Cierpisz na brak weny? Nie potrafisz zrobić zadania domowego? Odwiedź Pokój Wielu Myśli! Żadna inna sala nie działa tak inspirująco jak ta tutaj - każdy wychodzi stąd z napisanym esejem, częścią książki, poematem lub po prostu z pomysłem. Wszędzie latają samopiszące pióra, a całe pomieszczenie zawalone jest książkami oraz pergaminami. Śmiało - zasiądź za jakimś biurkiem lub na kanapie i daj się ponieść swej muzie.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Niemalże natychmiastowo, kiedy to wchodzisz to pomieszczenia, zauważasz zbliżające się samopiszące pióro, które przeszywa powietrze. Co najgorsze - nie wygląda na to, aby zechciało w jakikolwiek sposób zahamować! Rzuć jeszcze raz kostką: nieparzysta - całe szczęście przedmiot zawraca w całkowicie innym kierunku, w wyniku czego możesz spokojnie rozejrzeć się po pomieszczeniu i zrobić to, po co tu przyszedłeś; parzysta - pióro nie zatrzymuje się! W pewnym momencie przecina skórę na Twoim ramieniu. Rana co prawda nie jest zbyt głęboka, ale na pewno piecze i nie należy do zbyt przyjemnych doświadczeń. Jeżeli masz pięć punktów z Magii Leczniczej, możesz samodzielnie uporać się z problemem. W przeciwnym przypadku poproś kolegów o pomoc albo udaj się do skrzydła szpitalnego (napisz posta).
2 - Twoje czujne oko zauważa pozostawione przez nieznanego ucznia notatki. Podchodzisz do jednego z biurek oraz zapoznajesz się z treścią. Okazuje się, że zostały one napisane ręką fascynata Czarnej Magii - kiedy chwytasz za pergamin, ten automatycznie zapala się niebieskimi płomieniami oraz rozsypuje na drobny mak! "Na szczęście" udało Ci się coś przeczytać i w związku z tym otrzymujesz jeden punkt do kuferka z tej dziedziny - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
3 - W pewnym momencie do akcji wkracza kałamarz wypełniony po wierzch atramentem, który zaczyna lewitować w powietrzu bez konkretnego powodu. Magia tego miejsca zdawała się zaskakiwać na swój własny, specyficzny sposób - nagle okazuje się, że przedmiot wpadł prosto na Ciebie, w wyniku masz poplamione ubrania! Granatowa plama ewidentnie zakłóca harmonię stroju - aby uporać się z problemem, chwyć za różdżkę i rzuć Chłoszczyść!
4 - Spostrzegasz bez większych problemów jedno z piór, które wydawało się w ogóle nie działać. Nic bardziej mylnego - kiedy jednak postanawiasz je dotknąć, okazuje się, że tylko wymagało delikatnego pchnięcia do działań! Co najdziwniejsze - przedmiot ewidentnie za Tobą krąży oraz bezustannie lata. No cóż - czy tego chcesz, czy też i nie, stałeś się nowym właścicielem Samopiszącego Pióra - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
5 - Żaden z przedmiotów nie chce się Ciebie słuchać - jakby w ogóle nie były podatne na Twoje myśli. Jakakolwiek interakcja kończy się ominięciem sylwetki przez latające pióra, w wyniku czego musisz własnoręcznie zapisywać jakiekolwiek notatki.
6 - Pióro, które postanowiło z Tobą współpracować, na pierwszy rzut oka nie sprawiało wrażenie wadliwego, lecz w istocie było... Mocno skrzywione. Zapisywało zdania z okropnymi błędami, wplatając między zdania parę przekleństw i słów bez kontekstu... Obyś się zorientował, że z takiej pracy nie będzie Wybitnego... I obyś jej nigdzie nie wysłał!
Dziewczyna patrzyła na Jane zupełnie jakby chciała wyczytać wszystko z jej myśli. Rudowłosa zmrużyła delikatnie oczy i zacisnęła wargi. Leah ją zaskoczyła, nie ma co ukrywać. Spodziewała się czegokolwiek... wybuchu złości, ucieczki, rezygnacji. Wszystkiego, ale nie zwykłej, prostej odpowiedzi i uśmiechu. - Jane - odpowiedziała zwięźle i krótko, nie mówiąc niczego więcej. Jeszcze raz zmierzyła dziewczynę wzrokiem. Patrzyła jej prosto w oczy, odważnie wypinając pierś, jakby chciała pokazać, że to nie jest zwykła, słaba osóbka, tylko silna dziewczyna z charakterem, która umie postawić na swoim. Chcąc nie chcąc Jane poczuła swego rodzaju podziw. Chyba nie spotkała dotąd takiej osoby, a może po prostu źle szukała? Szybko jednak przestała myśleć o dziewczynie w pozytywny sposób. Wtargnęła na jej terytorium, bez ostrzeżenia, bez alarmującego strzału. Tak po prostu weszła i wszystko prysnęło. Teraz stoi tu jak głupia i patrzy na nią, starając się uspokoić gniew. Nigdy za dobrze jej to nie wychodziło, emocje były jak wulkan, a teraz mógł w każdej chwili wybuchnąć. Niech tylko ta dziewczyna spróbuje, niech tylko sprowokuje ją, a Jane już dobrze wie jak wyzwolić cały nadmiar uczuć. Była uprzejma, ale co z tego? Może odda jej pomysł z powrotem, może znowu podaruje ten świetny nastrój, może wtedy Stark będzie przychylniejsza. Na razie nie miała powodów być ani miłą ani sympatyczną, zresztą dla nikogo taka nie była, tym bardziej nie będzie dla tej Leah. Dziewczyna widocznie znowu rozkoszowała się milczeniem i męczeniem Jane, która z każdą sekundą mocniej czuła napływ irytacji. Musiała coś wymyślić, coś powiedzieć, tylko co? - Z jakiego domu jesteś? - zapytała o pierwsze co jej przyszło do głowy. Starała się zamaskować wszystkie uczucia i przybrać zwykłą maskę obojętności. W sumie Stark nie obchodziło czy Leah jest Puchonką, Gryfonką czy kimś tam jeszcze. Po prostu musiała coś powiedzieć, o coś zapytać.
No i jak się okazuję bardzo przewidywalna. To zaskoczenie w oczach, zmieszanie. Trwa ułamek sekundy, a dla Leah to cała wieczność, by móc bardzo wiele powiedzieć o człowieku. Co miało sprawić to pytanie? Odwrócenie uwagi, czy też zwyczajna rozmowa. Cóż. Tak na prawdę to bez większego znaczenia. Wystarczy fakt, że będzie miała okazję... no właśnie. Do czego? Nie odpowiadając na to pytanie skupiła się na Jane i znów zrobiła kilkusekundową przerwę podczas której miała wrażenie, że na prawdę pierwszy raz w życiu nie słyszy nic. Nawet najmniejszego szmeru, podmuchu wiatru. Gdy przerwała ponownie napły myśli odwracających jej uwagę wróciła do rozmowy. - Hufflepuff. Co robiłaś jak weszłam?- zapytała energicznie i z entuzjazmem zmieniając temat. Mało ją interesowało z jakiego domu jest jej rozmówczyni. Liczyło się to, że chciała informacji, sama nie udzielając ich za wiele. Istotnych informacji, a nie ogólników, które może poznać każdy. Szybko przeczesała dłonią włosy przeszywając wzrokiem rudą Jane. W takich sytuacjach czuła się panią i władczynią, która ma wpływ na wszystko. Do tego blisko było jej nawet do wyglądu wysoko postawionej kobiety. Ma nadzieję, że postawa jaką reprezentuje jest jak najbardziej dumna, bo tak się też czuła. Była najbardziej dziwną Puchonką. W sumie często się zastanawiała czy to nietylko przez skrytość i skromność tam wylądowała, bo czuła dziwne zrozumienie dla Ślizgonów i ich czynów, a także Gryfonów, którzy kochali ryzko. "A ty droga Jane? Jaka jesteś? Wiesz kim jesteś?"- zapytała w myślach Leah.
