Korytarz tak został nazwany przez samego sir Galahada... a raczej jego zbroi, która stoi w tym miejscu od niepamiętnych czasów. Nie rdzewieje, ale też nie da się jej przesunąć, a więc nawet jeśli na nią wpadniesz to nie przewrócisz jej, a jedynie nabijesz sobie guza. Jej faktura jest bardzo zimna, a plotki mówią, że przyłbica wydaje z siebie słowa w dawnym dialekcie, jednak w większości czasu zbroja zachowuje się jak typowe, niemagiczne opancerzenie.
Autor
Wiadomość
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Pokonując kolejne stopnie, starał się wytłumaczyć Gryfonowi przewagę zagadki nad zwykłym hasłem. Jasne, czasami była ona niepraktyczna, bo Ezra nie wyobrażał sobie zostawić czegoś w pokoju i dobijać się do tego przez pół dnia. A takie sytuacje zdarzały się rzadko, bo właściwie non stop ktoś wchodził lub wychodził z wieży. Musiałaby to być naprawdę niecodzienna godzina. No, taka jak teraz. Z drugiej strony zagadka przynajmniej dawała możliwość wykombinowania odpowiedzi - u Gryfonów, jak się nie znało hasła to już był to koniec. Nie można w końcu stworzyć właściwego hasła z powietrza. Wyprawa na siódme piętro trwała co najmniej dwa razy dłużej niż powinna. Ale Ezra mógł pochwalić Leo, który radził sobie zaskakująco dobrze. Ogólnie chyba byli dosyć zgraną drużyną, bo po kilku pierwszych zgubionych krokach, nierównym tempie, obijaniu się o siebie, udało im się wypracować wspólny rytm. I Ezrze nawet nie było ciężko, bo Gryfon faktycznie w ponad osiemdziesięciu procentach sam utrzymywał się w pionie. Jedyne co właściwie musiał robić Ezra, to kontrolować trasę, którą się poruszali - wiadomo, schody potrafiły płatać figle. Ze śmiechem przytaknął chłopakowi, ciesząc się na ten entuzjastyczny błysk w jego oczach. Mimo wszystko była to szybka zmiana nastroju. W czym przyjaciel nie pomoże, to zrobi to wcielenie się w ninje. Czego to można się było dowiedzieć? - Chyba zrobiłem już wszystko, co w mojej mocy, żeby poprawić ci ten dzień - powiedział, odsuwając się wreszcie od chłopaka, który już nie potrzebował podpórki. Od drzwi Gryfonów dzieliło ich parę metrów, więc Vin-Eurico nie miał już za bardzo szans zboczyć z trasy. Przez chwilę nic nie dodawał, ale Leo mógł obserwować, jak na jego ustach powoli formuje się głupi uśmieszek, kiedy jeden pomysł wpadł mu do głowy. - Ale wiesz, jeśli to wciąż za mało to słyszałem, że całowanie się podnosi hormony szczęścia. Więc jeśli przez następne dni wciąż będziesz w depresji, to wiesz do kogo się zgłosić. - Mrugnął do niego żartobliwie. Pointą, którą powinien wyłuskać z tej wypowiedzi Leo, było oczywiście to, że Ezra chciał mu jak najbardziej pomóc w przejściu przez tę całą sytuację. Nie chodziło o samo całowanie, gdyby komuś przyszło to na myśl. Nie istniała nawet taka rzeczywistość, w której Ezra poważnie chciałby całować Leo. To byłoby bardzo, bardzo niesmaczne.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Ciężko było do niego dotrzeć. Chyba nie nadawał się na prowadzenie zbyt porządnych dyskusji, toteż argumenty Ezry średnio do niego w ogóle trafiały. Pomrukiwał co jakiś czas przytakująco, ale potem i tak powtarzał, że normalne hasła mają więcej sensu, są fajniejsze i wygodniejsze. - Ale jak się zmieni i nikt ci nie powie... To słabo - dodał jedynie, bo przecież nawet tak wspaniały system miewał w swoje wady. Nikt ich jeszcze nie przyłapał, nic nie zniszczyli i nie zabili się na schodach (swoją drogą, czy tych stopni magicznie przybyło? Leo był pewien, że normalnie jest ich mniej...). Dotarli na siódme piętro i Gryfon był pełen podziwu i dumy, bo Ezra nie narzekał tylko prowadził go i podtrzymywał. Leo zanotował w pamięci, żeby jakoś się odwdzięczyć - nie miał niestety pewności, że to wszystko w ogóle nie wyleci mu z głowy następnego ranka. Optymistycznie założył jednak, że da radę podrzucić Krukonowi jakieś babeczki, albo coś. Jedzenie dobre na każdą okazję... Nie powiedziałby, że "nie potrzebował podpórki", ale wystarczyło lekko podtrzymać się ściany, aby utrzymać w pełni równowagę. Uśmiechnął się blado do Clarke'a, zastanawiając się, jak bardzo zła będzie Gruba Dama, gdy ją obudzi. Nie pozostawał mu jednak wielki wybór... - Ta, dzięki - mruknął, a gdy chłopak wspomniał o całowaniu, zaśmiał się krótko. Gdy ucichł, "pomysł" Ezry nagle zaczął wydawać się jakiś mniej zabawny, a bardziej sensowny i interesujący. - Mówisz? - Rzucił bez przekonania. W tej jednej chwili kompletnie stracił nad sobą panowanie. Tak po prostu uznał, że czemu nie? Żart żartem, ale teorię można było przetestować. Zresztą, jeden malutki pocałunek nic nie znaczył. W skrócie, Leo kompletnie wyłączył myślenie i twierdząc, że jego sumienie będzie czyste, przysunął się do Ezry i pochylił lekko nad nim. Zapomniał, że to jego przyjaciel, a przede wszystkim przedstawiciel tej samej płci. Położył dłoń zdrowej ręki do jego policzka i delikatnie musnął swoimi wargami jego, żeby dopiero przejść do bardzo łagodnego, niemalże czułego pocałunku.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Powinien się przyzwyczaić, że jak mówiło się do Leonarda to trzeba było cały czas pamiętać, że generalnie przypominało to rzucanie grochem o ścianę. Westchnął, ostatecznie porzucając temat - jak to było możliwe, że Leo i Ezra praktycznie non stop się nie kłócili, skoro niemal na każdy temat mieli odmienne zdanie? I skoro Leo bardzo wybiórczo traktował wypowiedzi Ezry. Clarke mógł wiele zrozumieć, ale moment, w którym Gryfon wziął na poważnie jego słowa prawdopodobnie miał być dla niego zagadką na następne wiele lat. Tego nawet nie dało się sensownie wytłumaczyć! W jednym momencie uśmiech na ustach Ezry zamarł, zastąpiony szokiem i jedyne, co zdążył zrobić nim jego towarzysz postanowił złączyć ich wargi, było wyrzucenie spanikowanego "co ty...". Czuł jak wszystkie mięśnie w jego ciele niekontrolowanie sztywnieją, a myśli obracają się tylko wokół jednego krótkiego słowa - nie. Przyłożył ręce do klatki piersiowej chłopaka, próbując bezskutecznie go odepchnąć i pozbyć się trochę wyczuwalnego posmaku alkoholu z warg. Jednocześnie z jego ust uciekł krótki jęk, będący pierwszym zwerbalizowanym protestem... Który jednak bardzo łatwo było pomylić z wyrażeniem aprobaty. W końcu to nie tak, że Leo źle całował. Właściwie to był w tym całkiem niezły... Ezra nawet nie zorientował się, kiedy przesunął dłoń w górę jego klatki piersiowej, a potem na kark, tylko po to, by przyciągnąć go do siebie jeszcze bliżej. Przymknął powieki i niepewnie zaczął odwzajemniać pocałunek, który nie był nawet w połowie tak niesmaczny jak mógłby podejrzewać. Dziwny ucisk w jego podbrzuszu przypominał mu, że działo się coś niewłaściwego, coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca... Ale serce szybko dudniące w piersi i myśli splątane niczym kłębek nici skutecznie odwracały jego uwagę, przekonując, że nawet jeśli, to było to całkiem dobre i przerwanie momentu byłoby wręcz działaniem przeciwko sobie... To były te hormony szczęścia?
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
A więc oficjalnie kompletnie postradał zmysły. Gdyby tylko był w stanie myśleć (a z jakiegoś nieznanego mu powodu nie był), z całą pewnością wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Podziękowałby Ezrze, może by go przytulił, a potem powlókłby się do łóżka. Pewnie obudziłby połowę biednych Gryfonów, tak jak zrobił to z Krukonami. Następnego ranka ktoś by się perfidnie na nim zemścił poprzez okrutną pobudkę, a on sam wstałby i miał niezły humor. I, oczywiście, odwdzięczyłby się jakoś swojemu przyjacielowi za opiekę. Ale jednak tymi babeczkami, a nie pocałunkiem. Normalnie kiedy kogoś chce się pocałować (może lepiej "zamierza się", bo Leo wcale normalnie by nie uznał, że "chce" to zrobić), należy patrzeć na dawane przez niego sygnały. Szok i ogólnie negatywna reakcja nie powinna być ignorowana, ale Vin-Eurico właśnie tak postąpił i nie przerwał pocałunku nawet wtedy, gdy Ezra spróbował go odepchnąć. Sam nie wiedział czemu. Może dlatego, że było wyjątkowo przyjemnie? Zresztą nim miał szansę jakoś zareagować, Clarke jakby zmienił zdanie. Leo pozwolił sobie na subtelne przygryzienie jego dolnej wargi i nawet nie zauważył, że zaczął na Krukona lekko napierać, przysuwając się jeszcze bardziej. To mogło być, złe, tak. Co więcej, było... Ale w tej jednej chwili wydawało się właściwe i skoro żaden z nich nie oponował, czemu w ogóle powinno się kończyć? Chciał przytrzymać Ezrę przy sobie, chciał już tak po prostu pozostać - więc odruchowo wyciągnął drugą rękę, aby złapać go lekko za przód koszulki. Wywołało to jedynie kolejną falę bólu z naruszonego ramienia i ten jeden impuls wystarczył, aby Leonardo na chwilę otrzeźwiał. CAŁOWAŁ SWOJEGO PRZYJACIELA?! Przerwał pocałunek i zaczął się odsuwać powoli, puszczając Ezrę i wpatrując się w niego z otępieniem. Zachowywał się trochę tak, jakby nie chciał spłoszyć dzikiego zwierzęcia - w rzeczywistości po prostu zupełnie nie wiedział, co zrobić. Teraz chciał się tylko zapaść pod ziemię. Szumiało mu w głowie, ale raczej nie od alkoholu, raczej przez emocje. Gryfon był wstrząśnięty, zaskoczony i przerażony swoim własnym zachowaniem, jednak najbardziej niepokoiło go, że pomimo tego wszystkiego tamta krótka (zdecydowanie za krótka!) chwila zdawała się być tak cholernie przyjemna. W końcu postanowił zrobić coś, co wychodziło mu najlepiej - a więc zaśmiał się, potrząsając lekko głową. Jakimś cudem dopiero teraz wróciła mu zdolność myślenia. - No dobra, może i coś w tym jest - uznał. Następnie udał, że się zachwiał i musiał oprzeć o ścianę... Ale tak naprawdę po prostu chciał się odsunąć, bo było bardzo, bardzo niezręcznie.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Może to wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej, ale ostatecznie Ezra nie narzekał. Całowanie Leonarda wychodziło mu jakoś tak naturalnie, nawet nie musiał się specjalnie skupiać na dostosowywaniu się do jego tempa i techniki, bo to wszystko było podobne do oddychania - być może Ezra potrafił to jeszcze zanim właściwie to zrobił. Nawet napór ciała Leonarda niespecjalnie mu przeszkadzał. Krukonowi było wręcz wciąż za mało... Dopiero moment, kiedy Leo przerwał pocałunek, był dla Ezry tym, gdy nagle poczuł się przygnieciony ogromnym ciężar pod postacią wstydu i oszołomienia. O ile Gryfon odsunął się powoli, Clarke wręcz odskoczył, jakby został rażony piorunem. Mimowolnie dotknął palcami swoich ust w kompletnym oszołomieniu i przerażeniu, unikając wzroku swojego przyjaciela. Przyjaciela. Przyjaciela? Chciał uciec. Chciał tylko stąd uciec i już nigdy więcej nie musieć patrzeć na Leonarda. Jasne, można było się zaśmiać i zbyć sytuację, ale świadomość chwili którą dzielili, już zawsze miała być gdzieś pomiędzy nimi, stając się barierą nie do przekroczenia. Krukon nie wyobrażał sobie teraz nawet poklepać go po ramieniu! - Wątpię, ja tam nic nie czułem... - Odparł obojętnie, wkładając w to swoje wszystkie umiejętności aktorskie. Nie tylko dlatego, że było to kłamstwo, ale również dlatego, że po Leonardzie najwyraźniej faktycznie już to spłynęło, skoro miał na tyle dobry nastrój, by skomentować to śmiechem. Co więcej miał coś na usprawiedliwienie - pijacki wybryk, ot co. A Ezra? Ezra od początku do końca gdzieś z tyłu głowy całkowicie wiedział, co robi. Po prostu postanowił to zignorować, narażając na szwank ich naprawdę dobrą przyjaźń. - Pójdę już. Postarał się wymusić uśmiech, robiąc dwa kroki w tył, a wtedy boleśnie nadział się plecami na poręcz schodów. Złapał się jej, odwracając się na pięcie, tylko po to, by potknąć się i prawie zlecieć ze stopni. Rzucił przez ramię jeszcze kontrolne spojrzenie na Leonarda i szybko zaczął zbiegać, chcąc znaleźć się ponownie we własnym łóżku. Lub na kanapie w pokoju wspólnym z Ruth... Ezra nie pamiętał, kiedy ostatnio tak bardzo potrzebował jej obecności i dobrego słowa jak teraz.
