Po wejściu do sali okazuje się, że w środku stoi duży, czarny i pusty regał. Czyżby sławetna klasa pełna słodyczy okazuje się kłamstwem? Nic bardziej mylnego. Wystarczy trzykrotnie stuknąć różdżką w regał i wypowiedzieć słowa " ostendam quod est occultatum", by powietrze przed meblem zafalowało i odsłoniło wściekle turkusowy mebel pełen słoików ze słodyczami. Uwaga. Można zajadać je ile się zapragnie, bo się nie kończą, jednak każde łakocie wyniesione poza pomieszczenie zamienia się od razu we wiór. Ktoś najwyraźniej nałożył na słodycze zaklęcie chroniące przed kradzieżą.
Zasady znajdziecie tutaj, a kostkami rzucacie w tym temacie.
Przypominam, że na reakcję w danej turze macie 3 dni liczone od godziny wstawienia posta Mistrza Gry do tej samej godziny 3 dni później (tudzież po prostu 72 godziny). W razie potrzeby pytania kierujcie do @Riley Fairwyn.
______________________
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Zjawił się, wyjątkowo niespóźniony. Obleczony jak zwykle w czerń, poprawił mankiet skórzanej kurtki, gdy przekraczał próg pomieszczenia i przejechał jeszcze ręką po włosach, aby w ten nieład wpleść jeszcze więcej chaosu. Dzisiaj miał podejrzanie dobry nastrój. Uśmiechał się, jak zwykle półgębkiem, jakby gra w eksplodującego durnia faktycznie mogła być zabawna. Tymczasem nie ciekawiła go nawet w najmniejszym stopniu. Nie zależało mu na wygranych czy tytułach, a po prostu na możliwości przyjrzenia się ludziom. Zazwyczaj Swansea raczej nie zachęcał swoją osobą do podjęcia wyzwania i spędzenia z nim więcej, niż kilku pospiesznie wyłuskanych minut. Tymczasem był malarzem. Głównie ciała, chociaż twarz niejako też częścią ciała była. Na jego dziełach w większości przypadków była ona niewidoczna lub zakryta. Nie dlatego, że nie potrafił jej namalować, a raczej z uwagi na trudność z nasyceniem obrazu odpowiednimi emocjami podczas zaklinania go w ruchome dzieło. Nie potrafił wczuć się w sytuację nagiej, szarpiącej linę dziewczyny w szpilkach nawet pomimo wielogodzinnych ćwiczeń. Potrzebował inspiracji, nowej twarzy, odrobiny szaleństwa. Jednak nie szalał kulinarnie. Zignorował nie tylko talerze do przywoływania jedzenia, ale i powitalny kubek soku dyniowego znajdujący się obok kart. Zamiast tego pociągnął pierwszą z nich, w zamyśleniu sadzając tyłek na miękkiej, puchatej poduszce.
1, cesarz
Angel Price
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : czarujący uśmiech, drobny kolczyk w lewym uchu, gładziutka twarz niczym pupa archanioła no dobrze z lekkim kilkudniowym zarościkiem, czerwone usta o smaku truskawkowym
Spóźniał się prawie zawsze. Co prawda czasami istniały dziwne zbiegi okoliczności, a może jakieś czary, bo niespodziewanie pojawiał się punktualnie. Ten dzień nie należał do takich. Kąpiel przed wyjściem przede wszystkim. Trochę odżywki na włosy o zapachu truskawkowego szamponu dla dzieci. Tym razem postanowił nie ubierać się krzykliwie. Żadnych seledynowych spodni, czy jaskrawych swetrów niszczących wzrok biednych gryffonek. Założył łagodny beżowy sweterek i komfortowe spodnie. Zarzucił gustowny szal, jak prawdziwy artysta, po czym z pewnie uniesioną głową ruszył na partyjkę Durnia. Dawno nie miał do czynienia z tą grą i też nie angażował się w żadne kluby, oprócz tego. Bycie królem Durni naprawdę zaszczytny tytuł. Miał nadzieje, że w tej rundzie trafią mu się jakieś seksowne damy, jednak gdy przekroczył próg sali, westchnął teatralnie. - No cześć... Price jestem. - Swoje prawdziwe imię zdradzał tylko gwiazdą porno. - I jak tam idzie rundka? - On z chęcią skorzystał ze szklaneczki soku dyniowego. Chwycił za kartę tarota, którą okazała się Kochankowie. Zrobił zdziwioną minę, prawie wypluł napój; kurewsko dziwne karty. No, sorry, ale on wróżbiarstwem się nie interesował. Podejrzewał, że tarot to takie magiczne karty czy coś... Ale żeby tak od razu zdradzały jego prawdziwą naturę?
Nie grywał zbyt często w durnia, zważywszy na fakt, że swój wolny czas przeznaczał przede wszystkim na treningi miotlarskie. Nie oznaczało to jednak, że innych gier nie lubił – wręcz przeciwnie, dlatego z uśmiechem na ustach zareagował na wieść o nowym turnieju. Zastanawiał się, kto został jego pierwszym przeciwnikiem, a kiedy przekroczył próg sali musiał przyznać, że był nieco zaskoczony. Nie spodziewał się, że będą rozgrywali swoje rundy w trójkach, ale właściwie nawet mu to odpowiadało. Im więcej osób, tym ciekawiej. - No siema. – Przywitał się z chłopakami i usiadł obok nich, wcześniej zgarniając dla siebie szklankę soku dyniowego. Zanim wyciągnął swoją kartę, spróbował łyka. Dziwny, może trochę za słodki, ale zawsze to lepiej niż siedzieć tutaj o suchym pysku. W końcu nikt nie potrafił chyba jeszcze stwierdzić jak długo to wszystko potrwa. Miał nadzieję, że wygra. Tytuł Króla Durni może i nie brzmiał jakoś wyjątkowo zachęcająco, ale jakby nie patrzeć król to król, czyż nie? A on sam uwielbiał tę nutkę rywalizacji i potencjalną satysfakcję ze zwycięskiego lauru. - Któryś z Was wie w ogóle ile osób bierze w tym udział? – Dodał po chwili, chcąc zbadać grunt. Jak wielu uczniów musiałby pokonać, żeby stanąć na najwyższym stopniu podium? No cóż, na razie musiał sięgnął po swoją kartę i tak zrobił. Sprawiedliwość? Sprawiedliwość mu pasowała, jeśli tylko będzie po jego stronie… Ze zniecierpliwieniem oczekiwał na wynik pierwszej tury, mając dzieję, że przy okazji dowie się czegoś interesującego o swoich przeciwnikach.
#Skróty: zasady znajdziecie tutaj, a kostkami rzucacie w tym temacie.
Karta:
4 - CESARZ - Z kart zaczyna się formować dziwny, gęsty dym, który ostatecznie przybiera postać twojego bogina. Teraz twój przeciwnik wie, czego boisz się najbardziej. (To co masz wpisane w kuferku)
Bogin Cassiusa: "Emocjonalne obnażenie przed drugim człowiekiem"
Podsumowanie: • Cassius ★ ★ ★ • Angel ★ ★ ★ • Matthew ★ ★ ★ Kolorem zielonym oznaczono pozostałe życia.
Przypominam, że na reakcję w danej turze macie 3 dni liczone od godziny wstawienia posta Mistrza Gry do tej samej godziny 3 dni później (tudzież po prostu 72 godziny).
