Nie, pub nie jest własnością znanego wszystkim zespołu, aczkolwiek Felix Felicis byli w nim parę razy dając kameralny koncert. Kameralny, ponieważ scena w knajpie nie jest zbyt wielka. Głównie znajdziesz tu obszerny bar z krzesełkami (i oczywiście trunkami!) oraz wygodnymi, miękkimi kanapami dookoła stolików. Wewnątrz panuje delikatny półmrok, acz trzeba przyznać, iż to przytulne miejsce na spotkania z przyjaciółmi bądź drugą połówką!
....Kompletnie nic nie robił sobie z jej spojrzenia, toteż kiedy skierowała swoje oczy na okno troszeczkę się zdziwił. Nie miał pojęcia dlaczego to zrobiła, a jakoś błędna interpretacja jego zachowania nie była dla niego wystarczającym argumentem aby odwracać wzrok. Uniósł lekko brew do góry, ale nie skomentował tego faktu. On z kolei ciągle się jej przecież przyglądał, a każde odwrócenie przez nań wzroku było dla niego idealnym momentem, aby bez wyrzutów sumienia dostrzec więcej szczegółów jej delikatnego oblicza. Z drugiej strony zdaje się było to dość niegrzeczne. ....Kiwnął nieznacznie głową na jej pytanie, tym samym jednoznacznie wskazując, że nie było tam nic ciekawego, o czym mógłby wspomnieć. ....- Niech się nie obwinia, w takim… - mimowolnie się wzdrygnął. – …tłumie łatwo się zgubić. – zacisnął zęby na myśl o ilości ludzi w których wpadł kiedy szukał zaginionej dziewczyny, na swoje szczęście znając wystarczająco dużo zaklęć, aby obronić się przed dotykiem ich spanikowanych ciał. Gdyby nie miał tego arsenału w zanadrzu, to śmiał wątpić, że w ogóle spróbowałby przebić się przez tłum, aby znaleźć Pandorę. Na szczęście ten scenariusz nie zostań przez życie zrealizowany i wszystko skończyło się dobrze, o ile można to było tak ująć. ....W istocie chciał już jej coś odpowiedzieć, choć może nie do końca to, czego się spodziewała. Kiedy jednak uciszyła go uniesioną dłonią, to nie śmiał przerywać tego zakazu – grzecznie czekał aż skończy swoją tyradę na temat tej całej bohaterskości, bezinteresowności i w ogóle pomocy. Ileż jeszcze będą przerabiać ten temat? ....- Twój brat mi już podziękował. – rzucił, odwracając się na barowym stołku tak, że teraz siedział tyłem do baru, plecami się o nań opierając. Rozejrzał się po pomieszczeniu zauważając, że znów zbiera się tu więcej osób. Najwyraźniej to miejsce było bardzo popularne – brakowało jedynie, aby pojawił się tu ktoś znajomy. - I bynajmniej nie mam tu na myśli jego zdradzieckiego wygadania się na temat mojego stanu. – dodał, przechylając lekko głowę w tył, aby pod tym dziwnym kątem na nią spojrzeć z wymownym spojrzeniem. Musiał o tym wspomnieć, bo kiedy następnym razem spotka tego małego paplarza, to chyba będą musieli odbyć poważną rozmowę na temat wzajemnego przekazywania informacji. ....- I skoro nie dasz mi żyć z tego powodu to powiem to co chcesz usłyszeć: nie ma za co. – uśmiechnął się półgębkiem, uprzednio znów kierując spojrzenie na wnętrze pomieszczenia i podpierając się o blat łokciami. Gdyby za wszystko słyszał tyle podziękowań, co za tę akcję z Czarodziejskich Pól, to mógłby nimi płacić niczym madki uśmiechami bombelków. ....Słysząc jej zwrot do barmana, odwrócił głowę w tamtą stronę z zaciekawieniem przyglądając się scenie w której ta zamawia kolejną szklankę wody. Mimowolnie zerknął na jej pustą filiżankę po espresso. Już wcześniej widział, że krzywiła się pod intensywnością jego smaku, ale jakoś nie odzywał się, po prostu nie chcąc być złośliwym. Dlaczego piła tę mocną kawę, skoro jej nie lubiła? Niektórzy nie mogli jej nawet znieść popijając wodą, a co dopiero samodzielnie. I wtedy go olśniło. ....Z wrażenia odwrócił się na stołku w jej kierunku, przypatrując się jej może nie tyle co z niedowierzaniem, co z delikatnym zaskoczeniem, a może patrzył na nią po prostu dość pytajaco? On, mistrz ogarnięcia, szybkiego reagowania i zapłonu, baron łączenia wątków i herold skojarzeń. Nawet zdanie, że się go spodziewała nie zaskoczyło go tak, jak fakt, który właśnie do niego dotarł, a który owe słowa miały przekazać. Tak przynajmniej sadził. ....Jest idiotą, tę przypadłość dawno już u siebie stwierdził. ....- Bardzo ryzykownym było tu dziś na mnie czekać. – wypalił cicho, acz jak gdyby nigdy nic i choć po chwili zdołał się opanować, to jednak w środku czuł coraz bardziej narastające uczucie niepokoju. Wiedział, że miał rację i miał ochotę zdzielić się w twarz, że zorientował się tak późno. Książka, woda i espresso. Zupełnie jak on. Wtedy. W innym przypadku najprawdopodobniej już dawno odwróciłby się na pięcie i stąd wyszedł. Nie, żeby nie chciał się z nią zobaczyć, ale perspektywa tego, że przyszła tu specjalnie dla niego, nawet nie wiedząc czy się pojawi, ba! nawet nie informując go o tym troszkę go przerażała. Dlaczego to robiła? Nieznane były oceny i reakcje Voralberga, a w tym momencie serce waliło mu jak szalone. Całe szczęście, że miał na sobie marynarkę, bo pewnie jego klatka piersiowa wyglądała obecnie jak zepsuty pulsator. Sam nie wiedział czemu, ale miał teraz ochotę jednocześnie pozostać tu i wybiec, i sam nie wiedział co powinien zrobić. Wciąż na nią patrzył, nie pokazując po sobie kompletnie nic, a tym samym czekając na odpowiedź. ....Z drugiej strony przecież nawet nie zadał pytania.
...Wysyłając Alexandra na ratunek zagubionej Pandorze nawet nie pomyślała o jego nietykalności. Najzwyczajniej w świecie nie połączyła ze sobą tak oczywistych faktów. Nawet Krukonom się to zdarzało, jak widać. Mogła zrzucać to na stan upojenia alkoholowego bądź na sytuację i popłoch, jaki wtedy panował. W tamtej chwili widziała w nim mistrza zaklęć o ponadprzeciętnym wzroście, co jej mózg przerobił na informację "wypatrzy dziewczynę szybciej niż inni, a także na pewno odpowiednio zareaguje". A zupełnie wyparł ze świadomości poprzednią sytuację, kiedy to pijaniutka Swansea wpadła w objęcia Voralberga. Éléonore połączyła te fakty dopiero, gdy dostrzegła minimalny dreszcz, jaki przeszedł przez jego ciało w momencie, gdy wspomniał o owym tłumie. Dotarło wtedy do niej, w co tak naprawdę go wpakowała. I poczuła się jeszcze gorzej z tą myślą. Do tego stopnia, że zrobiło jej się słabo. Na powrót miała przed oczami jego pusty wyraz twarzy i spiętą sylwetkę, a potem przypomniała sobie o słowach brata, a dokładniej o jego opisie stanu Voralberga tuż po tym przykrym wydarzeniu. Coś ukłuło ją w żołądku. Nie wiedzieć czemu, martwiła się o jego personę. To nieco dziwne i niepokojące, zważywszy na to, że ludzie martwią się przeważnie tylko o bliskie im osoby; o takie, na których im zależy. - Mój brat jest ze mną szczery - odpowiedziała, podkreślając intonacją ostatnie słowo. Nie omieszkała także posłać Alexandrowi spojrzenia pełnego wyrzutów. O ile była w stanie pojąć jakiś ogromny uraz do medyków i uzdrowicieli, zrozumieć pewne lęki i fobie, to nie rozumiała aż takiego zaniedbania. Czasem trzeba zacisnąć zęby i wybrać mniejsze zło. Elijah nieświadomie wkopał nauczyciela, ale dzięki temu ona była świadoma powagi festiwalowych zamieszek. I tego, jak bardzo poświęcił się Voralberg (a także: jak bardzo specyficznym człowiekiem jest). ...Obserwowała jak zmienia swoją pozycję z wielkim zaciekawieniem. Przytknęła brzeg szklanki do ust, ale nie upiła z niej nic. Nie spodziewała się, że usiądzie przy niej w tak... nonszalanckiej pozie. Damn it, dlaczego wyglądał tak atrakcyjnie? Skarciła się w duchu. Nie powinna dopuszczać do siebie takich głupich myśli. - A skąd wiesz, co chcę usłyszeć? - obruszyła się, właściwie bezpodstawnie. Prychnęła nawet, jak podirytowana kotka, która nie ma chęci na drapanko za uchem. Jej reakcja była nietypowa, ale wywołana najpewniej kumulacją czarnych scenariuszy, które teraz przewijały się przez jej głowę, niczym filmowe