Zt
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Żałował, ale nie wiedział czego bardziej - pocałunku, czy przerwania go? Bo faktycznie gdyby ta sytuacja nigdy się nie wydarzyło, nie pojawiłby się na drodze ich cudownej przyjaźni żaden większy problem. Z drugiej strony było to tak niesamowicie przyjemne i w tamtej chwili, w której trwało, Leo zapomniał zupełnie o swoich zmartwieniach. Szkoda, że teraz uderzyły go ze zdwojoną siłą. Nie był w stanie zastanawiać się, co musi czuć Ezra. Ezra, który przecież nie poczynił żadnego pierwszego kroku (nawet pijany Leo wiedział, że jego słowa były żartem), który nie był pijany i który najprawdopodobniej miał teraz potworny mętlik w głowie. Gryfona za bardzo przytłoczyło to, co on odczuwał. Bezmyślnie wzruszył ramionami na słowa Krukona, bo niezbyt wiedział co innego zrobić. Nie było to zbyt inteligentne, bo w końcu jedno ramię miał rozwalone. Oczy automatycznie mu się zaszkliły, ale powstrzymał się cudem od pokazania tego, jak bardzo go to zabolało. Zresztą, Clarke i tak już się odsunął. Albo raczej, uciekał. Chciał jeszcze podziękować, ale nie dał rady wydusić z siebie ani słowa. Niezbyt nawet obserwował chłopaka, gdy ten nieporadnie próbował zniknąć. Na twarzy zastygł mu uśmiech, będący pozostałością po tamtym śmiechu, ale teraz nieco wykrzywił go ból. Leo stał tam chyba jeszcze dość długo, ale w gruncie rzeczy stracił rachubę czasu. W końcu powolnym, chwiejnym krokiem podszedł do Portretu Grubej Damy i rzucił hasło, przy okazji niezbyt przyjemnie ją budząc. Nie zwrócił uwagi na żadne jej słowa i pogróżki, tylko przedostał się do środka. Musiał się położyć i przespać. Pierwszy raz niemal nie mógł doczekać się kaca, mając nadzieję, że dzisiejszy wieczór pozostanie dla niego tajemnicą. O ile prostsze byłoby to i dla niego i dla Ezry...
/zt
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Nieregularne kroki odbijały się echem po opustoszałym korytarzu. Ironią był fakt, że skierowałem się właśnie tutaj. Nie w górę, ale w miejsce, w którym nieustannie palą się pochodnie. Jednakże, nie można mnie za to winić. W pokoju czterech pór roku nie myślałem trzeźwo. Zresztą, dalej nie potrafiłem dojść do siebie. Biegłem naprzód tak długo, aż wreszcie dobiegłem do miejsca, w którym znalazłem się całkowicie sam. Ręce mi się trzęsły, a nogi pewnie dygotałyby zawzięcie, gdybym tylko potrafił na chwilę się zatrzymać. Już dawno nie byłem aż tak przerażony. Mój koszmar powrócił. Wydawało mi się, że przeżywam ten dzień na nowo. Bolesne oparzenia znaczące moją twarz i ręce, zapach dymu, ognia i popiołu. Dusiłem się od tego smrodu, uciekałem przed nim, aż wreszcie upadłem wprost na schodach, gdy jeden ze stopni postanowił zniknąć. Moja noga zapadła się aż po kolano, ale wydostałem się prędko. Nie mogłem się zatrzymywać, lecz teraz już nie biegłem. Mój umysł szalał, lecz ja, wbrew jemu, starałem się skupić. Maskowałem swoje nowe oparzenia i wpatrzywszy się w swoje dłonie, zaciskałem zęby tak mocno, że ni z tego ni z owego na moim nadgarstku zalśniła kropla krwi. Przegryzłem wargę. Przesunąłem po niej językiem, zbierając czerwony płyn, lecz niewiele to dało. Metaliczny posmak rozlał się w moich ustach, a kolejna fala szkarłatu i tak przyozdobiła moje wargi. Nie miałem głowy do rzucania zaklęć leczniczych. Zresztą, różdżkę i tak zostawiłem w dormitorium. Po pięciu minutach upartego marszu po korytarzu na siódmym piętrze, postanowiłem się zatrzymać. Przyjrzałem się swoim dłoniom, znów tak czystym i nieskazitelnym. Moje serce powoli zaczynało bić odrobinę wolniej, chociaż w głowie wciąż szalało mi tornado. Wszystkie swoje siły wkładałem w odegnanie od siebie wizji przeszłości. Wspomnień, jakie zmieniły mnie na zawsze i skrzywdziły tak dogłębnie, że teraz każde dotknięcie ognia wywoływało we mnie atak paniki. Podszedłem do okna i wspiąwszy się na wysoki parapet, zwinąłem się w kłębek przy chłodnej szybie. Przytuliłem twarz do kolan, a ramionami odgrodziłem się od świata. Cholera, nie mogłem nawet powstrzymać wilgoci napływającej mi do oczu. Nie myślałem nawet o tym, że ktoś może mnie zobaczyć w tym stanie. Byłem kompletnie rozbity, otumaniony strachem i bólem. Skrywszy się w utkanym przez siebie kokonie, starałem się zdusić łzy i zapomnieć o oparzeniach. Nie mogłem udać się do skrzydła szpitalnego. Nienawidziłem szpitali. Nie potrafiłem już nawet wstać.
Wszystko poszło nie tak, od samego początku, miała to być dla nich zabawa, mogła się domyślić, że mając za sobą takie przeżycia nic nie może pójść tak jak tego chciała. Tym razem nie tylko ona miała pecha, trafiła na Rileya, wiedziała, że życie nie oszczędziło również i jego. Niby dlaczego miałoby to robić? Takie wydarzenia lubiły się ciągnąć za człowiekiem, jakby nie wystarczające było to, że muszą jakoś żyć dalej, starając się nie pamiętać. Ona się starała, mimo tego co widziała każdego wieczoru, kiedy przestawała się maskować. Tak wiele się zmieniło, a co się stało już się nie odstanie, jej ojciec wciąż był w więzieniu i nie zapowiadało się na to, że kiedyś się to zmieni. Miała względem niego mieszanie uczucia, a zbytnie rozmyślania o nim wprowadzały ją w stany depresyjne. Rozmawiała o tym tylko z Trixie, całej reszcie nie ufała na tyle, by choćby o tym wspomnieć. Relacja z Fairwynem była dziwna, wiedzieli to oboje, do czego to wszystko miało prowadzić? Poznawali swoje tajemnice bez uprzedniego powierzchownego poznania siebie nawzajem. To mogło prowadzić do katastrofy albo... sama nie wiedziała do czego. Czuła, że łączyła ich jakaś dziwna więź, więź, która doprowadziła do tego, że wyszła za nim, nie zwracając uwagi na to, że jej rozgrywka się nie zakończyła. Nie obchodziło ją to, w ciągu kilkunastu sekund wszystko przestało być dla niej ważne, a zabawne już dużo wcześniej. Wściekła pokonywała kolejne korytarze, nawet nie wiedząc gdzie idzie, póki co nie miała nawet pojęcia, że ruszą tą samą ścieżką. Jaka siła przyprowadziła ją na siódme piętro? Nie ważne. Bluzgając i przeklinając każdego istniejącego wilkołaka zbliżała się do niego. -Przeklęte stworzenia - mruknęła na początku, zaćmiona złością, nie zauważając kolegi. Dopiero gdy mimowolnie spojrzała na okno wystraszyła się, gdy nie ujrzała w nim krajobrazu, a zasłaniający go cień. Podskoczyła, dostając małego zawału - Cholera kim ty... - warknęła, złość mieszała się teraz ze strachem, nie miała przy sobie różdżki, więc pozostało jej jedynie zaciśnięcie pięści. Nie była bezbronna, a to dodawało jej pewności siebie, dzięki temu szybko się uspokoiła będąc gotowa na ewentualną konfrontację. Postać nie odpowiadała więc podeszła bliżej, oczywiste stało się to, że jest to po prostu człowiek, skulony człowiek - Hej, wszystko w porządku? - zapytała zmartwiona, nie wiedząc do kogo kieruje to pytanie.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Straciłem czujność. Wessany w labirynt niespokojnych myśli, wirując nieskładnie od "a co by było gdyby" do "chce zniknąć" pozwoliłem sobie popaść w bezdenny marazm. Moja głowa stała się nagle niezwykle ciężka i tkliwa. Ułożywszy ją bezpiecznie między własnymi barkami, przytulałem się przez kilka długich minut, aż wreszcie uzmysłowiłem sobie, że nie jestem już sam na korytarzu stanowiącym część siódmego piętra. Kobiecy głos wyrwał mnie z zamyślenia tak silnie, że byłbym drgnął, gdybym tylko przez tych kilka chwil nie zapomniał jak to jest się poruszać. Bezsilność spętała mi nogi i odebrała głos, przyduszając go bezceremonialnie do krawędzi krtani. Przełknąłem ślinę, lecz zamiast pozbyć się guli, jaka narosła mi w gardle, jedynie posmakowałem własnych łez. Moja twarz ostatecznie pozostała sucha. Nie pozwoliłem sobie na uronienie chociażby jednej kropelki, lecz emocje jakie mną targały były na tyle silne, że nie zdołałem powstrzymać suchego łkania. Jednakże teraz, gdy już wiedziałem, że ktoś nasłuchuje, ugryzłem się nie tylko w język, ale i w tę nieszczęsną wargę, z której na nowo popłynęła fala szkarłatu. Przysunąłem do niej rękaw szaty, uświadamiając sobie niespodziewanie, że paraliż minął. Mimo tego, nawet nie drgnąłem. Zdębiałem. Wytężyłem słuch. Kroki były lekkie, lecz nieszczególnie ostrożne. Kobieta. Albo niewprawiona w bezgłośnym poruszaniu się, albo definitywnie zdenerwowana. Wszystko to potrafiłem ocenić jedynie na podstawie jej chodu, a potem przyszło mi także zerknąć na jej szczupłą sylwetkę. Ręce zaciskała w pięści, a jej usta rzucały plugawe słowa niczym sztylety. Szukała celu? Nie potrafiłem tego ocenić. Na wszelki wypadek odwróciłem od niej wzrok, skupiając niebieskie spojrzenie na błoniach Hogwartu, znikających już w bezdennym mroku wieczora. Chciałem przeanalizować każdy wierzchołek drzewa, jaki jeszcze mogłem dostrzec w bladej poświacie, jaka jeszcze wypsnęła się słońcu. Nie było mi to dane. Uparcie milczałem. Czy jeżeli ją zignoruje, postanowi podarować mi spokój? Kolejne pytanie spłynęło z jej ust, a ja westchnąłem w duchu. Nie tylko ze zniecierpliwienia. Rozpoznałem ją wreszcie w rozedrganym świetle rzucanym przez pochodnie. Demetria. Zmartwiłem się, ocierając ukradkiem kąciki ust. - I am everything. I am nothing. I can make you tremble in fear or make your sadness disappear. I've been with you since you've arrived and I will be with you at the moment you die. We've know each other for our entire lives. I know you but you create me... what am I? - Zamiast odpowiedzi na jej pytania, podarowałem jej zagadkę. Kiedy ją recytowałem, mój głos powoli wracał do normalności. Odzyskiwał normalny tembr, nieprzerwany fałszywymi nutami wywołanymi przez zachwianie emocji. Podekscytowanie i determinacja, jakie towarzyszyły mi dnia, w którym usłyszałem ją po raz pierwszy, wciąż były żywe. Czerpałem z nich inspirację. - To była pierwsza zagadka, którą rozwiązałem, gdy przybyłem do Hogwartu. - Z niechęcią odsunąłem od siebie ramiona. Zwiesiłem jedną nogę z parapetu, odsłaniając swoją sylwetkę. Wolną od oparzeń, lecz zgarbioną. Przytłoczoną wspomnieniami. Nie musiałem nawet mówić, że nic nie było w porządku. Nie mogąc znieść otwartości swojej pozycji, wsparłem czoło o dłoń, a łokieć o zgięte kolano. Znów zamarłem, wpatrzony nie w Travers, lecz w chłodny mur wyściełający wnękę w ścianie, w której się skryłem.
