Chętnie odwiedzany Pokój Zakochanych ma coś w sobie. Panuje w nim idealny półmrok - pomieszczenie oświetlane jest przez znajdujące się pod sufitem lampiony, dające poświatę w kształcie i kolorze serca. Jest też gramofon, obok którego rozstawione są wszelakie płyty z miłosnymi piosenkami. Na środku jest trochę miejsca do tańczenia, a po bokach rozstawione są kanapy w kształcie ust - mają one magiczną właściwość! Po rzucieniu w nie zaklęciem aquamenti nie moczą się, a stają sofami wodnymi! Przed nimi stoi stolik w kształcie serca. Największą zaś atrakcją jest znajdująca się na nim fontanna niekończącej się czekolady.
Tanya aż się trzęsła od emocji które ją ogarnęły. Rzuciła się na łóżko w swoim dormitorium, zamknęła oczy i zaczęła głęboko oddychać, by się uspokoić. Ataki takie jak ten miały to do siebie, że przychodziły bardzo niespodziewanie i nie miała pojęcia ile potrwa nim się skończą. Nie minęło jednak dużo czasu, a do pokoju wpadły dwie rozchichotane Gryfonki, całkowicie wytrącając dziewczynę z równowagi. Zerwała się na równe nogi i wybiegła trzaskając drzwiami. Naprawdę tak ciężko o chwilę samotności w tej szkole? Przecież jest tu tylu uczniów, na pewno miewają gorsze dni. Gdzie się chowają, tak aby nikt ich nie odnalazł? To była zagadka na dziś, którą Tanya obiecała sobie rozwiązać. Wszędzie panowała przerażająca cisza. W korytarzach rozbrzmiewało echem tylko stukanie obcasów panny Hoover, choć przecież co chwila mijała jakiś ludzi. Tyle nic nie mówiących jej twarzy, niektóre tryskającą energią, inne zmęczone, jeszcze inne znużone do granic możliwości. Tanya nie zwracała większej uwagi na to kim są ci ludzie. Interesowało ja jedynie to, co mają w oczach. U niektórych dostrzegała strach, u innych nieopanowaną radość. Idąc tak nie zwracała niczyjej uwagi. To było miłe, przemknąć przez korytarz nie słuchając zaczepnych komentarzy i gwizdów. Choć, mimo stanu w jakim sie znajdowała, wyglądała wspaniale. Ubrana w czarną, prostą spódnicę i szary sweterek, wyglądała jakby ktoś ją żywcem wyciągnął z jakiegoś magazynu. W końcu jej droga zakończyła się gdy natrafiła na drzwi. Poczuła jak wszystkie zapory i tamy w niej się walą i po policzku spłynęła jej pierwsza łza. Nie chcąc by ktokolwiek ją zobaczyła, otworzyła drzwi. Pokój wydawał się być odpowiedzią na jej zagadkę. Nie dostrzegła tu żywej duszy, więc tylko zamknęła za sobą drzwi, skuliła się w kącie i pozwoliła łzą płynąć po policzkach. Czuła jak cała się trzęsie, ale nie próbowała tego opanować. Takie ataki są u niej całkowicie normalne i musi je po prostu przeczekać. W samotności.
Przechadzając się po korytarzu zauważył dziewczynę. Nie byle dziewczynę, to była Tanya. Płacząca. I weszła do jakiegoś pomieszczenia. Dziewczyna w której się podkochiwał. Tak, Nathaniel. Zakochał się po uszy w gryfonce. Problem polegał w tym że, chyba nie wzajemnością. I to każdego dnia go załamywało. Przyjaźnili się, no kolegowali. Każde słowo, dotyk kiedy siedzieli koło siebie dawały my uczucie pustki. O czym on myślał, to mogła być jego szansa. Podszedł do wspomnianych drzwi i powoli wszedł do środka nie zauważony. -Nic ci nie jest? Tanya... Cze-e-emu płaczesz?- Podszedł do dziewczyny, uklękną przed nią i mocno przytulił do siebie.-Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz... Miał nadzieje że nie usłyszy jak mu bije serce. Wyrywa się z piersi. Co ma zrobić? Przytulenie to chyba jedyne co ma zrobić. A może coś jeszcze? Pocieszył ją przytulił co jeszcze? Jest facetem. Siedzieliśmy tak, słysząc jej łkanie. Dał jej chusteczkę którą przyjęła. Zrobiło mu się ciepło. Miło ciepło. Biło od niej. W całym pokoju było teraz czuć jej perfumy. Usiedliśmy na ziemi. Dziewczyna była cała czerwona, ale nadal była śliczna.
Łzy lały się strumieniami i nie było już możliwości, żeby zatrzymać ten potok. Usłyszała, jak ktoś klęczy obok niej i coś chyba do niej mówi. Nie zwracała uwagi na to kto to jest, ani czy mówi coś istotnego. Po chwili postać objęła ją, a Tanya, niewiele myśląc wtuliła się w ramiona nieznajomego jak małpka. Poczuła się naprawdę bezpiecznie, za co oczywiście skarciła się w myślach, bo przecież nie miała pojęcia kto ją tak naprawdę obejmuje. Otarła łzy i próbowała zapanować nad drgawkami. Dopiero po jakiś pięciu minutach odważyła się spojrzeć w górę. Odskoczyła jak poparzona, przesuwając się metr dalej. Przez cały ten czas był przy niej nie kto inny jak Nathaniel! Jedyny chłopak do którego Tanya odczuwała coś więcej niż przyjaźń, choć nie przyznałaby się do tego, nawet przed samą sobą. Odchrząknęła i otarła łzy wierzchem dłoni. Widziała, że chłopak się martwi. Nie chciała tego. Nie lubiła gdy ludzie się o nią martwią. Zdecydowanie bardziej wolała imprezową i wiecznie zadowoloną wersję siebie. -Nic mi nie jest, nie przejmuj się -powiedziała, uśmiechając się przez łzy. Spojrzała na jego zmoczoną przez jej łzy koszulkę. Zrobiło jej się bardzo głupio. Nie wiedziała co jeszcze może powiedzieć. W końcu wbiła wzrok w podłogę i wybełkotała krótkie: -Przepraszam.
Zdziwiło go jej odskoczenie od niego. Co się stało? Spojrzał w kierunku jej wzroku. Całą koszulkę miał morą. -To tylko koszulka spokojnie. Będę się przejmował. -Powiedział do niej przybliżając się. Czemu nie chciała jego pomocy? Przecież oni zawsze sobie pomagali. Wspierali się. A koszulka to pikuś. Podszedł do niej uśmiechną się i lekko pocałował w głowę powtarzając co chwile "będzie dobrze". Miał nadzieje że pomoże. Za nic nie chciał żeby płakała. Nie zasługiwała na to żeby płakać. Nath rozejrzał się po pokoju i zauważył że przebywają w Pokoju Zakochanych. Co za ironia. Zakochany pomaga dziewczynie w tym akurat pokoju. Uścisną ją tym razem na tyle mocno że się nie wyrwie. Zastanawiało go czemu była smutna. Przed świętami oczywiście wszyscy się radują, a ona płakała. Nie chciał jej o to pytać bo wiedział że ni powinien. Jeszcze bardziej by się rozpłakała i co by zrobił? Też nie chciał jej debilnie przepraszać bo to do niczego by nie dążyło. Właściwie to za każdym razem chciał przejąć inicjatywę, ale mu się nie udawało. Pocałować ją, posiedzieć z nią. Przyjaźń to za mało. Ale wiedział że musiał to przeczekać lub jakoś kiedyś zareagować. W końcu mu się uda prawda? Miał taką nadzieje. Teraz siedział jak debil w Pokoju Zakochanych, z dziewczyną którą kochał przytulając ją i próbując sprawić żeby nie płakała. Ah ale miał szczęście w życiu.
Chyba po raz pierwszy w życiu Tanya nie wiedziała co powiedzieć. Stała tak, próbując opanować drżenie rąk. Właściwie to to że przyszedł do niej właśnie Nathaniel jej pomogło. Ale trochę inaczej niż wszystkim mogłoby się wydawać. Nie pomogło jej to, że ją przytulił. Pomogło jej to, że nie chciała by widział jak płacze. To sprawiło, że w mgnieniu oka z jej policzków zniknęły wszelkie oznaki łez, a na twarzy zagościł sztuczny uśmiech. Wiedziała, że nie ma możliwości by chłopak się nabrał, ale ona sama czuła się o wiele lepiej. Mimo to po chwili Krukon zbliżył się i objął ją tak, że nie była w stanie mu sie wyrwać. Zresztą nie protestowała. Wtuliła się w niego, tak jak się przytula do dobrych przyjaciół. Będąc tak w jego objęciach, dostrzegła gdzie tak naprawdę się znajdują. Byli w pokoju Zakochanych. W jednym z tych miejsc do których Tanya nigdy nie odważyła się choćby zbliżyć. A tu proszę, jest i to nawet w objęciach chłopaka, do którego może nawet byłaby w stanie coś czuć, gdyby się tak cholernie nie bała. Po chwili Nathaniel ją puścił i po Tanyi nie było już właściwie widać, że cokolwiek się stało. Właściwie zdradzały ją tylko lekko zaczerwienione oczy i policzki. -Muszę się czegoś napić -powiedziała, by dać do zrozumienia że nie da rady dłużej się przytulać i mówić o tym co się dzieje. A już napewno nie na trzeźwo.