taśmy. Nie dziękowała mu dlatego, by usłyszeć od niego jakąkolwiek odpowiedź. Dziękowała mu, bo chciała. Bo... tak czuła. Upiła spory łyk zimnej wody. Co za ulga, od razu lepiej się poczuła. Westchnęła ciężko i ponownie na niego spojrzała, tym razem bez płomieni w oczach. Kompletnie neutralnie. ...Z przykrością zauważyła, że do lokalu napływa coraz to więcej osób. Nie miała ochoty na przekrzykiwanie się podczas rozmów w gwarnym pomieszczeniu. Nie chciała też czuć na sobie oceniającego wzroku postronnych osób. Co jak co, ale odznaczali się w tłumie. Oboje dość elegancko ubrani, popijający wodę i rozmawiający w towarzystwie opasłej książki. "Bardzo ryzykownym było tu dziś na mnie czekać." Nie dosłyszała dokładnie w pierwszej chwili. Było już zbyt głośno, a i on wypowiedział te słowa ciszej niż poprzednie swoje wypowiedzi. Popatrzyła na niego pytającym wzrokiem; gdyby była postacią z komiksu, to najprawdopodobniej obok jej twarzy pojawiłby się ogromny znak zapytania. Zaskoczył ją tymi słowami. Bardziej niż swoim pojawieniem się tutaj. Już miała mu coś odpowiedzieć, ale w tym samym momencie po jej prawej stronie usiadł jakiś nieznajomy człowiek. Totalnie pijany. Mamrocząc, zamawiał u barmana Jagodowego Jabola, chyba już kolejnego tego wieczoru. Élé wzdrygnęła się, gdy niechcący otarł się o jej ramię, a zamiast przeprosić lub zwyczajnie zignorować to zdarzenie - odwrócił się do Éléonore i zaczął ją nieudolnie zagadywać. Dziewczyna nie miała siły i najmniejszej ochoty na spławianie natręta. Powinna być gotowa na tego typu sytuacje, przecież znajduje się pubie. I jest wieczór. Jednakże dzisiaj nie miała nastroju na takie ekscesy, dopiła więc do końca swoją wodę i wzięła do ręki książkę. Oczywiście podpity bajerant nie poddawał się i zaczął się do niej przysuwać, aż w końcu oparł swoją rękę na jej ramieniu. Zacisnęła zęby i zrzuciła z siebie jego łapsko, walcząc ze sobą, by nie wyciągnąć różdżki i rzucić nań depulso. Zamiast tego zwróciła się do swojego towarzysza. - Idziemy stąd? - zapytała, a w jej głosie można było dosłyszeć błagalne tony - Zaproponowałabym spacer, ale aura temu nie sprzyja - popatrzyła smutno na okno. Za chwilę się porządnie rozpada, a do tego wiało tak, że chyba urwałoby im głowy, gdyby zdecydowali się na przechadzkę uliczkami Hogsmeade - Możemy zmienić lokal na coś, co umożliwia spokojną konwersację. ...Widziała, że jest zmieszany, ale nie odebrała tego poprawnie. Uznała, że, podobnie jak ona, nie ma ochoty na przesiadywanie w miejscu, gdzie aż roi się od podchmielonych klientów, a hałas uniemożliwia swobodną wymianę myśli. Och, w jakim błędzie była...
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....Obruszenie z jej strony było iście zaskakujące, z drugiej jednak trochę zabawne. Może i by się wzdrygnął, jakoś zareagował, gdyby nie fakt, że jest kim jest i niespecjalnie ruszają go wszelkie krzyki, piski i oburzenia, nawet jeśli mowa o niej. Wpatrywał się w nią tak jak stał – a raczej tak jak siedział – i nie zareagował praktycznie wcale, choć można było dostrzec lekkie uniesienie kącika ust. Wtedy jednak postanowiła napić się wody i skupić na tym, aby się nie oblać. Nie, żeby nie brał jej na poważnie (choć miał tę swoją tendencję do niedoceniania wściekłych ludzi), ale była tak uroczą osobą, że nie śmiałby jej podejrzewać o umiejętności złości większej, niż ta przed chwilą. O ile można to było tak nazwać. ....Niepokój w jego wnętrznościach narastał z każdą chwilą. Do jego umysłu wkradały się kolejne, niedorzeczne myśli, które w zasadzie tylko jemu mogły przyjść do głowy. Skoro dzisiaj tu na niego czekała, to czy robiła to też wczoraj? Przed wczoraj? Tydzień temu i każdego wieczora od tego jego cholernego listu? Czy była aż tak zdesperowana, żeby go znów zobaczyć? Dlaczego jej aż tak na tym zależało? Czyżby rzucił jej jakieś niewerbalne wyzwanie? I nie cofnę się, dopóki sama nie ocenię skali swojego błędu. Zaczynał żałować, że obrał taką treść listów, jaką napisał i bynajmniej nie dlatego, że znów się spotkali (przypadkowo!), bo ten fakt w jakiś sposób mu się podobał, z drugiej jednak strony znał się na tyle dobrze, że nie chciał jej zrobić krzywdy w psychicznym znaczeniu tego słowa. A znał się wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że może do tego dojść. Miał olbrzymi mętlik w głowie, a patrzenie jej prosto w oczy i wyczuwanie przyspieszonego pulsu swojego krwioobiegu w niczym mu nie pomagało. Cholernie zdradziecki duet, ciało i umysł. ....Z tych rozmyślań – i całe szczęście – wyrwał go jegomość (choć nie mógł powiedzieć, żeby to była lepsza zmiana tematu), który kiedy tylko pojawił się wystarczająco blisko w zasięgu jego wzroku, to natychmiast przykuł jego wzmożoną uwagę. Obserwował go uważnie, delikatnie marszcząc brwi kiedy ten usiadł obok dziewczyny i wzdrygnął się, widząc jak tamten otarł się o jej ramię. Gdyby był teraz na miejscu Éléonore, to tamten zapewne zbierałby już zęby z podłogi i byłby to najbardziej optymistyczny scenariusz jaki by go czekał. Widząc jej brak reakcji powstrzymał się od jakiegokolwiek komentarza i słownych zaczepek w kierunku nieznajomego, dopóki tamten nie zwrócił na nią nieco większej uwagi niż powinien. Zacisnął zęby przyglądając się tej scenie i czując delikatne ukłucie w okolicy żołądka, samemu dziwiąc się jak bardzo dobrze rozpoznał to uczucie. Uczucie dziwnej, nieco zmutowanej zazdrości. W bardziej sprzyjających okolicznościach zapewne by się zdziwił, teraz jedynie odgarnął je od siebie jak natarczywą muchę. ....Zgarbił się lekko i patrzył na nietrzeźwego mężczyznę spod byka, wyglądając jakby naprawdę miał ochotę go bardzo dobitnie skrzywdzić. Jego blada twarz i zapadnięte oczy wcale nie pomagały w ocenie zamiarów nauczyciela. ....Otrzeźwiał słysząc jej głos. Potrząsnął głową, zwracając wzrok ku niej i przetwarzając to co do niego powiedziała, bo w pierwszym momencie jej słowa do niego nie dotarły. ....- Co? – skonfundowany wpatrywał się w nią i dopiero kiedy zauważył, że trzyma w ręku książkę, a jej szklanka jest pusta – połączył fakty. – Ach, tak, możemy. – rzucił, jakby na chwilę zapominając o sytuacji sprzed chwili, kiedy to jeszcze miał ochotę stąd wyjść, z tym że samotnie. I odejść jak najdalej, aby ochłonąć. Nie wiedział co się zmieniło w tej chwili, ale miał dziwne uczucie że maczała w tym paluchy postawa mająca zapewnić jej bezpieczeństwo, zważywszy na ilość podejrzanych typów o tej porze i to drążące go, cholerne kłucie w żołądku. Opanuj się.. Już miał się podnieść, lecz jego oczy zwrócił niewielki ruch tuż za dziewczyną, wyraźnie wskazujący na to, że gość od jabola jeszcze nie skończył swoich zaczepek. ....- N'ose pas. - mruknął naprawdę cicho, praktycznie do siebie, kiedy siedząc z pozoru rozluźnionym, nieznacznie poruszył swoją dłonią. Palce nieznajomego nie zdążyły jej nawet musnąć, kiedy niewidzialna siła odrzuciła go kawałek dalej i choć ze względu na zmęczenie nauczyciela nie było to tak silne zaklęcie jak zakładał, to w ułamku sekund uznał, że może to i lepiej. W końcu nie chciał go zabić. W zasadzie, on sam nawet nie drgnął, korzystając z faktu, iż Éléonore spojrzała w okno i choć niekoniecznie ukrywał fakt bezróżdżkowości, bo była nieodłącznym elementem jego życia, to jednak publiczne miejsce nie było dobrym momentem, aby się zorientowała i niekontrolowanie wykrzyczała mu ten fakt w twarz. ....Zerknął na nią ze stoickim spokojem, zupełnie jakby gdyby nigdy nic się nie wydarzyło, a latający ludzie byli czymś normalnym o tej porze w barach. ....- Jakiś pomysł gdzie możemy iść? – co prawda był już w Hogsmeade kilka razy, ale słabo się orientował jeśli chodziło o tutejsze miejscówki. A może miała na myśli inne miejsce?
