W lecie ten stół jest zawsze oblegany i niejednokrotnie wydłużany za pomocą magii. Uczniowie często wyczarowują sobie dodatkowe siedziska kombinacją odpowiednich zaklęć, a i niejednokrotnie przynoszą sobie z kuchni lunch. Miejsce w połowie osłonięte jest cieniem.
______________________
Autor
Wiadomość
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
On uścisnął rękę dziewczyny porządnie acz bez łamania palców. Zaraz to zaczął trajkotać, dopytywać, atakować ich własnym towarzystwem bez mrugnięcia okiem. Jeśli chcieliby świętego spokoju to trzeba powiedzieć mu to cokolwiek dobitnie, a teraz wydawali się nie mieć nic przeciwko jego gadulstwu. Reagował tak na ciągnące się za nim nerwy i kłopoty. Gadanie, szukanie sobie na siłę zajęcia (niezwiązanego z poprawą ocen), towarzystwa, wypełniaczy czasu, aby nie musieć myśleć o tym, co trapi jego jasną łepetynę. Uciekał przed problemami, norma. Dziewczyna o trudnym do wymówienia imieniu postanowiła mu odpowiedzieć ze szczegółowością godną uczennicy Ravenclawu, co skomentował uniesieniem brwi i okazaniem zadziwienia. - To znaczy, że te wszystkie małe studentki to jedzą za mało? - oczywiście wyciągnął z całej wypowiedzi to, co najciekawsze i co mógłby wykorzystać. - To znak, że muszę chyba dokarmić czymś tą znajomą... i ty w takim razie też powinnaś jeść więcej. I Cysia. I Christina. Na gacie Merlina, serio, Drake, nie czujesz się czasem jak profesor Voralberg przy tych niziutkich osobach? - dalej suszył zęby w uśmiechu, a nawiązywał oczywiście do dwumetrowego nauczyciela Zaklęć, który był najwyższą osobą w szkole... tak mu się wydawało. Czasem myślał, że profesor Swann mógłby z nim konkurować do momentu aż Drake w wielu lat szesnastu nie postanowił doskoczyć do ponad stu dziewięćdziesięciu centymetrów wzrostu. Machnął ręką. - E tam, nie będę nagabywać Grubej Damy. Mam po dziurki w nosie tych głupich portretów i obrazów. Nic, tylko paplają i wściubiają nos w nieswoje sprawy. - wykrzywił usta w grymasie na myśl o zaczarowanych hogwardzkich obrazach. Ostatnio mu podpadły i miał ochotę je podpalić, ale nie był samobójcą, aby realizować tę zachciankę. Oparł się wygodniej o stolik, co było znakiem, że jeszcze trochę ich pomęczy.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Na wspomnienie profesora Voralberga uśmiechnęła się, wypuszczając przy tym nieco głośniej powietrze z nosa. Było prawdą, że Doireann należała do wybitnie malutkich osób. Pomijając już sam fakt, że Drake'owi nie sięgała nawet do ramienia, to na dodatek była jakaś taka... wąska. Nic dziwnego, że charakterystyczna cecha przykuła uwagę Eskila. I chociaż miała ten komfort, by nie zastanawiać się nad własną atrakcyjnością, to czasami martwiło ją to, że na dałoby się ją przekładać z miejsca na miejsce, a jakaś silniejsza łapa mogłaby wyrządzić jej krzywdę nie używając nawet swojego całego potencjału. Nigdy tego nie próbowała, ale zapewne zmieściłaby się bez przeszkód w śrdniego rozmiaru kufrze. - Teraz to nie ma aż tak dużego znaczenia. Ale kiedy były dziećmi, to... - Wzruszyła ramionami, wierząc, że chłopak jest w stanie sam dokończyć myśl. Wyglądała przy tym na bardziej rozluźnioną. O ile sam fakt rozmowy jej nie przeszkadzał, to chaotyczne, niespodziewane i głośne wejście było czymś, co dość mocno ją zestresowało. - I wiesz, profesor Voralberg nie może już liczyć na parę dodatkowych centymetrów. Drake ma za to przed sobą jakieś... Może nawet pięć lat rośnięcia? Zamrugała parokrotnie, przyglądając się wyższemu z uczniów. Właściwie to nie wyobrażała go sobie jeszcze większego. Miała ochotę zapytać się go, czy jego wzrost należał do równomiernych, czy może jednak pewnego lata przybyło mu nagle dziesięć centymetrów. Nie było to kierowane zwykłą ciekawością - przypomniała sobie jedynie, że przy drugiej opcji mogą pojawiać się niekontrolowane omdlenia. Przy gabarytach Drake'a potrzebowaliby koparki, gdyby padł na środku ulicy. - Macie tam naprawdę nieciekawe wejście. - Stwierdziła na wspomnienie Grubej Damy. Dużo łatwiej było dostać się do pokoju wspólnego Hufflepuffa; nie trzeba było ryzykować pyskówek z obrazem, ino poklepać odpowiednią beczkę.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Czemu się obawiał że jeśli Eskil użyje interpretacji słów Doireann przeciwko jakiejś studentce, to skończy z czerwonym polikiem? Sam nie wiedział. Było to przelotne złe przeczucie. Kiedy Clearwater wspomniał o nauczycielu zaklęć, Drake podobnie jak Sheenani, lekko się uśmiechnął. -Nie jest aż tak źle. Tylko czasem muszę patrzeć pod nogi. - Jeszcze mu się nie zdarzyło żeby kogoś przez przypadek stratował przez swój wzrost, ale bycie ostrożnym w żadnym razie nie szkodzi. Jednak przy komentarzu Ann, która mówiła że ma jeszcze pięć lat rośnięcia, musiał na nią spojrzeć.-W tym tempie to będę musiał się schylać żeby przez drzwi przejść jak go przerosnę.- Rzucił pół żartem. Jeśli dojdzie do czegoś takiego, to faktycznie będzie musiał się w przyszłości schylać przed drzwiami. -I... Może urosnąć. Na jakiś czas jak użyje eliksiru.- Bo z tego co pamiętał, to eliksir wzrostu czy jak on się tam nazywał, nie był trwały w skutkach.-Prawda, jest dosyć... ciekawe. Wbieganie i wbieganie z wiekiej sali do naszego pokoju wspólnego może wyrobić kondycję.- I czemu ma wrażenie że Godryk zrobił to umyślnie, kiedy zakładali szkołę?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
