Nie, pub nie jest własnością znanego wszystkim zespołu, aczkolwiek Felix Felicis byli w nim parę razy dając kameralny koncert. Kameralny, ponieważ scena w knajpie nie jest zbyt wielka. Głównie znajdziesz tu obszerny bar z krzesełkami (i oczywiście trunkami!) oraz wygodnymi, miękkimi kanapami dookoła stolików. Wewnątrz panuje delikatny półmrok, acz trzeba przyznać, iż to przytulne miejsce na spotkania z przyjaciółmi bądź drugą połówką!
Jestem bardzo zadowolony ze swojego żartu i mimo okrutnych słów ziomka, macham ręką olewczo i kręcę głową. - Co ty gadasz, ziomek, to Twoje upodobania, przecież ty to pijesz - mówię i unoszę dłonie w geście obrony. - A nie chcę nic mówić, ale o ile ja z moja aparycją byłbym normą wśród gejów w Hogu, nikt by się nawet nie połasił. Ale ty taki męski, tajemniczy, dziki Islandczyk, myślę że niejeden chciałby spróbować trochę stokrotkowego napoju z twojej słomki - mówię bardzo żartobliwie i niezwykle elokwentnie do Ślizgona, zanim nie idę łapać i czyścić szklanek. Kiedy widzę, że chcesz mi coś pokazać pochylam się nad pergaminem gdzie bazgrze głupoty. Kręcę głową z dezaprobatą. - Przed chwilę obiecywałeś mi gej podrywy, a teraz takie okropieństwa wypisujesz - mówię udając szczery smutek i muszę zignorować Twoją kolejną wypowiedź, bo oto obok Ciebie siada gigantyczny czarodziej z bardzo długą brodą i prosi niezwykle uprzejmie o Bassa, a ja tłumaczę, że nie mamy takiego piwka tutaj, że o takie to do Świńskiego łba trzeba i daję naszą elegancką kartę drinków. A lekko śmierdzący brodacz, niezwykle zdziwiony przyjmuje świstek papieru. Mam szczerą nadzieję, że umie czytać. - Uspokój się, mordo, co to za islandzkie zwyczaje - mówię wykorzystując chwili konsternacji wielkiego czarodzieja i podchodzę ze szmatą, żeby wytrzeć kurz, którym zarzuca mój bar Gunnar.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Machnął już ręką na Filina, bo widać, że w gej-żartach miał większe doświadczenie i jego riposta nawet go rozbawiła, bo parsknął krótko, zanim uznał, że Filin go rozprasza. Tak po męsku. Nie po gejowemu. Po prostu gada zacięcie, chociaż powinien pracować. I kiedy Ślizgon odsunął się na moment, żeby skierowac uwagę na nowego gościa w barze, Gunnar zgarnął swoje książki, przesiadając się z jednego hokera na drugi, mając za dobrą wymówkę, że tak pilnie studiuje i szuka spokoju, ale prawdą było, że poniekąd to zapaszek czarodzieja był jedną z przyczyn przeniesienia się na drugą stronę baru. Odetchnął, zaciągając się zamiast smrodkiem z boku, zapachem starego papieru. Na chwilę zamilkł, zaczytując się w akapitach, tym razem nic już nie notując, zamiast tego zapamietując i układając sobie w głowie scenariusz wypracowania jakie zaraz miał zamiar naskrobać. Korzystając ze swoich materiałów pomocniczych i wątplwiej pomocy Filina w temacie przyjętego wizerunku goblinów. Zdążył napisać zaledwie pierwszy akapit, kiedy Filin przyszedł go ochrzaniać za paskudzenie mu drewnianego blatu, na co Gunnar zareagował przerysowanym przełożeniem kartki na drugą stronę, bo właśnie tego potrzebował, żeby dowiedzieć się kontynuacji biografii Ugo Uległego. — Zajmij się lepiej swoim pachnącym kwiatkami klientem, Filin, bo właśnie ci kradnie czystą ognistą spod lady — machnął podbródkiem na mężczyznę i kiedy FIlin nie patrzył, zanurzył końcówkę pióra w atramencie, nie przejmując się czy zostawia za sobą granatowe kleksy, gryzmoląc na papierze luźne myśli, od razu w improwizacji przekładając je na słowa, mające zagrać pierwsze skrzypce w zadanym z historii magii temacie. Odpuścił sobie pisanie tekstu na brudno, zbyt świadom faktu, że w tych warunkach nic ambitnego z siebie nie wykrzesa. Bardziej niż to, co właśnie pobieźnie rozpisywał. — Synonim dla “buntów”, Ó Cealláchain — przerwał pisanie, żeby poradzić się specjalisty od beznadziejnych przypadków, co do nazewnictwa jednego z takich wydarzeń. Beznadziejnych właśnie i bezcelowych. Jak te wojny goblinów z czarodziejami. Choć oczywiście, poniekąd obstawiał ich stronę. W wybranych aspektach ich problemu.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Ja po prostu w każdych żartach mam niesamowite doświadczenie, szczególnie że zadaję się z takimi intelektualnymi ogierami, dzięki którym poziom moich dowcipów regularnie wzrasta! Cóż, na Twoje nieszczęście ja nie potrzebuje aż tak wielkiego skupienia w mojej pracy, jak ty nad jakimiś awanturami goblinów. Dlatego wesoło gaworzę Ci nad głową, co najwyraźniej wcale nie pomaga Ci w skupieniu, skoro się przesiadłeś. Trochę bym się pogniewał, ale szybko orientuję się, że to raczej o zapach nowego gościa chodzi, bo i ja unikam go jak ognia, a Twoje zakurzone książki na moim czyściutkim blacie o tylko kolejny pretekst, żeby uciec od włochatego gościa. - Co? - pytam i zastygam w trakcie ścierania baru, prędko odwracając się do mojego klienta. - Ej, proszę pana! - grzmię, zostawiam ścierę obok Ślizgona i już truchtam w kierunku gościa. Rozglądam się w pośpiechu dookoła, już szukając różdżki, którą znowu pewnie zostawiłem gdzieś obok brudnego szkła. Ku swojemu zdumieniu zamiast niej, łapnąłem jakąś czaszkę, jedną z tych szwendających się po okolicy, więc schowałem ją prędko do kieszeni i w końcu znalazłem i różdżkę przy szklance, która prędko wyrywam śmierdzącemu panu trunek. - Proszę o wyjście - mówię zdenerwowany. A jestem taki mały przy tym ziomku, chociaż buntowniczo jak goblin stoję z tą różdżką i tak sobie myślę, że mnie nie posłucha wcale i będzie burda, ale na szczęście mężczyzna mamrocząc coś pod nosem wychodzi z mojego baru. Aż nie mogę uwierzyć w swoje szczęście. - Wyszedł, widziałeś to, jak się mnie przestraszył? - mówię, kiedy znajduję się znowu obok Gunnara, dumny ze swojego wyczynu. - Rebelia, zamach, manifestacje, strajk może? - wymieniam synonimy słowa i równocześnie podchodzę do nalewaka, by podać komuś piwo kremowe. - Rewolta, rabacja, rokosz, powstanie, pucz... - podaję piwko i przyjmuję zapłatę, wracając do Ciebie. - Insurekcja! To jest ładne słowo! - dodaję jeszcze otwierając kasę i pewnie napotykając Twoje zdziwione spojrzenie. - Jestem Irlandczykiem, nasza historia to same bunty i rokosze przeciwko anglikom - wyjaśniam ze wzruszeniem ramion.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Odetchnął z ulgą, że chociaż na chwilę pozbył się trajkoczącego Filina, co to za punkt honoru postawił sobie mu przeszkodzić w nauce i mu ją jeszcze wytknąć (bezczel!). Wrócił do swoich zajęć, z ulgą kreśląc dalej kolejne linijki bezsensownej paplaniny, z której profesor Shercliffe chyba wyniesie niewiele więcej ponad tyle, że Ragnarsson pisał to na kolanie, wyraźnie nie mogąc się porządnie na tym skupić. Właśnie dopisywał przyczyny konfliktu goblińsko-czarodziejskiego i wyjaśniał je w kontekście przebiegu późniejszych, mniejszych starć w sądzie i poza nim, kiedy inne wydarzenie zwróciło jego uwagę. Filin – nie aż tak wysoki – bo prawie tak niski, jak jego siostra (zaniżył sobie w głowie jego wzrost do metr sześćdziesięciu czterech, bo takie to było dla niego chuchro), zaczął się pultać to swojego klienta, przez co Ragnarsson poczuł zew nagłej lojalności i tylko wstał z miejsca, prezentując swoje prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu i szerokie barki, jak na zwykłego studenciaka, patrząc groźnie na brodacza. Pióro, które jeszcze moment temu trzymał w pogotowiu nad kartką papieru, teraz założył za ucho, a ręce splótł na piersi, wczuwając się nawet w surową postawę tych goblińskich buntów i dopiero kiedy niechciany gość opuścił bar, Gunnar siadł z powrotem, spisując na wolnej kartce papieru synonimy, które planował użyć, bo własnych mu już w głowie zabrakło. Skłamałby, gdyby powiedział, że go wcale nie zaskoczyło jak wiele znaczeń dla buntu znał Filin, nawet jak na Irlandczyka. — Te, to może ty mi weź tu machnij jakąś historyjkę z waszych bitw z anglikami, a ja to potem przeredaguję, że niby wojny goblinów i wszystko będzie pasić. Zawsze się rozchodzi o to samo, władza i pieniądze. Czasem kobiety. Ale te goblińskie to chyba nic szczególnego to pewnie nie ma o co walczyć. Widziałeś ty kiedyś goblinkę?