...Patrzyła na niego błagalnym wzrokiem i było to do niej bardzo niepodobne. Czuła się wyjątkowo nieswojo w aktualnym położeniu. Robiło się coraz tłoczniej, a ona nie miała dziś cierpliwości dle pijanych przypadkowych czarodziejów. Przez myśl przeszło jej nawet to, że być może spowodowane jest to jej trzeźwością. Postanowiła, że nie wypije już alkoholu w obecności Alexandra. Przynajmniej póki co. Widzieli się do tej pory dwa razy (nie licząc aktualnego spotkania) i w obu przypadkach była, bardziej lub mniej, pod wpływem napojów wyskokowych. Czuła się z tym źle i gryzło ją sumienie, taki trochę kac moralny. Być może inaczej by się zachowywała i nie żałowała niektórych słów. Swoją drogą... Pan Ekscentryk działał na nią tak, że i na trzeźwo zachowywała się nietypowo dla siebie. ...Odkaszlnęła wymownie, by zwrócić jego uwagę. Miała wrażenie, że się zawiesił, że nie słuchał jej próśb. A ona już bardzo chciała opuścić ten lokal. Jeśli zaraz tego nie zrobią, to ten adorator przejdzie przyspieszony zabieg kastracji. Swansea jest cierpliwa, ale do czasu. W końcu powrócił miejscami do niej i do obecnej rzeczywistości. Odetchnęła z ulgą. - Dziękuję - wyszeptała, chyba bardziej do siebie. Dziękowała nie tyle za wyrażenie aprobaty, a za to, że powrócił do niej myślami i zrozumiał, dlaczego to dla niej istotne. Gorliwie żałowała, że pogoda aż tak się skiepściła. Jeszcze do niedawna było tak pięknie i słonecznie. Rozkoszowała się piękną złotą jesienią, spacery były przyjemnością, a nie koniecznością wynikającą z przymusu przemieszczania się. Dlaczego dzisiaj nie mogło tak być? ...Znów zapatrzyła się w widoki za oknem. Może trochę się przejaśniało? Tam w oddali widziała nawet jakieś przebłyski słońca, pomiędzy szarymi chmurami. Tylko ten wiatr... Pozostaje mieć nadzieję, że rozgoni deszczowe chmury. Chociaż... czy ktoś widział słoneczny listopad w Wielkiej Brytanii? Na pewno nie Éléonore. Przytuliła książkę do siebie, zupełnie jak niegdyś robiła jeszcze za czasów szkolnych. Skuliła się, by jak najbardziej odsunąć się od tamtego podpitego człowieka. Starała się go zignorować. Hmmm, pada na zewnątrz czy jeszcze nie? ...Nagle usłyszała dziwny odgłos, coś w rodzaju... łupnięcia? Wyrwało ją to z zamyślenia i oderwało od okna. Na ziemi leżał jej pijany podrywacz. Ledwo zbierał się z podłogi, wstać pomagali mu jego koledzy i inni, postronni ludzie, którzy nagle zebrali się tuż obok jej stołka. Zmarszczyła czoło i spojrzała się na barmana, który jak gdyby nigdy nic, przyrządzał drinki i kontrolował to, czy szklanki się dobrze same polerują. A potem obdarzyła wymownym spojrzeniem Alexandra. - Czy Ty... maczałeś w tym palce? - zapytała, nieświadoma tego, jak bardzo na miejscu było to pytanie, wszak jej towarzysz władał magią bezróżdżkową. Jego spokojna twarz nie sugerowała, że miałby być sprawcą owej sytuacji, ale... kto go tam wie. Na Festiwalu już się wykazał jako jej obrońca. Nie była pewna, czy czarodziej sam nie spadł z barowego stołka - koniec końców był dość pijany. A i Voralberg nie miałby szans tak szybko schować różdżkę pod jej nieuwagę. Dziewczyna była nieco skołowana. - Po prostu stąd wyjdźmy. Przejdziemy się, po drodze może coś nam się rzuci w oczy - zaproponowała i podeszła do wieszaka, skąd zgarnęła swój płaszcz. Wracając, raz jeszcze rzuciła okiem na zamieszanie i klnącego pod nosem czarodzieja od jabola. Gdy napotkała jego wzrok - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się niewinnie. Kto jak kto, ale ona akurat niewinna była. ...Stanęła przy Voralbergu. Za każdym razem, gdy miała okazję być tak blisko niego na nowo zaskakiwała się, jak wysoki jest. Chyba nie zna nikogo równie... wielkiego. Czuła się przy nim jak mała dziewczynka. Trochę ją to peszyło. Może z tego wynikało jej dziwne zachowanie w jego obecności? Była gotowa do wyjścia. Gdzie pójdą? Czy nie dojdzie do tego, że rozstaną się w milczeniu tuż za drzwiami lokalu?
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....Jego uwagę również zwrócił zbierający się wokół poszkodowanego tłum. W zasadzie wprawiło go to nieco w konsternację, bowiem o ile rozumiał pomoc ze strony jednej czy dwóch osób, tak pięć czy sześć było już zdecydowaną przesadą. Był bliski prychnięcia, ale i też szybszego podniesienia się, kiedy Ci ludzie nieświadomie zbliżali się również do niego. Zerknął ku dziewczynie i słysząc jej pytanie uśmiechnął się, delikatnie podnosząc ręce do góry zupełnie jakby chciał powiedzieć czy widzisz, abym trzymał różdżkę? ....Może i byłby nieco bardziej szarmancki i jej z tym pomógł, gdyby nie fakt, że zwyczajnie nie potrafił tego zrobić, bo włączała mu się jego awersja. Podążył za nią wzrokiem, kiedy ostatni raz zerknęła na nieznajomego pijaczka, a kiedy spotkał się z nim spojrzeniem to rzucił mu jedną z bardziej lodowatych wersji jaką posiadał w zanadrzu, tak, że tamten nawet nie próbował zrobić czegokolwiek, machając nań ręką. ....Voralberg zbliżył się do drzwi i wyszedł pierwszy, przytrzymując je Éléonore. A później ruszyli, w którąś ze stron. [zt both]
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Ragnarsson dbał o swoje dobre imię. Nigdy nie przyszłoby mu przez myśl żeby bezmyślnie UCZYĆ SIĘ w towarzystwie innych Ślizgonów. Otóż Ślizgoni dbali o swoją renomę, co zdażył zauważyć, a ich popularność rosła wprost proporcjonalnie do ilości nieprzeczytanych książek. Z tego względu, chociaż nie próbował wcale utożsamiać się z wybranym mu przez Tiarę Przydziału domem, starał się przynajmniej podtrzymać wizerunek lekceważącego islandczyka. Tym bardziej, skoro ostatnio rozeszła się po szkole wieść, ze jest prefektem i dotarła już do ich prefekt naczelnej. Czyli plotka ta musiała zatoczyć okrągłe koło, bo bardzo się starał, żeby koledzy z roku o tym nie trąbili. Rzucił z frustracją książki na barową ladę, bo chociaż sądził, że funkcja prefekta niosła ze sobą pewne niezbędne profity, na razie doświadczał w związku z nią samych drażliwości. W ramach rozluźnienia, otwarł rozdział Wielkich Bitw Czarodziei na buntach Goblinów, przygotowując się do rozwiązania zadania domowego z historii magii. Nie podszedł zagadał nawet barmana, planując udawać tak długo, jak to będzie możliwe, że przegląda menu drinków, dlatego zostawił je otwarte obok zeszytów, a sam zamoczył pióro w przygotowanym kałamarzu i... zawiesił się. Bo chociaż lubił historię magii prawie tak samo, jak starożytne runy, w pierwszym, w przeciwieństwie do pierwszego, niewiele wiedział. Dlatego ściągnął brwi, szukając inspiracji, wodząc palcem po linijkach tekstu. Jaki był w ogóle jego temat?
