Cierpisz na brak weny? Nie potrafisz zrobić zadania domowego? Odwiedź Pokój Wielu Myśli! Żadna inna sala nie działa tak inspirująco jak ta tutaj - każdy wychodzi stąd z napisanym esejem, częścią książki, poematem lub po prostu z pomysłem. Wszędzie latają samopiszące pióra, a całe pomieszczenie zawalone jest książkami oraz pergaminami. Śmiało - zasiądź za jakimś biurkiem lub na kanapie i daj się ponieść swej muzie.
Uwaga! Możesz rzucić kostką wyłącznie jeden raz! W każdym następnym wątku, który tu rozpoczniesz, kości oraz płynące z nich straty/korzyści już Ci nie przysługują!
Spoiler:
1 - Niemalże natychmiastowo, kiedy to wchodzisz to pomieszczenia, zauważasz zbliżające się samopiszące pióro, które przeszywa powietrze. Co najgorsze - nie wygląda na to, aby zechciało w jakikolwiek sposób zahamować! Rzuć jeszcze raz kostką: nieparzysta - całe szczęście przedmiot zawraca w całkowicie innym kierunku, w wyniku czego możesz spokojnie rozejrzeć się po pomieszczeniu i zrobić to, po co tu przyszedłeś; parzysta - pióro nie zatrzymuje się! W pewnym momencie przecina skórę na Twoim ramieniu. Rana co prawda nie jest zbyt głęboka, ale na pewno piecze i nie należy do zbyt przyjemnych doświadczeń. Jeżeli masz pięć punktów z Magii Leczniczej, możesz samodzielnie uporać się z problemem. W przeciwnym przypadku poproś kolegów o pomoc albo udaj się do skrzydła szpitalnego (napisz posta).
2 - Twoje czujne oko zauważa pozostawione przez nieznanego ucznia notatki. Podchodzisz do jednego z biurek oraz zapoznajesz się z treścią. Okazuje się, że zostały one napisane ręką fascynata Czarnej Magii - kiedy chwytasz za pergamin, ten automatycznie zapala się niebieskimi płomieniami oraz rozsypuje na drobny mak! "Na szczęście" udało Ci się coś przeczytać i w związku z tym otrzymujesz jeden punkt do kuferka z tej dziedziny - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
3 - W pewnym momencie do akcji wkracza kałamarz wypełniony po wierzch atramentem, który zaczyna lewitować w powietrzu bez konkretnego powodu. Magia tego miejsca zdawała się zaskakiwać na swój własny, specyficzny sposób - nagle okazuje się, że przedmiot wpadł prosto na Ciebie, w wyniku masz poplamione ubrania! Granatowa plama ewidentnie zakłóca harmonię stroju - aby uporać się z problemem, chwyć za różdżkę i rzuć Chłoszczyść!
4 - Spostrzegasz bez większych problemów jedno z piór, które wydawało się w ogóle nie działać. Nic bardziej mylnego - kiedy jednak postanawiasz je dotknąć, okazuje się, że tylko wymagało delikatnego pchnięcia do działań! Co najdziwniejsze - przedmiot ewidentnie za Tobą krąży oraz bezustannie lata. No cóż - czy tego chcesz, czy też i nie, stałeś się nowym właścicielem Samopiszącego Pióra - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
5 - Żaden z przedmiotów nie chce się Ciebie słuchać - jakby w ogóle nie były podatne na Twoje myśli. Jakakolwiek interakcja kończy się ominięciem sylwetki przez latające pióra, w wyniku czego musisz własnoręcznie zapisywać jakiekolwiek notatki.
6 - Pióro, które postanowiło z Tobą współpracować, na pierwszy rzut oka nie sprawiało wrażenie wadliwego, lecz w istocie było... Mocno skrzywione. Zapisywało zdania z okropnymi błędami, wplatając między zdania parę przekleństw i słów bez kontekstu... Obyś się zorientował, że z takiej pracy nie będzie Wybitnego... I obyś jej nigdzie nie wysłał!
Autor
Wiadomość
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Oparł potylicę wygodniej o poduszkę i popatrzył na sufit. Dlaczego to on musiał być tym, który przypominał o obowiązkach? Ach tak, bo z tej dwójki to Dunbar kwalifikował się na pracoholika, jeśli znów wpadnie w trans zarabiania galeonów kosztem życia prywatnego. - Wierz mi, mam ochotę upić się tu i teraz ale jutro o siódmej pobudka bo na siódmą trzydzieści pierwsze wykłady i nie, nie możemy się znów spóźnić, bo nas transmutują w przypominajki. - wypadałoby obliczyć sobie chociaż te pięć godzin snu i jako taką poczytalność umysłową o poranku. Zależało mu na ukończeniu studiów i porządnych ocenach z przedmiotów, bo to otworzy mu furtkę do pracy w planowanym zawodzie. Weekendy mogą być ciągiem pijaństwa, nie miał nic przeciwko temu lecz rzucanie zaklęć na kacu skończyć się może tragicznie. Dlatego też niechętnie wspomniał o jutrze. Któregoś dnia zapomni o studiach, ot celowo. - Przypominajki trochę działają. - wyszczerzył się do niego krótko, by usprawiedliwić jego dwudniową dokładność i pracowitość, która wszak nie zdarzała się aż tak nagminnie. - Weź mnie nie podpuszczaj, bo zaraz się zgodzę, a to się skończy tragicznie. - pokręcił głową i obiecał sobie odeprzeć słowną presję Matthew'a choćby nie wiadomo jak mu wiercił dziurę w brzuchu. Oprze się pokusie! Nie ulegnie! Chyba. - Haha, już widzę jak z Heaven celujesz w jaja przeciwników tymi tłuczkami. Będę z Carmelką i kilkorgiem innych wystawiać wam oceny punktowe za każde trafienie. - i choć brzmiało to jak żart, żartem nie było. Kwalifikowało się to do rozpraszania i rozkojarzenia zawodników podczas intensywnego meczu, a jednak dla żartowania i popularności można narazić efekt meczu przynajmniej przez kilka sekund. Wypadałoby dorównać sławą Mattowi i Elijahowi, którzy już zasłynęli ze swoich umiejętności. Ukłucie samokrytyki szeptało mu do umysłu, że ci dwaj są niemal czystokrwiści i stąd ten talent i powodzenie... Zignorował tę nieprawdę. - Taaa, marzenie. - prychnął i zachował się dokładnie tak jak Matt sobie to przewidział - nie miał najmniejszego zamiaru pobierać kasy od żadnego Gallaghera. To było oczywiste i nie podlegało żadnej dyskusji. Doceniał gest Matta, ale obaj znali się na tyle, by wiedzieć, że to nie przejdzie. - Na Merlina, nocować u Gallagherów? Za jakie grzechy? - roześmiał się, by pokazać, że to tylko i wyłącznie żartowanie i rozładowywanie napięcia, które nie powinno tutaj w taki sposób narastać. Tak na dobrą sprawę propozycja Matta była taka kusząca. Gdyby chociaż na kilka dni pozbyć się stresu i pytań czy zdąży zarobić odpowiednią ilość galeonów, by coś wynająć na sezon letni... - Dzięks, Matt. Postaram się zrobić tak, byś nie musiał cierpieć z powodu spania na podłodze po tym jak wywalę się na twoje wyro. - uśmiech przychodził łatwo. - Coś zorganizuję, może kogoś naciągnę... a nie, to domena Slytherinu. - znów w pokoju myśli rozbrzmiał jego krótki acz głośny śmiech. Rozładowywanie atmosfery wychodziło mu perfekcyjnie, a to bardzo zdatna umiejętność.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Gallagherowi nie dało się odmówić samozaparcia i pracowitości, chociaż niewątpliwie ograniczało się ono do tych dziedzin, które najbardziej go interesowały. Poza nimi chłopak był dość leniwy, a sytuacje jak ta kusiły go, by zapomnieć o zadanych pracach domowych. Zmrożona butelka czegoś mocniejszego? Na pewno by ją otworzył, gdyby nie to, że jego przyjaciel popisał się znacznie większym rozsądkiem. Inna sprawa, że przy jego wymarzonym zawodzie zdecydowanie bardziej potrzebne były wysokie oceny, o które młody Gallagher z kolei nigdy wcześniej nie walczył. Teraz musiał, żeby pokazać nauczycielom, że się stara i tym samym powrócić do drużyny quidditcha, ale poza tym, jeśli nie były to ostateczne egzaminy, właściwie było mu obojętne czy dostanie Nędzny czy Powyżej Oczekiwań. - Masz szczęście, że mnie rozbawiłeś. Niech Ci będzie, dzisiaj nie będę namawiał. Ale w weekend nie ma opcji, żebyś mi odmówił nawet jednego kieliszka. – Odpuścił wyjątkowo szybko, ale chyba tylko dlatego, że parsknął śmiechem po wspomnieniu przez Gryfona o przypominajkach. Tak jak nie podobało mu się to, że Jeremy nie chce się z nim napić, tak ten tekst uważał po prostu za genialny. Aż się dziwił, że żaden członek grona pedagogicznego nie wpadł jeszcze na podobny pomysł. - Prawe jądro dziesięć punktów, lewe dwadzieścia? – Zapytał, chociaż głos mu się łamał, bo znowu śmiał się do rozpuku. Z jakiegoś powodu zebrało im się na głupkowate żarty. To chyba to wypracowanie ze starożytnych run tak na nich działało. Najzwyczajniej w świecie trzeba było się przy nim trochę odmóżdżyć. Matthew złapał za kremowe piwo, ale po chwili odłożył je na stół, bo bał się, że zaraz znów wybuchnie śmiechem i przypadkowo wypluje wszystko to, co wziął do ust. - Co by nie powiedzieć, gdybyście kibicowali tak mocno jak ostatnio, to byśmy chyba wszystkich z Heaven pozabijali. – Dodał już nieco spokojniejszym i poważniejszym tonem, starając się powstrzymać kolejny napływ wesołkowatości, chociaż prawdę powiedziawszy, był już bliski płaczu, a i brzuch zaczął go pobolewać. Nie samymi żartami jednak człowiek żyje, a musieli przecież porozmawiać także o niezbyt fortunnej sytuacji Jeremy’ego. Młody Gallagher naprawdę nie rozumiał dlaczego jego mugolska rodzina kompletnie się od niego odcięła i nie potrafiła zrozumieć jego talentu. Swoją drogą, naprawdę miał na myśli talent i wcale nie koloryzował. Dunbar był niezwykle uzdolniony, jeśli mowa o eliksirach i zaklęciach leczniczych, więc to nie było chyba do końca tak, że czysta krew w czymkolwiek pomagała. Po prostu trzeba było być pracowitym. Chociaż Matthew rozumiał jego przemyślenia, sam był półkrwi i niegdyś też zastanawiał się czy tym wszystkim arystokratom nie jest czasem w życiu łatwiej. Na boisku wielokrotnie ich jednak pokonywał, więc ostatecznie przestał się tym zamartwiać, koncentrując się wyłącznie na samorozwoju. - Jeśli dasz się jednak namówić na ten trening na miotle, to możesz i zajmować moje wyro. Damy sobie wycisk, to będzie mi obojętne czy śpię pod cieplutką kołderką czy na twardej podłodze. – Odpowiedział mu z szerokim uśmiechem od ucha do ucha, choć zdawał sobie sprawę z tego, że nijak nie namówi Jeremy’ego ani na zapłatę za ewentualne korepetycje ani na noclegi w Dolinie Godryka. W jakimś sensie było mu z tego powodu nawet przykro, bo na pewno byłoby świetnie, gdyby spędzili razem chociaż część wakacji, ale starał się o tym nie myśleć w ten sposób, bo rozumiał też podejście swojego przyjaciela. - To zatrudnij mnie chociaż jako swojego menadżera. Dla Ciebie będę pracował pro bono, ale od innych wyciągnę te galeony, żebyś szybciej mógł mnie zaprosić do siebie na planszówki. – Zaproponował inny układ, choć i w tym przypadku wiedział, że pewnie skończy się jedynie na dowcipkowaniu, a Dunbar mimo swoich problemów zdecyduje się być wobec innych uczniów uczciwym przedsiębiorcą. Szkoda, niekiedy brakowało mu chyba tego ślizgońskiego pierwiastka, jakiejś nuty złośliwości i sprytu… to znaczy był inteligentny, tego nie dało mu się odmówić, ale czasem warto było zagrać nieczysto. Niekiedy cel uświęcał środki.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
