Istny raj dla miłośników gier planszowych. Znajdziesz tu ich masę! Oczywiście są one magiczne - kiedy przyjdziesz bez towarzysza, pionki przeciwnika same będą się przesuwać, a kości same będą się rzucać. Po co ci przyjaciele, huh? Oczywiście znajdują się tu również stoliki z krzesłami, bo przecież nie można grać na podłodze! Chociaż, jeżeli bardzo chcesz... Jaka szkoda jednak, że ten pokój głównie wykorzystują chłopcy grający w gry hazardowe!
Autor
Wiadomość
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Dziwnie mu było w domu, kiedy nie otaczała go ciągła paplanina Liama. Po mieszkaniu w jednym pokoju na wakacjach Mefisto zdołał przywyknąć do trajkotania, gdzieś tam zawsze przewijającego się w tle; dostrzegł też, że niekiedy rzeczywiście tracił cierpliwość i marzył o ciszy. Grunt, że szybko mu to przechodziło, bo gdy tylko otulał go niczym niezmącony spokój... to czegoś brakowało. W szczególności teraz, kiedy towarzyszyła mu świadomość, że taka dawka gadulstwa prędko mu się nie trafi. Może to dlatego nawet nie próbował wcinać się w wywód Liama? Z łagodnym uśmiechem na ustach (być może wyglądając trochę cielęco) słuchał Puchona, raz tylko krytycznym spojrzeniem przesuwając po jego sylwetce. - Dobrze zacząć od gry, nie lekcji - przyznał, kiwając lekko głową. Nie miał problemu z porannym wstawaniem; zrywał się znacznie przed lekcjami. Zdołał już zauważyć, że Liam to leniwiec. - I nie wiem po co się wysilałeś, skoro to tylko Dureń - zaczął, komentując mundurek chłopaka. I chociaż wysunął rękę do przodu z zamiarem żartobliwego poprawienia Liamowego krawatu, to opuścił ją na widok Ezry. Jedna z brwi przesunęła się nieco wyżej, ale nic nie powiedział. Miał z Krukonem skomplikowane relacje i w sumie nie wiedział, czego się spodziewać. Wolał przy Liamie żadnych scen nie odstawiać - i choć nie było tego po nim za bardzo widać, to czuł się bardzo nieswojo. Zresztą, chyba każdy na jego miejscu miałby tego typu odczucia; oto został skazany na podstępną grę opartą na szczęściu, w której towarzyszyć mu miały osoby, do których - w przeszłości lub teraźniejszości - trochę jakby się ślinił. - Zaczynam myśleć, że dają wam te odznaki właśnie za ładne oczy - przyznał, spoglądając na karty. - Ale rozumiem, że po zeszłorocznym zwycięstwie Gryfonów, Ravenclaw po prostu się poddał? - Za to w Durniu sobie Kruki radziły, bo Ezry nie dosięgło żadne nieszczęście. Mefisto zaś wziął kolejną kartę, również nie będąc w żaden sposób pokaranym; gotów był też pomóc najmłodszemu z nich, którego szczęście postanowiło opuścić.
Wyprostował się dumnie z uśmiechem. - Chciałem ładnie się prezentować w pierwszych dniach szkoły, nieważne czy zaczynamy od Durnia czy od lekcji Zaklęć. – powiedział wyjątkowo pogodnie, poprawiając czarną szatę, na której świeciła żółta blaszka prefekta. Widocznie Bennett nie odstraszyły nocne eskapady do lasu… może w ogóle się o nich nie dowiedziała? Chyba próżne nadzieje, skoro wiedziało o tym pół szkoły. Ludzie to kable. Nie zauważył napięcia pomiędzy dwójką kolegów. Siedział uśmiechnięty, jak zawsze, a kiedy Ezra pochwalił mu się piastowaną przez siebie funkcją, aż oparł ręce o blat stołu z wrażenia. - Nie gadaj! – roześmiał się serdecznie, wyraźnie zadowolony z takiej perspektywy. Nie miał wiele okazji, aby pogadać sobie z Krukonem, ale z tym doświadczeń, które miał, bardzo go lubił. – Nie mogę się doczekać, wobec tego! Może będzie mi milej chodzić po korytarzach wieczorową porą, gdy trzeba zganiać do dormitoriów uczniów trzy razy większych od siebie… - poskarżył się nieco żartobliwie, choć zdarzało mu się upominać krnąbrniejsze osobistości, które najpewniej tylko ze względu na jego prefekturę, w ogóle się nad Liamem pochylały. - Nie, nie, Mefi. Za szczenięce, jeśli już. Przynajmniej mnie dali za szczenięce, idąc tym tropem. – odparł wesoło, ciągnąć żart Krukona. A później… głupota strzeliła go w pysk. Lekko się zachwiał, na krótki moment przestając ogarniać, co się u licha działo. Wszystko wydało mu się wyjątkowo niezrozumiałe, a Rivai musiał zaprzeć się ręką o stolik, byleby nie zlecieć, bo nawet siedzenie coś mu niespecjalnie chciało wychodzić. - O r-rany… - wsparł niezdarnie głowę ręką i zamrugał kilkukrotnie, patrząc na swoją kartę Głupca. – Chciałem, że Hufflepuff puchar domów teraz, ale kompetentny chyba nie ja-… - nie umiał w wypowiedzi. Sięgnął po kolejną kartę… przez długi czas nie mogąc trafić palcami w talię.
