Cierpisz na brak weny? Nie potrafisz zrobić zadania domowego? Odwiedź Pokój Wielu Myśli! Żadna inna sala nie działa tak inspirująco jak ta tutaj - każdy wychodzi stąd z napisanym esejem, częścią książki, poematem lub po prostu z pomysłem. Wszędzie latają samopiszące pióra, a całe pomieszczenie zawalone jest książkami oraz pergaminami. Śmiało - zasiądź za jakimś biurkiem lub na kanapie i daj się ponieść swej muzie.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Niemalże natychmiastowo, kiedy to wchodzisz to pomieszczenia, zauważasz zbliżające się samopiszące pióro, które przeszywa powietrze. Co najgorsze - nie wygląda na to, aby zechciało w jakikolwiek sposób zahamować! Rzuć jeszcze raz kostką: nieparzysta - całe szczęście przedmiot zawraca w całkowicie innym kierunku, w wyniku czego możesz spokojnie rozejrzeć się po pomieszczeniu i zrobić to, po co tu przyszedłeś; parzysta - pióro nie zatrzymuje się! W pewnym momencie przecina skórę na Twoim ramieniu. Rana co prawda nie jest zbyt głęboka, ale na pewno piecze i nie należy do zbyt przyjemnych doświadczeń. Jeżeli masz pięć punktów z Magii Leczniczej, możesz samodzielnie uporać się z problemem. W przeciwnym przypadku poproś kolegów o pomoc albo udaj się do skrzydła szpitalnego (napisz posta).
2 - Twoje czujne oko zauważa pozostawione przez nieznanego ucznia notatki. Podchodzisz do jednego z biurek oraz zapoznajesz się z treścią. Okazuje się, że zostały one napisane ręką fascynata Czarnej Magii - kiedy chwytasz za pergamin, ten automatycznie zapala się niebieskimi płomieniami oraz rozsypuje na drobny mak! "Na szczęście" udało Ci się coś przeczytać i w związku z tym otrzymujesz jeden punkt do kuferka z tej dziedziny - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
3 - W pewnym momencie do akcji wkracza kałamarz wypełniony po wierzch atramentem, który zaczyna lewitować w powietrzu bez konkretnego powodu. Magia tego miejsca zdawała się zaskakiwać na swój własny, specyficzny sposób - nagle okazuje się, że przedmiot wpadł prosto na Ciebie, w wyniku masz poplamione ubrania! Granatowa plama ewidentnie zakłóca harmonię stroju - aby uporać się z problemem, chwyć za różdżkę i rzuć Chłoszczyść!
4 - Spostrzegasz bez większych problemów jedno z piór, które wydawało się w ogóle nie działać. Nic bardziej mylnego - kiedy jednak postanawiasz je dotknąć, okazuje się, że tylko wymagało delikatnego pchnięcia do działań! Co najdziwniejsze - przedmiot ewidentnie za Tobą krąży oraz bezustannie lata. No cóż - czy tego chcesz, czy też i nie, stałeś się nowym właścicielem Samopiszącego Pióra - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
5 - Żaden z przedmiotów nie chce się Ciebie słuchać - jakby w ogóle nie były podatne na Twoje myśli. Jakakolwiek interakcja kończy się ominięciem sylwetki przez latające pióra, w wyniku czego musisz własnoręcznie zapisywać jakiekolwiek notatki.
6 - Pióro, które postanowiło z Tobą współpracować, na pierwszy rzut oka nie sprawiało wrażenie wadliwego, lecz w istocie było... Mocno skrzywione. Zapisywało zdania z okropnymi błędami, wplatając między zdania parę przekleństw i słów bez kontekstu... Obyś się zorientował, że z takiej pracy nie będzie Wybitnego... I obyś jej nigdzie nie wysłał!
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Emocje związane z Oli, które niejako przebłyskiwały podczas tej rozmowy, były dla niego jedyną oznaką, że coś tutaj nie pasuje. To wszystko było mu zbyt znajome chociaż nie potrafił powiedzieć dlaczego. Intensywnie próbował przypomnieć sobie cokolwiek, ale w jego mózgu nadal tkwiła przerażająca pustka. -W to akurat nikt chyba nie wątpi. Spytaj kogokolwiek w zamku. - Wyszczerzył się do niej. Każdy, kto choć trochę znał Solberga przyznałby, że jest debilem i nieważne, czy byli to jego przyjaciele, wrogowie, nauczyciele, czy ludzie, którzy tylko słyszeli o nim plotki. Dość często wyłączał myślenie w imię dobrej zabawy czy po prostu braku świadomości o konsekwencjach. Dziś jednak pierwszy raz od dawna nie była to jego wina. -Opowiadałem? - Teraz już w ogóle miał mętlik w głowie. Olivia nie mogła kłamać, bo nikt inny nie mógł jej tego powiedzieć. Max przysiadł na oparciu fotela na chwilę przymykając oczy. W jego głowie pojawiły się strzępki obrazów. Pub. Szkło. Krew. Otworzył oczy i spojrzał na dziewczynę. -Czy... Może dziwnie to zabrzmi, ale czy skaleczyłaś się w jakimś barze? - Próbował dopasować te elementy układanki, które miał. Te obrazy niosły za sobą pewne uczucia. Czuł ciepło czyiś rąk na swoim dłoniach i miał poczucie, że był to dość ważny dzień. -Spotkaniach? Pocałunkach? Brzmi jakbym wiele stracił. Jestem jednak pewien, że Boyd nie mógł mi nic zrobić. - A może o tym też zapomniał? Teraz już sam nie wiedział. Dopóki gryfonka tutaj nie wparowała miał względny spokój ducha i nagle znikąd zalała go fala wątpliwości. Może oprócz niej, umknęło mu coś jeszcze? Jakieś bardzo ważne wydarzenia? -Nie wiem, czy coś pomoże. Chociaż muszę w końcu iść z tą raną na nodze, zaczyna mnie mocno denerwować. - Miał oczywiście na myśli skutki spotkania ze zjadaczem trupów, o którym także nie pamiętał. Odczuwał skutki nie znał powodu, jak z Oli. -Mówisz, że potrafisz być groźna? - Zapytał z przekąsem. Jakoś nie wyobrażał sobie tego. Przed oczami znów mrugnęły mu sceny. Zwierciadło. Kłótnia. Olivia.... Coraz więcej wskazówek, których nie potrafił jeszcze połączyć. -Dużo się kłócimy? - Spytał próbując to wszystko zrozumieć. Jego pytania mogły wydawać się wyjęte znikąd, ale wiedział, że mogą pomóc im dojść prawdy. -Czym mnie zaskoczyłaś? Tym, że tu przyszłaś oskarżając mnie o coś, czego kompletnie nie kojarzę. Pocałunkiem i faktami, o których nie powinnaś wiedzieć. To chyba wystarczający powód, aby się zaskoczyć. - Wielu rzeczy się w życiu spodziewał, ale nigdy nie myślał, że dopadnie go coś takiego. Nie lubił braku orientacji w sytuacji, a w tej chwili błądził po omacku próbując rozpracować czy naprawdę się znają i czy dziewczyna ma prawo być na niego o coś zła.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Olivia nie miała świadomości tego, że nawet jeśli Max jej nie pamiętał, to odczuwał wobec niej emocje, które towarzyszyły im przy każdym ze spotkań; były one nie tylko czymś znajomym, ale dodatkowo mogły być kluczem do rozwiązanie jego problemu. Uczucia często wyzwalały w człowieku wiele rzeczy, pobudzając różnie ośrodki umysłu, co w przypadku Maxa było bardzo wskazane. - Czasem wydajesz się mniej głupi - odparła - Ale tylko odrobinę - dodała ze śmiechem, pokazując kciukiem i palcem wskazującym "odrobinkę" o jakiej mówiła. Oczywiście Solberg nie mógł wątpić w to, że Oli zwyczajnie żartuję, w żadnym wypadku nie chciała go swoimi słowami urazić. Niemniej rzeczywiście chłopak często wyłączał myślenie, a o skutkach jakie to za sobą niosło Gryfonka przekonać mogła się zaledwie kilka dni temu. Wciąż nie rozumiała braku rozwagi, zwłaszcza jeśli chodziło o tak delikatną sprawę jaką był seks z drugą osobą, lecz nie zamierzała po raz kolejny tego krytykować. Na pełne zaskoczenia pytanie pokiwała potwierdzająco głową, gdyż miała wrażenie, że to właśnie tego potrzebuje. Wtedy brunet przysiadł na oparciu fotela przymykając oczy, jakby próbował sobie przypomnieć; Oli milczała dając mu czas. Uśmiechnęła się kiedy zadał kolejne pytanie, które było niezwykle trafne. - Tak! - odpowiedziała z entuzjazmem, mimowolnie podchodząc do niego i mocno przytulając. Zaczynał sobie powoli przypominać, co wywoływało u niej radość. - Byliśmy w pubie Pusta Klasa, to tam się skaleczyłam, popatrz - uściśliła, wyciągnęła w jego kierunku dłoń odsuwając się na odległość kroku, na wewnętrznej skórze dziewczyny wciąż widniały ślady po skaleczeniu, gdy zbyt mocno ścisnęła szklankę, a ta zwyczajnie pękła. - Można tak powiedzieć - oznajmiła, wzruszając subtelnie ramionami. Oli ciężko było obiektywnie stwierdzić, czy to co stracił Ślizgon mogło oznaczać dla niego wiele. Były to ich subiektywne odczucia i zapewne różniły się od siebie; ona na pewno ubolewała nad faktem, że tak wiele nie pamiętał, bo dla niej każde spotkanie z nim było ważne - poniekąd otwierało kolejne drzwi jej oraz jego historii życia. Słysząc o ramię na nodze zmarszczyła brwi, nie mając pojęcia o czym mówi. Czyżby w ciągu tych kilku dni, kiedy pozbawieni byli swojego towarzystwa wydarzyło się znacznie więcej niż tylko gra w ping ponga o jej rękę? - Masz ranę na nodze?! Dlaczego nic nie mówiłeś?! Co Ci się stało? - pytanie za pytaniem opuszczały usta brunetki, która wydawała się być bardzo przejęta całą sprawą i rzeczywiście tak było. Poczuła narastającą panikę, a strach, który temu towarzyszył sprawił, że serce dziewczyny na chwilę się zatrzymało. W tym momencie nie miała już żadnych wątpliwości co do tego, że chłopak powinien iść do Skrzydła. - Oczywiście, że tak - odpowiedziała prawie od razu, uśmiechając się przy tym tajemniczo i choć potrafiła pokazać różki, wcale nie była taka groźna na jaką próbowała się kreować. Przygryzła dolną wargę, gdy wspomniał o kłótniach. - Ostatnio nam się zdarza - odparła niechętnie, jednak nie potrafiła go okłamać. Brzydziła się wszystkimi próbami ubarwiania rzeczywistości, w dodatku wyglądało na to, że Max odzyskiwał pamięć, więc i tak prędzej czy później poznałby prawdę. Faktz, że się ze sobą kłócili był przykry i w dodatku było to coś o czym nie chciała pamiętać, ani nie chciała by on pamiętał. Kłócili się - prawda, jednak Oli wciąż próbowała zrozumieć dlaczego, gdyż emocje które czuła były dla niej szalone i nie chciała by pojawiły się kiedykolwiek, a przynajmniej nie teraz - nie była na nie gotowa. - Ale normalnie raczej prowadzimy zwykle rozmowy i wciąż się poznajemy - dodała szybko, nie chcąc by w sposób negatywny obierał całą ich relację, bo byłoby to wierutne kłamstwo; teraz mieli trochę gorszy okres. - Właściwie masz rację, ale gdybyś nie stracił pamięci, to nie byłoby to takie niezwykłe - zauważyła, uśmiechając się przy tym szeroko.