- Ty naprawdę łudzisz się, że ominie cię weekendowe popijanie? Na gacie Merlina, Matt, weź nie pierdziel farmazonów. - pokręcił głową z autentycznym rozbawieniem przy okazji robiąc sobie we włosach bajzel, na który nie zwracał rzecz jasna uwagi. Odetchnął dyskretnie z ulgą na wieści o darowaiu przekonywania do jak najszybszego pijaństwa. Szczerze mówiąc, opór Dunbara mógłby stopnieć przy odpowiedniej intensywności namawiania. Dobrze, że Gallagher darował i nie był do końca świadomy jaką miewa czasami siłę przebicia. Jerry powie "nie", ale kryje się za tym możliwość przekonania go do zmiany zdania, jeśli wie się jak zacząć. Matt niewątpliwie posiadał tę wiedzę, zaś staż przyjaźni dałby mu znaczne ulgi. Naprawdę muszą dopilnować pióra, by zapisały co trzeba. To, że je zdobyli to tylko i wyłącznie znak na niebie, że mają ten czas poświęcić na obgadanie własnych spraw bez obaw, że nie poprawią starożytnych run. Poza tym miał szczęście w chwili znalezienia tychże notatek. Czemu miałby ich nie wykorzystać? Niełatwo było utrzymać zamknięte usta, kiedy temat padł na elementy hydrauliki męskiej. - Tylko dziesięć i dwadzieścia za taki ból?! - musiał odstawić piwo, inaczej by rozlazł legalny trunek na te cenne notatki. - Za jądra po trzydzieści, za głowę dwadzieścia, a za zrzucenie z miotły jakieś czterdzieści. Jeśli traficie z Heaven w szukającego to macie po sto na głowę. Będę hojny, znaj moją łaskę. - nie mogło go zabraknąć na trybunach kiedy to przyjaciel wrócił do drużyny i postanowił zrobić to w epickim stylu poprzez zlekceważenie prowadzenia Puchonów i zdobycia znicza. Kibicował całym sobą (z Carmelkowym ciężarem na ramionach, przecież to oczywiste, że natknie się na Gallagherkę w pobliżu boiska), a nawet na tamten czas pomalował się na srebrno-zielono i pozakładał ciuchy typowo ślizgońskie. Podobno było mu do twarzy w tych kolorach, a jednak wolał zdecydowanie czerwień. Zastanowił się nad treningiem miotlarskim. Nie ciągnęło go tak do latania, skoro miał problem z pełnym opanowaniem teleportacji łącznej. To było coś, co niełatwo było mu przeskoczyć, jednak znacznie łatwiej jest nauczyć się poprawnie latać niż rozbijać na cząsteczki po to, by znaleźć się kilka metrów dalej w imię zabawy. Znał podstawy miotlarstwa, czyli tyle, ile został nauczony w podstawie. Tę działkę pozostawiał chłopakom, samemu będąc komikiem w swoich dziedzinach. Mimo wszystko miał się zacząć ruszać, skoro lato za pasem. Gdy ostatnio zerkał w lustro to nie dostrzegł tam niczego imponującego, co mogłoby zawrócić jakiejś ładnej dziewczynie w głowie. Przecież nie będzie wiecznie podrywał dziewcząt za sam uśmiech i czarujący wzrok. Postukał palcami w zamknięte wargi i rozważał czy warto poświęcić czas przeznaczony na eliksiry (odczuwał deficyt czasu przebywania nad kociołkiem; tak, to prawie uzależnienie, a nie hobby) na wspólne wariactwo z Mattem. To jasne jak słońce, że obaj prędzej czy później wsiądą na miotłę trochę wstawieni, a i wizja wygłupiania się ze Ślizgonem była kusząca. Dwie pieczenie na jednym ogniu - czy jest coś, co powinno go jeszcze powstrzymywać przed zgodą? Dobra pogoda, dobre warunki i towarzystwo... - Dobra. - skrzyżował z nim wzrok. - Łaskawie zgadzam się, żebyś mnie zawlókł na boisko i wsadził na miotłę, ale to robisz na własną odpowiedzialność. - posłał mu standardowy gryfoński wyszczerz. Po chwili ten uśmiech nieco zbladł w chwili, gdy usłyszał słowa "wtedy zaprosisz mnie do siebie" - nie wiedział jak ma to odebrać, skoro te słowa padają z ust dobrze obeznanego w sprawie kumpla. Jeremy nie miał czegoś takiego jak "u siebie" czy "dom"; dopiero zarabiał, by mieć własny kąt. Po chwili namysłu stwierdził, że Matt jedynie rzucił słowami i nie ma co się nad tym dłużej zastanawiać. - Ślizgoński bizmesmen oferuje swoje usługi w celach wyciągnięcia kasy od potencjalnych klientów... i w dodatku to przyjaciel, bierę. Ale! - odwrócił się na kanapie przodem do Matta. - Będę płacić ci alkoholem, bo coś tam jeszcze w kufrze schomikowałem. Aż do wyczerpania zapasów. - o dziwo zgodził się, czym musiał zaskoczyć nie tylko Matta ale i samego siebie. To wyraźny znak, że tych galeonów bardzo potrzebował i to nie było już zwyczajne gadanie, a plan do realizacji, jeśli zamierzał posiąść umiejętność utrzymania się. Odłożył trochę kasy, a jednak nie była to kwota, która pozwoliłaby mu spokojnie zasnąć. -Muszę rzucić gumowym uchem i dowiedzieć się kto z podstawówki szuka korepetytora. - dorzucił na głos i sięgnął po czekoladowego karalucha. Nie przejął się ruchomymi odnóżami, po prostu wgryzł się w słodycz z ochotą. Mleczna czekolada z nutą malinową - można to polubić, o tak.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
- No, i teraz dopiero zaczynasz brzmieć jak człowiek. – Odpowiedział mu, nie kryjąc rozbawienia, a korzystając z okazji szturchnął go przy tym lekko w bok. Czy zdawał sobie sprawę z tego, że zdołałby namówić Jeremy’ego na szklaneczkę czegoś mocniejszego i dzisiejszego dnia? Pewnie tak, ale nie chciał też przeginać. W jakimś sensie rozumiał bowiem podejście Gryfona, który nie miał takiego samego wsparcia jak on ze strony swojej rodziny. Starał się zdobyć dobry zawód, zarobić samodzielnie niezbędne mu pieniądze, i w jego przypadku ta ciężka praca miała nieco inny wymiar, a przynajmniej potrzebował tego o wiele bardziej niż Matthew. To chyba głównie dlatego Ślizgon postanowił mu odpuścić, skoro i tak mogli wychylić kilka szklanek lub kieliszków alkoholu w weekend. Okazja miała szybko nadejść, więc nie było sensu ryzykować jakąś słabszą oceną Dunbara, za którą później i sam Gallagher niewątpliwie czułby się winny. Nie ukrywał jednak, że jak tylko nadejdą dni wolne, ma zamiar nadrobić wraz z Gryfonem wszelkie towarzyskie zaległości. - W sumie… – Mruknął, kiedy Jeremy zaczął podwyższać stawki za ewentualne trafienia przeciwników tłuczkiem. Ból po oberwaniu w takie miejsce faktycznie musiałby być nie do zniesienia, toteż przedstawiciel Domu Węża wolał go sobie nie wyobrażać. Parsknął za to śmiechem, kiedy jego towarzysz wspomniał o trafieniu szukającego. Cholera, oni mieli tak nieprzewidywalne ruchy ze względu na pogoń za równie powalonym złotym zniczem, że naprawdę byłaby to nie lada sztuka. - A ile punktów za uderzenie w jądra szukającego? Tak windujesz stawki, że chyba zacznę się jeszcze bardziej starać. – Pozwolił sobie zażartować, bo taka sytuacja i tak pozostawała czysto hipotetyczna. Poza tym wiadomo, że z całą sympatią do Dunbara, nie dbał o przydzielone przez niego punkty, tylko o dobro drużyny i ostateczny wynik meczu. A o ile wykluczenie z gry szukającego mogło brzmieć jak dobra strategia, tak było równocześnie tak mało prawdopodobne, że raczej nikt nie porywał się na podobnie szalone zagrywki. W końcu nastała chwilowa cisza i nie obawiał się o to, że znowu zaleje się łzami ze śmiechu, toteż sięgnął po swoje kremowe piwo, dopijając je do końca. Zerknął także w międzyczasie na zapisywany przez jego nowy nabytek pergamin czy aby na pewno samopiszące pióro nie sprawiło mu żadnego figla. Wyglądało jednak na to, że wszystko idzie w jak najlepszym kierunku. Szkoda tylko, że nie miał wglądu w myśli Gryfona. Nie spodziewałby się chyba, że chłopakowi AŻ tak zależy na wyrobieniu sobie formy i lepiej zarysowanych mięśniach. Może i nie mógł się poszczyć tak wspaniałą sylwetką jak niektórzy inni uczniowie, ale też nie był sportowcem, tylko uzdolnionym medykiem i eliksirowarem, więc dla Matta nie było to nic dziwnego. Poza tym nawet bez kaloryfera był niezwykle przystojnym gościem, więc Ślizgon szczerze wątpił, by brak tego typu udogodnień miał mu sprawić jakikolwiek problem w poderwaniu fajnej dziewczyny, do czego jednak z wiadomych względów nie zamierzał go wcale namawiać. Często tak było, że pojawiała się jakaś laska i nagle się nie miało kumpla, a jemu to nie było nijak w smak. - Nie ma problemu. Zobaczysz, że jeszcze zrobię z Ciebie gwiazdę quidditcha. – Odpowiedział mu z szerokim, rozbrajającym uśmiechem. Może trochę przesadzał, ale wiedział, że na miotle radzi sobie doskonale, więc był też pewien, że uda mu się przekazać Jeremy’emu kilka wskazówek. – A co do tej naszej małej umowy, to masz moją różdżkę. Brzmi idealnie. – Odniósł się także do propozycji Dunbara, który nawet za taką pomoc musiał mu zaoferować coś od siebie. Dopóki jednak mówili o jego obecnych zapasach i chłopak nie musiał wydawać swoich pieniędzy, Gallagherowi to odpowiadało. Nie chciał jedynie, by Gryfon się wykosztowywał, bo mówiąc o „zaproszeniu do siebie” miał w końcu na myśli właśnie to, że wesprze go w uzyskaniu odpowiedniej kwoty na zakup lub chociaż wynajem własnego mieszkania. Wtedy mogliby serio zagrać „u Dunbara” w planszówki. - W porządku, dawaj znać jak będzie trzeba z kogoś zedrzeć galeony. Ja też postaram się wypytać o jakichś uczniów dla Ciebie. W sumie sporo osób potrzebuje korków z elków czy leczniczej, więc myślę, że szybko znajdziemy chętnego. – Dodał jeszcze dla otuchy, po czym widząc jak Jeremy sięga po czekoladowego karalucha, sam złapał za jednego. No bo co… skoro Gryfon to jednak je, to chyba nie jest to takie złe; chociaż szczerze mówiąc wygląd nie był zachęcający. Matthew wziął robala do ust i przegryzł jak najszybciej potrafił, po czym stwierdził, że faktycznie jego wcześniejsze obawy nie były uzasadnione. Jak dla niego przekąska trochę a słodka, ale nie smakowała wcale tak tragicznie, jak spodziewał się na początku.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
- Wierz mi, Matt, upijemy się w końcu na umór. Dawno nie piłem takim ciągiem, a przyda mi się trochę rozrywki. - kilkoma potężnymi haustami dopił resztę piwa. Tłamsił w sobie niepokój odnośnie ilości alkoholu, którą chciał wypić na dniach. Starał się nie mówić jak bardzo potrzebował pijaństwa i utopienia smutków w ostatniej butelce whiskey. Nie powinien, ale nie umiał z siebie wszystkiego wyrzucić będąc trzeźwym. Mając po bokach Matta albo Elijaha miał pewność, że nawet jak upije się do nieprzytomności, to przeżyje i próby odreagowania problemów w nietrzeźwości zakończy się gorzkim posmakiem niepowodzenia. - Wypijemy za twój powrót do drużyny, za wygraną, za lato i wolne, które się szykuje. - nie miał co dorzucić w swoich "sukcesach", bo nawet podrywanie dziewczyn nie szło mu tak dobrze jak kiedyś. Im bliżej przymusowego opuszczenia zamku, tym bardziej objawiała się w nim dziwna panika, a niekiedy nawet i złość, która mogła całkowicie nad nim zapanować. - Ty jesteś szukający, więc sam zadecyduj ile dałbyś punktów za cios w jaja. - nie mógł się powstrzymać, znów parsknął śmiechem zaraz po tym jak Matt go szturchnął. Sięgnął po poduszkę i walnął go nią, by się od niego odwalił i przeszedł do sedna, czyli do kontynuowania debatowania o alkoholu. - Gwiazdorzenie to twoja działka, mi zostaw sprawny intelekt. - wyszczerzył się do niego złośliwie. - Ej, ile jest tych Cortezów w Hogwarcie? Spotkałem jedną taką, z Ravenclawu a cholera by to, byłem pewien, że jest tylko dwoje ze Slytha. Co ich się pomnożyło? - zagadał, wracając na chwilę myślami do spotkania z Liz, z którą debatował na temat macania jej cycków, rozbierania i ubierania, a to trzeba przyznać było niesamowite, zwłaszcza, że nie dostał z liścia ani razu. - Rzucę ogłoszenie i pozbieramy ofiary. Ale to po weekendzie, jak już kac zejdzie. - zerknął na pióro i kazał mu przestać. Zajrzał do notatek, przekartkował je i uznał, że ma dość przepisanego materiału, by wieczorem sklecić to w jedną sensowną całość, a co zajmie mu jakieś trzydzieści minut. Teraz mu się nie chciało, czuł narastającą potrzebę aktywności eliksirowara. - A ty nie będziesz czegoś wynajmować? Nie myślałeś o tym, żeby się wynieść na swoje? - zapytał ni stąd ni zowąd tknięty nagle myślą - przecież łatwiej jest wynająć coś we dwóch niż solo. Gdyby udało się namówić Matta... to problem byłby łatwiejszy do rozwiązania, a i opcja posiadania tej mendy jako współlokatora była naprawdę atrakcyjną opcją. Zgiął nogę w kolanie i postawił buciora na sofę, kiedy to oparł o kolano rękę i przyjrzał się badawczo Ślizgonowi. Nie żeby chciał go wyciągać z rodziny... mimo zazdrości jaką żywił, nie zmusi go do wyprowadzki, choć mógłby go dyskretnie i systematycznie na ten temat pomęczyć...