Hypnos S. Shvets
Rok Nauki : I
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192cm
C. szczególne : przenikliwy wzrok, łańcuszek z czarną perłą na szyi, słaby rosyjski akcent
Hypnos słyszał tylko plotki i pogłoski o pewnym pokoju, który podobno znajdował się na siódmym piętrze. Wiedział też, że było to miejsce szczególne, niemal wyjątkowe. Mówiono, że można tam było znaleźć niemalże wszystko co by się potrzebowało – gdyby w tej chwili mocno pragnął miejsca, w którym mógłby poćwiczyć zaklęcia, z pewnością pokój byłby wielkim pomieszczeniem z manekinami, bądź innymi elementami i rekwizytami, które byłyby w stanie pomóc mu w potrzebie. To wszystko usłyszał od tutejszych uczniów, którzy jednak nigdy nie odszukali drzwi do Pokoju Życzeń, bo tak też to pomieszczenie było nazywane w Hogwarcie. Shvets postanowił sprawdzić to na własną rękę i pospacerować po ostatnim piętrze, mając nadzieje, że coś znajdzie. A nawet jeśli nie, to i tak nie uważał tego za czas stracony – chciał poznać zamek jak najlepiej, miał przecież w nim spędzić cały okrągły rok. Póki co, nie miał żadnych szczególnych wniosków co do Brytyjczyków, po niecałym miesiącu wspólnego egzystowania. Oczywiście od razu zauważył fundamentalne różnice, które nieraz dzieliły, a nie łączyły Hogwartczyków i uczniów Durmstrangu, jednak jemu personalnie w niczym one nie wadziły. Wszystko co odbywało się w jego głowie, to była czysta kalkulacja i obliczenia, strategia. Gdy patrzył komuś w oczy, w duszy myślał jak podejść tę osobę, przechytrzyć i wykorzystać, nie okazując żadnej wrogości, która była powszechną cechą wśród czarodziejów z jego szkoły. Hogwart był bardzo liberalny i pozwalał na bardzo wiele, co już samo w sobie dało wiele możliwości Hypnosowi w działaniu, choć na tamtą chwilę, nie podejmował jeszcze żadnych kroków. Czuł, że nie jest wystarczająco przygotowany do jakichkolwiek ruchów. Musiał zbierać różne informację i tworzyć siatkę znajomych, którzy potencjalnie mogliby mu pomóc w osiąganiu własnych celi. Najważniejszą kwestią zaś był sam fakt, że na razie Shvets nie posiadał żadnego konkretnego zadania, którego mógłby się trzymać. Gotycki Hogwart robił na nim wrażenie, a przede wszystkim był czymś zupełnie innym od surowej formy Durmstrangu. Tam nie liczyły się żadne ozdoby, forma była płaska i nieskomplikowana. Tutaj sprawa wyglądała inaczej i szczerze powiedziawszy, Hypnos potrzebował chwili, żeby się zaaklimatyzować w nowych warunkach. Podszedł do okna i upewniwszy się, że jest póki co sam na korytarzu (nie wiedział czy jest wyciągnął zza pazuchy płaszcza schludną fajkę z ciemnego drewna z złotymi zdobieniami. Odpalił ją końcem różdżki i wypuścił dym, chwile rozkoszując się posmakiem palonego tytoniu. Zaczął myśleć o własnych sprawach i wracał myślami do przeszłości, zastanawiając się jak się trzymała jego siostra.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Ostatnie dwa miesiące nie były dla niej łatwe; wakacje, które miały być czasem beztroski i zabawy, dla Gabrielle stały się istną męczarnią. Minutami… godzinami… dniami, w których zmęczony umysł nawet na chwilę nie zatrzymywał lawiny myśli, zmuszając blondynkę by dochodzić do coraz to bardziej irracjonalnych wniosków. Raz po raz analizowała ona swoje zachowanie, zastanawiała się gdzie popełniła błąd, który sprawił, że znalazła się w miejscu, w którym jest teraz. Zaraz po powrocie z Sahary wraz z rodzicami udała się do dziadków. Francja zawsze była jej jedynym domem, uświadomiła sobie to w chwili, kiedy woń morskiej bryzy zmieszana z zapachem dojrzewających winogron wypełniła powietrze, którym oddychała. Kochała to miejsce całą sobą i utożsamiała się z nim; tu się wychowała. Wciąż doskonale pamiętała ten dzień, w którym dowiedziała się, że musi opuścić rodzinny dworek i zamieszkać w deszczowej Anglii, ale czy wtedy miała wybór? Chciałaby go mieć. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko, na koniec sprawiając, że znalazła się w punkcie wyjścia, a historia zdawała się powtarzać. Gdyby powiedziała, że tej nocy spała spokojnie, skłamałabym. Właściwie, to wcale tego nie zrobiła. Nie potrafiła zmrużyć oczu, nie była w stanie chociażby na chwilę dłużej zamknąć zmęczone powieki. Obraz Elijaha wciąż malował się przed jej oczami, torturując i tak zranione już serce. Przez pierwsze dni chciała wrócić na tą bezkresną, gorącą pustynię, chciała zatrzymać go przy sobie, rzucić się na szyje i już nigdy nie wypuścić ze swoich objęć, był przecież jej Julianem. Chciała uciec z nim na drugi koniec świata do miejsca, w którym nikt by ich nie znalazł. Chciała być z nim bez względu na otaczający ich świat. Chciała dla niego porzucić dotychczasową namiastkę spokojnego życia i pójść z nim, tam gdzie nogi same by ich poniosły. Chciała żyć ze świadomością, że on jest jej częścią. Chciała… Chciała wiele rzeczy, jednak scenariusz życia nie przewidywał takiego zakończenia. Zerwała z nim kontakt. Instynkt wciąż powtarzał jej, że dobrze zrobiła i nie powinna żałować swojej decyzji. Każdy zmysł podpowiadał blondynce, że właśnie takie zakończenie znajomości było najłatwiejsze i najmniej bolesne, tylko wciąż coś dziwnego ściskało ją w klatce piersiowej, zupełnie jakby podpowiadało jej, że nie tak to wszystko powinno wyglądać. Nie tak miało być, a już na pewno nie tak się kończyć. Właściwie, to wcale nie powinno się skończyć. On zdawało się twardo stąpał po ziemi, jej zdarzało się chodzić z głową wysoko w chmurach częściej niż często, mimo to w tym przypadku bez znaczenia, kto z nich był niepoprawnym optymistą, kto okrutnym pesymistą czy po prostu zwykłym realistą. Oboje tak samo w pewnym momencie zrozumieli, że nie dla nich były stworzone napisy „happy ending”, tak nachalnie przewijane na zakończenie wszystkich komedii romantycznych lub ta krótka fraza „i żyli długo i szczęśliwie” na upór i do porzygu powtarzana w każdej bajce. Prawdziwy świat wyglądał zdecydowanie brutalniej, a ona nawet w najmniejszym stopniu nie przypominała księżniczki ze szczęśliwie kończących się opowieści. I chociaż doskonale to wszystko wiedziała, to jednak wciąż nie mogła się z tym pogodzić. Nie potrafiła się z tego pozbierać, z faktu, że nawet go nie miała, a już go straciła. Nie płakała tej nocy. Po części nie miała już czym, z drugiej strony tak właściwie nie miała po co i dlaczego. Bo co miała opłakiwać? Koniec czegoś co nawet nie zdążyło się rozpocząć? Odejście osoby, o której rychłą zgubę jeszcze niedawno sama modliła się po nocach? Siebie, świat, czasy które nadeszły, czy beznadziejne zakończenie książki, którą ostatnio przeczytała? Nie widziała sensu by płakać, w końcu to by i tak niczego nie zmieniło, przyniosłoby jedynie worki pod opuchniętymi oczami i czerwony, zasmarkany nos wraz ze stertą zużytych chusteczek higienicznych, chaotycznie porozrzucanych po całej sypialni. I nawet jeśli widok ten przypominałby smutny początek szczęśliwie kończącego się romansu, nie tędy szła droga, doskonale to wiedziała. Zdawała sobie sprawę również z czegoś jeszcze - że nie wiedziała co dalej. Walizki już dawno stały spakowane przy południowej ścianie, a ona wciąż uparcie zapierała się przed opuszczeniem Francji. Rok szkoły rozpoczął się już dawno, jednak ona nadal tkwiła w małej mieścinie u wybrzeży Marsylii mając nadzieję, że świat o niej zapomni. Niestety, tak się nie stało. Zaledwie kilka godzin później została przez własnych rodziców zmuszona do wyjazdu. Zielone oczy, które na co dzień odznaczały się niezwykłym blaskiem, teraz wydawały się pochmurne, zupełnie jak niebo nad głową blondynki. Podróż nie zajęła dużo czasu, Gabrielle nawet nie zauważyła, gdy zjawiła się w Hogwarcie. Sama myśl, że za chwilę przekroczy próg zamku wywoływała u niej odruch wymiotny. Jeszcze rok temu cieszył ją ten fakt, dziś - dołował. Pierwszym uczuciem poza ogólną paniką, które odczuwała blondynka było zaskoczenie. Mijając kolejne osoby na szkolnym korytarzu coraz bardziej marszczyła zdezorientowana czoło. Poza pierwszoroczniakami, których widok był naturalny pojawiło się wiele nowych twarzy, choć większość z nich zdawała się mieć więcej niż jedenaście lat. Czyżby podczas miesięcznej nieobecności w szkole tak wiele się zmieniło? Gabrielle wzruszyła jedynie ramionami.
Schody zawsze lubiły płatać Francuzce figle, po raz kolejny walczyła z tymi nagle znikającymi pod stopami oraz nagłym zmianami kierunku. Ostatecznie znalazła się na siódmym piętrze. - Czy coś dzisiaj pójdzie po mojej myśli? - zapytała sama siebie, a dźwięk wypowiadanych słów rozniósł się po - myślała - pustym korytarzu. Dopiero kiedy w jej nozdrza uderzył zapach palonego tytoniu, dotarło do niej, jak bardzo myliła się. Pierwszą osobą, o której pomyślała był Tyler, tylko on był na tyle głupi, by łamać szkolny regulamin. Już raz przeprowadziła z nim rozmowę na temat palenia pośród murów szkoły. Widocznie bezskuteczną. Zacisnęła dłonie w piąstki i śmiało ruszyła w stronę nonszalancko opartego o mur chłopaka. - Woods, naprawdę jesteś na tyle odważny, aby znowu palić w murach szkoły, a może po prostu głu… - przybrała odniosły ton, wręcz karcący od razu przybierając wrogą postawę wobec chłopaka, jednakże urwała w połowie zdania, kiedy "Tyler" odwrócił się w jej kierunku wypuszczając chmurę dymu. To właśnie wtedy do Gabrielle dotarło, że na do czynienia z zupełnie kimś obcym. Policzki zapiekły ją ze wstydu, od razu przybierając czerwony odcień. - Ja… Wybacz. Myślałam, że jesteś kimś innym… - przeprosiła od razu zmieniając ton głosu, stał się bardziej melodyjny. - Właściwie to kim jesteś? - zapytała unosząc do góry prawa brew.
Hypnos S. Shvets
Rok Nauki : I
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192cm
C. szczególne : przenikliwy wzrok, łańcuszek z czarną perłą na szyi, słaby rosyjski akcent
Z jego własnych przemyśleń wyrwał go pojedynczy głos, z pewnością damski. Z początku wydawał mu się dziwny bo akcent nie pasował ani do tutejszego, brytyjskiego, ani do czeskiego czy rosyjskiego. Hypnos był jednak pewien, że wypowiedziana kwestia nie była skierowana do niego, dlatego też udał, że niczego nie słyszał i pogrążył się znów w widoku z okna, przedstawiający zakazany las. Z tej odległości wydawał mu się on mniej potężny niż był w rzeczywistości. Przypomniał sobie jego niefortunny wypadek, gdy jako orzeł poszybował ku niemu i zahaczył o jedną z gałęzi, kończąc na zwichniętym skrzydle, co odczuwał do teraz, tak jakby w niedawnym czasie skręcił sobie kostkę. Nagle, usłyszał ten sam kobiecy, słodki głos, z pewnością skierowany w jego stronę… jednak nie do końca potrafił odczytać co dany zarzut miał oznaczać. Odwrócił się z zaciekawieniem na twarzy i zobaczył średniego wzrostu blondynkę o pięknej aparycji. Odsunął fajkę od ust i podniósł lekko brwi pytająco, chcąc zaznaczyć, że nie do końca wiedział o czym była mowa. W jednej chwili dziewczyna urwała i momentalnie się zaczerwieniła, świadoma swojej pomyłki. Uśmiechnął się, ukazując rząd białych zębów, instynktownie dobierając strategię do tej rozmowy. - Nic się nie stało. Z tego co powiedziałaś, mylący był swąd tytoniu, który jak się okazuje, jest dość rzadki w murach zamku. – Udał pewne zamyślenie, jakby porównywał Hogwart do sytuacji w Durmstrangu. Oczywiście w jego szkole również palenie w obrębie szkoły było surowo karane, ukazał jednak fałszywy pogląd na tę sprawę. - Ach, to nic dziwnego, że jestem obcy w twoich oczach. Jestem Hypnos. – Uśmiechnął się ponownie, po czym wyciągnął różdżkę i skierował ją w kierunku fajki i jednym szybkim zaklęciem ją wyczyścił – warto wiedzieć, że w tej szkole nie toleruje się palenia. Dziękuje, że mi to powiedziałaś, zanim przyłapałby mnie któryś z waszych profesorów. – Zaśmiał się, chowając do płaszcza fajkę. W jego głowie prowadzona była rozgrywka szachowa. Mózg Hypnosa pracował na pełnych obrotach, żeby skutecznie przewidzieć kolejny ruch blondynki, żeby Shvets mógł naturalnie odpowiedzieć własnym posunięciem, nie ryzykując podejrzeń. - Nie spodziewałem się tu nikogo spotkać. Ten korytarz… wydaje mi się dość rzadko uczęszczany, choć wiele mi o nim mówiono. Podobno gdzieś tutaj znajduje się Pokój Życzeń, prawda? – Zapytał, poruszając temat związany z jego pobytem w tym miejscu. Hypnos nie był świadomy, że dziewczyna nie słyszała nic o przyjezdnych i jego słowa mogłyby być dla niej lekko mylące. To była jedna z wielu przypadkowych jakie się zdarzały, których chłopak nie mógł przewidzieć, lecz z pewnością sobie z nimi poradzi.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Swoim zachowaniem blondynka szybko zwróciła uwagę chłopaka, chociaż ten początkowo ignorował jej obecność. Dopiero, gdy odkryła, że jest on kimś zupełnie innym, Gabrielle zrozumiała dlaczego. Schowała dłonie za plecy, wykręcając w zdenerwowaniu palce. Mimochodem przygryzła również dolną wargę, zaś zielone niczym wiosenna trawa tęczówki dziewczyny wędrowały wszędzie, byleby tylko uniknąć spojrzenia nieznajomego. Zachowała się bezmyślnie, po raz kolejny w swoim życiu kierując się emocjami. Czy przypadkiem kilkanaście godzin temu przed samą sobą nie przyrzekała, że nie będzie opierać się tylko na nich? Skarciła się w myślach. Kiedy chłopak się do niej uśmiechnął odpowiedziała mu delikatnym uniesieniem kącików ust ku górze, jednak czerwone plamy nadal zdobiły jej jasne zazwyczaj policzki. - Może i mylący, jednak nie powinnam tak zareagować - odparła dość ostrożnie, nie mając pojęcia czego może się po nim spodziewać. Dopiero po kilku sekundach od wypowiedzenia owych słów odważyła się spojrzeć w jego oczy, a przy okazji przyglądając mu się nieco lepiej. Mimo tego wciąż w pamięci nie potrafiła odnaleźć jego twarzy, zupełnie jakby nigdy wcześniej go nie spotkała. W rzeczywistości tak właśnie było, jednak Hogwart był naprawdę ogromny, więc Gabrielle miała prawo nie znać wszystkich. - Nie tyle rzadki, co jest to zakazane. Czyżbyś nie znał regulaminu szkoły? - pytanie padło spomiędzy różowych ust Gabrielle, zaś na czole pojawiła się delikatna zmarszczka. Panienka Levasseur znała tak dobrze każdy z jego punktów, że gdyby została prefektem uchodziłaby wtedy za najgorszą zmorę uczniów. Uśmiech blondyna sprawił, że ona sama poczuła się nieco pewniej. Wygładziła materiał spódnicy rozprostowując zacieśnione mięśni dłoni. - Gabrielle - przedstawiła się również, teraz, kiedy poznała imię nieznajomego pewność siebie dziewczyny wróciła. Obdarzyła Hypnosa szerokim uśmiechem ukazując rząd białych niczym śnieg zębów, a w jej policzkach pojawiły się słodkie dołeczki. Zaczęła emanować typowym dla siebie blaskiem, który zawsze rozczulał jej dziadków czy kuzynów, choć oczy nadal wydawały się jakieś smutne. - Waszych? - powtórzyła, brzmiało to dość dziwnie w ustach chłopaka. Gabrielle błędnie założyła, że jest on nowym uczniem…przyjezdnym, jak ona kiedyś. Czy mogła się mylić? - Nie jesteś więc uczniem Hogwartu? To co tu robisz? - pytanie za pytaniem opuszczały usta dziewczyny, jednak nie wyczuła ona niebezpieczeństwa. Stanęła tyłem do okiennic po czym wyskoczyła na jeden z parapetów. Nie od razu udzieliła odpowiedzi na zadane pytanie, najpierw spojrzała gdzieś poza rozpościerający się widok, by ostatecznie skupić spojrzenie na Hypnosie. - Tak, to prawda. A co? Chcesz go znaleźć? - uniosła kąciki ust ky górze. - Przywiodły mnie tu schody, zawsze płatają mi figle - oznajmiła, jednocześnie wyjaśniając swoją obecność w tym miejscu.