- Ja tam podziwiam, że ani psor ani ty, Drake, nie przewracacie się co chwila na takich długich nogach. A myślałem, że to ja jestem wysoki. - zaśmiał się bo jednak miło mieć obok siebie kogoś zdecydowanie wyższego. Dla odmiany to on zadrze głowę do tych czternastu centymetrów przewagi i nie musi opuszczać głowy żeby popatrzeć w oczy profesor Dear czy to chociażby Robin. - Jesteś pewien, że nikogo nie stratowałeś? Może nie zauważyłeś? - zażartował sobie, bo przy takim olbrzymim wzroście to łatwo chyba przeoczyć tych maluczkich kręcących się na wysokości kolan. Zdjął z głowy ślizgońską czapkę, bo słońce wyszło zza chmur i zrobiło się całkiem przyjemnie, a on promienie słoneczne uwielbiał, a już zwłaszcza ciepełko nadchodzącej wiosny. - Ja bym nie wyrobił gdybym miał co chwila tak biegać góra-dół. Przecież to tysiąc schodów po drodze! - wyrażał w ten sposób współczucie dla codziennych wspinaczek. Przeniósł wzrok na Puchonkę, siedzącą nieco bliżej Drake'a, któremu chyba to nie przeszkadzało. Sposób w jaki na siebie zerkali... nie, wydawało mu się. Kto jak kto, ale Clearwater nie był dobry w odgadywaniu cudzych relacji. Niestety, nie miał za to ni krztyny taktu. - A to od kiedy jesteście parką? - wypalił bez zastanowienia, a spoglądał przy tym na kumpla. - Co się nie chwalisz? No ja wiem, że łażę teraz ze studentami ale no, wypadałoby się pochwalić, co nie? - Merlinie, widzisz i nie zsyłasz avady? Czy ktoś powstrzyma tego trajkoczącego człowieka? Wiele osób już cierpiało od jego gadulstwa, a teraz ci tutaj zostali jego niezamierzonymi ofiarami. Oparł brodę o swoją rękę i gapił się na nich z pytaniem wymalowanym na twarzy.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Nie miała najmniejszych wątpliwości, co do drake'owej niewinności. Może i sunął po korytarzach, niczym góra lodowa, jednak jego normalny chód był na tyle wolny, by pozwolić potencjalnym ofiarom przydeptania uciec - i to wolniejszych truchtem, bez konieczności nagłych uników. Co najwyżej ginąć mogły ślimaki i żuki. W końcu Drake miał wielkie nogi. Chociaż nigdy się nie przypatrywała, to zakładała, że posiada również proporcjonalne do ciała stopy, a to wskazywałoby na całkiem sporą powierzchnię niosącą potencjalną śmierć tym absolutnie maluczkim stworzeniom. Na szczęście aż tak mała nie była. - Dlatego powinniśmy być wdzięczni. Helga Hufflepuff miała całkiem dobry pomysł, żeby siedzieć w podziemiach. - Oparła łokcie o blat, w pobliżu swojej książki, po czym położyła na dłoniach brodę, całkowicie tracąc swoją sztywną postawę. - Chociaż Gryffindor musi mieć znacznie lepsze widoki. Była już gotowa odprężyć się całkowicie - rozmowa okazała się być całkiem przyjemna, a towarzystwo Clearwater'a nie aż tak złe, jak na początku sobie wyobraziła. Gdzieś tam zaczęły nawet tlić się wyrzuty sumienia za niekoniecznie najlepszą ocenę chłopaka. Żar ten został brutalnie zniszczony przez samego Edwarda i pytanie, którego spodziewała się najmniej. W pierwszym odruchu chciała wyprowadzić do z tak błędnego założenia poprzez próbę wytłumaczenia mu, dlaczego Drake nie jest według niej atrakcyjny. Szybko jednak zorientowała się, że byłoby to raczej bolesne do słuchania - a bez względu na ciągoty, a może ich brak, nie chciała sprawiać Lilac'owi przykrości. Wciągnęła więc głośniej powietrze, powróciła do dawnej pozy i zaczęła mamrotać pod nosem, że "To nie tak", "Zaszła pomyłka" i "My się tak często nawet nie widujemy".
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Nie, jestem pewien że nikogo nie staranowałem. Zauważyłbym na pewno. - Sporo spacerował po błoniach, dlatego zazwyczaj uważał żeby nie zmiażdżyć żadnego ślimaka. Aczkolwiek w stu procentach pewien być nie mógł. Nikt niczego nie mógł być pewien w stu procentach. -Jest ich tyle, że można sobie wyrobić kondycję. Wy macie o tyle łatwo że musicie zejść do lochów.- Na dodatek Puchoni mają kuchnię niedaleko z tego co pamięta. Ci to mieli wygodnie. Kiedy temat padł na widoki, a Drake miał już odpowiedzieć że z wieży są całkiem ładne, to pytanie Eskila całkowicie wybiło go z rytmu.-Nie jesteśmy parą. Tylko się przyjaźnimy. - Tak, to brzmiało jak typowa gadka, ale była to szczera prawda. Gdyby miał dziewczynę, to szansa na odkrycie przez nią jego przypadłości wzrosłaby niebotycznie. A nie każda jest aż tak miła albo zdesperowana żeby mieć chłopaka który co pełnie zmienia się w coś, czemu ministerstwo przyznało najwyższą notę niebezpieczeństwa w klasyfikacji magicznych stworzeń. -A co u Ciebie? Znalazłeś sobie kogoś?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Oderwał się od stołu i rozprostował, przeciągając się na wszystkie strony. Powinno być tu więcej kamiennych stołków... jego wzrok padł na jakiś pieniek, który to sobie przywołał zaklęciem przywołującym, a który od razu zamienił w kamień prostym "Duro". Dzięki temu mógł sobie usiąść przy stoliku i nie musieć nadwyrężać pleców przy wiecznym pochylaniu się. Wyciągnął z kieszeni pierścionek Andvarciego, ten produkujący żelki i wpakował jednego do ust. - Chcecie? - pomachał żelazną biżuterią gotów podzielić się łakociem. Poza tym chwalił się też nowym nabytkiem. To najlepiej wydane kilkanaście galeonów w życiu. - A Salazar chyba wolał ten mrok i chłód, a mi to na rękę, bo jestem leniem. - przyznał bez bicia i zerknął na dziewczynę. - A wy macie tam kuchnię obok siebie. Jak się do niej wchodzi? - poprosił o zdradzenie tajemnicy bo jakoś non stop wypadało mu z głowy zapytanie o to innych Puchonów, a skoro jednego tutaj napotkał to warto i to wykorzystać, a nuż się dowie i ułatwi sobie życie? Nie ma to jak iść do skrzatów domowych w środku nocy i objeść się zapiekanką z kolacji. - Jakbyś w trakcie spaceru usłyszał stłumione piski to zerknij pod nogi. - roześmiał się, żartując sobie cały czas z jego niebotycznego wzrostu. A potem palnął to, co palnął i jakoś nie przewidywał, że miałby się pomylić w swoich obserwacjach. Jak widać, bardzo się pomylił bo speszył dziewczynę-o-trudnym-imieniu, która w pośpiechu zaczęła zapewniać, że wcale nie są parą. Nie uwierzyłby jej gdyby nie spokojne słowa Drake'a, który wydawał się mówić to niemalże śmiertelnie poważnie. Wzruszył ramionami. - Spoko. Tak pytam. - nie udało mu się przeprosić za tę sugestię, to było za trudne. Zaśmiał się pod nosem przy zapytaniu Drake'a. Wyglądało to jak taktyczna zmiana tematu. - A weź, szkoda gadać. - potarł swój policzek i zerknął na Puchonkę, która nie przypominała już porcelanowej laleczki a żywą, ruchliwą osobę. - Miałem na oku taką jedną, ale potem ktoś naćpał mnie eliksirem amortencji i się nieźle porąbało. Dopiero niedawno się z tego otrząsnąłem. Mówię wam, ten eliksir jest popieprzony. - nie wdrażał ich w szczegóły bo wątpił szczerze, aby ich to interesowało. Odpowiadał ogólnikowo lecz nie na tyle aby mieli poczuć się z tego powodu urażeni. Nie drążył tematu ich "przyjaźni" bo wyraźnie dostał znak, że wnioskował błędnie.