-Hm.. więc może pójdziemy do jakiegoś baru? Tutaj za dobrego alkoholu nie ma. Stwierdził i pomógł jej wstać. Nie oszuka go, i tak widać że jest roztrzęsiona i czymś się przejmuje. No ale oszukać chce siebie nie jego. A wszyscy dobrze wiemy że Nath jest dobrym słuchaczem i na pewno by jej nie krytykował. Dziewczyna sama wybrała. Tak dała mu do zrozumienia że nie chce się przytulać i że jest twarda. Jak kamień. Głaz który tonie w morzu łez i nikt go nie widzi. Chyba właśnie to chciała osiągnąć. Ale jak mówiłem, to ona tonie. Chciał jej pomóc, ale ona wiernie udawała że o niczym nie wie. Ah kobieta zmienną jest. Podszedł do niej i wziął za rękę. -Idziemy. Bez gadania. Ah widząc jak się szarpie, chwycił ją pod nogami i szybko podniósł. Tak miał plan zanieść ją do samego baru. Czy tego chciała czy nie.
Dlaczego zakochani faceci muszą być tacy... zakochani? Tanya już dawno ogarnęła, że Nathaniel ją lubi. Bardzo lubi. I chodź wiedziała, że powinna z nim o tym porozmawiać, bardzo nie chciała psuć tej relacji jaka między nimi zaistniała. Bo prawda jest taka, że ona też go bardzo lubiła. A może po prostu tchórzyła? Choć to przecież Tanya Hoover, która niczego się nie boi, czyż nie? Otóż okazuje się, że chyba jednak nie. Nie miała najmniejszej ochoty wychodzić z tego pokoju. Ktoś zaraz by się do niej przyczepił. Ale jak już mówiłam, Nathaniel nie do końca chyba zrozumiał jej wypowiedź, bo zaczął ją ciągnąć w kierunku wyjścia. -Nie, Nath, zaczekaj -rzuciła wyrywając się, ale zupełnie ją zignorował. Po chwili dziewczyna znajdowała się w jego objęciach, tak blisko, że czuła na policzkach jego oddech. Zaczęła się szarpać jeszcze bardziej. -To nie jest śmieszne! Postaw mnie idioto! -krzyknęła, wyrywając się. Wbiła mu paznokcie w ramię i przygotowała się na upadek, w razie gdyby postanowił ją po prostu puścić. Może i Tanya 'tonęła' ale nadal była sobą. A z nią lepiej nie zadzierać.
Po wysłaniu sowy do Marka, Nastia czuła się wyjątkowo podle. Nie tylko ze względu na to, że fizycznie czuła się jakby przebiegło po niej stado hipogryfów, a raczej ze względu na to, że musiała przełożyć spotkanie, wysyłając mu sowę dopiero jak już musiał trochę postać pod tą cholerną łazienką. Z tego też powodu przez cały następny dzień biegała po zamku niczym wyjątkowo burzliwa blond chmura i, co zaskakujące, nie miała nawet ochoty by z kimkolwiek pogawędzić, zatapiając się w swoich własnych myślach. Kiedy zaś tylko nastała ta pora, kiedy wreszcie miała chwilę wolnego czasu, zaczaiła się na Marka na jednym z korytarzy. Musiała wyglądać dość zabawnie, w miętowej sukience koktajlowej i zwyczajnych czarnych szpilkach. Na nadgarstkach podzwaniały jej bransoletki, na palcach błyskały pierścionki, a z szyi zwieszał się srebrny naszyjnik, który dyndał rytmicznie, gdy tak pochylała się, czatując na krukona. W końcu, po kilkudziesięciu minutach dostrzegła go, gdy tak beztrosko przemierzał korytarz i bez zapowiedzi złapała go za rękę, ciągnąc w tylko sobie znanym kierunku. - Mówiłam, że Cię znajdę - mruknęła tylko, w ramach przywitania, co było do niej zupełnie niepodobne, a blond grzywa powiewała za nią, gdyż narzuciła całkiem niezłe tempo, zważywszy na to co miała na nogach. Zaciągnęła go do zachodniego skrzydła i nieco zarumieniona wprowadziła do Pokoju Zakochanych. - N-nie zwracaj uwagi na dobór miejsca - zająknęła się lekko, ale uśmiechnęła się, gdy tylko drzwi się za nim zamknęły i rzuciła mu się na szyję, zupełnie jak stara, dobra Nastia. - Tęskniłam za Tobą młotku - przywitała się, całując go w policzek i opuszczając się powoli na swoje nogi. Pocałowanie kogoś tak wysokiego było nie lada wyzwaniem dla kogoś kto w tak niebotycznie wysokich butach nadal był niezbyt wysoki. - Chodź - dodała po chwili i zaciągnęła go przed sofę, omijając gramofon, na który spojrzała z niesmakiem. Dobrze wiedziała jakiego typu muzykę tu grają i nie była z tego powodu raczej zadowolona. Wyciągnęła różdżkę z torebki zawieszonej na ramieniu i mruknęła: - Aquamenti Z końca różdżki popłynęła woda, która zamiast zmoczyć siedzenie sprawiła, że stało się sofą wodną. Pociągnęła go ze sobą na siedzisko i niemalże natychmiast zbliżyła się tak, że stykali się kolanami. - Opowiadaj co u Ciebie!
Można by pomyśleć, że Mark był zaskoczony nagłym porwaniem, jednak tak nie było, jak najbardziej się tego spodziewał. Mark coraz bardziej tęsknił za Nastią. Był zadowolony, że w końcu doszło do spotkania, nie widzieli się już dość długo. Kiedy ciągnęła go w nieznanym mu kierunku miał tylko czas na krótkie przemyślenia co do jej wyglądu. Jak zwykle wyglądała pięknie. Dziewczyna od początku mu się podobała. Był zdziwiony kiedy zorientował się, że idą do pokoju zakochanych, wiedział już wcześniej, że nie może od niej oczekiwać czegoś więcej niż przyjaźni, choć i tak nie była to taka zwykła przyjacielska relacja. Kiedy powiedziała, aby nie zwracał uwagi na miejsce do którego się wybrali wzruszył ramionami i się uśmiechnął. Kiedy się do niego przytuliła odwzajemnił to obejmując ją w pasie. -Też za tobą tęskniłem. Spotkania z nią zawsze poprawiały mu humor, a ostatnio nie był w zbyt dobrym nastroju. Kiedy siedzieli już na sofie, rozsiadł się i położył rękę na jej kolanie i uśmiechnął się tajemniczo. -Co u mnie... Jeśli chodzi o święta to były dość nietypowe...Pojechałem do Oslo. Zaprosiła mnie dalsza rodzina okazało się, że jest jest kilku czarodziei poza mną, a reszta to już tradycyjnie jak pisałem żarcie, picie. W sylwestra wszyscy poszliśmy na przyjęcie do znajomych, poznałem kilka osób jak dla mnie spoko. A że pod koniec wszyscy się spili to już inna historia. Zaśmiał się i drugą ręką odsunął jej kosmyk włosów po czym pocałował ją w szyję i z powrotem oparł się na sofie. -A jak tam u Ciebie hm?