Dlaczego zadała to pytanie? Zwykła ciekawość, a może podobnie jak ona nie miała pomysłu co zrobić, żeby podtrzymać rozmowę? Właściwie po co to w ogóle robią? Czemu Jane nie wstanie i nie wyjdzie po prostu, wprawiając w zaskoczenie Leah? Ruda czuła, że chciałaby dowiedzieć się więcej o tej Puchonce, która wcale Puchonką się nie wydaje. Stoi dumnie, mówi pewna siebie. Tiaro Przydziału, chyba popełniłaś jakiś poważny błąd... A może to tylko maska, która ukrywa prawdziwe dno? Jane nabrała nagłej ochoty na wybadanie tego kim jest owa Leah. W tych rozmyślaniach zapomniała o złości jaką wywołała blondynka. Nagle jakby wygasła, jak gdyby postawa Puchonki gwałtownie ją ostudziła, być może wylewając nań wiadro zimnej wody. Jane nie zastanawiała się nad tym dłużej, w końcu Leah zadała pytanie. - A jak myślisz? Jest to miejsce najlepsze do odrabiania prac domowych, pisania opowiadań, szukania weny i natchnienia. Co więc mogłam tu robić? - odparła, pozornie obojętnie i beztrosko. Patrzyła nadal na dziewczynę, starając się choć trochę zrozumieć do czego dąży. Do czego obie dążą stojąc naprzeciwko siebie i badając swoje wnętrza pod przykrywką zwykłej wymiany zdań. - Z pewnością nie zwabiły mnie tu te denerwujące pióra samopiszące. - dodała jeszcze, łapiąc dłonią jedno z piór, które wyjątkowo mocno ją denerwowało swoim lataniem. - Zdecydowanie wolę, gdy piszę własnoręcznie. Nie wiedziała czemu nagle powiedziała tak dużo, przecież wcześniej wyrażała się zdaniami urywkowymi i lakonicznymi. Czekała dość niecierpliwie na odpowiedź blondynki.
Nagły słowotok? Wydało się to Leah bardzo zabawne. Przed chwilą widziała dziewczynę, która nie miała nawet najmniejszej ochoty na konwersację, a tu nagle... bum! Zdania złożone i pełne sarkazmu, który pewnie miał ją odepchnąć. Cóż, nie udało się. Leah jest typem osoby, która ma zapasy energii na wszystko i jak dla niej to może ciągnąć się w nieskończoność. Po co jednak ona marnuje swoje życie na tłumaczenia i nawiązywanie rozmowy jak i tak to pewnie ich ostatnia. Przyjrzała jej się po raz kolejny szukając czegoś charakterystycznego, ale prócz rudych włosów nie zwraca na siebie żadnej uwagi. Kolejna przerwa w rozmowie przedłużyła się dość znacznie. "Ohh jesteś taka głupia Leah! Nigdy nie dajesz rady ogarnąć własnych myśli w dobrej kolejności!"- skarciała samą siebie w duchu i ponownie zwróciła się do Jane. - Nigdy nic nie wiadomo. Ilu ludzi, tyle zachowań. Można robić miliony rzeczy w różnych miejscach- odpowiedziała wreszcie milutko i zmieniła uśmiech na bardziej delikatny. Była trochę zirytowana, ale nie ma ochoty powiedzieć za dużo, by nie spędzać zbyt dużo czasu w tej sali. Po chwili zaczęła dalej mówić. - Dlaczego sądzisz, że pióra samopiszące są denerwujące?- zapytała i mimo, że nie ma szans, aby przewidzieć jakie miała zamiary zadając banalnie proste pytanie to był w tym sens. Głęboki. Rozmawiają krótko, ale Leah wie już dużo na temat dziewczyny. I przy okazji dowiedziała się trochę o sobie. Okazuje się, że lubi pióra samopiszące i przypadkowe rozmowy w sumie nie są takie złe. Można analizować dokładniej ludzi i poznawać ich zachowania samemu praktycznie nie dając w zamian. Tyle nauki przez jedną Jane, która nawet nie ma pojęcia, że stała sie obiektem do obserwacji i jako jedna z nielicznych być może będzie miała okazję jeszcze kiedyś porozmawiać z Leah.
Dziewczyna przez dłuższy czas przyglądała się Stark, jakby szukając czegoś czego ta dziewczyna po prostu nie miała. Dopiero po chwili Leah zastanowiła się nad odpowiedzią. Jane od pierwszego zdania wypowiedzianego przez blondynkę była przekonana, że trafiła na osobę inteligentną. Ona sama nigdy siebie tak nie nazwała, oczywiście nie była też kompletną idiotką, ale błyszczeć mądrymi cytatami i myślami albo posługiwać się tajemniczym, mądrym tonem - nie błyszczała ani nie posługiwała się. Przez chwilę naszła ją myśl, że owa Puchonka chce ją wybadać, jakby była jakimś ciekawym okazem, który trzeba dokładnie przetestować i wycisnąć zeń jak najwięcej informacji. Leah uśmiechnęła się, choć Jane od początku nie miała nawet cienia uśmiechu na ustach. Dziwne, raczej określała siebie jako osobę dość często uśmiechniętą. Może uraczy ową dziewczynę swoim olśniewającym uśmiechem? Nie, z pewnością wyjdzie z tego kwaśny i paskudny grymas twarzy. Tak to już jest w przypadku Jane, gdy próbuje się uśmiechnąć wymuszenie. Nie zmieniła więc wyrazu twarzy, trochę bardziej przyglądając się twarzy blondynki. Ma ładne oczy. Zielone, nawet trochę podobne do oczu Jane. W dodatku jest od niej wyższa. - Jedno omal nie trafiło mnie w twarz. Ten kto to wymyślił powinien zaaplikować im również oczy - odparła zwyczajnie. Ogarnęła ją nagła chęć skrzyżowania rąk na klatce piersiowej, co też od razu zrobiła. Czytała kiedyś, że to jakaś postawa obronna. Używamy jej, gdy czujemy strach, zdenerwowanie, zagrożenie... Co za brednie. Jane musiała przyznać, że często tak robiła i zwykle w normalnych okolicznościach. Ale czemu myśli o tym co oznacza zwykły gest? Stark zastanowiła się nad zakończeniem rozmowy, zwyczajnym wyjściem bez słowa. To raczej byłoby dziwne. Zrezygnowała po paru chwilach myślenia nad tym. Westchnęła cicho. Znowu będę musiała czekać aż do Leah dotrze to co powiedziałam. Na razie na to nie wygląda. Ta Puchonka chyba myśli, że może prześwidrować kogoś, poznając wszystkie jego sekrety, zaledwie po paru zdaniach rozmowy. No cóż w przypadku Jane ta taktyka raczej się nie sprawdzi. Myślała nad dopowiedzeniem czegoś jeszcze, może zadaniem kolejnego, prostego pytania, jednak rozmyśliła się. Jeśli Leah chce ciągnąć rozmowę, to ją pociągnie, w końcu jest inteligentna, czyż nie?