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Och tak, ten cały świat musiał być ostro popieprzony. Latające pieńki zmieniane w kamień i pierścionki, które po prostu się zjadało. I niby już obyła się z wszechobecną magią i tym, że mugolski trend "Czy to jest ciasto?" był pytaniem, które w świecie czarodziei należało sobie zadawać zawsze, jednak nieprzerwanie, widząc wyciągniętą różdżkę poza zasięgiem wzroku jakiegokolwiek profesora, czuła ten dziwny niepokój. Spojrzała więc z ogromnym powątpiewaniem na biżuterię i lekko pokręciła głową na boki. Nie wyglądają to ani trochę... zachęcająco., pomyślała, przyglądając się przez chwilę Eskilowi. Były bowiem takie rzeczy, których smak miał być podobno czymś niesamowitym - na przeszkodzie ku absolutnej błogości kubeczków smakowych często stał wygląd danej potrawy, czasami też jej zapach. Ewentualnie to, że czekolada była cholerną żabą, która próbowała ratować się przed pożarciem, jak tylko mogła. Pomijając jednak kwestie pokarmów ruchomych, Doireann była w życiu pewna jednego - metalu się nie je. Nie wyobrażała sobie nawet spróbować. Nie mówiła już nic, zdecydowanie zbyt mocno speszona, do momentu w którym to Clearwater nie zaczął opowiadać o swoich miłosnych podbojach. Czy może ich braku? Właściwie to nie zgłębił się na tyle w historii, by wiedzieć, ile bliskości i zaangażowania chłopak włożył w to mienie-kogoś-na-oku. Jednak, bez względu na to... - To okropne. - Rzuciła, podrywając się nieco z miejsca. - To przekroczenie wszelkich granic jakiejś... jakiejś... - Spojrzała na Drake'a z nadzieją, że ten pomoże znaleźć jej odpowiednie słowo. Nie musiała jednak czekać na pomoc. - Przyzwoitości! - Uniosła się na moment; trochę ze względu na całość historii i trochę przez irytację na samą siebie i swoją niemożność wysławienia się. Naćpanie kogokolwiek czymkolwiek wykraczało daleko poza dopuszczalne "psikusy". Zwłaszcza, kiedy skutki takiego zachowania miały bezpośredni wpływ na życie - chociażby tylko te miłosne - Eskila.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Przywoływanie pieńków i zmiana ich w kamienie to rzecz, do której przywykł już jako małe dziecko. Dlatego nie zareagował na to w żaden sposób. Zapewne Ann miała mocno inny pogląd, czego mógł się domyślać po jej dotychczasowych reakcjach z jakimi się spotkał. Popatrzył na oferowanego żelka i... No nie mógł odmówić.-Befsztykowe lizaki to to nie są, ale dziękuję. - Wziął pojedynczego żelka i zjadł. Całkiem całkiem. Kiedy zaś usłyszał że ktoś naszprycował mu kumpla Amoretencją, widocznie nieco go to zaskoczyło. -Egoistyczne, samolubne, złe. Szczerze... Nienawidzę tego eliksiru w równym stopniu co Veritaserum. Jeśli nie bardziej... - Wymuszenie sztucznej, obsesyjnej miłości i wymuszenie mówienia prawdy. Obydwa wydają mu się równie irytujące. Gdyby ktoś mu podał jedno z nich, to zdecydowanie nie byłby wobec tej osoby zbyt miły. No ale musiał przyznać że to chyba pierwszy raz jak sięga pamięć, kiedy Ann tak się uniosła. Spojrzenie, nieco poważne przeniósł na ślizgona. -Wiesz może kto Ci to podał? W sumie głupie pytanie, bo raczej osoba w której się "zakochał". Albo ktoś kto chciał dla tej osoby dobrze.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Dla Eskila słodycz to słodycz, nie ważne w jakiej postaci. Odkąd nabył w trakcie ferii zimowych ten świetny pierścionek to się z nim nie rozstawał. Nie nosił go na palcu (uważał to za babskie) ale miał cały czas w kieszeni. Położył na dłoni chłopaka jednego dużego żelka i odczekał chwilę, aż pierścionek wyprodukuje kolejnego. Opierał łokcie o stół i zerkał to jedno na drugie, nieprzyzwoicie streszczając to, co się wydarzyło. Oburzenie Puchonki było… miłe. Ciekawa odmiana nie być o coś oskarżanym. - Delikatnie mówiąc…- dopowiedział. - Wiecie, ja wolę już pić codziennie Veritaserum niż mieć do czynienia z amortencją. To tak miesza w głowie, że człowiek nie zdaje sobie sprawy. Mimo, że to było miesiąc temu to dopiero niedawno ochłonąłem na tyle żeby ogarnąć no… - aj, trochę poczerwieniał bo to nie jest ta część historii, która była łatwa do odpowiedzenia. Westchnął i schował pierścionek z powrotem do kieszeni. - Nie wiem kto to zrobił, ale jakbym wiedział to chyba wysłałbym tego kogoś prosto w ramiona wierzby bijącej. - w jego głosie pobrzmiewała złość, całkowicie naturalna w takich okolicznościach. Roztarł dłonią kark. - Także jakby co, jestem do wzięcia.- puścił im oczko, uśmiechając się przy tym iście reprezentacyjnie aż wydawać by się mogło, że jego skóra zalśniła w świetle słońca. Albo naprawdę mogło to być złudzenie. Kto wie. - Dobra, zbieram się, muszę jeszcze oddać książkę do biblioteki i wyjść stamtąd żywy. To jak coś, Drake, odezwę się dzisiaj po obiedzie. - podniósł się, założył czapkę z powrotem, poprawił szkolną szatę i rozluźnił krawat. - Miło było eee… Dori. Niezłe imię. Trzymajcie się, gołąbki.- na odchodne poklepał Drake po ramieniu i ruszył żwawo w kierunku dziedzińca. Jedna sprawa załatwiona. Teraz czas znaleźć Sophie i zapytać czy pomoże mu uwarzyć eliksir snu bo musi oddać to na zeszły poniedziałek.
