Chętnie odwiedzany Pokój Zakochanych ma coś w sobie. Panuje w nim idealny półmrok - pomieszczenie oświetlane jest przez znajdujące się pod sufitem lampiony, dające poświatę w kształcie i kolorze serca. Jest też gramofon, obok którego rozstawione są wszelakie płyty z miłosnymi piosenkami. Na środku jest trochę miejsca do tańczenia, a po bokach rozstawione są kanapy w kształcie ust - mają one magiczną właściwość! Po rzucieniu w nie zaklęciem aquamenti nie moczą się, a stają sofami wodnymi! Przed nimi stoi stolik w kształcie serca. Największą zaś atrakcją jest znajdująca się na nim fontanna niekończącej się czekolady.
Kiedy opaska została zdjęta zamrugał kilka razy chcąc przyzwyczaić wzrok do światła. Najpierw rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym przyjrzał się panience Brockway. Wcale, a wcale nie krył tego, że bardziej podobała mu się właśnie w takiej wersji. Chytry uśmieszek wpłynął na jego twarz, a on wręcz jak hiena wpatrywał się w dziewczynę. W pewien sposób to mogło być przyjemne dla niej. Gdy w rękach Salemki pojawiła się fiolka, wszystko stało się jasne, a jego ekscytacja, zachwyt i nieziemskie zainteresowanie wyparowała w kilka sekund. Poczekał aż skończyła mówić, po czym teatralnie ziewnął. - Nudy… – wydukał widocznie zawiedziony tym planem – chociaż muszę przyznać, że postarałaś się nieźle… – mówiąc to rozejrzał się po pomieszczeniu i spróbował uwolnić ręce. Chociaż prawdę mówiąc od samego początku starał się to zrobić. Jego oczy zabłyszczały, gdy przyjrzał się uważniej eliksirowy. Ta cała sytuacja była, a raczej mogła być niebezpieczna dla Vittorii, między innymi dlatego starał się ją odwieść od tego planu. Chociaż poczuć wielką i niepochamowaną żądze kochania tej dziewczyny było bardzo kuszącą opcją. Czuł ten zapach z daleka. Słodycz tego karmelu, aż rozruszała jego ślinianki. Miał smaka na ten eliksir i… - Chociaż… jestem ciekawy jak sobie poradzisz z tym wyzwaniem – był pewny siebie ponad miarę, a ciekawość była o wiele silniejsza niż zamartwianie się, bądź rozsądek. Ten mężczyzna miał gdzieś wszystko… jedyne co było ważne w jego życiu, to ciekawe rzeczy, nic innego nie miało wartości. - No to co słonko, napoisz mnie tym cudeńkiem? – zapytał, chciał ją podrażnić, pokazać, że cała ta sytuacja go nie rusza, ciekawe jak to wpłynie na Titi.
Spodziewała się, że akurat dla niego nie było to nic ciekawego. Pewnie nie jednak laska miała już na niego taki pomysł. Ale owszem, musiała się trochę starać, żeby to wszystko zorganizować, więć zirytowało go ów słowo wypowiedziane z jego ust, co było od razu widać po grymasie na jej twarzy i uniesionej wardze w stylu „Poważnie? Wolisz umrzeć?”. Na szczęście sposób w jaki wcześniej w nią patrzył naroił jej w głowie tyle pewności siebie, że od razu się odszczeknęła. - Te, marudo. To nie jest dla ciebie żadna nagroda. I to ma być dla mnie ciekawe. Opowiem Ci ile razy błagałeś mnie żebym Cię rozwiązała jeśli tego nie zapamiętasz – Kończąc to zdanie wystawiła do niego język i ponownie się zbliżyła. Oh z każdą chwilą coraz bardziej ją irytował. Dlatego kiey nazwał ją słonkiem trzasnęła go lekko przez łeb, a zaraz potem złapała dość mocno za jego podbródek i uniosła żeby łatwiej mu było wypić zawartość fiolki. Trwało to zaledwie kilka sekund. I już cała ciecz z fiolki znalazła się w jego ustach. Żeby go jeszcze bardziej sprowokować delikatnie cmoknęła go w kącik ust i odsunęła się. Usiadła na stole pośrodku i założyła nogę na nogę po czym pochyliła się do czekoladowej fontanny wokół stały owoce. O to nie musiała się starać, było to już w wyposażeniu pokoju. To też mogła bez problemu dziabnąć sobie ananasa w czekoladzie. Mogła wziąć jakiś notatnik i zrobić listę rzeczy z których się będzie nabijać za godzinę. Zerknęła w jego stronę. Działa?
Oczywiście, że działało. Posmak karmelu rozpłynął się w jego ustach, a on pokiwał się na boki, po czym padł ‘martwy’ na kanapę. Leżąc bokiem nie odrywał od niej spojrzenia, a ten chytry i pewny siebie uśmieszek nie schodził z jego twarzyczki. Nie trwało to długo, gdy dziewczyna w jego oczach stała się boginią, którą powinien czcić i wielbić… ale najważniejsze co powinien zrobić, to zabawić ją. Gdy leżał w tej pozycji jego mimika i spojrzenie nie zmieniło się ani troszkę. Kiedy był już pewny, że nic więcej się nie stanie i czuł coraz większą chęć posiadania jej, usiadł ponownie na kanapie i opuścił głowę. To był bardzo ważny moment, przestał na nią spoglądać i zamknął oczy. Zrobił to tylko po to, by po tej krótkiej przerwie od jego spojrzenia, ponownie ją zaatakować. Lecz tym razem bardziej intensywnie, z większym pożądaniem, jakby chciał ją pożreć w całości, a ona nie miała nic do gadania. Jakby miał ją wziąć tu i teraz bez żadnego sprzeciwu. Jakby na świecie nie było nikogo piękniejszego i nikogo bardziej… na kogo można by było patrzeć. Uśmiech nadal kwitł na jego twarzy, coraz bardziej. Nie wahał się, nie zastanawiał, po prostu wstał i ze związanymi rękami zaczął iść w jej stronę. Nie wypowiedział żadnego słowa, nie było takiej potrzeby. Nie trzeba być geniuszem, że nawet ze związanymi rękami chłopak był od niej silniejszy, a do tego nie zaprzestawał swojej walki z liną. Vittoria nie zwróciła na niego większej uwagi, co mu się podobało, większe zaskoczenie ujrzy na jej twarzy, gdy uda mu się uwolnić z więzów, a trzeba przyznać, że już prawie mu się udało. Dziewczyna wstała, a on nie zamierzał jej dawać za wygraną. Co jak co, ale nienawidził przegrywać. - Powinienem teraz błagać o litość, by móc Cię tylko dotknąć? – zapytał śmiejąc się pod nosem z głupoty Salemki. On nie pyta, on nie prosi, on bierze to, czego chce. Ale jak na razie pożerał ją swoim spojrzeniem. To były ułamki sekundy. Ed wyszarpał prawą dłoń tylko po to by... pogłaskać ją po policzku i pokazać swoją wyższość w tym momencie. Lina utrzymywała się na lewej, a oba nadgarstki były całkowicie obtarte. Po jednym z nich nawet spływały krople krwi, ale to nie było teraz ważne. Gryffon złapał dziewczynę za ramiona i uderzył nią, zapewne ku zdziwieniu Salemki dosyć delikatnie, o ścianę. Zatrzymał się kilka milimetrów przed jej ustami. - I co teraz? – nawet na sekundę nie odwracał tego wilczego spojrzenia.
