Nie, pub nie jest własnością znanego wszystkim zespołu, aczkolwiek Felix Felicis byli w nim parę razy dając kameralny koncert. Kameralny, ponieważ scena w knajpie nie jest zbyt wielka. Głównie znajdziesz tu obszerny bar z krzesełkami (i oczywiście trunkami!) oraz wygodnymi, miękkimi kanapami dookoła stolików. Wewnątrz panuje delikatny półmrok, acz trzeba przyznać, iż to przytulne miejsce na spotkania z przyjaciółmi bądź drugą połówką!
Pij cały kieliszek alkoholu dziś nie przejmując się tym, że prawdopodobnie w takim tempie Boyd będzie musiał mnie zanosić do łóżka, a jutro nie będę mógł wstać z łóżka przez nakurwiający łeb aż do wieczora kiedy to sturlam się ze swojego materaca, by pewnie wejść na leżankę przyjaciela i pooglądać jakieś qudditchowe akcje na wizzie. Jeden dzień może być, w końcu do tej pory byłem pilnym graczem, uczniem, czy tam chłopakiem. Kiedy pomyślę o McMagicu, który jutro pewnie wjedzie na kacyka, aż również się wzruszam się odrobinę. Nie dlatego, że mam ochotę go opierdolić (no, to też), ale niektóre drobne, rutynowe rzeczy, które robimy są wzruszająco cudowne. Może wydawać się to jakieś przyziemne i raczej mało interesująco, ale ja to widzę jako coś wartego nostalgicznego westchnienia. A przynajmniej teraz, po takiej ilości alkoholu. - Nie żył byś - odpowiadam na pytanie ziomka w tym samym momencie kiedy Boyd dochodzi do tej konkluzji, którą tłumaczy dokładnie w ten sam sposób jak ja to sobie wyobrażałem. Dlatego kiwam na potwierdzenie głową i pocieszająco klepię po ramieniu Bogdana. Oczywiście, że beze mnie by leżał już dawno w rowie, gdybym nie chodził po zamku transmutując jego wrogów w meble i kutasy. - Ale jakie miałbym wykurwiste prace domowe - zauważam z uśmiechem i podnoszę ponownie kieliszek, by nierozsądnie narzucić większe tempo. - Ale prawda, bym umarł z samotności i nudy, narzekając w depresji - mówię wydawać by się mogło z przesadą. Ale wcale tak nie było, na pewno byłbym znacznie mniej pozytywny, bo głupie żarty z przyjacielem i nasze dokuczanie powodowało często, że zapominałem o swoim wiecznym narzekaniu. Uśmiecham się głupawo kiedy dostaję prezent w postaci niewielkiego pudełka. - Jakaś biżuteria? - pytam rozbawiony i zerkam na karteczkę, którą mi nabazgrałeś. - Sam tego na pewno nie transmutowałeś - mamroczę i wyjmuję różdżkę. Nawet pijany jak bela potrafiłbym użyć poprawnie zaklęcia transmutacyjnego, więc bez problemu je rzucam i ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, okazuje się, że w rękach mam... miotłę Boyda? Nie, nie, to nie była ona. Ta jest nowiutka, jeszcze pachnie jak prosto ze sklepu najróżniejszymi mazidłami do mioteł i widać było, że dupsko Boyda nie wgniotło jeszcze jej ani trochę. - Mordo... - mówię z otwartą jak karp buzią i patrzę ma przyjaciela z totalnym zdziwieniem. - Przecież to takie drogie... nie trzeba było... - mówię jakoś średnio wiedząc jak przyjąć taki drogi prezent, więc coś bełkoczę i czerwienię się trochę na policzkach, nie wiedząc co zrobić.
Piękno ich przyjaźni tkwiło właśnie w tym, że wcale nie potrzebowali ekscytujących przygód, żeby wyśmienicie się razem bawić, wystarczyła jakaś wycieczka z piwkiem na cmentarz albo leżenie na tapczanie czy wspólne tresowanie obleśnego ghula, nie musieli też wyrażać swoich uczuć w podniosłych słowach, bo choć "wypierdalaj" padało z ich ust dużo częściej niż jakieś wyznania braterskiej miłości, to przecież wnoszenie po schodach, podstawianie miski na rzygi i dzielenie się na pół ostatnią parówką wyrażały znacznie więcej. Pogodził się już z faktem, że pierwszy i drugi spośród wymienionych czułych gestów będzie musiał dziś wykonać, jeśli Fillin nie przystopuje tempa, ale nie spowalniał go, nie dziś. Sam też nie próżnował i ochoczo wznosił kolejne toasty, chichocząc z wizji Fillina króla prac domowych, którym z pewnością stałby się u boku Victorii. - Tak, kupiłem ci brylantowy kolczyk na penisa, może jak twoja dziewczyna się dowie że masz na nim taką błyskotkę to się w końcu nim zainteresuje - odparł uprzejmie gdy towarzysz zasugerował że w pudełku jest biżuteria i bardzo go ubawiła ta prostacka uwaga, więc śmiał się głupio dopóki Fillin nie odczarował miotły; widząc reakcję ziomka i jego zaskoczenie, uradował się jeszcze bardziej, bo osiągnął zamierzony efekt. Spodziewał się co prawda entuzjazmu, a nie zawstydzenia (rzadko strasznie widywał go czymkolwiek speszonego), więc szturchnął przyjaciela jakby chciał niewerbalnie przekazać mu, żeby dał spokój i podał mu następny kieliszek - Pij nie pierdol. Za najlepszą miotłę dla najlepszej mordy! - zawołał na pół pubu, a opróżniwszy zawartość szklanki, dodał: - Było warto się spłukać, ale będziesz musiał kupować żarcie do końca miesiąca. I zapłacić za mnie dzisiaj. - bo faktem było, że przepierdolił na prezent trzy wypłaty, pozostałe zaś z ciężkim sercem włożył w próby doprowadzenia do porządku chaty starych i w efekcie na jego koncie widniało okrągłe zero. Czy żałował? Skąd. Uważał, że Fillin jest wart każdych pieniędzy, chociaż zarazem zdawał sobie sprawę, że gdyby podarował mu na urodziny szyszkę, to też by się nie obraził, bo przecież najważniejsze było łączące ich szczere uczucie (i wypite wspólnie piwka), a nie rzeczy materialne.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
To prawda rzyganie po zbyt dużej ilości alkoholu lub chwilowa niedoczynność związana z możliwością poruszania po nim, zazwyczaj charakteryzuje mnie. Ale za to ja oto jestem w sytuacjach, kiedy należy postawić się za ziomkiem w nawet wydawałoby się najbardziej błahej kłótni z innym koleżką. Albo żeby po prostu towarzyszyć Boydowi swoim nieustającym niemalże pierdoleniem. To dopiero niesamowity skarb z mojej strony. Na słowa o kolczyku parskam śmiechem, ale równocześnie kręcę przecząco głową. - Nie sądzę, że coś takiego by ją do tego skłoniło, myślę, że bym ją raczej oddalił jeszcze bardziej - stwierdzam z chichotem, przyjmując jednak pudełko, które musiałem odczarować w swój pierwotny stan. I kurwa głupio mi strasznie, że taki wyjebany prezent dostałem muszę przyznać. Aż nie wiem co mam powiedzieć przyjacielowi i jakiekolwiek kolejne nie trzeba było, mordo, to takie drogie czy inne tego typu frazesy, chociaż wypadałoby je powtarzać jeszcze co najmniej ze trzy razy, olewam ten fakt na komendę na picie przyjaciela. Jednak zanim przystąpię do tego męskiego zadania obejmuję krótko ziomka w braterskim, pełnym miłości uścisku, które wbrew pozorom rzadko praktykujemy. - I tak ja zawsze kupuje żarcie, ty nawet nie zauważasz pleśni w lodówce - stwierdzam wesoło z uśmiechem, bo co jak co, ale od gotowania to głównie byłem ja. - Ja też coś dla ciebie mam... za rok kupie ci dom za poprzedni prezent, ale póki co mam ozdobę do twojej sypialni - przypominam sobie, że nie przyszedłem sobie na krzywy ryj na to party i wyciągam niewielkie, zwinięte coś, co wyglądało jak zwykły pergamin. Jednak po rozwinięciu był to bardzo duży plakat Pustułek, a raczej tylko dwóch graczy w tych barwach. Jednego (z bardzo ułożoną fryzurą) frywolnie wypuszczającego i łapiącego znicza w ręku, drugiego (ze znacznie mniej ułożoną) cwaniacko podrzucającego pałką od qudditcha i od czasu od czasu odbijającego zjawisko lecącą piłkę. Przy rozprostowaniu plakat jest w nagle w ramce, jednak można go z powrotem zwinąć na krótki czas.
