• Zwycięzca pojedynku może zgłosić się po 1pkt. z historii magii oraz 2pkt. z dziedziny, z której zaklęć używał, natomiast przegrany otrzyma 1pkt. do kuferka. Jeśli używaliście zaklęć zarówno z OPCM jak i z transmutacji możecie wybrać sobie dziedzinę, z której punkty zostaną wam przyznane.
• Wybieracie konkretnego przeciwnika, z przeciwnym kolorem pierścienia do waszego, który będzie waszym rywalem. Jedna postać może walczyć maksymalnie aż z trzema rywalami naraz!
• Na każdego przeciwnika z jakim walczycie kulacie 2xk100: jedną kością na atak, drugą na obronę, do czego dodajecie swoje punkty z Zaklęć i OPCM LUB z Transmutacji (nie więcej niż 50). Musicie jednak użyć w tej turze zaklęcia z danej dziedziny, której statystyki sobie dodaliście.
• Atak powyżej 130 daje automatyczny punkt dla atakującego. Jeśli Atak wynosi między 65-120, obrońca rzuca k100. Wynik większy od wartości ataku oznacza udaną obronę. Atak mniejszy niż 65 daje nieudane zaklęcie - nie potrzeba obrony.
• Jeśli walczysz z dwoma przeciwnikiem i jeden z nich Cię trafi, masz -30 do obrony przeciwko drugiemu napastnikowi! Jeśli walczysz z trzema kara od pierwszego przeciwnika wynosi tyle samo, ale jeśli w tej samej rundzie również trafi Cię drugi przeciwnik, nie masz możliwości obrony przed trzecim z nich, automatycznie odnosi on sukces.
• Zwycięża osoba, która 3 razy celnie i skutecznie zaatakowała przeciwnika. Przegrany pada sparaliżowany na ziemie, aż do zakończenia całości rekonstrukcji. Zwycięzca może podjąć walkę z kolejnym niesparaliżowanym przeciwnikiem pod warunkiem, że ten posiada przeciwny kolor pierścienia.
• Jeśli walczysz z więcej niż jednym przeciwnikiem, wystarczy przegrana z jednym z nich, by ulec paraliżowi!
• Modyfikacje: - Osoby z cechami świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość) oraz gibki jak lunaballa mogą dodać sobie jednorazowo +20 do kostki na obronę
- Osoby z cechami silny jak buchorożec lub magik żywiołów mogą dodać sobie jednorazowo +20 do kostki na atak
- Osoby z cechami połamany gumochłon lub rączki jak patyki mają -10 do kości na obronę
- Osoby z cechami bez czepka urodzony lub dwie lewe różdżki mają -10 do kości na atak przy rzucaniu zaklęć z kategorii, jaką maja w nawiasie.
- Jeśli postać posiada którąś z poniższych genetyk, co rundę rzuca k6 na konsekwencje, wynik parzysty aktywuje poniższe akcje:
Genetyki:
Jasnowidz:
Dostajesz wizji i przewidujesz kolejny ruch przeciwnika. Twoja obrona w następnej rundzie jest udana bez względu na wynik kości. Przez przebłysk tracisz jednak chwilę skupienia i Twój atak w tej rundzie spada o 20 oczek.
Wila:
Wybierz jedną z dwóch opcji: Twój czar działa na przeciwnika i go rozprasza. Następny jego atak jest o 35 mniejszy. LUB Adrenalina związana z bitwą sprawia, że Twoja harpia się budzi. Twój atak zyskuje 30 oczek.
UWAGA! Jeśli walczysz z oklumentą lub drugą wilą, przeciwnik rzuca k6. Jeśli otrzyma wynik nieparzysty, Twoje wilowe sztuczki nie działają!
Legilimenta:
Możesz wejść do umysłu przeciwnika i wyczytać jego kolejny ruch. Twoja obrona w następnej rundzie zwiększa się o 30.
UWAGA! Jeśli walczysz z oklumentą, przeciwnik rzuca k6. Jeśli otrzyma wynik nieparzysty, Twoje sztuczki nie działają!
• Raz na dwie rundy rzucacie literką, żeby zobaczyć, co przydarzyło wam się w trakcie walki:
Scenariusze:
•F,G,H,I - Nie dzieje się nic. •A.....kromantule w natarciu - Walczycie w najlepsze, gdy nagle pojawia się dodatkowe zagrożenie. W waszą stronę zmierzają akromantule, a przynajmniej coś, co je do bólu przypomina. Rzuć k6 . Wynik 1-3 oznacza, że omijają was i pędzą dalej. Wynik 4-6 oznacza, że stajecie się celem ich ataku i musicie bronić się przed zupełnie nowym zagrożeniem. Nie macie szansy na obronę przed atakiem przeciwnika. W dodatku kończycie z raną po ugryzieniu na dowolnej części ciała. Może lepiej, by obejrzał to uzdrowiciel? •B...ijący blask - Jedno z otaczających was zaklęć podpala przestrzeń wokół. Co rundę, obydwoje rzucacie dodatkowe k100, by sprawdzić, czy ranicie się o płomienie. - 1-35 Sprawnie tańczycie wokół ognia. Nic wam się nie dzieje. - 36- 70 Zbyt mocno zbliżacie się do płomienia, który delikatnie was parzy. Otrzymujecie -20 do obecnej obrony i -10 do następnego ataku, jaki wyprowadzicie. - 71-100 Nie każdy ma oczy dookoła głowy i widać Ty należysz do takich osób. Wpadasz w płomienie, które mocno parzą Twoją skórę. Otrzymujesz na stałe -20 do wszystkich zaklęć rzucanych podczas rekonstrukcji. i poparzenie, które należy opatrzyć po walce! •C....entaury w galopie- Mieszkańcy Zakazanego Lasu włączyli się do rekonstrukcji i galopują między wami. Rzuć k6. Jeśli wynik jest parzysty, nic się nie dzieje. Wynik nieparzysty oznacza, że obrywasz (1,3 - kopytem, zakręć kołem by zobaczyć która kość ulega złamaniu ; 5 - obrywasz strzałą, zakręć kołem, by zobaczyć, gdzie) i otrzymujesz -20 do trzech następnych zaklęć, jakie rzucisz. •D....ylemat moralny - Widzisz, że jeden z Twoich sojuszników nie radzi sobie najlepiej. Masz wybór pomóc mu, ale tym samym stracić szansę na obronę zaklęcia, które Cię atakuje lub bronić siebie, ale Twój sojusznik obrywa atakiem, bez względu na jego kości. Obowiązkowo oznacz osobę, którą ratujesz/skazujesz na brak obrony. •E...kscytujące wybuchy - Jak to w walce bywa, nie jesteście tu sami, a walki wokół wpływają na waszą potyczkę. Ktoś obok popisał się niezłą Bombardą sprawiając, że w waszą stronę lecą różne odłamki, które pogarszają wasz wzrok i powodują dzwonienie w uszach, a pył uniemożliwia wam wypowiadanie zaklęć. Rzuć k6 - wynik parzysty oznacza, że efekt dotyczy Twojego przeciwnika, wynik nieparzysty oznacza, że dotyczy Ciebie. Następne dwa zaklęcia osoby, której efekt dotyczy muszą być niewerbalne i otrzymują karę -30. •J....adowite tentakule - Już myślałeś, że przeciwnik będzie Twoim największym zmartwieniem, gdy nagle wpadasz na coś, co kompletnie zlało Ci się z otoczeniem. Kolce jadowitej tentakuli przebijają się przez Twoje ciało, wprowadzając jad do organizmu. Każde następne zaklęcie jest ma karę -10 większą (pierwsze -10, drugie -20, trzecie -30 itd...) ze względu na osłabienie organizmu. Jeśli posiadasz przynajmniej 20pkt. z zielarstwa w kuferku możesz dorzucić k6, gdzie wynik parzysty pozwala Ci na czas rozpoznać roślinę i uniknąć efektu tej literki!
• Obowiązkowy kod:
Kod:
<zgss> Kolor pierścienia: </zgss> <zgss> Przeciwnik: </zgss> <zgss> Modyfikacje, wydarzenia i bonusy kuferkowe: </zgss> <zgss> Atak: </zgss> Tu wpisz wynik rzutu kością + modyfikacje <zgss> Obrona: </zgss> Tu wpisz wynik rzutu kością + modyfikacje
•Wszelkie pytania kierujcie do @Maximilian Felix Solberg • Rekonstrukcja zakończy się 20.05 o godz. 19:00!