Ananas w czekoladzie był zdecydowanie bardziej ciekawy niż Edward. A mimo to zerkała na niego kątem oka będąc ciekawą każdej najmniejszej nawet reakcji, której... Nie widziała. Na początku zdawał jej się przez cały czas taki sam. Aż zwątpiła w to, czy eliksir w ogóle działa, ale przecież dobra była akurat w tej dziedzinie magii. Jednak widziała jak siada, opuszcza głowę. I to spojrzenie. Czuła, że momentalnie przeszły ją ciarki i musiał to zauważyć. Przez chwilę zaczęła wątpić, czy to był taki dobry pomysł. Na szczęście go związała i była pewna, że to daje jej pełne bezpieczeństwo. Że chłopak się na nią nie rzuci. Sięgnęła po jeszcze jednego ananaska, a kiedy znów na niego spojrzała... Był prawie obok. Tak po prostu sobie wstał? Przecież nawet będąc pod wpływem takiego otumaniacza jak eliksir miłosny musi być świadomy, że nie da rady jej nawet dotknąć z rękami skrępowanymi z tyłu. Więc po co podchodził? Zignorowała go i to był chyba jej błąd. Mimo to jednak wstała żeby mieć większe pole manewru. Choć będąc zaraz przy stole i tak prędzej by się o niego zabiła niż zwiała. Jest związany, nie ma się czego obawiać. - Powinieneś – Odpowiedziała mu kompletnie nieświadoma tego, co się szykuje. To była sekunda. Zauważyła tylko jak jego ręce przenoszą się do przodu, a zaraz potem wstrzymała pisk widząc, że jedyne co zrobił, to ją pogłaskał. Zamrugała będąc w totalnym szoku. Jak to... Jakim cudem się uwolnił?! Nie trudno było się zorientować. Zrobił sobie krzywdę. Amortencja naprawdę miała silne działanie. Nawet nie wiedziała, że aż tak bardzo. Kolejnego pisku już nie udało jej się wstrzymać kiedy uderzył nią o ścianę. Tak o to przyparta do muru spoglądała na niego z dołu nie wiedząc co zrobić. Wcześniej wydawało jej się, że godzina to krótko. Teraz? Przeklinała się za czekające ją jeszcze 55 minut w towarzystwie tego napaleńca. A fakt, że był tak blisko sprawiał, że ciągle przez jej ciało przechodziły ciarki. Zdecydowanie nie była do tego przyzwyczajona. Nie na trzeźwo. Nawet, jeśli sama mu to zrobiła. Tylko, że wtedy to było droczenie się, a teraz? To nie były same żarty. Widać to było w jego oczach. - Teraz... Pójdę nauczyć się jak się wiąże liny. A ty opatrzyć sobie ręce – Odpowiedziała głosem pełnym powagi. Ale nie próbowała mu się wyśliznąć. Po prostu otworzyła twarz w bok przejeżdżając policzkiem po jego ustach. Nie chciała ryzykować, że będzie ją szarpał, czy coś.
Nie miał zamiaru jej szarpać, nie miał zamiaru jej do niczego zmuszać. A raczej starał się podejść do tego na spokojnie i nie oddać się całkowitej pokusie rzucania się na dziewczynę. Takie siłowanie było nudne, a drażnienie się z nią mogło być bardzo ciekawą alternatywą. Najciekawszą, ze wszystkich pomysłów, jakie przyszły mu do głowy. Och jaką poczuł satysfakcje, gdy dziewczyna o mało co nie krzyknęła, gdy ją dotknął. Bawił się z minuty na minutę coraz bardziej i nie był w stanie opanować emocji, które kotłowały się w nim głęboko. Czy ten eliksir naprawdę był tak silny, czy po prostu to on odczuwał tak intensywnie to uczucie? To było dla niego cholernie niezrozumiałe, ale nie miał zamiaru zaprzątać sobie tym głowy. Zaśmiał się kiedy odwróciła głowę, ustami przejechał po jej policzku, by zatrzymać się przy jej uchu i wyszeptać kilka słów - Liny mogą poczekać, tak jak i moje dłonie, nie wykrwawię się od takiej malutkiej rany – czy to naprawdę były te słowa? Bo jego ton głosu bardziej wskazywał, że chłopak powiedział coś w stylu: „Pragnę Cię i bez względu na wszystko nie odwiedziesz mnie od tego, co tak bardzo chcę zrobić”. W tym czasie jedna z dłoni delikatnie przejechała łaskocząc jej ciało na biodro. Jego usta zjechały niżej, by przez chwilę nosem łaskotać ją po szyi. Przejechał językiem po niej i po chwili pocałował ją w ramię. Kątem oka cały czas obserwował dziewczynę bardzo uważnie.
Ona tego nie wiedziała. Jej ostatnia przygoda tego typy skończyła się tym, że pewien ślizgon, którego imienia nie wolno było obecnie przy niej wymawiać, prawie przeleciał ją w łazience. Potem było miło, ale na końcu i tak złamała mu nos. No właśnie, Edward powinien uważać, bo i teraz jeśli będzie musiała, to uda jej się strzelić ładnego prawego prostego. Ewentualnie zamachnie się głową i strzeli go w zęby czołem. Więc niech nie myśli, że jest bezbronna! Tak, jak ona nie myślała o żaden z powyżej wymienianych akcji. Silny, to był na pewno Edward. Nic więc dziwnego, że poczuła się w pełni przez niego zdominowana. Jak tama mała owieczka, która oddała się prosto w łapy wilka. Oh głupia. Po co wymyśliła tak durny pomysł? Nie mogła mu wsadzić do kieszeni śmierdzącej bomby? Ona musiała kuźwa wymyślić coś wyrafinowanego! I ma za swoje. Na własne życzenie wpakowała się w kłopoty. Choć czy można nazwać kłopotem sytuację, w której facet Cię tak traktuje? Nigdy. Nigdy nikt nie zachowywał się tak w stosunku do niej. I trzeba przyznać, że na chwilę uległa. Oddała mu się pozwalając się dotykać. Nawet westchnęła cicho gdy poczuła jego język na swojej skórze. Zrobiło jej się ciepło. Jednak tak szybko jak straciła nad sobą kontrolę, tak szybko ją odzyskała. - Edwardzie Harper weź ty się ogarnij. Na eliksirze jesteś i nie panujesz nad sobą. Będziemy tego oboje żałować – To mówiąc złapała jedną dłonią jego włosy i odciągnęła od siebie. Poza tym martwiła się, że zrobi sobie jakieś zakażenie w tych nadgarstkach. Ta lina nie była najczystsza – No chodź, poszukamy Ci kogoś innego do zgwałcenia. - No nie wierzę, że ona to powiedziała. Co za chora sytuacja.