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Do dziś się nie dowiemy czy to moja groźna różdżka, czy mina Gunnara, na którego klient zdążył zerknąć zanim nie wyszedł. Czy może był po prostu zbyt pijany na pucze i rebelie, zbyt mało znając się na czarach. Zakładam, że to jednak to ostatnie, myślę że jakaś paskudna krew trolla mogła krążyć w jego żyłach. A przynajmniej tak mi się wydaje po zapachu, który za sobą zostawił. Ze skwaszoną miną biegnę do jednej z szafek pod barem i przez chwilę siedzę tam, grzebiąc w niej dziko, totalnie czegoś szukając. Ignoruję nawet pożegnanie jednych z nielicznych gości w barze, tylko przelotnie sprawdzając, czy aby na pewno wszystko opłacili. W końcu wyłaniam się spod lady i stawiam na niej trzy różowe świeczki. Podpalam je prędko końcem różdżki, umieszczając je w różnych miejscach. Można pomyśleć, że postanowiłem to zrobić zaledwie dla ozdoby, ale każdy przy barze mógł poczuć, że magiczne świeczki roztaczają bardzo kojący zapach, znacznie mocniejszy niż gdyby był to mugolski płomień. Z jedną z nich podchodzę właśnie do Gunnara, coby aż tak wzroku sobie nie psuł nad tymi papierami i uspokoił się odrobinkę, by mu się lepiej pisało. I dopiero wtedy nawijam o wszystkich rebeliach i puczach. - No wydaje mi się, że u goblinów chodziło dosłownie o to samo co u Irlandczyków, czyli raczej o niepodległość wobec atakującego go narodu - zauważam, bo to jest jedyne co powinno prowadzić do rebelii moim skromnym zdaniem, jako prawdziwego obywatela swojego kraju. - I zawsze to wygląda to samo. Tyle rewolt, a byliśmy pod ich panowaniem 750 lat, więc możesz przytoczyć, że gobliny nie uczyły się na cudzych błędach. Pewnie potem kartofle im sparciały tez i musieli znikać do Ameryki - streszczam w kilku zdaniach bogatą historię mojego kraju i zgarniam kolejną brudną szklaneczkę, tym razem uprzejmie żegnając się z klientką. - Nie widziałem, ale wygląd goblinki nurtuje mnie od ostatniej lekcji historii magii - mówię, bo i wtedy obiło mi się to o uszy.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Z uwagą zapisał każde podane mu przez Filina zdanie, powtarzając za nim: — Niepodległość.. Spartaciałe kartofle, to wrócili do Ameryki… Zapisał to, a potem zmarszczył brwi, bo nie miał podzielnej uwagi, jak posterunkowi. Nie pisał sto słów na minutę, a znacznie mniej i ze znacznie mniejszą podzielnością uwagi, więc dopiero teraz, patrząc na swoją gotową pracę, wrzucajac pod jej koniec wnioski podane mu przez Filina, szarpnął łbem, patrząc na irlandczyka srogim wzrokiem islandczyka. — Jakie, do chuja, kartofle? Skreślił ostatnie zdanie i poprawił na skradzione złoto i powrót do Banku Gringotta po strajkach Goblinów, bo to co mu Filin podał totalnie nie trzymało się żadnej kupy. Wyprostował się, sciagając łopatki i chociaż nie tak widział tą swoją pracę, przejechał po niej raz jeszcze, ostatni, spojrzeniem, sprawdzając błędy. Poprawił kilka literówek i podał Filinowi do przeczytania. — Sprawdź, czy się zgadza. Czy Irlandczycy byliby ze mnie dumni. I czy goblin by mnie za takie wyjaśnienie ich sprawy obrzucił złotem. Do Gunnara zdawało się nie docierać, ze nie spotkali się tu na kółku pozalekcyjnym powymieniać się wiedzą, a siedział w barze, gdzie Filin pracował, a teraz, dla odmiany, to Ragnarsson mu w tym przeszkadzał swoimi wypocinami. — Ej, brudas zwinął mi moje stokrotkowe gówno!
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Ja opowiadam swoje teorie tak naprawdę nie wiem czy faktycznie mające jakiekolwiek powiązanie z prawdziwą historią magii i dopiero po chwili orientuję się, że Gunnar pisze pilnie wszystko co mu mówię. Ja w międzyczasie otwieram kasę, dyskretnie zauważając, że już została w kącie tylko jedna, bardzo całująca się para, więc mogę odrobinę szybciej zrobić rozliczenie, póki nikt nie patrzy. Stukam więc różdżką kilka razy w kasę, a wszystko samodzielnie podlicza wszelkie potrzebne rachunki. Patrzę zdziwiony na kolegę, kiedy ten nagle pyta mnie bardzo brutalnie o te kartofle. - No wiesz, zaraza ziemniaczana - tłumaczę trochę wyrwany z kontekstu, bo sprawdzam pilnie czy moje zaklęcie działa odpowiednio przy pieniądzach, a wymaga to więcej skupienia niż ta pisana na kolanie praca Islandczyka. A na dodatek ten podstawia mi pod nos te swoje wypociny, chociaż cmokam na niego i próbuję się uchylić przed tymi kartkami Ragnarssona. - Co ty mnie pytasz, człowieku, przecież ja się na tym nie znam w ogóle... Co to za praca domowa? - najpierw jawnie się złoszczę, a potem nagle mnie oświeca, że może ja też powinienem coś wypocić od siebie i patrzę jeszcze raz na temat, który sobie zapisałeś. Chyba też miałem to zrobić, coś tam mi świta. Ale okazuje się, że są ważniejsze rzeczy niż praca domowa. Bo oto śmierdziel zabrał stokrotkowy napój mojemu ziomkowi. - Tam jest! - zauważam przez okno brudasa, który chamsko popijał drineczka robionego na zamówienie. - O cie ty... Henrietta, bierz szmatę, zaraz wracam! - krzyczę, a zza zaplecza wychodzi niewielka charłaczka, z przerażeniem łapiąca ścierę, którą do niej rzucam. Ja i mój islandzki bodyguard wybiegamy z pubu, by jak najszybciej odzyskać tego niesamowitego drinka. Albo chociaż szklankę. Albo po prostu na chwilę oderwać się od obowiązków.
/zt x2
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Jego ochota na spożycie czegoś wysokoprocentowego była dziś nie do zniesienia. Nawet uczestnictwo we wszystkich zajęciach nie sprawiło, że stracił ochotę. Co jest? Wiedział, że to żadna potrzeba. W końcu spożywanie napojów, czy innych używek, które wprawiały go w stan otępienia, nie było wskazane dla kogoś takiego jak on. I nie miał na myśli ambicji zostania jednym z reprezentantów drużyny Quidditcha. Dzisiaj jednak był na tyle roztrzęsiony, że jego nogi same go zaprowadziły do pubu. Nie znał tego miejsca, bo wioska była mu równie obca, jak zamek pierwszego dnia. W tym momencie skupił się na Dolnie, chociaż nie obyło się bez siniaków i niezbyt przyjemnych wspomnień. Może to jest właśnie to. Może powinien odpuścić, odpocząć... Wszedł i otrzepał odzienie ze śniegu, który prószył na zewnątrz. Zdjął kurtkę i podszedł do baru, zamawiając szklankę ognistej whisky. Nie był znawcą alkoholu, dlatego wybrał coś, co powinie pić każdy prawdziwy facet. Jak jego ojczym... Nieznacznie się skrzywił. Odwrócił się i oparł łokcie o blat, rozglądając spokojnie po pomieszczeniu. Whisky była obrzydliwa jak szczyny. Tak by to określił. Jego wzrok przykuła samotnie siedząca przy stole, ognistowłosa dziewczyna. Znał ją. A przynajmniej jej funkcję w domu, do którego go przydzielili. Bez zastanowienia ruszył w jej kierunku, siadając na krześle, uprzednio odwracając je oparcie do blatu. Uśmiechnął się szeroko, jakby był to jej najszczęśliwszy dzień w życiu. -No cześć.-
Miała wyjątkowo wolne popołudnie. Niezbyt często powalała sobie na odpuszczenie obowiązków czy korepetycji, jednak zmęczenie dokuczało jej coraz częściej i częściej. Musiała wyjść z zamku, odetchnąć. Odwiesiła więc mundurek i odznakę, przywdziewając bardziej codzienne ubrania. Szary, miękki sweter odkrywał jedno z ramion, wpuszczony w atłasową spódniczkę z wyższym stanem, czarną i delikatnie plisowaną. Dobrała do tego cieliste rajstopy i sięgające za kolano, miękkie kozaki na delikatnym obcasie. Burzę rudych, wymagających podcięcia włosów zostawiła w spokoju, pozwalając im opadać aż za pas. Do torebki spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, ubierając następnie płaszcz i opuszczając dormitorium, aby skierować kroki do znajdującej się pod szkołą wioski. Pomimo zimy i wszechobecnego śniegu, było przyjemnie. Mroźne powietrze szczypało w policzki, a płatki śniegu zaczepiały się o ubrania. Uznała jednak, że to niezwykle orzeźwiające. Wybrała jeden z barów, wchodząc do środka i rozglądając się po izbie, wybrała jeden ze stolików. Niewielki, dwuosobowy w kącie sali, przy jednym z okien. Odwiesiła płaszcz i zajęła miejsce, wcześniej zamawiając duże piwo i słone przekąski. Rozsiadła się wygodnie, wyjmując pergamin oraz pióro, a także niewielką książkę o zaklęciach atakujących. Popijając złoty napój, skrobała po kartce, tracąc rachubę czasu. Nie miała pojęcia, jak długo siedziała nad notatkami, gdy znajomy głos dotarł jej uszu. Podniosła na chłopaka spojrzenie, lustrując wzrokiem, nieco zaskoczona. Nie mieli okazji wcześniej rozmawiać, chociaż przynależał w pewien sposób do domu, którym się opiekowała. Widząc, jak się rozsiadł i uśmiechnął, westchnęła bezgłośnie, odkładając pióro. Nie spodziewała się żadnego towarzystwa, ostatnimi czasy wręcz go unikała. - Cześć Panie Vardana. Nie spodziewałam się, że Cię tu spotkam.-zaczęła całkiem szczerym, aczkolwiek spokojnym tonem, przesuwając spojrzeniem po jego twarzy. Był dość charakterystyczny wizualnie. - Smakuje? Tu spojrzała na pity przez niego trunek, robiąc łyka swojego zimnego, złotego piwa.
