Nie, pub nie jest własnością znanego wszystkim zespołu, aczkolwiek Felix Felicis byli w nim parę razy dając kameralny koncert. Kameralny, ponieważ scena w knajpie nie jest zbyt wielka. Głównie znajdziesz tu obszerny bar z krzesełkami (i oczywiście trunkami!) oraz wygodnymi, miękkimi kanapami dookoła stolików. Wewnątrz panuje delikatny półmrok, acz trzeba przyznać, iż to przytulne miejsce na spotkania z przyjaciółmi bądź drugą połówką!
Zwiedzanie okolic Hogwartu w ostatnich dniach szło mu doprawdy świetnie. Dobrze było zobaczyć te wszystkie, znajome tereny po tylu latach, przyjrzeć się temu i owemu i poszukać zmian, jakie nastąpiły, odkąd ostatnim razem pojawił się w tym miejscu. O ile przypomniał sobie już cały rozkład zamku i bliskiej okolicy, tak dzisiaj za swój cel obrał magiczną wioskę Hogsmeade, którą widział ostatni raz jak był jeszcze w szkole… czy tam na studiach. W każdym razie na pewno było to więcej niż dekadę temu. Teraz powoli przemierzał główną ulicę, rozglądając się to na lewo, to na prawo. Z racji wieczoru miejscowych było zdecydowanie mniej, ale w żadnym stopniu mu to nie przeszkadzało – mógł przynajmniej w spokoju porozglądać się, bez zbędnych, zaciekawionych spojrzeń przechodniów. Przyglądał się każdemu z budynków, z ulgą odkrywał, że stare miejsca nadal są na swoich pozycjach, a także z tylko sobie znanym typem radości zauważył, że jest całkiem dużo nowych lokali, których wcześniej na oczy nie widział. Miło było zobaczyć, jak to miejsce się rozwijało, miał z nim całkiem sporo pozytywnych wspomnień. Kolejne uliczki odkrywały przed nim co rusz nowe tajemnice i choć starał nie zapuszczać się w miejsca, do których nie wolno mu było wchodzić, tak miał wrażenie, że kiedy przemierzał kolejne alejki, ktoś go obserwował. I choć z początku miał to w całkowitym poważaniu, tak z każdym kolejnym momentem to uczucie wbijało mu szpilę niepokoju w żołądek. Gdzieś podświadomie wiedział, że miejscowi zainteresowali się wysokim jak brzoza mężczyzną o czarnym płaszczu, który o tej porze mógł wyglądać podejrzanie kręcąc się po każdej, jednej ulicy Hogsmeade. Westchnął patrząc jak obłoczek pary wydostaje się z jego ust i zanika w chłodnym, wieczornym powietrzu. Chyba najwyższy czas się stąd ulotnić, a na pewno zniknąć z oczu ludziom, zanim wezwą odpowiednie służby. Przekręcił oczami, wychodząc ponownie na główną aleję i rozglądając się uważniej. Poza oczywistymi wyborami, takimi jak Pub pod Trzema Miotłami, dostrzegał znacznie szerszy wybór opcji, aby w końcu zdecydować się na pub o wdzięcznej nazwie „Felix Felicis”. Czyżby wejście do niego oznaczało przeżycie fantastycznych przygód, zakończonych psychologicznym sukcesem? Czy na wejście otrzymywało się już łyżeczkę – niczym syropu – magicznego płynu, aby lepiej się bawić? Nie powie, był zaintrygowany. Pchnął więc delikatnie drzwi i ku swojemu niewielkiemu zawodowi odkrył, że był to najzwyczajniejszy na świecie pub, co prawda urządzony dość klimatycznie, jednak nikt tutaj nie częstował żadnymi magicznymi dragami na wejściu. Nie, żeby żałował, bo oczywiście nie żałował. Nie wypadało. Uznał jednak, że jest to miejsce dobre do chwilowego odpoczynku i złapania oddechu. Zdejmując płaszcz jeszcze w chodzie, zarzucił go na wieszak stojący gdzieś-obok-baru i ukazując swój ubiór jak zwykle okraszony dozą casualu w postaci granatowej koszuli włożonej w czarne spodnie. Podszedł do baru i przysiadł na jednym z hokerów witając się z barmanem i zamawiając bez większego zastanowienia espresso i wodę. Co prawda nie czuł smaku na tyle, aby poczuć gorycz mocnej kawy, ale przyzwyczajenie w takich przypadkach brało górę. Wziął łyk z niewielkiej filiżanki i popił go krystalicznym płynem, aby już po chwili oprzeć się łokciem o blat i rozejrzeć po pomieszczeniu. Było tu kilka osób, ale żadnej z nich nie kojarzył nawet z widzenia. Zresztą – w aktualnym rozrachunku mało kogo znał. Mentalnie wzruszył ramionami i obrócił się znów w kierunku baru, aby wyjąć bóg-wie-jeden-skąd niewielką książkę, otworzyć ją na zaznaczonej stronie i pogrążyć się w lekturze. No bo oczywiście każdy normalny człowiek, w barze, wieczorem (jeszcze powiedzcie, że piątek), pije wodę i czyta książki. To oczywiste.
Minuty mijały w żółwim tempie. Swansea odliczała czas poprzez kończące i zaczynające się utwory. Jedne bardziej przypadały jej do gustu, inne mniej. Kapela, która aktualnie grała na niewielkiej scenie, składała się z trzech osób: pianisty, gitarzysty i wokalistki. Ich muzyka była... nienarzucająca się. Nie można określić jej jako nijakiej, aczkolwiek do słynnego Felix Felicis było im daleko. Swoje autorskie piosenki przeplatali aranżacjami bardziej znanych kawałków. Éléonore stwierdziła w duchu, że czarownica przy mikrofonie całkiem nieźle sobie radzi. Miała bardzo przyjemną barwę głosu. Zdecydowanie ratowała to muzyczne trio. Élé odwróciła się w stronę sceny i przyjrzała się dokładniej artystom. Sprawiali wrażenie, że dobrze się bawią, miło się na to patrzyło. Przez ciało Élé przeszedł przyjemny dreszcz, powróciły wspomnienia z desek teatru. Uwielbiała występować na scenie. Oczywiście dużo lepiej wychodziła jej gra aktorska i taniec, śpiew nie był jej mocną stroną. Tak więc sama z siebie bardzo rzadko śpiewała, najczęściej w samotności, pod nosem - dlatego szczególnie doceniała ten talent i zachwycała się muzyką na żywo, choćby najmniejszymi koncertami. Z zadumy wyrwał ją nagły podmuch chłodnego wiatru. Ktoś otworzył drzwi lokalu. Oprzytomniała i przypomniała sobie, że przecież czeka na swojego znajomego. Spojrzała w stronę wejścia. Nie, znów rozczarowanie, to nie on. Ach, a powinien już dawno tu być. Spóźnia się przeszło trzydzieści minut, nie posłał żadnej sowy z informacją, nic, zero... Éléonore mimowolnie podążyła wzrokiem za mężczyzną, który właśnie wkroczył do pubu. Sądząc po wyglądzie, miał około trzydziestki, ubrany był bardzo skromnie, aczkolwiek pasowało mu to. Kiedy nowo-przybyły zasiadł na swoim miejscu, dziewczyna powróciła do swoich zajęć... Taaa, gdyby jeszcze jakieś miała. Samotne siedzenie w kącie pubu nie należało do jej upodobań. Gdyby chociaż miała ze sobą coś do poczytania. Co, chwilka, do poczytania?! Zaśmiała się pod nosem. To niebywałe, jakież to zabawne opcje podsyła jej zmęczony nudą mózg. Chociaż z drugiej strony, zawsze to lepsze od bezczynnego czekania. Jedynie przygaszone światła, muzyka i rozmowy mogłyby nieco utrudniać spędzanie czasu w książkach. Spojrzała na szklankę, którą jakiś czas temu odstawiła na bok blatu. Kostki lodu praktycznie się już roztopiły. Wyciągnęła rękę i przysunęła szklaneczkę bliżej. Westchnęła ciężko i upiła mały łyk. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej piła jakiś trunek w samotności. Nieco to smutne... Ponownie spojrzała w stronę drzwi wejściowych. Tym razem nikt się w nich nie pojawił, a na pewno nie osoba, na którą czekała już tak długo. Przez myśl przeszło jej, że może coś złego się stało. A może... pomyliła dni, godziny spotkania? Nie, niemożliwe. Zatem, co jest grane? Och, aktualnie jakiś cover... Wyprostowała się i ponownie rozejrzała po pomieszczeniu. Czarodzieje znajdujący się w pubie niczym się nie odznaczali. Ot, wesoło gawędzili, popijali różnego rodzaju napoje, wydawało się, że mają dobre nastroje. Za to pozytywny humor Éléonore zaczynał z wolna odpuszczać. Przyszła na spotkanie pełna ekscytacji, a teraz dopadała ją frustracja i przede wszystkim piekielna nuda. Jedyne co jej pozostało, to obserwacja pozostałych gości lokalu. Przeleciała wzrokiem od jednego końca sali, do drugiego. Dostrzegła też tego mężczyznę przy barze, który stosunkowo niedawno przyszedł. Swansea stwierdziła w duchu, że ma bardzo ładną koszulę. Niby taki niepozorny, niewyróżniający się... Zaraz, zaraz. Élé utkwiła wzrok w jegomościu i... parsknęła śmiechem. Nie wierzyła w to, co widziała. Mężczyzna był pochylony nad... książką! Może ten piękny obrazek nie rozbawiłby jej aż tak, gdyby nie jej niedawne myśli, które uznała za niedorzeczne. Zupełnie jakby wywołała taką sytuację. Pokręciła głową z niedowierzaniem i... wpadła na pewien pomysł. Był trochę nie w jej stylu, ale... I tak siedzi tutaj sama, nie wiadomo jak długo jeszcze. A szkoda trochę tej whisky, dobry rocznik. Raz się żyje, co jej szkodzi. Zgarnęła w jedną rękę szklaneczkę, a w drugą swój płaszcz i powoli skierowała się w stronę baru. Wypatrzyła wolne krzesło obok owego samotnika i usiadła bez większej kurtuazji po jego prawicy. Splotła nogi i oparła ramiona na chłodnym blacie. Spojrzała w stronę mężczyzny. Na domiar wszystkiego, zamówił bodajże espresso. Trzeba przyznać, że nietypowy widok, nawet jak dla Éléonore, która zwiedziła trochę świata. Książka i espresso ze szklanką wody w pubie, wieczorową porą. Musi być ogromnym ekscentrykiem. Lub jakimś pomylonym. Lub jedno i drugie. - Musi być bardzo ciekawa - Nie miała planu na zaczęcie rozmowy, to było pierwsze, co jej przyszło do głowy. Wypowiedziawszy to zdanie, uśmiechnęła się lekko w stronę czarodzieja i spojrzała wymownie na książkę. Była ogromnie ciekawa jego reakcji i odpowiedzi. Chyba pierwszy raz w życiu inicjowała taką sytuację, co było do niej niepodobne. Jednak czuła, że gdyby została tam, w rogu pubu, to straciłaby pewną szansę. Szansę na być może ciekawy wieczór.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Czarne pantofle poprawiły swoje ułożenie na podnóżku hokera. Mężczyzna siedzący przy barze był tak skupiony swoją lekturą, że zatracił się w niej całkowicie niszcząc swój kontakt z otoczeniem. Nie zwracał kompletnie uwagi na to kto wchodzi, kto wychodzi czy też kto się rozchodzi, bo i takie przypadki znała historia w piątkowe wieczory. Wciąż opierając swoje skronie na palcach prawej ręki, lewą od czasu do czasu przerzucał kolejne strony w tomiszczu, całkiem szybko je czytając. Od czasu do czasu popijał łyk espresso, które miało to do siebie, że kończyło się stosunkowo szybko, tak więc wkrótce pozostał jedynie ze szklanką wody. Czy w jakiś sposób mu to przeszkadzało? Szczerze to nawet nie zwrócił na to uwagi, za którymś razem przechylając pustą filiżankę i dopiero się w tym wszystkim orientując, że nic się w niej już nie znajduje. Odłożył ją z powrotem i choć przez chwilę przeszło mu to przez myśl, to jednak powstrzymał się od zamawiania drugiej mocnej kawy o tej godzinie. W tym wszystkim raz, że chciałby zasnąć o normalnej porze, dwa, że wolałby nie dostać migotania przedsionków z racji faktu, że dzisiaj to jego szósta, albo siódma kawa. Miał tu być na chwilę, żeby mieszkańcy Hogsmeade nie wezwali wyspecjalizowanej jednostki czarodziejskich bagietek. …być bardzo ciekawa. Rzeczywistość nie przyszła tak prędko, jakby sobie tego życzył, a raczej zapewne życzyłaby sobie jego nadchodząca rozmówczyni. Minęło kilka sekund, zanim mężczyzna zwrócił na nią uwagę, bowiem jego priorytetem w tej chwili było doczytanie konkretnego akapitu w obawie o utratę wątku. W międzyczasie pokazując jej uniesiony do góry palec, oznaczający nie mniej, nie więcej niż zaczekaj chwileczkę. Może było do nie do końca grzeczne, ale z drugiej strony to ona przeszkadzała mu w jego czynności, a nie on jej… w jej. - Owszem. Jest... – położył otwartą dłoń na stronie książki, zatrzymując ją przed niechybnym zamknięciem się. Uśmiechnął się lekko, unosząc nieznacznie kąciki ust do góry i zerknął jasnoniebieskimi oczami w kierunku osoby, która do niego przemówiła. Można by pomyśleć, że zatracił wątek, w momencie, kiedy ją – nie owijając w bawełnę – chwilowo olał, jednakże nic bardziej mylnego. Miał podzielność uwagi i często to wykorzystywał. Wątek to on zatracił dopiero w momencie, kiedy zobaczył, że siedzi obok niego stosunkowo ładna, młoda dziewczyna i doszedł do wniosku, że był wyjątkowo niegrzeczny. Nie, żeby nie miał dojść do wniosku swojego zachowania, w momencie, gdyby usiadł tu ktoś inny. Przechylił lekko głowę przyglądając się nowoprzybyłej towarzyszce tego wieczoru, jednakże jego wzrok nie był nachalny, a już na pewno nie niegrzeczny. Potrafił zachować umiar w zbytnim przyglądaniu się, pozostawiając źrenice na wysokości jej oczu. - …stąd też musi mi pani wybaczyć ten nietakt. Nie mógłbym przerwać danego wątku nie wiedząc, jak się zakończył. – dodał wbrew pozorom dość szybko. Dopiero teraz zaczęło do niego docierać więcej bodźców z otaczającego ich pomieszczenia. Dokładniej usłyszał muzykę grającej tu kapeli, gwar rozmów zapełniającego się baru, dźwięk myjących się w samotności szklanek. Mrugnął kilka razy. Raczej nie powinien tak się zatracać w miejscach publicznych, ale niestety nie mógł na to nic poradzić, kiedy w grę wchodziło czytanie. Rozejrzał się, omiatając na szybko wnętrze baru, jednakże już po chwili powrócił wzrokiem do nieznajomej. Nie miał pojęcia co ma powiedzieć więcej, mimo, że gdzieś w jego wnętrznościach czaił się już mały diabełek z wiertełkiem z wygrawerowanym napisem „ciekawość”, drążący w miejscu dotyczącym wątku nagłego pojawienia się dziewczyny, która jeszcze chwilę temu samotnie siedziała w barowym narożniku. Kojarzył ją doskonale, bowiem kiedy wszedł do baru, to już tutaj była. Nie chciał samoistnie dochodzić do tego, dlaczego dosiadła się do jego osoby, więc może za chwilę doczeka się jakichś wyjaśnień. Nie, żeby ich koniecznie potrzebował, co to to nie, ale miał wrażenie, że jeżeli się nie dowie, to owo stworzonko wiercące mu dziurę niczym sąsiad ściany o czwartej rano, wkrótce zmieni broń na młot pneumatyczny.