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Cała ta sytuacja miała praktycznie tylko jeden plus. Olivia wydawała się bardzo fajną dziewczyną i jeśli faktycznie się znali, Max był zadowolony ze swojego doboru znajomych. Jeżeli jednak była to jedna wielka farsa... No cóż, może uda im się zbliżyć i poznać. - Jakby to powiedział ktoś mądry: "Mam swoje momenty" - Zaśmiał się słysząc jej odpowiedź. Atmosfera zaczynała się rozluźniać chociaż w głowie ślizgona nadal wirowało milion pytań. Sytuacja jednak robiła się dla niego coraz mniej kłopotliwa. Mogło tak być ze względu na dziewczynę, która już nie ciskała w niego gromami. Jej rradość i stanowcze potwierdzenie jego słów sprawiły, że odzyskał trochę pewności siebie. Może i zapomniał o Olivii, ale wspomnienia zaczynały wracać, a to już był dobry znak. Objął ją, gdy przylgnęła do niego swoim ciałem. Miał wrażenie, że jest to dla nich coś naturalnego. - Mam nadzieję, że to nie była moja wina. - Delikatnie ujął jej dłoń, na której wciąż widniały ślady po szkle. W momencie, gdy ich dłonie się spotkały, umysł Solberga podrzucił mu kolejne obrazy. Siedzieli w pubie, Olivia wygladała na zmartwioną, jej dłoń krwawiła, a na podłodze leżał rozbity kufel. Przed Maxem stała do połowy opróżniona szklanka Ognistej. Czuł się niekomfortowo, ale jej obecność była w pewien sposób kojąca. Nie wiedział czemu, ale miał ogromną ochotę jej podziękować. -Przepraszam, że zapomniałem. Chyba byliśmy dość blisko - Skoro znała jego największy koszmar, nie było innej opcji, a to co przed chwilą zobaczył tylko utwierdziło go w tym przekonaniu. -Może dlatego, że jeszcze godzinę temu nie wiedziałem o Twoim istnieniu. - Tym razem to on pozwolił sobie na lekki żart. -To nic takiego. Podpaliłem się węglowymi ognikami. Przynajmniej tak mi się wydaje. W każdym razie to po prostu upierdliwe. - Wciąż miał wątpliwości co do genezy swojego urazu, szczególnie po ostatnim spotkaniu z Felinusem. Był pewien, że widział coś podobnego na jego torsie. - To w takim razie muszę na Ciebie uważać! - Bez wątpienia dziewczyna pokazała dzisiaj, że nie boi się konfrontacji. Nie każdy byl w stanie wparować do pokoju i wyrzucać, co mu leży na sercu. Solberg strasznie to szanował, bo sam nieraz miał z tym problem. - Przepraszam, to zapewne moja wina.- Patrząc ba jego ostatnie "osiągnięcia" raczej nie łudził się, że to ktoś inny mógł być powodem ich sprzeczek. Przed utratą pamięci te kłótnie ciążyły mu na sumieniu, szczególnie że nie zawsze rozumiał ich powód. Przyczynę jednak dało się znaleźć, ale rozumowanie Oli, którego sama nie potrafiła mu wyjaśnić było dla niego wtedy chyba największą zagadką. Skinął głową ze zrozumieniem na jej kolejne słowa. Ułożyło mu trochę, że ich relacja, jakakolwiek nie była, nie opierała się tylko na wzajemnym obwinianiu i braku zgody. Nie wiedział jeszcze czemu, ale czuł, że byłaby to dla niego wielka strata. -Mówisz o części, w której mnie opierdalasz, czy całujesz?- Uśmiechnął się do niej zadziornie. Liczył na drugą opcję, ale strzępki wspomnień, które zaczynały do niego docierać pokazywały, że jednak mogło chodzić o to pierwsze.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Na słowa Maxa odnośnie "momentów" posłała mu przeciągłe spojrzenie nie kryjąc swojego rozbawienia. W gruncie rzeczy kryło się w nich wiele prawdy; mimo, że chłopak nie był ideałem (kto nim jest?!) miał w sobie coś, co przyciągało ją do niego. Jedno spojrzenie w zielone oczy wystarczyło, aby się w nich zatraciła, a jego głos sprawiał, że serce Oli biło znacznie szybciej. W dodatku wydawało się, że jako jedna z nielicznych Callahan potrafi dostrzec znacznie więcej niż Solberg chciał mówić. Widziała, że wiele uczuć ukrywa on za maską uśmiechu i żartów. Poniekąd właśnie to świadczyło o wyjątkowości ich relacji. Oczywiście pomimo świadomości tego wszystkiego brunetka uparcie twierdziła, że wynika to z faktu, że stanowią idealne osobowości by trwać w przyjaźni. Ile było w tym prawdy, a ile zwykłego strachu? Może za kilka lat to odkryją. Cała złość z którą kilka minut temu wpadła, nie szczędząc niemiłych słów nagle wyparowała. Ich rozmowa stawała się luźniejsza, poprzeplatana żartami i uszczypliwymi komentarzami, które wypowiadane były przy akompaniamencie radosnych uśmiechów. Olivia nie potrafiła się zbyt długo gniewać na Ślizgona, mimo głupot które robił, darzyła go dużymi pokładami sympatii. W dodatku jego występki miały w sobie małą szkodliwość, co działało na jego plus. Gdy w odpowiedzi na jej gest, chłopak ją objął, powietrze od razu wypełnił znajomy zapach jego perfum; mimowolnie przymknęła oczy rozkoszując się tą chwilą bliskości. Callahan była jej fanką, jednak wobec Maxa dodatkowo miała pewną słabość, której jeszcze nie potrafiła zrozumieć. - Nie. - zaprzeczyła automatycznie, spinając się lekko, gdy ujął jej dłoń. - Zbyt mocno ścisnęłam szklankę, ale pomogłeś mi to opatrzyć - powiedziała w gwoli wyjaśnienia, dopiero po chwili dostrzegając, że ten ponownie zatracił się w swoich myślach, jakby cały proces przywracania pamięci trwał. - Nie masz za co przepraszać, to nie twoja wina, poza tym jesteśmy po prostu przyjaciółmi - powiedziała, choć słowo przyjaciele wydawało jej się jednocześnie znajome i obce. Nie dała jednak tego po sobie poznać, wciąż na ustach mając ten typowy dla siebie, uroczy uśmiech. - To ma nawet sens - przyznała, właściwie nie pamiętała kiedy ostatni raz mieli okazję prowadzić podobną pogawędkę, z jakiegoś powodu tematy ich rozmów zawsze wchodziły na te trudniejsze, które wymagały zachowania powagi. - Pokaż mi tę ranę - powiedziała wręcz rozkazującym tonem, mimowolnie pochylając głowę w dół. Może nie była mistrzynią w uzdrawiania, ale z drugiej strony chciała ocenić stopień oparzenia - być może wówczas wystarczy rzucić odpowiednie zaklęcie. Nie miała pojęcia o tym, że brał on udział w jakiejś niebezpiecznej akcji - teraz nawet Max o tym nie wiedział. - Ależ oczywiście, że tak! Inaczej przypadkiem się jeszcze zakochasz - nie potrafiła powstrzymać kolejnego komentarza, który przesycony był nie tylko rozbawieniem, ale również swego rodzaju uszczypliwością; oboje nie nadawali się do związków i mieli tego świadomość. Mimowolnie pokręciła przecząco głową, kiedy postanowił winę za ich sprzeczki wziąć na siebie. Może jego nierozważne zachowanie doprowadziło do ostrzejszej wymiany zdań między nimi, niemniej jednak to ją zbyt mocno poniosiło. - Nie do końca twoja - odparła z lekkim zawstydzeniem. Była to jedna z tych rozmów, które miała ochotę wymazać z pamięci, zwłaszcza że wciąż nie potrafiła pojąć uczuć, które jej wówczas towarzyszyły. Niestety nie dane było Oli się nad nimi głębiej zastanowić, bo zwyczajnie tego nie chciała. Próbowała wyzbyć się tych emocji, które mogły negatywnie wpłynąć na ich relację, a zazdrość ewidentnie się do nich zaliczała. - To już zostawiam tobie do rozstrzygnięcia - powiedziała, puszczając mu oczko.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał pojęcia, że Oli tak na niego reaguje, a ona nie miała pojęcia, jak ważna jej obecność była dla Maxa. Dlatego też teraz, gdy praktycznie ciągle się kłócili, czuł się wyjątkowo źle. Może nawet ta chwila zapomnienia dobrze mu zrobiła. Nigdy nie zastanawiał się nad szczegółami tej relacji, bo zapewne bał się wniosków, do jakich może dojść. Podobało mu się to, co mieli jednocześnie pozostając wolnymi ludźmi. To było jak jego relacja z Tori, tylko w pewien sposób lepsze. Głowa podrzucała mu coraz to więcej i więcej strzępków wspomnień. Czuł, że w końcu odzyskuje to, co mu zabrano. Bliskość Olivii była tutaj nieoceniona. To, jak do niego mówiła oraz emocje, które był Maxowi tak znane, wpływały na to, że zaklęcie niepamięci było coraz słabsze. -Co, pewnie odkaziłem Ci to Ognistą? - Zaśmiał się, bo raczej innej opcji nie było. Stary i użyteczny patent, z którego korzystał aż za często. -Przyjaciele.. - W jego ustach to słowo zabrzmiało trochę pusto. Zresztą, jak można zapomnieć o swojej przyjaciółce. -To by wiele wyjaśniało. - Przed kimś mniej bliskim na pewno by się aż tak nie otworzył. Przez chwilę wahał się, czy na pewno pokazać jej nogę, jednak uznał, że może dziewczyna pomoże mu rozwiązać tę zagadkę. Wziął więc różdżkę, i zaklęciem przeciął spodnie, by nie musieć ich całkowicie zdejmować. Odsłonił fragment uda, na którym widoczne były ślady po zjadaczu trupów. -Nic przyjemnego, ale przyszła Pani Uzdrowiciel zapewne nie takie rzeczy już widziała. - Nie miał pojęcia czemu, ale był pewien, że to właśnie był zawód, jaki Oli chciała podjąć w przyszłości. Musieli kiedyś o tym rozmawiać. -Spokojnie piękna, wiesz że mi to nie grozi. - Nie trzeba było być blisko Solberga żeby znać jego podejście do związków, a jeżeli gryfonka go znała, to na pewno wiedziała, jaką ma filozofię życiową. Skinął tylko głową na jej słowa. Zazwyczaj wina leżała po kilku stronach i mimo, że był przekonany iż dziewczyna tym razem się myli, nie chciał drążyć tematu. Pamięć mu wracała, więc niedługo będzie mógł sam ocenić, jak było naprawdę. -To ja przyjmuję drugą opcję. Przynajmniej dopóki nie poznam prawdy. - Wyszczerzył w jej stronę białe ząbki. Optymistyczne podejście do życia jest przecież najważniejsze. Sama zresztą powiedziała, że pocałunki między nimi nie były czymś niezwykłym.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Dla nich obojga lepiej było, że wciąż pozostawali nieświadomi swoich własnych uczuć oraz tych którymi darzyli się wzajemnie. To skomplikowałoby ich relację w znacznym stopniu, a tego żadne z nich nie chciało. Dzięki temu, że pamięć Maxa została wymazane na jakiś czas, mógł on chwilę odsapnąć od tego wszystkiego, co działo się między nimi; pokręconych sytuacji, bardzo odważnych i szczerych rozmów, a w ostatnim czasie również kłótni - nawet ona w przeciągu ostatnich dni pragnęła chwilę od tego odpocząć. Nie do końca rozumiała wszystkie targające nią emocje, zwłaszcza te dotyczące plotek, w których Solberg odgrywał główną rolę. Jednocześnie chciała wciąż mieć z nim jasną relację, dlatego kiedy w jej głowie pojawiły się dziwne myśli lub analizy szybko je od siebie odpychała. Może postępowała trochę egoistycznie, niemniej sądziła, że Max zrobiłby to samo, by chronić przede wszystkim ich relację. - Dokładnie tak! I zapamiętałam, że w przypadku rany najważniejsze jest by ją odkazić - powiedziała, uśmiechając się czym tym szeroko, jakby właśnie dokonała wiekopomnego odkrycia, a przecież była to jedynie wiedza przekazana jej przez chłopaka. Pokiwała entuzjastycznie głową, kiedy powtórzył określenie, którego sama użyła, jednak w jego zielonych tęczówkach dostrzegła dziwny przebłysk, mimo wszystko uznając go za kolejne przywrócone wspomnienie, miast przejaw jakiegoś uczucia. Cieszyła się, że powoli wraca mu pamięć, dziwnie czuła się z tym, że tylko jej nie pamięta. Jak to możliwe? Patrząc na relacje jakie Max nawiązywał z innymi śmiała wysunąć wniosek, że była w grupie nielicznych których darzył większą sympatią, a ich łączyła niezwykła więź. Dlaczego, więc to właśnie o niej zapomniał? Kiedy podniósł zaklęciem spodnie przyjrzała się ranie, unosząc dwa palce, którymi zbadała skórę wokół rany, oczywiście bardzo delikatnie. - To nie jest takie zwykłe opatrzenie, wygląda trochę jak ślad… - oznajmiła po dłuższej chwili, wydymając w zabawny sposób usta, jakby nad czymś jeszcze gorączkowo myślała. - Widziałam coś takiego w książkach… Zupełnie jak ślad po zjadaczu trupów, myślę że powinna się tym zająć pielęgniarka - powiedziała, wracając do poprzedniej pozycji, zabrała dłoń z ciała Ślizgona. - Uffff…. - oznajmiła z wyraźną ulgą łapiąc się przy tym w rozbawieniu za serce. W gruncie rzeczy naprawdę jej z tego powodu ulżyło, jednak nie chciała, żeby Solberg źle to odebrał. -To dobry wybór - stwierdziła, z szerokim uśmiechem., zaraz jednak przybrała poważny wyraz twarzy. - A teraz idziemy do Skrzydła, sprzeciwu nie uznaje - z tymi słowami, złapała Maxa za dłoń i pociągnęła w kierunku wyjścia.