Leah nie była pewna, czy dziewczyna jest taka inteligentna jak podejrzewała. Jest bardziej odciętą od świata marudą. Jakim cudem pióro ją zaatakowało? Nie chciała w to wnikać. "Pokieruje to w stronę zwyczajnej pogawędki i zobaczę, czy się nie złamie"- pomyślała czując, że Jane chcę wyjść. Aura niepewności była wszędzie. Znudzona stałą pozycją bez jakiegokolwiek powiadomienia towarzyszki usiadła na ziemii i oparła się o ścianę na przeciw niej. Wszystko trwało tylko kilka sekund. Spojrzała na rudą i znów zaczęła mówić. - Chciałabym to zobaczyć. Pióro, które atakuje. Zastanawiające. To twój naturalny kolor włosów?- mówiła uprzejmie i bardzo serdecznie niechcąc jej speszyć. A także dowiedzieć się, czy jest drażliwa na ten temat. Do tego dołączyła, również zwyczajna ciekawość, bo u Jane ciężko było to stwierdzić. Zastanawiała się co na jej temat mogła pomyśleć gdy zobaczyła ją po raz pierwszy. Głupia blondynka? Cizia? Delikatna sierotka? Liczyła też na to, że będzie miała okazję zadać jej jeszcze jedno pytanie, lub więcej. Zabawa w przesłuchanie na prawdę poprawiała jej humor.
Zwyczajna pogawędka? Ta dziewczyna coś knuje, widać to jak na dłoni. Nie zważając na to Stark szybko odpowiedziała twierdząco. Nigdy nie malowała swoich włosów. Czy Leah była najprawdziwszą ciemną blondynką? Szczerze mówiąc nic ją to nie obchodziło. Widząc, że dziewczyna usiadła na ziemi, Jane przysiadła na brzegu fotela, przy dębowym biurku z papierami. Znudzona przeglądała je, czytając małe fragmenty. Większość to jakieś eseje i wypracowania. Może znów najdzie ją wena i zdoła coś wyskrobać? Nie raczej nie. Leah, o której istnieniu przed chwilą niemal zapomniała, dekoncentrowała jej myśli. Być może stale patrzyła na nią nic nie robiąc, ale w końcu miała jakiś powód dla którego zawitała do tej sali. Nie chciała o to pytać, bo mogłaby powtórzyć jej własne słowa, dotyczące odpowiedzi na pytanie co Stark robiła przed przyjściem Puchonki. Dziwne, na początku Jane wzięła tą blondynkę za silną i pewną siebie osobę, teraz jej sympatyczny aż do mdłości głos, lekko dał jej wrażenie, że ta dziewczyna stąpa po jakichś niewidzialnych liniach, próbując określić swój charakter bądź charakter samej Jane. Ta druga z całą pewnością wolała dumną i mocną Leah. Pominęła temat pióra, chociaż nie wyjaśniła wszystkiego, przez co dziewczyna źle ją zrozumiała. To nie pióro ją zaatakowało, po prostu one wszystkie latają tak szybko, że nie zwróciły żadnej uwagi na nagle uchylone drzwi i wystającą zza nich głowę. Zwłaszcza to jedno musiało lecieć tak nieostrożnie, że wpadło prosto na nią. Jane spekulowała co stałoby się gdyby nie jej szybki refleks. Z pewnością na jej policzku widniałaby szrama po uderzeniu ostrym końcem rozpędzonego pióra. A jakby trafiło ją w oko? Stark szybko przestała na ten temat myśleć, wlepiając teraz oczy w blondynkę. Wyglądało na to, że na razie żadna nie miała wielkiej ochoty na podjęcie rozmowy, toteż Jane się zmobilizowała. - Widziałam cię dzisiaj na Eliksirach. - powiedziała byle co, jedyne co teraz wpadło jej do głowy. Leah zapewne również ją zauważyła na lekcji. Na razie ruda uczepiła się tego tematu.
Tylko tyle? Żadnego napadu wściekłości, że ma coś do rudych? Stwierdzenia, że jest zbyt milutka? NIC? Leah chciała rozmowy, ale nie o szkole. Tylko nie coś tak prostackiego. Elikisry- fakt kochała, ale nie chciała rozmawiać o tym z nią. Jane chciała się na czymś skupić, a ona tylko przeszkadzała. Jaka szkoda, że nie zamierza wyjść z sali jako pierwsza. To jej mała obietnica złożona samej sobie dawno temu. To ona będzie panią sytuacji. Takie układy jej pasowały- ludzie zawsze lubili uroczą, zabawową i energiczną Leah, która tak na prawdę wolała siedzieć we własnym towarzystwie nie wierząc w to, że jest sens w relacjach międzyludzkich. Zimne podejście do spraw przyjaźni i miłości daje lepsze spojrzenie na świat. Niczego się nie oczekuję, więc nic nie może zaboleć. Ciekawa było co Jane ukrywa. W końcu coś robiła przed jej przyjściem. Pisała pamiętnik? Możliwe. Ludzie lubią przelewać wszystko na papier. Leah unikała tej formy rozładowywania emocji. Przecież to tylko kartki i zawsze mogą trafić w niepowołane ręcę. Takie rozmyślania zaczęły się zaraz jak odezwała się do rudej. - Na prawdę? Nie przypominam sobie Ciebie w sali, ale szybko zabrałam się do pracy i pochłonęła mnie. Eliksiry to na prawdę ciekawy przedmioty- powiedziała i zamilkła. Jane teraz Twoja kolej, by zadecydować czy chcesz to ciągnąć. Leah daje Ci jedyną okazję by wyjść w sposób pokojowy, a jeśli chcesz zaryzykuj i powiedz coś. Kontynuuj i spróbuj coś z niej wydusić. Ona tylko na to czeka.
A więc praca wręcz ją pochłania? A zwłaszcza Eliksiry? Hmm... Czyżby ścisły umysł? No cóż pasowałoby to do niej. - Zależy jak dla kogo - Jane tylko wzruszyła ramionami, powracając do kartkowania pergaminów. - Co jeszcze uważasz za ciekawe? To pytanie było stosunkowo dziwne, a już na pewno inne od pozostałych, bezpiecznych i ostrożnych, jakie wcześniej zadawały. Jane miała wrażenie, że Leah stale daje jej jakiś wybór, każe wybierać na oślep. Stark sama nie wie którą decyzję podjąć, więc spróbuje to jakoś rozświetlić, być może delikatnie wypytując Puchonkę. Co uważa za ciekawe? Niezbyt ambitne pytanie, zainspirowała się stwierdzeniem, że lubi Eliksiry. Być może powie ogólnikowo, może posłuży się mądrą sentencją. Może odpowie pytaniem na pytanie? Jane nie znała Leah, nic o niej nie wiedziała i nie zamierzała nawet prowadzić wstępnych gierek, pozwalających określić osobowość. Walnęła prosto z mostu, pytając o coś co pozwoliłoby choć w niewielkim stopniu nakreślić charakter blondynki. Nadal brały udział w ich osobliwej grze, nadal prowadziły tą osobliwą konwersacją, zadawały osobliwe pytania i udzielały osobliwych odpowiedzi. Co z tego wyniknie?