Prawda była taka, że bez fillinowego jazgotu (w zależności od nastroju o różnym zabarwieniu: dowcipnym, uszczypliwym, marudzącym) towarzyszącego mu przez większość dnia czuł się po prostu jak bez ręki, tak samo jak bez wsparcia ziomka biorącego jego stronę bez względu na okoliczności i to kto ma rację. Te rzeczy w połączeniu z zapałem do przygotowywania jedzenia stanowiło mieszankę doskonałą do tego, by być przyjacielem idealnym - takim właśnie był Fillin. - No nie, do tego nie możemy dopuścić! - stwierdził wielce zatrwożony myślą o tym że mogłaby się oddalić od swojego chłopaka jeszcze bardziej i przez chwilę chichotali sobie wesoło z wizji straszenia pruderyjnej Victorii ekstrawaganckim piercingiem (bardzo elegancko i taktownie z ich strony, jak zawsze), ale gdy nastąpił uroczysty moment otwierania prezentu, na chwilę spoważnieli. Braterski uścisk dopełnił podniosłego charakteru tej sceny - naprawdę robili to od święta, tylko gdy byli bardzo szczęśliwi albo bardzo smutni. - Mam traumę po tym jak raz wyjebałem jakiś zapleśniały ser i Nessa miała pretensje bo kupiła go specjalnie - usprawiedliwił się (wspominając z lekką nostalgią obecność trzeciej współlokatorki w mieszkaniu), choć prawda była taka, że po prostu się zawartością lodówki nie przejmował. I nie musiał, bo miał od tego ziomka, za którego w zamian za kuchenną fatygę wynosił śmieci, więc układ chyba był sprawiedliwy? - Uuuuu napisałeś mi list miłosny? - zapytał, majtając zalotnie brwiami i odebrał od rozmówcy niepozorny kawałek zwiniętego pergaminu. Gdy go rozwinął... aż się zapowietrzył. Nie miał pojęcia, skąd Fillin wytrzasnął ten plakat; pamiętał że krótko po tym jak przyjęli ich do drużyny to zaciągnęli ich gdzieś na jakieś niekończące się sesje zdjęciowe, które strasznie go nużyły i generalnie był nimi średnio zainteresowany, więc nawet nie do końca ogarnął, że podczas jednej z nich powstało to oto cudo, uwieczniające dwóch szalenie przystojnych, niesamowicie utalentowanych młodzieńcow. - Kurwa, to my! - zawołał niezbyt odkrywczo, wyciągając plakat na długość ramion, by przyjrzeć mu się w całej krasie (był naprawdę duży). - Ej, że ty jesteś taki ponętny skurwysyn, to zawsze wiedziałem, ale mnie to chyba zretuszowali - ocenił ze śmiechem - Dzięki, stary. Powieszę go, kurwa, centralnie nad tapczanem. A jak już nam kupisz ten dom to sobie w jednym pokoju pierdolniemy wszędzie nasze mordy i gabloty z trofeami. - oświadczył rozmarzony, wykazując się przy tym ogromną skromnością.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Trzeba przyznać, że ja również uważałem Boyda za przyjaciela idealnego. Dlaczego? Zapewne przez błyskotliwe dowcipy, ciągłe pałętanie się za mną i ogólnie, fajnie całkiem, że ten typ mnie znosił, mimo że przecież sam wiedziałem, że wcale tak znośny nie byłem. Najpierw śmieję się radośnie razem z kumplem, ale po chwili kręcę głową z jękiem. - Weź nic nie mówmy o mnie i Viki, totalnie cofnąłem się do związku z Diną, tylko tym razem oczywiście nikt mnie nie kontroluje i jest normalna... Chodzi mi o to co ogólnie robię - żalę się trochę, jak zwykle na ten sam temat. Jakbym pisał książkę o swoich żalach, to na pewno byłby to mój numer jeden. Śmiej się wesoło z tego sera, bo pamiętam jak to było i też trochę ze wzruszeniem wzdycham na Nessę i jak to było jak z nami mieszkała. Było kilka bardzo dużych plusów jej przebywania u nas, szczególnie dla mnie. - Tak dokładnie, napisałem Ci list miłosny. Ale gdybym wiedział, że wobec tego spróbujesz mnie uwodzić swoją monobrwią, nigdy bym tego nie próbował - mówię żartobliwie uśmiechając się szeroko do kumpla, kiedy daję mu wypasiony plakat. Mój ziomek z zadowoleniem nas podziwia i podaję mu kieliszek wódeczki na opicie tych niesamowitych prezentów (no ja dostałem odrobinę lepszy... ale serio, potem kupię nam dom). - Szkoda, że nie wyretuszowali mi wzrostu wobec tego - mówię rozbawiony jak wyglądamy obok siebie, ale też przyzwyczajony i pogodzony z losem, więc wcale się nie przejmuję.
Owszem, Fillin bardzo często żalił mu się na temat swojego związku, on sam też zwykł ostatnimi czasy dokuczać mu w temacie nieprzystępności Viks i jej onieśmielającego wręcz perfekcjonizmu, który sprawiał, że wszyscy dookoła sprawiali wrażenie patałachów bez względu na to, co robili, ale zazwyczaj wszystko to odbywało się w luźnym tonie, trochę żartobliwym, ironicznym, ha ha, moja dziewczyna nie je, a twoja ma kij w dupie, boki zrywać. Tym razem jednak przyjaciel zabrzmiał mniej żartobliwie, właściwie to wcale. W odpowiedzi Boyd odchrząknął i popił bardzo wolny łyk piwerka, zastanawiając się nad dyplomatyczną odpowiedzią. Potem zaś przypomniał sobie, że przecież nie jest dyplomatą. - Jak cię to wkurwia to rzuć ją - poradził jak prawdziwy przyjaciel szczerze i prosto z mostu i nie żeby nie wierzył w wielką miłość, która czeka z pewnością na Fillina, miał po prostu spore wątpliwości, czy tą miłością jest akurat Brandonówna. Po wymianie prezentów na chwilę zrobiło się bardzo miło i uroczyście, co zostało przerwane szkalunkiem jego brwi i kopniakiem w goleń, którego zasadził ziomkowi w ramach zemsty za ten przytyk; szybko jednak o nim zapomniał i już wznosił w górę nowy kieliszek, chichocząc z uwagi Fillina na temat wzrostu. Uważał, że to bardzo dobrze, że skurwol nie urósł większy, bo wtedy mnogość jego zalet i wdzięków byłaby niesprawiedliwa. No i nie mógłby mu opierać na głowie kufla od piwa. - A mówiłem ci, mówiłem ci od trzeciej klasy, nie pal fajek bo nie urośniesz - wytknął mu, z miłością i nostalgią wspominając tamte czasy, będące początkiem ich pięknej przyjaźni. W ramach niemego potwierdzenia tego uczucia znów czule poklepał go po ramieniu, zawołał "za nas kurwa za przyjaźń!" i obalił kolejny kieliszek wspaniałego trunku.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Faktycznie, ostatnio coraz poważniej rozważałem nad tym jakim faktycznie dla mnie poniekąd jest , może problemem to za dużo powiedziane, ale ile rzeczy niezbyt podoba mi się w moim związku i bardzo usilnie chciałem coś zrobić, ale cóż, zwyczajnie nie miałem pojęcia co. Z resztą o ile dziewczyna Boyda to miła, fajna dziewczyna i nie sztywna, to jak dla mnie była też niezbyt interesująca i nigdy nie wiedziałem co można zobaczyć coś w kimś tak mało... efektownym. Ale może ja po prostu lubiłem otaczać się osobami, które zwracają na siebie uwagę w jakikolwiek sposób. - Tylko jeśli ty zerwiesz ze swoją - oznajmiam żartobliwie (chyba) i przybijam jedną dymiącą wódeczkę o drugą. Po chwili następuje chwilowa kopanina i przytyki odnośnie naszego wyglądu, po czym obydwoje wracamy do stałego punktu imprezy - chlania i obrzucania się komplementami (niewerbalnymi zazwyczaj). - Paliłem ich trzy na krzyż, takie mam geny, to pewnie te żydowskie - bełkoczę coś coraz bardziej, zwalając moją jedyną niedoskonałość na jakichś przodków, których w życiu nie widziałem. Ale faktycznie nigdy za wiele nie paliłem, tylko od czasu do czasu.
