Chętnie odwiedzany Pokój Zakochanych ma coś w sobie. Panuje w nim idealny półmrok - pomieszczenie oświetlane jest przez znajdujące się pod sufitem lampiony, dające poświatę w kształcie i kolorze serca. Jest też gramofon, obok którego rozstawione są wszelakie płyty z miłosnymi piosenkami. Na środku jest trochę miejsca do tańczenia, a po bokach rozstawione są kanapy w kształcie ust - mają one magiczną właściwość! Po rzucieniu w nie zaklęciem aquamenti nie moczą się, a stają sofami wodnymi! Przed nimi stoi stolik w kształcie serca. Największą zaś atrakcją jest znajdująca się na nim fontanna niekończącej się czekolady.
Czuła jak wiruje jej w głowie. Ze szczęścia oczywiście. Była taka szczęśliwa, że on niósł ją przez całą drogę na rekach i mogła być być blisko i mówić, jak bardzo go kocha. Zresztą, bardzo ładnie pachniał, a ona lubiła wąchać ładnie pachnące rzeczy. A jeśli ta rzecz miała jeszcze ładną mordkę i była wysoka, to już całkiem czuła się życiowym wygrywem. Zadowolona z całej sytuacji jeszcze bardziej wczepiła się w ciało Caluma, bo przecież czy coś jeszcze, było jej do życia potrzebne? Zrobił na niej wielkie wrażenie zanosząc ją do Pokoju Zakochanych, który w tej chwili wydawał jej się taki romantyczny. Co prawda, z minuty na minutę, wrażenie to ustępowało uczuciu zażenowania nad scenerią, jednak i tak uczucie miłości - chociaż słabnące, było dalej mocne. Słysząc słowa o fontannie uśmiechnęła się tylko uroczo i cicho rzekła. - Jak mnie wsadzisz, to będziesz miał prawie zawody w kisielu, tylko zamiast dwóch lasek w roli głównej będzie kurdupel w czekoladzie. - zatrzymała się na chwilę, po czym zażartowała - Jeśli chcesz zobaczyć cycki to Ci je pokażę - powiedziała spokojnie - Nie potrzebujemy do tego zawodów Miss Mokrego Podkoszulka - podkreśliła wyraźnie. - Czuję się trochę skołowana - rzekła, gdy już siedli na jednej z tych śmiesznych kanap w kształcie serca. - Ale jak się przytulę to przejdzie - mocno go objęła i wsadziła brodę w wgłębienie obojczyka. Nagle naszła ją straszna ochota ugryzienia. No to go ugryzła delikatnie w szyję. Przecież się kochali, a czułości wśród zakochanych, były normalką.
Zaśmiałem się głośno, gdy powiedziała mi o zawodach w kisielu. Bardzo długo nie wiedziałem, co to jest, aż uświadomił mnie mój znajomy, którego rodzice są mugolami czy tam mugolakami, jeden pies. Podobno mugolskie baby walczą ze sobą w skąpych strojach w wielkim basenie kisielu i faceci się do tego ślinią. Kiedy o tym usłyszałem, chyba przez tydzień wypluwałem płuca ze śmiechu na samo wspomnienie jego opowieści okraszonych niewybrednymi gestami. Równie dużą radość wywołało u mnie wyobrażenie Devi całej pokrytej czekoladą z fontanny. Już była wystarczająco zabawna, gdy stała na ziemi i patrzyła na mnie dużymi oczami z poziomu niższego o około 30 centymetrów, a co dopiero jakby była calutka brązowa? Wciąż jeszcze miała nieco ciemniejszą karnację niż zwykle przez naszą rozgrywkę eksplodującego durnia. Do twarzy jej było. - Dobra, skrzacie, oszczędzę Cię dzisiaj, ale pamiętaj - to tylko dlatego, że tak pięknie mi wyznajesz miłość - powiedziałem z szerokim uśmiechem. Bawiłem się naprawdę wyśmienicie! - Devi, skarbie, nie zamierzam Cię o to prosić. Pokaż wyłącznie wtedy, kiedy sama czujesz, że chcesz to zrobić - dodałem jeszcze, ale w tej kwestii nie byłem już taki pewny siebie. Nie chciałem, by zrobiła jakąś rzecz, której potem będzie żałowała, a już na pewno nie po amortencji. Potem będzie, że ją wykorzystałem, a tak jak mówiłem, nie miałem najmniejszych zamiarów wobec niej. Ona natomiast miała i nie minęła chwila, gdy zaczęła się mnie delikatnie podgryzać w szyję. Przyznam, było to przyjemne, ale mając świadomość, że Devi nie zachowuje się tak sama siebie, a wyłącznie pod wpływem eliksiru, nie czerpałem z tego żadnej satysfakcji. - No już, gryzoniu, uspokój się i ochłoń - rzekłem, odsuwając ją delikatnie od siebie, by móc na nią popatrzeć.
- No, ale co tak patrzysz COLD - rzekła niezadowolona z tego, że śmiał odsunąć ją od swojej szyi. Przecież miała prawo do okazania mu uczuć, którymi do niego pałała. - Ale ja nie chcę ochłaniać, nooo - mruknęła niczym rozpieszczony bachor. Czy, czy on jej nie kochał? A może on jej nie chciał, tak jak ona chciała jego? Może, może on miał inną? Nagle w jej oczach pojawiły się łzy. Czuła się zdradzona i skrzywdzona, a z drugiej strony nie chciała żeby on w jakiś sposób poczuł się źle, przecież go kochała i to jego szczęście było najważniejsze. - Masz kogoś, przyznaj się. - powiedziała roztrzęsionym głosem po chwili. Z całych sił pragnęła zejść z jego kolan, jednak było jej tak przyjemnie. Czuła się okropnie i świetnie, i nie wiedziała co się wokół niej dzieje. Pokój zaczął wirować coraz bardziej, a w jej mózgu jakby przeskoczyło. - Co się stało? - powiedziała już całkowicie inaczej i wręcz przymrużyła oczy. Głowa bolała ją strasznie, a ostatnie co pamiętała to to, że wypija Amortencję. Dopiero po chwili zorientowała się na kim siedzi. Uff, na szczęście nie był to żaden obrzydliwy trzecioklasista, tylko dobrze jej znajomy Calum. - Chyba odpadłam - rzekła znów wtulona w szyję w chłopaka. Chociaż w taki sposób mogła ochronić się przed światłem, które chociaż wydawało się bardzo ciemne, przyprawiało ją o ból głowy. - Czy zrobiłam coś bardzo głupiego? - W tym momencie chyba pierwszy raz poczuła, że się rumieni, miała nadzieje, że chłopak nie postanowi sobie odsunąć jej od siebie, bo zobaczyłby jej pomarańczowo - czerwoną twarz. Nie to, że bała się, że do czego doszło, lub nie chciała żeby doszło do czegoś z tym chłopakiem. Po prostu czuła, że gadała jakieś totalne głupoty. I tak pewnie było.
To nie tak, że chciałem ją koniecznie od siebie odsunąć czy też nie daj Merlinie odtrącić, bo wręcz przeciwnie, nie miałem żadnych przeciwwskazań, by się do mnie przyssała i robiła to, na co tam w danej chwili miała ochotę. Po prostu nie chciałem, żeby ocknęła się z tego transu z zębami na mojej szyi, bo akurat to mogło się źle skończyć. Patrzyłem jej głęboko w oczy i ledwo powstrzymałem nagły atak śmiechu, gdy zaczęła marudzić i się wiercić, pytając mnie, czy mam kogoś innego i nalegając, bym się do tego przyznał. Zacisnąłem usta, walcząc o powagę. Odetchnąłem powoli, po czym powiedziałem: - Devi, tak się składa, że nie mam nikogo - Cóż, było to zgodne z prawdą. - Nikt mnie nie kocha poza Tobą, więc bądź spokojna - I to niestety też mogła być prawda, więc może nie zagłębiajmy się w ten wątek, bo jeszcze mi się przykro zrobi czy coś. Ja sam poczułem, że działanie eliksiru słabnie, a mimika Devi zmieniała się z sekundy na sekundę z ekstatycznej na bardzo zmęczoną i zbolałą. Czyli nie ominął jej ból głowy, a szkoda. Obserwowałem ją uważnie, kiedy tak rozgryzała otaczającą nas scenerię i całą tą sytuację kawałek po kawałeczku i nie zamierzałem jej przerywać, póki nie odtaje. - Graliśmy w eksplodującego durnia, przegrałaś i na koniec wypiłaś amortencję. Wyznałaś mi miłość chyba z pięćdziesiąt razy w drodze z czwartego piętra tutaj, a przed chwilą podgryzałaś mi szyję. Może nawet mam malinkę, możesz sprawdzić - wygiąłem się nieco, żeby jej odsłonić miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu spoczywały jej usta. - A poza tym chciałaś mi pokazać cycki - dorzuciłem, żeby dopełnić obraz tego, co tu się działo. - Nie wiem, na jak głupie oceniasz to zachowanie, ale mi się podobało i chyba częściej będę Cię faszerował amortencją - rzuciłem jeszcze, śmiejąc się. - No już, już, nie smuć się. Nie będę się z Ciebie śmiał przecież - dodałem, klepiąc ją po pleckach, kiedy wciąż się chowała pod moją brodą.