Wysłuchując jego relacji, kiwała powoli głową w zamyśleniu. - Widzę, że fajnie spędziłeś czas. Mam być zazdrosna, że mnie nie zaprosiłeś? - spytała z zadziornym uśmiechem i położyła rękę na jego dłoni, pocierając jego kciuk swoim. Byłoby zabawnie się tam wybrać razem z nim. Imprezka w gronie znajomych jest zawsze spoko, a jeśli doda się do tego opcję popijawy to może to być bardzo zabawne, ale chyba tylko dla Nastii. Holowanie jej zwłok do domu już niekoniecznie mogłoby być ciekawe dla Marka, ale coo tam! Mimowolnie wstrzymała oddech, gdy jego usta musnęły jej skórę na szyi. Dzisiaj pokryła ją grubą warstwą makijażu, starając się zasłonić pokrywające ją blizny, co wyszło jej zaskakująco dobrze. Martwiła się jednak o to, że jeszcze kilka takich całusów, a jak nic kolacje będzie miał z głowy, tyle się tego nałyka. Kiedy Mark się odsunął, dziewczyna uśmiechnęła się słabo, wypuszczając wstrzymywane powietrze i wyginając się lekko by móc oprzeć się o jego pierś. - Ach, dobrze. Spędziłam te święta z mamą. Była uradowana, gdy wyczyściłam jej cały dom w dwie minuty - tutaj zachichotała krótko - jest strasznie zazdrosna, że nie potrafi użyć Chłoszczyść, a mnie idzie to tak dobrze. Poza tym objadłam się jak nigdy, coś jak Ty - dźgnęła go zaczepnie w żebra - No, a Sylwester był raczej nudny. Zostałam z mamą i oglądałyśmy nowe filmy fantastyczne mugoli. Strasznie słabe, ale i tak się cieszę, bo mogłam z nią posiedzieć tak długo. Następne takie posiedzenie dopiero na wakacje. Westchnęła ciężko, mrużąc lekko oczy, najwyraźniej rozpamiętując co lepsze momenty Świąt, bo na jej ustach błąkał się lekki uśmiech. - No! - powiedziała nagle, wyginając szyję by spojrzeć na jego buźkę - W każdym razie, znowu wszystko wróciło do normy. Siedzimy gdzieś sami i gadamy o pierdołach. Ciężko było mi się skupić na aportacji, bo ciągle myślałam o tym, żeby Cię zobaczyć. - Masz jakieś specjalne życzenia co do tego co możemy tutaj porobić? - spytała, nagle zupełnie zmieniając ton głosu. Był teraz, jak zwykle, gdy coś perwersyjnego chodziło jej po głowie, mrukliwy i sugestywny. Przesunęła palcem po jego udzie, zatrzymując się w okolicy pachwiny. Po jej uśmiechu było widać, że świetnie się bawi.
-Nie zaprosiłem, bo kiedy dostałem zaproszenie ty już wyjechałaś. Jeśli chcesz możemy się wybrać do Oslo razem np w ferie? -uśmiechnął się i patrząc jej w oczy przesunął rękę, która na kolanie trochę wyżej podnosząc nieco jej sukienkę. Mark chętnie poholował by zwłoki Nastii :D Zauważył, że złotowłosa wstrzymała oddech, kiedy ją pocałował w szyję, doskonale wiedział, że właśnie tam znajdują się jej blizny i nie rozumiał dlaczego je przed nim ukrywała. Chyba znali się już na tyle długo, aby nie czuć wstydu... lub czegokolwiek co czuła Nastia próbując zakryć to co przeżyła jako dziecko. On sam miał wiele blizn, co prawda większość była zakryta tatuażami, chociaż jeśli się przyjrzeć i tak były widoczne, no i oczywiście nie wszystkie dało się zakryć, ale nie ukrywał ich przed innymi ludźmi, a szczególnie przed Nastią. Kiedy położyła głowę na jego piersi Mark oparł o nią swoją. I wysłuchał jak spędziła święta. W momencie gdy dźgnęła go w żebra powiedział -Uważaj bo ja zaraz cię zaczepie -zaśmiał się -No cóż może następny sylwester będzie lepszy? Chociaż jak dla mnie w dobrym towarzystwie nawet oglądanie mugolskich filmów było by ciekawe, ale jasne że w sylwka chciałoby się iść na jakąś imprezę... Mark pomyślał, że właściwie mógłby zaprosić ją i jej matkę na przyszłe święta do Oslo, ale to dopiero za rok więc uznał, że zapyta się o to kiedy indziej, nawet nie był pewny czy Nastia chciała by spędzić z nim święta. -Taa wszystko wróciło do normy... -kiedy to powiedział zamyślił się na dłuższą chwilę. Kiedy Nastia przesuwała palcem po jego udzie serce zaczęło bić mu szybciej. -Specjalne życzenia? Może i mam - uśmiechnął się, złapał ją za udo i przyciągnął do siebie tak że na nim siedziała. Położył ręce na jej biodrach i zaczął ją całować.
Jej niebieskie oczy rozbłysły nagle, gdy tak nagle uniósł nieco jej krótką sukienkę. Mark miał dzisiaj wyraźne problemy z utrzymaniem rąk przy sobie co byłoby dość zabawne, gdyby nie fakt, że sama miała ochotę na porobienie z nim kilku, raczej regulaminowo zabronionych i perwersyjnych rzeczy. Wygięła delikatnie brwi ku górze, idealnie imitując uprzejme zaskoczenie jego postępowaniem, co było naprawdę oczywistą grą. - Och, bardzo chętnie, jeśli tylko będzie ku temu sposobność. Odpowiedziała mu, nawet się nie namyślając, w końcu, naprawdę chciała spędzić z nim trochę czasu. Oboje nieco doświadczeni przez los, półsieroty, odnaleźli siebie. Co prawda byli w innych domach, co nieco utrudniało im częste spotykanie się, jednakże to nic. Nastia kochała go jak brata. Zarówno za jego milczenie, jak i jego słowa. Jego obecność była balsamem kojącym jej rozdygotane ciągłym zamartwianiem się o pełnię nerwy. Wstydziła się blizn od zawsze. Nieważne z kim by się aktualnie nie spotykała, nie chciała nikomu pokazywać, że nie jest idealną, plastikową blondynką na jaką kreowała się ubraniami i makijażem. Chciała być jedną z wielu w tłumie. Nosić włosy spięte wysoko i odsłaniać piękną i gładką szyję, której nigdy nie będzie miała. Nie udawała nawet zaskoczenia, kiedy chłopak chwycił ją za udo. Nie oponowała również, reagując nawet bardzo entuzjastycznie na taką opcję spędzenia wolnego czasu. Objęła go rękoma powyżej ramion, zaplatając swoje dłonie na jego karku i po kolei odwzajemniała każdy dany jej pocałunek. Z czułością i tęsknotą. Była mu wdzięczna, że godził się na to czego od niego wymagała. Bliskości, która nie pociągała za sobą niczego więcej niż jedynie rozrywki i chwili zapomnienia. Przyjemności. Rozsunęła jego wargi językiem, napierając swoim ciałem na jego ciało i zmuszając go do mocnego oparcia się o kanapę wodną. Jedna ręka, jakby mimowolnie, zasunęła się po jego piersi, aż do brzucha, wpełzając niespiesznie pod materiał go okrywający.
Mark ucieszył się kiedy Nastia zgodziła się na wyjazd. Uśmiechnął się do niej. Ostatnio nie widywali się zbyt często wiec perspektywa spędzenia z nią co najmniej tygodnia od razu poprawiała mu humor. -Tylko się nie zdziw kiedy moja rodzina zasypie cię pytaniami. Oni już tak mają. Kiedy Mark przyjechał do nich na święta pierwszy dzień spędził właśnie na opowiadaniu o sobie... w końcu niektórzy nawet nie mieli okazji go poznać, tylko kilka osób z rodziny widziało go kiedy miał kilka lat. Po śmierci matki kontakt praktycznie się urwał ojciec o to zadbał. No cóż teraz może być już tylko lepiej. Od kiedy poznał Nastię nie odczuwał już samotności, to dzięki niej zaczął się zmieniać na lepsze. Wiedzieli o sobie praktycznie wszystko, oficjalnie kochał ją po przyjacielsku, ale jaka była nieoficjalna wersja? No cóż to raczej bez znaczenia. Chyba wystarczała mu obecna sytuacja, nie chciał tego psuć. Kto wie co mogłoby się stać kiedy to nagle powiedziałby jej, że czuje coś więcej. Zerwaliby kontakt? Są różne opcje, oczywiście te rozmyślania były czysto teoretyczne. Z resztą Nastia od początku mówiła, że będzie to tylko i wyłącznie przyjaźń i Mark się z tym pogodził. Co nie zmienia faktu, że bywał o nią zazdrosny i chciałby mieć Nastię tylko dla siebie,ale nie może tego oczekiwać. Jest dobrze tak jak jest, a przynajmniej na to wygląda. Kiedy położyła ręce na jego karku przeszły go ciarki. W czasie gdy się całowali jedną ręką przesunął po jej plecach szukając zapięcia od sukienki, znalazł je i rozpiął po czym pociągnął jej ubranie w dół aż do pasa. Zmierzył ją wzrokiem, uśmiechnął się lekko, a jego oczy rozbłysły. Zaczął ją całować po szyi, kręcił go jej zapach. Potem znów wrócił do ust, objął ją jedną ręka w talii, a drugą którą trzymał ja jej biodrze położył na udzie i przesuwał coraz wyżej. Mruknął kiedy włożyła rękę pod jego koszulkę, była coraz bliżej dość sporej blizny, która była na brzuchu.