Autor
Wiadomość
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Bądź jak szum wiatru, Nie jak rwący potok. Ona mówiła cicho, łamiącym się głosem, on wręcz krzyczał, nie ukrywając nawet uczuć nim targających. James miał naprawdę niską samoocenę i Naeris doznała wrażenia, że choćby nie wie, jak wiele pochwał wygłosiła nadal uważałby swoje. Że jest nic niewart, że jest tchórzem, głupcem, fajtłapą, idiotą. To było irytujące, że nie dało mu się przemówić do rozumu i zmienić jego toku myślenia. - A co jeśli to ty mnie krzywdzisz? - wypowiedziała bezgłośnie, odwracając wzrok i zagryzając wargę ze zdenerwowania albo by ukryć to, że poruszyła ustami. Nie mógł tego usłyszeć i dobrze. Miała mu tyle do powiedzenia, ale zmusiła się do zamilknięcia, by go wysłuchać. Zawsze tak było, że to ona go wysłuchiwała, jego żalów i szukała dla niego pocieszenia. Na tym polegała cała jej rola - być podporą, którą można wykorzystać w każdej chwili. Nigdy jej to nie przeszkadzało, teraz dopiero poczuła, że nie chce taką dłużej być. - Ale ile razy mam powtarzać, że mnie to nie obchodzi? Myślisz, że się przejęłam tym, że ktoś nazwał mnie szlamą? - spojrzała na niego, nie dowierzając. Miał ją za taką słabą? Za tak delikatną i wrażliwą, że to głupie słowo mogłoby ją złamać? - Uwierz mi, wiele razy je słyszałam. Ślizgoni bywają dość niemili, zwłaszcza gdy ktoś im się postawi. - poczuła, że się odsuwa, więc sama wstała. Zaczerwienione oczy skrzyły się teraz czymś na kształt gniewu, choć to nie było jeszcze to. Daleko jej było do wściekłości, jaka wcześniej miotała Jamesem. Panowała nad sobą i wiedziała, ile może powiedzieć, a ile zachować dla siebie. To ją tak bardzo różniło od Jema. Ton głosu Naeris także uległ zmianie, stał się taki... nieprzyjemny. Z pewnością mocno ochłódł. - Zobojętniałam po setnym razie. To nic takiego, jeśli potrafisz zaakceptować to, kim jesteś. Tak, jestem szlamą. SZLAMĄ. Brudną. I co z tego? - wzruszyła ramionami, bardzo starając się wyglądać na obojętną. Chłopak mógł dostrzec, że drży, ale nie chciała znowu się do niego przymilać. Przytulała go, nawet złapała za rękę, a on się odsunął. Jak dla niej to był wyraźny sygnał. Nie do końca zgadzała się z tym, co mówiła. To słowo zawsze bolało, czyniło jedną więcej bliznę na jej sercu. - Rozumiem to. Rozumiem, że cię boli, że czujesz się ze wszystkim źle. Mi też nie jest łatwo. A nadal z tobą rozmawiam i nawet nie brałam pod uwagę możliwości, że bym przestała... do teraz. - mógł tą końcówkę interpretować jak zechciał, ona nie zamierzała tłumaczyć. Może o to mu właśnie chodziło? By ją jak najmocniej odrzucić, a ona jak głupia upierała się, by zostać? Mówił, że jest dla niego cholernie ważna, ale wcale tego nie czuła. Wręcz przeciwnie. Jakby nagle przestało mu zależeć. Sama się już gubiła w tym wszystkim i oczekiwała od Jema, że to właśnie on poda jej rękę i ją poprowadzi. Ale na jej pytanie odpowiedział po prostu "nie wiem". Żadnej propozycji, niczego. Po prostu puste stwierdzenie. - Więc to ja mam znowu główkować, tak? Wymyślać, co dalej, szukać pozytywów, patrzeć optymistycznie? To ja mam powiedzieć "coś wymyślimy, uda się, będzie okej"? - spytała z wyraźnym wyrzutem. Nie tym razem. Wstała, nie zwracając uwagi na to, że pobrudziła sukienkę. I tak ją wyrzuci. Zacisnęła mocno palce na różdżce. Chciała, by ten dzień się już skończył, miała po prostu dosyć. Zorientowała się dopiero teraz, jak się zachowuje, jak niemiła jest. Skupiła całą swoją wolę, by stłumić złość. Znów wydawała się tylko naiwną dziewczynką, która za chwilę się rozpłacze. - Potrzebuję... Sama nie wiem, jakiejś przerwy. - wyszeptała i odwróciła się. - Przepraszam! - zdołała tylko krzyknąć i uciekła w stronę Hogwartu. Dla Jamesa została tylko jasnym, oddalającym się szybko punkcikiem. Zabawne, wcześniej to on ją zostawił, teraz ona jego.
zt
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Żądza wiedzy to nie tylko cecha charakterystyczna Krukonów, bywają przypadki wśród i innych domów, że po zdobyciu cząstkowych umiejętności ma się chęć sięgnięcia po więcej. Apetyt rośnie wraz z dalszym jedzeniem, a głód wiedzy bywa niepohamowany. Zwłaszcza jeśli dotyczy on magii zakazanej, czarnomagicznych zaklęć, wiedzy schowanej głęboko w księgach, pismach takich jak Almanach Czarnej Magii. Opasłej lektury którą to polecono mu wypożyczyć. Posłuchał się i był z tego powodu bardzo zadowolony. Bowiem w jego ręce wpadła nie byle jaka księga. Już poznał jedną z klątw tam opisanych – Fato. Kolejne dni minęły szybko, a on przeczytał almanach od deski do deski, dwa razy. Niezwykle ciężko było wybrać jakieś jedno zaklęcie które to chciał się jak najszybciej nauczyć. Każde z tam podanych miało to Coś w sobie, że pragnęło się je poznać jak najprędzej i wykorzystywać jak najczęściej siejąc istny zamęt i przerażenie wśród swych wrogów. Biała magia była potężną bronią, ale to jej siostra dawała prawdziwą przewagę nad przeciwnikiem. A Cortez jak szalony dążył do takiego celu. Na szczęście miał zbyt wiele takich celi, które nie był w stanie porzucić dla realizacji innych. Był to zdecydowanie największy plus jego pogrążania się w całości swoim pasjom. Przez to jego dzień miał o dwanaście godzin za mało by w pełni mógł zrealizować swoje plany i miał czas na dosłownie wszystko. Dlatego i tak zawsze najbardziej upragnionym zaklęciem było by takie, które dałoby mu kontrolę nad czasem, pozwalało zamknąć się w innej przestrzeni, gdzie prawo czasu nie istniało, spędzić tam tyle godzin ile by tylko chciał i powrócić do prawdziwego życia z zupełnie nową wiedzą, umiejętnościami. Wtedy mógłby tutaj skupić się wyłącznie na rozwoju fizycznym, strefę duchową rozwijając tam. Marzenia… Ale któż nam zabroni marzyć? Na razie jednak brał los w swoje ręce i działał tak jak mu na to pozwalały jego obecne umiejętności i wiedza. Na czasie teraźniejszym, nie miał w zwyczaju pogrążać się w mętnych marzeniach, na przyszłości, nie bawił się w jasnowidzenie. A już tym bardziej nie patrzył za siebie. Nie wyciągał na światło dzienne starych czynów. Jedynie co miał zamiar z nich wyciągać to wnioski. Analizować i nie popełniać starych błędów w czasie teraźniejszym. Dlatego wiedział ile zajmie mu czasu dalsze studiowanie almanachu w dzisiejszy dzień. Pamiętał o utraconym treningu poprzednim razem. Dlatego wczoraj zmęczył swój organizm dwa razy mocniej niż wymagał od siebie każdego dnia. Dziś mogąc poświecić się wyłącznie osiągnięciu kolejnego celu, kolejnego szczytu – zaklęciu Ivokaris. Klątwie, okropnej, bolesnej i w przeciwieństwie do Fato, działającej natychmiast. Opisana w Almanachu Czarnej Magii jako czarna mgła. I to ona była dzisiaj jego celem. Jego małym marzeniem, zapragnął ją mieć, pożądał. A on był typem zawziętego skurczybyka i zdobywał obrane cele. Nie liczyło się w jaki sposób, ile istnień będzie musiał pogrzebać za sobą, ile wykorzystać do osiągnięcia ich. Jakiś czas temu mówiło się w szkole o tajemniczym bractwie z Salem. Ostatnio dziwnie ucichło na ich temat, a szkoda. Byli świetnym sposobem na osiąganie dalszych celów. Kolejnych małych marzeń, zbiorem wiedzy do której Hogwardczycy nie mieli dostępu. A on nie cierpiał takich ograniczeń. Nie należał do typowych Hogwardczyków, pomimo, że był anglikiem, to nie w pełni. Miał cechy charakterystyczne dla zbyt wielu narodowości, zbyt wielkie drzewo posiadała jego rodzina, a jej korzenie były bardziej poplątane niż ostatnio stworzony Incarceron, za mocno wbijały się w głąb ziemi. Czerpiąc zeń soki, dobrodziejstwa dając przedziwne owoce. Niepodobne do żadnych innych, przesiąknięte magią, życiem, chorobami, a zwłaszcza szeroką paletą smaków. Jeśli miałbym określić jakimiś Corteza to zdecydowanie pierwszym byłaby gorycz, okropna odtrącająca po pierwszym kęsie, zniechęcająca do dalszej degustacji, ostry by rozpalić podniebienie, a później zalać falą kwasu. No dobrze, koniec tego chrzanienia. Bowiem Aleksander znów zdążył dotrzeć na błonia Hogwartu. W inne miejsce niż ostatnio, spodziewał się po drodze spotkać starych znajomych sprzed kilku dni, którzy to mieli nieprzyjemność zostać potraktowani nowo nauczoną klątwą. Mogli by chcieć domagać się rewanżu. A ten mógłby się skończyć dla nich bardzo fatalnie, zwłaszcza dzisiaj. Po kolejnych praktykach i naukach spędzonych przy księdze wciśniętą jak zwykle na dno torby. Cała reszta jak zwykle wypełniały dziwne, znalezione przedmioty, bez nazwy, bez historii, nic nieznaczące. Zatrzymał się przy dużym drzewie rzucił kilka zaklęć ochronnych. Przed deszczem, przed zimnem i w końcu przed wścibskimi. Nie lubił się dzielić z innymi swoją wiedzą, chyba nawyk wpojony przez jego rodzinę. Niewiedza bywała cenniejsza od góry galeonów. Deja vu? Rozłożył rzeczy, otworzył księgę na zaznaczonej wcześniej stronie i przemienił jakiś kubek w ptaka, dużego, czarnego kormorana. Ptak popatrzył na niego z lekkim przerażeniem w tych czarnych oczach jakby się spodziewał nadchodzącego zła. Został wyciszony zaklęciem, całkowicie, miał już nie wydać z siebie żadnego dźwięku do końca swojego krótkiego żywota. - Ivokaris – słowa, odpowiedni znak, machnięcie czarną różdżką i z końca wyleciała mgiełka, wpierw ledwo widoczna przez mrok jaki go otaczał. Ta stała się jednak gęstsza, szersza i szybko mknęła