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Długo rozważałem jaką karierę obrać w trakcie mojego bytowania w Hogwarcie na studiach. Szczerze mówiąc nawet nie miałem pojęcia co chcę robić po moich studiach. Równie dobrze mogłem rozważać swoje niedługie zatrudnienie jako takie, które może być na całe życie! Niestety moje niewielkie kwalifikacje powodowały, że mało gdzie chcieli mnie zatrudnić. Mnóstwo sklepów z rzeczami, które mnie kompletnie nie obchodzą, sporo kelnerstwa, kilka innych prestiżowych miejsc jak na przykład - sprzątacz w Mungu. W końcu okazało się, że całkiem nieźle mi idzie nalewanie drinków i ponieważ do Felix Felicis potrzebowali kogoś na gwałt, zatrudnili mnie tutaj niemalże od razu po tym jak do nich przyszedłem. To co mi się podobało to na przykład stroje, które kazali nam tu nosić - zwykłe czarne koszulki i czarne spodnie. Praktycznie nie musiałem się przebierać! No oczywiście, gdyby nie to, że praca w gastro okazała się być bardzo dusząca, gorąca i jakbym chodził w tej jednej koszulce cały dzień to miałbym jeszcze mniejsze powodzenie niż mam teraz, jeśli to możliwe! Całe szczęście, że był czwartek. Nie tak wiele ludzi wybierało się na drinki w środku tygodnia, by zawracać mi głowę. Bardzo nie lubiłem weekendów. Pewnie gdybym był kelnerem mógłbym chociaż liczyć na jakieś dobre tipy, a tak tylko harowałem dwa razy więcej niż było warto. Dlatego akurat teraz stałem sobie oparty gdzieś w rogu o ladę i wycierałem leniwie mokre szklanki. Unoszę wzrok kiedy słyszę, że ktoś z trzaśnięciem kładzie coś o mój bar i marszczę szerokie brwi, szukając źródła tego hałasu. A kiedy widzę kto rzuca czymś o moją piękną ladę, tym razem moje brwi unoszą się ku górze ze zdziwieniem. Odkładam szklankę i patrzę na otwartą książkę, pergamin, położoną gdzieś z boku kartę drinków. Podchodzę powoli i dopiero chrząknięciem wymuszam na Tobie spojrzenie na mnie, kiedy jestem już naprzeciwko. - Co podać? - pytam rozbawiony opierając dłonie na blacie.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Miał wszystkich ignorować. Miał ignorowac nawet barmana i zamówić tylko wodę, bo przecież na nic innego nie było go stać, odkąd odkładał na mieszkanie, które najpewniej będzie musiał sobie kupić, jak Cass się dowie, że Duch mu pogryzł pędzle. Skoncentrowany pochylał się nad swoimi papierzyskami, dłonią podpierając głowę. Literki mu się rozmazywały od tego niewielkiego światła, więc rozważał nawet rzucenie lumosa, akurat w momencie, w którym barman zaszedł go od frontu. Nie byle jaki barman, bo dobrze mu znany. Miał nie reagować, ale znajomy głos ściągnął jego uwagę. — Filin? — byłby zatrzasnął książkę, ale wtedy wyraźniej byłoby widać metalowe, goblińskie okucia i tytuł, większy od nagłówka rozdziału. Przesunął więc tylko swoje tobołki na prawo, byle dalej od ślizgona, z niezadowoleniem stwierdzając, że pilnowanie wizerunku nieuczącego się ucznia zupełnie mu nie szło. — Specjalność lokalu. Byle mocną — cokolwiek to nie było. Tak po prawdzie jednak, Gunnar bardziej niż wszystkiego innego, potrzebował teraz spokoju. W pomieszczeniu i tak panował naturalny zgiełk rozmów, które stanowiły wystarczające rozproszenie. Filin zdawał się zakrawać swoją obecnością o przesadność ironii losu. — Acha. I mnie tu nie było — dodał, próbując schwycić w głowie myśl o uciekających mu przyczynach buntów goblinów. Winił za to Fina. — Pierwsza przyczyna buntów goblinów. Dajesz. Start. Przyszedłem Cię poduczyć, bo widocznie potrzebujesz. Zgrabnie, Gunnar. Bo przecież nie to, że sam potrzebowałeś douczenia...
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Z pełnym rozbawienia uśmiechem patrzę jak mój ziomek z domu przesuwa brutalnie książki jak najdalej od niego. Przechylam głowę na lewo, by sprawdzić od czego podręcznik ma tutaj ze sobą. - Caine byłby dumny - stwierdzam, wciąż uśmiechając się jakże uprzejmie, do Islandczyka. - Jasne, Gunnar, mam coś specjalnie dla ciebie - mówię i odchodzę na chwilę od kolegi, by łapnąć szklankę, którą to jeszcze całkiem niedawno leniwie oczyszczałem zaklęciem. Biorę różdżkę, która leżała na moim dawnym miejscu i śmigam zaklęciem przywołującym, by podać sobie wybraną butelkę. Póki co wszystkie jeszcze działały i były na swoim miejscu, ale szef przestrzegał mnie przed niechlujnie rzucanymi zaklęciami, które mogą rozbijać inne alkohole przy zbyt silnym machaniu różdżką. Cóż, na szczęście teraz go tu nie było. - Idealne na dziś - mówię, podając Gunnarowi Stokrotkowy Haust, czyli jakiś lekki alkohol, smakujący jak prawdziwe stokrotki. - Nie było cię w barze? Ok, jak coś będę mówił, że widziałem jak uczyłeś się gdzieś w kącie Hogwartu - pocieszam przyjaciela. - Eeeee, nie wiem, bo są brzydkie i obrzydliwe - mówię rozproszony, bo kątem oka widzę jak ktoś odnosi pustą szklankę na ladę. i macham znowu potajemnie różdżką, przywołując sobie szkło jakiegoś gościa, coby ją umyć zaklęciem.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Przewrócił oczami, bo skoro i tak nie było sensu ukrywać już tytułu podręcznika, którego treści Filin się domyślił, przysunął go sobie z powrotem w swoją stronę, początkowo nie odpowiadając swojemu koledze. Spisał kilka faktów ze stronnic, które mogły mu się przydać we wstępie do pisania pracy. Miał nawet nadzieję, że Ślizgon już dał mu spokój i poszedł sobie czyścić swoje szklanki, a on będzie mógł zwrócić większa uwagę na czytany tekst, bo ten, który zapisał na połowie kartki zdawał się tak chaotyczny i wyrwany z kontekstu, że musiał go szukać od nowa. Takie zastosował skróty, że nic mu one nie mówiły, a rozmowa z kolega, dodatkowo zgubiła jego wątek. Ściągał właśnie brwi nad kolejnym akapitem, kiedy na blacie przed nim pojawiła się szklanka, dająca aromatem kwiatków. — Świetnie — skwitował — w takim razie nie martw się. Ja zadbam o Ciebie. Zdradzę wszystkim Twoje upodobania alkoholowe — spojrzał krzywo na “specjalność”, jaką mu Filin zaoferował — a jak się rozejdzie, co pijasz, to się od swoich gej-przyjaciół nie odgonisz, kolego. Jeszcze palemka do tego. Klepnąłby go w tym samym pełnym troski geście, ale akurat skrobał coś na marginesie pergaminu co przypominało mniej więcej: “gruboskórni, brzydcy i obrzydliwy – inspirować się wizerunkiem Filina” i trzy wykrzykniki. Potem podkreślenie, żeby upewnić się, że Ślizgon przeczyta i pochwali go, jaki Caine będzie z niego dumny, jak mu zaraz naskrobie rys goblinów, inspirując się z natury ze swojego Ślizgońskiego kumpla. — Nikt Ci nie uwierzy — dodając to, wyciągnął z torby jeszcze jeden tom i walnął nim o ladę, aż cały kurz ze starych stronnic wzbił się na kilka metrów wokół nich, osiadając na szklankach i dopiero co czyszczonym drewnie, a Gunnar uśmiechnął się sardonicznie kątem ust i ostentacyjnie wrócił do przerwanej czynności – nauki. Pochylił się, kartkując księgę, z której wszystkie zarodniki teraz na pewno gnały do nozdrzy Filina, w czasie kiedy Ragnarsson zaciągał się zapachem atramentu, spisując strony do zapamiętania, że będzie chciał do nich wrócić.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Jestem bardzo zadowolony ze swojego żartu i mimo okrutnych słów ziomka, macham ręką olewczo i kręcę głową. - Co ty gadasz, ziomek, to Twoje upodobania, przecież ty to pijesz - mówię i unoszę dłonie w geście obrony. - A nie chcę nic mówić, ale o ile ja z moja aparycją byłbym normą wśród gejów w Hogu, nikt by się nawet nie połasił. Ale ty taki męski, tajemniczy, dziki Islandczyk, myślę że niejeden chciałby spróbować trochę stokrotkowego napoju z twojej słomki - mówię bardzo żartobliwie i niezwykle elokwentnie do Ślizgona, zanim nie idę łapać i czyścić szklanek. Kiedy widzę, że chcesz mi coś pokazać pochylam się nad pergaminem gdzie bazgrze głupoty. Kręcę głową z dezaprobatą. - Przed chwilę obiecywałeś mi gej podrywy, a teraz takie okropieństwa wypisujesz - mówię udając szczery smutek i muszę zignorować Twoją kolejną wypowiedź, bo oto obok Ciebie siada gigantyczny czarodziej z bardzo długą brodą i prosi niezwykle uprzejmie o Bassa, a ja tłumaczę, że nie mamy takiego piwka tutaj, że o takie to do Świńskiego łba trzeba i daję naszą elegancką kartę drinków. A lekko śmierdzący brodacz, niezwykle zdziwiony przyjmuje świstek papieru. Mam szczerą nadzieję, że umie czytać. - Uspokój się, mordo, co to za islandzkie zwyczaje - mówię wykorzystując chwili konsternacji wielkiego czarodzieja i podchodzę ze szmatą, żeby wytrzeć kurz, którym zarzuca mój bar Gunnar.