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
- A gdzie chcesz wyskoczyć? Do jakiegoś pubu? – Zapytał, ale zanim doczekał się odpowiedzi, przez jego głowę przemknęło już milion przeróżnych pomysłów. – Wolimy potańczyć, pośpiewać na karaoke czy może zagrać w jakiegoś barona? No bo wiesz, alkohol to jedno, ale trzeba porobić coś fajnego poza ślęczeniem z nosem w książkach. – Rzucił tylko kilka propozycji, żeby nie przygnieść nimi Gryfona. Stwierdził, że można już z nich wybrać coś sensownego, a przecież i Jeremy mógł wyjść z jakimś własnym planem, o którym może Matthew jeszcze nie zdążył pomyśleć. Prawdę powiedziawszy jak dla niego ostateczna wizja była obojętna, najważniejsze było to, żeby przyjemnie spędzili czas i oderwali się trochę od codziennego życia w murach szkoły. Nie wiedział natomiast jak bardzo Jeremy’ego zależy na tym, żeby faktycznie się upić. Cóż, towarzystwo do takich zamiarów miał akurat niezłe. Gallagher po jednej, Swansea po drugiej, dwa diabełki na obu ramionach. Aniołka jakoś zabrakło. - No sporo tych toastów nam się szykuje. Jesteś pewien, że wrócisz do dormitorium o własnych siłach? – Wytknął kumplowi dla żartu, bo wcale nie znał przecież jego planów, a raczej nie posądzał go o słabą głowę. Skoro dawał radę wytrzymywać z nim na imprezach, to chyba nie miał się o co martwić. A nawet jeśli… to akurat w jednym miał rację. Matthew z pewnością by go nie zostawił na pastwę losu, gdyby jednak przypadkiem przydarzyło mu się zaliczyć jakiegoś zgona. - Daj spokój, nie mam pojęcia. Chyba sam siebie bym nie trafił, zważywszy na to jak ten znicz jest nieobliczalny. I żaden ze mnie szukający… jak tylko pozwolą, to serio wracam na stare śmieci. – Mruknął tylko, urywając temat punktowania celnych tłuczków i przy okazji quidditcha. Nie było sensu dłużej się nad tym rozwodzić, skoro Dunbar zdecydował się na wspólny trening. W praktyce będą mieli jeszcze czas, żeby porozmawiać o różnych tajnikach tego sportu. - Ohoho, mądrala się znalazł. – Wzruszył ramionami, wzdychając przy tym w odpowiedzi na słowa swojego przyjaciela. – Naprawdę nie kojarzyłeś Elizabeth? Chyba za bardzo się izolujesz nad tym swoim kociołkiem. – Nie to, żeby on jakoś dobrze znał Krukonkę, ale mimo wszystko pamiętał mniej więcej kto przynależy do jakiego domu i do jakiego rocznika, dlatego zaczął się zastanawiać czy z Gryfonem na pewno jest wszystko w porządku. A może to on coś nakręcił? Matt już sam nie był pewien, ale po chwili zwizualizował sobie twarz dziewczyny, o której mówili. Nie no, dobrze. Elizabeth Cortez, siedział przecież obok niej na ostatniej lekcji numerologii. - Dobry pomysł. Nauka na kacu byłaby słaba i tylko byś stracił w oczach naszych małych niewolników. – Tak oto pozwolił sobie nazwać naiwnych uczniaków chodzących do młodszych klas. – A co do wynajmu, to mam plan coś ogarnąć, ale chyba dopiero po wakacjach. Powiem Ci tak, nie chcę siedzieć ojcu na głowie przez cały kolejny rok, ale też niedawno się tam dopiero wprowadziłem. Chciałbym chwilę pomieszkać z Carmel, nadrobić relacje z ojcem… poza tym muszę kupić nową miotłę, a to nie są tanie rzeczy. No i staruszek może mnie jednak trochę potrenować, w końcu sam był świetnym zawodnikiem. A wiesz, że marzę o tym, żeby dostać się do drużyny na światowym poziomie. – Trochę się rozgadał, ale znów trafili na ten nieszczęsny temat, o którym Matthew mógł nawijać godzinami. Tym razem jednak poza quidditchem czuł się zobowiązany również do wyjaśnienia swojemu kumplowi dlaczego tak zwleka z załatwieniem sobie własnych czterech ścian. - Może wezmę sobie w wakacje jakieś nadgodziny w pracy, to szybciej mi to wszystko pójdzie… Właśnie! Ciekawe dokąd w tym roku pojedziemy na szkolną wycieczkę. Jak myślisz? No i oczywiście jedziesz, co nie? – Wydawać by się mogło, że plecie co ślina na język mu przyniesie, ale tym razem celowo akurat zmienił tok rozmowy. Co prawda nie miał takich problemów rodzinnych jak Jeremy, ale też czuł się jakoś dziwnie jak tak dużo gadał o ojcu czy o Carmel w jego towarzystwie. Może nie chciał wprawić Dunbara w zakłopotanie?
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Hm, to zaskakujące, że z ust Gallaghera padła propozycja pójście na karaoke. Czyż powrzechną informacją nie był fakt beztalencia Dunbara w dziedzinie artystycznej? Wszyscy wokół wiedzą , ażeby nie zachęcać tego Gryfona do demonstracji wokalnych, a tutaj proszę - Jeremy uniósł wysoko brwi wyrazie ucieszony tym pomysłem. Sęk w tym, że nie był do końca świadomy swojego antytalencia. - Jasne ! Znaczy, karaoke świetnie brzmi. Wszystkie trzy pomysły naraz możemy ogarnąć, przecież weekend ma dwie noce i można świętować do woli. Może zgarniemy ze sobą jakieś dziewczyny? Przecież nie wypada byśmy siedzieli i gapili się na siebie jak trusie. . - dorzucił luźną propozycję, bowiem świętowanie we dwóch to jedno, a karaoke wypadałoby zorganizować w większą ilość osób. Właśnie w tym momencie Merlin powinien zesłać na nich obu zaklęcie milczenia, by zapobiec globalnej katastrofie w chwili, gdy na scenę wszedłby Jeremy. Nic się takiego nie stało, a więc grunt pod katastrofę mógł być dalej przygotowywany. - Nie pusz się tak, ta Cortezówna podobno jest tu na studiach dopiero od października. Co z tego, że jest czerwiec. W każdym razie całkiem ładna, jest na czym oko zawiesić i jakoś skoro ja znasz to wypadałoby mi wspomnieć, że gdzieś w okolicy jest jakaś ładna dziewczyna do obczajenia. - wspomniał. Cóż rzec, Jeremy orientował się w zmianach sytuacji ze sporym opóźnieniem. Skoro przez dwa tygodnie od naprawy anomalii magicznych nie zauważył ich usunięcia to naprawdę można było mu wybaczyć całkowite przeoczenie trzeciej osoby o tym samym nazwisku. Trochę takim zazdrościł - mieć rodzeństwo w tym samym świecie… Kiwnął głową i przyznał mu rację. - Rozumiem, czas z rodziną. Ale ze mnie idiota, że nie wpadłem na to. Przepraszam. - wlał w siebie resztę piwa i przegryzł je słonymi orzeszkami. Musi mieć się bardziej na baczności. To, że sam nie miał już "rodziny" w emocjonalnym tego słowa znaczeniu, nie znaczy, że powinien zapominać, że ktoś ma kochającego ojca. Zwłaszcza, jeśli dopiero od niedawna Matt miał możliwość pomieszkać w dzielnicy pełnej czarodziejów. Zrobiło mu się głupio, popsuł sobie tym nastrój. Zastanawiał się czy kiedykolwiek będzie czuł się komfortowo przy poruszaniu tematu rodziny. Z ulgą powitał zmianę tematu. Celowa czy nie - chętnie poszedł innym tokiem rozmowy. - No jasne, że jadę. Nie opuszczę żadnej wycieczki wśród czarodziejów. . - zadeklarował. To zawsze szansa, że choć trochę zapomni o fakcie, że tak na dobrą sprawę nie ma gdzie wracać. Nie chciał się nad sobą użalać, ale zwyczajnie było mi ciężko z tą świadomością. Im bliżej "wolnego od zamku" tym łatwiej się w tej kwestii denerwował. - Stawiam, że w tym roku jakieś morze albo ocean. Lato ma być piękne więc nie ma o czym gadać, musimy tam jechać. Carmelkę też będziesz brał? - zapytał ot tak, z ciekawości. Z drugiej strony sam nie wiedział do czego potrzebna mu ta wiedza. Gestem różdżki posłał samopiszące pióro do kieszeni w plecaku, tak samo jak pracę, do której nie zajrzał. Popatrzył z tęsknotą na pustą butelkę.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Mattowi akurat żadne beztalencie na karaoke nie przeszkadzało. Przecież o to chodziło, żeby dobrze się bawić, a gdyby na scenie występowali tylko tacy, co śpiewają jak gwiazdy, byłoby najzwyczajniej w świecie nudno. Dlatego też nie miał nic przeciwko temu, by Dunbar wybrał się razem z nim na karaoke, co więcej, sam miał zamiar zachęcić go do śpiewania. Cieszył się więc, że jego kumpel podszedł z entuzjazmem do wszystkich wymienionych przez niego propozycji, nawet jeśli nie wierzył, że rzeczywiście wszystkie uda się zrealizować. Nie oszukujmy się, można było mieć nie wiem jak ambitne plany, ale jeśli już usiądą w jednym miejscu i zaczną popijać kolejne dawki alkoholu, mogą się mocno rozleniwić. - No pewnie, trzeba się wybawić po wsze czasy. – Odpowiedział z uśmiechem, ale kiedy Jeremy wspomniał o dziewczynach, zabił mu niezłego ćwieka. Kogo mogliby zaprosić? Miał jakąś zaćmę, bo na myśl przychodziła mu tylko Ems. – A masz kogoś konkretnego na myśli? – Odwrócił więc pytanie, szczerząc się od ucha do ucha. No nic, pomyślą jeszcze wspólnie nad listą gości, bo przecież trzeba się zastanowić kogo zaprosić. Niektórzy mogliby jedynie popsuć dobrą zabawę. - Daj spokój, czy ja Ci muszę mówić o każdej jednej dziewczynie, która pojawi się w szkole? Jerry, mamy tu ograniczoną liczbę uczniów. Ogarniaj. – Naprawdę on sam był nierozgarnięty, ale nieraz jego przyjaciel potrafił go przebić. Hogwart nie liczył sobie nie wiadomo jak wielu pupilów, więc Matthew nie wyobrażał sobie, by miał prowadzić tego Gryfona za rękę, poznając go akurat z tą jedną dziewczyną, która dołączyła w trakcie ich wieloletniej edukacji. No błagam, jako obca od razu rzucała się w oczy! - No co Ty, za co mnie przepraszasz? – Sam także zdał sobie sprawę z tego, że może nie powinien mówić o nadrabianiu zaległości z ojcem przy Dunbarze, który de facto tego ojca nie miał. W ogóle nie miał rodziny po tym jak wszyscy się na niego wypięli, co było zresztą cholernie przykre. – Zresztą wiesz, nieraz rodzina potrafi nieźle dać popalić… więc Twoje pytanie było dobre. Na pewno będę chciał się niedługo wynieść na swoje. W końcu Carmelka nie zawsze musi wiedzieć o naszych popijawach, no nie? – Dodał więc zaraz, żeby Jeremy nie myślał jedynie o pozytywnych aspektach życia z rodziną. Do własnego mieszkania nie musieli zapraszać za każdym razem choćby jego młodszej siostry, z którą oczywiście spędzali mnóstwo czasu i lubili ją, ale czasami na pewno mieli do obgadania jakieś męskie sprawy, podczas których woleliby, żeby nie była obecna. Tylko by się przy tym peszyła albo co gorsza, spłoszyła. - No tak, po co ja w ogóle pytam. – To jasne, że żaden z uczniów czy studentów przy zdrowych zmysłach nie opuściłby szkolnej wycieczki. Podczas roku szkolnego można było mieć dosyć kadry nauczycielskiej, ale na wakacjach panowała tak luźna atmosfera, że nikomu to nie przeszkadzało. - Morze… hm. No jasne, że bierzemy Carmel. Musimy mieć w końcu w ekipie jakąś reprezentację bikini. – Zażartował w odpowiedzi na pytanie swojego przyjaciela. Nie zważał na to, że właśnie mówił o swojej młodszej siostrzyczce w skąpym stroju kąpielowym. Cholera, dziewczyna była już prawie dorosła i choć trudno było mu z wiadomych względów ocenić jej urodę, uważał że na spokojnie może się w takim stroju pokazywać. Byle tylko nie przyprowadziła do niego jakiegoś popieprzonego amanta, bo wtedy to z pewnością wyszedłby z siebie. - Dobra, wypracowanie mamy chyba z głowy. Chodź, bo szkoda tej ładnej pogody. – Rzucił nagle, widząc że samopiszące pióra nie mają nic więcej do roboty. Zgarnął tylko swoją nową zdobycz do kieszeni i ruszył się z miejsca, wskazując swemu towarzyszowi gestem dłoni, aby poszedł za nim.