Czynność przerwał w momencie, w którym usłyszał jej głos. Podniósł głowę i oparł swoje czoło o jej znów atakując ją tym intensywnym spojrzeniem. Było go aż za dużo… - Zgwałcenia? – zapytał i odsunął się od niej delikatnie, ponownie przybliżył dłoń do jej twarzy i zaczesał jeden z kosmyków za jej ucho. Jego mimika na kilka sekund się zmieniła. Była… taka łagodna i czuła. Te uczucia, które pojawiły się tak nagle i wypełniały go od samego początku, ale nie miał zamiaru ich pokazywać. Dlatego ukrywał je pod tym wielkim pożądaniem – Uważasz, że zmusiłbym Cię do czegokolwiek? – zapytał, widać było, że go… ukuło? Tak to chyba dobre słowo. Ukuło go nastawienie dziewczyny do tego – Nie mam zamiaru tego robić – nie pozwolił jej nawet na odpowiedź – nigdy bym czegoś takiego nie zrobił. Kończąc swoją wypowiedź odsunął się od niej całkowicie i zabrał ręce. Myślał. Myślał bardzo intensywnie o działaniu eliksiru. Zawsze się zastanawiał. Czy kiedy kogoś pokocha, to będzie dla tej osoby bezwzględnie szczery. Na co dzień żył w kłamstwie i wszystko było wokół niego kłamstwem. Teraz dostał odpowiedź na to pytanie. - No i czar prysł – westchnął pod nosem. Czyżby bawił się z nią cały czas?! Gryffon odwrócił się na pięcie i ruszył do stolika biorąc do ręki ananasa i zanurzając go w czekoladzie. Chciałabym zauważyć dwie rzeczy. Szczerość w jego ustach musiała brzmieć naprawdę dziwnie, a oprócz tego… tak intensywnie wpatrywał się w nią przez cały czas, a teraz zabrał to spojrzenie… możliwe, że panience Brockway będzie czegoś brakowało…
Nie rozumiała tego chłopaka. Kompletnie nie wiedziała czego może od niego oczekiwać, czego się po nim spodziewać. Zaskakiwał ją każdym kolejnym ruchem. Każdym spojrzeniem i uśmiechem. Był nieobliczalny i to z jednej strony ją ciekawiło z drugiej peszyło. Ona naprawdę uwielbiała mieć wszystko ogarnięte. Stąd te liny, ten cały plan. Niestety nie wyszedł. Jak każdy jej pomysł na zemstę. No szkoda. Kiedy do niej mówił mimo wszystko wierzyła, że nie zrobiłby nic czego by nie chciała. Generalnie gdy mówiła o gwałcie nie chodziło jej personalnie o nią, po prostu chciała coś zrobić żeby się odsunął. No, ale palnęła trochę niefajnie bo chyba się gryfon oburzył. Aż nie mogła się nie uśmiechnąć mimo iż chyba jemu w tamtej chwili nie było do śmiechu. - No już dobrze, nie gniewaj s.... Zaraz zaraz, co? Ty bucu! - Bawił się? A to cholerny dupek. Chyba od początku nad sobą panował, chociaż nie miała pojęcia jakim cudem. Przecież ten eliksir uwalnia uczucie miłości i wypuszcza je z dużą siłą na zewnątrz. A ten tu się po prostu z nią droczył. Co za tuman. Było mu jednak wybić zęby tym czołem! - No ej, bo mnie teraz dziwnie – Zgodnie z przypuszczeniami. Bez tego spojrzenia nagle poczuła się jakaś taka niepełna. Owszem nie trwało one aż tak długo, ale miło łaskotało jej dumę i poczucie własnej wartości. Podeszła do chłopaka i dźgnęła go palcem między łopatki chcąc się w ten sposób doprosić o uwagę.
Och, gdyby dziewczyna wiedziała jak bardzo walczył ze sobą, by się na nią nie rzucić. To nie było wcale proste zadanie. Wręcz przeciwnie, kusiła go każdym gestem, każdym słowem, jeszcze w tej sukience. Merlinie… czemuś ty go tak pokarał, co? Jednak był silny i starał się opanować pożądanie, które go wypełniało. Dobrze, że wyszło na to, że się z nią bawił, bo gdyby się zorientowała, że tylko udaje, że jest mu to obojętne, to miałaby asa w rękawie i mogłaby dręczyć biednego chłopaka do woli. Zajadając się owocami w czekoladzie nie zwracał na nią uwagi. Nawet dźgnięcie nie pomogło, a on… uśmiechnął się chytrze do powietrza. - Wystarczy poprosić… – powiedział śmiejąc się pod nosem. Cóż to? Panno Brockway, czyżby Edward bawił się w pani grę? Wykorzystał te zasady i odwrócił je w taki sposób, by mieć tą władzę, którą szczyciłaś się przez tą krótką chwilę. Niby to znudzony, a tak naprawdę, by powstrzymać chęć spojrzenia na nią, ruszył w stronę kanapy i rozłożył się na niej wygodnie zamykając oczy. Stary dasz radę, wytrzymasz, jeszcze troszkę… Zachęcał się w myślach. To nie było proste zadanie, walczył z sobą jak tylko mógł. Mimo wszystko najważniejsza w jego życiu była zabawa, rywalizacja i ciekawość… to właśnie starał się osiągnąć do pełnego zadowolenia z tego spotkania. Chociaż przy tej dziewczynie nie było trudno to osiągnąć.
