Nie, pub nie jest własnością znanego wszystkim zespołu, aczkolwiek Felix Felicis byli w nim parę razy dając kameralny koncert. Kameralny, ponieważ scena w knajpie nie jest zbyt wielka. Głównie znajdziesz tu obszerny bar z krzesełkami (i oczywiście trunkami!) oraz wygodnymi, miękkimi kanapami dookoła stolików. Wewnątrz panuje delikatny półmrok, acz trzeba przyznać, iż to przytulne miejsce na spotkania z przyjaciółmi bądź drugą połówką!
Efekt wizualny: Zielone szpilki, ciemne rajstopy z zieloną koniczynką nad butem (z tyłu na kostce), czarne szorty, pasek z zieloną klamerką, koszula na długi rękaw z przeźroczystego, zielonego materiału z haftowanymi koniczynami, czarna bielizna, zielona spinka z koniczynką we włosach, perfumy z amortencją + ciemno zielone usta z kostek. Wydarzenie: wejście Wylosowana koska: 3 Zyski i straty: -
Nie była przekonana do imprezy, jednak widząc, ile jej przyjaciele włożyli czasu i wysiłku z przygotowania, nie mogła sobie odmówić. Zerknęła na zegarek, łapiąc za torebkę, aby zaraz wybiec z mieszkania i kupić jeszcze paczkę papierosów, zanim teleportowała się na miejsce spotkania. Nie wiedziała właściwie, dlaczego poprosiła Reeda o towarzystwo, bo takie imprezy były całkiem nie w jego stylu. Może chciała, żeby poczuł się lepiej i łatwiej było mu wrócić do magicznego świata? A może był inny powód, o którym sama jeszcze nie wiedziała. Ruchem głowy zgarnęła rude włosy na plecy — dziś wyprostowane, sięgające pasa i podeszła do czekającego mężczyzny, mierząc go spojrzeniem i witając charakterystycznym dla ich relacji, zaczepnym uśmiechem. - Hej. Dzięki, że zgodziłeś się wpaść. -zaczęła ze spokojem, chociaż w jej głosie dosłyszalna była nuta zwątpienia. Wyjęła z torebki niewielką przypinkę z koniczynką, przyczepiając mu ją do ubrania. - No, teraz jesteś bardziej Irlandzki. Chodź, napijemy się. Zarządziła krótko, leniwie wchodząc do baru. Omiotła spojrzeniem wnętrze, zsuwając płaszcz i łapiąc go w ręce, poprawiając zieloną szpilkę ruchem stopy. Ludzi było sporo, Fillin i Boyd cieszyli się popularnością. Przewiesiła torebkę przez ramię, odkładając odzienie wierzchnie do szatni i ruszyła z Shawnem w głąb pubu, szukając organizatorów. Otoczeni wianuszkiem, z którego Nessa nic sobie nie robiła, podeszła najpierw do Boyda i przywitała się krótkim buziakiem w policzek, przypinając mu do kołnierzyka taką samą przypinkę, jak swojemu towarzyszowi. Dopiero teraz zauważyła, że jej usta zamiast czerwonych, miały głęboki, zielony kolor. Przynajmniej ciemny! - Ups, wybacz Boyd. Mały znaczek. Świetnie wyglądasz, liczę na dobre kawałki. - rzuciła jeszcze w jego stronę, puszczając mu oczko i zostawiając go ze znajomymi, szukając teraz drugiego Irlandczyka. Fillina nie trudno było w tłumie znaleźć, wystarczyło podejść bliżej baru. Rudzielec i jego ucałował w policzek, a potem przypiął koniczynkę, przesuwając spojrzeniem po jego twarzy. - No cześć słońce. Jak się wpasowałeś w wystrój! Gdybyś mnie potrzebował, będę się jakiś czas tu kręciła. -rzuciła cicho, wcale nie rzucając mu aluzji, że w razie katastrofy wzięła różdżkę. Cóż, popularność miała swoje koszta, a to, że wspomniał jej o Sol — nie znaczyło, że wspomniał o wszystkich. - Ah, właśnie. Shawn to Fillin. Fillin, Shawn. Powinniście się kojarzyć z lekcji. Przedstawiła ich sobie jeszcze, odwracając głowę w stronę Reeda i posyłając mu krótki, całkiem zadowolony z siebie uśmiech, westchnęła cicho, poprawiając torebkę. Dostrzegła, że na policzku przyjaciela też widniał zielony ślad ust, na co wzruszyła niewinnie ramionami, unosząc palce i przecierając wargi, jednak magiczna pomadka wcale nie chciała zejść. - Mogło być gorzej. Może whisky to rozpuści? No nic, baw się dobrze. Odwróciła się, podchodząc do jednego ze stołków przy barze i zajmując miejsce, założyła nogę na nogę, kładąc torebkę na kolanach, szukając w niej papierosów. - Można tu palić? Shawn, czego się napijesz?
EFEKT WIZUALNY: super wypasiony zielony gajer, flaga Irlandii i odcisk zielonych ust Nessy na policzku + drogie panie mam perfumy z nutą amortencji więc jestem jeszcze atrakcyjniejszy niż zazwyczaj : )
Nadszedł wreszcie ten wyczekiwany, najpiękniejszy dzień w roku – dzień świętego Patryka, radujący serca nie tylko Irlandczyków, ale osobników wszelakiej narodowości, będących fanami dobrej zabawy i pysznego piwerka. Rzucony luzacko pomysł zorganizowania imprezki z tej okazji bardzo szybko ewoluował, tak że po paru dniach mieli już wizję absolutnie epickiej, grubej biby, i od razu przystąpili do jej realizacji, całymi dniami kombinując nad odpowiednimi atrakcjami i hojnym zaopatrzeniem baru (w to wliczała się również degustacja), przygotowując pieczołowicie wystrój wnętrza i misterny kostium dla Fuja, wreszcie spędzając długie godziny na tłumaczeniu temu ostatniemu, na czym polega obsługa magicznego, irlandzkiego kociołka i że nie wolno rzucać w gości obierkami z ziemniaków. W dniu imprezy cała trójka zjawiła się w pubie wcześniej, wszyscy wystrojeni jak Krwawy Baron w Noc Duchów i psiknięci perfumami z nutą amortencji (no dobra, ghul nie, on jest jeszcze nieletni), by zająć swoje pozycje przed przybyciem reszty gości; przejebali po dwie wypłaty na eleganckie, zielone garnitury w sklepie w wystawnej dzielnicy Londynu, ale wiecie co? Warto było. Kupić sobie taki dojebany gajer na świętego Patryka to normalnie jeszcze lepiej niż dać w ryj Orzechujskiemu. Zgodnie z ustaleniami, miał się tego wieczoru zająć muzyką, niekoniecznie dlatego, że miał jakiś wybitny gust muzyczny (DJ Mudblood…), ale dlatego że jako jedyny spośród zgromadzonych potrafił prawidłowo obsłużyć gramofon. Na początek, dla wprowadzenia lepszego klimatu święta postanowił zarzucić klasycznymi irlandzkimi piosenkami z zamiarem przejścia do bardziej wariackich remixów i srogiego disco trochę później, kiedy Fillin już ponapełnia wszystkim szklaneczki i tłum ochoczo ruszy na parkiet. Nieopodal swojego dzidżejskiego stanowiska miał przygotowaną zgrzewkę Guinessa, gdyby zaschło mu w gardle, wiadomo, no i wielki, halucynogenny irlandzki kapelusz, który miał dostarczać ekstra atrakcji wszystkim chętnym. Oparł się łokciem o gramofon i obserwował wchodzących do środka ludzi i choć tak trochę wypatrywał w tłumie Alise, to po chwili bardzo entuzjastycznie zareagował na wejście @Laurel Miskinis w skąpej sukience i pomachał wesoło w jej stronę, nie mogąc nie zauważyć też jej koleżanki @Annabell Helyey, którą dotknął jeden z durniejszych czarów na wejście. - Mamy pierwszego leprechauna!!! – zawołał entuzjastycznie, a musiał przyznać, że wyglądało to przekomicznie – Nic się nie martw, to tylko na chwilę. Pomóc ci wejść na stołek? – próbował ją pocieszyć i nawet zaproponował pomoc, bo wyglądała na niezadowoloną z tego efektu, a przecież to miała być dobra zabawa; potem nie mógł powstrzymać śmiechu, gdy zobaczył, jak pięknie pląsa Laurka – No, Laurel, widzę że już masz pięknie ogarnięty taniec na wesele – zarechotał, i może nawet i by do niej dołączył, ale chwilowo jego uwagę odwróciła Nessa, która na powitanie zostawiła mu na policzku zielony odcisk magicznej szminki, uświetniając tym samym namalowaną na nim już wcześniej irlandzką flagę.
Oczywiście przyszła przebrana. Nigdy nie ignorowała imprez tematycznych i uwielbiała dostosowywać się do tego wymagań, a zieleń wręcz uwielbiała i miała w niej pół szafy. Nawet z tak zdawałoby się ograniczonym wyborem, miała problem, co będzie najlepsze. Skoro Fillin był organizatorem, zamierzała kręcić się gdzieś w pobliżu w odpowiednim i jak najbardziej kreatywnym stroju. Z drugiej strony, chciała też wyglądać dobrze, zwłaszcza, że ich znajomość była jeszcze tak świeża i wszystko było nieoczywiste. Po chwili wahania postawiła na ciemnozieloną sukienkę, jaskrawe, zielone szpilki, duże kolczyki w kształcie koniczyn i srebrny łańcuszek na szyję. Na to narzuciła dodatkowo intensywnie zielony płaszcz i użyła cienia w tym samym kolorze, jedynie na usta nałożyła zwykłą, czerwoną szminkę, obawiając się, że tutaj to mogłaby być już przesada. Ruszyła w kierunku pubu felix felicis i kiedy weszła do środka, rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając kogoś znajomego. Póki co, poza @Fillin Ó Cealláchain nie znalazła do nikogo znajomego, więc podeszła do jego piwnego stanowiska i uśmiechnęła się szeroko swoimi (jak nie zdążyła zauważyć) zielonymi ustami. Zaraz jednak spojrzała zaskoczona na dziwną, bodajże przyjezdną dziewczynę, której kompletnie nie kojarzyła, a która wykrzykiwała coś na całą salę. Odłożyła płaszcz na bok i cmoknęła chłopaka w policzek, pozostawiając mu wyraźny, zielony ślad. - Hejka, widzę impreza szybko się rozkręca... - zauważyła, widząc podskakującą dziewczynę. - Musicie polewać coś naprawdę mocnego. Co mi zaproponujesz? Tylko wiesz, jakąś taryfę ulgową poproszę, bez przesady - powiedziała rozbawiona, rozglądając się po jego zbiorach. Dopiero po sekundzie zauważyła, że przy barze stoi jeszcze Nessa z jakimś facetem. Nie znała dziewczyny aż tak dobrze i przede wszystkim - nie miała pojęcia, czy ta jakkolwiek kojarzy ją, więc na wszelki wypadek postanowiła się przedstawić. - Hej! Sol - uśmiechnęła się. Przebywanie w obecności wszelkich prefektów, kapitanów, popularnych osób - to zawsze było dla niej stresujące, ale wcale tego nie okazywała. Wręcz przeciwnie, lgnęła do takich ludzi, właśnie dlatego, że jej imponowali.