Uparła się, że zaprowadzi go w swoje ulubione, niedawno odkryte w Hogwarcie miejsce. Nie wiedziała nawet jak jej się to udało, bo wbrew swojej niepozornej naturze, Bleau był całkiem uparty kiedy się na coś uwziął, ale mimo tego, zmusiła go do założenia na oczy opaski. Nie lubił niespodzianek, ale to wcale nie przeszkadzało Lepeltier żeby przeciągnąć go przez cały zamek z zasłoniętymi oczami, przy których trzymała swoje dłonie upewniając się, że nie podgląda. Stanęli w końcu przed drzwiami do Pokoju Zakochanych, a na usta Cher wkradł się drobny uśmiech. Uwielbiała to miejsce, za słodki zapach eterycznych olejków, miękkie kanapy i piękne lampiony uwieszone pod sufitem, nasuwające jej na myśl nieboskłon nocą. Nie sądziła, żeby Remy’emu spodobało się to tak samo, jak jej, ale wzięła sobie za punkt honoru pokazać mu siebie, jaką była dziś. Nauczyć go poznawać ją na nowo i chciała się dowiedzieć, jak bardzo w tym czasie, w którym się nie widzieli, zmienił się on. Pchnęła go lekko do komnaty, zamykając za nim drzwi i dopiero wtedy zrzuciła opaskę z oczu, w zamian zawieszając mu się na ramionach, mrucząc z zadowoleniem: — Już jesteśmy. Wolisz miękki materac łóżka, kanapy czy krzesła przy stole? — obeszła go, stając przed nim, chwytając jedną z jego rąk, żeby pociągnąć go zachęcająco do środka. — Odkryłam to miejsce całkiem niedawno. Uwielbiam tu przychodzić. Większość osób, o dziwo, omija to miejsce. Albo wchodzą tu i zaraz wychodzą dziwnie skrępowani. Tym bardziej… więcej przestrzeni i prywatności dla nas.
Kontrola. To jedyna rzecz, która sprawiła, że nie zwariował. Dzięki niej czuł, że coś jest realne, prawdziwe... Niezakłamane. Jeżeli ją posiadał, posiadał również władze. Nie tę, którą ludzie wykorzystują do pomiatania ludźmi, nie tę, która na celu ma zaszkodzić innym aby nam samym było dobrze. Choć czy on tego nie robi? Posiadanie kontroli, władzy, tylko po to aby nie stracić gruntu pod nogami... Myśli o niej w niemalże samolubny sposób. On nie patrzy na innych. Na ich słowa sprzeciwu czy skrzywione miny. Zdanie czy opinia, nie interesuje go. Chyba, że jest na tyle interesująca aby mógł się zatrzymać. Przeanalizować... A w ostateczności albo zaakceptować albo porzucić. Bardzo wiele rzeczy w swoim życiu porzucił. Na przykład: radość. Nie potrafił cieszyć się z czegoś, co przygotowała dla niego Cher. Ani z tego, że starała się z całych sił aby do niego dotrzeć. Doceniał to wszystko, jednak nie potrafił czerpać z tego należytej radości. Dlatego nie zasługiwał na to wszystko. Na ciepłe dłonie, które nim kierowały(na co z oporem się godził) Bo nie posiadał kontroli. Nie przy niej. Nie kiedy patrzał na nią. Nie, kiedy jego oczy przysłonięte skazały go na zwykłą cielesność... Czasem czuł, jakby robił coś wbrew sobie. Wmawia sobie, że tak nie jest... Bo naprawdę by tak chciał. Ścieżka pełna wyrzeczeń i niewiadomych. To nie jego bajka. Kiedy przystanęli, rozejrzał się, jakby to cokolwiek dało. Próbował coś usłyszeć, jakiś charakterystyczny dla danego miejsca dźwięk. Może tykanie wielkiego zegara... Charakterystyczne strzaskanie wielkich drzwi bądź odgłos ptaków, które przesiadują dnie na dziedzińcu. Nic. Po chwili poczuł ciepło panującej w pomieszczeniu temperatury, było to dziwnie miłe uczucie w porównaniu z chłodem szkolnych korytarzy. Zmrużył lekko oczy kiedy Cher zdjęła jego opaskę. Światło było przytłumione, jednak wciąż potrzebował chwili. A kiedy zorientował się gdzie są, było za późno na odwrót. Na cokolwiek. Ruszył za nią, cały czas lustrując pomieszczenie uważnym spojrzeniem. -Róż i nastrojowy klimat to raczej nie mój styl.-Powiedział spokojnie i spojrzał na nią. Jak zawsze sztywny i nieobecny, prawda? Sylwetka prezentująca się wręcz nienagannie. Spojrzenie chłodne, lekko aroganckie. -Skoro chciałaś prywatności... Wystarczyło powiedzieć.-Na jego wargach zagościł słaby uśmiech. Usiadł na kanapie, jednocześnie pociągając ją za sobą. Ich dłonie wciąż się odnajdywały. Tak, jakby tego potrzebowały. Może on tego potrzebował... Jakby cały czas jej szukał. Nawet nie wiedział, co miał przez to rozumieć. Naprawdę. W jego głowie pojawiło się wiele myśli, każda była niepożądana... Wręcz usilnie starał się zatamować ich przybywanie. Nie potrafił.
Siadła na kanapie przodem do niego, siadając na jednej swojej nodze, zgiętej w kolanie. Ich dłonie trzymała na swoim udzie. To było dla niej bardzo naturalne, w jaki sposób chwytała jego palce. Przynajmniej w ten sposób mogła się czuć bliżej niego. Większość czasu wydawał jej się mocno wycofany. Tymczasem ten gest nadawał ich relacjom pewnej rodzaju intymności. Ale nie tej romantycznej, tylko tej, która mogłaby w przyszłości odbudować ich przyjaźń. Wyprostowała się, patrząc w oczy Remy’ego, dla odmiany, sama przyzwyczajając wzrok nie do światła, a do panującego tu pół-mroku. Dlatego milczała chwilę dopóki nie rozjaśniła jej się jego twarz i te błyszczące oczy, w których odbijało się światło lampionów. Ona czuła się tu bezpiecznie. Nie chodziło o róż. Tylko o samą tą przestrzeń, przeznaczoną dla osób sobie bliskich, a Remy był przecież dla niej tą personą. Jej przystanią. Liczyła, że tutaj, może sam w końcu zacznie powoli to rozumieć. — Próbujesz mi powiedzieć, że cię unieszczęśliwiam, ściągając cię tutaj? To byłoby bardzo niemiłe, mon Bleau— mruknęła do niego zaczepnie, przekręcając znaczenie słów, którymi się właśnie z nią podzielił. Przysunęła się trochę bardziej do niego, stykając się kolanem z jego udem, wolną ręką zaczesując włosy za ucho. Nie wiedziała od czego zacząć rozmowę, skoro już zadbała o ich intymność. — Chyba, że nie chcesz tu ze mną być — dodała ostrzegawczo poluźniając uścisk dłoni, jakby chciała zaraz nią uciec. Nie bawiła się z nim, w gruncie rzeczy, a raczej próbowała odnaleźć dla siebie twardy grunt, czegoś w tych relacjach co dla niej pozostawało w dalszym ciągu dużą niewiadomą. — I co być zrobił, gdybym powiedziała, ze potrzebuję prywatności, Remy? — dopytała z ciekawości, próbując zrozumieć jego tok myślenia. Kiedy byli dziećmi wydawało się to łatwiejsze. Problemy ich otaczające były znacznie bardziej trywialne i oczywiste. Jak lekcja, której doświadczyła, żeby nigdy nie bawić się z eliksirami. Remy jak zawsze, wiedział o tym, jeszcze zanim doświadczenie nauczyło tej reguły Cherisee. Wcale jej to nie dziwiło. Od zawsze miał niesamowity instynkt zachowawczy.
