Nie, pub nie jest własnością znanego wszystkim zespołu, aczkolwiek Felix Felicis byli w nim parę razy dając kameralny koncert. Kameralny, ponieważ scena w knajpie nie jest zbyt wielka. Głównie znajdziesz tu obszerny bar z krzesełkami (i oczywiście trunkami!) oraz wygodnymi, miękkimi kanapami dookoła stolików. Wewnątrz panuje delikatny półmrok, acz trzeba przyznać, iż to przytulne miejsce na spotkania z przyjaciółmi bądź drugą połówką!
Yin i yang Imbirowa mątwa Smocze espresso Chochlikowe cappuccino Bazyliszkowe Macchiato
Rozliczeń dokonuj w tym temacie.
Autor
Wiadomość
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Efekt wizualny: zielona koszulka, zielone trampki, czarne dżinsy i zapewne zielona bielizna, bo czemu by nie + Na Twoich rękach zaczynają się wić roślinne wzory, aż całe Twoje ciało oplatają łodygi z których wyrastają niewielkie koniczynki. Żaden fragment Twojej skóry nie uniknął zielonych tatuaży. Wydarzenie: Wejście Wylosowana kostka: 6 Zyski i straty:-
W życiu nie wpadłby na to, żeby iść na tę imprezę. Bo na chuj? Miał się pchać przed orkiestrę, czy co właściwie robić? Doskonale wiedział, że dwójka kutasów na pewno nie będzie chciała go tam oglądać, ale kiedy odczytał wiadomość od Lou, uśmiechnął się do siebie pod nosem i uznał, że to doskonała zabawa, jakiej po prostu nie może przegapić. Dziewczyna wdepnęła po raz kolejny już w aromatyczne gówno, a Max czerpał z tego całkiem sporo przyjemności, musiała się jednak lepiej postarać, żeby z nią poszedł. Pewnie dlatego zjawili się na miejscu nieco później, w końcu musiała użyć całej swojej siły perswazji, żeby wydobył z szafy zielone ubranie. Chciała, to nie mogła zakładać, że wszystko spadnie jej jak jebana manna z nieba. - Och, naprawdę nie wiem, Christine. Pewnie będę winny ci przysługę? - rzucił na to z miną zbitego szczeniaka, bo w gruncie rzeczy bawił się w tym wszystkim całkiem nieźle. Niewiele obchodziło go to, z jakich powodów Loulou postanowiła wlec go na tę imprezę, ale skoro sama tak pięknie - znowu - się wyłożyła, to jakże mógłby jej odmówić, naprawdę! Kurwa, to zapowiadało się na świetną zabawę, a nikt nie powiedział, że z miejsca musiał szukać tych dwóch złamasów, którzy i tak pewnie pławili się w damskich feromonach, czy chuj wie, w czym dokładnie. Mało go to zresztą obchodziło, miał jednak szczerą nadzieję, że nie znajdzie tutaj Alise, bo mimo wszystko obawiał się o to, jak mogłaby skończyć. W ogóle nie podobało mu się to, że zadawała się z tym zjebem Callahanem, ale oczywiście, mieli czas, żeby to wszystko przedyskutować. Na razie zaś po prostu zamierzał napić się piwa w towarzystwie swojego Anioła Muzyki i sprawdzać jej wytrzymałość, bo domyślał się, że zrobi wszystko, żeby przegrał. Szkoda tylko, że kiedy chciał, to był kurewsko uparty, więc spokojnie mogła przyjąć, że żadnego z tych dwóch kutasów nie będzie prowokował. Wszedł do środka za Loulou, nie bardzo przejmując się tym całym zielonym dymem i pewnie miałby to wszystko w dupie, gdyby nie to, że dostrzegł, jak na jego rękach zaczynają pojawiać się jakieś roślinne wzory. Przypatrywał się, jak pną się mieszając z jego innymi tatuażami, aż w końcu parsknął i spojrzał na swoją towarzyszkę, posyłając jej przy tym anielsko niewinny uśmiech, choć jego ciemne oczy niewątpliwie błyskały kurwikami. - Co to za zabawa, aniele? Nie ma oszukiwania - powiedział na to zaczepnie, bo doskonale wiedział, czego oczekiwała, więc zamiast tego objął ją bezczelnie w pasie, bawiąc się przy okazji tak świetnie, jak rzadko kiedy i rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego miejsca, za które ostatecznie uznał stoliki, za którymi panoszył się ghul. Tego jeszcze na pewno nie grali, więc uznał, że nie dość, iż jest to całkiem bezpieczne miejsce i przeżyje bez prowokowania dwójki popierdolonych kutasów, to może jeszcze zdoła jakoś rozbawić swoją towarzyszkę. Ciekaw był również, czy dziewczyna zaraz spróbuje wyskoczyć z jego objęć jak poparzona.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Efekt wizualny: taki ma piękny garniak i końcówki loków ma zielone, flagi na policzkach, trzy zielone ślady szminek, plus ja jak Boydzik jestem super, bo też mam te perfumki z amortencją, to pachnę tak jak lubicie najbardziej Wydarzenie: ghul Wylosowana koska: 6 Zyski i straty: plus 10 g
Tak naprawdę kompletnie nie chodzi mi o to, że Shawn jest jakimś byłym nauczycielem czy czymś w tym stylu. Nie speszyłoby mnie nawet jakby nasz dyrektor wpadł na naszą imprezkę, zapraszam wszystkich. Tu chodzi, że Nessa nagle przychodzi na taką celebrację w męskim takim towarzystwie. Czy przypadkiem nie jest od nas starszy o kilka lat; już nie dodając niż o tym jaką dziedziną magii się interesuje. Dlatego unoszę brwi na to kolegowanie. - Widzę musicie ustalić relację - stwierdzam kiedy obydwoje powiedzieli co innego. Jednak na kolejne słowa chłopaka, o mało nie nalewam zbyt dużą ilość piwa do jednego z kufli, które właśnie podaję osobie obok. Patrzę na Nessę, wyraźnie niezadowloną z tego jak jej partner szybko zdradził gdzie pracuje. - Rozumiem - mówię do Shawna ze sztucznym uśmiechem. - Nessa często nie wie co dla niej dobre i robi głupoty - stwierdzam na te korepetycje niezwykle żartobliwym tonem, po czym bardzo uprzejmie pozwalam wam odejść do stolika razem z Sol, by na chwilę wyrwać się do Laurel, Boyda i reszty ludzi. Mój przyjaciel jak zwykle cudownie mnie zareklamował. Z jednej strony dureń, z drugiej taki dobry ziomek. Witam się pięknie z dziewczynami, chcąc być dobrym gospodarzem. A kiedy muszę uciekać dalej Laurel nagle mówi takie rzeczy na które przystaję i patrzę na nią od góry do dołu. W końcu nie bardzo gdzie miałaby ukryć jakąkolwiek biżuterię w takim skąpym stroju. - Jesteś potworem - oznajmiam cicho, wciąż lustrując dziewczynę wzrokiem i odchodząc do baru, jeszcze zerkając na brunetkę. Wtedy też widzę wchodzącego Maxa. Ze zdumieniem polewam szybko drinka dla Boyda, w którym daję odrobinę uspokajającego eliksiru i podbiegam do przyjaciela mówiąc, że ma to wypić, bo to specjalnie dla niego, wracając do baru. Podaję parę drinków, rzucam szmatą w Boyda, a potem wracam na chwilę do stolika Nessy, Sol i limonkowego kolegi. - Jak tam zdecydowaliście się na coś? Ja wam zaraz coś przyniosę sam! - mówię klepiąc Shawna, mojego nowego świetnego ziomka po ramieniu. - Chodź Sol, twój przyjaciel czeka na Ciebie - mówię pokazując ghula i podając rękę dziewczynie by razem ze mną wybrała się do FUJa. Kiedy ja wrzucam swoje galeony mój najlepszy ziomek (oprócz Boyda) cieszy się jak głupi i wręcza mi podwójną sumę zadowolony odbieram podwójną kwotkę i zachęcam koleżankę do spróbowania.
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Parsknęła na słowa Boyda o irlandzkich przodkach, bowiem Ann była z krwi i kości węgierską czarownicą. Właściwie taką też się czuła, choć do szkoły chodziła absolutnie „multi-kulti”, więc do czynienia z różnymi narodowościami miała na co dzień, aczkolwiek rodzina nie pozwalała jej zapomnieć o własnym pochodzeniu i powinnościach, które spędzały jej sen z powiek. Nie była jednak teraz w pubie, by myśleć o swojej nienormalnej rodzinie, a po to by się zabawić! Tak więc, z nieschodzącym z twarzy uśmiechem, zwróciła się do chłopaka. - Nie wydaje mi się, ale chyba powinnam to jeszcze sprawdzić. – odparła i mrugnęła doń okiem, nie zamierzała się dąsać o głupi żart, jednak ukłucie złości wciąż czuła. Niekoniecznie jednak na sam czar, co na los, który jak zwykle płatał jej figle. Rozglądając się dookoła, dostrzegła, że inni podobnie do Laurel, na której słowa jedynie przewróciła oczami, mieli na polikach irlandzkie flagi, a inni oczy w koniczynki, natomiast jej, jakżeby inaczej, trafiła się ruda broda. Merlinie, ona zawsze musiała mieć takiego pecha. Wokół jej w istocie niewielkiej postaci zebrał się mały tłum, co nieco ją przytłaczało zważywszy na to, że jej wygląd nie imponował, chociaż właściwie… Może teraz właśnie przyciągała uwagę. Niemniej jednak w ścisłym centrum nie lubiła być, więc czuła się skrajnie nieswojo. Przywitała się z nowoprzybyłymi, marząc w duchu o tym, żeby ten idiotyczny czar już z niej zszedł. Przyjrzała się jednak dwóm nowym dziewczynom i z zazdrością stwierdziła, że były naprawdę ładne, a ona wyglądała jak krasnoludek. Ja pierdole. Miała wrażenie, że gorzej być nie może. Z perspektywy, którą aktualnie miała definitywnie się gubiła w tym co działo się wokół niej. Próbowała nadążyć za wszystkim, było to trudne, ale zdążyła potwierdzić Laurel, że koniecznie pić będą, przecież po to tutaj były! Ann żadną alkoholiczką nie była, ani nawet do kogoś takiego nie było jej blisko (na pewno dalej niż aktualnie do podłogi), ale napić się lubiła. Co prawda nieco się tego obawiała, bowiem po procentach puszczały jej hamulce, ale miała się bawić, więc rezygnować nie zamierzała. Co to, to nie. Wcześniej stwierdziła, że gorzej być nie może? W całym tym chaosie postanowiła rozejrzeć się po innych ludziach w pubie, z zadowoleniem stwierdziła, że nie tylko jej trafił się ten czar, i wtedy jej oczy ujrzały Adriena. Mogłaby przysięgnąć, że miała ochotę uciec stąd dużo bardziej niż świeżo po przejściu przez magiczny dym. Przymknęła oczy, po to by chwilę potem je otworzyć i zobaczyć jak jej brat idzie w jej stronę zabawnie podskakując. Uśmiechnęła się do niego, uśmiechem tak niewinnym jak niewinny był noworodek, kiedy poniższe słowa upuszczały jej usta. - Adrien! Nauczyłeś się tańczyć, po tylu latach! – widziała w jego oczach ten błysk, który mówił, że nigdy jej nie da tego zapomnieć. – Zmieniłam kolor, spostrzegawczość nigdy nie była Twoją mocną stroną. – słowa te były absolutnie nie prawdziwe, była bowiem przekonana, że nikt z ludzi znajdujących się w jej otoczeniu nie dostrzegał tyle co jej brat, ale nie mogła przecież pozostawić jego kąśliwych uwag bez komentarza, to w ogóle nie wchodziło w grę.