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Nachodzenie kompletnie nieznanej sobie dziewczyny to coś, w czym był naprawdę dobry. Prawdopodobnie wchodziło mu to już w krew, jakby nie mógł znaleźć innych ciekawych zajęć. Szczerze? Ten moment to miejsce i jego nastrój idealnie do siebie pasowały. I ona, z tym kolorem włosów... Wyróżniała się na tle szarości, którą dostrzegał z boku. Czy to właśnie błysk w pasmach go tu przygnał? Czy nieludzka ciekawość Dick'a, która owładnęła jego ciałem, wcale nie pytając się o zgodę. W głowie pojawiły mu się wizje, niespełnione marzenia, wyobraźnia zdecydowanie się postarała. Nie mógł oderwać wzroku, a ręce same wyrywały mu się w kierunku tych długich pasm, w celu dotknięcia faktury. Skosztowania ich na tak wiele sposobów, które dała im natura. Brakowało mu weny twórczej, muzy, która mogłaby go napędzać... Czy to był jego aktualny obiekt? -Wystarczy Dick.-Powiedział spokojnie, mieszając trunkiem w naczyniu i przyglądając się osadowi, który zostawiał na ściankach szklanki. Zwracanie się do niego po nazwisku było okropne, niemal czuł ciarki na plecach, kiedy słyszał, jak ludzie niepoprawnie akcentowali litery. I chociaż miał to gdzieś i nikt nigdy tego nie robił, ojczym zadbał o to, aby wymawiać swoje nazwisko z siłą, której nikt inny nie potrafił. Tylko Dickens zmierza ku ideałowi. -Ja również się nie spodziewałem, że tu będę. A tu proszę.-Upił nieskromny łyk whisky. Uniósł lekko brwi.-Jest obrzydliwe, jak wy możecie to pić? Nie znacie chyba dobrych trunków.-Skomentował, pozwalając, aby uśmiech rozkwitł na jego twarzy. Pochylił się do przodu, spoglądając na to, co rozpościerało się przed jej osobą. -Co robisz? Nie mów mi, że to jakieś pierdoły na zajęcia. -Był szczerze rozbawiony. Kto normalny chodzi do takich przybytków aby się uczyć? Chyba, że to specjalna atmosfera pijaństwa i kwaśnego potu sprawia, że jej szare komórki pracują na najwyższych obrotach.-A może to jakieś pilne pismo, które wy Prefekci musicie składać do nauczycieli... Szczerze ciekawi mnie to stanie wyżej w hierachi od innych uczniów.-
Vardana był młodszy od niej, a pomimo charakterystycznej aparycji, nie sprawiał wielu problemów. Wszyscy sądzili, że będzie inaczej — nawet Nessa trochę, chociaż nie ma w zwyczaju oceniania książek po okładkach. Czując dziwne wyrzuty sumienia przez naruszenie swoich reguł, postanowiła dać mu szansę. Nie miała więc powodów, aby go ignorować, czy zmienić miejsce. Chociaż planowała spędzenie wieczoru w samotności i z piwem, to może odrobina rozmowy dobrze jej zrobi. Splotła więc ręce, opierając się o stół i dłońmi obejmując okolice łokci, aby zacisnąć palce na miękkim materiale swetra. Szary kolor kontrastował z paznokciami, które pomalowane były na czerwono. Bursztynowe tęczówki przesunęły się po twarzy studenta, a na ustach pojawiła się jakaś namiastka uśmiechu. Kosmyk rudych włosów spłynął do przodu, opadając niemalże na stół. Były już cholernie długie, grubo za pas. Powinna je obciąć, ale jaki jej wygląd miał znacznie? Pokręciła delikatnie głową, przyjmując do wiadomości jego życzenie. - Wystarczy Nessa. - powtórzyła krótko, bo uznała, że chyba tak wypada po jego deklaracji. - Wieczory pełne niespodzianek są podobno najlepsze. W jakieś książce pisali, że to szanse od losu. Tak? Mnie całkiem smakuje, jednak dowiem się, jakie w Twoich stronach to są dobre trunki. Dodała z delikatnym wzruszeniem ramion. Drgnęła na krześle, przysuwając je nieco i zakładając na nogę. Tkwiła potem chwilę w bezruchu, nim ręka powędrowała w stronę kufla z piwem, który dość pewnie chwyciła, aby ugasić pragnienie. Wciąż zimne, dobre. Niedługo jednak potrzebna będzie dolewka, bo wzburzony napój stworzył pianę, która sięgała poniżej połowy. Po chwilowym obserwowaniu piwa wróciła do swojego towarzysza. - Powiedzmy, że pierdoły, ale nie na zajęcia. To tylko materiał do moich uczniów. - odparła z nutą rozbawienia w głosie, przesuwając wzrok na pergamin, gdzie aktualnie rozpisywała w wersji dla debila działanie zaklęć i poprawną inkantację. Znów ktoś zapomniał o podstawach, a potem tonął w brakach i zwracał się do niej. Jak zwykle. Nie przeszkadzał jej zgiełk, nie lubiła też siedzieć bezczynnie. Zabawa przy stoliku, zwłaszcza samotnie w barze — to byłoby przykre. Skupienie myśli na pracy też było pomocne, wskazane. Od dawna panował tam chaos, mętlik. - Masz na myśli raport? To się nieczęsto zdarza, ostatnio spokojnie w szkole. Wyżej od innych.. Hmm, powiedziałabym, że jestem bardziej zajęta i więcej ode mnie chcą, niż od innych. Czy ja wiem, czy to stanie wyżej? -przekręciła głowę w bok w zamyśleniu, posyłając mu pociągłe spojrzenie i odgarniając kosmyk włosów za ucho. Nie miała siły ani ochoty sprzeczać się, czy kłócić. Przecież to kolejne pojedyncze, przypadkowe spotkanie.
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Owszem, był młodszy. Chociaż na takiego nie wyglądał... Nie wyglądał również na grzecznego chłopca, który posłusznie chodzi na wszystkie zajęcia i odrabia zadania domowe na czas, tylko po to aby nie mieć żadnych zaległości. Jaka była prawda? Różna. Niektórzy widzieli to, co chcieli widać... Niektórzy to, co znajdowało się na wierzchu. A inni dostrzegali prawdę, jednak nawet nie zdawali sobie z tego sprawy. Vardana był pustym naczyniem, do którego wrzucisz wszystko, co żywnie ci się podoba. Mógł być kimkolwiek zechciał. Grzecznym chłopcem, o niebezpiecznym wyglądzie lub niebezpiecznym chłopcem, o anielskich rysach. Wszystko zależało od perspektywy, od otoczki, która znajduje się wokół. Dzisiaj był zmęczonym studentem, pragnącym towarzystwa. Kogoś, do kogo mógłby otworzyć usta... A ona? Była w odpowiednim miejscu i czasie, dodatkowo, bardzo, ale to bardzo podobały mu się jej włosy. Ich blask, ich zmiany zależne od kąta padania słońca. Trudno byłoby uwiecznić ich niepowtarzalność na płótnie. Nic nie wypadało. Zapewne wiedziała, że już dawno wiedział jak się nazywała. Skoro posiadał wiedzę o tym, że była Prefektem? Podobno nie byle jakim... Oparł brodę na złączonych rękach i przez moment tylko jej się przyglądał. Jego kąciki warg drgnęły.-Oh, tylko takie preferuje. A alkohol? Słyniemy z dobrych win, mamy jeszcze tzw. koniak...--Lekceważąco wzruszył ramionami. W jego rodzinie to nie te trunki były preferowane. Matko jako lekkoduch korzystała jednie z mocno otumaniających trunków i używek, ojczym lubował się w mocnych i gorzkich trunkach, które nie przypominały niczego, co Dick kiedykolwiek próbował... Nigdy nie spytał co to, pamiętał tylko fatalna efekty, kiedy ukradł jedną butelkę z jego prywatnych piwnicznych kolejki. Co tam dodawał? Zapewne te tajemnicę zabierze do grobu. Uniósł lekko brwi.-Uczniów? Korepetycje?-Zagwizdał, jakby w geście podziwy dla jej osoby.-Więc odwalasz kawał roboty. Znajdujesz na to czas? Co z Twoim życiem towarzyskim?-Zaśmiał się krótko, odkładając szklankę na stolik. Opróżnioną. Kiedy to zrobił? Nie wiadomo. Tak jak nie wiadomo kiedy pochylił się bardziej nad stołem, również zgłębiając wiedzę dotyczącą treści, która wyszła spod jej pióra. Nawet on wiedział, że to podstawy podstaw. Czy naprawdę tak trudno zajrzeć do podręcznika? Jak bardzo leniwi byli uczniowie Hogwartu? -Stoisz od nich wyżej. Pieprzeniem jest brnięcie w innej wersji.-Powiedział, przenosząc spojrzenie na jej twarz. Na jej oczy, na których skupił teraz uwagę.-Odejmujecie punktu, możecie nawet skierować delikwenta na szlaban do nauczyciela, możecie chodzić w nocy po szkole, nawet jeżeli to tylko w wyznaczone terminy. Może macie dużo obowiązków, ale i również chody. Czy nauczyciele wiedząc, ile roboty musieliście zrobić poprzedniego dnia, będą wyżywać się na was, tak jak nad innymi? Wątpię.-To jego opinia. Jego spostrzeżenia, które dostrzegł przez te kilka miesięcy.