Hypnos S. Shvets
Rok Nauki : I
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192cm
C. szczególne : przenikliwy wzrok, łańcuszek z czarną perłą na szyi, słaby rosyjski akcent
Hypnos doskonale zdawał sobie sprawę z zdenerwowania się dziewczyny całą tą pomyłką, lecz sam nie odczuł tego zdarzenia czymś zawstydzającym, gdyby nawet tak skończyli rozmawiać to Shvets szybko wymazałby sobie to z pamięci i by żył dalej, tak samo pewnie jak i blondynka. Musiał być jednak skupiony, nie mógł sobie pozwolić na ukazanie jakiejś innej „swojej” natury, niepasującej do obrazu, który do tej pory kreował. - Nie zgodzę się. Wzięłaś mnie za kogoś innego, z tego co usłyszałem, to wnioskuję, że kogoś ci znanego i nic dziwnego, że rozpoczęłaś rozmowę „na ty” i zwróciłaś fakt na palenie, które okazuje się być nielegalne i chciałaś kogoś skarcić, tak? Tak by mi się zdawało. – Wzruszył ramionami, mówiąc jedynie wnioski, które mógł szybko wyciągnąć, analizując całą sytuację. Póki co, był bezpieczny, nie działo się nic, co wymagało od niego większego zaangażowania. Hypnos lustrował ją dyskretnie od stóp do głów, doceniając jej ponadprzeciętną urodę. Najważniejsze jednak były dla niego oczy, zwierciadło duszy, które potrafiło powiedzieć o osobie więcej niż jej słowa. - Cóż, nie zdarzyło mi się go jeszcze czytać. Zakładam, że pierwszego dnia wasz dyrektor przedstawiał go nam, co niestety musiało mi umknąć. – Zrobił niewinną minę i znów zaczął obserwować. Każdy jej ruch był monitorowany, choć starał się, żeby nie wyglądało to nachalnie. Był przy tym jak najbardziej dyskretny. - Ładne imię. – Skomplementował, uśmiechając się przy tym nieznacznie. Był już prawie pewien, że Gabrielle miała francuski akcent – w bliższym kontakcie łatwiej było mu określić dokładną „nutę” jej tonacji. Pytanie dziewczyny wybiło go nieco z rytmu i zmarszczył czoło, zdziwiony. Od razu założył, że będzie wiedziała o przyjezdnych. - Jestem na wymianie Durmstrangu z Hogwartem. Zakładam, że miałaś dłuższe wakacje, skoro nie wiesz? – Zaśmiał się, podążając za nią wzrokiem. Czuł się nieswojo, stojąc tak sztywno przed nią, dlatego też usiadł na parapecie, zaraz obok niej, z taką różnicą, że nogi dał z drugiej strony – wystawały zza okiennice. - Taki miałem plan, choć póki co wszystkie moje poszukiwania zakończyły się srogim zawodem. I nie dziwię się, takie miejsce pewnie musi być dobrze ukryte, skoro jest takie „wyjątkowe”. – Odpowiedział, po czym dodał, przytakując: - ale tak, chciałbym go znaleźć. Ciekawy jestem co znalazłbym w środku. Co do schodów, to faktycznie na początku nie potrafiłem się przyzwyczaić. – Odpowiedział, wpatrując się w dość ładny widok zza okna, czasem zerkając kątem oka na dziewczynę.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle nawet przez myśl nie przeszło, że chłopak tak naprawdę przedstawia jej wykreowaną przez siebie postać, która nijak odnosi się do postaci ukrytej gdzieś w głębi jego duszy. Być może była zbyt naiwna, aby dostrzec kłamstwo lub zwyczajnie Hypnos był wybornym kłamcą. Ona w przeciwieństwie do wychowanka Dumustrangu, należała do osób autentycznych, których nie można było określić mianem kłamcy. Mijanie się z prawdą było dla niej jednym z grzechów głównych, brzydziła się kłamstwem, jednocześnie wziąć okłamując samą siebie. Ile to razy siedząc przed lustrem wmawiała sobie, iż rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej niż ta przedstawiająca się przed nią? -Tak – przyznała zawstydzona, choć wiedziała, że jej zachowanie było karygodne. Mimo wszystko spotkania z Tylerem właśnie tak wyglądały, na ciągłym karceniu Woodsa za jego wręcz karygodne zachowanie, choć to nie przynosiła żadnych rezultatów. Ich ciągła walka sprawiła, że widząc Hypnosa od razu pomyślała o Ślizgonie przybierając postawę obronną. To przychodziło blondynce niezwykle łatwo, zapewne łatwiej niż wyrażanie uczuć, które teraz były jedną wielką burzą, targającą jej serce. Bała się powrotu do szkoły, czuła się zupełnie tak, jakby po raz pierwszy przekraczała mury zamku, choć każdy jego zakątek był jej doskonale znany. –To znaczy… sama już nie wiem – dodała po chwili, wzdychając ciężko. Palenie w murach szkoły było łamaniem podstawowych zasad jej regulaminu, jednak czy ona była upoważniona do tego, by zwracać komukolwiek uwagę? Nie miała dobrego wytłumaczenia na swoje zachowanie, ale czy Hypnos wymagał go od blondynki? -Jest dostępnym cały czas, a skoro jesteś tu od początku roku… dziwne, że jeszcze go nie znasz – przyznała, przygryzając delikatnie dolną wargę –A właściwie, dlaczego się tu znaleźliście? – zapytała marszcząc brwi, przypominając sobie, jak wiele obcych twarzy mijała na szkolnym korytarzu nie mając właściwie pojęcia skąd się tu wzięli i co robią pośród uczniów Hogwartu. Mimochodem zarumieniła się słysząc komplement z ust chłopaka –Twoje też jest nietuzinkowe – oznajmiła uśmiechając się przy tym szeroko, a co najważniejsze z dziecinną szczerością. -Tak, musiałam trochę przedłużyć swoje wakacje, zbyt wiele działo się ostatnio w moim życiu… potrzebowałam odpoczynku od tego wszystkiego – odpowiedziała zgodnie z prawdą uciekając wzrokiem, bardzo nie chciała zagłębiać się w szczegóły swojej nieobecności, toteż jej odpowiedź brzmiała bardzo wymijająco, zaś zachowanie jasno wskazywało na to, że chce uniknąć – w jej mniemaniu – zbędnych pytań. Ucieszyła się, kiedy podjęli temat Pokoju Życzeń, ona sama spędziła dobre kilka miesięcy zanim trafiła na jego ślad, choć o jego istnieniu wiedziała jeszcze zanim przekroczyła próg Hogwartu. Był niezwykle dobrze ukryty i tylko ten, któremu bardzo był potrzebny mógł go ujrzeć. -To co znajdziesz w środku uzależnione jest od tego, czego pragniesz – odparła –A czego pragniesz? – zapytała nie owijając w bawełnę, przy czym uśmiechnęła się delikatnie. Nie chciała wyjść na wścibską, była zwyczajnie ciekawa, co było dla Gabrielle czymś typowym, o czym oczywiście gość z Dumustrangu nie musiał wiedzieć.
Hypnos S. Shvets
Rok Nauki : I
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192cm
C. szczególne : przenikliwy wzrok, łańcuszek z czarną perłą na szyi, słaby rosyjski akcent
Hypnos przez wiele lat szlifował swoje kłamstwo, nieraz można było go znaleźć w swoim pokoju pełnym książek o manipulacji i ludzkiej psychice. Te książki były jedynymi mugolskimi przedmiotami w ich domu – jeśli chodziło tę dziedzinę nauki, to czarodzieje są mentalnie w erze kamienia łupanego. Mugole w swoim działaniu byli dużo lepsi – zastąpili niezbędną dla czarodziei magię, nauką i siłą umysłu i zdaniem Hypnosa nieraz wychodzili bardziej na plus od tej drugiej grupy, do której sam poniekąd przynależał. Tak czy inaczej, Shvets był kłamcą idealnym i przy okazji żadne jego słowo nie wprawiało go w zakłopotanie, nie czuł wyrzutów sumienia. Nie widział w tym nic złego, czuł się bardziej jakby tak miało być lepiej dla każdego – niego i tej drugiej osoby. Dla niego, bo może dzięki kłamstwu zdobyć pewne benefity, dla drugiej, że poznaje osobę tak dopasowaną do niej samej, że mogłaby się z nim zaprzyjaźnić na lata, nie miało znaczenia to, że sam ten wizerunek był nieprawdziwy. Nigdy o tym z nikim nie rozmawiał, bo też nikt nie miał pojęcia o jego fałszywej naturze. Nikt nie mógł przemówić mu do rozsądku, przedstawić inne spojrzenie na sprawę, z pewnością obiektywnie bardziej słuszną według ogółu społeczeństwa. To, w czym Hypnos był lepszy nawet od transmutacji i kłamstwa, było poznawanie ludzi, ich pobudek. Często pisał sobie w notatniku jego obserwacje i wnioski dotyczące poznanych mu osób – jest w nich dużo więcej informacji, niż te osoby postanowiły mu zdradzić, w większości, gdyby je porównać, były autentyczne i zgodne z prawdą. W tamtej chwili, Shvets odczuwał pewną blokadę u złotowłosej – jakby trochę starała się być gotowa na ewentualny atak z jego strony? Tak to postrzegał, choć nic o tym nie wspominał, ani też nie wskazywał niczym w swoim zachowaniu, jakby tak właśnie sądził. Nie był na tyle pewny, żeby stwierdzić ten domniemany fakt głośno. Zamiast tego, stał z lekkim uśmiechem, prowadząc dalej grę, w której starał się być o dwa kroki przed dziewczyną. - Jeśli nie wiesz, to możemy razem przeczytać regulamin szkoły, ty się upewnisz, ja się dowiem, co ty na to? – Zaśmiał się krótko, po czym dodał – tylko może nie teraz, nie wiem gdzie są spisane te wszystkie zakazy i nakazy, ale z pewnością nie na tym piętrze, optowałbym za parterem, a wchodzenie na siódme piętro jest naprawdę intensywnym treningiem, którego przechodzić drugi raz nie zamierzam. – Zażartował i uśmiechnął się sam do siebie, sprawiając wrażenie, jakby jego własny żart był dla niego na tyle zabawny, żeby poprawić humor i mu samemu. Na samym regulaminie mu nie zależało, a bardziej na relacjach z tą dziewczyną. Była pierwszą osobą w Hogwarcie, z którą zamienił więcej niż dwa zdania, do tego czasu wolał sam nie inicjować rozmów, bez względnie jasnego powodu. Wzruszył ramionami i odpowiedział: - Cóż, nie zwracałem na niego szczególnej uwagi, najwidoczniej lepiej mi było, gdy o nim nie wiedziałem – teraz będę musiał przestrzegać zasad, które już aktualnie znam, wcześniej miałem tą przyjemność, że łamałem prawo w niewiedzy. Teraz byłoby to… nieprzyjemne. – Powiedział, oddając pod koniec nutkę zakłopotania. Hypnos mógłby być doskonałym aktorem, całe jego życie i wszystkie jego relacje oprócz tych z siostrą były jednym wielkim scenariuszem, który na bieżąco wymyślał w swojej głowie i później wygłaszał na głos, sztuczną falę kłamstw i oszustw. - Nie było chyba jakiejś większej idei tej wymiany – wzruszył ramionami – w waszej gazecie pisano, że jest to jakoby pewnik, że w Hogwarcie jest bezpiecznie. Ciekawy temat też dla nas, zaburzenia magiczne objęły chyba cały świat, a podobno problem narodził się właśnie w tej szkole. – Odparł, bazując na swojej wiedzy z ostatnich miesięcy, kiedy to raz na jakiś czas czytał gazety o sytuacji związanej z zaburzeniami magicznymi. Trwały one tyle, że Hypnos po kilku miesiącach się przyzwyczaił i nawet zapomniał jak to było, kiedy miało się pewność, że rzucone zaklęcie na pewno osiągnie zamierzony efekt. - Mogłem trafić gorzej z tym imieniem, mam kuzyna o imieniu „Momus”. Etymologia ciekawa, ale brzmi tragicznie. To taka tradycja w naszej rodzinie, że każdy ma imię po jakimś greckim bądź rzymskim bogu. Znaczy się, głównie greckim, ale na wypadek, gdyby było nas za dużo, to można nazwać też „po rzymsku”. – Opowiedział jej trochę o sobie, tym razem o dziwo nie kłamiąc, naprawdę przedstawiając własną część tradycji swojego rodu. Spojrzał na nią współczująco, a także z takim przeświadczeniem, jakby doskonale ją rozumiał i sam przez to kiedyś przechodził. Doszedł do wniosku, że sama ekspresja jego twarzy wystarczy i nie ma potrzeby użycia słów do opisania tego, co chciał przekazać. Sama koncepcja Pokoju Życzeń bardzo go zaintrygowała i nie powstrzymał się przed oznaką zaciekawienia, która wymalowała się na jego twarzy. - To co pragnę się tam pojawi? Albo będzie z tym związane? Nie dziwi mnie, że wielkie wojny między czarodziejami związane są głównie z tą szkołą, skoro są tutaj ulokowane tak potężne pomieszczenia, a zakładam, że tajemniczych i magicznych miejsc jest więcej. – Powiedział z pełnym podziwem, po czym zastanowił się nad odpowiedzią Gabrielle. - Hm, ciężko mi stwierdzić czego tak naprawdę pragnę, nigdy nie jestem w stanie tego jasno określić. Może skoro mam taką możliwość, z twoją pomocą uda mi się dowiedzieć, czego tak naprawdę życzę sobie najmocniej? – Zaproponował dziewczynie i spojrzał w jej piękne oczy. Sama w sobie blondwłosa była urodziwą kobietą, choć to oczy były dla niego gwiazdą tego programu. Zszedł z murku i popatrzył na nią, niczym słodki piesek, proszący o przysmak.