Chętnie odwiedzany Pokój Zakochanych ma coś w sobie. Panuje w nim idealny półmrok - pomieszczenie oświetlane jest przez znajdujące się pod sufitem lampiony, dające poświatę w kształcie i kolorze serca. Jest też gramofon, obok którego rozstawione są wszelakie płyty z miłosnymi piosenkami. Na środku jest trochę miejsca do tańczenia, a po bokach rozstawione są kanapy w kształcie ust - mają one magiczną właściwość! Po rzucieniu w nie zaklęciem aquamenti nie moczą się, a stają sofami wodnymi! Przed nimi stoi stolik w kształcie serca. Największą zaś atrakcją jest znajdująca się na nim fontanna niekończącej się czekolady.
Autor
Wiadomość
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie przepadał za nocnymi patrolami korytarzy; miał poczucie, że była w tym jakaś hipokryzja z jego strony, skoro sam nigdy szczególnie nie respektował regulaminu w tym punkcie. Zamiast przyłapywać nocne marki na gorącym uczynku, wolał dawać im hałasem lub światłem z różdżki ostrzeżenie, że nie byli sami i czas wrócić do dormitoriów. Czasem jednak nie miał wyjścia, szczególnie gdy któryś z konserwatywnych obrazów poskarżył się na nastolatków wymykających się na schadzkę albo gdy przypadkiem wpadał na taką parkę na korytarzu. No naprawdę zero dyskrecji. W pierwszym momencie zaniepokoił się, że niesionemu chłopakowi coś mogło się stać, ale zaraz zorientował się, że tylko zasnął. - Dobry wieczór, po pierwsze - przywitał chłopaka, lustrując tę dwójkę uważnym spojrzeniem przez chwilę i automatycznie zniżając głos do szeptu - coś ujmowało go w tej trosce Gryfona. Odgiął jednak jedną z brwi, zaskoczony słowami, które padały z ust chłopaka. Bardzo starał się nie zaśmiać. - Wiem, jak to jest być młodym, głupim i zakochanym. I zdaję sobie sprawę, że w dobrym towarzystwie czas płynie trochę inaczej, dlatego warto sprawić sobie zegarek. Mój wskazuje, że obaj powinniście być w tym momencie w swoich dormitoriach. I Pańskiego kolegi chyba też. - Zerknął znacząco na śpiącego chłopaka, potrząsając głową z westchnięciem. Wcale nie chciał im odbierać dużej ilości punktów, wcale nie chciał nawet na nich trafiać. - Jeszcze nikt mnie tak desperacko nie prosił o szlaban - zauważył, chwilę bijąc się z myślami. - I jakkolwiek bym chciał wam odpuścić, to raczej nie będzie to zbyt wychowawcze. Obojgu odejmuję po dziesięć punktów za naruszenie ciszy nocnej i przebywanie poza dormitoriami, w ramach ostrzeżenia - zdecydował, uznając że nie będzie to szczególnie dotkliwa ilość. - Ale jeśli jeszcze raz was przyłapię w takiej sytuacji, to skończy się szlabanem i dwukrotną punktacją ujemną dla twojego kolegi, jasne? - ostrzegł go, zauważając że chłopak niespecjalnie przejmował się punktacją własnego domu, więc być może potrzebował nieco lepszej motywacji do przestrzegania regulaminu. - Idź i zanieś go do dormitorium i się pożegnaj. Będę czekał przy schodach, żeby cię odprowadzić potem do Gryfonów, okej? - upewnił się, starając się podejść do sytuacji maksymalnie wyrozumiale - i miał nadzieję, że chłopak to doceni.
C. szczególne : loki; magiczny tatuaż przedstawiający pszczołę (normalnie jest na lewym nadgarstku); piegi; dołeczki w policzkach; blizny wzdłuż żył od dłoni do łokcia.
Dobry wieczór; no tak, o tym na śmierć zapomniał o aż takiej grzeczności. Ciężko pamiętać w chwili ogromnego szoku o tym, że istnieje coś takiego, jak odpowiednie przywitanie, ale przecież nie przejmował się tym praktycznie nigdy. Szczególnie teraz. Teraz ważniejszy był Jin i to, żeby bezpiecznie dotarł do własnego łóżka. Nerwowo się uśmiechał przez cały ten czas i kiwał głową, łapiąc wszystkie słowa, jakie mówił. Wszystkie słowa. Wszystkie kary. - Chło-pak, panie Clarke - uśmiechnął się szczerzej, trochę szerzej, kierując spojrzenie na śpiącego. - Nie będę go budził... po prostu położę go do łóżka. Znaczy... oczywiście, panie Clarke - pokiwał jeszcze głową dla potwierdzenia i popatrzył na profesora z uśmiechem.