Od samego początku dostrzegał specyficzną chemię pomiędzy Mefisto i Liamem (a przynajmniej tę silnie bijącą od Noxa) - czy to nie właśnie z tego powodu w ogóle zaczepił biednego Puchona na zajęciach? Dla osoby, która znała Mefisto od innej strony, było to niespodziewane. Ale jeśli wchodził pomiędzy nich z jakąś ingerencją, to jedynie z ciekawości, a to i tak raczej w przeszłości; obecnie był bardziej zajęty własnymi problemami, aby obserwować rozwój relacji tej dwójki. Zrezygnowanie z gestu w stosunku do Liama było zatem całkiem zbędne. Zresztą, czyżby Mefisto aż tak obawiał się jakieś jednej, małej i nieszkodliwej złośliwości? - Ty nawet nie wiesz jak mnie tym zaskoczyli. - Pokręcił głową, bo zupełnie nie spodziewał się, że kopnie go taki zaszczyt. - Nie, żeby moja postura robiła na takich osiłkach wrażenie, ale jak połączymy siły, to będą już tylko dwa razy więksi. Na pewno staną się potulni jak baranki. - Ezrze trudno było sobie wyobrazić, że rzeczone krnąbrne osobowości trzęsły portkami na widok odznaki prefekta; sam pamiętał, że prefektura Leonardo czy Fire nigdy nie robiła na nim wrażenia. Może to po prostu był urok Puchona - ludzie nie chcieli sprawiać dzieciakowi przykrości, więc słuchali upomnień i dopiero po jego odejściu wracali do swoich spraw. W każdym razie, powinien się tego nauczyć. Nie zdążył poprawić Mefisto, bo Liam wyskoczył z tym pierwszy - Ezra aż się uśmiechnął na myśl o tym, jak momentami podobnie myśleli. Zaraz jednak skierował wzrok na Ślizgona. - Możliwe Nox. Kalos kagathos. Nasze - tu wskazał na siebie i Liama - piękno zewnętrzne jest odzwierciedleniem szlachetnego wnętrza - odparł z przekonaniem, ale też nieco ironicznym uśmiechem. Szlachetne wnętrze Ezry Mefisto poznał, kiedy został potraktowany zaklęciem powodującym oparzenia u wilkołaków. - Cóż, mam przeciwną teorię. Po tym jak daliśmy wam fory w zeszłym roku, zapewne oczekują, że zmobilizuję Krukonów. Jakby nie patrzeć, dużo osób darzy mnie sympatią. - Może pokładano w nim jakieś nadzieje, skoro nawet mało pilny Gryfon ładnie się wyrobił. Automatycznie wyciągnął rękę, jakby chciał złapać lub podeprzeć Liama, kiedy tak niebezpiecznie zachwiał się na krześle. Na szczęście żadna interwencja nie była potrzebna. Uśmiechnął się odrobinę ze współczuciem, a odrobinę z rozbawieniem na widok nieskażonej głębszym myśleniem twarzy Puchona. I kiedy patrzył na kolejną wylosowaną kartę, życzył mu, aby tej tury nie przegrał - głupiec i cesarzowa nie stanowiły najlepszej pary. To było jednak do momentu, gdy spojrzał na własną; nie czuł się gotowy, aby dzielić się z towarzyszami jakimikolwiek sekretami.
To nie tak, że się obawiał czegokolwiek ze strony Ezry... znaczy, poniekąd pewnie tak, bo był już nawet raz torturowany - ostatecznie jednak nic się nie stało, a Clarke wyraźnie źle się ze swoim postępowaniem czuł. Tutaj trochę bardziej chodziło o Liama, którego Mefisto nie chciał speszyć i przed którym nie chciał się ośmieszyć; albo raczej, nie chciał żeby ktoś robił to za niego, bo sam radził sobie wyśmienicie. Nie wiedział zatem czego spodziewać się po Krukonie ani w kwestii ich relacji, ani kiedy dorzuciło się do tego Liama. Zaśmiał się cicho i krótko, kiedy jego towarzysze omawiali swoje postury. Ośmieliłby się stwierdzić, że gdyby tylko nie miał z nimi takich relacji, jakie miał, to pewnie by się ich odznakami nie przejął... Warto tu też dodać, że dalej sam przed sobą nie był pewien, czy takiego Clarke'a by posłuchał. Nie zrzucałby też tego w pełni na budowę ciała, a za to większą winą obarczyłby własny upór, idący często w parze z głupotą. Odznaka nie robiła na nim pozytywnego wrażenia, nie wzbudzała respektu; nieco irytowała, a teraz to już w ogóle ręce Noxowi opadały, że takim osobom trafiła się prefektura. - Uogólniłem - wyjaśnił jedynie, wzruszając lekko ramionami. Ezra w jego oczach raczej za szczeniaczka nie uchodził i nawet jeśli miał lepsze dni i włączał swój niezwykły urok osobisty... to był on zdecydowanie inny. Mniej niewinny. - Szlachetnego? - Powtórzył, uśmiechając się pod nosem i zerkając na nowego prefekta Ravenclawu. No, tak to już z pewnością by go nie nazwał. - Wam? Jakim znowu wam? Slytherin cudem się wygrzebał na przedostatnie miejsce - i, no cóż, Mefisto miał sporą zasługę w utrudnianiu Ślizgonom pracy. Spojrzał z troską na Rivaia, chwilę jeszcze poświęcając na upewnianie się, że wszystko z nim w porządku... Ale to był jedynie efekt jednej z kart, którego i tak nie mogli zniwelować. - A Hufflepuff ma nawet moim zdaniem szanse... gdyby tylko ktoś trochę pilnował Neirina. I Charliego... - Nawet ze swoją niechęcią do Momenta, najbardziej w oczy rzucali się właśnie wyżej wymienieni Puchoni; chyba dość słusznie, skoro jeden z nich pakował się w bójki w trollami, a drugi nie potrafił zapamiętać najprostszych rzeczy. Cesarzowa? Mefisto pospiesznie sięgnął po kolejną kartę, ledwie zwracając uwagę na swojego Głupca. Znacznie bardziej zaaferowany był tym, że cesarzowa chyba miała jakiś efekt związany z miłością... Jego własna karta bardzo domagała się jednak uwagi - do tego stopnia, że oberwał Confundusem. Może nie powinien aż tak spieszyć się z rozpoczęciem następnej kolejki? - Oooo. - Kręciło mu się w głowie i osunął się nieco na krześle, ale tragedii nie było, nie? Jeszcze.