| zt
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Doireann słuchała opowieści Eskil'a z nieukrywanym oburzeniem. Nie znosiła znajdować się w sytuacjach, kiedy nie mogła się w pełni kontrolować - tutaj jednak nie chodziło o wszechogarniający stres, czy narastającą panikę, a o podanie silnego, niebezpiecznego eliksiru młodemu chłopakowi. Zastanawiała się też, gdzie i kiedy zmuszono Clearwater'a do spożycia amortencji; w końcu większość czasu spędzało się na terenie szkoły, a była to używka raczej niedozwolona za murami Hogwartu. Westchnęła cicho nad własnymi rozmyślaniami. Ktokolwiek tego nie zrobił, był okrutnym sukinsynem i powinien odpowiedzieć za swoje poczynania. Zaczęła nawet zbierać się w sobie, by powiedzieć Ślizgonowi, co dokładnie myślała o całej sytuacji, kiedy ten postanowił rozładować napięcie. Uśmiechnęła się uprzejmie, na wieść, że jakby co, to można go sobie brać, po czym przelotnie spojrzała na Drake'a. Miał naprawdę bezpośrednich przyjaciół. I chociaż nie spodziewała się po nim podobnych znajomości, to Lilac zdawał się nie zostawać w tyle za Clearwater'em. Nawet, jeśli czuła się tym nieco przytłoczona, to złapała się na tym, że całe to niespodziewane spotkanie zaczęło się jej całkiem podobać. - Doireann. - Powtórzyła raz jeszcze swoje bardzo-trudne-imię, chociaż nie spodziewała się, by Eskil kiedykolwiek poświecił chwilę, by nauczyć się je wymawiać. Nawet Drake, którego znała już jakiś czas, mówił do niej głównie Ann. Uważała, że jej rodzina powinna dać sobie spokój z tradycją nadawania tych nieszczęsnych, irlandzkich imion. Zwłaszcza, że nikt z obecnie żyjących członków rodziny Sheenani nie był nawet w pięćdziesięciu procentach Irlandczykiem. - Miło było cię poznać. - Dodała jeszcze, po czym odprowadziła Eskil'a wzrokiem. Kiedy tylko ten zniknął z pola jej widzenia, odszukała spojrzeniem Drake'a, po czym pochyliła się w jego kierunku. - Myślisz, że powinno się to tak zostawić? Jeśli stało się to tutaj, to profesorowie pewnie byliby w stanie dotrzeć do sprawcy. - Wyszeptała. Nie miała zamiaru bawić się w donosicielstwo. Mogła jednak spróbować przekonać kiedyś Edwarda, aby sam zgłosił całe zajście. - I chyba robi się chłodniej. - Dodała, już normalnym tonem. Jeśli Drake uznałby, że czas wracać do Zamku, to zapewne ruszyłaby za nim.
+
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Amoretencja niestety dosyć popularnym eliksirem wśród młodych czarodziejek, które marzyły o chłopaku. Uch... Na eliksir miłosny można przyrządzić antidotum, ale potrzebny będzie ktoś kto je poda. Ofiara tej substancji raczej z własnej woli nie weźmie antidotum do ust. No chyba że zostanie wrobiona że to od osoby w której się zakochała. Wtedy raczej wypije to bez pomyślunku. Kiedy Eskil już się zabierał, Drake machnął mu na pożegnanie. Prawda że Eskil był dosyć bezpośredni, ale w ten sposób nadrabiał Lilaca który no... nie był taki. -Najłatwiej byłoby się dowiedzieć w kim konkretnie się zakochał po wypiciu eliksiru. Potem doszłoby się do sprawcy jak po nitce do kłębka. - Nie był pewien co do przekazywania informacji o tym profesorom. Może Clearwater już to zrobił? Może kiedyś na ten temat z nim jeszcze porozmawia. Kiedy zawiał wietrzyk, Drake lekko się wzdrygnął.-Faktycznie zimno. Chodźmy już do zamku.- Wstał, zabrał swoją książkę i spacerkiem ruszył razem z Ann do wnętrza Hogwartu
//zt x2
+
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Zbierała się do poprowadzenia treningu przez tak długi czas, że w pewnym momencie zaczęła się całkiem poważnie zastanawiać na tym, czy w ogóle będzie jej dane przełamać się w wymyślaniu atrakcji i ogłaszaniu ich szerszemu gronu znajomych. Ale finalnie przecież musiał nadejść ten czas - być może również ze względu na nadchodzący mecz z Puchonami, który teraz już właściwie wisiał nad nimi jak jakieś nieszczęsne widmo ostatniej szansy do pozbierania się w tym sezonie do kupy. I choć Davies mocno liczyła na to, że przed nimi znajdowała się idealna okazja do odbicia się od dna i przerwania pechowej passy, nie mogła nikomu z graczy pozwolić, by podszedł do wyzwania bez odpowiedniego przygotowania i nastawienia. Ubrana w miotlarski uniform czekała na wszystkich zainteresowanych, by następnie przedstawić im zasady oraz ciekawostki związane z nadchodzącym treningiem.
Gryfoński Wyścig im. Gordoniusza Włóczykija
Śladami postaci legendarnego miotlarskiego podróżnika Włóczykija ścigamy się do mety, po drodze spotykając przygody nawiązujące do jego własnych doświadczeń w podróży po krainach Europy i poznając legendy związane z odwiedzanymi miejscami. Na każdy etap przypada jeden post, więc aby ukończyć wyścig będzie trzeba napisać 2-3 posty. 2 punkty za udział w treningu przypadają Wam już po napisaniu 2 postów (w 2 różnych etapach), niezależnie od tego, czy uda Wam się dotrzeć do mety. Zwycięzcą zostanie osoba, która osiągnie najniższy wynik K100. Powodzenia!
Objaśnienie fabularnej szopki:
Fabularnie wygląda to w ten sposób, że nasze postacie zmierzają na miotłach od startu do mety bez ściśle wymierzonej trasy. Po drodze nawiedzają ich wizje, które oprócz krótkiego wprowadzenia w alternatywne wydarzenia oraz wyznaczenie odgrywanej w całym przedstawieniu roli, będą miały wpływ na samopoczucie postaci, obraną trasę oraz poziom trudności późniejszych etapów przelotu.