w stronę ptaszyska. Wpierw dosięgnęła jego skrzydła. Ptaszysko otworzyło dziób, a oczy zdawały się wypełniać całe oczodoły Niezbyt piękny widok. Choć jeszcze gorszy był po paru sekundach. Ciało gniło błyskawicznie, rozpadało się na oczach, jakby w ciągu sekundy mijały całe lata, dekady. Ptak rzucał się w konwulsjach, cały czas starał się wydobyć chociaż jeden mały skrzek, poinformować mężczyznę, że go to boli, że umiera. Lecz czy to cokolwiek by coś zmieniło? Wątpliwe. Dlatego po paru sekundach przestawał się rzucać, to tylko pogarszało i tak fatalny stan. Działało szybciej, po kilku kolejnych ustąpiły nawet drgania, a po tym jakiekolwiek oznaki życia. Gniło wszystko, śmierdziało jak cholera. Tkanka miękka oddzielała się w końcu od kości, które zaczęły czernieć, kruszyć się. Rozpadać. - Z prochu powstałeś w proch się odwrócisz – rzucił kpiąco i przemienił kolejny przedmiot, kolejne zwierzę, tym razem większe, kundel… Jak on nie cierpiał kundli. Rzucił zaklęcie, po raz kolejny, tym razem bez jakiegokolwiek zawahania, które mogło ukazać się na jego twarzy minutę wcześniej. Kolejne życie uchodziło, kolejne cierpienia, kolejne ślepia błagające go, nawet już nie o to by przestał lecz by szybciej to zakończył Ale nie kończył. A znów zaczynał. Raz za razem. Po raz kolejny. I kolejny I jeszcze raz. Aż nie opadł z sił. By to zbierając swoje rzeczy, ostatnio ulubioną lekturę ponownie wciskając na dno torby. Wstał, rozwiał wszystko przy czym spędził parę godzin, wiele nieudanych powtórzeń. Bowiem wiele razy nie udało mu się rzucić odpowiednio zaklęcia. Było ciężkie, a fart początkującego ciężko było mu później powtórzyć. Dopiero po kilkudziesięciu próbach i przy resztkach energii był w stanie bezbłędnie wykonać klątwę. Wrócił do zamku z wymalowaną na twarzy obojętnością. Jakby to zasadził chwilę temu nowe drzewko, a nie torturował zwierzęta. Zabijał w długi i bolesny sposób. Jakby obserwował całą noc wielki księżyc w pełni, a nie pełne bólu oczy. z/t
Lope cieszył się, że w końcu nadszedł czerwiec. Co prawda, musiał poprawić kilka ocen, bo miał zbyt niskie wyniki, ale to nie stanowiło wielkiego problemu. Przede wszystkim dobrze, że zrobiło się ciepło i pogoda częściej dopisywała. Dzięki temu mógł spędzać na błoniach tyle czasu, ile zechciał. Z gitarą albo miotłą w ręce. Hiszpan miał po raz pierwszy poczuć smak lata w Wielkiej Brytanii. Przyzwyczaił się już nawet do tej zmiennej, często ponurej pogody, ale i tak nie mógł doczekać się kilku dniu spędzonych na gorącym Półwyspie Iberyjskim. Jako, że Lope cały wieczór miał poświęcić Monte, jego dzienną dawkę biegania przełożył na troszkę wcześniej. Teraz kończył właśnie bieg brzegiem jeziora, w którym zaczął w wolnym czasie pływać, od kiedy nagrzana woda stała się znośna. Lope był w najwyższej formie i wiedział, że nie było nic, co by go mogło powstrzymać. Nawet nie musiał już ćpać, żeby poczuć się dobrze. Kiedy dotarł na dębową polanę pot spływał po czole mężczyzny i musiał wyrównać oddech. Przetarł twarz skrawkiem białej koszulki. Ubrał się w wygodny strój sportowy, mimo że na treningi drużynowe zawsze składał pełny strój do gry w Quidditcha wraz z ochraniaczami. Zostało jeszcze trochę czasu do zachodu słońca, a Noira nie było widać. Lope wyciągnął więc miotłę z kieszeni i powiększył ją zaklęciem. Oparł się o pień dębu, myśląc o listach, które pisali. Były specyficzne, co wydawało się Ślizgonowi jednocześnie dziwne, ale i ciekawe. W każdym razie wszystko traktował jak żart, a w tę ich "grę" nie zamierzał się zagłębiać. Monte pozostawał tylko pięknym, utalentowanym chłopcem, który chyba miał potrzebę udowodnienia tego ile jest wart. Lope zaskakiwała tylko jego pewność siebie - miał do czynienia z bardziej doświadczonymi, starszymi i silniejszymi osobami, a mimo to próbował dotrzymać im tempa. Nie żałował, że przyjął młodego Francuza do drużyny ani trochę.
Wieczór w towarzystwie Hiszpana, był czymś dziwnym dla Monte. Nigdy się nie spodziewał, że będzie się umawiał ze starszym od siebie o osiem lat chłopakiem. Żartów przy tym było sporo, ale ostatecznie i tak wiedział, że idzie tam po to, bym szlifować swoje umiejętności. Zdecydowanie wolał wieczór na świeżym powietrzu, niż towarzystwo kilku idiotów w pokoju wspólnym. Marnowanie dnia i pięknej pogody. Z delikatnym uśmiechem na twarzy, wskoczył na swojego Zmiatacza i wzniósł się wysoko w przestworza. Co za cudowne uczucie, czuć wiatr we włosach i móc sięgnąć chmur. Bez dwóch zdań – kochał to. Chociaż wiedział, że na polanie czeka na niego kapitan, to i tak nie potrafił oprzeć się pokusie okrążenia Hogwartu. Zamek jak zawsze wyglądał imponująco, a jeszcze bardziej niesamowite było to, ile krył w sobie sekretów. Nieco ciekawiło go, jak na te wszystkie tajemnice wpadali założyciele szkoły magicznej i jak wyglądało ich życie. Lekko spóźniony, kierując się na dębową polanę z Dalek dostrzegł stojącego na niej Lope. Im bardziej się zbliżał, tym lepiej widział jak bardzo Hiszpan bierze wszystko na poważnie. Ubrany w cale sportowe wyposażenie, nieco zawstydzał trzynastolatka, który poza miotłą nie miał ze sobą nic więcej co mogło kojarzyć się z Quidditchem. To trochę głupie z jego strony, ale nie lubił tych całych koszulek, gogli i ochraniaczy. Czuł się w nich nieco skrępowany i ograniczony. Wolał czerpać ze sportu to, co najlepsze – przyjemność z wygrywania. Lądując, ze skoczył z miotły nieco z ponad metra i wylądował robiąc kilka kroków do przodu. Dosłownie cudem zatrzymał się tuż przed Lope. Jeden krok dalej, a spotkałby się z jego brzuchem. Odetchnął nieco z ulgą i spojrzał wysoko do góry na Mondragona. Z tak bliska wyglądał jak jakiś olbrzym. Przez sekundę, przez myśl młodego wili przeszło pytanie, czy na pewno jest człowiekiem. Ostatecznie jednak powstrzymał się od zadania go i uśmiechnął się do niego delikatnie. -No heja. – mruknął rozbawiony zaciskając miotłę w jednej dłoni. Robiąc krok do tylu odsunął się od chłopaka i podał mu dłoń w geście przywitania. Latający kijek podsunął sobie pod tyłek i oparł się na nim delikatnie. -Serio nie miałeś lepszych zajęć na wieczór, niż spędzić go ze mną? – spytał chyba nieco drwiąco, ale i w żartobliwy sposób. Oczywiście, trzynastolatek wiedział, że jest boski i czasem ciężko mu się oprzeć, ale nie spodziewał się, że jego urok może działać nawet przez listy.
Limier bardzo lubił tę polanę, gdzie można było natknąć się na kilka pojedynczych drzew, które mogły stanowić urozmaicenie dla graczy Quidditcha w stosunku do zupełnie płaskiego boiska. Pamiętał, że raczej przypadły im do gustu poprzedniego zajęcia, chociaż jedna Gryfonka napsuła mu wtedy krwi. Nie zamierzał zrezygnować ze swoich słów i jeśli Wykeham zamierzała przyjść ponownie musiała oddać mu swoją różdżkę, a poza tym nie zamierzał tolerować już wybryków dziewczyny i po prostu uda się do dyrektora, jeśli ponownie zacznie atakować ludzi. I to się tyczyło każdego ucznia z osobna. Przyszedł na polanę, kiedy śnieg mocno sypał i utrudniał widoczność, a przy tym moczył mu włosy. Cóż, zima trwała w najlepsze, ale to nie zmieniało faktu, że ćwiczyć trzeba było cały czas. Lazare poczekał kilka minut aż wszyscy się zbiorą. Miał przygotowane tłuczki i zapasowe miotły, gdyby ktoś ich potrzebował. - Po pierwsze chciałbym pogratulować Ravenclawowi wygranej w ostatnim meczu i świetnego zgrania Hufflepuffu. - odezwał się, bo nadal pamiętał, jak zażarte było ich starcie. Odchrząknął i wskazał ręką rozległą polanę. - Będziecie dzisiaj, ogólnie i w dużym skrócie mówiąc, się ścigać. Na razie jednak potrzebna nam dobra rozgrzewka, żebyśmy nie zamarzli. Rozciągnijcie się dobrze i zróbcie kilka kółek na miotłach. Ruchy, ruchy. Pogonił uczniów, zacierając zimne ręce.
Rzucasz jedną kostką.
Rozgrzewka:
1 - twoja miotła ciężko znosi te warunki... masz wrażenie, że lada chwila kompletnie przestanie działać. Nie skupiasz się przez to zbytnio na ćwiczeniach, bo musisz nad nią panować. Pod koniec okrążenia, kiedy chcesz po prostu zejść, ta wręcz cię z siebie zrzuca, więc siłą rzeczy wpadasz w niewielką zaspę. Zimno... 3 - Tempo innych uczniów wydaje się zdecydowanie za szybkie. Nie nadążasz, a kiedy kończysz okrążenia orientujesz się, że dotarłeś do Limiera ostatni. Biorąc to pod uwagę, ten wyścig chyba nie zapowiada się dla ciebie za dobrze. 4 - Ćwiczenia rozluźniające się idą ci bardzo dobrze, a nawet ciężka pogoda przestaje cię kłopotać. Z miotłą miałeś trochę problemu, ale niebawem znów działa normalnie. Nic tylko pogratulować, bo przygotowałeś się perfekcyjnie. 5,2 - Rozciągasz się starannie i okrążenia też wykonujesz poprawnie. W pewnej chwili jednak śnieg sypie ci tak mocno w twarz, że oślepiony wpadasz na osobę lecącą obok (tę, która napisze niżej) i dość mocno się obijacie, ale nie spadacie z mioteł. Zaznacz to wyraźnie w swoim poście! 6 - Coś ci strzyknęło w karku, ale ćwiczenia rozciągające ogólnie wykonałeś dobrze. Tylko twoja miotła dostała jakiegoś zastrzyku energii, bo wymusza na tobie zawrotne tempo przy robieniu okrążeń, przez co robisz ich o kilka więcej niż powinieneś i o wiele zbyt szybko... Patrząc na Limiera, najwidoczniej bardzo docenił twoje zaangażowanie, przyznając ci pięć punktów dla domu, więc nie ma tego złego. Byleby poszło ci tak na wyścigu.