Zt x2
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Już dawno miał naszykować odpowiednie rysunki dla Wendy, ale nie miał na to czasu. Ciągle brał się za coś innego, zajmował się bieżącymi sprawami albo po prostu uciekał od konieczności poświęcenia się, choć nieco książce, nad jaką teraz pracowała. Nie wiedział, dlaczego tak było, bo w końcu lubił z nią współpracować i generalnie nigdy nie miał z tym większych problemów, ale widać ostatnimi czasy w jego życiu działo się zbyt wiele, a mowa kwiatów stała się dodatkowo pewnego rodzaju problemem, czy też zgubą, przez którą wpadł w niezłą matnię. Być może właśnie z tego powodu nie był w stanie tak naprawdę skoncentrować się na rysowaniu róż, zdradzieckich, pięknych i niesamowicie cudownych, a jednak kryjących w sobie opowieści, o jakich niekoniecznie chciał rozmawiać. Nie mając już zupełnie pomysłu, jak się do sprawy zabrać, wybrał się do Pokoju Wielu Myśli, w pełni świadom tego, że miejsce to jest w sposób szczególny wypełnione magią. Przynajmniej tak zawsze mu się wydawało, kiedy jeszcze studiował i liczył na to, że teraz będzie podobnie, że po prostu znajdzie tutaj jakiś pomysł, natchnienie albo cokolwiek takiego. Wszedł do środka, mając nadzieję, że będzie mógł spędzić tutaj kilka spokojnych chwil i miał zająć właśnie miejsce, kiedy nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się jakiś wściekły, pełen po brzegi kałamarz, którego zawartość rozlała się elegancko po całej jego koszuli. Ciemna plama wsiąkała niemalże żarłocznie w zielonkawy materiał, a Christopher był na razie tak oszołomiony, że nie bardzo umiał skoncentrować się na tym, co się właściwie dzieje i co powinien zrobić. To nie był jakiś niesamowity wypadek, nie stała mu się w gruncie rzeczy żadna wielka krzywda, ale mimo wszystko odnosił wrażenie, że tylko on miał takie kaprawe szczęście. Widział, jak atrament powoli wsiąka również w materiał dżinsów, barwiąc też nieco trampki, które założył tego dnia. Po chwili jednak uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową, zerkając jeszcze na swoje dłonie, ciekaw, czy i tam znajdzie atrament - bo to, że notes nim oberwał i przyniesione przez niego przybory, było więcej niż pewne. To była również ta chwila, w której cieszył się, że jest czarodziejem i właściwie wystarczy mu jedno proste zaklęcie do tego, żeby zrobić z tym wszystkim porządek. - No ładnie... - mruknął do siebie, skoncentrowany mocno na tym, co się właśnie wydarzyło i nie do końca orientując się, co dzieje się dookoła niego. Musiał najpierw posprzątać ten bałagan, a dopiero później brać się do potencjalnego przepraszania pozostałych gości tego pokoju. Sięgnął więc po różdżkę, by zabrać się jak najszybciej do działania, bo chociaż czary powinny poradzić sobie z tym rozgardiaszem, to jednak nie chciał, żeby atrament zbyt mocno wniknął w materiał. Głównie jednak miał na myśli notes, bo zdecydowanie nie chciał stracić swoich zapisków i rysunków, które gromadził tam już od dawna.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Odnosiła wrażenie, że chodzi od pokoju do salonu, od salonu do dormitorium, na dziedziniec i bibliotekę i non stop coś czyta i się czegoś uczy. Tak bardzo zamotała się w swoim planie zajęć iż w zeszłym tygodniu zamówiła sobie ze sklepu Scrivenshafta kalendarzyk i samopiszące pióro, aby jakoś rozplanować swoją naukę. Nie chciała siedzieć w dormitorium, pokój wspólny był przepełniony a więc skoczyła sobie do jednego z wielu salonów w zamku. Po drodze zahaczyła o kuchnię i poprosiła o kubek mrożonego soku dyniowego, aby przynajmniej zwilżyć usta zanim zamilknie na parę godzin gdy to będzie czytać o obradach goblinów z centaurami w XIX wieku. Trzymała kalendarzyk tuż przed swoim nosem i próbowała rozczytać swoje pismo, aby dowiedzieć się czy jeszcze dziś powinna coś zrobić poza historią magii i wypracowaniem z zielarstwa. Nie spodziewała się, że nagle walnie w coś ogromnego... czym okazał się wysoki człowiek! Uderzyła czołem w jego plecy, oblała jego tył koszuli barrdzo mrożonym sokiem, upuściła kalendarzyk i odskoczyła z dziwnym piśnięciem. - Ojej, przepraszam, przepraszam, przepraszamprzepraszam. - rzuciła się z przeprosinami i patrzyła jak przemoczona koszula jakiegoś nauczyciela (!!!) przesiąka jej sokiem. Opakowanie po nim poturlało się wesoło pod nagolenniki rycerskiej zbroi stojącej po zewnętrznej stronie salonu. - Ja wiem, to dziwnie zabrzmi, ja wiem, ale... ale ja pana nie zauważyłam... - brawo Bons, nie zauważyć prawie dwumetrowego faceta stojącego przed nosem... tylko ona to potrafiła zrobić zwłaszcza, że to pewnie groźny nauczyciel (czy to profesor Voralberg?) i zaraz odejmie jej punkty, a najlepiej da szlaban. Nie podnosiła wzroku do góry, a więc nie wiedziała kogo tak potraktowała. - Zaczytałam się... o nie, mój kalendarz! - zachłysnęła się powietrzem i sięgnęła po świeżo zapisany przedmiot. Naciągnęła rękaw szkolnego sweterka na dłoń i próbowała wytrzeć klejący się sok z wierzchu. Czy to dobry moment, aby pomniejszyć się do rozmiaru Hulka (wyglądającego ciekawsko z jej ramienia) i schować się pod komodą obok kubka po soku?
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Szczerze mówiąc, to na pewno nie spodziewał się ataku od tyłu. I to na dokładkę takiego zimnego. Sok z dyni zaczął wsiąkać w jego koszulę, a on aż naprężył mięśnie, bo tak nieoczekiwane działanie nie zaliczało się do najprzyjemniejszych, po czym zerknął przez ramię na dziewczynę, której zbyt dobrze nie kojarzył i uśmiechnął się do niej łagodnie. Może sam nie był taką gapą i nie wpadłby na innego człowieka, ale mimo wszystko rozumiał i wiedział, że wypadki chodzą po ludziach. Zresztą, co tutaj dużo mówić, był tego doskonałym przykładem, czyż nie? Przedstawiał sobą właśnie obraz nędzy i rozpaczy, cały ubrudzony, pewnie przypominał jakieś siódme nieszczęście, więc właściwie był w tym momencie gotów na wszystko i nic. W końcu z tego wszystkiego aż zaśmiał się serdecznie, kręcąc głową, po czym wyciągnął rękę w stronę dziewczyny, by powstrzymać ją przed takim nierozważnym działaniem z kalendarzem. - Zostaw, tak tylko bardziej to rozetrzesz i nie będziesz w stanie już niczego przeczytać - powiedział łagodnie, a potem skierował różdżkę na jej notes, by po krótszym zastanowieniu, użyć najpierw silverto, do osuszenia kartek, a potem klasycznego chłoszczyść, by pozbyć się resztek zabrudzenia. - I lepiej uważaj, bo po okolicy latają jakieś wściekłe kałamarze. Chyba ktoś tutaj za bardzo ćwiczył przed egzaminami z zaklęć - dodał jeszcze, spoglądając ponownie na swoje ubranie, które przedstawiało teraz zapewne fantastyczną mozaikę, z jakiej nie dało się absolutnie nic wyczytać. Musiał prezentować się teraz okropnie, ale w gruncie rzeczy niewiele sobie z tego robił, bo przecież wszystko było jeszcze do naprawienia. A nawet jeśli nie - ostatecznie to były tylko ubrania, najbardziej cieszył się z powodu tego, że jego notes ani trochę nie ucierpiał, bo pozbywanie się z niego plam atramentu, byłoby zapewne o wiele bardziej skomplikowane niż wyciągnięcie ich z ubrania. - Lepiej wejdź do środka, bo jeszcze jakiś wściekły atrament wyleci na korytarz i potem dostanie nam się od Dragosa - dodał, równie ciepło i łagodnie, jak wcześniej, pozwalając sobie jednocześnie na coś w postaci nieznacznego żartu. Nie chciał, żeby dziewczyna nadmiernie i zupełnie niepotrzebnie stresowała się tym, co się właśnie stało, w końcu nie zamierzał jej urywać głowy, ani robić czegoś podobnego. Nie był wcale taki groźny, a nawet nie sądził, żeby na takiego wyglądał, niemniej jednak odnosił wrażenie, że jego nieoczekiwana rozmówczyni nie jest mu zbyt dobrze znana, toteż był właściwie w pełni przekonany, że również ona nie kojarzy za dobrze jego.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Powinna poszukać w bibliotece zaklęcia pozwalającego zapaść się w ziemię. Granice magii były bardzo daleko wysunięte, a więc z pewnością znajdzie jakąś inkantację która pozwoli zniknąć z oczu poszkodowanemu nauczycielowi. A może powinna poprosić Filina o korki z transmutacji i nauczyć się czaru kameleona? To też jakieś rozwiązanie! Nie będzie musiała płonąć ze wstydu ani panikować, że zaraz się jej oberwie. Usłyszawszy miły dla ucha tembr podniosła w końcu głowę i dostrzegła... gajowego. Nie była pewna czy ma prawo czuć ulgę czy jednak nie, ale z tego co obiło się jej o uszy ten był miły, pracowity i oddany temu, co robił. Szare oczy dziewczyny patrzyły na niego z lekką trwogą, jakby szukała w nim nagany, złości czy zirytowania wszak go oblała, a więc miał prawo do negatywnej reakcji. Cofnęła dłoń z kalendarzyka i wstrzymywała oddech tak długo jak rzucał zaklęcia na jej własność. - Och, dziękuję, nie musiał pan, bo ja pana tak potrakto... oj. - urwała widząc czarną plamę z przodu jego koszuli. Zawstydziła się, zacisnęła mocno usta i uciekła wzrokiem na bok. Zerknęła do salonu i dostrzegła gdzieniegdzie latające pióra. - Może ktoś je transmutował w pióra i zapomniał odczarować. - zastanowiła się na głos, bowiem nie zdziwiłaby się takim zabawom. Filin już raz wpadł w podobne "kłopoty", ale gdyby to on za tym stał to zapewne gdzieś by go napotkała. Chyba, że rzucił na siebie zaklęcie kameleona i po prostu ukrywa się gdzieś w tle. - Myślę, że panu by się upiekło, bo jest pan... no, gajowym. - odważyła się na nowo na niego zerknąć i poczuć się przy nim taka maluczka, krucha i drobna. Wyminęła go i ostrożnie przekroczyła próg salonu, jakby faktycznie miał coś ją zaatakować. - Przepraszam za ten sok, ja wiem, że to dziwnie wygląda, ale ja naprawdę nie rozglądałam się i nie wiedziałam, że pan stoi przede mną. - odwróciła się jeszcze w jego kierunku bowiem nie chciała, aby się na nią gniewał. Nawet jeśli zareagował po ludzku i wyrozumiale to wolała drugi raz przeprosić niż potem gryźć się, że przez nią zniszczył sobie koszulę. Drgnęła, gdy jej ucho musnęło latające pióro. Nie dawało się zignorować bowiem co rusz przecinało jej spojrzenie, przelatywało tuż przed nosem i kręciło się wokół jej głowy jak narwane. Wywęszył to Hulk, który wyskoczył z jej kieszonki sweterka, wspiął się na bark i próbował pochwycić pióro swoimi szpiczastymi łapkami. Był jej dzielnym obrońcą przed narwanymi piórami. - Czy... czy "chłoszczyść" naprawi panu koszulę? - w życiu by nie była w stanie mu w tym pomóc, prędzej spłonęłaby z zażenowania. Nagle wstrzymała oddech, jakby właśnie sobie coś przypomniała. - Ojej, przecież ja miałam do pana iść w sprawie ględatków niepospolitych! Czy dostał pan moją drugą wiadomość, że we wtorek będę mieć egzamin z zielarstwa i prośbę o przełożenie tego spotkania? Mam nadzieję, że ględatki nie zjadły wszystkich warzyw... - widać było, że bardzo jej zależało na doprowadzeniu tego spotkania do skutku i faktycznego udzielenia pomocy przy przeganianiu szkodników.