszy raz kogoś podduszała, więc nabrała nawet pewnego rodzaju wprawy i wiedziała, jak nie zrobić wielkiej krzywdy ani nie sprawić, że będzie tryska mu wodą z gardła. Zakończyła czar i David na pewno mógł poczuć ulgę, bo już nic nie blokowało mu dróg oddechowych. - Eastwood! - zawołała, odwracając głowę w kierunku kapitana, który musiał nadzorować trening. Kiedy zwróciła jego uwagę wskazała nadal różdżką na Davida. - Naprawdę jesteś tak zdesperowany, żeby brać jego do drużyny? Nie wiedziała, co zrobi młody kapitan i w gruncie rzeczy ją to ciekawiło. Mounty-Scott mógł sobie krzyczeć, wyzywać od suk albo po prostu kontynuować ćwiczenia. Gdyby chciał się mścić mogła się bronić, ale wolała podnieść swój niedokończony list i starać się nie myśleć o bólu głowy po uderzeniu i zaczerwienionych śladach na policzku po smagnięciu witkami.
Od początku był zdenerwowany sytuacją, choć uderzenie miotłą Blaithin miało dobre i złe strony. Zawsze jest dobrze wykorzystać sytuację, w której mógł napsuć jej odrobinę krwi, choć nie był głupi, żeby wmawiać sobie, że Gryfonka pozostanie bezczynna. A sam nie był najlepszy w zaklęcia, na pewno dużo gorszy od rudowłosej i to się na nim zemściło. Nie miał nawet jak się bronić. Po prostu nagle wydawało mu się jakby teleportował się w głąb oceanu, zapomniawszy wcześniej nabrać powietrza. Czuł w płucach wodę, nie mógł oddychać. Zaczął się wierzgać po ziemi, łapiąc za gardło, wiedząc gdzieś z tyłu umysłu, że nie jest to cała moc, jakiej mogła użyć dziewczyna. Sprytnie - pomyślał, niewątpliwie komplementując działania Blaithin, choć nie otwarcie. Czy zamierzał się zemścić? Niewątpliwie. Jednak nie teraz, nie w momencie, gdy otacza ich zgraja innych uczniów i jednym słowem - kłopoty. Co było dość dziwne, zważywszy na dość agresywny charakter Davida. Gdy urok przestał działać, leżał jeszcze na ziemi, ciężko dysząc, próbując złapać jak najwięcej powietrza do płuc. - Policzymy się kiedyś, Dear - szepnął pod nosem, tak że nikt nie mógł tego usłyszeć. Grymas wściekłości szybko zniknął, gdy odwrócił się twarzą w twarz z Blaithin, zrobił coś nieoczekiwanego i niepodobnego do niego - uśmiechnął się szeroko. - Przepraszam za wpadkę, heh ale ze mnie niezdaraP - zaśmiał się niewątpliwie sztucznie i wskoczył ponownie na miotłę. Dla niego to był już koniec tej akcji. Zamierzał zająć się już treningiem, nie zwracając uwagi na siedzącą Blaithin. Wzleciał w powietrze i już chwile później zaczęła się zabawa z jedną Gryfonką. Ta starała się zrzucić go z miotły, jemu jednak nie szło już tak źle, jak wtedy. Może faktycznie to te zakłócenia były głównym czynnikiem, dzięki któremu cała ta sytuacja zaistniała? Początkowo naprawdę dobrze mu szło! Unikał partnerki najlepiej jak mógł, choć pod koniec zdezorientowanie dało się we znaki i wyczerpanie po czarnomagicznym zaklęciu. Musiał się obniżyć, tak że nogą mógł dotykać trawy, by ustabilizować lot. Widać było po nim, że nie jest człowiekiem, który odnajduje się na miotle w stu procentach. Gdy już wszystko było okej, wzleciał ponownie do góry i teraz przyszła kolej na niego. Szło mu jeszcze lepiej niż unikanie! Potrafił spowolnić jasnowłosą, choć nie za każdym razem, ale dla niego to był już spektakularny sukces, którym mógł się cieszyć. W przyszłości może lepiej będzie mu szło, kto wie.
Unikanie: 4 Faulowanie: 5
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Kapitan podniósł rzucona mu przez nią rękawice. Wskoczyła na miotłę i wzbiła się za chłopakiem w powietrzu. - W porządku - okrzyknęła w odpowiedzi - No to zaczynaj. Wyprostowała się na miotle i wbiła w niego wyczekujące spojrzenie. Ani myślała faulować teraz pierwszej. Co prawda faktycznie była panienką i bez względu na stereotypy była z tego faktu zadowolona i dumna. Chciała tylko z czystej złośliwości zobaczyć, kiedy wymięknie i czy ego będzie dla niego ważniejsze od kontynuowania treningu. Jej tam nie zależało - mogła tak czekać w nieskończoność.