Zaciągnięcie go na imprezę przypominało ciągnięcie osła do zagrody. Powoli uczyła się, że jeśli jeszcze będzie jej kiedyś zależeć na zabraniu go gdzieś, musiałaby zagrać inną kartą. Może, zamiast namawiać, powinna wpłynąć na ambicję? O ile oczywiście miał, o ile można było go w ten sposób wyzwać. To był sposób na nią, czy byo możliwe, żeby i na niego działało? Nie dowie się, jeśli nie spróbuje. Teraz jednak, widząc jego minę szczeniaka, prychnęła pod nosem. Wiedziała, że się zgrywa. Ba, zaryzykowałaby stwierdzenie, że w ogóle nie mówił niczego na poważnie, a przynajmniej nie przy niej. - I na co byłaby mi twoja przysługa? Jak przegrasz, to coś wymyślę - odparła jedynie, wzruszając lekko ramieniem, zanim ostatecznie przeszła przez drzwi i skończyła z zielonymi włosami. Właściwie nie były to złe czary, nawet zabawne Przynajmniej nie skończyła jako rudobrody karzeł, dzięki czemu zachowała twarz. Po części, bo jednak zaciągnęła Maxa ze sobą, nie wiedzieć po jakie licho. Swoją drogą, skoro przy wejściu wybuchał zielony dym i nieco zmieniał wszystkich, co byłoby, gdyby ktoś przyszedł w innych kolorach, niż zieleń? To pytanie nieznacznie ją nurtowało i aż zaczynała żałować, że tak naciskała na swojego towarzysza, który również wszedł za nią. Właściwie mógł się podobać. Z tatuażami, które mimo wszystko potrafiły zaciekawić, a które teraz zdecydowanie wypadały blado na tle roślinnego motywu i pojawiających się koniczynek. Aż musiała zagryźć na moment policzek, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Dość delikatny motyw jak dla takiego... Dupka. No cóż, to słowo nie potrafiło opuścić jej głowy, choć w tej chwili sama próbowała zagrać nieczysto, proponując podejście do baru. Mógł przybierać na twarz niewinny uśmiech, ale wpatrując się w jego oczy, dostrzegła reakcję na jej zagrywkę. Cóż, spróbować nie zaszkodziło. Tym bardziej że podejrzewała, iż gdy już się zderzą z Fillinem, albo Boydem, nie wytrzyma i odpowie im w taki sposób, że któryś nie wytrzyma i dojrze do bójki. Wystarczyło trochę poczekać... albo znaleźć inny sposób, żeby nie spędził z nią całej imprezy, a tym samym, żeby miała możliwość wykręcenia się z układziku. - Nie wiem o co... - zaczęła z niewinnym uśmiechem, żeby zaraz przerwać, gdy tylko objął ją w pasie. Zachowując uśmiech na ustach, posłała mu spojrzenie, w którym więcej było irytacji niż zadowolenia. Tak chciałeś grać, Orzechowski? Spojrzała szybko wokół nich, dostrzegając Boyda w otoczeniu dziewczyn oraz Fillina, który podszedł do ghula. Uśmiech przesunął się po jej twarzy i został w jednym kąciku ust, gdy upewniła się, że bar w takim razie jest chwilowo pusty. Nachyliła się do ucha Upiora, kładąc dłoń na ramieniu. - Wygląda na to, że jednak pójdziemy do baru, Upiorze... I na przyszłość, nie obejmuj mnie - powiedziała cicho, po czym odsunęła się od niego, wyślizgując z objęć i kierując swoje kroki do baru. Nie odwróciła się do Maxa, aż nie dostała do ręki piwa. Póki co, wolała nie ryzykować z drinkiem, pomijając fakt, że barmanem był sam Fillin, którego chwilowo nie chciała wołać. - Do twarzy ci z tymi koniczynkami. Może dodasz jedną do swoje kolekcji? - spytała, lustrując roślinne motywy na jego ciele, próbując nie śmiać się na widok koniczynek na policzkach. Widać czar działał na całe ciało, co również pobudzało wyobraźnię, choć dziewczynie udawało się ostudzić jej zapędy. Spojrzała po pubie, szukając znajomych twarzy.
EFEKT WIZUALNY: Zielone szpilki, ciemne rajstopy z zieloną koniczynką nad butem (z tyłu na kostce), czarne szorty, pasek z zieloną klamerką, koszula na długi rękaw z przeźroczystego, zielonego materiału z haftowanymi koniczynami, czarna bielizna, zielona spinka z koniczynką we włosach, perfumy z amortencją + ciemno zielone usta z kostek. WYDARZENIE: cylinder WYLOSOWANA KOSKA: 4 ZYSKI I STRATY: -
Powoli godziła się z towarzystwem limonki, kompletnie niepasującej do Shawna. I chociaż trochę się gapiła, zwłaszcza na buty, na jego słowa uśmiechnęła się krótko i kiwnęła głową w podziękowaniu, przyjmując komplement bez marudzenia, chociaż w swoje głowie wyglądała całkiem zwyczajnie. Nie lubiła wymyślnych kolorów czy rzeczy, a akurat zielonego miała w szafie pełno. Wystarczyło na koszulę wprowadzić zamianę zaklęciem transmutacyjnym, aby dostać koniczynki. - Poświęceniem jest przyjście na imprezę czy ubranie tego wyszukanego stroju, mój Drogi? Dziękuje. Nie była przyzwyczajona do komplementów, zwłaszcza od niego. To przecież tak odmienne od złośliwości wplątanej w ich rozmówki. Zniknęli w barze, zgodnie z życzeniem Nessy odszukując gospodarzy. Na rozbawienie mężczyzny uniosła brew i odwróciła głowę w jego stronę, całkiem nie rozumiejąc, co wywołało ten uśmiech — chociaż lepsze to niż marudzenie. Ruda bardzo rzadko kłamała, chociaż prawda widziana jej oczyma mogła być zgoła inna od tego, co dostrzegał ogół. Nie miała lepszej nazwy. Lubiła go, uczył ją, był trudny i mądrzejszy od niej. Nie byli tylko znajomymi, nie byli kochankami, nie byli przyjaciółmi. Dziewczyna była inteligenta we wszystkim, co nie dotyczyło relacji między ludzkich. Teraz jednak miała ochotę go zabić, szturchając łokciem w bok, gdy tylko wspaniałomyślnie powiedział wszystko Fillinowi — no tak, teraz na pewno nie będzie się martwił, gdy mu oznajmi, że wychodzi na korepetycje. - Shawn! -rzuciła z wyrzutem, posyłając mu mordercze spojrzenie i bojąc się w sumie wzroku przyjaciela, przeklęła bezgłośnie pod nosem. - No tak, Nessa nie znalazła lepszej osoby niż były nauczyciel. Dziwne, faktycznie. Prychnęła, krzyżując ręce na piersiach i wywróciła teatralnie oczyma, ruchem głowy zgarniając rude włosy na plecy. Zaraz jednak wytrzeszczyła oczy, patrząc na ślizgona z niedowierzaniem i kręcąc głową, prychając znów z niezadowoleniem. - Bardzo śmiesznie Fillin. Odezwał się ten odpowiedzialny, co podejmuje mądre, życiowe decyzje. Widzę, ze macie podobne poczucie humoru. Nie omieszkała uśmiechnąć się krótko, wzrokiem wskazując na Lauren i Sol — bo chyba obydwie był częścią jego małego fanklubu. Jak pewnie połowa szkoły. Westchnęła tylko, machając ostentacyjnie dłonią i nie chcąc sobie już psuć humoru własną głupotą. Na słowa gryfonki kiwnęła głową, posyłając jej delikatny uśmiech, bo na nią wcale zła nie była. - Oczywiście. Ten głupek mi mówił, a poza tym, jako prefekt, znam wszystkich przewodniczących klubów. Odparła zgodnie z prawdą, przesuwając po niej spojrzeniem. Wyglądała na bardzo miłą i żywiołową, a śniada karnacja pięknie współgrała z ciemnymi włosami. Trochę się gapiła, ale co zrobić — zawsze chciała być opalona, a zamiast pięknego brązu, dostawała piegów. Słuchała jej z uwagą, zaskoczona otwartością i pozytywną energią. Cóż, była nadzieja, że Fillin nie miał AŻ tak tragicznego gustu. - Może zajrzę, brzmi ciekawie. Sol ma rację, kontrowersje zachęcają do najlepszych i najbardziej intensywnych dyskusji. Czy Ty próbujesz przekupić mnie słodyczami? - zapytała z udawaną powagą, unosząc brew, aby zaraz jednak roześmiać się i kiwnąć głową. - To działa, postaram się znaleźć czas. Wzięłam jednak więcej korepetycji, więc może być ciężko z czasem. Spojrzała na Fillina i po krótkiej wymianie zdań, ruszyła razem z Shawnem i Sol do stolika, na tego pierwszego wciąż trochę obrażona. -Wybacz, że chce wskrzesić Twoje życie towarzyskie. Oh, a może powinnam zająć się wyczuciem czasu z wylewnością? - zapytała słodko, trzepocząc rzęsami w jego stronę z udawanym przejęciem. Kiedy taka mądra, dobra dziewczyna jak ona, zaczęła otaczać się tak trudnymi ludźmi? Usiadła wygodnie, zakładając nogę na nogę i strzepując z szortów niewidzialny kurz, oparła dłonie na udach, czując pod palcami drażniący materiał rajstop.- Możliwe. Jesteś paskudnym łobuzem. Przytaknęła ze spokojem, przesuwając po nim spojrzeniem i myśląc o tym, aby przetransmutować mu ubrania w coś lepszego, niż ten cały cytrus i te dziwne buty. Wpatrywała się w nie karmelowymi oczyma, gdy poczuła, jak nieco nachyla się w jej stronę i szepcze tak, jakby czytał jej w myślach. Skrzyżowała ręce pod biustem znów w pozycji obronnej, podnosząc spojrzenie na błękitne oczy mężczyzny. - Nie mogę Ci niczego obiecać. Również szepnęła, pochylając się w jego stronę i wzruszyła ramionami, czekając, aż zorganizuje sobie papierosa i gdy tylko się zaciągnął, zabrała mu go bezceremonialnie spomiędzy ust i sama zaciągnęła się, czując przyjemnie wypełniający płuca dym. Przymknęła na chwile oczy, czując, jak się uspokaja. To działało równie dobrze, co kawa — chociaż obiecywała sobie, że będzie paliła mniej. Gdy uniosła powieki, wlepiła je w brunetkę, słuchając jej z uwagą i raz jeszcze pociągnęła papierosa, oddając go później właścicielowi. - Teraz już można. Zaraz wrócę. Wzruszyła ramionami, kierując się do baru. Zamówiła paluszki, zamieniła dwa słowa ze ślizgonem — wciąż nieco naburmuszona i strzeliła szybkiego drinka. Czekając na zamówienie, bo miał paluszki na zapleczu, podeszła do magicznego cylindra, gdzie zamieniła kilka słów z popularnym Boydem. Wytłumaczył, o co chodzi, a gdy ubrała go na głowę, pojawiła się drużyna sportowa z Irlandii, niezbyt trafiając. Z pełną miską przekąsek wróciła na swoje miejsce, siadając znów obok Shawna. Założyła nogę na nogę, łapiąc w dłoń paluszka i chrupiąc, skupiła się na twarzach swoich towarzyszy. - Mieliście jakąś styczność z Irlandią wcześniej? Nagle podbiegł Fillin, na co Nessa odwróciła głowę w jego stronę i złożyła zamówienie na kolorowe drinki, czekając, aż Shawn również zamówi. Uśmiechnęła się trochę dumna, że ślizgon nie był jednak paskudnym człowiekiem i porwał słodką Sol ze sobą do FUJa, do którego Lance też zdążyła się przyzwyczaić. Odprowadziła ich kawałek wzrokiem, po czym usiadła bardziej na wprost Reeda, przyglądając mu się badawczo. - Czy to tylko ja, czy to trochę abstrakcyjnie, że spędzamy ze sobą czas tak po prostu? Znikasz, pojawiasz się, jesteś limonką. To zasługuje na toast. Skomplikowany człowieku. Zauważyła z uśmiechem, bo trochę złość jej przeszła i nawet wrócił humor trochę, chociaż wciąż intuicja podpowiadała jej, że zamiast mieć oko na swoich dwóch współlokatorów i cytrusa, powinna się stąd ewakuować. Napięcie w powietrzu dziwnie buzowało.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Sama chciała, prawda? To była doskonała zabawa, przynajmniej dla Maxa, który traktował to wszystko, jak jedno wielkie, całkiem przyjemne wyzwanie, któremu spokojnie mógł podołać. To prawda, że był wkurwiający i uwielbiał zaczepiać innych, ale błagam, kto nie chciałby, żeby ładna dziewczyna była mu winna przysługę? Chyba tylko jakiś popierdolony kretyn, który o świecie wiedział tyle, co i nic. Poza tym musiał przyznać, że to przeciąganie liny, jakie uskuteczniał z Lou od samego początku, było niesamowicie ciekawe i wciągające, nie zamierzał się więc poddawać, czy wycofywać z tego działania, a raczej korzystać z niego, ile się da, bo w końcu, w innym wypadku, byłoby po prostu sakramencko nudno, nie dało się tego, kurwa, ukryć. Nie chciał iść na tę imprezę, bo i po co? Żeby oglądać tych dwóch złamasów? Ale skoro Lou stawiała sprawę tak, a nie inaczej, to pograł sobie z nią z wielką przyjemnością i na dokładkę zamierzał zastosować się do reguł gry, które sama narzuciła. Unikanie Boyda i Fillina było zaś całkiem proste, a ignorowanie ich obecności - równie łatwe. Jeśli któryś z nich postanowi mu dać w mordę tak o, dla zasady, to bardzo mi przykro dziecino, ale to nadal będzie po twojej stronie i będziesz musiała wywiązać się ze swojej obietnicy. Popierdolone? Pewnie tak, ale szczerze mówiąc to chuja go to obchodziło i zamierzał się z tego powodu zdecydowanie bawić jeszcze lepiej. - A po co mi twoja przysługa, Aniele? - rzucił na to po prostu, uśmiechając się do niej bezczelnie, ciekaw tego, co może mu powiedzieć. Zastanawiał się, czy zaraz nie jebnie fochem, ale z drugiej strony, nie wydawało mu się, żeby dziewczyna należała do tej kategorii przedstawicielek płci pięknej, więc po prostu czekał na to, co się jeszcze wydarzy. Od samego początku, kiedy tylko ją objął, był również pewien, że postanowi mu się wyrwać, bo nie zamierzała sobie pozwalać na takie spoufalanie. Mimo wszystko miło zaskoczyła go taką reakcją, a nie jakimś darciem mordy i napierdalaniem go po pysku tylko za to, że po prostu ją objął, bo mimo wszystko nie był jakimś popierdoleńcem, który jedyne co robi, to obłapia dziewczyny i od razu zakłada, że te będą z tego powodu zachwycone. Trochę oleju w głowie miał, chociaż oczywiście, miał do czynienia z laskami, które szły na takie układy, ale to znowu nie dotyczyło tej sytuacji, która, musiał przyznać, była całkiem przyjemna i zabawna. Uniósł lekko brew, gdy ta zmieniła kierunek ich wędrówki, jednocześnie ze znacznym rozbawieniem odnotowując fakt, że mimo całego tego pierdolenia, nie chciała tak od razu wygrywać swojego zakładu, co byłoby po prostu diabelnie nudne. Bo w to, że chciała faktycznie spędzić z nim tę imprezę, nie wierzył nawet przez chwilę, nie był takim tępakiem, czy debilem prosto spod jakiegoś baru, który sądził, że laska jak na niego spojrzy, to z miejsca miękką jej kolana. - A do tego króliczą łapę? - rzucił jeszcze, po czym uniósł rękę i spojrzał na koniczyny wijące się na jego dłoni, po czym upił łyk własnego piwa i poddał wnikliwej analizie widoczne fragmenty swojego ciała, jakby poważnie zastanawiał się nad dodaniem takich oto elementów ozdobnych, które sprawiały wrażenie niesamowicie uroczych i pedalskich, ale w gruncie rzeczy miał to w dupie. Nie wyglądały tak źle, a biorąc pod uwagę reakcję Lou, spokojnie mógł stwierdzić, że raczej jej się to podobało. - Ciekawe, czy są dokładnie wszędzie - rzucił zaczepnie, ponownie pijąc i jednocześnie obserwując spokojnie dziewczynę, chociaż w jego ciemnych oczach płonęły prawdziwe kurwiki.