Celeste nie miewała wielu takich dni, w których potrzebowała czyjegoś wsparcia. Większość z nich zachowywała w tajemnicy przed innymi. To nie tak, że nie czuła się czasem nieprzystosowana do życia w społeczności czarodziejskiej, wśród swoich rówieśników. Zawsze odczuwała pewną nieprzynależność do swojej grupy wiekowej. Znacznie lepiej dogadując się z dorosłymi. Niemniej, na co dzień, starała się nie obnosić ze swoimi słabościami. O jej największych obawach mógł wiedzieć co najwyżej Cassius, a i tak nigdy nie powiedziała mu tego wprost, więc jeśli sam się tego nie domyslił, po prostu dostrzegał, że czasem chodziła bardziej przygaszona, bardziej unikając ludzi niż kiedy indziej. Pierwszy tydzień powrotu do Hogwartu był właśnie tym okresem. Nie potrafiła odnaleźć się w tym chaosie. Wśród studentów z wymiany i nowych nauczycieli. Czuła się jakby przyszła do nowej szkoły, w której musi uczyć się wszystkiego na nowo. Nazwisk uczniów i oczekiwań profesorów. Dlatego bardziej niż zawsze, uciekała od towarzystwa. Nie sądziła, że w tym miejscu może kogoś spotkać. Szczególnie nie swojego starszego brata. Dostrzegając go jednak na końcu sali, rozłożonego na poduszkach przy jakimś stoliku, od razu ruszyła w tamtym kierunku. Zatrzymało ją nie wahanie, bo krok miała pewny. Dostrzegła jednak bardzo szybko mknący w jej kierunku cień. Chwilę później błysnęła jej końcówka ostro zakończonego Samopiszącego Pióra. Zrobiła to, na co średnio sprawna fizycznie osoba na jej miejscu by się zdecydowała. Zamarła w miejscu, z szeroko otworzonymi oczami, czekając aż Pióro przeszyje jej skórę. Mknęło bowiem prosto na jej twarz. Nie pomyślała nawet, żeby podnieść szkicownik i zasłonić nim oczy. Głęboko zielone tęczówki, ulokowane na atakującym ją piórze, nawet nie drgnęły. Zmieniły swój kierunek patrzenia dopiero, kiedy magiczny przedmiot odpuścił i udał się w innym kierunku. Odetchnęła bezgłośnie, przeklinając wszelką magię w duchu. Tym razem podbiegła do Cassiusa, ale zatrzymała się przed nim, żeby złapać oddech (te kilka metrów ją zmęczyło...). Ostrożnie najpierw kucnęła obok niego, a potem, badając jego reakcję, powoli ułożyła się na poduszkach bardzo blisko jego osoby, tak, że kiedy w milczeniu rozłożyła szkicownik, kładąc go na splecionych po turecku nogach, jej łokieć obijał się o ramię brata, kiedy zaczęła szkicować. — Cześć — mruknęła cicho pod nosem, stopniowo zbliżając się do niego po minimetrze, aż ramieniem przylegała do boku jego ciała, nie przestając jednak pochylać się nad swoim szkicem ze wzrokiem ulokowanym na papierze. — Zabierzesz mnie do domu na weekend? — nie przerwała swojego rysunku, żeby unieść łagodne spojrzenie zielonych oczu do jego twarzy, nawet kiedy odetchnęła z rezygnacją. Skoncentrowana była na rozmowie, ale głowę dalej spuszczoną miała w dół — albo warsztaty rzemieślnicze w Sanie? Tak naprawdę nie liczyła na to, że to zrobi. Szczególnie nie wierzyła, że mógłby ją zabrać do Sany. Do Jemenu było dość daleko. Niemniej, rozmowa o takiej możliwości przynosiła jej pewną ulgę. W spięciu zacisnęła palce na trzymanym w ręku węglu i zagryzła wargę w głębokim zastanowieniu. — Mam wrażenie, że niedługo stanie się coś bardzo złego, Cassius. Zawiesiła dłoń nad kartką papieru, czując to samo napięcie co w ramionach w skroniach i z tyłu głowy. Nie skupiła uwagi na efekcie swojej pracy, ale pergamin był prawie w pełni pokryty... czernią węgla.
Kostka: 1, nieparzysta
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Czuł się niespokojny. Oddalony o setki kilometrów od miejsca, w którym dzisiaj chciałby się znajdować, szukał miejsca zastępczego. Tłumy gromadzące się na francuskich wystawach wciąż były żywe w jego pamięci. Ciekawie ubrani mugole i jeszcze bardziej ekscentryczni czarodzieje mieszali się ze sobą w jednym wielkim kotle składającym się na tłum. Nie kontrolując prawie wcale swojego nadgarstka, Swansea poruszał dłonią powoli, delikatnie. Obracał palce i muskał płótno rozciągnięte dzisiaj wyjątkowo na kolanach. Nie malował tak zbyt często. Zdecydowanie wygodniej używało się pędzli i muskało nimi usztywniony, specjalnie do tego przygotowany materiał, aniżeli cienką skórkę, którą dzisiaj wziął ze sobą. Wyglądał jak materiał, z którego można było uszyć damska torebkę. Delikatny, w kolorze ciała. Powoli i skrupulatnie pokrywany delikatnymi pacnięciami jego palców, składających się na dość nietypowy obraz. Jego umysł był oddalony o setki kilometrów od ciała, a jednak wciąż byli połączeni w najpiękniejszym tego słowa znaczeniu. Chociaż jego jaźń zwiedzała Paryż, dłoń idealnie go odwzorowywała. Nie malował jednak żadnych wysokich wieży, ani pysznych bagietek czy stylowych kapeluszy. Wśród czerni i szarości wyłaniały się długie nogi oraz nagie biodra. Damskie i męskie. Malował parę, chociaż zazwyczaj jego obrazy skupiały się na pojedynczych postaciach. Tym razem także były one bez twarzy, lecz nagość nie była tak znowu ostentacyjna. Para siedziała bokiem na skraju dachu trzymając się za ręce. Za nimi powstawała właśnie paryska panorama, którą Cassius zapamiętał z wyprawy z Ezrą. Muśnięcia na płótnie były teraz niezwykle ostrożne. Jeden nieopatrzny ruch mógł całkowicie zniszczyć jego dotychczasową pracę. W końcu palce były zdecydowanie mniej cienkie i elastyczne od pędzla. Skoncentrowany na swoim dziele zupełnie nie zauważył przybycia Caelestine. Bardziej też wyczuł jej obecność, niż ją usłyszał, gdy znalazła się wystarczająco blisko. Powstrzymał dłoń umazaną szarościami, wstrzymując ją nad płótnem i spoglądając na siostrę kątem oka. Wyprostował się, odrywając się na chwilę od pracy. Pozwolił jej ramieniu wtulić się w jego własne nim wygiął je, aby jej głowa wsparła się o jego pierś. Objął ją, nie przejmując się, że gdy chwycił ją przy tym lekko za dłoń, ją również pokrył ostro pachnącą farbą. - Gdzie to jest? - Zapytał, celowo unikając uprzedniego przywitania się. Nie były one w jego naturze. Zamiast tego wolał celebrować jej obecność poprzez ciepły, miły dotyk. - Uważaj czego sobie życzysz. - Pogroził jej sekundę później, uśmiechając się nieznacznie. Pod tym względem był bardzo nieprzewidywalny. Mógłby w tej chwili zarezerwować im świstoklik nawet do Australii, gdyby tylko uznał, że czeka tam na nich ciekawa wystawa. Pochylił lekko głowę, aby oprzeć brodę o jej rudą głowę. Wtopił nos w jej włosy. - Co takiego? - Zapytał ją, odważnie wychodząc naprzeciw tej dziwnej intuicji, której żadne z nich dotąd nie nazwało bezpośrednio jasnowidzeniem. Była niepokojąca, zwłaszcza w takim wydaniu, a jednak Cassius był osobą, która piekielnie twardo stała na ziemi. Wobec tego często lekceważył mgliste wizje, którymi dzieliła się z nim siostra odkrywając przy tym, że im mniej wiary w nie pokłada i im bardziej robi im na przekór tym mniej z nich staje się prawdą. Tak też zamierzał zrobić i tym razem. Nie miał ochoty na kolejne przykrości.
Pacnęła czołem zaskoczona o pierś swojego brata. Chociaż jego gest, kiedy cofnął ramię nie był gwałtowny, wzrok skupiony miała na szkicowniku opartym na swoich udach. Teraz na chwilę zadarła głowę, patrząc na cassiusowy profil. Korzystając z ciepła i wsparcia, jakiego jej udzielił, objęła go obiema rękoma w pasie, na chwilę zapominając o czarnym szkicu, który chyba i tak był nie do odratowania. Zamiast tego przymknęła powieki, wsłuchując się w spokojny rytm bicia serca swojego brata. Nie przeszkadzał jej ani ostry zapach farby, ani przybrudzenie jej skóry. Jeśli Cassius miał być przez to obok, to była mała cena za jego obecność. Woń farby zresztą kojarzyła jej się bardzo ciepło. Z nim, z ojcem, ogółem rodziny. Nie rozumiała jak ktokolwiek w szkole mógłby pomyśleć o Cassiusie źle. Słyszała czasem niewybredne plotki na jego temat, a przecież był tak wspaniałą, troskliwą i oddaną rodzinie osobą. Gdyby miała kiedyś przekonać się do mężczyzn, chciałaby, żeby ten, który jej w tym pomoże, mógł być chociaż w połowie tak pełen zrozumienia i dobrej intuicji jak Cassius. Uchylając na chwilę powieki, jej wzrok padł na płótno, którym właśnie pieczołowicie zajmował się jej brat. Przechyliła głowę na bok, a potem na drugi, bo jak przystało na przyzwoitą szesnastolatkę, która niewiele miała wspólnego w kontaktach seksualnych z płcią przeciwną, czy co dopiero własną, nie od razu odnalazła w kształcie górę i dół. Najpierw sięgając w wyobraźni abstrakcji, dopiero później odnosząc się do anatomii, choć znając stylistykę Cassiusa, może właśnie od niej powinna zacząć. Była zachwycona fantazją Ślizgona. Nigdy nie pomyślała, nawet raz, że jego obrazy są czymś więcej niż tylko fantazją i wyobrażeniem. Były odzwierciedleniem rzeczywistości, ale nigdy nie posądzała brata o tak rozwiązłe relacje z kobietami, stąd niewinne nałożenie, że wiele opierał na swoim artystycznym oku i inwencji twórczej. Tym razem jednak kształty były bardziej odległe. Nagie sylwetki dwojga osób otoczone były paryskim krajobrazem. — To wariacja na temat wakacji? — jeśli był jakiś temat, na który Celeste potrafiła rozmawiać, z pewnością była to sztuka. Zaraz jednak przypomniała sobie o Sanie i swoim cichym pragnieniu żeby się tam znaleźć. — To w Jemenie. Mają piękną zabudowę miasta, chociaż od pewnego czasu mugole toczą tam jakieś… wojny? Jej wrażliwy umysł nie mógł pojąć tak abstrakcyjnego pojęcia, jak konflikty zbrojne. Kto chciałby napadać na tak piękny kraj, który stanowił dziedzictwo kulturowe na tle całego świata? Może właśnie dlatego pomyślała teraz o Sanie. Przez to dziwne ukłucie niepokoju, które ją prześladowało. Inaczej pewnie pomyślałaby o jakimś spokojniejszym klimacie. Małych wysepek przy Wenecji. Murano i Burano. Pięknych, mniej obleganych przez turystów. — Nie wiem, Cassius, to tylko przeczucie… odkąd skończyła się lekcja Działalności Artystycznej. Albo może to była tylko jej niechęć do nauczycielki tego przedmiotu? — Jakie wywarła na tobie wrażenie profesor Fykus? Ciężko było zapamiętać poprawnie i wymówić te wszystkie słowiańskie nazwiska.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Wstrzymawszy rękę od radosnego tworzenia, Cassius całkowicie wykorzystywał tę okazję do nacieszenia się bliskością siostry. Kontakt fizyczny był dla niego niezwykle ważnym aspektem relacji międzyludzkich, a jeżeli już miał pod ręką osobę, która nie tylko nie krzywiła się na potrzebę nagłego uścisku, a wręcz oddała się jej z (jak sądził) przyjemnością to nie pozostało mu nic innego jak tylko zawiesić pracę. Nie robił tego zbyt często. Kiedy już jego myśli skupiły się na tworzeniu, rzadko kiedy był w stanie oderwać się na tyle, aby chociaż nie zacząć poprawiać zarysów ciał lub nie wycieniować ich lepiej, dokładniej. Przy Caelestine robił tak zawsze, przedkładając ją nawet ponad twórczość, zwykle dla niego najważniejszą na całym świecie. Prychnął cicho, kiedy odsunąwszy po chwili nos od jej włosów zauważył jak przekrzywia głowę, ale nie poczynił nawet kroku ku naprowadzeniu jej w tym co jest czym w jego malunku. Wiedział, że gdyby miała wątpliwości to zapytałaby go. Skoro ich nie zgłosiła, uznał że prędzej czy później rozpozna talie i ramiona, nawet jeżeli czerń nocy oraz szarość cieni połykały chciwie pewne szczegóły. - Powiedzmy - Odpowiedział, nie do końca będąc w nastroju na opowiadanie jej o okolicznościach, w których taka sytuacja mogłaby mieć miejsce. - Taki widok żegnał mnie każdego wieczoru w Paryżu. - Przyznał za to, kręcąc szybkie koło czystym palcem nad licznymi domami i uliczkami. Skupienie, które czaiło się na jego twarzy zdradzało, że faktycznie starał się odwzorować idealnie nawet najdrobniejszy szczegół, który utkwił mu w pamięci. Pod tym względem Cassius był patologicznym perfekcjonistą. Nie spoczął, dopóki nie zaznaczył cienkimi pacnięciami nawet znaków „stop” na skrzyżowaniach. Ten malunek miał zajmować mu myśli jeszcze przez wiele długich godzin, zwłaszcza, że niczego nie ułatwił sobie tą niedbałą, niepasującą do niego techniką, najwidoczniej zainspirowaną babraniem się w glinie na ostatniej lekcji. - Skoro toczą tam wojny to zapomnij. - Podsumował krótko potencjalne odwiedziny Sany, nie mając zamiaru wybierać się na drugi koniec świata do miejsca, w którym mogłaby im się stać jakakolwiek krzywda. - Jeśli coś się zmieni, możemy otworzyć temat na nowo. - Dodał po chwili, kiedy wyczuł, że jego słowa mogły zabrzmieć nieco zbyt obcesowo. Normalnie zupełnie się nad tym nie zastanawiał. Przy Caelestine zawsze miał tę chwilę zawahania przed brutalną szczerością, którą zazwyczaj się cechował. Wobec braku konkretnych niepokojących wieści, Ślizgon nie mógł w żaden sposób zareagować na jej przeczucie. Cmoknął tylko cicho, co miało dać upust niezadowoleniu, które w nim narastało. Nie zwykł martwić się niepotwierdzonymi przeczuciami więc fakt, że w przypadku Puchonki olbrzymia ich ilość miała potem odzwierciedlenie w rzeczywistości był mu wyjątkowo niemiłym. Nie drążył, uznając, że jeśli jej obawy staną się konkretniejsze, to zostanie o tym poinformowany. - Mam mieszane uczucia - przyznał od razu, zupełnie nie zastanawiając się nad słowami. Skupił spojrzenie już nie na własnym obrazie, a na tańczących w powietrzu samopiszących piórach. - Dobrała mnie w parę z Elijahem. - Zaczął od największego minusa, a skrzywienie na jego twarzy zaznaczyło wyraźnie, że był to w jego pojęciu ogromny minus. - Wybrała jakąś dziwną, archaiczną technikę. A z drugiej strony jest całkiem ładna i pewnie przyjemnie byłoby ją malować. - Stwierdził, jak zawsze rozpatrując człowieka w kategorii jego fizyczności, spychając charakter na dalszy plan. - Pochwaliła mnie. - Dodał po chwili milczenia, a chociaż gdy chodziło o sztukę to nigdy nie wątpił w swoje umiejętności, tak teraz wydawał się być nieco zaskoczony. Najpewniej z racji tego, że sam nie dowierzał w wartość swojego odlewu. Glina różniła się od farby, nawet nakładana gołą dłonią. Nie bez powodu Ślizgon nigdy nie interesował się rzeźbą. Jasne oczy opadły ponownie na rudą czuprynę siostry. - A ty co sądzisz? - Podpytał, ciekaw czy skonkretyzuje swoje obawy wiążąc je bezpośrednio z Julią Fikus czy miała na myśli raczej ogólnie samą lekcję.