Franklin istotnie miał nadzorować trening - ale jakoś tak mu średnio wychodziło. Może to wina tego, że za bardzo skupił się na utarciu nosa Wykeham, próbując za wszelką cenę zrzucić ją z miotły lub chociaż nieco mocniej zachwiać - ta jednak pewnie siedziała na drążku i balansowała z wprawą. Nic dziwnego, że miała kiedyś kłopoty z Limierem za faule, skoro tak doskonale ich unikała, a do tego tak skutecznie je wykonywała! Dodatkowo rozproszyła go obecność @Bianca Zakrzewski - piękna koleżanka wyglądała zjawiskowo na miotle w pełnym pędzie, z rozwianymi włosami i zaciętym wyrazem twarzy. Franklin prawie zleciał przez nią z miotły, ale utrzymał się. Niektórzy jednak nie zdążyli się nawet wybić ponad ziemię, a już sprawiali problemy. Dotarł do niego krzyk z dołu - lecz niestety namierzenie jego źródła zajęło mu tych kilka chwil za długo, by dostrzec popis sunącego przy trawniku Davida. Zobaczył za to, jak rudowłosa Gryfonka wyciągnęła w kierunku pleców podnoszącego się z ziemi chłopaka w zielonej kurtce (czyżby wymierzała sprawiedliwość jakiemuś szpiegowi ze Slytherinu?). - Hej! - krzyknął z góry, rzucając jeszcze spojrzenie na @Harriette Wykeham, po czym zanurkował ku ziemi, chcąc dowiedzieć się, co było grane. Słowa dziewczyny uświadomiły go, że jegomość w zieleni był jednak Gryfonem. Ocenił wzrokiem szkody, które zdążyła wyrządzić - łapczywie oddychał, co zasugerowało Franklinowi, że Fire nie bawiła się w upiorogacki. - Byłbym wdzięczny, gdybyś nie dusiła moich graczy. Jeszcze się może na coś przydać - powiedział do niej, marszcząc delikatnie brwi. Niestety nie wiedział, że to najpierw David uderzył ją w głowę - choć prawdopodobnie nawet z tą wiedzą wolałby, aby gracze z drużyny nie byli duszeni na treningach. Ot, co by atmosfera była dobra. Kazał wszystkim wrócić do ćwiczeń, a gdy skończył kolejne kółko z Harriette, postanowił położyć kres nauce poprawnego faulowania i unikania zrzucenia z miotły. Zawołał drużynę, by zgromadzili się w jednym miejscu, a sam zsiadł z miotły. - Dzięki za to ćwiczenie, z tego co widziałem szło wam bardzo dobrze, a to mnie cieszy, bo może nie zginiecie po pierwszym lepszym faulu w meczu - pochwalił drużynę, uśmiechając się do ludzi i wodząc wzrokiem po ich twarzach. Nie wszystkie wyglądały na zadowolone, ale hej, nie było jeszcze takiego, co by wszystkim dogodził, prawda? - Wziąłem dziś trochę piłek, głównie kafle, ale przytargałem też tłuczki. Poćwiczcie w parach podania, dorzućcie do tego slalomy, przerzutki, zwody - cokolwiek wam przyjdzie do głowy. Taki freestyle! Wczujcie się i przyzwyczajcie do miotły, do piłek. To się przyda każdemu, nawet pałom i szukającemu - powiedział, po czym pochylił się i zaczął rzucać kafle w górę, docelowo by złapali je stojący lub wiszący w powietrzu ludzie. - Wciąż w parach, ale ja tym razem zabieram Biancę - dorzucił, spoglądając na blondynkę z zawadiackim uśmiechem. - Wykeham, Ty ćwicz z tym w zielonej kurtce. Jak Ty się nazywasz? - Zwrócił się do Davida, bowiem niestety jego imię uciekło mu z pamięci. - Pro, zajmij się koleżanką... Koleżankami - dodał, wskazując szybkim ruchem ręki Hyacinthe i Hemah. - A Kieran i Edmund, Wy ćwiczycie razem. Chyba że chcesz dołączyć? - zapytał siedzącą nieopodal @Blaithin ''Fire'' A. Dear, choć nie liczył na twierdzącą odpowiedź. - Do dzieła! - zakrzyknął, po czym przełożył nogę przez trzonek miotły i odbił się delikatnie od podłoża, podlatując w bliskie sąsiedztwo Bianci. - Cześć, śliczna - przywitał się z zawadiackim uśmiechem. - Kopę lat, co nie? Jak się masz? - zapytał gdzieś w międzyczasie, leniwie odrzucając kafel. Po chwili jednak przypomniał sobie o czymś. - Cholera, sorry, zapomniałem! Chciałem jeszcze wypuścić tłuczek, żeby było Wam trochę trudniej - zakomunikował głośno swojej drużynie, po czym poleciał w kierunku skrzyni, by wypiąć z oków wiercącą się piłkę. Ostatecznie wypiął dwie, jak szaleć, to szaleć. - Na czym skończyliśmy? - zapytał Biancę, gdy wyrównał z nią lot.
Prośba: Tym razem proszę napiszcie jasno pod postem, czy korzystacie ze sprzętu drużyny, czy ze swojego. Ponieważ nie wymagałam tego wcześniej, nie mogę za to zbytnio karać, ale proszę o zaznaczenie, żeby nie wprowadzać w błąd ani mnie, ani innych graczy, którzy może chcieliby skorzystać ze sprzętu, a nie do końca wiedzą, czy mogą.
Obiecany drugi etap, jako że mecz został ustalony na kolejny weekend (6.10 w godzinach wieczornych, mam nadzieję, że spotkam się z większością składu na forum ). Jest prosty i polega na rzucie kostką - każda opisuje jakieś zdarzenie losowe związane z wykonywanym ćwiczeniem. W tym etapie nie ma bonusów, ale za 5 punktów w kuferku pozwalam na przerzut kostki losowego zdarzenia - tych przerzutów możecie zrobić max 3 i ta kostka, która wypada jako ostatnia, jest tą, do której musicie się zastosować.