I zrobił tak, jak mu kazał. Szybciutko odniósł swojego chłopaka do jego dormitorium, nie oszczędzając mu całusa w czoło w ramach pożegnania, a potem wrócił do profesora, idąc wraz z nim pod dormitorium Gryfonów. - Dziękuję, panie profesorze. Dobrej nocy - skinął jeszcze głową w jego kierunku i, z Seaverowym uśmiechem, zniknął w swoim łóżku.
Pewnie i tak nie będzie mógł spać tej nocy, ale to był jego najmniejszy problem.
Zasady rozgrywek znajdują się tutaj, zasady gry z kolei tutaj. Przypominam, że na odpis jest 48h. Jeśli dojdzie do remisu – edytujcie swoje posty i dopiszcie kostki z dogrywki. Możecie mi dać cynk, że runda została zakończona. Potem możecie dalej ze sobą pisać w wątku, jeśli zechcecie. Zaczyna dowolna osoba. Z pytaniami proszę do @Blaithin 'Fire' A. Dear.
Jenna nie pograła sobie za bardzo w pierwszej rundzie. Po pierwszej turze jej przeciwnik źle się poczuł i wyszedł, zostawiając krukonkę skonsternowaną, zwycięską mimo malowniczej jedynki na kości. Dziewczynce trochę ulżyło, a trochę denerwowała się jeszcze bardziej. Miała bardzo ambiwalentny stosunek do całej tej rozgrywki. Na drugą rundę turnieju przyszła na wszelki wypadek w mugolskich ubraniach - długich spodniach i sweterku, ot, żeby jakimś efektem karty nie uszkodzić szkolnego mundurka. Popatrzyła na przeciwniczkę trochę wystraszona, ale spróbowała wziąć się w garść i zwalczyć swoje lęki społeczne. - J-jestem Jenna. A Ty jesteś prefektką, prawda? - przywitała się, wyciągając do puchonki rękę na powitanie. Kiedy zaczęła się gra, Hastings jako pierwsza wyciągnęła kartę i kulnęła kością. Tym razem zaczęła od 4, a zatem miała całkiem sporą szansę, że uniknie karcianych konsekwencji. Wciąż jej się wydawało, że od gry w durnia można spłonąć żywcem, albo coś jeszcze gorszego.
Po pierwszym wygranym pojedynku dość szybko przyszedł czas na drugi. Szczerze mówiąc, Elizabeth nie spodziewała się, że cokolwiek uda jej się ugrać, w tej grze trzeba było mieć bowiem przede wszystkim dużo szczęścia, ale proszę bardzo - oto była w pokoju zakochanych, tuż przed drugą rundą Eksplodującego Durnia. - Jestem Elizabeth - przedstawiła się, starając się ukryć rozbawienie, w jakie wprawiło ją pierwsze zdanie wypowiedziane przez jej przeciwniczkę. - Ale tak, zgadza się, jestem też prefektką - dodała po chwili, przyjaźnie się do niej uśmiechając. Wydawała się naprawdę sympatyczna i Puchonka cieszyła się, że dzięki rozgrywkom mogła poznać kogoś nowego - integracja była zdecydowanie mocnym punktem. Po tym krótkim przywitaniu zasiadły do stolika, aby przejść do meritum i niedługo musiała czekać na pierwsze efekty. Ostatnim razem to ona patrzyła, jak karta wyjawia sekret jej rywalki, a teraz znalazła się w identycznej sytuacji, tyle że to jej sekret został zgrabnym pismem umieszczony na karcie. Podkochiwała się kiedyś w nauczycielu transmutacji. Poczuła, jak jej policzki zaczęły robić się czerwone. Niby nie było to nic specjalnego, przecież wiele dziewczyn rozmawiało na jego temat i wychwalało urodę, ale w większości były to jedynie poboczne wzdychania, podczas gdy u niej… No, przez dłuższą chwilę było to na ciut innym poziomie. - Nienawidzę tej gry - jęknęła, podpierając czoło na opartych o stół rękach, starając się choć trochę schować. Tylko czy był w ogóle sens?
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
Jenn z ulgą przyjęła swoją wygraną, ale potem rozszerzyła oczy widząc sekret wypisany na karcie Elizabeth. Nie całkiem miała ogładę w tych sprawach, więc podniosła na prefektkę zszokowane spojrzenie. - A-ale nie w Pattonie, prawda? - wykrztusiła, bo transmutacja kojarzyła się jej przede wszystkim z tym przerażającym człowiekiem. Potem się zorientowała, że ostatnio wrócił również inny nauczyciel. - Zaraz, ale Whitelight... Czy to w ogóle legalne? Obserwowała twarz Brandonówny, dopiero po chwili zdając sobie sprawę ze swojego nietaktu. Zgarnęła szybko kość i kulnęła na drugą rundę. - P-przepraszam. - bąknęła, a potem spojrzała na swoją kostkę. Och nie... - J-jeden. Teraz to już nie miała szans.