Wkurzał ją. Coraz bardziej ją wkurzał. Chyba już wszystkie emocje dzisiaj zaliczyła. Obecnie znów miała naburmuszoną minę. Nawet prychnęła pod nosem jak jakiś futrzak. Normalnie zaraz sobie stąd pójdzie i tyle będzie z tego wszystkiego. Niech sobie siedzi tutaj sam jak jest taki mądry! Z drugiej jednak strony wciąż wierzyła, że eliksir zadziała. I że jeśli go zostawi samego, to jeszcze stanie się coś złego. Więc wolała tu z nim siedzieć. Jeszcze 47 minut. To niedużo, prawda? Zleci... - Skończ małpo przebrzydła – Obraziła go zakładając ręce na piersiach, a zaraz potem łapiąc kilka ananasów zanim jej łakomy fagas wszystko zje. Jakim cudem jej to wszystko jeszcze nie poszło w dup... pośladki, to ja nie wiem. Dobre geny. Będzie miała cudne, chude dzieci z problemami psychicznymi jeśli się w nią wdadzą. Łaziła za nim jak jakaś przybłęda. Ten poszedł się położyć, ona za nim. Tylko, że ze względu na to iż kanapa nie miała aż tak dużo miejsca uklęknęła sobie na ziemi i uparła o nią rękami patrząc na niego. Podniosła rękę i zgarnęła mu z czoła grzywkę. Nie wiedziała czemu, po prostu miała ochotę to zrobić. - Nudzisz mnie – Mruknęła pod nosem tak nagle. Najwyraźniej nie tylko on w swoim życiu szukał zabawy. Miała jej mało odkąd przestała wychodzić na alkoholowe libacje. Już prawie trzeci tydzień jest trzeźwa. To niezłe osiągnięcie.
Oj tak. Zrobiła dokładnie tak, jak chciał by uczyniła. Kiedy tylko znalazła się na prawie tym samym poziomie co on, na chwilę się wstrzymał. Jednak jej słowa dały mu pozwolenie na start. Chłopak niespodziewanie wyciągnął w jej stronę dłonie i przyciągnął ją do siebie, nadal na nią nie patrząc wpił się w jej usta. Już nie wytrzymał. Miał ją tylko podrażnić znowu, podenerwować, ale te dwa słowa sprowokowały go do tego stopnia, że pozbył się tego strasznego hamulca. Bez żadnego namysłu pogłębił pocałunek wsuwając język do jej ust i rozpoczynając namiętny, choć krótki, taniec. Po tej chwili, która mogła wydawać się, że trwa wieki, odsunął się od niej teatralnie oblizując usta. Uchylił jedno oko, w którym mogła dostrzec wielkie rozbawienie i to wielkie pożądanie. - Ta czekolada na twych ustach… nie dało się jej zignorować – kłamczuch jakich mało! Przecież miał zamknięte oczy! Nie mógł widzieć, że gdzieś została odrobina czekolady! Odwrócił się na plecy i spojrzał w sufit. - Jesteś pewna, że chcesz ze mną wytrzymać przez kolejne…. 40 minut? – zapytał. Ta jego pewność siebie i ten chytry uśmiech mógł doprowadzać do szału. Ja na miejscu dziewczyny za wszelką cenę chciałabym zetrzeć tą pewność i zachwyt. Robiłabym mu tak długo na złość, aż… ale może ja nie jestem dobrym przykładem w takiej sytuacji.
Nie wiem czemu kucnęła. I tym bardziej nie wiem czemu się do niego zbliżyła. A już kompletnie nie mam pojęcia po cholerę to powiedziała! Spodziewała się jak to się skończy. Tylko chyba łudziła się, że jednak uda jej się przeczekać tak sobie siedząc te uciążliwe minuty. Niestety. Kiedy ją pocałował to mimo wszystko była zaskoczona. I... Zesztywniała. Poczuła się z tym okropnie. Dlaczego? Przecież nie była w żadnym związku. Lucas to była sprawa przeszła i nawet za nim nie tęskniła mimo że minęły 2 dni odkąd się dowiedziała. Tylko, że mimo wszystko czuła, że nie może. Nie rozumiała dlaczego. A tym bardziej nabrała tej pewności kiedy pogłębił pocałunek. Niemal od razu się od niego oderwała. Właściwie zrobili to jednocześnie. - Ej. Dobra wiem, moja wina. Sama to wymyśliłam, ale hamuj się, tak? Wiem, że możesz mieć każdą, ale ja każdą nie jestem – Zjechała go kompletnie nie wierząc w bajkę o czekoladzie. Wstała i odeszła na drugi koniec pokoju. Policzki ją paliły z zażenowania. Musiała mieć naprawdę uroczego rumieńca. Nie powinna mu na to pozwolić. Zamiast siedzieć jak głupia powinna się od razu odsunąć. Kto wie, co sobie pomyślał. Pewnie, że tego chciała. A ona... Nie. Nie chciała. - Nie chcę, ale muszę. Kto wie jaki Ci jeszcze durny pomysł przyjdzie do głowy? - Cholerny dupek. Mógłby się w końcu przestać tak uśmiechać. Oparła się plecami o ścianę zerkając na niego z daleka. Już nie podejdzie. Nie ma szans. Zastanawiało ją jedno. Dlaczego przed oczami miała Nathaniela? Czyżby... Nie. Niemożliwe. - Wiesz, jesteś w tym stanie jeszcze durniejszy niż na co dzień.
Chłopak posłał jej oczko i zanim się od niego oddaliła chciał chwycić ją za podbródek. Niestety mu się to nie udało. Musiał zmienić pozycję leżenia… - Wiem, że nie jesteś każdą inną… – powiedział i nagle jego głowa zwisała z kanapy i wpatrywał się w dziewczynę – do góry nogami też wyglądasz seksownie, wiesz? – tak, taka nagła zmiana tematu była w jego stylu, zwłaszcza, że kiedy uznał, że pozycja jest w miarę w porządku postanowił skończyć pierwszą myśl – dlatego nie traktuję Cię jak każdą inną… z nimi jest nudno i żadna nie wpadła na pomysł napojenia mnie amortencją… – zaśmiał się z głupoty dziewczyny. On potrafił być niebezpieczny w normalnej postaci, a co dopiero w momencie, w którym był w kimś szaleńczo zakochany – mam jeszcze kilka innych argumentów, ale… – och ten podły drań znów wrócił na nią tym swoim pożądającym i intensywnym spojrzeniem. Już nie wiem czy dziewczyna dalej go pragnęła, czy po takiej długiej przerwie się od niego odzwyczaiła – za nie już trzeba zapłacić – kończąc to zdanie oblizał usta i znów na jego twarz wlazł ten chytry uśmiech. Nastała chwila ciszy, a on w zamyśleniu coś analizował. W końcu postanowił wykonać jakiś ruch i wyciągnął rękę w stronę czekoladowej fontanny, jednak nie dosięgając zrezygnował z tego pomysłu. - Fuck… – odburknął niezadowolony z tego, że czekolada jest tak daleko.