Co ty wyprawiasz, Swansea... Wewnętrzny głos rozsądku i przyzwoitości dawał o sobie znać... Po co nękasz porządnych ludzi? Éléonore Elisabeth, a pomyślałaś przez chwilę, że może ten pan nie życzy sobie, by ktoś mu przeszkadzał? Dziewczyna tym razem zignorowała te podświadome uwagi. Zdawała sobie sprawę, że mogą być słuszne. Ale teraz słowo się już rzekło. Trzeba brnąć dalej. Obudził się w niej jakiś chochlik, czuła dreszczyk emocji. Zupełnie jakby była dzisiaj kimś innym. A może właśnie była sobą? Hm, dobre pytanie. Przypatrywała się mężczyźnie z uwagą i rosnącą konsternacją. Musiała powstrzymać się, by nie otworzyć szeroko ust w geście zdumienia. Popijał on bowiem... nic. Przechylał pustą już filiżankę po espresso. Dobrze, że w zanadrzu miał jeszcze tę szklankę z wodą. Ciekawe, czy była dla niego w połowie pusta, czy też w połowie pełna? Éléonore nie uzyskała odpowiedzi od razu. Czekając na reakcję jegomościa, zaczęła zastanawiać się, czy w ogóle ją usłyszał i zauważył jej obecność. Na początku miała ku temu wątpliwości - mężczyzna wydawał się bardzo zaczytany i wciągnięty w lekturę. Pochłonęła go tak, że nie dotarły do niego jej słowa? Och... Minęły może sekundy, a może minuty, zanim dziewczyna doczekała się reakcji. Ciężko było jej określić czas, który upłynął, bo dla niej strasznie się to wszystko dłużyło. Siedziała tam jak na szpilkach. Wreszcie jednak coś się zadziało! Pan Ekscentryk uniósł rękę w wiadomym geście. Wmurowało ją. Przez chwilę obdarzyła go wzrokiem pełnym niedowierzania, unosząc jedną brew. Nie spodziewała się takiej reakcji. Jednakże... może to i lepiej, że nie wszystko idzie dziś tak, jak miało, jak sobie to wymyśliła. Trochę spontaniczności i nieprzewidywalności jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Dziewczyna szybko opanowała swoje zaskoczenie i poprawiła nieco mimikę. Wsparła podbródek na dłoni i poczęła grzecznie czekać, aż jej "rozmówca" doczyta co tam ma do doczytania. Poczuła się trochę jak zganione dziecko, które zaczepia rodzica do zabawy, a ten robi ważne, dorosłe rzeczy. Ale dobrze, zaczeka. Wtem, jegomość przemówił. I musiała przyznać sama przed sobą, że miał bardzo intrygującą oraz przyjemną barwę głosu. Nadawałby się na nauczyciela - pomyślała. Szczególnie po drugiej części wypowiedzianej kwestii, gdy zmienił nieco ton i swoje nastawienie względem niej. A przynajmniej tak wywnioskowała. W sumie to... rozumiała go. Sama uwielbiała czytać, jak na Krukona przystało - była molem książkowym i zawsze musiała doczytać wątek do końca. Choćby się paliło i waliło. Teraz było jej trochę głupio, że chciała go tak nagle oderwać od lektury. - Proszę mi wybaczyć moją wścibskość, ale nieczęsto widuję czarodziei czytających w takich miejscach - uśmiechnęła się nieco ironicznie. Próbowała kątem oka dostrzec tytuł książki bądź autora, ale niestety litery były zbyt małe, a jej wzrok niewystarczająco dobry. A szkoda, bo naprawdę była ciekawa, co to za pozycja. Skoro jest w stanie przykuć uwagę w gwarnym i ciemnym miejscu, to musi być to dobra lektura. - Czeka Pan na kogoś? - zapytała. Wzięła do ręki swoją szklankę i upiła nieco. Whisky ogrzała się już do temperatury panującej w pomieszczeniu, co Éléonore stwierdziła z niemałym rozczarowaniem. - Mon dieu, dlaczego nie podają z nieroztapiającym się lodem? - zadała sama do siebie to retoryczne pytanie. Mimowolnie użyła francuskiego powiedzonka, weszło jej to aż za nadto w krew. Za dużo czasu spędziła poza Anglią... Wyciągnęła różdżkę, machnęła nad szklanką i za pomocą prostego zaklęcia znów mogła cieszyć się zimnym drinkiem.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Nie mógł powiedzieć, że nie był zaskoczony tą sytuacją. Co prawda dosiadanie się do kogoś w barze nie było czymś nadzwyczaj rzadkim, bo uświadczył tego nie raz, szczególnie jeśli nie przebywał w towarzystwie znajomych. I nie miał też nic przeciwko takiemu zachowaniu, bo nie miał tego dziwnego, wewnętrznego poczucia anxiety dotykającego tak wiele osób. Zwykle jednak towarzystwo to oscylowało wokół mężczyzn przychodzących w takie miejsca po prostu na drinka i zapicie smutków, muszących się… jak to mówią… wygadać lub samotnych kobiet, które wyszukały sobie wśród tłumu przystojnego faceta i zapytały go o przysługę w postaci bezinteresownego postawienia drinka. Czy im odmawiał? Oczywiście, że nie, bo uznawałby to za nietakt. Niemniej jednak zwykle całe jego zainteresowanie kończyło się w momencie, kiedy przyszło pogadać o czymś bardziej interesującym niż obopólna aparycja, a one nie miały nic do powiedzenia. Tym razem jednak najwyraźniej miało być nieco inaczej, bowiem przyglądając się swojej nowopoznanej (czy raczej nie, nie wiedział w końcu jak ma na imię) towarzyszce zdążył zauważyć, że w dłoni dzierży szklankę z napoczętym drinkiem, tak więc przyszła do niego w innej sprawie. Jakiej? Miał się jeszcze przekonać. Wciąż opierając swój podbródek na prawej dłoni, dla własnej wygody, a i przy okazji jakiejkolwiek kultury, podparł się tym razem o lewą rękę, tym samym dając swobodnie zamknąć się czytanej książce. W końcu po to zakończył aktualnie czytany rozdział, aby móc zapamiętać w które miejsce lektury miałby powrócić bezpośrednio, a nie musieć wertować kolejne strony i przypominać sobie wersy. Jasnoniebieskie oczy uważniej przyjrzały się towarzyszącej mu kobiecie, nie wykazując zbyt ogromnego zainteresowania, ot, po prostu na nią patrzył, bez zbędnych podtekstów. Wciąż na jego twarzy znajdował się delikatny uśmiech, w żaden sposób nieangażujący jego twarzy, a jedynie nadający nieco mniej surowego wyglądu niż całkowita powaga. - Zapewne byłoby to bardzo dobre zabicie czasu w oczekiwaniu, niemniej jednak nie, nie czekam. - słysząc swój głos delikatnie zmarszczył brwi, a przez myśl przeszło mu zapytanie kiedy wyzbędzie się tego cholernego francuskiego akcentu. Pięć lat spędzonych w Beauxbatons i używanie non stop innego języka z pewnością nie pomagało mu w całkowitym powrocie do brytyjskiego tuż po tym jak przekroczył granicę. Dobrze, że jeszcze w ramach tej emigracji nie zapominał słówek, bo to dopiero byłby wstyd. - Ale Pani najwyraźniej tak. – uniósł brwi do góry, przybierając jeszcze bardziej pozytywny wyraz twarzy. W zasadzie to nie był o tym w stu procentach przekonany. Krok po kroku analizując jednak okoliczności, to na to wychodziło. Czekała na kogoś, a on (lub ona!) się nie pojawił. Bezczelny. Bynajmniej się z niej nie śmiał, po prostu drążąca jego żołądek ciekawość coraz bardziej go maltretowała, a skoro już siedzieli razem, a i ona nie miała ogródek ku temu aby wypytywać go o więcej szczegółów, to z jakiej racji miałby pozostawać jej dłużny? Oko za oko nie dotyczyło wyłącznie zemsty. Powie mu prawdę czy skłamie? I tak raczej by nie zgadł, bo choć był całkiem niezły z odczytywania ludzkich emocji, tak ona wyglądała na taką, która świetnie potrafiła je ukrywać. Wyrwała go jednak z rozmyślań swoją jakże słuszną uwagą. Mimowolnie jego oczy skierowały się na niewielką szklankę z alkoholem, którą dzierżyła w dłoni i przechylił lekko głowę, zupełnie jakby przyglądał się jakiemuś nadzwyczaj rzadkiemu, ciekawemu owadowi. - Zawsze można to opatentować. – mruknął, mrużąc oczy i wciąż przyglądając się naczyniu, zupełnie jakby się zastanawiał czy da radę to zrobić ot tak, od ręki tu i teraz. Wyczarować kostki lodu, które się nie topią i na stałe chłodzą drinka. Brzmiało to jak dobry pomysł na biznes, choć on go nie potrzebował. Dobrze mu było tam, gdzie był, czyli na posadzie nauczyciela. W końcu jednak znów uniósł głowę do góry i spojrzał na nią, aby już po chwili pochwycić w dłoń szklankę z wodą i unieść ją w geście mało widocznego dla postronnych toastu. - Miejmy nadzieję, że ktoś w końcu tego dokona. – podniósł wyżej swojego bezalkoholowego drinka w postaci wody i upił kilka łyków, odstawiając pustą szklankę na blat. Machnął prawą ręką odsłaniając na nadgarstku zegarek i przyjrzał się jego wskazówkom. Cóż, siedział tu już chyba wystarczająco długo, aby bez obaw móc wyjść na zewnątrz. Z drugiej strony dziewczyna zaczepiająca go ‘na książkę’ zdawała się być całkiem interesująca, a skoro już tu się pojawiła to pozostawienie jej ot tak byłoby nieco niegrzeczne, prawda? Tak? Nie? Nie wiem?
Powiedzmy to sobie bez ogródek - Éléonore zazwyczaj była na tym drugim miejscu - na miejscu osoby, do której się dosiadali. Nawet wtedy, gdy nie była sama i miała naprawdę doborowe towarzystwo. Nie zawsze było jej to na rękę, często spotykała się z sytuacjami, gdzie odrobina magii była niezbędna, by się uratować. Tym razem miała odegrać inną rolę. I, o dziwo, bardzo jej to odpowiadało. Spodobała jej się ta nietypowa sytuacja. Przez chwilkę nawet pomyślała, że dobrze się stało, że jednak jej znajomy się nie zjawił. Im dłużej siedziała na tym stołku barowym, tym bardziej wypierała z głowy pesymistyczne wizje tak ogromnego spóźnienia z jego strony. Po powrocie pośle mu sowę w celu wyjaśnienia sytuacji. Albo jutro. Jak nie będzie padać, po co Agile ma latać w deszczu? A jak będzie padać, to wyśle list... hmm, a może by tak nie marnować papieru?! Niech się sam wytłumaczy. To ona tu siedzi jak debil i czeka. To znaczy... siedziała i czekała. Teraz sytuacja zmieniła się nieco i jest... przyjemnie. Kiedy mężczyzna przemówił przyjaznym, ciepłym głosem, Élé poczuła, że coś w środku miło ją łaskocze. Nieco odetchnęła z ulgą, bo obawiała się ucieczki z jego strony lub krótkiego ucięcia rozmowy i zwyczajnego olania. Chyba to drugie byłoby dla niej bardziej dotkliwe i wjechałoby na jej ambicje. No halo, żadnej Swansea się nie zbywa! Ale jednak chyba postanowił dać jej szansę. Kafel nadal w grze, a raczej: widownia jeszcze nie wyszła, kurtyna nie jest zasłonięta! Dawaj, dawaj, Éléonore. - Cóż, teraz użyłabym raczej czasu przeszłego: czekałam - odpowiedziała szczerze, nie wstydziła się tego. Mówiąc to, mimowolnie zakołysała szklanką i spojrzała na kostki lodu, które zatańczyły dookoła ścianek wewnątrz naczynia. Szybko jednak zreflektowała się i powróciła wzrokiem ku swojemu rozmówcy. Nie mogła nie zauważyć, że mówił z niemałym francuskim akcentem. Tyle lat spędziła na nauce tego języka, poza tym w Riverside wielu czarodziejów używało go jako swojego ojczystego, więc osłuchała się z nim bardzo dobrze. I mogła rozróżnić nawet niektóre dialekty. Sposób, w jaki mężczyzna wypowiadał słowa, sugerował raczej, że francuski nie był jego pierwszym językiem. Aczkolwiek mogła się mylić. Założyła nogę na nogę i uśmiechnęła się promiennie. - Mieszka pan we Francji? - zapytała szczere zaintrygowana. Odpowiedziała na wzniesiony toast tym samym, dość dyskretnym gestem i zamoczyła usta w drinku. Pozostało go jeszcze pół. Nie może pić za szybko, bo jeszcze biedaczyna pomyśli, że przyszła wysępić darmowy alkohol. Albo, że planuje coś gorszego. Ukradkiem dostrzegła, że mężczyzna zerka na godzinę. Planuje wyjść? Teraz, jak ona się rozkręca w swojej, nietypowej dla niej, roli? Och nie, byłoby strasznie szkoda! Dziewczynie spodobało się, że może sama inicjować rozmowę i decyduje o jej przebiegu. Interesujące doświadczenie. Czuła się coraz to pewniej i swobodniej. Może to procenty uderzały do jej słabej głowy, a może to dobre fluidy wysyłane od tego przystojniaka. Przystojniaka? Czy ona właśnie tak go podsumowała w swojej podświadomości? - Chyba najbardziej doceniam Francję za to, że jest kolebką muzyki artystycznej. Myślałam nawet o studiach w Beauxbatons, ale... jakoś nie wyszło. - sama się sobie zdziwiła, że aż tyle powiedziała. Zazwyczaj nie była gadułą, to Elaine wiodła prym w tej dziedzinie. A tutaj, o dziwo, wypowiedziała na głos swoje aktualne myśli. Rozmarzyła się trochę. Teraz to ona wsparła podbródek na ręce i spojrzała z uśmiechem w stronę mężczyzny. Co zrobi: rozwinie wątek, odpowie, zignoruje? Éléonore podobał się ten dreszczyk emocji. Ciekawe czy ktoś z obecnych klientów baru się im przypatruje? Czy ktoś zauważył, że nie przyszli tu razem, a teraz ze sobą konwersują? Urokiem takich miejsc jest pozorna dyskrecja i anonimowość. Albo nikt na Ciebie nie zwróci uwagi, albo ty sam nie zwrócisz uwagi, że jesteś obserwowany.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Niewielki potworek wiercący mu dziurę w brzuchu cmoknął z rozczarowaniem słysząc jej zdawkową odpowiedź na temat chyba najbardziej interesujący go z tych wszystkich, które aktualnie przychodziły mu na myśl. Czekała. No tak, tu się nie mylił w żadnym stopniu poza użyciem niewłaściwego czasu, natomiast bardziej interesowało go to, na kogo czekała, jak długo, po co, dlaczego i tak dalej, ale najwyraźniej postanowiła zachować to dla siebie, co było w pełni zrozumiałe zważywszy, że były to jej sprawy prywatne. Cóż, nie będzie drążył, bo mu zwyczajnie nie wypadało, a że on alkoholu nie spożywał to śmiał twierdzić w duchu, że ten stan rzeczy się nie zmieni i nie zacznie paplać głupot spowodowanych nadmiarem procentów w jego krwi. Było to całkiem wygodne rozwiązanie, do czasu, kiedy odczuł palącą potrzebę zapytania jej jednak o to, z drugiej strony karcąc się i bijąc się ze swoją własną ciekawością. D o ś ć. Oczywiście nie miał pojęcia, że dziewczyna nie ma zamiaru wychodzić z tej konwersacji i być może mają jeszcze trochę czasu, aby porozmawiać o tym i o tamtym bez zbędnych ograniczeń, ba! nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo niespotykany był to dla niej stan rzeczy, aby zagadywać do obcych ludzi. Dla niego była to kolejna, zwyczajna życiowa pogawędka z nieznajomą z baru, ot. Nic, co wyróżniałoby ją na tle innych, no, może poza tym że sama zainteresowana najpierw spytała o jego książkę, no ale to też nieszczególnie było zaskakujące. Jakby chciała się dosiąść, to spytałaby o cokolwiek, chociażby o to dlaczego białe jest białe, a czarne jest czarne. Mimo wszystko jednak nic nie wskazywało na to, jakoby przybyła tu z propozycją matrymonialną, albo inną w stałym, kobiecym repertuarze w takich miejscach, a to z kolei było rzadko spotykane dla niego. On jak już miał z kimś porozmawiać w podobnym barze, to raczej z mężczyzną. Poprosił do siebie barmana, aby zamówić kolejną szklankę wody, tym razem z lodem i cytryną, aby może nieco bardziej przypominało to barmańskie standardy niż espresso. Szaleństwo. Mieszka pan we Francji? Czyli miał rację. Nie pozbył się jeszcze swojego akcentu na tyle, aby nie rozpoznano jego przeszłości, przynajmniej tej najbliższej. Ta perspektywa jakoś go nie pocieszyła, aczkolwiek nie była też szczególnym utrapieniem. Wolał natomiast mówić swoim starym, dobrym brytyjskim akcentem i nie opowiadać o sobie zbyt wiele, nawet jeśli chodziło o melodyjność jego wypowiedzi. - Cóż, teraz użyłbym raczej czasu przeszłego: mieszkałem. – przedrzeźnił ją, bynajmniej nie prześmiewczo. Po prostu ta wypowiedź tak bardzo pasowała do tej sytuacji i wymiany zdań, że grzechem byłoby jej nie użyć. Rozbawiło go to na tyle, że uśmiechnął się mocniej, dla niepoznaki swego gestu upijając spory łyk przezroczystego płynu, zamówionego jeszcze chwilę wcześniej. Zupełnie również tak jak ona nie powiedział na ten temat nic więcej, co, gdyby się powtórzyło dla niego zapewne było by osobliwą katorgą, zaś dla niej… cóż, chciał się przekonać. I wtedy się odpaliła. Alexander uspokój się, przecież to nie jest zabawne. W duchu musiał przyznać, że była na swój sposób dziecięco urocza. Ile mogła mieć lat? Z dwadzieścia? Na tyle przynajmniej wyglądała, może nawet i na nieco mniej. Miał nadzieję, że aktualnie nie rozmawia z uczennicą nielegalnie wykraczającą poza tereny zamku, na dodatek po to, aby się napić. To jedyne co mu pozostało. Mieć nadzieję. Wolał nie popełnić podobnego fakapu co z panną Jones, kiedy oskarżył ją o bycie uczennicą, na szczęście wychodząc z tego z twarzą głównie z powodu jej nierozgarnięcia. Co jednak, jeśli faktycznie blondynka okaże się być na tyle młoda, że nie powinno jej tu być, a on jej jak gdyby nigdy nic na to pozwala? Jego ciekawość szybko przeobraziła się w lekkie, ale jedynie delikatne przerażenie. […] o s t u d i a c h w Beauxbatons… - Więc… studiowałaś w Hogwarcie? – całkowicie zignorował wątek artyzmu ukrywającego się w samym środku jego drugiego domu, skupiając się na tym, aby wyciągnąć od niej ile ma lat. Tak dla pewności i dla świętego spokoju. Ostatnio popełniał zbyt wiele błędów, aby i tym razem dać się wciągnąć w kolejne pułapki wiekowe różnych ludzi, szczególnie dziewcząt. A później mogą porozmawiać o czym tylko będzie chciała, o każdej jednej nucie w kompozycji mugola Ravela, Bouleza czy jak woli Bizeta. Chyba, że nie miała o nich pojęcia. To wtedy zmienią temat, ale koncepcja pozostanie ta sama.