kostki na zdarzenie losowe:
1 - W sumie nie dzieje się nic niezwykłego. Przyjmujesz kafel, odrzucasz... Nawet się nudzisz. Może by tak polatać slalomem? Dorzuć kość:parzysta - popisujesz się swoim Woollongong Shimmy i robisz na wszystkich wrażenie swoją koordynacją!; nieparzysta - slalom niestety rozprasza Cię na tyle, że nie zauważasz lecącego w twoją stronę tłuczka, zbyt skupiony na złapaniu kafla. Obrywasz tłuczkiem w nos - chyba będzie konieczna wizyta w Skrzydle Szpitalnym... Napisz tam post po treningu, Franklin z chęcią Ci potowarzyszy! 2 - Dla Ciebie tłuczek też nie był łaskawy. Przez moment mogłoby się zdawać, że przyczepił się do Ciebie, nieustannie śmigając Ci nad głową. W końcu zdzielił Cię w potylicę, nabijając wielkiego guza, który z pewnością uniemożliwi Ci spanie na plecach przez kilka najbliższych dni. Ale poza tym nic Ci się nie stało, a tłuczek po celnym strzale odpuścił, dzięki czemu mogłeś wrócić do ćwiczeń. 3 - Rzucanie wychodzi Ci świetnie, ale z łapaniem już gorzej. Jakoś nie możesz się skupić na tym, żeby chwycić piłkę pewnym ruchem, przez co dwukrotnie prawie Ci ona wypada z dłoni, a raz zupełnie się z nich wyślizgnęła, wskutek czego musiałeś zanurkować za nią. Ostatecznie udaje Ci się zrobić coś w rodzaju zwodu Wrońskiego, na co Franklin reaguje głośną pochwałą. 4 - U Ciebie z kolei jest lekki problem z rzucaniem. Za każdym razem łapiesz kafel, nawet spektakularnie podnosząc się na miotle i wyciągając daleko ręce. Masz jednak wrażenie, że piłka jest jakoś dziwnie obciążona, bo zdaje się lecieć w zupełnie innych kierunkach, niż ją rzucasz, a do tego nieco się podkręca, sprawiając problem twojej parze. Z którymś razem jednak udaje Ci się przyzwyczaić i kolejne rzuty wychodzą Ci już znakomicie. 5 - Zasłynąłeś na pewno jedną rzeczą - złapaniem podkręconego kafla w ręce podczas wykonywania pełnej beczki celem uniknięcia lecącego w twoją stronę tłuczka. Za ten popis Franklin nagradza Cię gromkimi brawami, a Ty zdobywasz dodatkowy punkt z gier miotlarskich! 6 - Jesteś dziś prawdziwie bezbłędny! Kafel zdaje się kleić do twoich rąk, a te z kolei wykazują się niezwykłą precyzją w rzucaniu nim. Postanawiasz spróbować czegoś nowego i nieco zwiększyć poziom trudności dla siebie - dorzuć kość:parzysta - nawet przerzutka, polegająca na przerzucaniu kafla ponad ramieniem do drugiego ścigającego udaje Ci się kilka razy bezbłędnie, zdobywasz dzięki temu punkt do gier miotlarskich!nieparzysta - W którymś momencie pomyliłeś się, za późno rozwierając rękę, by przyjąć kafel, wskutek czego obrywasz w palec, wybijając go. Nie jest to jednak nic groźnego, bowiem szybko go nastawiasz i możesz grać dalej.
+ @Blaithin ''Fire'' A. Dear, dla Ciebie też coś mam! Mimo że nie bierzesz udziału w treningu, jako obserwator też powinnaś rzucić kostką i zobaczyć, co się stało:
kostki dla Fire:
1, 2 - Większość treningu przesiedziałaś na pieńku i w sumie... To tyle. List był chyba bardziej interesujący niż ćwiczenia Gryfonów. Przynajmniej poćwiczyłaś francuski i kaligrafię. 3, 4 - Tłuczek, zaraz po tym jak skończył męczyć jednego z graczy, postanowił pozawracać głowę Tobie. Może wydawało Ci się, że zwykłe podpatrywanie Quidditcha nie dostarczy Ci wielu wrażeń, a może właściwie byłaś na adrenalinę przygotowana? Orientujesz się, że czarna piłka szybuje z dużą prędkością w twoim kierunku - należy ją zatrzymać! Jeśli zaklęcie będzie udane przy pierwszym podejściu, zgłoś się tutaj po punkt z zaklęć! Jeśli będzie nieudane, musisz zastosować się do efektów kostek na niepowodzenie zaklęć stąd. I nie, przerzut się nie liczy jako "pierwsze podejście"! 5, 6 - Wielka szkoda, że boisz się wysokości i nie możesz wspomóc drużyny na boisku... Od czasu do czasu zerkałaś w górę na wyczyny Gryfonów, obserwowałaś mniej i bardziej udane faule, a potem mniej lub bardziej udane podania kafli i uniki przed tłuczkiem. Czy tego chcesz, czy nie, wyjdziesz z treningu wzbogacona o nową wiedzę - zgłoś się tupo punkt z gier miotlarskich!
Ten etap trwa do piątku 5.10, a właściwie do soboty 6.10, ponieważ punkty pojawią się gdzieś w środku nocy (prawdopodobnie w okolicach 1:00). Jeśli ktoś nie da rady napisać w tym terminie i chciałby wrzucić post w sobotę przed południem - pozwolę, ale uprzedźcie mnie, żebym była w pogotowiu do przyznania punktów przed rozpoczęciem meczu Quidditcha!
Z góry dzięki za tłumne zjawienie się Jesteście super!