Na wzmiankę o Pattonie niemalże zakrztusiła się własną śliną. Och, w życiu, na umyśle jeszcze zdrowa była i z całym szacunkiem (chociaż w jego przypadku niekiedy bywało o to ciężko…), ale nawet nie chciała sobie wyobrażać takiej opcji. - Nie, broń Merlinie, brr - odpowiedziała, energicznie kręcąc na boki głową i aż się wzdrygnęła. Co za koszmar! - Szczerze? Nie znam się na prawie, ale nie jestem na tyle głupia, a raczej nie byłam, żeby się z tym afiszować czy coś - dodała, odpowiadając tym samym na drugie pytanie Jenny. Fakt, może nie była to jakoś super komfortowa rozmowa, ale z drugiej strony w jakiś sposób było to zabawne, przynajmniej dla niej. A już zwłaszcza to, że w poprzedniej rundzie to przecież ona poznała czyjś sekret. Równowaga świata jak widać musiała zostać wyrównana. - Nie masz się czym przejmować, naprawdę - zapewniła ją, a następnie wykonała swój ruch, wykładając na blat kartę. Walka tym razem nie trwała jakoś zniewalająco długo i już po chwili obie znów startowały „od zera”, z taką liczbą żyć. - I powoli zaczyna robić się ciekawie.
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
Jenny ogarniało coraz większe znużenie, z którego magicznego pochodzenia nie do końca zdawała sobie sprawę. Słuchała Elizabetch, czując jak ciążą jej powieki. Powolnymi mrugnięciami usiłowała doprowadzić się do porządku, ale nie bardzo jej to wychodziło. - Czyli to nie była prawdziwa miłość? - spytała, już nie do końca świadoma tego, co mówi. - U moich rodziców to też nie była prawdziwa miłość. Chyba lepiej, że nic po sobie nie pokazałaś. Rzuciła kostką i wyciągnęła kartę, ziewając mocno. Jak dziecko, po prostu jak dziecko. Jej umysł pracował w spowolnionym tempie, tak że ledwo załapała, kiedy się okazało, że muszą rzucać na dogrywkę. Zasnuty senną mgłą wzrok z trudem wyostrzył się na zwycięskiej kostce Elizabeth, ale zanim jej ostatnia karta tarota zdążyła zadziałać, mała krukonka odpłynęła do krainy marzeń za sprawą tej poprzedniej. I tyle było z grania w durnia. Dziewczynka miała jeszcze nie raz spalić się przez to ze wstydu, ale póki co jej niewinna twarzyczka świadczyła o tym, że wreszcie znalazła prawdziwe odprężenie.
- Nie, coś ty! No nie, jakby ja mam przecież dopiero osiemnaście lat, a to było chwilę temu i w ogóle to... nie, zdecydowanie nie. To znaczy ja totalnie nie tak widzę miłość w każdym razie, wiesz chyba, o co mi chodzi. Gdyby to był ktoś w zbliżonym do mnie wieku, to może co innego, ale tak to nie - zaczęła nawijać trochę bez ładu i składu, ale jak mogła w prosty sposób wyjaśnić tak zawiłą sprawę? Nie dało się, przynajmniej ona nie potrafiła tego zrobić. - Wiesz, możemy już zostawić ten temat, bo... - przerwała gwałtownie, kiedy Jenna znowu przemówiła i aż ją zatkało. Poruszenia tematu rodziców się nie spodziewała, a już na pewno nie w takiej formie i zwyczajnie nie wiedziała, jak powinna się zachować. Uciekło jej jedynie jedno zduszone "och". Co się robi w takich sytuacjach? Nie potrzebowała jednak specjalnie wymyślać jakichś mądrych tekstów, bo dziewczyna wyłożyła swoją kartę, a Elizabeth po krótkiej chwili przypatrywania się jej zauważyła, że coś ewidentnie było nie tak. - Dobrze się czujesz? Bo, hm, wyglądasz... no... średnio. - Aż się skrzywiła, kiedy te słowa opuściły jej usta, bo nie brzmiało to najlepiej. Brawo, Brandon, nie ma to jak zrobić dobre pierwsze wrażenie na nowej znajomej. A potem wszystko potoczyło się szybko - karty skończyły walkę i Krukonka zasnęła snem zimowym, zupełnie jakby ktoś nagle odciął jej dopływ prądu. Elizabeth tylko przez chwilę siedziała z rozdziawioną buzią, a następnie podjęła się próby obudzenia biednej dziewczyny, mając nadzieję, że efekt nie był na tyle trwały, aby musiała wzywać pomoc. Przecież konsekwencje w tej grze nie mogły być tak poważne. Prawda?