Jeden przerzut za 10 punktów z gier miotlarskich. Można wybrać dogodniejszą kostkę. Można sobie pogorszyć wynik.
Proszę o zaznaczenie na końcu postu, czy chcecie rolę ścigającego czy pałkarza! Termin do 11.01.
Mimo ujemnych temperatur ubrałem się tak jakby była jesień - byłem przyzwyczajony do różnych temperatur i wyjątkowo na nie odporny dzięki szwedzkiej krwi i światowemu wychowaniu, nie lubiłem też latać obciążony kurtką, to mnie spowalniało. Wysłuchałem Lazara, a podczas jego słów już powoli się rozgrzewałem, co szło mi naprawdę znakomicie. Gdy mężczyzna skończył byłem już gotowy do lotu - wprawdzie moja miotła sprawiała troszkę problemów, ale błyskawicznie sobie z nimi poradziłem i po chwili już nie wariowała. Byłem przygotowany wręcz perfekcyjnie i już po chwili robiłem kółka między drzewami z góry spoglądając na tych, którzy wciąż użerali się z miotłami.
Kostki: 2 -> 4 Wolę pałkarza (ale jeśli w parze z Etką to mogę być ścigającym)
Julkowi ani trochę nie chciało się iść na trening w takiej pogodzie. Sypiący za oknem śnieg wcale, a wcale nie zachęcał do śmigania na miotle - szczególnie między drzewami. Zwiastowało to nieuniknione stłuczki, wpadki i liczne siniaki. W dodatku @Mary Berry zaczęła coś przebąkiwać o katarze i migrenie i że ona to chyba wcale nie będzie wychodzić dzisiaj z domu, więc tym razem odpuści sobie kibicowanie. Julek liczył mocno na to, że chociaż @Terrey Thìdley się zjawi i trochę sobie pośmieszkują, zrzucając dziewczyny z mioteł prosto w śniegowe zaspy. Ripley zazwyczaj w takich sytuacjach liczył na to, że zanim zdążą zaregować, on będzie już daleko na drugim końcu boiska. Bo zupełnie nie uśmiechał mu się pojedynek z rozwścieczoną Ślizgonką. Humor poprawił mu się dopiero na śniadaniu, gdy wpadł na @Chase R. Young, która z właściwym sobie entuzjazmem zaproponowała, że mogą iść na trening razem. Także poleciał chłopak tylko się przebrać (nadal nie wiem gdzie mieszka, także po prostu poszedł gdzieś), przy okazji zerknął w lustro, czy aby prezentuje się odpowiednio dobrze, żeby iść przez szkołę i błonia ramię w ramię z najpiękniejszą Krukonką w Hogwarcie. Trochę czuł się oszukany, gdy wyszło na jaw, że jest w jednej ósmej wilą, bo w związku z tym nic nie mógł poradzić na to, w jaki sposób na nią reagował, a jednak mimo wszystko wyszła z tego piękna przyjaźń. (A kiedyś (niestety), przez jeden (niestety) piękny wieczór było to nawet coś więcej, czym Julek się wszem i wobec chwalił, każdemu kto tylko chciał go posłuchać!) Gdy dotarli na miejsce, zaczęli słuchać słów trenera (Chase oczywiście posyłąła tryumfalne spojrzenia, a Julek skrzywił się na wspomnienie przegranego meczu Puchonów) i starannie się rozciągać. Żadne z nich nie chciało mieć zakwasów po intensywnym treningu. - Kiedyś kupię sobie nową miotłę - westchnął smętnie Julian, wsiadając na szkolny sprzęt. Mimo wszystko okrążenia posżły mu całkiem sprawnie i już miał je kończyć, gdy nagle podmuch wiatru skierował gęste opady śniegu prosto na jego twarz i próbując na oślep wydostać się z małej zamieci, poczuł, że na kogoś wpada. Mam nadzieję, że wszyscy przeżyją!
Chase właściwie to miała ochotę na trening. Tyle, że obawiała się, że jeśli poleci w tej zawiei to po prostu wiatr ją zdmuchnie i będą jej szukać gdzieś w śniegu. Pewnie nawet z tak jasną cerą i białymi włosami, nie za bardzo wyróżniałaby się na tle puchu. Poza tym zimne powietrze nie wpływało dobrze na pokiereszowane płuca Krukonki, więc to było niezłe wyzwanie. Mimo to postanowiła, że spróbuje - najwyżej będą ją nieść na rękach z powrotem do Hogwartu, jeśli opadnie z sił! Chase ubrana w gruby, ale wygodny biały płaszcz, złapała przy najbliższej okazji @Julian Ripley. Wiedziała, że najlepszy ścigający Hufflepuffu treningu nie przepuści, a przy tym... chciała spędzić z nim trochę czasu. Nie ukrywała, że naprawdę Puchona lubi, a zresztą równie serdecznego i uśmiechniętego (swoją drogą, miał piękny uśmiech) trudno było nie lubić. Była świadoma tego, że miała też niewielką słabość do Julka, przez co raz pozwoliła sobie na trochę zbyt wiele. Chase nie uważała tego jednak za błąd. Strzepała z ramienia padający śnieg chociaż niewiele to dało. Rozpierała ją duma ze względu na niedawną wygraną Ravenclawu, więc uniosła wysoko podbródek. Kochała swój dom i nigdy nie przestawała wierzyć w to, że jeszcze zgarną nie tylko Puchar Quidditcha, ale i Puchar Domów. Nie okazywała tego zbyt mocno, bo wiedziała, że Julek widział całą sytuację z innej perspektywy. - Ale co jak co, zgrani byliście fenomenalnie. - rzuciła z lekkim uśmiechem, próbując dosięgnąć swoich stóp, co o mały włos a poskutkowałoby przewróceniem się na śniegu. Nigdy nie przepadała za robieniem rozgrzewek, ale tym razem się postarała. Ignorowała ból w łydkach i plecach, po czym też wskoczyła na wysłużoną, starą miotłę szkolną. - Dołożę się, jak będę mieć trochę grosza. - obiecała, poprawiając zapięcie płaszcza pod szyją. Wzbiła się w górę i wyrównała oddech. Leciała trochę wolniej niż Ripley, ale nadal znajdowała się w pobliżu. Kiedy więc fala śniegu dopadła Puchona, zgarnęła też przy okazji Chase. Dziewczyna nagle straciła widoczność, miotełką zarzuciło i chyba uderzyła kogoś barkiem. Rzuciła "przepraszam", wypluwając z ust śnieg, ale to nie był jedyny wypadek. Dostrzegła znikąd Julka, przez którego zaraz wylądowali w zaspie niżej. Krukonka nie odczuła upadku tak mocno, bo traf chciał, żeby władowała się prosto na chłopaka, nosem wciśnięta w jego klatkę piersiową. - Wiedziałam, że to się tak skończy... Albo i zacznie... Przepraszam - mruknęła, próbując podnieść się i ulżyć Puchonowi. Obie miotły leżały zaraz obok, więc jeśli nic sobie nie połamali to chyba wypadało kontynuować trening, zanim Limier zacznie się czepiać.
Kostka: 5 Chase najpierw potrąciła kogoś (osobę, która napisze poniżej), a potem spadła z Julkiem! Ścigająca
Ostatnio zmieniony przez Chase R. Young dnia Nie Sty 07 2018, 23:21, w całości zmieniany 1 raz
Miglė ze stresu niemal przegryzła sobie wargę do krwi. Zawsze była sportową ofermą, a sypiący gęsto śnieg bynajmniej nie poprawiał Krukonce humoru. Wciąż nie mogła zrozumieć, że to kolejna zwykła lekcja, od której naprawdę nie będzie zależało jej życie. Odetchnęła głęboko i podeszła do nauczyciela, żeby poprosić o miotłę. Wstydziła się, że nie posiada własnej, ale grała w quidditcha tak rzadko, że własny sprzęt byłby dodatkowym i całkiem zbędnym wydatkiem. Wzięła jedną ze szkolnych mioteł, po czym oddaliła się, by trochę rozruszać zmarznięte mięśnie. Rozgrzewka poszła jej zadziwiająco łatwo, pomimo braku niemal jakiejkolwiek kondycji. Niepewnie usiadła na miotle i wzbiła się w powietrze, gdyż dawno nie latała. Miglė nie należała do osób posiadających posiadających sportowe predyspozycje. Na początku szkło jej topornie, więc już bała się, że wybrała złą miotłę. Jednak po chwili oswoiła się z dziwnymi "zrywami" latającego kija. Spróbowała zrobić małe kółeczko, latało jej się wspaniale. Krukonka była w niemałym szoku, że jeszcze się nie zabiła, przez co nie dostrzegła szybko zmierzającej w jej kierunku innej uczennicy. Jasnowłosa nieznajoma uderzyła ją w bark, po czym wpadł na nią ktoś inny i obydwoje polecieli w dół. - Przepraszam! - krzyknęła przerażona Miglė, choć nie była to jej wina, ale w ogólnym zamieszaniu nikt jej nie usłyszał. Zresztą warunki pogodowe też nie ułatwiały komunikacji. Upewniła się, że tamtej dwójce nic się nie stało, ale nie wylądowała.
