Po wejściu do sali okazuje się, że w środku stoi duży, czarny i pusty regał. Czyżby sławetna klasa pełna słodyczy okazuje się kłamstwem? Nic bardziej mylnego. Wystarczy trzykrotnie stuknąć różdżką w regał i wypowiedzieć słowa " ostendam quod est occultatum", by powietrze przed meblem zafalowało i odsłoniło wściekle turkusowy mebel pełen słoików ze słodyczami. Uwaga. Można zajadać je ile się zapragnie, bo się nie kończą, jednak każde łakocie wyniesione poza pomieszczenie zamienia się od razu we wiór. Ktoś najwyraźniej nałożył na słodycze zaklęcie chroniące przed kradzieżą.
Autor
Wiadomość
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Padma zmarszczyła czoło, czując jak Lucas powoli przypiera ją do muru. Nie chciała wyjawiać mu swojej tajemnicy, dlatego pokręciła przecząco głową, ostentacyjnie kładąc wskazujący palec na swoich wargach. - Nie ma mowy, nic ci nie powiem - powiedziała poważnie, dopijając leniwie kawę. Przelotem zerknęła na zegarek opleciony na jej szczupłym nadgarstku. Zasiedziała się, ale nie przeszkadzało jej to; póki Ślizgon nie wiercił jej w brzuchu dziury, by odpowiedziała na najważniejsze na świecie (dla niego) pytanie, wszystko było w porządku. Słysząc zadane pytanie zdziwiła się nieco. W Hogsmeade były jedynie dwie cukiernie, z czego ta, w której pracowała była bardziej... widoczna? Na cukierkowy świat właścicielki niestety nie miała większego wpływu, w głębi ducha modląc się, by cukier nie dostał się do jej mózgu zamieniając go w wielką landrynkę. - W magicznej wiosce są tylko dwie. Zapraszam do tej bardziej różowej przy głównej ulicy - powiedziała w końcu nie mając bladego pojęcia czy się domyśli. Jeśli jednak tak zależało mu na świeżych ciastkach do porannej kawy i papierosa wierzyła, że znajdzie. W końcu podniosła się z ławeczki, uśmiechając wesoło. - Na mnie pora. Miło było poznać - pożegnała się i zwróciła w stronę wyjścia. Po może dwóch krokach odwróciła się, rzucając przez ramię: - W razie czego mam ukrytą paczkę żelek, na czarną godzinę - a potem oddaliła się w swoją stronę. Chłopak najprawdopodobniej uczynił to samo.
W szatach przeciętnej jakości, szkolnych, stał imć Chattan o imieniu Eanruig, człek młody, w klasie piątej. Blondyn, dość wysoki jak na swój wiek. Stał przy jednym z zaczarowanych pucharów, z różdżką w dłoni. 7,5 cala, z drewna cisowego, które swoją fakturą było tak bliskie Henrykowi, że czułby się jak bez kończyny, gdyby nagle zniknęła z jego życia. Ponoć cisowe różdżki, pochowane ze swym właścicielem, zamieniały się w drzewo chroniące swojego właściciela. Dość romantyczna idea, mieć nad swym grobem cis, z którym wędrowało się przez życie. I tylko takie rzeczy przychodziły mu do głowy, bo za cholerę nie mógł skupić się na swoim apetycie. Przechodził obok, to chciał sobie coś zgarnąć do łóżka, ale za cholerę nie wiedział co. A szkoda wychodzić z pustymi rękoma. Gdyby tylko ktoś się pojawił i mu doradził jakiś słodycz na poprawę humoru. Był nieco markotny, nawet puchar z dala od drzwi starał się wybrać, coby nie mieć z nikim kontaktu. Chociaż chyba go właśnie potrzebował. -Cholera, za niedługo cisza nocna.. Mruknął do siebie, jakby to miało mu w czymkolwiek pomóc.
Od powrotu z ferii nie potrafiła przebywać w jej mieszkaniu. Mieszkaniu, które dzieliła z chłopakiem, którego podobno kochała. Nie pamiętała tego. Nie poczuła nawet nic widząc go, jakby wszystko uleciało z dymem. Szokiem były dla niej listy o rzekomym ślubie jak i sam widok Lucasa w jej mieszkaniu. Przecież nie przepadali za sobą. Więc skąd ten ślub? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Zmierzając do sali łasuchów nie spodziewała się nikogo zastać. Cisza nocna miała rozpocząć się kilka minut więc był to odpowiedni czas na małe przechadzki po zamku. Tym bardziej, że była prefektem. Takie wycieczki były teraz dla niej normalnością, chociaż brakowało jej w nich tej nuty adrenaliny. Z rozmarzeniem pchnęła drzwi do sali i stanęła jak wryta widząc... Przez chwilę nie miała pojęcia z kim ma odczynienia, albo raczej z jakim domem się spotkała. Z pewnością nie był to Slytherin. Wszystkich znała stamtąd. - Czekasz aż ktoś przyjdzie i odejmie Ci punkty za włóczenie się po zamku w trakcie ciszy nocnej? - uśmiechnęła się złośliwie zamykając drzwi i podchodząc do półki z kubkami. - Nie powinno być ciebie o tej porze tutaj. Zgubiłeś się? - z udawaną troską w oczach przeniosła swój wzrok na chłopaka. Ciekawe czy się jej przestraszy....
Ostatnio zmieniony przez Oriane L. Carstairs dnia Wto Wrz 12 2017, 12:05, w całości zmieniany 2 razy
Dźwięk drzwi przykuł jego uwagę, lecz samemu się nie ruszył. Liczył, że ktokolwiek to był, będzie pilnował swojego nosa i nie zawracał mu gitary. Ale nie, ktoś się odezwał, co aż mu pięści zacisnęło. Ale na chwilę ulotną, bo zaraz do niego dotarło, że to dziewoja jakaś. Czyżby jego fantazje erotyczne o tym pokoju się miały spełnić? Z szerokim uśmiechem odwrócił głowę, licząc, że tę gadkę o jego osobie jako niegrzecznym chłopcu, może wziąć za grę wstępną. Niefortunnie, twarz dziewczęcia była ogromnym rozczarowaniem. Olbrzymim wręcz. Ślizgonka! Prefektów się znało, a i na logikę, Puchonkę by znał, a kto inny mógł o tej godzinie tutaj się pałętać? Chciałby odpyskować, ale ostatnie pyskowanie do ich opiekuna domu, tego zawszonego nauczyciela historii magii, źle się skończyło. Chwilę ją obserwował, jak podchodziła do półki, analizując ją jako kobietę. Owszem, atrakcyjna, ale poza jego zasięgiem, no i niekoniecznie w jego typie. Choć ostatnio tak go cisnęło... -Tekst o tym, że zgubiłem się w drodze do Twego serca, raczej nie przejdzie? Jego mocny, szkocki akcent, choć wielu ludziom utrudniał zrozumienie Heńka, z pewnością dodawał mu jakiegoś uroku. Bezczelnie się zaśmiał, opierając bokiem o blat i krzyżując ręce na piersiach. Ciekaw był ciągu dalszego tego niespodziewanego spotkania.