- No, super, i spikniemy się ze sobą - odparł na ten jakże genialny pomysł Fillina z solidarnym zerwaniem, parskając entuzjastycznie w dymiący kieliszek - Ej, ale ja nie narzekam, Bons jest fajna, miła i... i... i bardzo ładna, no, o, i nie przypierdala się o głupoty - kobieta ideał, czegóż chcieć więcej? Jasne, czasem wolałby żeby miałaby trochę więcej ikry, ale z drugiej strony, wtedy prawdopodobnie nie wytrzymaliby ze sobą tak długo w absolutnej zgodzie. Imprezka trwała w najlepsze, zaczynali już opowiadać coraz większe bzdury, a w momencie gdy Fillin bełkotał coś o swoich żydowskich przodkach odpowiedzialnych za jego mało imponujący wzrost, wzrok Bodzia natrafił na sprezentowaną ziomkowi przed chwilą miotłę. I wtedy go olśniło. - Kurwa, stary, my tu o głupotach gadamy, a ty masz miotłę do przetestowania!! Chodź, chodź, idziemy póki dasz radę stać. Stoisz? - upewnił się, gotów asekurować kolegę który miał uczulenie na alkohol objawiające się problemami z błędnikiem już po niewielkiej jego ilości; rzucił jeszcze do barmana, że zaraz wrócą, i wyszli na podwórko za pubem, by tam dokonać - bardzo rozsądnie jak na profesjonalistów przystało - pierwszego lotu na nowej fillinowej Gwiezdnej Zamiatarce. Klepnął ziomka w łopatkę i uczulił go jeszcze, wykazując się godną podziwu trzeźwością umysłu: -Tylko tam wiesz, ostrożnie, nie po to ci kupiłem żebyś ją po pijaku rozpierdolił.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
- Cały Hogwart obstawia, że tak się wydarzy - stwierdzam ze śmiechem na propozycję Boyda, bo wszyscy chyba twierdzili, że Boillin jest lepszą podstawą do związku niż jakiekolwiek... no te z naszymi dziewczynami. Na słowa przyjaciela kiwam głową i klepię go po ramieniu kiedy próbuje wymieniać zalety swojej dziewczyny. - ...nudna? - podsuwam uprzejmie kiedy próbuje wymienić zalety swojej laski i wykorzystując moment jego zawahania. Faktycznie, coś wymyka się spod kontroli imprezy kiedy zaczynasz mówić o swoich żydowskich przodkach. Na szczęście Bodzio jak zwykle wykazał się większą trzeźwością umysłu niż ja i prędko zarzucił genialnym pomysłem. - Ty to kurwa jednak jesteś... morda, mordo... - mówię elokwentnie i "wstając" ze stołka podbieram się obydwoma rękami o ramiona przyjaciela, co ewidentnie odpowiadało na uprzejme zapytanie pod hasłem stoisz. Razem więc wstajemy dopóki nie łapię pionu i nie przypominam sobie jak chodzić. Kiedy mi się to udaje wyłazimy na rześki, październikowy wieczór. Kilka razy muszę próbować przerzucić nogę na miotle z gracją tańczącego oberka Boyda, ale w końcu udaje mi się to zrobić. Nie wiem jednak jaka jest szybkość miotły i ponieważ chce ją koniecznie sprawdzić ta podrywa mnie mocno od ziemi i z krzykiem mknę w górę, z trudem utrzymując się na niej. - Boyd! Chodź ze mną! - krzyczę i po paru pijackich pętlach nad barem, wykręcam ku przyjacielowi, by mógł wskoczyć razem ze mną na mój nowy prezent, byśmy mogli go wspólnie wypróbować!
Jedno było pewne, gdyby postanowili poszerzyć swoje horyzonty i zostać parą, to oszczędziliby sobie rozczarowań które zazwyczaj przychodzą z czasem w każdym związku, w końcu znali się jak łyse pegazy, wiedzieli o sobie już wszystko, akceptowali nawet najgorsze wady i najgłupsze czyny i nie istniało nic, co mogłoby ich poróżnić. Do tego nie musieliby się martwić o te rzeczy co przy dziewczynach na przykład co wypada przy sobie powiedzieć (wszystko), czy ten drugi się nie pogniewa o niezamkniętą klapę od kibla (nie), czy pójść na randkę czy na piwo z ziomkiem (dwa w jednym). Doskonały układ, skwitował go więc radosnym chichotem, a potem tak dla zasady palnął Fillina w łeb za nazywanie jego dziewczyny nudną i po chwili po postawieniu kolegi do względnego pionu wyruszyli dziarsko (no, albo chwiejnie) na zewnątrz. Całe szczęście, na miotle wystarczyło siedzieć, więc Fillin dał radę, po tym jak udało mu się po pięciu próbach w końcu na nią wsiąść; Boyd podziwiał, jak ziomek z zawrotną szybkością wiruje nad pubem, w lekkiej gotowości do tego żeby próbować go złapać gdyby jednak stracił równowagę i zaczął spadać, na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Dołączył do szalonej przejażdżki przyjaciela, gdy ten zaproponował wspólny lot, i ani trochę im nie przeszkadzało to, że miotła była jednoosobowa. Cudem uniknęli czołowego zderzenia ze ścianą pubu, gdy wznosili się w górę, po czym pomknęli w stronę gwiazd.
Może i świąteczny czas był czarowany, ale z całą pewnością nie dla ciebie, niestety. Zaczęło się całkiem niewinnie, od pojawienia się w pubie trzech studentek ostatniego roku, które wyglądały, jakby zamierzały spędzić tutaj czas do samego rana, nie przejmując się zupełnie niczym. Po prostu chciały się bawić i świętować, nic nie wskazywało na to, żeby dało się je szybko wygonić. Nie robiły żadnych awantur, czy czegoś podobnego, ale kazały sobie podawać coraz to więcej alkoholu, najróżniejszych rodzajów i maści, a ty mogłeś obserwować, jak coraz bardziej mętnieją ich spojrzenia. Wtedy zaczęło robić się mniej ciekawie, bo jedna z dziewczyn zaczęła wyraźnie interesować się twoja osobą w sposób zdecydowanie nachalny, niezbyt zresztą elegancki. Twój przełożony dał ci ostrożnie znać, że to najwyższa pora, by dziewczęta po prostu wyprosić, odstawić na chłodne powietrze, by otrzeźwiały, ale w miarę możliwości nie należy robić tego w sposób brutalny.