______________________
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Czy to coś zaskakującego, że Cassius nie miał ochoty na prowadzenie bezcelowych rozmów? W zasadzie… i tak i nie zarazem. Zwykle nie odmówiłby sobie niewybrednego żartu lub nieprzystającej mu zaczepki, ale w dniu dzisiejszym nie zależało mu jakoś szczególnie na zwracaniu na siebie uwagi. Obserwacja była dla niego ważniejsza. Toteż, kiedy pierwszy z jego przeciwników przekroczył próg i zadał pytanie tak oczywiste i głupie w jego mniemaniu, to nawet nie pokwapił się, aby udzielić mu odpowiedzi. Zamiast tego jedynie obrócił w palcach kartę, pozwalając Angelowi dostrzec majestatyczną postać cesarza na sekundę przed tym zanim ponownie przygwoździł ją do stołu długimi palcami. Przyjrzał mu się badawczo, łowiąc szczegóły jego aparycji niczym sroka szukająca świecidełek. Dostrzegł kolczyk błyskający ponad tym śmiesznym szalikiem i uśmiechnął się do samego siebie, nie zamierzając odpowiadać na powitanie. Ani jednego gracza, ani drugiego. Toteż chyba sam się zdziwił, kiedy z jego własnych warg wydarło się kilka słów będących odpowiedzią na pytanie Gallaghera. - Wygraj to się przekonasz - odparł, odkrywając swoją kartę na stałe w chwili, w której Matthew wyciągnął swoją własną. Ponad grającymi zaczął unosić się czarny, gęsty dym. Uformowawszy się w postać Cassiusa, przedstawiał jego postać w różnych stanach emocjonalnych. Wściekłego, radosnego, smutnego, zazdrosnego oraz wielu innych. Zanim dym się rozpierzchł, zebrani mogli przebrnąć wspólnie przez całą wstydliwą galerię.* Tylko lekkie napięcie na twarzy Swansea zdradzało, że nie podobał mu się widok jednego z jego lęków. Całą swoją energię włożył w to, aby jego twarz, z reguły z łatwością przedstawiająca wszelkie emocje, tym razem pozostała stateczna. Sięgnął po kolejną kartę jak najszybciej. Im prędzej coś przykrego przydarzy się także reszcie, tym prędzej zapomni o tym upokorzeniu.
*nie miałam pojęcia jak to przedstawić, interpretujcie wedle uznania xdd 6, śmierć
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Cesarz – niezbyt fortunna karta dla gracza, który przegrywał dane rozdanie. Matthew sam niespecjalnie chciałby, by wszyscy wokoło zobaczyli jego bogina, więc domyślał się, że i Cassiusowi taki przebieg wydarzeń nie jest na rękę. Obserwował bacznie to, co wyłoniło się z dymu, chociaż musiał przyznać, że przez dłuższą chwilę musiał przetrawić ten widok. O co w ogóle chodziło? Twarz chłopaka przybierała różne wyrazy, mimika zmieniała się jak w kalejdoskopie, a Gallagher z niemałym opóźnieniem pojął, że młody Swansea może obawiać się otwartości i okazywania swych emocji na zewnątrz. Właściwie to by pasowało do jego usposobienia. Nie skomentował jednak nijak tego obrazu, zdając sobie sprawę z tego, że jego wypowiedź mogłaby wywołać mało komfortową atmosferę. Sięgnął więc po prostu po kolejną kartę, kładąc ją przy brzegu stołu po swojej stronie. Słońce… próbował sobie przypomnieć efekt, ale bez większych rezultatów. Zbyt długo nie grał w eksplodującego durnia. Miał przy tym nadzieję, że nie będzie musiał odczuć skutków karty na własnym ciele.
#Skróty: zasady znajdziecie tutaj, a kostkami rzucacie w tym temacie.
Z uwagi na nieusprawiedliwioną nieaktywność @Angel Price w tej turze, zostaje on zdyskwalifikowany z rozgrywek, wobec czego w tej turze żaden z pozostałych graczy nie traci życia.
Podsumowanie: • Cassius ★ ★ ★ • Angel ★ ★ ★ • Matthew ★ ★ ★ Kolorem zielonym oznaczono pozostałe życia.
Nieprzekraczalny termin na napisanie posta w tej turze to 18.10 (piątek), godzina 23:12.
______________________
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Cassius wciąż przyglądał się Angelowi nawet w chwili, w której jego talia kart tak po prostu eksplodowała. Zbyt długo zastanawiał się nad wyborem karty? Swansea zmrużył lekko oczy, zastanawiając się nad zasadami tej gry. Czasami miał wrażenie, że umyka mu coś ważnego. Najgorzej, że było to wielce prawdopodobne, skoro wiedział o durniu tylko tyle, że trzeba losować karty i przebijać się ich mocą z pozostałymi. Szczęśliwie dla Matthewa, okazało się, że nieaktywność Gryfona uratowała mu tyłek. Spojrzawszy na swoją kolejną kartę, Ślizgon nagle zaczął w myślach odprawiać modły, aby może i tym razem Gallagherowi się przysnęło. Nie wylosował aż tak niskiej kości, ale i tak spodziewał się, że wynik może go zaskoczyć. Dureń bywał nieprzewidywalny, a rydwan wcale nie był najprzyjemniejszą ze wszystkich tych kart, głównie dlatego, że gwarantował natychmiastową dyskwalifikację.
4, rydwan
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
W ostatniej kolejce właściwie przygotowany był na najgorszy scenariusz – co prawda nie odpadał w ten sposób z gry, ale z pewnością tracił życie. A jednak… w życiu nie było nic pewnego. Uniósł wysoko brwi w geście zaskoczenia, kiedy nagle eksplodowała jedna z talii kart, ale o dziwo, nie ta należąca do niego, ale do Angela. Przez dłuższą chwilę próbował ogarnąć, co się właściwie wydarzyło. Podobnie do Cassiusa miał wrażenie, że umknęła mu jakaś ważna zasada durnia. Czyżby czas też miał w tej grze znaczenie? Nie miał zielonego pojęcia, ale po totalnej porażce Gryfona stwierdził, że będzie się jeszcze bardziej pilnował. Nie mógł jednak narzekać, bo dzięki temu, że Price odpadł, nie odczuwał nawet negatywnych efektów swojej karty, a co więcej – nadal miał trzy życia. Nie wdawał się w rozmowy z młodym Swansea, zdając sobie sprawę z tego, że jego przeciwnik również niespecjalnie się do tego garnął. Może to i lepiej, dzięki temu mógł intensywniej skoncentrować się na samej rozgrywce. Wreszcie sięgnął więc kolejną kartę, licząc na to że i tym razem uda mu się zwyciężyć.
7 - RYDWAN - Nagle obok ciebie wyłania się mglisty pegaz, wyglądający bardziej niczym patronus. Ten jednak łapie cię, przerzuca przez swój grzbiet i zabiera Cię na najbliższą wieżę, by tam Cię porzucić. Odpadasz z gry.
Podsumowanie: • Cassius ★ ★ ★ • Angel ★ ★ ★ • Matthew ★ ★ ★ Kolorem zielonym oznaczono pozostałe życia.