Unosząc jedną brew przyjrzała się chłopakowi. Bez urazy, ale mężczyzną to go nazwać nie mogła. Tym bardziej, że z samego wyglądu mógł mieć jakieś piętnaście lat. Chłopak całkowicie nie był w jej typie i gdyby tak bardzo nie lubiła straszyć młodszych pewnie zignorowałaby jego słowa i wyszła odejmując mu punkty. Zamiast tego podciągnęła się na blacie siadając na nim i obejmując rękoma kubek w którym to przygotowała sobie czekoladę. - Zabawny jesteś. - upiła łyk napoju delektując się słodyczą na języku. Już dawno nie miała okazji aby pozwolić sobie na takie słodkie lenistwo. - Ile ty masz lat chłopczyku? Czternaście? Piętnaście? - zaśmiała się zakładając nogę na nogę. Czy go prowokowała? Oczywiście, że tak. Chociaż nie miała większych planów co do niego.
-Szesnaście, babciu. Burknął, odwracając wzrok od kobiety i skupiając się znowu na pucharku. Za cholerę nie wiedział, co chce sobie wziąć na nocne przekąski. Black pudding? Christmas pudding? A może muffinki? Albo polskie pączki?! Jadł je kiedyś w Edynburgu, tam od cholery tych imigrantów.. Chyba byli narodem czystych mugoli, bo słyszał góra o dwóch w Hogwarcie. W sumie to by wyjaśniało ich historię, o której nieco usłyszał widząc pomnik Niedźwiedzia Wojtka obok Princes Street. Ciekawostka, że niedźwiedź walczył w ich armii. Może mieli talent do ONMS, a nie samych zaklęć? Nie takie dziwy widywano! Za to dziwem nigdy nie było to, że Ślizgoni zachowują się tak, jak właśnie ona. Bezczelnie, chamsko, bez jakiegokolwiek uroku - nie to co on, oczywiście - i byleby doprowadzić do spięcia. Dłonie schował w rękawach szkolnej szaty, przewijając w myślach wszelakie znane mu przekąski, tak słodkie jak jego teksty na podryw, których obecna tu menda nie doceniła. Chociaż skomplementowała, że zabawny jest.
Babciu? Aż zaśmiała się na jego wypowiedź. W całym jej życiu nikt nigdy tak jej nie nazwał. Słodka, porywcza, nieprzewidywalna, piękna, atrakcyjna, namiętna owszem, ale babcią? Chyba ta cała słodycz którą zdążył już zjeść zanim tutaj przyszła przyćmiła mu racjonalne myślenie. Skończywszy się śmiać spojrzała na chłopaka mrużąc oczy. No faktycznie, mógł wyglądać na te swoje szesnaście lat, jednak powinien wcześniejszą wypowiedź jej uznać za komplement. Nie starzał się tak szybko, dzięki czemu w jej wieku mógł wyglądać na siedemnaście co jedynie mogło dodać mu trochę więcej uroku. Jednak czego ona mogła wymagać od puchona? Głębszego myślenia i analizy? Raczej nie. Chcąc jednak być dobrym prefektem musiała zareagować jakoś na jego nocną przechadzkę po zamku. Chłopak mógł dać jej sporo zabawy, jednak regulamin to regulamin. Co z tego, że ona sama go nie przestrzegała... Poprawiła trochę swoją pozycję na blacie i uśmiechnęła się słodko do chłopaka. - Wiesz co znaczy wałęsanie się po zamku o tak późnej godzinie? - było to pytanie retoryczne. Nie czekała nawet na jego odpowiedź. - Niestety muszę odjąć twojemu domowi punkty. Minu dziesięć punktów dla Hufflepuff'u. - odstawiła w połowie pusty kubek czekolady na blat spoglądając zaciekawiona na chłopaka. Wcześniej nie wdawała się w żadne dyskusje z puszkami. Zwyczajnie nie widziała takiej potrzeby, ale ten, po nazwaniu jej babcią, wydał się jej dość interesującym okazem. - Na przyszłość pamiętaj aby nie wędrować po zamku w nocy. Ja jedynie odjęłam Ci dziesięć punktów, ale znając innych prefektów odjęli by znacznie więcej. - mając na myśli "innych prefektów" chodziło jej jedynie o Fire. Ta zołza potrafiła wetknąć nos w nie swoje sprawy i nawet z małego wypadku zrobić aferę.
No tak, wiedział, że to tak się skończy. Kurewscy Ślizgoni, kazirodcze owoce mentalnie skrzywionych rodów. Kolejny powód do dumy z bycia Chattanem. Pierwsze pytanie uruchomiło w nim naturalną reakcję na większość Ślizgonów, którą kolejnymi słowami potwierdziła. Prefekci niby mogli tak łazić po ciszy nocnej, ale to była zwykła kpina i nadużycie siły. Nie krył oburzenia swoją postawą i nagłego zdenerwowania. -A coby Ci krew w szlam się zamieniła. Rzucił w jej kierunku, dusząc w sobie wściekłość. Ostatni raz jak dał się ponieść emocjom, to wylądował z Hariette w gabinecie. Tylko tego mu brakowało, bójki z prefektem oślizgłych Ślizgonów. Ruszył niczym rozsierdzony byk w stronę drzwi, wymijając bezczelne babsko. Tylko dziesięć punktów?! A niech ją goblin wychędoży! Skoro przylazła i chciała pogadać, to mogła przymknąć oko na występek i zobaczyć, dlaczego tutaj jest. A co jeżeli zmagał się z myślami samobójczymi albo inne cholerstwo?! Oczywiście, że takie coś nie obchodziło Ślizgonki. Najpodlejsze istoty, godne jego pogardy i wyobcowania w środowisku praworządnych czarodziejów. Chędożona służbistka, z pewnością nikt jej nie lubi! Mógł jej wygarnąć, że jedna ze Ślizgonek niedawno piła wino w jego obecności w kuchni. Sięgnął do klamki, coby otworzyć drzwi i trzasnąć nimi za sobą.
