Cierpisz na brak weny? Nie potrafisz zrobić zadania domowego? Odwiedź Pokój Wielu Myśli! Żadna inna sala nie działa tak inspirująco jak ta tutaj - każdy wychodzi stąd z napisanym esejem, częścią książki, poematem lub po prostu z pomysłem. Wszędzie latają samopiszące pióra, a całe pomieszczenie zawalone jest książkami oraz pergaminami. Śmiało - zasiądź za jakimś biurkiem lub na kanapie i daj się ponieść swej muzie.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Niemalże natychmiastowo, kiedy to wchodzisz to pomieszczenia, zauważasz zbliżające się samopiszące pióro, które przeszywa powietrze. Co najgorsze - nie wygląda na to, aby zechciało w jakikolwiek sposób zahamować! Rzuć jeszcze raz kostką: nieparzysta - całe szczęście przedmiot zawraca w całkowicie innym kierunku, w wyniku czego możesz spokojnie rozejrzeć się po pomieszczeniu i zrobić to, po co tu przyszedłeś; parzysta - pióro nie zatrzymuje się! W pewnym momencie przecina skórę na Twoim ramieniu. Rana co prawda nie jest zbyt głęboka, ale na pewno piecze i nie należy do zbyt przyjemnych doświadczeń. Jeżeli masz pięć punktów z Magii Leczniczej, możesz samodzielnie uporać się z problemem. W przeciwnym przypadku poproś kolegów o pomoc albo udaj się do skrzydła szpitalnego (napisz posta).
2 - Twoje czujne oko zauważa pozostawione przez nieznanego ucznia notatki. Podchodzisz do jednego z biurek oraz zapoznajesz się z treścią. Okazuje się, że zostały one napisane ręką fascynata Czarnej Magii - kiedy chwytasz za pergamin, ten automatycznie zapala się niebieskimi płomieniami oraz rozsypuje na drobny mak! "Na szczęście" udało Ci się coś przeczytać i w związku z tym otrzymujesz jeden punkt do kuferka z tej dziedziny - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
3 - W pewnym momencie do akcji wkracza kałamarz wypełniony po wierzch atramentem, który zaczyna lewitować w powietrzu bez konkretnego powodu. Magia tego miejsca zdawała się zaskakiwać na swój własny, specyficzny sposób - nagle okazuje się, że przedmiot wpadł prosto na Ciebie, w wyniku masz poplamione ubrania! Granatowa plama ewidentnie zakłóca harmonię stroju - aby uporać się z problemem, chwyć za różdżkę i rzuć Chłoszczyść!
4 - Spostrzegasz bez większych problemów jedno z piór, które wydawało się w ogóle nie działać. Nic bardziej mylnego - kiedy jednak postanawiasz je dotknąć, okazuje się, że tylko wymagało delikatnego pchnięcia do działań! Co najdziwniejsze - przedmiot ewidentnie za Tobą krąży oraz bezustannie lata. No cóż - czy tego chcesz, czy też i nie, stałeś się nowym właścicielem Samopiszącego Pióra - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
5 - Żaden z przedmiotów nie chce się Ciebie słuchać - jakby w ogóle nie były podatne na Twoje myśli. Jakakolwiek interakcja kończy się ominięciem sylwetki przez latające pióra, w wyniku czego musisz własnoręcznie zapisywać jakiekolwiek notatki.
6 - Pióro, które postanowiło z Tobą współpracować, na pierwszy rzut oka nie sprawiało wrażenie wadliwego, lecz w istocie było... Mocno skrzywione. Zapisywało zdania z okropnymi błędami, wplatając między zdania parę przekleństw i słów bez kontekstu... Obyś się zorientował, że z takiej pracy nie będzie Wybitnego... I obyś jej nigdzie nie wysłał!
Autor
Wiadomość
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Korepetycje. Niech szlag jasny trafi tego, który jeszcze pamięta kiedy ostatnim razem Sharker bawił się w nauczanie. Nawet nie potrafił sobie przypomnieć czy w ogóle już to robił. Oczywiście nie brał pod uwagę tych chwil, które spędzał na strofowaniu Svensson. Wszak instrukcje na temat trzymania różdżki miał zarezerwowane tylko dla niej i szczerze powiedziawszy uważał, że raczej nikt inny ich nie potrzebuje. Być może miał niedługo zmienić swój sposób postrzegania uczniów przyjezdnych, zwłaszcza, że właśnie w tym momencie spotykał kolejnego z nich, który nie potrafił rzucić bardzo prostego i jak mu się zdawało elementarnego zaklęcia. Może powinien założyć niedzielną szkółkę dla swojej konkurencji? No wiecie, używając przy tym argumentu w stylu: „Bardzo byłbym zawiedziony, gdyby okazało się, że wygrałem z powodu waszej nieudolności”. To byłoby całkiem w jego stylu. Obelga połączona z wywyższaniem się… nie pasowała tylko ta chęć pomocy. To chyba znaczy, że się starzeje. Wysunął wolną dłoń w stronę głowy, niespecjalnie zdając sobie sprawę z tego, że to robi, po czym potargał włosy, które kilka godzin wcześniej z taką zaciekłością czesał i układał. Sam już zresztą nie wiedział czemu wciąż mu na tym zależy. Wszak już od dawna nie potrafił znaleźć w sobie tego, co jeszcze kilka tygodni wcześniej napędzało go do życia. Kryzys motywacji? Możliwe. Biedny ten Rekin, co? Cóż, może nawet Lavernowi mogłoby zrobić się go żal, jeśli tylko wiedział o jego problemach, gdyby nie fakt, że Ślizgon nie dawał mu absolutnie żadnych pretekstów do darzenia ewentualną sympatią. Był wszak zgorzkniały i zgryźliwy, a nie oszukujmy się, Krukon raczej nie miałby trudności ze zorientowaniem się jakie zdanie na jego temat ma Rasheed. On sam za nic w świecie nie chciałby pomagać takiej osobie i tu chyba wychodziła jego kolejna wada. „Nie mierz innych własną miarą”. Przesunął zębami po dolnej wardze, po czym zwarł szczęki, aby w ten sposób powstrzymać się od komentowania okrycia godnego Kapitana Oczywistego. Z jednej strony kiedyś też uważał się za wyjątkowego z powodu umiejętności rozmawiania z wężami, lecz czy teraz również powinien tak to odbierać? Już dawno zdał sobie sprawę z tego, że w gruncie rzeczy przestał już wtedy w Pokoju Węży, a może to było wcześniej? Zamykał się na godziny w swoim gabinecie w posiadłości w Londynie i szeptał do swojego pupila. Nie sprawiało mu to żadnej przyjemności, ani nie dawało ani odrobiny satysfakcji. To definitywnie była wina Malcolma. Pierdolony skurwysyn musiał umrzeć akurat wtedy, gdy młodego Sharkera poszukiwano w związku z tą czarnomagiczną zdolnością. Obrzydziło mu to doszczętnie wiele rzeczy, zaczynając od kontaktów ze Stone’m, przez wężoustość, aż do kontaktów jedynie z czarodziejami czystej krwi. Cóż to była za różnica, skoro to właśnie Ci, którzy poszukiwali dziedzictwa prawdziwych czarodziejów zamordowali członka jego rodziny? Kurwa, kurwa, KURWA. Czemu do jasnej cholery ma wyrzuty sumienia z tego powodu? Nienawidził go z całego serca i wiedział, że to on sprawił, iż jego życie było tym co było. Nie chciał, żeby tak wyglądało. Mógł chodzić do Stavefjord, mieć Gittan za pierdoloną panią przewodniczącą, brać udział w Złotym Sfinksie jako reprezentant Szwecji, czego w gruncie rzeczy pragnął, a jednak… jednak coś się zmieniło. Cień przebiegł przez twarz Rasheeda, który rozluźnił szczękę, uwalniając dolną wargę, którą uprzednio przygryzał. To nie czas na takie myśli. Skup się na tych jebanych korkach. - Tya. - mruknął po prostu, czując potrzebę odpowiedzenia mu w ten sposób na jego… zaskoczenie? Strach? Nie był pewien co u niego dostrzegł w tym momencie. Może odrobinę tego pierwszego i tego drugiego? Skrzywił się nieznacznie, nie chcąc zauważać żadnego respektu. Nie teraz, gdy dopiero co porzucił swoje jakże optymistyczne rozmyślania na ten temat. - Skup się na zaklęciu. - warknął, może zbyt ostro, ale nie dbał o to, nie chcąc dłużej zastanawiać się nad poprawnością swoich decyzji. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak celna była jego uwaga. Chłopakowi wcale nie wychodziło dobrze rzucanie zaklęcia pełnego porażenia ciała. Prawdę powiedziawszy po zamachach na jego życie, Sharker zupełnie stracił ochotę na nauczanie. Właśnie po to wykorzystywał węża, żeby nie musieć stawać naprzeciwko różdżki przyjezdnego. Zmełł w ustach kolejne przekleństwo, po czym uniósł dłoń do twarzy, aby na moment ukryć za nią oczy, które miotały błyskawice. Nie chciał wyładowywać na nim frustracji, w końcu skoro mu się nie udawało to chyba wina jego kiepskich metod, prawda? Rozchylił lekko wargi i siedział w ten sposób przez kilka długich, milczących sekund, zastanawiając się nad tym jak ubrać w słowa to co chciał powiedzieć, nie będąc jednocześnie nietaktownym. - Chyba nie jesteś fanem przemocy, co? - zapytał wreszcie, odsuwając rękę i wlepiając spojrzenie w chłopaka. - Plus dziesięć punktów dla Ravenclawu za empatię w stosunku do zwierząt. Jego głos pełny był ironii. Uśmiechnął się nieco krzywo, spoglądając już teraz na węża, wciąż nieruchomego na tle kamiennej ściany. - Wybacz mi to, nie chciałem odejmować Ci punktów. Powiedz mi… chcesz się naprawdę nauczyć tego zaklęcia czy uważasz, że nie jest Ci potrzebne? Jeśli chcesz podszkolić się ogólnie w zaklęciach czy obronie przed czarną magią to chyba lepiej będzie zacząć od czegoś innego. Masz pewne… opory, które najpierw musiałbyś zlikwidować. - zamilkł na moment, kręcąc młynka kciukami, po czym w zamyśleniu znowu spojrzał na L’a. - Może to właśnie jest klucz do powodzenia? Potrzebujesz stanąć z kimś do walki? Poczuć się zagrożonym? Wraz z wypowiadaniem tych zdań wydawał się być coraz pewniejszy swego. Podniósł się z siedziska, chwytając pewnie różdżkę i celując nią w Koreańczyka. - Pojedynek, Earl. Tego Ci potrzeba. Trzymaj różdżkę prosto i odczytuj moje zamiary z ruchu nadgarstków. Obserwuj też stopy, to ważne w pojedynku. Ułożenie ich względem reszty ciała zdradza Ci czy przeciwnik jest prawo czy leworęczny, a to może być przydatne podczas unikania zaklęć czy rzucania expelliarmus. W moim przypadku Ci nie pomoże, ale możesz i tak spróbować. - uśmiechnął się tajemniczo, zamachując się nieznacznie w jego stronę swoim kijkiem. - Gotów czy nie, Tarantallegra! Zamachnął lekko różdżką i w ten oto sposób zaklęcie mknęło już w L’a.