Spoglądała jak ten zmienia pozycję na dość, zabawną. Taki wiszący nietoperz. Nie mogła się nie zaśmiać, ale zrobiła to zasłaniając usta co by nie wiedział, jak szybko wpędza ją w różne stany emocjonalne. Tu ją bawi, tu wkurza, tu pociąga... Mnóstwo różnych emocji i potrafiły się pojawiać nawet w jednej chwili. Nic dziwnego, że tyle lasek kręciło się wokół niego. - Wiem – Odpowiedziała na uwagę o jej seksowności. Złączyła nogi ze sobą na wszelki wypadek, jakby ta pozycja pozwoliła mu oglądać jej majtki. Na to już sobie nie pozwoli. W pierwotnym planie miała być na tyle rozebrana żeby kusić, ale i na tyle ubrana żeby zostawić pole dla wyobraźni. - Poważnie? Nigdy Ci żadna nie przysłała jakiś czekoladek z amortencji? - Uniosła brew będąc w pełni zaskoczona. Myślała, że takie rzeczy są raczej normalne jak się wyrywa milion lasek na minutę – Cóż, najwyraźniej na co dzień masz styczność z idiotkami. Już by Cię dawno któraś usidliła gdyby zrobiła to, co ja teraz – Kompletnie zignorowała jego hasło o płaceniu mu za jakiekolwiek inne argumenty. O nie, nie da się po raz kolejny wciągnąć w jakieś igraszki. Nie ma szans! Już wystarczająco ma z nim problemów. I niech się przestanie tak patrzeć! Albo nie... Albo. Ah, miała mętlik w głowie! Widząc jego niezadowolenie westchnęła i podeszła do fontanny. Zanurzyła pierwszy lepszy owoc który wpadł jej w rękę po czym wystawiła go w stronę chłopaka będąc tylko na tyle blisko, by dosięgnął go ręką.
- Ja nigdy nie dostałem czekoladek z amortencji – powiedział wyraźnie, akcentując każde słowo, po czym zaśmiał się pod nosem, a jego chytry uśmieszek się rozciągnął – ale Jay… to co innego. Trudno było nie zauważyć, że chłopak ZAWSZE podszywał się pod swojego brata. Przy każdym, tak na wszelki wypadek. Dzielić się dziewczynami mogli, a zazwyczaj to Edward oddawał całą kobietę bratu. Można powiedzieć, że miano kobieciarza, powinno przysługiwać jemu, bo to on zazwyczaj rozkochuje w sobie kobiety i posyła na pożarcie bratu w momencie kiedy zaczynają go nudzić. Dla niego najważniejsza jest zabawa, a kiedy ta się kończy to nie ma czego szukać u partnerki. Aż się zastanawiam, czy Salemka zauważyła… kiedy pyta o Jessiego wszędzie, wszyscy o nim opowiadają. Ale kiedy zapyta o Edwarda, odpowiedź jest niepełna, jakby nikt go nie znał i tylko z takiego przeczucia mówią: „No w przeciwieństwie do brata to on jest porządny!”. Taa. Widząc, że dziewczyna zareagowała na wołanie leniwca podniósł się i zjadł czekoladkę, przez to musiał zmieniać pozycję i usiadł normalnie, no prawie normalnie na kanapie. Trzeba przyznać, że w tej pozycji wyciągał pociągająco. - Kolejny argument to… – zaczął ni z tego ni z owego. Czyżby tą zapłatą miały być owoce w czekoladzie? SERIO! – masz bardzo pociągające spojrzenie… nie umiem oderwać wzroku choćbym chciał – przyznał się szczerze, cały czas atakując ją swoim.
- Wiesz co, większość szkoły i tak uważa, że jesteście jedną osobą – Odpowiedziała mu na uwagę o bracie. Kiedy przedstawił jej się jako Jay domyśliła się, że jeden za drugiego ciągle się podszywa. Dlatego gdy przed tą całą akcją pytała o Edwarda brała pod uwagę także to, co mówione było o jego bracie. Ciężko to wszystko ogarnąć z tych bezsensownych plotek. - To głupie, bo w końcu różnicie się dość bardzo. Przede wszystkim jesteś na pewno bardziej wkurzający – Wystawiła do niego język chcąc mu oczywiście trochę podokuczać. Prawda jest taka, że gdy wtedy powiedziała o uśmiechu... Mówiła prawdę. To robili całkiem inaczej. Kiedy Jay się uśmiechał, to miał w oczach taką ilość szalonych ogników, że aż się zdawał świecić. Edward robił to w bardziej stonowany sposób. Spokojniejszy. Nie da mu się oczarować, więc niech nawet nie kombinuje z tymi pozycjami. Niestety, ale jak już mówiła nie jest jedną z tych dziewczyn, które szukają miłości na całe życie. Nie szukała jej nawet na chwilę toteż jakiekolwiek zauroczenia nie wchodziły w grę. - Mówisz to każdej – Odpuściła to tanie kilometr dalej i chronienie się przed nim. Usiadła obok ciemnowłosego na kanapie i odrzuciła głowę do tyłu kładąc ją na kanapie. Ile jeszcze? Mniej więcej pół godziny przed nimi. Zegarek na ścianie (oczywiście magiczny) mniej więcej na to wskazywał. Całe szczęście, że ten czas tak szybko śmiga.
- To ciekawe – wydukał słuchając porównania braci – czyli mój zamysł jednak się udał! – cieszył się, że stał się niewidzialny i można powiedzieć, że nieosiągalny, jednak nie zamierzał kontynuować tego tematu. - Masz rację – nie miał zamiaru zaprzeczać, bo to nie miało najmniejszego sensu. Nie ważne jak będzie mącił i tak nie uwierzy w żadne jego słowo chyba, że… - ale tylko jednej nie jestem w stanie kłamać –westchnął widocznie znudzony taką rozmową – chyba na tym cholernym eliksirze robię się zbyt szczery – wiedział to od samego początku, ale powiedział to nie bez powodu. Był dla niej szczery, co go przerażało. Choć starał się kłamać jak z nut nie był w stanie. - Nie pomyliłaś się i nie zrobiłaś przypadkiem eliksiru prawdy? – wiedział, że to nie możliwe i to za trudne do robienia. Ale chciał ją upewnić w tej myśli, do samego końca. Właśnie dlatego nie chciał się nigdy zakochać, jeżeli wtedy nie będzie w stanie okłamać swojej partnerki… to jest cholernie nudne. To wzdychanie mogło doprowadzić do szału Vittorię. Powtarzał je w kółko jakby mu się płyta zacięła. Miał nadzieje, że dziewczyna wpadnie na ten sam pomysł co on i zawtóruje go. Powinno być… ciekawie.