Niezwykłe, zwykłe pytanie. Jane na pewno nie chcę wiedzieć. Leah miała dziwne wrażenie, że dziewczyna robi to tylko "byleby coś" powiedzieć. Cóż aura powinna sprzyjać czemuś wyjątkowemu- ciekawemu i twórczemu. - Wszystko co bezpośrednio tyczy się świata znajdującego się dalej niż może śięgnąć wzrok- odpowiedziała dynamicznie podnosząc się z miejsca i obracając w stronę drzwi. - Chciałabym z Tobą jeszcze porozmawiać, ale coś mi podpowiada, że przerwałam Ci coś ważnego patrząc na Twoje zachowanie. I następnym razem ukryj bezwarunkowe reakcje ciała, bo wszystko robi się nudne, gdy nie ma w tym nutki tajemnicy. Miłego dnia Jane- powiedziała delikatnie i lekko podskakując i zamykając za sobą drzwi. "Jak się teraz czujesz? Mam nadzieję, że zaczniesz się pilnować i zrozumiesz, że to nie my rządzimy podświadomością. To podświadomość rządzi nami"- wysłała we własnym umyśle podpowiedź dziewczynie. Może następnym razem będzie lepiej przygotowana, lub Leah będzie miała gorszy dzień.
To było dziwne... Nie, nawet bardzo dziwne! Okazało się, że Leah naprawdę chciała z nią porozmawiać, no cóż ona rozmawiała z nią tylko dlatego, że czekała aż Puchonka w końcu wyjdzie. Nastąpiło to bardzo szybko. I o co jej chodziło z tym ukrywaniem reakcji? Niby dlaczego Jane miała udawać? Nie zależało jej na tym, nie widziała powodu, żeby toczyć z Leah jakąś dziwną grę. Widać dziewczyna znudziła się rozmową z rudowłosą. Jane mimowolnie delikatnie się uśmiechnęła. Została sama, w błogiej ciszy. W końcu mogła się odprężyć, swobodniej usiąść na fotelu i nie zajmować się rozgryzaniem charakteru blondynki. W jednej chwili była zdeterminowana, aby coś wydusić z Stark, a w następnej przerywa nagle rozmowę i wychodzi. To prawda, przerwała jej coś bardzo, ale to bardzo ważnego. Być może to był pomysł na bestsellerową książkę? Może dzięki temu byłaby sławna i bogata? Widocznie, będzie musiała jeszcze poczekać na następną szansę, bo nie miała już chęci na pisanie. Przesiedziała tu trochę, myśląc uporczywie nad tym czy zdąży napisać esej na Transmutacje. Doszła do wniosku, że jeśli się nie pośpieszy nie. Podniosła się z ociąganiem z fotela i powolnym krokiem wyszła z pokoju. Bo co jak co, ale Transmutacji to Stark nie lubiła.
Właściwie to nie miała pojęcia, jak to się stało, że już byli w Hogwarcie. Nie potrafiła skupić myśli i okiełznać zmysłów, zdominowanych przez dotyk. Tak, ciało Zielińskiego było tuż obok i ta bliskość sprawiała, że Jackie nie potrafiła trzeźwo myśleć. Co się stało z jej bystrym spojrzeniem, spostrzegawczością? Cóż, chyba zwiały, spłoszone przez usta i język Zielińskiego. Ona prowadziła, czy on? Punkt dla niewiedzy, bo dziewczynie znowu brakowało odpowiedzi. Spojrzała pytająco na towarzysza, choć z jej ust nie wydobył się ani jeden dźwięk. Milczała od stacji, od momentu pocałunku, od chwili, gdy tablica informacyjna brutalnie wbiła jej się w plecy, a Wojtek kazał jej się pieprzyć, tak jak to ona wcześniej poleciła jemu. Słowa były niepotrzebne. I tak nie wiedziała, co miałaby powiedzieć. Zresztą istniała realna obawa, że to, co wypłynie z jej ust, będzie kompletnie pozbawione sensu i logiki. Kontynuowała więc tą złotą ciszę, co jakiś czas bezwiednie pocierając skronią o pierś chłopaka, lub chwytając nadgarstek ręki, która ją obejmowała, i puszczając, tak na przemian. Doszli już na trzecie piętro, a Jackie, przechodząc obok jakichś drzwi, po prostu pociągnęła za klamkę i pchnęła je, zmuszając tym samym Zielińskiego do postoju. Ich oczom ukazał się zagracony, dość chaotyczny pokój. Mieścił wiele biurek, krzeseł, nawet kanapę. Przez natłok zgromadzonych mebli sprawiał wrażenie niewielkiego, choć w rzeczywistości musiał mieć dość słuszne rozmiary, by pomieścić tyle rzeczy. Braxton przechyliła głowę, jak gdyby zastanawiając się nad czymś, po czym pociągnęła Wojtka za rękę. - Chodź. Drzwi trzasnęły za nimi w momencie, gdy dziewczyna przeglądała już jakieś pergaminy, napędzana zaintrygowaniem. Ciekawiło ją, czy w tej szkole dużo jest jeszcze takich przedziwnych niespodzianek w postaci najróżniejszych sali. Usiadła na biurku, czytając najprawdopodobniej zgubioną kartkę z czyjegoś dziennika. Wyglądała na poniszczoną przez bezlitosny czas. - Chyba dużo ludzi tu przychodzi. – odłożyła kartkę na zakurzony blat. – Albo przychodziło. Podniosła wzrok na Zielińskiego. Dlaczego zabrał ją z tamtego peronu? Dlaczego w tym momencie mieszał jej w głowie? Może chciał się zabawić. Wystawić ją na kolejną próbę, czy może narazić na gwałtowny skok adrenaliny w organizmie, rzecz jasna ponowny. Uniosła brew i sama nie wiedziała jak, ale znów byli blisko siebie. Czyżby sama go przyciągnęła i nawet nie zdawała sobie z tego sprawy? Przypuszczalnie. - Co my tu robimy? – spytała jakże inteligentnie, łapiąc się na tym, że mruży oczy w zastanowieniu i trzyma w dłoni zwinięty fragment jego koszulki. I chyba znała odpowiedź, ale chciała usłyszeć ją z jego ust.