Wesołe miał teraz patrzenie na świat… w końcu skoro nie rozumiał absolutnie niczego, wszystko wydawało mu się wyjątkowo przyjazne w obyciu, prawda? Chwiał się i trochę jakby zapominał w jaki dostojny sposób utrzymuje się równowagę, toteż omal nie zleciał z krzesła… jakieś trzy razy. Na całe szczęście jego koledzy pomimo swoich przekomarzań na linii Ravenclaw vs. Slytherin mieli jeszcze na tyle podzielną uwagę, by potrzymać biednego, otumanionego Puchona przy stole. Mało grał w Durnia, więc nie potrafił spamiętać efektów wszystkich kart. Niemniej nawet jako skończony głupek, mógł wydedukować, jak strasznym pechowcem był… a przynajmniej dojdzie do tego wniosku, gdy już zejdą z niego wszystkie efekty, ponieważ cesarzowa póki co raczej dawała mu miłe odczucia w tym pustym jak serce Craine’a łbie. Jego karty nie były dobrym zestawem startowym do utrzymania jakiejkolwiek godności przy sobie… samo zauroczenie potrafi już sprawić, że człowiek zachowuje się niemądrze. Co się więc stanie, gdy ten efekt się zdubluje? Wzmianka o Neirinie i Charliem przeszła mu przez głowę bez najmniejszego echa i całe szczęście, bo Mefistofeles mógłby być pewny, że ta akcja zdominowałaby rozmowę trójki mężczyzn do końca gry w Durnia, a nawet i dłużej. Liam jako prefekt nie pozostawił dwójki Puchonów bez swojej reprymendy, a przynajmniej bez prywatnej rozmowy… początek roku, a oni już sprawiają, że Hufflepuff jest przedstawiany w złym świetle… a przynajmniej Neirin, bo co do Chapmana miał mieszane uczucia… sam nie wiedział jakby się zachował, gdyby zaatakował go jakiś byczek ze Ślizgonów… no, ale hej. Kogo by to teraz obchodziło, gdy uderzyła go strzała Amora? - Kocham cię! – wyskoczył z tego krzesła, bez najmniejszych skrupułów uwieszając się na Mefisto, chyba tylko cudem i litością losu w ogóle w niego trafiając. Szczerzył się jak debil, robiąc wyjątkowo maślane oczy do wilkołaka. Wczepił się jak koala w drzewo, absolutnie nie zauważając, że w międzyczasie Nox zrobił się takim samym kretynem, jak on. Powodzenia, Ezra! Liam na domiar złego zdecydowanie za mocno się kręcił, gdy tak próbował dosłownie wleźć na biednego wychowanka Domu Węża, z siłą godną tylko zakochanego głupca trącając stół, przez co z talii wypadła następna z jego kart…. jakby na przypomnienie, że właśnie łasi się do Mefisto ze względu na tarota… - Taki seksowny, a nikt ci na kolanach nie siedzi! – Liam tak się wiercił i szamotał, jednocześnie uwieszony na nim w wyjątkowo nieestetyczny sposób, że ciężko powiedzieć, by sam „siedział” mu na kolanach… - Ezra, nie patrz na niego, bo ja tylko mogę, phhhy! – czy on prychnął jak kot? Chyba będzie żałować tej gry bardziej, niż myślał.
Czego by nie powiedzieć o relacji Ezry i Mefisto, obaj zawsze doskonale radzili sobie ze wzajemnym dogryzaniem; kiedy się lubili, potem ignorowali, potem nienawidzili, a teraz znowu ignorowali. Była to dosyć przyjemna stała w ich życiach i uśmiech Clarke'a nawet nieznacznie się poszerzył, kiedy jego szlachetność została zakwestionowana. - Wam wszystkim, żebyście nie zniechęcili się złotą passą Ravenclaw. A że Slytherin, zamiast wziąć się do roboty, woli pełznąć brzuchem po dnie, to już nie jest nasza wina - odparował, wzruszając ramionami. Nie ukrywał, że miał nadzieję, że w tym roku również Ślizgoni się nie popiszą. Co do Puchonów nie miał pewności - Charliego wcale nie znał, a o Neirinie wiedział tyle, że potrafił być bardzo nieprzewidywalny. Nie odezwał się zatem w sprawie ich pilnowania. Ezra był za to ekspertem w zasadach durnia i obdarzył czujnym spojrzeniem Liama, ciekawy w jaki sposób chłopak zareaguje na tę strzałę Amora. I cóż, ku komu zwróci się jego miękkie Puchońskie serce. Niemal więc parsknął śmiechem, kiedy Liam tak gwałtownie wyskoczył z krzesła z miłosnym wyznaniem na ustach. No cóż, podejrzewał, że Nox nie miał na co narzekać. (Ewentualnie na Ezrę, który w tej konfiguracji zdawał się być zupełnie zbędny.) - Taki seksowny... - powtórzył wyższym od rozbawienia głosem, zasłaniając usta, żeby otwarcie się nie śmiać. Nie przekonywało go może oglądanie potencjalnego migdalenia się chłopaków, ale stanowiło to doskonały punkt do wracania pamięcią, gdyby chciał któregoś z nich w przyszłości zawstydzić. - Ale Liam... To okrutne! Zrób przynajmniej dla mnie jedną rzecz i załóż mu coś na głowę. Bo nie wiem, czy sam z siebie powstrzymam się przed spoglądaniem na taką twarz - podsunął całkiem poważnym tonem, dla podkreślenia nawet wzdychając z udawaną zazdrością. Liczył trochę, że Liam faktycznie dołoży wszelkich starań, aby twarzyczkę swojego kochasia zachować tylko dla siebie. To mogłoby być zabawne... W międzyczasie wyłożył własną kartę, która zapewniła mu kolejną bezpieczną rundę.
Nie bronił Slytherinu, bo głównie go po prostu pogrążał. Mefistofelesowi zupełnie na zielono-srebrnych nie zależało, chociaż teoretycznie z czasem dorobił się tam nawet kilku przyjaznych buziek - nie mógł przecież zbyt wiele zarzucić Nessie, czy też Daisy. Tak czy siak, ostatecznie nie utożsamiał się z Wężami, starał się od nich izolować i wcale nie dbał o to, czy psuł im na lekcjach reputację, czy też nie. Nie miałby nic do wygranej Ravenclawu, prawdę mówiąc cała ta rywalizacja była mu odrobinę obojętna; raczej chodziło o droczenie się z Ezrą. Prędzej rzeczywiście wspierałby Hufflepuff, który w jego serduszku w tajemniczy sposób zajął szczególnie ważne miejsce. Zresztą, dalsza dyskusja nie miała najmniejszego sensu, bo Mefisto trochę zgłupiał przez nieprzyjemny efekt swojej tarotowej karty. To również z tego powodu zamarł w bezruchu, słysząc najdziwniejsze wyznanie w całym swoim życiu; i chyba tylko ze względu na Confundusa nie zdobył się na idiotyczne "ja ciebie też". - Co? - Wyrzucił z siebie zamiast tego, podczas gdy Liam uwieszał się na nim, wyjątkowo niezgrabnie i nawet niezbyt komfortowo. Próbował go też podtrzymać, gdzieś przez całe to zamieszanie zupełnie zapominając o grze i karcie, która tak na Puchona wpływała. W tej chwili liczyło się tylko to, że dzieciaka nagle olśniło i tak jak niesamowicie to Ślizgonowi schlebiało, tak trochę robili scenę przed Ezrą. Nox z zakłopotaniem spróbował od siebie małego adoratora odsunąć, ale zamiast tego - za sprawą podświadomości, czy jednak Głupca? - wciągnął go sobie na kolana. Ostatecznie przytrzymał go stabilniej, coby się dzieciak nie zabił. - N-no to... ty siedź... - Wymamrotał, wpatrzony w chłopaka jak w obrazek. Byli blisko, bardzo blisko, a jemu się to cholernie podobało, chociaż mętlik miał w głowie niemiłosierny. Przeniósł półprzytomne spojrzenie na Ezrę, czując dziwny ucisk w żołądku - on go komplementował? Kiedy miało się na głowie paskudną klątwę otępiającą zdrowy rozsądek, ciężko było rozpoznać sarkazm czy zwykłe żarty; Mefisto był zatem święcie przekonany, że właśnie jest zajebiście komplementowany i adorowany, w dodatku dokładnie przez te osoby, przez które by chciał. - Zakryj mi twarz - podpowiedział. - Najlepiej swoją - i, chociaż to niby miało być żartobliwe, to chyba zabrzmiało dość poważnie. Gorzej, że postanowił zrobić więcej miejsca dla chłopaka i uznał, że odsunięcie się od stołu to doskonały pomysł. Strącił jedną z kart ze swojej talii, a następnie pchnął lekko w stół i zanim zorientował się co robi, runął do tyłu wraz z krzesłem, a także siedzącym na nim Liamem.