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Gdyby był innym człowiekiem, bardziej nerwowym albo w jakiś sposób przewrażliwionym na punkcie własnej osoby, z całą pewnością odejmowałby jej już punkty, nakładał szlaban albo robił coś równie irracjonalnego, co właściwie nie miałoby najmniejszego nawet sensu. Ponieważ jednak był dość łagodną i spokojną jednostką, która nie przepadała za konfliktami i naprawdę nie widział nic tragicznego w tym, że rozlała na niego sok - w końcu koszula już i tak była w opłakanym stanie, a oni znali odpowiednie zaklęcia oczyszczające - nie zamierzał nawet podnosić głosu. Zirytowałby się zdecydowanie mocniej, gdyby dziewczyna zniszczyła jakąś roślinność albo źle potraktowała zwierzę, niezależnie od tego, czy magiczne, czy całkowicie zwyczajne, obecnie jednak nie miał powodów do tego, by robić awanturę, przy okazji postępując w takim wypadku jak skończony gumochłon. Dodatkowo doskonale wiedział, jak cenne mogą być najróżniejsze notatki, z miejsca zatem zajął się faktycznie jej kalendarzem, bo jego własny notes ocalał i na szczęście nie nosił śladów po atramencie, czy soku, a przynajmniej nie w takim stopniu, jak jej własność. Wszystko było zatem zdecydowanie do odratowania, a Christopher nie zamierzał przejmować się takimi błahostkami. Gdyby zależało mu jedynie na dobrach materialnych, zapewne daleko by nie dotarł. - To nic wielkiego - powiedział i uśmiechnął się do niej lekko, a później lekko uniósł brwi, rozglądając się po pokoju, który faktycznie wyglądał obecnie, jakby ktoś starał się przećwiczyć tutaj wszystkie możliwe zaklęcia, tylko zapomniał wypowiedzieć prostą formułę kończącą cały ten nieopisany wręcz bałagan. Nie był pewien, czy tak to powinno wyglądać, a nie umiał sobie przypomnieć, co działo się tutaj, kiedy sam był jeszcze na studiach, choć przecież - nie było to wcale tak dawno temu, prawda? - Nie byłbym taki pewien - dodał, śmiejąc się ciepło, kiedy wspomniała o tym, że jemu pewnie by się upiekło. Znał woźnego, może nie jakoś rewelacyjnie, ale wiedział, jakie ten ma podejście do bałaganu i do osób, które nierozważnie i całkowicie niepotrzebnie rozrabiają. Właśnie z tego powodu zakładał, że jemu też dostałoby się po uszach, nie było tutaj żadnej taryfy ulgowej, z czego Christopher w pełni zdawał sobie sprawę. Przez chwilę milczał, obserwując z uwagą nieśmiałka, który nagle się pojawił, a dla gajowego był na pewno doskonałym obiektem zainteresowania, w końcu rzadko kiedy zdarzała się możliwość obserwowania ich, powiedzmy, dość naturalnie. - Jak ma na imię? - zapytał zatem łagodnie, a później spojrzał w dół na swoją koszulę i delikatnie wzruszył ramionami. - Nie pozostaje nic innego, jak sprawdzić - stwierdził, próbując rzucić na siebie chłoszczyść, które miało poradzić sobie z atramentem i sokiem, aczkolwiek domyślał się, że może być to trudne, a w efekcie przyjdzie poprosić mu o pomoc skrzaty, które miały w takich sprawach o wiele większe doświadczenie od niego. Spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się do niej lekko, teraz wiedząc już z kim dokładnie miał do czynienia. - Zatem zielarstwo? - spytał, aczkolwiek poczuł, że nieco nerwowo skręca mu się żołądek. - Nic się nie bój, nie było ich aż tak dużo, a warzywa mają się całkiem nieźle, chociaż muszę przyznać, że ten manekin naprawdę poważnie narozrabiał - dodał jeszcze i pokręcił głową na znak, że nie ma się czego bać i wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Gajowy śmiał się w taki ciepły sposób, co kojarzyło się jej z... Joshem. Ten dźwięk i ta przyjacielska postawa zjednywała sobie ludzi, a tym samym te wszystkie obawy i negatywne myśli Bons wyciszały się, bo na pierwszy plan wychodził uśmiech pana O'Connora, który zaczynał przypominać przy tym dużego pluszowego misia. Nawet nie spostrzegła, gdy się rozluźniła i mimowolnie odwzajemniała jego uśmiech. Zerknęła na walecznego nieśmiałka kiedy dostała o nim zapytanie. - Hulk. - przedstawiła go i powstrzymała cisnący się na usta cichy śmiech, bowiem ilekroć zdradzała imię malucha to towarzyszyło jej przeświadczenie, że nagle rozmówca może zacząć się śmiać, jeśli interesuje się filmami albo komiksami Marvela. A ona choć oglądała raptem dwa filmy (dawno, dawno temu) to nie interesowała się mugolską fantastyką, a jednak imię miało swoje właściwie pochodzenie i konkretne znaczenie. Zauważyła na twarzy mężczyzny, że chyba właśnie mu siebie przypomniała. Nic dziwnego, nie była zbyt rozpoznawalna, ale też nie można oczekiwać od każdego nauczyciela (a on nim wszak nie był), że będzie znał nazwiska uczniów. Zapewne tylko i wyłącznie dzięki wymianie listownej mogła odrobinę zapisać się w jego pamięci. Dostrzegła, że jego zaklęcie czyszczące nie wyszło tak jak powinno, ale nie miała w sobie żadnej odwagi, aby chociażby zasugerować pomoc. Takiemu rosłemu mężczyźnie, który był złotą rączką Hogwartu? Zapadłaby się pod ziemię na samą myśl! Poczuła ulgę, że nie złościł się o to przełożenie spotkania. - T-tak, zależy mi mocno na tym przedmiocie. Już czasami wariuję ze stresu i profesor Vicario... - urwała i przygryzła kącik ust, aby nie mówić nic dziwnego na temat profesorów skoro ma do czynienia z kimś z ich "strony barykady". Odsunęła od twarzy samopiszące pióro, które nie chciało dać jej nawet chwili spokoju. - Hm, mój kolega powiedziałby, że najlepiej postawić w ogródku taką tabliczkę z napisem "uwaga na krnąbrne manekiny", ale miałby pan wtedy dużo ciekawskich oczu przy domku. - odrobinkę zażartowała, ośmielona jego postawą.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Właściwie nie dało się powiedzieć, że Chris jest groźny. Rzadko kiedy wychodziła z niego druga natura, ale to i tak działo się najczęściej wtedy, gdy musiał mierzyć się z przeciwnikiem, gdy od tego zależało jego życie albo co gorsza, życie kogoś innego. Na co dzień był raczej człowiekiem spokojnym i łagodnym, aczkolwiek byli tacy, którzy już zdążyli się na tym przejechać, wierząc uparcie, że mężczyźnie da się wejść na głowę. Nic jednak bardziej mylnego, był bowiem niesamowicie cierpliwy i równie uparty, co może nie było nieco zadziwiające w jego przypadku, ale wpisane w jego osobę równie mocno, co zamiłowanie do szeroko pojmowanej przyrody. Tak czy inaczej, Bonnie nie miała się naprawdę czego obawiać, w końcu nie zrobiła niczego złego, a wypadki, jak to się ładnie mówiło, chodziły po ludziach. - Hulk? Czy to ma związek z tymi filmami o superbohaterach? - zapytał, bo akurat sam za mocno się tym nie interesował, aczkolwiek miał świadomość, o czym mniej więcej rozmawiają. W końcu nie żył w żadnej bańce, nie był jednym z tych czystokrwistych czarodziejów, którzy zamykali się na to, co działo się dookoła niego. Po prostu kosmiczne moce, boskie zdolności i ratowanie wszechświata nie do końca wpisywały się w to, co lubił. Z tego też względu jego wiedza była dość mocno ograniczona i zupełnie nie wiedział, czy umiałby właściwie dopasować stworzenia. Chociaż... Zdaje się, że był tam pewien zielony olbrzym. Czyżby było to imię nieco prześmiewcze albo żartobliwe? Zamknął za sobą drzwi, a później usiadł, starając się ignorować latające wszędzie przedmioty, a przyszło mu to tym łatwiej, że dziewczyna zaczęła opowiadać o zielarstwie. Uśmiechnął się do niej lekko, po czym zawahał się wyraźnie, przesunął opuszkami palców po trzymanym notesie, aż w końcu wyciągnął go ku niej, ostrożnie, jakby trochę się tego bał. - Może moje notatki ci pomogą - powiedział prosto, a później łagodnie zasugerował, że egzamin będzie układany przez kogoś innego. Nie chciał za mocno skakać po innych nauczycielach, zawsze miał przed tym pewne opory, ale raczej łatwo było się domyślić, że nie za bardzo cenił profesor Vicario. Inaczej było z Wespuccim, ale z nim miał inny problem, opierający się raczej o sposób bycia, cechy charakteru i to wszystko co powodowało, iż nie widział w mężczyźnie partnera do rozmów, a raczej kogoś, z kim toczyłby nieustanne boje. Nie o to przecież w tym wszystkim chodziło, prawda? - Gdyby nie te ciekawskie tłumy w pobliżu chaty, chętnie postawiłbym podobny znak. Ciekaw jestem, czy wszyscy przyszliby sprawdzać, co takiego wymyśliłem i czy w ogródku coś ich zaatakuje - stwierdził wspierając przekrzywioną nieco głowę na ręce. Nie przejmował się tym, że jego ubranie jest jeszcze nieco zabrudzone, w końcu faktycznie zamierzał poprosić skrzaty o pomoc, jakąś podpowiedź, czy cokolwiek takiego. Był pewien, że istoty te mimo wszystko go nigdzie nie przegonią i po prostu dadzą mu jakąś niezłą radę.
Potrzebował chwili dla siebie - chwili, by móc skupić własne myśli, gdyż te, niczym stado pegazów, zagłuszały jego wewnętrzne potrzeby i tym samym powodowały liczne spustoszenie, którego nie mógł w żaden szczególny sposób przerwać. Denerwował się, to prawda, ale nie okazywał tego w żaden szczególny sposób. Kroki, kiedy to miał założone czarne trapery, wcale nie były twarde, jakoby przedstawiające drzemiącą w nim złość, a prędzej... przepełnione pewnego rodzaju melancholią. Jakoby bezsilnością wobec wydarzeń, które mają ostatnio miejsce. Nim się obejrzał, a największy wróg jego przyjaciela stracił rękę, w wyniku spotkania z pustnikiem w Zakazanym Lesie, on sam wcześniej wpakował się w kłopoty i incydent z legilimentą, a teraz doszła sytuacja z podpaleniem mieszkania panny Strauss. To wszystko powodowało, iż czuł gniew oraz narastającą świadomość braku wpływu na kolejne losy i poczynania ze strony innych. Nie mógł nic temu zaradzić - przeznaczenie nieustannie śmiało mu się w twarz, kiedy to próbował przyczynić się do jakichkolwiek zmian. Obecnie, co mógł zrobić, to po prostu stać i przyglądać się, od czasu do czasu wspierając bliskie jego sercu osoby. Jak to powiedziała, zresztą, Arleigh... musimy o siebie dbać. Bo inni na pewno tego nie zrobią. Przebywanie w Pokoju Wielu Myśli zostało początkowo zagłuszone - jakoby świst w powietrzu wystarczył, aby Lowell zauważył latające wściekle po pomieszczeniu pióro. Zaciekawione spojrzenie czekoladowych tęczówek utkwiło właśnie na tym przedmiocie, kiedy to miał nadzieję na wykonanie notatek z zaklęć, niemniej jednak to cisnęło wprost w jego stronę, nie zamierzając w jakikolwiek sposób zahamować. Nim się obejrzał, a ostra końcówka narzędzia do pisania przecięła jego skórę na lewym ramieniu, a tym samym ubranie, na co jedynie westchnął. Spoglądanie na szkarłatną ciecz nie wprawiało go w mdłości - nie wtedy, gdy sam miał zmiażdżoną przez aligatora nogę. Proste Vulnus Alere wystarczyło, by młodzieniec tym samym usiadł na fotelu i począł oddać się w ramiona swoistej nauki. Zdjęcie bluzy polepszyło jego zdolności manualne, a brak rękawa, który by mu przeszkadzał w ruszaniu nadgarstkiem - pismo, które to kreślił sobie na pożółkłym pergaminie. Nie interesował się wcale tym, że ktoś może wejść. Czując się swobodnie, opierał lewą rękę o własny policzek, kiedy to prawa, zabliźniona w wielu miejscach, skrobała kolejne sentencje zaklęć obronnych, z których mógłby skorzystać w razie konieczności. Jednocześnie, gdzieś obok, wyciągnął jakieś stare, opasłe tomiszcze, starając się znaleźć coś, co mogłoby powstrzymać działanie czarnej magii. Interesowała go też kwestia magicznych protez, w sprawie której, po odpowiednie informacje, będzie musiał zasięgnąć w innym miejscu. Może jednak jego starania są tak naprawdę... beznadziejne?
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Co zmotywowało Kryśkę do opuszczenia dormitorium - nie wiedział nikt, nawet ona sama. Faktem było jednak, że Grimowa wypełzła spod ciepłego koca i wyruszyła na przechadzkę po zamku, nie mając właściwie konkretnego celu. Zanim opuściła jednak swoją jaskinię, założyła jeszcze trochę za dużą bluzę i czapkę z pomponem, żeby nie zmarznąć, co o tej porze roku przytrafiało jej się cały czas, nawet w pomieszczeniach. Czy przejmowała się tym, że strój ten w połączeniu z jej wzrostem nadawał jej wygląd trzecioklasisty? Ani trochę. Już dawno przyzwyczaiła się do tego, że wszyscy biorą ją za dzieciaka, i niewiele mogła na to poradzić. Szła więc raźnym krokiem, a pompon przy jej czapce podskakiwał radośnie w rytm jej kroków. Rozmyślając o zbliżających się świętach i czekającym ją lenistwie dotarła na trzecie piętro jednego ze skrzydeł. Dopiero tam zwolniła nieco kroku, by ostatecznie całkowicie zatrzymać się przed drzwiami Pokoju Wielu Myśli. Christi daleko było do przykładnej uczennicy, więc nie często bywała w tym miejscu. Tym razem jednak, wiedziona impulsem, postanowiła zajrzeć do pomieszczenia. Nawet jeśli nie dozna nagłego olśnienia i nie napisze jakiejś zaległej pracy, którą pewnie miała, to może chociaż znajdzie jakąś ciekawą książkę? Z dość pozytywnym nastawieniem weszła do pomieszczenia, rozglądając się za wolnym miejscem. Szybko jednak jej pozytywny nastrój nieco oklapł, bo zaledwie kilka chwil po wejściu do sali została zaatakowana przez jeden z lewitujących kałamarzy. Zamrugała mając nadzieję, że tylko coś jej się przewidziało, i jej ukochana szara bluza z logo Marvela wcale nie oberwała atramentem. Rzeczywistość była jednak smutna i granatowa. - No co za… - parsknęła pod nosem wściekle, tłumiąc jednak przekleństwo. Sięgnęła dłonią do lewego rękawa i wyciągnęła z niego różdżkę. - Chłoszczyść - wypowiedziała zaklęcie, mając nadzieję, że upora się ono z plamą. W tej samej chwili uniosła wzrok i dostrzegła, że nie jest w pokoju sama. No cudnie. A więc był świadek tej żenującej wpadki z kałamarzem… No cóż, bywało w sumie gorzej. - Przeszkadzam? - zapytała po chwili, patrząc na siedzącego w fotelu chłopaka. Niby było to miejsce publiczne, ale Kryśka potrafiła uszanować to, że nie każdy lubi mieć towarzystwo przy odrabianiu lekcji.