Kość: 1 albo 4: nic z tego, cokolwiek byś nie robił, dziewczyny nie chcą wyjść, a twoja wielbicielka postanawia nawet zawisnąć na twojej szyi, jakby zamierzała w ten sposób pokazać, że nigdzie nie pójdzie; twój przełożony musi ci pomóc, aczkolwiek nie ma ci nic za złe, tak czasem bywa 2 albo 5: idzie ci całkiem sprawnie, chociaż dziewczyna bardzo usilnie próbuje ci przekazać, jak się nazywa, jak możesz znaleźć ją na wizzbooku, zadaje ci milion pytań i dopiero jej koleżanki ostatecznie postanawiają zabrać ją do mieszkania 3 albo 6: dziewczyny oznajmiają, że wyjdą, jeśli dostaną po jeszcze jednym drinku, za którego zapłacą, albo po tym, jak dostaną od ciebie po buziaku!
Opisz swoją reakcję, zgodnie z wyrzuconą kością i ingerencja zostanie wykonana
Praca w pubie nie była spełnieniem marzeń, jednak dawała zastrzyk gotówki oraz w pewien sposób pozwala na finansową niezależność od galeonów rodziców, z których korzystał naprawdę rzadko. Ten dzień zaczął się zwyczajnie; nuda, monotonia i chociaż na ogół irytowało to Daemona, dziś było spełnieniem marzeń - niestety do czasu. Kiedy próg pomieszczenia przekroczyły trzy studentki od razu zwrócił na nie uwagę, stalowo-niebieskie tęczówki śledziły każdy ich ruch, skupiając się na atutach, które potrafiły idealnie wyeksportować. Powitał je uroczym uśmiechem, po dłuższej chwili żałując, że poświęcił im kilka sekund swojego życia, kiedy te zaczęły pić więcej robiąc się coraz odważniejsze. Lubił przedstawicielki płci pięknej, jednak te zaczynały go po prostu irytować, zwłaszcza jedna z nich, która prawdopodobnie obrała sobie go na cel. Za wszelką cenę chciała podać mu o sobie jak najwięcej informacji, które ten wpuszczał jednym uchem a wypuszczał drugim. Sytuacja robiła się na tyle nieprzyjemna, że w końcu interweniował również szef każąc mu pozbyć się uciążliwych panien. Nie był pewny ile to trwało, lecz w końcu przyjaciółki tej nachalnej zrozumiały aluzję i opuściły pub, a on mógł w spokoju dokończyć zmianę.
Ten rok musi należeć tylko i wyłącznie do Any Maríi Mirandy! I do nikogo innego. Znaczy... to nie tak, że zamierzała odebrać sławę i chwałę wszystkim, którzy staneliby jej na drodze do szczęścia. Nie planowała tego, bo zazwyczaj takie rzeczy dzieją się całkowicie przypadkowo. Najprawdopodobniej to jej ostatni rok w tym zamku, A jej jedynym marzeniem dalej było jedynie to by żyć pełnią życia. Od momentu wejścia w tym roku do szkoły czuła jak jej pewność siebie jest zauważalna przez wszystkich. Zastanawiała się jedynie jak to wykorzystać. Szła przez Hoogsmeed jak wredna dziewczyna z filmu dla nastolatków, posyłając nawet barmanowi rozweselający uśmiech. Jednak to, że na zewnątrz epatowała szczęściem nie oznaczało, że w środku nie czuła się najgorzej na świecie. Ana nigdy w życiu nie radziła sobie z zimnem... upały 40*C? Na spokojnie, wskakujemy w spodenki, które więcej pokazują niż zasłaniają i idziemy w tany z jakimś przystojnym niebieskookim dżentelmenem. Z zimnem tak nie było... Ale nigdy nie było AŻ TAK. Miała na sobie tyle warstw, że nawet Merlin straciłby ochotę rozbierając ją pół godziny, a mimo to i tak drżała z zimna. Nikt ani nic nie mogli jej w tym pomóc... No po prostu pech. Nie miała nawet ochoty, aby przystanąć na moment i nacieszyć się ostatnimi świeżymi kwiatami na targu, po prostu szła prosto do miejsca, gdzie może być chodź trochę cieplej. Uśmiechnęła się i pomachała barmanowi, tak na dobry początek, no i żeby nie wziął ją za wariatke. Rozejrzała się po lokalu i podeszła pewnie do kanapy, na której siedział pan na włościach lokalu. Biedny Maksio... A raczej jego wątroba. Chociaż czarodzieje chyba mają inną tolerancję na zatrucie alkoholowe. - A więc tak skończył kolejny dobrze zapowiadający się mistrz eliksirów- uśmiechnęła się i szybko usiadła koło niego przykrywając się kocem, który spadł z oparcia. To i tak nic nie pomagało, ale chociaż wrażenie wizualne jest zachowane. - Ciebie też miło widzieć, przynajmniej nie muszę zadawać nudnych pytań w stylu:,,jak tam u Ciebie?" Albo ,,Jak plany na przyszłość" bo wszystko widzę jak w szklanej kuli - zaśmiała się i wpatrzyla na chwilę w Amigo. W sumie to myślała, że będzie z nim gorzej, ale co tam każdy ma swoje życie i każdy dokonuje swoich wyborów. Niech tylko on nie będzie tym typem, który potem spierdziela przed konsekwencjami i żali się jak to by chciał cofnąć czas... była nienaturalnie zła bez powodu, Ale hola! Przecież było jej zimno.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
No chociaż ona była zdeterminowana i zmotywowana w tym roku do czegokolwiek. Tak trzymać Ana! Powiedziałby pewnie, gdyby wiedział o tym wszystkim. Była szansa, że się dowie, ale też ich rozmowa mogła popłynąć zupełnie innymi torami. Sam Max po prostu potrzebował się napić, a że przy okazji przyszedł wcześniej i przygrzał w kiblu, to tylko działało na jego lepsze samopoczucie. Następnym krokiem było zamówienie podwójnego drina i rozwalenie się na kanapie, gdzie czekał już na gryfonkę, za którą cholernie tęsknił. -Taka już chyba nasza przypadłość. - Zażartował na jej cudny wstęp, po czym ściągnął ją z krzesła i posadził obok siebie na kanapie, by następnie objąć dziewczynę ramieniem. Ciężko było nie zauważyć, jak ta się trzęsła. -A Tobie co tak zimno? - Zapytał w końcu, gdy już bezceremonialnie zaczął oddawać jej trochę własnego ciepła. -Aż taka z Ciebie jasnowidzka się nagle zrobiła? - Zażartował, choć oczywiście miała rację. To, że przyszłość ślizgona była marna, raczej nie pozostawało wątpliwością w tym momencie. -Za to ja chętnie posłucham co tam za murami! Ponoć niezły bajzel od pierwszego dnia się zrobił. Masz wyjebane, czy dopingujesz? - Wyszczerzył się, po czym kulturalnie zapytał dziewczynę, co takiego by jej do picia zamówić, bo przecież nie miał zamiaru chlać tam sam jak niekulturalny kretyn.