Efekt wizualny: 3 Wydarzenie: piwo Wylosowana koska:2 Zyski i straty: będzie żartować ze wszystkiego
Efekt wizualny: outfit + jestem leprechaunem z brodą ludzie, tak na 3 posty Wydarzenie: samo wejście Wylosowana koska:4! Zyski i straty: -
Szczerze mówiąc, nie mam bladego pojęcia, dlaczego tak właściwie zgodziłam się wyciągnąć na imprezę. Jakbym powiedziała, że to wszystko wina @Jessica Smith oraz @Clementine Wright, to nie byłoby wystarczające wytłumaczenie. Tak naprawdę, mogłabym trzymać się swojej wersji, uparcie mówić, że przecież nie chcę, nie muszę, a do tego to Święty Patryk, ja nie wiem, czy mam jakieś zielone ubrania, a do tego tam będzie tyle różnych ludzi i-... Chyba przeoczyłam chwilę, w której ubierałam na siebie ciemnozielone zakolanówki, zieloną spódnicę, cienki, zielony sweter i chyba najzwyklejsze, zielone trampki, kończące się ledwo przed kostką. Nawet nie wiedziałam, że mam aż tyle zielonych ubrań w swojej szafie... Podarowałam sobie powiedzenie "nie macie pojęcia, ile kosztuje mnie to poświęcenie". Znałyśmy się na tyle długo, że dla nich było już chyba naturalne to, że nie lubię dużych skupisk ludzi. Gubię się w nich, do tego momentami ciężko mi się oddycha. Ale skoro miałyśmy bawić się razem, bo była ku temu okazja, to dlaczego by nie spróbować? Miałam tylko nadzieję, że nie minę się z żadnym z braci, bo, kto ich wie, może właśnie zdobywają tutaj miłości swojego życia, albo po prostu zdecydowali się na przyjście i dobrą zabawę? Stanęłyśmy na moment przed drzwiami, żeby tylko zapoznać się z informacją, która na nich wisiała (Jess to musi czytać wszystko), po czym weszłyśmy do środka i... Poczułam, że się kurczę. A na twarzy mam coś szorstkiego. - Ostatni raz wychodzę z wami na imprezę, wiecie? - spojrzałam tylko w kierunku przyjaciółek, zauważając, że i z nimi stało się coś nadzwyczajnego. Cóż, i tak byłam niska, co mi daje ten nieco mniej niż metr wzrostu? Otóż to, że zgubiłabym się w tłumie. Dlatego też wskoczyłam Jess na plecy, starając się schować swoją twarz jak najbardziej z nadzieją, że to wszystko przecież minie za jakiś moment.
Laurel Miskinis
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : litewski akcent, dużo przekleństw, donośny głos
Nie skończyła się oburzać, gdy nagle zdarzyło się kilka rzeczy naraz, które znacząco wpłynęły na jej nastrój - Annabell się skurczyła, jakieś dziewczyny o zielonych ustach całowały Filina, a dodatkowo podskakiwała tanecznym krokiem na obcasach, co sprawiało, że musiała wyglądać przekomicznie. Z drugiej strony Ann miała gorzej, więc szybko przykucnęła przy niej i chwyciła jej drobną rękę. - Idziemy do Boyda by cię odczarował. Ty widzisz jak Filina obcałowują? Amatorki. - kręciła nosem, bowiem się jej to nie podobało. Coś czuła, że dzisiejszego wieczoru będzie mocno zazdrosna dopóki Filin nie przyjdzie i nie ofiaruje jej odpowiedniej ilości atencji. Mimo wszystko podczas ostatniej rozmowy z Irlandczykiem niejako zrozumieli, że jeśli ma coś między nimi być więcej aniżeli samo namiętne całowanie to muszą się oboje postarać, a Laurka wysilać się za bardzo nie chciała, skoro nie była gorliwie przez niego podrywana. Nie wiedziała co czuła, a więc skinęła skurczonej dziewczynie głową, by podeszły do Boyda. Niestety Laurka tam podskoczyła, bowiem nie panowała całkowicie nad swoimi stopami. Tylko znalazła się przy Gryfonie to pacnęła go w ramię. Jeszcze nie czuła jego perfum, choć gdyby postanowiła dołożyć do zielonego śladu ust na jego policzku swoje, czerwone, to pewnie by na nią podziałało. - Ty się ładnie odzywaj do mojej przyjaciółki bo też ci się coś przykurczy! - pogroziła mu w obronie Annabell, ale przy tym kącik jej ust zadrżał ze śmiechu. Widząc, że został trafiony zielonym całusem aż zmarszczyła nos. Jak ma podrywać facetów skoro tamte dwie się do nich kleiły? Lubiła mieć chłopców na wyłączność. - Na wesele albo na czyjś pogrzeb. - zarzuciła czarnymi lokami na plecy i zlustrowała wzrokiem chłopaka. - A, to Ann,Ann, to ten Boyd, o którym Ci mówiłam. - przedstawiła ich sobie wzajemnie i dzielnie nie ruszała się z miejsca, aby nie musieć podskakiwać po irlandzku dopóki nie wejdzie na parkiet. Najpierw musiała się rozejrzeć, a więc raz na jakiś czas spoglądała w kierunku Filina zazdrosnym i nieco wściekłym wzrokiem, jednak pozostawała przy stanowisku Boyda wraz z małą An.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Była słowną dziewczyną, a obiecała nie tylko gryfonowi, ale też przyjaciółce. Złość i bezradność na agresywną stronę bruneta wcale nie sprawiła, że odechciało się jej imprezy z okazji tego ich święta, o którym tyle jej opowiadał podczas ich randki. Sporo pracy i wysiłku włożył w przygotowania, nie mogła więc zostać w dormitorium, skoro chciał, żeby przyszła. Teleportowały się z Larą, wchodząc do baru i zostawiając płaszcze, a błękitne ślepia dziewczyny przesunęły się po wnętrzu — nie była zdziwioną ilością gości, byli popularni, a już w ogóle po ostatnich zaklęciach to chyba rozpoznawalność sięgnęła zenitu. Grająca w tle muzyka zachęcała do tańca, pochłonięci zabawą studenci grali w alkoholowe wersje gier i zakładów. Westchnęła, dostrzegając gospodarzy i posłała gryfonce pytające spojrzenie, bo za cholerę nie wiedziała, co ma zrobić. Nie chciała mu się narzucać, jednak spojrzenie Burke było na tyle intensywne, że wywróciła oczyma, ciągnięta już w stronę Callahana. Dlaczego w ogóle się tym denerwowała? Może i rozmowa na wizengerze nie poszła im najlepiej, jednak całkiem inaczej mogło być na żywo. Dostrzegła też, że zwykle złote pasma włosów zmieniły barwę na jasnozielone, opadając na plecy i ramiona, układając się w zalotne loki. - Czy Ty to widzisz, Laro? Zdążyłam Ci powiedzieć, że wszystko, tylko nie włosy. Szepnęła do niej jeszcze, zaciskając palce na jej dłoni, kiedy nagle znalazła się obok Boyda i jego koleżanek, z których jedna zmieniona była w urocze stworzenie od garnca złota i tęczy. Uśmiechnęła się lekko, przesuwając spojrzeniem po ich twarzach. - Cześć. - zaczęła, starając się brzmieć optymistycznie, chociaż odcisk zielonych ust na policzku bruneta sprawił, że brew jej delikatnie drgnęła ku górze. Spojrzała wymownie na Gryfonkę. - Boyd? To Lara, moja przyjaciółka. Chciała Cię poznać. Dodała jeszcze, nie mając w ogóle pojęcia czy znają się lepiej niż z widzenia. Próbowała też nie myśleć o tym, jak jedna z jego koleżanek przypomina jej aurą starą przyjaciółkę. Zacisnęła usta, odwracając wzrok i w pierwszej chwili miała się odwrócić i sobie pójść, kiedy jakiś dziwny impuls sprawił, że zrobiła całkiem inaczej. Przełamując nostalgię i to dziwne, znajome przeświadczenie — mając Lare za plecami, stanęła obok niego i bez cienia (tylko pozornie) skrępowania złapała go za rękę, zaciskając palce na jego dłoni. Odwróciła głowę tak, aby na niego spojrzeć i uśmiechnęła się z odrobiną zakłopotania. - Mam się martwić tą szminką? Bo słyszałam, że podobno za mną tęskniłeś.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Efekt wizualny: taki ma piękny garniak i końcówki loków ma zielone, flagi na policzkach, trzy zielone ślady szminek, plus ja jak Boydzik jestem super, bo też mam te perfumki z amortencją, to pachnę tak jak lubicie najbardziej Wydarzenie: - Wylosowana koska: - Zyski i straty: -
Czekało nas dosłownie N A J W A Ż N I E J S Z E święto w całym roku. Co tam nasze urodziny, Boże Narodzenie, Wielkanoc; czy nawet Sylwester, był jedynie namiastką świętego Patryka! Dlatego wszystko musiało być perfekcyjne tego pięknego dnia. Udało mi się już jakiś czas temu namówić mojego szefa na zorganizowanie tej imprezki (tylko pod warunkiem, że będzie też otwarta dla gości) i dodaniu tam paru atrakcji (tylko pod warunkiem, że nie będzie żadnej bitki, hmm). Więc teraz zostało nam tylko zorganizowanie... cóż dosłownie wszystkiego. Na szczęście nie musieliśmy szukać barmana, bo sam byłem wybitnym, dostaliśmy też specjalny kapelusz z okazji tego święta sprowadzonego prosto z naszego rodzinnego domu, na którym uroniliśmy łezkę pełną nostalgii. Wszelkie zmiany transmutacyjne w drzwiach musiałem oczywiście zrobić ja, bo przecież Boyd to co najwyżej mógł poprzestawiać stoły (i to i tak poprosiłem by zrobił to siłą swoich mięśni, widząc co na początku wyprawiał). W końcu uznając, że Boyd będzie DJem, a ja barmanem, klepiemy się po naszych niesamowitych zakupionych specjalnie na tą okazję ciuszkach (odkładaliśmy od stycznia na te garnitury). Odrobinę zestresowany poprawiam zielonkawe loki i staję za barem. Po chwili jednak muszę na nim usiąść, żeby zobaczyć co Boydowi tak wolno idzie włączanie muzyki. I zanim zdążę coś pokląć już wszystko się włącza, a do naszego baru wchodzą pierwsi goście. Na widok osoby, która weszła uśmiecham się od razu szeroko i wybucham śmiechem kiedy widzę jak Laurel podskakuje w moją stronę... cóż nie pozostawiając jakoś za dużo do wyobraźni, co się oczywiście chwali. - Czy to nie jest najpiękniejszy widok jaki mógł mnie powitać na świętego Patryka? - krzyczę z baru do kicającej Laurel, patrząc bez krępacji na dekolt mojej pijackiej narzeczonej; wtedy jednak czuję jakiś znajomy, aczkolwiek bardziej intensywny zapach i skołowany nim przez chwilę patrzę się głupio na osobę, która do mnie podchodzi; Nessa daje mi buziaka w policzek a ja dotykam go prędko i sprawdzam swoje palce. - Nessa miałaś nieschodzący czar! Weź też z drugiej strony - mówię i wystawiam policzek z flagą gdzie jest pusto. Dopiero wtedy zwracam uwagę na Twojego towarzysza i ze szczerym zdumieniem otwieram szeroko oczy. - To twój... kolega? - pytam zaniepokojony nie mogąc znaleźć w ogóle słowa na kogoś kto kiedyś uczył nas jakiegoś podejrzanego przedmiotu i ogólnie wyglądał jakby na co dzień wolał męczyć ghule. Aż zerkam z niepokojem na Fujka. Nie bardzo rozumiem natury waszej relacji, więc podejrzliwie patrzę na chwilę na ziomka, jednak kiwam mu głową na przywitanie; wtedy też przychodzi Sol składa mi najwyraźniej trzeci ślad zieloną szminką i zamawia drinka, a ja, muszę powiedzieć już czuję nadchodzącą wielkimi krokami karmę za moje ferie. - Hej! Oczywiście, ale pamiętam, że lubisz dziwne smaki, więc postaram się spełnić ten warunek! - oznajmiam i robię Ci jednego z najgłupszych drinków, które miałem pod ręką. Sam również wziąłem sobie kilka większych łyków whisky, którą słusznie postawiłem obok siebie. - Nessa, znacie się? - pytam i wyraźnie walę po barze obok przyjaciółki, znacząco wskazując, że mogłaby chwilę pogadać z Gryfonką. - Sekunda - mówię jeszcze i na chwilę przeskakuję przez bar zwinnie i podbiegam na chwilę do Boyda i dwój koleżanek z wymiany. - Witam, muszę przyznać, doceniam wczucie się w klimat - mówię najpierw do @Annabell Helyey , która wygląda świetnie, jestem bardzo zadowolony z mojego naszego czaru. - Fillin jestem - dodaję jeszcze z uśmiechem i odwracam do Laurel, którą obejmuję na krótką chwilę i całuję w policzek. - Ładnie wyglądasz. Masz jakąś biżuterię? - oznajmiam wesoło i sprawdzam Twoje palce. Szybko jednak zerkam na bar, który zaraz się zapełni od osób spragnionych osób. - Ja będę tam, jak będziecie chciały drinka - mówię jeszcze cofając rękę z bioder, tak mniej więcej, idąc już powoli tyłem do baru rozkładając ręce na tłok który się tam zrobił. Mówiłem, że nie jestem taki łatwy, że same zaręczyny nie wystarczą. Już z powrotem ląduję za barem i zajmuję się prędko robieniem drinków dla Nessy i jej podejrzanego kompana, na którego nie omieszkam zerkać, czy nie robi jakiejś manniany. - Jak drink? - pytam jeszcze Sol i zerkam na wejście gdzie właśnie wchodzi Alise, więc ledwo Gryfonka zdążyła coś odpowiedzieć, ja biegnę na chwilę na koniec baru, żeby rzucić jakąś szmatą zza lady i zwrócić uwagę Boyda na ten fakt.