Etap I - Portugalia Na początek rzucamy K100 oraz literę. K100 oznacza tempo pokonania pierwszego etapu. Litera wskazuje nam rolę, która przypada postaci w portugalskiej legendzie opowiadającej o najnikczemniejszym z władców (uznajcie narracyjne efekty za krótkie wizje, czy odczucia, które mogą acz nie muszą wpływać na Wasze nastroje; pluszaki są jak zawsze dla Was!):
Litera:
A - Król - wydajesz edykty, które sprawiają, że nikt w królestwie nie może się z Tobą równać. Choć znany jesteś z okrucieństwa i lud po cichu oskarża Cię o szaleństwo, być może niektórym wyjdzie to na zdrowie. A inni, cóż, przypłacą to życiem. Przechodzisz od razu do III etapu, gdzie poznasz konsekwencje swojego postępowania. B - Wdowa - pierwszym edyktem króla było ścięcie wdów, które podejrzewał o przyczynienie się do śmierci świętej pamięci małżonka. W locie przeszywa Cię dotkliwy chłód i czujesz, że przed Tobą jeszcze długa droga, aby dokończyć wyścig, ale na pomoc natychmiast przylatuje pluszowa śmierciotula. I to z nią pełniącą rolę Twojej peleryny kontynuujesz trening. C - Za długie nogi! - wedle edyktu, który nie pozwalał przerastać króla okazałeś się o wiele zbyt wysoki, więc w celu obniżenia Cię do odpowiedniego wzrostu.. straciłeś nogi. W locie czujesz, że momentalnie tracisz równowagę, jakbyś faktycznie nie mógł już polegać na swoich dolnych kończynach. Całe szczęście, że pojawiła się pluszowa akromantula, która swoją pajęczyną utrzymała Cię na miotle zanim zdążyłeś runąć z niej na ziemię. D - Krótszy o głowę - bo przecież nie godzi się, by król musiał zadzierać głowę, by spojrzeć poddanemu w oczy. Miałeś jeszcze mniej szczęścia od swoich wyższych poprzedników - w ramach dostosowywania wzrostu straciłeś głowę. Nieprzyjemne uczucie na karku będzie Ci towarzyszyć do końca wyścigu, ale co ważniejsze, na Twojej szyi owinął się pluszowy popiełek - w miejscu, którym poczułeś cięcie. I lepiej, aby póki co tam został, inaczej kto wie, może rzeczywiście odpadnie Ci głowa?! E - Sekretarz - jako pierwszy poddany króla kulisz się przed nim i wypełniasz jego wolę. Choć zdrowy rozsądek każe Ci myśleć, że władca postradał zmysły, strach nie pozwala Ci w żaden sposób mu się sprzeciwić. Śladami króla przechodzisz od razu do III etapu, gdzie poznasz konsekwencje swojego postępowania. F - Garbus - kilka lat po wprowadzeniu edyktu, królestwo zasłynęło z poddanych o oszpeconej fizjonomii. Kiedy jako dorastająca osoba zbliżałeś się do wzrostu niskiego władcy, otrzymałeś od rodziców ciężary na barki i nakaz pochylania się, abyś tylko mógł zachować kończyny (lub życie). Choć tak naprawdę to pewnie wina tej pluszowej mantykory, która usiadła Ci na ramieniu. Jej usypiająca kołysanka sprawia, że trudno zachować Ci odpowiednią sylwetkę w locie, nie mówiąc już o skupieniu na dążeniu do mety. G - Zapracowana żona - chuchasz i dmuchasz na męża, aby ten nie kopnął w kalendarz, bo wtedy i Ciebie jako wdowę spotka marny koniec. Z tego powodu na każde jego kichnięcie, czy ból głowy z duszą na ramieniu lecisz pomagać ukochanemu dojść do zdrowia, szykując mu gorącą kąpiel, pożywną zupę i wywar z leczniczych ziółek. Choć ta dusza na ramieniu podejrzanie przypomina pluszowego dementora... I zaskakująco przyjemnie wtula Ci się w policzek. H - Zgodliwa żona - ze strachu przed katem unikasz kłótni i nieporozumień, aby Twój luby nie zszedł od związanego ze stresem ataku niestrawności czy innej zarazy. Kiwasz głową, przytakujesz i zgadzasz się na wszystko. Bo i jakie masz wyjście? Ale życie nie jest wcale takie złe, choć może to zasługa pluszowego langustnika, który co chwilę wyposaża Cię w nową dawkę szczęśliwości, z którą to dużo łatwiej jest uśmiechać się do tego, jak wygląda Twoje nowe życie. I - Alchemik - jako osoba uznana za najmądrzejszą w królestwie oraz naczelny kat króla za nic masz sobie skargi tłumu. Przecież władca miał rację, był troskliwy i hojny, a kraj i jego poddani nigdy nie mieli się lepiej. Sam zresztą razem ze świtą wędrujesz od razu do III etapu, gdzie poznasz konsekwencje swojego postępowania. J - Jedzenia nie zabraknie! - śladami edyktu dotyczącego wzrostu ruszył ten, który dotyczył wagi poddanych. Zakaz bycia grubszym od pozostałych miał na celu zadbanie, by w kraju dla każdego wystarczyło strawy. Nadprogramowe kilogramy zrzucano zatem na potęgę i na wszelkie sposoby. Sam w najbliższych dniach będziesz czuć wzmożone zakwasy, jakbyś rzeczywiście ćwiczył do upadłego. Jednak z pomocą zawsze przyjdzie Ci pluszowy kwintoped, który sprawnie wymasuje obolałe mięśnie.
UWAGA! Każda postać 'samogłoskowa' może zostać przypisana tylko raz! Jeżeli dana osoba wylosuje wcześniej zajętą już postać spod samogłoski, może wybrać sobie inną wolną postać samogłoskową albo przerzucić literę bez zużywania posiadanego przerzutu!
Przerzut: domyślnie 0 lub 1 na aktualny etap, jeżeli postać brała udział w dowolnym treningu miotlarstwa w tym roku (liczą się treningi drużyn i samonauki, lekcji nie wliczamy). Termin: 9.01, do końca dnia, wtedy pojawi się ciąg dalszy podróży po Europie i dostępne zakończenia
— Witaj, nasze czerwone słońce. — Powiedział na wejściu, kiedy pojawił się przy kamiennym stole do którego uroczyście zapraszała obecnych i BYŁYCH zawodników drużyny gryfońskiej panienka Davies. Nie miał za dużo czasu w tygodniu ze względu na pracę, ale skoro znajdowało się jakieś okienko to Zeph mógł przejść się na trening. Był w tej szkole jak duch. Pojawiał się i znikał, a Ci, którzy go wcześniej widzieli mogli co najwyżej powiedzieć mu, że po prostu bywał. On natomiast mógłby odpowiedzieć im "ja kurwa jestem, a nie bywam", co byłoby bardziej adekwatną odpowiedzią. Z tego wszystkiego więc jedyne co to poczekał na odpowiedź od Davies co miała wszystkim do powiedzenia (choć przybył jako pierwszy i własną rozgrzewkę zrobił też jako pierwszy) postanowił przejść do działania. Ale zanim... Zadał jeszcze pytanie. — Jakie masz plany po tym jak już skończysz Hogwart? — Zapytał unosząc brew ku górze, a po odpowiedzi jedynie skinął głową, zaczynając robić... po prostu swoje. Stał się po prostu sługusem podrzędnego władygi, ale... nie potrafił się mu oprzeć inaczej niż przez fakt, że owe dzieje były dość straszne. A dodatkowo czasem pobudzały w nim pewien lęk. Król prowadził go swoimi ścieżkami, a on nie pozwolił mu jakoś mu odmówić, co sprawiło, że droga na skróty może nie umknie uwadze Davies, ale... on sam nie mógł mu ulec. Król prowadził go swoimi ścieżkami, a Zephaniah nie domyślał się jakie ostatecznie konsekwencje będzie mógł z tego wyciągnąć. Albo... jakie konsekwencje weźmie z niego Davies, gdy zorientuje się co się działo.