Ciekawość wzmagała się także u niej. I choć ich rozmowa dopiero się rozkręcała, to Éléonore czuła się coraz to bardziej w nią wciągnięta. Zapomniała już całkiem o swoim planowanym spotkaniu, toteż nie widziała sensu w rozwijaniu wątku jej powodu przyjścia do Felixa. A poza tym... zawsze warto zachować coś dla siebie. Nierozwinięte wypowiedzi i zdawkowe informacje mogą pociągnąć do drążenia tematu drugą stronę. A to jest o wiele ciekawsze, o wiele bardziej atrakcyjne. Tym razem ów wątek został pominięty u obu stron, ale zbytnio tego nie żałowała. Sama miała nieodpartą ochotę dowiedzieć się jak najwięcej o swoim rozmówcy. Wydawał się jej bardzo intrygującą postacią, a motyw z książką i wodą tylko wzmagał to odczucie. Samotny facet w pubie, wieczorem, przy wodzie i lekturze... W dodatku młody i przystojny - nie było to normalne. Kim więc jest i jaką ma osobowość? Éléonore uwielbiała poznawać nowych ludzi, zaznajamiać się z ich historiami życia, czerpać inspiracje z ich opowieści. Zazwyczaj jednak zapoznawała się z nimi w inny sposób. Najczęściej, rzecz jasna, w teatrze, na koncertach i spektaklach. Wtedy było nieco łatwiej, gdyż zawsze temat można było zacząć od minionej sztuki, był to jakiś zapalnik. Dlatego bardzo ucieszyła się, gdy usłyszała w głosie mężczyzny ten francuski akcent. Czyżby mieli ze sobą więcej wspólnego, niż sądziła? Kiedy zamówił kolejną szklankę wody, uśmiechnęła się pod nosem. W pewnym stopniu ją to rozczuliło. Taki pocieszny widok. Zawsze szanowała niepijące osoby. Sama wypijała zawsze niewiele, studia ją trochę rozbestwiły, bo ciężko było się nie napić, gdy cała kompania chodziła na popijawy w każdy weekend. Tłumaczyli się tym, że artyści muszą zażyć tego i owego, żeby lepiej się pracowało... Było to bardzo zgubne. - Byłam blisko! - zaśmiała się i klasnęła w dłonie, słysząc odpowiedź mężczyzny. Zaplusował jej tym przedrzeźnieniem. Idealnie wykorzystał wypowiedziane chwilę temu przez nią słowa. Przynajmniej miała pewność, że ją słucha! A to było już coś. W dodatku miała wrażenie, że atmosfera ciutkę się rozluźnia i wtacza na przyjazne tory... Dostrzegła nawet, że w wyjątkowo uroczy sposób się uśmiechnął, ale dlaczego starał się to zatuszować? W dodatku przy pomocy szklanki. W pewnej chwili Swansea złapała się na tym, że chyba zbyt natrętnie wpatruje się w swojego rozmówcę. Chcąc się zreflektować, niewiele myśląc - rozejrzała się leniwie po pomieszczeniu. Jak można było się domyśleć - nie zmieniło się prawie nic. Przypadkowe osoby nadal spożywały różnego rodzaju trunki, muzyka nadal grała, nieustannie było gwarno i klimatycznie. ...studiowałaś w Hogwarcie? Usłyszała. Zwróciła szczególną uwagę, że nagle zaprzestał zwrotu per pani. Uśmiechnęła się pod nosem i postanowiła, że nie da po sobie poznać, iż spostrzegła tę drobnostkę. Wolała nawet, gdy mówiono do niej na ty, czuła się wtedy swobodniej i... młodziej. - W Riverside, na Wydziale Artystycznym, stąd moje skrzywienie - dodała i mimowolnie wzruszyła ramionami, jakby przepraszająco za poprzednią paplaninę. Miała nieodpartą ochotę na drążenie tematu sztuki i muzyki, szczególnie francuskiej, ale obawiała się, że swoim słowotokiem zmiesza rozmówcę. Nie chciała prowadzić bezsensownego monologu o rzeczach, które być może interesują tylko ją. Ale z drugiej strony... Czy będzie miała jeszcze taką okazję? Rozmawiać o pięknych rzeczach w tak nietypowym miejscu? Czy spotka jeszcze raz czarodzieja z książką i cytrynową wodą w pubie? - Był pan może w Opera Garnier w Paryżu? Cudowne miejsce, pod budynkiem znajduje się podziemne jezioro, aż dziw bierze na to, że mugole byli w stanie wybudować tak monumentalny budynek. I to bez krzty magii! - nie mogła się pohamować i o to nie zapytać. Miała szczęście być raz we Francji ze swoją studencką trupą i zwiedzić tę Operę. Do tej pory ma ciarki na samo wspomnienie tego miejsca. Jest zachwycające. Mówiąc to, rozmarzyła się, przekrzywiła nieco głowę i zmrużyła oczy. Po chwili jednak powróciła do swojej poprzedniej pozycji, schodząc na ziemię i wytrącając z głowy te fantazje o paryskich budowlach. - A... jaki był pański powód wyjazdu z Francji? - postanowiła w końcu zadać to pytanie. Chciała zaspokoić swoją ciekawość. Jeśli opuszczać tak piękny kraj, to tylko z jakiegoś istotnego powodu, czyż nie? Celowo nadal używała zwrotu per pan. Może mężczyzna sam zaproponuje oficjalne przejście na ty? Tego też była ciekawa. I jego imienia. Ale przecież nie zapyta ot tak, nie byłaby wtedy sobą. No właśnie... chyba podczas tej rozmowy jest sobą aż za bardzo. Czy to ta atmosfera? Aura miejsca? Co wpłynęło aż tak na jej rozluźnienie? Czekała na odpowiedź ze strony mężczyzny z wymalowanym na twarzy, szerokim uśmiechem i iskrą w oczach. Kapela miło przygrywała, a Éléonore delikatnie bujała się w rytm muzyki. Delikatnie, bo te stołki barowe są zdradzieckie, a jeszcze tego by brakowało, żeby spadła na ziemię. I to jeszcze po niespełna jednej szklaneczce Whisky! Tak bardzo skompromitować się nie może.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Niekoniecznie kamień spadł mu z serca, natomiast z pewnością odczuł ulgę, kiedy wyznała mu, iż już ukończyła studia. Nie, żeby miał być o coś podejrzewany, lecz jeśli byłaby niepełnoletnia z pewnością natychmiastowo ten fakt zakończyłby ten jakże interesująco zapowiadający się wieczór, a tego chyba by nie chciał. Ciągnięcie jej za uszy do zamku wyglądałoby co najmniej komicznie i zakończyło się swego rodzaju sprzeczką, nie mówiąc już o innych konsekwencjach w postaci szlabanu czy też odjęcia punktów, a tego z pewnością wszyscy woleliby uniknąć. To znaczy w tej chwili było już to kompletnie bez znaczenia, skoro tak kwestia pozostała rozwiązana w tak szybki, taktyczny sposób bez orientacji badania gruntu z tej drugiej strony. No strateg z krwi i kości. - Riverside. Interesujące. – przemielił to słowo na języku najwyraźniej analizując je dość dogłębnie. Co wiedział o tej szkole, poza tym, że leżała w Ameryce? Dużo demonów, specjalizują się w zaklęciach… o tak, to zdecydowanie to, co mogłoby go zainteresować. Natomiast Wydział Artystyczny nic mu nie mówił. Wychodziło na to, że właśnie miał do czynienia, z jak to mówią… wolną duszą. Nie wiedział tylko, czy w tym całym artyzmie miała na myśli taniec, śpiew, malarstwo czy inną aktywność powiązaną ze sztuką. On miał z tym tyle wspólnego, że jakby dali mu w rękę pędzel to śmiał wątpić, czy namalowałby prostą kreskę, a jedyny czysty dźwięk jaki potrafił z siebie wydawać to wysokie E w momencie, kiedy zobaczyłby realny odpowiednik swojego bogina. Może z tańcem mógłby mieć coś wspólnego, ale raczej starał się do tego publicznie nie przyznawać, a jeśli chodziło o instrumenty to coś-tam potrafił na pianinie. Wlazł kotek na płotek na przykład. - Nie byłem, ale abstrahując, to zdaje się, że mugole mają spory talent do monumentów… – upił kolejny łyk wody. Ta jego wewnętrzna, życiowa małomówność dość mocno dawała mu się we znaki, szczególnie kiedy jego rozmówczyni przygniatała go kolejnymi słowotokami, na które nie miał zbyt wielu odpowiedzi, bo skoro nie był w Garnier, to co miał powiedzieć, poza „nie”. „Chętnie bym zobaczył”? Nawet nie był fanem takich miejsc, choć w zasadzie to kto go tam wiedział… przyglądał się jej uważnie, starając się dostrzec każdą, nawet najmniejszą zmianę w jej mimice. Sam przy tym przechylił lekko głowę, a jego rozczochrane włosy poszły w jej ślady. Interesujące było w niej jej zainteresowanie sztuką, mało kiedy spotykał ludzi tak zafascynowanych dziedziną, którą sobie obrali, a już na pewno nie miał okazji poznawać takiego zachowania przy uczniach, zwykle jeszcze niezdecydowanych na bardziej ambitne wybory. Znów się zamyślił, jednak dość szybko sprowadziła go na ziemię. Mrugnął kilka razy wpatrując się w nią jasnoniebieskimi oczami z niemałym, acz skrzętnie ukrywanym zaskoczeniem. Minęło kilka dobrych sekund, zanim dotarł do niego sens pytania, na które tak naprawdę nie miał ochoty odpowiadać szczerze. To jest jedna z tych sytuacji, kiedy zaistniała wersja oficjalna i nieoficjalna, ale żadna z nich nie mijała się z prawdą nawet o cal, więc dla własnego bezpieczeństwa wybierał tę nieoficjalną. Po co przyznawać się do zbyt wielu rzeczy. - Zmiana pracy. - rzucił zdawkowo, dość nieświadomie tym samym nakazując zadawanie kolejnych pytań, jeśli chciałaby dowiedzieć się czegoś więcej, a zdaje się, że tego chyba chciał uniknąć. Ogarnij się. Nawet nie dostrzegł jej zabiegu stylistycznego do powrotu na ‘pan’, w momencie kiedy jemu wymsknęło się rzucenie do niej na ‘ty’. Jednokrotnie. Głównie z powodu lekkiego zdenerwowania sytuacją, która już na szczęście została zażegnana. Teraz nawet nie zwracał się do bezpośrednio niej, a jedynie sucho odpowiadał na kolejne pytania i choć brzmiał dość sztywno, to jednak w żadnym stopniu jej ciekawość mu nie przeszkadzała. Sam był dość ciekawskim człowiekiem i na usta cisnęło mu się wiele pytań odnośnie rozmówczyni, niemniej jednak starał się powstrzymywać. Pięć minut temu… no, może z piętnaście, się do niego dosiadła i choć z jednej strony nie chciał być zbyt namolny, to jednak z drugiej całkiem możliwe, że był to jedyny raz, kiedy się spotkają. Szkoda by było marnować taką okazję, a jednak… jakoś nie mógł się przemóc. Emocjonalny i towarzyski beton mode on. - A pani? Jak wnioskuję jest…. Stąd? – miała brytyjski akcent. Był o tym przekonany i nie zmyli go w tej kwestii żadne gadanie o Riverside, Francji czy też innych miejscach, w których była. O ile jego akcent był przyzwyczajeniem z Beauxbatons i jego dwunarodowości, tak co do niej nie miał wątpliwości. Niemniej jednak zapytał, bo było to pytanie bezpieczne. Takie, na które może mu odpowiedzieć bez problemu i które jednocześnie nie było z jego strony niczym niegrzecznym. Ach ta wyuczona maniera. Kiedyś go zgubi.
Pomimo pewnego... rozluźnienia, Swansea nadal bacznie przyglądała się swojemu rozmówcy. Wpatrywała się w niego od czasu do czasu odrobinę za bardzo przenikliwie. I w momencie, gdy wspomniała o ukończeniu swoich zagranicznych studiów - dostrzegła pewną ulgę na twarzy mężczyzny. Rzecz jasna, mogło jej się to tylko wydawać. Miała tendencję do nadinterpretacji, zdawała sobie z tego sprawę. Bądź co bądź, chyba nieco się rozluźnił. Może bał się, że jest, hm, panią do towarzystwa, dorabiającą wieczorami w miejscowych pubach? I właśnie upatrzyła sobie za cel faceta w eleganckiej koszuli i z dobrym zegarkiem? Éléonore zaśmiała się pod nosem na tę absurdalną myśl. Chyba jeszcze nie spotkała się z takimi kobietami tutaj, na urokliwych ulicach Hogsmeade. To nie Nokturn! Robiło się coraz później i kapela przygrywała coraz to radośniejsze, bardziej skoczne kawałki. Przestali już grać "do kotleta", zaczynali swój prawdziwy koncert. Kilku czarodziei poderwało się nawet do tańca. Sama muzyka rozbrzmiewała głośniej i trzeba było wytężać słuch, by dobrze usłyszeć osobę siedzącą obok. Dziewczyna nie lubiła się przekrzykiwać i zdecydowanie wolała bardziej kameralne warunki na miłą pogawędkę, ale... grali tak przyjemnie. Aż ciało samo bujało się do rytmu. Gdzieś w środku, Élé liczyła na to, że rozmówca pociągnie temat jej szkoły. Chyba zebrało ją na wspominki, a może po prostu czuła się pewnie w tej dziedzinie. Opowiadałaby by wszakże o swoim drugim domu. A opowiastki z podróży, czy też studiów w obcym kraju są zazwyczaj ciekawe. Zazwyczaj... Miała obok siebie nietypowy, ciężki przypadek. Przypadek popijający wodę, gdy ona, w tym samym czasie, delektuje się alkoholem. Poprzeczka wysoko postawiona? Dopiła whisky do końca, w odpowiedzi na skwitowanie odnośnie jej wykształcenia. Dosadnie odstawiła szklankę, stukając nią w blat baru. Odgarnęła niesforny, opadający blond kosmyk. "Zmiana pracy"... Mogło to znaczyć wszystko i nic. Mogło być też nieprawdą. Aha! Coś ukrywasz, Panie Ekscentryk! A więc człowiek z przeszłością, niebanalny... Analizowała w myślach, świdrując go swoimi niebieskimi oczami i uśmiechając się jednocześnie. W głowie jej odrobinkę zaszumiało od zbyt wielkiego łyka drinka. Dopadły ją też różne myśli. Taki na pozór porządny... Niepijący? A może to jakiś psychopata, tacy zawsze wyglądają niegroźnie. Och, Swansea, za dużo kryminałów! Zejdź na ziemię, życie nie jest tak emocjonujące, jak teatr. Pokiwała głową, jakby w geście zgody co do mugoli i monumentalnych budynków. Lubili dorównywać czarodziejom. Czasem nawet im wychodziło. - Muszą dobrze płacić, skoro można pozwolić sobie na takie trunki.- rzuciła uszczypliwie, nadal się uśmiechając. Sarkastycznymi docinkami nie chciała go urazić, po prostu nie mogła się powstrzymać. Sama sobie się dziwiła, bo lubiła wymieniać się ironicznymi ripostami tylko w gronie starych znajomych, gdzie była spokojna, że nikt się nie obrazi. Był to wręcz przejaw sympatii. Najczęściej rozmawiała w taki sposób z Elijahem. - Cóż, w pubach woda kosztuje zazwyczaj krocie...- dodała, siląc się na teatralnie poważny ton głosu. - Tak, pochodzę z Doliny - odpowiedziała niemalże krzycząc, tak było już głośno w lokalu. Ech, znów powróciliśmy na per pani. Szkoda... No i jegomość miał już kolejną informację o jej życiu. A ona? Jedynie sama wybadała, że pomieszkiwał we Francji. Poza tym nic o nim nie wiedziała. Tajemniczy typ. Małomówny, skryty. W pewnym stopniu jej się to podobało. Jednakże z drugiej strony... chciała wymusić na nim nieco żywsze reakcje. Tylko jak..? Zasępiła się. Nie chciała urwać wątku i kończyć tej rozmowy, ale nie wiedziała, czy wypada jej dalej zadawać pytania, bo skoro uzyskuje lakoniczne odpowiedzi, to być może stąpa po grząskim terenie. Nagle, jak gdyby na jej podświadome prośby, muzyczne trio zaczęło grać bardzo dobrze znany jej utwór. Jeden z jej ulubionych kawałków The Birds. Oczy jej zabłyszczały, przez ciało przeszedł przyjemny dreszcz, a do głowy wpadł niecny pomysł. A może by tak..? Obejrzała się na scenę. Wokół niej zrobiło się już tłoczno od czarodziei podrygujących w rytm muzyki - niektórzy tańczyli w parach, niektórzy bujali się samotnie, dzierżąc w dłoni szkło z procentami. Pozazdrościła im i... - Zatańczymy? Tylko ten jeden utwór i już daję Panu spokój - niewiele myśląc, zeskoczyła ze stołka barowego i uśmiechnęła się w stronę rozmówcy najpiękniej, jak tylko potrafiła. Raz Swansea śmierć. W oczach miała iskry. Uwielbiała tańczyć, a tak dawno tego nie robiła. Właściwie to... odkąd wróciła do Doliny niewiele działo się w jej życiu. Podczas pobytu na studiach przyzwyczaiła się do dość dynamicznego i aktywnego trybu spędzania czasu. Czuła się już znudzona tym spokojem i monotonią. Tak więc: nawet jak teraz wyśmieje ją na głos przed całą salą Felixa, to niczego nie będzie żałować. Niech się dzieje, co ma! Bądź co bądź, po cichu liczyła na zgodę i... miłą zabawę. Wtedy faktycznie by ją zaskoczył. Zanim jeszcze zdążył odpowiedzieć, położyła swoją dłoń na przegubie jego ręki, jednocześnie patrząc mu prosto w oczy proszącym wzrokiem. Czy przesadziła i zaraz zaliczy kompromitację życia? Wyjątkowo miała to gdzieś. Przecież tak cudnie grają...