- Malinki nie masz, ale możesz ją zaraz mieć - rzekła i zaraz w ekspresowym tempie przyssała się do szyi chłopaka. Być może zachowywała się, jak gówniara zachowując się tak, jednak jemu jak widać to nie przeszkadzało, bo się nie wyrywał, ani jej nie odsuwał. Coprawda, mogło to być wynikiem zaskoczenia, jednak ona miała cichą nadzieje, ze chłopak tego chce. Gdy już stwierdziła, że siniak jest gotowy odsunęła się od niego i dumna spojrzała na własne dzieło. - Teraz jesteś naznaczony. Prawie jak Śmierdziożerca - celowo przekręciła nazwę zgrupowania, które kiedyś dzielnie trwało przy czarnoksiężniku zwanym Voldemortem. - A z tymi cyckami to spoko. Ogólnie to myślała, że wcześniej poprosisz, już wtedy, gdy dowiedziałeś się, że mam kolczyki w sutkach. - rzekła całkowicie szczerze i znów wtuliła się w jego klatę. - A co do tego kochania, to przecież Lotta Cię kocha. No i masz kupę rodziny, ktoś Cię tam kocha też pewnie. - Chciała go pocieszyć. Słowa, które powiedział wcześniej wydawały jej się mega przykre. Przecież zawsze był ktoś, kto nas kochał. Szczególnie, jeśli byliśmy dobrymi ludźmi. A taki właśnie wydawał jej się Calum, zabawny, szczery i przyjacielski. Oczywiście nie miała mu jeszcze odwagi tego powiedzieć, ale obiecała sobie, że kiedyś to zrobi. - Jeśli będę miała takiego kaca jak teraz, to ja nie chce tej amortencji. - westchnęła ciężko - przydałoby się okulary przeciwsłoneczne.
Nie zdążyłem zareagować, a dziewczyna już przyssała mi się do szyi, faktycznie robiąc mi malinkę. Szybko wciągnąłem powietrze do płuc i nie wypuszczałem go w zasadzie do momentu, w którym Devi nie odsunęła się ode mnie, by obejrzeć swoje dzieło. Patrzyłem na nią, wolno wypuszczając powietrze, a w głowie mi trochę szumiało. Nie byłem pewny, czy podobał mi się sposób, w jaki działała na mnie ta mała Brazylijka - wszystko to było tak nowe, a ona była bardzo bezpośrednia. Momentami zastanawiałem się, czy jej nie wykorzystuję lub na odwrót, czy nie czułem się wykorzystany w danej sytuacji, ale w gruncie rzeczy nie miałem o tym bladego pojęcia. O byciu z dziewczyną, o tego typu bliskości, o takiej czułości. Nigdy nie odczuwałem potrzeby bycia blisko z kobietą, toteż nie szukałem niczego na siłę. A tu ni stąd, ni zowąd zjawiła się taka Devi, która potrafi przewrócić mi świat do góry nogami. Zamrugałem kilkakrotnie, skupiając wzrok ponownie na jej twarzy. W ustach mi zaschło i szukałem odpowiedniego komentarza to tego, co tu zaszło, ale głowa mnie zawodziła. Powiodłem ręką do miejsca, w którym widniała malinka, mój nowy nabytek i przejechałem opuszkami po tym nieco cieplejszym kawałku skóry. - Prawie jak co? - zapytałem, bo kompletnie nie wiedziałem, do czego lub kogo mnie w tej chwili przyrównała. A później otrząsnąłem się z tego dziwnego uczucia. - Wiesz, generalnie nie jestem z tych, który prosi, by dziewczyny się dla nich rozbierały. Lub który zmusza - powiedziałem na temat tego pokazywania piersi. Owszem, mogłem już wtedy zapytać i prawdopodobnie mógłbym nawet obejrzeć te wspomniane już kolczyki, ale nie byłem tego typu kolesiem. I nie zamierzałem się taki stać. - Lotta jest moja przyjaciółką. A co do rodziny, cóż, jest to pewnego rodzaju przywiązanie, lecz nie nazwałbym tego miłością. Poza tym akurat oni niezbyt mnie obchodzą - dodałem, zgodnie z prawdą zresztą. Rodzinę miałem dużą, w domu rodzinnym spędzałem czas do tej pory w wakacje, a mimo to nie zdążyłem zawiązać więzi z tymi wszystkimi osobami. Ba, nie zdążyłem polubić większości z nich. Na uwagę o amortencji zaśmiałem się krótko. - A odczuwasz kaca fizycznego czy raczej moralnego?
Widząc to, jak chłopak reaguje na jej pieszczoty i to, że właściwie jej nie odmawiał postanowiła działać dalej. Wiadomo, usta były całkowicie poza jej zasięgiem i, aż tak nie chciała go peszyć, ale postanowiła się trochę zabawić. Najpierw pocałowała go delikatnie w szyję, potem drugi, trzeci pocałunek, aż dotarła do żuchwy, w która to postanowiła go ugryźć. Na koniec uśmiechnęła się tylko wrednie i zbliżyła nosek w stronę jego szyi, do której go przyłożyła. Miała nadzieje, że on nie zacznie robić tego samego, bo chyba by tam padła na zawał. Devi bardzo lubiła wszelkie pieszczoty, a już szczególnie drapanie po plecach i całowanie po szyi. Gdy ktoś jej to robił wręcz odpływała. - No i co z tego, że jest twoja przyjaciółką. - powiedziała po krótkiej chwili ciszy, zapoczątkowanej jej pieszczotami Czasem miała wrażenie, że facetom trzeba tłumaczyć wszystko jak małym dzieciom. Szczegóły dzielić na małe kawałki żeby ich mózg mógł lepiej przetrawić kawałki. Westchnęła ciężko i z uśmiechem wróciła do monologu, patrząc mu przy tym cały czas w oczy. - Kocha Cię, dobrze wiem, że strasznie się denerwuje, gdy słyszy twoje niektóre żarty, ale widzisz, dalej się kumplujecie. Ja sama nie wiem czy bym nie zerwała z tobą kontaktu, gdyby takie rzeczy mnie ruszały - dodała już całkowicie spokojna.
Nie reagowałem, czy też raczej nie protestowałem, bowiem moje ciało zostało pozbawione woli. Miałem wrażenie, jakbym całkowicie stracił połączenie między mózgiem i mięśniami. W ogóle czułem się trochę, jakbym miał taką pustą głowę, kompletnie wypełnioną powietrzem, w której mocno mi szumiało. Nie byłem przygotowany na taki obrót spraw i nie spodziewałm się, że Devi wznowi te pieszczoty i to w taki sposób. Chyba nie oddychałem, kiedy muskała ustami skórę na mojej szyi i wodziła po niej językiem aż do żuchwy. Ten dotyk wręcz palił, a ja czułem, że reaguję na niego zdecydowanie zbyt mocno, niż powinienem. Jednak nie potrafiłem tego przerwać, ba, nie chciałem tego przerywać. Z drugiej strony nie mogłem tego odwzajemnić. Byłem gdzieś pośrodku między podnieceniem, a kompletną niemocą i nie wiedziałem, co dalej? Na szczęście lub nieszczęście Devi skończyła igrać ze mną i popatrzyła na mnie dużymi oczami, a ja nagle poczułem się bardzo speszony. Prawdopodobnie mimowolna reakcja mojego ciała nie uszła jej uwadze, przez co zacząłem odczuwać wstyd. - Wybacz... - powiedziałem, wiercąc się odrobinę, by uniknąć niekomfortowego wybrzuszenia w okolicy krocza. Przez moment unikałem jej spojrzenia, czując, jak mocno wali mi serce. Szybko jednak udało mi się uspokoić, głównie w związku z tym, że Devi wciąż podejmowała się tematu Lotty. Zaskakujące, jak często rozmawialiśmy o niej we dwoje. Devi miała w tym wszystkim troche racji, a ja wielokrotnie powtarzałem Hudson, że nie mam pojęcia, jakim cudem tyle ze mną wytrzymała. Nie zawsze byłem wobec niej dobrym człowiekiem, a mimo to wytrwale stała przy moim boku. Jej upór w utrzymaniu naszej relacji dał mi tą pewność, że my jako dwójka jesteśmy niezachwiani. - Devi, ja to wiem, Ty to wiesz, ona też to wie. Nie ma co roztrząsać sprawy, póki nie dzieje się nic złego - skomentowałem. Nie sądziłem, że moje wcześniejsze słowa wywołają u dziewczyny takie zmartwienie. - Porozmawiajmy o czymś innym. Zaskakująco często schodzimy na temat Lotty, a w tej chwili niekoniecznie chciałbym o niej mówić - szczególnie że miałem na kolanach fajną dziewczynę.