Nie da się zmienić tego, kim naprawdę jesteśmy. Ich więź została naruszona. To co było kiedyś wydaje się bardziej niż odległe, wciąż nie potrafi wyzbyć się wrażenia, jakby tego w ogóle nie było. Jego wyobraźnia, może nawet jedno z ukrytych pragnień. Pragnął więzi, pragnął zrozumieć wszystko to co ma miejsce w jej głowie. Jedyna osoba, której myśli tak bardzo chciałby poznać. I jedyna przed, którą tak wiele chciałby ukryć. Czasem się zastanawia... Czy nie powinni poprzestać na tym, co utkwiło im w pamięci. Miała rację, wtedy było zdecydowanie łatwiej. Czy może to wina czasu, który spędzili osobno. Wiedział jedno, gdybaniem i zastanawianiem się niczego nie zdziała. Będzie się jedynie kręcił wokół tych tematów, bez celu, bez sensu. Pokręcił lekko głową. Cała Cher. To niemalże natychmiast poprawiło mu humor, może nawet pozwoliło na moment rozluźnienia. Oparł głowę o oparcie kanapy i cicho westchnął. -Chciałaś tu przyjść. Zapewne posiadasz konkretny powód, dla którego mnie tu przyprowadziłaś. Ciekaw jestem jedynie, czy to wypali.-Powiedział cicho. Przekrzywił lekko głowę i spojrzał na jej osobę. Wyglądała inaczej. Jeszcze nie wiedział dlaczego, w jakim dokładnie miejscu... Może to wina światła. Kto wie. -Gdybym nie chciał tu być, nigdy bym nie pozwolił się poprowadzić. Wiedz, że to nie lada wyzwanie dla mnie. Nie bądź więc taka dramatyczna.-Mruknął, zaciskając palce na jej. Delikatnie, choć wyczuć można było w jego geście siłę. Ostatnią rzeczą jakiej by chciał to jej odejście. Nie może go zostawić w tym miejscu samego. Musi cierpieć wraz z nim. -Odszedłbym, dając Ci ją.-Powiedział spokojnie, troszkę jakby był zmęczony. Bo w końcu odpowiedź była nader oczywista. I nic się nie zmieniło, wciąż mówił to co myślał. Tak jak kiedyś.-Każdy potrzebuje chwili, w której potrzebuje być sam.-Wzruszył lekko ramionami. Oczywiście Ty R. prywatności jak i samotności masz aż nad domiar. On po prostu wiedział. Nie igra się z ogniem jeżeli się wie iż zostanie po tym ślad. On bawił się z ogniem w tym momencie. Z nią. Przy niej. -Przeczytałem je...-Powiedział cicho, zapewne gdyby nie byli tu sami... I gdyby nie siedzieli tak blisko siebie, nigdy by tego nie usłyszała. Listy. Tonę listów, które nigdy nie uzyskały odpowiedzi.
Spojrzała na ich splecione dłonie, nie unikając jego spojrzenia, ale też nie szukając go na siłę, kiedy było tyle obiektów na których mogła skupić swoją koncentrację. Teraz na ich splecionych razem dłoniach. Ktoś kto wszedłby teraz do pomieszczenia, mógłby sobie jednoznacznie odpowiedzieć jak to wyglądało, kiedy w rzeczywistości, to był tylko przyjacielski uścisk, jak mniemała. — A czy muszę mieć powód, żeby móc się z Tobą spotkać, Remy? — uniosła do niego wzrok, nie przecząc wcale, ze jakiś miała, ale jeśli takowy posiadała, nie podzieliła się nim z nim. W gruncie rzeczy nie byłoby to kłamstwem, a jedynie mijaniem się odrobinkę z prawdą, czy może przemilczenie jej. Ale pewnych poruszanych kwestii nie chciała odprowadzać milczeniem. Spojrzała na niego niebieskim spojrzeniem swoich oczu, jedynych czystych, będących echem jej jeszcze niegdyś perfekcyjnej wilowatości i mruknęła prawie szeptem — Nie odchodź już ode mnie więcej — kiedy to powiedziała, być może za mocno skoncentrowała się na swoim celu, bo nagle jej spojrzenie wydawało się bardziej magnetyczne, włosy nienaturalnie przeplatane łudząco blond pasmami, w całym swoim (jednak) miedzianym odcieniu. Złapała się na tym, że to jego próbowała na coś złapać. Dlatego od razu odwróciła wzrok. Siadła tyłem do niego, bezpiecznie opierając się plecami o jedno jego ramię, trzymając jego dłoń na swoim udzie. Nie chciała go tak łatwo wypuszczać. Nie tym razem. Chociaż słowa jakie padły z jego ust, przez ułamek sekundy wywołały w niej chęć ucieczki. Zagryzła wargę, w sposób, gdyby mógł na nią spojrzeć, chyba dość nęcący, od razu wiedząc, że nie mówił najpewniej o dzisiejszej gazecie… — Dlaczego? — mruknęła w zapytaniu. Puszczając jego dłoń, odsuwając się trochę do tyłu, dopóki jej szczupłe plecy nie natrafiły na opór podparcia czerwonej kanapy — Teraz to już nic nie zmieni — zauważyła na chwilę zerkając ponad jego ramię, dodając w zamyśleniu. — I co się z nich dowiedziałeś?
Przyjaźń. Uścisk dłoni może znaczyć bardzo wiele, jednak co znaczy naprawdę, zależy od osób, których dłonie w pewnym momencie zostały złączone. Kiedy tak patrzał na swoje pace zaciśnięte wokół niej, to tak, jakby nie widział swojej dłoni. Jakby nie była jego. Kontakt z ludźmi nigdy nie należał do jego specjalności, z własnej wygody i przyzwyczajenia. Nigdy nie czuł bowiem szczególnej potrzeby stworzenia jakiejkolwiek więzi. Dotyk był rzeczą od której się wzbraniał. Nie przychodziło mu to łatwo nawet kiedy robiła to jego własna matka. Położenie dłoni na jego ramieniu to wszystko na co jej pozwala. Wiedział, że pojęcia "dotyku" czy "trzymania się za ręce" w przypadku tej dwójki różnią się od siebie diametralnie. -Nie to powiedziałem, ani nawet nie zasugerowałem. Moja chęć przebywania z Tobą to zupełnie inny szczebel. Miałem na myśli to miejsce. Powód, dla którego akurat tu.-Rozejrzał się spokojnie. Jakby chciał uzyskać odpowiedz bez wypowiedzenia jej przez dziewczynę. Chciał po prostu wiedzieć. Co siedzi w jej głowie. O czym myśli. A potem przeniósł na nią swoje spojrzenie. Jego ciało przeszedł dziwny dreszcz. Był to ten z rodzaju bardzo nieprzyjemnego, który wywołał na jego twarzy grymas. Jeszcze tylko nie wiedział dokładnie, czy był on prawdziwy. To wpływ jej słów, intensywności przekazu... Chwycił jej drobny podbródek w palce i sprawił, że ich spojrzenie się spotkało.-Nie rób tego więcej.-Powiedział, a ton jego głosu był miękki i nawet przyjemny. Jakby w żadnym zamiarze nie chciał jej urazić. Nie lubił kiedy to robiła... Choć wiedział, że to był czysty przypadek. Stało się to pod wpływem chwili. Nigdy jednak to na niego nie działało. Bardziej wzruszał go widok jej rudych loków, piegów na nosie i tych, które układają się rządkami pod jej oczyma. Sam zmienił pozycję i pozwolił sobie objąć dziewczynę, tak, aby więcej już nie mogła się od niego odsunąć. O wiele łatwiej było wykonać ruch, kiedy siedziała do niego plecami, kiedy nie patrzał jej w oczy. Na moment przymknął powieki, jakby to miało w jakiś sposób pomóc mu w uporządkowaniu myśli. -Wysłałaś mi je, na pewno nie z zamiarem aby leżały i zbierały kurz.-Powiedział cicho.-Musiałem to zrobić. Należą do mnie... -Mruknął. Westchnął.-Czułem to Cher... To wszystko o czym pisałaś... Jakbym wtedy widział Ciebie stojącą przede mną... Z zapałem mówiącą, krzyczącą na mnie czy... -Na moment na jego wargach pojawił się uśmiech, jednak znikł. -Powiedziałem Ci, że chcę wiedzieć co czułaś. Co się z Tobą działo przez tyle latu. Dlatego to zrobiłam.-Dodał. -Wiem dlaczego nigdy ich nie otrzymałem. Wiem dlaczego stanie przed bramą i czekanie na listonosza się nie opłaciło.-Mruknął. Co czuł? Ból wspominając listy przepełnione żalem i nienawiścią? Czy miłość, która zawsze była obecna. Czy wiedział, jak jej odpowiedzieć na te listy?-Moja matka je trzymała.-
Spojrzała w oczy Remy’ego, nie rozglądając się po pomieszczeniu, kiedy wspominał o tej przestrzeni. Nie była pewna jak mogłaby mu wyjaśnić dobór tej lokacji, skoro sama do końca nie była przekonana do powodu, dla którego wybrała akurat Pokój Zakochanych. Chęć prowokacji? Ale czy chciała prowokować Bleau? — Pamiętasz, jak jako dziecko robiłam głupie rzeczy? Lubiłam zwracać tym Twoją uwagę. Chyba liczyłam na to samo — wzruszyła lekko ramionami, układając się w wygodniejszej pozycji, swobodnie przyjmując objęcie jego ramion. Wychyliła się nawet do tyłu, patrząc w ten sposób na twarz z niecodziennego kąta. Ten niegdyś dziecięcy, gładko zarysowany podbródek teraz był ostro zarysowany. Aż uniosła dłoń, żeby palcami przejechać po kształcie jego szczęki, dodając: — Ale przyjąłeś to całkiem spokojnie. Nie sprowadziłeś mnie do pionu. Nie potrafiła długo wysiedzieć w tej pozycji, w której nie widziała jego oczu, nie śledziła ułożenia jego rąk, których echo czuła na swoim ciele. Na podbródku, w talii, kiedy ją obejmował, czy teraz na krzyżu, bo zmieniła pozycję, siadając na swoich nogach przed nim. Nie była pewna na czym polegała silna wola Remy’ego, ale był prawdopodobnie jednym z niewielu facetów, który oparł się jej genom. Przechyliła głowę na bok, szukając w nim tego wyjątkowego czynnika, który uczynił go bardziej odpornym. — Dlaczego? — spytała wprost, przewieszając dłonie przez jego szyję, kiedy taksowała go mdło niebieskim spojrzeniem oczu: — Nie chcesz żebym o Ciebie ubiegała? Myślisz, ze możesz o tym decydować? Spuściła wzrok na jego ciepły sweter, próbując sobie wyobrazić, jaka sylwetka chowa się pod tym materiałem i zagryzła na moment wargę, zaczesując niesforny kosmyk włosów plączący się przy ustach za ucho. Z zamyśleń wyrwała ją poruszona kwestia listów. Wypuściła ze zrezygnowaniem powietrze z płuc. Cały ten jej wilowaty blask i piękno, przy Remym nie błyszczało tak mocno. Przy nim zdawała się czasami bardziej… ludzka? Może po prostu. Obejrzała się gdzieś na bok. Może nie do końca wyglądała całkiem przeciętnie, nawet kiedy zdawała się trochę wycofana, ale czuła się całkiem normalnie. Przytłoczona zaczętą rozmową. — Wysyłałam Ci je wiele lat temu, Remy — nie wiedziała, czy to dobrze, ze wracają do kwestii tego, co ich podzieliło — Naprawdę chcesz wracać do tego, co było w nich napisane? Nie rozmawiajmy o tym, chyba, ze próbujesz mi na nie odpowiedzieć. Na wszystkie zawarte tam: „nienawidzę” i „kocham”. Na pewno tą tematykę chcesz poruszać?