Kostka: 4 Miglė i tak jest beznadziejna w lataniu, ale niech już będzie ścigającą.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Nienawidziła Limiera. Szczerze życzyła mu żeby zleciał kiedyś z miotły i sobie ten głupi ryj obił. Koniecznie przy niej, żeby się mogła pośmiać. Nawet nie chodziło o to, że ściągał ją z boiska, kazał polerować miotły, non stop za coś opierniczał - niech mu będzie - powiedzmy, że zasłużyła. Miała do niego pretensje o to, że był krótkowzrocznym bucem i ani razu nie dał jej się nawet wytłumaczyć. Niech by już jej nawet nie odpuszczał, ale denerwowało ją to, że gwiazdor Mondragon mógł sobie na boisku robić co mu się podobało, bo trener był albo za głupi, żeby ogarnąć, że laluś nie dostaje po mordzie za nic i może dobrze byłoby się tym zainteresować, albo po prostu go faworyzował. Na trening jednak przyszła, głównie po to, żeby pokazać, że tak łatwo nie da się spławić. Wcześniej jeszcze się na niego przygotowała i nie chodziło o włożenie na siebie całego posiadanego, idealnie dopasowanego quidditchowego sprzętu, ani nawet nie o sportową koszulkę, którą zamiast numerka i jej nazwiska zdobił rysunek wiszącego na szubienicy zielonego patyko-ludka i strzałką prowadzącą od niego do nazwiska Mondragon. Z cynicznym uśmiechem wyrażającym najlepiej jak bardzo go szanowała, oddała profesorowi różdżkę z miłorzębu. Na szczęście nie była zupełnie pozbawiona mocy i nikt nie będący specem w temacie na pierwszy rzut oka nie powinien połapać się, że była do niczego. Zresztą, w razie jakby co, wszystko można było zwalić na zakłócania. Swoją cisową miała schowaną bezpiecznie w wewnętrznej kieszeni. Nie planowała jej wyciągać, domyślając się, że dobrze by na tym nie wyszła. Trzymała ją tylko po to, żeby mieć świadomość zrobienia Limierowi na przekór. Na rozgrzewce nie przykładała się jakoś specjalnie, ot tylko tyle, żeby nikt się do niej nie przyczepił i żeby trochę się rozruszać. Wolała rozgrzewać się na własną rękę, nigdy nie lubiła ścisłych poleceń. Chociaż niechętnie, robiła wszystko poprawnie. Do czasu, bo ostatnie okrążenie postanowiła dla zabawy przelecieć bez rąk. Żeby nie było, że puściła się bez powodu (Limire by się pewnie wszystkiego przyczepił), zdjęła swoje gogle i coś tam niby w nich poprawiała. Lepszym wyborem byłoby poprawianie rękawiczek, bo po chwili w oczy sypnęło ją śniegiem. Straciła na moment równowagę, wpadając na jakiegoś leszcza, który nie zrobił uniku. - Uważaj! - syknęła, odpychając jeszcze tę osobę i wróciła na właściwy tor lotu. Poprawiła gogle i bez dalszych problemów skończyła rozgrzewkę.
Czekała na te zajęcia. Zawsze oczekiwała momentu, w którym będzie mogła odbić się od ziemi i zapomnieć o problemach, które za nią chodziły. W powietrzu schodziły one gdzieś na drugi plan i nie były najważniejsze. W takich chwilach była od nich wolna, przynajmniej na jakiś czas, ale to wystarczało. Dlatego między innymi tak bardzo lubiła quidditch i nawet niesprzyjająca pogoda nie mogła uziemić jej w zamku. Chyba by eksplodowała. Albo chociaż latała jak szalona po budowli, nie mogąc znaleźć swojego miejsca. Wzięła wszystkie potrzebne duperela i swoją miotłę, po czym skierowała się raźnym krokiem na Dębową Polanę. Śnieg padał całkiem intensywnie, ale jej to nie przeszkadzało. Przynajmniej miała pewność, że jeśli spadnie to w miękką zaspę i się nie poobija. Co najwyżej wyjdzie ze zdarzenia cała mokra, ale trudno. Wolała tak, niż żeby leżeć w Skrzydle Szpitalnym. Szczerze? Nawet nie słuchała tego, co mówił Limier. Kompletnie się wyłączyła i dopiero podczas rozgrzewki wróciła do "żywych". Dość szybko się rozciągnęła zważając jednak na to, żeby zrobić to starannie. Kontuzja nie była czymś, czego by chciała. Później wsiadła na miotłę, wzbiła się w powietrze i zaczęła robić okrążenia dokoła polany. Napawała się powiewem wiatru, który czuła na twarzy, kiedy nagle zderzyła się z jakąś dziewczyną. - Sama uważaj. - warknęła niezbyt przyjaźnie, kiedy tamta ją pchnęła. Nie zdążyła jej wyminąć, trudno, ale nie trzeba od razu się tak zachowywać. Każdemu mogło się zdarzyć. Humor jej się lekko pogorszył przez to całe zajście, jednak wróciła do robienia okrążeń. Przy drugim dosłownie na chwilę zdjęła gogle, bo oko zaczęło jej łzawić i nie widziała wyraźnie. Tyle wystarczyło. Z jej ust wydobył się cichy pisk, kiedy do oczu wpadł jej śnieg, a ona straciła panowanie nad miotłą i w kogoś uderzyła. - Przepraszam. - mruknęła, kiedy już ogarnęła, co i jak. W tej chwili nie przejmowała się za bardzo, czy osobnik ucierpiał czy nie. Tak, teraz to była w większości jej wina, ale on miał szansę tego uniknąć, bo przecież ją widział, prawda? Nie miała wpływu na pogodę i tego, że biały puch zaczął akurat padać jej prosto w oczy. Zdała sobie sprawę, że zachowywała się podobnie do dziewczyny, z którą zderzyła się wcześniej i wkurzyło ją to jeszcze bardziej. Zdecydowanym ruchem poprawiła gogle i poleciała przed siebie, żeby dokończyć rozgrzewkę. Na szczęście nie zdarzyło się już nic podobnego.
Trening. Kompletnie o nim zapomniał, dlatego biegł ile miał sił aby w ogóle zdążyć. Spóźnianie się wchodziło mu już w skórę, a wiedział, że lepiej było się po prostu zjawić. Nie przespał ostatniej nocy, mógł więc zwalić niewyspanie na to, że się spóźnił. Zasnął gdzieś w opuszczonej sali, dlatego na jego czole znalazł się odcisk od bransoletki, którą otrzymał od ojca. Przypominała mu, że był autentycznym złamasem i chujem, skoro sam olał temat kompletnie. Święta to nie jego bajka. Zjawił się zdyszany na treningu, nawet nie musiał się rozgrzewać bo czuł jak każdy mięsień w jego ciele krzyczy o pomstę. Pogoda była straszna, jego humor zapewne jeszcze bardziej, biorąc pod uwagę, że naprawdę nie spał zbyt wiele. Zamachał do Olie, którą dostrzegł gdzieś w tłumie, choć był to gest szybki, a dłoń ledwo dosięgnęła do klatki piersiowej. Większą rolę odgrywała głowa, której postanowił użyć. Wsiadł na miotłę, po jakże owocnej rozgrzewce i zaczął robić okrążenia. Poczuł się o wiele lepiej, unikając kontaktu z innymi. Jeszcze tego by brakowało, aby oberwał i zleciał. Nie miał na to najmniejszej ochoty. Zaśmiał się pod nosem, widząc jak jego siostra doznała pewnego zatarcia ze strony nieznośnej Gryfonki. Postanowił dłużej nie zwracać uwagi na to, czego tej uwagi nie potrzebuje i poleciał dalej. Najwidoczniej coś musiało się dzisiaj wydarzyć, bo nagle poczuł uderzenie. Zatrzymał się gwałtownie i potarł ramię, które pulsowało bólem. Nie zdążył zarejestrować, że znalazł się tak blisko bliźniaki. Zapewne fale takiego rodzeństwa nie działały na tę dwójkę. Już miał coś warknąć, jednak kiedy się odwrócił, dostrzegł Olie. Pokręcił głową.-Zrób coś z tymi goglami. Nic nie widzisz dziewczyno.-Mruknął i pochylił się nad miotłą, ruszając do przodu. Przypomniał sobie ich ostatnie spotkanie, które miało miejsce z Ros, nie skończyło zbyt kolorowo, dlatego nie zamierzał dłużej sterczeć przy siostrze.
kostka:4 powinno być równo więc pałkarz ;d Lennox to nie ciamajda i na nikogo nie wpada, ewentualnie może spowodować podmuch dużego wiatru szybkim lotem
Mimo upływu czasu wciąż czułam się niewiarygodnie źle i jako osoba, na której twarzy przez większość czasu widniał uśmiech, nie mogłam się do tego przyzwyczaić. Za wszelką cenę starałam się wypchnąć (a przynajmniej ukryć) swój smutek, co wychodziło mi różnie. Wielkim oddechem od męki związanej ze złamanym sercem był Quidditch, jedna z nielicznych rzeczy, które dawały wciąż tyle samo satysfakcji. Z tego powodu pojawiłam się na treningu wyposażona w zawzięty wyraz twarzy i całą masę przeróżnych ochraniaczy. Przywitałam się skinieniem głowy ze znajomymi, ale nie zamierzałam wdawać się w pogawędki - od razu zabrałam się do pracy. Zaczęłam od ćwiczeń rozluźniających, które szły mi tak sprawnie, że nawet niesprzyjająca pogoda nie mogła mnie powstrzymać. Gdy już skończyłam z rozluźnianiem ruszyłam do loty - przez moment miałam problem z miotłą, później jednak odzyskałam kontrolę i bez problemu zrobiłam kilka kółek między drzewami.