- Zawsze możemy porozmawiać o tym, jak uroczo sie wstydzisz. - powiedziała mimowolnie. Calum był pierwszym przedstawicielem płci męskiej, który tak bardzo reagował na pieszczoty. Sama lubiła znecać się nad facetami, więc taka sytuacja sprawiała jej nie lada satysfakcje. Uczucie to potegowal fakt, że chlopak wydawał jej się być bardzo stanowczy w codziennym życiu, a teraz siedząc tak pod nią nie byl w stanie wydusic z siebie słowa. Najprawdopodobniej w innym przypadku by jej sie to znudzilo, przecież nawet pajak w koncu zjada muche, ktora upolowal. Jednak ona postawila przed sobą pewnego rodzaju challenge. Nie chodziło jej w tym przypadku o seks, raczej o pieszczoty. Ona chciała go najzwyczajniej na świecie rozluźnić. Była pewna, ze takie coś jest mu bardzo potrzebne, szczególnie jeśli trafiły by w przyszłości na dziewczynę, która nie byłaby aż tak łaskawa jak ona. A przecież głupio by było jakby ktoś zerwał z nim tylko dlatego, że chlopak za bardzo zawstydzilby się. Wiedziała, że czasem za dużo gadala o innych ludziach i mogła zrozumieć taka niechęć do rozmawiania o jego przyjaciółce, szczególne, ze znajdowali się teraz w dość imtymnej pozycji. Rozsmielona zaistniałym faktem albo raczej faktami, mocno złapała go za twarz i bardzo blisko zbliżyła się do jego twarzy. Miał piękne, niemal kobiece rzęsy i dopiero teraz zauważyła jak bardzo blady jest. Prawdopodobnie, gdyby ich sobie przyrównać, kolor ich skóry byłby dramatycznie inny. W końcu ona była Brazylijka, a on szkotem? Tak jej się wydawało. Gdyby ktoś postanowił wejść do pokoju właśnie w tym momencie to mógłby pomyśleć, ze para nastolatków siedząca na czerwonej kanapie w kształcie ust przymierza się do pocałunku. Tym bardziej, ze usta Devi znajdowały się tym nad ustami Caluma. Dziewczyna, w uważnie czuła każdy jego oddech na swojej skórze i mogła śmiało przyznać, że chociaż uczucie to było pięknie proste to również było bardzo przyjemne. - Mogę Cię przedmuchać? - powiedziała całkowicie normalnym tonem poczym delikatnym dmuchnieciem rozdmuchala mu włosy, które wcześniej opadły mu na czoło. I za chwilę zaczęła głaskać go kciukiem po policzku, bardzo powoli kręcila nim, a to kółeczka, a to ósemeczki. Ona poprostu lubią okazywac czułość innym. - jakiego jesteś pochodzenia? - spytała zaciekawiona. Widziała, że jego rodzina jest wielka i jak się później przekonała, po szkole chodziło nawet powiedzenie, że "dearow tyle co królików ". I bardzo interesowało ja to skąd dokładnie pochodzi chłopak.
Lubiłem utrzymywać kontakt z dziewczynami, mimo że momentami ich logika, czy też raczej jej brak, sprawiała, że czułem się jakby nie na miejscu. Jakbym zupełnie nie rozumiał świata. Często sobie z nich żartowałem, z samą Lottą spędzałem kupę czasu. Nigdy jednak nie było sytuacji, by któraś z tych moich koleżanek okazywała mi zainteresowanie w taki sposób, w jaki robiła to teraz Devi. Najgorsza w tym wszystkim nie była reakcja mojego organizmu na prezentowane przez dziewczynę pieszczoty, lecz niepewność w związku z faktycznymi zamiarami Brazylijki. Kompletnie nie wiedziałem, czego ona może się po mnie spodziewać, a poza tym sam byłem świadomy tego, że nie zafunduję jej tutaj podobnych czułości. Nie byłem chłopakiem doświadczonym, moja niewiedza w tej chwili paraliżowała mnie w zupełności, ale z drugiej strony bardzo nie chciałem, by się na mnie zawiodła. Nie podejrzewałem, że zależy jej wyłącznie na takich intymnych sytuacjach, toteż nie bałem się, że jeśli coś pójdzie nie tak w tej kwestii, Devi zerwie ze mną kontakt. Mimo wszystko czułem ogarniający mnie zewsząd wstyd, może nawet rumieniłem się. Nie, raczej zbladłem z tego stresu. Odchrzaknąłem, zażenowany tym, że istotnie dostrzegała moje zawstydzenie tą sytuacją. Trochę obawiałem się tego, że kiedyś wykorzysta tę słabość w zupełnie innym miejscu i w zupełnie innym czasie, kiedy nie będziemy sami. Powoli też żałowałem, że na miejsce naszego spotkania wybrałem ten pokój, chcąc sobie z niej zażartować, podczas gdy teraz ja mogłem być obiektem śmiechu. Zacząłem się wiercić, by ponownie oszczędzić jej dowodów na to, jak mocno reagowało moje ciało na nią. - Możesz mnie w tej chwili uznać za frajera... - urwałem, nieże do konca będąc pewnym, czy chcę dokonać tego wyznania po tego typu wstępie. Czułem jednak, że należy jej się szczerość. Bo chodzi o to, że ja nigdy... no wiesz - W sumie jakąkolwiek damsko-męską interakcję wstawiłaby w to puste pole, miałaby rację, więc nie skończyłem zdania w taki sposób, w jaki chciałem na początku. I nagle jej twarz znalazła się bardzo blisko mojej, jej duże oczy uważnie wpatrywały się w moje, a na jej ustach błąkał się delikatny uśmieszek. Z tej pozycji widziałem dokładnie każdy pieg na jej policzkach i nosie. Miałem wrażenie, że widok ten zahipnotyzował mnie i nie kontrolowałem już tego, że rozchyliłem usta, a oddech miałem tak przyspieszony, że zakrawał o hiperwentylację. Zbliżyłem się o cal, jednak wystraszyłem się tej bliskości i odsunąłem się o dwa. Serce waliło mi w klatce piersiowej jak szalone. - Co? - wydusiłem z siebie, brzmiąc, jakbym przed chwilą przebiegł maraton. Otrząsnąłem się i odchrząknąłem. - Brighton. Jestem Anglikiem z krwi i kości. Nawet inicjały mam chłodne - starałem się zażartować.
Bardzo ją w tej chwili rozczulał. Zachowywał się, jak taki mały szczeniaczek. Szczeniaczek, który bardzo wstydzi się za to co zrobił. Albo raczej czego nie zrobił. Uśmiechnęła się przyjaźnie i jeszcze mocniej wtuliła się w niego. - Oj weź przestań, Calum - powiedziała bardzo spokojnie, a ręką, którą miała z tył u jego szyi zaczęła go po niej delikatnie głaskać - jeszcze jakby to był jakiś problem. - Czuła jak drży pod wpływem jej pieszczot, w końcu znajdowali się teraz bardzo blisko siebie. Ona sama była raczej doświadczona w tych sprawach. Ale Devi już była taka wolna i niezależna. Nigdy nie mogła zrozumieć ludzi, którzy kiedy jakiś chłopak mówił, że przespał się z jakąś super laską - wiwatowali na jego cześć, a gdy to samo robiła dziewczyna, to zaraz zaczynało się wyzywanie od kurew i prostytutek. Brunetka lubiła seks, jednak nikogo nie zdradziła. Dla niej to była tylko zabawa, nic poważniejszego. No i, nigdy nie robiła tego, gdy już miała stałego partnera. Trudno jej było zabić pająka, bo przecież to tylko biedny pająk - a co dopiero zranić drugiego człowieka. A już szczególnie, kiedy kochała ta drugą osobę, bo o związku bez miłości nawet nie chciała słuchać. - Ja jestem z buszu - zaśmiała się - Nie no, tak na serio to moja rodzina to coś w stylu Madame Malkin, tylko na większą skalę. No, ale większy kraj, więcej ludzi - więcej zakładów. No, a co do inicjałów - zmieniła trochę temat - to u Ciebie chyba wszyscy tak, nie? Rodzice mają niezłą fantazję.