Czuł, że mogła nie znać odpowiedzi nawet jeżeli to ona ich tu sprowadziła. Cher to osoba, która często działa pod wpływem impulsu. Spontaniczna, mało zorganizowana osóbka... Dlatego nie oczekiwał od niej wyczerpującej odpowiedzi. Miał problem z ogarnięciem tego chaosu... Ale zrobił to dla niej. Nie chciał aby czuła zobowiązana się do czegoś. Nawet głupiego zaspokojenia jego własnego widzi misie. Prowokacja? -Nie zauważyłaś, że nigdy tego nie potrzebowałaś? Moja uwaga zawsze była skupiona na Tobie.-Powiedział. Czasem czuł się jak kompletny dureń, zawsze wpatrzony w jej osobę, dbający o każdy jej krok nawet jeżeli o tym nie widziała. Czasem myślał, że ludzie po prostu się z niego śmieją. Z naiwniaka, którym był w ich oczach. Ale miał to gdzieś, bo ilekroć się odwracała i śmiała, czuł, że ten śmiech nie był wymierzony w niego. Nie miała go za naiwniaka. Za dziwaka(którym jest)... -Wiesz jak starannie ukrywam to, co we mnie siedzi. -Na jego wargach pojawił się uśmieszek, troszkę zadziorny jak na niego. Czyżby chciał ją jakoś sprowokować? Może narobić mały mętlik w głowie. Spojrzał na nią. Ale co racja, to racja, wylewny to on nie był. Wyjątkowy czynnik? Nie było w nim nic wyjątkowego... Może po prostu wiedział, że to piękno wcale nim nie jest. To jedynie ułuda... W końcu wile potrafią oczarować człowieka, nie robiąc nic wielkiego. Zawsze myślał, że chodzi o to, że potrafią zajrzeć w ich głąb. Znaleźć punkt, którego się czepiają i dzięki niemi wykorzystują swój dar. Czy to po prostu pustota człowieka robi z nich marionetki. Zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się nad pytaniem... Czy może po prostu go wmurowało.-Ubiegasz o mnie? Czemu?-Spytał. Bo naprawdę chciał poznać odpowiedź. I umiejętnie wybrnął od udzielenia jej odpowiedzi. Bo co miał rzec... Ilekroć na niego patrzy, czuje jakby dosięgała jakiegoś miejsca głęboko w nim? Porusza w nim wszystko, co myślał że dawno zniknęło. Przyłapuje się na tym, że jej oczekuje. Jej przyjścia, pojawienia się czy samego niesionego echa jej głosu. Bo wtedy czuje. Potrafi odetchnąć i nie skłamać, że naprawdę mu się to podobało. -Nie chcę abyś używała na mnie swojej wilowatości ponieważ wtedy Cię nie widzę. Widzę jedynie nienaturalny obraz. Piękny ale nic poza tym...-Mruknął. Chciała znać prawdę?-O wiele bardziej wolę Twoje rude loki, sposób w jaki opadają Ci na twarz i tę niezliczoną ilość piegów. Których do dzisiaj nie mogę zliczyć.-To wspomnienie lekko rozpogodziło jego surowy wyraz twarzy.-Nienaturalnie naturalny kolor oczu i to w jaki sposób mnie przeszywają. Bo nikt tego nie potrafi.-Dodał cicho, jakby bardziej do siebie. Wzrok uciekł mu w sufit, aby tam pozostać. Nie przywykł do rozmów. -Muszę wiedzieć, C. Moja obsesja na punkcie kontroli, wiedzy, planowaniu...-Zmarszczył lekko brwi.-Nie dawało mi to spokoju. Przez długi czas obwiniałem siebie... Nie szukałem winnego ale rozwiązania.-Dodał spokojnie, wydychając powietrze, tak jakby nie robił tego od bardzo dawna. Jego ramiona lekko opadły.-Jak możesz mówić "kocham" człowiekowi, którego tak naprawdę nie znałaś... W końcu wtedy byliśmy starsi... Tak naprawdę mogłem stać się kimkolwiek. -Mruknął i dopiero teraz na nią spojrzał.-Dlaczego wzbraniam się przed uczuciami? Dlaczego jestem jaki jestem? Dlaczego nawet Ciebie trzymam na dystans? Wszystko we mnie umarło a ja nie czułem w tym problemu. Dlatego nie chcę abyś przez to jaki jestem cierpiała... Wzbraniałem się tego wszystkiego bo sama widzisz jakie skutki to przynosi. Miłość przerodzona w nienawiść, stos niepotrzebnie wypowiedzianych słów. Rany, których bieg czasu nie wyleczy. Wiesz dlaczego wyjechałem? Bo mój ojciec miał romans z Twoją matką. Moja się dowiedziała i dostała szału, a z nienawiści postanowiła ukarać mnie bo trzymałem się zbyt blisko Ciebie... Ona wiedziała jeszcze przede mną, jeszcze zanim ja zorientowałem się czemu tak bardzo chcę przy Tobie być.-Poruszył się na kanapie. Nie wiedział czy nie lepiej byłoby wyjść. Nie... R. jeżeli tego nie powiesz, nigdy się o tym nie dowie. -Nie wiń mnie za to, że chcę wiedzieć. Być pewny... Posiadać kontrolę. Nie wiesz jak bardzo zabijała mnie niewiedza co z Tobą... Czy nic Ci nie jest. Jak Cię traktują... Nienawidzę czuć się bezradny. Więc pozwól, że nie będę się tak czuć już nigdy więcej.-Pochylił się do przodu i przeczesał włosy palcami, przymykając powieki. Ochłoń chłopie... Bo źle to się skończy.