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Charakter tego człowieka z pewnością był dość zagadkowy. Z jednej strony lubił towarzystwo innych ludzi i nie miał z nimi problemu, niemniej jednak z drugiej w kwestiach jakiejkolwiek emocjonalności był raczej dość zamkniętym człowiekiem, co z resztą było widoczne właśnie w takich sytuacjach, kiedy miał poznać kogoś nowego i w jakiś sposób się z nim spoufalać. Pech chciał, że akurat dzisiaj trafił na moment, kiedy jego rozmówczyni poczuła w sobie wewnętrzne rozluźnienie i uciskała go na każdym kroku swoją otwartością, co szczerze mówiąc nieco go płoszyło, a z drugiej w jakiś tam sposób jednak intrygowało. Jego się nie dało tak łatwo zrozumieć. Normalnie zachowywał się wyłącznie na swoich lekcjach albo w towarzystwie swoich przyjaciół – a tych swoją drogą w większości pozostawił we Francji. O ile można było tu w ogóle mówić o liczbie mnogiej, bo zbyt wiele razy się przejechał na zaufaniu do bliskich sobie osób. Wziął do ust kolejny łyk wody i o mało się nie zachłysnął, kiedy rzuciła swoją uwagę na temat jego zarobków. Spojrzał przed siebie próbując zebrać myśli do kupy, choć nie mógł powstrzymać cisnącego się na jego usta szczerego uśmiechu pełnego autentycznego rozbawienia. - Oczywiście, nawet z cytryną. I miętą. Istna burżuazja.- pomachał szklanką w powietrzu podkreślając swoje słowa przesuwającym się w cieczy owocem. Tak naprawdę nie miało znaczenia co znajdowało się w tej wodzie, ba! barman mógł nawet nasypać tam trzy łyżki soli – nie poczułby. To co zamawiał i to jak to zwykle wyglądało było kwestią przyzwyczajenia, które zapamiętał do momentu, kiedy stracił smak. A jak był młody – to często pił, głównie wodę z cytryną. – Tak? – spytał retorycznie i zerknął na swoje naczynie, jeszcze w jakimś stopniu wypełnione wodą, po czym wypił ją do końca. – To zaszaleję i zamówię kolejną, co sobie będę żałował. – rzucił unosząc jedną brew do góry i rzucając w jej stronę zadziorny uśmiech. Ten żart naprawdę mu się spodobał, ba! nawet go podłapał. Żałował jedynie będzie późniejszego biegania do toalety od nadmiaru h2o wypitego na raz. Nie usłyszał jej stwierdzenia o dolinie. Raz, że właśnie realizował swój plan zamówienia kolejnej szklanki z wodą, a dwa, że w lokalu było coraz głośniej. No cóż, weekend, wieczór, nic dziwnego. Poza tym całkiem niezła muzyka, do której i on powoli tuptał nogą pod hokerem. Już miał chwycić podawany przez barmana napój, kiedy kątem oka zauważył, że dziewczyna nagle zeskoczyła ze swojego stołka. Zaraz, co? Dlaczego się do niego dziwnie uśmiecha? Słysząc jej słowa o mało nie wypuścił szklanki z rąk, ale manewr odstawienia jej wykonał na tyle sprawnie, że wyglądało jakby od razu miał to na myśli. Zrobimy co?! Spojrzał na nią mrugając kilkukrotnie i zerknął na parkiet, to znów na nią, to znów na parkiet, to na nią… miała bardzo uroczy uśmiech musiał przyznać. Ogarnij się. - No nie wiem… – rzucił z przekąsem patrząc na dość mocno zapełniony parkiet, a także słuchając muzyki, która nie do końca mu odpowiadała, jeśli chodziło o jakiekolwiek tańczenie. Poza tym miał zatańczyć z dziewczyną z wydziału artystycznego, która zapewne robiła to tak zawodowo, że się skompromituje, mimo jako-takich, całkiem niezłych umiejętności tanecznych. Cóż. Osobiście miał więcej na nie, aniżeli na tak, ale jakoś nie chciał jej odmawiać. Z drugiej strony, skoro po tym utworze miałaby mu dać spokój, to chyba nie chciał. Mimo jej gadatliwości jednak całkiem miło spędzał czas w jej towarzystwie, nawet jeśli dukał zamiast składać sensowne, złożone zdania. - No dobrze, ale od razu mówię, na zawody taneczne to ja nie jeździłem. – mruknął, podkreślając swoje umiejętności, co by nie była rozczarowana poziomem jego tańca, prowadzenia czy czegokolwiek innego co sobie wyobrażała. Wtedy chwyciła go za przegub, a on, instynktownie spiął się cały, poczynając od ręki. Zacisnął zęby, uwydatniając żuchwę i zacisnął delikatnie palce, jakby próbując się powstrzymać. Spojrzał na nią lekko speszony, może z lekką nutką przerażenia, ot tak, jak wystraszone zwierzę, po czym delikatnie uwolnił się z uścisku. To tańczenie to chyba będzie jednak nienajlepszy pomysł. Kiedy jednak puściła jego rękę, natychmiast się rozluźnił. Co jednak będzie kiedy znów będzie próbowała go dotknąć? Nie chciał o tym myśleć, bo jakoś nie miał ochoty psuć jej zabawy. Nie potrafił. Podniósł się ze swojego miejsca z lekką niechęcią, ale z drugiej strony zaintrygowaniem i wskazał jej parkiet. Skoro tak bardzo chciała, to niech prowadzi. Merlinie, nie wierzę, że to robię.
Czy ktoś wylał na nią wiaderko endorfin? Czy może dostała w twarz zaklęciem rozweselającym? Dlaczego tak szczerzy się od ucha do ucha, gdy przeważnie nie ma tego w zwyczaju przy nowo poznanej osobie? A właśnie... dalej nie zna jego imienia. Ani nazwiska. Mocno by się zdziwiła, gdyby okazało się, że to jakiś jej daleki krewny. Ród Swansea jest taki ogromny, nie pamięta twarzy połowy rodziny! A on w sumie wpasowuje się w klimat... Mógłby być pisarzem, swojego ojca też widziałaby w pubie z książką. Tylko on miałby swoją, wiecznie niedokończoną. I piłby burbon lub, tak jak ona, whisky. Tatusiu, czy jesteś ze mnie dumny? Wielce uradowała ją reakcja na jej uszczypliwość. Naprawdę, wewnętrznie odetchnęła z ulgą. A jednak nie jest taki sztywny, skoro w tak pozytywny sposób zareagował na żart. Poczuła, że atmosfera nieco się rozluźniła. Była z siebie zadowolona. No i z tego tekstu, rzecz jasna. Udało jej się dobrze pokierować rozmowę, wbiła się w jego poczucie humoru. Satysfakcjonujące. Kiedy pomachał jej szklanką przed oczami - pokiwała głową z udawaną powagą i aprobatą. Z trudem utrzymywała kąciki ust w ryzach. Zachichotała nawet na stwierdzenie, że chce zamówić kolejną taką wodę. Miejscowy bogacz, no co tu dużo mówić! Ten zadziorny uśmiech wyjątkowo przypadł jej do gustu. Pokusiłaby się nawet o stwierdzenie, że pasuje mu on bardziej, niźli poważna i zasępiona mina. Jaki był na co dzień? Wśród bliskich? Bardzo ją to intrygowało. Tym bardziej, że sama zaczynała mimowolnie ściągać swoje "maski" i zachowywać się dość... naturalnie. Gdy wyskoczyła ze swoją propozycją, nie wiedziała czego się spodziewać. Prawdę mówiąc - sama pewnie byłaby w szoku, gdyby ktoś tak nagle zaprosił ją do tańca. Tym bardziej, gdyby była na jego miejscu. Jego wahania z początku podcięły jej skrzydła. Chyba wolałaby, żeby jasno odmówił, aniżeli dukał niepewną odpowiedź. Jest aż tak mało charyzmatyczna, że nie potrafi zaprosić faceta do tańca w miejscu, gdzie się tańczy? Ugh. Wjechało jej to ciut na ambicje. I wtedy... wyraził zgodę. Wow, ale wygranko! Swansea była w lekkim szoku i na początku nie docierał do niej sens jego słów. Spojrzała na niego, przekrzywiając nieco głowę, trochę jak szczeniak skupiający uwagę na właścicielu. A potem... zobaczyła, że bezbronnego pieska ma raczej naprzeciwko siebie. Zebrała się w sobie, by nie zaśmiać się na ten widok. Widok, który... nawet ją rozczulił. Ma aż tak zły dotyk?! Prawdziwa z niej wiedźma... Pan Ekscentryk był jak po trafieniu zaklęcia Petrificus Totalus. A przecież nawet nie użyła różdżki. Spojrzała na jego pobielałe knykcie i zaciśniętą szczękę. Zauważyła, że ma bardzo atrakcyjnie zarysowaną żuchwę. Lubiła takie detale w męskiej urodzie. Wszystko wróciło do swojej "normy", gdy puściła jego rękę. Zaraz czeka ją wielkie wyzwanie. Ale nie odmówi sobie przyjemności zatańczenia choćby jednego kawałka. Nie dziś! Poszła przodem, tak jak poprosił gestem. Tanecznym krokiem, lekko się bujając, zmierzała ku scenie. Na parkiecie było już dość tłoczno. Zrobiła jeden zgrabny piruet i odwróciła się w stronę jegomościa z uśmiechem. Zaczęła poruszać się rytm muzyki, stawiając proste kroki. Tańczyła dość blisko swojego partnera, jednak nie dotykała go z obawy o to, że znów zesztywnieje. Ciekawe, czy każda kobieta tak na niego działa? Wtem, ktoś z bawiących się łupnął z impetem ramię Éléonore. Pchnął ją tak, że wpadła prosto w swojego towarzysza. Zabawa chyba kogoś poniosła za bardzo... Élé stwierdziła wtedy, że jest naprawdę wysoki. Jakoś wcześniej nie zwróciła na to uwagi. Sama miała dość przyzwoity wzrost, jak na kobietę, do tego mały obcas. Ale on... no chyba z 6 stóp wysokości! Wpadając w jego ramiona wpadła też w... zakłopotanie. - Terapia szokowa, co nie? - wydukała i uśmiechnęła się przepraszająco. Chciała to obrócić w żart, wszak trwa zabawa, ludzie tańczą, non stop na kogoś wpadają i się szturchają. Teraz, gdy mieli to już za sobą... wyciągnęła obie ręce w jego stronę. Mogliby zatańczyć tak naprawdę. Nie miała zamiaru popisywać się umiejętnościami, chciała zwyczajnie miło spędzić ten uroczy wieczór. - Nie gryzę - zapewniła, uśmiechając się tym razem zalotnie i patrząc na niego zadziornie. Prawą ręką delikatnie musnęła jego dłoni. - A przynajmniej nie poza pełnią. - zażartowała. Jeśli spanikuje to z powodu jej całokształtu, czy z obawy, że jest... wilkołakiem?
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Sam nie wiedział, dlaczego się na to zdecydował. Po dłuższym – choć nie miał zbyt wiele czasu – zastanowieniu doszedł do wniosku, że chyba po prostu chciał być miły. Dziewczyna była bardzo sympatyczna i otwarta, jakby to ująć wręcz zbyt niepoprawnie optymistyczna, więc nie chciał jej psuć tego wieczoru, skoro miała tak dobry humor. Już jedna osoba ją wystawiła, a on jakoś nie miał serca jej odmówić. Poza tym ten jeden taniec chyba mu nie zaszkodzi… tak przynajmniej uważał. Bo co było w tym złego? Zdarzyło mu się zatańczyć tych kilka razy i nie miał z tym żadnego problemu. Teraz jak dobrze się zamaskuje to też powinien to przeżyć bez większych uszczerbków psychicznych. Mimo wszystko musiał jednak uznać, że próbuje sobie wmówić, że będzie dobrze, bo perspektywa tego co miało nastąpić działała na niego coraz gorzej. Miał to dziwne uczucie niepokoju chwytające za wnętrzności i nieopuszczające, dopóki nie okaże się, że faktycznie przesadza. Skoro jednak słowo się rzekło, to już go raczej nie złamie. Powstał więc ze swojego siedzenia i puścił ją przodem, z prawie niewidocznym uśmiechem i zainteresowaniem patrząc z jak wielką ochotą pomknęła na parkiet. Było swego rodzaju niesamowitością jak bardzo pozytywną osobą była, chyba, że po prostu zadziałał na nią wypity alkohol. Jakby nie patrzeć nie wypiła go aż tak dużo… chociaż, kto wiedział jak mocną głowę do trunków miała. Zaraz się okaże, że dokończyła swojego drinka i tak ją walnie, że będzie musiał ją zanieść do domu… Merlinie, oby nie. Perspektywa wyniesienia półprzytomnej kobiety z baru nie była zbyt ciekawa, zważywszy na powód, dla którego wstąpił w to miejsce. Kiedy uśmiechnęła się w jego kierunku po wykonaniu dość zgrabnego piruetu, zakręcił oczami, koniec końców patrząc na nią z lekko uniesionymi kącikami ust. Podszedł bliżej, ale zdaje się, że nie był najlepszy w takim typie tańca, jaki prezentowała większość obecnych na parkiecie. Co prawda noga chodziła mu do rytmu aktualnie trwającej piosenki, ale jakoś nie mógł się wczuć. Po prostu. Z opresji i całkowitej kompromitacji przed brakiem umiejętności tańczenia do muzyki rozrywkowej wyciągnął go inny czarodziej, wpadający na jego partnerkę, która straciła równowagę wpadając mu w objęcia. Instynktownie złapał ją, zanim całkowicie w niego uderzyła i choć wszystko działo się bardzo szybko, to trzeba było przyznać, że był dość delikatny. Była naprawdę lekka, co nie powinno być zaskakujące, a jednak w jakiś sposób zarejestrowało się w jego głowie. Ile mogła ważyć? Z pięćdziesiąt pięć kilogramów? Upewnił się, że dziewczyna stoi twardo na swoich własnych nogach i zwolnił uścisk na jej ramionach, nieznacznie – ale naprawdę tylko troszeczkę! – się odsuwając. Serce waliło mu aktualnie tak szybko, że był na skraju migotania przedsionków, a jego źrenice rozszerzyły się, powoli zakrywając błękit jego oczu. Nie skomentował jej uwagi, a jedynie kiwnął lekko głową ściągając usta w wąską linię. Jego oczy zwróciły się na wyciągnięte ku niemu dłonie. Musiał przyznać sam przed sobą, że jeśli byłby obserwatorem tej sceny, to wyglądałoby to co najmniej dziwnie. Dwumetrowy facet stojący na środku parkietu, wśród szalenie tańczących ludzi, nie mogący przemóc się do tego, aby zatańczyć z kobietą. Jego wewnętrzny heteroseksualizm powinien zacmokać z zażenowaniem na jego aktualne zachowanie. Miał wrażenie, że trwało to wieki. W końcu jego umysł zarejestrował, że muzyka zmieniła się na normalniejszą. Przynajmniej w jego opinii. Może i był trochę staroświecki, ale klasyczne, spokojniejsze kawałki były dokładnie tym, czego wolał słuchać. Z zamyślenia wyrwał go delikatny dotyk w okolicy jego dłoni. - Jeśli kłamiesz, to będziesz miała olbrzymie kłopoty. – powaga w jego głosie była zastanawiająca, choć kiedy uniósł kącik ust do góry, to można było się domyślić iż miał być to kąśliwy żart. No dobrze, raz się żyje. Ze staranną delikatnością chwycił jej dłoń i dał się pociągnąć w głąb parkietu, jeśli wyraziła taką chęć. Wsłuchując się w rytm muzyki powoli, spokojnie i bez większego pośpiechu zaczął w istocie z nią tańczyć, choć początki pokusiłyby się o całkowicie inną definicję tego, co działo się na parkiecie. Brak miejsca nie pomagał w tym wszystkim, ale tak wysoki wzrost pozwalał mu na robienie sobie miejsca, jeśli ktoś ponownie spróbowałby zatracić się w swoim szaleństwie i taranować innych uczestników zabawy. Był spięty jak jasna cholera, ale trzymając się wyłącznie za dłonie nie dało się tego aż tak odczuć. Choć przez chwilę rozglądał się jeszcze po parkiecie w celu obadania sytuacji, tak w pewnym momencie jego oczy zwróciły się w kierunku swojej towarzyszki, wyraźnie iskrząc dziwnie wyczuwalnym rozbawieniem. Starczy tej farsy. Tempo jego poruszania się wyraźnie się nagle zmieniło, było… bardziej dopasowane do tego, co słyszeli. Każdy jeden takt, rytm i nuta zaczęły współgrać z tym, jak prowadził ją w tańcu. Tu delikatny obrót, tam drugi, lekki piruet i puszczenie jednej z jej dłoni będący sugestią do rozciągnięcia się bardziej na parkiecie, który ze względu na zmianę piosenki choć w niewielkim stopniu opustoszał. Wszystko to co robił, było zrobione na tyle sensownie, aby nie miała okazji go dotknąć, a jednocześnie, mimo wszystko, cały ten taniec wyglądał bardzo profesjonalnie i płynnie. Nic nie robił sobie z jej spojrzenia, jeśli połączyła fakty z jego słowami sprzed chwili, a jedyne co mu pozostało to uśmiechać się i unieść brwi do góry w wyraźnym rozbawieniu. Nie było szans, że pozwoli jej poprowadzić.