Grę wygrywa @Matthew C. Gallagher. Gratuluję i dziękuję wszystkim za terminowe odpisywanie
List od Anunnakiego był dla niej zaskoczeniem. Nie spodziewała się kontaktu ze strony ślizgona w tak krótkim czasie. Trafił na paskudny okres. Ten nieszczęsny obserwator zrujnował absolutnie wszystko, utrudniając zalążki jej planów, które mogłyby wejść w życie. Ku radości rodziców sekret przestał nim być, a sama Lanceleyówna chodziła wściekła, jak osa. Oczywiście gra pozorów, fasada kłamstwa i perfekcji nie została naruszona. Pomijając jednak wzmiankę o Cortezie, to zaskakujące były informacje na temat Holdena. To też miało nigdy nie ujrzeć światła dziennego, a teraz czuła się naga przed całą szkołą. Każde kolejne gratulacje sprawiały, że przechodziła ją nieprzyjemna fala dreszczy i niechęci. Westchnęła, patrząc na zegarek i wyszła z sypialni, kierując się do salonu wspólnego, gdzie umówiona była z Pazuzu. Zmierzyła go wzrokiem, gdy dostrzegła siedzącą w fotelu sylwetkę nienagannie ubranego i eleganckiego młodzieńca w czerni. Krzyżując ręce na piersiach, opuszkami palców zahaczyła o materiał na ramionach, czując pod skórą jego fakturę. Karmelowe ślepia otoczone wachlarzem kruczoczarnych rzęs bezwstydnie przesunęły po jego twarzy, a spomiędzy warg maźniętych karminową szminką uciekło westchnięcie. Obiecała. Łudziła się, że może nie będzie tak źle. Szybka kawa, a ona na chwilę, chociaż będzie mogła się wyciszyć. Był do tego idealnym towarzystwem. - Punktualny. To dobrze, możemy iść przed czasem. Gotowy?- rzuciła z zaczepnym uśmiechem na przywitanie, na chwilę zawieszając wzrok na trzymanych przez niego pudełkach. Dwa różne rozmiary, dwa różne kształty. Nie była jednak wścibska, więc zwyczajnie pozwoliła mu na chwilowe przejęcie kontroli i grzecznie ruszyła za nim. Nie miała pojęcia, co wymyślił i czego właściwie się po nim spodziewać. Był tajemniczym człowiekiem o złowrogiej, ale jednocześnie silnej i spokojnej aurze. Przemierzając korytarz, niezbyt delektowali się konwersacją i dopiero po przekroczeniu progu jednej z tajemniczych sal w zamku, zrobiło się jakoś przyjemniej. Drzwi się za nimi zamknęły, a rudzielec wszedł w głąb izby, rozglądając się z zaciekawieniem. Prawda była taka, że nigdy wcześniej tu nie była. Rozluźniła dłonie, poprawiając wcześniej tkwiący na jednym z palców pierścionek, aby unieść je do góry i zacieśnić czarną wstążkę we włosach, która podtrzymywała gęste pukle w uścisku, nadając im formę wysokiej kity. Kilka kosmyków uciekło luzem, łaskocząc odkrytą szyję i ramiona, kontrastując z alabastrową karnacją skóry Nessy. W uszach miała kolczyki z perły, które w dobrej wierze podarowała jej kiedyś babka, bo uznawała, że nie ma nic elegantszego dla kobiet z dobrych domów. A ona niedawno odkryła je na nowo. Jej kroki rozniosły się echem, delikatny obcas stukał w drewnianą, starą podłogę. Pełno było tu drewnianych blatów ze stojącymi na nich pucharami, jednak gdy zajrzała do jednego z nich, wnętrze okazało się puste. Przeszła wzdłuż ściany, stając przy oknie i opierając się biodrami o parapet, spojrzała na niego z ciekawością. - Zdradzisz mi swój misterny plan, czy mam zgadywać? - zapytała w końcu, unosząc na chwilę brew. Nie brzmiała niemiło — wręcz przeciwnie, emanowała spokojem i dystansem, doskonale wczuła się w swoją życiową rolę. Ktoś, kto studentkę jednak dobrze znał i obserwował, mógł wyczytać w niej wewnętrzne poirytowanie, złość na wszystko dookoła, chociaż dla obcych było to niezauważalne. Tłumione tak długo emocje czy myśli, resztki dawnej siebie okazjonalnie już tylko próbowały dojść do głosu i rozbić iluzję, nad którą tak ciężko pracowała. Intuicja mówiła jej, że towarzyszący jej mężczyzna nie jest kimś, kto powinien to dostrzec. Pokazywanie jakiejkolwiek słabości nie wydawało się dobrym rozwiązaniem, zresztą, była pomiędzy nimi jakaś dziwna iskra. Być może rywalizacji, być może czegoś innego, ale miała nieodparte wrażenie, że nawet dając złudną przewagę drugiemu, żadne z nich nie chciało czegoś przerwać. Odwróciła głowę w bok, patrząc na brudną szybę i malujący się za nią krajobraz. W sali panował półmrok oraz chłód. Nie wszystkie kandelabry były rozpalone, część z nich jedynie rzucała cienie powstałe od ich sylwetek. - Dostałeś dobrą ocenę z tej pracy domowej? Zapytała jeszcze, nawiązując do ich wcześniejszego spotkania i właśnie wtedy w jej uszach rozbrzmiało wspomnienie jego głosu, dźwięk tej dziwnej propozycji, obietnicy, zachęty.
Ostatnio zmieniony przez Nessa M. Lanceley dnia Czw Lut 13 2020, 00:33, w całości zmieniany 1 raz
Jak wiele zależy od zachcianki. To pozwalało mu nie trzymać się schematu. Przy każdym obejmować inną strategię, by odpowiednio dopasować się do charakteru. Wyciągać tylko to, co go interesowało i dopiero wtedy, kiedy miał na to ochotę. Zawsze miał Nessę za dość wartościowy egzemplarz, ale nigdy nie przystanął, by lepiej jej się przyjrzeć, chyba niepotrzebnie pomijając ją przez nadane jej etykiety. Dopiero ta iskra w zaciszu biblioteki roznieciła płomień jego zainteresowania, który jednak zaczął słabnąć, gdy tylko stracił ją z oczu na dłuższy moment. Zamierzał upomnieć się o wspólną kawę, ale w odpowiednim dla siebie momencie, by ugrać wtedy przy okazji coś więcej. Najbardziej ekscytujące w planach jest jednak to, że lubią się zmieniać. Płomyczek zainteresowania wybuchł gwałtownie, podsycony wpisem obserwatora, który przypomniał mu o tym cieniu niepewności na twarzy Nessy. Biedna łania. Uciekła z sideł, ale rana pozostała. Dumnie kroczy przed siebie, wymija kolejne pułapki, ignorując ból. Rodzice zarzucili na nią sieć, a ona wciąż próbowała brnąć dalej, udając, że nadal jest wolna. Urocze. Uśmiechnął się i wstał, gdy tylko ją zobaczył, bo tego wymagała etykieta, ale przepuszczając ją w drzwiach, za chwilę ledwo muskając jej plecy dłonią, by nakierować ją w odpowiednią stronę, zerknął od razu na drobne palce, by spojrzeć czy faktycznie tam jest - Pierścień. Jej obroża. A jednak bez smyczy, bo przecież wciąż kroczyła dumnie, swobodnie, własną ścieżką. Cortez nie miał nad nią władzy, a przynajmniej tak śmiał przypuszczać. Może właściwiej byłoby powiedzie, że... na to liczył? Na ich spotkanie nie mógł wybrać żadnej kawiarni. Zabrałoby mu to poczucie kontroli, ale również potencjalną możliwość wykorzystania hipnozy. Już wtedy czuł, że chciałby to zrobić. Zobaczyć jak duże, karmelowe oczy zachodzą mgłą, potulnieją zupełnie pod wpływem ciepłych szeptów czy stanowczych pomruków. Nie był w stanie się