Widać było, że Franklin był nowym kapitanem. Znał wszystkich, bo do każdego odzywał się po imieniu, trudno zresztą żeby ich nie znał skoro razem spędzali wolny czas chcąc nie chcąc siedząc w pokoju wspólnym Gryffindoru. Czy Kieran coś do niego miał? Mało co go znał tak naprawdę. Nigdy jakoś nie mieli ze sobą bliższego kontaktu, zresztą podobnie jak z resztą gryfonów. Kieran bardziej zachowywał przyjacielskie stosunki z innymi domami niżeli ze swoim. Dlaczego? Trudno to wytłumaczyć, tak po prostu było i tyle. W pokoju wspólnym mało co siedział. Lekcje zawsze odrabiał w dormitorium gdzie i chłopcy przychodzili tylko się przespać, a specjalnie tam nie przesiadywali. Może i trochę tego żałował, ale teraz to musiał zejść na ziemię, bo jednak był na treningu i musiał się jak najlepiej wykazać. Rozejrzał się. Coraz to więcej chętnych przychodziło na trening z czego był bardzo zadowolony. Bardzo lubił grać w tę magiczną grę dla czarodziejów. Rywalizacja to było to z czego tak naprawdę młody Horan żył. Zawsze chciał być we wszystkim lepszy, ale czy to złe? Przecież przez takie właśnie zachowanie człowiek staje się bardziej lepszy i doskonali przy tym własne umiejętności. Z lataniem nigdy nie miał problem. Dzisiaj jednak na treningu nie dał popisu, przynajmniej na razie. Miotła kompletnie go nie słuchała. Oby tylko kapitan tego nie zauważył, bo jeszcze każe mu zejść z pola bitwy i podziękować mu za współpracę, a tego naprawdę nie chciał. Niektórzy podobierali się w pary. Kieran nie chciał się do nikogo pchać, dlatego czekał, aż zostanie ktoś bez niej i do niego dołączy. Ale to zaraz kapitan zareagował i przydzielić go do Edmunda, którego oczywiście znał. Edmunda kojarzył z innych meczów, więc wiedział, że doskonale radzi sobie z tym sportem, ale nie miał się zamiaru tym przejmować. Jak to mówią trening czyni mistrza. Gdy tylko kapitan wypuścił tłuczki Kieran nawet się nie obejrzał, a dostał w łeb. Od razu czuł niesamowite ciepło w tym miejscu, ale i czuł, że całe ciało mu się zagotowało. Pokręcił lekko głową, żeby się otrząsnąć, o mało co nie spadł z miotły. Cholera, aż tak kiepsko mu dzisiaj szło? Ten trening dla niego to kompletna porażka. Najpierw nie słucha go miotła, a teraz jeszcze to? No nic. Najwyżej będzie miał wielkiego guza na czole. Miał jedynie nadzieję, że do meczu jakoś zdąży on się uformować z jego własnym ciałem. Gdy tylko się otrząsnął podleciał do Edmunda, który zapewne widział to zdarzenie. - Ja pierdo... - warknął do siebie. Był z pewnością na siebie zły, bo jednak chciał się w lepszy sposób pokazać reszcie drużyny.
Kostka: 2 Ps. Korzystam ze sprzętu drużyny.
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Zmartwiła się stanem chłopaka, lądując obok niego. Na szczęście szybko zebrał się do porządku. Posłała Fire przelotne spojrzenie, acz nie mieli całego dnia do marnowania na jej fochy. Zabawnie było z Davidem co chwila podlatywać do siebie w próbach faulu. Chłopak nie radził sobie może wspaniale na miotle, przez chwilę oboje zwolnili. Gryfonka cierpliwie czekała, aż odpocznie, zanim sam zaatakował. Zabawa w kotka i myszkę ma w sobie pewien urok. Szkoda, że nie trwała dłużej. Ale może to i lepiej? David nie czuł się raczej zbyt pewnie na miotle. Hem spuściła nieco z tonu, dając mu subtelne fory. Nie mogła zatem uznać tego za tak dobre ćwiczenie, jak być powinno, ale hej - trzeba przyznać, że chłopak zaczynał wyczuwać najlepsze momenty na faul. Oby wyniósł coś z tego treningu, co pomoże im w zwycięstwie. Zleciała na trawę, kiedy Franklin zwołał zbiórkę. Zsiadła z miotły i oparła się o jej trzonek. - Hey, what's the big idea? - Rzuciła w stronę Fire, wskazując ruchem głowy Davida. Hem też ponosiły emocje, często zdarzało jej się zareagować nadmiernie agresywnie, ale nawet ona uznała podduszanie za przesadę w tym jednym przypadku. Chwilę przyglądała się Fire, zanim Franklin nie rozpoczął kolejnej części przemowy i rozdzielania zadań na drugą połowę treningu. Chociaż przypominało to bardziej "macie tu piłki i się bawcie, ja idę podrywać Biancę". Mijając @David Mounty-Scott, klepnęła go w plecy. - Powodzenia - uśmiechnęła się doń, nim chwyciła jeden z kafli i z piłką pod pachą podeszła do @Hyacinthe Layton. - Jak tam? Dobrze się czujesz? Nie sądziłam, że przyjdziesz dziś na trening - wszak pełnia już jutro. Zmierzyła po tym spojrzeniem ich przydzielonego towarzysza do ćwiczeń. - So, big boy, think you can handle that? - Rzuciła zaczepnie do @Procrastination McGregor. - Dwie dziewczyny na raz to może być dla ciebie trochę za dużo - wsiadła na miotłę, zanim wybiła się i rozpoczęła ćwiczenie. Nie miała problemów łapać - żadna podana w jej stronę piłka nie została ominięta. Gorzej już z rzucaniem. Jak nie Hya, to Pro musieli się nieco nalatać, jeśli chcieli odebrać od jasnowłosej kafla. Denerwujące, że piłka nie leci tam, gdzie ją posyła, podkręcając się dziwnie. Niemniej po kilku próbach wyczuła już jej wagę, rzucając prosto do ćwiczących z nią osób.
4 i korzystam ze sprzętu drużyny.