Był w swoim wesołym świecie skonfundowania, nie słysząc w tonie Ezry niczego, co miałoby z rozbawieniem cokolwiek wspólnego. Ewentualnie słyszał, ale odbierał to jako próbę zagarnięcia Mefistofelesa dla siebie, przez co wydawał z siebie niepokojące, kocie prychanie, jakby ktoś niepowołany dobierał mu się do kuwety. Prawda była taka, że wszystkie jego ruchy były w tym momencie kompletnie nieprzemyślane: idealnie wpasowane pod te, które normalnie wykonywałby skończony debil, tknięty miłosnym powiewem. Odwrócił łeb w kierunku Krukona, dalej kombinując z wieszaniem się na biednym, zidiociałym Mefistofelesie, marszcząc podejrzliwie brwi. Perfidnie udawana zazdrość została odebrana przez niego za najszczerszą prawdę, toteż natychmiast wystrzelił ręką w kierunku Ezry, brzydko wskazując na niego palcem. - O nieeee! – ryknął, jakby właśnie wyszły na jaw wszelkiego rodzaju zbrodnie, jedynego trzeźwego towarzysza ich zabawy. – Nie możesz tak! – a zaraz tym samym, brzydko wskazującym na niego palcem mu… pogroził. Jak dziecku, które zabierało się za słoik z ciastkami chwilę przed obiadem. Nie pokusił się na bardziej szczegółowe wyjaśnienia, czując się niedyspozycyjnym w kwestii składania zdań. Zamiast tego wolał trochę podziałać. Gdy Mefistofeles cudował z odsunięciem się od stołu, Liam musiał przerywać swoją dziką szamotaninę na jego kolanach, by odgonić od siebie żądlibąki, które znikąd pojawiły się w sali. Stracona karta chłopaka okazała się „Światem”, który za parę chwil młody miał obserwować z góry. - Ale po co moją t-twarzą? – zapytał, przechylając łeb jak głupiutki szczeniak, niekoniecznie łapiąc aluzję. – No, okay… bo ten typek tam.. widzisz… ten, o.. – Liam nie przestawał grozić Ezrze palcem, więc było całkiem jasne, o kim mówił i choć starał się posługiwać konspiracyjnym szeptem, to wcale konspiracyjnie to nie wyszło. – On chce mi cię zabrać. Głupi, co?! Mój jesteś i koniec. I dobra. Jak chcesz twarz, to twarz…! – pochylił się do przodu, krzywiąc ponownie od kolejnych i kolejnych ukąszeń, by stygnąc się policzkami z Mefisto. Niestety tym bardziej zaważył na krześle, które szybko runęło w dół, ale… z samym Ślizgonem. Liam już unosił się w powietrzu. - O rany. – rzucił, gdy lewitacja zaczęła spychać go nieco w stronę wyjścia. – Ja latam! Ja latam! Miłość dodaje skrzydeeeeeł! – darł się, wylatując przed drzwi… ale było go jeszcze bardzo dobrze słychać. Szczególnie głupkowaty śmiech noszący się po całym korytarzu… i nagle BAM. Pozostali w pokoju mężczyźni usłyszeli huk. Liam trzy razy z rzędu dał ciała, a to oznaczało, że przegrał partię… i ściągnął z siebie wszystkie paskudne efekty Durnia: czyli elegancko zleciał na ziemię. Huk, jęk… a później chwila ciszy… i kroki. Chłopak ponownie wpadł do pomieszczenia, tym razem z pięknie zaczerwienionymi uszami. - To co się stało w Pokoju Gier, ZOSTAJE w Pokoju Gier, okay?! – zażądał niemal błagalnie, wlepiając wzrok w Ezrę; jedyny tutaj kontaktował. – Chyba nie polubię tej gry… w zasadzie trochę się zastanawiałem skąd ta karcianka wzięła swoją nazwę, ale czując się aktualnie jak skończony dureń, chyba przestaję mieć jakiekolwiek wątpliwości-… - przeczesał ze zrezygnowaniem włosy, ale jednak cicho się zaśmiał. Jakkolwiek głupio by się nie czuł, to jednak była tylko gra. I wypadła dość zabawnie. – Mefi… em… tak. – podrapał się po karku, czując zmieszanie czy jest sens cokolwiek mu jeszcze mówić, gdy znajdował się w takim stanie. - Przepraszam za obłapianie cię. I twarz. I prychanie… o matko, dobra.. o… i to, że spadłeś w sumie z krzesła. Tak.. za to wypada chyba przeprosić… no nie? Nie? Dobra, Ezra… tak… nieważne, prawda? – zakamuflował się śmiechem, ale aż nie wiedział co powiedzieć… a jednak mówił dużo, jak zawsze. Magia. – Dokończcie partię beze mnie. Ja mam chyba dość magicznych efektów tej gry. Trzymajcie się! – pomachał im… na odległość, jakby bojąc się, że magicznie znowu wciągną do w partię. I uciekł.