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Do końca nie wiedziała jak na zareagować, bowiem nie na co dzień zmieniała się w małego osobnika z rudą brodą na swojej twarzy, nie wiedziała więc czy ma płakać ze złości pomieszanej ze smutkiem, czy może raczej ze śmiechu, chociaż znów aż tak sztywna nie była. Żałowała, że nie zdążyła nic wypić przed tym całym zdarzeniem, po alkoholu stawała się zgoła odważniejsza. Nie zamierzała się jednak złościć na ten głupi czar, miała tylko ogromną nadzieję, że nie będzie trwał z nieskończoność. Spojrzała, z dołu, na swoją przyjaciółkę, całkiem rozpaczającym wzrokiem, ale pocieszyła się, że przynajmniej nigdzie nie widziała swojego brata. Nie wiedziała nawet czy wybiera się na tę imprezę, ale jeśli tak – miała szczerą nadzieję, że czar zejdzie zanim się pojawi. Zdawała sobie sprawę, że Adrien nie da jej tego zapomnieć nigdy. Niemniej jednak przyszła się tam bawić, tak więc zaczęła się śmiać z własnej siebie szybciej niż myślała, że będzie w stanie. No przecież nie będzie psuła sobie zabawy, którą planowała, przez jakieś wygłupy. Inna sprawa, że w jej głowie powstawał plan wykastrowania pomysłodawcy. Odsunęła to jednak na bok, kodując w głowie, że jeśli dowie się czyja to sprawka, to jedno aquamenti załatwi sprawę… - Ty się lepiej szybko bierz za tego całego Fillina, bo ma niezłe kółko adoracji. – rzuciła w języku czeskim do Laurel i z ulgą stwierdziła, że jej głos nie uległ zmianie. W międzyczasie naprawdę zaczęła współczuć niskim osobom, już o karłach nie wspominając. Świat z takiej perspektywy był doprawdy okropny. Spojrzała, nadal z dołu, na chłopaka, który do nich podszedł i sprzedała mu piękny uśmiech, który w połączeniu z rudą brodą musiał wyglądać absolutnie komicznie. Skoro już tak wyglądała to i mogła nieco podkoloryzować sytuację. Potarła się więc po brodzie, lustrując go wzrokiem (Merlinie, co za dziwne uczucie!). - Ty mi lepiej daj alkohol, to i na stół pewnie wejdę. – rzuciła do @Boyd Callahan, uważając, by na pewno mówić po angielsku. Przewróciła oczami na słowa Miskinis, to był tylko głupi żart, a i plan zemsty już miała wymyślony, wszystko było w jak najlepszy porządku, i całe szczęście nie było jej brata. – Annabell. – jego słowa nieco ją uspokoiły, to tylko na chwilkę, da radę, to przecież nie koniec świata. Chwilę później podszedł doń kolejny chłopak i dostrzegła, owszem – z dołu, że to ten cały @Fillin Ó Cealláchain, o którym Laurel trajkotała bez przerwy. Jej wszelkie, choć małe, wątpliwości ulotniły, się kiedy Irlandczyk się przedstawił. - Taki właśnie był plan od początku. – powiedziała sarkastycznie, chcąc wyglądać zupełnie tak, jakby miała kompletnie w nosie swój aktualny wzrost, czy też rudą (!) brodę.
kodzik:
Efekt wizualny: out fit + ruda broda i niecały metr wzrostu - NADAL Wydarzenie: żadne w tej chwili Wylosowana koska:4 Zyski i straty: -
Constance S. Sherwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : Szeroki uśmiech, dwa małe tatuaże i znamię na obojczyku
Efekt wizualny: sukienka oraz płomiennoruda broda i niski wzrost Wydarzenie: Wejście Wylosowana koska: 4 Zyski i straty: -
Kiedy doszły ją słuchy o imprezie nawet się nie zastanawiała. Miała ciężki tydzień, a odstresowanie się na parkiecie było jak wybawienie. Wiedziała, że musi ubrać się na zielono więc wyciągnęła z szafki najwygodniejszą sukienkę i jedne ze swoich ulubionych szpilek. W końcu dzisiaj można wyglądać trochę lepiej. Weszła do środka, a zielony dym prysnął jej w twarz. Zanim się zorientowała co się dzieje była już niziutka z płomiennorudą brodą. Przez chwilę mrugała zaskoczona spoglądając na ludzi większych od siebie o ponad połowę. Postanowiła więc szybko zejść z drogi zanim ktoś ją zdepczę. A to było dość prawdopodobne.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Większość ludzi na świecie, bez względu na to, czy byli irlandczykami, czy nie, wiedziała, co za święto przypada siedemnastego marca. Był to dzień świętego Patryka, narodowe święto Irlandii, której to święty Patryk był patronem. W ten dzień można było zaobserwować wokół siebie wiele zieleni, koniczynek, a jeszcze częściej pijanych ludzi, którzy to tego dnia uwielbiali stawiać na irlandzkie whiskey. Ten dzień dla Lary był niezwykle ważny. Choć nigdy nie wiedziała do końca, jakie sa jej korzenie, czuła się Irlandką, w pełni tego słowa znaczeniu. Siedemnastego marca, rok w rok cieszyła się i radowała razem z bliskimi. Z biegiem lat bliscy zaczęli zamieniać się nieznacznie na znajomych i imprezy. Zamiast wspólnego oglądania parad, zaczeło się wspólne picie piwa i palenie szlugów oraz nic nie znaczące szczypanie osób, które tego dnia nie postawiły na zielony kolor ubrań. Co prawda tym razem, nie miała jakoś szczególnie ochoty na imprezę, ale w końcu dała się namówić na wyjście. Z tego co wiedziała od Alise, była ona organizowana przez jakichś jej znajomych, z którymi Lara nie miała wcześniej styczności. Może właśnie dlatego niekoniecznie chciała tam się udać. Prawda jest taka, że gdyby nie miejsce, do którego się wybierali, to pozostałaby w domu. Chciała już dawno udać się do Felix Felicis, ale dotychczas nie miała okazji. Dlatego postanowiła skorzystać. Nie byłaby sobą, gdyby wystroiła się cholera wie jak bardzo. Nie lubiła tego robić, czuła się wtedy mocno nie swojo. Dlatego uznała, że najbardziej adekwatnym będzie założenie zwykłego zielonego t-shirtu, obcisłych jeansów i koszuli w kratę. W taki dzień, jak ten, była dumna z tego, gdzie ulokowane były jej korzenie. A przynajmniej ich część, bo jak się okazało, ta druga wolała daleką Rosję. Gdyby tylko wiedziała, w jaki sposób ubierze się jej przyjaciółka, zapewne bardziej by się postarała. O tyle bardziej, że może koszule zmieniłaby na inną. Znów nie przesadzajmy z tymi staraniami w drugą stronę. Zaskoczyło ją to, że jakiś zielony dym uderzył jej prosto w twarz, kiedy tylko przekroczyli prób pubu. Zakasłała i zaczęła machać dłonią przed twarzą, by odpędzić go jakoś. Potem spojrzała w kierunku Alise i parsknęła śmiechem, widząc jak blond pasma zmieniają swój kolor na zielony. -Wiesz, do twarzy Ci w tym kolorze, choć nawet jak na mnie jest on dosyć wyzywający. - nie omieszkała rzucić tego typu komentarz w jej stronę. A potem ruszyli do środka i nim Lara zdążyła pomyśleć na temat tego, gdzie w ogóle idą, to nagle tłum ludzi otoczył ich a do jej uszu docierała wspaniała, skoczna, irlandzka muzyka. Niewielki uśmiech wykrzywił jej wargi, bo chyba przestała żałować, że dała się namówić na tą imprezę. Wychwyciła spojrzenie rzucone jej przez Alise, doskonale rozumiejąc, co ono oznacza. Więc to był ten chłopak, o którym jej opowiadała... Niewielki uśmiech zdecydowanie pogłębił się, gdy blondynka przedstawiała ich sobie. Lara wyciągnęła dłoń w jego stronę. - Cześć, nie słuchaj jej, bo gada głupoty. Nie mniej, miło mi, wiele o Tobie słyszałam. - czy świadomie podkreśliła to jedno słowo? Oczywiście, że tak. Jeśli on nie miał wyłapać aluzji, to już krukonka na pewno powinna to zrobić. Na ten moment robota na etacie wsparcia duchowego zupełnie jej odpowiadała. A potem zamierzała się napić.