______________________
Never love
a wild thing
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Efekt wizualny: Wygląda tak, ale zamiast rozpuszczonych włosów, turban w kolorach flagi Irlandii na głowie + roślinne wzory na całym ciele Wydarzenie: wejście Wylosowana koska: 6 Zyski i straty: -
Tak naprawdę nie znam dobrze tych co robią imprezę, może Boyda lepiej, ale nieszczególnie z pozytywnej strony; nie obchodzi mnie też szczególnie Irlandia i jej święta (chociaż patrząc na to, że posiadam turban w kolorach tego kraju, można to dwuznacznie zrozumieć). Jednak uznałam, że zdecydowanie należy mi się czas, w którym w końcu mogę odpocząć, wyluzować i odciąć się od ciężkiej atmosfery, która ostatnio dokuczała moim bliższym znajomym. A nawet tym mniej znajomym, bo przecież zwykła pozornie pogawędka na temat kółka z Gabrielle okazało się być nieprzewidywalnie trudna. Jednak zamiast oddawać się ponurym myślą, kiedy wyciągam uroczą Ceinwedd na imprezę, opowiadam o swojej niewielkiej roślince, którą hoduję na kółko. - Wydaje mi się, że nie idzie mi za dobrze, ma tak mało listków, ostatnio znalazłam kilka zeschniętych... sama nie wiem, myślałam, że będzie mi szkło spektakularnie - mówię dziewczynie otulając się bardziej moim niebieskim płaszczem, nie do końca się przejmując, że może nie interesować się moimi historiami. Gwar oraz skoczne, irlandzkie piosenki słychać już na ulicy, a ja wesoło uśmiecham się do swojej towarzyszki, którą znam od bardzo dawna ze względu na nasz wysoki status krwi i pochodzenia. Co prawda nasze relacje nigdy nie były szczególnie bliskie, ale lubię najwyraźniej otaczać się ludźmi, którzy wcześniej zbłądzili, bądź mieli trudną przeszłość, kształtujący jej charakter. Otwieram drzwi do pubu i momentalnie atakuje nas zielony dym, piszczę krótko, czekając aż opadnie. Zdejmuję płaszcz wieszając go na haczyku i dopiero teraz widzę jak na moim ciele zaczynają wić się zielone tatuaże, wspinające się po moich ramionach i z pewnością szyi. - Och, jak pięknie - mówię na temat tego pasującego motywu i przyglądam się im przez chwilę, dopóki nie odwracam się od koleżanki. - To co, zaczniemy od baru? - proponuję zerkając na nią, by doszukiwać się zielonych wici. Próba III kostki na kółko zielarskie punkty 2 + 2 = 4 xd
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
- Ty mi powiedz, w końcu sam się zgodziłeś na taki układ - odparła, wzruszając lekko ramieniem, wyraźnie nie robiąc sobie nic z tego, że rzeczywiście może przegrać w tym zakładzie. Owszem, brała taką możliwość pod uwagę, co sprawiało, że zastanawiała się jak się z tego wykręcić. Inną sprawą jednak było, że z jakiego powodu zgodził się. Nie wnikała w powody. Czy myślał, że ją wyrwie, czy zależało mu na wykorzystaniu później przysługi, czy zwyczajnie miał ochotę się zabawić? Nie interesowało jej to. Udało jej się nie przyjść samej, miała do kogo się odezwać, przynajmniej na początku, a że był to Orzechowski, czy tam Brewer, to inna bajka. Poniekąd liczyła na to, że go zgubi w tłumie i będzie mogła uznać, że nie byli razem na imprezie, więc układ się nie liczy. Jak bardzo był uparty, miała się dopiero przekonać. Może i nie miała ochoty na zbytnie spoufalanie się, jakim było, chociażby obejmowanie jej, ale to nie znaczyło, że od razu go uderzy. Mimo wszystko Lou daleka była od bójki, chyba że na zaklęcia, a także nie lubiła urządzać scen w towarzystwie. Ostatecznie mogli bawić się w to, kto więcej wytrzyma takiego zachowania, ale podejrzewała, że to ona byłaby na przegranej pozycji. Choć zawsze można byłoby zrzucić to na karb wczuwania się w rolę Christine… Na wspomnienie konieczności przeprowadzenia kolejnych prób, Lou nabrała większej ochoty, żeby się napić. Byle tylko w drodze powrotnej nie trafiła na wujka… Odciągała Maxa od Fillina, to fakt. Nie chciała szybko kończyć zabawy - też prawda. Wolała trochę się zabawić, zanim ostatecznie spróbowałaby wygrać układ. Poza tym, jeśli udałoby jej się uśpić czujność towarzysza, mogłaby wtedy doprowadzić do konfrontacji z chłopakami, albo oddać Maxa innym dziewczynom. Liczyła na to, że jednak ma jakieś wzięcie i znajdzie się tu ktoś, kto z chęcią zamieni się z nią miejscem. Musiała uważać, żeby nie zaśmiać się tak od razu, gdy tylko się odezwał. Czy podobały jej się tatuaże? Cóż, coś w nich było, na pewno roślinne wzory lubiła. Czy on w nich dobrze wyglądał? Tak, jak każdy. Za to wizja dodatkowego, puchatego wzoru na jego ramieniu, była komiczna i poprawiała jej humor. - Łapkę, koniczynę, a to wszystko w pięknej podkowie. Tak… Pasowałoby do ciebie idealnie - odparła specjalnie przesłodzonym głosem, uśmiechając się kącikiem, po czym parsknęła śmiechem, kręcąc lekko głową. Stanęła obok chłopaka, żeby zrobić innym miejsce przy barze, stojąc bokiem do niego i lustrując spojrzeniem pozostałą część baru. Dostrzegała parę znajomych twarzy. Zaraz też do jej uszu dobiegła zaczepka Maxa. Upiła łyk piwa, mierząc go spojrzeniem, jakby sama zastanawiała się nad tym, gdzie jeszcze są koniczynki. - Jeśli jesteś tak ciekawy… Z całą pewnością znajdzie się droga na zaplecze, albo do toalet… - zaczęła odpowiadać spokojnie, z lekkim namysłem. - Możesz iść sam sprawdzić, albo rozejrzeć się po reszcie pub, czy nie znajdziesz przyjaznej duszy, która pomoże ci to sprawdzić. Nie będę cię zatrzymywać - dokończyła, tym razem sama posyłając mu uśmiech godny anioła, żeby za chwilę wywrócić oczami. Dostrzegała dziwne błyski w jego oczach, których nie potrafiła jeszcze dopasować do niczego. Był zirytowany sytuacją? Bawił się nią? No dobra, to na pewno. Czym jednak były te kurwiki? Myśli przebiegały jej przez umysł, gdy przyglądała się ghulowi, który był czymś raczej niespotykanym. Wyraźnie był odpowiedzialny za jakąś atrakcję, a także skutecznie zmienił zainteresowanie Lou. Może rzeczywiście był to dobry pomysł, żeby do niego podejść i spróbować swoich sił w czymś, co z tej odległości przypominało hazard? Trochę udało jej się oszczędzić, więc dlaczego nie? Powoli zaczynała podejrzewać, że zwyczajnie brak jej wrażeń.
Efekt wizualny: Na Twoich policzkach wymalowują się dwie irlandzkie flagi, a gdy próbujesz się przemieszczać, nie robisz tego zwykłym krokiem, tylko w dziarskich podskokach irlandzkiego tańca. Na szczęście cię to nie męczy, więc możesz pląsać do woli! Wydarzenie: wejście Wylosowana koska:5 Zyski i straty: -
Jurka w ogóle nie była imprezowym człowiekiem. W zasadzie ostatni raz na takiej dużej imprezie była chyba w trzeciej klasie i po tym jak grupka popularnych dzieciaków wyśmiała jej spodnie w prążki (które notabene poszerzały jej pulchną wtedy dupę) zawstydziła się tak strasznie, że zrezygnowała z takich towarzyskich spędów. Co innego, kiedy się spotykali w gronie najbliższych znajomych z pucholandu, a co innego tak na wariata pakować się do knajpy pełnej ludzi. Planowała dzisiejszy dzień gówniaczyć w dormitorium pucholandu ucząc się gotowania z notatek Skylera, bo nie umiała gotować ni w ząb a przecież nałgała paskudnie Jeremiemu, że taka z niej świetna kucharka - coś z tym trzeba było zrobić. Niestety (a może i na szczęście?) odezwała się do niej Melu Pennifold, która w skrytości serca Cadoganówny była najfajniejszą dziewczyną w szkole i kiedy jej zaproponowała wspólne wyjście Cein nie miała wyboru tylko się zgodzić. Nie codzień bowiem zdarza się, że takie cool córy morza proponują wspólne wyjście takim kanapowym gnomom jak ona. Pożyczyła od koleżanki z dormitorium bluzę, którą ta dostała od swojego byłego chłopaka Irlandczyka. Zasadniczo Ceinwedd nie wyglądała w ogóle na chuligankę, co więcej taki groźny napis wyglądał niemal komicznie z jej uroczą twarzą, wiedziała jednak, że organizatorzy imprezy bardzo poważnie podchodzą do swoich korzeni, uznała więc, że nie może nie ubrać czegoś związanego z Irlandią. Na dobiar wszystkiego założyła zielone majtki, ale tego przecież nikt nie będzie oglądał. - Jeśli chcesz mogę Ci pomóc. - zaproponowała, choć nie znała się wcale na zielarstwie. W zasadzie na niczym się nie znała i im byla starsza tym boleśniej zaczynała zdawać sobie z tego sprawę, nie zmieniało to jednak jej pozytywnego podejścia do każdego potencjalnego tematu. Nie było zresztą takiej rzeczy, którą mogłaby jej opowiedzieć Meluzyna, a która by jej nie zainteresowała bądź nie zachwyciła. Dreptały dziarsko w stronę pubu, a Jurka poświęcała sto procent swojej uwagi towarzyszącej jej krukonce, z takim zaangażowaniem, że muzykę i cały harmider zauważyła dopiero będąc na miejscu. Efektem opryskania jej przez zielony dym był kaszel i załzawienie, miała chyba alergię na wszystko co nie było powietrzem, zaraz jednak na jej policzkach pojawiły się flagi Irlandii - czego początkowo nawet nie zauważyła. Co zauważyła, to skoczny krok z jakim podbiegła do wieszaka odwiesić swój płaszczyk w kształcie trapezu w mdłym kolorze cukrowej waty. Ze zdziwieniem w kilku skocznych pląsach wróciła do swojej towarzyszki, tym bardziej zaskoczona, że generalnie nie umiała tańczyć ani trochę. Nigdy. Nawet bardzo się starając. - Od baru. - skinęła głową nieco zmieszana tą pląsawicą, z pewnością bardziej wolałaby mieć na rękach śliczne wzorki niż podskakiwać jak pajac. Może jak się upije, to będzie jej lżej? Starała się nie myśleć o tym, że jest tu tak dużo ludzi i że wszyscy pewnie patrzą się na to jak głupio wygląda, jak głupio się zachowuje i generalnie jaka jest głupia. Skierowała taneczny krok do obłożonego ludźmi baru.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Efekt wizualny: Wygląda tak, ale zamiast rozpuszczonych włosów, turban w kolorach flagi Irlandii na głowie + roślinne wzory na całym ciele; pięciolistna koniczyna na głowie, przynosząca szczęście Wydarzenie: piwkowanie Wylosowana koska: 1 --> 5 Zyski i straty: +5g!