Droga do zamku Zielińskiemu wydawało się, że dłuższa była niż zawsze. Szybko minęła. Tak zdecydować się nie mógł jak to było. Niby przeklinał w myślach, że dłużyła mu się okropnie, ale z drugiej strony nim mrugnął kilka razy był na tych korytarzach co jeszcze nie znał ich za dobrze. Z Braxton. Nadał była obok. Nie skręciła nigdzie. Nie uciekła, ani ponownie nie kazała mu się pieprzyć. Tym razem ze samym sobą. Nie myślał teraz trzeźwo. Odrzucił rozsądek na bok. Na stacji kolejowej go zostawił i teraz było jak było. Pociągnięty za rękę dał się wciągnąć do jakiejś klasy. O pomieszczenia jakiegoś co to kolejną zagadką było dla niego. Hogwart pełno takich miał. Powoli zaczynał się przyzwyczajać do tego choć początkowo nie było to przyjemne. Nie podobało mu się, że tyle tutaj dziwnych pokoi. Nie skupiał się teraz na tym co było w środku. Jakie przeznaczenie miało to pomieszczenie. Mało to ważne. Niemal wcale. Podobać mu się nie podobało kiedy puściła rękę jego. Podeszła i wzięła pergamin jakiś, aby go przejrzeć. Znalazł się tuż za nią. Od tyłu objął. Przyciągnął do siebie. Mocno. Wdychał jej zapach. Uzależniający. Wiedział już teraz Zieliński, że będzie mu go brakować. Rozsądek był daleko, więc nie podpowiadał mu teraz rzeczy oczywistych. Nie mógł robić tego skoro zostawił go na stacji. Wcześniej może go zgubił. Przejechał dłonią po jej ramieniu, a później splótł palce swojej z jej. Odwrócił przodem do siebie i zaczął to co na peronie przerwał, aby miejsce pobyt ich zmienić. Szyję całował, drażnił odsłonięte ciało oddechem. Dłońmi poznawał coraz to nowe zakątki jej ciała. Śmielej wsuwając je pod ubranie Braxton. Nie powiedział ani słowa odkąd zeszli z peronu. Pół nawet. Jakby bał się Zieliński, że jak coś powie to wszystko pryśnie. Obudzi się i nie będzie Braxton obok. A chciał żeby była. Nie szła nigdzie i tak dalej dawała się całować. Oddawała pocałunki. Dała się ponieść chwili. Bo przyjemne to było. Za bardzo nawet. Nie myślał o tym teraz Zieliński. O niczym. Tylko o Jackie, która była tutaj i trzymała go za koszulę. I pytała. Oderwał się od niej na chwilę ustami. Spojrzał w oczy dziewczynie. I pustkę miał w głowie. Żaden kąśliwy komentarz, złośliwa uwaga do głowy Zielińskiemu nie przychodziła. To takie nie wojtkowe było, że powinien to odczytać jako znak. Uciekać od Jackie najdalej. Trzymać się później na dystans. Nie umiał. A przede wszystkim nie chciał. Mógł wmawiać sobie za każdym razem jak szukał jej wzrokiem, że to nic nie znaczy. Nikt mu nie zabroni, ale teraz jak tak stał przed nią z pustką w głowie to nie mógł oszukiwać siebie dłużej. - Nie wiem co Ty robisz - powiedział, powoli nachylając się nad nią ponownie - ale ja właśnie zaczynam rozpinać Ci koszulę - zaczął od góry bawić się guzikami. A każdy odsłonięty po raz pierwszy kawałek ciała zaczynał od razu całować. Robił wszystko powoli. Inaczej czuł się teraz Zieliński niż z innymi dziewczynami. Nie mógł tak po prostu zdjąć z niej ubrania. Szybko. Niechlujnie. W tym wszystkim nie pozwalał jej myśli zebrać do kupy. Rozpraszał ją wciąż oddechem. Rękami, które nadal błądziły po ciele. Nagich już plecach, bo koszula gdzieś na podłodze leżała albo stole. Nie patrzył Zieliński gdzie ją odrzucał. - A Ty Jackie, co robisz? - spytał w końcu zaczynając rozpinać guzik od spodni, które już wcześniej uważał za zbędne. Teraz się nimi zajął. Między kolejnymi pocałunkami, które składał na odsłoniętym ciele.
Powietrza. Potrzebowała powietrza, bo jego czyny znów odbierały jej kontrolę nad oddechem. Ponownie przyspieszał, stawał się nierówny. Oczy same się przymykały, kiedy tylko dotykał jej szyi swoimi miękkimi wargami. Nie chciała, by ta słodka tortura dobiegła końca. Podobało jej się to uczucie, podobała jej się ta chemia między nimi. Jednocześnie miała wrażenie, że wywierają na siebie zły wpływ. Że są dla siebie kompletnie nieodpowiedni, a ich relacja powinna zostać ukrócona. Ale jak można zakończyć coś, co jest tak przyjemne, tak bardzo wciągające i niemalże hipnotyzujące? Ujęła jego twarz, przyglądając się jej z zaciekawieniem, jakby widziała coś niezwykle intrygującego. I może widziała. To przecież była Jackie. Marzycielska dusza, dostrzegająca coś więcej, niż pokazywały oczy. Objęła jego kark, z trudem zmuszając się do skupienia nad słowami, które wypowiadał. Cała postać Zielińskiego była cholernie rozpraszająca. - Och – wyrwało jej się w odpowiedzi, kiedy chłopak przeszedł już do konkretów, obrazując jej swoje zamiary. I w głowie Braxton przewijały się setki myśli, aczkolwiek żadnej nie mogła na dobrą sprawę pochwycić i rozszyfrować, bo delikatne muśnięcia wciąż zbijały ją z tropu i nie pozwalały na koncentrację. W końcu zamknęła oczy, by pomóc sobie w ogarnięciu całej sytuacji i o dziwo przyniosło to jakieś skutki. Nie wiedziała, czy to, co się teraz dzieje, jest chociażby troszeczkę słuszne. Miała wątpliwości, bo nie chciała być po prostu kolejną panienką, którą Zieliński sobie zaliczy i odhaczy w myślach na liście zdobytych lasek. Nie była łatwą dziewczyną, nie chciała też za taką uchodzić. Ale z drugiej strony.. czy to w ogóle było teraz ważne? To był moment, ulotna chwila, którą należało złapać. Nie chodziło tylko o jego przyjemność, to było także dla niej. A ona.. no cóż, najwyraźniej chciała mieć Wojtka blisko siebie, skoro nie przerwała ich spotkania x czasu temu, nie odeszła, a wręcz przeciwnie – zmusiła go, żeby weszli do tego zagraconego pokoju. - Hej, lubię tę koszulę. – obruszyła się niby, jednak z uśmiechem rozbawienia wpijając w usta chłopaka. To teraz ona ukradnie mu trochę tlenu. Przyspieszy bicie jego serca, doprowadzi do szaleństwa. Żeby było fair. Wplotła dłoń w jego włosy i przyciągnęła bliżej, z pasją pogłębiając pocałunek. - Ja? – spytała szeptem, odrywając się od niego na chwilę, by pozbawić go koszulki i sięgnąć do zapięcia jego spodni.- Nie myślę. Zsunęła materiał, równocześnie ponownie obdarzając uwagą usta Zielińskiego, których smak najwyraźniej mocno przypadł jej do gustu.