Dawno nie bawił się tak dobrze, jak w tym momencie - Liam był przeuroczy, zarówno kiedy merdał swoim niewidzialnym ogonkiem przed wszystkimi na powitanie, jak i teraz, gdy tak oskarżycielsko, tak wojowniczo wyciągał palec w kierunku Ezry. Choć bardzo chciał, nie potrafił brać Puchona na poważnie; wiedział, że wszystko dyktowane było efektem kart, tym bardziej, że ten nagły wybuch zazdrości pasował do Rivaia jak wół do karety. Sytuacja była po prostu komiczna i Clarke nie potrafił powstrzymywać uciekających co rusz cichych podśmiewywań. - Kiedy Liam, ja nie potrafię... - Być może gdyby zdał sobie sprawę, że również Mefisto bierze na poważnie wszystkie jego wcale nie tak złośliwe docinki, powściągnąłby odrobinę język. Rozdrażnianie Liama było miłym zajęciem (niemal tak, jakby przekomarzał się z puszkiem pigmejskim), lecz korzyści z tego nie wydawały się być wystarczająco duże, aby przy okazji komplementować Noxa. Należało mieć jakieś priorytety! Kolejne wydarzenia przemknęły dosłownie w mgnieniu oka; Ezra rzucił własną kartę, a potem nie wiedział, czy bardziej skupić się na Mefisto, który runął z krzesełkiem (taki upadek, mógł nieźle odebrać dech!) czy może na lewitującym i drącym się wniebogłosy Liamie. I choć Clarke ze śmiechu dusił się już od momentu, gdy Puchon tarł policzkiem policzek Noxa, to teraz już pokładał się na stole i nawet łzy rozbawienia na moment stanęły w jego oczach. Podskoczył na krzesełku, kiedy nagle talia Rivaia wykonała efektowne "kaboom" zbiegające się z hukiem uderzenia ciała Liama o zamkową podłogę. Ezra nie dziwił się żądaniom postawionym przez chłopaka - dawno nie widział, aby ktoś zrobił z siebie aż tak dużego durnia, a przecież Ezra grywał w tę karciankę systematycznie. Nie wypadało jednak tego mówić Liamowi... - Nikomu nie zdam szczegółów, słowo - Ale drobne bezosobowe wspominki? Nie mógłby odmówić sobie tej przyjemności. - Ale Liam, nie martw się, każdemu się zdarza. To w tej grze jest najlepsze - pocieszył go. Początki może były trudne, ale hej, przynajmniej trafił na ludzi, których nie musiał się wstydzić. Zerknął na Noxa (który do tego czasu chyba już dał radę się podnieść? Pomoc że strony współgraczy musiała być dla niego zdumiewająca), do którego skierowany był kolejny niezręczny słowotok. Ezra zdążył się już całkowicie uspokoić i tylko łagodny, przyjaźnie-rozbawiony uśmiech zastygł na jego ustach. - Nieważne - przytaknął, wzruszając ramionami i biorąc do ręki własną talię. - Ale miło było trafić akurat na ciebie w tych rozgrywkach, więc dzięki za grę. - Skinął mu głową, zaraz przenosząc wzrok na Noxa. - No to zostaliśmy sami... - Trzymał już w dłoni przygotowaną kartę, ale grzecznie czekał aż to Mefisto pierwszy swoją wyłoży na stół.
Zdecydowanie zbyt wiele przez tego Głupca tracił. Nie potrafił docenić rozkosznie szczenięcych zachowań Liama, nie potrafił dostrzec rozbawienia Ezry i nie potrafił ogarnąć własnych odczuć. Wszystko po prostu mu się zacierało i Mefisto siedział tam taki przytłoczony wszystkim, pozwalając jedynie kilku myślom - w dodatku niekiedy błędnym - na przebicie się. Podobał się Krukonowi? Czy Liam nie zachowywał się trochę zbyt dziwnie? Jak się okazało, świetnym otrzeźwieniem był ból; to akurat Ślizgona nie dziwiło. Gdy poleciał z krzesłem w tył, obijając sobie kość ogonową, plecy i ostatecznie łupiąc w podłogę tyłem głowy - wszystko stało się jasne. To była tylko durna gra, a on od impetu upadku aż stracił oddech. Z szeroko otwartymi oczami gapił się w pustą przestrzeń ponad nim, nie zwracając najmniejszej uwagi na przygody spotykające Puchona. Chyba za bardzo szumiało mu w uszach, żeby w ogóle jakieś wrzaski do niego dotarły. Pozbierał się powoli, niechętnie zsuwając z krzesła i doprowadzając wszystko do porządku. Zduszone westchnięcie mogło zapewnić Clarke’a, że jego przeciwnik dalej nie czuł się za dobrze. Potem zaś w drzwiach pojawił się Rivai, czerwony i zakłopotany... a Mefisto w tym czasie zdołał wpakować się na krzesło, machnąć lekceważąco ręką i ostatecznie położyć się na stoliku, chowając twarz w ramionach. Policzki piekły go z zażenowania i czuł, że jak tylko Dureń dobiegnie końca, to Nox się nieźle załamie. - Miejmy to już z głowy - wydukał z trudem, walcząc z talią kart. Nie mógł wziąć tylko jednej, a skupienie na jego twarzy musiało wyglądać komicznie. W końcu wyrzucił kartę tak, że niemal zsunęła się ze stolika; tak czy inaczej, wyglądała zwycięsko.
5 i coś tam - sprawdzę w domu xD
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Całe szczęście Głupiec nie odbierał graczom w pełni świadomości (jaka byłaby wtedy frajda z bezmyślnych zachowań przeciwnika?) tylko blokował dochodzenie niektórych bodźców - po skończeniu rozgrywki Mefisto będzie mógł sobie wszystko odtworzyć w pamięci i zinterpretować pod innym kątem. I wtedy docenić te rozkosznie szczenięce zachowania Liama. I wtedy zrozumieć w pełni doskonały humor Ezry. Fakt faktem, Clarke jeszcze więcej satysfakcji z tej komedii czerpałby, gdyby w pomieszczeniu znajdowała się choć jeszcze jedna osoba trzeźwo patrząca na sytuację, z którą mógłby wymienić się jakimś komentarzem. Nie wątpił, że zarówno Liam, jak i Nox, nie będą chcieli wracać pamięcią do tej rozgrywki. Z niemal pobłażliwą cierpliwością czekał, aż Ślizgon się pozbiera i na blat wyłoży swoją kartę. Małymi krokami zbliżali się do końca - po tej kolejce w najgorszym wypadku czekały ich już tylko trzy rozdania. Ezra wyciągnął z talii Słońce, a świetliste promienie zaraz na niego padły, sprawiając, że poczuł się niemal poetycko gloryfikowany. Opromieniony chwałą, niewątpliwie zwiastującą jego nadchodzące zwycięstwo. A nagrodą była pomarańczowa opalenizna, jakby Ezra zbyt mocno przygrzał się w mugolskim solarium...