Nie mam pojęcia, czy to dobrze, że ją rozczulałem i uważała mnie za małego, wstydliwego szczeniaczka... Nie czułem się dobrze postawiony na tej pozycji, to było dla mnie nienaturalne, żeby odczuwać takie rzeczy i żeby być onieśmielonym, w dodatku za sprawą tak małej osóbki, którą swoją drogą znałem dopiero od kilku tygodni. Wydawało mi się to niesamowite, że Devi w jednej chwili mogła zadziałać na mnie taką siłą. Ale nie podobało mi się to. Ja nie byłem taki, potrzebowałem mieć kontrolę nad sytuacją i na pewno nie będę się uginał pod tym działaniem wdzięków jakiejś laski. - Ja nie mam z tym problemu - powiedziałem zgodnie z prawdą i mój głos był zdecydowanie pewniejszy. Odetchnąłem głęboko i poczułem, że wraca mi kontrola nad ciałem i umysłem. Dobrze, dobrze, tak powinno być cały czas. Nie powinienem jej ulec w żadnym momencie. - Devi z buszu, w sumie adekwatne. Jeszcze Ci nie zszedł ten pomarańczowy kolor z durnia. Gotów jestem pomyśleć, że to twoje naturalne barwy plemienne - rzuciłem, patrząc na skórę jej twarz. Prawdopodobnie za parę minut nie będzie po tym ani śladu. - Nie mam pojęcia, czy to był z ich strony przejaw geniuszu, czy też zupełny przypadek. W sumie pokusiłbym się o stwierdzenie, że to jednak druga opcja, bo nie posądzałbym ich o tak dobre planowanie rodziny - skomentowałem, krzywiąc się lekko. Naprawdę nie lubiłem rozmawiać o mojej rodzinie i w gruncie rzeczy nie był to wcale interesujący temat. Marzyłem, by w końcu wyrwać się z domu rodzinnego i znaleźć coś dla siebie, ale niestety nie miałem jeszcze wystarczającej ilości pieniędzy. Swoją drogą muszę niedługo porozmawiać z Lottą na ten temat, bo wydaje mi się, że ona również szukała czegoś dla siebie w Hogsmeade.
- Adekwatne, bo zachowuje się dziko i ciągle Cię zaskakuje? - spytała zaczepnie. - Jeśli tak to możesz nawet mówić na mnie Buszmenka. - zaśmiała się głośno. - Widzisz, ale macie fajny znak rozpoznawczy. W sumie u mnie znakiem rozpoznawczym jest to, że mamy krótkie imiona. Ale to może też dlatego, że długie imię trzeba by było skracać, a skracając dwa długie imienia, skrót mógłby być taki sam. No, a ja mam kupę rodzeństwa. - rzekła wesoło. Swobodnie opowiadała o rodzinie, za którą pomimo wszelkich zawirowań losów, które na nią spadły bardzo kochała. No i bardzo za nimi tęskniła, właściwie to myślała o tym, żeby wrócić, chociaż na dwa tygodnie do domu. Na to, że ojciec postanowi się do niej odezwać, nawet nie liczyła, w końcu był tak samo uparty, jak ona, jednak matka dziewczyny, wydawała się nie mieć do niej żalu za to, że pewnego razu zachowała się bezmyślnie. No i kuzynowie. Za każdym z osobna również tęskniła. Nagle w jej głowie pojawił się świetny plan. - Nie chciałbyś kiedyś zobaczyć Brazylii i Sao Paulo? - nie wiedziała, co ją podkusiło, by zaproponować mu wycieczkę na drugi koniec świata. Być może była to chęć głębszego poznania albo nawet sama Devi myślała o tym, żeby pomiędzy nimi pojawiło się coś więcej niż przyjaźń, a na pewno stan rzeczy rozwiązałby się, gdyby oni wyjechali gdzieś razem. - Oczywiście tylko pytam, jeśli nie chcesz to spoko. - Następne słowa zaczęły wydobywać się z jej ust z prędkością karabinu maszynowego. - Bo w sumie, może chciałbyś poznać moją kulturę i ogólnie nowy kraj, pokazałabym Ci super miejsca w Brazylii i byś się ogrzał, no i może nawet opalił, chociaż pewnie wyglądałbyś jak raczek, ale spoko mamy kremy przeciw UV — i zatrzymała się. Miała nadzieje, że chłopak zrozumiał cokolwiek z jej potoku słów, bo ona sama nie była w tym momencie pewna, co dokładnie powiedziała.
- Cóż, pewnie się już zorientowałaś, ale też posiadam dużo rodzeństwa - powiedziałem i w sumie nie wiedzieć czemu zacząłem rozwijać ten temat. - Liam uczy tu transmutacji, prawdopodobnie już go poznałaś. Mam jeszcze jednego starszego brata, Doriena, ale nie mam z nim praktycznie w ogóle kontaktu. Pracuje w Ministerstwie, ale poza tym nie wiem, co robi. Trzyma sztamę z moim ojcem. Starsza siostra, Willow, jest teraz zaręczona z jakimś typem, którego chyba nikt nie trawi, ale w sumie średnio mnie to obchodzi, bo z nią też nie gadam. Pewnie jej wesele będzie ostatnim razem, jak się zobaczymy w życiu i tylko pod warunkiem, że do niego dojdzie - mówiłem i mówiłem. - Dalej jestem ja, a po mnie są dwa lata młodsze bliźniaki, Vivien i Victor. Oboje są na VII roku, w Slytherinie. Tylko ja i Liam byliśmy takimi odmieńcami. Liamowi się oberwało, jak przerwał rodzinną tradycję, mi już odpuścili, bo jak byłem drugim, to nie było aż takiego szoku. Poza tym mówiłem Ci już chyba, że chorowałem. Matka do teraz mi wysyła jakieś odżywki i magiczne mieszanki, które sama mi robi "na poprawę odporności" - dokończyłem, na końcu robiąc w powietrzu cudzysłów. Różnica między moim opowiadaniem o rodzinie, a historią Devi była taka, że ona mimo wszystko mówiła o swoich bliskich z uczuciem, a ja w ogóle nie czułem tej bliskości z moimi krewnymi. Mimo że spędziłem z nimi większość życia, wychowali mnie i ukształtowali, nie potrafiłem się do nich przywiązać. Mam wrażenie, że jedyną osobą, do której do tej pory udało mi się przywiązać, była Hudson. I wydawało mi się, jak tak teraz myślę, że Devi również miała pewien potencjał w tej kwestii. Jej propozycja sprawiła, że początkowo byłem bardzo zaskoczony i zamrugałem szybko, próbując zobaczyć, czy może sobie ze mnie żartuje, a później rozciągnąłem usta w wielkim uśmiechu. - Myślałem, że nigdy tego nie zaproponujesz - odparłem. - Chciałbym, pewnie, że tak. Nigdy tam nie byłem. Zresztą w ogóle mało widziałem na świecie. Może uda mi się dozbierać do wakacji trochę pieniędzy, mógłbym wtedy rozważyć podróż z Tobą - dodałem. A na uwagę o opalaniu tylko się zaśmiałem. - Wyglądałbym gorzej niż rak. Nie masz pojęcia, jak ciężko jest opalić tak białego człowieka jak ja. A poza tym czym jest ten ufał? - zapytałem jeszcze.
- Pozwól, że swojej rodziny Ci nie opiszę, bo zajęło by to masę czasu. - uśmiechnęła się - Albo zresztą. Moja matka nie szyje, zajmuje się głównie sprowadzaniem materiałów no i pilnuje byśmy się wszyscy niezajechali i pamiętali o tym by jeść i spać. Mój tata to poważny typ, jest taki no. Poważny - roześmiała się szczerze - Ale ma uczucia i śmiertelnie się na mnie obraził, gdy ich zostawiłam. To on nauczył mnie szyć. Mam jeszcze kuzynów i kuzynki, których traktuje bardziej jak rodzeństwo. No i mieszkam z około pięćdziesiątką osób w jednym domu. To prawie jak małe miasteczko, wiem. No i czasem bywa ciasno. - rzekła już całkowicie spokojnie. Być może ich posiadłość była wielka, a otaczały ją jeszcze większe połacie lasu tropikalnego, jednak jej zawsze wydawało się, że tego miejsca jest trochę za mało, a sama Devi chyba nigdy nie znalazła miejsca dla siebie by w samotności pokontemplować. Oczywiście oprócz pokoju, ale ile można siedzieć w jednym miejscu. Szczególnie, że zawsze ktoś może do Ciebie wejśc i Ci przerwać. Chodziło jej bardziej o pewnego rodzaju przystań. - No to jesteśmy umówieni. Jak Ci będzie brakło to powiedz, fundnę Ci coś, spoko. Ja też jestem bogatą, rozpieszczoną lalunią - uśmiechnęła się do niego promiennie i znów przytuliła się do niego mocno. - Promienie UV to są takie promienie, które wpływają na na naszą skórę. No i się pod im wpływem opalasz. Nie wiem, tak mi się wydaje. Eh, te mugolskie sprawy wydają mi się czasem tak pokręcone. Ty wiesz, że oni muszą zszywać materiały? Igłą i nicią? Zero różdżki. No i maja taką śmieszna rzecz w tubce, która klei. I niektóre kleje są bardziej klejące i mogą Ci nawet skleić palce. - Samo wspomnienie dłoni przyklejonej do kawałku materiału wzbudzało w brunetce nieprzyjemne ciarki. Najgorsze było to, że żadnym zaklęcie nie dało się tego odkleić i ona sama musiała oderwać materiał na siłę. Razem z kawałkami naskórka.