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle była zupełnym przeciwieństwem przyjezdnego z Dumustrangu - nie potrafiła kłamać, nigdy dostatecznie dobrze nie opanowała sztuki oszukiwania innych. Patrząc w jej zielone niczym wiosenna trawa tęczówki oczu można było z łatwością odkryć kiedy kłamie. Zaraz po tym na jasnych policzkach dziewczyny pojawiały się różowe plamy, które wyraźnie wskazywały na to, że coś jest nie tak. Niezaprzeczalnie panienka Levasseur była jedną z najbardziej szczerych osób, które los mógł postawić na drodze Hypnosa. Ilekroć by próbowała, nawet patrząc w lustro nie potrafiła oszukiwać samej siebie, chociaż idealnie wychodziło jej za to spychanie wszystkiego w odmęty swojej pamięci, udawanie, że problem nie istnieje, choć wszystkie znaki na ziemi i niebie przeczyły temu. Blondynce ciężko było przejrzeć podstęp chłopaka, historia nieudanego romansu z Julianem/Elijahem nauczyła ją jednego: nie oceniaj książki po okładce. Choć znała tą maksyme od dawna, dopiero kilka miesięcy temu rozumiała jej właściwy sens, boleśnie przekonując się o tym, że wcale nie jest taka wcale bez winy; zbyt często wydawała opinie na czyjś temat przedwcześnie, choć wydawało się jej, iż nie należy do tego typu osób. W związku z tym Hypnosa postanowiła nie szufladkować tak od razu, choć intuicja podpowiadała jej, że jest to chłopak, który lubi łamać zasady. W tym do złudzenia przypominał Woodsa, na samą myśl, którego Gabrielle zaciskała dłonie w piąstki. Przy Tylerze zawsze musiała trzymać głowę wysoko, być przygotowaną na atak. Dziś nie miała siły na tego typu starcie, dlatego też widok Hypnosa miast nielubianego Ślizgona wywoływał u niej cień uśmiechu. Po raz kolejny spojrzenie blondynki przemknęło po osobie chłopaka, starając się wyłapać coś, co wskazywałoby czy postawa przezeń prezentowana jest naturalną. Ciężko było dotrzeć jest kłamstwo, osoba w nim nie wprawiona nie potrafiła odnaleźć jego symptomów, a dodatkowo Shvets był dobrym aktorem. Ile to już osób zdążył oszukać? Gdyby nagle Gabrielle miała stać się jedną z nich, a prawda o tym wyszłaby na jaw konsekwencje mogłoby być tragiczne. Wszakże blondynka nadal nie panowała nad swoimi umiejętnościami, w czasie wakacji babcia próbowała nauczyć ją samokontroli, jednak ilekroć przed oczami Levasseur pojawiała się kartka pergaminu zapisana dobrze znanym jej pismem wszystko kończyło się fiaskiem. Demon furii po raz kolejny wyciągał po dziewczynę swoje czarne szpony, raz po raz przecinając nimi niewinną duszę, a szepty w głowie stawały się coraz to głośniejsze. Wówczas zdolna była to robienia złych rzeczy bez mrugnięcia okiem, konsekwencje? Kto by się nimi przejmował?! Dla niej istniały. Nie potrafiła zliczyć ile to razy lądowała w pokoju bez klamki, pozbawiona różdżki i możliwości ucieczki. Wiedziała, że to wszystko było dla jej dobra, jednak żal gdzieś tam pozostał, od czasu do czasu dając o siebie znać. Pogłębiał go brak obecności Nathaniela. Wysłane listy zawsze spotykały się z odmową. Nic więc dziwnego, że oczy dziewczyny przepełniał swego rodzaju smutek. Za wszelką cenę starała się go ukryć za uśmiechem, który przy jednych osobach przychodził jej łatwiej, przy innych nieco gorzej. Zaśmiała się cicho pod nosem słysząc słowa blondyna, kiedy ten opacznie zrozumiał jej wypowiedź. - Znam regulamin - oznajmiła po raz kolejny strzepując ze spódnicy niewidzialny kurz. - Nie jestem po prostu pewna, czy jestem odpowiednią osobą, która powinna cię pouczać - wyjaśniła, po czym roześmiała się słysząc jego żart. - Myślałam, że uczniowie Dumustrangu to typowi sportowcy, wielu zawodników Qudditcha zasilało niegdyś szeregi tej szkoły - odparła patrząc na niego uważnie. Doskonale znała wszystkich zawodników poszczególnych drużyn, dlatego miała pewność, że tak właśnie było. Przejście schodów nie powinno być dla nich żadnym problemem, nawet ona potrafiła je pokonać bez zadyszki, jeśli tylko znikające stopnie nie próbowały pozbawić jej życia. Gabrielle nie miała pojęcia, że jest piwerszą osobą, która postanowiła wejść w konwersację z przyjezdnym, nieco dłuższą niż taką która ograniczała się do kilku zdań. Ostatnimi czasy blondynka właściwie stroniła od ludzi, zbyt bardzo poddając się destrukcyjnym myślą. Wciąż nie wiedziała, czy rozwiązanie które wybrała było dobre. Stchórzyła, a przecież miała się za odważną osobę. Łatwiej było jej wraz z nowo poznany chłopakiem dokonać profanacji zwłok szczuroszczeta niż poddać się uczuciom. Mimochodem zamrugała zdając sobie sprawę, że zbyt bardzo od płynęła myślami, tracąc poczucie rzeczywistości, do której na nowo wciągnął ją głos Hypnosa. - Hogwart posiada regulamin, to miejsce gdzie zasady są potrzebne bardziej niż gdziekolwiek indziej. - wyjaśniła. Wzdrygła się na myśl, co też mogłoby wpaść do głowy Ślizgona, gdyby owych zasad nie było; ci często nie posiadali kręgosłupa moralnego. - Wasza szkoła nie ma regulaminu? To w jaki sposób korygowane jest zachowanie uczniów i studentów? - zapytała, zastanawiając się jaki system wprowadził dyrektor Dumustrangu, może stosowano tam zaklęcia lub klątwy? Uniosła prawą brew patrząc na niego wyczekująco. Teraz, jeśli nie pozna odpowiedzi na to pytanie, będzie ją ono dręczyć dopóki jej nie otrzyma. Nie chodziło o to, że Gabriella była osobą wścibską, była po prostu ciekawa, jednak ciekawość ta była jak najbardziej zdrowa. Również wzruszyła ramionami, dla niej szkoła zawsze była bezpiecznym miejscem i zaburzenia magicznego nie zmieniły zdania dziewczyny na ten temat. Niemniej jednak cieszyła się, że owa wymiana stała się jakby potwierdzeniem tego. Ona sama nie posiadała informacji na temat tego, gdzie wszystko się zaczęło. Słyszała jedynie plotki i choć zapewne było w nich trochę prawdy, ona nie znalazła nigdzie ich potwierdzenia. Ciężko więc było dać wiarę jedynie plotkom, zwłaszcza, że plotka to plotka; informacja zmieniana za każdym razem kiedy trafia do kogoś innego. Panienka Levasseur, która wychowywana w dwóch światach podczas trwania anomalii, która wstrząsnęła światem czarodzieji potrafiła radzić sobie bez używania zaklęć, zaś różdżka czekała na odpowiedni moment. Teraz rzucanie zaklęć znowu nie stanowiło żadnego problemu, jedni robili to aż do przesady, chcąc po części nadrobić czas, kiedy wciąż żyli w niepewności, natomiast inni wciąż trzymali swoje różdżki tylko w pogotowiu. Właśnie do tych drugich osób należała do tej drugiej grupy; kawałek drewna spoczywał bezpiecznie w jednej z kieszeni spódnicy. - Muszę powiedzieć, że fajna ta tradycja - przyznała szczerze się uśmiechając. - - U mnie w rodzinie takowych nie ma… To znaczy jest w niej wiele tradycjj, jednak imiona są bardziej kwestią przypadkowego dobrania, nie mają ukrytego znaczenia. - oznajmiła, co było prawdą, chociaż wcześniej ten fakt jej umykał. Teraz nie była pewna dlaczego tak właśnie było, skoro istniały imiona mające swego rodzaju przekaz. Tylko czy wpływały one na posiadacza? - Myślisz, że imiona które niosą za sobą pewnąz jak to określiłeś etymologie, mogą mieć wpływ na osobę, która je nosi? - zapytała marszcząc czoło. Mimochodem przygryzła dolną wargę, robiła tak za każdym razem, kiedy nad czymś intensywnie myślała lub denerwowała. - Bo jeśli tak jest, to osoba nosząca imię boga wojny, może mieć wówczas skłonności do ich wszczynania. Z drugiej strony… charakter każdego kształtują sytuację w życiu każdego z nas… Ciekawe - ostatnie słowo wypowiedziała jakby do siebie. Była jednocześnie bardzo ciekawa co Hypnos ma dopowiedzenia na ten temat, zwłaszcza, że sam należał do tej grupy osób. - Poza tym Momus to ciekawe imię - dodała - Każde imię jest na swój sposób piękne. Nie oczekiwała, jakiejkolwiek reakcji ze strony Hypnosa, wciąż pozostawał dla niej obcą osobą, jednak kiedy spojrzał na nią, a w jego oczach ujrzała współczucie uśmiechnęła się trochę smutno. Zadziwiające, że nawet zupełnie obca osoba miała dla niej więcej współczucia i uczuć niż najbliższy sercu kuzyn. Kiedy fakt ten dotarł do Gabrielle, ta poczuła się jakby dostała w twarz. Przełknęła powstającą w gardle gule, ciesząc się na szybką zmianę tematu. - Tajemniczych, magicznych i szalenie niebezpiecznych - odpowiedziała szeroko się uśmiechając - Te ostatnie lubię najbardziej, ale uczniom nie wolno się tam zapuszczać - dodała, a ton jej głos zmieniał się od pełnego ekscytacji do wyraźnego smutku. Blondynka chociaż starała się przestrzegać regulaminu to jednak czasem również ubolewała nad jego istnieniem. Lubiła przygody, odkrywania nieznanego, a to co było niebezpieczne przyciągało ją jak magnes. - To, aby pokój się ukazał nie jest takie proste. Dodatkowo jeśli jesteś głodny i marzy ci się akurat pizza to nie ma szans, że się tam pojawi. Pokój również ma swój regulamin, ale jeśli chcesz, możemy go poszukać - odpowiedziała z radością, po czym zeskoczyła z parapetu. Niestety jedną nogą stanęła zbyt niefortunnie, tracąc równowagę i z niemałym impetem wpadając na Hypnosa. Zaparła się dłońmi o jego klatkę piersiową, dzięki czemu uchroniła się od upadku.
Hypnos S. Shvets
Rok Nauki : I
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192cm
C. szczególne : przenikliwy wzrok, łańcuszek z czarną perłą na szyi, słaby rosyjski akcent
Hypnosa nigdy nie poznał pojęcia wyrzutów sumienia i rozmawiając o tym terminie, ciężko mu się wypowiedzieć, bo wszystko co na ten temat wiedział, to tylko z obserwacji, usłyszanych rozmów i kilku wątków na ten temat w swoich książkach. Kłamiąc nawet tak pogodną, tak piękną i niewinną istotę jak Gabrielle, Shvets jedynie myślał o swoich korzyściach, jakie mógłby osiągnąć z tej znajomości i jakie kroki podjąć, żeby się jak najlepiej dostosować, będąc jednocześnie jak najbardziej uniwersalny. Przybrał sobie jeden szablon charakteru do tej szkoły i jedynie co czynił, to nieznacznie go modyfikował, szlifował, indywidualnie do każdej napotkanej osoby. Póki co, sam stronił od ludzi, wolał ich obserwować i tylko z tego wyciągać wnioski. Czasem zdarzało mu się też podglądać uczniów w formie ptaka, z powietrza podpatrywał różne błahe sprawy studentów Hogwartu. - Czy trzeba mieć jakieś preferencje, żeby przekazywać innym wiedzę o regulaminie? – Zażartował, jednocześnie chcąc się dowiedzieć dokładnie o co jej chodziło, bo nie zrozumiał jej, czemu nie była odpowiednią osobą do tak nic nieznaczącej sprawy. - Owszem, jesteśmy sportowcami, sam się do nich zaliczam, jednak któraś długość tych schodów z pewnością pokonałaby niejednego Durmstrandczyka. Co do Quidditcha, to o dziwo, siła fizyczna nie jest aż tak wymagana, a już z pewnością nie kondycja, miotła robi wszystko za ciebie. – Odparł, wymieniając się z dziewczyną spojrzeniami. Im dłużej na nią patrzył, tym bardziej sobie uświadamiał jak piękna była. Wydawało mu się, jakby jej twarz, każdy jej detal był zaplanowany, że byli ludzie, którzy dogłębnie przemyśleli cały jej projekt graficzny twarzy i ją zaprojektowali. Nie mógł powstrzymać tego uczucia, dopiero dygresja złotowłosej wybiła go z otumanienia i mógł znów wrócić do normalnego funkcjonowania. - Źle mnie zrozumiałaś. Chodziło mi, że póki nie znałem regulaminu Hogwartu, to mogłem czuć się niczym w anarchicznej szkole, nie mówię, że u nas tak jest. Anarchia to pełne przeciwieństwo tego, co się dzieje w Rosji. Tam dyscyplina jest niemalże najważniejszą wartością, której się tam uczysz, zaraz obok innych trochę nacjonalistycznych gówien, o ile w ogóle nie mylę pojęć. – Powiedział, chcąc trochę pochwalić się wiedzą, jednocześnie nie będąc pewien czy wielkie zamiłowanie do własnej grupy… etnicznej? Czyli czarodziejów można uznać za pewien odłam nacjonalizmu. Tak czy inaczej miał nadzieje, że jego wytłumaczenie już nada inny pogląd na jego cudowną szkołę, której nie zaznał tak dużo, jak mógł. Przez całą swoją edukację skupiony był na zupełnie innych aspektach, jego walka z animagią była poniekąd jego sensem codziennego funkcjonowania w społeczeństwie. Tylko o tym myślał, zaczął owijać wokół palca tylko tych ludzi, którzy mogliby mu w tym zakresie pomóc, wesprzeć w rozszyfrowywaniu różnych niezrozumiałych dla Hypnosa terminów w rzadkich księgach transmutacyjnych, poświęconych animagii. Uśmiechnął się, podziękowawszy za uznanie tradycji swojej rodziny. Zwykle był zdania, że żadne takie przekonanie nie powinno ograniczać wolności i kreatywności innych ludzi, jednak mu się podobała sama koncepcja imion greckich w rodzinie i cieszył się, że wszyscy się tego trzymali, że miało to ręce i nogi. - U mnie, oprócz imion, ważna jest animagia. Każdy z Shvetsów jest niemalże zobowiązany do chociażby spróbowania zdobycia tej umiejętności, opanowania jej. Dlatego też mógłbym powiedzieć, że mam nie tylko rodzinę, ale i własne zoo, którego częścią jestem i ja. – Powiedział, nie mając po co ukrywać samych informacji o swojej rodzinie. Oszustwa to jedno, ale jeśli chodzi o fakty dokonane, to nie