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Machnął już ręką na Filina, bo widać, że w gej-żartach miał większe doświadczenie i jego riposta nawet go rozbawiła, bo parsknął krótko, zanim uznał, że Filin go rozprasza. Tak po męsku. Nie po gejowemu. Po prostu gada zacięcie, chociaż powinien pracować. I kiedy Ślizgon odsunął się na moment, żeby skierowac uwagę na nowego gościa w barze, Gunnar zgarnął swoje książki, przesiadając się z jednego hokera na drugi, mając za dobrą wymówkę, że tak pilnie studiuje i szuka spokoju, ale prawdą było, że poniekąd to zapaszek czarodzieja był jedną z przyczyn przeniesienia się na drugą stronę baru. Odetchnął, zaciągając się zamiast smrodkiem z boku, zapachem starego papieru. Na chwilę zamilkł, zaczytując się w akapitach, tym razem nic już nie notując, zamiast tego zapamietując i układając sobie w głowie scenariusz wypracowania jakie zaraz miał zamiar naskrobać. Korzystając ze swoich materiałów pomocniczych i wątplwiej pomocy Filina w temacie przyjętego wizerunku goblinów. Zdążył napisać zaledwie pierwszy akapit, kiedy Filin przyszedł go ochrzaniać za paskudzenie mu drewnianego blatu, na co Gunnar zareagował przerysowanym przełożeniem kartki na drugą stronę, bo właśnie tego potrzebował, żeby dowiedzieć się kontynuacji biografii Ugo Uległego. — Zajmij się lepiej swoim pachnącym kwiatkami klientem, Filin, bo właśnie ci kradnie czystą ognistą spod lady — machnął podbródkiem na mężczyznę i kiedy FIlin nie patrzył, zanurzył końcówkę pióra w atramencie, nie przejmując się czy zostawia za sobą granatowe kleksy, gryzmoląc na papierze luźne myśli, od razu w improwizacji przekładając je na słowa, mające zagrać pierwsze skrzypce w zadanym z historii magii temacie. Odpuścił sobie pisanie tekstu na brudno, zbyt świadom faktu, że w tych warunkach nic ambitnego z siebie nie wykrzesa. Bardziej niż to, co właśnie pobieźnie rozpisywał. — Synonim dla “buntów”, Ó Cealláchain — przerwał pisanie, żeby poradzić się specjalisty od beznadziejnych przypadków, co do nazewnictwa jednego z takich wydarzeń. Beznadziejnych właśnie i bezcelowych. Jak te wojny goblinów z czarodziejami. Choć oczywiście, poniekąd obstawiał ich stronę. W wybranych aspektach ich problemu.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Ja po prostu w każdych żartach mam niesamowite doświadczenie, szczególnie że zadaję się z takimi intelektualnymi ogierami, dzięki którym poziom moich dowcipów regularnie wzrasta! Cóż, na Twoje nieszczęście ja nie potrzebuje aż tak wielkiego skupienia w mojej pracy, jak ty nad jakimiś awanturami goblinów. Dlatego wesoło gaworzę Ci nad głową, co najwyraźniej wcale nie pomaga Ci w skupieniu, skoro się przesiadłeś. Trochę bym się pogniewał, ale szybko orientuję się, że to raczej o zapach nowego gościa chodzi, bo i ja unikam go jak ognia, a Twoje zakurzone książki na moim czyściutkim blacie o tylko kolejny pretekst, żeby uciec od włochatego gościa. - Co? - pytam i zastygam w trakcie ścierania baru, prędko odwracając się do mojego klienta. - Ej, proszę pana! - grzmię, zostawiam ścierę obok Ślizgona i już truchtam w kierunku gościa. Rozglądam się w pośpiechu dookoła, już szukając różdżki, którą znowu pewnie zostawiłem gdzieś obok brudnego szkła. Ku swojemu zdumieniu zamiast niej, łapnąłem jakąś czaszkę, jedną z tych szwendających się po okolicy, więc schowałem ją prędko do kieszeni i w końcu znalazłem i różdżkę przy szklance, która prędko wyrywam śmierdzącemu panu trunek. - Proszę o wyjście - mówię zdenerwowany. A jestem taki mały przy tym ziomku, chociaż buntowniczo jak goblin stoję z tą różdżką i tak sobie myślę, że mnie nie posłucha wcale i będzie burda, ale na szczęście mężczyzna mamrocząc coś pod nosem wychodzi z mojego baru. Aż nie mogę uwierzyć w swoje szczęście. - Wyszedł, widziałeś to, jak się mnie przestraszył? - mówię, kiedy znajduję się znowu obok Gunnara, dumny ze swojego wyczynu. - Rebelia, zamach, manifestacje, strajk może? - wymieniam synonimy słowa i równocześnie podchodzę do nalewaka, by podać komuś piwo kremowe. - Rewolta, rabacja, rokosz, powstanie, pucz... - podaję piwko i przyjmuję zapłatę, wracając do Ciebie. - Insurekcja! To jest ładne słowo! - dodaję jeszcze otwierając kasę i pewnie napotykając Twoje zdziwione spojrzenie. - Jestem Irlandczykiem, nasza historia to same bunty i rokosze przeciwko anglikom - wyjaśniam ze wzruszeniem ramion.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Odetchnął z ulgą, że chociaż na chwilę pozbył się trajkoczącego Filina, co to za punkt honoru postawił sobie mu przeszkodzić w nauce i mu ją jeszcze wytknąć (bezczel!). Wrócił do swoich zajęć, z ulgą kreśląc dalej kolejne linijki bezsensownej paplaniny, z której profesor Shercliffe chyba wyniesie niewiele więcej ponad tyle, że Ragnarsson pisał to na kolanie, wyraźnie nie mogąc się porządnie na tym skupić. Właśnie dopisywał przyczyny konfliktu goblińsko-czarodziejskiego i wyjaśniał je w kontekście przebiegu późniejszych, mniejszych starć w sądzie i poza nim, kiedy inne wydarzenie zwróciło jego uwagę. Filin – nie aż tak wysoki – bo prawie tak niski, jak jego siostra (zaniżył sobie w głowie jego wzrost do metr sześćdziesięciu czterech, bo takie to było dla niego chuchro), zaczął się pultać to swojego klienta, przez co Ragnarsson poczuł zew nagłej lojalności i tylko wstał z miejsca, prezentując swoje prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu i szerokie barki, jak na zwykłego studenciaka, patrząc groźnie na brodacza. Pióro, które jeszcze moment temu trzymał w pogotowiu nad kartką papieru, teraz założył za ucho, a ręce splótł na piersi, wczuwając się nawet w surową postawę tych goblińskich buntów i dopiero kiedy niechciany gość opuścił bar, Gunnar siadł z powrotem, spisując na wolnej kartce papieru synonimy, które planował użyć, bo własnych mu już w głowie zabrakło. Skłamałby, gdyby powiedział, że go wcale nie zaskoczyło jak wiele znaczeń dla buntu znał Filin, nawet jak na Irlandczyka. — Te, to może ty mi weź tu machnij jakąś historyjkę z waszych bitw z anglikami, a ja to potem przeredaguję, że niby wojny goblinów i wszystko będzie pasić. Zawsze się rozchodzi o to samo, władza i pieniądze. Czasem kobiety. Ale te goblińskie to chyba nic szczególnego to pewnie nie ma o co walczyć. Widziałeś ty kiedyś goblinkę?
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Do dziś się nie dowiemy czy to moja groźna różdżka, czy mina Gunnara, na którego klient zdążył zerknąć zanim nie wyszedł. Czy może był po prostu zbyt pijany na pucze i rebelie, zbyt mało znając się na czarach. Zakładam, że to jednak to ostatnie, myślę że jakaś paskudna krew trolla mogła krążyć w jego żyłach. A przynajmniej tak mi się wydaje po zapachu, który za sobą zostawił. Ze skwaszoną miną biegnę do jednej z szafek pod barem i przez chwilę siedzę tam, grzebiąc w niej dziko, totalnie czegoś szukając. Ignoruję nawet pożegnanie jednych z nielicznych gości w barze, tylko przelotnie sprawdzając, czy aby na pewno wszystko opłacili. W końcu wyłaniam się spod lady i stawiam na niej trzy różowe świeczki. Podpalam je prędko końcem różdżki, umieszczając je w różnych miejscach. Można pomyśleć, że postanowiłem to zrobić zaledwie dla ozdoby, ale każdy przy barze mógł poczuć, że magiczne świeczki roztaczają bardzo kojący zapach, znacznie mocniejszy niż gdyby był to mugolski płomień. Z jedną z nich podchodzę właśnie do Gunnara, coby aż tak wzroku sobie nie psuł nad tymi papierami i uspokoił się odrobinkę, by mu się lepiej pisało. I dopiero wtedy nawijam o wszystkich rebeliach i puczach. - No wydaje mi się, że u goblinów chodziło dosłownie o to samo co u Irlandczyków, czyli raczej o niepodległość wobec atakującego go narodu - zauważam, bo to jest jedyne co powinno prowadzić do rebelii moim skromnym zdaniem, jako prawdziwego obywatela swojego kraju. - I zawsze to wygląda to samo. Tyle rewolt, a byliśmy pod ich panowaniem 750 lat, więc możesz przytoczyć, że gobliny nie uczyły się na cudzych błędach. Pewnie potem kartofle im sparciały tez i musieli znikać do Ameryki - streszczam w kilku zdaniach bogatą historię mojego kraju i zgarniam kolejną brudną szklaneczkę, tym razem uprzejmie żegnając się z klientką. - Nie widziałem, ale wygląd goblinki nurtuje mnie od ostatniej lekcji historii magii - mówię, bo i wtedy obiło mi się to o uszy.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Z uwagą zapisał każde podane mu przez Filina zdanie, powtarzając za nim: — Niepodległość.. Spartaciałe kartofle, to wrócili do Ameryki… Zapisał to, a potem zmarszczył brwi, bo nie miał podzielnej uwagi, jak posterunkowi. Nie pisał sto słów na minutę, a znacznie mniej i ze znacznie mniejszą podzielnością uwagi, więc dopiero teraz, patrząc na swoją gotową pracę, wrzucajac pod jej koniec wnioski podane mu przez Filina, szarpnął łbem, patrząc na irlandczyka srogim wzrokiem islandczyka. — Jakie, do chuja, kartofle? Skreślił ostatnie zdanie i poprawił na skradzione złoto i powrót do Banku Gringotta po strajkach Goblinów, bo to co mu Filin podał totalnie nie trzymało się żadnej kupy. Wyprostował się, sciagając łopatki i chociaż nie tak widział tą swoją pracę, przejechał po niej raz jeszcze, ostatni, spojrzeniem, sprawdzając błędy. Poprawił kilka literówek i podał Filinowi do przeczytania. — Sprawdź, czy się zgadza. Czy Irlandczycy byliby ze mnie dumni. I czy goblin by mnie za takie wyjaśnienie ich sprawy obrzucił złotem. Do Gunnara zdawało się nie docierać, ze nie spotkali się tu na kółku pozalekcyjnym powymieniać się wiedzą, a siedział w barze, gdzie Filin pracował, a teraz, dla odmiany, to Ragnarsson mu w tym przeszkadzał swoimi wypocinami. — Ej, brudas zwinął mi moje stokrotkowe gówno!