Efekt wizualny:źrenice w kształcie koniczynek i adekwatne ciuszki Wydarzenie: Jeszcze nic Wylosowana koska: To samo Zyski i straty: wciąż ma godność, więc nieźle
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Efekt wizualny: kostka 3; ubiór (ale bez rakiety tenisowej, wiadomo) Wydarzenie: samo wejście Wylosowana koska: Zyski i straty:
Nie miałby pojęcia o żadnej imprezie, gdyby nie Nessa. Nie, żeby nie wiedział czym było to święto, szczególnie ważne dla Irlandczyków… a jednak Shawn nie znał osobiście żadnego, a przynajmniej sobie nie przypomina, dlatego też owe wydarzenie jakoś nie było dla niego szczególnie wyjątkowe. Gdy zaś dostał zaproszenie przez wizzengera, nie wiedział na początku, czy powinien się zgodzić czy nie. Dylemat nie był powiązany z faktem, że prawdopodobnie będzie imprezować i pić z jego byłymi uczniami, a raczej czy po prostu nie wolał pozostać w domu i rozmyślać... no właśnie o niczym. Zgodził się więc i od razu zaczął wertować swoją szafę w poszukiwaniu jakiś zielonych ciuchów, co było dość trudne, zważywszy, że ten kolor nigdy nie był ważnym elementem jego garderoby. Gdy znalazł jedynie parę świątecznych swetrów, postanowił, że musi ruszyć do sklepu, wybrać sobie coś specjalnego, podpasowanego pod tę imprezę. Po kilku godzinach powrócił z torbą całego zestawu, który ubierze chyba tylko na tej imprezie i nigdzie więcej. Był świadomy, jak będzie w tym wyglądać, ale jakoś perspektywa pokazania się w czymś takim za bardzo go kusiła, żeby tego nie kupić. Fluorescencyjne zielone ciuchy idealnie pasowały do imprezy w klubie, nie mógł się już doczekać reakcji Nessy, która przez większość imprezy będzie zdana na świecącego właściciela Borgina & Burkesa. Wyśmienicie. Ubrany w swój strój i popijając swój napój, udał się na miejsce spotkania i uśmiechnął się szeroko do swojej partnerki. - Nie sposób było odmówić, miałem idealny kostium na taką okazję. – Odpowiedział z rozkoszą, dając sobie przyczepić broszkę z koniczynką, za co podziękował skinieniem głowy. Odpalił palcem papierosa i ruszyli, Shawn bardziej jako doczepkę, bo to Nessa wiedziała do kogo podejść i z kim się przywitać. Reed jedynie kojarzył twarze, ale nic poza tym, nie potrafił powiedzieć niczego o danym uczniu. Paląc tak tego papierosa, zwrócił uwagę na filter, który zabarwił się na zielono, na skutek jego zaczarowanych ust, o których dopiero w tamtym momencie sobie uświadomił. Wzruszył ramionami i zignorował to, uznając, że taki kolor ust będzie mu lepiej pasować do całego ubioru. Nie miał ze sobą różdżki, magia bezróżdżkowa w tym momencie mu w zupełności wystarczała. Minęli z Nessą pierwszego chłopaka, którego w ogóle nie kojarzył, ale przywitał się ponownie skinieniem głowy, lekko poruszając się na boki i często lustrując pomieszczenie – biła od niego energia, niemalże nadpobudliwość, ale nie aż tak, by stało się to jakoś znacząco zauważalne, chyba tylko Nessa byłaby w stanie zobaczyć zmianę jego nastawienia, bo znała go tak na co dzień. W międzyczasie, gdy tak dziewczyna chodziła od osoby do osoby, nagle inna dziewczyna, którą pamiętał z twarzy, przywitała się, choć bardziej do Nessy, niż do niego. Nie zamierzał jednak milczeć i również się przywitał: Gdy rudzielec wreszcie go przedstawił jakiemuś chłopakowi, którego już jakoś kojarzył, ale wciąż nie było to „o tak, wiem kim ty jesteś!”. Reed uśmiechnął się, wdychając dym do płuc. - Taa, kojarzę twarz. Cześć, Fillin, fajna impreza. Nie musisz się bać, tak, jestem tylko jej KOLEGĄ – Przywitał się, czerpiąc niespodziewaną przyjemność z wprowadzania innych w stan, w którym czują się nieswojo, nie wiedząc, czy mogą z nim swobodnie rozmawiać jak z każdym innym, czy raczej jak z nauczycielem, który nie wiadomo po co przyszedł na młodzieżową imprezę. Reed oczywiście tutaj nikogo nie traktował z góry, nie spoglądał na nikogo wzrokiem pełnym pychy i zadumy, tak bardzo kojarzonym z nauczycielami. W tłumie różnił się tylko ubiorem, oprócz tego był po prostu starszym trochę kolegą, który przyszedł na imprezę. Odeszli od chłopaka do stolika z alkoholem, Shawn spalił na popiół niedopałek i popatrzył na wszystkie te butelki niezdecydowany. - Weź cokolwiek, nie robi mi to różnicy – Powiedział szczerze, odwracając się od stolika i lustrując każdego gościa z osobna, wypatrując znajomych twarzy. W tym samym czasie, podeszła do nich dziewczyna, @”Sol Irving”, którą nawet kojarzył, miała dość wyróżniającą się cerę i urodę wśród bladych i wyglądających jak truposze Anglików. Ją również przywitał uśmiechem i wziął do ręki kieliszek z tym alkoholem, który podała mu Nessa.
Efekt wizualny: Zielone szpilki, ciemne rajstopy z koniczynką nad butem, czarne szorty, pasek z zieloną klamerką, koszula na długi rękaw z przeźroczystego, zielonego materiału z haftowanymi koniczynami, czarna bielizna, zielona spinka z koniczynką we włosach + ciemno zielone usta z kostek. Wydarzenie: - Wylosowana koska: - Zyski i straty: -
Zamrugała kilkakrotnie zaskoczona, mierząc Shawna wzrokiem od góry do dołu — tak przynajmniej trzy razy, gdy tylko oddali płaszcze. W końcu wyprostowała głowę, posyłając mu pociągłe spojrzenie brązowych oczu, zgarniając rudy pukiel na plecy. Zaskoczył ją. To był obraz byłego nauczyciela, którego nawet wcześniej nie była sobie w stanie wyobrazić. Czy mugole naprawdę tak się ubierali. - Widzę właśnie. Zaangażowałeś się emocjonalnie w chęć bycia najintensywniejszą koniczyną na sali? -zapytała z autentyczną ciekawością, próbując zamaskować rozbawiony uśmiech i raz jeszcze, zerknęła w stronę tych kosmicznych butów. Przynajmniej wyglądał, jakby przyszedł tu z chęcią dobrej zabawy, nawet jeśli kompletnie nie pasował ten styl do człowieka, który się pod nią krył. Bo Reed przecież nie lubił być najbardziej świecącą limonką na sali, ale jeśli miał być przez to szczęśliwy.. Cóż, wypije kilka szotów, wierząc, że jako fanka eleganci i klasycznego stylu, przestanie ów dziwne adidasy i ten sweter zauważać — ostatecznie też mogło skończyć się tak, że go transmutacją przebierze. Klub był przyozdobiony bardzo po irlandzku. Muzyka, zapachy, atrakcje, wszechobecna zieleń — ludzie się zaangażowali, co musiało sprawiać olbrzymią radość gospodarzom. Zerknęła przez ramię, czy jej cytrus grzecznie idzie jej śladem, kierując się do przyjaciół. Po przywitaniu z Boydem podeszli do Fillina, który chciał więcej niż jednego buziaka i wyjątkowo ładnie pachniał, co zdążyła poczuć, dotykając ustami flagi namalowanej na policzku. Zawsze tak ładnie pachniał? -Do usług Fillin. Rzuciła tylko, puszczając mu oczko i zaraz przedstawiając limonkowego Shawna z jego adidasami. Widok twarzy ślizgona sprawił jednak, że uniosła nieco brwi, krzyżując wymownie ręce pod biustem. Nie zdążyła odpowiedzieć, bo Reed sam to zrobił, na co machnęła ostentacyjnie ręką. - To mój.. To mój skomplikowany człowiek. - wzruszyła ramionami, nie mając pojęcia właściwie, na czym polega ich relacja. Uczyli się wzajemnie sztuki magicznej, rozmawiali o życiu i pili whisky, a jednak to było wciąż mało, aby nazwać go przyjacielem. Wolałaby też, aby chłopak nie wiedział o jego zainteresowaniach i o tym, że to on prowadził najpopularniejszy sklep na śmiertelnym nokturnie.- Tylko kolega? Tak to może było do zeszłego tygodnia. Shawn mi pomaga nadrobić materiały na studia. Wiesz, mam zaległości z obrony przed czarną magią. Dodała jeszcze — właściwie nie mijając się poniekąd z prawdą, bo nauka magii bezróżdzkowej dotyczyła trenowania uroków oraz obrony przed czarną magią. Nie znosiła Irlandczyka okłamywać. Śliczna brunetka podeszła do nich, witając się z barmanem i z Nessą, na co ślizgon natychmiast się wtrącił, posyłając jej wymowne spojrzenie. Karmelowe ślepia dziewczyny spojrzały na niego z niedowierzaniem. Zaraz jednak odwróciła się do niej przodem z pięknym uśmiechem. - Cześć Sol! Wreszcie mogę Cię poznać, jejku. Słyszałam trochę o Tobie! Chodź, porozmawiamy. Znasz już Shawna? - zapytała z ciekawością, przesuwając spojrzeniem po jej sylwetce. Poza Boydem i niegdyś Fire, gryfonów znała najsłabiej. - Słyszałam, że zajmujesz się klubem dyskusyjnym, dobra robota. Gdyby Shawn nadal był w Hogwarcie, pewnie by się zapisał, nie? Jak wam idzie z zajęciami? Dodała jeszcze, poprawiając się na barowym stołku, poruszając szpilką w powietrzu. Ludzi było coraz więcej, kolejne zaklęcia wejściowe urozmaicały wieczór, a jej uwagę przykuła jakaś urocza dziewczyna z koniczynką w oczach. Aż szkoda, że ona tego nie trafiła. Słuchała jednocześnie swoich towarzyszy, przesuwając paznokciem po swojej szyi, szukając tam śladu złotego łańcuszka. W końcu wzięła ją pod rękę i prowadząc razem ze swoim cytrusem do stolika nieopodal baru, gdzie zajęli miejsca - a ona usiadła wygodnie obok Reeda, zakładając nogę na nogę. Miała chyba taki nawyk. Szturchnęła go zaczepnie łokciem z uśmiechem, zgarniając rude włosy na bok i przesuwając spojrzeniem po brunetce. Była ciekawa, miała orientalną urodę i piękne zaokrąglone ciało. Kontrastowały ze sobą niczym kawa z mlekiem, a wiadomo, kawa zawsze wygrywa. - Widzieliście, że Irlandzka muzyka jest taka skoczna? Spojrzała najpierw na Sol, a potem Shawna, wpatrując się dla odmiany w podarowaną mu koniczynkę, która na szczęście miała ciemniejszy kolor niż ten limonkowy sweter. Widać było, że to świecące w mroku ubranie nie dawało jej spokoju, trzymała różdżkę w torebce, powstrzymując się od transmutowania go w cokolwiek innego. Lubiła jednak Reeda w koszulach. Milczała chwilę, zerkając na blat stolika. Jak długo już zapomniała o drinki? Zacisnęła usta, czując pragnienie i chęć na papierosa.- Myślicie, że można tu palić? Bo zapomniałam. Spojrzała na bar, ustalając lokalizację przyjaciela i wstała jeszcze, przypominając sobie o czymś.- Pójdę po paluszki. I te drinki dla nas, bo zapomniałam! Wstała leniwie, wzdychając i patrząc na torebkę, czy aby na pewno nie zostawiła fajek w płaszczu. Nie miała pojęcia, co im zamówić. Zwykle piła whisky z lodem. Obcasy roznosiły się echem, ginąc jednak w rytmach Irlandzkiej muzyki. Zatrzymała się przed Fillinem, patrząc na niego z głębokim westchnięciem. Nie całkiem to miała na myśli mówiąc o usługach. - Wisisz mi coś. Dawaj setkę, bo nie przeżyję na czystej i zrób nam jakieś fajne drinki. Ah i ładnie pachniesz. I paluszki. -rzuciła cicho, puszczając mu oczko po swojej liście życzeń — znów czując ten dziwny, a tak znajomy zapach, gdy tylko się nad nią nachylił. Wypiła szybko kieliszek, przetarła zielone usta i wróciła do swoich towarzyszy z przekąskami, bo reszta miała być później. - Nie mam pojęcia czy to smakowe czy nie.