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Kocyk, kanapa i kochająca osoba troszeczkę magicznego alkoholu może pomoże w starciu: latynoska kontra polarne mrozy. A przynajmniej Ana, która nie zaprzatala sobie nigdy głowy nauką o klątwach tak myślała. - Nie zwracaj uwagi - powiedziała trochę zdenerwowana, że chłopak w ogóle miał czelność o to zapytać. Z reguły nie odpowiada na jego głupie pytania, Ale tym razem niech już mu będzie. Ona może też trochę się za nim stęskniła. Zawsze dawał jej tyle uwagi ile potrzebowała, a nawet ponad to, no i był bardzo dobrym Amigo do czerpania z życia garściami. A tacy czarodzieje ostatnio to rzadkość. Przytuliła się więc do niego chociaż i tak czuła się jakby wypadła z Titanica. Przynajmniej nie tonęła w morzu.. albo oceanie? Nikt nie pytał Ana nikt nie pytał. Aż chciała mu odpowiedzieć, że nawet łowcy czarownic patrząc na niego przepowiedzieliby mu marny los,ale stwierdziła, że jest jej aktualnie zdecydowanie zbyt wygodnie, żeby w ogóle ruszać ustami. Zamiast tego po prostu się na niego spojrzała kiwając głową. -Wyjebane- stwierdziła, bo to było idealne słowo, żeby opisać jak bardzo interesują ją dramy, które nie skupiają się wokół niej. Niech tylko poczeka, aż ktoś do niej wystartuje, wtedy dostanie o tym przynajmniej 2 sowy na dzień. - Nie mogę się najebać amigo - powiedziała słysząc jego propozycję i wiedząc jak zazwyczaj wyglądały kulturalne wyjścia na piwo z Maksem. Miała nadzieję, że przynajmniej tym razem zrozumie i nie będą za jakieś 3 godzinki siedzieć pod stołem i śpiewać coś o tym jak bardzo nie lubią policji.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max zazwyczaj też nie był wielce zainteresowany, ale od czasu, gdy Julka oberwała w Arabii, jakoś bardziej zaczął wchodzić temat, a do tego teraz jeszcze te spadające na wszystkich przekleństwa.. Ciężko było nie zwracać na to uwagi. Podniósł brew w geście zdziwienia, ale skoro miał nie pytać, to nie pytał. Po prostu mocniej przycisnął ją do siebie, bo akurat on zdążył już skutecznie podnieść temperaturę swojego ciała i choć tak próbował jej pomóc. Musieli doprawdy uroczo wyglądać szczególnie, gdy dziewczyna była owinięta kocykiem. W sumie nie spodziewał się chyba innej reakcji. Dziewczyna nie pchała się w dramy innych, a często wręcz prosto z mostu pokazywała Maxowi, że pierdoli od rzeczy i ma w dupie jego głupie pytania, czy mało istotne odpierdółki. -Nikt nie karze Ci się najebać! Ale co, piwka z kolegą nie obalisz? Albo drineczka? - Wyszczerzył się w jej stronę, po czym wyciągnął wolną ręką z kieszeni czekoladową żabę. -To może przekąskę? - Zaproponował, po czym sam sobie jedną odpakował. Żaba oczywiście spierdoliła, ale Max przyjrzał się duperce na karcie. -No i to jest myśl biznesowa! Laska była wiedźmą i wyszła za króla używając eliksiru upiększającego! Sam chętnie bym się tak urządził! - Przyjrzał się lepiej karcie, po czym pokazał ją Anie, by ta mogła mniej lub bardziej entuzjastycznie powiedzieć, co myśli na temat takiego postępowania ze strony płci pięknej. Max raczej nie miałby nic przeciwko, gdyby ktoś jego tak oczarował.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Rozłożyła się wygodniej patrząc w ścianę na przeciwko niej. Mogłaby tak leżeć bez końca.. Maks im był starszy tym bardziej opiekuńczy się stawał. Nie za bardzo rozumiała dla czego, ale jakoś nie potrzebowała odpowiedzi na to pytanie. Skoro jest dobrze, to niech będzie jak jest... gdyby tylko nie to, że rżała z zimna to mogłaby uznać tą scenę za nawet romantyczną. Skoro szara rzeczywistość nie jest ostatnio dla niej zbyt łaskawa, to co złego w tym, by od czasu do czasu poczuć się jak postać w musicalu. -A mają coś rozgrzewającego? Przyjmę wszystko, byle nie było w tym kostek lodu- uśmiechnęła się, w sumie miała ochotę na drinka, ale zazwyczaj działały one chłodząco na czarodziejów... a aktualnie czegoś takiego nie potrzebowała. -No co ty... najważniejsze jest naturalne piękno, jeżeli oczywiście ktoś je posiada- skromna to Ana nigdy nie była, ale skoro już była tą śliczną latino, to dlaczego ktoś tylko i wyłącznie przez eliksir miałby być piękniejszy od niej. - Teraz już nie wiem.. czarodzieje ściągnęli królewnę śnieżkę od mugoli, czy mugole od nas?- zaśmiała się, bo dalsza część karty opisywała coś w stylu historii o złej macosze. -Dzięki- dodała i szybko wyciągnęła ręcę spod koca, aby nacieszyć się tą słodkością... co prawda, jak dla Any, żaby były zdecydowanie zbyt słodkie, a karty zbierały tylko dzieciaki, ale.. jak dają to bierz jak biją to uciekaj. -Goliat... co my tutaj mamy był olbrzymem, to oczywiste, no i najemnik.. płatny zabójca wśród olbrzymów? Musiał zbierać kokosy... - zaśmiała się, ale tak naprawdę w ogóle jej to nie interesowało. -Ja naprawdę nie wiem w jakm świecie ja żyję, ale czy to, że walczył w jakieś biblijnej wojnie oznacza, że według czarodziejów to wzystko wydarzyło się naprawdę?- zawsze miała mega dysonans poznawczy, kedy okazywał się, że w jej nowym świecie wszystkie opowiastki, które u mugoli były tylko legendami tutaj była faktami historycznymi... wędrówką życie jest człowieka.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czy stawał się bardziej opiekuńczy? Raczej nie. Po prostu nie krył się już z tym tak jak zazwyczaj dzięki Felkowi w dużej części, a że teraz był nagrzany w chuj, to już w ogóle mało co go obchodziło. Fakt, że Ana jednak ani nic nie mówiła, ani go na siłę nie odepchnęła był mu bardzo na rękę. -Ognista? - Zaproponował, bo nie było nic lepszego na rozgrzanie niż alkohol, który dosłownie palił od wewnątrz. Nie wiedział jednak jak Ana się czuje na siłach, choć wątpił, by jeden drink ją nakurwił. -No właśnie! Może ona go nie posiadała i musiała się bronić inaczej? Patrz, miała jakieś magiczne lusterko które wykorzystywała dla swoich płytkich zamiarów. - Pokazał jeszcze tę informację, po czym wsłuchał się w komentarz Any i musiał przyznać, że ta naprawdę miała rację. -Szczerze? Obydwa światy mają tak podobną kulturę popularną, że chyba siedzieli i razem to wymyślali, tylko mugolom wmówili, że to bajki, a czarodzieje się z nich śmieją po kątach. - Sam się teraz roześmiał, bo wyobraził sobie romantyczną scenkę jak dwójka ludzi z zupełnie innych światów siedzi najarana i wymyśla jakieś pierdoły. A może to mugol był świadkiem jakiejś magicznej sytuacji i spisał to, a potem dorwali go amnezjatorzy... Możliwości było sporo i chyba obecnie wszystkie bawiły Maxa tak samo. Dał Anie żabę i z nutą ciekawości spojrzał na kartę, jaka jej się trafiła. -Goliat? O ile bajki jeszcze rozumiem, tak ni chuja nie potrafię połączyć religii z magią. Przecież to się kupy dupy nie trzyma! Co sądzisz o obchodzeniu przez nas Gwiazdki? - Wyjął z kieszeni paczkę szlugów i wyciągnął w stronę Mirandy, by ją kulturalnie poczęstować, po czym sam wziął jednego i odpalił.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