Słuchałem uważnie i w sumie nie mogłem wyjść z podziwu, że cała rodzina miała jedno i to samo zainteresowania - może nie u wszystkich było ono życiową pasją, jak np. u Devi, ale z tego co mówiła dziewczyna nikt nie narzekał na swój los i wszyscy pracowali w pocie czoła. Spróbowałem wyobrazić sobie taką samą sytuację w moim rodzinnym domu, abyśmy wszyscy jak jeden mąż wykonywali ten sam zawód i niestety moja wyobraźnia mnie zawiodła. Moi rodzice mieli swoje wyobrażenia, natomiast ich dzieci swoje i nijak się one pokrywały - może za wyjątkiem tych Doriena, on się zdołał wpasować. Liam rozpoczął bunt i zajął się profesją, którą ojciec pogardzał. Ja i moje młodsze rodzeństwo chyba również nie byliśmy szczerzy wobec naszych planów na przyszłość. Każdy chciał robić wszystko inne, byle nie to, czego chcieli rodzice. Wieczne konflikty i spory, których byłem świadkiem do tej pory, wyłącznie utwierdzały mnie w moim pomyśle wyprowadzenia się i rozpoczęcia życia na własną rękę. - Brzmi jak prawdziwa chmara... Chyba przemyślę drugi raz tą decyzję o podróży - powiedziałem i uśmiechnąłem się delikatnie. - Jeszcze mnie zgubisz w tym tłumie albo zapomnisz o mnie i zostanę tam na zawsze - dodałem jeszcze, tym razem siląc się na poważną minę. Przemawiał do mnie jej pomysł, owszem, co prawda jeszcze nie wiedziałem, skąd zdobędę pieniądze na tą podróż, ale do końca roku jeszcze było trochę czasu. Może mi się poszczęści i odłożę co nieco? Chwilkę później Devi wyjechała z propozycją pożyczki, na co kategorycznie pokręciłem głową. - Nie pożyczam kasy, a już szczególnie nie od dziewczyn - wyjaśniłem. - Dam sobie radę, nic się nie martw. I nie wiem, co oznacza "też" - masz mnie za bogatą i rozpieszczoną lalunię? - zapytałem, parsknąwszy śmiechem. Nie czekałem jednak na jej odpowiedź. - Dobra, skoro już tak trzeźwo myślisz i kompletnie Ci przeszła ta miłość do mnie, nie mamy żadnego pożytku z tego pokoju. Chodź, odprowadzę Cię - powiedziałem i podniosłem się, jednocześnie podnosząc malutką Devi ze sobą. Znów wylądowała mi na rękach, ale ważyła tyle co nic, więc mimo tego, że nie byłem jakimś super siłaczem nie odczuwałem jej ciężaru. Opuściliśmy pomieszczenie, kierując się w stronę wieży Ravenclawu, a Devi ponownie dotknęła podłoża dopiero przy schodach do dormitorium.
Zdecydowałeś zapisać się do Klubu Therii i teraz masz szansę przekonać się, czy okazało się to mądrą czy nierozsądną decyzją! W tej grze spotkać może Cię wszystko - dlatego bądź czujny. Panuje zasada kto pierwszy ten lepszy, dlatego którekolwiek z was może napisać post jako pierwsze. Najważniejsze informacje są tu a zasady tu. Proszę o wklejanie pod postem kodu:
Kod:
<zg>Kostka</zg>: [url=LINK DO LOSOWANIA]LICZBA OCZEK[/url] <zg>Pole</zg>: NUMER POLA <zg>Efekt</zg>: EFEKT POLA
Powodzenia!
______________________
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Każdy, kto znał Ezrę, doskonale wiedział, że chłopak uwielbia wyzwania i samą w sobię rywalizację. Choć jego ulubioną grą był karty, - zwykłe, proste, możliwie najbardziej mugolskie karty - Ezra nie stronił od gier organizowanych przez szkołę. Uczniowskie kluby gier zdecydowanie były jego ulubioną inicjatywą Hogwartu - gdyby nie one nie nauczyłby się na przykład grać w Durnia! Poza tym była to bardzo fajna opcja na poznanie kogoś nowego, w końcu nic tak nie buduje relacji jak szczypta rywalizacji i obopólnych upokorzeń. Być może było to trochę lekkomyślne, biorąc pod uwagę to, że Theria znana była jako jedna z niebezpieczniejszych gier. Tym bardziej, że zakłócenia magiczne oddziaływały nie tylko na różdżki. Skoro miotły podczas Quidditcha potrafiły zwariować, to dlaczego nie ta przeklęta plansza? Ezra wychodził jednak z przekonania, że nie mogli się tak wszystkiego obawiać - w innym wypadku wszyscy w ogóle powinni wynieść się z Hogwartu, który do cna przesiąknięty był magią. Jedyne co go zaskoczyło, to liścik, który kazał mu się stawić w Pokoju Zakochanych. Nigdy wcześniej tam nie był, po nazwie uznając, że panuje tam kicz. Jakby nie patrzeć, nietypowe miejsce do rozgrywania tej groźnej gry. To co, może pomiędzy atakiem dzikich stworzeń i zalaniem pomieszczenia wodą uda mu się kogoś poderwać? Kiedy wszedł do pokoju, w którym panował przyjemny półmrok, zorientował się, że był pierwszy. To dało mu czas do rozejrzenia się po pomieszczeniu. Lampiony, dające poświatę w kształcie i kolorze serca? Kicz. Gramofon, z kolekcją płyt z miłosnymi piosenkami? Straszny kicz. Fontanna niekończącej się czekolady? Ki... Bardzo smakowity kicz. Clarke przysiadł na sofie w kształcie ust, oczekując na swojego towarzysza gry. W myślach jednocześnie odnotował sobie, że koniecznie musi przyciągnąć tu kiedyś Leonardo.
Czekam na razie na Leło, skoro Fire już się tak postarała :3
Kostka:0 Pole: 0 Efekt: -
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Rozgrywki Therii należały do tych szalenie ciekawych. Leo nigdy nie był jakimś wielkim fanem kier planszowych czy karcianych, o wiele chętniej ganiał za piłką. Theria jednak oferowała duży skok adrenaliny i niebezpieczne sytuacje, a jak wiadomo, jest to coś co Vin-Eurico lubi najbardziej. Jeśli tylko mógł zrobić sobie przypadkiem krzywdę, albo cudem uniknąć trwałych uszkodzeń, to był chętny. Teraz również się zapisał, chociaż niby drugi-ostatni rok w Hogwarcie planował przetrwać w skupieniu nad nauką. Uznał, że trochę czasu nad planszówką nijak mu nie zaszkodzi... A potem starym zwyczajem prawie się spóźnił. Na weekend poleciał do Meksyku, co jest w ogóle zupełnie oddzielną historią - w każdym razie, świstoklik mu szwankował i nie wylądował w Hogsmeade, tam gdzie powinien. Proszę sobie wyobrazić zdziwienie ćwierćolbrzyma, kiedy nagle znalazł się na londyńskich przedmieściach! Całe szczęście, że z drobną pomocą znajomych mieszkających w okolicy udało mu się dotrzeć do szkoły. Nie zahaczył po drodze o mieszkanie, tylko pomknął po korytarzach ze swoją ukochaną torbą sportową (w której wcale nie miał sportowych rzeczy, SZOK). Z tego wszystkiego nawet nie zdążył się zastanowić, czemu dostał zaproszenie do Pokoju Zakochanych. Przystanął tuż przed drzwiami, żeby złapać oddech, a potem wszedł już na spokojnie. Ciekaw był, kogo mu dopasują... Teraz fascynował go również wybór miejsca rozgrywki. Przebiegł zaciekawionym spojrzeniem po pomieszczeniu i ostatecznie zatrzymał je na chłopaku, który siedział sobie na sofie. - Moment, co? - Zmarszczył brwi z zaskoczeniem, odstawiając torbę na bok i dalej przypatrując się Ezrze. Cóż, ciężko byłoby nie wysnuć wniosku, że Krukon to wszystko zaplanował. To dopiero byłaby urocza (i trochę dziwnie przesłodzona) niespodzianka! - Ja chyba nie wierzę w takie przypadki - uznał Leo, siadając obok swojego chłopaka z lekkim uśmiechem.