Najwidoczniej nie było to najlepsze posunięcie z jej strony. Kilka miesęcy wcześniej wypytałaby puchona o powód jego obecności w tym miejscu o tak później godzinie i z pewnością odstawiłaby go bezpiecznie pod drzwi do dormitorium. Ale nie! Nie była już dawną sobą - roześmianą, cieszącą się z życia i pomagającą na każdym kroku Rią. Nie. Te czasy minęły. Teraz była typową ślizgoną chcącą uprzykrzyć każdej osobie, która nie była z jej domu, życie. Mimo to jej sumienie odezwało się cichym głosikiem błagając aby tak nie postępowała. I wiecie co? Uległa mu. Odstawiając głośno kubek na blat zeskoczyła na równe nogi mając zamiar zatrzymać chłopaka. Przez chwilę mogła poczuć się jak dawna ONA. Chwyciła chłopaka za rękę chociaż w głębi ducha bała się jego reakcji na ten gest. - Wybacz mi, nie powinnam się była tak zachować. - słaby uśmiech zagościł na jej ustach. Doskonale zdawała sobie sprawę, że te słowa nie przekonają chłopaka, a nawet jeśli to nie na długo. Nie potrzebowała robić sobie większej ilości wrogów. Ostatnio Każdy był przeciwko niej. I nie rozumiała czemu. Od powrotu z ferii coś się zmieniło... - Wynagrodzę Ci moje zachowanie. Być może nawet uda mi się odzyskać punkty, które przed chwilą Ci zabrałam. - nie wierzyła w to co robiła. Gdyby w tym momencie widzieli ją jej rodzie, lub dziadkowie od razu by ją wydziedziczyli i wydali za tego, pożal się boże, nauczyciela wróżbiarstwa. - Przepraszam. - usłyszeć takie słowa od ślizgona względem kogoś zupełnie innego niż drugi ślizgon było niespotykane.
Głośne odstawienie kubka przykuło jego uwagę i uruchomiło instynkt. To była Ślizgonka, jedyne, co mógł oczekiwać, to podstępny i wredny atak od tyłu. Sięgnął po różdżkę do kieszeni i uformował dłonią swój specjalny uchwyt, gotów ją wyciągnąć i kontrować cokolwiek ma nadejść. Chwyt za rękę tylko upewnił go, że to będzie bezczelny atak z bliska. Wyciągnął różdżkę i w ostatniej chwili zacisnął własną krtań, żeby nie wykrztusić formuły zaklęcia. Ona co robiła? Przepraszała go? Stał dalej z zaciętym wyrazem twarzy i obserwował jej twarz, zapominając o swoim braku pewności siebie. Był wściekły. Wynagrodzi? Niby jak? Aha! Teraz punkty by chciała oddać. Pogrywała z nim, z pewnością. Wściekły przybliżył różdżkę do jej twarzy i usłyszał ostatnie słowo. -Rusz tym swoim ślicznym łbem kolejnym razem. Uroczy uśmiech gówno da, kiedy Twoja krew zamieni się w szlam. Prefekt nie wart skóry zrzuconej przez jebanego zaskrońca. Tu należy zaznaczyć, że szkocki akcent, kiedy ktoś jest wnerwiony, brzmi całkiem groźnie. A w sumie, dość mocno. A fakt, że jakiś Puchon używa tak złowrogich słów i przekleństw, z pewnością dodaje sytuacji grozy. -Niedawno znalazłem nagą Ślizgonkę na błoniach. W śniegu, bliska śmierci, bez różdżki i czegokolwiek. Złapałem przeziębienie, bo wpierw zaniosłem ją do bezpiecznego miejsca, które wybrała, bo nie chciała iść do skrzydła szpitalnego, a potem biegłem po ciuchy do dormitorium i z powrotem. W krótkich i lekkich ciuchach, bo co grube, oddałem jej i robiłem co mogłem, nawet masowałem stopy, kiedy zaklęcia już nie mogły pomóc. Od tamtego momentu kręcę się blisko niej i ona dobrze wie, że nawet jeśli się okaże być wilkołakiem i podczas którejś pełni będzie potrzebowała kogoś, by stał obok klatki, to przyjdę i całą noc będę stał. Wiesz dlaczego? Bo tak zachowałby się prefekt, który ma pomagać uczniom i pilnować, by nic im się nie stało. Wziął głęboki wdech, żeby przedstawić kolejną sytuację. Ironią, nie wiedział, że dziewczę które uratował, było wilkołakiem naprawdę. -Ostatnio też włóczyłem się po nocy. I zgadnij kogo spotkałem! Ślizgonkę, psia jego mać. Siedziała i chlała wino z butli, szukając kogokolwiek, kto się nią zajmie w nieprzyzwoity sposób. Wiesz co zrobiłem? Przytuliłem ją, pogłaskałem, pozwoliłem odetchnąć i się wygadać. Wyrzuciła pół wina! I wiesz co potem? Odprowadziłem ją całą do dormitorium i na drugi dzień się spotkałem, żeby przypilnować, że nie wpadła w nałóg i nie jest w ciągłym stanie rozpaczy. Wiesz dlaczego? Bo tak zachowałby się prefekt, który ma pomagać uczniom i pilnować, by nic im się nie stało. Dźgnął ją różdżką w polik, już kompletnie wściekły. Był pewien, że cała Pani Prefekt nie wiedziała nawet o problemach, z jakimi się zmagają Ślizgoni. -O Krukonce zaszytej w lasach, chlejącej whiskey, już nie wspomnę. Bo wielu jest ludzi w Hogwarcie, co potrzebuje Prefektów po stronie uczniów, a nie wściekłych psów na smyczy nauczycieli. Bo oni wykonują ciężką robotę i ciężko wymagać, by mieli siłę zajmować się samotnymi dziećmi, z dala od rodziny i ludzi, którzy powinni ich wspierać. Bo wiesz, może Wy, Ślizgoni, tego nie widzicie, bo jesteście nazbyt zapatrzeni w swoje zasrane łuski, siedząc w tych swoich śmierdzących lochach, ale Hogwart to ogromne miejsce. I nie jest tu łatwo o przyjaciela. Hogwart to samotne miejsce. Ale skąd miałabyś to wiedzieć, nie? Grunt, to uważać się za fajną. Oh! Odejmę komuś punkty! Wyborna zabawa. Kolejny kurewski Ślizgon, co odbiera mi marzenie zostania prefektem. Ale w końcu jestem tylko Puchonem, nawet jeśli z klanu sięgającego korzeniami czasów Celtów i Rzymian. Oderwał różdżkę od jej polika i wyprostował się, będąc w gotowości do bójki. Drugą dłonią sięgnął do klamki, bo chciał już wyjść.