— Dziewczynie nigdy nie jest dość uwagi — mruknęła formułką, dość prostą, bo w gruncie rzeczy Remy miał rację. Z wilowatością i używaniem jej przeciwko innym było tak, że nie liczyło się, jak inteligentna była, jakie miała poczucie humoru i nawet nie to, czy w ogóle się odzywała. Im człowiek miał słabsza wolę, tym ktoś będący na jej miejscu potrafił się bardziej rozleniwić. Od wil czasami wymagało się mniej niż od normalnych dziewczyn, skoro sam jej urok osobisty był dostatecznie magnetyczny. Ale przy Remym nigdy nie czuła się w ten sposób. Doceniał ją za jej osobowość, za intelekt, który sam dokształcał, jakby troszczył się, żeby w przyszłości mógł z nią rozmawiać na równym poziomie. Bez niego być może wyrosłaby na pannę bez polotu, bez szans na błyśnięcie jakąkolwiek wiedzą. Tymczasem, on uczył ją bycia… nią. I przez te kilka lat, w których się nie widzieli, chyba powoli zapominała jak to jest być po prostu osiemnastoletnią dziewczyną. Jak to jest kształtować się w społeczeństwie. Jej sposób wdrożenia w społeczność był dość prymitywny. Miała grubo ciosaną pozę, nawet jak na kogoś, kto dla wielu mógłby być z sylwetki, magnetycznych oczu, rudych włosów przeplatanych zlotem, kimś wymarzonym. Lubiła komplementy i zainteresowanie mężczyzn, jak każda kobieta. Ale jeszcze bardziej lubiła odnajdywać siebie, a to jej się udawało zawsze tylko przy nim. — Robisz to złośliwie — mruknęła niczym dziecko, przypatrując się jego twarzy. Niby cichy i spokojny, ale wielu nie wiedziało co kryje się w jego umyśle. Na pewno było tam wiele niewypowiedzianych myśli. Czasami miała wrażenie, dużo niewypowiedzianego sarkazmu i krytycyzmu, nawet jeśli nie był to krytycyzm typowo podburzający. Po prostu Remy wydawał jej się bardziej złożonym człowiekiem. Wielu mogło mieć go za cichociemnego, ale ona zawsze wiedziała, że taki nie był. W tym zamkniętym umyśle chowała się duża siła. Emanował ją. Nie wiedziała, jak inni mogli tego nie widzieć — Badasz moją cierpliwość? Wiesz, że kiedyś nauczę się z ciebie czytać, Remy? Zaznaczyła swoje stanowisko w tej sprawie, nie spuszczając z niego spojrzenia. Niemalże widać było zmianę w jej tęczówkach oczu, kiedy przeciągnęła nimi po jego twarzy. Źrenice nieznacznie się poszerzyły. Dla niewprawnego obserwatora, nie było to zauważalne. Ale Bleau z właściwą sobie wnikliwością, musiał zauważyć tą subtelną zmianę. Sam tak na nią działał. I powinien był coś o tym drobnym znaku wiedzieć, nawet więcej od niej, gdyby nie to, że tak bardzo konsekwentnie odrzucał możliwość, że sam tak na nią działa. Wzniecając jej instynkty, o których obecności sama jeszcze nie zdawała sobie sprawy. — A wtedy nie będziesz mógł już niczego przede mną ukryć. Wtedy wystarczy, ze na ciebie spojrzę i wszystko będzie dla mnie jasne — obiecała mu, przykładając smukłe palce do jego brwi, wygładzając lekką zmarszczkę pomiędzy nimi. Nie odpowiedział jej na pytanie, więc ona na jego udzieliła wymijającej odpowiedzi — A nie mogę się ubiegać o swojego przyjaciela? Jest w tym coś niepoprawnego, że chciałabym z nim spędzać każdą wolną chwilę, a nawet te, w których jestem zajęta, wolałabym wypełnić jego obecnością, o stokroć bardziej niż wszystkim inne, co robię, myśląc o tym, jak to skończyć, żeby móc szybciej do niego wrócić? To było pytanie retoryczne, wcale nie musiał na nie odpowiadać. Dała mu pewien obraz tego, kim dla niej był. Sama nie rozumiała dlaczego tak łatwo było jej go ulokować tak wysoko w swojej hierarchii ważnych dla niej ludzi. Między nimi tak chyba już było. Nawet kiedy byli dziećmi. Nie potrzebowała dużo czasu, żeby być silnie przekonaną, że to będzie jej przyjaciel. Wybrała go jako swoją podporę, kiedyś i teraz też był dla niej ostoją. Wszechświat ciągnął ich ku sobie, bardziej niż się spodziewali, skoro nawet po tylu latach udało im się spotkać na angielskiej wyspie. I spotkaliby się nawet gdyby miało to być na innym kontynencie. Teraz nie miała do tego wątpliwości. Nie wierzyła w przeznaczenie, ale wierzyła, że czasami niektóre związki zapisane są w gwiazdach. Nie była romantyczką. Była pasjonatką, a to pozwalało jej wierzyć, ze to naprawdę miało sens, nawet jeśli nie miało żadnego. Dlatego jego słowa ceniła bardziej niż jakiekolwiek inne. Rozchyliła wargi, chcąc coś wtrącić w jego wypowiedź, ale nie dał jej szansy. Zacisnęła wargi, cofając powoli dłonie. Zaraz potem odchyliła się do tyłu, dystansując się. Siadając w innej pozycji, zwiększając między nimi odległość. Oparła się na dłoniach za sobą, mrucząc dość pewnie, jak na kogoś, kto właśnie poczuł się zaatakowany jego słowami. — Wiesz, że to tak nie działa. Nie mogę być Cheri i nie być wilą. Jestem wilą i jestem Cheri. I nie mogę być tylko jedną z nich. Ta część mnie, której nienawidzisz… to jestem ja, Remy. Więc jeśli jest coś, czego nie lubisz w tej powabnej mnie… nie lubisz mnie. Przeszywała go teraz tym wspomnianym przez niego spojrzeniem, ale dlatego, że nie mogła sobie nawet wyobrazić, jak mógł mówić o jej wyjątkowości w ten sposób, jednocześnie karząc ją za pewną część jej, która z kolei podobała się wszystkim innym, poza nim. Dalej zresztą nie było sposobności tego drążyć. Przechyliła głowę na bok, spoglądając na różowo świecące lampiony, nadające klimatu pomieszczeniu pogrążonego w półmroku. Światło odbijało się w jej tęczówkach, w pasmach włosów, a cień skrywał jej piegi, te, które tak bardzo lubił. Które zresztą były chyba najbardziej nieidealną rzeczą w jej osobie. — Chciałeś odzyskać kontrolę nad swoim życiem, pozbyć się niepewności. Nie chcesz już nigdy więcej czuć się w ten sam sposób — skwitowała to, co powiedział — Ja byłam Twoją niepewnością. Chcesz się pozbyć mnie? Nie chciała w to wierzyć, ale dość niefortunnie złożył słowa, które dla nikogo nie miałyby żadnego sensu. Dla niej miały. Było jej ciężko je złożyć w spójną całość, jako że wyrzucił swoje myśli z siebie dość chaotycznie, nieskładnie, nieprzyzwyczajony do dzielenia się nimi z innymi. Nie odkrywał się łatwo. Potrafiła skwitować jego zdanie, tylko dlatego, że czuła dokładnie to samo, co on, chociaż nie potrafiła tych emocji odczuć, tylko, że ona… — Nawet za dziesięć kolejnych lat takiej niepewności, nie chciałabym Cię skreślić ze swojego życia, Remy — dokończyła, wstając z miejsca. Nic już w tym pomieszczeniu nie wydawało jej się tak samo atrakcyjne, powietrze aromatyczne, a atmosfera intymności tak bardzo odpowiednia do rozmów. Nadmiar różu, słodkości, romantyczności i ciepła tego pomieszczenia, paradoksalnie, wywoływał w niej teraz chłód i irytację.