Zbliżyła palce do płótna, na którym widniało jego dzieło, jakby chciała go dotknąć, jeszcze zanim chłopak zakończyłby nad nim pracę. Nie przyłożyła jednak palców do świeżo rozłożonej farby. Zawiesiła je nad sylwetkami namalowanej pary, czując dziwne napięcie i elektryzujący dreszcz przebiegający po ciele, nawet od samego tego widoku. Tak bardzo realna i przemawiająca była dla niej sztuka jej brata. Przygryzła wargę, jak zawsze, kiedy coś ją drażniło, krępowało czy zastanawiało. Zawahała się przed następnym pytaniem, ale… to był Cass. Z nim mogła rozmawiać o wszystkim. On jej nie oceniał. A jeśli już to robił, wydawał opinie znacznie lepsze niż te, które wykładała o sobie sama. — Nie wstydzisz się? — podniosła do niego wzrok, skrępowana samym wyobrażeniem nagości dwojga osób, siedzących tak blisko siebie — Twoja sztuka… jest tak śmiała — wydała swoją opinię na głos, ale jej ton ledwie przebijał się przez ciszę w pomieszczeniu. Nigdy nie mówiła głośniej. Bycie głośnym skupiało zbyt wiele uwagi. Zazdrościła swojemu bratu umiejętności radzenia sobie z cudzymi spojrzeniami i jego odwagi. Patrzyła na niego, uśmiechając się kącikowo, śmielej niż przy innych, bo tak naprawdę tylko on widział jej uśmiechy. Te delikatne i odważniejsze, kiedy jeszcze była dzieckiem. Byli swoim przeciwieństwem, a mimo to, potrafili siedzieć tu razem i znaleźć wspólny język w rozmowie. Chociaż co do zdania na temat lekcji z profesor Fikus, tu były one podzielone. — Jej podejście do sztuki… dusi mnie — przyznała szczerze — i jej charyzma. Wyjątkowa, mocna aura. Masz rację. Jest piękna. Niesamowicie. Z pewnością też utalentowana. Łączyła negatywną opinię z pozytywną, bo tak naprawdę jej ocena na temat psorki była mocno zbudowana. Pomimo, że nie czuła się przy niej komfortowo i nie rozumiała jej artystycznej duszy, potrafiła przyznać jej, że miała wiele atutów. Większość z nich pewnie onieśmielała uczniów i studentów. Caelestine natomiast… odczuwała tęsknotę do poprzednich nauczycieli. Mniej ekspresyjnych. Takich, którzy dawali jej większą swobodę działania i nie zabijali jej wrażliwości, zbyt dominującym charakterem. Właśnie dlatego nie sądziła by jej praca na jej zajęciach miała się zbyt szybko poprawić. Jej uśmiech stał się smutniejszy, kiedy Cassius wspomniał o pochwale. Jej nie było za co chwalić. Ta lekcja była jej jedną, wielką porażką. — Mi nie poszło najlepiej. Myślisz, że zapamiętała mnie tak? Źle? Wtuliła się mocniej w pierś brata, wzdychając pod nosem. Działalność Artystyczna to był jedyny przedmiot w Hogwarcie, któremu Celeste całkowicie się oddawała. Przykrym faktem było, że na razie nie popisała się na nim w żaden sposób. Wręcz przypięła sobie łatkę beztalencia, a przecież była młodą, aspirującą artystką, o wielu marzeniach w tej dziedzinie. — Może powinnam zrezygnować z zajęć? Może nie były jej przeznaczone? Powiedziała to bardzo cicho, bo nie chciałaby, żeby ktoś pomyślał, że rezygnuje z rodzinnego dziedzictwa. Musiała po prostu… odnaleźć swoją drogę i siebie. W tej sztuce, którą miała reprezentować i którą profesor Fikus miała tak surowo oceniać.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie zwrócił uwagi na jej wahanie, albo udał, że go nie zauważa. Pozwolił jej sformułować pytanie do końca nim uśmiechnął się z rozbawieniem. Jej pytanie było dla niego tak naiwne i dziecinne. Idealnie pasowało do szesnastolatki, która nie została jeszcze skalana rozpustnymi zaletami dorosłości. Za rok Caelestine miała być już pełnoletnia, tymczasem jej brat wciąż widział w niej jedynie zagubioną sześciolatkę. Zwłaszcza, kiedy obnażała przed nim taką delikatność i nieskalanie. Każdego innego człowieka o podobnym podejściu zmiażdżyłby w tym momencie swoją gruboskórnością. - Wstydzisz się swojego własnego ciała? - Zapytał ją w ramach odpowiedzi, wyciągając przed siebie dłoń. - Wstydzisz się swoich rąk? - Kontynuował, rozczapierzając przed sobą długie, poplamione farbą palce. - Ramion, obojczyków czy kostek? Więc dlaczego miałabyś wstydzić się odsłoniętego brzucha oglądanego na obrazie? To tylko ciało, Caelestine. Sztuka nie jest seksualna… a przynajmniej nie ta. - Odpowiedział jej, zawieszając palec nad nagim ramieniem kobiety. Rzeczywiście, Swansea nawet nie wyobrażał sobie jak ktoś mógłby dostrzec w jego twórczości coś więcej od interpretacji rzeczywistości. Ciało było piękne. Każde inne, nie tylko w kształcie i kolorze, ale również w fakturze skóry. Nie każda była gładka i wysportowana, chociaż takie zwykle przyciągały jego największą uwagę. Trafiały do jego poczucia estetyki. Zdecydowanie bardziej wolał malować mięśnie, odnajdując się idealnie w subtelnej pracy cieniami od mozolnego odwzorowywania każdej niedoskonałości. Uwielbiał malować ludzi w jego pojęciu pięknych bądź charakterystycznych. Okaleczonych fizycznie prawie tak jak on mentalnie. Nieskalany przystosowaniem do społeczeństwa. - Chowaj się za mną. Będą twoją tarczą. - Odparł, jakby to faktycznie mogło rozwiązać problem z adaptacją Caelestine na zajęciach. - Zmiażdżę ją swoją własną charyzmą. - Dodał jeszcze, uśmiechając się podobnie do niej, wyraźniej unosząc jeden kącik ust w uśmiechu. Kiedy Cassius się starał, również potrafił być silny i przekonywujący. Miał w spojrzeniu coś intensywnego, przyciągającego uwagę. Intrygował do pierwszej rozmowy, zawsze tak było. W połączeniu z silnym charakterem stanowiło to wybuchową mieszankę, istny arsenał do walki z ludźmi pokroju Fikus. Wystarczyłoby jedno słowo siostry, a Cass postawiłby sobie za punkt honoru rozbicie jej na kawałki. - Nie wiem, C. czy ona zwracała na cokolwiek uwagę, a już zwłaszcza na tych, którym nie poszło. Jebany Clarke z nią flirtował. - Odpowiedział nawet nie kryjąc lekkiego wzburzenia na myśl o niewybrednych komentarzach Ezry, które chcąc nie chcąc przebiły się przez bardzo łagodny gwar rozmów. Od czasu pewnego spotkania w łazience prefektów, Swansea zwracał szczególną uwagę na zachowanie Krukona i coraz mniej zaczynało mu się ono podobać. - Mnie pochwaliła, ale jakoś tak zupełnie bez życia. Sucho. Jakby wykonanie tego całego odlewu było tak banalne, że jakikolwiek inny rezultat był nie do pomyślenia. - Rozmyślał na głos, a pobrzmiewająca w nim nuta irytacji wcale nie cichła. Posługiwanie się gliną zapewne niejednemu uczniowi nie przychodziło z łatwością, nawet jeśli był Łabędziem. Spojrzał na jej rudą głowę, naciskając delikatnie od spodu na jej brodę, aby uniosła głowę i spojrzała na niego. - Nigdy nie rezygnuj, jeśli coś jest dla ciebie ważne. Idź dalej, chociażbyś miała zostawić za sobą jedynie spaloną ziemię.
Podążyła spojrzeniem za jego dłonią, naznaczoną przez kilka barw. Uśmiechnęła się do swoich myśli. Wyglądał jak artysta i zachowywał się jak artysta, mówił również jak artysta. Dorastanie w cieniu brata, światowego i pewnego siebie miało z pewnością wiele wad, ale Celeste widziała tylko same zalety. Czerpała z jego wiedzy i doświadczeń. Pomimo, że te konkretnie, o których teraz rozmawiali, nieco ją krępowały. Sięgnęła dłonią do jego ręki, przykładając do jego dłoni swoje smukłe, znacznie drobniejsze palce. Rozłożyła je sprawdzając różnicę w ich wielkości. — Twoja sztuka jest naga. Wystawiona na krytykę. Łatwo w niej doszukać się wad i skaz. Niczego nie możesz schować za fałdami materiałów i niewiele można pozostawić fantazji. Mimo to, zawsze znajdował na nią miejsce w swoich obrazach. Jego dzieła nie były wulgarne, ale nie zgodziłaby się z tym, że nie były seksualne. Czuła tą seksualność. Intensywność jego obrazów, a czasem nawet napięcie, kiedy przyglądała się żywo grającym mięśniom obcych ciał. Pewne aspekty pozostawały dla niej wielką niewiadomą, a sztuka Cassiusa, cóż, intrygowała ją. Miała czym. Uniosła do niego spojrzenie, bo ciekawiło ją tak samo mocno co działo się w jego głowie. Zawsze. Teraz. Kiedy zaproponował, że zostanie jej tarczą. Pokrzepiała ją ta myśl, ale napawała jednocześnie obawą, że może powinna być tarczą dla samej siebie. Przywołała sobie w pamięci rzeźbę Pandory, uwydatniającą jej wady. Krucha porcelana. Czy była właśnie taka? Słaba? Łatwo tłukąca się? —Nie jestem pewna czy to jest odpowiedź — kochała jego charyzmę i była mu wdzieczna za tą propozycję bardziej niż była w stanie to okazać, ale myślała zbyt trzeźwo jak na szesnastolatkę. Była zbyt mocno świadoma, że powinna się z tym problemem zmierzyć sama. Zaraz potem zainteresował ją temat rzucony przez brata. Opuściła rękę na swoje udo, kręcąc lekko bez słów głową w zrezygnowaniu. To doprawdy dziwne, jak swobodni byli niektórzy uczniowie Hogwartu w stosunku do nauczycieli. — Znajoma z Domu ostatnio obrażała profesora Browna. Przy wszystkich. Kazała mu się przepraszać… czy oni nie wynoszą z domu dobrego wychowania? Dla kogoś, kto zawsze był bliski ze sztuką i śmietanką towarzyską oraz pomimo swojej nieśmiałości był obyty w zachowaniach etyki i kultury to było niezrozumiałe jak można było odezwać się do profesora tak bezpruderyjnie, bezwstydnie, bezczelnie i zupełnie bez zahamowań. Bez szacunku dla starszej osoby i zdecydowanie wyżej stojącej w hierarchii szkolnej. Odetchnęła z rezygnacją, nie rozumiejąc niektórych społecznych zachowań. Zadzierając podbródek w górę, próbowała jednocześnie też utożsamić się z tą samą pewnością siebie i zdecydowaniem, jakie prezentował Cassius, kiedy kazał jej podążać swoją drogą. “Nie zrezygnuję.” – pomyślała. Tylko te zajęcia… Było tam zbyt dużo presji. Wszyscy Swansea. Surowa profesor Fikus… Celeste źle chyba znosiła ten rodzaj niezrozumienia i konserwatywności. — Nie czujesz się czasem samotny? Jakby mógł? Otaczało go wiele ludzi. Kochająca rodzina. Billie, Elaine, Gabriel. Westchnęła, przypominając sobie, jak Billie otwarcie i chętnie przytulała się do Cassiusa i przymknęła powieki. Dawno nie czuła się tak wycofana i opuszczona jak wtedy. — Lubię samotność. Czasem lubiłabym ją bardziej gdybym sama dokonała tego wyboru. Jak to jest mieć przyjaciół?