Kiedy to czytał poszczególne inkantacje, wypowiadając je poniekąd na głos, nie spodziewał się, iż będzie mu dane ujrzeć jeszcze dodatkową sylwetkę w tymże pokoju. Zastanawiał się jednak nad tym, co tak naprawdę może przyczynić się do wzrostu jego potencjału magicznego; nie bez powodu grube tomiszcze znajdowało się w jego dłoniach, a momentami aż, kiedy to siedział na sofie, opierał się łokciami o jej drewniane boki. O ile nie znalazł informacji na temat zaklęć umożliwiających odwrócić efekty czarnej magii, kiedy to snuł palcami po poszczególnych liniach akapitowych, o tyle jednak zauważył jedną, dość nietypową rzecz. Zaklęcie ujawniające czary lub eliksiry mogło rzeczywiście się mu przydać. Nie bez powodu przymrużył oczy bardziej, kiedy to przeniósł dłoń na własny policzek, by ruchem opuszków delikatnie go rozmasować. Nie czuł już cierpkości na ramieniu. Zresztą, jest wyjątkowo odporny na ból; wyćwiczył swoją bierność wobec niego w dość zastraszającym tempie. Nie ma co się dziwić - życie wręcz kazało mu podjąć się takich, a nie innych kroków, kiedy to był świadom własnych problemów, a także błędów, jakie nieustannie popełniał. Niemniej jednak, przedostające się coraz głośniej kroki wybudziły go z czytania właściwości rzucenia czaru Specialis Revelio. Spojrzenie czekoladowych oczu uniosło się natomiast na istną scenerię, która to obecnie miała miejsce. Nim się obejrzał, nim jakkolwiek zdołał wstać, dziewczyna o dość niskim, uroczym wzroście musiała zmagać się z problemami natury atramentowej. Złośliwy kałamarz postanowił ją zaatakować, niemniej jednak, różdżkę za późno chwycił, wzdychając gdzieś ciężko pod nosem, kiedy to spoglądał na duszyczkę z widocznym, aczkolwiek spokojnym zaintrygowaniem. Faolán od zawsze podchodził w sumie do innych z należytą dozą ostrożności, poniekąd harmonii w ciemnych obrączkach źrenic, utkwionych w zaciekawieniu na dziewczynę, którą może miał okazję wcześniej spotkać, niemniej jednak... nie miał okazji zamienić z nią słowa. — W porządku? — zapytał się, kiwając głową na jej bluzę z logiem Marvela. Czyżby dziewczyna miała do czynienia z kulturą mugolską? Zastanawiało go to, kiedy w sumie to zauważył, niemniej jednak pozwolił sobie tylko i wyłącznie na delikatne, subtelne podniesienie kącików ust do góry, kiedy to wstał, zauważając dość sporą różnicę wzrostu. Poniekąd zabawne, poniekąd urocze. Jednocześnie usłyszał pytanie dotyczące tego, czy ów duszyczka mu właśnie przeszkadza. Nie zastanowił się ani chwili, by udzielić odpowiedzi. — Nie, spokojnie. — zapewnił ją. — Czy ja tobie przeszkadzam? Wiesz, mogłaś się spodziewać, iż w tym pokoju nikogo nie będzie... — zamknął na chwilę grube tomiszcze, jakoby skupiając się w pełni na dodatkowej osobie, z którą miał obecnie do czynienia. Ewidentnie młodsza od niego, chociaż... może rzeczywiście niewielkie gabaryty ciała na to wpływały? Nie wiedział, kiedy to oczekiwał odpowiedzi, aczkolwiek mógłby przeżyć również bez niej. Czy dziewczyna spodziewała się, iż nikogo tutaj nie będzie? — Trochę wredne są te kałamarze i pióra, aczkolwiek, nawet jeśli, to mają swój urok. Jak masz na imię? — zapytał się jej uprzejmie, jakoby chcąc zainicjować tym samym nową znajomość. O ile wcześniej, w tamtym roku szkolnym, pewnie by ją zignorował lub z czystej uprzejmości, połączonej z niechęcią, po prostu odpowiedział, o tyle jednak, od jakiegoś czasu, przestał się bać kontaktów międzyludzkich.
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Hogwart był niesamowitym miejscem. W całym zamku czuć było magię, a w niektórych pomieszczeniach atmosfera była jeszcze bardziej niesamowita. Do takich miejsc należał właśnie Pokój Wielu Myśli. Wystarczyło przekroczyć próg by poczuć intensywny zapach ksiąg oprawionych w skórę, pergaminów i atramentu. W powietrzu unosiły się samopiszące pióra, które wydawały się czekać na to, by móc zapisywać czyjeś przemyślenia. Do tego ta atmosfera… Zupełnie jakby coś łaskotało jej umysł i zmuszało do jakiegokolwiek wysiłku. Dla Kryśki, która na ogół unikała wszystkiego co związane z nadprogramową nauką, było to trochę dziwne, ale i niezwykłe. Zupełnie jakby szkoła sama zachęcała ich do nauki. Uczyła się tu już od tylu lat, ale niektóre rzeczy, które miały miejsce w tych murach, nadal ją zaskakiwały. A inne niesamowicie irytowały, jak właśnie ten nawiedzony kałamarz. No jakby nie miał nic innego do roboty (he he), tylko musiał zepsuć jej humor. Ulżyło jej trochę, gdy zaklęcie poradziło sobie z plamą. Perspektywa wyrzucenia ulubionej bluzy czy też prania chemicznego była dołująca. Dopiero wtedy przyjrzała się dokładniej chłopakowi, którego najpewniej oderwała swoim wejściem smoka od nauki. Wyglądał znajomo, jak większość uczniów Hogwartu, choć nie potrafiła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek z nim rozmawiała. Nie było w tym nic dziwnego, bo Grimowa nie należała do najbardziej towarzyskich i rozpoznawalnych osób. - Tak, wszystko dobrze. Na szczęście nie był to chyba żaden magiczny i trwały atrament - powiedziała, kiwając głową i znów zerkając na swoją bluzę. Symbole kultury mugolskiej raczej nie były mile widziane przez sporą część uczniów z rodzin czystokrwistych, ale Kryśka niewiele sobie z tego robiła. Była fanką komiksów i nie zamierzała kryć się z tym po kątach. - No coś ty, nie przeszkadzasz - zaprzeczyła, kręcąc głową. - Właściwie to przyszłam tu bez żadnego konkretnego celu, więc jeśli potrzebujesz spokoju, to mogę się stąd zmyć - dodała całkiem bezpośrednio, jak to na ogół miała w zwyczaju. Weszła do pomieszczenia wiedziona impulsem, więc ciężko powiedzieć, by w ogóle zastanawiała się nad tym, czy kogoś tu zastanie. - Tak, nie da się ukryć. Chyba po prostu uczniowie rzadziej tu teraz przychodzą i się trochę nudzą - zgodziła się ze słowami towarzysza, zerkając na kałamarz, któremu zawdzięczała dzisiejszy skok ciśnienia. Szybko jednak wróciła spojrzeniem do chłopaka. Bluza uratowana, więc nie było co się wściekać. - Jestem Christina - przedstawiła się, wyciągając dłoń w stronę chłopaka i uśmiechając się lekko.
Będąc na ostatnim roku studiów, można byłoby posądzać Lowella o posiadanie informacji wszelkich na temat pokojów i poszczególnych pomieszczeń w Hogwarcie. Przecież, wraz z wiekiem, jako dziecko już powinien, jako pierwszak wręcz, podróżować i odkrywać nieznane przestworza starego, średniowiecznego zamku. Rzeczywistość, w jego przypadku oczywiście, była jednak wyjątkowo okrutna - nigdy jakoś nie pchnęło go do tego, by dowiadywać się, które zakamarki budowli mają w sobie więcej magii, a które mniej. Wiązało się to, głównie na początku, z wycofaniem - teraz jednak, mając zbyt wiele niemiłych przypadków, w których to zdarzało mu się po prostu doznawać poważnych obrażeń, potrzebował stabilizacji. Nie bez powodu zatem nie wpychał nosa tam, gdzie nie trzeba, a jego wzrok, zaciekawiony, nie zdawał się być zbyt zamknięty. Jakąś nutę braku możliwości przebicia posiadał, co nie zmienia faktu, iż czekoladowe tęczówki były przepełnione spokojem oraz zrównoważeniem. Wcześniej... nie było aż tak dobrze. I mógł się naprawdę cieszyć, że ostatnio przechodzi zmiany, których jednak nie może określić, nawet jeżeli chciałby coś w tej kwestii zmienić. Zamknięcie tomiszcza przypominało mu poniekąd o konieczności zamknięcia rozdziału z ojczymem. Ten się nie odzywał, jakimś cudem. Nie nagabywał jego matki do powrotu, a prędzej zdawał się przeniknąć gdzieś w otchłań zapomnienia, kiedy to wskazówki nieustannie wskazywały na narastający upływ czasu, którego nie może powstrzymać. Felinus musnął ostatni raz grzbietu książki, zanim to nie przeszedł w pełni do tematu znajdującej się pomieszczeniu młodej duszyczki. Wobec młodszych uczestników życia hogwarckiego włączała mu się nadmierna opieka, której nie mógł jednak powstrzymać. Jakoby będąca próbą ochrony obecnie najsłabszego członka w stadzie, powodowała czujne lustrowanie otoczenia przy zachowaniu wystarczającej ilości uwagi w stosunku do rozmówczyni. Rozmówczyni, której nie znał, ale miał obecnie okazję, by ją poznać. — Chociaż i takie się zdarzają, jak to bywa z magicznym światem. — powiedział uprzejmie, ocierając wierzchem dłoni o własny policzek, schodząc potem do podbródka. Był trochę zmęczony, ale nie mógł na to nic poradzić, kiedy to wiedział, iż jest to naturalna kolej rzeczy - naturalna, bo, koniec końców, coraz mniej sypiał. Wszystko zaczęło się swoiście pierdzielić, dlatego nie bez powodu Lowell czuł narastające, przebijające się przez tkanki, zmęczenie. — Fanka mugolskich komiksów? — kiwnąwszy głową w stronę jej bluzy, trudno było tego nie przeoczyć. Jego nastawienie wobec kultury należącej do osób pozbawionych cząstki magicznej, było neutralne. Nie miał nic przeciwko - wbrew pozorom przecież to właśnie mugole posiadają bardziej rozwinięte pomysły, narastającą ilość wynalazków, a także możliwość szybkiej komunikacji poprzez sieć. Na przestrzeni lat widać było, że tak naprawdę społeczność czarodziejska kopiuje pomysły, byleby być jakoś na topie. Nim jednak zdołał cokolwiek kolejnego powiedzieć, tajemniczy pierniczek przemknął mu pod nogami - iście arbuzowy, pozwolił dać się złapać, ale tylko i wyłącznie w złudny sposób. Nim się obejrzał, a czarodziejski twór zwyczajnie wyskoczył mu z dłoni, kiedy to się schylił odpowiednio po ciasteczko; Lowell od razu westchnął, wiedząc doskonale o własnym szczęściu. Zbyt wiele go nie posiada, niemniej jednak, nadal gdzieś pod kopułą czaszki posiadał to, iż zdołał nakrzyczeć na kumpla, bo trafił mu się jakiś dyniowy pierniczek, dzięki któremu stał się wyjątkowo... straszny. Zawiódł. — Nie, nie przeszkadza mi twoja obecność, spokojnie. — wypowiedział, przymykając na chwilę oczy, zanim to nie zauważył kolejnego, bytującego tuż przy butach Christiny, pierniczka. Biegającego radośnie po trochę zakurzonej podłodze, z pomalowanymi, cukrowymi guziczkami. — Słyszałaś? Podobno jakieś pierniczki uciekły z kuchni skrzatów i biegają sobie po Hogwarcie. — kiwnął głową w stronę małego kumpla, by tym samym zwrócić uwagę na powagę problemu, z którym mieli do czynienia. — Myślałem, że mają dużo do roboty. Koniec semestru, egzaminy... — mruknąwszy pod nosem, był świadom różnego podejścia do tematu; on jakoś nie zwracał na to już większej uwagi. Jeżeli dziewczyna chciała, to mogła złapać ciasteczko; zanim jednak do tego doszło, Faolán również wyciągnął dłoń, pozwalając na to, by chude palce zapoznały się na krótki moment ze strukturą skóry Gryfonki. Prosty, ludzki uścisk ręki. — Felinus. — wypowiedział wyraźnie, kiedy to również podniósł kąciki ust do góry, uprzejmie i serdecznie. Nie zmieniło to jednego, ważnego faktu - nim się obejrzał, a nie mógł oderwać się od nowej znajomej. Dosłownie. Jakby ktoś rzucił w ich stronę zaklęcie Lepca. — Co do... — mruknął, zanim to nie sięgnął po różdżkę, ale nawet Finite nie dawało sobie z tym rady, na co zareagował zmarszczeniem brwi.