Jego wygląd faktycznie, podsuwał wiele podejrzeń i sugestii. Był idealnym kandydatem do błędnej opinii o człowieku bez poznania go. Jakkolwiek planowała unikać ludzi, tak nie była dziewczyną niegrzeczną i źle wychowaną. Skoro się przysiadł i konwersacja nie umarła po pierwszym zdaniu, warto dać temu przypadkowemu i jednorazowemu spotkaniu szanse. Milczała więc, lustrując go wzrokiem i słuchając z uwagą, bo przyjezdni zawsze mieli wiele ciekawostek na temat swoich rodzinnych stron. A była ciekawską dziewczyną. Nie podejrzewałaby też, że jednym z głównych powodów, dla których się do niej przysiadł, była sympatia do miedzianych, ciągnących się kawałek za pas włosów. Była przyzwyczajona do tego, że znało ją więcej osób, niż ona kojarzyła. Nawet jeśli starała się pamiętać każdego, przy takiej ilości uczniów i studentów w szkole było to niewykonalne, nawet dla niej. - Spotkania od losu czy dobre trunki? - odparła zaczepnie, dostając odrobiny iskierek w oczach, aby przekręcić głowę nieco na bok i wcale nie uciekać od niego spojrzenie. Alkohol był zawsze dobrym tematem, jak i atrakcją spotkać towarzyskich, a także samotnej nauki. - Koniak? Cóż to takiego? Brzmi intrygująco. Wina są dobre do kolacji, ale do nauki zdecydowanie nazbyt zachęcają do snu. Wolisz białe, czerwone? Zakończyła z ciekawością, przenosząc spojrzenie na swoje pergaminy. Czy jest sens jeszcze dziś to ruszać, czy może pozwolić sobie na odrobinę swobody i dokończy w nocy lub w przerwie pomiędzy zajęciami? - Nie przeszkadza mi pomoc innym, sama wtedy powtarzam materiał. Dobra organizacja jest kluczem do wszystkiego, Dickens. Czyżby interesowało Cię moje życie towarzyskie? Jakoś funkcjonuje. Maleńkie nagięcie prawdy z jej strony, pominięcie faktów, że dla niej równie dobrze mogłoby nie istnieć. Zdążyła się już przyzwyczaić do samotności i braku ekscesów w życiu. Było harmonijne i przewidywalne, ale przynajmniej nie zaliczała spadków. Również zaśmiała się krótko, wtórując towarzyszowi bardziej z automatu niż ze szczerych chęci. Powędrowała wzrokiem za jego spojrzeniem, tkwiącym na jej pergaminie. Faktycznie, poziom uczniów z roku na rok spadał, a ona nie chciała mówić o tym głośno. Skrzyżowały się ich oczy znów tego wieczora, a Nessa ze spokojem słuchała, nawet nie drgnęła. Jak wiele osób postrzegało ją w ten sposób? Oczywiście w jego słowach było ziarno prawdy, chociaż wiele przekoloryzował. Odznaka wcale nie oznaczała, że traktowano ją lżej — wręcz przeciwnie. Od Nessy Lanceley zawsze wymagano perfekcji i doskonałych ocen, taka była jej rola w społeczeństwie szkolnym. Zwilżyła usta, uśmiechając się lekko. Chciał ją sprowokować? Była za mądra na takie gierki. - Na pewno masz trochę racji, mogę więcej. Jednak czy komukolwiek zabraniana jest ambicja i ciężka praca, aby odznakę otrzymać? Nie. To kwestia indywidualnego wyboru i chęci, celów, które ma się do zdobycia podczas nauki. - przerwała na chwilę, dopijając piwo. Odstawiła równie pustą szklankę. Westchnęła bezgłośnie, składając je i zamykając w książce, a następnie chowając do torby. I tak się już raczej nie przydadzą dziś, a szkoda byłoby je potraktować piwem. Zakręciła też atrament, przeczyściła pióro, co jakiś czas powracając do niego spojrzeniem na znak, że wcale go nie ignoruje.- Myślę, że "wyżywanie się" to kwestia indywidualna, a na pewno żaden nie powinien tak robić. Idę zamówić sobie jeszcze piwa, też chcesz? Zapytała na koniec, przeczesując dłonią pukle włosów, odrzucając je na plecy. Następnie rozejrzała, aby znaleźć najbliższą kelnerkę lub upewnić się, że barman będzie za szynkiem, zanim wstanie.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Wygrana z Puchonami – ba, jakakolwiek wygrana – była dokładnie tym, czego potrzebowała krukońska drużyna quidditcha żeby podnieść swoje morale. Była nową dawką nadziei, zastrzykiem energii i oferowała im poczucie, że trud, który niewątpliwie wkładali we wszystkie te treningi, w końcu jakoś się opłacił. Co prawda mecz był wyjątkowo krótki i nie zdążyli w nim nawet pokazać jak przedstawiają się ich umiejętności, ale Elijah wiedział, że z całą pewnością daliby sobie radę – odzyskał wiarę, która choć nie zgasła całkowicie, ostatnio mocno pobladła. Nie w drużynę, a w siebie na jej czele... nigdy nie wątpił w swoich zawodników, to odnośnie do własnych umiejętności miał najwięcej wątpliwości. Dziś jednak nieco się rozwiały. Umyty i najedzony, ubrany w śnieżnobiałą koszulę i z naprawioną przez Neirina stopą ruszył do Hogsmeade, by tuż za bramą Hogwartu użyć teleportacji i tym sposobem przenieść się pod same drzwi pubu. Już wczoraj zarezerwował tutaj ogromny stolik, więc nie obawiał się, że nie znajdzie się dla nich miejsca; wręcz przeciwnie, przy tym okrągłym olbrzymie pomieścić mógłby się bez mała cały Ravenclaw. Zamówił sobie miętowego memortka i zajął miejsce, czekając aż ktoś się zjawi.
Krukoni! Wbijajcie śmiało, im nas więcej, tym weselej Bierzcie ze sobą przyjaciół z innych domów, jeśli tylko cieszą się wygraną Ravenclawu
Że impreza będzie, to się domyślał. Ba. W przypływie emocji zgodził się nawet w owej uczestniczyć, rozumiejąc, co zrobił dopiero po fakcie. A wtedy już nie dało się wykręcić. Nie umiałby ich wystawić... Nie miał do tego serca. Ubrał się więc dość luźno i wygodnie, zanim wybył z sypialni. Spacerkiem dotarł do pubu, w pewien sposób mając nadzieję, że jednak ludzie rozejdą się i tylko w kameralnym gronie popije sobie ze dwa kieliszki wina, zanim będzie mógł wrócić do domu. Siedzenie w publicznych miejscach, gdzie alkohol leje się litrami nie należy do jego ulubionych sposób na spędzanie wolnego czasu. A już brońcie bogowie i duchy wszelakie przed klubami. Ale nie ma tego złego, na co by odpowiednio duża ilość procentów nie poradziła. Gdzieś na dnie umysłu jawiła mu się depresyjna myśl, że nie odpuszczą komuś, przez kogo wygrali mecz, a będą wciskać mu coraz to nowe szklanki w ręce. Westchnął, odrobinę zestresowany, zanim wszedł do pubu, do tego stopnia wciągnięty w swoje rozmyślania, że nawet nie zastanowił się, jak dotarł tuż obok Elijaha. Po prostu zdał sobie sprawę, że jest obok niego. Wymacał więc siedzisko i zajął miejsce przy kapitanie. - Nie jesteśmy zbyt imprezowym domem - skomentował cicho brak tłumów. Kujoni mają dwa stany. Albo nie piją, albo upijają się do nieprzytomności, by zresetować się po okresie egzaminów. I nic pomiędzy. Zamówił sobie wino z czarnego bzu, jeszcze zamierzając trzymać się swojego postanowienia, że wyjdzie stąd trzeźwy.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wygrali. I to jeszcze w jakim stylu! Ledwo wlecieli na boisku, a już złapali znicza. Co prawda może nie była to taka szybka akcja, która trwała kilkadziesiąt sekund, ale mimo wszystko było to naprawdę szybkie zwycięstwo. Dlatego musieli tym bardziej to uczcić udając się na imprezę do Hogsmeade, w której obowiązkowo udział mieli brać Krukoni oraz ich zaprzyjaźnieni i krewni, którzy specjalnie na tę okazję dostąpili zaszczytu krukońskiego obywatelstwa. Przed wyjściem Viol skleciła jeszcze szybkiego wyjca do Fabiena, żeby chłopak wiedział jak dumna była z jego poczynań i dopiero wtedy mogła ruszyć do pubu wystrojona w swoją lepszą parę jeansów i odświętną skórzaną kurtkę (na pewno nie będzie się męczyła w niewygodnych kieckach i butach na drużynowej imprezie). Ogarnięcie się zajęło jej naprawdę rekordowy czas. Nigdy nie była wielką fanką strojenia się i to w sumie lepiej, bo przynajmniej nikt nie musiał na nią zbytnio czekać. Pierwszymi osobami, które rzuciły jej się w oczy byli oczywiście Eli i Fabien, którzy do Felixa przybyli razem. Nie czując większego sensu w ograniczaniu swojego niemalże świątecznego nastroju, rzuciła się na obu, obejmując ich na wysokości ramion w geście przyjacielskiego powitania (którym prawdopodobnie sprawiła, że zaczęli się zastanawiać czy nie obaliła już nieco procentów w drodze do pubu). - Jak dobrze was widzieć. Spisaliście się na medal w czasie meczu - stwierdziła, ściskając ich nieco mocniej. - Zwłaszcza ty, Fab. Nie spodziewałam się, że tak szybko złapiesz tego znicza!
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Wcale nie tak bardzo spóźniona, pojawiła się przed knajpą, którą Swansea wybrał na lokal świętowania zwycięstwa. W końcu jej umiejętności (i wiek, jeszcze!) nie pozwalały na teleportację, więc musiała się liczyć z tym, że drogę z zamku do Hogs będzie musiała pokonać własnymi siłami. Niby miotła wchodziła w grę, ale wolała nie narażać jej na nieprzyjemności, a już samo zostawienie jej w jakiejś pubowej szatni, o ile ją mieli, brzmiało dla niej jak kryminał. - Fab, jesteś mistrzem świata. - przyznała, stając w pewnym momencie za jego plecami i śmiejąc się z niedowierzaniem. Raczej nie zaskoczyła go swoim podchodzeniem, w końcu powinien mieć całkiem solidny słuch, a jej nie zależało na sprowadzaniu na niego zawału serca. Pan Dwuczłonowe-Nazwisko dokonał czegoś, co większość osób z trybun uważałoby za niemożliwe. Co prawda Moe przegapiła moment złapania znicza, bo była... rozkojarzona, ale niezależnie od sposobu, zawsze było to w jej oczach wielkim wyczynem. - Vi! Mecz trwał zdecydowanie za krótko. Musimy sobie zrobić dogrywkę. Nie uchlej się, bo jutro o tej porze znowu możesz być na miotle. - zapowiedziała z nutką groźby, jednak doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Strauss bardzo chętnie skorzystałaby z szansy miotłowania właściwie w każdym momencie swojego życia. Latawice już tak miały. - W końcu, co? - jak wszyscy to wszyscy. Na szczęście tych znajomych niebieszczków nie było aż tak dużo. Ostatnie słowa wypowiedziała w kierunku Elijah, aby następnie rzucić mu się na szyję. Nie musiał odpowiadać. Ona też miała zamiar być oszczędna w słowach. Ale jego ulgę dało się wyczuć jeszcze w bramie zamku. A i tąpnięcie kamienia spadającego z serca usłyszała z trybun aż zbyt wyraźnie. Cieszyła się. W końcu właśnie tego potrzebowali. On potrzebował. Po chwili wypuściła go z objęć i odchrząknęła ze zmieszaniem, choć jej oczy niezmiennie lśniły. Radością? Dumą? - Idę po mojito. - zaanonsowała, po czym rzeczywiście udała się do baru. Na picie alkoholu to się u niej szybko nie zapowiadało. Zwłaszcza nie po tamtej metamorfognistej. Całe szczęście, że jej ukochany napój miał wersję bezalkoholową.