W sumie to nigdy nie lubiła mocnych alkoholi, ale może to jest jeden z tych sposobów na jej zimne serduszko, którego jeszcze nie wypróbowała? Szczerze wątpiła, że zadziała, ale kto nie próbuje ten nie.... ach jebać przysłowia, są bez sensu. Przygryzła górną wargę zastanawiając się jakie jest prawdopodobieństwo, że któryś z nauczycieli skapnie się, że coś piła... a potem przypomniała sobie ile razy paliła w szkole, i że nigdy tego nie zauważyli. Z resztą świat był jej, więc dlaczego miałoby się takie coś wydarzyć? Przytaknęła więc Maksowi, który znał się na napojach alkoholowych jak mało kto i wróciła do myślenia o tym jak bardzo jest zajebista. -To powinno być nielegalne, jeśli wszyscy byliby ładni, straciłabym swój podstawowy atut- zaśmiała się. Może to dosyć krzywdzące, ale świat nauczył Anę dosyć wcześnie, że może i mieć umysł z kosmosu, ale dla społeczeństwa jest tylko śliczną laleczką. Dlatego też nigdy jakoś specjalnie nie interesowała się nauką... może szkoda, że tak wyszło? Zgadzała się z Maksem.. połowicznie bo połowicznie, ale i tak przytaknęła, bo w sumie nie chciało jej się wchodzić głębiej w ten temat. Co ona mogła wiedzieć? Kultura czarodziei była dla niej nie realna, a tu nagle przyszło jej w niej żyć... według niej chodźby nie wiem jak szanowany profesor magii potwierdziłby istnienie królewny śnieżki i tak była by to tylko postać z fantastycznej, fikcyjnej bajki. -Nie wszyscy mugole wierzą w Jezusa, a święta obchodzą- i tyle w temacie, święta to czas do cieszenia się z bycia razem, a nie tylko jakieś religijne farmazony. Może i jest to hipokrytyzm, ale kto nim tak naprawdę nie jest... -Olbrzyma pokonał mały chłopiec przy użyciu katapulty no tak, jak nie sprzętem to talentem... czy jak to? Ach jak ja nie lubię powiedzonek-zaśmiała się, bo już nawet nie wiedziała, który raz podczas tego spotkania źle użyła jakiegoś mugolsko-angielsko-hiszpańsko-czarodziejskiego przysłowia.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Przysłowia może i były bez sensu, ale Max nie powiedziałby tego samego o Ognistej, która krążyła w jego żyłach w ilości zdecydowanie większej niż krew. Gdy więc Ana zgodziła się na drinka, postanowił nie patyczkować się i zamówił po prostu całą butelkę. Bez względu na to, czy dziewczyna wypije szklankę, czy osiem wiedział, że i tak niedługo zostanie ona opróżniona z alkoholu. -Daj spokój, Ciebie nikt nie przebije. Zresztą zawsze możesz nadrobić swoim ciętym językiem i cudnym gustem w kwestii znajomych. - Wyszczerzył się, czochrając ją po głowie. Nie ma to jak autokomplementy! Prawda była jednak taka, że nigdy sam nie miał jej tylko za ładną twarz, którą bez wątpienia posiadała. Może i nie zawsze był mistrzem głębszych znajomości, ale Anę cenił za zdecydowanie coś więcej. Lubił jej surowy i bezpardonowy charakter, a jednocześnie to, że jakoś z nim w tym wszystkim wytrzymywała. To zderzenie dwóch światów bez wątpienia mogło powodować pewien dysonans dla kogoś, kto przez wiele lat nie znał drugiej strony medalu. Sam miał nie raz problem z przestawieniem swojego myślenia, ale czasem wystarczyła kolejna kreseczka, by jakoś łatwiej weszło mu to do mózgu. -Ale u nas ma to większy sens. Zresztą nie żebym narzekał. Świąteczne uczty w zamku to był jednak kurwa sztos, którego będzie mi brakować. Jakby w tym roku znowu powstała plaga biegających wszędzie pierników, weź mi jednego wyślij. Takiego z podłogi najlepiej! - Zaśmiał się, bo choć wciąż miał wstręt do Amortencji, tak nagle to wszystko dużo bardziej go bawiło, gdy miał w sobie używki wszelkiego rodzaju. -Zgadzam się! Merlinie Ana, Ciebie to chyba wszyscy faceci w zamku wręcz kochają za takie teksty. - Zaśmiał się, bo nie potrafił tego nie zrozumieć dwuznacznie i wybrać oczywiście tej wersji, która bardziej pasowała do jego wersji wydarzeń. Nie zwracał uwagi na poprawność tych powiedzonek. Sam nie był jakimś fanem i mistrzem tych form wypowiedzi. Prędzej udawało mu się wyrzucić z siebie jakieś porównanie z dupska.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Butelka? No dobrze, co ona się będzie odzywać. Każdy ma swoje problemy, a magiopsychologia leżała jak gracz quiddicha po upadku z kilkunastu metrów. Niektórzy potrafią wejśc w dorosłość... inni nie. Podziękowała za szklankę i usadziła się nieco wygodniej, dalej opierając się na byłym ślizgonie. -Alkoholik, palacz, wykształcenie podstawowe... jak cię znam to pewnie bezdomny- zaczęła wymieniać patrząc w oczy Solberga. -Zdecydowanie mam gust- uśmiechnęła się i wzięła łyka ognistej. Niestety nie pomogło, ale jakoś tak od razu łatwiej jej było to wszystko znosić. To co powiedział Maks było naprawdę bardzo miłe, nie to, że o tym nie wiedziała, ale komplementy to coś czym bardzo łatwo ją przekupić. Przez dalszą część rozmowy, była zdecydowanie bardziej skupiona na słowach rozmówcy, niż wcześniej. -No co ty, Anie Pauli pękłoby serce, gdyby jej jedynaczka nie pojawiła się na święta i nie zjadła z nią turrón - jakoś nigdy nie przepadała za zostawaniem w szkole dłużej, niż było to konieczne. Lubia tą swoją zwariowaną mugolską rodzinkę, co prawda nie lubiła tych wszystkich hiszpańskich potraw, ale za mazapanes i polvorones mogłaby zginąć. -Faceci kochają, laski nienawidzą, nie ważne co, ważne że mówią- zaśmiała się, bo w sumie nie miała tego na myśli, ale skoro tak dobrze wyszedł jej ten żart, to poco miała się odzywać. Życie się kręci, rozmowa się kręci, a świat jest dla niej coraz bardziej życzliwy. -Za najlepszy rok naszego życia- powiedziała podnosząc szklankę, trochę wyżej. Nie wiedziała co będzie, ale była gdzieś tam w środku pewna, że pomimo tej całej klątwy, zabójstwa ministra i tego wszystkiego świat chce jej przekazać, że będzie kurde fajnie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max został wrzucony w dorosłość zdecydowanie zbyt wcześnie i bardzo się w niej nie odnajdywał. Nie wiedział, gdzie skierować własne życie, by jakoś znaleźć balans, którego potrzebował. Szukał więc odpowiedzi po barach, co jak narazie nie przyniosło mu żadnego pozytywnego skutku. -Menel z certyfikatem autentyczności. - Wyszczerzył się do niej, bo podsumowała go idealnie. -Nie martw się, mieszkać jeszcze mam gdzie. I przynajmniej nie muszę łazić po milionach schodów, żeby dostać się do własnej sypialni jak niektórzy. Kiedy w końcu gryfoni i krukoni dostaną swoje windy? Może nowa dyrektorka rozpatrzyłaby podobną petycję. - Zawsze uwielbiał swoje lochy nie tylko ze względu na klimat i bliskość kuchni, ale i to, że po