Kostki:
Na potrzeby pojedynku będę zakładała, że wszystkie zaklęcia Rasheeda się udają, koncentrując się jedynie na unikach i zaklęciach Twojej postaci. Możemy walczyć np. do dwóch trafień.
Kostki: Unik: 1 i 4 - Nieźle Ci to wyszło. Wprawnie rzucone zaklęcie protego odbiło zaklęcie Rasheeda, które uderzyło w pobliską szufladę, a ta gorączkowo zaczęła wypluwać swoją zawartość na podłogę. Och, teraz chyba musicie uważać żeby nie poślizgnąć się na zabłąkanym piórze i nie wybić sobie zębów. 2 i 3 - Dziki skok, który właśnie zaprezentowałeś nie należy co prawda do czarodziejskich sposobów uniknięcia zaklęcia, ale z całą pewnością jest skuteczny. Poczułeś jak czar muska Ci czubek głowy, ale w gruncie rzeczy udało Ci się go uniknąć. 5 i 6 - Oj nie, to zdecydowanie nie powinno wyglądać właśnie tak. Jednocześnie chciałeś rzucić zaklęcie i odskoczyć, spanikowany tempem z jakim mknęła ku Tobie zagląda i koncertowo się wywróciłeś, jednocześnie obrywając zaklęciem. Trafienie: 1 i 4 - Kompletna porażka - tak można w skrócie ocenić Twoje próby rzucenia czegokolwiek. Smuga światła co prawda wydostała się z różdżki, ale była na tyle słaba, że nie spowodowała żadnych konkretnych efektów poza lekkim zdezorientowaniem przeciwnika, który spodziewał się czegoś lepszego. 2 i 3 - No, całkiem nieźle Ci to wyszło. Zaklęcie pomknęło we właściwą stronę i z właściwą mocą. Żeby się tylko teraz nie obronił! 5 i 6 - Poprawnie rzuciłeś zaklęcie, ale: (rzuć jeszcze jedną kostką) Jeśli parzysta - pomknęło ono wprost na węża i trafiło go. Huh, kierujesz się zasadą lepiej późno niż wcale? Jeśli nieparzysta - odbiło się ono od samotnego globusa porzuconego na jednej z wysokich półek i pomknęło ku Sharkerowi.
Jak to możliwe, że Lavern był beznadziejnym przypadkiem, jeśli przychodziło użyć różdżki do czegoś więcej niż transmutacja? Nikt zdawał się nie mieć o tym najmniejszego, nawet zielonego, pojęcia. On sam również, choć wszelkie podstawy obsługi tego nader skomplikowanego patyka przepuszczającego magiczną moc znał na pamięć i wyćwiczył je wystarczająco dobrze, aby nie mieć problemów. Czyżby chodziło o coś więcej? W takim razie o co? Prawdopodobnie wszystko zataczało krąg wokół jego specyficznego usposobienia. Nie był stworzony do krzywdzenia innych, lecz w całym swoim życiu miał przypadki, gdy kogoś zranił. Oczywiście bez pomocy różdżki, więc to musi być ta znacząca różnica, która nie pozwalała mu poprawnie rzucić prostego czaru. A może to tylko bezsensowne wytłumaczenie dla jego lenistwa? Nie. Był zbyt ambitny, by zarzucić sobie taki absurd. Mógł godzinami wertować wszystkie zaklęcia, a i tak nie zrozumiałby połowy, bowiem nie były tak pasjonujące jak godzinne debaty nad jakimś wydarzeniem. Albo wymyślanie coraz to bardziej krzykliwych kolorów na ubraniach. Transmutacja szła mu idealnie. Nawet otrzymywał z niej stypendium, a zaklęcia były naprawdę mocno połączone z tym przedmiotem. Zatem co jest nie tak? Coś z nim? Niekoniecznie. Może chodziło o nauczyciela? Wątpliwie. Sharker może nie należał do najweselszych osób, jakie znał, ale przynajmniej był do rzeczy. Czyżby to fakt, że rozmawiał z wężami? Fakt, czuł respekt, że Ślizgon posiadał taką a nie inną zdolność, choć on sam również posiadał pewną umiejętność i starał się ją ukryć we wnętrzu samego siebie tak mocno, jak to tylko możliwe. Nie potrzebował problemów z tego czy innego względu. Korzystał z niej, kiedy musiał. Starał się. Utrzymywał kontrolę od początku zajęć i w pewien sposób był z siebie dumny; a duma ta przestała przynosić satysfakcję, kiedy jego próby rzucenia zaklęcia porażenia ciała spełzły na niczym. Drgnął, nieco przerażony, gdy Rasheed odezwał się naprawdę ostro. Przez moment czuł ciepło na policzkach. Naprawdę, skoro ktoś taki może doprowadzić go do rumieńców - to kto nie mógł? Nawet najzwyklejsze zwrócenie uwagi wytrącało go z równowagi. Pomyleniec i tyle. - Nie. - Zdołał wymamrotać na jego pytanie i jeszcze bardziej zażenowany opuścił głowę, czując, jak resztki jego samokontroli uciekają z dala od zachowania twarzy. Instynktownie potrząsnął łepetyną, chcąc pozbyć się nagłej zmiany koloru włosów, skupiając się na ukryciu niepotrzebnego zarumienienia na policzkach. Wprawdzie nadal czuł ciepło, ale wiedział, że osiągnął zamierzony efekt. Nawet jeśli jego włosy dostały jakichś dziwacznych refleksów. Może nie zauważy.... - Nie masz za co przepraszać. Nie twoja wina, że jestem beznadziejnym przypadkiem w kwestii rzucania zaklęć. - odparł cicho, końcówką zahaczając o koreański. W międzyczasie całe słowo zabrzmiało nieco dziwniej w porównaniu z całą resztą zdania, a L. zacisnął palce na trzonku różdżki tak mocno, iż drewno wbiło się w wewnętrzną stronę dłoni, przyprawiając o odrobinę otrzeźwiającego bólu. Wypowiedział przy tym parę słów w ojczystym języku, przy okazji kłaniając się po sam pas. Nikomu nie przystawało używać takich zwrotów. Zwłaszcza w obecności nauczyciela. - Przepraszam. Będę się starać. Szybko utkwił skupione spojrzenie w Sharkerze, słuchając uważnie wszystkiego, co miał do powiedzenia. Nie spodziewał się pojedynku, ale to najwyraźniej jedyna opcja, by mógł przełamać swoje bariery. Co prawda wiedział, że tutaj ćwiczyli, lecz prawdziwe życie nie mogło być tak łaskawe. Nie dla niego. Dla nikogo, prawdę mówiąc. Ledwie zdołał chwycić mocniej różdżkę, a zaklęcie już pomknęło w jego stronę. I co biedny Lavern zrobił? Wykonał coś, co można nazwać dzikim skokiem, dzięki czemu sprawnie uniknął rzuconego czaru, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie mógł wiecznie robić takich rzeczy. Gdy tylko pozbierał się, szybko wycelował różdżką w Rasheeda i wykonał jeden, precyzyjny ruch, wypowiadając inkantację: - Petrificus Totalus! Wiązka mocy pomknęła prosto w węża, unieruchamiając gada w dość dziwaczny sposób i L. chciał już nawet świętować ten sukces, kiedy uświadomił sobie, że to jednak nie był jego cel. Wyraźnie skonfundowany stał z różdżką wycelowaną w stronę chłopaka, zastanawiając się, jakim cudem zaklęcie poszło w inną stronę. - Ale... jak...