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Wiedza Kryśki co do tych mniej i bardziej ciekawych zakamarków zamku również nie była imponująca. Było to jednak spowodowane głównie jej lenistwem i niechęcią do opuszczania ciepłego dormitorium, gdzie czuła się najlepiej. Wiedziała gdzie znaleźć co ciekawsze miejsca i to jej w zupełności wystarczyło. Dodatkowo, jakby nie patrzeć, miała jeszcze ponad trzy lata na to, by nie raz i nie dwa zgubić się w tych korytarzach i natknąć na nieznane miejsca. Kto wie, może w końcu obudzi się w niej jakaś ciekawość co do tego budynku i jego tajemnic? Zerknęła kątem oka na książkę, którą chłopak czytał gdy weszła do pomieszczenia, i aż zamrugała. Chyba nadrabiał właśnie jakiś ważny temat, bo ciężko było jej wyobrazić sobie, że ktoś ot tak czyta takie opadłe, i zapewne zawiłe, księgi. Choć z drugiej strony - jej też zdarzyło się zaczytać w takim opasłym tomie, gdy dotyczył on jakiegoś interesującego ją tematu. Szybko jednak przeniosła wzrok znów na towarzysza. Kryśka może nie należała do najbardziej taktownych i najmilszych osób, lecz wobec nieznajomych starała się zachowywać przynajmniej poprawnie. A takie gapienie się gdzieś w bok podczas rozmowy raczej nie było zbyt kulturalne. Gdy usłyszała, że jej nowy potencjalny znajomy rozpoznaje logo Marvela, pokiwała entuzjastycznie głową z szerokim uśmiechem. - O tak. Wychowałam się na nich, a nie na zwykłych bajkach - odpowiedziała wesoło, na chwilę rozkładając szerzej ręce, by symbol był lepiej widoczny. Poruszenie tematu komiksów od razu poprawiło jej humor. Chyba nawet zapomniała o żenującej przygodzie z kałamarzem. Rozmowę przerwało im pojawienie się czegoś, w czym Grimowa ze zdumieniem rozpoznała… piernika. Zamrugała, ale nadal widziała poruszające się ciastko, więc to chyba nie były jednak zwidy. Jak tylko, na grzmiącego hipogryfa, on się tu znalazł? I jakim cudem b i e g a ł? Twarz Christiny w tej chwili wyglądała jak jeden wielki znak zapytania. Nie zdążyła nawet zareagować na to, że chłopak podjął się próby jego złapania. Przejście po tym do normalnej rozmowy musiało zająć Gryfonce chwilę. - Och, co ty mówisz? Nie, nie słyszałam. Myślałam, że już mam jakieś zwidy - powiedziała po chwili, gdy już przyswoiła sobie informację o ożywionych ciastkach. Czemu w ogóle ją to dziwiło? Przecież była w magicznym zamku! Kątem oka zauważyła drugiego piernika, który zaczął kręcić się przy jej trampkach. Skupiła się jednak na słowach Puchona. - Wiesz, nie każdy podchodzi do egzaminów poważnie… Na przykład ja - dodała w myślach. Skinęła głową, gdy chłopak się przedstawił. Musiała przyznać, że miał fajne, niecodzienne imię. Nie takie pospolite jak jej własne. Piernik nadal kręcił się gdzieś przy jej butach, więc zaczęła już nawet rozważać złapanie go. Wtedy jednak zauważyła, że uścisk uścisk dłoni nieco im się przedłużył. Zmarszczyła brwi. Czyżby z Felinusa był jakiś żartowniś? Szybko jednak zorientowała się, że to nie to. - Co to może być? - zapytała, marszcząc brwi, gdy zaklęcie rzucone przez chłopaka nie pomogło. Kryśka była kiepska z zaklęć, więc nie miała pojęcia, co mogło przydać się im w tej sytuacji. Dodatkowo piernik wspiął się na jej buta i wyglądał, jakby coś kombinował. Nie ma to jak magia świąt!
Sam Lowell jednak nie wiedział, czy chce tak naprawdę zwiedzać te najróżniejsze, najskrytsze zakamarki średniowiecznej budowli, która tylko dzięki magii stoi w tym miejscu, w którym została wybudowana - przecież na kartach historii zapisało się wiele nieciekawych incydentów. Z Bazyliszkiem, potężnym pająkiem w Zakazanym Lesie, a także niebezpieczeństwami z tego wynikającymi - z samego procederu przekroczenia granicy dzikiej flory i fauny. A niby ten zamek to takie bezpieczne, pozbawione jakichkolwiek zagrożeń miejsce... na co dowodem stała się sytuacja ze studentem tracącym, w wyniku nieszczęścia, rękę. A niby to świat mugoli jest bardziej niezrozumiały i zdający się stwarzać więcej niebezpieczeństwa, bo przecież to mugole są niebezpieczni, źli i w ogóle nietolerancyjni. Na przestrzeni lat jednak wiele rzeczy zdołało przeniknąć w struktury zapomnienia. Bzdura do kwadratu razy iloraz głupoty społeczności czarodziejów klasyfikujących przydatność jednostki i jej podejście poprzez pochodzenie. Ostatnie sytuacje powodowały, iż poniekąd nie do końca ufnie podchodził do wielu osób. Może nie okazywał tego, aczkolwiek gdzieś pod membraną skóry dziwne sygnały dawały mu do znajomości, iż musi zachować należytą ostrożność. Nie chciał znowu mieć do czynienia z cholernością wydarzeń, na które nie ma wpływu - nie bez powodu zatem szukał czegoś w grubym, opasłym tomiszczu. Poniekąd w zagubiony sposób, poniekąd w pozbawiony składu i ładu, aczkolwiek liczący na jakiekolwiek możliwe efekty pozytywne. I w taki oto sposób dowiedział się o Specialis Revelio, o który postara się podpytać bardziej znające się na zaklęciach osoby. Wbrew pozorom samodzielna nauka, w szczególności tej magii bardziej zaawansowanej, może przyczynić się do widocznych niepowodzeń, a także możliwości otrzymania jakichkolwiek obrażeń. Obecnie wolałby tego uniknąć. Tak dla własnego bezpieczeństwa. — Moim zdaniem są ciekawsze niż czarodziejskie bajki. — mruknął pod nosem, niby sam do siebie, ale Christina mogła to usłyszeć bez żadnego, większego problemu. Zastanawiało go sporo rzeczy - czyżby dziewczyna z pochodzenia była mugolakiem? A może po prostu, poprzez nietypowe więzi, miała po prostu okazję wychować się na innych treściach, niż typowe, magiczne dzieciaki? Nie wiedział, tak naprawdę. Nie zaglądał mimo wszystko i wbrew wszystkiemu do cudzych piaskownic, nie chcąc tym samym narazić nie tylko samego siebie, lecz także drugiej osoby na potencjalne skrzywdzenie. Za każdym jego działaniem krył się powód - mniej lub bardziej znany - polegający przede wszystkim na odpowiednim doborze słów i tym samym uniknięciu używania ich jako nieustannego oręża, mającego na celu skrzywdzić. Był świadom mocy, jaką są w stanie wydobyć struny głosowe - i zamierzał nad nią w pełni panować. Nim jednak się obejrzał, a ciasteczkowy jegomość, o barwie arbuzowej, przyczynił się do powstania małej, śmiesznej klątwy. Nie spodziewał się jeszcze obrotu spraw - jeszcze, kiedy to spojrzenie ciemnych oczu przemknęło za psotnikiem, który uciekł w eter ciemnych kątów, by tym samym wydostać się z pomieszczenia. — Niee, niee. Podobno parę partii zyskało jakieś magiczne właściwości, tchnięto w nie wręcz Ducha Świąt. — powiedział, zapewniając Grim w kwestii, że to nie są zwidy, a najprawdziwsze, czarodziejskie ciasteczka, które sobie po prostu biegały, radośnie hopsając to na jedną nóżkę, to na drugą. Urocze, malutkie potworki - inaczej nie można było ich nazwać po tym, co dzięki nim zyskał. A zyskał upokorzenie już dwukrotnie. — No tak, zapomniałem... widzę, że należymy do tej samej drużyny. — napomknąwszy, dziewczyna mogła się zdziwić takimi słowami, ale koniec końców tak życie mu się obecnie psuło, iż nie dbał zbytnio o egzaminy. A przynajmniej nie pruł sobie dla nich żył, wiedząc, że koniec końców ma obecnie ważniejsze rzeczy do roboty, jak chociażby nadchodzącą wielkimi krokami pracę, zadania domowe, obowiązki w domu, wysyłanie listów do Puchonów... Każde imię jest tak naprawdę pospolite, a przynajmniej on tak uważał, zapoznając się z kolejnymi osobami. Dopiero poznanie ich, bliższe i polegające głównie na zrozumieniu drugiego człowieka, pozwala na wyrobienie sobie pewnego rodzaju zdania i podejścia. Każdy człowiek, stanowi kogoś pospolitego, dopóki ktoś nie odważy się go bliżej poznać i tym samym stanie się kimś naprawdę ważnym. Kto wie, być może i najważniejszym. Od zawsze podchodził do tego dość specyficznie, niemniej jednak, koniec końców, każda bliska osoba, którą umieszczał pod własnymi skrzydłami, mogła liczyć na jego wsparcie. — Nie wiem... — mruknął, a machanie różdżką lewą ręką wcale nie przynosiło odpowiedniego skutku. Praworęczność, dzięki której to podał własną dłoń, nie zdawała się być teraz żadnym atutem, a prędzej kolejną, wyćwiczoną i przyjętą od dziecka zdolnością, która go ubezwłasnowolniła. Ciche westchnięcie, jakoby w zakłopotaniu, wydobyło się z jego ust, gdy zauważyli nagrom kolejnych wydarzeń. Otóż kolejny pierniczek począł majstrować przy bucie należącym do dziewczyny, niemniej jednak oboje nie mieli świadomości, z jakim podejściem magicznego ciastka mają do czynienia. — Ale niektóre z tych pierników... no, powodują różne rzeczy. — dodał, jakoby chcąc tym samym zasugerować, iż pewnie arbuziątko maczało w tym palce, zanim to piernik nie powiązał ze sobą sznurowadeł obu butów u Grim. — Oho, chyba trafił nam się kolejny żartowniś. — żal było nie dodać, kiedy to nie mógł puścić dłoni Grim. Z boku musiało to wyglądać absurdalnie.
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
O historii zamku Kryśka wiedziała niewiele. Orłem w nauce nigdy nie była, a jakakolwiek historia, czy to magii czy szkoły, sprawiała, że Gryfonka momentalnie robiła się senna i niesamowicie znudzona. Słyszała oczywiście o Bazyliszku i różnych bitwach, ale nigdy nie przywiązywała do tego większej uwagi. Historia jak historia; każde miejsce swoją miało, tak jak miało swoje tajemnice. Może to właśnie przez nieznajomość tych legend Grimowa nigdy nie czuła potrzeby badania wszystkich zakątków szkoły. Gdyby usłyszała jakieś ciekawe opowieści, może zmieniłaby zdanie o szkole jako takiej? W końcu to co niebezpieczne i zakazane często wydawało się ciekawsze… Christi również nie należała do osób ufnych. Mogła rozmawiać z nieznajomymi, a nawet żartować, ale nie potrafiła tak z miejsca nikomu zaufać. Zawsze była ostrożna w zawieraniu znajomości, bo wiedziała, że nie wszyscy będą potrafili wytrzymać z jej nietypowymi zachowaniami i dziwnym poczuciem humoru. Starała się więc otaczać takimi ludźmi, którzy zaakceptują jej skłonność do gryzienia czy uszczypliwości, i nie zostawią jej, gdy uznają ją za zbyt męczącą. Straciła już ojca i nie chciała tracić kolejnych bliskich. - Też tak uważam - zgodziła się ze słowami chłopaka, które usłyszała. Bajki magiczne były ciekawe, ale jednak nie podobały jej się tak bardzo, jak czytanie w dzieciństwie z ojcem komiksy. - Mugole nie znają prawdziwej magii, ale wymyślane przez nich światy są tak ciekawe i przemyślane… - dodała, zawieszając głos, bo najzwyczajniej nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów na to, co chciała powiedzieć. Pomysłowość mugolskich autorów była naprawdę godna podziwu. Czasami miała wrażenie, że czarodzieje znając magię nie potrafili tworzyć równie dobrze zaplanowanych fantastycznych powieści. Ale może tylko jej się tak wydawało przez to, że była fanką mugolskich powieści i komiksów? - No tak. W Hogwarcie nawet magia świąt jest dosłowna - stwierdziła z uśmiechem, zerkając w miejsce, gdzie zniknął jeden z pierniczków. A dokładniej ten, który uciekł Puchonowi. Ostatnio nieczęsto opuszczała wieżę Gryfonów i sporo ją najwidoczniej omijało. Chyba to znak, że powinna trochę zainteresować się życiem szkolnym i zbliżającymi się świętami. - Niby powinnam się przyłożyć, bo ostatni rok, ale… - westchnęła, zawieszając głos. To chyba nie był jej rok. Nie potrafiła skupić się na nauce, ale uświadomiła sobie ostatnio, że chyba powinna to zmienić. W końcu z zerową wiedzą raczej nie wypada przystępować do egzaminów… Grimowa akurat lubiła dzielić imiona na niecodzienne i pospolite. Jej własne było raczej zwykłe, choć już przy imieniu jej brata rodzice wysilili się bardziej. W jej przypadku państwo Grim wykazali się fantazją jedynie przy wybieraniu jej drugiego imienia, którego nienawidziła. Wiadomo, nie uważała, że zwykłe imiona są gorsze czy coś w ten deseń, ani nie wpływało to na jej stosunek wobec kogokolwiek. Mimowolnie jednak zawsze oceniała czyjeś imię pod tym kątem. Christina była oburęczna, więc uwięzienie jednej dłoni w uścisku Felinusa nie było dla niej jakimś dziwnym ograniczeniem. Cała sytuacja jednak przedstawiała się zabawnie, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę to, że drugi ciastek w najlepsze wiązał właśnie sznurówki jej butów w jeden spory supeł. Że też tak urocze ciastka potrafią być tak złośliwe! - Chyba dosypali do nich jakiejś dziwnej przyprawy i dlatego tak lubią płatać figle - powiedziała, poruszając lekko nogą, bo odgonić psocącego piernika, nie na tyle jednak, by wywrócić się przez związane sznurówki. Jeszcze tego brakowało, by wywróciła się i pociągnęła za sobą Puchona.