powstrzymać i rzucił przynętę, obietnicę błogiej niewiedzy. Teraz pozostało czekać, aż Pani Prefekt sama wejdzie w pułapkę. - Nie ma planu, Nesso - odpowiedział, wyjmując różdżkę, by przysunąć w jej stronę drobny stolik i dwa krzesła. - Jest za to propozycja- dodał zaraz, by niby to przypadkiem przypomnieć jej o jego pożegnalnych słowach. - Jedna duża. Jedna średnia. I wiele drobnych - doprecyzował, ściszając niski głos, by podświadomie skusić ją do większego skupienia na jego słowach, a zarazem zaznaczyć, że da jej duże pole do podejmowania decyzji podczas dzisiejszego spotkania. Przesunął wzrokiem po bladej skórze wyeksponowanej szyi, by musnąć spojrzeniem czerwone wargi i kilka zagubionych miedzianych kosmyków, po czym odwrócił się w stronę blatu z pustymi pucharami. - Może transmutujesz krzesła na coś bardziej... godnego? - zaproponował przez ramię, podając pierwszą z drobnych propozycji, z konieczności eksponując nieco surowy profil, myślami wciąż przy tym, że jej szyja przywodzi na myśl greckie rzeźby. Biel przypomina o chłodzie i twardości materiału, a jednak kunszt wykonania obiecuje miękkość i sprężystość mięśni. Dysonans poznawczy kuszący do sprawdzenia czy zaciskane na niej palce zatopiłyby się w niej, pozostawiając czerwone pręgi czy napotkałyby opór nie do pokonania. Zmarszczył brwi, by odegnać od siebie wizję kruszonego w dłoniach gipsu i odłożył niesione przez siebie pudełka na drewniany blat, by cierpliwie poczekały za kulisami na swoje pięć minut. W pierwszej kolejności, na próbę, w niskim, szerokim pucharze wyczarował czarną kawę, myśląc o swojej ulubionej - włoskiej, intensywnej w smaku z gorzką nutą orzechów, bez nawet najdelikatniejszego posmaku kwaskowatości. Nieufnie spojrzał w czarną toń, wynurzającą się spod kremowoulotnej pianki stworzonej przez bezczelne wtargnięcie atomów powietrza między mniej asertywne atomy kawy, ale gdy tylko poczuł znajomy, przyjemny zapach, uśmiechnął się jednym kącikiem ust z satysfakcji. Postukał różdżką w jeden z wyższych pucharów, kontrolując proporcje pojawiających się tam płynów: Smolista czerń gorzkiej kawy, ciepły brąz piekielnie słodkiej czekolady, bursztynowozłoty strumień whisky i niknąca w tym wszystkim niewinna biel mleka, którą dużo śmielej reprezentuje korona z bitej śmietany, przyprószona obficie orzechowym pyłem. Bomba kaloryczna, na którą sam by się nie zdecydował, jednak komuś tak drobnemu jak Nessa - z pewnością nie zaszkodzi. Stuknął różdżką w oba puchary, zawieszając je stabilnie w powietrzu, ani myśląc podać je ręcznie. Mógł jednorazowo zabawić się w baristę, to było w swojej kreatywności nawet ciekawe przeżycie, ale ani śni robić za kelnera. Odwrócił się, przesuwając czujnym spojrzeniem po sylwetce dziewczyny, doszukując się w jej postawie niewerbalnych komunikatów. - Daj spokój, Ness - mruknął leniwie, kontrolując swoją mimikę, by uśmiechnąć się do niej cieplej i zrobił krok w jej stronę, a lewitujące za nim puchary przesunęły się gładko i subtelnie, by nie uronić ani kropli. - Chyba nie sądzisz, że cokolwiek, co jest efektem naszej współpracy, miałoby nie być godne pochwały? - spytał, unosząc nieco zaciekawioną brew, po chwili od niechcenia przesuwając wzrokiem po wyeksponowanych perłach, mimowolnie szacując ich wartość w myślach. Wiedziony ciekawością przysunął się do niej nieco bliżej, w prawej dłoni wciąż pewnie trzymając różdżkę, podtrzymującą zaklęcie, lewą wędrując bez zawahania, ale spokojnie do jej ucha. Palcem wskazującym przesunął po tyle płatka, by unieść perłę w stronę światła, pozwalając promieniom zatańczyć w refleksach, resztę palców opierając zaledwie tylko opuszkami na jej szyi. Poczuł chłodną skórę uginającą się miękko pod jego własnym ciepłem i nieśmiały rytm serca na najmniejszym z opuszków. A jednak miękka. - Piękne - szepnął na granicy pomruku, przenosząc wzrok z błysku pereł na błysk karmelu tęczówek Nessy i tym razem nie kryła się za tym żadna gra, a szczery komplement. Miał słabość do wyrafinowanej klasyki i choć sam nie nosił żadnej biżuterii, tak kupował ją dość często, zazwyczaj z myślą o swojej młodszej siostrze. - Początek drugiej połowy dwudziestego wieku - dodał, cofając powolnie dłoń, powstrzymując się od dodania szacowanej wartości.
Wbrew pozorom powtarzanie schematów było bezpieczne. Ludzie podążali znaną sobie ścieżką, osiągając podobne efekty — niekiedy lepsze, rzadko gorsze. Zgodziłaby się z Pazuzu, że do każdego potrzeba było indywidualnego podejścia, chociaż nigdy nie miała tak niecnych i paskudnych zamiarów, jak on. Oceniała i katalogowała ludzi jak każdy inny, jednak w znacznie łagodniejszych i bardziej uogólnionych kryteriach, niż on. Obydwoje o tym jednak nie wiedzieli. Traktowali się grzecznie i z szacunkiem, prowadząc podstawowe konwersacje na lekcjach lub w pokoju wspólnym. Jedno nie chciało niczego od drugiego, pozostając na bezpiecznych ziemiach obojętności. Musiała jednak przyznać, że spotkanie przy pracy domowej z eliksirów wzbudziło jej zainteresowanie, a rzucone przez niego, pozornie przypadkowe słowa, często wracały echem do jej głowy, rozbrzmiewając charakterystycznym dla niego pomrukiem. Straszne, jeszcze tego było jej potrzeba przy ostatnich wydarzeniach. Lanceley była jednak słowną kobietą i obiecaną kawę zamierzała mu podarować, zastanawiając się właściwie, jak po czasie będzie wyglądało ich spotkanie. Wrócą do tego, na czym skończyli, czy rozpoczną od nowa grę z całkiem innym scenariuszem? Trudno było wyprzeć jej wrażenie tej iskry rywalizacji, niemej walki o kontrolę. Spoglądając na jego twarz, nie mogła podejrzewać jakie myśli krążą po głowie, skryte za maską uprzejmości. Nie miała pojęcia, co wymyślił, więc chcąc czy nie, musiała grzecznie podążać za jego wskazówkami, muśnięcia pleców nawet nie czując, a spojrzenia na dłoń nie dostrzegając. Oczywiście, że nie nosiła tego przeklętego pierścionka — chociaż teraz już powinna, skoro cały świat dowiedział się z szubrawca. Faktycznie, była zbyt dumna i niezależna, aby dać się podporządkować nawet takiemu czarnoksiężnikowi, jakim był Aleksander. Ich relacja bywała zwykle przyjacielska, ostatnio jednak zyskując na dystansie, napięciu i złości. Bo była na niego wściekła i miał szczęście, że znów gdzieś przepadł, nie pałętał się korytarzami. Tylko głupiec sądził, że perfekcyjna prefekt była równie perfekcyjnym partnerem. Była okropna, wymagająca, trudna, uparta, chciała kontrolować i żyć wedle swojego planu. Samą siebie by trzasnęła Avadą, gdyby miała się