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Dziwnie było iść na imprezę. To brzmiało okrutnie lamersko, to prawda, a jednak jak większość pewnie się domyślała, byłem typem, który z chęcią unikał wszelkich większych zgromadzeń. To nawet nie tak, że źle czułem się w tłumie… no, może tylko trochę. Po prostu w towarzystwie moich rówieśników czułem się trochę nie na miejscu. Kiedy inni pili, ja zachowywałem trzeźwość. Kiedy inni tańczyli, ja zdecydowanie bardziej wolałem posłuchać muzyki i złapać chwilę oddechu od codzienności. Na szczęście ścigający rzadko kiedy bywają gwiazdami meczy. Niezależnie od liczby udanych oddanych strzałów na bramki, mogłem cieszyć się swoją niewidzialnością, jaka dzisiaj zdecydowanie przydałaby się Fabienowi. Ładnie złapał tego znicza. Nie podejrzewałem go o oszustwo nawet przez ułamek sekundy i bardzo cieszyłem się, ze wreszcie udało nam się zdobyć trochę punktów w tabeli rozgrywek Quidditcha. Na puchar domów nie mieliśmy co liczyć, ale może chociaż tutaj nam się powiedzie? Szczerze wierzyłem w to, że Elijah będzie w stanie poprowadzić nas do zwycięstwa. Życzyłem mu najlepiej z całego serca, nawet jeżeli czasami przypadkowo robiliśmy sobie krzywdę na treningach. Wstępując do baru, zacisnąłem mocniej palce na dłoni Elaine. Przy niej nie mogłem opędzić się od uśmiechu, więc faktycznie wyglądałem na trochę weselszego, niż normalnie. Od razu dostrzegłem gdzie siedzi reszta i po złożeniu zamówienia na napoje, natychmiast skierowałem się ze Swansea w kierunku stołu. - Ładny chwyt - skomentowałem grę Fabiena, pozwalając Elaine wybrać miejsce, które mieliśmy zająć. Siadając, wyłowiłem spojrzeniem z okolic baru niewysoką Gryfonkę, której wcale nie tak dawno temu sprzedałem różdżkę. Czyżby Morgan skrycie kibicowała Krukonom? Uniosłem lekko brew z zaskoczeniem, ale jedynie na sekundę. To był prawdziwy sportowy duch. Obejmując nienachalnie Elaine w talii, przytuliłem się do niej bokiem. Kiedy nauczyłem się tak otwarcie okazywać uczucia? Nie mam pojęcia, ale przy niej było to wręcz banalnie proste.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Przez całą drogę trajkotała Rileyowi do ucha o wygranej Ravenclawu. Nie chciała go zamęczać swoim marudzeniem dotyczącym faktu, że dziadek nie wypuścił jej na mecz. Serce jej pękało, gdy musiała siedzieć w galerii sztuki po godzinach, a drużyna Krukonów walczyła o zwycięstwo. Usłyszawszy, że się im udało była w skowronkach. Pomachała energicznie do chłopaków i Violetty, bowiem Morgan jeszcze nie zauważyła. - Gratulacje, misie! - trzymając dłoń Rileya, nachyliła się nad stołem, by ucałować policzek bliźniaka. - Po raz milionowy was przepraszam, że nie było mnie na meczu. Dziadek był nieustępliwy, nie mogłam się wyrwać i strasznie, ale to strasznie mi żal. - musiała się jeszcze raz usprawiedliwić i wyjaśnić swoją bezradność. Mimo wszystko nie chciała psuć nastrojów swoim marudzeniem czy narzekaniem. - Fabi, gratuluję! Jesteś fenomenalnym szukającym, powinnam chyba się u ciebie podszkolić skoro planuję sportowe przebranżawianie. - uśmiechnęła się i pozwoliła ich okryciom powędrować do wieszaka na kurtki i płaszcze. Wybrała miejsce obok wesołej Violetty (która to już zajęła miejsce obok jej bliźniaka, bo gdyby nie to, z pewnością wpakowałaby się przy jego ramieniu), a gdy tylko usiadła splotła ciaśniej dłoń z Rileyem, grzejąc się temperaturą jego ciała. Nie myślała o zamówieniu teraz alkoholu, nie zastanawiała się nad niczym, a po prostu spoglądała na minę Elijaha, który w końcu szerzej się uśmiechał.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Chciała odpuść imprezę pomimo zaproszenia Elijah, ale doszła do wniosku, że izolowanie się wcale nie wyjdzie jej na dobre — tęskniła też za Elaine i nie miała pojęcia, ja czym stoją ich relacje. Alise nie lubiła konfliktów, niewyjaśnionych zgrzytów i wepchniętych tymczasowo pod dywan przykrości — prędzej by jej głowa eksplodowała, niż zostawiłaby to w ciszy. Z bliźniakami zawsze dobrze się bawiła, zanim i w trakcie bycia parą jednego z nich. Przeczesała więc włosy przed lustrem, poprawiła wcześniej przygotowany, delikatny makijaż i wciągnęła zimową kurtkę oraz czapkę z pomponem, wychodząc z dormitorium i kierując się korytarzami do wyjścia z zamku, aby teleportować się pod pub. Nieśmiało zajrzała najpierw do środka, jednak tłum gościu skutecznie przysłonił jej widoczność. Przygryzła dolną wargę, zastanawiając się, czy aby na pewno pamięta jeszcze, jak to jest przebywać w towarzystwie, aby ostatecznie samą siebie wyzwać bardzo brzydko i w myślach, bo na głos by jej takie słowa nie przeszły. Nie powinna zachowywać się w ten sposób, nie była sobą. Przywdziała więc jeden z najpiękniejszych uśmiechów, wchodząc do środka i kierując się w stronę krukonów, którzy byli zdecydowanie najgłośniejsi. Przesunęła spojrzeniem po twarzach uczniów, nieco dłużej zatrzymując wzrok na Elaine w towarzystwie słynnego Fairwryna oraz Elijah, któremu wisiała urocza gryfonka na szyi. Stanowiliby ładny duet, dziewczyna miała naprawdę ładną buzię. - Cześć! Gratuluję wygranej, byliście świetni. - rzuciła dość głośno, zsuwając kurtkę i odwieszając ją na bok. Nie czekając, poszła do baru po bezalkoholowe piwo karmelowe, aby nie siedzieć o suchym pysku. Nie piła alkoholu wcale, głowę miała strasznie słabą i bała się tego, co mogłaby po jego spożyciu wyprawiać. Z kuflem w dłoni wróciła do stolika, siadając grzecznie tak, aby nikomu nie wadzić przy kręceniu się po napoje. - Dobra robota, Kapitanie! Mówiłam, że się nadajesz! A ten chwyt Fabiena — jest naprawdę niesamowitym zawodnikiem. Dodała jeszcze w stronę najlepiej znajomej sobie osoby, posyłając mu pełen dumy i szczerości uśmiech. Nie należała do tych trudnych, chłodnych dziewczyn i można było czytać z niej, jak z otwartej książki. Nawet nie wiedział, jaką ulgę przyniósł jej listem bez wrzasków i pretensji, bo pomimo wszystko, nadal był dla niej ważny. Podobnie jak jego siostra. Poprawiła nieco nerwowo rękawy jasnego swetra, który na dziś wybrała.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Chyba nie powinna być zaskoczona tym, że na imprezie pojawiło się jeszcze więcej Krukonów, ale tempo ich przybywania już zdecydowanie robiło wrażenie. W końcu poszła wyłącznie po coś do picia, a wróciła w momencie, kiedy do świętujących dołączyli prefekcka para oraz nieznana jej, bardzo podekscytowana boiskowymi wydarzeniami blondynka. Z pewnym zawahaniem, ale jednak podeszła ponownie do zebranych. Nasłuchiwała, choć nie jak szpieg. Cieszyli się, a ona, choć w środku cieszyła się wraz z nimi, chyba nie powinna tego okazywać w większej grupie. Właściwie to z każdą kolejną przybywającą osobą czuła się coraz bardziej obco. Powinna dać im możliwość do napawania się sobą i wspólnym sukcesem, a nie być widmem porażki z Gryfonami. Czy właśnie tak ją postrzegali? W końcu jakieś podejrzenia musiały się w jej kierunku w którymś momencie pojawić. - Hej, Orły. Sporo ćwiczyliście od listopada, co? - nie szczędząc sobie retorycznego pytania o tajemnicę poprawy ich formy, przywitała się z nowo przybyłymi zza szklanki z kolorowym napojem, po czym szybko podeszła do Violki, z którą postanowiła wymienić kilka słów w ramach rozładowania emocji. I tak pewnie czekała ją przyspieszona ewakuacja, ale uciekanie tak od razu byłoby jeszcze gorsze niż siedzenie w ich towarzystwie na siłę do końca. W końcu raczej nie była pasującym elementem układanki. Dlaczego, do smoczej ospy, ona się aż tak tym przejmowała? - No. To jeszcze opykacie Żmijki i dowiemy się, co wtedy powie tabela. - ich sukcesy, zwłaszcza po wcześniejszej porażce z Gryfonami, były jej na rękę zarówno pod względem sentymentalnym, jak i całych tegorocznych rozgrywek quidditcha. Win-win. Mogła im życzyć powodzenia z czystym sumieniem. Może właśnie dlatego tak źle się z tym czuła? Bo nie wiedziała, która kwestia finalnie była tą ważniejszą? Ah, by to błotoryj pokąsał.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Impreza dalej trwała. Kolejne osoby się żwawo schodziły i to nie tylko Krukoni, bo oczywiście nie mogło zabraknąć także @Morgan A. Davies, która przybyła, by uroczyście złożyć im gratulacje z okazji wygranej. Oczywiście największym bohaterem tego wieczoru był Fabien, który pomimo braku bystrego wzroku złapał znicz jako pierwszy i to w tak krótkim czasie. To był prawdziwy wyczyn, o którym powinni pisać w księgach dotyczących Quidditcha. Kogo obchodziłby na przykład taki Victor Krum, kiedy oni mieli Fabiena Arathe-Ricœura, który łapał znicze na ślepo? Takiego zawodnika jeszcze świat nie widział! - Jasne, Moe. Powiedz tylko kiedy i gdzie, a będę - odpowiedziała, będąc gotową w każdej chwili do wskoczenia na miotłę. Po chwili dostrzegła także Rileya i Elaine, którzy chwilę później również weszli do Felixa. Oczywiście, że powitała oboje uśmiechem. Przesunęła się jeszcze nieco na swoim siedzisku, by zrobić nieco więcej miejsca dla pary prefektów. Tematu tego, że Swansea nie mogła wyrwać się na mecz wolała już nie poruszać. W każdym razie dobrze, że chociaż na świętowanie udało jej się trafić! Kiedy do pubu weszła jeszcze Alise, Strauss stwierdziła, że chyba najwyższy czas na to, by samej upolować jakiegoś drinka. Tym bardziej, że Davies już sączyła swoje bezalkoholowe mojito. Tym bardziej nie mogła siedzieć o suchym pysku i musiała wziąć coś dla siebie, by ugasić pragnienie. Zamieniła jeszcze kilak słów z Gryfonką, która się jej uczepiła choć oczywiście Violetta nie miała nic przeciwko temu, bo jednak lubiła ją i to bardzo. Ot kompatybilność charakterów i zainteresowań zdecydowanie działała na ich korzyść. W końcu jednak wstała uroczyście od stołu, by obwieścić wszem i wobec: - Okej, idę po drinki! Ktoś ma jakieś życzenia? - spytała głośno tak, by wszyscy zebrani mogli ją usłyszeć. To był ten moment, w którym mogli składać zamówienia, bo za chwilę brunetka bezceremonialnie pomknie w kierunku wodopoju, by znaleźć się w alkoholowej krainie.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Kiedy Violka zadała pytanie o napoje, Moe zorientowała się, że w tym stresie zdążyła już pozbyć się lwiej części zawartości swojej szklanki. Milczała, nie chcąc ani kolejnej dawki napoju, ani nie chcąc zaczepiać ludzi, którzy albo byli zajęci sobą nawzajem (prefekci), albo znajdowali się po meczu w centrum uwagi i bez jej wcinania się (Elio i Fab), albo których kompletnie nie znała (Alise). Strauss jej uciekła, więc i ona postanowiła, że pora zmiatać. - Świetnie Wam poszło. Tylko się nie rozluźniajcie, bo kapitan będzie niepocieszony. - ten ostatni raz postanowiła zwrócić na siebie uwagę, po czym puściła oczko do Elijah, aby następnie odwrócić się i ruszyć w stronę drzwi. Jasne, że dobrze im życzyła. Zwłaszcza, gdy nie było już mowy o konkurencji między nimi, a Gryfonami. I to przez co najmniej pół roku. Czuła jednak, że to był dobry moment na ewakuację. Z przytupem i sugestią, że coś mogło ją łączyć z Elim? To już chyba była jakaś tradycja.