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Ja opowiadam swoje teorie tak naprawdę nie wiem czy faktycznie mające jakiekolwiek powiązanie z prawdziwą historią magii i dopiero po chwili orientuję się, że Gunnar pisze pilnie wszystko co mu mówię. Ja w międzyczasie otwieram kasę, dyskretnie zauważając, że już została w kącie tylko jedna, bardzo całująca się para, więc mogę odrobinę szybciej zrobić rozliczenie, póki nikt nie patrzy. Stukam więc różdżką kilka razy w kasę, a wszystko samodzielnie podlicza wszelkie potrzebne rachunki. Patrzę zdziwiony na kolegę, kiedy ten nagle pyta mnie bardzo brutalnie o te kartofle. - No wiesz, zaraza ziemniaczana - tłumaczę trochę wyrwany z kontekstu, bo sprawdzam pilnie czy moje zaklęcie działa odpowiednio przy pieniądzach, a wymaga to więcej skupienia niż ta pisana na kolanie praca Islandczyka. A na dodatek ten podstawia mi pod nos te swoje wypociny, chociaż cmokam na niego i próbuję się uchylić przed tymi kartkami Ragnarssona. - Co ty mnie pytasz, człowieku, przecież ja się na tym nie znam w ogóle... Co to za praca domowa? - najpierw jawnie się złoszczę, a potem nagle mnie oświeca, że może ja też powinienem coś wypocić od siebie i patrzę jeszcze raz na temat, który sobie zapisałeś. Chyba też miałem to zrobić, coś tam mi świta. Ale okazuje się, że są ważniejsze rzeczy niż praca domowa. Bo oto śmierdziel zabrał stokrotkowy napój mojemu ziomkowi. - Tam jest! - zauważam przez okno brudasa, który chamsko popijał drineczka robionego na zamówienie. - O cie ty... Henrietta, bierz szmatę, zaraz wracam! - krzyczę, a zza zaplecza wychodzi niewielka charłaczka, z przerażeniem łapiąca ścierę, którą do niej rzucam. Ja i mój islandzki bodyguard wybiegamy z pubu, by jak najszybciej odzyskać tego niesamowitego drinka. Albo chociaż szklankę. Albo po prostu na chwilę oderwać się od obowiązków.
/zt x2
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Jego ochota na spożycie czegoś wysokoprocentowego była dziś nie do zniesienia. Nawet uczestnictwo we wszystkich zajęciach nie sprawiło, że stracił ochotę. Co jest? Wiedział, że to żadna potrzeba. W końcu spożywanie napojów, czy innych używek, które wprawiały go w stan otępienia, nie było wskazane dla kogoś takiego jak on. I nie miał na myśli ambicji zostania jednym z reprezentantów drużyny Quidditcha. Dzisiaj jednak był na tyle roztrzęsiony, że jego nogi same go zaprowadziły do pubu. Nie znał tego miejsca, bo wioska była mu równie obca, jak zamek pierwszego dnia. W tym momencie skupił się na Dolnie, chociaż nie obyło się bez siniaków i niezbyt przyjemnych wspomnień. Może to jest właśnie to. Może powinien odpuścić, odpocząć... Wszedł i otrzepał odzienie ze śniegu, który prószył na zewnątrz. Zdjął kurtkę i podszedł do baru, zamawiając szklankę ognistej whisky. Nie był znawcą alkoholu, dlatego wybrał coś, co powinie pić każdy prawdziwy facet. Jak jego ojczym... Nieznacznie się skrzywił. Odwrócił się i oparł łokcie o blat, rozglądając spokojnie po pomieszczeniu. Whisky była obrzydliwa jak szczyny. Tak by to określił. Jego wzrok przykuła samotnie siedząca przy stole, ognistowłosa dziewczyna. Znał ją. A przynajmniej jej funkcję w domu, do którego go przydzielili. Bez zastanowienia ruszył w jej kierunku, siadając na krześle, uprzednio odwracając je oparcie do blatu. Uśmiechnął się szeroko, jakby był to jej najszczęśliwszy dzień w życiu. -No cześć.-
Miała wyjątkowo wolne popołudnie. Niezbyt często powalała sobie na odpuszczenie obowiązków czy korepetycji, jednak zmęczenie dokuczało jej coraz częściej i częściej. Musiała wyjść z zamku, odetchnąć. Odwiesiła więc mundurek i odznakę, przywdziewając bardziej codzienne ubrania. Szary, miękki sweter odkrywał jedno z ramion, wpuszczony w atłasową spódniczkę z wyższym stanem, czarną i delikatnie plisowaną. Dobrała do tego cieliste rajstopy i sięgające za kolano, miękkie kozaki na delikatnym obcasie. Burzę rudych, wymagających podcięcia włosów zostawiła w spokoju, pozwalając im opadać aż za pas. Do torebki spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, ubierając następnie płaszcz i opuszczając dormitorium, aby skierować kroki do znajdującej się pod szkołą wioski. Pomimo zimy i wszechobecnego śniegu, było przyjemnie. Mroźne powietrze szczypało w policzki, a płatki śniegu zaczepiały się o ubrania. Uznała jednak, że to niezwykle orzeźwiające. Wybrała jeden z barów, wchodząc do środka i rozglądając się po izbie, wybrała jeden ze stolików. Niewielki, dwuosobowy w kącie sali, przy jednym z okien. Odwiesiła płaszcz i zajęła miejsce, wcześniej zamawiając duże piwo i słone przekąski. Rozsiadła się wygodnie, wyjmując pergamin oraz pióro, a także niewielką książkę o zaklęciach atakujących. Popijając złoty napój, skrobała po kartce, tracąc rachubę czasu. Nie miała pojęcia, jak długo siedziała nad notatkami, gdy znajomy głos dotarł jej uszu. Podniosła na chłopaka spojrzenie, lustrując wzrokiem, nieco zaskoczona. Nie mieli okazji wcześniej rozmawiać, chociaż przynależał w pewien sposób do domu, którym się opiekowała. Widząc, jak się rozsiadł i uśmiechnął, westchnęła bezgłośnie, odkładając pióro. Nie spodziewała się żadnego towarzystwa, ostatnimi czasy wręcz go unikała. - Cześć Panie Vardana. Nie spodziewałam się, że Cię tu spotkam.-zaczęła całkiem szczerym, aczkolwiek spokojnym tonem, przesuwając spojrzeniem po jego twarzy. Był dość charakterystyczny wizualnie. - Smakuje? Tu spojrzała na pity przez niego trunek, robiąc łyka swojego zimnego, złotego piwa.