użerać. Oczywiście plan uległ zmianie, naciskany przez presję rodziny oraz nazwiska, chorobę ojca. Złota klatka wydawała się coraz ciaśniejsza, a fasada, zbroja chroniąca jej wątpliwości i słabości coraz grubsza. Musiała się po prostu dostawać. Wszystko było w porządku, bo nie było przecież rzeczy, z która Nessa nie mogła sobie poradzić i która by ją powaliła. Sala pełna kielichów wywołała na jej ustach krótki uśmiech, grymas ciekawości. Na dźwięk własnego imienia, skierowała na niego wzrok, oczekując nieoczekiwanego. Bo czego innego mogła po Anunnakim? Wzruszyła tylko ramionami, ruchem głowy przesuwając rudą kitę na plecach. - Spontaniczność? W jakiś sposób zawsze gryzło mi się z Tobą to słowo, Pazuzu. - westchnęła ze szczerością, posyłając mu krótkie, bezpośrednie spojrzenie, aby spomiędzy warg uciekło jej ciche "hmm" na słowo "propozycja". Nie było widać, jednak przez umysł ślizgonki zaczęło przelatywać tysiące podejrzeć i możliwych scenariuszy, bo nie była w stanie wybrać tej, przy której mogłaby zaznaczyć kropkę, że jest tą najbardziej prawdopodobną. - Kontynuuj. Propozycje z Twojej strony z pewnością muszą być ciekawe. Kiwnęła głową, odsuwając się od zimnej ściany i parapetu. Zrobiła kilka kroków w jego stronę, wyjmując różdżkę z tylnej kieszeni spódnicy. Zacisnęła palce na zdobionym jajami żmijoptaka kiju, wykonując odpowiedni gest dłoni i niewerbalnie rzucając zaklęcie na jedno krzesło, później na drugie. Pod wpływem czaru mebel zawirował, przekształcając się całkiem i zmieniając rozmiary. Dwa miękkie, duże fotele o obiciu z weluru i z dodatkową poduszką tkwiły blisko siebie, delikatnie skierowane oparciami ku sobie. Podeszła do nich, przesuwając dłonią po podłokietniku, sprawdzając palcami, czy jest dostatecznie przyjemny w dotyku, okrążając go i przyglądając się badawczo swojemu dziełu. Obydwa były czarne. Czy takie było jej wyobrażenie? Czując na sobie spojrzenie ślizgona i ona nie omieszkała posłać swojego w jego kierunku. Powoli przesunęła po jego sylwetce, nieco dłużej przyglądając się szerokim ramionom oraz jabłku adama, by w ostateczności na chwilę zagłębić się w jego tęczówkach. Było w nich coś dziwnego, nienazwanego. Zupełnie jakby tworzył fasady jak ona. Pojedyncza myśl jednak szybko umknęła w jej wewnętrznym chaosie, a dziewczyna usiadła na jednym z foteli, łapiąc głębszy oddech. Obserwowała go, odkładając różdżkę na stojący przy meblach stolik, zakładając nogę na nogę. Miał przyjemną dla oka sylwetkę, byłby świetnym pracownikiem baru, jednak posada ta z pewnością była poniżej jego godności. Ich ród miał w sobie olbrzymie dozy elegancji i szyku na tle pozostałych wielkich nazwisk. Na myśl o barze, sama powróciła wspomnieniami do swoich dni w Oasis, gdzie nauczyła się przygotowywać drinki, co z pewnością miało wpływ na zbyt duże zaangażowanie w testowanie smaku whiskey. Najlepiej z barku ojca, miał olbrzymi wybór alkoholi, które często otrzymywał jako prezent od zadowolonych z instrumentu klientów. Uśmiechnęła się na jego słowa całkiem naturalnie, zgarniając rudy, kontrastujący ze skórą kosmyk za ucho. - Nie miałeś prawa dostać nic innego jak Wybitny, to prawda. Zaskakująco przyjemnie z Tobą współpracować przy pracach domowych. - odparła pewnym siebie głosem, siląc się na głośny komplement w stronę towarzysza. Nie chodziło o to, aby się podlizać - Nessa była wyjątkowo bezpośrednią i szczerą dziewczyną, kiedy nie musiała tworzyć pozorów i dźwigać na barkach całej swojej rodziny i myśli o Cortezie. Nachylił się do niej, zmniejszając dystans. Przyglądał się kolczykom. Niewiele osób wiedziało, ale studentka miała ukończony kurs jubilerski i w ramach własnych przyjemności, często przerabiała lub tworzyła od podstaw tworzone przez siebie komplety. Perły jednak tym razem były pamiątką, osadzoną w białym złocie. Skromną, ponadczasową. W nozdrzach zatańczyła jej jabłkowa nuta, mieszana z cytryną i... cynamonem? Uniosła na chwilę brew, mimowolnie uśmiechając się pod nosem, aczkolwiek nie przeszkadzając mu w oglądaniu dodatku. Przecież o to tylko chodziło. Ciepło jego dłoni kontrastowało z zimną, bladą szyją. Była spokojna, bo przecież co mógł jej zrobić? - Czyżby cenił sobie biżuterię? Masz wprawione oko. -zauważyła, delikatnie przekręcając głowę w jego stronę i odwzajemniając bezpośrednie spojrzenie. Brązowe ślepia znów nabrały innego błysku, spoglądały w inny sposób. Jak bogaty miał ich wachlarz? Kiwnęła głową, zgadzając się z jego słowami. - Doskonale łączą się z białym złotem. Nie są tak wulgarne, jak z żółtym. Przesunęła spojrzenie z jego oczu na cofającą się dłoń, wygodniej zapadając się w fotelu.
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
Dziś kompletnie nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Tori nie chciał przeszkadzać, bo dobrze wiedział, że potrzebuję również trochę czasu dla siebie, a nie żeby cały czas truł jej tyłek, żeby coś z nim porobiła. Chociaż po ostatniej rozmowie trochę był zmieszany, bo ta rozmowa trochę była dziwna. Niby miało wyjść śmiesznie, ale weszli na bardzo ważne dla nich sprawy. Nawet te sercowe, które trochę go przeraziły, bo o czym miałby z nią porozmawiać. Po spędzeniu kilku godzin w samotności stwierdził, że jednak będzie musiał powiedzieć jej prawdę niż będzie na to za późno. Bo później gdzie będzie szukał winnego i jak to będzie mógł rozwiązać. Nie mógłby sobie spojrzeć w twarzy gdyby był świadomy, że przez jego milczenie dziewczyna była smutna i przygnębiona. Wiedział, że raczej to do Tori nie pasowało, ale przecież tutaj chodzi o coś większego, tak? Nie zawsze była uśmiechnięta od ucha do ucha czasami potrafiła porozmawiać z nim o bardzo poważnych sprawach i naprawdę była w stanie mu w nich pomóc. Niby przekonywała go, że są tylko przyjaciółmi, jednakże nie dawało mu to spokoju. Miał zabrać się za czytanie książki, ale zwyczajnie nie mógł się skupić, cały czas o tym myśląc. Dlatego postanowił przejść się trochę po lochach gdzie natrafił na Salę Łasuchów. Co prawda był tutaj kilka razy w końcu w lochach zbyt dużo lokalizacji nie było więc bardzo łatwo było ją znaleźć. Ponoć jest jakieś zaklęcie, czy powiedzenie dzięki któremu odkrywa się tutaj coś, jednakże nigdy nie miał okazji tego sprawdzić. Lubił słodkie rzeczy więc pewnie by się z tego bardzo ucieszył, ale nie był specjalnie jakiś łasuchem, który bez cukierka nie przeżyje.
Ntanda A. Rufaro
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : Blizny na wnętrzach dłoni, stwardniałe opuszki, tatuaż na plecach.