Kostki: 2, 6 i 2
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Jego zachowanie wciąż budziło w Sharkerze pewne wątpliwości. Inna kultura i inny człowiek, nie musiał przecież tego rozumieć. Nie był od tego, aby się nad tym zastanawiać, ale zabawnym było, że na jego drodze zawsze stawali uczniowie ze Stavefjord i wywracali je do góry nogami. Ciągnie swój do swego, zdecydowanie. Zainicjował pojedynek. Dobrze, niech przyjezdny się uczy w taki sposób, w końcu praktyka w obliczu zagrożenia bywa najskuteczniejszą formą zyskiwania nowych umiejętności. Szkoda tylko, że początki nigdy nie są proste, a wprost przeciwnie, bywają naprawdę ciężkie do przejścia, a tak miało być właśnie, także i tym razem. Ostateczna forma treningu zdawała się skutkować w dziwaczny, nieprzewidziany przez żadnego z nich sposób. Lavern trafił, ale nie w tego, w kogo celował, a w dziwaczny sposób wreszcie spetryfikował… węża. Rasheed, nie bacząc na fakt, że przecież dopiero co się na niego irytował, zwyczajnie parsknął śmiechem. - Świetnie. - niby to pochwalił, niby to z niego zadrwił i ponownie skierował różdżkę w jego stronę. -Tylko popracuj nad celnością. Tym razem obyło się bez komend głosowych. Promień czerwonego światła przemknął przez salę, zamierzając się wprost na klatkę piersiową Koreańczyka.
Wiem, że krótkie, nie gryź :c ostatnio kiepsko mi idzie.
No wielkie dzięki. Przecież to oczywiste, że współpraca L'a i jego nowej różdżki nie mogły iść znakomicie. Nie w tym stuleciu. Ba, nie w tym życiu! Jednakże zdołał rzucić zaklęcie, więc może nie będzie tak źle. Przy okazji nabrał odrobiny pewności siebie, bo - mimo wszystko - usłyszana pochwała dała mu okazję do nadrobienia tego, co stracił. Nigdy wcześniej się nie pojedynkował, toteż chciał wykazać się najlepiej, jak umiał i nie zamierzał popełnić kolejnego błędu. - Dzięki - Uśmiechnął się i zaraz, niemalże w tej samej sekundzie, wydobył z siebie dość piskliwy krzyk, uskakując przed kolejnym zaklęciem. Niewerbalnym, ściślej rzecz ujmując. Posłał Sharkerowi jedno z tych spojrzeń, które powinno zabić na miejscu, po czym szybko pozbierał się z podłogi(taka z niego oferma, że wyłożył się o własne nogi) i wycelował w Ślizgona różdżką. - Drętwota! - Głos Laverna przypominał bardziej warknięcie, jednak niespecjalnie zwracał na to uwagę, zadowolony, że czar w ogóle zadziałał; lecz nie mogło być tak pięknie i promień powędrował gdzieś poza wycelowany obszar, uderzając w globus na jakiejś półce. Zszokowany patrzył, jak zaklęcie odbiło się od okrągłej powierzchni i parę sekund później trafiło Sharkera w plecy. Co zrobił L.? Zaczął się śmiać, a przy okazji wyrzucił ramiona do góry w geście triumfu, ciesząc się jak małe dziecko. Ha, w końcu coś mu wyszło!
Kostki: 3, 5 i 1
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Postęp uszlachetnia i jest celem samym w sobie. Jakże mógłby w jakikolwiek sposób złościć się na dziwaczne zrządzenia losu, które doprowadziły L’a do trafienia go w plecy? Rzucił niecelne zaklęcie, widział to, a mimo to odbiło się ono od… czegoś, bo tego już nie widział, a jedynie poczuł jak coś uderza go w plecy. Zamarł na chwilę, spetryfikowany zaklęciem, ale coś nagle sprawiło, że rozgrzało go od wewnątrz. Czyżby irytacja? Skupił się i szepcząc w myślach przeciwzaklęcie walczył z paraliżem. Po kilku takich próbach wreszcie przełamał czar Laverna, chociaż wcześniej nigdy mu się nie udawało. Zdaje się, że w przypadku Sharkera, wściekłość wciąż pozostawała siłą napędową dla ciała. Spytacie co go tak uniosło, ale odpowiedź jest banalnie prosta. Było się nie śmiać, Kruczku! - Nieźle - rzucił, ale uśmiech miał dość podstępny. Nieznacznie poruszył dłonią trzymającą różdżkę, przez sekundę spoglądając gdzieś poza chłopaka, ale zaraz znowu skoncentrował na nim wzrok. - Expelliarmus - mruknął, spoglądając jak ku chłopakowi pędzą właśnie dwa zaklęcia. To, które rzucił na niego jawnie i drugie, żądlące, które właśnie z hukiem odbiło się od czegoś i zamierzało dopaść biednego studenta.
Kostki: 1 - boom, headshot! Trochę przykro było to oglądać, ale nawet nie zorientowałeś się, że właśnie mknie ku Tobie acusdolor. Tak jeszcze, żeby nie było za miło, uderzył Cię w plecy jeszcze zanim dotknęło Cię zaklęcie rozbrajające. Ups, chyba będziesz musiał wybrać się do pielęgniarki. Nie jesteś w stanie rzucić zaklęcia ofensywnego. 2 - zdaje się, że miałeś naprawdę kawał szczęścia. Odskoczyłeś, żeby uniknąć expelliarmus i dzięki temu minęło Cię też zaklęcie żądlące, które ugodziło w posadzkę kilka centymetrów od Twojej stopy. Rzucasz zaklęcie ofensywne. 3 - jak pech to pech. Nie zdążyłeś zorientować się w sytuacji i nim zdążyłeś jakkolwiek zareagować, ugodziły Cię oba zaklęcia, wręcz przygważdżając swoją siłą do posadzki. Nie jesteś w stanie rzucić zaklęcia ofensywnego. 4 - od początku wiedziałeś, że coś się kroi. Dostrzegłeś ukradkowe spojrzenie Rasheeda i dzięki temu spodziewałeś się ataku z tyłu. Gdy tylko usłyszałeś świst zaklęcia żądlącego, uskoczyłeś, a rozbrajające sparowałeś. Rzucasz zaklęcie ofensywne. 5 - z pozoru szło Ci nieźle. Zorientowałeś się w fortelu z zaklęciem żądlącym, ale gdy wykonywałeś unik, poczułeś jak różdżka wyrywa Ci się z dłoni. Nieświadomie odsłoniłeś plecy i to właśnie w nie uderzyło Cię expelliarmus. Nie jesteś w stanie rzucić zaklęcia ofensywnego. 6 - kolejny dzień, kolejna porcja szczęścia. Fakt, że nic Cię nie pożądliło zaskoczył nawet Ciebie samego, bo… zaklęcie śmignęło Ci dokładnie pomiędzy nogami i odbijając się od podłogi zesłało na was trochę białego pyłu, gdy trzasnęło w sufit. Expelliarmus sparował się wręcz sam, bo po tym zamachu na Twoją męskość, odskoczyłeś z pola bitwy tak gwałtownie, że aż wleciałeś na jakiś dowolny przedmiot i go stłukłeś. Rzucasz zaklęcie ofensywne.
Kostka: 4 Lavern był niezdarą. A to niezbity dowód na to, że w końcu powinna powinąć mu się noga, czyż nie? Cóż, zależy jak na to spojrzeć. Dzisiaj najwyraźniej miał niesamowite szczęście albo jest krukońskie instynkty nareszcie zaczęły działać tak, jak tego oczekiwał. Może jedno i drugie. To bez znaczenia. Został, no powiedzmy, pochwalony, jednak zdołał już rozgryźć zagrywki Sharkera, toteż nie umknęło jego uwadze, że i on zamierzał wykazać się słynnym na cały Hogwart ślizgońskim sprytem. Przygotowany do obrony, z różdżką wymierzoną w chłopaka, obserwował każdy jego ruch, aż wreszcie usłyszał formułę zaklęcia rozbrajającego oraz ujrzał coś, co mówiło mu, że nie tylko tym Ślizgon chciał go pokonać. Skup się, L. albo przegrasz. Nagły huk wymusił na nim natychmiastową reakcję. W porę odskoczył, pozwalając zaklęciu żądlącemu zmierzyć się z podłogą, po czym twardo wymierzył różdżką w nadciągające zaklęcie rozbrajające i stworzył tarczę zdolną ją powstrzymać. Wszystko trwało raptem kilka, niezwykle ciężkich sekund i przyprawiło młodego Koreańczyka o całkiem niezłą zadyszkę, jednak z pewnością Sharker nie oczekiwał czegoś takiego, toteż - korzystając z okazji - rzucił w niego właściwą do sytuacji odpowiedź: - Expulso - Tak, to nie powinno być zbyt szkodliwe, ale odpowiednio rzucone - skuteczne. Liczył przynajmniej na tyle, skoro zdołał osiągnąć aż tak duże postępy w ciągu jednych zajęć. A co powie o tym Rasheed? Cóż, liczył tylko na to, że w jakiś sposób przełamał swoje opory w rzucaniu zaklęć, choć pewnie nie pochwali ostatniego wyboru. Niestety.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Wreszcie nadszedł ten moment, w którym Sharker musiał przełknąć wszystkie wymyślone dla L’a ksywki. Nie dlatego, że nagle zaczął się zastanawiać czy wyrzucając je z siebie nie sprawi mu przykrości, oj nie. Otóż Kruczkowi wreszcie udało się rzucić poprawne zaklęcie, a nawet przejrzeć jego fortel. Może i Rasheed byłby pod wrażeniem. Może nawet by go pochwalił, gdyby tylko to, że zaklęcie, którym posłużył się jego uczeń z całą pewnością nie było… no, specjalnie ofensywne. - Dureń. - warknął zamiast tego, czując jak siła zaklęcie wytrąca go na moment z równowagi. - Miałeś taką okazję, żeby mnie spetryfikować i nic? A idź w diabły, Earl! Prychnął, zupełnie jak rozjuszony kot i zmierzył go spojrzeniem, które wyraźnie traktowało o tym co myśli o głupocie Koreańczyka. Niemniej jednak schował różdżkę, gdy już odpetryfikował węża i odesłał co cichym, przeciągłym sykiem. Gad wypełzł z pomieszczenia i właśnie wtedy Sharker założył ramiona na piersi i zmierzył Laverna uważnym spojrzeniem. - Jakieś tam postępy zrobiłeś. - stwierdził ostrożnie, jakby na próbę czy ta uwaga nie wywoła potopu przekleństw. - Ale i tak chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że było bez szału. Musisz nad tym pracować. Ćwicz rzucanie zaklęć ofensywnych, nawet jeśli nie będziesz chciał mieć więcej lekcji ze mną. Przyda Ci się to, zwłaszcza, jeśli dosięgnie nas nieoczekiwane. Zrobił pauzę, prostując ramiona i wyciągając przed siebie dłoń. - Lekcja skończona. Dwadzieścia galeonów się należy. - ot rzucił ceną i gdy otrzymał swoje miliony monet, przegonił Earla i sam również opuścił klasę.