Kości:C - Za długie nogi XD Suma K100:72 Fanty: Pluszowa Akromantula.
Mecz z borsukami nadchodził wielkimi krokami, co wiązało się też z treningiem Gryfonów. Nie mógł nie przyjść bo zdecydowanie nie chciał wyjść z formy co mogło się wiązać z tym że podczas meczu skiepści całkowicie. Tak, ostatni nie poszedł im najlepiej, ale to nie powód żeby się poddawać. Wręcz przeciwnie. Powinni trenować jak popierdoleni żeby to nadrobić. Prawdopodobnie dlatego przychodził nawet na masowe treningi jakie organizowała ostatnio Brooks. Pojawiając się przywitał się ciepło z Morgan i podszedł do Zepha, który akurat też przylazł na trening. - Cześć Zeph. - Nie widzieli się ostatnio, a szkoda. Fajnie się im ostatnio sprzątało sowiarnię i Izbę chwały. Lot ledwo się zaczął kiedy poczuł jak jego nogi mu się sprzeciwiają i zaczyna nieco chwiać się na miotle. Wolał nie zlecieć, dlatego porządnie chwycił się magicznego kija. Na szczęście dostał pomoc w postaci pluszowego pająka, który zachował się jak pasy bezpieczeństwa.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Skwitowała przywitanie Zepha dość szybko blednącym uśmiechem, bo choć miała do niego sporo sympatii i cieszyła się z obecności chłopaka na treningu, wciąż nie znała jego sytuacji zdrowotnej i podejścia do członkostwa w drużynie. Nie mówiąc już o tym, że prowadząc zajęcia pierwszy raz od tak dawna była dość mocno tym wszystkim przejęta. Może nawet miała lekką... tremę? - Chodzi Ci o plany wykraczające poza dzielenie z Tobą biura? - zapytała, zauważalnie unosząc jedną z brwi i doszukując się w tym jakiegoś podtekstu, w którym mogłoby mu chodzić o usunięcie jej z Ministerstwa, ale szybko dała sobie spokój. Przede wszystkim sporadycznie na siebie trafiali w pracy, a jak już się tak działo, przecież wcale nie pracowało im się razem jakoś źle. - Ciągle mam wrażenie, że już skończyłam Hogwart, a studia najwyżej pozwalają mi wchodzić w dorosłość w swoim tempie. Choć moje tempo życzyłoby sobie najlepiej nigdzie się stąd nie ruszać. Może skończę ucząc jakiejś Historii Magii? - trudno jej było się określić, jeżeli nadal żyła tym, że była świeżo zatrudniona w Biurze Gier i Sportów, a już zajmowała się organizacją i koordynowaniem jednego z wydarzeń, do którego grę sama przecież wymyśliła. Czy miała kiedyś poważniej pójść w sport? W nauczanie? Jakąś szaloną magikartografię, albo i bibliotekarstwo śladami rodzicielki? To były trudne wybory i jeszcze trudniej było dostrzec wszelkie dostępne opcje, w których czułaby, że mogłaby sobie całkiem śmiało poradzić.
Zastanowił się chwilę, jakby wyczuwając w głosie Davies tę chęć poszukiwania podstępu, która w nim faktycznie nie była. Przecież szefostwo było zachwycone jej pomysłem i tym, co może z tego wyniknąć. Jemu samemu zresztą aż tak bardzo nie gratyfikowali i nie zrzucali na barki poklepywań, ale sam wiedział, że był tam po prostu, aby... się zapracować. W każdym razie, kiedy to się stało, van Wieren oparł się o swoją miotłę. Jego nos nadal ciekł tak jakby czuł się chory, ale tylko parę osób wiedziało co tak naprawdę działo się pod koniec każdego miesiąca. Przejechał więc rękawem pod nosem, zgarniając wszechobecną pod nim skroploną parę wodną i jedynie wzruszył ramionami. — Nie narzekam, że dzielimy ze sobą biurko. Lepiej pasujesz tam niż ja. — Powiedział oczywistą prawdę, która jeszcze nie byłaby prawdą rok temu. Ale wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie i cóż... Wychodziło na to, że trochę nawet męczył się tam. Wciąż oszczędzał galeony na wykupienie ważnych mu do życia rzeczy, a ostatecznie nie wiedział co z tego wyjdzie. — Ty i Historia Magii? Tak bardzo mi to nie pasuje. Nie pasujesz mi ty tam, bo jednak spójrz co dla nas przyszykowałaś i... Serio chcesz to marnować na naukę Historii? Czemu nie do jakiejś menedżerki w Quidditchu? — Zastanowił się, ponownie.
Nie był osobą, którą ktokolwiek spodziewał się ujrzeć na treningu, on sam również powątpiewał, że jest to miejsce odpowiednie dla niego, jednak ostatnim razem Hope zbyt mocno wjechała na jego męską ambicję, a do tego jeszcze ta koszulka jako świąteczny prezent. W głowie tłumaczył sobie, iż musi zrobić z niej użytek, chociaż początkowo uważał, że jest to rzecz kompletnie mu zbędna. Nie mając swojej miotły - nie była mu do tej pory potrzebna - postanowił użyczyć jedną ze szkolnych, której trzonek trzymał w dłoni, idąc przez szkolne błonia zaciskał na nim coraz mocniej palce. Czy się denerwował? Oczywiście! Nie chciał zrobić z siebie idioty, a było to bardziej niż prawdopodobne. - Siema - rzucił na powitanie, niewielkiej grupce osób, co wywołało u niego lekkie zdziwienie, jednak zanim jakkolwiek to skomentował, zobaczył zbliżającą się znajomą postać. Uśmiechnął się szeroko na widok rudowłosej pani prefekt. - Dziś nie masz szans, Griffin (@Hope U. Griffin) - zaśmiał się, gdy podeszła bliżej, jakby przechwalając, choć w gruncie rzeczy nie miał czym. Nie pamiętał nawet kiedy ostatni raz wisiał w powietrzu na miotle. Mimo niepewności, jaką czuł, wciąż starała się robić dobrą minę, a tym samym poniekąd imponować Gryfonce. W chwili rozpoczęcia treningu, prawie natychmiast poczuł, jak poranne śniadanie podchodzi mu do gardła, dlatego przełknął ślinę, odpychając się nogami od trawy, by wzbić się w górę. Wówczas doświadczył czegoś nieprawdopodobne; zupełnie jak u znalazł się w innej rzeczywistości, przeniósł w czasie, gdzieś w jego uszach rozbrzmiewał edykt wygłaszany przez jakiegoś pazia i choć nie do końca rozumiał jego sens, to zapewne szybko odczuje jego skutki.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Kości:69, D Suma K100: 69 Fanty: pluszowy popiełek!