Tan nie był szczególnym łasuchem - wręcz przeciwnie. Gustował raczej w słonych przekąskach. Zdarza się jednak tak od czasu do czasu, że nawet ktoś stroniący od słodyczy miał ochotę na trochę cukru. Początkowo planował wybrać się do Miodowego Królestwa, ale po dokładnym przemyśleniu sprawy uznał, że szkoda marnować czas na wyprawę o Hogsmeade, gdy ma się świadomość istnienia "Sali Łasuchów". Dlatego też ubrał na siebie swoją nienagannie wyprasowaną odpowiednim zaklęciem koszulę (czarną z podwiniętymi do połowy przedramion rękawami), poprawił włosy by układały się w idealnie symetryczne, krótkie kędziorki i zadowolony z efektu wyszedł z dormitorium, by wolnym krokiem i nie zwracając po drodze na nikogo uwagi, udać się zaledwie kilka kroków dalej. Otworzył drzwi krzywiąc się lekko gdy te zaskrzypiały dając znać, że nikt już dawno o nie nie zadbał. Czasem miał wrażenie, że zamek się sypie i w którymś momencie się rozpadnie - z uczniami w środku. Gdy uniósł wzrok znad zawiasów zauważył, że nie jest w pomieszczeniu sam. Z daleka zauważył jasne, bardzo charakterystyczne loczki. Jak on się nazywał... Nie mógł sobie przypomnieć. W sumie, nie musiał. Gdzieś to było z tyłu jego głowy, ale póki nie nawiążą kontaktu nie wydawało mu się to szczególnie istotne. Ani cześć, ani pocałuj mnie w dupę - niemal zupełni ignorując Puchona podszedł do szafki i wyjął z tylnej kieszeni swoją różdżkę. Zapukał trzykrotnie w regał wypowiadając odpowiednie zaklęcie, a wtedy ten zapełnił się po brzegi smakołykami. Zaczął się rozglądać, ale od kolorów aż mieniło mu się w oczach. To było gorsze niż mugolskie stroboskopy. - Widzisz gdzieś żelki? - Odezwał się do niego, bo czegoś potrzebował. Mimo to jednak się odezwał, a to dawało pretekst do rozmowy. Z którego miał nadzieję, że Adrian nie skorzysta.
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
Szkoła miała bardzo wiele pomieszczeń dlatego wcale go nie dziwiło, że jest dużo wolnych od wszelakich przechodniów. Wiele opuszczonych klas w których uczniowie się migdalili. Sam szukając spokoju nie raz wpadł na całującą się parę. A przecież jest takie łatwe zaklęcie, żeby nikt nie wszedł do środka, albo musiałby się nieco postarać, a dla niektórych to za duży wysiłek. Tutaj również nie spodziewał się kompletnie nikogo. Ale nigdy nie miał szczęścia do swoich ulubionych miejsc. Jak nie Max to ktoś inny przerywał mu wielkie milczenie. Jednakże dzisiaj nie przyszedł tutaj żeby być sam, bo przecież nie miał ze sobą swoich książek, które zazwyczaj zabierał ze sobą, więc nikt mu dziś z pewnością nie przeszkodzi. Wybrał się tutaj jedynie po to, żeby zabić czas i oderwać się od gnębiących go myśli. Był już wieczór dlatego nie miał zamiaru wybierać się gdzieś dalej, bo i tak nie miał żadnego określonego celu, żeby to uczynić. Nim się obejrzał poczuł lekki powiew wiatru, oraz odgłos skrzypiących drzwi. Ktoś tutaj wszedł, miał jedynie nadzieję, że to nie był żaden nauczyciel. Ale tak naprawdę nic mu nie mogli zrobić, bo nie było jeszcze ciszy nocnej i bez problemów mógł poruszać się po szkole. Więc o to był spokojny. Bez żadnego gadania patrzył na ślizgona, który tutaj wszedł. Jakby go kompletnie nie widząc podszedł do szafki. Ten obserwował jego ruchy jakby był w nim zahipnotyzowany. No tak... Miał ochotę puknąć się w czoło, ale postanowił że będzie zachowywał się na pozór normalnie przy nim. - Widzę, tu są. - powiedział i zabrał mu je sprzed nosa, jednakże zaraz na to miejsce pojawiły się kolejne więc nie było żadnego problemu. - Szczerze to każdego się tutaj spodziewałem ale nie Ciebie drogi Ntanda. - mruknął. Miał nadzieję, że nie pomylił sobie jego imienia. Znaczy dobrze wiedział jak się do niego zwracają, bo kojarzył go dość dobrze jednakże jego imię było na tyle trudne, że zwyczajnie mógł pominąć jakąś litere przez to całkowicie mogło zmienić znaczenie imienia.
Ntanda A. Rufaro
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : Blizny na wnętrzach dłoni, stwardniałe opuszki, tatuaż na plecach.
On natomiast prawie zawsze był sam. Nie łaknął kontaktu z ludźmi aż tak rozpaczliwie, żeby nie móc odnaleźć się w dni, gdy jego znajomi zajęci byli swoimi sprawami. Potrafił sobie zorganizować czas i najczęściej robił to na jeden sposób - ubierał dres i wychodził pobiegać. Czuł się w nim cholernie niekomfortowo, ale tylko ten strój nadawał się do skakania po ławkach, drzewach, budynkach i wszystkich ryzykownych sztuczek z tym związanych. Od tego typu zajęć bez przerwy miał poranione dłonie (na szczęście na terenie szkoły mógł szybko temu zaradzić odpowiednim zaklęciem) i od lat już niezbyt miękkie opuszki palców. Gdyby nie fakt, że nie ukrywał tego iż pochodzi z bogatej rodziny, to spokojnie mógłby mówić, że para się ciężką fizyczną pracą. Czuł na sobie wzrok Puchona, który sprawiał, że czuł się dziwnie nieswojo. -Dzię... - Żelki świsnęły mu przed twarzą trafiając do ręki blondynka. Aha... Okej. Gdy powietrze zamigotało i pojawiły się kolejne sięgnął po nie i otworzył opakowanie przykładając do nich nos. Wziął jednego do ust, a potem odłożył słoik ewidentnie szukając innego smaku. Były nieidealne. On szukał czegoś bardziej kwaśnego, może z jakimś sokiem w środku. A jednak, skorzystał pretekstu. Natomiast zaskoczył go tym, że wypowiedział jego pełne imię i to poprawnie. Skupił więc na niego swoje spojrzenie przez chwilę nic nie mówiąc. Ciekawe... -Czekałeś na kogoś innego? - Spytał nie koniecznie w celach towarzyskich. Tan miał w zwyczaju badać ludzi i ich reakcje, zadawać pytania na które oczekiwał określonej odpowiedzi choć wydawały się być zupełnie zwyczajne. I nigdy nie było wiadomo co dokładnie sobie o danych odpowiedziach myśli.
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
To na pewno mogło ich łączyć. Adrian również nigdy nie łaknął towarzystwa. Byli to byli, ale nigdy by się nie pchał na siłę. Zazwyczaj spędzał czas sam ale od jakiegoś czasu tak jakby inni go kontrolowali i zawsze ktoś się koło niego pojawia. No nie żeby jakoś to przeżywał, bo nawet mu się to zaczynało podobać, jednakże to odbiegało od jego normalności. Nawet nie miał czasu żeby poczytać, a to tak jakby mu odebrano duszę. Ale miał przyjaciół i musiał też o nich dbać, tak? Jak Tori napisze to Adrian zawsze rzuca wszystko i idzie do niej, żeby spędzić z nią trochę czasu. Widział grymas na twarzy ślizgona, pewnie mu zapach żelków nie odpowiadał dlatego prychnął teatralnie i pewnie dobrze to zauważył. Ale miał nadzieję, że jakoś specjalnie nie weźmie tego do siebie. Adrian nigdy nie był wybredny więc nieco go irytowało jak ktoś kręcił nosem. Ale owszem, każdy ma prawo do swojego zdania. A więc jednak jego imię wypowiedział dobrze, ulżyło mu. - Nie, nie spodziewałem się tutaj nikogo innego niż Ciebie... Bo jak widzisz nikogo więcej tutaj nie ma. - mruknął. Nie znał dobrze ślizgona, ale czuł że mógłby, a nawet chciałby poznać go nieco lepiej. Dopiero teraz otworzył żelki i przejrzał wzrokiem ciekawe smaki. Szczerze powiedziawszy to nie miał okazji ich często jadać, dlatego miał wielki dylemat. Miał nadzieję, że nie trafi na jakieś, które spowodują, że będzie musiał je wypluć. Jednakże wziął jedne z nich i wsadził do buzi. Jednakże chwilę zajęło zanim zaczął żuć, żeby określić czy dany smak będzie mu odpowiadał. Ale tak. Był całkiem, całkiem. - A Ty? Nie miałeś nic innego do roboty jak przyjście tutaj? - zapytał podtrzymując rozmowę.