Nie spodziewała się takiej reakcji z jego strony. W jej policzek boleśnie wbijała się końcówka jego różdżki. Dziewczyna miała zawsze duże oczy, jednak w tej chwili zrobiły się dwa razy większe. Jeśli chciał ją zaatakować to proszę bardzo, nie miała najmniejszego zamiaru mu w tym przeszkodzić. Tym bardziej, że swoją różdżkę zostawiła w dormitorium. W domu nie spała od chwili powrotu z ferii. Lucas nadal przebywał w jej mieszkaniu. Każde jego słowo było dla niej jak wiadro zimnej wody. Nie miała pojęcia, że takie rzeczy mogą dziać się w jej własnym domu. Owszem, słyszała o kilku problemach, jednak nigdy nie brała ich na serio. A może powinna... Najwidoczniej. Chłopak stojący przed nią uświadomił jej, że powinna wziąć to na serio i sprawdzić co się dzieje. Poczucie winy zaczęło w niej kiełkować. Jedna łza popłynęła jej po policzku. Jedna. Nie chciała płakać przy tym chłopaku. Otrząsnęła się szybko z tego szoku i czując jak odrywa różdżkę od jej policzka puściła jego rękę wycofując się przy tym kilka kroków w tył. - Widzisz... Mówisz mi o tym jaki powinien być prefekt, a sam naskakujesz na mnie za odjęcie punktów. Nie wiesz nic o mnie. Oczywiście nie jest to wytłumaczenie, ale oceniasz mnie po jednym zdarzeniu, które akurat trafiło na ciebie. - spojrzała na niego z chłodem w oczach. - Przeprosiłam. - odeszła od niego stając tyłem. Ręce trzęsły się jej jak jeszcze nigdy wcześniej. Aby chłopak tego nie zauważył położyła je na blacie mając nadzieję, że to pomoże. Teraz czekała na charakterystyczne zamknięcie drzwi.
Parsknął, słysząc, że ta nagle wyniosłą gadkę w jego stronę kieruje. Prychnął, wściekły, ale jeszcze nie otwierał drzwi. Czekał, aż ta skończy, bezczelna.. Przeprosiła? Owszem. I łza jej poleciała i widać, że trafił ją tak głęboko, jak pragnął i winien wstrzymać jednorożce ciągnące jego rydwan furii, jednakże nie mógł. Nie mógł, bo zapędził się. Ale da jej opcję wykupienia się. Ślizgoni to z reguły szlachta i bogaci kazirodczy idioci. -Nimbus 2015 ma trafić do najzdolniejszego z Szatanów. Inaczej cały Gang będzie obserwował każdy Twój krok. Nie chciał jej grozić, ale jakoś tak wyszło. Finalnie, chyba obydwoje kojarzyli swoje twarze z meczów Quidditcha, więc będą mieli okazje do zemsty. Tak czy siak, otworzył drzwi i trzasnął za sobą w gniewie. A potem popędził korytarzem do Dormitorium.
Zabawny chłopak. Naprawdę. Sądził, że taka groźba zrobi wrażenie na dziewczynie? Oczywiście, że nie zrobiła ale sam fakt, że się odważył już wiele dla dziewczyny znaczył. Czuła, że może z tego wyjść dość ciekawa znajomość. Naprawdę ciekawa. Podeszła do jednej z półek aby zabrać kilka pasztecików i poszukać czegoś słodkiego. Tak bardzo był głodna. Dopiero teraz to sobie uświadomiła. Położyła znalezione rzeczy na stole i zabrała sie za nalewanie soko dyniowego do dzbanka. Nie miała zamiaru wracać dziś do mieszkania. Jednak noc na zamku może przyniesie coś ciekawego. Jak to spotkanie z tym chłopakiem.
Jeeeeeeść! Oh boy, dawno nie byłem taki głodny! Z wieży Ravenclawu zbiegłem do podziemi tak szybko, że chyba pobiłem rekord Hogwartu. Drzwi były uchylone, wszedłem więc do środka. Niespecjalnie zwracałem uwagę, czy ktoś już tam jest, czy nie. Wyciągnąłem różdżkę, wycelowałem w najbliższy puchar i wypowiedziałem zaklęcie. Do tej pory zawsze tak to działało, mimo że w zaklęciach nie jestem najlepszy, delikatnie mówiąc. To pomieszczenie chyba samo w sobie było magiczne i wspomagało czary. Taaa... Tylko że do tej pory nie było tych durnych zakłóceń! Chciałem zamienić kielich w pysznego, chrupiącego pieczonego kurczaka, a zamiast tego... Tak. Wyszedł mi żywy kurczak, w dodatku tak przerażony, że zaraz skoczył na mnie, tak że, bardziej zdziwiony niż przestraszony, upadłem na plecy. Kurak, głośno gdacząc, na pół wybiegł, na pół wyleciał za drzwi. Pozbierałem się z podłogi klnąc pod nosem i wtedy zwróciłem uwagę na drugą osobę przebywającą w sali (@Lilyanne Scarlett Craven) - No co? Pieprzone zakłócenia magii - rzuciłem usprawiedliwiająco w kierunku dziewczyny. - Jakby co to nic nie widziałaś no nie? - Tu już mrugnąłem do niej porozumiewawczo, odzyskując swój zwykły, pewny siebie i luźny sposób bycia. Zmierzyłem ją wzrokiem od stóp do głów zatrzymując go tu i tam (ech, na nawyki nie ma rady) i dodałem jeszcze z uśmiechem: - Znamy się może?