Tuż przed balem z okazji zakończenia roku szkolnego.
Yvette musiała wybrać się do pokoju wielu myśli, nie mogła pozbierać się gubiąc w swych oczach swój artefakt. Wkroczyła do środka, widząc pełno porozwalanych ksiąg a nad głowami samopiszące pióra. Przysiadła w jednym z kątów, wyjęła z swej torby pelerynę poskramiacza i spojrzała na nią. - Może teraz mi się uda z ciebie wydusić, czym ty jesteś? - obmacuje, spogląda na artefakt jak zawsze. Nagle za stosu książek za nią, regał się zawalił pod nią. Otrząsnęła się z książek i spojrzała kątem oka na książki, jedna przykuła jej uwagę. Była to książka o poskramiaczu kreatur, wzięła ją do ręki i zaczęła jej się przyglądać. Wtedy artefakt poczuł że może nawiązać z nią więź, uwolnił ku jej zdziwieniu moc na dosłownie kilka sekund. Yv była zdziwiona a zarazem przerażona, nie miała nigdy styczności z takimi przedmiotami. Kiedy peleryna poskramiacza przestała działać, schowała ją z powrotem do torby. Przy wyjściu zabrała ze sobą książkę o legendzie tego poskramiacza.
Kostka na opanowanie artefaktu: 1 -Yv zdobywa pierwszy poziom
Praktyka w Ministerstwie trwała bez końca, choć na początku wielce szanowny pan kierownik obiecywał tylko trzy tygodnie. Nie żeby Ruth jakoś specjalnie cierpiała z tego powodu, ale po cichu liczyła, że uda jej się zrobić staż przed ukończeniem dwudziestego pierwszego roku życia, co było dość mało prawdopodobne zważywszy na fakt, jak bardzo Nolan lubował się w wyręczaniu się biedną Ruth. Lubiła pracować. Mogła się wtedy odciąć od toksycznych myśli dotyczących wydarzeń mających miejsce od początku roku. Definitywny koniec związku z Mikkelem, powrót Ezry i odnowienie starego uczucia ale przede wszystkim przyprawiające Ruth o ból głowy akcje z Alexandrem i Mishą. To było dość niepojęte, że się tym w ogóle przejmowała, ale jak widać całe to zamieszanie sprawiało, że czuła się nieswojo, ktoś zaburzył jej naturalny porządek życia i teraz musiała przejść z tym jakoś do codzienności. Na szczęście praca wciąż pozostawała jej miłością numer jeden i żadne kłótnie ani dziwne, zupełnie niepotrzebne spotkania towarzyskie nie mogły jej rozproszyć, kiedy pracowała. Jednak czasem sprawy, które zlecał jej Nolan były tak trudne do opracowania, że dziś postanowiła z papierami zabarykadować się w pokoju wielu myśli z nadzieją, że a nuż wymyśli coś sensownego. Sprawa dotyczyła - a jakże - zabójstwa. Zanim Ruth rozpoczęła praktykę w Departamencie, magiczne katastrofy kojarzyły jej się bardziej ze zniszczeniem mugolskiego mienia czy zmianie koloru skóry czarodzieja po nieumiejętnym użyciu zaklęcia. Rzeczywistość wyglądała jednak tak, że wiele raportów dotyczyło przypadkowych lub umyślnych zabójstw, więc rad nie rad Ruth zawiesiła głowę nad pergaminem, czytając akta sprawy. Jakaś mugolka zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach, świadkowie widzieli złote łuny łuku elektrycznego zmierzające w jej kierunku na chwilę przed śmiercią. Nikt nie widział źródła, z którego wypłynęły błyskawice. Czyli jakiś debil znowu odbił zaklęcie. Ruth schowała twarz w dłoniach i z zażenowaniem westchnęła głęboko. Czy oni wszyscy oszaleli, czy to z nią coś nie tak?
Jej zdolność do wyszukiwania dobrych kryjówek powoli zaczęła umierać jak nadzieja na znalezienie sobie normalnego chłopaka. Za każdym razem, za każdym pieprzonym razem, musiała wpaść na kogoś albo ktoś musiał wpaść na nią, jednak ostatecznie kiedy tak wpadała na ludzi to coraz bardziej się do nich przekonywała. Tym razem wpadła jak burza do pokoju wielu myśli mieszczącego się na trzecim piętrze, ale gdy zauważyła, że pierwszy raz ktoś ją ubiegł i był w danym miejscu przed nią postanowiła zawrócić. - Nie przeszkadzaj sobie - powiedziała tylko a gdy dziewczę uniosło twarz, Ślizgonkę niemal zamurowało. Jej drugą przypadłością było wpadanie na ludzi, których wolała unikać. Choć Ruth nic jej nie zrobiła bezpośrednio, tak pośrednio i Alexander i Misha stracili dla niej głowę. Rozumiała, w końcu Krukonka była śliczna, jednak to wcale nie oznaczało, że zaraz będą sobie wzajemnie plotły warkoczyki i wspólnie plotkowały! Chyba. Zawróciła więc do drzwi, chcąc zostawić dziewczynę w spokoju.
Ostatnio w szkole zrobiło się tłoczno o tyle, że Ruth coraz trudniej szło wybieranie miejsc, gdzie mogłaby pobyć zupełnie sama. Zazwyczaj naturalnie wpadała na przyjaciół, zresztą ciężko jej było uwierzyć, że na przykład nad jeziorem spotka jakiegokolwiek innego biegacza, niż Wise czy Adorka. Pokój wielu myśli miał to do siebie, że często przesiadywali tu młodsi uczniowie w poszukiwaniu inspiracji do napisania pracy domowej, studenci na szczęście rzadko kiedy się tu zapuszczali, więc właściwie nie była zdziwiona, kiedy ktoś otworzył drzwi, w końcu jeśli chodzi o pracowanie nad lekcjami było to dość popularne miejsce. Ciekawe, że kiedy Ruth zorientowała się, że następnym gościem pokoju jest Andrea, bardziej zdziwił ją fakt nie tego, że w ogóle ktoś pojawił się o tak niecodziennej porze w pokoju, a sama mina dziewczyny. Wyglądała, jakby zobaczyła ducha i Ruth zaczęła myśleć, że może ma coś na twarzy, albo jej włosy wyglądają, jakby ją strzelił piorun i dlatego ślizgonka zareagowała jak zareagowała. Nie znała Andrei zbyt dobrze, rozmawiały może kilka razy, więc tak naprawdę nic o niej nie wiedziała. Nie miała też oczywiście pojęcia o tym, że kobieta zna i Alexa i Mishę. Po części o wiele lepiej, niż Ruth. Choć Ruth wydawało się ostatnio, że przestaje już kogokolwiek znać... -Zostań, spokojnie, pomieścimy się - uśmiechnęła się odkładając na chwilę pióro. Notatki jakie robiła nad sprawą pozostały na chwilę na blacie, a tymczasem krukonka z promiennego wyrazu twarzy przeszła do pytającej miny ze zmarszczonymi brwiami chwilę po tym, jak zobaczyła reakcję Andrei na swoją twarz. -Wszystko okej? Masz minę, jakby mi wyrosły rogi na głowie. Nie wyrosły, prawda? - zapytała z uśmiechem i pomacała się po włosach. Chciała rozluźnić trochę sytuację głupim zażartowaniem sobie z siebie, bo - choć Ezra powtarzał jej tysiąc razy, że to nie działa - liczyła, że śmianie się z samego siebie zawsze jest panaceum na każdą, nawet najgęstszą atmosferę.