4, słońce
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Gdyby tylko Dureń wymagał trochę więcej jakichś umiejętności i mniej szczęścia, Mefisto mógłby mieć szansę. Niestety, rzadko kiedy przytrafiały mu się losowo te przyjemne rzeczy; teraz też, naturalnie, szło mu kiepsko. Fakt, że Liam odpadł przed nim, wcale za bardzo Ślizgona nie pocieszał. Przyćmiony najbardziej nieznośnym efektem z możliwych (pewnie zmieniłby odnośnie tego zdanie, gdyby to jemu wypadło magiczne zauroczenie), dalej odczuwał solidną irytację. Wiedział, że Ezra świetnie się bawi i w dodatku jako jedyny patrzy na to wszystko trzeźwo. Wiedział, że to pozornie cierpliwe spojrzenie w rzeczywistości przepełnione jest pobłażliwością. Wiedział, że to wszystko coraz mniej się podoba i obaj czekają na koniec, nie łudząc się nawet w kwestii wyniku. - Merlinie - westchnął, bo ledwie sięgnął po kolejną kartę, a te wybuchnęły mu w dłoni i zniknęły, pozostawiając po sobie tylko trochę zaczernionych śladów. Niewielki plik zniknął, oficjalnie przynosząc wieść o Noxowej porażce; fakt faktem, on odczuł ją znacznie przyjemniej, bo poza pieczeniem wywołanym eksplozją, w końcu wydostał się spod ograniczającej bańki uroku Głupca. - Cholera. Chyba coś w tym jest, że głupi ma zawsze szczęście, co? Gratulacje - przeczesał palcami włosy, zbyt zakłopotany aby pamiętać o drobinkach sadzy. Jeden kosmyk nieznacznie się zabarwił, ale było to jedno z mniejszych zmartwień Mefistofelesa. Starał się po prostu nie pokazywać po sobie, jak bardzo było mu głupio... No i docierało do niego wszystko to, co zrobił. I co zrobił Liam. Cholera. - Było ci do twarzy w tamtej pomarańczy - dodał, podnosząc się jak gdyby nigdy nic i uśmiechając pod nosem. Nie było po nim widać poddenerwowania - zgrabnie przeszedł do nonszalanckiego podejścia, jednocześnie mając świadomość, że Ezra zna go odrobinę za dobrze i wie, że to tylko ładnie wyćwiczona bajeczka. Wziął rzeczy, skinął Krukonowi głową i zmył się z pokoju gier tak szybko, jak tylko było to możliwe.
Zasady znajdziecie tutaj, a kostkami rzucacie w tym temacie.
Przypominam, że na reakcję w danej turze macie 3 dni liczone od godziny wstawienia postu Mistrza Gry podsumowującego turę (od dokładnej godziny do dokładnej godziny). W razie potrzeby pytania kierujcie do @Riley Fairwyn.
W przypadku nieobecności istnieje możliwość jednorazowego przedłużenia czasu na odpis o 24h. W takich przypadkach zapraszam na priv lub gg, nie wystarczy wpis w nieobecnościach.
Zapisując się na turniej eksplodującego durnia, nie wiązał z nim wcale wielkich nadziei. A jednak pierwsza runda poszła mu nie najgorszej i dzięki temu przeszedł do dalszych rozgrywek. Zgodnie z rozpiską tym razem miał zmierzyć się z Jackiem Momentem, który najwyraźniej również wyeliminował swoich wcześniejszych przeciwników. Na spotkanie w pokoju gier przyszedł na czas, ubrany nadal w swój szkolny mundurek. Niestety, przyszedł tutaj prosto po zajęciach, a przez to nie zdążył przebrać się w coś wygodnego. - Powodzenia. – Mruknął z uśmiechem do drugiego Puchona, kiedy zajął już miejsce. Oczywiście chciał zwyciężyć, ale nie przepadał również za podejściem „po trupach do celu”. Uważał, że najlepiej będzie, jeśli po prostu wygra lepszy… bądź też – jak to w przypadku durnia – ten, do którego los szerzej się uśmiechnie. Nie czekając na swojego towarzysza, sięgnął po pierwszą z kart i ułożył ją na brzegu stołu. Kapłan… prawdę powiedziawszy nie pamiętał efektu tej karty, a przez to odczuwał pewien niepokój. Miał nadzieję, że tę turę Moment zakończy z gorszym wynikiem.
Ta gra po dłuższym czasie stawała się strasznie stresującą. Szczególnie, gdy pewien etap miało się już za sobą. Jack lubił ryzyko, ale rozgrywka winna być fair. Jeśli już oszukiwać to wszyscy, a nie wszystkich. Mimo tego, że jego ostatni przeciwnik miał przewagę po podmianie talii, cieszył się iż udało mu się wygrać bez większego uszczerbku na zdrowiu. Zaś podwójna to przyjemność, kiedy przegranym był nie kto inny jak Ezra. Los bywa przewrotny. Trochę mu się odpłacił i miał nadzieję, pozostawił po sobie taki sam niesmak jak on jemu. Spojrzał na swojego nowego przeciwnika. Puchon. Takiego to nikt by nie podejrzewał o szemrane sztuczki… chociaż niekiedy i sam Jack lubił wynajdywać luki w regulaminach, czy dodawać zasady tak, by nigdy nie kończyć gier bez jakiejś mniejszej lub większej korzyści. Acz, zawsze grał do końca i bez sprzeciwu przyjmował na siebie wszystkie negatywy - o ile nie były zbyt bolesne. - Mhm. Przyda się. Kiedy jego kolega już zajął miejsce. Sam sięgnął dłonią w stronę talii – sprawdził ją trzy razy jak tu przybył, czy aby na pewno nie była lewa – i sięgnął po własną kartę. Liczył na nieco luźniejszą atmosferę, jednak szybko się przeliczył, kiedy jego oczom ukazała się wieża. Wieża? Co oznaczała wieża? Odpowiedź nadeszła raczej dość prędko...
„Przyda się” – zapamiętał to sobie, bo nie miał zwykle szczęścia do takich gier. Chciał wygrać, ale nie było to jego nadrzędnym celem, który miałby zaćmić zupełnie dobrą zabawę. Dlatego też Jonas niespecjalnie przejmował się rozgrywką, a kiedy wyciągnął swoją kartę, która przedstawiała Sprawiedliwość, uśmiechnął się tylko do Momenta. - I co? Jak myślisz? Kto przejdzie dalej? – Zagadał go, bo i tak żaden z nich nie musiał koncentrować się na rozgrywce, która w dużej mierze zależała przecież od szczęścia. Mimo wszystko miał nadzieję, że to właśnie drugi z Puchonów osiągnie słabsze wyniki, bo nie oszukujmy się, nikt nie chciał być przegranym. Szczególnie w grze, która wręcz opierała się na słabościach uczestników i pozwalała ukazać przeciwnikowi te wszystkie wady i przywary, do których nie chciał się przyznać. Sprawiedliwość nie była jednak najgorszą z kart… nawet gdyby przegrał, ewentualnie talia mogła mu dać kilka razy po dłoniach. Lepsze to niż ukazanie swojego największego sekretu albo bogina. Mógł odetchnąć z ulgą, właściwie, niezależnie od wyniku tej rundy był bezpieczny.