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scarlett, jako że miała wolną chwilę, postanowiła udać się do Sali Łasuchów. Było to w sumie do przewidzenia. Kuchnia i wszystkie pomieszczenia, w których można było dostać jedzenie, należały do miejsc częściej odwiedzanych przez dziewczynę niż sale lekcyjne czy dormitorium. Każdy, kto znał Scar chociaż trochę, wiedział, że w jedzeniu ciężko znaleźć jej równego przeciwnika. Siedziała sobie spokojnie na ławeczce, zajadając się frytkami i kurczakiem, które pojawiły się na miejscu pucharu zamiast wymarzonego kebaba, i popijając kawę. Nie zamierzała jednak głodować tylko dlatego, że tutaj też widocznie dostały się magiczne zakłócenia. No i kto by pogardził dobrym mięskiem w chrupiącej panierce i doskonale wysmażonymi frytkami? Chyba tylko jakiś wege. Gdy tak zachwycała się otrzymanym jedzeniem, przez uchylone drzwi wpadł do sali jakiś chłopak. Nawet się nie witając, skierował się ku pucharom i wyciągnął różdżkę. Już miała na końcu języka jakąś uwagę, dotyczącą prezentowanej przez niego kultury, jednak to, co zobaczyła, sprawiło, że słowa i jedzenie stanęły jej w gardle. W miejscu naczynia pojawił się kurczak. Żywy, poruszający się kurczak - jedno ze zwierząt, które, jeśli nie leżały dobrze przyrządzone na talerzu, przerażały ją najbardziej. Nawet nie rozbawiły jej perypetie nowego towarzysza i jego walka z drobiem. Po głowie chodziła jej tylko myśl, że jeśli chłopak nie zrobi czegoś w tą opierzoną bestią, to ona sama wsadzi mu go tam, gdzie światło nie dochodzi. Dopiero, gdy gdaczący terminator wybiegł za drzwi, wypuściła z płuc powietrze, które przez cały ten czas wstrzymywała, i przeniosła spojrzenie na podnoszącego się z podłogi czarodzieja. - Chciałabym tego nie widzieć - odpowiedziała po chwili, analizując słowa władcy kurczaków, jak w myślach nazwała przybysza. Nawet jego pogodne zachowanie nie podziałało na nią uspokajająco. Wbicie sobie widelca w nogę mogło jednak wyglądać dosyć dziwnie w oczach nieznającego jej ucznia, więc zadowoliła się przygryzieniem policzka od wewnątrz. Ból, który poczuła, podziałał na tyle uspokajająco, że mogła skupić się na rozmowie. - Nie, nie wydaje mi się - odpowiedziała, odstawiając niedokończone jedzenie na stolik. Nie byłaby w stanie przełknąć już ani jednej frytki. - Jestem Scarlett, ale możesz mówić mi Scar - przedstawiła się, przyglądając się chłopakowi i wyciągając w jego stronę dłoń. - Muszę ci powiedzieć, że umiesz zrobić dobre wejście - dodała, próbując zażartować.
- Taaa, no wiesz, sorry za tego kurczaka - zaśmiałem się z lekkim zażenowaniem. Nie była to koniecznie wina tego, że jestem cienki w zaklęciach, tylko raczej tajemniczych zakłóceń. Poprawiłem swoją każualową marynarkę, pomiętą po moim upadku i przeczesałem włosy, które również były w nieładzie. - Chyba jednak zostanę przy Scarlett. Scar jakoś mi do Ciebie nie pasuje - W zamierzeniu miał to być zawoalowany komplement, że niby imię znaczące "blizna" nie pasuje do jej słodkiej twarzyczki. Oczywiście sam nie wiedziałem wtedy o jej masochistycznych zamiłowaniach, z którymi owe imię współgrało wręcz idealnie. Przyjąłem wyciągniętą dłoń, oczywiście przeszło mi przez myśl, żeby szarmancko złożyć na niej pocałunek (ech, czasem nawet mnie samego irytują te moje dżentelmeńskie zapędy), ale zrezygnowałem z tego, widząc, że jej drobna, gładka rączka ułożona jest zdecydowanie do uścisku, nie do pocałunku. - Ja mam na imię Kevin, miło mi cię poznać. Często tu bywasz? Znaczy, ja niczego nie sugeruję, w sensie, masz świetną figurę, więc na luzie możesz tu sobie bywać, ile tylko chcesz... Och tak, lećmy dalej w stereotyp experta od faux pas, skoro już zaliczyłem wpadkę na starcie, czemu nie! - Eeemmm, masz coś przeciwko, żebym... - wykonałem nieokreślony ruch różdżką, co mogło zostać zinterpretowane w dwójnasób. Albo jako pytanie, czy mogę poczęstować się jej jedzeniem, na które chyba straciła ochotę, albo jako pytanie, czy nie będzie jej przeszkadzało, kiedy spróbuję jeszcze raz wyczarować sobie własny posiłek, co może jednak skończyć się... Różnie. Cóż, wyglądałem w tej sytuacji trochę pajacowato, ale przywykłem do pajacowania na imprezach. Wśród pewnych minusów, taka postawa ma też mimo wszystko swoje plusy. Zresztą, jakbym się uparł mógłbym robić dobrą minę do złej gry i jechać normalną luźna gadką, zawiązującą nowe znajomości. Robiłem to milion razy, jestem w tym dobry. Tyle że serio, naprawdę byłem mega głodny i tylko to siedziało mi w głowie. Jak w reklamie, głodny nie jesteś sobą. Czekałem więc niecierpliwie na odpowiedź Scarlett.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Chcąc jak najszybciej zapomnieć o pojawieniu się tego przeklętego kurczaka, po prostu skwitowała uśmiechem przeprosiny chłopaka. Zagłębianie się w temat zwierząt nie było niczym ciekawym czy przyjemnym. Przyglądała się czarodziejowi, gdy poprawiał swoje ubranie i fryzurę. Nie mogła pozbyć się myśli, że w takim oficjalnym stroju wygląda jak przyszły urzędnik. Postanowiła jednak nie mówić tego głośno. Może miał ambicję na stołek Ministra Magii? Albo kogoś równie wysoko postawionego? Kwestia ta jednak wypadła z jej głowy równie szybko jak się w niej pojawiła. Scarlett nigdy nie przejmowała się nieznajomymi dłużej niż przez kilka sekund. - Jak wolisz - odpowiedziała, wzruszając ramionami. Nie miała nic przeciwko pełnej formie swojego imienia. Po prostu wiele osób wolało tę skróconą. - Ciebie również miło poznać - dodała, chociaż wiedziała, że chłopak już zawsze będzie jej się kojarzył z kurczakiem, którego widok już taki przyjemny nie był. - Tak, bywam tu dosyć często - powiedziała, ucinając niezręczne tłumaczenia towarzysza. Sugestie dotyczące jedzenia nie przeszkadzały jej w najmniejszym stopniu, ale wiedziała, że niektórzy reagują na takie insynuacje dosyć nerwowo. - To jedno z moich ulubionych miejsc w Hogwarcie - kontynuowała, rozglądając się po sali, a jej spojrzenie niemalże wyrażało czułość dla takiej ilości potencjalnego jedzenia. Mogło to wyglądać dziwnie, ale związek z jedzeniem był najgorętszą relacją w całym uczuciowym życiu Puchonki. - Nie, spoko. Czaruj sobie do woli. - Kiwnęła głową i wróciła do kawy. Jeść już nie była w stanie, lecz kawusię dokończyć mogła. - Ale jak znów wyczarujesz tu jakiegoś zwierza, to gwarantuję, że niedawna potyczka z kurczakiem będzie twoim najmilszym wspomnieniem z dzisiejszego dnia - zażartowała, biorąc łyka napoju. Jednak każdy, kto poznał jej awersję do zwierząt, wiedziałby, że słowa te tylko częściowo żartem były.