Chyba jednak pośle sowę swojemu nieobecnemu znajomemu. Z podziękowaniami. Tak nietypowego, zaskakującego wieczoru dawno nie miała. I, bądź co bądź, miło go spędza. Miejscowa kapela gra utwór z repertuaru jej ulubionego zespołu, a ona do niego nawet tańczy! A nie miała ku temu okazji od dawna (tańczenie przed lustrem w pustym pokoju się nie liczy, ok?) Naprawdę było miło. Może troszkę niezręcznie, ale nadal miło! Zastanawiała się, co na to wszystko powie Elaine, gdy jej to jutro opowie. Myśl o tym sprawiała, że czuła pewne podekscytowanie. Czy siostra w ogóle jej uwierzy? Sama sobie by nie uwierzyła. Istne szaleństwo. Chwilo - trwaj! Gdy wpadła na swojego partnera, była pozytywnie zaskoczona z jaką sprawnością i refleksem uniknął katastrofy. Jeszcze tego by brakowało, żeby upadli razem na ziemię. Uznała, że jego ramiona mogłyby dawać przyjemny komfort i oparcie, chociażby w tańcu. Szkoda, że się o tym nie przekona. Niedotykalski Pan Ekscentryk - facet zbiera przydomki niemalże tak szybko, jak szybko pije wodę. Uśmiechnęła się pod nosem na tę myśl. Czym jeszcze ją zaskoczy? Jej ukochane brzmienia zbliżały się ku końcowi. Znała tę piosenkę na pamięć. Potrafiła nawet wychwycić drobne potknięcia tekstowe wokalistki. Oczywiście wszystkie je wybaczała i puszczała mimo uszu. Suma summarum, dobrze się ich słuchało. Tłum na parkiecie pod sceną mówi sam za siebie. Takie niuanse nie mają większego znaczenia. Po prostu Éléonore jest psychofanką. Zrobiło jej się nawet przykro, że piosenka się niedługo skończy. Równało się to z zakończeniem ich tańca, przecież dała mu słowo. Nie będzie biedaka dłużej męczyć. Pewnie ma dość jej i tego ścisku. Nawet nie miał za bardzo pola do manewru. Jego wzrost był o tyle pomocy, że na pewno miał czym oddychać, ponad głowami większości zazwyczaj jest dostęp do lepszego powietrza. Élé powstrzymała się jednak od zadania uszczypliwego pytania odnośnie stanu "pogody tam-na-górze". Mogłaby przegiąć pałę tym tekstem. Och, niech ten kawałek się jeszcze nie kończy! Wcale nie idzie mu tak źle. Jak na kłodę, to nawet nieźle się porusza. Dziewczynie nawet to nie wadziło, dobrze czuła się na parkiecie, no i nic nie zapowiadało większej katastrofy, nawet gdyby miał zaraz ją hardo zdeptać. Jednak nic nie może trwać wiecznie. Piosenka skończyła się. Gdzieniegdzie rozległy się wiwaty i oklaski. Co zagrają jako kolejny utwór? Swansea nie zdążyła nawet podziękować za wspólny taniec, gdyż zorientowała się, że jej partner wcale nie zamierza przerywać tej zabawy. A to dopiero niespodzianka! Miło ją zaskoczył. Czyżby jednak lubił jej towarzystwo i gadulstwo? A może zapomniał o jej słowach..? Kapela grała teraz ciut wolniejszy utwór. Muzyka nastrajała do tańczenia w parach, bliżej siebie. Parkiet nieco opustoszał, było swobodniej i dało się oddychać. I nagle zaczęła się istna magia. Pan Sztywniak potrafi tańczyć?! Éléonore była w niemałym szoku. To za sprawą zmiany klimatu, czy po prostu ją oszukał? Cwane... Nie mogła wyjść z podziwu, że mógł być aż tak perfidny w tym, co zrobił. Chapeau bas! Sama lepiej by tego nie uknuła. Miała ochotę jednocześnie się śmiać i ochrzanić go od góry do dołu. Chyba musiał wyłapać konsternację w jej mimice, bo dostrzegła rozbawienie, które majaczyło się na jego twarzy. Opanowała emocje, uniosła nieco głowę, by wyglądać donioślej i odkaszlnęła, z pełną powagą. - Na zawody taneczne to ja nie jeździłem... - Zacytowała jego własne słowa, przedrzeźniając jego poprzedni ton głosu. - W takim razie dobra ze mnie nauczycielka, skoro wystarczyły raptem dwie minuty - dodała z przekąsem. Radził sobie w tańcu wyjątkowo dobrze. Powinna mu teraz solidnie przyłożyć, za to niecne zagranie. Sprytnie, sprytnie... Wszelkie jego ruchy były na tyle przemyślane, że nadal nie pozwalał się jej dotknąć, a już na pewno nie w okolicę torsu czy ramion. Tak czy owak, sunęli po parkiecie płynnie, z klasą, na pewno był to widok cieszący oko. Éléonore przymknęła oczy, dając się porwać muzyce i rozkoszując swoje zmysły w czynności, którą tak lubiła. Ociupinkę przybliżyła się do swojego partnera i jedną rękę oparła na jego barku. Czy zaraz ją straci? Wolałaby nie - lubi mieć wszystkie kończyny na swoim miejscu.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Jej zaskoczenie, w tak cudowny sposób wyrażone na twarzy było istną perłą w tym całym spotkaniu. Nie mógł powstrzymać się od szerokiego uśmiechu, który mimo wydanego dźwięku umknął wśród donośnej muzyki i odgłosów wydawanych przez innych obecnych na parkiecie, niemniej jednak było widać, że był iście rozbawiony tą sytuacją. Czy miał poczucie humoru? A skąd, raczej nie należał do osób, które mogły się tym pochwalić, natomiast naginanie rzeczywistości na potrzeby danej sytuacji były całkiem czym innym. Nie skłamał jej, w istocie nie pojechał na zawody taneczne, a to, że ona odczytała to jako brak jego umiejętności było już całkowicie inną kwestią. - … bo akurat miałem wtedy złamaną nogę. – dokończył za nią zdanie, tak skrzętnie mające udawać jego wypowiedź sprzed kilkunastu minut. Czy naprawdę brzmiał aż tak sztywno? Cóż, nie był to dobry moment na to, aby to oceniać. Wzruszył ramionami próbując wskazać jej jednoznacznie, że nie ma sobie nic do zarzucenia, a na pewno w kwestii szczerości wobec niej. On nie kłamał. Jak to odczytała? Nie miał zielonego pojęcia, miał jedynie nadzieję, że lepiej niż jego słowa o jeżdżeniu na zawody, bo tam poległa na całej linii. Ale przecież dokładnie o to mu chodziło. - Ale może faktycznie miał na to wpływ ktoś z otoczenia. - Jego oczy błyszczały iskierkami rozbawienia, kiedy wrócili do swojego jakże aktualnie profesjonalnego tańca. Chyba jego partnerka taneczna zapomniała już o tym jak bardzo tęskno było jej do poprzedniej piosenki, skoro coraz bardziej angażowała się w rytm trwającego aktualnie utworu. Nie pozostawał jej dłużny, wciąż prowadząc na tyle, na ile umiał, czyli całkiem nieźle, jednocześnie unikając jej dotyku poza obręb jego dłoni. Kiedy więc oparła swoją rękę, na – na szczęście – jego prawym barku, to momentalnie się spiął, wytrącając siebie – i przy okazji zapewne ją – z rytmu aktualnie trwającej piosenki. Mięśnie miał tak napięte, że można było wyczuć każde jedno ścięgno, ale koniec końców mimo wszystko nie odezwał się ani słowem, a jedynie zacisnął zęby szurając nimi o siebie i ponownie uwydatnił tym samym swoją żuchwę. Atmosfera, trzeba było przyznać, zgęstniała dość szybko, a on sam spoważniał w przeciągu kilkunastu sekund od zabawnej gry słów, która tak mocno go rozbawiła. Widać było, że się męczy, ale mimo wszystko wciąż nie zwrócił jej uwagi, trzymając się dzielnie i szybko wracając na właściwe tory rytmu trwającej aktualnie piosenki. Skupił się mocniej na prowadzeniu jej i kolejnych ułożeniach stóp -wszystkim, co odciągnęłoby jego umysł od tego, że jej dłoń wciąż niezmiernie paliła jego bark, choć jej dotyk był bardzo delikatny i praktycznie go nie czuł. W końcu jednak nie wytrzymał i najuprzejmiej jak potrafił (naprawdę!) starając się przekształcić to w zwyczajną zmianę ich figury tanecznej, zdjął jej dłoń płynnie chwytając ją w swoją własną i poprowadził ją do kolejnego piruetu, pozwalając jej na spontaniczną aranżację ich tańca, innymi słowy – oddał jej broszkę, jeśli chodziło o prowadzenie. Zobaczmy na jakim poziomie Wydział Artystyczny Riverside kształcił swoich uczniów w praktyce.
Czy jeszcze coś dzisiaj ją zaskoczy? Chyba zbyt wiele niespodzianek jak na jeden, wbrew pozorom krótki, wieczór. Éléonore czuła się lekko skołowana. I nie wynikało to bynajmniej z problemów błędnika, podczas tych niezliczonych obrotów w ich tańcu. Z tym akurat Swansea radziła sobie mistrzowsko. Lata nauki i talent odziedziczony po matce - robiły swoje. Akurat ona na zawody jeździła. Chcąc nie chcąc, bo jednak to teatr zawsze będzie stał u niej na pierwszym miejscu. Ich werbalna komunikacja na parkiecie była odrobinę utrudniona. Trzeba było jednocześnie sprostać tempu muzyki, pokazać się od najlepszej technicznie strony i do tego usłyszeć odpowiedź. Toteż Élé musiała zebrać się na wyżyny swoich umiejętności tanecznych, by nie potknąć się, gdy usłyszała z ust Pana Ekscentryka to, co usłyszała. Teraz miała jeszcze większą ochotę go zdzielić. Tak zwyczajnie, jak chociażby Elijaha, gdy wykręcał podobny numer. Miał szczęście, że była skupiona na stawianiu odpowiednich kroków. No tak, nie okłamał jej, skądże znowu. Właściwie nawet nie zataił prawdy. Po prostu przekornie sformułował swoją, jakże dwuznaczną, wypowiedź. Dziewczyna już miała coś odpowiedzieć, coś wyjątkowo uszczypliwego, ale... wycofała się. Jej twarz na nowo pojaśniała i pojawił się na niej szeroki uśmiech. A potem... wybuchnęła dźwięcznym, szczerym śmiechem. Było to kolejnym utrudnieniem w ich obecnej, tanecznej sytuacji. Jedną ręką chwyciła się za brzuch, tak na sekundę-dwie. Ot, mała zadyszka. Szybko jednak opanowała oddech i swoje emocje, zanim jeszcze zdążyła złapać ją kolka bądź... zażenowanie własnym zachowaniem. - Dobra, punkt dla Ciebie. Um, to znaczy... dla Pana - złapała się na własnym przejęzyczeniu. Cóż, jemu należą się punkty za sprytne zagranie, a sama sobie może odjąć kolejne, za nierozgarnięcie. Przynajmniej kroków nie myliła i jakoś nadążała w ich spontanicznej choreografii. A jak powinna zinterpretować jego kolejne słowa? Czy był to kolejny prztyczek w jej stronę, czy może wręcz przeciwnie? Kiedy zaryzykowała z dotknięciem ramienia swojego partnera, znów poczuła to całe spięcie. Cała ta magia i swobodna atmosfera nagle zniknęła. Aż sama poczuła chłód na ciele. A było tak przyjemnie i swobodnie. Nie chciała tego zepsuć, właściwie miała zupełnie odwrotne zamiary. Tymczasem eksperyment wykazał inne wyniki. Czy go to boli? Może cierpi na jakąś dziwną dolegliwość. Postanowiła, że w takim razie da mu się prowadzić i nie będzie już więcej naruszać jego przestrzeni osobistej. No i wtedy... chyba sam wpadł na podobny pomysł. Wyglądało na to, że to ona ma prowadzić. Lub się wykazać. Hold my beer... or whisky! Éléonore uśmiechnęła się z przekąsem, lekko skinęła głową i wykonała kilka bardziej skomplikowanych figur. Zupełnie jakby tańczyła jakąś solówkę. Tak by go znów nie zamrozić złym dotykiem, ale jednocześnie, by nie wyglądało to głupio, wszak nadal tańczą w parze. Kolejny utwór dobiegł końca. Może to i lepiej, bo mimo wszystko trochę się zmęczyła. Dygnęła z gracją przed swoim partnerem, w podziękowaniu za wspólną zabawę. Oprócz zmęczenia i lekkiej zadyszki, odczuwała także smutek. Smutek, że to już koniec. Pewnie zaraz się rozejdą i ich znajomość na tym się skończy. Nie dowie się nigdy kim tak naprawdę był Pan Ekscentryk, ani jaki sekret, związany z jego nietykalnością, skrywał. Ba! Nie znała nawet jego imienia. Jednak jakoś nie miała odwagi zapytać. Coś ją blokowało, tylko co? - Dziękuję za wspólny taniec. Było naprawdę miło - powiedziała i uśmiechnęła się, choć wzrok miała odrobinkę smutny. Miała nadzieję, że tego aż tak nie widać. Odsunęła się na kilka centymetrów od swojego partnera. I dlatego, żeby łatwiej im się rozmawiało, bez zbędnego zadzierania głowy, ale też dlatego, by nie mógł dostrzec prawdziwych emocji, które nią w tym momencie targały. - Cóż, tak jak obiecałam, jeden taniec i... - zawahała się. Nie chciała kończyć. Ani zdania, ani wieczoru. Poczuła, że na twarz wpełza jej rumieniec. Szybko odwróciła twarz w bok, zasłaniając się kosmkiem włosów. Swansea, ogarnij się! W myślach, ekstremalnie szybko, policzyła do 10. Uff, chyba już jest lepiej. Ponownie uśmiechnęła się, po raz enty tego wieczora, tym razem pewniej. Jednakże zdania nie dokończyła nadal. Miała wrażenie, że trwa to wszystko wieczność.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Było… miło. Nie to, żeby przyznawał to z ogromnym zaskoczeniem, ale na pewno z niemałym. Oczywiście wewnętrznym. Zwykle takie sytuacje kończyły się odprawieniem drugiej osoby z kwitkiem lub odprawienie jego z równą wymową – nie to, żeby był nachalny – ze względu na jego mało towarzyskie zachowanie. Cóż, najwyraźniej w przypadku panny-której-nazwiska-nie-znał sytuacja miała się mieć zgoła odmiennie. Raz, że nie miał zamiaru kazać jej się, trywialnie rzecz mówiąc, odwalić, a dwa, że ona nie miała zdaje się dosyć jego zachowania, tak dziwnego i nieszczególnie przystosowanego do społeczeństwa. Wszystko to brzmiało jak całkiem niezły plan na udany wieczór…. …z niewielkimi odchyłami z jego strony, bowiem nie mógł poradzić nic na to, że unikał jej dotyku jakby go palił. A robił to w istocie. Nie chciał być niemiły czy wyjść na palanta, ale zważywszy na pewne momenty to tak właśnie to wyglądało. Nie doszukiwał się jednak zrozumienia w jej oczach czy też irytacji, było mu bardzo wszystko jedno jak zareaguje na jego niedotykalskość, byleby go puściła i nie robiła tego więcej. A wiadomo, że im bardziej zakazany owoc tym bardziej kusił. Mężczyzna miał jednak nadzieję, że ta okaże na tyle zdrowego rozsądku, aby tej czynności, mimo wszystko, nie powtarzać. Kącik jego ust drgnął nieznacznie, kiedy dziewczyna przejęła dowodzenie w tym jakże ich fascynującym, wspólnym tańcu. Poddawał się grzecznie temu, co przygotowała, dopasowując się od jej rytmu, każdego wybitego taktu i unikając jej jak ognia, co miało w sumie swoje plusy. Przynajmniej jej nie podepcze, choć nawet jakby był bliżej to nie miałby z tym większego problemu. Jasne oczy obserwowały uważnie jak z pełną gracją jasnowłosa oddaje się swojej pasji tańca, a w pewnym momencie zdawało się, że nie pozostawał jej dłużny, choć wciąż widać było w nim zesztywnienie ciała, które zostało mu po niespodziewanym chwyceniu ramienia. W pewnym momencie jego spojrzenie pomknęło ponad nią, zerkając na zespół, który kończył kolejny kawałek, jednocześnie zakańczający ich wspólną zabawę, co już po chwili potwierdziła jego taneczna partnerka zatrzymując się. Wyprostowany, kiwnął jej grzecznie głową i ukłonił się lekko na jej dygnięcie, uśmiechając się nieznacznie w jej stronę, aczkolwiek emocjonalnie wciąż pozostawał dość impresyjnym. Z jednej strony również nie chciał kończyć, z drugiej jego podświadomy głosik krzyczał mu, że przedłużanie tego żadnemu z nich nie wyjdzie na dobre. I zapewne miał rację. - Ja również. Kto by się spodziewał… - …że z pozoru spontaniczne wejście do baru może okazać się dość ciekawe. Drugą część zdania wypowiedział co prawda bardziej do siebie, niemniej jednak była ona dobrze słyszalna. Widział zmianę jej zachowania, a przechylając lekko głowę przyjrzał się jej oczom najwyraźniej zawierającym swego rodzaju zawód. Odchrząknął delikatnie, nie wiedząc co w zasadzie ma powiedzieć albo co zrobić. Było dość niezręcznie, choć musiał przyznać, że prędzej czy później ta sytuacja byłaby identyczna i właśnie to miał na myśli jego głosik. - Można się pokusić o stwierdzenie, że dwa. – zmrużył oczy. – No, może półtora. – dodał, uśmiechając się lekko i uwypuklając swoje mimiczne zmarszczki. Im dłużej tak stali i im dłużej się jej przyglądał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to był dobry moment, aby to spotkanie zakończyć. Zerknął na mechaniczny zegarek w zasadzie z przyzwyczajenia i choć nie był to akt desperacji, to faktycznie zaskoczony był czasem jaki minął od jego wyjścia. - Umm, cóż. – ponowne odchrząknięcie. – I tak troszkę się zasiedziałem. – rzucił człowiek, jeszcze przed kilkudziesięcioma minutami pochłonięty całkowicie w książkę. – Tak więc.