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Przyjrzał się jej wyciągniętej dłoni, myśląc dokładnie o tym samym co ona. Porównał proporcje i ze skutecznością komputera obliczył stosunek wielkościowy. Zapamiętał wyniki, skłonny wykorzystać jej dłonie w jednym ze swoich obrazów. Może nawet tuż obok własnego, szczupłego przedramienia? Dotknął jej ręki, delikatnie i powoli, płynnie splatając ich palce w uścisku. Poczuł ciepło jej skóry, zmrużył oczy. Gdyby tylko Cassius poświęcał więcej czasu na rzeczy istotne, mógłby być całkiem dobrym czarodziejem. Tymczasem jednak rozmawiali o zwykłej sztuce. Kawałkach płótna usmarowanych szarą, czarną i białą farbą w zaplanowany, ściśle wyliczony sposób. Nic wielkiego, nic absolutnie znaczącego w czarodziejskim świecie. Pozwolił jej słowom rozbrzmieć, potem podjął: - Sztuka broni się sama. Fantazja przy niej płynie hen daleko. To co pozostaje niedopowiedziane jest oczywiste, a jednak dla mężczyzny kobieta w pięknej bieliźnie jest zdecydowanie bardziej interesująca od kobiety kompletnie nagiej. Chodzi o odkrycia. Niekiedy chcesz odkrywać, innym razem chcesz po prostu obserwować rezultat. - Mówił, szukając słów, którymi mógłby opisać huragan myśli tłuczących mu się zawzięcie o ściany czaszki. Kiedy przychodziło do omawiania jego obrazów Cassius zawsze miał sporo do powiedzenia. Zawsze stał murem za tym co robił on oraz jego bliscy. Nigdy nie zostawiał niczego przypadkowi, nie pozwalał sobie na niedoróbki. To było jego życie, jedyne zajęcie, któremu potrafił poświęcić się w pełni. Miał świadomość, że bez pewności siebie zniknąłby z tego świata. Musiał więc być silny, intensywny, stanowczy, co wiązało się z szeregiem nieprzyjemnych cech pociągających za sobą chorą nieustępliwość. Barwy z których korzystał były odbiciem jego splątanych emocji. Czerń i biel. Szarość. Niepewność. Samotność. Strach. Większość jego obrazów miała w sobie pewną dozę tego wszystkiego. Cóż, barwy w obrazach Caelestine również miały swoje znaczenie dla niej samej. Nie odpowiedział, pozwalając jej słowom zawisnąć w powietrzu. Nie dał się wciągnąć w dyskusję o zasadności złożonej jej propozycji, o ewentualnym jej powodzeniu w razie realizacji. Pozwolił po prostu ich splecionym dłoniom na wylądowanie na siostrzanym udzie, jednocześnie marszcząc brwi. - Wiesz, że ja też nie jestem mistrzem trzymania języka za zębami. - Powiedział, zaskakująco delikatnie ujmując swoje myśli w słowa. Przy Caelestine zawsze tego pilnował, nawet jeżeli zwykle mijało się to z celem. Przy niej szeptał wszystko grzecznie i bezpiecznie, a za moment ciął słowami ostrymi niczym sztylety. Dwoistość była dla niego naturalna w tym przypadku. W innym nie znał kompromisów. Zwłaszcza, gdy chodziło o dobre wychowanie. Pomimo odebrania takowego, Cassius… no cóż, wykazywał względem niego dość frywolny stosunek. Jej słowa zaskoczyły go. Odsunął od niej spojrzenie, zerkając przed siebie, na kołyszące się w niezrozumiałym dla niego rytmie samopiszących piórach. Ściągnął brwi, przygryzł wargę. Odetchnął. - Nie wiem - odpowiedział, chociaż dość ciężko było stwierdzić na które pytanie. Minęła sekunda. - Nigdy żadnego nie miałem. - Uzupełnił, rozluźniając twarz, jakby to spostrzeżenie go zaskoczyło. Nie rzucał tych słów na wiatr. Jak na człowieka, który śmiało dzielił się swoimi myślami z innymi ludźmi, nigdy nie miał on okazji na głębsze zapoznanie się z drugim człowiekiem. Emocjonalne dotknięcie się z reguły go przerastało, a przez to również kompletnie nie interesowało. Czy tak też można było nazywać przyjaciół? Balastem emocjonalnym? Dla Cassiusa odpowiedź była niejednoznaczna. - Chyba… nie wiem. W takich chwilach zawsze mam ją. - Dodał po chwili milczenia ze swojej strony, kiwając palcem w kierunku płótna.
Nie była pewna co dla mężczyzny robi lepsze wrażenie i była przekonana, że chyba nie do końca jeszcze chciała mieć o tym głębsze pojęcie, dlatego kiwnęła ostatecznie na zgodę głową, nie poruszając dalej tej kwestii. Przyjęła wszystko co brat miał jej w tym temacie do powiedzenia, bardzo ufnie, nie zamierzając tego w żaden sposób negować. Skupiła wzrok, jak on, na ich dłoniach, nie zrażajac się jego następnymi słowami. Nie wyobrażała sobie, żeby Cassius mógł odezwać w ten sam sposób do nauczyciela w jaki odezwała się Niamh, dlatego nie uwierzyła również w jego ostry język. Uśmiechnęła się kątem ust, rzucając tylko: — Z pewnością. Ciężko jednak było powiedzieć co miała mu przez to do przekazania. Że rozumie i widzi, jak odzywa się do innych, ale nigdy nie do niej? Czy widzi i ignoruje? Widzi, ale nie dostrzega? Czasami nawet brat nie był w stanie domyślić się, co kryje się w jej głowie i prawie zawsze nieobecnym spojrzeniu. Tak samo, jak jego zdziwiło jej pytanie, tak ona była zaskoczona jego odpowiedzią. Podniosła do niego spojrzenie, wolną dłonią dotykając jego policzka, na co nie zdobyłaby się gdyby w pomieszczeniu znajdował się ktokolwiek inny prócz nich. Pomagał fakt, że poświęcała mu bardzo wiele swojej koncentracji, bardzo skrupulatnie unikając spoglądania na lewitujące w powietrzu Samopiszące Pióra. Miały się zapisać w jej pamięci jako widok bardzo zatrważający i budzący lęk. — A Billie? Elaine? Ona miała trudność nawet w zrozumieniu swojej rodziny. Nie potrafiła być tak swobodna i otwarta na swoje kuzynki, jak Cassius. Nietrudnym było pomylić więzi rodzinne z więzami przyjaźni, jeśli samemu nigdy nie posiadało się prawdziwie przyjaciela. — Ona… wystarcza? Miała na myśli sztukę. Czy satysfakcjonowała ją w życiu. W tym momencie sztuka dla Celeste była wszystkim, ale czy za pięć lat, za dziesięć, będzie wystarczająca?
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Popatrzył na nią dłużej, kiedy przywołała dwa imiona. Jego twarz na moment stężała i to był jedyny znak, jaki zdradzał, że Cassius naprawdę zastanowił się nad odpowiedzią zanim jej udzielił. Gdyby rozmawiał z kimś innym, nie kłopotałby się upewnieniem czy jego słowa będą absolutnie szczere. - To rodzina - odpowiedział wreszcie, ściągając nieco brwi, jakby nie rozumiał dlaczego ona sądziła, że Billie czy Elaine są jego przyjaciółkami. W pewnym sensie były, w innym zupełnie nie. Nie wyobrażał sobie sytuacji, w której zwierzałby się chociażby Billie ze swoich podbojów miłosnych. Kochał swoje kuzynki nieomal tak bardzo jak własną siostrę, ale przed żadną z nich nie był w stanie otworzyć się na tyle, aby można było poznać go do końca. Był przy nich zupełnie inny niż na co dzień, ale jednak nie było to do końca naturalne. Miał w sobie zbyt wiele braku pokory, aby mogło tak być. - A dla ciebie? Czy ja jestem twoim przyjacielem? - Odbił piłeczkę, chociaż nie zadawał tego pytania z taką ciekawością, jakby rzeczywiście zależało mu na odpowiedzi. Caelestine nigdy nie była jego przyjaciółką. Więzi pomiędzy rodzeństwem to zupełnie inna liga. Rodzina może się nienawidzić, a jednak zawsze będzie blisko siebie. Nawet z Elijahem Cassius musiał niekiedy znajdować wspólny język. Zwykle na święta, chociaż na co dzień zwykli raczej skakać sobie do gardeł lub ostentacyjnie się ignorować. - Teraz? Jak najbardziej. - Odpowiedział, kierując się swoją własną perspektywą, ale Cassius był pod tym względem fatalnym doradcą. On nie miał nic poza sztuką. Dla niego liczyła się tylko magia ukryta w czubkach jego palców oraz wyobraźnia. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że pustka którą czuje może wcale nie być normalna. Był zbyt dumny, aby to przyznać, a zarazem zbyt samotny, aby mieć komu. - Co byś dodała? - Zapytał ją, unosząc płótno wyżej, aby mogła na nie spojrzeć. Tym samym definitywnie kończył ten temat. Stąpali po grząskim gruncie.
Przymknęła powieki zastanawiając się nad odpowiedzią na jego pytanie. Ostatecznie wróciła do opierania się o niego. W ciszy interpretowała znacznie jego pytania. W końcu rzuciła odpowiedź najbliższą temu, co czuła w sercu. Bo tylko Cassiusowi mogła chociaż po troszę zdradzić co w nim jej siedziało. — Gdybyśmy nie byli rodzeństwem, nie jestem pewna czy byśmy się polubili. Ale jako mój brat… uważam, że jesteś jedyną osobą najbliższą mi do przyjaciela, jaką mam. Pomimo, że nie mogła mu powiedzieć wszystkie. Nie śmiałaby poruszać kobiecych tematów, ale gdyby miała problem z mężczyzną, próbowałaby zwrócić się do niego. Gdyby ktoś zrobił jej krzywdę, pierwszy by się o tym dowiedział. Gdyby była szczęśliwa, przyszłaby podzielić się tym szczęściem z nim. To, dla niej, trochę wyglądało jak przyjaźń. — Cassius. Zrób coś dla mnie. Uchyliła powieki jeszcze zanim poprosił ją o wystawienie opinii o jego obrazie. Opinia musiała jednak poczekać, bo chciała mu powiedzieć coś, przed czym nie mogła się już teraz wycofać, bo prawdopodobnie nigdy więcej by do tego nie wróciła. — Znajdź sobie przynajmniej jednego przyjaciela. I ja też obiecuję ci, że znajdę jednego przyjaciela. Nie wiem, jak to jest, ale wydaje mi się, że to dość ważne, żeby go mieć. Wtedy, wrócimy do tematu i stwierdzimy, czy to naprawdę istotne i warte zachodu, ok? Nawet kiedy mówiła coś tak w gruncie rzeczy cynicznego, brzmiała przy tym tak naiwnie i infantylnie, jakby nie miała nic złego na myśli. Celeste trochę krzywo podchodziła do relacji międzyludzkich. Nie umiała się w nich poruszać tak, jak osoba obyta w kulturze i dużych społecznościach artystycznych powinna umieć. Dopiero po wyrażeniu tego zdania, zawiesiła wzrok na obrazie. — Sygnaturę. Dla niej ten obraz był już skończony. Nie wymagał nic do dodania.Dlatego pozwoliła sobie wrócić do opierania się do jego ramię i skoro skończyli temat obrazu, do ciszy. Trwała w niej wraz z nim, bo miło się milczało w jego towarzystwie. Milej niż z kimkolwiek innym. Dlatego kilkanaście minut później przysnęła na braterskim ramieniu.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Jej słowa sprawiły, że pierś zatrzęsła się mu silnie od stłumionego śmiechu. Miał bardzo podobne zdanie do niej, a przynajmniej w zakresie obejmującym pierwszą jego część. Gdyby Caelestine nie była jego siostrą, Cassius mógłby być dla niej jej największym koszmarem. Miał już doświadczenie w prześladowaniu innych uczniów, chociaż raczej nienaumyślnie. Starczyła odrobina ciętego języka i pięść szybsza, niż myśl, aby nazbierać sobie wielu wrogów. Zbyt wielu. Wieści szybko się niosły, może dlatego miał aż tak wielki kłopot, aby przywiązać się do drugiej osoby. Przecież nikt nie chciał mieć w gronie znajomych kogoś, kto był uważany za niesympatycznego, delikatnie powiedziawszy. - Jesteś słodka. - Skomentował, głaszcząc ją lekko po głowie jak za dzieciaka. Dokładnie tak samo jak jeszcze wtedy, gdy był od niej niewiele wyższy, ale jednak wyższy. Mimo wszystko był to dotyk odrobine drażniący, mający naruszyć jej przestrzeń osobistą, aby nieco się podroczyć. - Cieszę się, że jesteś moją siostrą. - Szepnął, co było całkiem miłe jak na niego, a przez to zupełnie do niego nie podobne. Nie zagłębiał się jednak w ten temat, pozostawiając ostateczny cel swojej wypowiedzi w niedopowiedzeniu. Spojrzał na nią dłużej, kiedy najpierw wymówiła jego imię, a potem zgłosiła się z prośbą. Nie potrafił się powstrzymać od wykrzywienia ust w grymasie. - Po co? - Burknął, nagle zirytowany tym pomysłem. To nie tak, ze uznał go za głupi i zbędny. Wprost przeciwnie i to właśnie to aż tak go rozdrażniło. Samotność. To jedna ze stałych, które Cassius Swansea brał za pewnik. Szukanie fizycznego kontaktu było tylko jednym z elementów odraczającym potrzebę posiadania kogoś naprawdę bliskiego, komu mógłby zwierzyć się z własnych myśli. Tych głębszych, bo przecież codzienne przemyślenia raczej obwieszczał każdemu, kto akurat się napatoczył. Nie odpowiedział jej już, ale w zasadzie nawet nie musiał. Celka musiała zdawać sobie sprawę z tego, że zasiawszy w nim ziarno wątpliwości, prędzej czy później będzie zbierała tego żniwa. Trudno jednak było powiedzieć czy całkowicie się zbuntuje przeciwko wzrostowi czy wprost przeciwnie. Zmagając się z własnymi myślami nie zauważył nawet kiedy zasnęła. Pozwolił jej na sen, ale niezbyt długi. Nie potrafił usiedzieć tak sztywnie wyprostowany przez dłużej, niż pół godziny, więc kiedy poczuł, że jeszcze chwila, a dostanie trwałego urazu kręgosłupa, zbudził ją delikatnymi szturchnięciami. - Pobudka, śpiąca królewno. - Zwrócił się do rozespanego rudzielca. Farba zdążyła już zaschnąć, a jego cierpliwość wyczerpać. Wstał, pomagając jej się podnieść i zebrał swoje szpargały. Wkrótce oboje opuścili pokój.