Niech Ezra zacznie
Kostka: 0 Pole: 0 Efekt: -
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ezra miał sporo czasu, żeby powymyślać sobie potencjalnych ludzi, którzy mogą za niedługo zostać jego przeciwnikami w grze. To mógł być dosłownie każdy, Ezra jednak liczył na dziewczynę. Zawsze to mniejszy żal po ewentualnej przegranej. - Co? - uniósł wzrok na wchodzącego towarzysza gier, automatycznie powtarzając wypowiedziane przez niego słowo. Przez chwilę na jego twarzy odmalowane było zdezorientowanie, bo Ezra zdążył już zapomnieć, po co właściwie przyszedł do Pokoju Zakochanych. Zaraz jednak zmieniło się ono w szczery uśmiech, bo Leo mógł sobie dalej stroić fochy, ale Ezra za nim już naprawdę, naprawdę się stęsknił. - Ja też nie. Ale niestety nie mogę sobie przypisać pomysłu. Przynajmniej ktoś, kto organizował te rozgrywki, chyba nam sprzyja. O ile mógłbym uwierzyć, że para wyszła losowo, to miejsce już musi być ustawione. Kiedy Leonardo przysiadł się obok niego, Ezra błyskawicznie nachylił się w stronę swojego chłopaka, delikatnie muskając jego usta. Tak, brak tej czynności zdecydowanie najbardziej mu przeszkadzał w nieobecności Leo. - Mam nadzieję, że tym razem szczęście będzie dopisywać też tobie, bo inaczej to się aż przykro patrzy - odparł, spoglądając na rozłożoną na kiczowatym stoliczku planszę. Był jeden mankament takiego dopasowania - Ezra nie czuł już takiej bezwzględnej potrzeby wygrania. Dotychczas Ezra wyznawał zasadę, że podczas gier przyjaźnie się nie liczą, a przy Vin-Eurico miękło mu serce. Tak jak wtedy, kiedy grali w Durnia i Ezra się głupio za niego poświęcił. Teraz nie zamierzał takich oszustw się dopuszczać. - Byłem pierwszy, to chyba zaczynam... - zdecydował. Im szybciej grę zaczną, tym szybciej ją skończą. A jak ją skończą, to będzie można rozpatrzeć możliwości tego pokoju. Ezra wykonał rzut, a jego pionek poruszył się o przeciętne sześć pól. - „Melancholia jest rozpaczą, która nie zdążyła dojrzeć. Różnica wynika z czasowości. Czas rozpaczy jest czasem bez jutra. Czas melancholii jest czasem degradującego się jutra” - odczytał na głos i zamrugał kompletnie bez zrozumienia. Trochę za dużo trudnych słów. Na szczęście Theria nie kazała mu długo czekać, bo w pomieszczeniu zaczął rozlegać się dziwny brzęk, a w następnym momencie chmara atakujących trzminorków wypełniła pokój. Ezra potrzebował chwili, żeby zorientować, że po coś jednak ma tę różdżkę i wypadałoby jakoś zareagować. Mimowolnie zerknął na mały notesik, który podpowiadał mu właściwe zaklęcie. Które nawet zadziałało! Trzminorki ominęły go szerokim łukiem, poza tym pierwszym, przywódcą chmary, który nie zdążył wyhamować i zostawił mało bolesne użądlenie. - To chyba całkiem pozytywny początek - stwierdził, czekając na ruch Leo.
Kostka: 6 Pole: 6 Efekt: trzminorki atakują
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Gdyby Ezra nie był równie zaskoczony, to Leo chyba zacząłby go podejrzewać o jakieś drobne oszustwa. Zupełnie nie mógł uwierzyć w to, że przypadkiem zostali zapisani do pary i jeszcze ulokowani w tym jakże klimatycznym miejscu. Gryfon znał ten pokój, chociaż nie bywał w nim szczególnie często. Uważał, że raz na jakiś czas nie zaszkodzi spotkać się z ładną panną w kiczowatym pokoju, w którym w gruncie rzeczy mogła lecieć dobra muzyka. No i fontanna czekolady! Dla niej Vin-Eurico był w stanie przemęczyć się w towarzystwie serduszkowych lampionów. - Ciekawe - przyznał. Kto to tak właściwie organizował? Początek był świetny! Leo przymknął na chwilę z zadowoleniem powieki, całkiem akceptując takie powitanie. Trochę długo już chował urazę po tamtym niefortunnym zdarzeniu z Bridget, ale liczył na to, że przynajmniej uda mu się coś osiągnąć. Clarke jakoś tak za bardzo się nie starał. Chyba wiedział, że Gryfona wystarczy tylko troszkę ugłaskać? - Oj, źle ci się wygrywa? Przepraszam... - Przewrócił oczami z rozbawieniem. Tamta gra w Durnia to był jakiś żart, serio. Leo najwyraźniej należał do tego wąskiego grona przeraźliwych pechowców... Nie obserwował, jak Ezra rozpoczynał grę - podszedł na chwilę do gramofonu i nastawił jakąś muzykę. Wrócił na sofę, czując jak ogarnia go przyjemna ekscytacja. Zaczęli, czyli nie mogli przerwać i zrezygnować. Teraz któryś musiał wygrać! - Kocham te cytaty, mówią tak bardzo nic... - Ale jednak coś z tą melancholią było, ponieważ w pomieszczeniu pojawiły się trzminorki. Vin-Eurico odruchowo sięgnął po swoją różdżkę, ale w gruncie rzeczy stworki skoncentrowały się bardziej na Ezrze - ten zaś poradził sobie bez większych problemów. Leo rzucił kostkami z zaskakującą pewnością siebie. Pionek poruszył się o pięć pól, a wzrok chłopaka padł na kulę pośrodku tarczy. "Nadzieja złudna, bo jednym da skrzydła, drugich omota w swe sidła; żądz lotnych wzbudzi w nich ognie, aż życie pióra te pognie"... Nie przeczytał na głos i nie było mu dane skomentowanie cytatu. Leo poczuł jak wokół jego kostki coś się oplątuje i nagle uderzyło go okropne uczucie deja vu. W pierwszej sekundzie zupełnie go zatkało, w drugiej unosił już dłoń z różdżką. Pamiętał doskonale, jak Diabelskie Sidła pochwyciły go na wyprawie z Ruth. Przez swoje gapiostwo dał się złapać tak, że nijak nie mógł zareagować i gdyby nie Krukonka, to raczej by go tutaj nie było. Mruknął "Incendio", przywołując płomień i tym samym pozbywając się rośliny. Przez bolesne przypomnienie sytuacji z tamtej wycieczki miał wrażenie, że oddycha mu się jakoś tak ciężej. - Wiesz co, czarodzieje to mają ciekawe gry. - Dureń, Theria... Wszystko sprowadzało się do tego, żeby kogoś ukarać w wyjątkowo wyszukany sposób. Leo chciał nawet pociągnąć temat, ale w tym momencie zmieniła się piosenka i z gramofonu popłynęły cudowne nuty znanego chłopakowi utworu. Uśmiechnął się od razu szerzej i cóż, miał chyba wyjątkowo dobry humor, bo zapomniał o resztce godności. Vin-Eurico raczej nie był znany ze swoich wokalnych zdolności, ale koniec końców trochę nucić sobie mógł, nie? W szczególności, jeśli kochał piosenkę i uważał jej tekst za całkiem adekwatny... - You know I can be found, sitting home all alone. If you can't come around, at least please telephone. Don't be cruel to a heart that's true... - Co ta miłość robi z człowiekiem?