– no, umiesz mówić. Nie mógł się ruszyć z miejsca, jakoś tak wydawało mu się, że było to straszliwie nietaktowne. – Być może do zobaczenia. – mruknął, wyciągając dłoń w jej kierunku, bo naprawdę nie miał w tym momencie lepszego pomysłu. No mistrz taktyki i wyczucia. Kiedy tylko poczuł jej uścisk na swoich palcach jeszcze przez chwilę nie puszczał jej ręki, jakby w chwilowym przypływie nieobecnego w jego życiu autyzmu, po chwili jednak odwrócił się, pochwycił swój płaszcz i rzeczy, i wyszedł z baru. Ku własnemu zaskoczeniu, będąc już dość daleko przypomniał sobie, że nawet się sobie nie przedstawili i choć ten fakt uderzył w niego na tyle mocno, że aż z wrażenia się zatrzymał, to jednak już po chwili z delikatnym niedowierzającym uśmiechem ruszył z powrotem do zamku. [zt]
Czuła, że coś pali ją w środku. Przydałaby się szklanka wody. Z cytryną lub bez. Idąc do pubu o wdzięcznej nazwie "Felix Felicis" nie sądziła, że tak to wszystko się potoczy. Gdyby ktoś powiedział jej, że dosiądzie się do obcego trzydziestolatka i poprosi go po chwili do tańca - zaśmiałaby się tej osobie w twarz. A jednak! Magiczne miejsce, magiczny wieczór. I bardzo dziwny. Do tego stopnia, że sama nie wiedziała, jak to wszystko podsumować. A może by tak przestać analizować każdą rzecz? Właśnie sobie udowodniła, że może być spontaniczna i dać się porwać chwili. Zdecydowanie było warto. Czy to spotkanie będzie miało jakieś skutki w przyszłości, czy do czegoś dojdzie? Tego nie wiadomo. I... to jest w tym najlepsze! W tej chwili odczuwała jednocześnie dwie skrajne emocje. Chciałaby, żeby ten wieczór się nie kończył, ale wiedziała, że im dłużej będzie to ciągnąć, tym trudniej będzie zakończyć to w dobrym momencie. Dużo lepiej jest pozostawić taki mały niedosyt. Ich spotkanie owiane było nutką tajemniczości, ciekawości i pewną dozą niedopowiedzeń - to sprawiało, że było intrygujące i niezwykłe. Jeśli zakończą je w odpowiednim momencie, takie pozostanie. I chyba właśnie nadszedł ten czas. Kto by się spodziewał... Jakby wyjął jej to z ust. Élé zaczęła wyliczać w myślach pytania, które chciałaby mu zadać. Było tyle kwestii, które ją interesowały. Mimo to, zdawała sobie świetnie sprawę z tego, że nie może ich wypowiedzieć. Nie teraz. Może jeszcze kiedyś będzie miała okazję. W zamian za to postanowiła się ogarnąć i ponownie powstrzymać swoje emocje. No cholera, ktoś tu chyba skończył szkołę teatralną? Opanowanie powinno być jej trzecim imieniem. Zaśmiała się krótko na wspomnienie o tańcach. Znów mu się udało ją rozbawić. Miała ochotę zbić z nim piątkę za tak trafne podsumowanie. Dostrzegła, że zerka na zegarek. Właściwie to... która już była godzina? Czas szybko płynie w miłym towarzystwie, ale przecież jest ona ładny kawałek drogi od domu. Będzie musiała złapać jakiegoś świstoklika, a i tak wróci bardzo późno. Ciekawe gdzie on mieszka..? Z zamyślenia wyrwały ją jego kolejne słowa. Spojrzała nań ze zrozumieniem w oczach i przytaknęła, sugerując, że ona też powinna się już zbierać. Nie miała na to najmniejszej ochoty, ale tak wypadało. Ta chwila i tak była dość niezręczna, nie chciała jej pogarszać. - Gdyby szukał Pan kogoś, kto poprzeszkadza Panu w czytaniu, to... polecam się - powiedziała z lekkim uśmiechem i podała mu swoją dłoń, w odpowiedzi na jego gest. Poczuła przyjemne ciepło. Przytrzymał ich uścisk nieco dłużej niż by wypadało, ale ani trochę jej to nie przeszkadzało. Nie wyszarpywała swojej dłoni, nie sugerowała mu niczego niewerbalnie czy werbalnie. Napawała się tą chwilą i miała wrażenie, że smutek spowodowany końcem tej zabawy ustępuje miejsca czystemu zadowoleniu. W jej oczach pojawiły się charakterystyczne ogniki. - Do zobaczenia - odpowiedziała, a w jej głosie słychać było wyraźną nadzieję. Patrzyła, jak się zbiera i wychodzi z lokalu. Dopiero po chwili otrząsnęła się i sama podążyła w stronę swojego płaszcza. Zarzuciła go na siebie i przez chwilę jeszcze stała w miejscu, plecami oparta o bar. Co tu się właściwie wydarzyło? Miała wrażenie, że zaraz zacznie się śmiać na cały głos. Nadal chyba to wszystko do niej nie docierało. To będzie cud, jeżeli kiedykolwiek jeszcze ich drogi się zetną. Ani się sobie nie przedstawili, ani nie umówili na kolejne spotkanie. Tak czy owak - wieczór zalicza do udanych. Poznała wyjątkową, nietuzinkową osobę. Zapamięta to na długo. Koniecznie musi opowiedzieć to wszystko Elaine. Jak tylko dotrze do domu... Zebrała się w sobie i wyszła z lokalu. Szybkim krokiem skierowała się w stronę głównej uliczki, musi czym prędzej odnaleźć właściwego świstoklika. Tylko jak tu się skupić, jak w głowie tyle myśli?
...Właściwie dlaczego tutaj przyszła? Będzie siedzieć jak kołek i czekać na szczęśliwy przypadek? Prędzej ją obsługa wygoni ze względu na dziwne zachowanie, niż go tutaj spotka. Czuła się jak debil, a mimo to postanowiła zawitać do Hogsmeade i wybrać się do tego nieszczęsnego Felixa. Jakiś głosik w jej głowie podpowiadał jej, że to dobry pomysł. Ten głosik został także poparty przez Elaine, a to był już jakiś argument. Gdy podchodziła do tego pomysłu racjonalnie - nie widziała najmniejszego sensu w samotnym siedzeniu w pubie i czekaniu na... nic. Pomóc szczęściu. Trzeci przypadek nie jest już przypadkiem. No czysta abstrakcja! Przyszła mimo to. W najgorszym wypadku posiedzi i wypije coś dobrego. Może dla odmiany zamówi sobie piwo kremowe lub świeżo mieloną kawę? Jako, że nie zakładała rozmowy z obcymi ani innych pasjonujących czynności - zabrała ze sobą... książkę. Gdy o tym myślała, uśmiech sam cisnął jej się na usta. Będzie wyglądać z takim zestawem mocno ekscentrycznie, zupełnie jak wiadomo-kto. Cały ten plan i pomysł był absurdalny, a więc książka pasowała jak ulał. O, ironio! ...Gdy tylko weszła do lokalu, od razu zerknęła w stronę baru w poszukiwaniu znajomej sylwetki. Tak, jak przypuszczała: nie było go. Jeszcze się łudziła? Miała jakąś nadzieję? Ha, dobre sobie! Zdjęła swój długi, butelkowozielony płaszcz i odwiesiła go na wieszak. Usiadła na jednym ze stołków barowych, nieco po prawej stronie, dalej od wejścia. Miała tu lepszy widok. Mimo, że był wieczór, to nie było jeszcze wielu klientów. Może nawet da radę się skupić i faktycznie odda się lekturze? Zamówiła u barmana podwójne espresso i... szklankę wody. Celowo, oczywiście, a jak. Otworzyła książkę na stronicy, na której uprzednio skończyła czytać. Upiła mały łyczek z filiżanki i rozpoczęła podróż po krainie wyobraźni, zagłębiając się w literacki świat bohaterów powieści. Poprawiła odruchowo rąbek małej czarnej, którą miała na sobie. Ubrała się bardzo podobnie jak tego dnia, kiedy widziała go po raz pierwszy. To także było zamierzane. No i na co te wszelkie starania i dopracowywanie szczegółów? Książkę mogłaby równie dobrze czytać w domowym zaciszu, a kawę mógłby przyrządzić dla niej Faworek. O ile taniej! I bez rozczarowań.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....Jeśli wątpienie w organy ścigania nie było częstym zjawiskiem które odczuwał, tak dzisiaj nasiliło się w nim wyjątkowo mocno. W żadnym stopniu nie spodziewał się sowy z Ministerstwa wzywającej go na przesłuchanie w związku z incydentami na Czarodziejskich polach i choć chodziło tylko i wyłącznie o zebranie zeznań tak niedowierzał, że zmarnowali jego czas tylko po to, aby dowiedzieć się wszystkiego co już w zasadzie wiedzieli. A jednak wciąż nie złapali sporej części tych bandytów napadających na bezbronnych ludzi. Na Merlina, czy tam pracują same konowały? ....Napawając się wieczornym, rześkim powietrzem wdychanym spokojnie do płuc, powoli przemierzał główną ulicę Hogsmeade, do którego to aportował się kilka minut temu w powrocie z przesłuchania. Jak żałował, że nie mógł tego zrobić bezpośrednio na błoniach Hogwartu! Mógłby już teraz siedzieć przy biurku i czytać książkę albo położyć się do łóżka i najlepiej iść spać. Marzenie. ....Było dość chłodno, a jednak nie przeszkadzało mu to w chodzeniu wyłącznie w garniturze, na dodatek w rozpiętym kołnierzu i poluzowanym krawacie. Ze zmierzwionymi włosami i zapalonym papierosem w gębie wyglądał jak niesforny student, który wymknął się ze studniówki, żeby skitrać fajkę na boku, ale nieszczególnie był tego świadom. Gdyby nie jego wzrost, to z pewnością już szkoła byłaby poinformowana o brakach w ilości uczniów. ....Chyba dziś sam się prosił o to, aby skończyć w skrzydle szpitalnym, albo co gorsza w Mungu, choć znając jego to choćby miał umrzeć na mugolską gorączkę, to i tak by tam nie poszedł. A było to całkiem prawdopodobne, zważywszy, że nie czuł się dzisiaj najlepiej, co jeszcze potęgowało jego zażenowanie całym tym wypadowym przedsięwzięciem. Blada skóra i lekko zapadnięte oczy sugerowały, że albo nie przespał ostatniej nocy, albo miał naprawdę kiepski dzień. Koniec końców, why not both? ....Powoli przemierzał kolejne metry głównej ulicy rozglądając się z nieukrywaną ciekawością po sklepowych witrynach i okolicznych uliczkach, jakby co najmniej o tej godzinie miałoby się znaleźć w nich coś interesującego. Jego jasne oczy kolejno przyglądały się budynkom, zatrzymując się na jednym z szyldów i przyglądając mu się przez chwilę. Wciąż szedł przez siebie i dopóki nie stracił napisu z oczu, tak patrzył na niego jakby widział go po raz pierwszy w życiu, nie! Jakby widział w nim coś, czego inni nie mogli dostrzec. Pub „Felix Felicis”. Zatrzymał się. ....- Chrzanić to. – mruknął do siebie i wyrzucił fajkę na ziemię paląc ją na twardej ziemi, po czym okręcił się na pięcie i cofnął, zmierzając do drzwi lokalu. Nie bawił się w żadne skradanki, żadne tajne wejścia ani tym bardziej nie starał się o dyskrecję. Wszedł jak zawsze – jak gdyby nigdy nic. Czuł jednak delikatną zmianę…. Jakby się czegoś… bał? Nie był w stanie powiedzieć o co dokładnie chodziło jego organizmowi, niemniej jednak to uczucie dziwnej ekscytacji mało mu się podobało. Nie mógł zachowywać się przecież jak niesforny nastolatek, mimo że czasami tak wyglądał. ....Kiwnął głową barmanowi na powitanie i postąpił kilka kroków do wewnątrz tego przyciemnionego pomieszczenia, aby powoli się po nim rozejrzeć. A kiedy ją zobaczył, cóż. Chyba czas było przestać wierzyć w przypadki. Sam nie wiedział, czy powinien postąpić krok w tył i się wycofać, czy może udawać, że nic się nie dzieje. Jakoś nie mógł przed sobą przemóc opcji, że powinien tam podejść i po prostu - jak każdy normalny człowiek - się przywitać. Ale on nie był normalny i raczej nikt nie miał co do tego wątpliwości. dźwięk wilkołaczego wycia w tle ....Zacisnął zęby czując przyspieszone bicie serca. No na Merlina uspokój się. Marzył o tym, aby ktoś go w tym momencie pchnął, kopnął w tyłek czy zrobił cokolwiek, aby nie stał na środku lokalu jak kretyn i nie wpatrywał się w siedzącą w dość taktycznym miejscu dziewczynę. Czyżby na kogoś czekała? Mimowolnie uśmiechnął się na tę myśl, ale bardzo szybko ją odrzucił, była niedorzeczna. To znaczy, może sam fakt, że oczekiwała czyjegoś nadejścia może nie, jednakże dodanie do tego własnej narracji już owszem. Postąpił krok. Drugi. Nie powinien jej przeszkadzać, w końcu czytała książkę, a on nienawidził, kiedy mu się przerywało, więc jak mniemał ona również. Bądź co bądź była Krukonem. Miał jednak wrażenie, że już kończyła. ....- Trzy przypadki po kolei to już nie przypadek. – powiedział, uprzednio siadając i grzecznie czekając aż dotrze do końca – a przynajmniej miał takie wrażenie – danego rozdziału, a może nawet i całej lektury. Uniósł brwi do góry wpatrując się w nią uważnie i kładąc obie ręce na blacie, splatając palce ze sobą. ....- Nie patrz tak na mnie, podobno raz już oderwałem Cię od książki, grzechem byłoby to zrobić ponownie. – wzruszenie ramion i to stwierdzenie miało go chyba usprawiedliwić przed tym jak bardzo przypatrywał się i walczył sam ze sobą przez ostatnie bagatela dziesięć minut. Choć jednocześnie mówiąc to wygadał się, że w istocie to zrobił. ....Idiota.