Ostatnio zmieniony przez Nessa M. Lanceley dnia Sro Mar 18 2020, 01:38, w całości zmieniany 1 raz
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Takiej Nessowej miny właśnie się spodziewał i nie zawiódł się. Jego ubiór zupełnie nie pasował do współczesnej estetyki panującej wśród… wśród przynajmniej większości, do której należała i Nessa. Reed swój strój nie odbierał jako brzydki czy ładny, pasował mu do samego przyjęcia, a to wystarczyło, by się w nim pojawił. A zaskoczenie Ślizgonki było jedynie dodatkowym, miłym bonusem. - Czasem trzeba się poświęcić, zresztą nie jest wcale taki zły ten strój. Przynajmniej jest wygodny. - Podsumował, zwracając uwagę na jej ubiór, który szczególnie przypadł mężczyźnie do gustu. - Studenci mogliby częściej celebrować różne święta, jeśli tak by się ubierali na te uroczystości. Pięknie wyglądasz, Lanceley. – Szczerze ją skomplementował, nie mając sam pojęcia skąd w nim tyle otwartości i braku pohamowań przed wyznawaniem czegokolwiek. Po prostu o tym nie myślał, a był akurat w takim nastroju, że wiele jego dziwactw i odstępstw od normy dopiero przed nim i nią. Sam klub wyglądał naprawdę klimatycznie i aż był zaskoczony, jak przyłożono się do detali, które grały tutaj pierwsze skrzypce. Wszędzie były jakieś nawiązania do święta, o którym co prawda nie miał zielonego pojęcia, ale poznał już charakterystyczne dla niego obiekty i ilustracje. Określenie go jako skomplikowanego jej człowieka bardzo go rozśmieszyło. Owszem, bardzo ciężko było określić na jakiej płaszczyźnie relacji oni obecnie byli, bo przeżyli razem za mało, żeby z czystym sumieniem nazwać się przyjaciółmi, a za mało, by ograniczyć się do słowa „znajomy” czy „kolega”. Byli zawieszeni w przestrzeni pomiędzy tymi pojęciami, co powodowało taki kłopot przy identyfikacji ich wspólnie, ale i tak na to określenie parsknął czystym, brytyjskim śmiechem. - Zaległości, tak. No bo widzisz, nasza tutaj kochana Nessa nie znalazła sobie lepszej osoby do korepetycji, tak więc pomyślała, że właściciel Borgina & Burkesa jest odpowiednią osobą do udzielenia takich lekcji. – Puścił chłopakowi oczko, pociągając dym nikotynowy, czując się wręcz znakomicie. Dawno nie czuł takiej energii i chęci robienia czegokolwiek. Płynnie przechodzili z jednej rozmowy do drugiej, co było wręcz przymusem na imprezach. Rzadko udawało się ciągnąć jedną rozmowę przez dłuższy czas, by przy okazji w którymś momencie ktoś nie przerwał, nie wylał na kogoś swojego drinka, bądź cokolwiek innego, co na imprezach było na porządku dziennym. - Nie musisz tak mnie przedstawiać i wprowadzać ludzi w zakłopotanie, Lanceley, już widok byłego nauczyciela musi być wystarczająco nieprzyjemny – zaśmiał się i następne słowa skierował w stronę brunetki – a tak naprawdę to nie kojarz mnie ze szkołą, a traktuj jak każdego innego studenta. – Poprosił, nie chcąc swoim towarzystwem wprowadzać drętwej atmosfery. Westchnął w duchu i dał się ponieść dalszej rozmowie, głównie prowadzonej przez dziewczyny, on zaś stanowił tło do całej konwersacji, czasem dodając swoje dwa grosze. - Dostałbym bezwzględny zakaz pojawiania się na kółku zapewne już po pierwszym spotkaniu, nieprawdaż? – Odpowiedział na pytanie Nessy, która go sprytnie wmieszała w pytanie stricte do Sol. Odwzajemnił spojrzenie i zgadując co sobie myśli, zerkając co chwila na jego świecące i przecudowne ubranie, szepnął jej tylko: nawet o tym nie myśl… i powrócił do rozmowy, rozkoszując się niezlokalizowanym, ale cholernie ładnym zapachem – nieco metalicznym, krwistym, ale też i cierpkim, czymś co kojarzyło mu się z agrestem. Nie do końca wiedział skąd ten zapach pochodził, ale cholernie mu się podobał. Jej pytanie o palenie przyciągnęło go z powrotem do rzeczywistości i on jak na zawołanie, wyciągnął z kieszeni tytoń, bletki i filtry i kilkoma ruchami palców magicznie sprawił, że papieros sam się skręcił i był gotowy do spalenia. Podpalił go koniuszkiem palca i wydychając dym, wzruszył ramionami, dodając: - Noo, chyba taak. - Na imprezach, które on znał raczej zawsze można było palić, tym bardziej w pubie, a nawet jak na początku był taki zakaz, to w ciągu pierwszych trzydziestu minut, był już tak nagminnie łamany, że mogłoby go nie być, nie robiło to znaczącej różnicy.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Efekt wizualny: koniczynki zamiast źrenic, ma na sobie przydużą ślizgońską bluzę Wydarzenie: chwilowo włazi do pubu Wylosowana koska:2 Zyski i straty: chwilowo nic
Dzień Świętego Patryka dla panny Strauss był niezwykle wyjątkowym dniem w roku. Nie, nie była Irlandką, która chciała uczcić pamięć patrona swojej ojczyzny. Może na upartego jakiś irlandzki przodek znalazłby się gdzieś hen daleko w rodzinie od strony matki, ale nie o ot chodziło. Po prostu czar był taki, że 17 marca wypadały również urodziny Krukonki i jej siostry. W sumie nie planowała zbytnio nigdzie wychodzić, ale skoro Fillin i Boyd organizowali imprezę, a w dodatku Will zaczął ją namawiać na to, by razem tam poszli to jednak uległa i postanowiła się zgodzić. W końcu to nie było tak, że ktoś organizował coś specjalnie dla niej i nie wpychał jej specjalnie w centrum uwagi. Idealnie. Może i czasami mogła sprawiać wrażenie atencjuszki, ale rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Lub po prostu były dni, gdy nie przeszkadzała jej czyjaś atencja oraz te, w które wolałaby się zagrzebać w dormitorium w samotności lub szaleć na miotle na jakimś pustkowiu z dala od ludzi. Dzisiaj bardziej skłaniała się do tej drugiej opcji, ale może odrobina alkoholu zmieni ten stan. Oczywiście udanie się na dzień świętego Patryka nie mogło się obyć bez jakiegoś zielonego elementu ubioru, a że Strauss raczej nie posiadała garderoby w podobnym kolorze to musiała w tej kwestii zdać się na Fitzgeralda. I tak oto w Felix Felicis znalazła się w oczywiście za dużej na nią zielonej ślizgońskiej bluzie przesiąkniętej męskim zapachem, którą jeszcze tego samego wieczoru ukradła z szafy Willa zanim ruszyli do Hogsmeade. W pubie było chyba dosyć gwarno. Krukonka nie bardzo przejmując się notatką o świętym Patryku otworzyła drzwi lokalu nie pozwalając na ewentualne dżentelmeńskie instynkty, które mógłby przejawiać jej rudowłosy towarzysz. Potem wystarczyło jedynie przebić się przez opary magicznego dymu, który w jakiś sposób wpływał na wygląd gości Felixa. I choć u niektórych efekt ten był doskonale widoczny gołym okiem tak samej zmiany źrenic na miniaturowe koniczynki raczej nie było aż tak łatwo dostrzec bez bliskiego przyglądania się danej osobie, która sama również tego nie była świadoma. Podobnie jak Violetta. - Nie spodziewałam się, że aż tyle osób tu przyjdzie - stwierdziła, przysuwając się nieco bliżej do Ślizgona, żeby nie musieć się aż tak głośno drzeć w środku zatłoczonego i dosyć gwarnego pubu, gdzie zdecydowanie byłaby dla niego nieco gorzej słyszalna niż normalnie. Z jednej strony była świadoma tego, że uczniowie Hogwartu wyczekują tylko okazji do wyrwania się z zamku, ale z drugiej nie sądziła, że aż tylu zainteresuje to zielone święto. Cóż... Możliwe, że zapowiada się naprawdę dobra impreza.