Cóż ja zaś uwielbiam towarzystwo, bo przecież tylko w nim prawdziwie kwitnę. Nie ma dla mnie nic gorszego niż pozostanie na dłuższy czas samej sobie i dopuszczam to tylko w rodzinnym domu, czy po prostu w Dolinie. Okropne byłoby odebrać mi możliwość prób leczenia biednych, skrzywdzonych dusz, którym przynoszę ukojenie (w moim mniemaniu; chociaż tak naprawdę czasem też wyrządzałam więcej szkód, ale jestem sprytnie ślepa na te przypadki). Może kiedyś zorientuję się, że nie zawsze rozsiewam wokół siebie woń bryzy morskiej i spokój jeziora w dolinie, ale póki co nie wygląda na to, żeby miało to nastąpić szybko. Szczególnie, że Cein z pewnością nie jest dziewczyną, która dostrzeże moje błędy. Ale może dzisiejszego dnia to jest ważne, należy mi się od czasu do czasu odrobinę rozrywki i Jurka przyszła mi do głowy, ponieważ zwyczajnie lubię często zmieniać towarzystwo w którym się obracam. Kiedy mówisz, że możesz mi pomóc śmieję się perliście. Nie to, że uważam, że jesteś kiepska z zielarstwa. Ja po prostu uważam, że ja w nim jestem świetna i to niedopuszczalne, że tak mi źle idzie. - Nie trzeba, ale jak dalej będzie mi tak szło, może powinnam to rozważyć - mówię wzruszając ramionami, zanim nie przystępujemy progi irlandzkiej dziczy. Słyszę tylko w oddali jak smarkasz na ten typ, ale jestem zbyt skupiona na swoich wzorach, a ty na szczęście szybko przestajesz charkać. Zerkam na Ciebie i klaszczę w dłonie z rozkoszy na Twoje policzki. - Masz flagi Irlandii! - mówię i pokazuję na swojej twarzy miejsca gdzie je masz. Jestem przekonana, że to jedyny element, który dostałaś i już kierujemy się w stronę baru, a ja dopiero się orientuję jak śmiesznie hasasz. - Cein! - krzyczę zdziwiona i łapię Cię za rękę obleczoną w pierścionki i bransoletki, próbując Cię uspokoić, ale ku mojemu rozbawieniu to nic nie daje. Nie puszczam Cię jednak, by jakoś pomóc Ci dostać się do baru. Gadam pierdoły o drinkach, nie mogąc się zdecydować, aż w końcu barman podejmuje za nas decyzję; obydwie dostajemy wielkie irlandzkie dzbany. - Jest wielkości Twojej głowy - mówię do towarzyszki i unoszę ze zdziwieniem brwi, kiedy słyszę, że mamy niby wypić na raz czy coś w tym stylu. Oczywiście nie udaje mi się do końca, ale idzie mi nad wyraz dobrze, aż dostaję pochwały za irlandzkie podejście. Nie widzę, że na mojej głowie wyrasta teraz pięciolistna koniczny, dodatkowo do moich wzorów na ciele. Odwracam się zmęczona tym piciem do towarzyszki; śmieję się, przy tym czkając lekko i pokazując na koniczynie na jej głowie.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Efekt wizualny: ubrany jest w przepiękny zielony garniaczek w koniczynowy wzór, nie zapomniał też o zielonym krawacie, a co! Jedynie obuwie jest zwyczajne, bo ma na sobie klasyczne, czarne trampki. Magia drzwi wejściowych sprawiła, że jego źrenice zamieniły się w malutkie koniczynki (cóż, przynajmniej pasuje). Niestety nie jest tego świadom, może jakaś miła czarownica mu o tym wspomni? Wydarzenie: samo wejście Wylosowana koska:2 Zyski i straty: póki co nic
Bruno Tarly i opuszczenie imprezy? Nigdy! Dzień Świętego Patryka był jednym z jego ulubionych w roku. Może nie utożsamiał się mocno z Irlandczykami, bo przecież sam był Anglikiem z krwi i kości, ale dobre piwo i jeszcze lepsza muzyka - to było coś, czego nie da się nie lubić. Nawet jak na co dzień jest się fanem wytrawnego wina. Choć kolor zielony kojarzył mu się ze Slytherinem, to postanowił, że raz w roku się przełamie i włoży na siebie coś szalonego w ślizgońskich barwach. A jak już szaleć to szaleć, poszedł więc na całego. Wyszukał w jednym ze sklepików w Hogsmeade używany garnitur, który odznaczał się oczojebną barwą. Od razu się w sobie zakochali; w tym związku brakowało tylko drobnego podrasowania. Koniczyny! Symbol szczęścia! Gdy tylko Bruno wrócił do Hogwartu, zaraz przystąpił do działania: przy pomocy magii doczepił kilkanaście zielonkawych koniczynek do swojego wytwornego stroju. A potem ubrał się w swoje modowe arcydzieło i ruszył na Aleję Amortencji. Kiedy wszedł do Felixa, w środku impreza trwała już na całego. Dostrzegł wiele znajomych twarzy (niektórych ciężko było rozpoznać), ale w największym szoku był, gdy ujrzał za barem Fillina, a przy konsolecie DJ'a Boyda. Ledwo jednak zrobił krok wgłąb pomieszczenia, a znad drzwi spadł na niego zielony dymek. Nie bardzo wiedział, co to oznacza, ale czuł się normalnie, wyglądał chyba też, więc... wzruszył lekko ramionami i ruszył naprzód. Pokręcił się trochę po parkiecie wśród ludzi, pokiwał w rytm irlandzkiej folkowej muzyczki, zrobił obchód w całym lokalu i pooglądał dekoracje. Wszystko wyglądało niesamowicie, mimo tego, że było zielone. Może przekona się do tego koloru? Kto wie... Postanowił, że zanim na dobre pójdzie w tango, to usiądzie na chwilę i zbierze manę. Skierował więc swe kroki w kierunku skórzanych siedzisk. Klapnął na jednym z nich i założył nogę na nogę. W tej lekko nonszalanckiej pozie oddał się dalszej obserwacji wesołego towarzystwa. Chyba zaraz skusi się na małego Guinnessika!
Miała nadzieje, że udało jej się zachęcić Nesse i mimo napiętego planu, ta znajdzie chwilę, żeby wpaść na spotkanie kółka. Może jej obecność przyciągnęłaby też więcej osób? Kto wie, każda okazja do zareklamowania spotkań była dobra. Co prawda sama nie chciała tam ogromnych tłumów, bo to niszczyło, a nie stymulowało dyskusję, ale póki co z pewnością przydałoby się trochę więcej członków. Sączyła spokojnie drinka, siedząc ze ślizgonką i przed pojawieniem się chłopaka, pokręciła głową w odpowiedzi na jej pytanie. -Zależy co rozumiesz przez styczność z Irlandią - zerknęła znacząco na Fillina, która akurat podchodził, chyba ulegając urokowi dziwnego bekonu, który zwieńczał jego drinka. Chłopak od razu zaproponował podejście na ghula, którego dopiero zauważyła. Miała oczywiście z tyłu głowy, że nie polubili się za bardzo ostatnim razem, albo raczej to on wydawał się bardzo sceptycznie podchodzić do niej. - O, dobra. Mam drugą szansę zrobić dobre wrażenie - powiedziała rozbawiona i razem z Fillem udawała się w tamtym kierunku, żeby zagrać w nietypową grę, w której najwidoczniej chłopak był dobry. Mogła tylko podejrzewać, że jej nie udzieli się to szczęście, ale zaryzykowała i wrzuciła do garnuszka 50 galeonów. Z niepokojem spojrzała, jak coś zaczyna z niego buchać i zerknęła czujnie na Fillina. - Już zdążyłam coś popsuć, nie? - pokręciła głową, ale zaraz z niego wydostał się, jakże klimatyczny, zielony dym, a ghul (w końcu w jej obecności!) wygląda na całkiem usatysfakcjonowanego. Wręcz nawet Sol broszkę z koniczynką. - Śliczna! Dziękuje - uśmiechnęła się do stworzenia i przypięła ją sobie dumnie do piersi. - Uroczy ten garniak. Mam wrażenie, że nasze garderoby łatwo znalazłyby wspólny język - zaśmiała się, poprawiając mu krawat i patrząc na niego z radosnymi iskierkami w oczach. Miała taki doskonały humor, nawet nie potrafiła uzasadnić czemu. To co dominowało w jej szafie to były z pewnością wszelkiego rodzaju kolory, a skoro u Fillina dało się znaleźć tego rodzaju zieloną perełkę, musiał skrywać tam sporo ciekawych rzeczy.
Efekt wizualny: Zielone usta! I cała jest ubrana na zielono. Wydarzenie: Hazard Wylosowana koska:3, wrzucam 50g Zyski i straty: trace 50g, ale zyskuje koniczynkę, która daje mi przerzuty
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Oczywiście, że jako Irlandczyk z krwi i kości nie mógł sobie podobnej imprezy odpuścić, nawet fakt, że była współorganizowana przez tego złamasa Callahana nie ostudził zapału rudzielca, gdy tylko wieści dotarły do jego uszu. Chęć należytego uczczenia dnia patrona jego ojczyzny nie była jednak ani jedynym, ani nawet głównym powodem, żeby wybrać się dzisiejszego wieczoru do Felix Felicis na popijawę w irlandzkim stylu. Czuł po prostu, że było to dokładnie to, czego obecnie potrzebował – takiej całkowicie niewymagającej rozrywki, podczas której mógł zapomnieć absolutnie o wszystkim i cieszyć się chłodnym piwem bądź whisky w doborowym towarzystwie. A skoro o towarzystwie mowa, to nawet nie zastanawiał się nad tym, kogo na tą imprezę wyciągnąć (sam przecież nie będzie szedł, duh) – tak się w końcu składało, że Dzień Świętego Patryka pokrywał się z urodzinami Viol, co było dodatkowym powodem do świętowania, więc to Krukonkę właśnie zaczepił, składając jej propozycję nie do odrzucenia. Wszak ani myślał pozwolić swojej kumpeli siedzieć na czterech literach w zamczysku, kiedy w Hogsmeade kroiło się takie party. A nie da się ukryć, że potrafił być bardzo przekonującym osobnikiem. W taki oto sposób znaleźli się tego wieczoru w Felixie, odziani rzecz jasna w zielone barwy, jak na świętowanie dnia świętego Patryka przystało. Nie mieć dziś na sobie niczego zielonego zakrawało wręcz o herezję, szczególnie jeszcze na tak tematycznej imprezie. On sam miał w tym kolorze tenisówki, t-shirt z durnym nadrukiem oraz bluzę z kapturem, jedynie jeansy pozostały czarne (bo gacie też zielone, a jakże). Strauss z kolei bujała się w innej z jego bluz, bo gdy tylko wyszło, że w jej garderobie nie figuruje nic w odcieniu zieleni, to jako dobry kumpel nie mógł jej przecież zostawić w potrzebie, więc poratował czymś z własnej szafy. Wprawdzie bluza była nieco przyduża, bo oboje byli zbyt chujowi w transmutację, żeby coś z tym zrobić i nie zniszczyć w procesie, ale w tłumie ujdzie. Sam również nie wgłębiał się w notatkę na drzwiach, nie czując takiej potrzeby, a poza tym Strauss i tak je zdążyła otworzyć nim w ogóle chociażby zawiesił na ów kartce spojrzenie. Ledwie zaś przekroczyli próg pubu, a prosto w ich twarze buchnęła znienacka chmura zielonego, zaczarowanego dymu. Zmrużył oczy nieco zaskoczony, a kiedy uniósł z powrotem powieki… wszystko wydawało się niebotycznie wielkie. Nie miał jednak żadnych halunów ani niczego w tym guście, to po prostu magiczny dym bardzo diametralnie zmienił jego perspektywę, nadając mu zawrotne trzy stopy wzrostu wraz z gęstą rudą brodą w komplecie, idealnie pasującą do jego czupryny. — Co jest, kurwa, grane — mruknął pod nosem, w pierwszej chwili mocno zdumiony tą niespodziewaną zmianą; spojrzał ze zmarszczonym czołem na górującą nad nim obecnie Viol, której słowa niestety umknęły mu gdzieś w gwarze pubu, pomimo że się przysunęła bliżej, potem na siebie i znów na brunetkę, jej dym zdawał się nie dotknąć w żaden widoczny sposób, po czym… parsknął gromkim śmiechem, bo co innego mu pozostało? — Ej, Strauss, patrz jaki ze mnie zajebisty leprechaun! — rzucił podniesionym tonem, pociągając Krukonkę jednocześnie za rant bluzy, żeby spojrzała w dół (jeśli jeszcze tego nie zrobiła sama z siebie), bo podejrzewał, że mogła być przynajmniej odrobinę zaskoczona nagłym „zniknięciem” swojego towarzysza.
Efekt wizualny: ubiór - zielone tenisówki, zielony t-shirt z durnym nadrukiem, zielona bluza i czarne jeansy + nikczemny wzrost równy trzem stopom i ruda broda do kompletu Wydarzenie: a se wchodzę Wylosowana koska:4 :’D Zyski i straty: -
Szkolne imprezy, ale również te organizowane poza jej murami zawsze stanowiły świetną okazję do tego, aby poszerzyć grono znajomych. Oli należała do osób, które lubiły otaczać się towarzystwem, rzadko przechodziła również obojętnie obok kogoś kto siedzi samotnie, nic więc dziwnego, że postanowiła zagadać do Constance nawet jeśli nie wyglądała najpiękniej. Przez ułamek sekund brunetka myślał nawet, że jest to chłopak, jednak szybko została wyprowadzona z błędu. Nigdy przedtem nie miała okazji spotkać Leprechauna, choć wiele razy miała okazję widzieć tę postać na zdjęciach czy w książkach. Była zaciekawiona nowym wyglądem Cons, chociaż ona nie wydawała się być zadowolona z takiego obrotu sprawy. - Nie mam z tym absolutnie problemu, poza tym wezmę cię po prostu na barana - odpowiedziała na słowa dziewczyny, odwracając się do niej plecami i nieco uginając kolana, aby Constance łatwiej było uczepić się jej ramion. - Nie sądziłam, że będziesz tyle ważyć - zaśmiała się, trochę zmęczona kiedy doszły do baru. Droga wydawała się krótka, jednak lawirowanie między innymi z obciążeniem na plecach dla tak drobnej dziewczyny jaką była Olivia do najprostszych nie należało. - Zdecydowanie muszę się czegoś… - urwała nagle, patrząc z wyraźnym zaskoczeniem na swoją towarzyszkę, która nagle zaczęła wracać do swojej normlanie formy. Usta Olivii wykrzywił szeroki uśmiech, gdy zdała sobie sprawę z tego, że kojarzy stojącą obok niej dziewczynę. - No wieeeesz, trochę szkoda tego garnka ze złotem, ale miłe towarzystwo jest zawsze w cenie - stwierdziła, uśmiechając się jeszcze szerzej, pokazując rząd białych zębów. - Poprosimy dwa drinki! - krzyknęła unosząc do góry dłoń, aby zwrócić na nie uwagę barmana, a już po chwili stały przed nimi dwie szklanki wypełnione, no właśnie czym? Liv spojrzała na swojego drinka marszcząc przy tym nieznacznie czoło i zastanawiając się czy picie go nie wywoła u niej jakieś niepożądanego, jak ten dym, chociaż zielone usta wcale jej nie przeszkadzały. - Pijemy? - zapytała, biorąc w dłonie swoją szklankę.