...Czasami sama się sobie dziwiła, że zwykła książka może ją tak pochłonąć. Zanurzyła się w krainie wyobraźni do tego stopnia, że obecna czasoprzestrzeń nie miała znaczenia. Pochłaniała słowo za słowem, akapit za akapitem, pochylając głowę coraz to niżej, jakby stronice miały zaraz ją wessać. Gdy czytała, świat naokoło nie miał znaczenia. Mogłoby się palić, a ona musiałaby i tak doczytać wers. Idąc z lekturą do Felixa, nie sądziła, że będzie w stanie skupić się na czytaniu i ot tak brnąć przez kolejne stronice. A jednak poradziła sobie i to bez większego problemu. A jak już wpadła w ten trans, to... nic nie miało znaczenia. Była jak wyłączona, praktycznie żadne bodźce nie były w stanie jej rozproszyć. Rzadko kiedy ktoś bądź coś mogło oderwać ją od książki. Udawało się to nielicznym. W tym zacnym gronie był spiritus movens jej dzisiejszej eskapady do Hogsmeade. Éléonore obiecała sobie, że przy najbliższej okazji mu za to gorąco podziękuje. Nie przypuszczała jednak, że ta okazja właśnie się nadarza. ...Nie zareagowała na zgrzyt otwieranych drzwi, nie poczuła podmuchu zimnego wiatru, nie zwróciła uwagi na to, że ktoś dosiada się do baru, zaledwie dwa stołki dalej od niej. Książka była ważniejsza. Dusza Swansea latała gdzieś wesoło, bujała w obłokach, a jedynie jej puste ciało zastygło na krześle, pochylone nad księgą. Zupełnie zapomniała, że przyszła tutaj w wiadomym celu. A ów cel... Cóż, był bliżej niż mogła sobie wyobrazić. Dopiero w chwili, gdy dobiegła do zakończenia rozdziału i rozgrywanej akcji w powieści, poczuła na sobie czyjś wzrok. Ktoś ją obserwował, ktoś się jej przyglądał - to na pewno. Pytanie: jak długo? Ostrożnie zamknęła książkę, ale nie odwracała od niej wzroku jeszcze przez dobre kilkanaście sekund. Bała się. Serce waliło jej jak wściekłe. Nie dlatego, że obawiała się ujrzeć jakiegoś zakapiora, a dlatego... że za chwilę jej absurdalne przeczucia co do tego lokalu i pomocy szczęściu miały okazać się realne. Co innego wyobrażać sobie podobną sytuację, a co innego jej doświadczyć. Nie, to niemożliwe. A... może jednak? ...Odwróciła w końcu głowę w swoją lewą stronę, bardzo powoli, kierując wzrok na postać siedzącą przy barze. O-SŁODKI-MERLINIE. A jednak to był on. Alexander Voralberg. Siedział i... tak po prostu się na nią patrzył. Wlepiał w nią te swoje przepiękne przerażające oczy. I jeszcze spoglądał na nią z takim stoickim spokojem, zupełnie jakby spodziewał się jej tutaj, jakby się umawiali. Bo przecież... nie spodziewał się, to niedorzeczne. W momencie, gdy na niego spojrzała, miała z pewnością minę osoby, która właśnie ujrzała ducha swojej zmarłej babci. Prawdopodobnie pobladła i wybałuszyła nań oczy. Swoją wypowiedzią wyraził to, co Élé miała z tyłu głowy. A wręcz z ust jej to wyjął. Tak, to nie może być już zwykły przypadek. To c o ś więcej. - Alexander! - wypowiedziała chyba ciut za głośno, a przy tym dość zmienionym głosem. Szok, zaskoczenie, radość i przerażenie mieszały się w jej tonie i w... jej wnętrzu. Istny kalejdoskop emocji. Czy ktoś ją uszczypie? Czy to złudzenie optyczne lub jakiś wybitnie realistyczny hologram? Chciała odwrócić się do niego, by nie siedzieć bokiem. Była jednak w tak ciężkim szoku, że wykonując ten niezbyt zaawansowany ruch - trąciła łokciem swoją szklankę z wodą. Cała jej zawartość wylała się na blat baru, mącząc przy tym książkę. Niech to avada trzaśnie! Właśnie miał miejsce jeden z nielicznych momentów w życiu Swansea, kiedy to cieszyła się, że nie jest metamorfomagiem jak jej rodzeństwo. Z pewnością miałaby teraz zielone włosy. ...Sprawnie dobyła różdżki i przy pomocy prostego zaklęcia wysuszyła książkę, stół i usunęła wszelkie mokre plamy. Ech, zachowywała się jak jakaś smarkula. Éléonore, opanuj się! - Dziękuję, naprawdę doceniam to, że nie chciałeś mi przerywać - odpowiedziała, siląc się na poważny ton, który rzekomo miał podkreślać wagę sytuacji. Jednakże nie bardzo jej się to udało, bo dziwne rozbawienie brało górę. A może była to czysta radość spowodowana jego widokiem... Kąciki jej ust drgnęły w półuśmiechu. Nie mogła oderwać od niego wzroku. Wyglądał jakoś tak... inaczej. Młodziej? Choć miał na sobie koszulę i marynarkę, to jednak towarzyszył temu rozgardiasz. Poluzowany kołnierzyk, zmierzwione włosy. Wyglądał na zmęczonego. Chwilka, czy wczoraj nie było pełni księżyca? Czyżby przypuszczenia Elaine były słuszne? Bądź co bądź, Éléonore nie zastanawiała się nad tym teraz. Nie wiedziała, co powiedzieć, bo nadal była w ciężkim szoku. - S-spodziewałam się Ciebie tutaj - i była to prawda, i nie. Powiedziała to zdanie nieco ciszej, choć była pewna, że dobrze ją usłyszał. W lokalu nie było jeszcze tak głośno. Spuściła wzrok na ułamek sekundy i wsunęła kosmyk włosów za ucho. Wyobrażała sobie podobną sytuację wielokrotnie, zanim zdecydowała się tutaj przyjść. Jednakże w żadnej z wersji tychże wyobrażeń nie wylewała wody, nie wypowiadała tak durnego tekstu i nie zachowywała się jak taka ameba, jak teraz. ...Brawo, drogi łabędziu! Robisz wszystko nie tak. Jesteś na dobrej drodze ku kompletnej katastrofie.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....Otaczała go aura stoickiego spokoju, jakiego sam po sobie nie mógłby się spodziewać. Mimo, że zwykle towarzyszył mu jako najlepszy przyjaciel, jeszcze chwilę temu miał wrażenie, że jego życiowy stoicyzm machnie ręką i wyjdzie stąd przez najbliższe drzwi. Jak na komendę nawet to wewnętrzne piekiełko - które rozgrywało się w nim parę minut temu – wygasło, dając mu poczucie wyjątkowego opanowania. Nadal jednak czuł delikatne obawy wewnątrz, zupełnie jakby coś miało zaraz się wydarzyć i niekoniecznie miałoby być to coś, co mu się spodoba. ....- Witaj… Éléonore. – chwila zwątpienia, czy powinien odpowiedzieć pięknym za nadobne, jednak koniec końców perfekcyjnie zaakcentowane miano siedzącej przed nim dziewczyny wyszło z jego ust. Wypowiadanie jej imienia było dla niego jednak równie dziwne, co usłyszane jeszcze chwilę temu własne. Nikt ostatnimi czasy nie zwracał się do niego per Alexander, a jedyne zwroty, które słyszał w swoim kierunku brzmiały raczej panie profesorze, profesorze Voralberg czy też te bezosobowe, rzucane po prostu w eter z nadzieją, że zorientuje się iż chodzi o niego. Zdaje się jednak, że będzie musiał się przyzwyczaić do mówienia do niego po imieniu, z drugiej strony w końcu po to je miał. Żeby go używać. A jej ustach brzmiało nawet ładnie. Nie, żeby go nie lubił, po prostu się odzwyczaił. ....Nawet nie drgnął, kiedy zawartość szklanki wylała się na blat stołu i choć ciecz była bliska dotknięcia rękawa jego marynarki, to ostatecznie, jakby z wyliczeniem co do milimetrów jego ubrań nie zamoczyła. Przypadek? Przyglądał się płynącej wodzie dopóki nie zatrzymała się obok jego ręki, po czym znów zerknął na osobę dziewczyny z wyraźnym zaciekawieniem i przyglądał się jak w miarę szybko pozbywa się powodzi jaką wywołała jeszcze przed chwilą. Kącik jego ust drgnął. Była urocza w tym swoim zakłopotaniu jego obecnością, bo jakby nie patrzeć to nie potrafiła ukryć faktu, że ją rozproszył. Nawet mało spostrzegawczy człowiek by do dostrzegł. ....- Tak? – cień zdziwienia przemknął po jego twarzy, a jego roziskrzone oczy rozejrzały się po pomieszczeniu jakby oceniały czy faktycznie było to miejsce gdzie w istocie można by było się go spodziewać. W zasadzie był tu wcześniej raz i to tylko dlatego, że zmusiły go do tego okoliczności. Dziś pojawił się tu po raz drugi i sam nie potrafił sobie odpowiedzieć dlaczego. Jeszcze chwilę temu marzył, aby położyć się do swojego łóżka i iść spać. Co się zmieniło? Poczuł dziwne ukłucie w żołądku. No i stoicki spokój szlag trafił. ....– A nie wyglądasz. – skwitował, ponownie przenosząc spojrzenie na jej osobę i uśmiechając się delikatnie, tym samym nawiązując do sytuacji sprzed chwili, kiedy jego imię poznało w zasadzie pół lokalu. Nie spuszczał z niej wzroku, obserwując jak wsuwa kosmyk włosów za ucho. Mimowolnie w jego umysł wkradła się myśl, że sam chciałby to zrobić. Skarcił się w duchu. ....- To jest ta woda, która miała studzić emocje? – w jego oczach widać było wyraźne rozbawienie, kiedy odniósł się do jej ostatniego listu. Może i był nieco złośliwy, ale nie byłby sobą, gdyby tego nie powiedział. Czyżby miał w sobie bardziej żartobliwą naturę? A skąd, po prostu czasami odzywała się w nim pewna zadziorność, która uwalniała się zbyt często z łańcucha w jej obecności. W końcu mu się za to oberwie. Może sam sobie powinien zamówić aktualnie wodę. ....Zmienił pozycję i idąc za jej przykładem odwrócił się bardziej w jej stronę, podpierając sobie głowę na lewej ręce i choć jedynie na chwilę jego wzrok powędrował na barmana, aby w istocie tę wodę zamówić, tak wkrótce już znów wpatrywał się w nią i sam nie wiedział, czy potrzebuje jakiejś odpowiedzi.
...Przeszedł ją dreszcz, gdy wypowiedział jej imię. Od czubka głowy, przez kark, ramiona i rozszedł się po całym ciele. Wypowiedział je z perfekcyjnym francuskim akcentem, rzadko kiedy słyszała je w takiej formie. W duchu rozpływała się na tą formą, musiała się powstrzymywać, by nie poprosić go o powtórzenie. Byłoby to oczywiście kuriozalne z jej strony. Może jeszcze kiedyś uświadczy tej przyjemności i usłyszy swoje pełne imię z jego ust. Zerknęła mimowolnie na swoje ręce, by sprawdzić, czy aby nie nabawiła się gęsiej skórki. Oczywiście, że tak! Mogła jedynie zrzucić to na chłód panujący w lokalu i jej, niedostosowany do temperatury, ubiór. I liczyć, że Voralberg akurat tego nie wyłapie. Była pewna, że ma z niej niezły ubaw. Prawie wykrzyknęła jego imię, przewróciła szklankę z wodą, a on siedział spokojnie i nie rzucił nawet jednej kąśliwej uwagi. Podziwiała go za to opanowanie i zachowanie klasy. Każdy inny mężczyzna wybuchnąłby śmiechem i skompromitował ją jeszcze bardziej. Była mu za to wdzięczna, wolała uznać, że nic wielkiego się nie stało. Właściwie dlaczego tak trudno było jej się odnaleźć w tej sytuacji? Zazwyczaj to ona wiodła prym w rozmowach z osobnikami płci brzydkiej, to ona kontrolowała rozmowę i naprowadzała ją na właściwe tory (najczęściej ukrócające znajomość). A z nim? Czuła się jak ćma, która leci do światła i nie może zawrócić, choć wie, że czeka ją marny koniec. - Tak, niejako sam mnie tutaj zaprosiłeś - odpowiedziała, przywołując w myślach jego dwuznaczny, poetycki list. Brakowało jej tej korespondencji. Za każdym razem, gdy widziała jego sowę, czuła przyjemne podniecenie, zupełnie jakby zaraz miała odpakować świąteczny prezent lub poznać wyniki ważnego egzaminu. ...Praktycznie nie odrywała od niego wzroku, co mogło być trochę nachalne. Ale nie miała zamiaru się powstrzymywać. On przypatrywał jej się dobre dziesięć minut, zanim się odezwał. Dostrzegła jego delikatny uśmiech. Bardzo ocieplał wizerunek Pana Ekscentryka z mimiką na poziomie betonu. Podobał jej się. Ten uśmiech. Szybko wyparła z głowy plotki o domniemanym wilkołactwie Voralberga. Widocznie miał gorszy dzień, każdemu się zdarza. Uśmiechnęła się pod nosem na fakt, że sam zamówił sobie wodę. Po prawdzie byłaby wręcz rozczarowana, gdyby poprosił barmana o coś innego. Nie odpowiedziała od razu na jego zgryźliwą zaczepkę. Wyprostowała się na stołku, by prezentować się nieco... dostojniej. I wyglądać na bardziej pewną siebie. - Owszem, to była ta woda - mówiąc to przybliżyła się do niego, wyciągając swoją rękę w stronę jego szklanki. Chwyciła ją bez pytania i upiła spory łyk, dość ostentacyjnie. Odstawiła szkło bezpiecznie na miejsce i powróciła do swojej poprzedniej pozy, posyłając mu zadziorne spojrzenie. No co? Jej wody już nie było, to musiała ostudzić owe emocje w inny sposób. ...Obserwowała jego reakcję i to, jak układa swoje ciało w tej nonszalanckiej figurze. Nie przypominał teraz profesora - bardziej ucznia. Dzieląca ich różnica wieku zdawała się nie istnieć. Lustrowała go swoimi niebieskimi oczami, aż natknęła się na coś, co zmroziło krew w jej żyłach. Spod rozchełstanego kołnierzyka widać było fragment blizny. Dosłownie koniuszek. Słowa Elaine na nowo wybrzmiały w jej głowie. Nie była to pierwsza szrama, którą u niego widziała, dużo wcześniej zaobserwowała kilka mniejszych w okolicach ust, ale... Nie przywiązywała do nich większej wagi, gdyż było to zanim odbyła rozmowę z siostrą. Przypatrywała się temu miejscu o milisekundy za długo. Mógł to dostrzec. Nie dała jednak po sobie poznać swojego zaniepokojenia. Uśmiechnęła się promiennie i ponownie spojrzała mu w oczy. - Miałeś ciężki dzień? Co Cię tu sprowadziło? - zadała pozornie najzwyklejsze w świecie pytanie. Mogło przecież chodzić o ciężki dzień w szkole. Wzięła do ręki filiżankę kawy i oparła spodek na swoich kolanach. Co jakiś czas upijała mały łyk gorzkiego espresso. Nie wiedziała, jakiej odpowiedzi uświadczy. Czy usłyszy to, czego podświadomie oczekuje? Jaką ma pewność, że będzie szczery? Żadną, to oczywiste. Ale czy jest gotowa na prawdę?