To przy niej Zieliński czuł się inaczej. Lepiej? Pewniej? Dobrze? Tak… inaczej. Zapadał się w swojej beznadziejności z każdym dniem głębiej. Mocniej. Czuł się jak na jakiś bagnach, gdzie każdy wysiłek włożony w to, żeby się wydostać przynosi odwrotny do zamierzonego skutek. Przestał już dawno Zieliński próbować. Tonął. Brakowało mu powietrza. Czuł się jakby wciąż był pod wodą. Gdzie każdy kolejny oddech boli mocniej. Bardziej. Nie tak było jak powinno. Wszystko działo się nie tak. Zaplanował inaczej. Los z niego zakpił okrutnie. Nie miał siły na kolejny oddech. Tamtego dnia kiedy Jackie mignęła przed oczami Zielińskiemu, miał dość. Za dużo. Za bardzo. Za mocno. Coś w niej było. Wyczuł to od razu i niemal w tej samej chwili zaczął się przed tym bronić. Nie była jak inne. Nie. Daleko im było do niej. Do Jackie. Do Braxton. Na stacji powinien ją zostawić. Samą. Nie ciągnąć za rękę, aby poczuła z nim pęd pociągu. Obrócić się i pójść. Nie zostać. Nie całować. Nie ciągnąć do zamku. Nie zdejmować ubrania. A robił to wszystko Zieliński. I więcej chciał. Z każdym pocałunkiem. Każdym kawałkiem odsłoniętej skóry, który całował. Poznawał nie tylko oczami, ale również ustami. Nie był delikatny. Nadal był gwałtowny i nieokrzesany w swoim postępowaniu. Wybiec myślami w przyszłość Zieliński teraz powinien. Ocknąć się. To jednak wszystko było zbyt przyjemne. Zbyt wiele mu dawało. Nie myślał teraz. Liczyła się chwila. Moment jeden. Ona się liczyła. Ściągnął z niej ubranie do końca, była teraz Jackie taka bezbronna. Taka jaką chciał ją zobaczyć od dawna. Taka uderzająco piękna, że nic już Zieliński nie mówił. Nie mógł zepsuć tej chwili, która teraz się tylko liczyła. Całował ją dalej i pomógł jej ze swoją garderobą, która na podłodze już się mieszała z ubraniami Braxton. - Ciiii - odgarnął włosy z jej twarzy. I przyłożył palec do ust, aby nic więcej nie mówiła. Bał się Zieliński, że może usłyszeć słowa, których słyszeć nie chciał. Tak było lepiej. Czuł, że zaczyna brakować mu oddechu od tych jej pocałunków. Zupełnie inne to uczucie od tego co na co dzień mu towarzyszyło. To samo, a inaczej teraz odczuwalne przez niego. Złapał ją za pośladki i podniósł, aby mogła opleść go nogami w pasie, a później przeszedł z nią przez pokój. Kawałek tylko, aby posadzić ją na stoliku. Pieścił jej nagie ciało Zieliński. Kształtne piersi, uda, brzuch, usta swoimi ustami. Bliżej niej był z każdą sekundą. Znalazł dla siebie miejsce idealne między jej udami. Całował jej szyję. Oddechem drażnił ciepłą skórę, a serce mu biło mocniej. Nie wiedział jak to możliwe, ale tak było. To ona tak na niego działała. Nikt inny do takiego stanu go nie doprowadzał. Ponownie ujął w dłonie jej twarz. Kciukiem masował policzki. Patrzył w jej oczy. Zatracił się w nich. Pchnął ją Zieliński na ten stolik, żeby uderzyła o niego plecami. Dłonią przejechał po jej boku. Pieścił jej piersi ustami. Całował brzuch. Uda po wewnętrznie stronie drażnił oddechem. Nie mógł tak dłużej Zieliński. Oddech mu zabierała ta Braxton. Ponownie złączył ich usta w namiętnym pocałunku. Nie liczył już którym. Wszedł w nią z jękiem na ustach. Zadowoleniem. Podnieceniem rosnącym. Oddech jeszcze mu przyspieszył. Serce mocniej biło. Z pożądania, które wzrosło. Mocno. Nie chodziło teraz Zielińskiemu o siebie. A o Jackie tylko o wyłącznie. Nie mówił nic. Sądził, że nie musi. Swoimi pocałunkami przekazywał wszystko. Każdą jedną myśl co przemknęła mu przez głowę.
Uwaga, uwaga, oto półfinał Eksplodującego Durnia! Wchodzicie do środka pełni napięcia, wirujące w powietrzu samonotujące pióra wcale was nie wzruszają, bo dziś nie potrzeba wam inspiracji, tylko szczęścia - naprawdę dużo szczęścia. Stolik już na was czeka - na nim karty, przy nim krzesła... no cóż, siadajcie! I niech wygra największy farciarz!
Skład grupy pierwszej: - Melody Avril Blackthorne - Ivy Haden - Rience Hargreaves - Zilya Fyodorova
Nie zaczynajcie gry, dopóki nie dostaniecie listu!
Wszystko dotychczas, jeśli chodziło o durnia, szło po jej myśli. Sprawnie pokonała trójkę przeciwników, naprawdę łatwo przechodząc do półfinałów. Oczywiście jej apetyt na wygraną tylko wzrósł. Gdy otrzymała list świadczący o tym, iż rozpoczął się kolejny etap rozgrywek, szybko porzuciła skórowanie zwierząt, którym akurat się zajmowała, by udać się do pokoju wielu myśli. Przewiązała włosy w chaotyczny kok na samym czubku głowy, podwinęła rękawy w znoszonym mundurku (a przez bieganie w nim po lesie wyglądał na prawdziwie zużyty!) i gotowa na wszystkie ewentualne efekty związane z grą, przekroczyła próg klasy. Nim pojawili się pozostali przeciwnicy, Rosjanka nie chcąc czekać, sięgnęła po pierwszą kartę. Ta okazała się całkiem dobra, wysoka. Nim jednak rozłożyła się wygodnie na fotelu, przerzucając przez jego boczne oparcie swe nogi, odgoniła nieznośnie latające nad jej głową pióra i pergaminy. Coś burknęła pod nosem na temat dziwnego pokoju w jakim przyszło jej grać, po czym zajęła się popijaniem mocnej herbaty, jaką ze sobą tu przyniosła. Byle tylko przeciwnicy szybko się zeszli. Miała jeszcze dzisiaj trochę roboty na głowie, a czasu cholernie mało.
Och! Znalezienie się w półfinale było czymś, o czym nawet nie marzyła. Okej, bądźmy szczerzy - nie myślała o niczym innym, od kiedy tylko zapisała się do klubu. Teraz pozostawało tylko udać się w nowe miejsce i wygrać nową rundę. Tak czy inaczej, było jej nieco przykro, kiedy pomyślała, że jej zwycięstwo zniweczyło szanse Avis. Właściwie dziewczyny nigdy nie rozmawiały na temat tego, dlaczego Dakers także się zgłosiła, ale czy to po prostu nie działało jak każdy inny konkurs czy gra? Każdy chciał wygrać. Gdy tylko weszła do pokoju wielu myśli, z miejsca poczuła inspirację. Może przydałoby jej się to przed, a nie po spotkaniu z Vi? Teraz nie było już jednak o czym mówić. - Cześć - rzuciła, uśmiechając się do dziewczyny, która była już w środku. Właściwie nie do końca ją kojarzyła. Była ładna, ale to był jedyny przymiotnik, którym w tej chwili mogła ją określić. - Jestem Ivy - dodała szybko, wyciągając rękę. Nie było sensu zastanawiać się zbyt długo. W końcu nie tylko ona przyszła tu, by zrobić jeszcze jeden krok w kierunku tytułu króla, prawda? Zajęła miejsce i przystąpiła do gry, wyciągając kartę.