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Nachodzenie kompletnie nieznanej sobie dziewczyny to coś, w czym był naprawdę dobry. Prawdopodobnie wchodziło mu to już w krew, jakby nie mógł znaleźć innych ciekawych zajęć. Szczerze? Ten moment to miejsce i jego nastrój idealnie do siebie pasowały. I ona, z tym kolorem włosów... Wyróżniała się na tle szarości, którą dostrzegał z boku. Czy to właśnie błysk w pasmach go tu przygnał? Czy nieludzka ciekawość Dick'a, która owładnęła jego ciałem, wcale nie pytając się o zgodę. W głowie pojawiły mu się wizje, niespełnione marzenia, wyobraźnia zdecydowanie się postarała. Nie mógł oderwać wzroku, a ręce same wyrywały mu się w kierunku tych długich pasm, w celu dotknięcia faktury. Skosztowania ich na tak wiele sposobów, które dała im natura. Brakowało mu weny twórczej, muzy, która mogłaby go napędzać... Czy to był jego aktualny obiekt? -Wystarczy Dick.-Powiedział spokojnie, mieszając trunkiem w naczyniu i przyglądając się osadowi, który zostawiał na ściankach szklanki. Zwracanie się do niego po nazwisku było okropne, niemal czuł ciarki na plecach, kiedy słyszał, jak ludzie niepoprawnie akcentowali litery. I chociaż miał to gdzieś i nikt nigdy tego nie robił, ojczym zadbał o to, aby wymawiać swoje nazwisko z siłą, której nikt inny nie potrafił. Tylko Dickens zmierza ku ideałowi. -Ja również się nie spodziewałem, że tu będę. A tu proszę.-Upił nieskromny łyk whisky. Uniósł lekko brwi.-Jest obrzydliwe, jak wy możecie to pić? Nie znacie chyba dobrych trunków.-Skomentował, pozwalając, aby uśmiech rozkwitł na jego twarzy. Pochylił się do przodu, spoglądając na to, co rozpościerało się przed jej osobą. -Co robisz? Nie mów mi, że to jakieś pierdoły na zajęcia. -Był szczerze rozbawiony. Kto normalny chodzi do takich przybytków aby się uczyć? Chyba, że to specjalna atmosfera pijaństwa i kwaśnego potu sprawia, że jej szare komórki pracują na najwyższych obrotach.-A może to jakieś pilne pismo, które wy Prefekci musicie składać do nauczycieli... Szczerze ciekawi mnie to stanie wyżej w hierachi od innych uczniów.-
Vardana był młodszy od niej, a pomimo charakterystycznej aparycji, nie sprawiał wielu problemów. Wszyscy sądzili, że będzie inaczej — nawet Nessa trochę, chociaż nie ma w zwyczaju oceniania książek po okładkach. Czując dziwne wyrzuty sumienia przez naruszenie swoich reguł, postanowiła dać mu szansę. Nie miała więc powodów, aby go ignorować, czy zmienić miejsce. Chociaż planowała spędzenie wieczoru w samotności i z piwem, to może odrobina rozmowy dobrze jej zrobi. Splotła więc ręce, opierając się o stół i dłońmi obejmując okolice łokci, aby zacisnąć palce na miękkim materiale swetra. Szary kolor kontrastował z paznokciami, które pomalowane były na czerwono. Bursztynowe tęczówki przesunęły się po twarzy studenta, a na ustach pojawiła się jakaś namiastka uśmiechu. Kosmyk rudych włosów spłynął do przodu, opadając niemalże na stół. Były już cholernie długie, grubo za pas. Powinna je obciąć, ale jaki jej wygląd miał znacznie? Pokręciła delikatnie głową, przyjmując do wiadomości jego życzenie. - Wystarczy Nessa. - powtórzyła krótko, bo uznała, że chyba tak wypada po jego deklaracji. - Wieczory pełne niespodzianek są podobno najlepsze. W jakieś książce pisali, że to szanse od losu. Tak? Mnie całkiem smakuje, jednak dowiem się, jakie w Twoich stronach to są dobre trunki. Dodała z delikatnym wzruszeniem ramion. Drgnęła na krześle, przysuwając je nieco i zakładając na nogę. Tkwiła potem chwilę w bezruchu, nim ręka powędrowała w stronę kufla z piwem, który dość pewnie chwyciła, aby ugasić pragnienie. Wciąż zimne, dobre. Niedługo jednak potrzebna będzie dolewka, bo wzburzony napój stworzył pianę, która sięgała poniżej połowy. Po chwilowym obserwowaniu piwa wróciła do swojego towarzysza. - Powiedzmy, że pierdoły, ale nie na zajęcia. To tylko materiał do moich uczniów. - odparła z nutą rozbawienia w głosie, przesuwając wzrok na pergamin, gdzie aktualnie rozpisywała w wersji dla debila działanie zaklęć i poprawną inkantację. Znów ktoś zapomniał o podstawach, a potem tonął w brakach i zwracał się do niej. Jak zwykle. Nie przeszkadzał jej zgiełk, nie lubiła też siedzieć bezczynnie. Zabawa przy stoliku, zwłaszcza samotnie w barze — to byłoby przykre. Skupienie myśli na pracy też było pomocne, wskazane. Od dawna panował tam chaos, mętlik. - Masz na myśli raport? To się nieczęsto zdarza, ostatnio spokojnie w szkole. Wyżej od innych.. Hmm, powiedziałabym, że jestem bardziej zajęta i więcej ode mnie chcą, niż od innych. Czy ja wiem, czy to stanie wyżej? -przekręciła głowę w bok w zamyśleniu, posyłając mu pociągłe spojrzenie i odgarniając kosmyk włosów za ucho. Nie miała siły ani ochoty sprzeczać się, czy kłócić. Przecież to kolejne pojedyncze, przypadkowe spotkanie.
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Owszem, był młodszy. Chociaż na takiego nie wyglądał... Nie wyglądał również na grzecznego chłopca, który posłusznie chodzi na wszystkie zajęcia i odrabia zadania domowe na czas, tylko po to aby nie mieć żadnych zaległości. Jaka była prawda? Różna. Niektórzy widzieli to, co chcieli widać... Niektórzy to, co znajdowało się na wierzchu. A inni dostrzegali prawdę, jednak nawet nie zdawali sobie z tego sprawy. Vardana był pustym naczyniem, do którego wrzucisz wszystko, co żywnie ci się podoba. Mógł być kimkolwiek zechciał. Grzecznym chłopcem, o niebezpiecznym wyglądzie lub niebezpiecznym chłopcem, o anielskich rysach. Wszystko zależało od perspektywy, od otoczki, która znajduje się wokół. Dzisiaj był zmęczonym studentem, pragnącym towarzystwa. Kogoś, do kogo mógłby otworzyć usta... A ona? Była w odpowiednim miejscu i czasie, dodatkowo, bardzo, ale to bardzo podobały mu się jej włosy. Ich blask, ich zmiany zależne od kąta padania słońca. Trudno byłoby uwiecznić ich niepowtarzalność na płótnie. Nic nie wypadało. Zapewne wiedziała, że już dawno wiedział jak się nazywała. Skoro posiadał wiedzę o tym, że była Prefektem? Podobno nie byle jakim... Oparł brodę na złączonych rękach i przez moment tylko jej się przyglądał. Jego kąciki warg drgnęły.-Oh, tylko takie preferuje. A alkohol? Słyniemy z dobrych win, mamy jeszcze tzw. koniak...--Lekceważąco wzruszył ramionami. W jego rodzinie to nie te trunki były preferowane. Matko jako lekkoduch korzystała jednie z mocno otumaniających trunków i używek, ojczym lubował się w mocnych i gorzkich trunkach, które nie przypominały niczego, co Dick kiedykolwiek próbował... Nigdy nie spytał co to, pamiętał tylko fatalna efekty, kiedy ukradł jedną butelkę z jego prywatnych piwnicznych kolejki. Co tam dodawał? Zapewne te tajemnicę zabierze do grobu. Uniósł lekko brwi.-Uczniów? Korepetycje?-Zagwizdał, jakby w geście podziwy dla jej osoby.-Więc odwalasz kawał roboty. Znajdujesz na to czas? Co z Twoim życiem towarzyskim?-Zaśmiał się krótko, odkładając szklankę na stolik. Opróżnioną. Kiedy to zrobił? Nie wiadomo. Tak jak nie wiadomo kiedy pochylił się bardziej nad stołem, również zgłębiając wiedzę dotyczącą treści, która wyszła spod jej pióra. Nawet on wiedział, że to podstawy podstaw. Czy naprawdę tak trudno zajrzeć do podręcznika? Jak bardzo leniwi byli uczniowie Hogwartu? -Stoisz od nich wyżej. Pieprzeniem jest brnięcie w innej wersji.-Powiedział, przenosząc spojrzenie na jej twarz. Na jej oczy, na których skupił teraz uwagę.-Odejmujecie punktu, możecie nawet skierować delikwenta na szlaban do nauczyciela, możecie chodzić w nocy po szkole, nawet jeżeli to tylko w wyznaczone terminy. Może macie dużo obowiązków, ale i również chody. Czy nauczyciele wiedząc, ile roboty musieliście zrobić poprzedniego dnia, będą wyżywać się na was, tak jak nad innymi? Wątpię.-To jego opinia. Jego spostrzeżenia, które dostrzegł przez te kilka miesięcy.