Kostka: 2->2->3->4
Ścigająca
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Naeris nie mogła doczekać się kolejnego treningu. Ostatni mecz z Puchonami miał ogromny wpływ na dziewczynę i dało się to z łatwością zaobserwować. Zazwyczaj nie do końca doceniała własne możliwości, ale po kilku bramkach, które zdobyła, Krukonka nabrała pewności siebie. Poza tym świetnie bawiła się razem z Riley'em, kiedy wybrała sobie rolę pałkarki na poprzednim treningu Limiera. Okazało się, że rzeczywiście po dwóch latach intensywnej pracy w drużynie... coś tam umiała. A przynajmniej ludzie wydawali się patrzeć na Naeris czasami z podziwem, co było miłą odmianą. Bardzo nie chciała, żeby ten stan uległ zmianie. Przybyła na trening pełna werwy i zapału, z czerwonymi od zimna policzkami i strojem drużynowym Ravenclawu. Nie zobaczyła niestety ani Riley'a ani Mylesa, za to przywitała ciepłym, dodającym otuchy uśmiechem dwie Krukonki. Była gotowa nawet na wyzwanie w postaci tej okropnej pogody. Zmrużyła oczy łzawiące od wiatru i pożałowała, że nie ma gogli. Spuchła z dumy, kiedy Limier wspomniał o zwycięstwie domu Naeris. Nie była czasu na nic więcej, bo zaraz musiała przystąpić do rozgrzewki, którą niezbyt lubiła. Rozciągała się trochę pospiesznie, myśląc o wyścigach na nią czekających. Wierzyła w moc swojej niezawodnej miotły, ale zastanawiała się, co będą robić pałkarze... Jakoś tak zerkała w stronę tej pałki, z którą ostatnio tak fajnie było poćwiczyć. Wskoczyła na miotłę wesoło, o mały włos nie przypłacając tego zsunięciem się po drugiej stronie. Złapała mocno trzonek i wzbiła się chybotliwie w mroźne powietrze. Naeris było gorąco dzięki dobrej rozgrzewce, dlatego robienie kółek nie stanowiło problemu. Nawet jeśli miotła trochę wariowała, przez co musiała parę razy przyspieszyć albo zwolnić. Po wykonaniu poleceń nauczyciela zbliżyła się do reszty uczniów, oceniając ich umiejętności i łapiąc chwilę oddechu, chociaż miała wrażenie, że płuca jej eksplodują przez tę temperaturę.
Kostka: 3>1>4
Pałkarka, a co!
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie byłem szczególnie zachwycony perspektywą treningu Quidditcha. Nie dlatego, że było zimno i nieprzyjaźnie, a każda myśl o opuszczeniu ciepłego dormitorium wywoływała we mnie głęboką niechęć. Nie miałem ochoty na wychodzenie do ludzi, od tak, po prostu. Chociaż Obserwator w swoim obrzydliwym artykule nie napisał o mnie i Melody niczego, co rażąco naruszałoby prawdę, byłem tak wyprowadzony z równowagi jego wścibstwem, że miałem ochotę mordować. Już nawet przestałem zastanawiać się nad tym, jak wszedł w posiadanie tych informacji. Zamknęliśmy się zaklęciem, zwyczajnie nie mógł tego wiedzieć, jeżeli nie było go tam z nami. Ta myśl z kolei zakorzeniała we mnie pragnienie zemsty, więc wkrótce wyrzuciłem ją z głowy. Może to właśnie dzięki temu treningowi zdołam wreszcie się uspokoić? Nic lepiej nie koi nerwów od przymarzania do kawałka drewna. Chętnie czy nie, byłem tutaj, chociaż na ostatnią chwilę. Przywitałem się w pośpiechu z @Vivien O. I. Dear i @Naeris Sourwolf, a potem od razu wskoczyłem na miotłę, aby razem z resztą przystąpić do rozgrzewki. Nie miałem nic przeciwko krążeniu wokół boiska, chociaż nie przewidywałem, że tak ciężko będzie mi się zatrzymać. Dobrze rozciągnięty i napędzany poirytowaniem osiągnąłem zdecydowanie zbyt żwawe tempo, czym zasłużyłem sobie na dodatkowe punkty. Cóż, może ten stary kłamca powinien częściej mnie drażnić?
6, ścigający
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
W Elstow najbardziej brakowało jej chyba właśnie quidditcha. Latała trochę na puatych polach za wioską, ale to nie bylo to samo. Zresztą troche bała sie łamać nowy dekret. Nie podejrzewała, żeby w tym wypizdowie pojawil się ktoś z magimilicji, ale wolała nie ryzykować. Na trening chciała przyjść tym bardziwj, że dostała na Święta mnóstwo miotlarskiego sprzętu. Co prawda nie wiedziała do czego byłyby jej potrzwbne trzy kompasy miotlarskie (szczerze mówiąc nie wiedziała nawet po co był jeden), ale i tak doczepiła jeden do miotły.
- Dziena! - krzyknęła do tenera, gdy pogratulował im meczu i wyszczerzyła sie do reszty obecnych Puchonów. Ostatni mecz naprawdę był świetny w ich wykonaniu. Ochoczo, ale bez wiekszej spiny przysąpiła do rozgrzewki. O tym, że nie odziała się jednak w cały swój nowiuśki sprzęt, przypomniała sobie dopiero, gdy w trakcie robienia okrążeń, sypnęło jej śniegiem w oczy. - Przepraszam! - krzyknęła, do osoby, na którą przy okazji wpadła, ale nie spojrzała w jej kierunku, zbyt zajęta wyciąganie z kieszeni gogli. Dwie pary dostała, a nie włożyła żadnych... typowo. Dobrze, że przynajmniej nikt nie zleciał z miotły.
Jedyne co ostatnio robię w tej szkole to chodzę na trening quidditcha - czy to organizowane przez Lope czy trenera. Już nawet nie chowam do szafy swoich wszystkich super sprzętów: Nimbusa z przyczepionym kompasem, gogli, koszulku quiddtchowej i rękawiczek. Wszystko to zabieram dzisiaj ze sobą, biorę też nowiusieńką pałkę, którą dostałam na święta od Viv. Rozgrzewam się dzielnie, dosyć szybko robi mi się ciepło i cieszę się, że nie ubrałam się super grubo - już mam trochę doświadczenia w tej sprawie. Latam sobie właśnie dookoła boiska, kiedy wpada na mnie @Gemma Twisleton. Sapię sobie pod nosem, bo przyjemne to to nie jest, nie słyszę nawet przepraszam, macham lekko pałką, ale zbyt niedbale, żeby o puchonkę zawadzić.Bardziej skupiam się na miotle, która dziwnie drga, łapię ją mocniej ale dosyć szybko się uspokaja i nie muszę rozpaczliwie próbować się na nie utrzymać.
4, pałkarz
Ostatnio zmieniony przez Daisy Manese dnia Pią Sty 12 2018, 16:53, w całości zmieniany 1 raz
O mały włos, a Erika całkowicie zapomniałaby o treningu Quidditcha. W tym roku już i tak w dużym stopniu zaniedbała doskonalenie się w grach miotlarskich na rzecz częstszych obecności na bardziej umysłowych zajęciach. Które zresztą zaniedbywała rok temu, kiedy nie istniało dla niej nic ważniejszego niż Quidditch. Cóż, nie można było mieć wszystkiego. Tym bardziej zatem nie pojmowała, jak mogła zapomnieć o treningu. Pogodzie rzeczywiście daleko było do wymarzonej i Ślizgonka podejrzewała, że przerzedzi to szeregi uczniów o tych pseudo fanów gry, którzy będą woleli nie odmrozić sobie delikatnych paluszków. Nauki pobierane w Stavefjord nauczyły Erikę tego, że nie ma czegoś takiego jak zła pogoda bądź zbyt chłodny dzień na aktywność fizyczną. Poniekąd właśnie w takim klimacie Erika czuła się najlepiej; rozbudzona i gotowa na wyzwania! Wykonała kilka ćwiczeń pobudzających krążenie, tak, że jej poliki, wyjątkowo niepokryte makijażem, rozpaliły się lekką, wysiłkową czerwienią. Zaraz potem ochoczo wsiadła na swoją miotłę, aby rozedrzeć mroźne powietrze kółkami wokół boiska. Nie było nic przyjemniejszego niż powiewy wiatru uderzające ją prosto w twarz i chybotliwa miotła pod ciałem, reagująca właściwie na każdy najmniejszy ruch jej właścicielki. Pochyliła się niżej nad miotłą, przyspieszając, lecz przez silnie atakujący jej oczy śnieg, straciła ostrość widzenia. Tym samym zupełnie nie dostrzegła, że wpakowała się prosto na nadlatującego gracza. Jej miotła gwałtownie skręciła, przez co Ślizgonka wykonała jakiś dziwny, powietrzny piruet, kiedy próbowała odzyskać kontrolę. - Faen! - przeklęła szpetnie i zaraz tylko dla uspokojenia sumienia - w końcu to ona spowodowała kolizję - rzuciła krótkie "przepraszam", nawet nie przyglądając się tej osobie.
Lope, naturalnie, zapamiętał sobie już wcześniej, że Limier organizuje trening. Gdyby nie to, że organizował sobie dokładnie wolny czas, pewnie już dawno padłby z przemęczenia. Ciągłe wyjazdy, pojedyncze kursy i mecze, które rozgrywał okazjonalnie poza Hogwartem sprawiały, że Mondragóna praktycznie nie dało się nigdzie złapać poza niektórymi lekcjami. Dbał tylko o swoją drużynę, żeby nie myśleli, że mogą odpocząć od wycisku na treningach. Wiedział, że Limier nie przygotuje niczego wymagającego, w końcu musiał dbać o kaleki życiowe, które pierwszy raz siadały na miotłę, ale założył pełny strój z ochraniaczami. Nie lubił takiej pogody, ale nie zakładał wielu warstw ubrań, żeby zachować swobodę ruchów. Ciekaw był, ile osób z drużyny postanowi przyjść. Wolał widzieć zaangażowanie, zresztą wszystko i tak skomentuje na treningu Slytherinu. Kapitan Ślizgonów przyleciał na boisko i zsunął się z miotły w miękki śnieg. Przywitał uśmiechem Lennoxa, Vivien i Daisy, a także przyjrzał się Ślizgonce o kolorowych włosach - Erice Frisk, jak przypuszczał, bo nie widywał jej za często. Zaczął się rozciągać, nie do końca zwracając uwagę na poszczególne ćwiczenia. Strzeliło mu coś w karku, zapewne przez to, że znowu spędził bezsenną noc w jednej z wież. Wsiadł na miotłę i zaczął robić kółka, mrużąc oczy przed śniegiem. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że ktoś inny miał większy problem z orientacją i wleciał w Lope. Okazało się, że to właśnie ta Ślizgonka, która wzbudziła wcześniej czujność mężczyzny. - Nie szkodzi. - rzucił beznamiętnie, pocierając bok w który chyba wbiła mu się tym trzonkiem miotły, bo bolało, jak diabli. Zastanowił się przelotnie, czym było to nieznane mu słowo, które rzuciła, ale wkrótce musiał cał swoją uwagę poświęcić Nimbusowi, który nieco zwariował. Zarzucając kapitanem Slytherinu wysforował naprzód, zmuszając do gwałtownego przyspieszenia. Zanim Hiszpan sobie z tym poradził zdążył zrobić więcej kółek. Limierowi najwyraźniej podobał się taki zapał, bo przyznał mu pięć punktów.