Ktoś pokroju Rienca mógł spodziewać się naprawdę wielu rzeczy, ale z cała pewnością nie tego. Jak bardzo przewrotne musiał mieć szczęście, żeby przegrać dwie pierwsze rundy, a potem wyeliminować resztę uczestników i ostatecznie przejść do następnego etapu. Miał nadzieję, że tym razem obędzie się bez eliksirów postarzających, bo siwe włosy niespecjalnie pasowały do jego pięknej, wilowatej aparycji oraz eliksirów miłości, bo amortencja też niezbyt przypadła mu do gustu po tym jak nakazała zakochać się w Shenae. To zdecydowanie było niezapomniane przeżycie, którego Hargreaves wolał nie powtarzać. Miłość jest zbyt potężna, aby od tak się nią bawić i na tym poprzestańmy. Tym razem nie przejmował się swoją punktualnością, dochodząc do wniosku, że skoro wyszedł w miarę wcześnie to na pewno się nie spóźni i miał rację. Wszedł do klasy, w której nigdy wcześniej nie był. Nie zdążył jeszcze poznać Hogwartu na tyle, żeby móc poruszać się w nim całkowicie swobodnie, dlatego na moment zatrzymał się przy wejściu, rozglądając z zaciekawieniem, zwłaszcza, że niemalże od razu poczuł zadziwiający przypływ inspiracji. Chciało mu się pisać, tańczyć i tworzyć. Dociekać istoty najtrudniejszych problemów badawczych i może nawet zaraz by się za to wziął, gdyby nie to, że do jego świadomości udało się przebić jednej, niepozornej myśli. Eksplodujący dureń. No tak, dlatego właśnie znalazł się w tej sali. Blondyn westchnął i podniósł wzrok na stolik, przy którym siedziały już dwie damy… a właściwie jedna i pół, bo ta druga miała trochę zmaltretowany mundurek szkolny. Kiedy podszedł bliżej, okazało się, że to nie kto inny jak Fyodorova. Rience uśmiechnął się promiennie na jej widok, po czym przedstawił się Ivy, nim doskoczył do Rosjanki, którą bez zastanowienia pocałował w policzek, zupełnie tak jakby dobrze się znali. Przysunął sobie jakąś pufę czy co oni tam mieli do siedzenia, aby zając miejsce obok przyjezdnej. - Wyglądasz zupełnie inaczej bez tego królika, ale nadal tak samo uroczo. - powiedział w ramach werbalnego przywitania i sięgnął po kartę, chwytając dziewczynę za dłoń. Zaśmiał się dźwięcznie, zaglądając Zilce przez ramię. - Popatrz, mamy to samo. Czy to już miłość?
Zapisując się do klubu Melody nie myślała nawet o możliwości znalezienia się w półfinale. Nieco przerażał ją fakt, że wszystko zależy od rzeczy tak przewrotnej jak szczęście, a umiejętność logicznego myślenia całkowicie szła w odstawkę. Cios prosto w jej mentalność. Kiedy dostała list z zawiadomieniem o kolejnym etapie rozgrywek, niepewność znowu powróciła, tym razem potęgowana faktem, iż swoje miejsce zawdzięczała nieobowiązkowości jej potencjalnych przeciwników. Zabawne, musiała być największym amatorem w całej gromadce. Ale Mel nie zamierzała łatwo odpuszczać, dlatego bez zastanowienia porzuciła wykonywaną czynność i poszła prosto do Pokoju Wielu Myśli. Przekroczyła próg pomieszczenia, a inspiracja spłynęła na nią, jakby z góry. Blackthorne przez chwilę zastanawiała się, co robi w tym miejscu, skoro mogłaby robić tyle fantastycznych rzeczy... A potem jej wzrok spoczął na obecnych osobach, a myśl o rychłej rozgrywce przebiła wszystkie inne. Szybko zrozumiała, że razem z nią jest już komplet graczy. Przywołała na twarz lekki uśmiech i podeszła do stolika. - Cześć - przywitała się, jednocześnie podając dłoń dwóm dziewczynom, których nie kojarzyła. Z Riencem poznała się w przedziale, dlatego w stronę Krukona posłała jeszcze jeden uśmiech. Melody usiadła na wolnym miejscu i odetchnęła głęboko, zanim sięgnęła po kartę. A więc rozgrywka właśnie się zaczynała.
Koniec rundy. Przegrywa ją Ivy - na twoim ciele pojawia się czarne futerko, fikuśny, czerwony ogon, oraz diabelskie rogi. W takiej wyjątkowej postaci musisz spędzić resztę gry.
Czwórka zebrała się na tyle szybko, iż Fyodorova nie zdążyła nawet porządnie zacząć marudzić na brak punktualności. Lekko machając swobodnie zwisającą przez oparcie, nogą, spoglądała na pierwszą konkurentkę. Była to zupełnie nieznajoma jej dotychczas dziewczyna. - Fyodorova - mocno pobrzękując swym rosyjskim akcentem, przedstawiła się automatycznie nazwiskiem, gdyż dość często tak do niej się zwracano. Bez względu na stopień zażyłości w danej relacji. - Pierdolę, mama nadzieje, że reszta się w miarę szybko... - zaczęła mówić do nowo poznanej, jednakże w tej samej chwili drzwi do pokoju się otworzyły. A potem. Och, na najświętszą panienkę, której obrazek ojciec kiedyś sprzedał za flaszkę i książkę o ludności Mongolii, potem wszystko było nie tak, jak powinno. Pocałunek, jaki dostała na swój blady policzek wyrwał ją na kilka dobrych sekund z rzeczywistości. Jakby ktoś naćpał ją czymś bardzo przyjemnym, jakby upiła się wyjątkowo dobrze, jakby w życiu zmartwień żadnych nie miała. Poczuła się jak głupia trzpiotka. Tak piekielnie, tak mocno nie znosiła wil. Nie byli nawet w jej guście! Wolała przecież mężczyzn z szorstkimi dłońmi naznaczonymi pracą, z szaleństwem w oczach, z chartem ducha, twardych, tak po prostu silnych, którym nie straszne byłoby siedzenie z nią wśród Syberyjskich lasów. Takich, którzy nie baliby się polowań na niedźwiedzie i którzy potrafili się bić nie gorzej niż ona sama. Każdy wil wydawał się idealnym przeciwieństwem tych cech. Tylko, że przy nich szlag wszystko trafiał. Upodobania odchodziły na bok, bo o to wkraczał przeklęty czar wil, a ona, na ten czar podatna była niesłychanie. - Kurwa, za jakie grzechy - mruknęła jeszcze, nim chwilę później znów porządnie odleciała. Uroczo, miłość, czy to już była ta pora, gdy mogła mu zaproponować małżeństwo? Idiotycznie gapiła się na swoje karty, starając nie patrzyć w stronę sprawcy zamieszania. Ten zapewne doskonale świadom wrażenie jakie wywoływał, tylko z nią pogrywał. Zaglądał jej przez ramię, a biedaczce aż zakręciło się w głowie od jego rozkosznego zapachu. I mieli te same karty, tarot na pewno ich swatał. - Aha. No, chyba tak, przeznaczenie czy inne duperele - burknęła, gdzieś w głowie zastanawiając, czy to oby naprawdę nie jest przeznaczenie. To, że trzymał ją za rękę na pewno nie pomagało jej w racjonalnym myśleniu. Och, jego skóra była tak nieznośnie gładka. Jej wyobraźnia jak oszalała zaczęła działać. Dobrze, że przy tym wszystkim nie był legilimentem. - Co tam królik przy takim zajebistym futrze - powiedziała, gdy tylko runda dobiegła końca, a jedna z jej przeciwniczek przemieniła się w diabła. Ciekawe czy takie futro by się dobrze sprzedało. Przywitawszy się w końcu z ostatnią dziewczyną, Fyodorova nachyliła się w stronę kart, by sięgnąć po kolejną z kupki. Odetchnęła, gdy ujrzała, że ta jest wysoka. A jako, że kartą martwić się nie musiała, to wzrok mogła odrobinę przenieść w stronę swojego cudownego okropnego towarzysza.