Czy wiecie dlaczego dzień Świętego Patryka jest obchodzony na całym świecie tak ochoczo? Pomimo tego, że dosłownie powinien interesować jedynie Irlandczyków, bo przecież to po prostu święto powstania naszego państwa. Na pewno wiecie dlaczego. Bo piwerko! Każde święto podczas którego piwko jest spożywane w chorych ilościach sprawia, że ludzie nagle czują się niesamowicie zżyci z irlandzkim narodem i jego trudną drogą do niepodległości wciąż połowicznej, przeklęci Angole! Nie można też zapominać o tradycyjnej irlandzkiej whisky, również polewaną w niebotycznych ilościach podczas tego święta. Oczywiście mu przedstawiamy historię naszego kraju odrobinę inaczej niż mugole. Święty Patryk, który ponoć wypędził węże drewnianą laską, był według nas czarodziejem, który prawdopodobnie przepędził z obrzeży wysp bazyliszka, smoka, czy innego wielkiego gada, potem twierdząc, że była to moc Chrystusa! Wtedy łatwiej było wytłumaczyć Bogiem nasze czary, przynajmniej miałeś szansę nie spłonąć na stosie.
Taka to notatka wisi na drzwiach baru, by poinformować wszystkich gości chcących się odrobinę dokształcić na temat historii Irlandii. I nieważne czy ją przeczytałeś czy nie, kiedy tylko przekraczasz drzwi do Królestwa Irlandii, wybucha wokół Ciebie znienacka zielony dym. Wyrzuć obowiązkową kostką, co zmienia się w Twoim wyglądzie!
Zmiana w wyglądzie na wejście:
Kiedy tylko opary dymu opadają, okazuje się że... 1: Masz zielone włosy! Ciemniejszy, bądź bardziej fluorescencyjny, zależy od Twojego naturalnego koloru. 2: Twoje źrenice zamieniają się w niewielkie koniczynki. Może Ty nie zauważysz tej zmiany, ale ktoś kto zajrzy Ci w oczy z pewnością. 3: masz zielone usta! Na każdej szklance, policzku, wszędzie gdzie się da zostawiasz delikatny zielony ślad, jednak jeśli próbujesz wytrzeć kolor z ust, nie możesz się go pozbyć. 4: Wyrasta Ci płomiennoruda broda i kurczysz się do wzrostu leprechauna (całe 3 stopy wzrostu!). Lepiej załatw sobie trzewiki na koturnie albo poproś znajomego, żeby wziął cię na barana. 5: Na Twoich policzkach wymalowują się dwie irlandzkie flagi, a gdy próbujesz się przemieszczać, nie robisz tego zwykłym krokiem, tylko w dziarskich podskokach irlandzkiego tańca. Na szczęście cię to nie męczy, więc możesz pląsać do woli! 6: Na Twoich rękach zaczynają się wić roślinne wzory, aż całe Twoje ciało oplatają łodygi z których wyrastają niewielkie koniczynki. Żaden fragment Twojej skóry nie uniknął zielonych tatuaży.
Czas trwania efektu to 3 posty – jeśli nie chcesz z nich rezygnować po tym czasie, wystarczy że przejdziesz przez drzwi jeszcze raz, a magiczny, zielony dym odnowi go na kolejne 3 posty.
UWAGA! Jeśli nie zastosowałeś się do reguł przyjęcia i nie masz na sobie zielonych ubrań, zostajesz w samej bieliźnie. Polecamy zgłosić się do gospodarzy po przygotowane, zapasowe ubrania.
Imprezka
Całe miejsce jest zielone – nie tylko wystrój wnętrza, ale i serwowane w środku przekąski i napoje. Z sufitu spada iluzja złota leprechaunów która rozpływa się natychmiast w powietrzu. Możesz wybrać gdzie chcesz zacząć swoją dzisiejszą imprezę! Dalej od okien jest parkiet, tak duży jak pozwalały na to okoliczności, gdzie niezawodny DJ @Boyd Callahan puszcza bardzo irlandzkie nutki i przy okazji wydaje się, że ma w zanadrzu jakąś ciekawą rozgrywkę. Twoje kroki mogą Cię skierować do baru na samym środku, za którym stoi @Fillin Ó Cealláchain, gdzie możesz wybrać whisky lub piwko, oczywiście nic z dzisiejszych napoi nie jest normalnym trunkiem. Przy oknach zaś wydaje się królować niezbyt ładny, aczkolwiek niesamowicie podekscytowany ghul, który gwałtownie oddaje się jakiejś szalonej gierce.
Piwkowanie z Fillinem
Przy barze stoi barman tego przybytku na co dzień, dziś ma już jednak przygotowane drinki i nawet jeśli jest czymś kimś niezwykle ważnym zajęty, może wylosować bądź dobrać Ci pierwszego drinka, którego dostajesz. A potem już do wyboru do koloru, irlandzka whisky oraz zielone piwko to danie główne dzisiejszej imprezy.
Losowanie drineczków:
1: Najwyraźniej Fillin uznaje, że jesteś na dobrej drodze, by być prawdziwym Irlandczykiem, bo oto daje Ci whisky w Dzbanie Patryka! I Twoim wyzwanie jest wypicie go na raz! Jest naprawdę duży, więc nie jest to takie łatwe. Rzuć kostką. 1,2 – upijasz zaledwie marnego łyka, a potem krztusisz się, ktoś cię szturcha, nagle zapominasz na czym polega picie, cokolwiek, co powoduje twoją porażkę; odpadasz z gry, na głowie wyrasta ci wielka, jednolistna koniczyna, która nie dość, że sprawia, że wyglądasz jak głupek, to w dodatki przynosi pecha, a Ty zachowujesz się wyjątkowo niezdarnie i niezręcznie. Fillin kręci głową z dezaprobatą. 3,4,5 – udaje ci się opróżnić prawie cały Dzban, coś jednak przerywa ci, a może sam już nie możesz wcisnąć w siebie więcej, tak że nie udaje ci się wypełnić irlandzkiego wyzwania. Na głowie wyrasta ci szczęśliwa koniczynka z taką liczbą listków, ile oczek wyrzuciłeś, im więcej listków masz na głowie, tym sprawniej wszystko ci dziś wychodzi! Znajdujesz nawet gdzieś pod stołem 5 galeonów (w ferworze zabawy nie zapomnij się po nie zgłosić), a Fillin klepie cię dziarsko w ramię, chwaląc twoje zaangażowanie i chęci. 6 – duszkiem obalasz Dzban Patryka i bez względu na to, czy robisz to bez problemu a po wszystkim jesteś gotów na więcej, czy może z wyczerpania ledwo uchodzisz z życiem – jesteś zwycięzcą. Na głowie wyrasta ci cała korona z sześciolistnych koniczynek, gra głośna irlandzka muzyka, Fillin bije brawo, Fillin Junior porywa cię do dzikiego tańca. Wygrywasz lukusową butelkę irlandzkiej whisky i dziesięć galeonów (zgłoś się po nie koniecznie!), a do tego przez całą noc towarzyszy ci taki fart, że za cokolwiek się nie weźmiesz, to niemalże obraca się w złoto. Jeśli podczas następnej atrakcji wylosujesz jakąś niekorzystną albo obciachową kostkę, przysługuje ci przerzut! 2: Może wyglądasz, jakbyś był głodny, a może po prostu Fillin ma taki kaprys, by poczęstować cię tradycyjnym irlandzkim drinkiem śniadaniowym – co prawda pora jest bardziej kolacyjna, ale kto by się tym przejmował? Stawia przed tobą jedną szklankę z whisky z likierem, drugą z sokiem pomarańczowym, a całość wieńczy smakowitym, wysmażonym kawałkiem bekonu. Ten ostatni chyba był zaczarowany, bo nagle nabierasz ochoty, by opowiadać wszystkim świńskie dowcipy i żartować dosłownie ze wszystkiego. Do końca wieczoru nie będziesz w stanie powiedzieć nic na poważnie. 3: Zostałeś uraczony najczystszym cudownym, irlandzkim Guinnesem. Czujesz ten niesamowity posmak pysznego piwerka? Aż masz ochotę śpiewać! I czy przypadkiem tego nie robisz? Wszystkie słowa które wypowiadasz są w rytm pięknej, tradycyjnej irlandzkiej pieśni, nawet jeśli nigdy jej nie słyszałeś, to nie szkodzi, znasz ją doskonale; oznacza to, że zaczynasz zdanie od dziarskiego okrzyku „Way hay!” i powtarzasz całe zdanie zgodnie z tą melodią trzy razy. Na dodatek kiedy patrzysz w dół czujesz, że... straciłeś spodnie. Albo spódnicę. Bo oto na Twoich biodrach wisi piękny kilt w irlandzkie barwy. Wydaje się być przytwierdzony do Twoich ponętnych bioderek, które zaraz będą same się rwać do tańca! 4: Otrzymujesz hojny kufel piwa Murphy’s, który sprawia, że zaczynasz zachowywać się jak Boyd prawdziwy, stereotypowy Irlandczyk. Mówisz głośniej niż zwykle, zyskując przy tym piękny (acz może trudny do zrozumienia przez resztę osób) irlandzki akcent, raz po raz uzupełniasz swoją wypowiedź o jakieś szpetne przekleństwa i okrzyki typu „na gacie świętego Patryka!”. Stajesz się też nagle szalenie muzykalny, nabierając ochoty do śpiewania dziarskich irlandzkich przyśpiewek, a jeśli sięgniesz do kieszeni, znajdziesz w niej grzebień, na którym oczywiście z radością zagrasz. Usychasz też z pragnienia, i wiesz że może je ugasić tylko jeden napój: piwo. Jeśli już jesteś takim typowym Irlandczykiem, że nie czułbyś różnicy, to rzuć sobie jeszcze raz. 5: Jeśli jesteś kobietą, Fillin mierzy cię flirciarskim spojrzeniem i z zalotnym uśmiechem podaje ci drink o wdzięcznej nazwie „PIĘKNA PANI” – nie wiesz, jakim cudem udało mu się trafić w Twoje gusta, ale otrzymujesz w kieliszku mieszankę samych ulubionych rzeczy, od koloru, przez smak, aż po piosenkę, którą melodyjnym głosem nuci wetknięta w drink palemka, a raz po raz dorzuca też kilka miłych słów o Tobie. Po tak spersonalizowanym napoju przez resztę wieczoru czujesz się wyjątkowa i dowartościowana, do tego najchętniej w ogóle nie oddalałabyś się od kontuaru baru. Jeśli jesteś mężczyzną, otrzymujesz musujący, orzeźwiający cydr, po którym budzi się w Tobie prawdziwy ogier i demon flirtu. Rzuć kostką jeszcze raz: Parzysta – napój nie tylko dobrze smakuje, ale i dodaje towarzyskich skrzydeł; stajesz się czarujący jak nigdy dotąd, z powodzeniem zagadujesz atrakcyjne koleżanki (lub kolegów, jak tam wolisz), a trafnymi komplementami sypiesz jak z rękawa. Nieparzysta – albo coś poszło nie tak, albo padłeś ofiarą psikusa. Na podryw, owszem, masz nieodpartą chęć, z tym że jedyne co jesteś w stanie zaserwować to kiepski flirt z użyciem tandetnych tekstów („Bolało, jak spadłaś z nieba?”), a co gorsza, nie widzisz w tym nic złego i bawisz się w najlepsze, nie zważając na to, że jesteś żenujący. 6: Zostajesz uraczony prostym, ale efektywnym drinkiem na bazie wódki, którego niemieszające się ze sobą trzy warstwy odzwierciedlają barwy irlandzkiej flagi; na brzegu szklanki siedzi miniaturowy leprechaun, który po wspiera cię dziarskimi toastami, raz po raz wołając „chluśniem, bo uśniem!” albo „ze mną się nie napijesz?” i tak oto zagrzewa cię do zamawiania kolejnych porcji. Wydaje ci się, że masz wszystko pod kontrolą, niestety, upijasz się jak świnia. Rzuć kostkę i zobacz, na ile się sponiewierałeś. 1,4 – ku aprobacie tłumu wskakujesz na blat baru, by zatańczyć irlandzki taniec, niestety dużo bardziej brawurowy niż występ jest twój upadek, po którym zostaje ci bolesny siniak na tyłku; jeśli masz ochotę, możesz dodać dowolne obrażenia; 2,5 – wskakujesz na blat by popisać się kocimi ruchami, jakimś cudem udaje ci się jednak zachować równowagę, ba, ktoś nawet rzuca w ciebie pięcioma galeonami w ramach wyrazów uznania za piękny taniec. Gratulacje, może i straciłeś twarz, ale przynajmniej trochę zarobiłeś; 3,6 – doprowadzasz się do takiego stanu, że wymiotujesz na siebie i osobę obok; na szczęście wódka była zaczarowana, więc rzygasz tylko trzylistnymi koniczynkami w wesołym zielonym kolorze, co nie zmienia faktu, że czujesz się fatalnie. Lepiej znajdź sposób, by trochę przetrzeźwieć.