Efekt wizualny: Koniczynki zamiast źrenic. Poza tym strój, składający się, zwyczajowo, ze swetra - wyjątkowo z dekoltem w łódkę, odsłaniającego ramiona i obojczyk dziewczyny; sztruksowe, spodnie z wysokim stanem i trampki. Wszystko w odcieniach raczej ciemnej zieleni. Wydarzenie: Póki co na razie tylko wejście! Wylosowana koska:2 Zyski i straty: - _______________________________ Dzień Świętego Patryka był jednym z tych świąt, które Jess świętowała od małego - choć sama pochodziła z Birningham i nie miała absolutnie nic z Irlandią wspólnego. W każdym razie, było to także święto mugolskie, a jej matka często i gęsto z Irlandczykami pracowała, więc samo przez się, było jej po prostu znane. Musiała przyznać, że to był jeden z niewielu dni w roku, na które rzeczywiście czekała - nieodłącznie kojarzył jej się z dobrą zabawą. Choć... Raczej w gronie rodziny. W tym roku miało być jednak inaczej. Mówiąc, że nie była zestresowana byłoby kłamstwem - w końcu dalej pozostawała Jessicą, która najlepiej czuła się na uboczu. Ale kto powiedział, że nie mogłaby popodpierać ścian i poobserwować jak inni dobrze się bawią? Może nawet sama skusiłaby się na jakiś kufel piwa... Choć przyszła tutaj z misją, w którą zaangażowała ją @Clementine Wright. A Jess z kolei, nie chcąc robić za przyzwoitkę sama, wciągnęła w to wesołe bagno @Cassia Bradley. To się dopiero nazywał łańcuch wsparcia, nic dodać nic ująć. Właściwie to nawet chciałaby się bardziej przejmować dzisiejszym dniem, ale wyjątkowo humor jej dopisywał, zwłaszcza, kiedy widziała Clem, która kręciła się jak nakręcony bączek. Podpasował jej też fakt, jak jej żółte towarzyszki się ubrały - ona przy ich sukienkach i spódnicach, mogła schować się bezpiecznie w cień, gdzie grała drugie skrzypce. Dokładnie tak, jak lubiła najbardziej. Także, w doskonałym, acz cichym, nastroju, zawędrowała razem z Puchonkami pod Felix Felicis - i oczywiście pierwsze co dostrzegła, to notatka, witająca ich od progu zielonym kolorem. M u s i a ł a ją przeczytać. - Wyczuwam całe hektolitry irlandzkiego guinessa czekające tuż za tymi drzwiami... Wiecie, że codziennie wypijane jest około 10 milionów litrów tego piwa? - podzieliła się jedną ze swoich nowinek, z nieskrywanym, delikatnym uśmiechem na ustach. Tuż pod skórą czuła - że tutaj będzie się działo. Zawsze się dzieje na Dniu Świętego Patryka, a hogwarccy uczniowie bardzo lubili odskocznie od swoich szarych dni pod angielskim niebem. Przekroczyła razem z Puchonkami drzwi pubu - kiedy wokół nich buchnął zielony dym. Jess, wyjątkowo dziś opanowana - może z racji rozluźnienia - nawet nie drgnęła, poprawiając jednak złote okulary na nosie. Zerknęła na Cassię. I omal nie zakrztusiła się śmiechem. A śmiała się bezgłośnie, zasłaniając przy tym usta i trzęsąc się na całym ciele - choć oczy zaczęły jej łzawić z rozbawienia. Cassia, ten ich skrzat, rzeczywiście teraz skrzatem się stała. I do tego brodatym! I rudym - nie żeby Jessica miała cokolwiek do rudych osób... Lubiła ten kolor - ale blondynce broda w tym odcieniu jednak niespecjalnie pasowała. - I tak jesteś niska, nikt nie zauważy różnicy! - próbowała ją pocieszyć, choć dalej krztusiła się śmiechem, ale bez większych oporów dała sobie wleźć na plecy. - Wskażesz nam drogę na drugi koniec tęczy? - droczyła się. Aż rozbolały ją policzki - być może za rzadko się jednak uśmiechała. Cała ta atmosfera wesołości w klubie, wszechobecna zieleń i sypiące się ze sklepienia złoto - udzielała się też wiecznie poważnej Jess. Wesołe ogniki błyskały zza złotych okularów zielenią, odbijając w soczewkach jej źrenice w kształcie koniczynek. Może wcale nie pożałuje tak bardzo zgodzenia się na udział w tej imprezie. Z zafascynowaniem rozglądała się po pubie, chłonąc wzrokiem każdy szczegół - łącznie z widocznie wesołymi uczestnikami święta. Przewijały jej się przed oczami znajome twarze - i poczuła się nawet komfortowo, należąc do tego zielonego skupiska czarodziejów. - To... Co robimy? - Najgłupsze pytanie, jakie ktokolwiek, kiedykolwiek mógł zadać wchodząc na jakąkolwiek imprezę. Ale trzeba pamiętać, że dla Smith takie magiczne imprezy dalej pozostawały nowością - mól książkowy rzadko opuszczał swoje biblioteczne legowisko, żeby bawić się w tak dużych grupach. Nie ukrywając, skierowała swój pytający wzrok na Clementine - hej, w końcu ona tu dowodzi, prawda? Gdzieś tam pod wesołymi myślami błysnęła obawa, że Smith jednak się tu nie odnajdzie. Choć była to myśl mała i na tyle jeszcze słaba, że zginęła w nurcie bodźców zachwycających oczy Krukonki.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Wcale nie zdziwi jej fakt, że to właśnie Boyd i Fillin zajęli się organizacją imprezy z okazji dnia Świętego Patryka. Irlandzkie korzenie chłopaków właściwie to na nich wymuszały, gdyż święto to było bardzo ważne, nawet w ich rodzinnym domu; wówczas wszędzie królowała zieleń, a rodzice wydawali się być przyjemniejsi w obudzi, chociaż stan ten wywołany mógł być również przez wypity alkohol. Sepecjalnie na tę okazję włożyła na siebie sweter w delikatnym odcieniu zieleni oraz spodnie z wysokim stanem. Stanęła przed drzwiami, które zdążyły zamknąć się przed nią z trzaskiem, czując dziwne podenerwowanie. Wzięła kilka głębszych oddechów wygładzając wełniany materiał. Pchnęła drewniane deski osadzone w ramię, wchodząc do Królestwa Irlandii, kiedy nagle wokół niej pojawił się kłąb dymu. Wychodząc z niego przejrzała się w wiszącym tuż przy wejściu lustrze dostrzegając na ustach, zamiast typowego różowego błyszczyka, inny w zielonym odcieniu. Uśmiechnęła się szeroko rozglądając po zebranych już osobach, dostrzegając brata (@Boyd Callahan) w towarzystwie jakiś dziewczyn. Uniosła do góry prawą brew, gdyż widok teb po raz kolejny wolał w niej zaskoczenie. Czy tylko się jej wydawało czy jej brat miał w końcu powodzenie u dziewczyn? Nie zastanawiając się nad tym dłużej, z zwyczajnie skierowała swoje kroki w jego stronę, jednak zanim tam doszła dojrzała leprechauna @Constance S. Sherwood. Zatrzymała się patrząc na niego z wyraźnym zainteresowaniem. -Chyba nie jesteś prawdziwy nie? - zapytała - Pomóc ci?
Efekt wizualny: masz zielone usta! Na każdej szklance, policzku, wszędzie gdzie się da zostawiasz delikatny zielony ślad, jednak jeśli próbujesz wytrzeć kolor z ust, nie możesz się go pozbyć. Wydarzenie: wejście Wylosowana koska: 3 Zyski i straty:n/d
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Efekt wizualny: zielona sukienka + zielone trampki + zielone włosy Wydarzenie: samo wejście Wylosowana koska:1 Zyski i straty: brak
Z jej strony była to prawdopodobnie desperacja, bo jak inaczej można wyjaśnić zabranie ze sobą gościa, który mógł samym swoim pojawieniem się w barze wywołać bójkę? Z drugiej strony, podejrzewała, że Viks nie będzie chciała chwilowo iść na imprezę organizowaną przez Fillina, mając w pamięci jego ostatni pokaz. Z drugiej strony, miała z Maxem odegrać scenkę na zajęcia z działalności artystycznej, więc byłoby dobrze, żeby jakkolwiek się znali? Nie, żadne tłumaczenie nie potrafiło wyjaśnić, dlaczego jego wyciągnęła z zamku i dlaczego w celu namówienia go sama rzuciła, że będzie mu winna przysługę. Idąc w stronę pubu, rozmyślała, jak się z tego wykręcić. Najprościej byłoby rozdzielić się zaraz po wejściu i zgrywać, że nie chodziło o dosłowne przyjście, czyli wspólne pokonanie drogi od Hogwartu do Hogsmeade, a o wspólną zabawę. Gorzej, jeśli to się nie uda. Zatrzymała się na moment przed wejściem do pubu, próbując ocenić, czy na pewno chce się w to bawić. Cóż, odpowiedź była twierdząca, więc jedynie spojrzała na moment na Maxa, uśmiechając się jedynie kącikiem ust. - Czyli podejmujesz wyzwanie? Jeśli uda ci się nie sprowokować Boyda i Fillina, będę ci winna przysługę. A jeśli przegrasz? - spytała jeszcze tuż przed wejściem. Ostatecznie popchnęła drzwi i weszła pierwsza, od razu stając zdezorientowana przez zielony dym. Zrobiła jeszcze dwa kroki do przodu, żeby spojrzeć po sobie. Właściwie nic się nie zmieniło. Zielone trampki były na swoim miejscu, sukienka również wydawała się taka, jak przed wejściem do pubu. Uniosła głowę, a rozpuszczone loki zatańczyły, skupiając na sobie uwagę dziewczyny. Złapała kosmyk między palce i uniosła przed oczy, ze zdumieniem dostrzegając, iż zmieniły kolor na zielony. Uśmiechnęła się lekko, w końcu nie była to wielka zmiana, a już na pewno nie z tych mało przyjemnych. Rozejrzała się po wnętrzu i przybyłych już osobach. Musiała przyznać, że chłopaki się postarali. Spojrzała ponownie na Maxa, jakby chciała sprawdzić, czy na pewno był to dobry pomysł, aby go brać ze sobą. - Idziesz do baru, czy nie ryzykujesz spotkania z Fillinem? - spytała ze śmiechem, wyraźnie prowokując go. Była przekonana, że nie uda mu się powstrzymać od docinania Irlandczykom, a tym samym sprowokuje bójkę. Myliła się?
Bycie malutkim, niziutkim liliputem z brodą dłuższą niż ona sama na imprezie gdzie większość osób miała normalne rozmiary była dość przerażająca. I niestety nie pozwalało się dobrze bawić. Gdyby tylko weszła na parkiet od razu ktoś by ją zdeptał. A śmierć poprzez wdeptanie w parkiet na imprezie nie była szczytem marzeń. Jak już miała umierać to w jakiś spektakularny sposób. Tak żeby było głośno i żeby rodzicie się zdenerwowali, że znowu splamiła dobre imię rodziny. Siedziała więc na stole machając małymi nóżkami i czekając aż jakimś cudem magiczny efekt minie, a ona będzie mogła wypić jakiegoś drinka i zacząć szaleć na parkiecie. Po chwili koło niej pojawiła się dziewczyna która kojarzyła. W końcu były w tym samym domu. A lekka różnica wieku nie miała znaczenia. Pokręciła szybko głową uśmiechając się pod rudą brodą. - Nie jestem prawdziwa - Zaśmiała się i wyciągnęła rękę do dziewczyny. - Znaczy jestem. Ale mam więcej niż pół metra wzrostu. Constance. Chociaż wyglądam jak facet. Brakuje jeszcze, żebym zaczęła stepować... - Skrzywiła się lekko chociaż jej oczy wciąż się śmiały. - A wiesz co zrobisz by wróciły moje 170 cm wzrostu? - Spytała z nadzieją patrząc na blondynkę.
Efekt wizualny: tańczę irlandzkie tańce zamiast chodzenia, a na policzkach mam irlandzkie flagi; sukienka wygląda tak, na wierzch narzuciła czarną kurtkę, ale jej się szybko pozbędzie Wydarzenie: na razie wchodzę Wylosowana koska: 5 na wejście Zyski i straty: -
Niezależnie od tego, czy było to święto Patryka, czy trąbki z koziej dupy - Clementine była niezwykle podekscytowane, ponieważ działa się z tej okazji impreza! Wieści rozeszły się bardzo szybko, a gdy tylko dotarły do uszu dziewczęcia, nie sposób było przekonać ją do rezygnacji z ewidentnie najlepszej w tym roku zabawy. Tak, była już święcie przekonana, że nigdzie nie zabawi się lepiej niż w pubie. Ale nie chciała się w nim zjawić sama, co to, to nie! Od razu uderzyła do swojej drugiej i trzeciej połówki, by poszły razem z nią i by nie wygłupiały się, i nie izolowały z jakichś błahych powodów - w końcu to święto obchodzono tylko raz do roku, prawda?! Musiała na to spojrzeć z wielu stron i nawet zerkając na to z perspektywy przyszłej dziennikarki, nie mogła opuścić tak głośnego wydarzenia. Kto wie, ileż tam się może wydarzyć? Ciekawe, kto przyjdzie, a kto wyjdzie pokłócony? Kto jak bardzo się upije, a kto może zdobędzie nową sympatię? W ostatniej kwestii skrycie liczyła na samą siebie, bowiem liczyła, że pewna osoba zjawi się w towarzystwie i będzie miała szansę ją zagadać - po alkoholu nie powinno jej zabraknąć odwagi. Jej przyjaciółki chyba zrozumiały w końcu, jak wielkie znaczenie to dla niej miało i zgodziły się ku wielkiej uciesze Clementine. Czuła się taka... Rozedrgana z emocji i wszechogarniającego podekscytowania. Gdyby nie Jessica, nie wiedziałaby, że na wejściu w ogóle znajdowała się jakaś notka, lecz ostatecznie przystanęła, niecierpliwie tupiąc nogą i czekając, aż Krukonka zaspokoi swoją ciekawość co do jej treści. - No to musimy podołać zadaniu! Liczę na was, dziewczęta! 10 milionów litrów, damy radę! - zakomunikowała im radośnie, kompletnie nie przejmując się absurdem swojej wypowiedzi. Miała ochotę złapać je obie za ręce i razem wkroczyć do pubu - niestety jednak byłoby to nie możliwe ze względu na zbyt wąskie drzwi, bo choć wszystkie trzy były szczupłymi dziewczynami, musiałyby chyba scalić się ciałami, by tego dokonać. Weszły więc jedna za drugą, a gdy tylko znalazły się w środku, zostały spowite kłębami zielonego dymu. Clem pisnęła z uciechą, zupełnie nie czując się przez ów wybuch zagrożona, dostrzegając w nim wyłącznie jedną z atrakcji wieczoru. Bez problemu znalazła nadgarstek wyższej od siebie Jessici, lecz z tym Cassi miała problem, którego genezę odkryła kilka sekund później, gdy dym uległ rozrzedzeniu. - HAHAHAHA - śmiech wyrwał się z jej ust nim zdążyła nad tym pomyśleć i powstrzymać się, by przypadkiem nie sprawić przykrości przyjaciółce, która była wystarczająco straumatyzowana samym faktem przyjścia na imprezę, co dopiero wejściem na nią w postaci leprechauna. - Na zielony kapelusz świętego Patryka, PRZEPRASZAM za ten śmiech, no, złapało mnie z zaskoczenia! - próbowała się jakoś wytłumaczyć. Cassia szybko ulokowała się na baranach u Jess, a Clementine zrzuciła z siebie czarną kurtkę, by zaprezentować się w obcisłej, zielonej sukience. - Myślicie, że spodobam się... wiecie komu - zapytała, a w jej oczach błysnęły ogniki na samą myśl o chłopaku. - Jak to co? PIJEMY! - zarządziła, po czym ruszyła wgłąb baru niczym przewodnik wycieczki, chcąc utorować sobie drogę między ludźmi. Jakież było jej zdziwienie, gdy okazało się, że rzucono na nią czar, przez który zamiast normalnego chodu prezentowała wszystkim wkoło zadziwiająco zgrabny, irlandzki taniec? - Ej, patrzcie! - zawołała do koleżanek, choć wcale nie były one tak daleko.