Procrastination McGregor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : rude włosy, sporo piegów, szeroki uśmiech
Gdy faza treningu w końcu dobiegła końca Pro miał całkiem niezły humor. Mimo wszystko przebywanie w powietrzu, uczucie lekkości, a także wiatr we włosach - wszystko to sprawiało mu nieukrywaną przyjemność. Pozostawało mu więc podziękować przy pierwszej okazji Hya za to, że wyciągnęła go na ten trening. Zdecydowanie nie miał na co narzekać. Udało mu się kilka naprawdę dobrych akcji, co robiło mu nadzieje na to, że Franklin faktycznie się za nim wstawi. Ciągle o tym myślał i zastanawiał się, co jeszcze mógłby zrobić. Nigdy nie miał nic do popisów, a teraz byłby mu szczególnie na rękę. W końcu Eastwood był poza szkołą przez dobre 2 lata, a więc ominęło go całkiem sporo w kwestii rozwoju zdolności i umiejętności rudzielca. Z lekkim uśmiechem błąkającym się po jego twarzy wylądował na ziemi i podszedł do nowego kapitana, zastanawiając się, co przyjdzie im robić w dalszej części. Jak się okazało brzmiało to naprawdę ciekawie. Ćwiczenia w podawaniu do siebie kafla, z dodatkowym przeszkadzaniem w postaci tłuczków. Wymagało uwagi i skupienia, czego w tej chwili zdecydowanie pożądał. Dotychczasowe ćwiczenia przyniosły naprawdę ogromny, pozytywny efekt i McGregor po prostu chciał to wszystko kontynuować, tak długo, jak to tylko było możliwe. Kolejna para była mu już nieco bardziej znana. Uśmiechnął się lekko zarówno do @Hyacinthe Layton, jak i do @Hemah E. L. Peril, parskając lekko śmiechem na jej zaczepkę. - Cóż. Mam nadzieję, że sobie poradzę, ale bądź dla mnie względnie łagodna. Nie chcę wylądować w szpitalu - rzucił, a następnie wsiadł na miotłę i ruszył do góry. Początkowo szło mu całkiem nieźle, przynajmniej, jeśli chodziło o rzucanie. Niestety z łapaniem nie było już tak kolorowo. Nie był pewien, czy chodziło o stres powiązany z chęcią zaimponowania kapitanowi, czy też wadliwość sprzętu, ale nie wydawało mu się, żeby reszta miała jakieś większe problemu. Przez chwilę zastanawiało go, czy aby nie używają jakiegoś wadliwego sprzętu, ale nim zdążył dojść do jakiegokolwiek wniosku kafel nagle mu wypadł i poleciał w stronę ziemi. Niewiele myśląc zanurkował za nim i złapał go tuż przed ziemią, co o dziwo wyszło mu całkiem nieźle. Ku jego zdumieniu dostał nawet pochwałę od Franklina, co stanowiło całkiem miłe dopełnienie całości. Jak więc się okazało naprawdę warto było tutaj dzisiaj przyjść. Co prawda sytuacja sprzed chwili na pewno nie sprawi, że momentalnie wróci do pierwszego składu, ale stanowiła przynajmniej jakiś sensowny początek.
Dobrze jej się ćwiczyło z Edmundem, niestety odczułą przez to nieobecność Lysandra. Przecież dogadali się głównie dzięki wkurzaniu jej brata gadaniem po francusku, co Bianca uważała za świetną zabawę, a irytowanie Lysa był jej siostrzanym obowiązkiem, ot co. Niemniej jednak nie dała po sobie poznać, że trening bez jej brata nie jest tym samym. Przecież musiała przeżyć cały rok bez niego, więc czas było się do tego przyzywczaić. Nie spodziewała się, że nowy kapitan będzie chciał z nią być w parze przy kolejnym ćwiczeniu. Zgrabnie wylądowała razem z nim na trawie i słuchała tego co ma do powiedzenia. Kiedy padło jej imię, jej oczy lekko się rozszerzyły. Jasne, poszło jej całkiem dobrze z Cormaciem, ale teraz poczuła presję nie zrobienia z siebie błazna. Wzniosła na ułamek sekundy oczy do nieba, bezgłośnie błagając los, żeby tej jeden raz dopisało jej szczęście. Następnie spojrzała wyzywająco na kapitana. Skoro już chciał być z nią w parze, to przynajmniej da jej większą motywację, bo przecież musiała pokazać się z tej lepszej strony. Nie było go przez całe dwa lata i zapewne pamiętał lekko zagubioną Biancę z siódmej klasy. Wzięła kafel i odbiła się od ziemi, by wznieść się całkiem wysoko. Lubiła wysokość, lubiła też prędkość – sport idealny. – Dwa, jeśli się nie mylę. – odparła podrzucając kafla w górę, łapiąc go i przerzucając do Eastwooda. W łapaniu była niezła, naprawdę niezła, nie bez powodu grała na pozycji obrońcy. – Nie zapomnij, że na dole jest ziemia. – powiedziała i prychnęła w plecy swojego partnera, kiedy ten z dużą prędkością kierował się ku dołowi. Skleroza nie boli, tutaj przynajmniej nogi też nie. Nie chciała wisieć w powietrzu, czekając na Franklina, więc postanowiła wykonać sobie kilka manewrów. Niby nic, a jednak nie siedziała bez czynnie na miotle. Kiedy Franklin wrócił, przerzucali do siebie kafla. Bianca nie miała problemu z łapaniem, robiła to na każdym meczu. Musiała jednak przyznać, że rzucanie już nie należało do jej ulubionych czynności. Musiała zapamiętać żeby nigdy nie dać się wciągnąć w jakiś towarzyski mecz na pozycji ścigającej. Kafel z nią nie współgrał, leciał nie do końca w tę stronę, w która miał, co sprawiało, że zirytowana tylko mocniej zaciskała usta. W końcu jakby przyzwyczaiła się do wagi kafla i szło jej o niebo lepiej. Raz nawet, nie chcąc stracić piłki, stanęła na miotle i złapała kafla oburącz. Co prawda prawie spadła, ale prawie robiło wielką różnicę! - Gdzie byłeś, jak cię nie było? - zapytała w końcu, ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale dała za wygraną. Nie była nigdy na bieżąco z nowinkami, nie miała pojęcia gdzie go wywiało.