Hazard z Ghulem - leprechaunem
Za stolikiem siedzi ghul w stroju leprechuauna, jest to FUJ, znakomity wychowanek dwójki gospodarzy. Za Juniorem widać piękną mieniącą się tęczę, która spływa do wielkiego kociołka pełnego złota. Ghul pokazuje Ci monetę i zachęca do wrzucenia jej magicznego garnuszka, a kiedy to robisz tęcza zaczyna mienić się jak szalona, ghul skacze radośnie, a wtedy...
Zagraj z ghulem:
Uwaga! Przy rzucaniu kostką napisz w temacie ile galeonów wrzucasz. Może rzucić maksymalnie 50g. 1: Nagle tęcza zaczyna mocno ciemnieć. Niezadowolony ghul jęczy przeraźliwie na ten widok, łapie swoje przekąski, które ma pod ręką (są to obierki od ziemniaków) i rzuca w Ciebie wściekły. Najlepiej usuń się z jego pola rzutu, pieniądze niestety na zawsze straciłeś! Koniecznie odnotuj tę znaczącą utratę. 2: Tęcza drży mocno i nagle staje się... cała różowa, Twoje monety wypływają z garnuszka i zamieniają się w urocze serduszka. Ghul Junior kołysze się w rytmie romantycznej melodii niczym zahipnotyzowany, i łapie Cię za rączkę, byś mu towarzyszył. Rzuć kostką jeszcze raz! Parzysta – Przez chwilę oddajesz się hipnozie garnuszka, bujając się razem z FUJem, jednak prędko się otrząsasz i zbierasz swoje monety, gdzie jest dodatkowy jeden galeon! Koniecznie upomnij się o tą cenną zdobycz! Nieparzysta – Garnuszek mocno na Ciebie działa! Tańcujesz jakiś czas z Juniorem pod rękę, w trakcie gdy Twoje monety posłusznie wracają nietknięte do Twojej kieszeni. Przez kolejne kilka minut jeszcze masz w głowie tylko tańce, więc porywasz kogoś do takich swawoli. 3: Garnuszek zaczyna iskrzyć się dziwnie i zielony płomień płomień bucha z niego, zabarwiając tęczę na zielono. Zrobiło się dzięki Tobie jeszcze bardziej irlandzko! Zadowolony ghul ma dla Ciebie specjalny prezent w postaci niewielkiej broszki z koniczynką – wygląda niepozornie, ale naprawdę przynosi szczęście i dzięki niej zyskujesz jeden darmowy przerzut kostek niezależnie od sytuacji! 4: Po wrzuceniu galeonów z garnuszka wydobywa się zielono-biało-pomarańczowy dym, na widok którego ghul kwiczy z ekscytacją; ze środka wylatuje spora sumka galeonów, a Ty w podskokach biegniesz pochwalić się znajomym. Po odejściu od tęczy orientujesz się, że wygrane przez ciebie monety są… z czekolady, dlatego niestety tracisz sumę, którą umieściłeś w kociołku – odnotuj tę stratę. Czekoladki skrywają jednak pewien sekret: każda z nich ma w smakowitym nadzieniu nutkę amortencji, dlatego każda osoba, którą nimi poczęstujesz w tym wątku, poczuje do ciebie pociąg. A mówili, że miłości nie można kupić! 5: Galeony w kociołku mienią się różnymi kolorami, aż wreszcie z jego wnętrza wypada 10 galeonów. Junior przechwytuje je w locie i jęczy: „Ueueue! Ue!” - oczywiście, że nie rozumiesz po ghulowemu, i byłbyś odszedł zawiedziony, gdyby przechodzący akurat obok jeden z gospodarzy nie szepnął ci, że żeby kontynuować zabawę, musisz opowiedzieć mu irlandzką legendę. Zawrzyj jej treść w poście; jeśli nie znasz żadnej, możesz śmiało nazmyślać, byle z polotem. Rzuć kostką jeszcze raz: 1-5 wywołuje aprobatę ghula, który klaszcze i oddaje ci wygrane 10 galeonów (koniecznie zgłoś się po nie w odpowiednim temacie!); 6 – chyba nie poszło ci najlepiej, bo po przedstawieniu historii zostajesz wybuczany przez Juniora i nie dość, że nic nie wygrywasz, to w dodatku strasznie ci wstyd. 6: PUF! Ale takie dobre puf wydobywa się z garnuszka i nagle potok monet wypływa z niego i galeony rozsypują się wokół Ciebie! Ghul tańcuje wesoło pod mieniącą się tęczą, a Ty właśnie uzyskałeś podwojoną ilość sumy, którą wcześniej wrzuciłeś! Szczęście sprzyja głupcom!
Nauka przez zabawę z Boydem
Niedaleko bardzo głośnej muzyki, którą puszcza Boyd, stoi wielki znak, który wskazuje Ci na wielki, typowo irlandzki cylinder, zachęcający, by go założyć. Możesz zapytać o wyżej wymienionego gospodarza o co tutaj chodzi. Niestety ponieważ muzyka jest bardzo głośno, nie zrozumiesz nic z tego, co chaotycznie opowie Ci DJ przed wciśnięciem Ci go na głowę. A kiedy tylko to robisz, okazuje się, że cylinder przynosi Ci... irlandzkie halucynacje!