Limier spodziewał się, że przez ciężką widoczność i zimno mogą wyniknąć jakieś drobne wypadki, więc ciągle był w pobliżu. Koordynował każde zderzenie upewniając się, że nikt sobie przypadkiem nie podbił oka łokciem, a kiedy dwójka uczniów spadła na ziemię, także sprawdził, że nie są połamani i poinstruował, żeby bez ociągania wracali do rozgrzewki. Niektórych musiał pochwalić, bo robili więcej niż inni, reszty nie chciało mu się już strofować. Cieszył się, że nieodzownie kapitanowie Hufflepuffu i Slytherinu postanowili także się zjawić. - Podejdźcie. - powiedział, biorąc do ręki pudełko z ukrytym zniczem. Miał takich parę i zamierzał wyjaśnić, co takiego zaplanował. - Jak mówiłem, będziecie się ścigać. Wyznaczę wam konkretną trasę, którą okrążycie całą tę polanę. Nie tylko liczy się to, jak szybko przybędziecie na metę, ale też będzie mały smaczek dla ambitnych. Wypuszczę kilka zaczarowanych zniczy, które będą wam w tym locie towarzyszyć. Waszym zadaniem jest dotrzeć pierwszym, ale też ze zniczem w ręce. Przyznam, to trudne zadanie, dlatego nie przejmujcie się, jeśli wam się nie uda. Zwłaszcza, że jest jeszcze jedno utrudnienie w postaci pałkarzy. Ci, którzy chcą, wezmą pałki i będą odbijać tłuczki tak, żeby wymuszać na reszcie ścigających uniki. Nie chodzi o to, żeby w nich trafić i zrzucić z miotły, jak na normalnym meczu, ale żeby po prostu wyćwiczyć umiejętność radzenia sobie z tłuczkiem. - wzrok tak niechcący padł mu na Wykeham raz czy dwa. Przynajmniej oddała różdżkę. - Zdecydujcie, co wolicie. Przypominam o zachowaniu ostrożności ze względu na pogodę i czasami szwankujące miotły! Będę obok, gdyby komuś coś się stało. Rozdał pałki odpowiednim osobom i rozpoczął wyścig, wypuszczając kilka zniczy.
____________________ Macie instrukcję u Limiera. Rzucacie jedną kostką.
Ścigający:
@Julian Ripley@Chase R. Young@Miglė Hitchcock@Ophélie Zakrzewski@Lope Mondragón@Vivien O. I. Dear@Riley Fairwyn@Gemma Twisleton@Erika L. Frisk 3 - Śnieg wydawał się poważnym przeciwnikiem, bo siekł cię po twarzy bezlitośnie. Próbowałeś skupić się na otoczeniu, ale nie dostrzegłeś, że jesteś bardzo blisko jednego z rozgałęzionych drzew, a wtedy twoja miotła odmówiła posłuszeństwa i nie zdążyłeś wyhamować. Zaczepiasz porządnie o gałęzie drzewa. Masz przez to mocno zraniony policzek/dużego siniaka, do tego cały rękaw szaty został rozerwany w niemalże strzępy. Nie wróciłeś jednak jako jeden z ostatnich mimo, że bez znicza. 5 - Pogoda nie była ci aż tak straszna, ale zdążyła cię zmrozić i czujesz, że palce masz jak z lodu. Wyprzedziłeś zgrabnie pozostałych i dzięki popisowej beczce złapałeś złotą piłeczkę. Nieźle cię to wymęczyło, ale przybywasz jako jeden z piewszych! 1 - Wydawało ci się, że już masz znicza, ale powiew gęsto padającego śniegu cię oślepił. Mało brakowało, a wylądowałbyś boleśnie na ziemi. Znicz natomiast uciekł sprzed twojego nosa mimo, że ogólnie czas miałeś dobry. Do tego znikąd nadlatuje tłuczek, który rani cię w rękę/nogę/głowę, na całe szczęście niezbyt mocno. Jeśli jesteś szukąjacym w drużynie, możesz za darmo przerzucić tę kostkę. 6 - Koszmarna widoczność mocno ci przeszkadzała, do tego zapanowanie nad miotłą też kosztowało cię sporo wysiłku. Zobaczyłeś znicz w ostatniej sekundzie i ledwo go przechwyciłeś. Wygiąłeś się przy tym nieostrożnie i niestety ześlizgnąłeś się ze zlodowaciałej rączki miotły. Rzuć jeszcze raz: parzysta - spadłeś do śniegu tak niefortunnie, że skręciłeś kostkę. Nieparzysta - nic ci się nie stało, więc dokończyłeś wyścig. 2 - W ogóle nie mogłeś dostrzec znicza w tej zawiei, zależało ci przede wszystkim na tym, żeby w ogóle dolecieć w jednym kawałku na metę. Wiatr i zimno sprawiały, że miałeś tego dosyć, ale dzięki temu szybciej ukończyłeś wyścig. Mimo, że bez trofeum. 4 - Powtarzałeś sobie, że dasz radę pomimo chmur śniegu próbujących cię zdezorientować. Wypatrzyłeś złotą kuleczkę i wyciągnąłeś po nią rękę, kiedy coś cię powierzchownie uderzyło. Któryś z tłuczków najwyraźniej cię trafił, ale nie mogłeś zorientować się kto go skierował. Wiesz tylko, że porządnie boli cię ramię, a znicz zniknął.
Jeden przerzut za 10 punktów z gier miotlarskich. Można wybrać dogodniejszą kostkę. Można sobie pogorszyć wynik.
Ważne! W swoim rzucie kostką zaznacz, którą opcję wybierasz. PIERWSZA OPCJA (słuchanie poleceń nauczyciela): 1,2 - Nie szło ci to. Śnieg utrudniał celowanie, więc większość uderzeń wykonywałeś po prostu na oślep. W pewnym momencie zobaczyłeś, że jeden z tłuczków leci prosto na ciebie, ale było już za późno na zamachnięcie się pałką. Oberwałeś w ramię/nogę/głowę i to na tyle mocno, że musisz napisać post w skrzydle szpitalnym lub wspomnieć w następnym wątku o konsekwencjach w postaci bólu. 4 - Dopisuje ci szczęście, bo raz za razem odbijasz tłuczki. Możesz skupić się na odpowiednich uderzeniach i nieźle potrenować. Widzisz, że inni gracze muszą mocno popracować, żeby uchylić się przed piłkami, które zdają się perfekcyjnie z tobą współgrać. Zyskujesz pięć punktów dla domu. 3,5,6 - Gdyby nie to, że twoja miotła postanowiła szaleć, pewnie nie byłoby źle. Ale kilka tłuczków musiałeś przepuścić, jeden uderzyłeś pod wyjątkowo krzywym kątem i dopiero po żmudnych zmaganiach odzyskujesz kontrolę. Teraz idzie ci dobrze!
Jeden przerzut za 10 punktów z gier miotlarskich. Można wybrać dogodniejszą kostkę. Można sobie pogorszyć wynik.
DRUGA OPCJA (nieposłuszeństwo). Kto wie, może po prostu chcesz komuś przywalić i ignorujesz to, że Limier wyraźnie powiedział, żeby tego nie robić? Rzuć dwoma kostkami i zsumuj wynik. 2-8 - Posyłasz tłuczka prosto w wybranego gracza, uderzając w jego miotłę. Nie powodujesz większych uszkodzeń, ale Limier wszystko zauważa i jest wściekły. Odejmuje ci dziesięć punktów i dostajesz szlaban. 9-12 - Udaje ci się umknąć spojrzeniu trenera, bo kiedy walisz pałką w tłuczek perfekcyjnie trafiasz w swoją wybraną ofiarę. Tutaj NIE MA przerzutów.
Termin: 17.01. Można przyjść spóźnionym i wziąć od razu udział, tylko w przypadku ścigającego nie można mieć 5 (należy przerzucić), a pałkarza nie można mieć 4 (to samo).