Kuferek: 15 + 5 (korzystam ze swojego sprzętu) Przerzuty: 4 Kostka: 2 → 2 → 2 → 4
Ostatnio zmieniony przez Bianca Zakrzewski dnia Nie Paź 07 2018, 00:34, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : nie umiem czytać)
Hyacinthe Layton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 154 cm
C. szczególne : Blizna na barku, której towarzyszy nienaturalny, wyżarty przez wilkołaka dół, małe zadrapania i szramy na całym ciele, brązowe piegi, drobna postura.
Przed pełnią jest ciężej, całe ciało przygotowujące do nadchodzącej zmiany, całkowicie inaczej reaguje na bodźce. Wrażliwsza na otaczający świat, trochę otępiała, nie potrafię zrezygnować z jednej z niewielu przyjemności dostepnych w szkole. Jutrzejsze nadejście pełni nic nie zmienia, jestem na tyle zdeterminowana, że nie potrafię powiedzieć nie. Nadchodzący mecz Quidditcha, tylko zwiększa potrzebę nieustającego ćwiczeń. Słowa Helmah są urocze i całkowicie szczere, wyraźnie wyczuwam zmartwienie w głosie starszej gryfonki. - Jest dobrze - niewinnie wzruszam ramionami - Nie mogłam sobie tego odpuścić, kolejny mecz jest zdecydowanie zbyt wcześnie, a ja jestem w totalnej Quidditchowej rozsypce - mówię całkowicie szczerze i nie zwracając na nich uwagi, wsiadam na miotłę i unoszę w powietrzu. Na treningach skupiam się w stu procentach dlatego nie ucinam z Peril dłuższej pogawędki. Na to nadejdzie jeszcze czas. W przestworzach jestem innym człowiekiem, sprytnie wymijam kolegów i koleżanki, rzucając i łapiąc kafel. Jest dobrze, na tyle dobrze, że całkowicie nie zwracam uwagi na tłuczek, nieustannie kręcący nad mą głową. Nagle ogłusza mnie uderzenie, piłka mocno uderza o mą głowę. Marszczę oczy i syczę z bólu, jednocześnie obniżając lot. W głowę oberwałam nie raz, ale wolę nie ryzykować dodatkowych uszkodzeń, po takim pizdnięciu można łatwo spaść z miotły. Jestem pewna, że będzie mi to dokuczać przez kilka następnych dni, ale niezbyt się tym przejmuje, kolejnej nocy i tak sobie nie pośpię. Nadchodzi pełnia.
kostka 2 i przerzut na kolejne 2 xDD sprzętu nie mam kuferek: 7
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Intrygujące, jak perspektywa potrafiła zmieniać się w zależności od tego, w jakim świetle ktoś postrzegał sytuację. Dla normalnego człowieka bezlitosne działanie Fire było... po prostu bezlitosne. A jak ktoś wiedział o tym, że David nie uderzył Gryfonki specjalnie i nie skierował swoich słów do niej to tym bardziej można było popatrzeć na rudą z oskarżeniem. Niezbyt jednak przejmowała się tym czy wyszła na podłą wiedźmę. Ważne, że Mounty-Scott dostał to na co w jej mniemaniu zasłużył, a tym samym ugasiła nieco swoją złość. Chłopaka i tak nie mogłaby pewnie nigdy polubić, ale z drugiej strony nawet przy Ezrze zdarzały jej się momenty, kiedy pojawiały się jakieś ciepłe uczucia... Na razie jednak zbyt wiele drobnych utarczek miała z Davidem, żeby puścić mu kolejną plazem. Niemniej reakcja chłopaka była co najmniej nieprzewidywalna. Tak jak chwilowy gniew był zupełnie naturalny i wywołał jedynie kpiące uniesienie warg u Fire, tak też zmiana taktyki sprawiła, że znów stała się czujna. David nie był typem, który mógł zapomnieć o tej sytuacji. Prędzej mogła spodziewać się, że wbije jej różdżkę w oko przy najbliższej dogodnej okazji. I bynajmniej jej to nie zniechęcało do dalszego darcia kotów z Gryfonem. Słabi przeciwnicy byli nudni, zresztą nie nazywała ich w myślach przeciwnikami, a jedynie ofiarami. - Nie szkodzi. - mruknęła neutralnie. Może zostanie jej niewielki siniak, ale nie było to nic czym mogłaby dalej się przejmować albo wściekać. Pewnie gdyby byli sami wszystko mogłoby się potoczyć inaczej i najprawdopodobniej skończyliby tłukąc się i wybijając sobie zęby... - No tak, przecież słynę z łagodności i umiejętności wybaczania ludziom. - wzruszyła delikatnie ramieniem, spoglądając na Hemah. Czy była zaskoczona? Według Blaithin nie powinna. Nie poczuwała się do tłumaczenia z czegokolwiek, więc używała sarkazmu. Niemniej przynajmniej nie uznawała, że cały problem leży w rudej, tak jak kapitan, a to minimalnie doceniała. - Atakowanie ludzi do mnie nie pasuje, co nie, Peril? Mrugnęła do dziewczyny, Eastwooda niemalże kompletnie ignorując. Rzuciła mu tylko nieprzyjemnie złowrogie spojrzenie. Też był ślepy jak Mounty-Scott? Czy uważał, że ma tak słabych zawodników, że będą niezdolni do latania po takim zaklęciu? Pokręciła tylko głową, mając nadzieję, że nic więcej jej nieprzyjemnego nie czeka. Dokończyła list, przyglądając się od czasu do czasu temu, co działo się w niebie. Sama nie wsiadła na miotłę, bo nie widziała w tym sensu. Te slalomy, przerzuty, uniki, manewry... Wiedziała, że tylko przeszkadzałaby Gryfonom, psując wszystkie zagrywki. A tak to mogła chociaż poobserwować i poudawać, że widzi sens w lataniu z tymi wszystkimi piłkami. Dzięki temu mogła całkowicie pozbyć się wcześniejszej frustracji, nawet jeśli czasem zerkała na Davida i liczyła na to, że pójdzie mu słabo. Kiedy zorientowała się, że zawodnicy zbierają się już do zakończenia treningu, zgarnęła swoje rzeczy. - Przyjdę kibicować na meczu. - odezwała się ni to do kapitana, ni to do reszty swoich znajomych. Odwróciła się, żeby odejść do zamku, choć nadal uważała na to, czy jednemu z Gryfonów nie przyjdzie do głowy wziąć odwet teraz.