długim i ciężkim dni czekała go już tylko droga w dół zamiast niemiłosiernej wspinaczki do najwyższej komnaty w najwyższej wieży. Jemu Ognista pomagała bardziej, ale nie umknęło jego uwadze, jak Ana po tych kilku miłych słowach zrobiła się jakoś bardziej obecna niż jeszcze chwilę temu. No tak, na próżności ludzi można było łatwo zagrać, a gryfonkę znał nie od dziś i wiedział, że coś takiego jak prosty komplement potrafi naprawdę poprawić jej zainteresowanie tym, co się wokół działo. -Turron? A co to za paskudztwo? Choć pewnie zdecydowanie lepsze niż świąteczny pudding, jaki serwuje się tutaj. - Aż tak zaznajomiony z hiszpańskimi tradycjami Świątecznymi nie był, choć pewnie miało się to wkrótce zmienić. Na wspomnienie o jedzenie odpakował jednak kolejną czekoladową żabę, zwinnie łapiąc ją i odgryzając kończynę. -Pytanie na czyjej opinii bardziej Ci zależy. Z takim podejściem spokojnie mogłabyś zostać celebrytką. Prorok by Cię pokochał! - Zaśmiał się, po czym spojrzał na kartę, jaką tym razem dostał. Feniks - mityczny ptak posiadający ogniste upierzenie i charakteryzujący się zdolnością odradzania z własnych popiołów. Uwielbiał to zwierzę i naprawdę cieszył się, że będzie posiadał tę kartę. Kolejne wspomnienie głaskania ptaka Darrena. -Skoro tak mówisz, niech będzie kurwa ZAJEBISTY! - Wykrzyknął prawie że, po czym również uniósł szklankę i wzniósł toast, by następnie wlać sobie Ognistą do gardła. Ciężko było mu przy Anie nie mieć dobrego humoru i choć gdzieś tam w środku czuł się co najmniej źle, tak w tej chwili było mu dobrze w otoczeniu kogoś, kto samą swoją obecnością potrafił wywołać wyszczerz na jego twarzy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Delikatny, może trochę prześmiewczy uśmiech Ani, jakoś dziwnie zachmurzył się, kiedy usłyszała słowa Maksa i zdała sobie sprawę z tego co powiedziała wcześniej. Niby nic wielkiego, życie, każdy ma swoją własną drogę, ale poczuła się bezradna. Bardzo nie lubiła tego uczucia, przeszkadzało jej obecnie bardziej, niż te całe zimno. Nie było sensu proponowac mu pomoc, bo i tak ostatecznie by mu jej nie dała. Jakieś wywody, o tym co się powinno i o tym czego nie, powinien przedstawić mu opiekun dom, a na pewno nie ona. Najzwyczajniej w świecie Maria po prostu się zmartwiła, a z racji iż po alkoholu troszkę ciężej jest trzymać swoje uczucia na wodzy, to chyba było to troszkę zauważalne. -Si - skwitowała... nie chciała doptywać gdzie się takowy certyfikat dostaje, tylko spojrzła na niego trochę zmartwiona, trochę zdegustowana, trochę tak jak patrzy się na swojego najebanego starego, leżącego pod stołem po swoich okrągłych urodzinach. Lepiej nie komentować, ale jak się nie podniesie za jakieś 30 minut, to trzeba sprawdzić czy żyje. Upiła jeszcze łyczka ze szklanki, bo zdecydowanie nie miała teraz ochoty sie jakoś specjalnie nawalić. - Ja ci dam paskudztwo! To pokarm bogów- zaśmiała się, połechtana komplementem. -Taki tradycyjny.. cukierek? słodycz? Ach no musisz po prostu przyjechać i spróbować- w milym towarzystwie miło mija czas? Chyba tak to było. Chciała by zobaczyć Maksia próbującego dogadać się z Aną Paulą, która uważa, że jeśli ktoś jej nie rozumie, to po prostu musi to powiedzieć głośniej. Nauka angielskiego? Po co to komu? -Musiałabym być chociaż trochę poprawna politycznie- wychwyliła się trochę w stronę stołu, żeby niebyło, że ciągle na nim leży. -Musze napisać ogłoszenie do gazety ,,szukam bogatego czystokrwistego chłopaka" Mój pomysł na biznes musi się kręcić- może to już kilka łyków magicznego napoju, a może te kompplementy sprawiły, że jakoś tak zaczynała się rozgadywać. -Jaki posłuszny- powiedziała z przekąsem, uśmiechając się na końcu. Nie wiedziała, że Maks ma gorszy okres w swoim życiu, raczej sie nad tym nigdy nie zastanawiała, ale wiedziała jedno takich trzech jak ich dwóch to nie ma ani jednego!
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam w obecnym stanie nie potrafił przejąć się nieco przygaszonym uśmiechem Any, choć na pewno miało to do niego dotrzeć, gdy już wytrzeźwieje. O ile sam mógł podchodzić do siebie z dystansem i udawać, że wszystko jest w porządku, o tyle często zapominał, że jego bliscy mogą się po prostu o niego martwić. Dopiero się tego uczył i starał się powoli podejmować kroki w tym kierunku, by wszystko działało coraz lepiej, czego dowodem była rozmowa z Lucasem, jaką niedawno przeprowadził, ale nie zmieniało to faktu, że wciąż miał jeszcze długą drogę do przebycia. -Sí señor, corona de cristales. Sí señor, una emoción. Yeah, yeah, yeah... - Zaczął śpiewać, słysząc jej hiszpańskie potwierdzenie. Humorek miał naprawdę niezły, przez to, co obecnie krążyło w jego organizmie i przez towarzystwo dziewczyny, za którą dałby się pokroić. Póki co nie musiała martwić się, że nie wstanie spod stołu, choć niestety podobne sytuacje już bywały i Max obawiał się, że prędzej czy później może do takiej kolejnej dojść. -Och, przepraszam! Zapomniałem, że mam do czynienia z gryfońską boginią. Już nie obrażam Twojej słodkości. - Puścił jej oczko, specjalnie dobierając tak słowa, a gdy usłyszał dalszy ciąg jej wypowiedzi wycelował w nią palec i przyjrzał się nieco łobuzersko Anie. -Czy właśnie zaprosiłaś mnie na Święta? Mam przyjść przebrany za Mikołaja? Wiesz, że ode mnie dostaniesz tylko grudkę węgla, nic więcej. - Zaśmiał się, już widząc obrazek, jak wbija do dziewczyny w kostiumie Świętego, który ma przynosić dzieciakom prezenty. Może i transmutował by Buddyego w renifera i wziął go ze sobą...? -A po co to komu? Wywoływałabyś skandal za skandalem i przynajmniej mieliby o czym pisać! - Nie wyobrażał sobie, by Ana miała nagle stać się posłuszną i ułożoną dziewczynką tylko po to, by przypodobać się dziennikarzom. -Na pewno nie jeden się zgłosi. Planujesz uczepić się jednego bogacza, czy wbić się w serię zagadkowych śmierci mężów? Wiesz, jak coś ja chętnie w tym drugim pomogę. - Posłał jej diabelskie spojrzenie. Trochę o truciznach wiedział, a i ostatnio mocniej interesował się czarnomagicznymi miksturami i choć nie chciał nikogo krzywdzić, nie do końca lubił zostawać tylko w sferze teorii. -Do Ciebie zawsze! Wytresowałaś mnie nieźle. - Uwielbiał ich relację i fakt, że nie mógł chodzić do Hogwartu bolał go między innymi przez wzgląd na to, że ich spotkania były teraz dość mocno ograniczone, choć nie zapomniał o swojej propozycji wyciągania jej na fajkę pod szkolną bramę.