Uderzonemu przez pioruny Jack, szybko otrząsnął się z lekkiego szoku, tylko po to aby za moment skrzywić się nieznacznie. Odruchem uniósł rękaw bliżej twarzy. Śmierdział niczym opalany kurczak! Jak był mały to słyszał, że gdy uderzy Cię piorun i przeżyjesz, możesz czuć się wyróżniony przez życie. Może nawet ze specjalnymi mocami? Ale uderzyły go dwa na raz, co prawdopodobnie zniwelowało efekt pierwszego z nich... a już na pewno rujnowało mu całe dzieciństwo. Mógł to jedynie odhaczyć na liście zaliczonych w życiu katastrof. Sięgnął dłońmi głowy, aby przyklepać zadymione i przypalone kłaki, po czym spojrzał na Jonasa. - Jak tak dalej pójdzie, to tylko ty będziesz w stanie gdziekolwiek sobie pójść. - Poruszył nieco rękoma aby rozmasować skurczone po elektrowstrząsach mięśnie, nim sięgnął nimi po nową kartę - Mag. Spojrzał na nią, a następnie na tę, którą wyciągnął Jonas i... natychmiast odrzucił swoją. Będzie kolejna katastrofa?
Już wcześniej skrzywił się nieco na skutek intensywnego zapachu spalenizny, ale jak się okazało, Jack miał znacznie większego pecha. Po chwili jego karta eksplodowała, parząc go, a na domiar złego Moment pokryty został sadzą. - Nigdy nie mówiłeś, że jesteś piromanem. – Mruknął do niego ze współczującym uśmiechem, próbując go jakoś rozbawić. Cieszył się, że to jemu gorzej idzie. Wiadomo, w końcu jego przegrane zbliżały go do zwycięstwa. Jonas był jednak dobrym kolegą i nawet, jeśli właśnie los się do niego uśmiechał, to trudno było mu obojętnie patrzeć na krzywdę drugiego z Puchonów. - W sumie to szkoda, że musimy grać ze sobą już teraz. Finał powinien należeć do Puchonów. – Dodał zaraz, jakby na swoje usprawiedliwienie, mimo że nie miał jeszcze żadnej pewności, że to właśnie on przejdzie w turnieju dalej. Cóż, gdyby nawet się okazało, że Moment nagle dostanie dobre karty i go wyeliminuje, nie miałby do niego żadnych pretensji. To tylko gra, i to zależna wyłącznie od szczęścia. Sięgnął wreszcie po kolejną kartę, która okazała się pustelnikiem. Stwierdził, że nie najgorzej, więc odłożył ją na brzeg stołu, oczekując na wynik tej rundy.
Kostka: 4 (I dogrywka - 2, II dogrywka - 3) Karta: Pustelnik
Spojrzał na Jonasa wymownie, po tym jak jego karta nagle wybuchnęła. Chyba przez jakiś czas przestanie uczęszczać na zajęcia, wykręcając się poparzonymi dłońmi. Nic nie mówił, bo wydawało mu się że ludzie jeszcze nie zapomnieli jak z resztą puchonów niemal spopielił całą klasę czarnymi płomieniami, bawiąc się w składanie origami. - Akurat niezbyt przepadam za ogniem. - Jest zbyt "rozrywkowy" - dla odmiany karty mogłyby spróbować czegoś mniej bolesnego. Potarł dłonie o swoje spodnie i sięgnął po kolejną blotkę, tym razem natychmiast odkładając ją na blat. Byle dalej od siebie. Los bywa przewrotny, ale nie aż tak. Jack już miał swoją chwilę chwały i nie sądził aby jakikolwiek finał zapewnił mu większą satysfakcję aniżeli poprzednie rozdanie. - W takim razie dojdź do finału i postaraj się wygrać tę grę. - Będzie czym się chwalić w pokoju wspólnym. - A potem przyjdź świętować. Zjadłbym coś dobrego. - Odparł sugestywnie, zanim na jego głowie, na krótką chwilę pojawiły się diabelskie robi, zaś reszta jego kart nagle wybuchnęła, ostatecznie wskazując zwycięzcę.
Kostki: 4 i diabeł -> dogrywka: 2 druga dogrywka: 1
#Skróty: zasady znajdziecie tutaj, a kostkami rzucacie w tym temacie.
Karta:
15 - DIABEŁ - Na twoim ciele pojawia się czarne futerko, fikuśny, czerwony ogon, oraz diabelskie rogi. W takiej wyjątkowej postaci musisz spędzić resztę gry.
Podsumowanie: • Jonas ★ ★ ★ • Jack ★ ★ ★ Kolorem zielonym oznaczono pozostałe życia.
Po przegranej trzeciej turze, talia Jacka eksploduje, a grę wygrywa @Jonas Rosenberg!