Starość nie radość, każdemu mogło zdarzyć się o czymś zapomnieć, tak jak Franklin po czasie przypomniał sobie o uwolnieniu tłuczków. Grunt jednak, że poprawił swój błąd, prawda? Ten drugi zamierzał naprawić już zaraz - Biancę oczywiście kojarzył doskonale, jakby mógł ją przeoczyć? Znali się przez rok zanim wyfrunął z Hogwartu - była wtedy nowa, śliczna i zagubiona. Teraz nie była już nowa i zagubiona, choć nadal pozostała śliczna, tego nie można jej było odmówić. Franklin, krótko mówiąc, chciał po prostu wypadać teren, sprawdzić wody czy inne takie, by zorientować się, jaką miał szansę na wspólne wyjście z blondwłosą Gryfonką na kawę. -W domu, w Montrose - odparł w pierwszej chwili, akurat przyjmując koślawo rzuconego przez nią kafla. Odrzucił go, ale lot piłki również w tym przypadku pozostawiał wiele do życzenia. Cholera. Starał się jednak robić dobrą minę do złej gry, nieco krzywiąc się i jakoś tak wiercąc na miotle, że niby mu niewygodnie. - Grałem w Srokach przez ten czas - dodał, gdy kafel ponownie wpadł mu w ramiona. Z łapaniem nie miał żadnych problemów, ale w rzucaniu już się nie popisywał. Dobrze, że finalnie w meczu i tak miał operować pałką, bo chyba byłoby kiepsko, gdyby jako ścigający miał w ten sposób ciskać piłką na boki bez celu... - Fajnie było, muszę przyznać. Dużo się nauczyłem grając profesjonalnie w Quidditch - rzekł jeszcze, uśmiechając się pod nosem i mimowolnie prężąc pierś, na której do sportowej szaty przypięta była odznaka kapitana drużyny. Nie bez powodu ją miał, prawda? Wtedy nagle dostrzegł jak @Procrastination McGregor świdruje powietrze niemal pionowo zbliżając się ku ziemi. Franklin momentalnie zbladł, w głębi duszy licząc się z ponoszeniem odpowiedzialności za rozpłaszczone na trawie zwłoki Gryfona, lecz ten w ostatniej chwili poderwał drążek, wykonując coś w rodzaju zwodu Wrońskiego, jednocześnie ratując się przed niechybnym uderzeniem. Aż mu zaklaskał. - Dobra robota Pro! - wrzasnął z góry. Chwilę potem dostał od Bianci kafel w ręce. - Wracając... Ja miałem się dobrze, a Ty? Nie tęskniłaś za mną? - zapytał odważnie, rozciągając usta w uśmiechu i ciskając szkarłatną piłkę w jej stronę. Już się przyzwyczaił i szło mu lepiej niż na początku. Bo grunt to ćwiczenia!
Wszyscy uporali się z rzucaniem kafli, mniej lub bardziej uniknęli bliskiego spotkania z tłuczkiem i wybiła godzina kończąca trening. Franklin gwizdnął przez palce, dając ludziom sygnał, że to już pora, by zlecieć na ziemię. - Wykeham, pomóż mi z tłuczkami! - polecił drugiej pałkarce, po czym ogarnęli raz dwa tłuczki, zamykając je w skrzyni. Otrzepał ręce o szatę na udach, po czym powiódł wzrokiem po zaróżowionych od wiatru twarzach. - Wielkie dzięki za tak tłumne zjawienie się na treningu. Ćwiczcie przed meczem, pamiętajcie o wyspaniu się i o porządnym śniadaniu. Ode mnie wszystko, do zoba - rzucił, uśmiechając się na koniec, po czym zaczął gromadzić wokół siebie sprzęt, który musiał odnieść do schowka przy boisku.
Bianca pocieszała się tym, że widocznie nie tylko jej rzucanie szło tego dnia raczej średnio. Co prawda to było jak szukanie na siłę superlatyw, ale zawsze coś. Kiwnęła głową na to, że był w domu. Zupełnie rozumiała przerwę w nauczaniu, czasem nawet sama żałowała, że poszła w ogóle na studia. Jakby się dobrze zastanowić nie potrzebowała wyższego wykształcenia. Jedyne co jej było potrzebne to wiele godzin rysowania i malowania. Nie chciała jednak kończyć po siódmej klasie. Kiedy patrzyła na to z perspektywy czasu za bardzo wiązało się to z faktycznym dorośnięciem. Nadal tego nie chciała, nie potrafiła sobie wyobrazić życia za rok kiedy będzie zdana na siebie i będzie musiała zupełnie inaczej organizować sobie czas. Ba, w ogóle będzie musiała się nauczyć organizacji. Uniosła brwi na wieść, że grał w Srokach. - Wow, gratuluję. – powiedziała głosem pełnym podziwu. Jasne ona lubiła pograć sobie w szkolnej drużynie, polatać na miotle, kiedy była młodsza kochała zrzucać Lysa z miotły. Nigdy jednak nie myślała, żeby grać zawodowo. Aż tak się do tego nie nadawała. - Czemu już nie grasz? – zapytała. Była zwyczajnie ciekawa, skoro już tam grał i teoretycznie miał wszystko w życiu ustawione, to czemu wrócił na studia? To było dla niej trochę bez sensu, przecież posada w zawodowej drużynie była lepsza niż bycie kapitanem w szkolnej drużynie. Szło mu lepiej, jej szło lepiej i musiała przyznać, że całkiem nieźle się czuła w jego towarzystwie. Zapamiętała go jako podrywacza, z którym czasem lądowała na jednych imprezach. Cóż, musiała przecież się integrować w nowej szkole. Zaczęła się zastanawiać czy się zmienił. Była pewna, że te dwa lata sprawiły, że była jeszcze bardziej podobna do swojej mamy. Nie tylko z wyglądu, ale też z charakteru. Może @Franklin R. E. Eastwood przestał być taki jakim go pamiętała? Był tylko jeden sposób, by się o tym przekonać. - Nawet nie wiesz jak bardzo, nie mogłam spać w nocy przez tęsknotę za tobą. – odparła sarkastycznie, zaśmiała się i delikatnie pokręciła głową w lekkim niedowierzaniu. Zleciała na ziemię, poczekała aż skończy swoje końcowe przemówienie i kontynuowała. - Całkiem nieźle, może nawet znalazłam stałą pracę, zobaczymy. – wzruszyła ramionami, jakby było jej to obojętne. Tak naprawdę modliła się do wszystkich znanych bogów, żeby praca w pracowni plastycznej okazała się strzałem w dziesiątkę.