- O jakim konkretnie zamyśle mówisz? - Zainteresowała się widząc, że chłopak papla dokładnie wszystko co mu ślina na język przyniesie. Zresztą już chwilę później to potwierdził i cóż, od raz to podłapała. Skoro jest taki przerażająco szczery, to może z niego wyciągnąć wiele. A potem wykorzystać to jako haczyk na gryfona. To, że wpadła na lekko wredny i trochę szalony pomysł było widać po jej przesadnie zadowolonym wyrazie twarzy, który jak najszybciej opanowała. - Nie pomyliłam – Owszem, ten eliksir był trudny. Jednak jedyny problem był w załatwieniu na niego składników. Pewnie gdyby miała do nich dostęp to udało by się go przygotować. Jednak cóż, obecnie nie było to potrzebne. Wystarczyła zwykła, klasyczna amortencja. Mimo iż była dla niej dość niebezpieczna. Na wzdychanie starała się nie zwrócić uwagi. Miała teraz trochę lepszy pomysł. Siedząc wciąż obok niego położyła dłoń na udzie chłopaka i pogłaskała go delikatnie po nim. - Skoro już jesteśmy razem, to pogadajmy trochę – Zaczęła po czym odwróciła się w jego stronę podciągając jedną nogę pod siebie – Powiedz mi coś, czego nikt inny o tobie nie wie.
Podłapał jej pomysł. Czy ona dawała się sterować tak jak tego chciał? Specjalnie, czy nie była tego do końca świadoma. On się nią bawił na tą chwilę jak tylko chciał, co nie jest do końca było ciekawe. No chyba, że dziewczyna ma jakiś większy plan, żeby go wprowadzić w zakłopotanie… nie umiał się doczekać. Och… jej ręka. Miał zamiar ignorować jej pytania tak bardzo, aż dziewczyna zaczęłaby się irytować, ale… będąc w tym stanie chyba da się jej omotać. Może zmienimy troszkę plan i poudajemy uległego pana? To był bardzo dobry pomysł. - Jestem bardzo wrażliwym facetem gdzieś tam, wiesz? – zaczął od razy. O tym wiedziała tylko jedna osoba, a był nią jego brat – Ale nie powiem czemu – wyszczerzył w jej stronę swoje białe ząbki. To, że mówił jej prawdę nie oznaczał, że będzie odpowiadał na każde pytanie tak o… no chyba, że dziewczyna zamruga oczami i ładnie poprosi, to nie będzie w stanie jej odmówić.
Najwyraźniej oboje próbowali wygrać w tej chorej grze. Kiedy któreś z nich myślało, że jest górą, to drugie sprytnie uzyskiwało prowadzenie. Chociaż Vittoria miała wrażenie, że ani na chwilę nie była ponad nim mimo iż taki był wcześniej plan. Zdecydowanie jej się to nie podobało. Nie znosiła przegrywać. A jeszcze bardziej nie chciała przegrać z kimś, kto chyba po prostu chciał się nią pobawić. Za dużo osób swego czasu próbowało to robić. Nie chciała kolejnej pozwolić. Wiedziała, że jeśli go dotknie to chłopak będzie w jakiś sposób się rozpraszał. Eliksir na pewno powodował, że mimo tej całej pozy marzył żeby była blisko. Już się nie obawiała, że zrobi coś, czego nie powinien. Właściwie, to odkąd usiadła obok niego kilka chwil temu doszła do ciekawych wniosków. Mianowicie czemu by miała czegokolwiek żałować? Jest sama. Nie związana z nikim. Dlaczego miałaby się jakkolwiek stopować. Przez moralność? Pieprzyć moralność. Niczego dobrego jej nie przynosi. - Wiem, że jesteś. Każdy jest. Myślałam o czymś bardziej tajemniczym i szokującym – Nie domyślała się, że to mogłaby być jakakolwiek tajemnica. Przecież każdy w głębi serca ma jakąś wrażliwość choćby nie wiem jakim był potworem. No może z wyjątkiem jej ojczyma. Ale Edward nie był tą świnią. Był normalną osobą tylko trochę... Nabzdyczoną. - No powiedz mi coś ciekawego – Przysunęła się bliżej sprawiając, że ich uda zetknęły się ze sobą. Na ów nowy plan miała już tylko mniej niż pół godziny. Jej ręka natomiast przeniosła się z jego nogi na jego ramię. Właściwie cała się na nim oparła zerkając na niego z dołu i.. No cóż. Słodko mrugając oczami i ładnie prosząc.
Ed westchnął pod nosem i wlepił w nią spojrzenie. Wyglądała tak uroczo, że aż mu dech zapierała. Nie ma to jak połączyć seksapil ze słodkością. Trudno się było temu oprzeć. Zwłaszcza będąc w takiej sytuacji, w jakiej znajdował się Gryffon. W myślach podziwiał każdy kawałek ciała dziewczyny, marząc tylko o tym, by bez żadnego żalu i oporu dobrać się do nich. Widział w głowie, co by zrobił, gdyby nie był taką ciotą. Ale jest ciotą i debilem i przede wszystkim się tego nie wstydzi i jest z tego dumny. Nie ma to jak się nakręcać na coś, czego nie można zrobić i później cierpieć w nieskończoność. Och Edward, coś ty ze sobą zrobił. - Niczego ciekawszego się nie dowiesz – jak na osobę, która podąża za ciekawością, ma bardzo nudne i nic nie znaczące życie. Nie ma jakichś takich wielkich sekretów z wyjątkiem tego jednego – jedyne co ukrywam to właśnie to i… – zaczął niepewnie. Na pewno, na sto procent będzie żałował tego, że tak bardzo chcę się z nią podzielić tym sekretem, który sekretem być nie powinien – u mnie w życiu nie dzieje się nic ciekawego – wydukał dosyć nieświadomie zmieniając temat – oprócz tego, że nałogowo podszywam się pod brata i tego, że… – znów się zatrzymał, a jego mina nie była zadowolona z tego do czego dąży ta rozmowa. Mimo iż nie chciał tego mówić i tak każde zdanie prowadziło do tego, a że nie mógł okłamać kobiety, która ukradła mu serce… Kątem oka spojrzał na zegar mając nadzieję, ze pozostało już tylko kilka minut, a on uwolni się od tej klątwy. Ta zabawa zaczynała być nużąca i… trochę niebezpieczna? Możliwe. - Jeżeli miałaś nadzieję, że dowiesz się czegoś o mnie, co może mnie zmieszać z błotem, albo zniszczyć, to bardzo się myliłaś… – wysłał jej szeroki uśmiech pozbywając się wszelkich wątpliwości.