Szczerość Ruth była równie rozbrajająca, co i jej. Co miała odpowiedzieć? Że dwóch chłopaków, z którymi by może coś chciała spróbować zakochało się w niej? W zasadzie, chodziło jej o jednego, bo Hale w oczach Ślizgonki był psychicznie chory i wolała go unikać. Jednak znała te plotki, w których to Alexander występował jako nieszczęśliwie zakochany, wepchnięty w friendzone, a Misha... cóż, z Mishą łączyła ją specyficzna relacja-nie-relacja, a po ostatniej informacji, że idzie z Ruth na randkę omal nie wyzionęła ducha. Ruth pojawiała się w jej myślach bardziej jako klątwa, ale to nie oznaczało, że jej nie lubiła. Była neutralnie nastawiona, choć wolała z nią po prostu nie rozmawiać. - Nie, wszystko w porządku - odparła odwracając się przez ramię. Aż tak cholernie ją kusiło, żeby wybadać teren... stała już obiema nogami w piekle, ocierała się o ostatni możliwy krąg piekielny, powoli czuła, że diabeł kuje ją widłami w tyłek, więc chyba mogła być ciekawska, prawda? Zawróciła więc, siadając w fotelu naprzeciwko Krukonki, a potem omiotła wzrokiem jej notatki. - Coś ciekawego? - spytała, ale tak naprawdę do góry nogami czytać nie umiała i nie wiedziała co tam było napisane. Przy okazji też zdążyła się przyglądnąć twarzy Krukonki, utwierdzając się w przekonaniu, że naprawdę jest ładna. Taka naturalna i niewinna. - Jak tam randka z Mishą? - dodała nagle nie mogąc się dłużej powstrzymać. Zainteresowała się chyba najbardziej tym, czy chłopak faktycznie się ogarnął, czy blefował.
Klątwy ciążą chyba nad każdym w tym zamku. Nad Ruth ciążyła klątwa jej dziecinnej do granic możliwości twarzy i zwracanie się do niej lub traktowanie jak małej dziewczynki irytowało ją chyba bardziej, niż cwaniacy, kokieterzy i cała ta banda, która przelewała się przez Wielką Brytanię tych czasów. Na szczęście Andrea nie próbowała, jak niegdyś Alex, komentować jej naprawdę denerwująco niewinnej twarzy i po prostu, jak normalna osoba (co było zresztą cechą dość unikatową w tym zamku) podeszła i zaczęła rozmowę. Kiedy podeszła Ruth spojrzawszy na nią pożałowała w duchu, że nie wygląda choć w połowie jak Andrea. Może wtedy mogłaby mieć każdego, a właściwie tylko tego jednego, którego chciała, bo piękno Andrei definiowało się nie tylko jej wyglądem fizycznym, ale też bardzo pewnym siebie wyrazem twarzy. Wyglądała, jakby wszystko w życiu wygrywała. Ruth, choć bywała pyskata i potrafiła walczyć o swoje nie dostawała od życia kłód pod nogi - ono rzucało już jej belki w twarz, a Andrea wydawała się być osobą, która nie może się odpędzić od sukcesów. Takie to pożyją... -Mały raport, nic wielkiego. Trochę papierków do przerzucenia - wzruszyła ramionami. To nie była najciekawsza robota na świecie, więc i nie było się czym chwalić. Za kilka lat miała nadzieję opowiadać o spektakularnych sprawach, które rozwiązała, tymczasem musiała przywyknąć do koszmarnie usypiających stosów kartek, które zlecał jej Nolan do opracowania. Miła pogawędka toczyłaby się pewnie w najlepsze, gdyby nie kolejne pytanie ślizgonki. Ruth podniosła brwi do góry i otworzyła usta w wyrazie niemego zdziwienia. O nie, to się nie dzieje, niemożliwe, że ta dziewczyna o czymkolwiek wiedziała, chyba że... -Cóż, po rosyjskim socjopacie każdy jest święty - odparła zdawkowo tak naprawdę nie wiedząc co powiedzieć. Więc oczywiście swoim zwyczajem powiedziała najgorsze, co mogła. -Misha jest bardzo sympatyczny... A skąd wiesz o tym spotkaniu? - dodała po chwili neutralnym tonem, choć w środku miała ochotę zabić krukona za niewyparzony język.
Jakże zaskakujące było życie - jedna ładna kobieta chciała wyglądać jak druga ładna kobieta, chociaż obie miały i wygląd i charakter. Co w takim razie im w tym nie pasowało? Oh well. Kobiet nikt nie potrafił zrozumieć. Nie chcąc jednak się nad tym zastanawiać, przestała się jej przyglądać czując, że robi to chyba za długo. Przynajmniej za długo jeśli rozpatrujemy to w kwestiach przyzwoitości. Rozsiadła się w zamian za to wygodnie w fotelu, dla odmiany rozglądając się po sali. Poza uczniami z pierwszego roku, którzy nie byli zainteresowani ich rozmową, nie było nikogo ze starszego rocznika albo już Ślizgonka miała omamy wzrokowe i widziała więcej ludzi, niż powinna. Gdy usłyszała słowa Ruth, zleciała na ziemię niczym strącona podczas wojny awionetka, wlepiając w Krukonkę wielkie, błękitne ślepia. O czym ona do cholery mówiła? O Alexandrze? Czuła się skonsternowana i zażenowana jednocześnie. - Co? - rzuciła mało inteligentnie czując, że chyba znajdą wspólny język. - Mówisz o Hale'u? Co ci zrobił? - kwestię Mishy porzuciła na dalszy plan rozmowy wyraźnie zaciekawiona co też ten kretyn zrobił swojej - podobno - największej miłości życia. - Podobno jesteś taka niedostępna dla niego... - dodała, wyciągając z torby paczkę ciastek. Zapomniała o nich, ale skoro szykowała im się dłuższa plotkarska rozmowa chyba warto było w końcu to zrobić. Położyła opakowanie na środku stolika, rozsiadła się w wyłożonym czerwonym pluszem fotelu i czekała. Widząc jednak wzrok Krukonki, dodała dla uspokojenia: - Spokojnie. Misha nikomu nic nie powiedział, chciałam zabrać go na... piwo, ale powiedział, że już się umówił. A reszty domyśliłam się w zasadzie sama jak cię opisał - miała być miła i "nagonić" mu dziewczynę? Nigdy w życiu! Póki co jeszcze nie podejrzewała, że wepchnął ją w tak zwany friendzone, ale gdy się połapie to chyba go wykastruje.
Ruth do tej chwili myślała, że największą szopkę Alexander odegrał podczas spotkania z nią. Całując bez uprzedzenia, odstawiając sceny jak z Szekspira, męcząc ją psychicznie po to, żeby na sam koniec odprawić z kwitkiem. Cóż, Andrea miała gorzej. Właściwie Ruth porównała je do żalących się uczennic - tylko teraz sytuacja krukonki wyglądała, jakby gimnazjalista wylewał żale studentowi medycyny, jak to ma ciężko na biologii. Podczas opowieści coraz szerzej otwierała oczy. To się nie mogło wydarzyć naprawdę. -Jakich plotek? Nic nie słyszałam...Natomiast tak czy tak, ustalmy, ja też wolę facetów. Do tego stopnia, że byłam z jednym prawie trzy lata - powiedziała pełna podziwu dla swojej monogamii. Ciekawe, że jeszcze kilka miesięcy temu myślała, że będzie z Mikkelem całe życie. Ha, akurat. A potem było tylko gorzej. -Prawdę powiedziawszy myślałam, że Alexander jest tylko niestabilny emocjonalnie, wiesz, mówienie komuś "to przestań go kochać" w momencie, kiedy mówi się "nie będziemy razem, bo jestem zakochana w kimś innym" to takie mocne osiem na dziesięć. - powiedziała żywo, przypominając sobie te absurdalną sytuację sprzed kilku miesięcy. -Ale z tego co mówisz, to on jest po prostu niebezpieczny. Jeśli nie zrobi czegoś sobie, to zrobi coś nam. - zakończyła już trochę bardziej wystraszona zachowaniem Alexa, niż na samym początku znajomości. W tym momencie przyszła jej do głowy pewna myśl. Cóż, może i była kujonem, ale poczucie przestrzegania prawa miała raczej ślizgońskie. No i była byłą praktykantką Ministra Magii, na coś się ten Nolan musi przydać - na przykład na krycie im tyłków, jeśli wpadną. Pochyliła się z różdżką nad pergaminem i zapisała zdanie, które po chwili, gdy Andrea mogła je przeczytać znikło bezpowrotnie: "A co powiesz na Obliviate? Jeśli coś się nigdy nie wydarzyło, nie jest powodem do zmartwień". -Ponawiam opinię, cwana bestia z ciebie. Przejrzenie Mishy to poziom ekspercki, mi się chyba nie udało do końca. - zaśmiała się wspominając, jak ona zrobiła z panem Destielem. Z góry założyła, że knuje coś niedobrego i przekreślając sobie szansę na jakąkolwiek relację podchodziła do niego z dystansem, choć w dalszym ciągu pozostawał jednym z ciekawszych rozmówców Ruth. -A, nie znasz. Zresztą, teraz mam inne sprawy na głowie - ucięła temat przyjaciela i pomachała kartką na znak, że praca przysłania jej cały wszechświat. -Ty kogoś masz? Chociaż w sumie, głupio pytam...Znam tę osobę? Zaraz się pewnie okaże, że chodzisz z moim bratem, albo kimś takim, zważywszy na fakt, jaki ten świat mały - zapytała przechylając ciekawsko głowę. Jeśli Andrea teraz jej powie, że jest sama, to chyba Ruth dostanie zapaści. Trzeciej, albo czwartej dziś, zważywszy na ton rozmowy.