Ludzie schodzili się w ekspresowym tempie i ogromny tłum nie był dla niej problemem. Zainteresowanie Fillinem - również, chociaż chyba nie spodziewała się aż takiego. Mimo wszystko towarzystwo Nessy nie było dla niej najmniejszym problemem, wręcz przeciwnie, cieszyła się, że ma okazję zbliżyć się do prefekt naczelnej i trochę bliżej ją poznać. Sol sama była ambitna i uwielbiała obserwować, rozmawiać i poznawać bliżej tego typu osoby, wierzyła, że to najlepszy sposób, żeby wiele się nauczyć. - Dziwne smaki? Zawsze - uśmiechnęła się i poczekała, aż przygotuje jej jakiegoś interesującego drinka, jednocześnie wchodząc w rozmowę z dwójką przy barze. - Słyszałaś? - spojrzała na nią trochę zaskoczona, ale z całą pewnością było to miłe zaskoczenie, bo była pewna, że to tylko ona kojarzy ślizgonkę. Uśmiechnęła się więc pewnie i pokiwała entuzjastycznie głową na kolejne pytanie. - Tak, póki co mieliśmy dopiero dwa spotkania, bo miałam małą przerwę w Hogwarcie, ale się rozkręcamy - mimowolnie zerknęła jak Fillin odchodzi w kierunku jakichś dziewczyn na parkiecie, ale postarała się nie przykładać do tego wielkiej uwagi. To była jego impreza, pewnie chciał wszystkich przywitać i trudno było się temu dziwić. - Nie tak łatwo wylecieć, kontrowersyjne opinie są pożądane - zaśmiała się i postanowiła wykorzystać okazję, żeby zachęcić rudowłosą do udziału. - A może ty się zapiszesz? Albo wpadniesz chociaż na jedno spotkanie, zapraszamy. Mamy domową atmosferę, spoooro słodyczy - zaproponowała i po chwili ucieszyła się z powrotu Filla, dopiero wtedy mając czas wziąć porządnego łyka drinka. Pokiwała głową z uznaniem i czuła, jak jej humor od razu się poprawił. - No, no, boski jak ty, może... - zaczęła, ale już po chwili ślizgon poszedł obsługiwać kogoś innego, więc wzruszyła tylko ramionami (wewnętrznie lekko zawiedziona, zewnętrznie zmuszona tylko do żartów i dobrego humoru przez przewrotny efekt alkoholowego napoju) i ruszyła razem z Neską i byłym nauczycielem do stolika. - A nie mam pojęcia, może? - odparła na pytanie dziewczyny, ona akurat nie paliła, więc nie miała tego typu dylematów. Upiła kolejnego łyka swojego napoju, rozglądając się po sali, w której pojawiało się coraz więcej osób. W między czasie ślizgonka poszła po drinka dla siebie, a Sol została przy stoliku z Shawnem.
Nie dość, że impreza, to jeszcze zachciało im się czarować na niej. Kto w ogóle wymyślił, żeby to wyglądać jak leprechaun i do tego mieć brodę? Pewnie to moi kochani braciszkowie postanowili w związku z tym namieszać, jakby wiedzieli, że przyjdę i chcieli mnie jeszcze bardziej przyzwyczaić do tego, że jestem niska. Ale przecież doskonale o tym wiedziałam! I, mówiąc szczerze, bardzo lubiłam swój wzrost. Wśród ludzi łatwiej mogłam się schować, mniej osób mnie widziało... Mam nadzieję, że i teraz zadziałało to w ten sposób. Niecały metr wzrostu i broda. I jeszcze wskoczyłam na barana przyjaciółki, nawet nie myśląc o tym, że mogłoby widać mi majtki. No cóż, ups? Myślałam, że nie będę samotnie robiła z siebie błazna przez nie wiadomo ile, ale one... Jakby nic im się nie stało! Jess miała jeszcze piękniejsze oczy, Clem tylko flagi na policzkach, do tego podskakiwała jak się poruszała... A ja byłam małym, irlandzkim skrzatem. Z brodą do kompletu. I nie robiłabym sobie z tego nic, gdyby nie fakt, że było tutaj przecież pełno ludzi, zupełnie mi obcych, a dziewczyny tylko się ze mnie śmiały. Mogłyby mi dać jakieś słowo otuchy, że może to za moment przejdzie, a one... Cóż, przynajmniej wiedziałam, że więcej na żadną imprezę nie pójdę. - Usiądźmy gdzieś po prostu... - prawie wyburczałam niezadowolona, nieco mocniej obejmując przyjaciółkę. Nawet nie spojrzałam w kierunku rozchichotanej Clem, wciąż starając się ukryć twarz. Broda. Ruda broda. Żeby mnie tylko nie wzięli za żadną maskotkę! I dopiero gdy stanęłyśmy przy stoliku, zeskoczyłam z pleców Jess, poprawiłam spódniczkę i spojrzałam po przyjaciółkach, dopiero potem siadając przy stoliku. - To idź po drinki czy inne whisky, skoro i tak jesteś w skocznym nastroju - uśmiechnęłam się do Clementine, zaciągając rękawy swetra na dłonie. - Myślicie, że to coś - w tym momencie wskazałam na brodę - mi zejdzie z twarzy?
Bycie malutkim, niziutkim liliputem z brodą dłuższą niż wysokość ciała może i było dość przerażające, jednak zdaniem Olivii również zabawne. Rzadko kiedy można popatrzeć z dołu na innych ludzi, przemknąć się prawie niezauważenie, jednak przy tego typu manewrach należało zachować dużo rozwagi. Z drugiej strony gdyby ktoś postanowił targnąć na życie liliputa poprzez zdeptanie, zawsze można było użyć zębów i wgryźć się w czyjąś łydkę. Gryfonka miała to do siebie, że w każdej sytuacji starała się znaleźć plusy. Samo bycie takim małym było ciekawym doświadczeniem, choć w CV raczej by się tym nie chwaliła. Kiedy dziewczyna? zaprzeczyła jakoby była prawdziwa Oli wydęła nieco zasmucona górną wargę, by po chwili uśmiechnąć się, wzruszając przy tym nieznacznie ramionami. Właściwie nie było jej przykro, chociaż liczyła, że może garniec złota, który takie istoty zawsze mają przy sobie trochę odmieni jej życie. Poniekąd wiara w zielone skrzaty była naiwna, choć w świecie magii wszystko przecież było możliwe. - Olivia, ale mówią mi Oli - przedstawiła się,chwytając jej małą rączkę i delikatnie nią potrząsając. Wciąż nie miała pojęcia z kim tak naprawdę ma do czynienia, nawet jeśli mogła kojarzyć dziewczynę z zajęć czy pokoju wspólnego to jej tożsamość - choć znała już jej imię - wciąż pozostawała dla Callahan tajemnicą. - Spokojnie, to chyba dopadło kogoś innego - odparła, gdy tamta wspomniała o stepowaniu, głową wskazując chłopaka, który to właśnie rozpoczynał typowy irlandzki taniec. Słysząc pytanie zmarszczyła nos, dając sobie chwilę na zastanowienie - jak znała chłopaków nie byli oni na tyle okrutni, by zmuszać kogoś do takiego wyglądu przez całą imprezę. - Bardzo prawdopodobne, że za jakieś piętnaście minut powinno być jak dawniej, masz ochotę się czegoś napić? - zapytała, kierując spojrzenie na bar za którym stał Fillin. Zebrała się przy nim spora grupa osób, jednak dla nich dwóch zapewne jakieś się znajdzie; w innym wypadku Constance mogła pogryźć im kostki.
Zakodowała imię dziewczyny. W zasadzie to lubiła poznawać nowe osoby. Nigdy nie miały okazji porozmawiać w szkole, a przecież imprezy poza zabawą, piciem i tańczeniem były też po to by nawiązywać nowe znajomości. Więc na prawdę się cieszyła, że pojawił się ktoś kto mimo wzrostu ją zauważył i postanowił pomóc w trudnych chwilach. Swoją drogą zastanawiała się czy w Irlandii na prawdę żyją takie liliputki które muszą uważać żeby nikt ich nie zdeptał. Przecież biednie żyły by w ciągłym strachu... Ciekawe czy istnieją jakieś kliniki leczenia traum dla takich liliputów.... Po chwili zdała sobie sprawę, że nie odpowiedziała dziewczynie. - Bardzo mi miło. - Wyszczerzyła się ale broda chyba zasłoniła uśmiech. A potem podążyła za wzrokiem dziewczyny na chłopaka, który stepował. Już mu współczuła, chociaż skubany nie wyglądał na zmęczonego. Może miał dobrą kondycję.. Albo magia... To też prawdopodobne. Spojrzała na nią z wdzięcznością w oczach i ochoczo pokiwała głową. - Bardzo chętnie - Odparła niemal od razu. - Tylko nie obraź się jak przyczepie się do twojej nogi, żeby nie zginąć wdeptana w parkiet podeszwą albo z przebitą szpilką śledzioną - Dodała i skrzywiła się na własne słowa. To by musiało boleć... Kiedy dotarły do baru, który był całkiem nieźle zatłoczony ( co jej wcale nie zdziwiło) poczuła dziwne pieczenie w mięśniach. Po chwili zniknęła broda i zanim się zorientowała, wróciła do swojego wzrostu. Zerknęła w dół poprawiając sukienkę, a następnie uniosła wesołe spojrzenie na Olivie. - No więc wróciłam do swojego wzrostu więc teraz możemy bawić się do białego rana. Oczywiście, jeżeli dalej chcesz mi towarzyszyć skoro nie wyglądam już jak ochroniarz garnka ze złotem... - Zaśmiała się. Cudownie było znowu wrócić do swojego wzrostu i nie bać się bycia zdeptanym. Przy okazji teraz łatwiej będzie tańczyć..