mógł ich fałszować. Szybko by się to wydało. Było ich za dużo w rodzinie, żeby któryś z nich nie wygadał komuś innemu jedną wersję, drugi Shvets powie jeszcze inną i pojawiłby się dość nieprzyjemny zgrzyt. Hypnos wysłuchał dokładnie pytania dziewczyny i bez zastanowienia, odpowiedział, natychmiast po tym jak Gabrielle skończyła swoją wypowiedź: - I tak i nie. Myślę, że może się pokładać z charakterem, ale nie zawsze. Na przykład, noworodek wykazywałby wielką ruchliwość i skłonność do wrzasku, jako swojej alternatywy dla gniewnego wrzasku. Wtedy też ktoś z mojej rodziny faktycznie mógłby mu dać Ares na imię i gdyby wszystko potoczyłoby się bardzo prosto i jasno, możliwe, że charakter tej osoby pokrywałby się z jej imieniem. Ale moim zdaniem i tak jest za dużo założeń, zmiennych, które uniemożliwiają jednoznacznego werdyktu czy tak czy nie. – Odpowiedział, trochę naukowym językiem, po czym dodał na jej odpowiedź – Najgorsze z greckich, trzeba nieźle pokarać swoje dziecko, tak je nazywając. – Powiedział, pamiętając rozmowę swoich braci, którzy omawiali właśnie kwestię tego imienia. Hypnos nie widział w nim żadnych emocji, nie było ani dobre, ani złe. Zresztą, dla niego zło było dobrem, a dobro złem. Wszystko zależało od punktu patrzenia, od swojej moralności, która nie była wrodzona, była jednym z wielu warunków, które kształtowały się razem z osobą. Można bardzo łatwo narzucić swoje poczucie moralności innej osobie i to stało się z większością świata, dlatego też wielu ludzi nie zwracało uwagi na też tą mniejszość, która była niezrozumiała, często przerażająca. Po uśmiechu szybko zauważył, że to nie pomogło, tylko pogorszyło sprawę, dlatego zrezygnował z tego ruchu, szybko kalkulując w głowie, co może zrobić w obecnej sytuacji. Podrapał się po głowie, patrząc w podłogę przez kilka sekund, aż do chwili, kiedy zdecydował, że póki nie pozna bliżej panny Gabrielle, nie będzie mógł jej potencjalnie pomóc i dostać się jeszcze bliżej. - Cóż, widzę, że jestem z odpowiednią osobą do oprowadzenia mnie po tym legendarnym przybytku. Dlaczego więc jeszcze tu stoimy? Prowadź, złotowłosa, tutaj powoli zaczyna robić się zimno. – Powiedział, po czym chciał już ruszyć razem z dziewczyną przed siebie, kiedy też ta nie uważała wystarczająco i spadła, wpadając na niego. Spodziewanie, nie odczuł najmniejszej potrzeby wsparcia dziewczyny, jego mózg jednak przekalkulował, że tak trzeba, dlatego złapał ją bezpiecznie, obejmując ją wobec talii, gdzie nie przeszkadzały mu jej ręce, które były akurat na jego klatce piersiowej. Stali tak chwilę, a Hypnos, będąc tak blisko dziewczyny, poczuł wręcz nienaturalną błogość i stabilizację, lekką senność i zatracenie się. A to wszystko dlatego, że patrzył prosto w jej oczy, nie mógł się od nich oderwać. Jego podświadomość dwoiła się i troiła, żeby wyszedł z tego stanu, był on sprzeczny z całym jego przedstawieniem wykreowanej postaci i ryzyko ujawnienia się drastycznie wzrosło. Ścisnął mocniej palcami jej ciało, nie kontrolując użytej przy tym siły. Chciał się uwolnić, nawet nie miał pojęcia, że sam się w to wplątał, doprowadził do tego. Dla niego minęło co najmniej parę minut, lecz po gwałtownym przebudzeniu, okazało się, że to były tylko cztery sekundy. Jeszcze nigdy w życiu nie miał aż tak intensywnych kilku sekund. Odetchnął głęboko i spoglądając na nią i na jej nogę szybko zapytał, wracając do normalności: - Wszystko okej? Nie skręciłaś sobie niczego, nie trzeba cię nieść? – Zapytał, pół serio, pół żartem, po czym uśmiechnął się, odrywając ręce od jej bioder, nawet nie mając pojęcia, że one wciąż tam były. Nie poczuł niczego, lecz z bacznych obserwacji w przeszłości był niemalże pewien, że taki gest speszyłby wielu ludzi. Przez chwile zastanawiał się czy speszyłby i jego, to znaczy jego kreację i wydawało mu się, że tylko po części. Też tak to odegrał. Wysłał do Gabrielle trochę zakłopotany uśmiech i oderwał wzrok od jej twarzy, patrząc przed siebie, w pełni pewnej siebie już pozie. - Może Pokój Życzeń wyczaruje nam drugi pokój szpitalny, tylko taki przyjemniejszy? Przyjemne z pożytecznym. – Zażartował i uśmiechnął się lekko, spoglądając kątem oka na profil Gabi.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Ciężko było orzec, czy znajomość z Gabrielle niosła za sobą jakiekolwiek korzyści. Dziewczyna od jakiegoś czasu żyła w przekonaniu, że jest źródłem nieszczęścia swojego, jak i ludzi, którzy są na tyle odważni - lub też głupi, aby się do niej zbliżyć. To uczucie wypełniało każdy atom jej ciała, będąc przyczyną destrukcyjnych myśli; budząc drzemiącego w niej demona. Często ciężko było jej z nim walczyć, uległa mu zatracając się w negatywnych uczuciach, nie potrafiąc odnaleźć światła w mroku. Odsunęła się od bliskich swemu sercu osób, wszakże samej jej będzie najlepiej, czyż nie? Samotność jest znacznie prostsza. I choć było w tych słowa trochę prawdy, w rzeczywistości Gabrielle nie była nauczona życia w samotności. Zawsze przy swoim boku miała kogoś, na kogo mogła liczyć, komu mogła powierzyć swoje lęki czy radości. Uparcie łaknęła w swoim życiu obecności drugiego człowieka, a jednocześnie uciekała przed nią. Walczyła sama ze sobą i całym światem, który zdawał się co i raz rzucać kłody pod jej nogi. Mętlik panujący w myślach blondynki był ciężki do ogarnięcia… chaos, idealnie opisywał stan, który czuła. Chaos myśli, chaos uczuć, chaos życia. Tylko nieliczne momenty - podobne do spotkania Hypnosa - pozwalały jej zakotwiczyć się w rzeczywistości i odzyskać namiastkę spokoju. Gabrielle nie miała pojęcia, że w gruncie rzeczy przyjezdny nie ma wobec niej przyjaznych zamiarów, zagubiona we własnych uczuciach oraz wierna maksymie „nie oceniaj książki po okładce” nie potrafiła dostrzec tych ledwo dostrzegalnych znaków wskazujących na nieszczerość chłopaka. Dostosowywanie się do danego miejsca czy sytuacji było niezwykle trudną sztuką, zwłaszcza dla panienki Levasseur, kiedy to najczęściej emocje brały górę nad wszystkim innym, przynajmniej w jej przypadku. Mimo świadomości, że zbyt często kieruje się nimi w życiu – nie potrafiła tego zmienić. Chłodna kalkulacja, spokojna analiza sytuacji? W przypadku Gabrielle nie wchodziły w grę zupełnie. Uśmiechnęła się słysząc kolejne pytanie padające z ust blondyna. Zastanawiała się, jak to możliwe, że będąc już trochę czasu w Hogwarcie – Gabriellle zakładała, że wszyscy przyjezdni pojawili się już pierwszego dnia – nadal nie był do końca świadom jak funkcjonuje ta szkoła. -Przekazywać - nie. Egzekwować – już tak. W szkole funkcjonują pewne…- urwała na chwilę, szukając odpowiedniego słowa. W czasie wakacji posługiwała się głównie językiem francuskim przez co pouciekały jej angielskie odpowiedniki słów, a odnalezienie ich w odmętach myśli do prostych nie należało. – posady, czy też funkcje. Prefekci – każdy dom ma swojego prefekta, dodatkowo jest też funkcja prefekta naczelnego i to właściwie oni mają prawo egzekwować punkty regulaminu i nakładać kary na tych, którzy go nie przestrzegają. Oczywiście poza pedagogami – wyjaśniła, mając nadzieję, iż rozjaśni to nieco sytuację chłopakowi. Gabrielle nie miała żadnego prawa naskakiwać na Hypnosa, nawet jeśli początkowo wzięła go za kogoś innego. Kiedy potwierdził jej słowa uśmiechnęła się. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak wytrzymali, a przede wszystkim wysportowani są Durmstrandczycy. Wielokrotnie miała okazję oglądać ich poczynania, dodatkowo szczegółowo śledziła ich zagrania oraz wiedziała, jakie atuty ma każdy z zawodników; zdecydowanie była ogromną fanką Quidditcha. -Z tą miotłą, to nie do końca takie proste. Podczas meczu często trzeba brać pod uwagę wiele zmiennych, a ty? Grasz w Quidditcha? – zapytała, wcześniej chcąc uzmysłowić mu, że nic nie jest takie proste, jak pozornie się wydaje. Gabrielle swego czasu nawet należała do szkolnej drużyny, jednak ostatecznie zaniedbała ją zbyt mocno przytłoczona sprawami prywatnymi, od których zwyczajnie nie potrafiła się odciąć. Uwadze blondynki nie umknął fakt, że Hypnos bacznie się jej przygląda. Nie lubiła tego… nie lubiła, gdy wzbudzała zbyt duże zainteresowanie przedstawiciela płci przeciwnej, bojąc się, że dojrzy w niej przekleństwo, który jest obarczona. Nie chciała, żeby ktoś dostrzegł w niej demona, tego który sprawił, że osoba, na której jej zależało musiała zniknąć z jej życia. Mimochodem jej policzki nabrały różowego odcienia, a spojrzenie zielonych tęczówek uciekło gdzieś w bok. - O waszej szkole, od zawsze krążyły różne plotki, ale właściwie to tylko plotki, może i zawierają trochę prawdy, ale… nie mi oceniać. Przed przyjściem do Hogwartu uczyłam się przez rok w Akademii Magii Beauxbatons. W każdej szkole stawia się na inne wartości i jest to zrozumiałe. - odparła starając się zachować dyplomatyczny ton wypowiedzi, wszakże nie chciała doprowadzić do jakiś niesnasek pomiędzy nimi. Można było powiedzieć, że polubiła Hypnosa - na tyle, na ile można polubić nowo poznaną osobę i nie chciała go do siebie zrazić niepotrzebnymi insynuacjami. Założyła kosmyk włosy za ucho. Uniosła do góry brew słysząc o animagii, która była czymś ważnym w rodzinie Hypnosa, a on sam mówił o tym w tak spokojny sposób. -U mnie za to… – zaczęła, jednak w ostatnim momencie ugryzła się w język, zbyt łatwo rozmawiało jej się z chłopakiem i o mały włos nie zdradziła swojej tajemnicy. –rodzina od zarania dziejów zajmuje się produkcją wina, choć nie wiem czy jest to coś wyjątkowego – wybrnęła wzruszając przy tym ramionami. Nie mogła, a przede wszystkim nie chciała mu wyznawać prawdy o sobie; nie znała go dobrze. Dodatkowo była pewna, że gdyby tylko poznał prawdę jego stosunek do niej zmieniłby się. Wciąż zastanawiała się, czy to kim jest wpłynęło na jej relacje z Elijahem, jednakże szybko wyganiała ze swojej głowy jego postać. -Animagia to bardzo trudna sztuka, jeśli mogę zapytać – odparła milknąc na ułamek sekundy, zastanawiając się czy nie okaże się zbyt wścibska –Kim jesteś w zwierzęcej postaci? - zapytała patrząc mu prosto w oczy. Była tego ciekawa, jednocześnie jednak nie wymagała od Hypnosa, że zdradzi jej kim wówczas jest; miał prawo zachować to w tajemnicy. Zapanowała między nimi cisza, Gabrielle chwile zastanawiała się nad odpowiedzią blondyna i musiała przyznać mu rację; pokręciła więc przytakująco głową, nie chcąc ciągnąć już tego tematu. Nie doszliby do innych wniosków, nawet jeśli poświeciliby cały dzień nad rozważaniem, jak wiele wspólnego ma imię z charakterem danej osoby. Gabrielle ostatnio w zwyczaju miała reagowanie w inny sposób niż tego od niej oczekiwano. Przestała spełniać oczekiwania wszystkich wokół, również swoje i nie potrafiła tego zmienić, jeszcze nie. Nie chciała, aby Hypnos poczuł się niezręcznie, a przez jej reakcję tak właśnie się stało. Skarciła się w myślach. To trwało zaledwie kilka sekund; dwa ciała zatknęły się ze sobą, a czas nagle przestał płynąć. Zupełnie jakby ta dwójka była epicentrum, gdzie cała rzeczywistość rozpada się i powstaje na nowo, choć nie ma to wpływu na innych. Gabrielle spojrzała w oczy Hypnosa dostrzegając w jego tęczówkach coś na kształt zatracenia. Tak, jakby swoją bliskością miała na niego większy wpływ niż przypuszczała. Było to zaskakujące odkrycie, chociaż nie była pewna z czym je połączyć? Swoim pochodzeniem, czy może swoją osobą? W tym momencie uświadomiła sobie, że z Elijahem było to łatwiejsze, chociaż niebywale skomplikowane, wszakże poznali się przez listy, nie znając prawdziwych imion, a uczcie między nimi zrodzone było prawdziwe. Więc dlaczego odpuściła? Po raz kolejny uciekła z rzeczywistości, jednak tym razem głos Hypnosa szybko ją do niej sprowadził. -Wszy…wszystko w porządku, dziękuje, że pytasz – odpowiedziała stając pewnie na własnych nogach. Dopiero kiedy zabrał dłonie z jej bioder zdawała sobie sprawę z tego, że trzymał je tam nieco dłużej niż powinien. Ciało dziewczyny zareagowało automatycznie – na policzkach pojawiły się rumieńce, które już wiele razy przeklinała w myślach. Zaśmiała się, a dziwne napięcie, które jeszcze kilka sekund temu wypełniało powietrze między nimi – zniknęło. -Nie jestem pewna, czy jest nam potrzebny – – odparła, kierując się w stronę, gdzie można było znaleźć Pokój Życzeń. Ciekawe tylko, czy im się pokaże? -Idziesz? – rzuciła przez ramię.