Jego nużyło, a dla niej zabawa robiła się coraz bardziej zabawna. Słuchała dokładnie tego co mówi czekając, aż zdradzi tą wielką tajemnicę. Tą, która tak skrzętnie ukrywał i którą będzie mogła wykorzystać przeciwko niemu. Wpatrywała się w chłopaka coraz bardziej ekscytując z każdym kolejnym słowem. To z tą wrażliwością jak wspomniała już nie było niczym ciekawym. Wydawało jej się, że coś mu się wyrywa! A potem zmienił temat. Po mimice jej twarzy było widać, że jest lekko zawiedziona. To, że się podszywa pod Jaya cóż, to też nie była żadna rewelacja. Więc wychodzi na to, że jednak nie powie jej żadnej skrzętnie ukrywanej tajemnicy. Zamiast tego powodził ją za nos. Fuknęła na niego jak rozpieszczona kocica, która nie dostała ulubionej zabawki. - Dobra, wierzę – Odpowiedziała chociaż po jej tonie było widać, że jest zawiedziona jego odpowiedzią. Mimo to nie przestała się o niego opierać. Wręcz przeciwnie. Nachyliła się bliżej do Edwarda i cmoknęła go delikatnie w wargi. Tak po prostu. Nie wiadomo skąd jej się to nagle wzięło, ale po prostu to zrobiła. - Zaraz się skończy działanie eliksiru i będę mogła sobie w końcu pójść, wiesz? - Spytała robiąc duże oczy i będąc ciekawy jak zareaguje na jej poprzedni ruch. Zdążyła dzisiaj całować się z nim, ochrzanić go za to i teraz znowu go pocałować. Ta to ma chyba nierówno pod sufitem.
I znów mógł pośmiać się z dziewczyny. Tak bardzo oczekiwała, by powiedział swoją przerażającą tajemnicę. Jedyna rzecz, która go tak przerażała, o której mogłaby się dowiedzieć to właśnie fakt, że gra na fortepianie i skrzypcach. O tym wiedział tylko Jay i tylko Jessie będzie to wiedzieć. Nie ważne jak bardzo ktoś będzie się starał, żeby się dowiedzieć, po prostu nie da. Nie przegra w tej walce. To go zaskoczyło. Dziewczyna, która przed chwilą miała pretensje o całowanie go, teraz sama go do tego zachęcała dając cmoka. No wiecie co, czy ona naprawdę chce, żeby się na nią rzucił? Miała rację. Eliksir działać miał jeszcze przed niecałe dziesięć minut… więc czas zacząć zabawę. Edward wyskoczył na dziewczynę przewalając ją na kanapę i uniemożliwiając jej ucieczkę. Wystarczająco długo się opierał, czas teraz wykrzesać w tych ostatnich minutach to, czego się dziewczyna obawiała. - Pamiętasz jak ci coś obiecałem? – zapytał i zbliżył się do niej niebezpiecznie – W pierwszej chwili miałem ochotę wylać na ciebie całą tą fontannę czekolady… – powiedział mrucząc jej do ucha – i bez żadnego skrępowania zlizać ją z każdej części twojego ciała – przerwał wypowiedź demonstrując swoją wypowiedź. Językiem przejechał po jej szyi i po skończeniu tego działania oblizał się – ale, że fontanna jest za daleko, muszę wymyślić co innego… – wydukał z chytrym uśmiechem, chłopak zaczął całować Salemkę po szyi, pozostawiając na nich specyficzny ślad… Czar prysł. Edward odsunął się od panienki Vittorii i spojrzał niepewnie na zegarek. - Dobrze go nastawiłaś? – zapytał widocznie nie bez powodu. Westchnął pod nosem i odsunął się od niej widocznie niezadowolony – i czar prysł… skończyło się szybciej niż myślałem…
Łączy ich w takim wypadku więcej niż by się spodziewali. Ona też grała na fortepianie i trochę śpiewała. I również nikt o tym nie wiedział. Kompletnie nikt. Uczyła się na rozkaz ojczyma, ale z przekory na wszystkich lekcjach robiła to tak fatalnie, że w końcu buc odpuścił. Tymczasem po kryjomu ćwiczyła to sama. I potrafiła zagrać parę piosenek. Jednak mistrzem w tym nie była. Za to miała dość ładny głos więc ze kiedy zaczynała do tego również podśpiewywać, to można by nazwać to słowem „ładnie”. Kiedy go tak cmoknęła po jej ciele rozlało się ciepło. To naprawdę było przyjemne mimo iż kompletnie nic nie znaczyło. Wszystko to było częścią gry jaka działa się między nimi. Na zmianę przesuwali pionki czekając, aż któreś się strąci z planszy. Nie myślała tylko, że Edward będzie chciał planszę rozwalać. I znów pisk. Padła pod nim na kanapę od razu się szarpiąc gdy zauważyła, że ten chce ją unieruchomić. Bezskutecznie. Cholera, musi zacząć ćwiczyć, bo naprawdę ma mało siły. Sportowiec z niej żaden, a siłacz jeszcze gorszy. - Pamiętam – Odpowiedziała obserwując jak się zbliża. Nie wyglądała na jakoś szczególnie przejętą czy przestraszoną. Wcześniej też się do niej dorwał i wiedziała, że nie kłamał. I że nie zrobi nic, czego nie będzie chciała. To też pewnie ku jego niezadowoleniu była bardzo pewna siebie i bez jakiegokolwiek przestrachu się w niego wpatrywała – Musiałbyś mnie najpierw rozebrać... Szkoda sukienki – Wymruczała mu to do ucha chwilę przed tym jak polizał ją po szyi. Odchyliła głowę do tyłu w pełni mu na to pozwalając. Czy ten... Czy ten specyficzny ślad to malinka? Jeśli tak, to jeśli się dziewczyna zorientuje, to go zabije. Chwilowo jednak oddawała się urokowi chwili. - Mówiłam, że to mniej więcej godzina – Wyszeptała otwierając najpierw jedno, a potem drugie oko kiedy odsunął się i przemówił – Puf. To idę, cześć – Odsunął się, więc wstała. Podeszła do schowanej torby, którą wcześniej tu miała przygotowaną. Wyciągnęła z niej spodnie i wsadziła pod sukienkę, oraz sweter który luźno zarzuciła na nią. Przecież nie będzie stąd wychodzić wyglądając jak dziwka. Idąc w stronę drzwi przesłała mu buziaka i po prostu sobie poszła. Jak gdyby się nic kompletnie nie stało.
Jay i Vittoria (ponieważ jest to wątek uzupełniający między dwoma moimi postaciami, to wklejam tylko jednego posta żeby było, że miał miejsce)
Vittoria nie spodziewała się, że Edward po tym wszystkim będzie jeszcze coś od niej chciał. Myślała raczej, że obraził się... Że nigdy już nie będzie chciał jej widzieć. Przecież go uderzyła gdy ten ją... Pocałował. Nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Miała tak niesamowity mętlik w głowie. Tak bardzo żałowała, że zareagowała tak gwałtownie. Mogła przecież po prostu się odsunąć. Mogła też odwzajemnić mu tą czułość. Przecież oboje nie brali tego serio, prawda? Chwilę by się całowali, potem wrócili do rozmowy o kasztanie. On był jaki był, ona była jaka była. Nie było mowy o jakimkolwiek związku między nimi. Ba, wydaje mi się, że nie było mowy o jakimkolwiek związku w ich życiu. Dla jednego liczyła się zabawa, druga bała się, że go skrzywdzi. To nie miało racji bytu. A mimo wszystko zgodziła się na spotkanie. Pojawiła się w umówionym miejscu nawet przed czasem choć myślała, że punktualność to raczej jego domena. Przynajmniej na razie tak było. Usiadła na łóżku rozglądając się z niepokojem. Dlaczego chciał by przyszła do pokoju zakochanych? Owszem, rozgrywali tu jedną rundę swoich gierek, ale to było zanim... Uh, nie mogła przestać o tym myśleć...