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....Niejako sam mnie tutaj zaprosiłeś. ....Te słowa rozbrzmiały w jego głowie niczym potężne dzwony w katedrze Notre Dame. Zmarszczył delikatnie brwi, jakby zastanawiając się w którym momencie powiedział coś podobnego. Patrzył na nią wyraźnie zaskoczony, jakby doszukujący się odpowiedzi w jej oczach, które wpatrywały się w niego równie intensywnie co jego w nią. W końcu go olśniło. No tak, bawimy się w interpretację metafor. Chwycił zębami dolną wargę wpatrując się w nią przez chwilę ze stoickim spokojem, choć przez chwilę można było mieć wrażenie, że zaraz wybuchnie śmiechem. To się jednak nie stało. ....- Szczerze mówiąc wcześniej odwiedziłem to miejsce raz. I chyba oboje wiemy kiedy to było. – rzucił, obstukując wzajemnie swoje opuszki palców. Rozejrzał się jeszcze raz po Felixie, jakby doszukując się szczegółów zmienionych od ostatniego razu. Nie dopatrzył się praktycznie żadnego, nawet towarzystwo miał to samo. Ubrane w to samo. – Dzisiaj w zasadzie miało mnie tu nie być. Nie kłamałem z tym przypadkiem. – …bo nigdy nie kłamię. Wtedy też domyślnie nie miał zamiaru przyjść do tego pubu, ale jak widać te zmieniające się plany wychodziły mu na dobre, choć momentami jeszcze poddawał to pod wątpliwość tupoczącego - z wyczekującym ogarnięcia się - umysłu. ....Pełen uwagi śledził jej dłoń wędrującą ku jego sylwetce i mimowolnie, acz niewidzialnie się spiął. Kiedy jednak sięgnęła po jego szklankę, wewnętrznie odetchnął z ulgą karcąc się za swoje niedorzeczne myśli. Nie miała powodu, aby go dotknąć. Tak przynajmniej myślał. ....- Lepiej? – spytał, nawiązując do swojego poprzedniego pytania o studzenie emocji. W końcu. skoro miała na tę przypadłość pomóc zwyczajna woda, to była stosunkowo blisko stanu w którym troszeczkę się opanuje. Nie żeby mu to przeszkadzało, zdawało mu się jedynie, że ona nie czuje się z tym zbyt komfortowo. Z drugiej jednak strony chyba dość szybko przestała żałować swojego zachowania, a on nie miał nic przeciwko. ....Przyglądał się jej z dość skrzętnie ukrywaną ciekawością, choć jego twarz na tę chwilę dla odmiany wyglądała bardzo sympatycznie. Rozbawione oczy pokryte wokół pogłębionymi, mimicznymi zmarszczkami i lekko uniesiony kącik ust raczej nie wskazywały na to, że w jego środku rozgrywa się coraz bardziej niepokojące go, emocjonalne rozerwanie. Było to miłą alternatywą dla wiecznie sztywnego i poważnego profesora, i nie mógł ukryć, że po tym ciężkim dniu jej widok i irracjonalne zachowanie były swego rodzaju promyczkiem w tym cholernie męczącym dniu. ....Ciche przyzwolenie na wzajemne patrzenie na siebie nie skusiło go jednak do przyglądania się niczemu poza jej twarzą, co z kolei w jej przypadku nie miało żadnego znaczenia, bo zdawała się chłonąć go wzrokiem jakby miał zaraz stąd wyparować albo teleportować się czym prędzej w obawie o własny stan emocjonalny. Nie umknęło mu jej chwilowe zawieszenie wzroku na jego ciele, ba! powędrował wzrokiem na swoją rozpiętą koszulę, aby przyjrzeć się miejscu które ją tak zaciekawiło. Było ciężko, zważywszy, że było dość wysoko, w końcu jednak zrozumiał. Ach, no tak. Parsknął delikatnie, jednakże kompletnie nic sobie z tego nie zrobił. Zwykle chodził zapięty po samą szyję, ba! jego ubrania nie schodziły poniżej linii obojczyków, jednakże dziś od rana było mu tak gorąco, że miał wrażenie, iż spłonie. I wcale nie pomagał mu fakt, że normalna temperatura jego ciała była wyższa niż u innych ludzi. W każdym razie nie zerwał się, aby cokolwiek zakrywać, a w zasadzie poza tym lekkim uśmieszkiem zrozumienia nie zrobił sobie z tego nic. Nie będzie przecież teraz odwalał tu scen zapinając guziki i poprawiając sobie krawat. Miał to kompletnie gdzieś. Taki ułamek tego co w istocie zakrywała granatowa koszula nie był nawet kroplą w oceanie tego co mogłaby zobaczyć. ....- Aż tak widać? Hmm…byłem w Ministerstwie, zajęli mi zdecydowanie za dużo czasu. Poza tym źle spałem, ale nie powiedziałbym, że jest to coś nowego… – mruknął z pełną szczerością, wspominając z zażenowaniem przebieg dzisiejszego dnia. Mógł zrobić tyle ciekawszych i bardziej angażujących rzeczy, a mimo to musiał spędzić cały ranek na drugim końcu kraju. Z drugiej strony mógłby w końcu dojść do wniosku, że gdyby nie ten fakt, to nie pojawiłby się dzisiaj w Hogsmeade, a tym samym nie zaszedłby do tego miejsca pomagając przypadkowi. Interesujące. Może jednak powinien zacząć wierzyć w przekorny los. Fata viam invenient. ....- A jeśli mowa o… Ministerstwie…jak Pandora i Elijah? Od pobytu w Mungu nie miałem okazji z nimi porozmawiać. – może i młodego Krukona zdarzyło mu się minąć gdzieś na korytarzu bądź dostrzec w zasięgu wzroku, jednakże jeśli chodziło o Czeszkę, to wiedział tylko tyle, że wróciła do zamku. Z jednej strony trochę się o nich martwił, z drugiej jednak ten temat pozwalał mu podtrzymywać rozmowę w obrębie tematu, który sama rozpoczęła. Poza tym to był dobry temat na ostudzenie pierwszego szoku spowodowanego tym spotkaniem. ....Spojrzał na swoją szklankę, z której ktoś chwilę wcześniej upił mu trochę wody, po czym – uprzednio zerkając w jej stronę kątem oka i o mało nie kręcąc oczami na jej spojrzenie – po prostu ją chwycił i sam się z niej napił. ....Trochę więcej. ....W zasadzie to ją wyzerował.
...Fujka ...Dlaczego zamówiła to cholerne espresso? Przecież to było absolutnie nie w jej stylu, nie cierpiała gorzkiej kawy. Chyba za bardzo wczuła się w swoją rolę i chciała nadać znaczenie elementom, które były go pozbawione. Jedyna mała czarna jaka do niej pasowała to... ta sukienka, w której aktualnie była. A jak na przekór wszystkiemu zamówiła podwójne espresso! Męczyła je teraz, upijając najmniejsze łyki, na jakie była w stanie sobie pozwolić. Zapewne wyglądało to komicznie, gdyż większość osób wypiłoby taką filiżaneczkę na dwa razy. Plus tego był taki, że miała co zrobić z rękami, a gdy potrzebowała chwili na opanowanie emocji, jak przy tym wilkołackim skojarzeniu, mogła zanurzyć usta w czarnej cieczy i udawać, że właśnie delektuje się smakiem świeżo palonych ziaren arabiki. I w istocie tak zrobiła. Zastanawiała się nad tym, czy jeśli Alexander faktycznie okazałby się wilkołakiem, to byłoby to przeszkodzą. Ale chwila. Przeszkodą ku czemu? Ech, Swansea... ...Kiedy usłyszała jego odpowiedź odnośnie przypadkowego zajrzenia do pubu, mimowolnie się uśmiechnęła. Nie wierzył w przeznaczenie, a ono tak sobie z nim teraz pogrywa. Z nią też, ale ona w nie poniekąd wierzy. Właściwie to oboje przeżywają teraz jakiś dziwaczny splot przypadków, a ich drogi krzyżują się zdecydowanie zbyt często. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zaczyna jej się to podobać. Jeszcze trochę i się w tym zatraci, przestanie logicznie myśleć i stanie się niepoprawną romantyczką, która oddaje swoje życie w ręce losu i liczy na przychylność gwiazd. Quem Iuppiter vult perdere, dementat prius. ...Wydawało jej się, czy parsknął śmiechem? Co to miało oznaczać? Czyta jej w myślach i uznał, że pomysł z wilkołactwem jest aż tak niedorzeczny? Czy może pomyślał, że Éléonore chce go rozebrać wzrokiem? Dziewczyna zmieszała się lekko i postanowiła, że od tego momentu nie będzie tak intensywnie się w niego wpatrywać. Od razu przystąpiła do spełnienia swojego postanowienia i skupiła wzrok na najbliższym oknie. A raczej tym, co działo się za nim, na zewnątrz. Wyglądało na to, że zbiera się na porządną ulewę. Jęknęła cicho. Już czuła to przeraźliwe zimno. Przeklinała siebie i to, w jaki sposób się ubrała. No zamarznie na dworze, no. Dostanie zapalenia płuc. Czy tam worków powietrznych, wszak jest łabędziem. Z zamyślenia wyrwał ją jego głos. Raczył odpowiedzieć na zadane przez nią pytanie, do tego w nawet normalny sposób. Z ulgą i ufnością przyjęła informację związaną z Ministerstwem - to mogło tłumaczyć jego dzisiejszy wygląd. Tylko ten słaby sen ją jeszcze niepokoił, bo przecież jak już sobie ubzdurała tego wilkołaka, to wszystko będzie się w to wpasowywać. - Wypytywali Cię o zamieszki na Festiwalu? - dopytała, choć odpowiedź na to pytanie była zbędna. Niemniej jednak, Élé była żywo zaciekawiona tym tematem. Śledziła prasę i poczynania Ministerstwa Magii w tej kwestii. Może dlatego, że sama była uczestnikiem tych przykrych wydarzeń, a dodatkowo ucierpiały bliskie jej osoby. Upiła kolejny łyk kawy, nawet nie ukrywała skwaszonej miny. Szczęśliwie filiżanka była już praktycznie pusta, uff. - Och, Elijah bardzo mocno to przeżył. Nie mógł wybaczyć sobie, że rozdzielił się z Pandorą i przez to została sama - odpowiedziała szczerze, nie kryjąc smutku w głosie. Dziewczyna z Czech była dla jej brata kimś wyjątkowym, Swansea to wiedziała, czuła to. Widziała po nim, jak tym wszystkim się przejmował. Codziennie przesiadywał przy jej łóżku w Szpitalu Świętego Munga, opuścił kilka zajęć i zrezygnował z kilku projektów. Dobrze, że to już za nimi - Ale... już raczej wszystko wróciło do normy. I jest to głównie Twoja zasługa. Gdybyś nie znalazł Pandory w odpowiednim czasie, mogłoby się to skończyć źle. Bardzo źle. I tak, tak, wiem... - mówiąc to, uniosła prawą dłoń ku górze, w celu uciszenia Voralberga, który wyglądał, jakby usiłował wtrącić w ten jej monolog swoje zdanie na temat bezinteresownej pomocy - ...każdy postąpił by tak na Twoim miejscu. Otóż: nie. Mam teraz ku temu okazję, więc... Dziękuję Ci, Alexandrze. W imieniu swoim i mojego brata - bo już odgadłeś, że to mój brat. Zakończyła swoją długą wypowiedź ciepłym uśmiechem. Choć ich rozmowa przeszła na inny tor, nie była już pełna dwuznaczności i posyłania sobie zawadiackich uśmieszków, to nie miała ku temu nic przeciwko. Cieszył ją fakt, że mogła osobiście mu podziękować. I miała gdzieś jego przesadną skromność. ...Po tym monologu odczuła suchość w ustach i podwójnie żałowała, że niedawno okazała się taką niezdarą. Dosłownie w tym momencie jej rozmówca wypił swoją wodę jak na hejnał. Spotkała się z jego wzrokiem i delikatnie uniosła brwi. Dowcipniś, kto by pomyślał. Pokręciła głową z niedowierzaniem, odstawiła filiżankę na blat i poprosiła barmana o kolejną szklankę wody z cytryną. Czy jej się wydawało, czy pracownik był wyraźnie rozbawiony ich preferencjami?
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....Kompletnie nic nie robił sobie z jej spojrzenia, toteż kiedy skierowała swoje oczy na okno troszeczkę się zdziwił. Nie miał pojęcia dlaczego to zrobiła, a jakoś błędna interpretacja jego zachowania nie była dla niego wystarczającym argumentem aby odwracać wzrok. Uniósł lekko brew do góry, ale nie skomentował tego faktu. On z kolei ciągle się jej przecież przyglądał, a każde odwrócenie przez nań wzroku było dla niego idealnym momentem, aby bez wyrzutów sumienia dostrzec więcej szczegółów jej delikatnego oblicza. Z drugiej strony zdaje się było to dość niegrzeczne. ....Kiwnął nieznacznie głową na jej pytanie, tym samym jednoznacznie wskazując, że nie było tam nic ciekawego, o czym mógłby wspomnieć. ....- Niech się nie obwinia, w takim… - mimowolnie się wzdrygnął. – …tłumie łatwo się zgubić. – zacisnął zęby na myśl o ilości ludzi w których wpadł kiedy szukał zaginionej dziewczyny, na swoje szczęście znając wystarczająco dużo zaklęć, aby obronić się przed dotykiem ich spanikowanych ciał. Gdyby nie miał tego arsenału w zanadrzu, to śmiał wątpić, że w ogóle spróbowałby przebić się przez tłum, aby znaleźć Pandorę. Na szczęście ten scenariusz nie zostań przez życie zrealizowany i wszystko skończyło się dobrze, o ile można to było tak ująć. ....W istocie chciał już jej coś odpowiedzieć, choć może nie do końca to, czego się spodziewała. Kiedy jednak uciszyła go uniesioną dłonią, to nie śmiał przerywać tego zakazu – grzecznie czekał aż skończy swoją tyradę na temat tej całej bohaterskości, bezinteresowności i w ogóle pomocy. Ileż jeszcze będą przerabiać ten temat? ....- Twój brat mi już podziękował. – rzucił, odwracając się na barowym stołku tak, że teraz siedział tyłem do baru, plecami się o nań opierając. Rozejrzał się po pomieszczeniu zauważając, że znów zbiera się tu więcej osób. Najwyraźniej to miejsce było bardzo popularne – brakowało jedynie, aby pojawił się tu ktoś znajomy. - I bynajmniej nie mam tu na myśli jego zdradzieckiego wygadania się na temat mojego stanu. – dodał, przechylając lekko głowę w tył, aby pod tym dziwnym kątem na nią spojrzeć z wymownym spojrzeniem. Musiał o tym wspomnieć, bo kiedy następnym razem spotka tego małego paplarza, to chyba będą musieli odbyć poważną rozmowę na temat wzajemnego przekazywania informacji. ....- I skoro nie dasz mi żyć z tego powodu to powiem to co chcesz usłyszeć: nie ma za co. – uśmiechnął się półgębkiem, uprzednio znów kierując spojrzenie na wnętrze pomieszczenia i podpierając się o blat łokciami. Gdyby za wszystko słyszał tyle podziękowań, co za tę akcję z Czarodziejskich Pól, to mógłby nimi płacić niczym madki uśmiechami bombelków. ....Słysząc jej zwrot do barmana, odwrócił głowę w tamtą stronę z zaciekawieniem przyglądając się scenie w której ta zamawia kolejną szklankę wody. Mimowolnie zerknął na jej pustą filiżankę po espresso. Już wcześniej widział, że krzywiła się pod intensywnością jego smaku, ale jakoś nie odzywał się, po prostu nie chcąc być złośliwym. Dlaczego piła tę mocną kawę, skoro jej nie lubiła? Niektórzy nie mogli jej nawet znieść popijając wodą, a co dopiero samodzielnie. I wtedy go olśniło. ....Z wrażenia odwrócił się na stołku w jej kierunku, przypatrując się jej może nie tyle co z niedowierzaniem, co z delikatnym zaskoczeniem, a może patrzył na nią po prostu dość pytajaco? On, mistrz ogarnięcia, szybkiego reagowania i zapłonu, baron łączenia wątków i herold skojarzeń. Nawet zdanie, że się go spodziewała nie zaskoczyło go tak, jak fakt, który właśnie do niego dotarł, a który owe słowa miały przekazać. Tak przynajmniej sadził. ....Jest idiotą, tę przypadłość dawno już u siebie stwierdził. ....- Bardzo ryzykownym było tu dziś na mnie czekać. – wypalił cicho, acz jak gdyby nigdy nic i choć po chwili zdołał się opanować, to jednak w środku czuł coraz bardziej narastające uczucie niepokoju. Wiedział, że miał rację i miał ochotę zdzielić się w twarz, że zorientował się tak późno. Książka, woda i espresso. Zupełnie jak on. Wtedy. W innym przypadku najprawdopodobniej już dawno odwróciłby się na pięcie i stąd wyszedł. Nie, żeby nie chciał się z nią zobaczyć, ale perspektywa tego, że przyszła tu specjalnie dla niego, nawet nie wiedząc czy się pojawi, ba! nawet nie informując go o tym troszkę go przerażała. Dlaczego to robiła? Nieznane były oceny i reakcje Voralberga, a w tym momencie serce waliło mu jak szalone. Całe szczęście, że miał na sobie marynarkę, bo pewnie jego klatka piersiowa wyglądała obecnie jak zepsuty pulsator. Sam nie wiedział czemu, ale miał teraz ochotę jednocześnie pozostać tu i wybiec, i sam nie wiedział co powinien zrobić. Wciąż na nią patrzył, nie pokazując po sobie kompletnie nic, a tym samym czekając na odpowiedź. ....Z drugiej strony przecież nawet nie zadał pytania.