2 x zt
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Nudził się. Połowa znajomych nie wróciła jeszcze do zamku, korzystając z ostatnich dni wolnego. Melusine gdzieś przepadła, a z Gabs nie wiedział, co zrobić. Cassius najpewniej rzucał kimś w pościel lub miał atak szału artystycznego, Ragnar szwendał się z Chloé, a pozostali przepadli w zamkowych korytarzach. Stąd też na twarzy bruneta tkwiło niezadowolenie. Ubrany w czarne jeansy i miętową koszulkę, na którą narzucona była czarna bluza, snuł się niczym cień po korytarzu, wpychając do ust dyniowego pasztecika, którego ukradł bezczelnie z kuchni. Za uchem Rowle'a schowany był papieros, chociaż miał ich znacznie więcej w kieszeniach. Nucąc rockową wersję świątecznej piosenki, stawiał kolejne kroki, aż wreszcie mętne, zielone oczy dostrzegły zarys postaci. Ktoś jednak żył! Uradowany przyśpieszył, podbiegając do biednego Corteza i kładąc mu ręce na ramionach, przyjrzał mu się z miną zadowolonego dziecka, szczerząc się jak głupi, aż mu okruszki z gęby wyleciały. - Stary, spadłeś mi z nieba. Cmentarz w tym zamku, nie ma do kogo gęby otworzyć! Poskarżył się, cofając dłonie i otrzepując z kącików ust resztki ciasta francuskiego, przełknął i wsunął ręce w kieszenie. Wiedział, że ślizgon nie jest najpopularniejszy, ale on go bardzo lubił — głównie przez to, że mieli wspólne poglądy dotyczące szlam w zamku. Był czysto krwisty, bywał marudny i rozpieszczony, ale Charlie znosił go dzielnie od wielu lat. Oparł się plecami o kamienny mur, stając obok przyjaciela i skrzyżował ręce na torsie, zakrywając nadruk bluzki . - Gdzie Ty się kurwa włóczyłeś ostatni miesiąc, czarnoksiężniku? Nawet w dormie Cię nie widziałem i muszę przyznać, że trochę mi tej Twojej poważnej buźki brakowało. Fajkę? Brunet był niesamowicie szczerym i bezpośrednim chłopakiem, prostolinijnym. Nie szczędził też wulgaryzmów czy teatralnych wzruszeń ramionami. Przesunął spojrzeniem po jego twarzy, wsuwając fajkę do ust i wyciągając paczkę w stronę Corteza, zapomniał całkiem o papierosie za uchem. Drugą ręką wciąż grzebał w kieszeni jeansów, aby znaleźć swoją magiczną zapalniczkę ze smokiem. To był jeden z fajniejszych prezentów, jakie dostał. - Byłeś na festiwalu? Spraliśmy mordy ze szwagrem kilku brudaskom. Uniósł brwi, uśmiechając się z zadowoleniem. Z przyszłego męża siostry mógł być dumny, w przeciwieństwie do tego małego blond zgredka.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Siedział na ziemi przeglądając jakiś stary, popisany podręcznik do ONMS. Cortez zaczytany w dział odnośnie ghuli nawet nie zarejestrował tego, że ktoś się pojawił w korytarzu. Uznając, że dzisiaj nie musi być aż tak czujnym, właśnie z tego powodu, że mało kto przebywał w zamczysku. A w tak wielkiej budowli jak ta, trzeba było chcieć kogoś znaleźć, by wpaść na siebie od tak przypadkiem. Spojrzał w górę dopiero w chwili jak ślizgon ruszył biegiem. Za późno jednak by mógł jakoś zareagować, w sposób w jaki powinien postąpić łowca naprzeciwko szarżującego na niego napastnika. Mimo wszystko miał tę świadomość, że byli w Hogwarcie, przez to nie odczarował noża i nie wbił go aż po rękojeść pod żebra, po czym szarpiąc w dół i bok. Pozwalając by na podłogę posypały się z mokrym mlaśnięciem flaki chłopaka. - Kurwa... Nie strasz mnie tak, życie ci się znudziło? - rzucił na powitanie, zaciskając pięść gdzieś w okolicy swojego mostka zwróconą w stronę Charliego. Westchnął ciężko i opuścił rękę na kolano. Po czym się wyprostował nie podnosząc czterech liter z podłogi. Przez to jego czarne loki, do tej pory luźno opadające do przodu na twarz, znów znalazły się za ramionami. Nie wpadając do ust i nie przeszkadzając w rozmowie. Uniósł brwi wyżej słysząc nawiązanie chłopaka odnośnie cmentarza. Przypadkowe nawiązanie do jego lektury którą studiował? Bowiem gdyby tylko wiedział gdzie to on ostatnio postanowił spędzić czas to dopiero by się uśmiał uznając, że nawet tak wyludniony zamek jest o wiele za bardzo żywy w porównaniu do cmentarza. - Chyba nadal o wiele za żywy na miano cmentarza - dodał komentarz, odnośnie jego powitania. Nie zastanawiając się nawet nad tym, że to mogło nieprzyjemnie zabrzmieć względem niego i ich spotkania. Bo po samotnie spędzonym czasie, grzebania w ziemi i obcowaniu z nieumarłymi, nawet chętnie spędziłby czas z kimś żywym. A zwłaszcza z dobrze znanym mu osobnikiem z wężowego domu. Z Charliem znał się już od bardzo dawna i pomimo, że ich relacja stała się bardziej oziębła - głównie za jego przyczyną. Chłopak zdawał się nie przejmować tym jak Aleksander odtrącał od siebie innych i starał się odizolować. Ten zawsze potrafił do niego dotrzeć. I to zdawało się na chwilę obecną Corteza najbardziej irytować i drażnić. Parę lat temu sam był jak ten ślizgon. Rozrywkowy, złośliwy i nawet jeśli był dupkiem, to mimo wszystko nadal potrafił pokazać, że nie jest zepsuty do szpiku kości. Utrzymywał tę równowagę między byciem rozrywkowym kumplem, a dupkiem. To były jednak dawne czasy, na które to wspomnienie coś go kuło w klatce piersiowej. Zazdrośnie spoglądał na uśmiechniętego chłopaka zastanawiając się jak on tego dokonał, jak nie pozwolił się aż tak temu pochłonąć. Nigdy jednak się o to nie zapytał. I to miało się nie zmienić już chyba nigdy. - Szukałem pewnego przedmiotu, więc musiałem opuścić ciepłe łóżeczko w lochach i spać gdzie gleba była na tyle sucha i wygodna, że się na to nadawała. - odpowiedział i uśmiechnął się delikatnie nie chcąc na chwilę obecną nic więcej zdradzać przyjacielowi. - Nie dzięki, na chwilę obecną mnie jakoś nie ciągnie do nich. Ale jak Ty chcesz to nie krępuj się, mi to nie przeszkadza. - Nie palił już od jakiś dwóch lat i ostatni papieros jaki zapalił był na dachu Hogwartu, od tego czasu nie miał fajki w ustach. - Jakoś mnie to ominęło, znasz mnie. Za duże tłumy ludzi jak dla mnie. No ale jeszcze chwila, a zacznę tego żałować. - odpowiedział autentycznie zainteresowany tym kogo tam udało im się obić. - Widziałem go raz w życiu, tego twojego szwagra, ale teraz mnie utwierdziłeś w przekonaniu, że to sam swój chłop. Za co ich spraliście? - dodał spoglądając mu w oczy. Zawsze go to ciekawiło. Na ile Charlie nienawidził szlam i co był w stanie zrobić. Lubił go pod tym względem testować. Poznawać jego granice których nie przekroczy. Przynajmniej aa chwilę obecną.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Pochłonięty książką Cortez nie mógł spodziewać się nadciągającego ataku drapieżnika, który bardziej od zjedzenia go, wolałby przytulić ze szczęścia na to przypadkowe spotkanie. Naprawdę się nudził, a targające nim konflikty wewnętrzne sprawiały, że pozostawanie samemu było nazbyt ryzykowne. Gdyby wiedział, że jego huczne przywitanie będzie miało taki efekt, zabrałby kamerę dla uwiecznienia! Widok przestraszonej twarzy Aleksandra był bezcenny i na zawsze zachowa się w głowie, jako jedno z piękniejszych wspomnień Rowle'a. Wyszczerzył się, zaraz parskając głośnym śmiechem na jego poważną minę i postawę. Chichotał tak w najlepsze, a salwy gromkiej radości niosły się po wysokim, szkolnym korytarzu. Klepnął go w ramię, kręcąc głową. - Stary, gdybyś widział swoją minę! Czemu tak rzadko daje się Ciebie zaatakować z przy-czajki? To bezcenne! - zapytał z odrobiną wyrzutu i oburzenia przez śmiech, zaraz jednak chrząkając i zachowując powagę pod wpływem spojrzenia przyjaciela, które było nieco złowrogie. Czasem był przerażający, jednak nigdy nie przyznał mu tego na głos.- Dobra, dobra, rozumiem! Oparł się więc grzecznie o ścianę, zaraz obok niego. Zerknął zielonymi oczyma w stronę czytanej przez niego książki, zainteresowania ONMS nie komentując wcale, zamiast tego sięgając po fajki i zapalniczkę. Nie palił już kilka godzin przez to samotne szwendanie się po szkole i jego uzależnienie coraz mocniej dawało o sobie znać. Pomimo przyjemności, jakiej doznawał za każdym razem, gdy odpalał fajkę, czasem było to upierdliwie. - Wiesz, ile korytarzy zlazłem, zanim Cię znalazłem? Przejebane. Pochowali się albo chleją po pubach, a te łyse pały moje na bank w pościel rzucają z Cassiusem na czele. - prychnął nieco oburzony brakiem znaku życia od swoich kolegów, na co ostentacyjnie skrzyżował ręce na torsie. Nie miał pojęcia, że Alek znał cmentarze tak dobrze i dogłębnie, spędzając tam ostatnio sporo czasu. Nie czuł na sobie wzroku ślizgona, sięgając akurat po swoją smoczą zapalniczkę, którą bawił się w dłoni, zanim wyjął fajki. Jedna natychmiast wylądowała pomiędzy wargami, zostawiając na nich namiastkę smaku nikotyny, a reszta paczki skierowała się w stronę ślizgona. Spoglądał na niego z uniesioną brwią, nieco do góry — bo Cortez był jednak trochę wyższy. - Bawiłeś się w goblina i szukałeś skarbu? Znalazłeś coś? Poznałeś, chociaż jakąś fajną panienkę, co grzałaby ziemię z Tobą przy okazji tej przygody? Z dwa miesiące Cię nie było, może trzy. - zaczął z błyskiem w oczach i łobuzerskim, nieco podnieconym uśmiechem. Zawsze zazdrościł mu tej pełnej niezależności, którą miał od rodziny i przygód, na które się decydował. Jego by ojciec za uszy wytargał, gdyby olał studia i wyruszył w świat w poszukiwaniu wrażeń. Całe szczęście, że nie wiedział, co wyprawiał w szkole, bo wyjcom by nie było końca. Gdy odmówił papierosa, schował paczkę i uniósł zapaliczkę, odpalając sobie. Zaciągnął się z cichym mruknięciem, prostując głowę i patrząc na jeden z gobelinów naprzeciwko. Na szczęście nie było obrazów w zasięgu wzroku, które mogłyby naskarżyć, jednak w zamku, musiał uważać.- Nie brakuje Ci palenia czasem? Kiedyś, chociaż na faję ze mną wychodziłeś. Ta, było pełno ludzi, ale muzykę dobrą grali — przynajmniej metal i rocka, a nie babskie, łzawe hity rodem z piekła. Przerwał, wzdrygając się na samą myśl o jednym z popowych występów tamtego wieczora. Wypuścił dym przed siebie, wsuwając wolną dłoń w kieszeń w poszukiwaniu jakieś chusteczki albo kawałka papierka, do którego mógłby pozbywać się popiołu. Na słowa Corteza prychnął, kręcąc głową. - Nathaniel jest zajebisty, może naprawi mojej siostrze głowę, bo jest jakąś chorą fanatyczką mugoli. Dramat, mówię Ci. - zaczął z westchnięciem bezradności, powracając do niego spojrzeniem. Znów pociągnął papierosa, zostawiając go między ustami. Zsunął się, przywierając plecami do zimnej, kamiennej ściany i wyciągnął nogi, wzdychając ciężko, nieszczęśliwy na samą myśl o tym. Podłoga była wygodna, a już zdążył się nałazić. - Była panika, ludzie się lali — wiesz, jak to jest. Za sam fakt bycia brudasami, które pchają łapska do naszej magii. Na szczęście szlam tam nie było, bo kobiet bić nie lubię. Wytłumaczył mu swobodnie, wiedząc, że na Aleksandra w tej dziedzinie mógł liczyć. Zawsze rozumiał jego podejście i nigdy nie nazywał go rasistą w przeciwieństwie do Emily, która dość często stosowała to słowo. Prychnął, odsuwając papierosa od ust i spojrzał na przyjaciela z dołu, kręcąc głową. - Wyobraź sobie, że jakaś brudna kurwa się przyjebała do mojej siostry na wizbooku. Nie mogę wszy wyśledzić, żeby mordę obić. Ona jednak nadal mówi, że to moja wina i to ktoś taki, jak ja. Bo to czarodziej ponoć, tak się podawał. A mówiłem jej, żeby nie obnosiła się z tą swoją sympatią. Musiał komuś o tym powiedzieć, a uznał, że temat i moment był dobry, żeby to Aleksander został spadkobiercą tego sekretu.