- Nie, nie. Wygrywanie jest w porządku. Ale daj mi trochę rywalizacji, słoneczko - odparł, bo można było odnieść wrażenie, że Leo się nie przykładał do tego wybierania kart, rzucania kośćmi... Uśmiechnął się pod nosem, kiedy Leo ruszył się, żeby zapewnić im muzykę. Jak romantycznie! Pierwszy atak przeszedł bez szwanku, a i Leonardo poradził sobie wręcz perfekcyjnie, pozbywając się diabelskich sideł niemal w tym samym momencie, w którym się pojawiły. Ezra nie znał szczegółów wyprawy Leo i Ruth, nie mniej coś o diabelskich sidłach obiło mu się o uszy i musiało być to dla Vin-Eurico odkurzenie wspomnień. - To najlepsza część bycia czarodziejem. Wyobrażasz sobie zamiast tego grać w jakieś... Monopoly? - Potrząsnął głową, bo to wydawało się być aż niedorzecznie nudne, z całą jego miłością do mugolskich wymysłów. Z gramofonu popłynęła kolejna piosenka, którą Ezra także bardzo lubił. Clarke znał na pamięć większość starych kawałków, które dominowały w jego domu, kiedy jeszcze było normalnie. Zdziwił się natomiast, że Leonardo darzył ten utwór tak wielkimi względami, że nawet zaczął śpiewać razem z Elvisem. - Baby, if I made you mad, for something I might have said, please, let's forget the past, the future looks bright ahead. Please, let's forget the past,the future looks bright ahead, don't be cruel to a heart that's true. I don't want no other love, baby it's just you I'm thinking of - podchwycił natychmiast, bo Ezry zdecydowanie nie trzeba było prosić o śpiewanie. Jedną rękę dramatycznie przyłożył do serca, efekt jednak psuła jego mimika. Nie mógł i nawet nie chciał powstrzymywać rozbawionego uśmiechu, który cisnął się mu na usta. Leonardo nie miał może wielkiego warsztatu wokalnego, ale Ezra kochał to, jak niezobowiązujące i swobodne to było. To nie był żaden konkurs, siedzieli tu sami i żadna w tym była utrata godności. Wręcz przeciwnie, Leonardo dosłownie kupował sobie serce Ezry. Przez żołądek do serca? Nic z tych rzeczy. Tylko przez muzykę. Niechętnie - kogo obchodziła jeszcze Theria? - wziął kostki do ręki i potrząsnął nimi, jednocześnie chuchając. Każdy szczęściu dopomoże, każdy dzisiaj wygrać może... Clarke z napięciem obserwował jak kości powoli się toczą i ostatecznie zatrzymują na ładnej sumie "dziewięć". Jego pionek wysunął się na wyraźne prowadzenie, docierając aż do połowy planszy. Na magicznej kuli pojawił się kolejny tajemniczy napis, tym razem jednak nieco prostszy do interpretacji - Ta kość przypadła ci w udziale, gryź ją, czy zła czy dobra. - Gryź? - jęknął, zdruzgotany tym określeniem. Najpierw żądlenie, teraz gryzienie... Ezra podskoczył jak opatrzony, kiedy znikąd rzuciły się na niego wściekle szczuroszczety. Musiało to wyglądać bardzo męsko, kiedy tak podskakiwał, próbując odgonić się od tych piekielnych stworzonek w międzyczasie wyrzucając z siebie jakieś przekleństwa. Ostatecznie zgrabnie wskoczył na sofę i zaczął zaklęciami wybijać potworki - same się prosiły. Postrzępiły mu spodnie! Zasługiwały nawet na gorszy los. - Bez komentarza, Leonardo - upomniał go natychmiast, jakby coś pseudo zabawnego przyszło Gryfonowi do głowy. Mam wrażenie, że i tak jakoś nam na razie za łatwo idzie, nie?
Kostka: 9 Pole: 15 Efekt: szczuroszczety atakują
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Ciężko byłoby odmówić, ponieważ Leo z całego serca kochał rywalizację. Poważnie, zrobiłby chyba wszystko, gdyby zaczynało się od "założę się, że nie dasz rady...". Ciekawe zresztą, że nikt tego za bardzo nie wykorzystywał. Gryfonowi wyzwania nie były straszne! Tym razem niestety niewiele miał do powiedzenia, bo jego zabójczy pech ujawniał się za każdym razem, kiedy trzeba było coś losować. Nie znał Monopoly, chociaż był prawie pewny, że nazwa obiła mu się o uszy. Na szczęście z kontekstu mógł wywnioskować, że chodzi o jakąś mugolską planszówkę - z całym swoim zamiłowaniem do świata bez magii, Leo wciąż wychowywał się w tym trochę bardziej czarodziejskim. Jego mama była jedynym mugolem w rodzinie... - Nie no wiem, ale jak się tak nad tym zastanowić, to trochę sadystycznie się robi, nie? I masochistycznie - dodał skonsternowany. Nie zastanawiał się nad tym zbyt długo, bo Ezra podchwycił jego wyznania w formie śpiewu. Co więcej, upewnił Gryfona w przekonaniu, że piosenka pasuje idealnie. Leo również nie mógł powstrzymać uśmiechu, ale zacmokał z dezaprobatą. No pewnie, że był zły... Szturchnął lekko chłopaka, który tak bezczelnie się nabijał. - Don't stop thinking of me, don't make me feel this way. Come on over here and love me, you know what I want you to say. Don't be cruel to a heart that's true. Why should we be apart? I really want you baby, cross my heart.- Pozwolił sobie na drobną zmianę, zamiast "love" śpiewając "want" - i przy okazji uniósł nieco jedną brew, dość prowokatywnie. Miał tego nie mówić, nie? A tutaj i tak oboje zakończyli, ponieważ dalej piosenka trochę zaczęła się rozwijać... Zresztą, nawet jeśli tekst doskonale oddawał uczucia Leo, to Gryfon i tak nie potrafił dłużej wytrzymać we względnej powadze. Skończyło się na tym, że parsknął śmiechem. Brawo, panie Vin-Eurico, zbywaj w ten sposób wszystkie problemy! Ezrze znowu przypadł zaszczyt rzucenia kostkami, gra musiała toczyć się dalej. - Jestem pewny, że... - Zaczął, ale w tej samej chwili pojawiły się obok nich szczuroszczety, które faktycznie gryzły. Vin-Eurico odsunął się odruchowo, nie chcąc przy okazji ucierpieć. Niezbyt mógł interweniować, ale Ezra sobie poradził - znowu. Udało mu się za to nie śmiać, chociaż Krukon wyglądał dość komicznie! - Przecież milczę... - Przygryzł mocno wewnętrzną stronę policzka, walcząc z uśmiechem. Kolejne słowa chłopaka bardzo z tym pomogły, bo na twarzy Leo pojawił się niezadowolony grymas. I po co tak mówił? Jeszcze zapeszy! Kolejny rzut kostkami zaowocował pojawieniem się cytatu, którego wbrew najszczerszych chęci nie dało się zinterpretować w pozytywny sposób. Leo odruchowo zacisnął mocniej palce na swojej różdżce, czekając na jakiś atak. Nie dostrzegł od razu horklumpów, które wyrosły w pomieszczeniu. Zorientował się, że coś jest nie tak, kiedy nagle nie był w stanie normalnie zaczerpnąć powietrza. Odkaszlnął raz, drugi, trzeci... Zaczął się krztusić i poważnie nie miał pojęcia, jakim cudem ma wyjść z tego wszystkiego bez szwanku. Notes podpowiedział mu zaklęcie, a zdolność niewerbalnej magii uratowała Leośka. Przynajmniej teraz różdżka nie wydziwiała! Łapczywie chwytał powietrze, trzymając wolną dłoń na klatce piersiowej. Starał się jakoś zapanować nad szaleńczym biciem serca, będącym naturalną reakcją organizmu. Niby tylko gra, ale Theria nie bez powodu została zakazana, nie? - Mówiłeś coś? - Wychrypiał, zerkając na Ezrę, który tak bezczelnie zapeszał.
- Czyżby obleciał cię strach, Leonardo? - zapytał z niewinnym uśmiechem, w ten sposób interpretując jego słowa. Inna sprawa, że całkiem się z nimi zgadzał - wystawianie się na ataki wściekłych zwierząt i roślinek było oznaką jakiegoś wewnętrznego masochizmu. Ktoś, kto w ogóle wynalazł tę grę musiał mieć mocno nie tak z głową. A oni tak chętnie kontynuowali jego myśl! Ezra już znał Leonardo i czasami udawało mu się przewidywać jego reakcje, tak jak teraz, gdy Gryfon go szturchnął. Ezra złapał go za rękę, uniemożliwiając wycofanie się, a wręcz ściągając go bliżej siebie, po czym płynnie wsunął palce pomiędzy palce Leo i podarował mu mały uścisk. - Love you baby - zanucił zaraz w odpowiedzi, poza właściwą linią melodyczną, poprawiając wersję chłopaka z małym uśmieszkiem na ustach i zagadkowym spojrzeniem wlepionym prosto w oczy Gryfona. Bo czy to była wyłącznie korekta tekstu? Jedną ręką wciąż miał splecioną w uścisku z Leo, ale druga czuła się jakaś taka niepotrzebna i stwierdził, że czas to zmienić. Przechylił się w stronę chłopaka, prawie strącając pionki z planszy i zaciskając palce na kołnierzyku koszulki. Nie zdążył jednak zbyt wiele zrobić, bo plany zepsuł mu Leonardo, który po prostu parsknął śmiechem. Co gorsza, zaraźliwym śmiechem. Ezra oparł czoło o klatkę piersiową Gryfona, przejmując rezonans jego ciała i kompletnie nie mogąc opanować tego napadu wesołości. Hm, jakie problemy, Leonardo? Chyba już się rozproszyły. Koniec końców musiał wrócić do swojej pozycji - co w sumie było plusem. Takie nachylanie się było strasznie niewygodne. Zerknął na planszę, ale pionki znajdowały się na tym samym miejscu. Grali na sofie, cały czas się ruszali, a gra była zupełnie niewzruszona. Czysta magia. Ezra specjalnie nie patrzył na minę Leo. Może nic nie mówił, ale z buźki to pewnie dałoby się odczytać trochę więcej. To wcale nie było takie zabawne, pff... Potem przyszła znowu kolej na Vin-Eurico. Niby rzucił, niby coś się powinno zadziać. Ale czekał, czekał, czekał. W międzyczasie Leo sobie kaszlnął. Clarke nie od początku zorientował się, że coś było nie w porządku. A potem nagle Leonardo zaczął się krztusić i mimo wszystko Ezrę ogarnął strach, bo nie do końca wiedział, co w takiej sytuacji zrobić. Ścisnął mocniej swoją różdżkę, na wszelki wypadek. Który, dzięki Merlinowi, nie nadszedł. Nie tylko Vin-Eurico łatwiej znowu się oddychało. - Dramatyzujesz - powiedział tylko, nie mając pomysłu na zabawny komentarz. Ezra ponownie rzucił kostkami i teraz już nie przestraszył się, kiedy został zaatakowany przez chmarę owadów. Powtórzył zaklęcie z początku, sprawnie odganiając od siebie stworzenia. - Dlaczego nagle wszystkie istoty żywe mnie nienawidzą? - zapytał, robiąc bardzo, bardzo smutną minkę w kierunku Leo.