Efekt wizualny: zielone usta i ciągle śmieszkuje - to nic nowego xD Wydarzenie: Piwkowanie z Fillinem Wylosowana koska: 2 Może wyglądasz, jakbyś był głodny, a może po prostu Fillin ma taki kaprys, by poczęstować cię tradycyjnym irlandzkim drinkiem śniadaniowym – co prawda pora jest bardziej kolacyjna, ale kto by się tym przejmował? Stawia przed tobą jedną szklankę z whisky z likierem, drugą z sokiem pomarańczowym, a całość wieńczy smakowitym, wysmażonym kawałkiem bekonu. Ten ostatni chyba był zaczarowany, bo nagle nabierasz ochoty, by opowiadać wszystkim świńskie dowcipy i żartować dosłownie ze wszystkiego. Do końca wieczoru nie będziesz w stanie powiedzieć nic na poważnie.
Zyski i straty: a tu wpisz czy wygrałeś/przehulałeś galeony/przedmioty/punkty żebyś pamiętał po co się zgłosić
Efekt wizualny: Flaga Irlandii na policzkach, bluza huliganki, trzylistna koniczyna na głowie Wydarzenie: piwko Wylosowana koska:1 -> 3 Zyski i straty: 5G
Może to ten śmiech? Cadogan speszyła się jeszcze okropniej ale starała się nic po sobie nie dać poznać, co więcej, odwzajemnić uśmiech choć w ćwierci tak zadowolony i wesoły, co ten wspaniały meluzynowy. Była jak syrena, chciałaby ją czasem zamknąć w akwarium gdzieś w swoim dworku i nigdy nie wypuszczać, żeby nikt nigdy jej nie oglądał tylko ona. - No orłem nie jestem, ale wiesz, może akurat. - mruknęła niepewnie, łapiąc oddech i równowagę pomiędzy wesołymi pląsami. Flagę Irlandii?! A... jak to wygląda?! Prawie pacnęła się w policzki - zreflektowała jednak w ostatniej chwili by przypadkiem nie zniszczyć malunku. Kij wie magiczny czy nie, jak zmasakruje irlandzką flagę na irlandzkiej imprezie pośród irlandczyków, to jeszcze ktoś jej zrobi kuku i będzie smutna heca. Złapała Pennifold mocno za rękę i pląsając w podskokach pociągnęła za sobą do baru. Sama też próbowała jakoś opanować nogi, choć była odrobinę podekscytowana swoim umiejętnym tańcowaniem, bo to żaden sekret, że normalnie nie umiała tańczyć wcale. Na szczęście kiedy tylko decydowała się nie chodzić, to się cała koordynacja ruchowa uspokajała i wracała do normy. Z uwagą słuchała porad i rozmyślań krukonki odnośnie drinków, samej będąc raczej w tym temacie laikiem - niewiele pamiętała z tych rzadkich momentów upojenia poza tym, że każdy jej czuł za stosowne przypomnieć, że jak jest pijana to zmienia się w starego marynarza. Nie była przekonana co to może znaczyć, ale marynarze byli chyba cool więc nie ma co się przesadnie martwić. Na całe szczęście dziewczęcemu niezdecydowaniu z pomocą ruszył przystojny pan barman, oferując napitek i to w dzbankach. Cadogan uniosła brwi na sam ich widok, a słysząc, że ma obalić całość, zgodnie z tradycją, aż ją zemdliło. - Chyba nawet większy... - miauknęła niepewnie, biorąc naczynie w dłonie. Co trzeba jednak wiedzieć o tej puchonce, to, że tiara przydziału pytałą ją w pierwszej klasie czy nie chciałaby do gryffindoru bo niestety, ale stojąc naprzeciw wyzwania nigdy nie odwracała wzroku. Chrząknęła by dodać sobie animuszu i zaczęła pompować niczym ruski tankowiec ropę u wybrzeży Nowosybirska. Barman zdawał się pochwalać ten entuzjazm i zagrzewać te karkołomne próby, ale nie udało się jej dopełnić zadania. Mimo to czuła lekką dumę z ilości skonsumowanego napitku i czuła - oczywiście - szum w uszach, który pojawił się niemal natychmiast. Śmiech Meluzyny skutecznie ją rozproszył, spojrzala więc na nią pytająco i czknęła jak menel spod żabki, po czym wskazała na glowę krukonki. - Masz na głowie patyk. - powiedziała niewyraźnie. Jej podpity wzrok spłynął jednak z koniczynki na @Sol Irving. Wytrzeszczyła oczy i natychmiast schowała się za Pennifold- Nie odwracaj się! ...ona tu jest. - powiedziała garbiąc się, konspiracyjnym szeptem.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Bez specjalnego zaangażowania przysłuchiwała się rozmowie pomiędzy znajomym Alise i resztą ludzi. Zamiast tego wolała poświęcić chwilę czasu na to, aby dokładniej rozejrzeć się po pomieszczeniu. Musiała przyznać, chłopaki poświęcili sporo czasu i pracy, aby ten pub wyglądał naprawdę dobrze! Wszechobecne ozdoby związane z obchodami tego szczególnego dla Irlandczyków dnia rzucały się w oczy ze wszystkich stron. Była z tego powodu zadowolona. Niewiele brakowało, a na jej ustach pojawiłby się szczery uśmiech, wyrażający to zadowolenie! Zielony kolor dominował a muzyka puszczana przez Boyda jeszcze dodatkowo wzmacniała klimat, jaki tutaj pasował. Larze to odpowiadało. Jej zdaniem dobrze było na ten jeden wieczór oderwać się od szarej, nudnej codzienności. Bratać się ze wszystkimi, bo przecież to było po części celem w tym miejscu. Dzień świętego Patryka na tą jedną noc miał sprawić, że wszyscy poczują się jak Irlandczycy. Odłączenie od rozmowy spowodowało to, że kiedy Boyd zaczął ich sobie oficjalnie przedstawiać, musiała zamrugać kilka razy, by powrócić na ziemię i skupić się na tym, co właśnie do niej mówiono. - Fakt, wcześniej jakoś nie było ku temu sposobności. - przyznała chłopakowi rację. To dziwne, że przez tyle lat byli w jednym domu w Hogwarcie, a nigdy nawet nie mieli okazji, aby zamienić ze sobą więcej niż dwa czy trzy słowa. Oczywiście wiedziała, że Boyd to Boyd i on też prawdopodobnie kojarzył, jak ona ma na imię, ale na tym kończyła się ta znajomość. Życie potrafi być jednak zaskakujące, nieprawdaż? - Chyba nie wypada, abym w tym momencie mówiła Ci, co słyszałam. - dodała jeszcze po chwili, jako odpowiedź na kolejną zaczepkę. Automatycznie skierowała swój wzrok na Laurel oraz jej koleżankę przedstawioną jako Annabell. Pomimo tego, jak mała była obecnie ta druga, nie sposób byłoby ją przeoczyć. Mimowolnie wywołało to uśmiech na twarzy Gryfonki. Jeśli wcześniej nie miała pewności, tak teraz wiedziała doskonale, że wszystko było dokładnie rozplanowane w tej imprezie. Aż poczuła się w pewien sposób pominięta, bo przecież jej nie dotknęły żadne efekty specjalne. Żadna nadzwyczajna broda, zielone włosy czy cholera wie, co tam jeszcze mogło się stać. - Moja babcia nazywała się Lana-Rain i na jej cześć dostałam swoje imię. Ale nie ma w nim żadnych magicznych znaczeń, po prostu Lara. - odpowiedziała nowo poznanej dziewczynie, zaintrygowana pytaniem, które skierowała w jej stronę. Ile lat żyje, nigdy nikt nie pytał jej o znaczenie imienia. Miła odmiana. -Jak wam się podoba w Hogwarcie i w ogóle w okolicy? Byłyście w Wielkiej Brytanii wcześniej? - czuła się w pewien sposób zobligowana, do zadania tego pytania. Prawdopodobnie obie dziewczyny słyszały je już z milion razy, ale ona sama lubiła słuchać, co na temat tego kraju sądzą inni ludzie. Skoro miała okazję, aby się tego dowiedzieć, grzechem byłoby nie skorzystać z niej. Przez chwilę przyglądała się zaintrygowana zachowaniu, jakie względem siebie okazywali Boyd i Alisa. Nie komentowała go w żaden sposób, bo nie uznała tego za stosowne. Po prostu prowadziła obserwacje i wyciągała wnioski. Może później, gdy uzna to za odpowiednie zachowanie, podzieli się nimi z przyjaciółką. -Huh? - wróciła do rzeczywistości, kiedy gryfon zaczął zachwalać atrakcje dzisiejszego wieczoru. Już wiedziała, że swoje kroki poczyni w stronę baru, nawet bez jego dodatkowych namawiań. Kwestią sporną pozostawało tylko kiedy to uczyni. -Czekaj, co? Jakie oczy? - zaskoczona zmarszczyła brwi, i spojrzała na przyjaciółkę, jakby miała możliwość przejrzenia się w jej twarzy. Chyba po prostu potrzebowała potwierdzenia, że coś takiego faktycznie ma miejsce.