Franklin lubił słyszeć słowa pochwały, zawsze jakoś tak się wtedy nadymał, wypinał pierś, a na jego twarzy pojawiał się pełen satysfakcji uśmiech. Może wynikało to z faktu, że rzadko kiedy w ogóle zasługiwał na jakąkolwiek pochwałę? Słowa Bianci z pewnością połechtały mu ego, dzięki czemu zachowywał na miotle wyprężoną jak struna pozycję. - Aaaa, bo wiesz... - zaczął przeciągle, gorączkowo myśląc nad tym, co powinien w tej sytuacji powiedzieć. Przecież nie przyzna się, że za dużo razy zachlał ryj i ojciec stwierdził, że miarka się przebrała, po czym wywalił go z drużyny na zbity pysk i kazał wrócić do szkoły, co nie? Starał się udawać, skutecznie zresztą, iż było to nic takiego, ot, postanowił wrócić na studia. - Już wiem, że w quidditchu dobrze mi pójdzie, więc chciałem spróbować wrócić do Hogwartu i zawalczyć o wyższe wykształcenie. Jestem jeszcze młody, co nie, to mogę sobie pozwolić - odparł więc, jak gdyby od niechcenia i odrzucił jej kafel, trafiając prostu w jej dłonie. Jej reakcja spowodowała wykwitnięcie na twarzy Gryfona szerokiego uśmiechu, a zaraz po nim jego brwi wykonały bardzo znaczący ruch. - Doprawdy? Dobrze, że teraz twoje noce mogą przestać być samotne - rzucił, a chwilę później wylądowali na ziemi. Franklin załatwił resztę spraw z drużyną, połapał tłuczki - a Bianca nadal była na polanie. Chyba nawet poprosił, by poczekała, zanim zaczął krzątać się przy sprzęcie... Mniejsza o to, podszedł do niej finalnie i powiedział: - A gdzie pracujesz? Może kiedyś przyszedłbym po twojej zmianie i zabrał Cię w jakieś fajne miejsce? - Propozycja wprost nie do odrzucenia, czyż nie?
Bianca patrzyła jakiś czas na Franklina i pokiwała głową w geście zrozumienia, chociaż tak naprawdę – nie rozumiała. Chodziło o to, że było widać pasję Eastwooda gdy tylko wsiadał na miotłę, ten błysk w oczach i przecież miał już ciepłą posadkę w Srokach. Wyższe wykształcenie było potrzebne tym, którzy faktycznie wiązali z nim przyszłość. Jej brat musiał skończyć szkołę, żeby spełnić marzenia i zostać aurorem, a Franklin przecież już spełnił marzenia, prawda? Tak sądziła Bianca, skoro na jej słowa pochwały jego pierś momentalnie powędrowała do przodu. Nie zamierzała jednak ciągnąć tego tematu, skoro powiedział jej, że po prostu chciał wrócić to pewnie nie chciał mówić nic więcej. Być może ona sama była przewrażliwiona, bo przed tym rokiem miała ochotę rzucić studia. Było jej jednak żal, skoro już przemęczyła się dwa lata, to głupotą byłoby zostawienie ostatniego. Zostało jej dziewięć miesięcy, trochę za późno zaczęła o tym myśleć. Na kolejne słowa Gryfona Bianca przewróciła oczami, czego ona się spodziewała? - O to się nie martw, z dwoma psami moje noce nigdy nie są samotne. – odparła i puściła mu oczko. Nie przesadzajmy, ona nadal w głowie miała obraz Franklina sprzed dwóch lat. Teoretycznie mogła kontynuować rozmowę tym torem, oczywiście żartując, ale bała się, że zboczy na niebezpieczne tereny, których Bianca wolała raczej uniknąć. Miało dobry humor po treningu, ale nie chciała żeby przypadkiem Franklin coś sobie pomyślał. Nieraz miała takie sytuacje i na pewno nie należały one potem do najprzyjemniejszych – wolała więc dmuchać na zimne. Czekając na chłopaka zdjęła swoje ochraniacze i trzymając je w ręce skierowała się razem z Eastwoodem ku wyjściu z boiska. - W pracowni plastycznej w Londynie. – chyba miejsce pracy nie powinno go zdziwić, w ogóle nikogo kto chociaż a najmniejszym stopniu znał Biance nie powinno to dziwić. – Rozumiem, że nie mogę odmówić? – powiedziała i na niego spojrzała, jednocześnie gorączkowo myśląc co jeszcze powiedzieć, żeby nie wyjść na wredną. – Może kiedyś. – dodała, bo właściwie to czemu nie?