Ntanda A. Rufaro
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : Blizny na wnętrzach dłoni, stwardniałe opuszki, tatuaż na plecach.
Dbać należało przede wszystkim o siebie - takie było jego zdanie. Już od dzieciństwa był bardzo egocentryczny i choć zmieniło się to trochę gdy urodziła się jego mała siostra (i rodzice musieli skupić swoją uwagę przede wszystkim na niej ze względu na jej chorowitość), tak na swojej liście priorytetów zajmował pierwsze pięć miejsc. Potem była rodzina, dalej przyjaciele. Zwrócił uwagę na jego ciche prychnięcie, ale tego nie skomentował. No przecież nie będzie jadł niesmacznych żelków prawda? Jak się tak rzadko je słodycze, trzeba sobie dogodzić tym co najlepsze. -Nie spodziewałeś się tu mnie. I nikogo innego niż mnie. Uroczo się mieszasz - Stwierdził uśmiechając się tak delikatnie, że prawie niewidocznie. Nie miał problemu z tym, by nazwać faceta uroczym - tym bardziej, że nie przypominał napakowanych neandertalczyków, którzy na to słowo reagowali alergicznie. W końcu udało mu się dostrzec długie, tęczowe żelki posypane cukrem. To jest to czego szukał! Tym razem już zadowoleniem wyjął ze słoiczka jedną sztukę i włożył do ust. Dopiero kiedy były już puste odezwał się do niego ponownie. -Tu jest bliżej niż do Miodowego Królestwa. I zazwyczaj spokojnie - Odpowiedział rozglądając się za miejscem, w którym mógł by spocząć. Dostrzegając jakąś kanapkę podszedł do niej i usiadł, zakładając kostkę jednej nogi na kolano drugiej i ramię na oparcie. -Przypomnij mi, jak masz na imię? - Kolejne pytanie zadane nie z ciekawości, a w konkretnym celu. Sprawdzał, czy ten się obrazi, że nie pamięta tak podstawowej rzeczy.
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
On zawsze dbał o siebie, ale przede wszystkim o swoich przyjaciół. Wolałby sam zostać skrzywdzony niżeli któryś z jego przyjaciół. W końcu był puchonem, tak? Inaczej by nie mógł postąpić, tak został wychowany i taką miał naturę. Nic na to nie mógł poradzić. Był całkowitym przeciwieństwem swojego brata. Gdyby był w Hogwarcie pewnie by trafił do Slytherin, chociaż. Był wredny to fakt, ale jednak był inteligentnym facetem więc być może i Rowena by się nad nim zastanowiła. Zawsze go to dziwiło, że mimo iż był mądrym chłopakiem to niesamowicie wrednym. Z pewnością był bardzo specyficznym człowiekiem i wielu by zainteresował, ale na szczęście nie dostał tego co on i nie przeżyje tego co on. Więc był od niego uwolniony na całe życie. Nie miał najmniejszego zamiaru kontaktować się z nim. - Uroczo czy nie uroczo, ale jakoś się miewam. - mruknął do niego. Zauważył ten lekki uśmieszek, ale nie miał zamiaru na niego jakkolwiek reagować. Sam nie wiedział na ile mógł sobie pozwolić. Dobrze wiedział, że rozmawiał ze ślizgonem i z nimi trzeba delikatnie bo nie wiadomo na co ich stać, a Adrian nie miał zamiaru robić sobie wrogów w szkole tym bardziej, że Tan od samego początku mu się podobał. Być specyficzny, inny niż pozostali uczniowie więc od razu go zaintrygował. Ale czy ktoś o tym musiał wiedzieć? - No i w Miodowym Królestwie trzeba zapłacić. - powiedział. Dobrze wiedział o czym mówi, bo mu się nie przelewało. Nie stać go było na kupienie sobie tego na co miał ochotę. Ale wcale mu to nie przeszkadzało, przecież pieniądze to nie wszystko, a Adrian był osobą, która nigdy ich nie brał pod uwagę. - Adrian. - przypomnij. Więc jednak coś ślizgonowi świergotało w głowie. Sam nie wiedząc co teraz zrobić z tym co miał w dłoni wylądował na kanapie obok niego. Chyba go nie wyprosi. Poza tym był w sali przed nim więc nie miał najmniejszego zamiaru opuszczać tego miejsca.
Ntanda A. Rufaro
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : Blizny na wnętrzach dłoni, stwardniałe opuszki, tatuaż na plecach.
Jeśli przynależność do domów określała to, jak powinien się człowiek zachowywać, tym bardziej on miał potwierdzenie dla swojego podejścia. Choć zauważał niejednokrotnie, że ludzie z jego domu potrafią być żałośni (na przykład jeden rok młodszy dzieciak, który chyba za cel powziął sobie przespać się z całą szkołą). Stąd wiedział, że nie ma reguły. Mógł znaleźć zarówno wrednego Puchona, jak i do zrzygania miłego ślizgona w repertuarze ludzi uczących się w Hogwarcie. No proszę. Loczek dostał komplement i się nie zarumienił. Spodziewał się raczej, że jego twarz cała pokryje się czerwienią, a tymczasem ten wydawał się niezbyt przejęty. Cóż, był na prawdę ładnym chłopakiem, może słyszał to już na tyle często, że zdążył się przyzwyczaić? -Za wszystko co najlepsze zazwyczaj trzeba tak czy inaczej zapłacić - Stwierdził będąc w skrajnie innej sytuacji niż on. Dostawał czego chciał. Zawsze. Od małego. Nie rozumiał jak to jest nie móc sobie czegoś kupić, choć domyślał się, że jest to nieprzyjemne uczucie. -Adrian - Powtórzył jego imię, które zabrzmiało dość dźwięcznie w jego ustach -Polak? - Spytał wydając się być nim z sekundy na sekundę trochę bardziej zainteresowany, przynajmniej dopóki jego reakcje mu odpowiadały. Nie zamierzał też go wyprosić z kanapy. Nawet nie zabrał ręki z oparcia, gdy ten chcąc czy nie miał ją za głową.
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
Tak. Ludzie się zmieniają i bez wątpienia wielu z uczniów na tym etapie nauki jakim są trafiliby do innych domów. Jako małe, jedenastoletnie dzieci to wszyscy są potulni i wystraszeni i tak naprawdę wybór domu to jest tylko to co przykazuje histori Hogwartu, ale to nie ma znaczenia w praktyce. Adrian nigdy się nad tym nie zastanawiał. Gdy przyjechał do Hogwartu i założyli mu na głowę Tiarę ta bez wahania wskazała jego aktualny dom. Wcale go to nie zdziwiło. Jako, że był w innej szkole miał spore pojęcie o tej. Przez trzy lata nauki wiele się dowiedział, doskonale znał wszystkie domy zanim przekroczył pierwszy raz próg Hogwartu. Nigdy tutaj nie chciał być. O wiele bardziej podobało mu się w poprzedniej szkole, ale los chciał, że musiał tutaj wylądować i to się raczej nie zmieni więc musiał się z tym pogodzić i brać to co jest, a nie zgrzytać zębami. Wiele razy słyszał takie słowa. Wszyscy jego przyjaciele zawsze potwierdzają go w świadomości, że jego włosy robią furorę. Jemu również one odpowiadały, chociaż miał już szesnaście lat, a nadal wyglądał jak taki mały dzieciak więc może najwyższa pora zmienić to po czym poznają go inni. Bardzo ciekawiła go reakcja przyjaciół pewnie bardzo się zdziwią, ale utrzymywanie takich włosów trochę czasu zajmowało. - Ano, pewnie tak, ale nie każdy ma to czego chce. - mruknął do niego. Czyżby szykowała się historia jego życia przedstawiana chłopakowi? Miał nadzieję, że nie będzie chciał tego słuchać, przynajmniej na takiego wyglądał, ale pozory mylą. - Polak? Nie. Pochodzę z Niemiec i tam się przez trzy lata uczyłem. - powiedział do niego i westchnął. Znowu wspomnienia? Być może, ale o wiele bardziej był zainteresowany ślizgonem niżeli jakiekolwiek wspominki.