Efekt wizualny:źrenice w kształcie koniczynek i adekwatne ciuszki Wydarzenie: Jeszcze nic Wylosowana koska: To samo Zyski i straty: wciąż ma godność, więc nieźle
Można było wiele złego powiedzieć o tych butach, między innymi to, że wyglądały, jakby Reed nosił co najmniej o dwa rozmiary za duże, ale to co trzeba było przyznać, to że były cholernie wygodne. Mężczyzna czuł się jakby chodził po poduszkach, takich skocznych, że aż chciało się chodzić. - Czemu nie oba, moja Droga? Uroczy ten kostium, ale za żadne skarby nie pokazałbym się tak na mieście, tego nie musisz się obawiać. – Odpowiedział z uśmiechem, nieznacznie poruszając ramionami w rytm brzmiącej muzyki. To prawdopodobnie był pierwszy i ostatni komplement, który Nessa mogła usłyszeć z jego ust. Chyba, że doprowadziłby się do podobnego stanu co tego dnia, wtedy wszystko jest możliwe – Lanceley mogła się w tej chwili spodziewać nawet recytacji wierszy i jakiś starych piosenek. Wzruszył ramionami na słowa chłopaka o określeniu ich relacji. Nie żeby Shawn tego potrzebował, sam nie miał pojęcia jak odbierać w swoim życiu rudowłosą, ale na razie też nie miał przymusu, by to jakkolwiek ustalić. Póki co się bardzo dobrze dogadywali, czego w mniemaniu chłopaka dowodem było już zaproszenie go tu. No właśnie, był przecież niemal dziesięć lat starszy. Osobiście nie miał przeciwskazań, dobrze się czuł w towarzystwie młodszych mu ludzi, czego by nie powiedział kilka lat temu – wtedy czuł się zupełnie odizolowany od współczesnej młodzieży, czując się lepszym, bo starszym. Na szczęście, „wyrósł” z tych boomerskich zapędów. Shawn z rozkoszą przyjął obie reakcję na jego słowa, w myślach dyskutując z samym sobą, która mu się bardziej podobała. - Może nie bez przyczyny „były” – puścił oczko Nessie, podkreślając ostatnie słowo, delektując się jej zakłopotaniem. Następne słowa skierował do chłopaka – myślę, że w tej sytuacji to była jej najlepsza decyzja, jaką mogła podjąć, naprawdę bardzo dobrze nam się wspólnie uczy. – Kąciki ust lekko powędrowały do góry, żegnając chłopaka i Reed poszedł razem z Nessą. Gdy zaś Nessa rozmawiała z Sol, Shawn trochę się odkleił myślami od rozmowy, pomykając w jakieś nieznane mu wcześniej odmęty swojego umysłu, myśląc Merlin wie o czym. Wrócił do rzeczywistości, czasem odpowiadając coś dziewczynom, ostatnie słowa rudowłosej kwitując niespodziewanym ziewnięciem. - Nie chodzi o moje życie towarzyskie, a właśnie odwrotnie, jak będziesz każdemu mówić, kim jestem to nikt nie będzie chciał z nami rozmawiać, chyba że to właśnie jest twój jakiś ukryty cel? – Znów się uśmiechnął, a chwile potem wybuchnął śmiechem na odpowiedź Nessy o samym kółku. Gdy zaś dziewczyna się mu sprzeciwiła, przybierając wariant obronnej Lanceley, Shawn musnął opuszkami palców jej policzka i wciąż będąc blisko jej twarzy, odpowiedział, dalej szeptem: - Lepiej jednak żebyś mogła. – Powiedział, mówiąc teatralnie z powagą w głosie, tak żeby brzmiało to jakby był śmiertelnie poważny. W rzeczywistości chciało mu się nieustannie śmiać i szczerze mówiąc, w obecnym stanie to już mu nie zależało co miał na sobie. Dał sobie zabrać papierosa, patrząc jedynie czy Ślizgonka chciała go sobie w całości przywłaszczyć, czy po chwili mu odda. W przypadku pierwszego wariantu miał już skręcać drugiego skręta, zaraz jednak mógł znów w pełnej symfonii tytoniowego smaku, zachwycać się dymem wychodzącym z jego ust. Pobawił się w sztuczki, wypuszczając dym ustami, a wdychając go znowu nosem, co w żargonie młodzieżowym zwane było „wodospadem”. Bawił się tak jeszcze parę razy, gdy Lanceley poszła „gdzieś”, w tym też czasie zdążył skończyć jednego papierosa i niemal od razu zaczął drugiego, czując niedosyt. Na jej pytanie ciężko mu było odpowiedzieć, bo po prostu nie pamiętał. - Nie wiem, może miałem. Jak tak, to nie było to tak szczególne wydarzenie jak to, bo bym zapamiętał. A ty? – Odpowiedział, wzruszając ramionami i wypuszczając gęsty dym z ust. Chwile później podszedł do nich Fillin, z którym się już zapoznał i nawet go kojarzył. Uśmiechnął się do niego i poprosił go o coś specjalnego i fajnego. To, co dostał, przekroczyło jego wyobrażenie o „drinku”. Ciężko go było tak nawet nazywać bo była to po prostu irlandzka whisky. Irlandzka whisky w dzbanku. Shawn widząc to, trochę pożałował pozostawienie decyzji chłopakowi, gdzieś tam w środku siebie będąc w półświadomy jak bardzo go to sponiewiera i że już był w złym stanie, a co dopiero po takim potworze. Reed zaczął pić, lecz odpadł niemal po łyku, zacząwszy się krztusić, nie spodziewając się aż takiej intensywności alkoholu. Mężczyzna nie mógł tego widzieć, ale na głowie wyrosła mu jednolistna koniczynka. Jakby na zawołanie, Shawn przypadkiem przy wciąganiu dymu, pociągnął za mocno i zaczął się jeszcze bardziej krztusić niż poprzednio, przy okazji przypalając sobie niedopałkiem bluzę. Gdy już się pozbierał, nie zwrócił uwagi na przypalenie, stwierdzając, że naprawi to sobie później, teraz nie miał pewności czy bardziej by sobie nie zaszkodził, zamiast pomóc. Pozbierał się powoli i zaraz, gdy Fillin poszedł sobie z dziewczyną od kółka dyskusyjnego, Reed podwinął z innego stolika szot z jakimś innym alkoholem, modląc się, żeby to była zwykła wódka. - Em… trochę w tym prawdy, prawda. Tym razem nikt nie chce siebie wykorzystać, szok! Lubię sobie znikać, ty za to przesz przed siebie jak burza, pouczę cię trochę, a zanim się obrócę to ty będziesz uczyć mnie. Prosta kobieto. – Podniósł szklankę z alkoholem do góry w toaście i już mieli wypić swoje kochane procenty, gdy kieliszek w ostatnich chwili wyślizgnął mu się z palców i wylał mu się na bluzę. - Kurwa mać. Serio. – Powiedział do siebie, przeklinając w duchu panią Los, która wyjątkowo tego dnia nie chciała mu sprzyjać.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Fakt, że była pełnoletnia nijak nie zmieniał jej nastawienia względem alkoholu. Ale nie zmieniał również kwestii wielkich chęci chodzenia na imprezy, a te wreszcie nie napotykały na żadne bariery w postaci wieku (choć czasem jeszcze status ucznia potrafił uprzykrzać jej życie). Wparowała do Felicis może drugi, może trzeci raz w życiu, wspominając z niego właściwie wyłącznie imprezę Krukonów, z której wyfrunęła szybciej, niż na nią dotarła. Teraz miało być zdecydowanie nieco inaczej, choć wcale nie planowała jakichś tanecznych (tfu!) maratonów, czy rozmów do świtu. Po przekroczeniu progu i odczytaniu powitalnego komunikatu została zaatakowana przez zieloną mgłę, od której włosy zrobiły jej się zielone. Teraz jeszcze bardziej pasowały do trampek, spódniczki i skórzanej kurtki w tym samym kolorze. Z całego jej ubioru chyba tylko koszulkę miała białą, choć w panującym w pomieszczeniu świetle nie dało się tego jednogłośnie określić. Popędziła do najbliższej atrakcji, jaką był FUJ - postawiła maksymalną sumę galeonów, ponieważ mowa była o nie byle jakiej okazji, poza tym - nawet, jakby posiała tutaj hajs ze szkolnego stypendium, to przynajmniej wsparłaby tym samym dwójkę organizatorów, którym należały się wszelkie skarby za przygotowanie i panowanie nad całym eventem. Wygłupy z ghulem skończyły się na tym, że tęcza za nim zrobiła się różowa, strzeliło serduszkami, a FUJ porwał Morgan w dzikie tany, na co ta, choć początkowo zareagowała ze zgrozą, chwilę później radośnie odpowiadała raźnym nadążaniem i przesadnymi wręcz wygibasami. Kiedy taniec z ghulem skończył się (chyba przez to, że został zagadany przez kolejnych chętnych), Moe w ostatnich piruetach dotarła do siedzisk - zwłaszcza do jednego z nich, zajmowanego przez Tarly'ego. Zupełnie, jak nie ona, wyciągnęła dłonie w kierunku Gryfona, jasno sugerując zaproszenie go do wspólnych wygibasów. Ha. A co! Nie tylko z Lazarem dało się karkołomnie wyginać na parkiecie, co miała zamiar pokazać mu na własnym przykładzie.
Kiedy Olivia zaproponowała jej, że weźmie ją na barana uśmiechnęła się szeroko. W końcu wtedy nikt by jej nie poturbował. A kiedy wskoczyła na jej plecy, dziewczyna lekko się zgięła. W pierwszej chwili się wystraszyła, że połamie biedną dziewczynę. W końcu mimo wszystko wcale nie ważyła tak mało, a Olivia była drobną dziewczyną. Nic więc dziwnego, że lekko się zgięła pod jej ciężarem. - Wygląda na to, że waga nie spadła razem ze wzrostem. - Zaśmiała się, trzymając rączki na jej ramionach. - Wybacz. Nie chciałam połamać Ci kręgosłupa... - Skrzywiła, a kiedy odstawiła ją przy barze uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Dziękuję! Zdecydowanie lepiej czuła się w swoim normalnym wzroście, gdzie bez problemu sięgała poza kontuar i nie musiała się obawiać, że ktoś jej nie zauważy i wdepcze w ziemie. - Nie mam garnka ze złotem, ewentualnie mogę zaproponować garnek z rosołem rano - Odparła z rozbawieniem i kiedy pojawiły się przed drinki uśmiechnęła się do dziewczyny. Nie wydawały się być podejrzane. - Pijemy. - Pokiwała głową i złapała swoją szklaneczkę by następnie ją lekko unieść i puknąć w tą blondynki. - Za dobrą zabawę. - Dodała i upiła łyk, czując przyjemne pieczenie w żołądku.
Efekt wizualny: taki ma piękny garniak i końcówki loków ma zielone, flagi na policzkach, trzy zielone ślady szminek, plus ja jak Boydzik jestem super, bo też mam te perfumki z amortencją, to pachnę tak jak lubicie najbardziej Wydarzenie: Wylosowana koska: Zyski i straty: plus 10 g
Coraz więcej osób zaczyna schodzić się na naszą zieloną imprezę i niestety, ku swojemu lekkiemu zawodowi, nikt nie połasił się, żeby przyjść w złym kolorze ciuszków i nie paradował półnago po pubie. No nic, może później natrafimy na kogoś nierozsądnego. Póki co tkwię jeszcze chwilę przy barze z Nessą i jej korepetytorem. Zerkam to na jednego to na drugiego, niepewny na które sarkastyczne sarkanie odpowiedzieć najpierw. Wzruszam ramionami na słowa Neski i zerkam na obie dziewczyny o których mi wspomina. - Ale za to zobacz jak wyglądają te nieodpowiedzialne decyzje - mówię, nie mogąc powstrzymać się od szerokiego uśmiechu w stronę na pewno wyrozumiałej na moje wybryki przyjaciółki. Zerkam na Shawna, który właśnie komplementuje decyzję Nessy o podjęciach u niego nauki co najmniej, jakby to oznaczało, że wkrótce zostanie najmłodszym Ministrem Magii w kraju. - Aha, no zobaczymy czy masz rację - odpowiadam po prostu; może faktycznie Reed powinien wziąć udział w tym kółku dysputantów Sol, skoro tak kwieciście przemawia kiedy chce się podrażnić, czy coś w tym stylu. Na chwilę jeszcze skupiam się na moim dzisiejszym zadaniu i polewam drineczki (równocześnie sam popijając whisky, zobaczymy jak długo dziś zagoszczę przy tym barze), dość automatycznie. Dlatego kiedy podaję kolejnej dziewczynie dopiero kiedy ta bierze kilka łyków orientuję się komu podałem alkohol. - Olivia, nie możesz pić, jesteś za młoda! - mówię i zabieram od razu alkohol z rąk młodszej dziewczyny, kręcąc z dezaprobatą głową. Kiedy tylko widzę, że mam chwilę, podchodzę do stolika Shawna, Nessy i Sol, by przynieść im alkohol. Przez gwar nie słyszałem niestety rubasznego żartu brunetki. Śmieję się za to wesoło na widok groźnego kolegi z Nokturnu, który nie jest w stanie wypić irlandzkiego alkoholu. - No cóż, zdarza się. Może ty też powinieneś iść na korepetycje w takich tematach, możesz iść do nich, bo udało im się prawie cały wypić - mówię do Reeda, klepiąc pocieszająco po ramieniu i wskazują na Melusine i Ceinwedd, które piły dokładnie to samo co chłopak, ale poszło im znacznie lepiej, co było widać po tym ile koniczynek wyrosło im na głowie. Wyjątkowo zabawne patrząc jak one są niepozorne przy rosłym mężczyźnie. Z tak świetną poprawą humoru, kładę jeszcze przed Nessą dwa mocne kieliszki alkoholu (w końcu wiem jak mocną ma głowę, nic jej nie będzie) i obejmuję luzacko Sol by pokierować w stronę ghula. Na pytanie dziewczyny czy coś popsuła ledwo zdążam otworzyć buzię, bo już mój ziomek daje Gryfonce przypinkę. Odrobinę sporo na nią wydała, ale przynajmniej ghul nie był do niej tak podejrzliwie nastawiony. Parskam na słowa mojej towarzyszki. - Cała moja szafa jest wyłącznie w czarnych ubraniach, tylko na świętego Patryka kupujemy sobie z Boydem szalone ubrania - mówię, obejmując Cię w pasie i równocześnie pokazując głową na przyjaciela, który ma na sobie podobne eleganckie wdzianko co ja. Jeszcze głośniej się śmieję, kiedy widzę, że wchodzi Fitzgerald, natychmiast zamieniający się w leprechauna. - Ten ziomek i ten - mówię pokazując na krzątającego się przy barze Maxa. - Szczerze nie lubią Boyda, ostatnio się z nim nawalali. Ale widzisz jacy niektórzy są, na darmowe alko i tak się połaszą - mówię ze zmarszczonymi brwiami na dwóch ziomków i wzdycham, kręcąc głową. Szybko jednak wybijam sobie ich z głowy, bo zauważam, że powinienem iść za bar. - Znasz Boyda? Jesteście razem w drużynie czy coś? Wypróbuj jego kapelusz, idź sprawdź go, albo poczekaj chwilę - mówię całując Sol przelotnie w policzek i wypuszczając z objęć, by podbiec do baru i tam nalać kilka drinków. W tym kufel piwa dla siedzącego Bruna, który wciskam mu do ręki, klepiąc po ramieniu. - Hej, ziomek, napierdalanka zacna, szanuję - mówię do Gryfona, wręczając mu jeden z lepszych alkoholi, w moim mniemaniu; przy okazji pewnie witam się z Moe, pytając o drineczka, chwaląc wcześniejsze pląsy z ghulem. Rozglądam się zawołać Sol, by ściągnąć ją od FUJka (jeśli dalej tam jest) do tego piję trochę whisky i jeszcze w międzyczasie macham na bandę na parkiecie, którzy stoją jak kołki, zamiast chociaż tańczyć, żeby w końcu się napili, bo Boyd przecież biedny uschnie z pragnienia.