Ruth nie do końca zrozumiała o co jej chodziło, gdy mówiła, że lubi chłopców. Ale spokojnie, nic się nie stało, bo do tego jeszcze dojdą prędzej czy później w tej rozmowie. Gdy dziewczyna na spokojnie przeanalizowała jej wypowiedź, Ślizgonka zjadła dwa kolejne ciastka rozglądając się ponownie po sali. Czasami zastanawiała się kto urządzał wnętrza niektórych pomieszczeń - bo równie często czuła się jak w podrzędnym klubie ze striptizem. - Takich plotek, że jestem puszczalska albo wykorzystuję ludzi i tak dalej - wyjaśniła, wzruszając ramionami. - Wykorzystuję chłopców, ale z nimi nie sypiam. Co najwyżej całuję, ale to dla mojej uciechy. No i zajętych nie ruszam - uniosła ręce na gest "ja mam rączki tutaj", po czym zerknęła na kartkę. - To oznaczałoby, że któraś z nas musiałaby się z nim spotkać - ta część planu podobała jej się trochę mniej, ale była skłonna to zrobić. O siebie martwiła się chyba mniej, niż o Ruth, która odrzuciła jego uczucie. U-czu-cie! Ona tylko bezkarnie wlazła w buciorami w jego strefę komfortu, ale jej nienawidził już chyba dla zasady. - Wiesz, Ruth, on mi się już nie podobał wtedy, kiedy pocałował mnie jak spałam na łące. To było bardzo... dziwne. Zwłaszcza, że nie znaliśmy się wybitnie dobrze. A w wieży przeszedł samego siebie, naprawdę myślałam, że miał ochotę mnie wyrzucić przez okno - czuła się jak w klubie zwierzeń, ale tak chyba funkcjonowały znajomości z koleżankami. Poza Hail nie miała nikogo i jej towarzystwem przeważnie była płeć męska... co za los. - Zagrałam w jego grę, ale w związku z tym, że grywam w szafy pomyślałam kilka ruchów do przodu - wyjaśniła na czym polegał "poziom ekspercki" w jej przypadku. Czasami te znajomości traktowała jak szachy w prawdziwym życiu. Ciężko było co prawda odróżnić kto był pionkiem a kto królem, ale to było kwestią wprawy. To jednak nie zmieniała faktu, że Krukon czasami ją kusił swoją osobą. No, przynajmniej tak było do momentu, w którym nie obwieścił jej, że idzie na randkę. Gdy Ruth nie chciała zdradzić imienia swojego wybranka uznała, że nie będzie kontynuować tematu. Nie potrzebowała tej informacji do życia, o ile nie okaże się, że to kolejny z jej obiektów pożądania. Potem zamilkła na dłuższy moment, wbijając tępe spojrzenie w oparcie fotela. - Nie mam. To znaczy, mam. Na chwilę. Tak jak mówiłam, chłopcy pojawiają się na chwilę a potem ich zostawiam. Nie umiem tego wyjaśnić ani przestać... nawet nie wiesz jakie to czasami jest okropne. Spełnianie swoich zachcianek kosztem innych i mówienie im kłamstw - skrzywiła się nieco na twarzy nie wiedząc jak Ruth zareaguje na jej słowa. - Na stałe miałam tylko jednego chłopaka, dawno temu. Teraz wszyscy udowadniają mi, że są tacy sami... - nie wspomniała o Parkerze. Jeszcze.
O rany, w tej szkole naprawdę ostatnia rzecz, jaką ludzie robią to nauka. Jakakolwiek by Andrea nie była, to mówienie po sobie o tym, że jest puszczalska czy obrzucanie jej jakimikolwiek innymi epitetami było tak prostackie, że Ruth pokręciła tylko głową w komentarzu. Młodzi czarodzieje mogliby się zająć nauką, a nie obrabianiem ludziom tyłków po kątach. Co za straszne czasy. -Skoro tak to wszystko wyglądało, to ciebie na pewno nie puścimy, nie wiadomo, co mógłby zrobić kolejnym razem. U mnie sprawa jest dwojaka, bo prawdopodobnie jeśli zaczęłabym blefować, że mnie olśniło i magicznie się w nim jednak zakochałam mógłby opuścić gardę. A tyle mi wystarczy do machnięcia różdżką. - skończyła bez poinformowania Andrei, że jeszcze nie zrobiła kursu na amnezjatora, ale najwidoczniej musi przyspieszyć ten proces, jeśli chcą, żeby ich plan wypalił. No i muszą kogoś wziąć do pomocy, jakiegoś zaufanego, silnego faceta, bo o ile Ruth dobrze czarowała, o tyle wręcz nie dałaby rady Alexowi. -Masz jakiegoś silnego kolegę? - zapytała niby od niechcenia wiedząc doskonale, że Andrea się połapie, o co jej chodzi. W końcu z ich dwójki o ona oberwała od Alexa w szyję. -Ja podchodzę do takich akcji dość...analitycznie - zaczęła temat Mishy i w tym momencie uświadomiła sobie, że od pięciu minut gadają jak stare dobre koleżanki. Co te ciastka robią z człowiekiem... -Założyłam sobie pewne warunki początkowe, które prowadziły do zamierzonego przeze mnie rozwiązania. Nie sprawdzałam, czy są fałszywe, więc i wynik, mianowicie opinia, że Misha jest podrywaczem, który próbuje mnie zaciągnąć do łóżka, mogła być fałszywa. Jednak ze względu na okoliczności jestem w stanie ponieść te konsekwencje - rozłożyła ręce sugerując, że nic nie poradzi na swój matematyczny umysł. Z Mikkelem było jakoś prościej. Tam była miłość i już, a nie jakieś bajeczne równania. Podświadomie Ruth wiedziała, że dzieje się tak z powodu jej nowej sympatii, ale sama przed sobą nie chciała się przyznać do tego, że kocha przyjaciela. Najłatwiej było się nie zakochiwać - po problemie. -A jakbyś miała sama sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chcesz z kimś być? Tak poważnie, bez uczuciowych strzelanek. Jaka byłaby odpowiedź? - zapytała spokojnie, ale z poważną miną. Była tolerancyjna i uważała, że każdy żyje jak chce, więc kompletnie nie oceniła Andrei za to, co powiedziała. Wprost przeciwnie, wyczuła tu jakieś drugie dno i stąd zaczęła zadawać pytania, które być może pomogłyby samej autorce zrozumieć, dlaczego wszystko zawsze jest nie tak. Spokojnie, spokojnie, u Ruth też zawsze wszystko było nie tak - tylko ona wiedziała, dlaczego.
Akurat ona z wielką chęcią by poszła, żeby jeszcze na koniec z wrednym uśmiechem, patrząc mu prosto w oczy, wyczyścić pamięć. Jednak wersja Ruth miała większą szansę niż powodzenie, niż jej burzliwe wejście i rozpoczęcie rozmowy. Ostatnio doszło do tego, że wyciągnęli różdżki, więc czemu teraz miałoby być inaczej? Pokiwała głową ze zrozumieniem ze spokojem akceptując pomysł Krukonki. Skoro się zgodziła to teraz nie mogła się w to mieszać i jedynym co właściwie mogła było czekanie na wiadomość od Krukonki. Czy się udało, czy nie. Czy mają problem, czy się go pozbyły. - Dużo mam kolegów. Ale nie wiem który byłby najbardziej zdeterminowany - zastanowiła się i miała pewien problem. Norbert, odkąd się pogodzili, skoczyłby za nią w ogień. Ale nie byli już ze sobą, więc nie chciała go w nic mieszać. Shane? Nie chciała, żeby mu się coś stało. Poza tym unikali się od ostatniego wyznania Ślizgonki, choć wiedziała, że w razie czego wystarczyłoby słowo... ale nie chciała go angażować. Mogła porozmawiać z Davidem. Ten ewenement nie czuł bólu, dlatego gdyby dostał w twarz nie miałby potem do nich pretensji. Na razie postanowiła nikogo nie mieszać, bo uznała, że jako samodzielna i niezależna kobieta poradzi sobie sama. A co. Podejście Ruth do Mishy ją zdziwiło. Teraz przynajmniej wiedziała co poza wyglądem go w niej zafascynowało. - W takim razie musisz sama wyczuć co planuje i tu ci niestety nie pomogę - nigdy nie zdradzali sobie tego co planują zrobić z osobą, z którą aktualnie się spotykali. Nigdy. Pytanie dziewczyny uruchomiło w niej proces myślowy. Sama nie wiedziała. - Myślałam, że chcę. Powiedziałam mojemu bliskiemu przyjacielowi co czuję, ale on nie wie czy umie traktować mnie jak nie-siostrę a dziewczynę, tylko teraz sama nie jestem pewna czy dalej tego chcę. Mam wrażenie, że teraz, gdy wie, zniknął cały urok. Poza tym potem pojawiają się coraz nowsze ciasteczka na mojej drodze tak, że zapominam o jakiejkolwiek monogamii - załamała ręce pod wpływem swojego życiowego dylematu, rozwalając się na całym fotelu. - Z jednej strony bym chciała, ale mam wrażenie, że mogłabym pożałować. Z tamtym chłopakiem było inaczej, o wiele. Prościej, lepiej, a teraz każdy utwierdza mnie w przekonaniu, że nie ma ani miłości ani szansy na normalny związek - podrapała się nerwowo po czole, spoglądając na Ruth.