Co widzisz po założeniu:
1: Nie wiesz co się dzieje, ale zewsząd nagle przypełzają do Ciebie węże! A podobno Patryk wygonił wszystkie z Irlandii, może dlatego teraz pojawiły się w tym barze! Uwaga przemyśl co robisz, od Ciebie zależy jak postąpiłaby Twoja postać. Możesz najpierw rzucić kostką, czy aby nie zorientowałeś się, że jest to halucynacja, bo niechcący nadepnąłeś na jakiegoś, lub wydedukowałeś, że nie są prawdziwe (to drugie tylko jeśli masz powyżej 15 pkt z ONMS): 1,2 - zauważasz, że coś jest nie tak i otrzymujesz +1 do ONMS; 3,4,5,6 - nic nie zauważasz. Zastanów się co zrobi Twoja postać. > Jeśli panicznie się boisz takich stworzeń, siejesz taką panikę, że Boyd prędko ściąga Ci czapkę. > Jeśli uznajesz, że musisz je rozgromić zaklęciem, to odbija się niefortunnie i uderza w kogoś odwrotnym działaniem, niż te które rzuciłeś. > Jeśli pośpiesznie odchodzisz/ uciekasz, cylinder spada Ci z głowy, a Ty jesteś na środku parkietu. > Jeśli uznałeś, że chcesz złapać węża, nie udaje Ci się, bo oczywiście go tam nie ma i przez brak równowagi wywalasz się na twarz i łamiesz nos. 2: Przed Tobą znikąd pojawia się Medb, mityczna irlandzka królowa, słynąca z potęgi i chęci posiadania jak największej ilości synów. Jeśli jesteś mężczyzną, zagaduje cię o twoje dzieciństwo, a następnie padasz ofiarą dziwnego uroku zjawy, który sprawia, że gdy zdejmujesz kapelusz, przez kolejne 2 posty jesteś przekonany, że każda kobieta, z którą rozmawiasz, to twoja własna matka. Jeśli jesteś dziewczyną, kobieta zaczyna Cię szkalować i grozić, wytykając Ci wszystkie wady w wyglądzie. Dopiero Boyd przychodzi Ci na pomoc i zdejmuje kapelusz, widząc, że coś złego się dzieje. 3: Wydaje Ci się, że nic się nie zmienia, dopiero później zauważasz dziwną postać kiwającą się obok Boyda. To Cliodna, irlandzka druidka o wielu niesamowitych zdolnościach. Rzuć kostką. Parzysta - Kiedy ją zagadujesz, ona szepcze coś o właściwościach rosy księżycowej. +1pkt z zielarstwa. Nieparzysta - Cliodna na Twoich oczach zmienia się mewę, inaczej jednak niż obecni animadzy. Proces jest niesamowicie powolny, widzisz jak przekształca się każda kończyna; bardzo niewielu czarodziei widziało na żywo taki pokaz dawnych czarów animagicznych +1pkt z transmutacji. 4: Nad Tobą zaczyna szybować Irlandzka drużyna Quidditcha! Ta, która wygrała Mistrzostwa Świata lata temu! Pokazuje Ci na miotłę stojącą w rogu, a ty (jeśli chcesz oczywiście) możesz na nią wsiąść i polatać nad tłumem tańczących gości, a wtedy znakomici ścigający pokazują Ci kilka naprawdę świetnych sztuczek. Rzuć kostką jeszcze raz: Parzysta – świetnie ci idzie, zdobywasz +1pkt do gier miotlarskich. ; Nieparzysta – albo nie umiesz latać, albo jesteś zbyt pijany, albo ta miotła po prostu cię nie lubi, bo po imponującym starcie wlatujesz prosto w ścianę, spadasz z łomotem na podłogę i nabijasz sobie guza. 5: Twoim oczom ukazuje się Macha, mitologiczna celtycka wróżka, która według legendy rzuciła na wojowników z Ulster klątwę, przez którą w chwilach największego zagrożenia wszyscy dzielni mężowie stawali się bezużyteczni, doświadczając boleści niczym podczas porodu. Jeśli jesteś kobietą, Macha patrzy na ciebie z niezadowoleniem, widząc, że nie nosisz w sobie życia, wystarczy jej jedno machnięcie ręką, a rośnie Ci brzuch jakbyś była w 8 miesiącu ciąży. Stan ten utrzymuje się na co najmniej 3 posty. Jeśli jesteś mężczyzną, padasz ofiarą niechęci zjawy i zostajesz zdzielony łagodniejszą wersją jej klątwy, która sprawia, że czujesz okropny ból w podbrzuszu, aż zginasz się w pół. Twoje cierpienie przerywa dopiero Boyd, który zdejmuje ci z głowy kapelusz. Jednak przez następne 3 posty będziesz co jakiś czas odczuwał nieprzyjemne skurcze, dlatego lepiej szybko idź się znieczulić do baru. 6: Przecierasz oczy z niedowierzaniem, bo oto na środku parkietu widzisz pląsającego mnicha. Sam Święty Patryk zaprasza Cię właśnie do tańca! Wspólnie tańczycie irlandzki taniec, a Ty starasz się za nim nadążyć. Rzuć kostką! (Jeśli masz ponad 15 punktów z DA, możesz z góry uznać, że wyrzuciłeś kostkę parzystą). Parzysta - Naprawdę świetnie naśladujesz ruchy świętego, jest on pod wielkim wrażeniem. Na koniec śmieje się wesoło i klaszcze w ręce, po czym oznajmia, że możesz zadać mu jedno pytanie, dotyczące czegokolwiek! +1pkt do dowolnej umiejętności. Nieparzysta - Niestety nie potrafisz dobrze naśladować tego doskonałego, wczesnośredniowiecznego tancerza. Niezadowolony z Twoich podrygań rozpływa się w powietrzu, zostawiając Cię na środku parkietu, gdzie samotnie kicasz jak pajac. Boyd zabiera Ci cylinder, śmiejąc się z Ciebie głośno.
Jedna atrakcja = jeden post. Dla ułatwienia taki kod polecamy:
Kod:
<zg>Efekt wizualny:</zg> wpisz obowiązkowy efekt z kostek na wejście + ewentualne zmiany w wyglądzie/zachowaniu np. po drinkach, żeby inni widzieli jak (bardzo głupio) wyglądasz <zg>Wydarzenie:</zg> wpisz sobie w czym tam bierzesz udział <zg>Wylosowana koska:</zg> i wpisz wylosowaną ilość oczek <zg>Zyski i straty:</zg> a tu wpisz czy wygrałeś/przehulałeś galeony/przedmioty/punkty żebyś pamiętał po co się zgłosić
ŻYCZYMY SUPER ZABAWY I SZCZĘŚCIA W KOSTKACH!
(A jakby ktoś miał jakieś pytania czy wątpliwości, proszę się nie krępować i pisać do @Fillin Ó Cealláchain albo @Boyd Callahan to wyjaśnimy wszystko miło, bez bicia)
______________________
Laurel Miskinis
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : litewski akcent, dużo przekleństw, donośny głos
Efekt wizualny: ubranie + namalowana na policzkach flaga + pląsanie przez 3 posty Wydarzenie: samo wejście Wylosowana koska:5 Zyski i straty: -
mieszanka czeskiego i litewskiego
Polubiła tych dwóch Irlandczyków, z którymi upiła się na umór gdzieś w połowie ferii. Nie mogło jej zabraknąć na ich święcie Praktyka, o którym coś tam jej przebąkiwali. Pamiętała jedynie, że ma ubrać się na zielono, a więc wybrała oczywiście wyzywającą kreację - liczyła, że poderwie sobie jakiegoś Irlandczyka, choć nie ukrywała, że nie miałaby nic przeciwko powtórki z historii z Filinem w roli głównej. Postanowiła zaciągnąć ze sobą Annabell, której przez całą drogę trajkotała na temat chłopaków. - ... i gdy już wypiliśmy trzy butelki wódki Filin mi się oświadczył i wręczył szklany pierścionek. A ja na niego wrzasnęłam, bo przecież nie wezmę go za męża skoro nie wiem jak całuje, co nie? - trajkotała Ann i trzymała ją pod rękę, wszak nie przyszłaby na imprezę jako samotna dziewuszka, a z przyjaciółką zawsze raźniej. - Na szczęście się zreflektował i mówię ci... podoba mi się całowanie po irlandzku. Liczę, że dzisiaj też mi się takie dostanie. Może i tobie wpadnie jakiś w oko? Boyd niby z kimś kręci, ale jak będzie sam to może rzucisz na niego sieć, hm? - posłała przyjaciółce bardzo wymowny uśmieszek z typu "podrywaj i baw się na całego", a przecież imprezy od tego są - aby przeżywać je pełną piersią i robić głupoty, o których będzie się opowiadać potem latami. Skoro obaj chłopcy są organizatorami spotkania w pubie to jasne było, że alkohol będzie lał się strumieniami. Nie przeczytała notki wiszącej na drzwiach, bowiem już otwierała drzwiczki, starając się nie przewrócić na obcasach. Widząc zielony wystrój uniosła wysoko brwi. - Czy ty to widzisz, Ann? Ghul i zieleń. Zajebiście! - zdjęła z siebie wierzchni płaszcz i zawiesiła na wieszaku, a wzrokiem pochłaniała wyposażenie pubu, by wiedzieć gdzie podejść najpierw. Napotkała sylwetkę @Boyd Callahan, który dzisiaj będzie robił za DJ'a z tego co zauważyła. A potem za barem Filina... i by nawet wskazała go przyjaciółce, gdyby nie poczuła na policzkach wilgoci, która okazała się farbą. - Oho, bawili się magią. Uważaj, Ann na tych przystojniaków. - odezwała się już po angielsku i zarzuciła włosami na plecy. Zaplotła palce wokół nadgarstka przyjaciółki i ruszyła w kierunku baru, ale zaraz... czemu jej nogi podskoczyły w taki śmieszny sposób? Nie potrafiła dojść do baru bez śmiesznego podskakiwania. Momentalnie poczerwieniała. - BOYD I FILIN! BĘDZIECIE NOSIĆ MNIE NA RĘKACH! - krzyknęła donośnie i zatrzymała się, bowiem czuła, że lada krok sprawi, że wywali się na posadzkę w mało atrakcyjnej pozycji, a miała na sobie wydekoltowaną sukienkę i stosunkowo krótką. Cóż rzec, trzeba wyglądać porządnie kiedy liczy się na małe co nieco na tej imprezie. Popatrzyła na Ann by dowiedzieć się co ona sądzi o czarach rzuconych przez śmieszkowych Irlandczyków.
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Absolutnie nie znała tych dwóch chłopaków, o których mówiła Laurel, ale grzecznie potakiwała na jej słowa i dała się nawet namówić na imprezę. O święcie Patryka niewiele wiedziała, ale nie widziała żadnych przeszkód, żeby się wybrać do Hogsmeade trochę rozerwać, bo była przekonana, że tego jej właśnie potrzeba. Wsłuchiwała się w słowa Litwinki, która jak zwykle mieszała dwa języki. Ann mogła przysięgnąć, że potrafiła już mówić także po litewsku, skoro tyle czasu przebywała z Miskinis. Nie musiała jej już nawet pytać o znaczenie niektórych słów, bowiem doskonała połapywała się w nich. Musiała zapamiętać, że przy najbliższym pytaniu o znajome języki, wplecie tak również litewski. Domyśliła się, że motywem przewodnim jest zieleń, grzecznie dostosowała się do tych reguł, okazując jednocześnie pewną dozę szacunku do ich święta. Doszła też do wniosku, że skoro już była na Wyspach Brytyjskich, to powinna korzystać z wydarzeń kulturowych, które kraj ten miał jej do zaoferowania. Kto wie, może już nigdy nie będzie miała takiej okazji? Niemniej jednak nie zrezygnowała ze swojego stylu. Sukienek nienawidziła, w najmocniejszym tego słowa znaczeniu, toteż wsunęła na siebie białą koszulkę i zielone ogrodniczki, nie wyglądając tak wystrzałowo jak przyjaciółka, ale czując się zupełnie komfortowo. – Lau, nie sądzę, żebym zapuszczała na kogoś sieć. – parsknęła po czesku do dziewczyny i wywróciła oczami na jej słowa. Dawno już przyzwyczaiła się do trajkotania Laurel o chłopakach i nigdy nie marudziła. Dziewczyna zwyczajnie taka była, a Ann miała przy tym także niezły ubaw, więc nawet jej to nie przeszkadzało. Nie zdążyła przeczytać ani jednego słowa notatki na drzwiach, bowiem Laurel już je otworzyła. Chcąc nie chcąc podążyła za dziewczyną i zmarszczyła brwi na zielony dym. Poczuła lekkie mrowienie na brodzie, a chwilę późnie jej perspektywa na świat diametralnie się zmieniła. Z jej metra siedemdziesięciu zmalała do niecałego metra, a gdy tylko dotknęła swojej twarzy, poczuła nań… brodę. – Kurwa co jest!? – tego się definitywnie nie spodziewała, właściwie nie miała pojęcia co zrobić i zapragnęła z powrotem znaleźć się w zamku. Dlaczego zawsze ona?
Efekt wizualny: outfit + ruda broda i niecały metr wzrostu Wydarzenie: wejście Wylosowana koska:4 :’) Zyski i straty: -