Efekt wizualny: Wygląda tak, ale zamiast rozpuszczonych włosów, turban w kolorach flagi Irlandii na głowie + roślinne wzory na całym ciele; pięciolistna koniczyna na głowie, przynosząca szczęście Wydarzenie: ghul Wylosowana koska: 3 Zyski i straty: - 15 g, przerzut darmowy
Och, nie sądzę, że trzymanie mnie w akwarium było dobrym pomysłem! Przecież towarzystwa potrzebuję jak wody; co by było jakbym uschła kompletnie w Twoim pustym dworze, że z goryczy jak mało osób mnie podziwia. Na szczęście póki co śmieję się razem z Tobą, z pewnością bym Cię zapewniała, że Twój śmiech jest równie przyjemny co mój. Pykam jeszcze paznokciem po Twoim policzku, sprawdzając jak mocno trzyma się flaga i chyba możesz ją spokojnie pacać rękami, bo wygląda na to, że magia mocno trzyma ją na miejscu. Przebijamy się więc przez tłum ludzi w kierunku baru, gdzie mimo moich głębokich rozważań na temat każdego alkoholu, który przeczytałam w końcu dostajemy gigantyczny dzban irlandzkiej whisky. Może mi przemyka przez myśl, że chyba nie jesteś jakoś szczególnie obeznana w piciu i jako dobra koleżanka powinnam Ci poradzić na przykład, że powinnaś spokojniej pić czy coś w tym stylu. Ale co tam, raz się przecież żyje; a marynarze i syreny to zawsze udane połączenie (o ile nie rozbijają się przez nie na skałach, czy coś tam). Zerkam z ciekawością jeszcze do Twojego dzbanka, kiedy obydwie go odkładamy. Ty wypiłaś całkiem pokaźną ilość, chociaż nie aż tak jak ja, bo jeszcze kilka chwil a może i udałoby mi się dosięgnąć dna! Jednak klepię Cię po ramieniu, że jesteś takim dzielnym skrzatem i najwyraźniej razem sobie czkamy słodko po tak dużej ilości wypitego alkoholu. - Ty też. Koniczynę - mówię i macam się po głowie. - Może pod koniec imprezki będę prawdziwą rośliną! - mówię ze szczerą ekscytacją, bo przecież dla zapalonej zielarki nie może być nic lepszego niż stanie się na jakiś czas jakimś polnym kwiatem, czy koniczyną. Ledwo przestaję wyrażać swoje podniecenie, ty nagle próbujesz schować się za mną, na co ja rozglądam się ze zdziwieniem, szukając powodu Twojego zachowania. W końcu orientuję się, że mówisz o dziewczynie, która obecnie bawi się z ghulem. - Och, nie przejmuj się nią! Musisz stawić czoła lękom - mówię szukając chowającej się Puchonki i kładąc dłonie na flagach dziewczynie. Biorę nam jeszcze dwa zielone piwka na drogę, wkładam jedno w Twoje ręce i równocześnie popycham Cię delikatnie w stronę ghula. Nagle stoimy już obydwie obok @Sol Irving, ja wyjmuję galeony z kieszeni i wrzucam je do kociołka. Co prawda je tracę, ale za to ghul daje mi przypinkę, taką samą jak ma Sol, której barman musiał wracać do pracy. - Piękna, ależ jesteś dobrze wychowany - mówię do gulgającego ghula i zerkam na Gryfonkę, o której nie można tego samego powiedzieć, po ty, jak potraktowała jurkę; równocześnie oplatając zielonymi ramionami moją puchońską towarzyszkę i poganiając ją do wrzucenia opłaty.
To był wyjątkowo dobry dzień na imprezę. Na ogół lubiła klimat takich miejsc, uwielbiała wszystko co kreatywne, tematyczne, pełne życia i zaangażowania ze strony organizatorów, ale dzisiaj to wszystko wydawało jej się jeszcze bardziej kolorowe, zabawne i warte uwagi. Cieszyła się, że przyszła cała, od stóp do głów w kolorze zielonym, bo jak widać, większość wzięła sobie to do serca. Rozglądając się po sali trudno było wyłapać kogokolwiek ubranego niewłaściwie. Co prawda zauważyła, że szafa chłopaka była konsekwentna kolorystycznie, ale i tak doceniała umiejętność przełamania tego i ubrania czegoś całkowicie nie w swoim stylu. Nigdy nie rozumiała ludzi, którzy na wszelkich przebieranych imprezach postanawiali być "sobą". Czyli totalnymi nudziarzami, jak mniemała. - Chociaż tyle - pokręciła głową z udawanym, ale bardzo wyrazistym zawodem na wieść o jego szafie wypełnionej czarnymi ubraniami. Uśmiechnęła się za to, kiedy ją objął i spojrzała zainteresowana w kierunku wejścia, na chłopaka, którego znała tylko z widzenia. O kłótni coś tam słyszała, ale sama na tej lekcji nie była, więc nie miała pojęcia co dokładnie się wydarzyło. - Może to ma być jakieś pojednanie? Byle nie zrobili wam jakiejś afery... - powiedziała, bo impreza to była przecież doskonała okazja do wszelkiego rodzaju bójek, kłótni, zamieszań. A jak towarzystwo było wymieszane i miało ze sobą nie najlepsze stosunki, to była tykająca bomba. - Tak, pobieżnie tak - uśmiechnęła się, bo faktycznie byli razem w drużynie i kiwnęła głową, kiedy chłopak musiał polecieć i zająć się trochę gośćmi. Faktycznie już skierowała swoje kroki do Boyda, trochę dla skorzystania z atrakcji, trochę dla bliższego poznania go, skoro on i Fillin byli przyjaciółmi, ale zatrzymała się, widząc @Ceinwedd Eurgain Cadogan. Zawsze było jej głupio i niezręcznie na jej widok. Wiedziała, że puchonka ma wszelkie podstawy, żeby jej unikać i miała z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia, ale nigdy nie znalazła dobrej okazji, żeby naprawdę to naprawić. Mimo wszystko uśmiechnęła się do niej ostrożnie, nie odchodząc z tego miejsca. - Hejka. Ładnie wyglądacie. Sol Irving - przedstawiła się, zerkając również na Meluzynę, która chyba nie znała jej imienia, więc przedstawiła się na wszelki wypadek. - Całkiem fajna impreza, nie? - miała ochotę zabić się za niezręczność tego zagajenia, ale drink, chociaż przecież nie szalenie mocny, ośmielił ją trochę, a jej humor był tak dobry, że na wszystko patrzyła z pozytywnym nastawieniem.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Sama nie wiedziała, skąd taka głupia reakcja i narzucanie własnej osoby drugiemu człowiekowi u niej się wzięła, jednak nim się spostrzegał, to nie tylko miała dłoń w ręku Lary, ale również znalazła się przy gryfonie, z którym ostatnia konwersacja nie należała do tych najmilszych. Wciąż uważała, że miała prawo się zdenerwować i rozczarować jego brutalnymi zabawami, jednak rozmowa z Jessicą pomogła jej ochłonąć. Z Maxem jakoś też. Ali nie umiała długo się gniewać, a już na pewno nie była dziewczyną, która łamie dane słowo. Westchnęła więc, nie dając po sobie poznać drobnego zakłopotania całą sytuacją i uśmiechnęła się, jak gdyby nigdy nic, kątem oka zerkając jeszcze na zielone kosmyki włosów. Skąd się u niej brała taka głupia odwaga, z której potem nie mogła wybrnąć? Boyd jednak nie wyglądał na kogoś, komu złapanie za rękę przeszkadzało, bo nawet obdarował ją krótkim całusem, nie zważając na resztę towarzystwa i rumieńce na policzkach. - Miło was poznać. To nie był mój pomysł dym chciał, że zielone, tak wyszło.- rzuciła w stronę nowo poznanych dziewcząt z wymiany z charakterystycznym dla siebie, łagodnym uśmiechem, drugą część wypowiedzi kierując głównie do Laurel. Wcale nie była taka odważna, zaklinała, że nie będę zielone, a tu proszę. Przyjrzała się chwile ciemnowłosej, która pomiędzy zerkaniami w stronę Fillina wyglądała na dość rozrywkową i towarzyską, za to jej koleżanka trafiła chyba najbardziej Irlandzki czar wejściowy, jaki mogła i wyglądała naprawdę rozczulająco. Na kolejną wymianę zdań pomiędzy Boydem, a Larą wytrzeszczyła oczy na przyjaciółkę, kręcąc wymownie głową, jednak gdy wspomniał brunet o tym, że Laurel reklamowała go słodkiemu krasnoludkowi, z zainteresowaniem przesunęła spojrzenie w jego stronę — no może odrobinę pytające, chociaż nie było to zamierzone. Nie skomentowała jednak użytego przez nią epitetu. Kolejne pytanie nieco zbiło ją z tropu, sprawiając, że już zareagowała z impulsem, a nie rozsądkiem, chociaż nie było wcale tak, że przy tym kłamała. Zacisnęła mocniej jego dłoń, odwracając od niego spojrzenie błękitnych oczu i przeniosła je na Lau, wzruszając delikatnie ramionami. - A nie widać? Na próżno było szukać wrednego uśmiechu czy negatywnego brzmienia w retorycznym pytaniu, które jej zdała. Złapała oddech, odwracając głowę w stronę bruneta, gdy ten akurat zaczął mówić o szmince. Zaśmiała się, kręcąc głową na jego nieporadne wycieranie policzka. - To chyba tak łatwo nie zejdzie, głupku. Pasuje Ci jednak do stroju. Mhm, niech będzie. Odparła z delikatnym wzruszeniem ramion, nieco niechętnie puszczając jego dłoń, jednak gdy zauważyła, że ta zaplata się na jej talii, nie robiło jej to znaczenia. Idąc jego śladem, sama zrobiła podobnie, przenosząc spojrzenie na Larę. Czuła wzrok dziewczyny, jednak w żaden sposób jej to nie przeszkadzało, tyle lat się przyjaźniły. Sama z zainteresowaniem słuchała opowieści o jej imieniu, chociaż Lara zawsze będzie dla niej po prostu Larą, chociaż historia, która się za tym kryła, mogła wzbudzać nostalgię. - Właśnie, podoba wam się wielka Brytania? Wspominałam Ci o FUJu Laro, musimy koniecznie spróbować wszystkiego Zrzuciła z entuzjazmem w jej stronę, zakochana wewnętrznie w koniczynkach w spojrzeniu, bo sama trafiła te nieszczęsne, jasnozielone włosy. Gdyby chociaż była to piękna, ciemna zieleń! Niemniej jednak trzeba było przyznać, że chłopaki odwalili kawał dobrej roboty, myśląc o wszystkim. Irlandzkie piosenki dodatkowo zachęcały do tańca. Omiotła spojrzeniem towarzystwo, przysłuchując się ich rozmowie i okazjonalnie wędrując w stronę kolejnych gości imprezy wzrokiem, witała się ze znajomymi. Dostrzegła @Maximilian Brewer z jakąś bardzo ładną dziewczyną, mimowolnie robiąc krok do tyłu, bo wiedziała, co jej bardzo przejęty rolą starszego brata przyjaciel o brunecie myślał! - Wiecie co, pójdę spróbować szczęścia, wziąć sok czy coś, przyjdę niedługo. - rzuciła tylko beztrosko, wspinając się jeszcze na palce i dając Boydowi buziaka w policzek — szepcząc mu przy okazji coś na ucho, wymknęła się z jego objęcia i ruszyła w stronę ghula, mieszając się z tłumem. Dostrzegając jednak @Jessica Smith, niepostrzeżenie stanęła obok i zlustrowała ją spojrzeniem, odkładając kapelusik na trochę później. Wciąż miała w głowie tego smoka. Uśmiechnęła się w jej stronę, wyraźnie stęskniona. - Hej Jess! Widzisz, jednak obydwie się tu znalazłyśmy! Mogę Cię na chwilę porwać? Zapytała cicho, zerkając na jej towarzystwo. Nie miało to być daleko, bo gdy tylko wyraziła chęć, zabrała ją do stolika zaraz obok, siadając wygodnie i przesuwając dłonią po zielonych puklach włosów, wypatrzyła też w tłumie Larę, dając jej znać, gdzie są. Nie miała pretensji do gryfona, że zajmuje się imprezą — bo i tak wiedziała, że jeszcze porozmawiają, a jej przyjaciółka dobrze radziła sobie w rozmowie. - Boże, zrobiłam głupotę nad głupotami. Ten Twój smok mi siedzi w głowie, a do tego zobacz, zielone. - zaczęła ciszej, przysuwając się w jej stronę, bo po co kto miał przysłuchiwać się ich rozmowie. Tak, wspomniała o włosach.- Jak Ty się bawisz? Świetny klimat, co? Uśmiechnęła się w jej stronę, zerkając w stronę baru. Ciekawe, czy serwowali tu jakieś soki, bo alkoholu nie piła. Fillin był jednak tak zajęty, że nie miała sumienia dokładać mu jeszcze obowiązków. Stuknęła ciemnozielonymi paznokciami blat stołu, przesuwając spojrzeniem po kolejnych gościach, którzy weszli do baru. Czyżby Argent łudziła się, że być może ktoś przykuje uwagę Jess na tyle, że będzie mogła ich poznać. Po kilku minutach Lara do nich dotarła, zajmując miejsce obok. Ali przesunęła po jej twarzy z uśmiechem, a czując badawcze i dość odważne spojrzenie gryfonki, wzruszyła ramionami. - Jessica, to Lara. Lara, Jessica. A teraz powiedz mi, czym sobie zasłużyłam na ten wzrok i co on oznacza?