Kostka: 6 (i parzysta) Pole: 21 Efekt: żądlibąki atakują!
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- Pewnie. Nie widzisz, jak dygoczę ze strachu? - Uśmiechnął się pobłażliwie. Dobra, nie uważał siebie za jakiegoś szczególnie odważnego, ale tchórzem nie był. Pomijając fakt, że o wiele lepiej działał w sytuacjach ekstremalnych, mając niesamowity instynkt (i brak jakiejkolwiek wiedzy teoretycznej), był po prostu dumnym Gryfonem. W pewnym sensie wmawiał sobie tę odwagę. W końcu tak jak każdy dostawał zawału na widok bogina, a spotkanie z dementorem wstrząsnęłoby nim dogłębnie. Jedyną jego przewagą było to, że zazwyczaj strach go nie paraliżował, podczas gdy nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Odwrócił wzrok, kiedy Ezra przechwycił jego rękę. Dopiero kiedy ten poprawił tekst, to z powrotem na niego spojrzał - dość beznamiętnie, prawdę mówiąc. Nie było w tym ani nadziei ani jakiegoś wielkiego szczęścia. I tak się potem zaczął śmiać, nie chcąc pozwolić sobie na więcej powagi. Ten sekundowy brak reakcji chyba wszystko mówił Krukonowi, prawda? Bo, na Merlina, czasami słowne przepychanki przestawały mieć sens. Dobrze było wiedzieć, że jednak ma się kogoś u swojego boku - Leo zawsze o wiele lepiej czuł się w towarzystwie, niż w samotności. Nawet teraz, kiedy się dusił i o mało co płuc nie wypluł, to i tak pomagała mu świadomość, że Ezra jest tuż obok. Nie chodziło tutaj wcale o heroiczną śmierć u boku ukochanego. Chyba po prostu pokładał trochę wiary w jego umiejętności uzdrowicielskie. Albo chciał mieć kogoś, kto zajmie się jego ciałem? Tak czy inaczej, horklumpy zniknęły i Gryfon mógł normalnie oddychać. Taka prosta czynność, a ile daje szczęścia... Zignorował komentarz Ezry i sam również nie przejął się za bardzo latającymi stworzonkami. - "Nienawidzą" to mocne słowo. - Uśmiechnął się słodko, pochylając nad planszą. Rzucił kostkami i tym razem, o dziwo, efekt był błyskawiczny. Vin-Eurico nie zdążył zareagować w żaden klasyczny sposób - nie jęknął z bólu, nie krzyknął, nie zrobił w sumie nic poza lekkim rozchyleniem warg. Potworne pieczenie rozlało się po jego nogach wraz z pojawieniem się niewielkich bąbli. Leo kompletnie zatkało i nie był w stanie wziąć normalnego oddechu. Miał wrażenie, że płuca mu się zmniejszały z każdą kolejną falą bólu... A trwało to wszystko przeraźliwie krótko, bo udało mu się odpowiednim zaklęciem zniwelować efekt Therii. Odsunął się trochę od swojego chłopaka, krztusząc powietrzem, które nagle do niego docierało. Znowu. - Widzisz, ciebie wszystko atakuje... Ja się ciągle krztuszę - wyrzucił z siebie, przeczesując palcami włosy. Tym razem dość szybko udało mu się uspokoić, chociaż dalej czuł się dziwnie nieswojo. Dodatkowo jego reakcja na to wszystko mogła bardzo zaskoczyć Krukona, bo w końcu na pierwszy rzut oka nic konkretnego się nie działo. Zerknął na pionek Clarke'a i gestem zachęcił go do złapania kostek. Chyba powoli zmierzali ku końcowi...
Kostka: +5 (i parzysta) Pole: 18 Efekt: boli, ale tylko chwilę
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Już nie rozumiał, czego chciał i oczekiwał od niego Leonardo. Dawał mu trochę przestrzeni po swoim wygłupie i wyszło tak, że ten czas był chyba najgorszy, jeśli chodzi o funkcjonowanie ich relacji, odkąd się zeszli. Teraz za to problem leżał w zupełnie innym miejscu - choć Ezra inicjował kontakt to jego forma i tak nie odpowiadała Vin-Eurico. Ezra się przecież nie nabijał i to beznamiętne spojrzenie, którym został obdarzony, sprawiło mu małą przykrość. Sam nie uważał tego za "przepychankę słowną". Poza tym no ile można się było złościć za naprawdę, naprawdę nieprzemyślane słowa? Już nawet kobiety były mniej pamiętliwe. Leo pokładał w takim razie za dużą wiarę w umiejętności uzdrowicielskie Ezry, które właściwie nie istniały. Radzenie sobie z duszeniem się towarzysza raczej nie było obejmowane przez ten podstawowy pakiet pierwszej pomocy. Już bardziej pomocny mógł okazać się przy "zajęciu się ciałem" - nie tyko pośmiertnym, just saying. - Biorąc pod uwagę, że próbują nie zagryźć i pożądlić na śmierć, wcale nie jest takie mocne - powinien się obrazić, serio. Co jak co, ale z istotkami żywymi, poza ludźmi, Ezra starał się żyć na przyjaznych warunkach. Takie efekty pól były więc bardzo, bardzo okrutne. Może ta gra była jakaś zaprogramowana, żeby uderzać w te słabe punkty uczestników? Leonardo pewnie nie był przyzwyczajony do tracenia oddechu - no bo taki sportowiec to płuca musiał mieć pojemne. A teraz działo się to nawet dwa razy pod rząd, z czego Ezra nawet nie zauważał, w którym momencie się to zaczynało. Miał jakąś opóźnioną reakcję, czy co? Najważniejsze jednak, że Leo był cały czas w gotowości. - Chętnie bym się zamienił - zapewnił Vin-Eurico, zastanawiając się, co wypadnie mu tym razem. Może atak krwiożerczych ptaków? Trzeba odhaczyć wszystkie latające stworzenia! Ezra potrząsnął kostkami, licząc, że suma oczek przyniesie zwycięską dziewiątkę. Swoją drogą, ta partia wbrew pozorom i tak była bardzo spokojna, bo ani razu dotkliwie nie ucierpieli, a przecież Ezra słyszał o naprawdę brutalnych partiach. Losowanie sprawiło, że pionek Ezry przesunął się na pole z numerkiem 28. Kiedy czytał cytat, pojawiający się na kuli, do jego uszu dobiegł mało przyjemny dźwięk. Ezra skrzywił się, czując jak świergotanie wkręca mu się agresywnie w głowę, powodując zaburzenia koncentracji i świadomości przestrzeni. Clarke'a uratowała jego duża spostrzegawczość - jaskrawo upierzone ptaszysko siedziało sobie dumnie pod sufitem, wyśpiewując serenadę ku obłędowi. Jego ręka zaczęła już podrygiwać bez kontroli, a umyśle Krukona pojawiała się coraz silniejsza potrzeba zasłonięcia uszu i skulenia się w sobie. Zamiast tego jednak udało mu się rzucić zaklęcie rozedrganym głosem, a ptak natychmiast umilkł, pozostawiając w głowie Ezry nieprzyjemne wrażenie wirowania. Wiedział jednak, że mogło być znacznie gorzej.