Była ciekawa, czy w jakiś sposób uda jej się zmotywować jednego z tych leniwych, nienależących do drużyny Gryfonów, jakim bez wątpienia był Walker. Samo wyzwanie zdawało się nie przynosić szczególnych skutków, ale już prezent i fakt, że nowy rok często wiązał się z postanowieniami, dawał nadzieję na zmiany. Dlatego też zmierzając na pierwszy w tym roku trening drużyny, rozglądała się, szukając nowych twarzy... nowej twarzy, nie ma się co oszukiwać. Całkiem konkretnej. Widząc, że nie ma go na miejscu spotkania, poczuła coś na kształt rozczarowania, prawdopodobnie samym faktem, że wiązała z tym jakiekolwiek nadzieje. — Liam! — wykrzyknęła więc, kiedy znienacka usłyszała obok siebie jego głos. Zaraz zawtórowała mu śmiechem i pacnęła go ręką w ramię, bo jak on śmiał, tak przychodzić sobie i kpić w żywe oczy. — Po moim trupie, Walker. — Zadarła dumnie podbródek i pewniej chwyciła trzonek miotły, nagle jakby wyższa o kilka centymetrów. Zamiast prowadzić gierki, zaczęła się rozciągać i w odpowiednim momencie wsiadła na miotłę. — Zobaczymy czy w ogóle umiesz latać — tym razem to ona bezczelnie zakpiła, choć oczywiście nie miała na myśli nic złego. Było to nawiązanie do tego, że nigdy dotąd go na niej nie widziała, bo się lenił, Liam jeden. Poczuła na policzkach mroźne styczniowe powietrze a chwilę potem ktoś... ŚCIĄŁ JEJ GŁOWĘ? Z wrażenia aż zwolniła tempo swojego lotu. Wizja była tak realistyczna i szczegółowa, że pomimo ujemnej temperatury na plecach i piersiach poczuła gorąco i występujący na wierzch pot. Wzdrygnęła się, odruchowo dotknęła szyi i ze zdziwieniem odnotowała tam coś miękkiego, niewątpliwie pluszowego. Odetchnęła z ulgą i pognała dalej.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Kości:97, G Suma K100: 97 Fanty: pluszowy dementor
Gdy Morgan ogłosiła trening nie trzeba jej było dwa razy powtarzać, aby się na nim pojawiła. Zbliżający się mecz z Puchonami sam się nie wygra, a uczucie porażki po poprzednim wciąż doskonale pamiętała. Ale i tym razem miała w sobie wiele wiary, że uda im się wygrać i rozgromią Borsuki zanim ktokolwiek zdąży powiedzieć quidditch. - Doberek! - przywitała się radośnie ze zgromadzonymi Gryfonami, gotowa do kolejnych oby-nie-morderczych ćwiczeń pod okiem pani kapitan. Cierpliwie wysłuchała co ich dzisiaj czeka i aż uśmiechnęła się na wzmiankę, że trening będzie miał swoją fabułę - i to powiązaną z podróżami po całej Europie! Gdy rozpoczął się pierwszy etap, wskoczyła na miotłę i pomknęła przed siebie nie oglądając się za innych, po prostu ciesząc się z tego, że może doznać uczucia wolności, które zawsze towarzyszyło jej podczas latania. Jej nastrój jednak szybko uległ zmianie - poczuła jak spinają jej się mięśnie, tak jakby się o coś albo o kogoś martwiła i im dłużej leciała tym bardziej narastało wrażenie ciężkości na ramionach. I gdy zerknęła kątem oka, dostrzegła wtulonego w siebie pluszowego dementora, którego pocałunek na chwilę zniwelował niemiłe poczucie, że ciągle musi o kogoś zadbać.
______________________
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
W ostatnich miesiącach jej stosunki z Quidditchem mocno się ociepliły po ostatnim kryzysie, ale nadal nie oznaczało to wcale, że zaczęłaby rozważać związanie swojej kariery z tym sportem w przyszłości. Jasne, nie była jeszcze szczególnie zdecydowana na nic konkretnego, ale Biuro Gier i Sportów było miejscem, w którym jednocześnie mogła trzymać się od mioteł z dala, jak i zbliżać się do wydarzeń z nimi związanych na życzenie. Choć głównie na życzenie odgórne, niekoniecznie własne. Na słowa Van Wierena tylko pokręciła głową. - Zmarnowałam przygotowania na elementy Historii Magii, tak. Zresztą, sam się przekonasz. - zapowiedziała mu jeszcze na koniec, zanim i sama ustawiła się na starcie i ruszyła ze świstem wzdłuż wytyczonej trasy. Szybko i u niej okazało się jednak, że niekoniecznie to o samą trasę w tym wszystkim chodziło. Chłodny wzrok pełen oskarżeń nie docierał do niej wyłącznie od króla, ale i od wielu członków ich społeczności. Zupełnie, jakby skazanie jej na śmierć było dla nich wszystkich ulgą, zapewnieniem bezpieczeństwa, pozbyciem się zagrożenia. Czy oni wszyscy już powariowali? Przeszył ją chłód, gdy tylko przez głowę przebiegło uczucie bycia straconą przez nadwornego kata. Zresztą - nie tylko chłód, bo było to wyjątkowo realne i prawie przyczyniło się do jej upadku z miotły. Prawie, bo w tajemniczych okolicznościach przybyła jej na ratunek śmierciotula. Pluszowa. A Edna mówiła przecież, że latać należy bez peleryn...
Kości: B - wdowa Suma K100:44 Fanty: pluszowa śmierciotula
//etap dziś po 22giej!