| ztx2
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Bardzo dobrze znała ten pokój. Niejednokrotnie bywała tu, aby wspomóc swoją wenę albo żeby choć mieć pomysł na jakieś głupie wypracowanie, które przecież od czasu do czasu trzeba było pisać. To był właśnie ten drugi przypadek, choć szczerze wątpiła czy uda jej się dzisiaj cokolwiek napisać, nawet w Pokoju Wielu Myśli. Nie szkodzi jednak spróbować, więc wieczorem wyszła z salonu ślizgonów i skierowała się na trzecie piętro. Nacisnęła klamkę do solidnych drzwi i weszła do środka. Pokój wyglądał tak, jak zawsze, idealne warunki do nauki, pisania czy tworzenia. Regały z książkami, biurka, kanapy. Stoliki zawalone pergaminami i mnóstwo, mnóstwo piór. Westchnęła ciężko. - Jakoś mnie to nie nastraja do nauki - mruknęła pod nosem i usadowiła się na jednej z kanap. Nie chciała siadać przy jednym z biurek, bo zbyt kojarzyłoby się to z lekcjami, a przecież na tych zwykle nie mogła się skupić. Wyjęła z torby jakąś książkę, która rzekomo miała pomóc jej w zielarstwie i poszukała pergaminu i pióra. Wolała jednak pisać swoim, ale jak na złość tak przygotowała się do nauki, że nawet tego nie wzięła. Sięgnęła więc po czysty pergamin, leżący na pobliskim stoliku i pióro tuż obok. Myślała, że jest to zwykłe pióro, ale ono nagle drgnęło i wzbiło się w powietrze. Chloé sapnęła zirytowana, bo w zasięgu jej dłoni nie leżało żadne inne pióro, więc musiała po nie wstać. Kiedy ruszyła przed siebie pióro, które wcześniej dotknęła podleciało do jej twarzy i nie chciało się odczepić. Wkurzonym ruchem złapała je w locie, a drugą ręką sięgnęła po inne. Wróciła na kanapę i tamto upierdliwe pióro wepchnęła do torby. Z jego pomocą napisze prawdopodobnie coś, za co straci punkty albo coś w tym stylu. Położyła obok siebie pergamin i posłuszne pióro, nogi podciągnęła pod brodę i otworzyła książkę. Westchnęła cicho i z zamkniętymi oczami odchyliła glowę, opierając ją o kanapę. Nie zaszkodzi przez chwilę dać wenie szansę na dotarcie do jej mózgu...
Wracał z wieczornego papierosa, gdy dostrzegł postać wymykającą się z pokoju wspólnego i ruszającą w stronę schodów. Normalnie by miał to gdzieś, ale Chloé nie należała do tego typu dziewcząt, które robiły coś w tajemnicy, a przynajmniej tak wyglądało. Może ukrywała się pod Cassiusem? Nie mogło być lekko, mając tak charakternego brata lub kuzyna. Swansea opanowywali Hogwart niczym jakaś plaga, więc biedny Charles gubił się w tych wszystkich relacjach i stopniach pokrewieństw. Nie kojarzył chyba tylko Gryfona o tym nazwisku. Uśmiechnął się więc zaintrygowany pod nosem, ruszając cichutko za nią. Niczym jakaś baba, poszukując sensacji lub po prostu rozrywki, bo nie miał nie wieczór żadnych planów. Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, stał chwilę z opartymi na biodrach rękoma. Powinien tam wchodzić?A co, jeśli szalała ze swoim facetem na jednej z kanap? Z drugiej jednak strony, ślizgonka mu do tego nie pasowała i postanowił zaryzykować. Wsunął dłonie w kieszenie bordowej bluzy z kapturem, którą miał narzuconą na białą koszulkę i ruszył przed siebie, czując kolejną kroplę spływającą mu po karku. Przed papierosem zdążył się wykapać po bieganiu, żeby nie śmierdzieć, przez co włosy wciąż miał wilgotne. Złapał za klamkę i entuzjastycznie wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Zielone, kocie ślepia przesunęły się leniwie po wnętrzu izby, a gdy dostrzegł postać na kanapie, bezradnie wzruszył ramionami i westchnął, chyba z rozczarowaniem. - A ja myślałem, że Cię złapię na czymś gorącym. Swansea. Oznajmił z nutą pretensji, po czym ruszył w jej stronę. Jedną dłoń nadal miał w kieszeni, a drugą chwycił za jakieś świstki pergaminów, które zaczął czytać, gdy tylko przysiadł na podłokietniku kanapy. Twórcza widocznie kochał to, co zakazanego. Nawet jeśli przekazywane przez niego informacje były łatwe do przyswojenia, Rowle nigdy nie wykazywał zainteresowania czarną magią. Rozumiał, że jej istnienie jest konieczne do zachowania równowagi czy innego gówna, ale to nie znaczy, że praktykował imperiusy na prawo czy lewo. Miał więcej godności. Gdy tylko zapoznał się z ich treścią, litery rozświetliły się na niebiesko, a notatki uległy zniszczeniu, na szczęście nie parząc mu dłoni. Uniósł brew. - Naprawdę? Spędzasz wieczór w norze jakiegoś fanatyka czarnej magii? Mogłaś powiedzieć, zabrałabym Cię na pączki. Odwrócił głowę w jej stronę, lustrując wzorkiem jej buzie. Mętne tęczówki jak zwykle z niebywałą bezczelnością przesuwały po drobnej twarzy dziewczyny, żeby zaraz potem zsunąć się nieco niżej. Nie trwało to jednak długo, bo ślepia zaraz skierowały wzrok w stronę sterty notatek i ksiąg leżących w rogu. To było paskudnie nudne miejsce.
Chloé nie pasowała Charliemu do szaleństwa na kanapie? Brzmi jak wyzwanie. Jednak... czy naprawdę nie pasowała? Charlie musiał chyba zadać sobie trud poznania młodszej ślizgonki trochę lepiej. Pokój zamiast pobudzić ją do działania spowodował, że przysnęła lekko. Kiedy trzasnęły drzwi drgnęła gwałtownie, rozglądając się nierwowo, bo nawet nie zauważyła, kiedy ucięła sobie drzemkę. Lekko zaspanym wzrokiem spojrzała w kierunku wejścia. Zamajaczyła jej bordowa bluza, a gdzy wzrok się wyostrzył dostrzegła znaną jej twarz o ciemnych włosach, teraz spływających kroplami wody. Wyglądał dość nonszalancko, zresztą taką minę obnosi na co dzień. Uśmiechnęła się kątem ust na jego przywitanie. - Następnym razem uprzedź, że wpadniesz, to coś przygotuję, Rowle - odparła, podnosząc się bardziej do pozycji siedzącej. Przetarła oczy, które wodziły za postacią ślizgona. Zdjęła łokieć z podłokietnika, żeby chłopak na nim nie usiadł, bo zdaje się, że wcale nie przejmował się tym, że mógłby zgnieść jej rękę. Charlie złapał za jakieś kawałki pergaminu i począł je studiować. Chloé uniosła brew i wyciągnęła szyję, żeby dostrzec, co go tak zainteresowało. - Co tam masz? - zapytała, ale w tej chwili Rowle skończył czytać i Chloé wydała zduszony okrzyk, kiedy papier rozjaśnił się i spalił. Poderwała się lekko, zerkając na jego dłonie. - Nic ci nie jest? - zapytała, ale skóra ślizgona wyglądała całkiem zwyczajnie. I miał całkiem ładne dłonie. Chyba ogólnie rodzina Rowle słynęła z raczej przystojnych młodzieńców, ich najmłodsza siostra zresztą też była bardzo ładna. Miło było na nich popatrzeć, szczególnie na Charliego. Chloé lubiła urodziwych ludzi, wpasowywali się w jej poczucie estetyki. - Czarnej magii? - zainteresowała się, żałując, że kawałki pergaminu zdążyły ulec zniszczeniu. Jakoś nigdy nie ciągnęło jej do tej pory magii, ale z drugiej strony... To mogło być interesujące zagłębić się w tej dziedzinie. Chciałaby spróbować wszystkiego. Może mogłaby znaleźć kogoś, kto wprowadziłby ją w tajniki czarnej magii albo uchylił choć małego rąbka tajemnicy. W szkole, oczywiście, mają tylko obronę przed czarną magią. Ale czy komuś zaszkodzi jakby dowiedziała się tego i owego tak tylko z ciekawości, na własny użytek? - Nigdy tu nie byłeś? - zapytała, wyrażając zdziwienie, że nigdy nie odkrył miejsca, które tyle razy pomogło jej naładować wenę. - Zwyklę przychodzę tu malować, to miejsce pozwala wyzwolić najdziksze fantazje - powiedziała z pasją, dość dwuznacznie. Zaraz jednak jej entuzjazm opadł i spojrzała z dezaprobatą na książkę. - Dzisiaj jednak chyba nie bardzo chce mi pomóc - odrzuciła od siebie podręcznik. - Prędzej złapałabym za pędzel - westchnęła. - A... pączki? Na początek mogą być, ale nie miałbyś dla mnie jakiejś lepszej propozycji? - uniosła się na kanapie i klęcząc oparła się łokciami o jego udo, które spoczywało na podłokietniku kanapy. Posłała mu wyczekujący uśmiech, jak dziecko czekające na usłyszenie planów na dzień swoich urodzin.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Swansea byli dziwnym rodem. Każdy z jego przedstawicieli malował się chłopakowi w innych kolorach i trudno było uwierzyć, że są spokrewnieni. Znał Chloé przelotnie, rozmawiali i żartowali razem. Była ładną, pilną uczennicą, która jednocześnie miała niemą ochronę przed nachlanymi adoratorami przez Cassiusa, który notabene też był ślizgonem. Więc podobnie, jak z Celestine — tutaj też nie chciał przesadzać. Napotykając jej spojrzenie, uśmiechnął się łobuzersko z błyskiem w mętnych zielonych oczach. Słowa płynące z jej ust były niczym zachęta do gry słownej, przepychanki, którą tak uwielbiał. Przecież był niczym diabeł, zawsze miał ostatnie słowo. Wysoki brunet mruknął cicho w zamyśleniu, jakby głęboko się zastanawiał nad ich ukrytym przesłaniem. - Mam to uznać, za zaproszenie czy tylko się droczysz? A może wiedziałaś, że akurat będę wracał i taki był niecny plan, aby mnie zaciągnąć do tej zapomnianej komnaty? - szepnął z teatralnym wytrzeszczem oczu i przerażeniem w głosie, podchodząc krok w jej stronę i zasłaniając usta ręką, żeby przyjrzeć się jej podejrzliwie. Zaraz jednak skrzyżował ręce na torsie, zahaczając palcami o materiał bluzy. - To byłoby coś, Swansea. Ostatnio niewinnie wyglądające niewiasty zdecydowanie dominują w moim otoczeniu. Gdy znalazł się przy kanapie, faktycznie nie zauważył jej łokcia na oparciu, więc dobrze się stało, że go zabrała. Rozsiadł się niczym król, dzierżąc w dłoniach znalezione notatki i pochłaniając ich treść wzrokiem. Czuł bijące od niej ciepło, kiedy nieco się przysunęła, zerkając w pergamin. Ten jednak był chyba przeklęty, bo gdy tylko skończył czytać, zamienił się w popiół, wywołując prychnięcie z jego ust. Otrzepał dłonie z resztek, odwracając głowę w jej stronę i lustrując wzrokiem jej sylwetkę. Zduszony okrzyk, który wydobył się spomiędzy jej warg, przerodził się w westchnięcie. Czyżby brunetka się przestraszyła? - Nie wiem, jakieś klątwy i zaklęcia niewybaczalne. A co, martwisz się o mnie? - wzruszył najpierw ramionami, aby później puścić jej oczko. Charles nieco różnił się od braci, jednak faktycznie każdy z nich na tle chodzących po korytarzu, tlenionych szczypiorków wydawał się męski i atrakcyjny. Ślizgon do tego był całkiem wysoki i miał rozbudowane barki, co dawało mu dodatkowe punkty w damskich rankingach. Właściwie to wcale mu na tym nie zależało, podobnie jak na opinii publicznej — tak długo, jak nie plotkowano na jego temat w paskudny sposób. - Lubisz czarną magię? Dodał z nutą zaintrygowania w głosie, bo niewielu uczniów się przyznawało do popierania zasad kierujących tą dziedziną magii. Wierzył, że każdy szanujący się czarodziej czystej krwi powinien mieć o niej pojęcie, bo stanowiła część ich dziedzictwa. Na jej słowa rozejrzał się po pokoju jeszcze raz. Nawet jeśli tu był, nie zapamiętałby tak nudnego pomieszczenia. Charliemu trudno było usiedzieć w miejscu, miał niepohamowane pokłady energii i nie lubił marnować czasu. Nie był też jakimś wzorowym uczniem, chociaż gdy Emily suszyła mu głowę, zawsze odrabiał pracę domowe. Pokręcił więc przecząco, ponownie na nią patrząc. Była taka mała i drobna, wyglądała trochę niczym porcelanowa lalka. I żeby takie.. Prowokacje padały z jej ust? Uniósł nieco brwi, wyraźnie zaskoczony, chociaż ten głupi uśmieszek nie schodził mu z buzi. Nie trudno było poruszyć jego wyobraźnią. Nim zdążył odpowiedzieć, oparła się łokciami o jego udo, wcześniej przysuwając się w jego stronę i wpatrując w niego z dołu tymi swoimi wielkimi oczyma. Nie drgnął nawet, czując, jak przyjemny dreszcz przechodzi mu przez kark. Pokręcił głową z niedowierzaniem, powstrzymując, parskniecie śmiechu i uśmiechając się, nachylił nieco, tak, że mógł czuć jej oddech na swojej twarzy. - Masz szczęście, że jestem dżentelmenem, bo napaleniec po takiej propozycji dawno rzuciłby Cię na kanapę i zamknął Ci buzię. - zaczął szeptem, unosząc dłoń i zgarniając jej kosmyk włosów za ucho. Zaraz jednak mruknął w zamyśleniu, przesuwając leniwie spojrzeniem po jej ustach. Wziął dłoń niżej, unosząc jej brodę do góry. - A może właśnie czegoś takiego szukasz, zamiast tych pączków? Dopowiedział jeszcze ciszej, aby zaczepnie dmuchnąć jej gorącym powietrzem w szyję i wyprostować się, aby zerknąć na odrzucony niechlujnie podręcznik. Nie chciałby, aby odbierała jego słowa jako nacisk czy coś równie złego. Niewinny flirt, czarujące zaklęcia spomiędzy pełnych warg bruneta dość często kierowały się w stronę pięknych kobiet, które uwielbiał komplementować. Każdy znał jego opinię i wiedział, że się nie angażuje. I z tą świadomością, czasem przychodziły do niego koleżanki, chcąc cieszyć się przyjemną chwilą, zając się sobą. Nigdy jednak nie przekraczał pewnych granic. - Dlaczego akurat za pędzel? Mówisz tak, jakbyś miała z nim robić same gorszące rzeczy. Lubisz akty, jak Twój brat? - zapytał z nutą ciekawości w głosie, znów zerkając w jej stronę. Niespecjalnie przeszkadzała mu pozycja, w której brunetka tkwiła, wiec nie widział sensu w ruszaniu się. A do tego naprawdę ładnie pachniała.