Jego wygląd faktycznie, podsuwał wiele podejrzeń i sugestii. Był idealnym kandydatem do błędnej opinii o człowieku bez poznania go. Jakkolwiek planowała unikać ludzi, tak nie była dziewczyną niegrzeczną i źle wychowaną. Skoro się przysiadł i konwersacja nie umarła po pierwszym zdaniu, warto dać temu przypadkowemu i jednorazowemu spotkaniu szanse. Milczała więc, lustrując go wzrokiem i słuchając z uwagą, bo przyjezdni zawsze mieli wiele ciekawostek na temat swoich rodzinnych stron. A była ciekawską dziewczyną. Nie podejrzewałaby też, że jednym z głównych powodów, dla których się do niej przysiadł, była sympatia do miedzianych, ciągnących się kawałek za pas włosów. Była przyzwyczajona do tego, że znało ją więcej osób, niż ona kojarzyła. Nawet jeśli starała się pamiętać każdego, przy takiej ilości uczniów i studentów w szkole było to niewykonalne, nawet dla niej. - Spotkania od losu czy dobre trunki? - odparła zaczepnie, dostając odrobiny iskierek w oczach, aby przekręcić głowę nieco na bok i wcale nie uciekać od niego spojrzenie. Alkohol był zawsze dobrym tematem, jak i atrakcją spotkać towarzyskich, a także samotnej nauki. - Koniak? Cóż to takiego? Brzmi intrygująco. Wina są dobre do kolacji, ale do nauki zdecydowanie nazbyt zachęcają do snu. Wolisz białe, czerwone? Zakończyła z ciekawością, przenosząc spojrzenie na swoje pergaminy. Czy jest sens jeszcze dziś to ruszać, czy może pozwolić sobie na odrobinę swobody i dokończy w nocy lub w przerwie pomiędzy zajęciami? - Nie przeszkadza mi pomoc innym, sama wtedy powtarzam materiał. Dobra organizacja jest kluczem do wszystkiego, Dickens. Czyżby interesowało Cię moje życie towarzyskie? Jakoś funkcjonuje. Maleńkie nagięcie prawdy z jej strony, pominięcie faktów, że dla niej równie dobrze mogłoby nie istnieć. Zdążyła się już przyzwyczaić do samotności i braku ekscesów w życiu. Było harmonijne i przewidywalne, ale przynajmniej nie zaliczała spadków. Również zaśmiała się krótko, wtórując towarzyszowi bardziej z automatu niż ze szczerych chęci. Powędrowała wzrokiem za jego spojrzeniem, tkwiącym na jej pergaminie. Faktycznie, poziom uczniów z roku na rok spadał, a ona nie chciała mówić o tym głośno. Skrzyżowały się ich oczy znów tego wieczora, a Nessa ze spokojem słuchała, nawet nie drgnęła. Jak wiele osób postrzegało ją w ten sposób? Oczywiście w jego słowach było ziarno prawdy, chociaż wiele przekoloryzował. Odznaka wcale nie oznaczała, że traktowano ją lżej — wręcz przeciwnie. Od Nessy Lanceley zawsze wymagano perfekcji i doskonałych ocen, taka była jej rola w społeczeństwie szkolnym. Zwilżyła usta, uśmiechając się lekko. Chciał ją sprowokować? Była za mądra na takie gierki. - Na pewno masz trochę racji, mogę więcej. Jednak czy komukolwiek zabraniana jest ambicja i ciężka praca, aby odznakę otrzymać? Nie. To kwestia indywidualnego wyboru i chęci, celów, które ma się do zdobycia podczas nauki. - przerwała na chwilę, dopijając piwo. Odstawiła równie pustą szklankę. Westchnęła bezgłośnie, składając je i zamykając w książce, a następnie chowając do torby. I tak się już raczej nie przydadzą dziś, a szkoda byłoby je potraktować piwem. Zakręciła też atrament, przeczyściła pióro, co jakiś czas powracając do niego spojrzeniem na znak, że wcale go nie ignoruje.- Myślę, że "wyżywanie się" to kwestia indywidualna, a na pewno żaden nie powinien tak robić. Idę zamówić sobie jeszcze piwa, też chcesz? Zapytała na koniec, przeczesując dłonią pukle włosów, odrzucając je na plecy. Następnie rozejrzała, aby znaleźć najbliższą kelnerkę lub upewnić się, że barman będzie za szynkiem, zanim wstanie.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Wygrana z Puchonami – ba, jakakolwiek wygrana – była dokładnie tym, czego potrzebowała krukońska drużyna quidditcha żeby podnieść swoje morale. Była nową dawką nadziei, zastrzykiem energii i oferowała im poczucie, że trud, który niewątpliwie wkładali we wszystkie te treningi, w końcu jakoś się opłacił. Co prawda mecz był wyjątkowo krótki i nie zdążyli w nim nawet pokazać jak przedstawiają się ich umiejętności, ale Elijah wiedział, że z całą pewnością daliby sobie radę – odzyskał wiarę, która choć nie zgasła całkowicie, ostatnio mocno pobladła. Nie w drużynę, a w siebie na jej czele... nigdy nie wątpił w swoich zawodników, to odnośnie do własnych umiejętności miał najwięcej wątpliwości. Dziś jednak nieco się rozwiały. Umyty i najedzony, ubrany w śnieżnobiałą koszulę i z naprawioną przez Neirina stopą ruszył do Hogsmeade, by tuż za bramą Hogwartu użyć teleportacji i tym sposobem przenieść się pod same drzwi pubu. Już wczoraj zarezerwował tutaj ogromny stolik, więc nie obawiał się, że nie znajdzie się dla nich miejsca; wręcz przeciwnie, przy tym okrągłym olbrzymie pomieścić mógłby się bez mała cały Ravenclaw. Zamówił sobie miętowego memortka i zajął miejsce, czekając aż ktoś się zjawi.
Krukoni! Wbijajcie śmiało, im nas więcej, tym weselej Bierzcie ze sobą przyjaciół z innych domów, jeśli tylko cieszą się wygraną Ravenclawu
Że impreza będzie, to się domyślał. Ba. W przypływie emocji zgodził się nawet w owej uczestniczyć, rozumiejąc, co zrobił dopiero po fakcie. A wtedy już nie dało się wykręcić. Nie umiałby ich wystawić... Nie miał do tego serca. Ubrał się więc dość luźno i wygodnie, zanim wybył z sypialni. Spacerkiem dotarł do pubu, w pewien sposób mając nadzieję, że jednak ludzie rozejdą się i tylko w kameralnym gronie popije sobie ze dwa kieliszki wina, zanim będzie mógł wrócić do domu. Siedzenie w publicznych miejscach, gdzie alkohol leje się litrami nie należy do jego ulubionych sposób na spędzanie wolnego czasu. A już brońcie bogowie i duchy wszelakie przed klubami. Ale nie ma tego złego, na co by odpowiednio duża ilość procentów nie poradziła. Gdzieś na dnie umysłu jawiła mu się depresyjna myśl, że nie odpuszczą komuś, przez kogo wygrali mecz, a będą wciskać mu coraz to nowe szklanki w ręce. Westchnął, odrobinę zestresowany, zanim wszedł do pubu, do tego stopnia wciągnięty w swoje rozmyślania, że nawet nie zastanowił się, jak dotarł tuż obok Elijaha. Po prostu zdał sobie sprawę, że jest obok niego. Wymacał więc siedzisko i zajął miejsce przy kapitanie. - Nie jesteśmy zbyt imprezowym domem - skomentował cicho brak tłumów. Kujoni mają dwa stany. Albo nie piją, albo upijają się do nieprzytomności, by zresetować się po okresie egzaminów. I nic pomiędzy. Zamówił sobie wino z czarnego bzu, jeszcze zamierzając trzymać się swojego postanowienia, że wyjdzie stąd trzeźwy.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wygrali. I to jeszcze w jakim stylu! Ledwo wlecieli na boisku, a już złapali znicza. Co prawda może nie była to taka szybka akcja, która trwała kilkadziesiąt sekund, ale mimo wszystko było to naprawdę szybkie zwycięstwo. Dlatego musieli tym bardziej to uczcić udając się na imprezę do Hogsmeade, w której obowiązkowo udział mieli brać Krukoni oraz ich zaprzyjaźnieni i krewni, którzy specjalnie na tę okazję dostąpili zaszczytu krukońskiego obywatelstwa. Przed wyjściem Viol skleciła jeszcze szybkiego wyjca do Fabiena, żeby chłopak wiedział jak dumna była z jego poczynań i dopiero wtedy mogła ruszyć do pubu wystrojona w swoją lepszą parę jeansów i odświętną skórzaną kurtkę (na pewno nie będzie się męczyła w niewygodnych kieckach i butach na drużynowej imprezie). Ogarnięcie się zajęło jej naprawdę rekordowy czas. Nigdy nie była wielką fanką strojenia się i to w sumie lepiej, bo przynajmniej nikt nie musiał na nią zbytnio czekać. Pierwszymi osobami, które rzuciły jej się w oczy byli oczywiście Eli i Fabien, którzy do Felixa przybyli razem. Nie czując większego sensu w ograniczaniu swojego niemalże świątecznego nastroju, rzuciła się na obu, obejmując ich na wysokości ramion w geście przyjacielskiego powitania (którym prawdopodobnie sprawiła, że zaczęli się zastanawiać czy nie obaliła już nieco procentów w drodze do pubu). - Jak dobrze was widzieć. Spisaliście się na medal w czasie meczu - stwierdziła, ściskając ich nieco mocniej. - Zwłaszcza ty, Fab. Nie spodziewałam się, że tak szybko złapiesz tego znicza!