Ntanda A. Rufaro
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : Blizny na wnętrzach dłoni, stwardniałe opuszki, tatuaż na plecach.
Hm... Gdyby tak się zastanowić, to on raczej by został w Slytherinie. Wpisywał się w cześć stereotypów związanych z tym domem jak ulał, a gdy w pierwszym dniu szkoły dobierano ich do odpowiednich domów, tiary nawet nie trzeba było położyć na jego głowie. Co zabawne, członkowie jego rodziny zaliczyli wszystkie domy. Bliźniaki, Ravenclaw. Najstarszy brat, Gryffindor. Ojciec Hufflepuff, matka Slytherin. Jego rodzina była tu od zawsze, nawet jeśli przez kolor skóry i swoje imię i nazwisko często uznawany był za ucznia z wymiany - przynajmniej na początku. Choć on to i tak nic. Jego rodzeństwo było znacznie ciemniejsze, a najmłodsza siostra praktycznie czarna jak noc. Jak dla Tana, miał 16 lat i wyglądał na ten wiek. Zresztą był też dość wysoki, choć było między nimi niecałe 10 centymetrów z tego, co zdążył zauważyć. Wzrost postarza, szczególnie gdy przekroczy się tą słynną granicę 180 cm, od której podobno zaczyna się być mężczyzną - przynajmniej według niektórych kobiet. -Czy ja wiem... Jak się wystarczająco starasz, to nie ma rzeczy niemożliwych - Odpowiedział mu mając ogromną nadzieję, że Puchon nie zacznie nagle biadolić nad swoim losem. Wówczas grzecznie powiedział by mu "Do widzenia" i opuścił pomieszczenie nie czekając na jego dalsze reakcje. Jeden czy dwa żelki i tak wystarczyły, żeby się zasłodził. Teraz siedział tu już tylko dla własnej rozrywki. I mógł w każdej chwili wyjść. -Yhym - Mruknął wydając się umiarkowanie tym zainteresowany. W głowie jednak w tamtym momencie przeglądał mapę świata by zorientować się mniej więcej o jakim kraju mowa. Nie miał pamięci do takich rzeczy. Udało mu się jednak umiejscowić Niemcy gdzieś w okolicach Francji. -Trzy lata to krótko - Dawał mu niteczki, za które mógł pociągnąć i się uzewnętrznić, a które mógł zignorować przechodząc na inny temat.
Adrian Von Neuhoff
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizna na nadgarstku po opaleniu papierosem. Długie do ramion kręcone blond włosy.
On nigdy nie żałował, że należał do Hufflepuff. Dla niego to był najlepszy dom w całym Hogwarcie. Był bardzo do niego przywiązany i uwielbiał ludzi którzy do nich dołączali. Miał bardzo dobre kontakty ze swoimi "braćmi'. Poza tym człowiek się również do tego przyzwyczaił i taka totalna zmiana pewnie nie wchodziłaby w grę. Adrian zresztą puściłby to mimo uszu. Przed przyjazdem do Hogwartu nie zależało mu gdzie tak naprawdę trafił, był za bardzo pochłonięty swoją rodziną, żeby taka drobnostka miała jakiekolwiek znaczenie. Jednakże po nauce w byłej szkole gdzie lekcje często przytaczały tę szkołę to wydawało mu się, że właśnie ten do którego trafił był dla niego najodpowiedniejszy. Nie wiedzieć czemu gdy przyłożono mu Tiarę do głowy ta rozmyślała również nad Slytherinem co mu kompletnie nie pasowało do niego. Ale po głębszym zastanowieniu Salazar przyjmował do siebie ludzi błyskotkiwych i z twardym umysłem, a Adrian często właśnie stwarzał takie wrażenie jakby wszystko było dla niego takie jasne i proste. Czy przeszkadzał mu kolor skóry chłopaka? Wcale. Był inny i to mu się w nim najbardziej podobało. Jednakże sam nie wiedział jak ta relacja się dalej potoczy, bo jeżeli Tan cały czas będzie tak się zachowywał, czyli będzie bardzo skryty i nie skory do przejęcie inicjatywy to będzie im ciężko cokolwiek razem osiągnąć. Ale na razie o tym kompletnie nie myślał, bo przecież nawet nie byli kumplami, a gdzie tu mowa o czymś więcej. - No może i masz rację... - od razu wspomniał mu się trening Quidditcha. Gdy tylko zaczął starać się, żeby było lepiej to kapitan potrafiła nawet otworzyć usta z zachwytu. - Owszem krótko, ale wystarczyło żeby się przyzwyczaić, a naprawdę ciężko jest odejść przyjaciół i swoich ulubionych miejsc. - powiedział. Bardzo dobrze wspominał szkołę, do tej pory korensponduje z pewną dziewczyną z którą bardzo dobrze się dogadywał. Ona natomiast mu bardzo zazdrościła tego, że mógł przenieść się do Hogwartu.
Ntanda A. Rufaro
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : Blizny na wnętrzach dłoni, stwardniałe opuszki, tatuaż na plecach.
Właściwie, to Tan miał wrażenie, że osoby trafiające do Hufflepuff miały jeden wspólny pierwiastek - nie pasowały nigdzie indziej. I zdawało mu się też, że rzadko cokolwiek osiągają. O ambicji ślizgonów, odwadze gryfonów i inteligencji krukonów aż się trąbiło. A borsuczki? Borsuczki pozostawały domem, do którego trafia każdy, kto nie jest wystarczająco charakterny by trafić gdzieś indziej. Miał jednak nadzieję, że pojawi się kiedyś Puchon, który w jakiś sposób go zaskoczy - może pokaże pazurki? Albo wzbudzi jego długofalową ciekawość? Zawsze było by to coś nowego. Na szczęście świat poszedł już tak do przodu, że nigdy nie spotkał się w Hogwarcie z rasizmem. Zresztą nie był jedynym ciemniejszym chłopakiem w całej szkole - o ile dobrze kojarzył był jeszcze choćby Silas, trochę starszy od niego. Nawet więc jeśli budził w ludziach emocje związane ze swoim kolorem skóry, to były one raczej pozytywne. To jedna z rzeczy, która na prawdę podobała mu się w tej szkole. Wśród mugolskich znajomych z dzieciństwa nie zawsze bycie innym było takie proste. Takich ludzi jednak już dawno pozbył się ze swojego życia. -Czego Ty byś chciał? Gdyby wszystko co uważasz za niemożliwe stało się możliwym - Spytał i było to chyba najdłuższe co dzisiaj powiedział. To już prawie normalny dialog! Kto by pomyślał, że w jakiś sposób zainteresują go myśli Adriana i postanowi wydobyć je na zewnątrz. Wszystkie niteczki łapał. Chłopak wyglądał na skrytego, a tak na prawdę była z niego niezła gaduła. Choć dla Tana chyba każdy był gadułą. -Więc dlaczego się przeniosłeś? - Skoro miał tam przyjaciół, to czemu nie zagrzał tam miejsca? Czemu nie ukończył szkoły? Gdyby był studentem, to rozumiałby chęć poznania nowego kraju - może i on po ukończeniu szkoły zacznie studia gdzie indziej. Jednak przeniósł się w trzeciej klasie, więc ciekawość świata tego nie tłumaczyła.