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Pilna uczennica? Chloé chyba parsknęłaby śmiechem, gdyby usłyszała jakie zdanie ma o niej Charlie. Powinna raczej ogarnąć się trochę i zacząć chodzić na lekcje, zamiast opuszczać przynajmniej jedną dziennie. Gdyby nie paru znajomych ślizgonów, którym zależy na Pucharze Domów miałaby też problem z odrabianiem prac domowych. Jednak każdy odjęty Slytherinowi punkt skutkował warknięciem któregoś ze ślizgonów, więc starała się przynajmniej na tyle, aby nie zasłużyć na awanturę. Zaśmiała się cicho. - Możesz uznać to za co chcesz, zobaczymy czy trafisz - powiedziała z błyskiem w oku. - Nie pochlebiaj sobie, masz w sobie to i owo, co mi się podoba, ale jeszcze nie oszalałam na twoim punkcie - dodała. - Podobałby ci się taki scenariusz? - rzuciła jeszcze. Od razu się rozbudziła. Takie słowne przepychanki, dwuznaczności - to chyba jej hobby. - Dominują? Nie wiem, czy chcę być jedną z wielu, jestem wyjątkowa - powiedziała, marszcząc nos. - Nie próbuj zaprzeczać - uprzedziła go szybko, a usta zadrgały od powstrzymywanego uśmiechu. - Wiesz, wolałabym zostać tutaj niż eskortować cię do Skrzydła Szpitalnego, aby uratowano ci skórę. - powiedziała z roztargnieniem, bo bardziej zainteresowały ją jego poprzednie słowa. - Szczerze mówiąc, nie wiem czy lubię, nigdy nie miałam z nią styczności, ale musze przyznać, że trochę mnie to zaintrygowało. Może ty coś wiesz na ten temat? - zapytała na pozór obojętnie, ale błysk zainteresowania na dobre rozpalił się w jej oczach. Kto wie, czy kiedyś taka wiedza nie będzie jej potrzebna. Chyba wygodnie byłoby znać jakieś czarnoksięskie zaklęcia. Uczą ich tylko obrony, a może atak kiedyś też by im się przydał? Chloé była osobą, która chciałaby spróbować wielu rzeczy, które stają jej na drodze, chciałaby kiedyś powiedzieć, że poznała życie w pełni. Zwykle zapalała się od razu do pomysłów, które rzucali jej przyjaciele. Charlie nie był wyjątkiem, jeśli chodzi o zdanie na jej temat. Była drobna, często z wesołym uśmiechem na twarzy. Na początku każdy się dziwi, jak mogła trafić do Slytherinu, ale gdy ktoś ją dobrze pozna już wcale się temu nie dziwi. Potrafiła zajść za skórę, gdy chciała, często nie zastanawiała się nad konsekwencjami, biorąc życie takim, jakim jest. I właśnie potrafiła prowadzić tego typu rozmowy, które prowadziły w różne strony. Bezczelnie patrzyła mu w oczy, kiedy zbliżał swoją twarz. To była też jedna z jej charakterystycznych cech - zawsze patrzyła prosto w oczy, a strefa komfortu dla niej nie istniała. Dlatego bliskość chłopaka była dla niej jak najbardziej naturalna i nie odczuwała potrzeby odsunięcia się. Uśmiechnęła się tylko, kiedy przysunął się tak, że niemal stykali się nosami. Z przyjemnością czuła jego palce na swojej twarzy. Lubiła tę grę. Kontakty pozbawione sentymentalizmu, nie daj Boże, miłości. Fizyczność, docieranie do granic, interesujące ludzkie ciało i jego reakcje. Nie myślała, że może to ją kiedyś zgubić, może ktoś kiedyś zrobi coś wbrew jej woli... Na razie nie zastanawiała się nad tym, korzystając po prostu z chwili. Jeśli są dwie osoby, które dobrze się bawią to chyba nie ma w tym nic złego? A trzeba nadmienić, że w Hogwarcie nie brakuje interesujących osób. Taki właśnie Charlie Rowle czy jego przyjaciel, Ragnar, z którym łączyły ją dość zażyłe stosunki. - A nie - nieszczęście? - zapytała, a cichy śmiech zabrzmiał jak kocie mruczenie. - Och, to byłoby zdecydowanie ciekawsze niż nauka, ale pączki to też fajny dodatek, nie sądzisz? - rzuciła, kiedy uniósł jej brodę i spojrzała na niego pytająco. - Albo czekolada - dodała. - Dlaczego akurat za pędzel? Bo to dość potrzebne narzędzie do malowania. O czym ty pomyślałeś? - otworzyła szeroko oczy i zrobiła najbardziej niewinną minę. - Ja jestem grzeczną dziewczynką - dodała i ułożyła usta w ciup. Jednak jej następne słowa zdecydowanie zaprzeczyły poprzednie. - Oczywiście! Choć obrazy Cassiusa są bardziej perfekcyjne, realistyczne. Mój brat zna ruch każdego pojedynczego ścięgna. Moje są bardziej rozedrgane, czasem oderwane od rzeczywistości w abstrakcyjnej kolorystyce. Tak czy siak malowanie aktów i uwiecznianie ludzkiego ciała jest jedną z ciekawszych tematyk. Choć ja lubię też do nich pozować - powiedziała nonszalancko, ale obserwowała uważnie jego reakcję. Prawdopodobnie tej informacji również o niej nie wiedział.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Nie chodziło o to, żeby kimś takim być, a żeby sprawiać takie wrażenie. Ludzkie osądy często opierały się bowiem na tym pierwszym widoku drugiego człowieka, przyczepiając mu łatkę i kategoryzując. Skoro on ją tak postrzegał — pewnie przez te duże oczy — to inni też mogli i tym samym panna Swansea mogła z tego czerpać korzyści. On by tak zrobił, jednak jego nikt o zdrowych zmysłach by z kujonem nie pomylił. Względem punktów, miał podobnie. Na zajęcia, które go nie interesowały, nie chodził, jednak prace domowe odrabiał pod czujnym okiem napalonych na zwycięstwo ślizgonów. - Zauważyłaś, jak kluczowe jest tu słowo "jeszcze", łabędziu? Rzucił niemalże od razu, szczerząc się z rozbrajającym błyskiem w oczach. Miał szczęście do dziewcząt, które lubiły słowne przepychanki i erotyczne smaczki pomiędzy wierszami. Nie było nic złego w niezobowiązujących flirtach, a mogły dostarczyć wiele zabawy. Zaśmiał się, kręcąc głową na jej zapewnienia o swojej wyjątkowości, nie komentując tego głośno, a jedynie puszczając dziewczynie oczko. Zabawniej było, gdy sama musiała sobie dopowiedzieć odrobinę. - Tam, chociaż można się wygodnie położyć i mogłabyś sprawdzić się jako pielęgniarka do opatrunków. Kto wie, może to dla Ciebie dobra ścieżka kariery? Hmmmm, niespecjalnie. Czarna Magia jakoś nigdy mnie nie interesowało, bo bezsensu zagłębiać się w zaklęcia, za których użycie grozi Azkaban, co nie? Odparł z delikatnym wzruszeniem ramion, lustrując wzrokiem swoją uroczą towarzyszkę. Miała w sobie iskrę, to było widać na pierwszy rzut oka i trudno było to zamaskować grzecznym zachowaniem. Wiedział też, że wielu jej adoratorów powstrzymuje stojący nad nią niczym cień Cassius. Sam rozumiał kumpla, też bywał nadopiekuńczy. Chloé jednak lubiła, a przede wszystkim potrafiła zainteresować sobą faceta, a sztukę kokieterii miała chyba po bracie, który nie raz rzucał dziewczyną w pościel. Nie drgnęła, nawet gdy się przysunął, a ich nosy zetknęły się niemalże ze sobą. Czuł słodki zapach jej perfum, widział błysk zainteresowania w tęczówkach opatulonych wachlarzem rzęs. Zastanawiał się, jak dalece mu pozwoli brnąć w przełamywanie granic, bo jak na razie dotyk palców na drobnej twarzy nie wzbudzał w niej zastrzeżeń. - Czekolada. Widzę, że znasz się na afrodyzjakach. - szepnął, wdychając głębiej powietrze, po czym puścił jej oczko i wyprostował się, opierając rękoma o oparcie mebla, bo uda miał zajęte. Znów go rozbawiła, wywołała śmiech i dołeczki w policzkach, rzekomą niewinnością. Skoro była taką grzeczną dziewczynką, to dlaczego cokolwiek niegrzecznego mu zarzucała, skoro te niewinne by niczego nie skojarzyły. Przesunął dłonią po brodzie, czując pod palcami pojawiający się zarost, bo nie chciało mu się ogolić. - Zapomniałem o tej Twojej artystycznej stronie, chociaż jestem pewien, że pędzle mają wiele zadań... Nie wiem, nawet do makijażu. Dlaczego myślisz, że o czymś konkretnym pomyślałem, mały zbereźniku? - zapytał ze spokojem, nieco może ciszej. Wpatrywał się w nią z góry, pozwalając sobie na okazjonalne przesunięcie spojrzenie na tylne partie jej ciała, które miał całkiem dobrze widoczne. Pokiwał głową, zgadzając się ze słowami o ślizgonie, bo jego obrazy faktycznie były dokładne i piękne, chociaż nie zawsze potrafił zrozumieć ich przesłanie, podobnie zresztą jak samego artystę. Byli jednak kumplami, a to Charliemu wystarczało. - Musisz mi kiedyś pokazać swoje pracy. Modelka? Duże masz doświadczenie? Wiesz, umiem obsługiwać aparat. Nonszalancko zniżył głos, unosząc na chwilę brwi. Nie umiał robić ładnych zdjęć, ale wiedział , jak to ustrojstwo uruchomić i wykorzystać, a to chyba wystarczyło do dobrej zabawy. Mając tak ładną modelkę, robota robiła się sama i Rowle szczerze w to wierzył. Niemniej jednak westchnął, delikatnie zsuwając ją z siebie i wstając. Przeciągnął się, po czym usiadł obok niej na kanapie, chcąc oprzeć wygodnie plecy. Zamruczał z zadowoleniem, wyciągając nogi. Sięgnął do kieszeni, szukając w niej fajek. - Palisz Chloé?