Gdy Laurel w przybyła do niego w podskokach tylko po to, by tak brutalnie mu zagrozić, starał się powstrzymać huknięcie śmiechem i w ramach reakcji uniósł ręce nieco w górę w poddańczym geście, chcąc zasygnalizować, że jest absolutnie przerażony tą perspektywą i że wszystko, co mówił, było w pokojowym tonie, żadne tam wyśmiewanie, i że naprawdę byłby ją podsadził na to krzesło, gdyby tylko chciała. - No co ty, przecież mi nie trzeba pogróżek, żeby się ładnie do takiej ładnej damy odzywać! No chyba wiesz, że jestem dżentelmenem – zapewnił ją gorliwe i puścił oczko, po czym zwrócił się do nowej koleżanki – Cześć Annabell, fajnie cię poznać – powiedział, pełna kulturka, widzicie, i odwzajemnił czarujący uśmiech dziewczyny, której wzrost i ruda broda naprawdę nie ujmowały wiele uroku (no, tylko trochę, troszeczkę); jej deklaracja o wejściu na stół wzbudziła u niego oczywiście duży entuzjazm, a i przy okazji trochę ulgę, że postanowiła wybrnąć z tego dowcipnie, zamiast się załamać, że wygląda nie tak super jak by chciała, i na przykład iść do domu. - No, i to jest prawdziwy irlandzki duch! Na pewno nie masz tam przodków? – przyklasnął, kiwając głową z aprobatą, i schylił się by przybić jej piątkę, a jednocześnie dostrzegł, że w ich stronę zmierza właśnie dziarsko Fillin – Ja tutaj mogę was poczęstować Guinessem, ale jak chcecie coś bardziej… ekstra to zapraszam do baru, o, właśnie idzie do nas najlepszy barman tego lokalu, a dla was to pewnie się podwójnie postara – zareklamował zbliżającego się ziomka, i poklepał go po ramieniu, gdy ten stanął obok i zaczął wymieniać uprzejmości z dziewczętami. Nie zaszczycił ich jednak zbyt długo swoim towarzystwem, bo wzywały go obowiązki; w międzyczasie Boyd zerknął jeszcze szybko w stronę drzwi, dostrzegając pośród imprezowiczów swoją siostrę, której tam na szybko skinął czy pomachał, bo był mocno zaaferowany koleżankami, które planował jeszcze chwilę zabawić jakąś mega błyskotliwą konwersacją, ale ledwo coś zagaił, zupełnie znienacka dostał w ryj szmatą. Wzburzony, już miał krzyczeć na cały pub różne obelżywe teksty w stronę Fillina, który mu tą ścierą rzucił, ale zanim zdążył, spostrzegł, że w barze wreszcie pojawiła się wyczekiwana przez niego osoba. A nawet nie tylko w barze, a przy nim. Po ich ostatniej rozmowie na wizzengerze, krótkiej i nieprzyjemnej, zakończonej suchym „do zobaczenia”, wiedział że może się jej spodziewać, ale tego czy będzie chciała w ogóle z nim rozmawiać nie był już taki pewien; gdy jednak podeszła od razu, w dodatku ściskając jego dłoń, nabrał przekonania, że przestała się dąsać o głupoty i nie krępował się z obdarowaniem jej całusem na powitanie, a potem skupił się na jej towarzyszce, którą oczywiście kojarzył z lekcji i pokoju wspólnego i odwzajemnił uśmiech wraz z zapoznawczym uściskiem dłoni. - Cześć, miło poznać, po tylu latach w jednym domu wreszcie oficjalnie – odparł, i postanowił dopełnić dzieła, wskazując na towarzyszące mu dziewczyny z wymiany; nagle zrobiło się obok niego jakoś tłoczno, ale ani trochę mu to przeszkadzało, choć później miał nadzieję na porozmawianie z Alinką na osobności – Nie wiem czy się znacie, to słuchajcie, to Laurel i Annabell, przyjechały z Souhvězdí, a to Lara i Alise – przedstawił wszystkich wszystkim z szerokim uśmiechem, licząc na to, że się polubią i będzie miło; wtedy też dotarły do niego słowa Gryfonki i uniósł brew – Naprawdę, tak wiele? Same dobre rzeczy mam nadzieję? Ej, Laruel, a ty wspominałaś że opowiadałaś o mnie Ance, czy to znaczy że wszyscy tutaj o mnie mówią za moimi plecami? Może was zostawię i się powymieniacie informacjami? – zażartował, nie traktując oczywiście tych ich słów poważnie, chociaż skłamałby, gdyby stwierdził, że nie chciałby się dowiedzieć, co konkretnie miały do powiedzenia na jego temat. Na pytanie o ślad na policzku potarł go bezwiednie, na chwilę zapomniawszy, że go tam ma, bo tyle się wydarzyło w międzyczasie, że spotkanie z Nessą zdawało się być odległe w czasie. Machnął ręką, bo to przecież nic takiego. - A pewnie, że się stęskniłem. Absolutnie się nie martw, ani tym, ani w ogóle niczym – odparł niefrasobliwie, nie wnikając w szczegóły powstania tego odcisku szminki, po czym na chwilę uwolnił dłoń z jej uścisku, by objąć dziewczynę w talii i zwrócił się do całego otaczającego go wianuszka kobiet towarzystwa. - Jak wam się znudzi picie, w co wątpię, ale jakby co, to mamy jeszcze hazard z naszym ghulem, głupek się na pewno ucieszy jak was zobaczy, no i można tam wygrać jakieś galeony, a jakbyście potrzebowały jeszcze mocniejszych wrażeń, to mam irlandzki kapelusz, który je zapewnia – zareklamował wszystkie dostępne atrakcje – Jak wam się podobają czary na wejście? Ja jestem zachwycony, powinnyście tak chodzić wszystkie na co dzień. Lara, pewnie się nie zczaiłaś, ale masz koniczynkowe oczy – uświadomił ją, żeby czasem sobie nie pomyślała, że na nią zielony dym nie podziałał; szczególną wesołość wzbudzały u niego zielone włosy Alinki, która zarzekała się, że nie pojawi się w takiej wersji na imprezie. A tu proszę!
- Mógłbyś jej odczarować tę brodę i pochwalić się przed damą swoimi umiejętnościami. - uniosła dumnie podbródek i prowokowała chłopaka do udzielenia pomocy Ann, by ta biedna nie musiała siedzieć w takim stanie w nieskończoność. Jak miały tańcować skoro trzymała się ich śmieszna magia? Na szczęście An uśmiechała się, więc nie musiała na szybko wyłapywać awaryjnych sytuacji. - Ahaś, będziemy pić, Ann, będziemi. No, w końcu tu lezie wielki barman. - oznajmiła im obojgu i posłała Filinowi wyzywające spojrzenie. Trzeba przyznać, że wybrnął z kłopotów iście zwycięsko (nawet jeśli nie miał świadomości, że w nie wpadł), bowiem nie dość, że ją udobruchał to nagle okazało się, że roztaczał tak ujmujący zapach, iż nie mogło to zostać zlekceważone. Łatwiej przyszło się jej uśmiechnąć, choć wolała porządny pocałunek a nie tę amartoszczyznę. Zakryła palcami jego dalszy policzek i skierowała go do siebie, by szepnąć mu do ucha kilka słów: Musisz mnie rozebrać, żeby znaleźć. - i posyłając mu słodki uśmiech odprowadziła go wzrokiem. Niech myśli, niech głowi się i najlepiej nakręca - będzie jej to potrzebne, gdy impreza na dobre się rozwinie. Wróciła uwagą do małej Ann i Boyda i akurat dołączyły do nich dwie dziewczyny. - Cześć, cześć. - przywitała się, choć zapomniała dorzucić uśmiech do całej tej prezentacji. - Zielone włosi? Odważnie. - przyznała i zlustrowała Alise wzrokiem od góry do dołu, oczywiście w myślach ją sobie oceniając. Zerknęła przelotnie na drugą dziewczynę. - Lara to skrót od jakiegoś imienia czy po prostu Lara? - zapytała ją, olewając totalnie cały proces zapoznawczy Boyda. - Chciałbyś, słodziaku, chciałbyś. Ucho by ci urosło od podsłuchania. - celowo puściła mu oczko i celowo mianowała go na jeden moment "słodziakiem", bowiem chciała wybadać jego relacje z tą zielonowłosą dziewczyną. Zerknęła na Ann czy ta też to dostrzega. - To ty masz dziewczynę? - zapytała głośno i wbiła intensywny wzrok w Gryfona, a po chwili wymownie wskazała brodą ich złączone rączki. Oparła się o jakiś stolik i postukała o niego paznokciami, kiedy Boyd prezentował wszystkie atrakcje. Zawiesiła wzrok na ghulu. - Ej, Ann, a może pouczymi tamtego brzydala czeskich przekleństw? Czemu nie złapaliście trolla, co? Miałabym dla niego bielizni. - uśmiechnęła się szerzej i odsunąwszy loki z twarzy popatrzyła weselej na zgromadzone towarzystwo.
Adrien D. Vegh
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183
C. szczególne : ma szpiczaste uszy i dość cyniczne spojrzenie
....Zdecydowanie nie był fanem imprez, tłumów i balowania do samego rana. Prawda była jednak taka, że w takich miejscach można było załatwić naprawdę sporo rzeczy, począwszy od interesów kończąc na ciekawych spostrzeżeniach dotyczących wszelakich ludzi. Uwielbiał obserwować zarówno pojedyncze jednostki, jak i ich zachowania w tłumie. Cóż, z pewnością byłby świetnym, mugolskim antropologiem. Gdyby nie fakt, że miał całkiem niezłą pamięć, jego wejście skończyłoby się zapewne trzymaniem notesu i samopiszącego pióra niczym jeden z najlepszych czarodziejskich dziennikarzy o poziomie zdecydowanie wyższym niż ten szmatławiec prorok. ....Wszedł jednak bez zbędnych fajerwerków. Pomijając całą otoczkę wokół tego przedsięwzięcia i gryzący go w oczy dym napotkany na wejściu to kompletnie nikt nie zwrócił na niego uwagi. I bardzo dobrze. Ktoś w miarę szybko poinformował go na czym ta impreza polega i jakie są wymogi w tym wszystkim tak więc nie omieszkał założyć na siebie tweedowej marynarki w kolorze całkiem przyjemnej i dobrze na nim leżącej zieleni. Włosy miał zaczesane na bok, a czujne niebieskookie spojrzenie szybko oplotło wszystko to co działo się na Sali. ....Nie zauważył siostry od razu. W zasadzie… w ogóle jej nie widział. Jego oczom ukazała się natomiast dobrze mu znana Laurel, której obecność jednoznacznie oznaczała, że znajduje się tu gdzieś również jego bliźniaczka. Najłatwiej było po prostu podejść do Miskinis i się przywitać – póki co nie rozejrzał się na tyle, aby dostrzec kogoś innego kto był mu na tyle znajomy że mógłby zamienić z nim słowo czy dwa. ....Zauważył jednak, że dziwnie… pląsa? Na Merlina poważnie? Będzie teraz zachowywał się jak Leprekaun tańczący wokół garnuszka złota na końcu tęczy? Chyba nic innego mu nie pozostało. W podskokach podszedł więc bliżej, z dziarskim można powiedzieć uśmieszkiem. I wtedy oniemiał. Oczywiście wewnętrznie, bo jakżeby inaczej. Skupił wzrok na niewielkiej istocie stojącej tuż obok dziewiętnastolatki i uniósł delikatnie do góry kącik swoich ust. ....- Laurel. – kiwnął jej nonszalancko podbródkiem na powitanie, a także innym ewentualnie zebranym obok nich. Od razu jednak niczym orzeł polujący na swoją ofiarę przyjrzał się bliźniaczce. ....- Annabell. Wyglądasz jakoś inaczej. Coś się zmieniło? Ścięłaś włosy? – udawane zaskoczenie mówiło same za siebie, ale na szczęście nie trzeba było niczego tłumaczyć poza wspomnieniem o braterskiej miłości.
Efekt wizualny: marynarka (bez krawata) + pląsam jak pojeb Wydarzenie: wejście Wylosowana koska:5 Zyski i straty: nope