Ostatnio zmieniony przez Lazare Limier dnia Pią Sty 12 2018, 16:37, w całości zmieniany 1 raz
Julian przez kilka minut nie miał pojęcia, co się wydarzyło. Owszem, chwilowa, przyklejająca się do gogli zawierucha sprawiła, że przez kilka sekund leciał zupełnie na oślep i poczuł, że na kogoś wpada, jednak wydawało mu się, że nie jest tak źle i bez problemu utrzyma się na miotle. Jednak coś szarpnęło, podmuch wiatru zarzucił miotłą, a Julek nagle znalazł się kilka stóp niżej, lądując prosto w śniegowej zaspie. Co więcej poczuł, że na kilka sekund zabrakło mu tchu i był przekonany, że to jego ostatnie chwile, gdy na jego klatce piersiowej z impetem wylądowała Chase. - Na Merlina... - Jęknął, łapiąc w końcu oddech. Czuł dokładnie każde swoje żebro i był zaskoczony, że ma ich tak wiele. - Wszystko ok, żyjemy! - Uspokoił nadlatującego nauczyciela i spojrzał na leżącą na nim Krukonkę. Nie żeby nigdy wcześniej nie wyobrażał ich sobie w takiej konfiguracji. Ale niekoniecznie w metrowej zaspie i w otoczeniu jakichś dwudziestu osób. Zarumienił się delikatnie (dobrze, że jest mróz i jego policzki już i tak były wystarczająco czerwone!) i potrząsnął głową, żeby strącić z włosów śnieg i przy okazji odgonić myśli, które były zupełnie niestosowne. - Jesteś cała? - Upewnił się, pomagając Chase podnieść się ze śniegu. Na szczęście dziewczyna nie była jakąś kruszynką, która łamała się pod wpływem byle podmuchu wiatru i na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że nic poważnego się jej nie stało. - Przepraszam, nie widziałem cię - wymamrotał mocno zawstydzona. Przecież wcale nie był takim złym graczem! Latanie na miotle, to jedna z dwóch rzeczy, które mu w życiu wychodziły. - Chyba powinniśmy wracać do reszty - Spojrzał w stronę uczniów zgromadzonych dookoła nauczyciela, który zaczął już tłumaczyć zasady treningu. Pomógł Krukonce otrzepać się ze śniegu, dopilnował żeby bezpiecznie wróciła na swoją miotłę i ramię w ramię podlecieli na miejsce zbiórki. Zgodnie z funkcją pełnioną w drużynie, Julek nie zastanawiał się dwa razy i szybko zajął pozycję ścigającego. Skupił się mocno, bo już i tak każdy widział jaka z niego ofiara losu, która nawet rozgrzewki nie potrafi przetrwać na miotle. Poprawił szatę, wytarł ze śniegu drążek od miotły i naciągnął mocniej rękawiczki, żeby wzmocnić uchwyt. Na znak trenera wystartował z miejsca, koncentrując się na pokonaniu trasy. Jednak miał dzisiaj wyjątkowego pecha. Podmuchy wiatru nieustannie sypały śniegiem prosto w jego twarz i chociaż wytężał wzrok z całych sił, nie zauważył drzewa, które znikąd wyrosło tuż przed jego miotłą. Próbował zrobić szybki unik, jednak szkolna miotła nie miała najmniejszego zamiaru reagować na jego komendy i w efekcie jedna z rozłożystych gałęzi trafiła go prosto w twarz, po czym zahaczyła o szatę, rozdzierając rękaw. Julek odruchowo złapał się za pulsujący policzek, jednak udało mu się zachować równowagę na miotle i zaciskając mocno zęby pomknął do przodu, modląc się w duchu żeby ten trening się jak najszybciej skończył. Dotarł na metę z poczuciem wstydu i porażki. Naprawdę chciał się wykazać i zabłysnąć, a zamiast tego nie dość, że spadł z miotły, to teraz przynajmniej przez tydzień będzie chodził z fioletowym siniakiem na policzku. Nawet nie pocieszył go fakt, że mimo przygód, wcale nie wrócił na metę ostatni. Jego męska duma dzisiaj bardzo mocno ucierpiała.
W ciągu tych kilkunastu minut rozgrzewki zdążyłam wyrzucić z głowy wszystkie bolesne myśli - na polu bitwy pozostawałam tylko ja i mój niezawodny Nimbus. Wysłuchałam nauczycielskich poleceń z całkowitym skupieniem tylko delikatnie przytakując. Gdy nauczyciel w końcu wydał nam polecenie startu zgrabnych ruchem wskoczyłam na miotłę wykonując kolejne manewry - nawet okropna pogoda nie była mi straszna, chociaż trudno ukryć, że zrobiło mi się naprawdę zimno, a moje palce bardziej przypominały lód niż część ciała. Mimo to ani na moment nie odpuszczałam omijając kolejne przeszkody, uchylając się lecącym w moją stronę tłuczkom i wyprzedzając przeciwników. W pewnym momencie dostrzegłam znicz - wiedziałam, że dużo łatwiej i bezpieczniej będzie dotrzeć na metę bez niego, zależało mi jednak na tym by osiągnąć prawdziwie zadowalający wynik, więc wiedziona adrenaliną wykonałam zgrabną beczkę i pochwyciłam złotą piłkę. Ściskając w palcach znicza (i modląc się, żeby mi nie uciekł) poleciałam w stronę mety, gdzie jakimś cudem doleciałam jako jedna z pierwszych. Po raz pierwszy od kilku ostatnich tygodni poczułam jakieś silniejsze emocje.
Trudno ukryć, że zaczynałem być odrobinę znudzony - rozgrzewka była dość monotonna, a zakaz trafiania tłuczkiem w innych graczy dosyć mnie mierził - w moim mniemaniu tłuczek służył właśnie do tego. Po chwili poslusznej zabawy z pałką znudziłem się i rzuciłem do @Harriette Wykeham: - Stawiam dychę, że trafię w największego kretyna na tym boisku. Najbliższy tłuczek, który poleciał w moją stronę został odbity wprost w kierunku @Lope Mondragón i zgodnie z moją nadzieją trafił w jego miotłę. Dobrze Ci tak, chuju - pomyślałem wspominając stosunek Ślizgona do mojej matki. Wprawdzie Mondragón nie poniósł żadnych wielkich obrażeń, ale każde wytrącenie go z równowagi dawało mi tyle radości, co Bombonierki Lesera w czasach szkolnych. Niestety nie wszystko poszlo po mojej myśli - niestety Limiere zauważył moje zachowanie. Bylem pewien, że otrzymam zaraz ostrą reprymendę i szlaban, ale szczerze powiedziawszy miałem to w glębokim poważanie. Każde uprzykrzenie życia temu Ślizgońskiemu gnojkowi było warte szlabanów i utraty punktów.
Kostki - nieposłuszeństwo: 2 i 6 = 8
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nie potrafiłem się ścigać. Kiedyś próbowałem się w to bawić. Adrenalina dostarczana wraz z ogromną prędkością była naprawdę wyjątkowa. Głośny łomot serca tak wyraźny, że aż niemalże bolesny i nieustanna walka z miotłą, aby utrzymać zamierzony kurs zawsze pozostaną w mojej pamięci. Jednak to były tylko szczeniackie wybryki. Raz czy dwa przyłapani potem przez prefekta uciekaliśmy w noc. Wiatr burzył nasze włosy, napełniając nas dziką radością z robienia czegoś nie tylko głupiego, ale przede wszystkim niedozwolonego. Wspominałem te dni ze wzruszeniem adekwatnym dla człowieka myślącego o rozkosznym, leniwym dzieciństwie. Korzyści z podobnych praktyk były dla mnie znikome. Zgodnie z poleceniami Limiera dosiadłem miotły, aby podjąć próbę, ale nie spodziewałem się żadnych cudownych rezultatów mojego działania. Znicz pozostał dla mnie ukryty, tak samo jak Naeris, za którą mimowolnie rozejrzałem się w tej zawiei, aby jakoś pokrzepić się jej obecnością. Nie do końca wiedziałem, dlaczego to jej do tego potrzebowałem, ale w tej chwili nie starałem się tego pojąć. Po prostu skupiłem się na locie. Poszło mi całkiem nie najgorzej, chociaż nie ukrywam, że miałem już serdecznie dość wiatru, śniegu i wszechobecnego chłodu. Zamarzył mi się kolejny wieczór w łazience prefektów. Ach, gdyby tylko moje policzki nie były teraz zaróżowione od chłostającego je wcześniej wichru, zapewne zaczerwieniłbym się jak ostatni młodzik. Zaczynałem być coraz bardziej świadom rodzących się we mnie podobnych pragnień i uczuć, ale nie potrafiłem jednoznacznie stwierdzić czy to dobrze czy może wprost przeciwnie. Wylądowałem na ziemi pociągając nosem, czekając na dalsze polecenia… bądź na zezwolenie na ucieczkę do wieży Ravenclawu. Marzyłem o kubku gorącej herbaty.
Miglė przetarła oczy, by cokolwiek widzieć. Musiała zaopatrzyć się w gogle, ale znowu była doszczętnie spłukana, także nawet nie było o tym mowy. Także przejmujący chłód przypoiminał jej o braku funduszy na koncie, bo nawet porządnych rękawic nie mogła kupić. Nie miała ochoty ścigać się w tej zawiei, zresztą doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej szanse na złapanie znicza niemal nie istniały. Miotła z początku nie słuchała Krukonki, ale ostatecznie przestała dziwnie drgać. Miglė wolała się skupić na dotarciu na metę niż na bezskutecznym łapaniu znicza. Jednak nie mogła się powstrzymać przed choćby zerknięciem wokół, czy złota piłeczka nie latała gdzieś obok. Mało nie oberwała gałęzią w twarz, ale zdążyła się uchylić, więc patyk pacnął tylko jej kaptur. Na nieszczęście dziewczyny padający śnieg ograniczył widoczność do minimum, więc nie widziała końca swojej miotły, a co dopiero dostrzec jakiś złoty błysk. Popędzana mroźnym wiatrem i zimnem, które zdawało się wbijać igiełki w odsłoniętą szyję Miglė, przebyła wyznaczoną trasę dość prędko, lecz bez znicza. Krukonka nie była zbytnio zadowolona z siebie, ale cieszyła się, że przynajmniej nie spadła w śnieżną zaspę, co niektórym się udało.
Złapany znicz: Nie Kostka: 2
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
"Ci, którzy chcą, wezmą pałki i będą odbijać tłuczki..." w tym momencie Ette usłyszała już wszystko, co chciała usłyszeć. Limire mógł równie dobrze zakończyć przemowę w suahili lub innym zupełnie nie znanym jej języku. Nie zauważała nawet, że na nią zerkał. Początkowo odbijała trochę na pół gwizdka, bo w jej zasięgu były też takie sieroty, które sprawiały wrażenie, że w życiu na miotle nie siedziały. Poza tym oszczędzała siły na konkretną osobę. Jedynym powodem, dla którego od razu nie rzuciła się w pościg za Mondragonem, była obawa, że trener będzie miał z tym jakiś problem. Planowała zrobić to jakoś dyskretnie. Plan ten poszedł jednak w odstawkę, kiedy Lys wyskoczył z zakładem. - Wchodzę - odparła z uśmiechem i nie czekając nawet na okazję, sama dogoniła jakiś tłuczek, by razem z przyjacielem przyłożyć kapitanowi Ślizgonów. Niestety trafiła tylko w miotłę, pocieszające było za to, że Lys również, więc przynajmniej nie przegrała.