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Na całe szczęście nie postanowił się przytulić, bo takiemu przekraczaniu granic prywatności najczęściej towarzyszyła pięść w nos. W tym przypadku byłaby to raczej główka z powodu ograniczenia ruchomości. Mimo wszystko nie zamierzałby odwzajemniać przytulasów, nawet tych przyjacielskich. Po westchnięciu jednak uśmiechnął się lekko. Bo jak ten sam zauważył, nieczęsto można było zobaczyć, że czegoś się przestraszył, a pozycja w jakiej trzymał rękę mogła świadczyć o tym, że złapał się w okolice serca. Nie zamierzał jednak wyprowadzać kumpla z błędu. - To nie tak, że dzieje się to rzadko, zazwyczaj później nie ma kto o tym opowiadać - odburknął przybierając maskę nr pięć, z delikatnym uśmiechem. Jednym z tych które to wzbudzają raczej niepokój aniżeli są przyjazne. Nie trzymał jej jednak za długo udając wielce obrażonego, bo i to do niego nie pasowało. Na wzmiankę o jego przyjaciołach i kompanach uniósł brew wyżej. - Nie rozumiem więc dlaczego nie pijesz z nimi w pubach, albo też nie rzucasz jakiejś dziewczyny na łóżko tylko wolisz rozmawiać ze mną - zapytał się, uważając bowiem tego chłopaka poniekąd za jednego z tych których przed chwilą wymienił. Chociaż w przypadku dziewczyn to nie był, aż tak tego pewny, nie traktował ich tak przedmiotowo jak jego koledzy. To jednak były przypadki które on widział, więc tutaj też niczego nie był pewny. Przez to badawczym spojrzeniem przyglądał się jego twarzy, wypuszczającemu dym papierosowy. - Palę zazwyczaj wtedy jeśli coś bardzo mocno spierdoli mi się w życiu - więc chyba dobrze, że nie czuję jakoś pokusy by palić - odpowiedział uśmiechając się do kumpla, zamykając książkę i podkładając ją pod głowę samemu położył się na ziemi. - Zaś co do poprzedniego pytania to nie oglądam się za dziewczynami, od dłuższego czasu, jeśli z jakąś spędzam wolne chwile to Nessa, albo tymi z rodziny. Nie mam ochoty i chęci na wieczorki zapoznawcze. Nie ważne czy chodzi o charakter, czy anatomię - odpowiedział, na końcu przekręcając głowę w stronę rozmówcy i mrugając, szczerząc ząbki w porozumiewawczym uśmiechu. Wiedząc doskonale, że bez tej końcówki ten dalej drążyłby ten temat. - A czas... Płynie, ponoć szczęśliwi go nie liczą. Nie twierdzę, że jestem, ale w takich momentach nie kontroluję go aż tak mocno. Godziny stają się dniami, a dni tygodniami. Przez co po powrocie faktycznie niewiele do tego by zobaczyć swoją gębę na ogłoszeniu "Zaginął, ktokolwiek widział, ktokolwiek wie". Czasami czuję się jakbym był jakimś kuguarem, czy innym zwierzątkiem domowym. - Panie i panowie, on chyba się przed kimś otworzył! Wyrzucił gorzkie żale, to co tam mu na dnie żołądka tkwiło i ciążyło. - A ty! Jeśli chcesz dalej ze mną wychodzić to nie na fajkę tylko rusz dupę o poranku i zapraszam na codzienne bieganie. Ciekawe w jakim fatalnym stanie są twoje płuca? - dodał nawiązując jeszcze krótko do częstszych wspólnych spotkań. - Nie ona jedyna, ostatnio wszystkim coś się poprzestawiało w głowach i stali się pasjonatami mugoli. A szczególnie ich jeśli chodzi o autoryzacje, czy jakoś tak... Coś tam z pojazdem mugolskim. Jakby to było w tym coś ciekawszego niż w naszych miotłach. Jeżdżące, kopcące, śmierdzące blachy. - Odpowiedział Charliemu wysłuchując opowiadań o przygodach jakie mieli z Nathanielem. Faktycznie zdawał być się w porządku kolesiem. Może kiedyś będą mieli okazję wymienić się czymś więcej aniżeli uściskiem dłoni i dwoma, krótkimi zdaniami. Wtedy ślizgon poruszył kwestię rodziny. Nie miał pojęcia, że Emily jest aż tak zafascynowana mugolami i o tym, że już mogła mieć jakieś nieprzyjemne doświadczenie z tym związane. - Na rodzinach czysto krwistych jest znacznie większa odpowiedzialność jeśli o takie rzeczy chodzi, więc poniekąd się nie dziwię. ALE. To też w waszej kwestii leży by coś z tym robić, tak więc ingerencja jakiegoś typa jest tutaj niepotrzebna. Dlatego jeśli chcesz zapolować to zamieniam się w słuch. Mów co wiesz, a dorwiemy typa i będziesz mógł mu obić mordę. Ja będę grzecznie stał na czatach i pilnował by nikt wam nie przerwał. - Zaproponował podnosząc się do siadu, bowiem tak będzie im się łatwiej rozmawiało i przekazywało informację. - Homenum Revelio - wypowiedział szybko i ledwo słyszalnie zaklęcie, wyciągając z kieszeni różdżkę by sprawdzić, czy aby ktoś jeszcze się nie zgubił w okolicach tego korytarza. I przypadkowo nie usłyszał ich rozmowy.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Zdawał sobie sprawę, że Aleksandra nie dotyczyły te wrażliwe części męskiej przyjaźni. Nie mógł go sobie wyobrazić przytulającego nawet kobiety, a co dopiero jego. Czasem miał wrażenie, że nie ma potrzeb żadnych związanych z fizycznością lub głębszymi zauroczeniami. Akceptował go jednak i lubił, nawet jakby miał dostać w nos. Przestraszanie go było niejakim powodem do dumy, chociaż on radość pokazywał bardziej łobuzerskim uśmiechem i błyskiem w oczach. - Oj, bo się wystraszę! Próbuj dalej Aleks, nie zniechęcisz mnie do uprzykrzania Tobie życia. Nawet Azkaban w Twojej przeszłości nie robi na mnie wrażenia. Odparł z brutalną szczerością, wzruszając ramionami. Akceptował jego wady, zalety i poglądy, chociaż nie zawsze go rozumiał. Rowle jednak wiedział, że na tym polegała przyjaźń i pewnych pytań się nie zadawało, tak jak zrozumienie może nigdy nie nadejść. Znali się już tyle lat, że Cortez powinien o tym wiedzieć, że Charles był niczym nieuleczalna choroba, jak już zadomowił się w cudzym życiu. Na jego słowa, machnął ostentacyjnie ręką i prychnął, kręcąc głową. - Mają ten przesrany okres w stylu "Zakochany jestem!" czy coś. Ja nie rzucam dziewczyn na łóżko, co najwyżej przyciskam do ścian i całuję. Co ja jestem, Cassius?! - zaczął z delikatnym oburzeniem, unosząc brew. Grymas irytacji jednak szybko zniknął z twarzy bruneta, który przejechał dłonią po świeżym zaroście, którego nie chciało mu się golić. - Zresztą, Ty też nie pijasz i nie rzucasz laskami w pościel, tylko czytasz w jakimś obskurnym korytarzu. Zauważył, krzyżując na chwilę ręce na torsie. Zlustrował go wzrokiem, zaraz jednak szturchając go delikatnie ramieniem, aby pokazać, że to głupie napięcie pomiędzy nimi nie ma żadnego sensu. Prawdę mówiąc, wolał teraz siedzieć tu i w tym towarzystwie, niż z banda nierozumiejących go zdrajców, którzy zwykle mają go gdzieś. I tak ich uwielbiał. Zaciągnął się znów, słuchając ślizgona w milczeniu. Palenie w płucach sprawiało, że poczuł przyjemny dreszcz i uznał, że czas wypuścić dym. - Uuuu, kolejny sekrecik Corteza. Ja pierdole, po tylu latach możemy nadal stać się sobie bliżsi. Czy to nie cudowne, stary? - rzucił z rozbawieniem, posyłając mu pociągłe spojrzenie. Wolną dłonią przeczesał nieco przydługie, brązowe włosy. Obserwował, jak ten kładzie się na korytarzu, kładąc książkę pod głową. I w sumie po chwili siedzenia, sam też się rozłożył swobodnie, rozkraczając nogi, a jedną z nich zginając i gapiąc się w sufit. Przechodzeń z pewnością uznałby ich za nienormalnych. - Mam się martwić o Twoje potrzeby? Nie zdrowo się wstrzymywać. Jak chcesz, mam nowy numer Magicboya, a do tego zamówiłem styczniowego playboya. Mają być plakaty realnych rozmiarów, jeden Ci odstąpię. Obydwoje jesteście z Lanceley tak sztywni, że to przerażające. Zaproponował i zauważył jednocześnie dość szczerze, wzruszając ramionami. Obrócił głowę w jego stronę, trzymając fajkę w ustach. Wiedział, że mógł powiedzieć mu wszystko i Aleksander nie obrazi się, jak jakaś baba. Machnął jednak ręką na jego prywatne sprawy, chociaż oferta gazetek była jak najbardziej aktualna. Miał ich sporą kolekcję. Słuchał go w milczeniu, po czym kiwnął ze zrozumieniem głową. - Bo wpadłeś w monotonie. Brakuje Ci dzikości, bodźców. Funkcjonujesz jak dziadek, jakbyś musiał tylko pracować i się uczyć. Gdzie tu zabawa? Ja pierdole, nie wstanę tak rano. Mogę chodzić wieczorem, przecież biegam codziennie wieczorem. Te mięśnie nie robią się same. Na coś trzeba umrzeć i proszę moje choroby płuc zostawić w spokoju i się od nich odczepić. Nagle się nimi martwić? Kurwa, Ty to mnie jednak uwielbiasz. Zakończył swój monolog promiennym uśmiechem, ostentacyjnie gasząc fajkę o podłogę, daleko za głową i wypuszczając resztki dymu. Położył ręce pod głowę, dochodząc do wniosku, że takich chwil mu ostatnio brakowało. Jego życie było prawdziwym chaosem przez siostrę i jej problemy z głową. Nie mógł też znaleźć wewnętrznego ukojenia. Perkusja coraz mnie pomagała. - Dostałem magiczny motor stary, to moja największa miłość! I laski na to lecą. Poza tym nasze magiczne auta są niebo lepsze od tych mugolskich prymitywów. Straszne, jak ta zaraz się szerzy. Rezygnacja i zwątpienie w społeczeństwo było w jego głosie wyczuwalne. Czasem podejrzewał, że ta cała sympatia do szlam była jakąś grą polityczną i robiono młodemu społeczeństwu pranie mózgu. Chociaż ślizgon rozumiał, jak Emily tragicznie się zachowywała. - Mam jej mózg wyprać? To moja siostra, nawet taka wadliwa. Przecież jej nie dam imperiusa czy eliksiry zapomnienia, chociaż mógłbym to podsunąć Nathanielowi. Najgorzej, jeśli jego tym zarazi. Wtedy całkiem zwątpię. - przerwał z jęknięciem niezadowolenia, obserwując, jak ten podnosi się do pozycji siedzącej i rzuca zaklęcie. Zrobiło mu się miło, że ktoś faktycznie był gotów mu pomóc. Rowle jednak leżał, przenosząc spojrzenie z przyjaciela, prosto na sufit. Westchnął niczym po pracy w kamieniołomach. - To nie takie proste. Ten pierdolony wizbook jest anonimowy. Wspominałem, że ona myśli, że to ludzie mojego pokroju? Nazwała mnie psycholem rasistą, wyobraź sobie. Hmpf. Uwierz mi stary, obiłbym mu więcej, niż mordę. Jakkolwiek Emily nie byłaby niedojebana, to nadal moja rodzina. Sam wiesz, jak jest. Miałbym wywalone, czy pójdę siedzieć, czy nie. Typ by skończył nadziany na miotłę i puszczony na boisko, polatać. Nie wiem, jak go sprowokować, żeby się ujawnić. Wyrzucił z siebie kolejny monolog, czując, jak rośnie w nim to nieprzyjemne uczucie. Agresja. Czerwieniały mu uszy, odrobinę policzki. Przymknął oczy, licząc do dziesięciu i próbując się uspokoić. Samo wyobrażenie tego typa sprawiało, że gotowała mu się krew.
Można by się pokusić na stwierdzenie, że kariera woźnego, w porównaniu z doświadczeniami jakie w życiu zdołałeś zebrać, nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym. Co więcej, można powiedzieć, że to praca raczej nudna i upierdliwa i nie będzie w tym nawet zbyt wiele kłamstwa ani przerysowania. Nie jesteś człowiekiem, któremu chce się użerać z młodzieżą, szczególnie jeśli ta młodzież jest w takiej rozpiętości wiekowej, że zakrawa zarówno o gówniarskie zagrywki jak i pretensjonalne obrażalstwo dojrzewających nastolatków. Co Ty się w życiu naoglądałeś to Twoje, ale co się czasem dzieje w Hogwarcie, to naprawdę przerasta możliwości logiczne i przerobowe Twojego mózgu. Przychodzi jednak czasem taki dzień jak dziś, kiedy stoisz i naprawdę zastanawiasz się, co się dzieje w głowach ludzi. Korytarz na siódmym piętrze nie jest taki popularny. Robiąc swój codzienny obchód rzadko natrafiasz tu uczniów, a jeśli już to zazwyczaj krukonów idących do, albo ze swoich dormitorów w wieży Ravenclawu. Dziś, pomny tej chwili, stajesz równie niechętny i obojętny na otoczenie jak zawsze przy drzwiach schowka u wylotu korytarza, kiedy Twoich uszu dobiega dziwny syk. Nie wiesz co to za syk, co to za syk? Zaglądasz głębiej do schowka, no węża to się tam nie spodziewasz zobaczyć, ale i nie ma tam węża... Rozglądasz się dalej i nagle, twoim oczom ukazuje się następująca scena. Stoi uczeń, na czworaka, pod ścianą na drugim końcu korytarza, a na tym uczniu stoi drugi uczeń, oboje we wdzięcznych barwach domu Salazara Slytherina, i sprejuje magicznym sprejem, wielkimi wołami napis na ścianie głoszący: "Profesor Voralberger ma małego pyt..." Zdarza się, że uczniowie są sfrustrowani interakcjami z gronem pedagogicznym. Różne rzeczy się dzieją, plotki są rozsiewane, głupie liściki wysyłane, ale żeby aż tak się struć nauczycielem, by sprejować obraźliwe napisy na terenie zamku...? I to z błędem w nazwisku?!
Co teraz? Możesz spróbować rzucić zaklęcie na ucznia, ale co wtedy, drugi może uciec! Rozglądasz się, w schowku masz różne narzędzia, jest na przykład... wiadro. Możesz rzucić wiadrem..? Widzisz też mopa. Będziesz rzucać mopem?! Zastanów się taktycznie jak spacyfikować uczniów tak, żeby Ci stąd nie umknęli zanim dostrzeżesz co to w ogóle za gagatki. Może czas wykorzystać swoją wiedzę i umiejętności tropiciela i zakraść się do nich niczym przyczajony tygrys...?
Dragos wyruszył na swój codzienny pochód po zamku. Chciał jak najszybciej mieć go za sobą, żeby odbębnić co ma odbębnić i móc w spokoju walnąć się w swojej kanciapie. Ostatnimi czasy miał wrażenie, że Hogwart to jedna wielka bańka hormonów, dająca upust swym emocjom w schowkach. Uczniowie byli jak koty, ale zamiast skupić się w swych hajdach jedynie w marcu, oni postanowili urządzić sobie dodatkowo kwietniowanie, ku niezadowoleniu woźnego. Westchnął ciężko – ile jeszcze cierpień czeka go w życiu? Ano, to się jeszcze okaże. Gdy dotarł na siódme piętro, w życiu nie spodziewał się co go tam czeka. Słysząc dziwne głosy dochodzące ze schowka właściwie był pewny co ujrzy. Wykonał gest rozpaczy i wszedł do środka. Nic jednak niepokojącego nie zarejestrował, więc odetchnął z ulgą. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że odgłosów tych nie wykonały ani stare miotły ani zardzewiałe wiadro, toteż rozejrzał się dookoła. Coś było nie tak, nie wiedział tylko co. I wtem ujrzał owych rzezimieszków, skrobiących coś na ścianie. Profesor Voralberger.. (kto do chuja?) ma małego pyt… Zmarszczył brwi, bo wiele rzeczy zajmowało obecnie jego zmęczoną głowę. Po pierwsze – kim oni są. Po drugie – czy naprawdę tak trudno nauczyć się poprawnie pisać czyjeś nazwisko? W zasadzie to powinien na nich huknąć i bronić honoru członka (hehe) kadry nauczycielskiej, ale nie za to mu płacili oraz tak czy siak będzie musiał się owym napisem zająć, niezależnie czy śmieszki dopiszą dalszą część czy nie. No ale przede wszystkim po trzecie – na Merlina, skąd te biedne dzieci miały jakiekolwiek pojęcie o tym, co skrywa opiekun Krukonów? Im dłużej o tym myślał, tym bardziej było mu słabo. Ostatecznie wolał jednak nie ingerować w sposoby nauczania bądź karania uczniów przez Voralberga. Miał aktualnie inny problem. Rzucił niewerbalne Inaudio, aby wychwycić najmniejszy szmer tych skurwibąków, po czym bezszelestnie zaczął zbliżać się w ich kierunku, chowając się za obecnymi na korytarzu zbrojami. Już on ich dorwie!!!