Jej słowa wywołały słaby uśmiech na jego twarzy. Nie wiedział, że widziała to w taki sposób. Nie czuł, że nauczył ją czegokolwiek. Trzymał ją od kłopotów, karcił słowem, jeżeli zaszła taka potrzeba... Jednak nie potrzebowała jego aby... Jak to nazwała? Być "panną z polotem". Pewnych rzeczy nie da się nauczyć. Nie potrafił przebywać wśród ludzi, co w jej przypadku, przychodziło z łatwością. Nawiązywanie kontaktów, ta łatwość z jaką poruszała się wśród towarzystwa. Tego nie da się wyuczyć. -Dlaczego miałbym to robić?-Spytał i uniósł lekko prawą brew. Był człowiekiem, który nie wygłasza swojego zdania czy stanowiska gdy nie zajdzie takowa potrzeba. Jeżeli chce, ludzie poznają jego zdanie ale jedynie z ważnych dla niego powodów. Większość ma go za aroganta i cynika. Być może nimi był. Jednak to jego opinia była najważniejsza. Przy Cher nigdy nie ukrywał tego, co siedzi mu w głowie. Po prostu większość rzeczy, które chciałby jej powiedzieć... Cóż, jest to bardziej złożona sprawa. Jedno jest pewne. Nigdy nie daje jej mylnego wrażenia. Mogła z niego czytać jak z otwartej księgi, jeżeli tylko chciała. Zwykle bardzo dosadnie wyraża swoje zdanie. -Chcesz czytać ze mnie i wejść mi do umysłu... Ale czy sama możesz powiedzieć, że jesteś wobec mnie w zupełności szczera?-Utkwił w niej swoje uważne spojrzenie. Niemalże przeszywające... Jakby chciał potwierdzić tezę czy przypuszczenia.-Co my tak naprawdę robimy?-Pokręcił lekko głową. Pytanie puszczone w przestrzeń. Byli tylko przyjaciółmi? Kim tak naprawdę byli, co? Skoro obydwoje widzą, że coś ewidentnie się z nimi dzieje... Brak informacji go pogrążał. -Nie ubiega się o przyjaciela. Ubiega się o kogoś, kto wywołuje w nas o wiele głębsze uczucia.-Powiedział spokojnie, z wyuczoną oschłością. Jakby recytował fragment dokumentu. Tak naprawdę to sam gówno wiedział o tej sferze, w której ona była mistrzynią. Jednak czuł, a raczej widział, że w środku była równie pogubiona jak on. Nie miał zamiaru jej urazić. Musiał wyrzucić z siebie wszystko co w nim siedziało. Każde jego zdanie jest zawsze przemyślane, uformowane w jedną logiczną i spójną całość... W tym przypadku wypadło inaczej, bo w momencie kiedy słowa z niego wyszły, zdał sobie sprawę, jak niektóre kwestie mogły zabrzmieć. -Nie rozumiesz. Wiem, że wila to Twoja część. Myślisz, że gdybym nie akceptował czegoś w Tobie, stałbym tutaj jeszcze? Uzewnętrzniał się? Chciałaś i masz. Jestem podany Tobie jak na tacy... Wszystko co robię, jest z myślą, co Ty z tym zrobisz. Jak to na Ciebie wpłynie, co sobie pomyślisz. Cholera, Cher. Jak mam to wyjaśnić jeszcze prościej? Wiem kim jesteś. I uwielbiam Cię za to, kim jesteś. Po prostu czar, którym potrafisz omawiać innych na mnie nie działa. -Wodził za nią wzrokiem, chcąc złapać jej spojrzenie. Wyczytać coś z jej twarzy... Nie... Nie... Nie. Nie odchodź. Nie odsuwaj się. Muszę czuć... Czuć, że wciąż tu ze mną jesteś. Dlatego jak automat za nią ruszył. Wstał z kanapy z niebywałą gracją i szybkością. Stanął dokładnie w miejscu, w którym nie da jej tak po prostu zniknąć. -Wybacz moje słowa. Nie przyzwyczaiłem się...-Oh, R. Przestań. Odetchnij spokojnie... Wyluzuj.-Chciałem pozbyć się niepewności tych kilku lat. Przez lata nie wiedziałem co się z Tobą dzieje. A teraz? Teraz przynajmniej wiem gdzie jesteś, nawet jeżeli miałabyś teraz odejść. Wiem co się stało, jak do tego doszło. Widzę Cię całą, wyraźną... Nie pozbędę się Ciebie... Nigdy.-Powiedział i objął jej twarz w dłonie, unosząc ją lekko go góry. Tak, aby na niego spojrzała. Nie ma więcej ucieczek... -Wiesz dlaczego tego nie zrobisz? Bo Ci nie pozwolę.-Mruknął, z dziwną chrypką jakby zabrakło mu już słów a tę resztkę wydał ostatkiem swoich sił. Czy jego słowa, to, że wciąż tutaj stał... Nie świadczą o tym, jak bardzo jej chce? O tym, że to nie tylko przywiązanie. To wręcz potrzeba bycia z nią.
Dopadła go pod obrazem grubej damy. Była pewna, że jest na tyle zaciekawiony iż bez większych problemów uda jej się go wywabić z bezpiecznego pokoju. Oh, bezpiecznego. Jak to słowo idealnie pasowało do tej sytuacji. Widząc go z daleka ledwo się opanowała żeby się nie szczerzyć jak durna. Eliksir oczywiście już dawno przestał działać, ale to co układało się w jej głowie sprawiało, że trudno jej się było do niego nie uśmiechać. Z grobową miną przerywaną drganiem kącików ust podeszła do Edzia. - Jak mówiłam musisz mi to wynagrodzić. Więc obiecaj, że nie będziesz się sprzeciwiał – To mówiąc wyciągnęła z kieszeni czarną opaskę wyciętą z jakiegoś prześcieradła. Jeśli nadal był ciekawy co takiego zaplanowała, to na pewno dał sobie zawiązać oczy. I dobrowolnie dał się poprowadzić przez niemalże pół szkoły, bo aż do Skrzydła Zachodniego. A tam? Do tajemniczego pokoju. Dobrze, że chłopak go nie widział, bo pewnie uciekałby gdzie pieprz rośnie szczególnie, że od momentu jak zasłoniła mu oczy cały czas miała tryumfalny wyraz twarzy. Nie odzywała się przez cały ten czas. Dopiero kiedy weszli do pokoju kazała mu usiąść. Pod pupą mógł poczuć coś mięciutkiego. Kanapę. Zaraz potem dziewczyna usiadła mu na kolanach i... Zaraz zaraz. Czy ona właśnie zawiązywała mu ręce?!
Odnalazła go dosyć szybko i równie szybko widocznie obmyśliła plan zemsty. Przerażała go i równocześnie interesowała jak diabli myśl, co też ta dziewczyna wymyśliła. Na jej słowa tylko bezradnie przytaknął i pozwolił zawiązać sobie oczy. Okey tego się nie spodziewał. Czyżby planowała go zaprowadzić w jakiś ustronne miejsce, tam wykorzystać i porzucić biedaka jak śmiecia? Jeżeli do pierwszej części pomysłu nie miał żadnych sprzeciwów, to już ta druga nie za bardzo mu się podobała. Dlatego niepewnie dał się ciągnąć przez całą szkołę. Chociaż… kogo ja chcę oszukać? On niepewnie? Edward był podekscytowany jak cholera i każdy kolejny krok wzbudzał jego zaciekawienie jeszcze bardziej. Mało brakowało, by podskakiwał na każdym kroku nucąc pod nosem jak to cudownie, gdy się człowiek nie nudzi. Harpia nasłuchiwała z uwagą otoczenia, mając nadzieję, że dzięki temu będzie wiedział, gdzie aktualnie się znajduje, jednak to nic nie dało, nic nie pomogło. W końcu dotarli. Kiedy pod tyłkiem poczuł coś miękkiego, nie krył zdziwienia. Czyżby chciała… no nie miał zielonego pojęcia co ta dziewczyna planowała. Kiedy chciał już o coś zapytać, Titi związywała mu ręce, a on uchylił tylko usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak się powstrzymał. Westchnął pod nosem ze zrezygnowania i pozwolił jej na swobodne działanie. To nie była kwestia zaufania, bardziej kwestia nieziemskiej ciekawości, której ni był w stanie pokonać. Plus dosyć przyjemnie było czuć zapach Salemki i czuć ją tak blisko siebie. - Co teraz? - odezwał się w końcu nie mogąc znieść tej ciszy, która trwała już chyba z milion lat.
Była w szoku, że tak bez problemów pozwolił jej na sobie usiąść. A w jeszcze większym kiedy nie powiedział słowa gdy zawiązywała mu ręce za plecami. No cóż, akurat po Harpii by się nie spodziewała, że taka potulna z niego owieczka. Szczególnie, że przed wykonaniem ów zemsty podpytała trochę żeby ją zaplanować. Długo nie trwało zbieranie informacji, bo masę dziewczyn wręcz się paliło żeby o nim gadać. Ile to się nasłuchała jaki jest przystojny. I generalnie, że jego brat do dupek. Co dziwne, bo Jay wydawał się bardziej w porządku, a okazał się paskudnym babiarzem. Nieważne. Kiedy już upewniła się, że chłopak nie będzie w stanie oswobodzić sobie rąk zeszła z niego. Słychać było, jak odchodzi kawałek dalej. Coś robiła przez jakieś 2-3 minuty. Potem ponownie się do niego zbliżyła. Pochyliła się do siedzącego chłopaka i zdjęła mu z oczu opaskę. Wcześniej w dżinsach i luźnym swetrze. Obecnie? No cóż. Że ta sukienka, którą miała na sobie jest seksowna, to zdecydowanie za mało powiedziane. To był jeden z jej najbardziej skąpych strojów. Również był częścią planu. Jedną rękę opierała na biodrze. W drugiej? Trzymała małą fiolkę. - Już Ci mówię na czym polega twoja rekompensata. To jest amortencja. W wersji udanej, bo pierwszą zalałam salę eliksirów, no ale to mało ważne – Zaśmiała się na myśl tej sytuacji, kiedy to prefekt ratował wszystko przed cuchnącą mazią. Obecny eliksir miał oczywiście właściwy zapach - W każdym razie tą się nie otrujesz. Powinna działać mniej więcej godzinę. Więc przez godzinę będziesz we mnie szaleńczo zakochany. I jak domyślasz się... Nie będziesz mógł mnie nawet tknąć. Nie pytam czy Ci to pasuje, nie masz wyboru. Oko za oko – Przedstawiła mu cały swój nikczemny zamysł. No powiedz Edzio, spodziewałeś się czegoś tak podłego?