- Dzięki za pocieszenie. No to spróbujmy - Uśmiechnąłem się krzywo. Uniosłem różdżkę, wypowiedziałem zaklęcie w kierunku pucharu i... Nic się nie stało. Och, c'mon, nie jestem aż tak słaby w zaklęciach! - Okej, jeszcze raz... - powiedziałem, trochę dlatego, żeby samemu sobie dodać odwagi. Tym razem się udało. - No. Najwyższy czas. Przede mną pojawiły się dwa spore hot-dogi. A raczej może powinienem powiedzieć dwie bułki z parówką, bo nie było tam żadnych dodatków ani sosów. To akurat było zamierzone. Tak, moje zamiłowania kulinarne są dość... Niecodzienne. Zabrałem się za jedzenie, zerkając czasem na dziewczynę dopijającą kawę. Na szczęście nie wyczarowałem żadnego zwierza, ale co gdyby tak się stało? Ogólnie rzecz biorąc ludzie lubiący zwierzęta są milsi, bardziej otwarci i towarzyscy, ale jak to ze stereotypami - nie zawsze się to sprawdza. Chociaż akurat tym razem... Jestem dość empatyczny, wyczuwam emocje otaczających mnie ludzi. Wyczuwam je przez skórę, odczytuję z ich mimiki, "słucham" ich mowy ciała. Scarlett... było w niej coś niepokojącego dla mnie. Niby pełen luz, żadnych złych emocji, ale pod tą fasadą... Było COŚ. Nie miałem pojęcia, co. Zacząłem się zastanawiać. Ciekawość to moja największa wada. Czy tym razem okaże się pierwszym stopniem do piekła? Całkiem możliwe, puchonka na pewno nie była z mojego roku (znałbym ją), a na młodszą nie wyglądała. Ja zaś jeśli o zaklęcia, nooo... Eeeech, powiedzieć że nie byłem w tym najlepszy to jak nie powiedzieć nic. Poza teorią i uzdrawianiem byłem co najwyżej średni. I to kiedy miałem szczęście i dobry dzień. Scarlett mogłaby więc spokojnie spełnić swoją groźbę, a mnie ciężko byłoby jej przeszkodzić. Ale taki to już ze mnie ryzykant. Głód wiedzy pcha mnie do robienia rzeczy, których logicznie myśląc, robić nie powinienem. A propos głodu, wchłonąłem dosłownie oba hot dogi w try-miga i od razu poczułem się lepiej. Teraz... - No, widzę, że dla ciebie jak zwierzęta to tylko dobrze przyrządzone na talerzu, co? Wielka szkoda, wielka szkoda. Słodko być wyglądała z małym kotkiem na rękach. Jak rasowa modelka. - Puściłem do niej oczko. Chciałem dowiedzieć się więcej na temat jej podejrzewanej przeze mnie ogólnej awersji do zwierząt, a także czegoś więcej o niej samej. Taka już moja ciekawska natura. Zastanawiałem się jeszcze nad jednym: Przesadziłem? Czy nie?
Kosteczki na jedzenie
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi na wykrzywienie ust chłopaka. Nie zamierzała go do siebie zrazić, ale na ogół nie przywiązywała zbyt dużej wagi do tego, jak jej słowa mogą być odbierane przez innych. Do tego dochodziły nerwy związane z obawą przed ponownym pojawieniem się jakiegoś zwierzęcia i, cóż, groźba gotowa. Gdy Kevinowi w końcu udało się wyczarować, na szczęście już martwe, jedzenie, Scar trochę wyluzowała i wróciła do swojej kawy. Na wszelki wypadek nie odstawiała jednak kubka. W razie czego zawsze będzie to jakaś linia obrony przed ewentualną wiewiórką, krową czy hipogryfem. Przez te zakłócenia magii wszystkiego można się było teraz spodziewać. Czuła na sobie spojrzenia chłopaka, ale niespecjalnie się nimi przejmowała. Tak samo jak nie interesowała się opinią innych na swój temat. Gdyby się nad tą kwestią zastanowić, to byli wychowankowie sierocińców często w późniejszym życiu reprezentowali dwie postawy - albo byli przesadnie przewrażliwieni na punkcie opinii ludzi na ich temat, albo nie przejawiali w najmniejszym stopniu zainteresowania tą kwestią. Scar dodatkowo wyniosła ze sobą ułomność emocjonalną, co było ciekawym połączeniem. Krytykowanie dziewczyny przypominało gadanie do kamienia - nic tym nie odniesiesz, a tylko sam się wkurzysz. - Taak, najlepiej w panierce i z dobrym sosem - odpowiedziała wesoło. - Aczkolwiek wolałabym nie widzieć na tym moim talerzu żadnego kociaka. Poza tym słodki to jest miód, a nie te futrzaste bestie - dodała wykrzywiając usta zniesmaczona wizją siebie z takim potworem na rękach. Prędzej troll zatańczyłby w mugolskim balecie, niż ona zaprzyjaźniłaby się z jakimś zwierzęciem.
- To definitywnie wskazuje na to, że nie pochodzisz z Azji - zażartowałem sobie, w końcu Azjaci nie mieliby nic przeciwko kocinie na talerzu. A Scarlett mogłaby wyglądowo uchodzić za Azjatkę. Cera, włosy... - Skąd zatem jesteś? Blisko, daleko od Hogwartu? Reakcja dziewczyny na moje poprzednie pytanie była na tyle lajtowa, że zdecydowałem się kontynuować rozmowę już na luźno, nie prowokując jej zbytnio. Nadal chciałem się czegoś o niej dowiedzieć, ale też sam może powoli trochę się do niej przekonywałem i nie odczuwałem już od niej tej dziwnej niepokojącej aury. Nie wykluczałem oczywiście, że ta aura powróci, kiedy powiem coś nie tak. Na razie jednak poczułem się nieco pewniej. - Mogę się dosiąść? - zapytałem wskazując wzrokiem miejsce obok niej. Dotychczas ja stałem i dzieliła nas całkiem spora część pomieszczenia. Zapewniało to wystarczającą chyba każdemu strefę komfortu. Na pewno niektórzy ludzie nie przepadają za takim skracaniem dystansu, jaki ja chciałem uzyskać. Czasem w ogóle nawet nie pytałem, tylko po prostu się dosiadałem, ale jak stwierdziłem wcześniej, wolałem na razie nie denerwować Scarlett. Odmowę przyjąłbym zatem bez problemu, pytanie zadałem też absolutnie niezobowiązująco, nienatarczywie. Ot, skoro tak sobie gawędzimy, czemu nie mielibyśmy siąść bliżej siebie i lepiej się słyszeć?