6, cesarz
______________________
Can't stay at home, can't stay at school. Old folks say, you a poor little fool. Down the street I'm the girl next door.
Gula w gardle Melody powoli przestała dawać o sobie znać po pierwszej szczęśliwej turze. Jedna z jej przeciwniczek pod wpływem karty przemieniła się w diabła. Nie wiedzieć czemu Mel wyjątkowo spodobał jej się owy fikuśny ogonek. A futerko wydawało się być na pierwszy rzut oka fantastycznie milusie... Ale stop, stop! Nie mogła się tak łatwo rozpraszać. Odwróciła wzrok od dziewczyny powracając myślami do rozgrywki. Zagryzła wewnętrzą część policzka zastanawiając się nad tym, co może ją tu spotkać. Sięgnęła po następną kartę, licząc na to, że szczeście wciąż się jej trzyma. Zmarszczyła brwi widząc, co przedstawiała. Sąd Ostateczny. Cóż, była to całkiem przywoita karta. Blackthorne była nawet zadowolona z takiego rozwinięcia. Położyła kartę na stół, aby przeciwnicy także mogli ją zobaczyć. Przerzuciła spojrzenie po twarzach reszty, czekając, aż wykonają swój ruch.
Mówi się, że mężczyźni to specjalny gatunek człowieka, któremu Bóg poskąpił spostrzegawczości. Potrafią kilka dobrych lat spędzać u boku swojej najlepszej przyjaciółki, aby dostrzec w niej wartościową kobietę dopiero wtedy, gdy zwiąże się ona z innym facetem, który następnie zrobi z jej serca krwawą miazgę. Oczywiście to jest generalizowanie, bo nie wszystkich muszą obowiązywać te same głupie stereotypy, jednakże czy można sobie wyobrazić sytuację, w której ktoś tak okrutnie zwracający uwagę, nagle zupełnie przestaje zauważać to, że jest obiektem czyjegoś zainteresowania? Zdaje się, że w przypadku niektórych męskich osobników jest to swego rodzaju niedorozwinięcie postrzegania, ewoluujące w chwilach nagłego zrozumienia, przychodzących w wyjątkowo niespodziewanych momentach. Rience był świadom tego, że niektórzy mogą zwracać na niego uwagę, ale tak samo dobrze wiedział, że czar wili nie działa na każdego. Równie dobrze mógł przejść sobie korytarzem pełnym dziewczyn i pozostać niezauważonym, jak i chwilę później nim uciekać, bo jednak ktoś postanowił za nim pójść. Nie przyjmował jednak do wiadomości tego, że może mieszać komuś w głowie zupełnie przypadkowo, niespecjalnie. Miał swego rodzaju wyuczone zachowania, pewne warianty wypowiedzi i jego życie zazwyczaj kręciło się wokół przyzwyczajeń. Lubił trzymać znajomych za ręce. Lubił całować ich w policzki na powitanie i ciężko było mu się tego pozbyć, ale szczerze mówiąc to nawet specjalnie nie próbował. Zachował się w stosunku do dziewczyny z królikiem tak jak do każdej innej, z którą chciałby spędzić jeszcze kiedyś trochę czasu. Była ciekawa, tak odmienna od reszty, że niemalże od razu przykuła jego uwagę. Jakże mógłby zrezygnować z możliwości poznania kobiety polującej, skoro już miał ku temu okazję? Podniecenie perspektywami nieco go zaślepiło. Nie zauważył jej chwilowego otępienia, tak charakterystycznego dla „uderzenia urokiem” i po prostu brnął w to dalej, zapewne nie ułatwiając Rosjance życia. Nie zwrócił nawet uwagi na wymruczane przez nią słowa, najwyraźniej wkraczając już na etap, w którym niespecjalnie liczyli się inni ludzie. Teraz był już tylko on i jego chorobliwa potrzeba poznania. Potarł lekko jej palce swoim kciukiem, uśmiechając się nieco z powodu jej słów. - W takim razie to chyba pora na randkę. - oznajmił beztrosko Zilyi, a jego ton głosu był zarazem tak poważny, że z całą pewnością nie był to jedynie zwykły żart. Szkoda tylko, że w sposobie rozumowania Hargreavesa była luka i coś, co każdy normalny nazwałby randką, w jego znaczeniu niezbyt się pokrywało z rzeczywistością i równie dobrze mogło być zwyczajnym, celebrowanym piciem herbaty przed kominkiem. - Cześć - rzucił jeszcze na powitanie do dziewczyny z pociągu, nim pojawiła się Ivy - diablica. Wil zrobił duże oczy i przysunął się nieco do dziewczyny, aby pogładzić ją palcami po przedramieniu, nadal nie puszczając przy tym ręki Fyodorovej co stanowiło swoisty wyczyn. - Na Merlina, to naprawdę milutkie. - stwierdził, komentując futerko dziewczyny i zaraz wrócił już na swoją pufę, powtarzając ruch na dłoni przyjezdnej i kierując spojrzenie w stronę jej oczu. - Chciałabyś się w takie ubrać? Lubisz futra? Zapytał ją, również sięgając po następną kartę, ponownie odnotowując, że wylosowali tę samą cyferkę. Przeznaczenie działa nadal!
Och, znowu to samo? Westchnęła, czując znajome swędzenie, gdy spomiędzy jej włosów zaczęł wyrzynać się małe różki, a gdzieś z okolic kości ogonowej przez spodnie wybijał się ogonek. Już ostatnio nie było to zbyt komfortowe, ale i tym razem zmusiła się do wsunięcia dłoni za pasek, by wyjąć drażniący element ponad niego. Ogon zamajtał się w rytm jej ruchów, ostatecznie spoczywając swobodnie na kolanach Ivy. To było nawet zabawne, ale kiedy to samo spotkało cię podczas dwóch rund Durnia... Cóż, w pewnym momencie wszystko, co zabawne, robi się po prostu nudne. Drgnęła, gdy Rince dotknął jej nowego futra. Nie lubiła, kiedy ktoś dotykał jej bez uprzedzenia, nawet jeśli była pokryta nową warstwą czegoś, co zdecydowanie nie było stałym elementem jej samej. Chyba, że było to Avis. Umówmy się jednak, że ta jedna dziewczyna mogła pozwolić sobie na zdecydowanie więcej niż wszyscy inni. Czując, że atmosfera robi się dość niezręczna... Czy oni flirtują? Westchnęła, wyciągając kartę. O ile ostatnia runda była dość swobodna i mimo początkowych trudności dyskusja między graczami jakoś się toczyła, tym razem zapowiadało się... Co to było za słowo? Ah, tak, niezręcznie. Może przynajmniej tym razem nie przegra.