| zt dla wszystkich
______________________
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Sama nie wiedziała jak dokładnie dostała się do pokoju gier. Prawdopodobnie zabłądziła gdzieś po drodze. Hogwart był niezwykle ogromnym zamkiem i wciąż zdarzało jej się gdzieś zgubić, gdy nie wiedziała dokładnie, gdzie ma się skierować. Zapewne będzie tak jeszcze przez jaki czas skoro dopiero od tego roku była w zamku i nie zawsze miała pod ręką znajomych z domu czy też spoza niego, by mogli jej wskazać drogę lub razem z nią udać się na zajęcia. W każdym razie nie żałowała tego, że się tu znalazła. Zawsze miała okazję do tego, by poznać nowy fragment Hogwartu i odkryć coś nowego. Tym razem był to zakątek pełen gier planszowych. Dziwnym trafem nikogo nie było w środku o tej porze, dlatego Kanoe miała większą swobodę ruchu i bez skrępowania mogła obadać do miejsce zaczynając od półek wypełnionych różnymi grami, by zobaczyć co też znajdowało się w ofercie zamku.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Lubiła przychodzić o tej godzinie do pokoju gier, zazwyczaj był on wtedy pusty lub zajęty przez zaledwie kilka osób, ona więc mogła w pełnym spokoju i komforcie oddać się partii szachowej. Nie była największą fanką gier, prawdopodobnie dlatego, że wymagały dużo interakcji ze strony innych graczy, a ona duszą towarzystwa nie była – choć musiała przyznać, przyjemnie byłoby jej wziąć udział w jakiejś partyjce planszówki na małą ilość znajomych osób. Vivaldi dzielnie towarzyszył dziewczynie, tym razem znajdując miejsce na jej ramieniu. Kot mruczał radośnie, wtulając w nią główkę, tego dnia był bardzo atencyjny. Jej to też szczególnie nie przeszkadzało, jedną dłonią mogła przesuwać pionki, drugą miziać futrzaka. Zazwyczaj wchodząc do pokoju growego nie rozpoznawała nikogo i po prostu udawała się do swoich spraw, którymi było zagranie kilku partii szachów. Tym razem jednak zaskoczył ją widok znajomej osóbki. @Yuuko Kanoe wyglądała na lekko zagubioną i, choć dziewczyna nie miała w zwyczaju zaczynania rozmów, nietaktownym byłoby zignorowanie jej prezencji. Szczególnie, że na wróżbiarstwie dobrze im się razem pracowało i Yuuko okazała się bardzo miłą i nienachalną osobą, przy której Elizia mogła pozwolić sobie na więcej swobody. - Cześć – powiedziała uprzejmie, kiwając w jej stronę głową. Nie wiedziała, czy powinna dalej to kontynuować, przeklinając w myślach swoje braki w kontaktach międzyludzkich. Stwierdziła jednak, że i pozostawienie jej po samym przywitaniu także mogłoby wyjść dość nietaktownie. – Szukasz czegoś konkretnego? – zapytała, widząc jak wodziła wzrokiem po półkach.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Jak to często z nią bywało, Yuuko po prostu zatraciła się we własnym świecie, dając się ponieść własnym myślom i nawet nie zwracała większej uwagi na swoje otoczenie. Zapewne, gdyby nie rozbrzmiewający zza jej pleców głos w ogóle nie zorientowałaby się, że w pewnym momencie przestała już być sama. Dopiero wtedy odwróciła się w kierunku dziewczyny, odwzajemniając jej delikatny uśmiech. - Cześć - odpowiedziała, ciesząc się, że to akurat na nią dane jej było wpaść. Puchonka była z reguły zbyt cichą i nieśmiałą osobą, by nawiązywać nowe znajomości. Zamiast tego wolała spędzać czas w samotności lub z osobami, które poznały już jej duszę spokojnej introwertyczki i postanowiły ją przygarnąć taką jaką była. I coś jej podpowiadało, że mniej więcej podobnie mogło być z Elizą, z którą dosyć dobrze się dogadywała w czasie wykonywania zadań na lekcji wróżbiarstwa. Wyglądało na to, że April dobrała je do siebie idealnie, bo chyba obie nie czuły się jakoś wyjątkowo przytłoczone swoim wzajemnym towarzystwem i dosyć szybko poczuły się całkiem swobodnie. Może nie do końca, ale przynajmniej nieco. - Nie. Po prostu się rozglądam. Jestem tu pierwszy raz - powiedziała, szczerze, nie widząc sensu w ukrywaniu tej informacji. Dopiero wtedy Japonka zdała się jakby dostrzec fakt, że Konstantinova nie przyszła do pokoju gier sama, a towarzyszył jej całkiem dostojnie wyglądający biały kot, który przypominał jej nieco własnego pupila. Futrzak siedział na ramieniu blondynki zupełnie jakby był jakąś papugą, a nie kotowatym, które chyba w większości przypadków nie wybierały się na podobne przechadzki z właścicielami. Przynajmniej nie o ile było to wiadome Yuuko. - Jest piękny - rzuciła dosyć cicho, ale jednak na tyle głośno, by Ślizgonka była w stanie ją dosłyszeć. I nie pozostawiało wątpliwości, że mówiła o kocurze, w którego wbiła na chwilę swój zachwycony wzrok, by potem spojrzeć jeszcze szybko na jego właścicielkę. - Jak ma na imię?
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Nie bardzo wiedziała co mówić, ani czy w ogóle powinna coś jeszcze powiedzieć, czy może był to odpowiedni moment, żeby się odsunąć i zająć swoimi sprawami? Zdecydowanie powinna się podszkolić z zakresu kontaktów międzyludzkich, jednak na razie trochę stała jak kołek, a jej nieśmiałość blokowała nie tyle zdolność mówienia, co i samą umiejętność produkowania tematu do rozmowy. Jak widać dialogi prowadzone przez introwertyków głównie polegały na wymianie wydychanego powietrza. Tym razem to Yuuko przerwała ciszę, pytając o zwierzaka, za co Elizia była jej w duszy niezmiernie wdzięczna. Bo to nie tak, że nie chciała z nią porozmawiać. Według dziewczyny panna Kanoe była bardzo miłą i sympatyczną osobą, z którą na pewno dobrze by się kolegowało, po prostu nie wiedziała, jak to zrobić. - Vivaldi – odpowiedziała, kiedy kot zaczął przyglądać się młodej japonce. – Tylko lepiej uważać, lubi naruszać… Ale mała albinoska nie zdążyła nawet dokończyć zdania, kiedy kot wskoczył na ramię Yuuko. Zrobił to bardzo delikatnie, nigdy nie wyciągał w tym celu pazurków, żeby nikogo przypadkiem nie zranić. Po prostu oceniał nowo napotkane osoby z bardzo bliska, a jego naturalna broń w ruch mogła pójść dopiero później, gdyby ktoś mu bardzo nie podpasował. Teraz siedział na ramieniu japonki, wlepiając swoje wielkie, niebieskie ślepia w jej twarz i wąchając ją szybkimi, krótkimi ruchami noska, co mogło wywołać smyranie wąsami. - Właśnie to – powiedziała głupiutkim tonem. – Nie zna pojęcia przestrzeni osobistej – spróbowała wyciągnąć po niego ręce, ale kot tylko miauknął zaaferowany i przeszedł na drugie ramię rozmówczyni, wciąż przyglądając się bardzo surowo, jakby wewnętrznie wystawiał jej werdykt. Nic jednak złego nie zrobił, znów miauknął można uznać, że nawet z aprobatą i dopiero wtedy dał się zabrać. – Przepraszam za niego, nie wiem jak go tego oduczyć – uśmiechnęła się lekko, bo co w takiej sytuacji mogła więcej? – Nic ci nie zrobił? – choć wiedziała, że futrzak nie wyciągał pazurków, wolała się o to zapytać. Liczyła już tylko na to, że jej biała kupka sierści nie przekreśliła nowej znajomości.