Sam jakoś nigdy nie był orłem, pod względem historii, ale koniec końców, mogąc z niej wiele wywnioskować, skupił się głównie na tej mugolskiej, pokrywającej się co nieco z czarodziejską. Nie bez powodu - to właśnie z błędów przodków ludzie powinni tak naprawdę wyciągać wnioski i tym samym ich ponownie nie popełniać. Niestety, karty lat i wieków przeszłych, pokazywały jednak, iż brak świadomości pewnych faktów przyczynia się do błędnego, widocznego koła - jak chociażby teraz. Podział ludzi społeczeństwa, poprzez politykę, zdawał się brnąć do przodu w zastraszającym tempie, a on obecnie nic z tym nie mógł zrobić. Liczne osoby dołączały do jeszcze liczniejszych partii, skupiając się głównie na dwóch, by tym samym zminimalizować straty u siebie do absolutnego minimum, począwszy od własnych rodzin i statusu krwi. Większość przywilejów, jakie to chciałby dać sobie poszczególni, skrajni przedstawiciele, działały na niekorzyść drugiej osoby. A człowiek, przyciśnięty do muru, wybierze dobro własnego interesu, nie cudzego, obcego, zdającego się nie mieć wówczas żadnego większego sensu. Wkurzało to Lowella, ale ten, koniec końców, nie posiadał jakiejkolwiek mocy sprawczej, by ten konflikt zażegnać. Pozorna śmierć ministra objawiła się w dość... niesprzyjających przyszłych wydarzeniach. — No i też, nie ograniczają się w tej kwestii. — mruknął, zastanawiając się nad licznymi projektami mugolskimi, które to znał. Wiele studiów, wydawnictw, odpowiednich książek, adaptacji... to wszystko wydawało się być momentami ciekawsze od prawdziwego, czarodziejskiego świata. Niestety - nie zawsze człowiek jest w stanie dostać to, czego chce, więc w ostatecznym rozrachunku musi tak naprawdę doceniać to, co obecnie posiada. Chociaż, czasami zatopienie się w odmęty innego świata, całkowicie różniącego się od tego, w którym się znajdują, bywa wyjątkowo ciekawe. Nie bez powodu ludzie, podczas czytania poszczególnych powieści, utożsamiają się z bohaterem, znajdując ucieczkę od rzeczywistości potrafiącej ukarać za dosłownie każdy błąd. Każdy. Próba utrzymania świadomego snu jest poniekąd furtką do częściowego odegrania roli w dobrze znanym przez siebie uniwersum - kto wie, być może za niedługo Puchon spróbuje rzeczywiście się temu poddać? Na kolejne słowa dziewczyny przytaknął głową w częściowym zastanowieniu. Jakby nie było, to magia u nich jest dość zaawansowaną strukturą, trudną do opisania w całości, jakoby przepływ przez rdzeń nie do końca stanowił w pełny kontrolowany proces. O czym świadczyły chociażby wpływ emocji na zdolność rzucania zaklęć bądź liczne anomalie, wynikające z działania potężnych artefaktów. — Ale...? Brak weny? Częściowe zgaszenie? — zapytał się, jakoby zaciekawiony, choć ton jego głosu był miękki i pozbawiony jakichkolwiek naporów. Nie zamierzał naciskać na Grim - nie znał jej przecież, w związku z czym postawił sobie tę bezpieczną granicę, by przypadkiem nie przyczynić się do jakiegokolwiek zniechęcenia, wyrobienia sobie złej opinii o nim. Chociaż... ta już dawno była zmechacona - wystarczyło dopytać się tu i ówdzie, by móc przekonać się o częściowej szkodliwości i próbie wybielenia poniekąd własnego imienia. Obijającego się momentami o ściany pustych korytarzy, kiedy to znowu coś przeskrobie. A brak motywacji do dalszego kształcenia się mógł zaakceptować, niemniej jednak, po ogólnej aparycji dziewczyny, podejrzewał, iż ta nie znajduje się w klasach przynależących do wyższego kształcenia. Sam nie wiedział, co kierowało matką, by pytać uciekającego w bliżej nieokreślone miejsce ojca o imiona dla niego. Najwidoczniej Greenwood postanowił się trochę z niego pośmiać, bo dał mu dwa. Felinus i Faolán. Dwa na literę "F", będące sprzecznością w dosłownym znaczeniu, jako że pierwsze oznacza koci, a drugie małego wilka. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to nie mógł się koniec końców uwolnić - tak samo, jak nie mógł się uwolnić od korzeni własnej rodziny, za którą jakoś specjalnie nie przepadał. Wkurzało go to, ale koniec końców, więzów krwi nie może zmienić. — Kto wie, być może i tak jest... Różne pierniki biegają po Hogwarcie. Jeden spowoduje, że będziesz złośliwa, drugi, taki jagodowy, jest trochę chyba nasączony czymś w rodzaju amortencji... — zamyślił się, zanim to nie wydobył się w pełni z uścisku, zauważając, jak jeden z jegomości, partnerów w zbrodni wiązania sznurowadeł, zwyczajnie poczyna uciekać, przebierając swoimi ciasteczkowymi nóżkami i pozostawiając okruszki na ziemi. Wyglądało to całkiem przekomicznie. Drugi pozostawał gotowy do wzięcia przez Grim. — O, gotowe. Podobno pierniki trzeba zanosić do kuchni... no chyba że wolisz sobie takiego jegomościa pozostawić. — mruknąwszy w jej stronę, podejrzewał, iż dziewczyna postanowi złapać sobie ożywione ciastko o aromacie korzennych przypraw i tym samym coś z nim zrobić. Ale co konkretnie - nie wiedział.
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
To, że ludzie popełniają w kółko te same błędy, co prowadzi do powtórki niekoniecznie pozytywnych wydarzeń z przeszłości, Kryśka wiedziała i bez zaglądania do książek w celu zgłębienia historycznych szczegółów. To działo się cały czas i w różnych dziedzinach życia, więc ciężko byłoby nie dostrzec takiej prawidłowości. Nawet w komiksach przewijały się takie motywy; czy to zupełnie fantastyczne, czy nawiązujące do prawdziwej historii. Tematów politycznych na ogół unikała, bo nie miała głowy do polityki, ale słyszała sporo o tym, co obecnie działo się w społeczeństwie magicznym, i uważała to za paranoję. Takie wewnętrzne poddziały nigdy nie wychodziły nikomu na dobre. - Fakt. Może to dlatego, że nie znają prawdziwej magii. Wiesz, czarodzieje wiedzą, że magia istnieje, więc nie potrafią tworzyć świata fantastycznego od podstaw. Podświadomie opierają się na tym, co znają, nakładają jakieś ograniczenia. Mugole nie mają takich granic - powiedziała po chwili namysłu. Nad pewnymi książkami nawet jej zdarzało się spędzać długie godziny, przez co czasem snuła takie właśnie przemyślenia. Magiczne światy w powieściach mugolskich miały w sobie coś świeżego, zaskakującego, czego nie potrafiła znaleźć w literaturze świata czarodziejów. Bo czarodziejską literaturę też zdarzało jej się czytać. Choć, oczywiście, pierwsze miejsce w jej sercu zajmowały komiksy. Wspominając o magii świąt, nie miała właściwie nic konkretnego na myśli. Ot tak, nawiązanie do sformułowania często używanego przez mugoli w okresie świątecznym. Gdyby jednak się nad tym zastanowić… Może za tymi wszystkimi świątecznymi przypadkami kryło się coś więcej? Coś mniej przypadkowego, a celowo świątecznego? - Brak weny, lenistwo, niechęć do egzaminów końcowych - wyliczyła, krzywiąc się lekko. Mogłaby tak wymieniać jeszcze trochę, ale nie widziała potrzeby. Kryśka nie była totalnym nieukiem; po prostu nie lubiła większości przedmiotów, a z nich także musiała zdawać egzaminy. Jeśli zaś chodziło o zielarstwo czy eliksiry, to chętnie siadywała nad podręcznikami. Tak samo jak lubiła czytać książki dotyczące ludzkiej psychologii. Gdyby to z tego miała zdawać egzaminy, to pewnie nawet w tej chwili siedziałaby w dormitorium, otoczona książkami dotyczącymi tej dziedziny. W życiu jednak nie zawsze można było mieć to, co się chciało. O swoim zamiłowaniu do zagadnień mugolskiej medycyny jednak nie wspomniała Felinusowi. Mało komu o tym mówiła. Kryśka sama właściwie nie wiedziała, czemu nie przepada za swoim drugim imieniem. Było bardziej oryginalne od ‘Christiny’, ale jakoś jej się nie podobało. W dzieciństwie kojarzyło jej się ono z pająkiem, i ta niechęć już jej została. - O, to ciekawe. Więc ich właściwości biorą się od składników? Czy może padło losowo na jakieś partie? - zastanawiała się głośno, obserwując jednocześnie, jak jeden z pierników zaczyna uciekać. Złośliwe, małe kreaturki. Choć był to iście zabawny widok. - Najpierw muszę go złapać - powiedziała nieco rozbawiona, obserwując piernika, który pozostał przy jej nogach. Gdy tylko zaklęcie sklejające jej dłoń z dłonią chłopaka zniknęło, Kryśka pochyliła się i złapała ciastko, które albo nie zauważyło jej ataku, albo nie przejmowało się byciem złapanym, bo nawet nie próbowało jakoś szczególnie uciec przed jej dłonią. Właściwie to nie wiedziała, co z nim zrobi. Ale miała jeszcze czas pomyśleć. - O Merlinie. Co one zrobiły - mruknęła, próbując rozsupłać wolną dłonią splątane sznurówki.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Unikanie tych samych błędów jest poniekąd dowodem na chęć bycia człowiekiem mniej szkodliwym dla społeczeństwa. Spełniającym pewne założenia dla dobra ogółu, ale nie tylko - pewnego rodzaju chęć samodoskonalenia się i tym samym wysuwania nowych wniosków, mogła być tutaj właśnie tym jednym, decydującym czynnikiem. Nie bez powodu Lowell starał się unikać popełniania tych samych gaf, niemniej jednak nie zawsze mu się to udawało, na co dowodem były rozciągające się po jego ciele blizny. Człowieka ciągnie do takich rzeczy poniekąd - człowiek charakteryzuje się nimi na co dzień, bo o ile nie do końca wszyscy wchodzą w paszczę nundu, o tyle jednak gdzieś pod kopułą czaszki, w wyniku wielu przeszłych lat, wieków i tysiącleci, znajduje się życie przepełnione nieustannie w walkę o życie i śmierć. Liczne schematy właśnie z tamtego okresu pojawiły się w życiu codziennym - strach przed wolnym ogniem, pozostawionym samemu sobie, kolorowymi insektami, poniekąd niezbadanymi rzeczami, jak również drapieżnikami. I o ile niektórych z nich można się wyzbyć, o tyle jednak instynkt ludzki nie pozwala w pełni na wyparcie mechanizmów. Ludzi wyróżnia jedna, znacząca cecha, w przeciwieństwie do zwierząt znajdujących się pod nimi - chęć życzenia innym zła. Chęć zgarnięcia wszystkiego dla siebie, mimo posiadania wystarczających, godnych warunków. Być może to właśnie ciągnie ich do polityki, do rzeczy nie tyle nielegalnych, co możliwych do zakwestionowania pod względem moralnym. I to właśnie ze względu na to ludzie dzielą się na obozy, chcąc prowadzić godniejsze życie i tym samym przelać własną nienawiść w najbardziej prowizoryczny sposób. — Czasami można coś ciekawego znaleźć, no ale nie ma tego aż tyle. Mało superbohaterów, jest u nas jakaś podróbka Batmana, nawet przy "Mój brat hipogryf" widać jawną inspirację mugolskimi powieściami. — pokręcił widocznie głową, mając nadzieję, że Christina zrozumie, co on ma na myśli. Nie szkalując dosłownie tych rzeczy, bo one przecież są dobre, czy to oryginały, czy to podróbki... bardziej chodzi o kwestię oryginalności. Mugole nie mają prawa wiedzieć o magicznej społeczności, więc, jeżeli chodzi o kwestię filmów i potencjalnych mediów społecznościowych, to właśnie czarodzieje kopiują, gdyż mają dostęp do drugiego, niemagicznego świata. Jak inaczej nazwać stworzenie czegoś na wzór mugolskiej witryny, gdzie możesz dodawać znajomych? Jak inaczej nazwać niedawno wprowadzony komunikator? No właśnie. To wszystko pokazuje, że jednak czarodzieje nadal są dość mocno w tyle, jeżeli chodzi o wymyślanie, Nawet nazwy bywają bardzo często podobne. Niemniej jednak, trudno było odmówić uroku mugolskich powieści, w których to zostaje przedstawiona w inny sposób magia. Czy to w połączeniu z elementami sci-fi, czy to jednak korzystając z uroków średniowiecznych miast, posiadają w sobie nutkę oryginalności. Typowe lub mniej typowe rasy, różne dziedziny magii, zaawansowana alchemia, rytuały przyzywające strażników, a nawet bronie o licznych właściwościach bojowych... Czarodziej inaczej kojarzy się w kulturze mugolskiej, niemniej jednak, jednocześnie w tym światku jest przedstawiony jako ktoś rzeczywiście potężny. Nie z różdżką, a prędzej z kostuchą, objawiającą się właściwościami poszczególnych żywiołów. Z ogromną, elementarną wiedzą, polegającą przede wszystkim na odpowiednim łączeniu i tym samym przepływie energii. Lowell starał się zauważać u siebie to, jak z jego rdzenia magicznego przedzierają się kolejne cząstki magii, jakoby chcąc tym samym mieć