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Efekt wizualny: Flaga Irlandii na policzkach, bluza huliganki, trzylistna koniczyna na głowie Wydarzenie: ghul Wylosowana koska:3 i złamane serce Zyski i straty: -20G
W głowie szumią już szanty, choć nie w tym sensie nazywali ją po pijaku marynarzem. Prawda była znacznie gorsza - Jurka po alkoholu przeklinała jak szewc, albo rzeczony, stary marynarz, ale to odkrycie dopiero przed nimi - w końcu nie upijała się wcale tak często w towarzystwie innym, niż bezpiecznym swoich najukochańszych przyjaciół z pucholandu. Ale będzie wstyd! Chrząknęła wspierając się o bar, jakby już ta pląsawica irlandzka lekko zelżała, ale kiedy barman nachylił się by im pogratulować uśmiecha się rozlazłym uśmieszkiem. Z pewnym zadowoleniem przyjęła fakt, że się flagi nie rozmazują, wiadomo bowiem, że się Cadoganówna za twarz łapie ciągle, szczególnie w przejawach zachwytu ciągłego, kręcąc głową i targając się za poliki - szkoda by było, gdyby się miały zniszczyć. - Zaczekaj. - dodaje unosząc palec i nachyla się w stronę jednego z dzbanów by zaobserwować swoją koniczynę. Była absolutnie wspaniała i zgodnie z tradycją irlandzką miała dokładnie trzy listki! Trąciła roślinkę palcem z wielkim zadowoleniem. Niestety, widząc, że Meluzyna ogląda się tak nachalnie zaraz zapragnęła zapaść się pod ziemię - Mówiłamcinieodwracajsie! - syknęła kucając jeszcze niżej, ale na nic to, jak sobie Pennifold zażyczy iść gdzieś i coś robić to nie ma takiej opcji, żeby sobie nie poszła i nie robiła. Przyjęła więc Jurka zielone piwsko w ręce z nikłym przekonaniem, już się czuła dość pijana, to piwo mogło ją jeszcze wykończyć i dalekim od dziarskiego krokiem poszła za krukonką w stronę... ghula? - Czy to... ghul? Taki... najprawdziwszy? - w sekundę zapomniała o Sol, o Meluzynie, o całym bożym świecie tylko zacieszyła twarz jak dziecko na boże narodzenie i ruszyła przodem wydobywając z kieszeni wszystko co w tej kieszeni zostało. Szczodrze wrzuciła swój datek do garnuszka z tęczą, wyciągając ręce do ubranego w prześliczny kostium potworka z zamiarem wyprzytulania go. - Jaki jesteś przepiękny! - zapiała z zachwytu, którego ghul niestety nie podzielał. Tęcza poczerniała, a Fuj złapał w rękę pełną garść obierków i obrzucił nimi biedną puchonkę, która tak z sercem na dłoni do niego wyszła. Absolutnie załamana opuściła ramiona i wtedy dotarły do niej słowa @Sol Irving, która przecież stała tuż obok. Już drugi raz tego samego wieczora zapragnęła zapaść się pod ziemię, pytanie, do ilu razy dobije nim się ta impreza skończy. Uśmiechnęła się słabo w stronę gryfonki podnosząc niepewnie rękę. - Hej... - wyjęła z włosów ziemniaka- Ty też super wyglądasz... - i spojrzała na Meluzynę- To Meluzyna. Też jest super... - bąknęła oglądając się i wyciągnąwszy z piwa jedną z niefortunnie rozrzuconych obierek napiła się szukając jakiegoś ratunku w alkoholu, co nigdy nie było zdrowe, ale zawsze skuteczne. Człowiek pijany przynajmniej się tak nie przejmował.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Efekt wizualny: ubrany jest w przepiękny zielony garniaczek w koniczynowy wzór, nie zapomniał też o zielonym krawacie, a co! Jedynie obuwie jest zwyczajne, bo ma na sobie klasyczne, czarne trampki. Magia drzwi wejściowych sprawiła, że jego źrenice zamieniły się w malutkie koniczynki (cóż, przynajmniej pasuje). Niestety nie jest tego świadom, może jakaś miła czarownica mu o tym wspomni? Wydarzenie: piwko w kufelku nie może długo stać Wylosowana koska:4 - zachowuje się jak typowy Boyd Irlandczyk i ma niezrozumiały akcent Zyski i straty: -
Z lekko przekrzywioną głową obserwował całe towarzystwo. Rozhulane, kolorowe (no, w głównej mierze to zielone) i głośne. Zaczynał nabierać ochoty na dołączenie do grupy bawiących się czarodziejów. Mana się zbierała, a atmosfera udzielała. Nie będzie przecież całej imprezy siedział, oj nie. To nie w jego stylu. Nie po to tak się wystroił! Zielony to zdecydowanie nie był jego kolor, ale cóż mógł poradzić? Dzień Świętego Patryka to koniczynki, garnce złota, kufle piwa, karafki whisky i odrobina pomarańczowych akcentów. Ale to jednak zieleń była na pierwszym miejscu i nie można było z tym dyskutować. Przesunął wzrokiem od jednego krańca baru do drugiego, wypatrując jakichś znajomków. I w pewnym momencie natrafił na Davies w zielonych włosach. Nie, nie przy barze. Tańczącą! Z ghulem! Przetarł oczy, bo obawiał się, że ma już jakieś zwidy czy inne halucynacje (to pewnie dlatego, że jeszcze nic nie wypił). Miało się jednak okazać, że tym razem wzrok go nie mylił. Pochylił się do przodu, z zaskoczoną miną oglądając całą akcję. Wkrótce ta zaskoczona mina przekształciła się w szeroki uśmiech. Potupał nawet trochę nogą w rytm muzyki, a zanim się zorientował, to dziewczyna była już przy nim, wyciągając ręce w wiadomym celu. Zaśmiał się tym swoim wysokim głosem i wstał z siedziska, ociągając się nieco, żeby troszeczkę się z Morgan podroczyć. - Zielono tu. Myślisz, że tak będzie wyglądać Wielka Sala na koniec semestru? - zagadał, zamiast normalnie się przywitać czy pochwalić jej nowy kolor włosów. Ech, Tarly! Ujął drobne dłonie dziewczyny i lekko skocznym krokiem poprowadził ją na środek "parkietu". Irlandzka muzyka była wyzwaniem; ciężko było dotrzymać jej tempa i przy tym nie potknąć się o własne nogi. Ale robił co mógł, pląsając wesoło z dziewczyną. Raz po raz inicjował zgrabny obrót. A banan na twarzy przykleił mu się na dobre. - Uch, zmęczyłem się trochę. Uzupełnimy płyny? - zapytał, ale zanim zdążył uzyskać odpowiedź od Moe, to Fillin już ich zagadał zza baru. Podszedł więc ciut bliżej i wsparł się o krzesło barowe. Uniósł brwi w niemym zaskoczeniu, że Ślizgon jest dla niego taki miły - przecież po ostatniej lekcji Zaklęć miałby solidne podstawy do tego, by Brunowi najzwyczajniej w świecie wjebać. A tu kulturka, piwko. Szacun. Aż mu się głupio zrobiło. - Taaa... Sorry za tę akcję na Zaklęciach. - mruknął w kierunku Fillina z pewną dozą skruchy w głosie i wziął solidny łyk trunku. Piwo było całkiem zacne. Ale... jakoś dziwnie mu po nim zaszumiało w głowie. Napił się niewiele, a czuł jakby wypił już kilka pint. Nabrał jeszcze większej ochoty na taniec i wydurnianie się w rytm irlandzkiej muzyki. Kąciki ust zaczęły go boleć od nieustannego wyszczerzu i w gardle tak nagle zaschło. Napił się jeszcze. I zwrócił w kierunku Morgan. - Hej, Moe, potańczymy jeszcze? - dopiero gdy wypowiedział to zdanie, zorientował się, że brzmi jakoś inaczej. Język w gębie układał mu się dziwacznie, a on brzmiał jak... typowy Irlandczyk. Zdziwił się, ale był w zbyt zabawowym nastroju, by jakoś przejąć się swoim nowym akcentem. Miał ochotę skakać w rytm wesołej muzyczki i biesiadować z czarodziejami do białego rana. Tylko co na to jego towarzyszka?
Efekt wizualny: Koniczynki zamiast źrenic. Poza tym strój, składający się, zwyczajowo, ze swetra - wyjątkowo z dekoltem w łódkę, odsłaniającego ramiona i obojczyk dziewczyny; sztruksowe, spodnie z wysokim stanem i trampki. Wszystko w odcieniach raczej ciemnej zieleni. Wydarzenie: - Wylosowana kostka: - Zyski i straty: - ___________________________ Naprawdę cieszyła się, że ktoś - w tym wypadku jedna konkretna Puchonka - wyciągnęła ją za nos z książek i przywlekła tutaj, do Pubu. Dni Jess w większości wyglądały identycznie i taka miła odskocznia była naprawdę... miła. Zwłaszcza, że blondynka właściwie jeszcze nigdy nie uczestniczyła w tak magicznej imprezie - bo magią w Felix Felicis było przesiąknięte obecnie wszystko. A to jednak fascynowało - zwłaszcza, kiedy w tak dużym tłumie nikt nie zwracał na nią specjalnej uwagi, i mogła się poddać swoim obserwacjom. Tak więc jednym z wielu faktów zaobserwowanych, było porzucenie okrycia wierzchniego przez @Clementine Wright, co spotkało się z uniesionymi brwiami towarzyszącej jej Krukonki. Pytanie Puchonki wzięła jednak całkowicie na poważnie, taksując przyjaciółkę wzrokiem od góry do dołu - by porównać ją choćby ze swoim odbiciem w lustrze przed wyjściem, które nadal wisiało jej w pamięci. A Clem wyglądała zdecydowanie lepiej od Smith - i na pewno nie jeden się za nią obejrzy. - Zdecydowanie się spodobasz - stwierdziła po prostu i zupełnie szczerze. Naprawdę tak uważała! Sama energia Wright ściągała na siebie spojrzenia, a do pary z tak... odważną kreacją, nie było po prostu innej opcji. Bez słowa sprzeciwu, przeszła za samozwańczą liderką, która poprowadziła je tanecznym krokiem do jednego ze stolików. Tam też Cass postanowiła zakończyć przejażdżkę, więc jak na troskliwą kumpelę przystało - pomogła rudobrodej karliczce wspiąć się na siedzenie. Jess próbowała zachować powagę i nawet jej się to udawało - tylko koniczynkowe oczy błyskały rozbawione, nie mogąc przyzwyczaić się do widoku odmienionej Bradley. Była nawet na swój sposób urocza, w tej spódniczce, którą co chwila poprawiała. - Każdy czar transmutacyjny kiedyś się kończy. - Logiczne stwierdzenie było w tym momencie chyba najodpowiedniejszym pocieszeniem dla @Cassia Bradley. Smith rozejrzała się dokładniej po tłumach bawiących się naokoło ludzi, siadając tuż obok dziewczyny. - Rozejrzyj się, nie jesteś jedynym leprechaunem. Może odnajdziesz kogoś z kim podzielisz swój garniec złota? No nie mogła się powstrzymać, po prostu nie mogła. I zapewne dalej, po przyjacielsku droczyłaby się z przejętą swoim stanem Puchonką, gdyby nie @Alise L. Argent, która wręcz wyrosła spod ziemi, tuż obok ich stolika. Jessica, dostrzegając przyjaciółkę i jej spojrzenie, widocznie się ucieszyła. Choć ograniczyło się do nieśmiałego uśmiechu, który wkradł się na jej wargi. - Ali, miło Cię widzieć - a na propozycję drugiej Krukonki, zareagowała żywo i natychmiast, podnosząc się z siedzenia. Zwróciła się jeszcze tylko do swoich towarzyszek z Domu Borsuka, uśmiechając się przepraszająco. - Przepraszam was na chwilę, złapiemy się potem! Ufnie podążyła za Argent - niezbyt daleko - dając się bez słowa usadzić przy kolejnym, nowym i jeszcze nie zajętym przez nikogo stoliku. Póki co, ludzie jeszcze nie zagrzewali miejsca gdziekolwiek, wirując po całym pomieszczeniu - Jess zadziwiało to, jak... Komfortowo się czuła. Była jedną z wielu osób ubranych na zielono - zlewając się w jedną, wesołą falę. - Jaką głupotę? - zmarszczyła delikatnie brwi, nieco skonsternowana dość niejasnym słowotokiem, którym obdarzyła ją Alise. Jednocześnie nie mogła nie parsknąć cicho na wspomnienie o smoku. Tak. Boyd będący smokiem... - A więc jednak się przyjęło? - skomentowała, widocznie rozbawiona. Coraz śmielsze uśmiechy kształtowały się na jej ustach - sięgając rozmigotanych oczu, jak zwykle skrytych za złotymi oprawkami. Widząc przejęcie Argent jej zielonymi włosami, teatralnie przewróciła oczami. - Przynajmniej nie masz brody, poza tym... Ładnemu we wszystkim ładnie - odparła, wzruszając ramionami. Spojrzeniem wróciła do obserwacji wszystkiego naokoło, chłonąc wszystkie szczegóły, jakie zdołała wyłapać. - Dopiero przyszłam, ale... Nie sądziłam, że to wszystko może wyglądać AŻ TAK dobrze - przyznała. Odwzajemniła uśmiech starszej Krukonki. Jess czasem nie mogła wyjść z podziwu jak naturalna w swoim sposobie bycia potrafiła być Argent i jak potrafiła nawet ją otworzyć. No, może nie do końca - ale Smith czuła się naprawdę swobodnie, jakby towarzysząca jej dziewczyna rozwinęła nad nią ochronną bańkę. Dobrze, że nie widziała błądzącego po wszystkich wzroku Alise - i dobrze, że dosiadła się do nich jakaś nieznana Jess dziewczyna - gdyby to był jakiś uczeń albo student, zapewne zaczęłaby patrzeć na Argentównę nieco podejrzliwie. Dalej w głowie miała te pytania dziewczyny o jej posuchę uczuciową. - Cześć! - przywitała się z @Lara Burke, unosząc jedną dłoń w geście pozdrowienia. Nieco tylko się spłoszyła, widząc minę Gryfonki - zachowała jednak rezon - i przygryzła wnętrze policzka, zerkając to na Alise, to na Larę. Powinna się odezwać? Raczej, niekoniecznie.