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Słysząc uwagę chłopaka uniosła rozbawiona brwi. Jego słowa brzmiały, jakby w ogóle istniało prawdopodobieństwo jej azjatyckiego pochodzenia. W sumie... Nie mogła też go całkowicie wykluczyć. Na tym polegało piękno, czy też przekleństwo, bycia sierotą. Nie znała swoich rodziców, a co za tym idzie - swojego pochodzenia. Ze znalezionego listu wynikało, że jej matka była czystej krwi, a ojciec to mugol, ale nic więcej o swoich korzeniach powiedzieć nie mogła. Równie dobrze jedno z nich mogło być obcokrajowcem, czy też mogła być owocem tajemniczego, kazirodczego związku. Kiedyś, gdy była mała, zastanawiała się czasem w bezsenne noce nad tą kwestią. Teraz jej umysł skupiał się na bardziej przyziemnych sprawach, w których pierwsze miejsce zajmowało przetrwanie na ulicach Londynu podczas wakacji, znalezienie jakiegoś kąta do spania i dorywczej pracy. Matka, która oddała ją zaraz po porodzie, już dawno przestała pojawiać się w jej myślach. - Jestem z Londynu, więc chyba nie aż tak daleko - odpowiedziała, rozsiadając się wygodniej. - A ciebie skąd wiatry przywiały? Z reguły nie interesowała się innymi i ich życiem osobistym, ale Kevin, mimo początkowego wyskoku z kurczakiem, wydawał się być całkiem spoko. A że Scar była zawsze otwarta na nowe znajomości, to nie widziała nic złego w małej pogawędce. - Pewnie, klapnij sobie. Trzeba oszczędzać nogi bo do starości daleko - rzuciła beztrosko, nie przejmując się tym, jak nowy znajomy może zrozumieć jej słowa. Sama nie widziała też potrzeby tłumaczenia, co dokładnie miała na myśli. Zamiast tego wygrzebała z kieszeni mugolskie cukierki kawowe i spojrzała na Kevina. - Chcesz jednego?
- Nie, dzięki. - odpowiedziałem, przysiadając się do Scarlett. - Nie przepadam za smakiem kawy. - Jak powiedziałem wcześniej, dziwne upodobania smakowe. Większość ludzi chyba lubi kawę albo pije żeby się doładować. Ja nigdy nie miałem takiej potrzeby, za doładowanie wystarczała mi herbata albo jakiś alkohol. - Pamiętam, że na każde Halloween hejtowałem ludzi, którzy dawali takie cukierki heh. Zwróciłem uwagę, że dziewczyna poczęstowała mnie m u g o l s k i m cukierkiem. Nie jest to takie częste, zobaczyć takie w Hogwarcie. Skrzaty w kuchni potrafią upichcić praktycznie wszystko, ten pokój też ma wielkie możliwości, ale jeśli chodzi o słodycze, to trudno natknąć się tutaj na typowe mugolskie mentosy czy kinderki, wśród zalewu czekoladowych żab, Fasolek Wszystkich Smaków i innych musów świstusów. - Ale dzięki - dodałem jeszcze. Nie chciałem jej urazić, kiedy akurat była naprawdę miła. - Domyślam się, że nie pochodzisz z całkowicie magicznej rodziny, skoro masz takie cukierki, co? Nie przejmuj się, ja też - uśmiechnąłem się uspokajająco. Wiem że niektórzy bardzo wstydzą się swojego pochodzenia. Dla mnie to okropne, wstydzić się swojej krwi tylko dlatego że nie jest "czysta". - I też jestem z Londynu. Masz już jakieś plany, co zrobisz po ukończeniu Hogwartu? Ja czuję już na sobie presję OWUTEMów, ale mam dobrą motywację, żeby zgarnąć dobre oceny. Chcę kiedyś zostać uzdrowicielem. Nienawidzę, kiedy ludzie cierpią... Tych kilka zdań wyrzuciłem z siebie dość szybko. Taki już urok gadatliwych osób. Zrobiwszy sobie przerwę na złapanie oddechu, słuchałem, co odpowie mi Scarlett.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Nie przejęła się odmową Kevina. Nie każdy przecież lubił to co ona. Sama wzięła za to dwa na raz, a pozostałe wrzuciła do kieszeni bojówek. Taki zapas na kryzysowe sytuacje. Chwilę też zajęło jej skojarzenie święta, o którym chłopak mówił. Tam, gdzie się wychowywała, nie obchodzili żadnych świąt. O tym, że w ogóle były, świadczyło tylko zadowolenie opiekunów z przyznawanych im premii świątecznych. Na dobrą sprawę wszystkie takie uroczystości poznała dopiero w Hogwarcie. - Nie, nie pochodzę z magicznej rodziny. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że wychowałam się w jednym z najbardziej pospolitych, mugolskich i niemagicznych miejsc na świecie. I nie przejmuję się tym w najmniejszym stopniu. W końcu co nas nie zabije to nas wzmocni, nie? - dodała, zwijając włosy w koka i przebijając je różdżką. Nosiła w ten sposób magiczny badyl prawie zawsze. Inaczej już dawno by go zgubiła. - W sumie nie zastanawiałam się za bardzo nad tym, co ze sobą zrobię. Póki co przede mną jeszcze przynajmniej trzy lata nauki, a co będzie później to się okaże - powiedziała, przypominając sobie swoje niezachwycające oceny. Nie przejęła się tym jednak za bardzo. Dała sobie radę kiedyś, da i w przyszłości. Przyjrzała się dokładniej chłopakowi. W sumie pasował na uzdrowiciela. Scar nie należała do empatycznych osób, więc i idea niesienia pomocy nieznajomym średnio do niej przemawiała, ale jeśli ktoś czuł w sobie powołanie, to co tu dużo mówić - życzyła mu powodzenia. - To takie... szlachetne - zdołała wydusić z siebie po dłuższej chwili. Była to najbardziej neutralna uwaga, jaką zdołała na szybko wymyślić.