Jay wszedł do pokoju zakochanych z konkretnym planem. Perfekcyjnie ustalił wszystko, co się tylko dało ustalić. Udało mu się zdobyć sztuczny kolczyk, który mógł zapiąć jednocześnie nie przekłuwając ucha. Brat poradził mu by tatuaż zasłonił bandażem, bo to był podobno pomysł Titi. Ubrał się również w stylu swojego brata – elegancko, ale wygodnie. W sumie łatwiej jest powiedzieć, że po prostu w jego ulubiony komplet. Poćwiczył przed lustrem przybieranie jego min, jego tonu głosu. Dawno tego nie robił, ale dzięki pamięci fotograficznej niemal od razu wrócił do dawnej wprawy. Wszedł więc do pokoju zakochanych. Jako Edward. Uśmiechnął się szarmancko do dziewczyny widząc ją, choć jednocześnie w jego oczach czaił się niepokój. Ona mogła to odczytać jako zakłopotanie ich poprzednim spotkaniem, on natomiast po prostu nie był pewien, czy chce to zrobić. Jednak brat był dla niego najważniejszy. Chciał mu pomóc w oswobodzeniu się spod klątwy imieniem Vittoria. Widział, jak bardzo ta dziewczyna burzy jego świat. Za święty cel przyjął sobie by pokazać jej, że ona nie jest taka, jak myślał. I najlepszym na to sposobem było po prostu przelecieć ją. Po pierwsze byłoby wiadomo, że jednak nie jest taką cnotką, co kręciło Edwarda. Poza tym bliźniak myślał, że potrafi ich rozróżnić jako jedna z niewielu – chciał udowodnić mu, że tak nie jest. Że prześpi się z nim myśląc, że jest Edwardem.
Gdy tylko wszedł do pokoju zakochanych zgasił światło sprawiając, że panował tam półmrok. Dziewczyna odwróciła się w stronę drzwi widząc, jak chłopak się do niej zbliża. Skostniała nie wiedząc czego ma się spodziewać. Czyżby to był jego kolejny durny pomysł na wyprowadzenie jej z równowagi? Podszedł tak blisko, że poczuła zapach jego perfum. Był bardzo charakterystyczny, poznałaby go wszędzie. Pochylał się nad nią, a im on był bliżej, tym ona bardziej się odsuwała. - Co robisz...? - Spytała nim położył jej rękę na ramieniu by po prostu popchnąć ją na kanapę. Uśmiechał się do niej tak jakoś... Inaczej. Zamrugała oczami nie mogąc w pierwszej chwili skojarzyć co jej w tym wszystkim nie pasowało. Zrozumiała od razu kiedy spojrzała w jego oczu. - J... - Nie zdążyła nic powiedzieć, bo ten wpił się w jej wargi. Próbowała się odsunąć, ale chłopak przytrzymał ją za włosy drugą rękę kładąc na jej policzku. To było miłe. Nie wiem, co by zrobiła tym razem, gdyby to był Edward. Myślę, że by uległa mu. Jednak to nie był Edward! To był Jay. Była tego pewna. I dlatego nawet chwilę się nie ważyła wbić mu mocno paznokci w ramię sprawiając, że chłopak odsunął się sykiem. - Co się dzieje? - Spytał zaskoczony gryfon – Ja wiem... Wiem, że nie chciałaś. Tylko, że ja po prostu... Tak bardzo mi na tobie zależy. Myślę, że... Że Cię chyba kocham – Ostatnie słowa wyszeptał próbując się ponownie do niej zdobyć. Jego głos, wygląd... Przez chwilę znów straciła głowę. To, że byli tacy podobni zdecydowani przytępiało jej zmysły. Jednak swoje wiedziała. I dlatego właśnie gdy ponownie próbował się zbliżyć wstała z kanapy. - Koniec tych żartów Jay. Nie wiem po cholerę Edward Cię o to poprosił, ale możesz mu przekazać, że nie chce go więcej widzieć. Dupek. Dupki... - Ton jej był stanowczy, ostry i przeszywał jadę. Była naprawdę wściekła. Nie wierzyła w to, co się tu stało. Zamienili się nią. Tak jak każdą inną dziewczyną. Skoro Edwardowi się nie udało, to najwyraźniej stwierdził, że jego bratu pójdzie lepiej. To natomiast oznaczało, że chcieli ją po prostu przelecieć. Nie mogła na niego patrzeć. Brzydziła się nim... Wyszła z trzaskiem drzwi. Chłopak siedział jeszcze chwilę zaskoczony. Jego plan się nie powiódł. Co on teraz powie bratu? Zdecydowanie na całym planie odbiło się to, że nie do końca słuchał co mu Edward opowiada.
To był mój prywatny żart. Gdzie indziej mogłem zabrać upojoną amortencją Devi, która uczepiła się mojego ciała jak małpka i nie chciała mnie puścić? Oczywiście, że tylko i wyłącznie do pokoju zakochanych! Szczerze powiedziawszy wiedziałem o nim od dawna, po doszły mnie słuchy, że jest to miejsce, w którym bardzo często dochodzi do sytuacji wiadomych, ale nigdy sam tu nie byłem. I to nie tak, że miałem jakieś zamiary wobec dziewczyny, nic z tych rzeczy - chciałem sobie po prostu zażartować. Wystarczająco śmieszyło mnie jej zachowanie, kiedy co pięć kroków, jakby specjalnie je odliczała, wyznawała mi miłość. Poznałem jednak, że zaczyna myśleć coraz bardziej trzeźwo, bo powtarzała to coraz rzadziej i brzmiała coraz mniej pewnie. Dotarłem pod drzwi i pchnąłem je, wchodząc do środka z Devi na rękach. - Nadal będziesz mnie kochała, jak wsadzę Cię do fontanny z czekolady? - zapytałem z szerokim uśmiechem. Nie ukrywam, byłem pod wrażeniem, jak dużo kiczu można pomieścić w jednym pomieszczeniu. A myślałem, że wielka sala podczas walentynek jest pretensjonalna. Parsknąłem śmiechem, widząc kanapy w kształcie ust. Cudownie. Podszedł do jednej z nich i usiadł na niej tak, że Devi teraz znajdowała się na moich kolanach i siedzieliśmy twarzą w twarz. - Jak się czujesz? - zapytałem. Po amortencji lubi boleć głowa, a wtedy to już w ogóle kaplica.