//zt
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Pocieszenie Harry'ego było dla niej wystarczające - te kilka słów, że Krukoni są zjebani, że świetnie rzucała do pętli, a obrońca Gryfonów nie był w ogóle potrzebny sprawiły, iż na chwilę się rozchmurzyła i odzyskała nadzieję, że ten dzień nie jest jeszcze stracony. Wszystko zepsuło nadejście Gryfona, którego zagadała z automatu. Uniosła skonsternowana brwi, gdy Murphy wydukał w końcu z siebie, że oglądał, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Mhm - tylko tyle była w stanie z siebie wydusić, wciąż czekając na coś więcej. Od kilkunastu dni chodził struty, ledwo pojawiał się na zajęciach, a nagle znalazł siły, żeby przyjść na mecz, chociaż nawet nie lubił quidditcha? Gdy usłyszała powód, dla którego zszedł na murawę, coś w niej pękło. Nie spodziewała się, że przyszedł tu dla niej i to jeszcze po to, żeby pochwalić jej grę. Od kiedy był taki rozgadany? - Cóż za zaszczyt, że pofatygowałeś się osobiście - uśmiechnęła się, ale poza tym pozornie uprzejmym gestem, jej postawa nie emanowała ciepłem czy szczerą radością. - Słyszysz, Harry? Murphy życzy nam dobrej zabawy to chodźmy - skierowała spojrzenie na Ślizgona, a rysy jej twarzy automatycznie złagodniały. Zamarła słysząc propozycję Whitelighta, na szczęście Murray nie wziął jej sobie do serca i odszedł, na co odetchnęła z ulgą. Smętnie wlokła się w kierunku szatni, rejestrując, że zaciska dłonie w pięści. To pewnie przez ten przegrany mecz. - Ciężko być zainteresowanym kimś, kto z dnia na dzień stwierdza, że jednak nie jesteś dla niego ważny i przestaje się odzywać, nie podając żadnego sensownego usprawiedliwienia - skwitowała ponuro, nieco zdziwiona pytaniem Hariela. - To strasznie chujowe jak spędzasz z kimś dużo czasu, myślisz, że się przyjaźnicie, a nagle okazuje się, że te wszystkie wspólne chwile są warte tyle co gówno psidwaka - wzruszyła ramionami, w zasadzie wdzięczna, że może to wreszcie wyrzucić z siebie.
Gdy dotarli do szatni, poprosiła przyjaciela, aby na nią poczekał, a potem prędko się ogarnęła, nie mając ochoty na rozmowę z kimkolwiek z drużyny, żeby niepotrzebnie nie pogłębiać złego nastroju. - Dobra, lecimy, chcę jak najszybciej zapomnieć o tej niefortunnej porażce - oznajmiła, kiedy wróciła do Harry'ego i opatuliła się szczelniej płaszczem, czując nieprzyjemny chłód. Trasę do bram szkoły pokonali dosyć szybko, a w międzyczasie opowiedziała przyjacielowi swój najnowszy świetny plan na życie - że zostanie animagiem, pewnie jakimś dostojnym kotem i wtedy będzie się musiała martwić tylko o zdobycie jedzenia, a nie jakieś głupie mecze czy szkolne sprawy. Wszystko, byleby tylko nie myśleć o nieprzyjemnej wymianie zdań z Murphym. Po chwili całkiem zgrabnie teleportowała ich do wioski. - Chodźmy może do Felixa - zaproponowała. - Odkąd pracuję w Geometrii to nie byłam nigdzie indziej i chyba potrzebuję odmiany. - Pociągnęła go w stronę wybranego przez siebie pubu, po drodze dalej szkalując Krukonów. Zanim zajęli miejsce przy stoliku, zamówiła jakieś dwa fikuśne drinki o uroczej nazwie stokrotkowy haust. Klapnęła ciężko na kanapę tuż obok Ślizgona. - Jezu, ten dzisiejszy dzień to jakaś tragedia. Od rana same nieszczęścia! Zbiłam lustro, zalałam se kawą esej do Vicario, potem ten mecz i nieszczęsny Murray. Musisz mi te wszystkie niepowodzenia jakoś wynagrodzić - pokiwała głową, szczerząc się szeroko i radośnie trącając go w ramię, omal nie wylewając na niego drinka. To jej przypomniało, że jeszcze się nie napili. - I wznieśmy toast. Może ee... Żeby jutro kac nie był tak tragiczny jak ostatnio. Mówiłam ci? Ruby musiała mi okłady robić, rzygałam do miski kota, żenada. O, i za ten fantastyczny wieczór! - wzniosła elegancką smukłą szklaneczkę ku górze, ciesząc się, że to akurat z Harrym będzie zapijać wszystkie smutki.
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Musiał zająć czymś głowę, czymś wystarczająco ciekawym, żeby choć na chwilę mógł zapomnieć o swoich problemach. Zaginione artefakty wydawały mu się idealnym zajęciem właśnie na taki moment. Przede wszystkim czuł się z nimi związany, bo dwukrotnie uczestniczył w spotkaniach z Jonesem, choć na obu niewiele udało mu się dokonać. Poza tym lubił historię i całkiem nieźle znał się na artefaktach, choć w jego rękach częściej pojawiały się przesycone czarną magią amulety i sztylety, aniżeli magiczne, pradawne miecze. Skupienie się na którymś z zaginionych oręży gwarantowało nie tylko zajęcie umysłu, ale również i związania z poszukiwaniami aktywność, której ostatnio mu brakowało. Na Merlina, naprawdę niewiele ruszał się z domu i dostawał w nim już kompletnego pierdolca. Czuł się koszmarnie, nie tylko przez rozmowę z Emily, ale przede wszystkim z powodu osłabienia, które bezustannie mu towarzyszyło. Miał problemy z zaśnięciem, chodził więc bezustannie zmęczony, a jego odporność praktycznie nie istniała. Może po części liczył, że to wszystko – i odkrycie Camelotu, i tajemnicze zaginięcie Księżyca – są ze sobą jakoś połączone i po zwróceniu wszystkich mieczy wszechświat w końcu pozwoli mu na odrobinę spokoju? Zszedł do Felixa, by napić się piwa i zmienić otoczenie. U jego boku lewitowało kilka całkiem pokaźnych tomów, które zamierzał tutaj przejrzeć, zupełnie nie przejmując się, że jest to bar, a nie biblioteka czy chociaż kawiarnia. W swoich poszukiwaniach postanowił skupić się na lordzie Ectorze, który ze względu na bliskie połączenie z Arturem wydał mu się istotną, choć często niedocenianą postacią. Władca na Sauvage, opiekun króli, straż trzyma lord Ector roztropny, dla Artura jak ojciec rodzony, ku jego chwale kufel wyżłopmy. No więc żłopił, rozmyślając nad tym fragmentem. Powtarzał go w głowie nieustannie i w pewnym momencie spróbował nawet przetłumaczyć na staroangielski, choć zdecydowanie nie była to jego działka i wyszło naprawdę pokracznie. Nie chodziło jednak o to, by zrobić to wspaniale, a skutecznie – do tego zaś zdecydowanie wystarczyło kilka wniosków. W końcu wyciągnął mapę Londynu, zastanawiając się, gdzie mógłby zacząć poszukiwania... zanim jednak dokończył piwo i wyszedł, postanowił nakreślić list do Camaela na wyrwanej z księgi stronie, bo kurewsko nie chciało mu się tam marznąć w samotności.