- Tak mówią... - rzuciłem pustym głosem, przypominając sobie moich dziadków, przebywających obecnie w domu spokojnej starości. Babcia do niedawna trzymała się jeszcze nawet nieźle. Ale poślizgnęła się na mokrej podłodze i upadła. Przyżyła? Przyżyła. Nawet obyło się bez złamań. I co, co cię nie zabije, to cię wzmocni? Skończyło się to dla niej wstrząśnieniem mózgu, po którym jej funkcje poznawcze nie wróciły już do normy. Teraz nie jest już w stanie sama funkcjonować, nie zawsze nawet umie rozpoznać swoją córkę i wnuka. - Nie wyglądasz jakbyś oczekiwała współczucia... więc powiem tylko, że zazdroszczę ci tej wewnętrznej siły. To z kolei było stwierdzenie prawdziwe, ale nie do końca. Czasem faktycznie chciałbym pozbyć się tej mojej empatii, nie przejmować się żadnymi problemami, zamknąć wszystko w sobie i żyć bezrefleksyjnie. Czasem jednak stwierdzałem, że to droga donikąd. Nie przejmowanie się innymi ludźmi, próba wyparcia wszystkich złych przeżyć. Nie, to nie działało. Nie na długo. Musiało być coś jeszcze. Jeśli nie wsparcie innych ludzi, to jakieś uzależnienie, jakaś pasją, która stawała się obsesją, bo pozwalała nie myśleć, zapomnieć... Zastanawiałem się, jak w to wygląda w przypadku Scarlett, ale byłem jak najdalszy od zapytania jej wprost. Moje szerokie zainteresowania uzdrowicielskie tylko otarły się o tematy psychologiczne i chociaż wrodzona i wyuczona empatia często mi pomagała, to jednak nie zawsze wiedziałem co powiedzieć. A czasem (choć ja zbyt rzadko stosuję tę zasadę) jeśli nie wiesz co powiedzieć lepiej nie mówić nic. - Jasne, trzy lata edukacji to sporo. Jeszcze znajdziesz coś, co cię zainteresuje - powiedziałem krzepiąco. - Szlachetne? Może... Przypuszczam, że to naturalne, skoro moi rodzice są lekarzami.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Nie skomentowała w żaden sposób słów chłopaka. Niespecjalnie wiedziała, co mogłaby odpowiedzieć. Współczucie było nieznanym jej uczuciem, więc czemu miałaby go oczekiwać? Nie powiedziała jednak tego głośno. Ludzie nie ufali osobom, które nie znały podstawowych uczuć i emocji. A do takich właśnie Scar należała. Wczucie się w czyjąś sytuację było dla niej niewyobrażalne. Ona nie próbowała zamykać się na innych - po prostu taka była. Nawet gdyby chciała zapomnieć o latach spędzonych w sierocińcu, jej umysł by na to nie pozwolił. Dobra pamięć do takich spraw już niejednokrotnie utrudniała jej życie. Wielokrotne odtwarzanie w głowie pewnych niewygodnych wspomnień i wydarzeń sprawiło, że dosyć szybko na nie zobojętniała. Mimo że minęło wiele lat od tamtych chwil, bywało, że noce nadal spędzała zamknięta w izolatce, w której opiekunowie zamykali wychowanków za byle przewinienie. Tak bardzo się do tego przyzwyczaiła, że postrzegała to jako coś normalnego. Teraz już jej wewnętrzne tragedie nie robiły na niej wrażenia, tak samo jak nieszczęścia innych. Wiedziała jednak, że ludzie na ogół reagują inaczej, więc czasem starała się zrozumieć mechanikę ich zachowań. Na ogół bezowocnie. - No to pewnie już sporo wiesz o tym zawodzie - powiedziała, przyglądając się chłopakowi. Z tą poważną miną pasował na uzdrowiciela. Miała tylko nadzieję, że nie zostanie kimś w rodzaju psychologa. Przy pierwszym spotkaniu z nią prawie przyprawił ją o zawał. Nie byłoby ciekawie, gdyby na sesji terapeutycznej z jakąś starą czarownicą nagle przypadkiem wyczarował przed nią przedmiot jej fobii. - Myślisz o jakiejś konkretnej specjalizacji?
- Trochę wiem. Chociaż wciąż chyba nawet więcej o mugolskiej medycynie. Od dziecka mnóstwo czytałem, a w domu było wiele książek naukowych, więc no... - W sumie to trochę jednak było mi głupio, że jako dziecko czytałem podręczniki medyczne zamiast powieści przygodowych. Fakt, dzięki temu teraz mam dużą wiedzę, jednak... No, nie narzekam na swoje dzieciństwo. Tylko że nie było ono takie, jak większości. Z dużą częścią rówieśników trudno było mi się z początku dogadać. Miałem jednak Alice, przyjaciółkę z sąsiedztwa, która miała trochę podobne zapędy, jak ja. Jej rodzice byli adwokatami. A później, wiadomo, Hogwart. Przez wakacje spotykałem się z Alice i jej znajomymi, dość szybko wpadłem w towarzystwo imprezujące, pijące. Wtedy problemy, jakie stwarzał różny poziom wyedukowania, magicznie znikały. Teraz, kiedy zbliżam się do dorosłości (powoli...) jestem już troszkę mądrzejszy pod tym względem. Cieszę się, że te pierwsze libacje alkoholowe nie wywarły na mnie większego piętna. - Liznąłem troszkę wszystkiego, od psychiatrii po okulistykę. Najbardziej chciałbym pokonać raka. Dla mugoli to w wielu wypadkach niewykonalne. Jak do tego podchodzą czarodzieje, tego jeszcze nie wiem. Takie tematy pojawią się na zajęciach z magii leczniczej pewnie dopiero na latach studenckich. - Moje oczy aż zabłysły, kiedy o tym mówiłem. Tak, to była moja ambicja. Osiągnąć niewykonalne. Nie byłem asem w praktycznej magii, w zaklęciach czy transmutacji. Ale na tę jedną dziedzinę poświęcałem wszystkie swoje siły. Więc coś musi z tego wyjść. Prawda? - A na razie, tu w Hogwarcie, zajmuję się wszystkim, na czym trochę się znam. Wiesz, czasem zdarzają się... wypadki, o których lepiej, żeby pielęgniarka się nie dowiedziała. Wtedy można przyjść na przykład do mnie. - Albo do Simona Cave'a, jest ode mnie starszy i lepszy w te klocki i właściwie to ja jestem jego pomocnikiem. Ale działamy co najwyżej pół-legalnie, więc na wszelki wypadek o nim nie wspominałem. Nie miałem oczywiście pojęcia, czy Scarlett jest tym typem, któremu nasze usługi mogłyby się przydać. Ale drobna reklama raczej nie zaszkodzi, dziewczyna nie wyglądała na taką, która by mogła coś nakapować. No i gdybym znał ją lepiej, np. gdyby wbiła sobie ten widelec w nogę, gdy przypadkiem wyczarowałem kuraka... mogłaby się okazać, że usługi amatorskich uzdrowicieli to coś, na czym akurat ona bardzo by skorzystała - możliwością ranienia się nawet dotkliwiej, mając pewność, że jest ktoś kto uleczy ją, utrzymując jej nawyk w tajemnicy.