Analiza całej sprawy dotyczącej czyszczenia czyjejś pamięci zajęła całą uwagę Ruth na zdecydowanie zbyt długą chwilę z punktu widzenia bycia kulturalnym dla rozmówcy. Oparła bowiem brodę na pięści i przez kilka chwil wpatrywała się nieruchomo w punkt gdzieś za Andreą rozważając wszystkie za i przeciw sytuacji. Mogłaby to przecież zrobić bez kursu, ale wolała nie ryzykować niepowodzeniem i jakimś nieszczęściem. Z drugiej strony wizja wykonania planu po ukończeniu kursu dawała im kilka miesięcy niepewności i unikania go na korytarzach. Dadzą radę. -Musimy jakoś przecierpieć jeszcze dwa, góra trzy miesiące aż zdobędę uprawnienia, które i tak są mi potrzebne do pracy, więc jedynym problemem jest bezpieczeństwo. To bardzo niepokojące, jak on cię potraktował - dasz radę poprosić któregoś ze swoich kolegów, żeby mieli na ciebie oko przez ten czas? - zapytała szczerze zmartwiona sytuacją Andrei. Ona miała Mikkela, który się nie bawił w tańcu i nie zadawał zbędnych pytań, kiedy ktoś zagrażał jego bliskim - o Andrei Ruth wiedziała bardzo niewiele, więc na wszelki wypadek chciała się upewnić, czy za miesiąc nie usłyszy o tym, jak Alex próbował znów swoich popisowych trików na ich spotkaniu. -Dobre masz z nim relacje? - spytała o Mishę, podnosząc jedną brew do góry. Coś jej się nie zgadzało i zaczynała przypuszczać, że trafiła na jego byłą, albo siostrę, a przecież ona naprawdę poszła z nim na jedno spotkanie i tyle - nic więcej od siebie nie chcieli. Chyba. Cały dobry humor Ruth prysnął w momencie, gdy Andrea opowiedziała historię swojej relacji z przyjacielem. "Mam wrażenie, że teraz, gdy wie, zniknął cały urok". Ruth przełknęła ślinę. To były najgorsze słowa, jakie usłyszała od kilku miesięcy. Utwierdziły ją w przekonaniu, że nie tylko nigdy nie będzie z Ezrą, ale jeśli ten dowie się, że go kocha straci go również jako przyjaciela. -Innymi słowy podświadomie porównujesz każdego do niego i wygląda na to, że nikt nie jest nim. Dlatego wszyscy są gorsi. To witaj w klubie. - zaśmiała się gorzko przewracając oczami. Miłość była taka nielogiczna, że Ruth aż wywracało w środku, kiedy próbowała cokolwiek z niej zrozumieć. -Będę hipokrytką, ale nie możesz mu pozwolić, żeby z ciebie zrezygnował.
Temat Alexandra zakończyły. Ustaliły wspólnie, że poczekają aż Ruth skończy kurs a Andrea będzie się trzymać jak najdalej od Rosjanina. Oczywiście zapowiedziała, że gdyby musiała to pierwsza rzuci w niego zaklęciem i pogrzebie mu w głowie nie zważając na konsekwencje. Potem wkroczyły na temat Mishy. Cóż biedna Ślizgonka miała jej powiedzieć? - Neutralne, od czasu do czasu rozmawiamy i nic poza tym - odpowiedziała szczerze, zjadając kolejne ciasteczko. Ruth nie musiała znać całego przebiegu jej relacji z Krukonem, aczkolwiek nie chciała, by Misha ją wykorzystał i zostawił. Pojawiła się między nimi mała nić porozumienia i sympatii, dlatego Angielka postanowiła, że gdy tylko Krukon ją zrani - ona zrani jego. Nie wiedziała jeszcze jak, ale postawiła sobie to za punkt honoru. - Od waszego spotkania się z nim nie widziałam, więc nie wiem co myśli, dlatego ci nie mogę pomóc w tej kwestii - wzruszyła ramionami. Niestety, nie wyglądali podobnie ani Misha najprawdopodobniej nigdy nie miał dziewczyny, więc podejrzenia Krukonki w tej kwestii były błędne. Gdy wylewała swoje gorzkie żale, zauważyła posępną minę Szwedki. - Nie zrozum mnie źle. Chodziło mi o to, że kiedy nie wiedział o moich uczuciach wszystko było takie... fajne. A teraz, gdy mu powiedziałam, zrobiło się dziwnie. I nie mieliśmy okazji porozmawiać po tym jak ochłonęliśmy - pośpieszyła z wyjaśnieniem wyczuwając, że swoimi słowami mogła zamieszać w głowie rozmówczyni. Choć przeważnie przyjaźń damsko-męska nie istniała, tak czasami zdarzały się happy endy. Słowa Ruth skomentowała nikłym uśmieszkiem. - Możliwe. Ale raczej za bardzo lubię chłopców. I nigdy nie złapałam się na tym, że porównywałam go do innych albo innych do niego - wsunęła dłoń pod policzek, kładąc się w fotelu. Oczywiście skłamała w żywe oczy, bo jeden jedyny raz zdarzyło jej się porównywać całą płeć męską do Shane'a. - Monogamia po prostu nie jest dla mnie - wydała werdykt uśmiechając się wesoło. Chociaż mogła sobie pożartować, niż psuć im humory. - To co z tym twoim nowym chłopcem?
Na słowa Andrei o domniemanych wątpliwościach Ruth i rozterkach, które ma w związku z Mishą zaśmiała się lekko, podnosząc barki kilkukrotnie do góry, jakby chciała wzruszyć ramionami, ale nie do końca jej się chciało ruszać. -Daj spokój, to nie jest temat, który miałby spędzać mi sen z powiek. Z całym szacunkiem do Mishy, oczywiście. To bystry facet, bardzo go polubiłam, ale to by było na tyle - ostatecznie skończyła jego temat, sięgając po kolejne ciasteczko. Wykończą tę paczkę ciastek szybciej niż jej kierownik kończył szklankę za szklanką whisky, a przecież Ruth miała być taka fit i w ogóle, biegać, ćwiczyć, a nie wpierniczać ciastka i siedzieć na dupie cały wieczór. Rany, trzeba wołać Adorkę i trzydzieści karnych kółek dookoła jeziora wieczorem! Choć w sumie, to by się czegoś napiła... -A wiesz, że to wcale nie jest takie głupie? Z logicznego punktu widzenia, skoro mamy tendencję do, powiedzmy, zakochiwania się w wielu mężczyznach jednocześnie to idea poligamii jest zupełnie zasadna. - pokiwała głową z aprobatą, bo przed chwilą udało im się we dwie dojść do potwierdzenia słuszności jednej z niemoralnych ciągot. Naturalnie wcale nie uważała, że posiadanie kilku mężczyzn na raz to coś, co chciałaby robić, bo z oczywistych względów liczył się dla niej tylko jeden, ale nie widziała powodu, dlaczego miałaby od razu krytykować tę postawę. -Tak czy inaczej człowiek dąży do stabilizacji. Właściwie wszystko dąży do równowagi, wyrównania energii, więc na dłuższą metę takie rozwiązanie okazuje się być wadliwe. Nie można czuć się bezpiecznie, kiedy ma się kilkoro partnerów, wychodzę z założenia, że wtedy nie ma się tak naprawdę żadnego. - zaczęła, ale urwała w połowie, bo nie do końca była przekonana o tym, co mówi. Nie lubiła się wypowiadać, kiedy nie zrobiła rzędu analiz i przemyśleń, za najgorsze na świecie uważała wyrwanie jej do niezapowiedzianej odpowiedzi. -Trudny temat, może porozmawiajmy o... - zaczęła się rozglądać i przerzuciła na chwilę wzrok na swój pergamin - o, na przykład o magicznych katastrofach.Co powiedziałabyś mugolowi, który jest lekarzem i badał ciało rozerwanego przez wilkołaka, żeby nie zaczął mieć podejrzeń? - zapytała i w tym momencie ich pytania niemal się zbiegły. Znów Ezra? Ruth mogłaby się raz określić i mieć z tym spokój, ale zamiast tego tylko drążyła sobie dziurę w brzuchu. -Jeśli chodzi o sprawę z Hale'm to skłamałam, zresztą to było dość oczywiste. A jeśli pytasz o ten klub zakochanych w przyjaciołach, to planuję się z niego jak najszybciej wypisać. Robienie dramatów to nie mój styl, mam dość ścisłe podejście do życia, jak pewnie zauważyłaś - zaśmiała się z samej siebie, bo faktycznie pomyślała teraz, że Andrea może ją uznać za jakąś psychiczną z tym całym bełkotem o warunkach początkowych i równowadze.
Ostatnio zmieniony przez Ruth Wittenberg dnia Pon 31 Paź 2016 - 20:54, w całości zmieniany 1 raz
I to by było na tyle, jeśli chodzi o Mishę. Nie miała zamiaru namawiać dziewczęcia do dalszego spotykania się z nim i uznała, że Krukonka ma własny rozum, dlatego doskonale wie co zrobić dalej. Skoro tak wszystko strategicznie analizowała... słowa Ruth miały w sobie sporo prawdy. Posiadała kilku, czyli tak naprawdę nie miała żadnego i o tym wiedziała. Różnica polegała na tym, że ona jednego zastępowała kolejnym i tak sobie szukała od ponad roku swojego księcia. A gdy przychodziło co do czego to wcale nie chciała go znaleźć i szukała sobie każdej wymówki, by zakończyć daną znajomość. Może się bała, może bała się właśnie tej stabilizacji - w każdym razie wolała na razie z nikim się nie wiązać. Była na to za młoda. Gdy zmieniły diametralnie temat trochę jej ulżyło. W końcu nie musiała skupiać się na swoich problemach i facetach, których w ostatnim czasie wykorzystała dla swojej własnej przyjemności. - Gdyby udowodnić, że znajdował się w lesie to można wszystko zrzucić na niedźwiedzia albo wilki... ale to raczej niemożliwe ze względu na to gdzie się znajdujemy - uruchomiony proces myślowy w jej głowie na dobre zwrócił się w stronę rozwiązania problemu, niż myślenia o głupotach. - W każdym razie dzikie zwierzę nie jest najgorszym wyjaśnieniem. I w połowie stanowi prawdę - uśmiechnęła się, chociaż wiedziała, że to nie ma szans na przejście w raporcie. A klub zakochanych w przyjaciołach... no cóż. Normalnie uczciłyby to toastem, teraz pozostały im tylko ciasteczka.