nad nimi większą kontrolę, w połączeniu z rdzeniem, ale... nie zawsze mu się to udawało. — Nie dziwię się. — odpowiedział, bo sam kiedyś miał podobne podejście, no i w sumie nadal gdzieś się gnieździło w jego umyśle, jakoby czekając tylko na odpowiednie wypełznięcie, niczym pasożyt żerujący już od dłuższego czasu, wymagający większej ilości pożywienia. Wbrew pozorom w tej szkole tak naprawdę nie zdołają wynieść zbyt sporej ilości wiedzy - sam Felinus o tym doskonale wiedział. Dopiero kształcenie się na własną rękę, dopiero załatwianie spraw życia dorosłego, pokazywało wręcz, jak większość elementów w ogóle nie składa się w jakąś przydającą się całość. Nikt w tych murach zamku nie nauczy znaleźć odpowiednią pracę, nikt nie nauczy opłacać rachunki... — Będziesz chciała iść na studia czy raczej sobie odpuścisz? — zagaił, bo przecież niechęć do tych egzaminów, zważywszy na jej młody wiek oraz wygląd, mógł wynikać z liczby materiału potrzebnego do przyswojenia. A raczej wymaganego. Sam Lowell nienawidził czegoś takiego, ale, koniec końców, nie mógł z tym niczego zrobić. O ile chodził na lekcje, o tyle jednak nie widział samego siebie przy zdawaniu chociażby wróżbiarstwa. W jego przypadku rozgrywało się to wszystko głównie o możliwą do zdobycia wiedzę, niemniej jednak, poprzez liczne oskarżenia - także o reputację i własną godność. Sam przepadał głównie za połączeniem mugolskiej medycyny i magicznej, niemniej jednak, w związku z cholerną niechęcią innych wobec przekazywania odpowiedniej wiedzy na ten temat, musiał wszystko badać na własną rękę. Wkurzało go to, niemniej jednak pozwalało jednocześnie udowodnić, że o ile czarodziejscy uzdrowiciele kierują się głównie zaklęciami, w świecie pozbawionym magii tak naprawdę wymaga to ogromnej znajomości wszystkich dziedzin, tkanek, struktur, a także sposobów leczenia, łacińskich nazw, licznych rzeczy podlegających medycynie, jak również zaciągnięciu do wojska w razie konieczności. On po studiach może podjąć się pracy asystenta uzdrowiciela. Studia w mugolskiej części są tak naprawdę czasochłonne, pieniądzochłonne, a także i wymęczające. — Najwidoczniej... To znaczy się, w moim przypadku zawsze te kolorowe pierniki wprowadzały chaos. Może rzeczywiście jest to losowe, chociaż... — wzruszył trochę ramionami, kiedy to udało mu się wyzwolić z uścisku, wynikającego z prostego faktu zastosowania na jego ciało magii, niemniej jednak wyglądało to dla niego wszystko nadal zabawnie. Uścisk był długi i zapewne mogli przyznać, że wystarczy im na dobre kilka... kilkanaście spotkań. — ...w sumie, zobaczymy. — uśmiechnął się ostrożnie pod nosem, bo przecież Hogwart ma w sobie tyle niewiadomych, że na pewno coś zdoła ich jeszcze zaskoczyć. I wcale nie miał na myśli poplątanych sznurówek, które to potem dziewczyna musiała rozplątywać, jako że ciastka były psotliwe i nie oszczędziły nawet tych ciasnych supełków. Felinus zastanawiał się, czy ma w zanadrzu jakieś zaklęcie, kiedy to przestawił różdżkę do prawej ręki, niemniej jednak... nie był pewien. — Colligatus? — zapytał się, mruknął jakoby sam do siebie, by następnie kucnąć i tym samym spojrzeć dokładniej na sznurówki. Zrobiły one dość sporo, niemniej jednak... Rzucić czy nie rzucić? Szybkie zawiązanie sznurówek, ale czy one nie muszą być jednak odpowiednio rozplątane? — Colligatus. — wymamrotał pod nosem, jakoby chcąc tym samym ułatwić zadanie Grim, a jak się okazało - odniosło to prawidłowy sukces. W mgnieniu oka sznureczki przestały być jednością, a but został zawiązany w poprawny sposób. — Chyba jest już lepiej. — mógł być z siebie ewidentnie zadowolony, stosując tak proste zaklęcie. Nie zmienia to faktu, iż ostatnio zdołał się dokształcić pod tym względem i nie czuł się wcale takim idiotą, kiedy to musiał stosować kolejne czary z zakresu zwykłych, defensywnych lub ofensywnych. Nie bez powodu spakował grube tomiszcze do torby, mając tym samym nadzieję na zaniesienie je w stronę czytelni, niemniej jednak spojrzał czekoladowymi tęczówkami wpierw na Christinę, która to miała okazję zanieść ciasteczko do skrzatów pracujących na kuchni. — Mam cię odprowadzić do kuchni czy dasz sobie z nim rady? — zapytał się, wskazując na piernika, który to nie uciekał od dziewczyny, jakoby nawet nie będąc świadomym swojego losu.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
O ile Kryśka dostrzegała tendencję do popełniania tych samych błędów zapisaną na kartach historii, to w swoim postępowaniu ciężko było jej takie szczegóły dostrzec. Była upartym stworzeniem, które zawsze obstawało przy swoim i nie potrafiło przyznać się do błędu, więc i powtarzalności tych właśnie błędów dostrzec nie potrafiła. Nie oznaczało to jednak, że błędów tych nie było. I póki co nie zapowiadało się na to, by Kryśka zmądrzała pod tym względem. - Dokładnie, zgadzam się. Miło, że nie tylko ja dostrzegam te podobieństwa - powiedziała z uśmiechem, kiwając głową. Również nie uważała, że z powodu inspiracji dzieła te są w jakiś sposób gorsze. Ot, luźna uwaga po prostu. Choć, faktycznie, inspiracja mugolskimi rozwiązaniami technologicznymi była ostatnio coraz mocniej widoczna w kulturze czarodziejów. Ale tak to już chyba po prostu było. Jedna kultura inspirowała się drugą i tak się razem przeplatały. Nie było w tym nic dziwnego. Kryśka nawet nie ukrywała swojej fascynacji mugolską literatura fantastyczną. Lubiła czytać nowe powieści i tym samym poznawać nowe światy, zagłębiać się w ich mechanikę. Lubiła też, gdy te światy było skonstruowane tak, że nie miała nawet się do czego przyczepić, gdy były idealnie przemyślane. Tak samo lubiła książki sci-fi. Wizja przedstawionej w nich przeszłości bywała naprawdę interesująca, a nawet budziła czasem mocniejsze emocje. Mugole potrafili świetnie operować piórem, co do tego Grimowa nie miała wątpliwości. Choć podejrzewała, że fani ideologii czystości krwi niekoniecznie by się z nią zgodzili. Nie żeby Kryśka jakoś się tym przejmowała. Ich strata, bo wiele im przez to umykało. - Chyba każdy przez to przechodzi - powiedziała cicho, kiwając głową. To według niej był normalny, uczniowski kryzys, który zdarzał się każdemu w pewnych etapach edukacji. A to, że w jej przypadku występował on nadzwyczaj często, było tylko drobnym szczegółem. Nic nie mogła poradzić na to, że czytanie podręczników niesamowicie ją nudziło i męczyło, a za to całymi godzinami mogła czytać książki dotyczące ludzkiej psychiki, psychologii, patopsychologii i innych podobnych schorzeń. - Pójdę, bo nie mam za bardzo talentów, by zarabiać na sztuce, a w innych zawodach potrzebny jakiś papierek - stwierdziła, krzywiąc się lekko. Ponure realia, ale co poradzić? A może na tych studiach w końcu znajdzie pomysł na to, co ze sobą zrobić w przyszłości? Bo nie zapowiadało się na to, by jej plany o hodowli czarodziejskich, leczniczych grzybków miały się ziścić. Studia miały być więc dla Christiny czasem na poważne zastanowienie się nad tym, czym w ogóle chce się w życiu zająć. Grimowa lubiła zielarstwo i eliksiry, ale jej największą pasją pozostawała ludzka psychologia i psychika, więc ostatnio zaczęła nawet zastanawiać się nad przyłożeniem się do nauki z magii leczniczej i wybraniu się w przyszłości na Magiopsychologię czy Magiopsychiatrię. Póki co było to jednak jedynie luźne rozmyślanie. Nie wiedziała, czy na dłuższą metę byłaby odpowiednia do tak odpowiedzialnego zawodu. Studia miały być takim swoistym czasem próby. A co będzie dalej - to się okaże. - Interesujące. Zwłaszcza, jeśli jednak jest w tym jakaś zależność - powiedziała cicho, marszcząc brwi. Choć chłopak pewnie i tak to usłyszał. Szybko jednak porzuciła myśli o dziwnych właściwościach pierników i ich pochodzeniu, bo musiała skupić się na swoich sznurówkach, a dokładniej - na rozplątaniu ich. Że też takie niepozorne ciastka potrafiły tak namącić. Zaklęcie, nad którym zastanawiał się chłopak, niewiele jej mówiło. A raczej - skądś je kojarzyła, ale nie do końca potrafiła określić jego działanie. Ucieszyła się jednak, gdy Felinusowi udało się za jego pomocą uporządkować ten sznurówkowy chaos. - O tak, dziękuję bardzo - podziękowała, uśmiechając się do chłopaka szczerze. Będzie musiała to zapamiętać, bo miała przeczucie, że może jej się jeszcze przydać to zaklęcie. - Nie, spokojnie. Poradzę sobie - odpowiedziała, przyglądając się piernikowi, a następnie spoglądając na chłopaka. W końcu chyba jedno ciastko jej nie załatwi, nie? Zaraz potem ruszyła do drzwi. Miała jeszcze coś do zrobienia, więc wypadało się zbierać, a do tego Felinus chyba też już wychodził. Zawsze to raźniej przebyć choć jakąś część drogi razem.
// zt x2
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Wrzesień był ewidentnie miesiącem samorozwoju i odkrywaniem swoich ukrytych celów. Dopiero kończył się drugi jego tydzień, a ona już miała wrażenie, że przeszła totalną metamorfozę, tak wiele zadziało się w jej nudnym życiu. Przyszła do Hogwartu z wrażeniem, że ten rok będzie porażką i obawą, że nie będzie nawet wiedziała co chce zdawać na owutemach, a teraz sytuacja obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i miała wręcz za dużo pomysłów i planów. Problemem nie był już tylko brak czasu ze względu na dołożone jej w tym roku nowe obowiązki, ale również to, że musiała podjąć w końcu jakąś decyzję – odrzucić przynajmniej jedną z opcji, żeby móc lepiej zająć się pozostałymi. Na Merlina, co to jest w ogóle za pomysł, żeby kazać siedemnastolatce wiedzieć takie rzeczy? Mogła sobie psioczyć i na dyrektorkę, i na ministra magicznej edukacji, i na kogo jej się tylko podobało, ale gdzieś tam z tyłu głowy wiedziała doskonale, że w niczym jej to nie pomoże. Znalazła więc inne rozwiązanie, znacznie bardziej pokojowe niż obrzucanie wyzwiskami magii ducha winnych, nieznanych jej ludzi – postanowiła udać się do pokoju, w którym podobno dobrze się myślało. Była tu wcześniej z raz czy dwa, ale jako że nigdy nie przykładała się za bardzo do esejów to i nie potrzebowała nad nimi wiele myśleć. Wolała załatwić sprawę szybko w pokoju wspólnym razem z Ruby i Percym, a potem iść szlajać się po jakichś ciekawszych miejscach niż takie do myślenia. Tym razem miała nadzieję, że pokój naprawdę zdziała cuda. W środku jak zwykle znajdowała się cała masa samopiszących piór (nigdy nie ufała skurczybykom), pustych zwojów pergaminu no i miejsc, gdzie można było zrobić z nich użytek. Jej w oczy rzuciło się jednak coś innego – leżąca na biurku kartka, która bynajmniej do pustych nie należała. Ktoś zapewne zostawił tu swoje notatki i nie potrafiła oprzeć się pokusie, żeby na nie spojrzeć, zwłaszcza że przychodzili tu nie tylko uczniowie w potrzebie, ale też często i artyści liczący na inspirację. Być może odkryje jakieś dzieło, zanim stanie się popularne? Ostatnim, co spodziewała się tam ujrzeć, były zapiski dotyczące czarnej magii. Uniosła brew, ale zaintrygowana nie porzuciła ich, zamiast tego wczytując się w zapisaną tam treść. W pewnym momencie natrafiła na słowo, którego nie była w stanie rozczytać, sięgnęła więc po kartkę, a ta stanęła w płomieniach, przez co omal nie pisnęła. Zamrugała, pokręciła głową, wzięła głębszy wdech i postanowiła zapomnieć o tym incydencie, a zamiast tego zająć się tym, po co tutaj przyszła. Była odpowiednio przygotowana oczywiście, wzięła ze sobą kilka czekoladowych zniczy i zwykłe mugolskie krakersy, które regularnie przysyłał jej tata. Zabrała różdżkę, trochę książek i notatnik. Nie miała pojęcia kiedy spłynie na nią olśnienie, a więc postanowiła usiąść na miękkiej kanapie i poddać się temu procesowi, pozwolić pokojowi działać. A skoro miał jakoś działać, to na pewno nie zaszkodzi, jeśli zerknie do najnowszego numeru „Zaczarowanego”, który przypadkiem zaplątał się między podręcznikami, prawda? Zanim się obejrzała, była bliska przyśnięcia nad niezbyt ciekawym artykułem o Britney Bitsch. Może bez przesady z tym samorozwojem?
Ostatnio zmieniony przez Hope U. Griffin dnia Nie Wrz 12 2021, 03:11, w całości zmieniany 1 raz