Ruth zbyt długo zadręczała się myślami. O tym co było, o tym co jest a w szczególności o tym, co mogłoby być. Nie była taka. Stawiała jasne cele, była wychowana na radosną, pełną ciepła osobę i nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że nastanie czas, kiedy będzie sama siebie torturować myśleniem, dlaczego tak sobie ułożyła życiowe karty. Czas zacząć być prawdziwą Ruth. Zapracowaną, ale szczęśliwą. A nie tam jakieś kręcenie dram. Dramy nie są okej, no nie? Andrea pociągnęła temat wilkołaka bardzo rozsądnie. Może mogłaby nawet zastanowić się nad posadą w ministerstwie, jeśli tylko byłby etat? Departament Magicznych Katastrof potrzebował inteligentnych ludzi o analitycznym zmyśle. -Dobrze kombinujesz, ale dzikimi zwierzętami przekonuje się raczej zwykłych mugoli, ich medycy niestety całkiem poprawnie interpretują rany. Właściwie całkiem nieźle ci poszło jak na pierwszy raz, może powinnaś rozważyć karierę u nas w departamencie katastrof? - zapytała przechylając głowę i zwijając pergamin w rulon. -Wracając do tego wilkołaka często robi się tak, że ktoś pogłębia obrażenia celowo, żeby upodobnić je do tych zadawanych przez te mugolskie leśne wynalazki. Albo wsadza się lekarza, który za dużo wie do psychiatryka - skończyła wypowiedź taką mocna informacją z jednego prostego powodu. Jeśli Andrea ją przetrawi i się nie obruszy, ani nie będzie mocno zaskoczona to znak, że nadaje się do pracy przy magicznych katastrofach. A to robota dla ludzi o mocnych nerwach. Tamtejsi urzędnicy byli wytrawnymi kłamcami i praktycznie kreowali mugolską rzeczywistość. Niestety często też nie mieli skrupułów, żeby zniszczyć jakiemuś mugolowi, który gadał za dużo życie robiąc z niego wariata lub co gorsza - pozbywać się mugolskich ciał zabitych przez czarodziejów. Oprócz tego ta praca była spełnieniem marzeń - chyba jako jedyna posada w Ministerstwie zmuszająca do nieustannego myślenia. A intelignetnym człowiekiem trudniej rządzić. -Andrea, muszę wracać. Dzięki za rozmowę i za ciastka, mam nadzieję, że do następnego razu- pomachała jej na pożegnanie i wyszła z pokoju.
Zima strasznie jej się dłużyła. Tak bardzo chciałaby usiąść na błoniach i rozkoszować się gorącym słońcem, a tymczasem szukała coraz to nowszych zakątków w zamku, w których mogłaby się schować i chociaż na chwilę zapomnieć o świecie i ludziach. Właśnie skończyła dzisiejsze lekcje i już miała iść w stronę Małej Biblioteki, gdzie tymczasowo mieszkali Ślizgoni, kiedy niespodziewanie postanowiła zboczyć z trasy i wejść do pokoju wielu myśli. Z satysfakcją stwierdziła, że znajduje się tu sama i już po chwili rozłożyła się na jednej z wielu kanap. Nie chciała jeszcze wracać do pokoju wspólnego, zwłaszcza, że ostatnio nie miała najmniejszej ochoty na wysłuchiwanie problemów innych. Chyba w swoim życiu już się nasłuchała wystarczającej ilości dramatów i na razie potrzebuje przerwy. Pewnie dlatego nie zawitała w żadnym barze już od jakiegoś miesiąca. Pijani ludzie potrafią zmęczyć nawet najbardziej wytrwałego zawodnika. Mallory była w pokoju wielu myśli zaledwie dwa lub trzy razy. Teraz, siedząc tutaj i patrząc na lewitujące pióra i pergaminy, zastanawiała się dlaczego nie przychodziła tu częściej, przecież to wszystko tak inspiruje! Prędko chwyciła potrzebne do pisania eseju przedmioty i zmotywowana nagłą weną zaczęła dyktować poszczególne słowa. Musiała oddać zaległy esej z transmutacji, o którym wcześniej kompletnie zapomniała i o którym przypomniała sobie, gdy spojrzała na latające kawałki papieru.
Dzisiejszy dzień nazwałby całkiem owocnym. Wyspał się, kosztem zajęć, na których i tak nigdy nie uważał, nie była to więc wielka strata. Śniadanie było przepyszne, czuł jak dodatkowe rogale z czekoladą obijają się o niego w za dużej i powyciąganej bluzie. Nie mógł przecież zmarnować takiej okazji, prawda? Nie pamięta kiedy ostatnio dał się pochłonąć swojemu małemu, złowieszczemu nałogowi. Przyszło mu zmierzyć się z nie lada wyzwaniem, jakim było odrobienie zaległości, których się dopuścił. Biblioteka nie była dzisiaj dobrym pomysłem, nie kiedy miał niezbyt miłe wspomnienia po ostatnim razie, kiedy się tam znalazł. I po drugie, była to raczej pora,o której uczniowie raczej chętniej tam przesiadują, przynajmniej ci bardziej ambitni. A trzeba stwarzać pozory, nieprawdaż? Jeszcze nie daj Merlinie ktoś by zauważył go nad książką, którą pochłania z taką zawziętością. Gdyby nie to, że szedł tym korytarzem o tej porze, zapewne nie wpadłaby na pomysł aby zajrzeć do pokoju Wielu Myśli. Był tutaj chyba dwa razy, nie miał wtedy przy sobie zadań, żadnego pergaminu... Potok myśli i wspomnień zalał go z taką siłą, że trudno było się oderwać. Wtedy pognał do sali muzycznej, orientując się co robi dopiero w momencie, w którym usiadł przed znienawidzonym dawno instrumentem. Wszedł do pomieszczenia, odganiając od siebie tych kilka wspomnień. Przy okazji wyciągnął jednego z rogali, który prawie stanął mu w gardle kiedy zobaczył, że w pomieszczeniu znajduje się jeszcze jedna osoba. I to nawet taka, którą kojarzył. A to już nie lada wyzwanie przy jego subtelnej pamięci do twarzy. Przełknął i oprał się o framugę, stał tak chwilę, nawet nie wiedział czy już zauważony i ruszył do jednego z foteli przy stoliku. Rzucił torbę na mebel i sam rozsiadł się w fotelu, zapychając buzię jedzeniem. Szkoda, że rogal nie był podgrzany, wtedy czekolada lepiej rozpuszczałaby się w buzi... Tak, to chyba najważniejsza rzecz, która teraz chodziła po jego głowie.
Właśnie była w połowie pisania eseju, kiedy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Leniwie uniosła głowę znad pergaminu i ze zdziwieniem stwierdziła, że w wejściu stoi Lennox, który najwyraźniej jej nie zauważył, bo nic nie mówiąc ruszył w stronę wolnego stolika. Cóż, istniał też inny powód dla którego jej kolega z domu nie powiedział głupiego "cześć"- Mallory miała wrażenie, że Ślizgon, z jakiegoś tylko sobie znanego powodu nie pała wielką sympatią do dziewczyny. Kiedyś nawet spędziła dobre pół godziny zastanawiając się czy nie palnęła przez przypadek czegoś głupiego w jego towarzystwie, ale na nic nie wpadła. Jedyną rzeczą, o którą mógł się obrazić, to walka o czekoladową żabę, którą Mal wygrała, ale na litość boską, to chyba nie jest możliwe. Kto normalny obrażałby się o coś tak błahego? Z drugiej strony przez negatywne nastawienie chłopaka do jej osoby, nie mieli nigdy większego kontaktu, więc kto wie co mu siedzi w głowie? Mimo wszystko Mallory nie chciała robić sobie wrogów i próbowała skierować ich "znajomość" na właściwy tor. Kto wie, może kiedyś jej się uda. Wtedy wszyscy będziecie bić brawo. -Cześć Lennox, miło, że witasz się z koleżanką z domu i próbujesz utrzymać przyjacielskie relację.- Uśmiechnęła się do niego z drugiego końca pokoju i powróciła do pisania eseju, który sam się przecież nie napisze. Tym razem sięgnęła jednak po zwykłe pióro, co by nie przeszkadzać chłopakowi, cokolwiek zamierzał tam sobie robić. Nie mogła się jednak skupić, mimo, że dosłownie 2 minuty temu słowa same wychodziły z jej ust, a dziewczyna nawet nie zastanawiała się o czym w zasadzie pisze. Przeczytała szybko to, co udało jej się stworzyć i z zadowoleniem stwierdziła, że ma to sens. -Muszę tu chyba przychodzić częściej. -Mruknęła pod nosem, sama do siebie i znów zaczęła się zastanawiać dlaczego tak rzadko tu przychodziła. Jednym z powodów może być oczywiście fakt, że Mallory dowiedziała się o tym miejscu zupełnie niedawno. Trochę to smutne, zważając na to, że uczy się tu już ósmy rok, ale ma na to usprawiedliwienie! Otóż lochy, w których znajduje się pokój wspólny Slytherinu znajduje się w zupełnie innej części zamku, dlaczego więc miałaby znać każdą salę w skrzydle zachodnim?