Percival d'Este
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 203cm
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Ach, to brytyjskie powietrze. Brudne, drapiące w gardło niczym mikroskopijne ziarenka piasku. Dość nieprzyjemna zmiana, jeśli porówna się ją z Cyprem, na którym to spędziłem ostatni miesiąc przerwy świątecznej, którą osobiście zacząłem nieco wcześniej niż reszta, głównie przez decyzję ojca, który bardzo nalegał, byśmy wspólnie gdzieś wyjechali i nadrobili lata kłamstw i niedopowiedzeń. Wróciwszy, wcale nie czuję, żeby cokolwiek w moim podejściu do ojca się zmieniło, ale przynajmniej miło spędziłem czas wylegując się na plaży i karmiąc się wzrokiem. Nie przeszkadzało mi nigdy przebywanie pośród tylko mugoli, ba, znalazłem sobie kilka nowych, krótkich znajomości. Choć niezwykle intensywnych. Był to też pierwszy wyjazd, kiedy to Namiar znikł bezpowrotnie i mogłem do woli korzystać z swojej magii, którą tak pieszczotliwie doskonaliłem przez ostatni rok. Oczywiście zachowując odpowiednią dyskrecję i nie dając się wykryć przez nikogo prócz mojego ojca, który to usilnie domagał się magicznej pomocy w codziennych obowiązkach, co zresztą pomyślnie ignorowałem wylegując się na hamaku z szlugiem pomiędzy palcami. Nie o tym dziś, na opowiastki przyjdzie jeszcze czas. Teraz, patrząc na Hogwart i czując niezwykle zimne powietrze na swojej wciąż bladej skórze (po jej barwie wydawałoby się, że na żadnej śródziemnomorskiej wyspie nie byłem), czułem się jakbym stał u progu swojego prawdziwego domu, w którym poznałem swoich prawdziwych przyjaciół, których mi szczególnie brakowało. Hope i Ruby w szczególności. Usłyszawszy wcześniej od innego gryfona, że ma być dziś trening Quidditcha, miałem nadzieje, że to właśnie tam spotkam te dwie duszyczki, które pragnąłem uścisnąć najmocniej na świecie. Ashleya może nie być, nikt za nim z pewnością nie zatęskni. Jak na zawołanie, w drodze na miejsce treningu, zobaczyłem przed sobą w oddali doskonale mi znaną sylwetkę. Natychmiast wzbiłem się do biegu by z zaskoczenia złapać niewinną osóbkę w objęcia od tyłu i podnieść, robiąc przy tym parę pokracznych obrotów. Postawiwszy @Ruby Maguire na ziemie, wyszczerzyłem się do niej z ognikami radości w oczach. - Siemandejro, piękna – Przywitałem się, dając jej jeszcze całusa w czoło. Spełniony w połowie poszedłem w towarzystwie dalej, przyglądając się kątem oka swojej przyjaciółce. - Tęskniłem ziooom. Jak tam przerwa ci minęła? – Zapytałem, naprawdę ciekawy co tam Maguire porabiała w czasie mojej nieobecności. Nie miałem z nikim kontaktu, jakoś tak metaforycznie wyjebałem telefon pod poduszkę i w pełni skupiłem się na otaczającej mnie rzeczywistości. Wkrótce doszliśmy do reszty grupy, gdzie moje oczy napotkały się na rudowłose fale włosów, które sobie tak upodobałem i za nimi szczerze tęskniłem. Podbiłem do Hope, otulając ją mocnym uściskiem i podobnie jak Ruby, pocałowałem ją w czoło. - Ello, rudzielcu piękny – odsunąłem się, dając dziewczynie możliwość oddychania i na szybkości przywitałem się też z każdym pozostałym. - Siema O’Donnell, Drake, pani kapitan i reszta. – Szybko wyrecytowałem imiona i nazwiska, szczególnie tej „reszty”. Pogadałbym sobie jeszcze z przyjaciółkami, ale nie zostało na to zbytnio czasu, bowiem zaczynały się pierwsze ćwiczenia. Jak Morgan zaczęła tak tłumaczyć co będziemy dzisiaj robić to nie będę ukrywać, nie do końca skminiłem o co chodzi w teorii, ale co mi tam, w praktyce będzie trzeba improwizować. Wzleciałem w powietrze i przyspieszyłem od razu, gdy powiedziane zostało „start”. Wszystko wyglądało normalnie, nie działo się nic szczególnego… Ale czy aby na pewno? Poczułem w sobie nagły gniew i żądzę czegoś nieokreślonego – jakbym miał to do czegoś porównać, to do głodu nikotynowego. Warknąłem pod nosem, przyspieszając, przy okazji wyprzedzając wszystkich, których miałem na swojej drodze. Szturchnąłem lekko barkiem @Hope U. Griffin, nie zwróciłem na to jednak uwagi, poczułem się jedynie zły, że nie włożyłem w to wystarczającej siły, by moja przyjaciółka to poczuła… I nagle wróciłem do zmysłów, dziwiąc się co się przed sekundą stało, skąd we mnie znalazło się tyle zła i obsesji na wyrządzenie komuś innemu krzywdy. Westchnąłem głęboko, żałując, że nie mogłem teraz przeprosić Hope za tą chwilę słabości. Coś ty za trening wymyśliła Morgan?
Szła na trening w wybitnym humorze, bo nie spieprzyła dzisiaj jeszcze żadnej lekcji, co w jej wykonaniu nie było wcale taką łatwą rzeczą. Tak więc z miotłą pod pachą i jedząc orzeszki, które wygrzebała z dna plecaka, stawiała kroki, nawet niespecjalnie pospieszne, stwierdzając, że ma masę czasu. No, przynajmniej jak na nią. Nie miała pojęcia, że Percival dzisiaj wraca, ale już bardzo chciała go zjebać, że nie odpisał na jej list, kiedy to chwaliła się zdaniem egzaminu na licencję posiadania magicznych zwierząt. Nie miała też pojęcia, że Irlandia po prostu zgubiła ten list gdzieś po drodze, więc przyjaciel nawet go nie otrzymał. Z racji własnej niewiedzy, była więc gotowa go całkowicie opieprzyć za ignorowanie swojej najlepszej przyjaciółki. Poczuła jak coś, a raczej ktoś porywa ją w powietrze, przez co jedzony właśnie orzeszek wylądował na ziemi, zanim w ogóle zdążyła go pogryźć. Średnio z początku zauważyła, że to @Percival d'Este, tak więc wdzięcznie się wydarła, jakby ktoś właśnie ją obdzierał ze skóry. Ach, ta gryfońska odwaga. — PUŚĆ MNIE ALBO PRZESTANĘ GADAĆ — zagroziła bardzo mądrze i właśnie wtedy dotarło do niej, że jej napastnikiem jest jej najlepszy przyjaciel — JAPIERDOLE PERCIVAL CZY TY CHCESZ, ŻEBYM JA ZAWAŁ MIAŁA? — teatralnie złapała się też za lewą stronę klatki piersiowej, kiedy ten już łaskawie postawił ją z powrotem na ziemi. Kiedy już ochłonęła, objęła go z całej siły, uświadamiając sobie jak bardzo za nim tęskniła i chyba nawet bardziej niż chciała to w ogóle przyznać. — Też tęskniłam — jej słowa były stłumione, prawdopodobnie przez to, że wciskała twarz w jego kurtkę, w końcu jednak go puściła — To już jest bezczelne wiesz, ja tu ci wszystko napisałam w liście, ty mi nawet nie odpisałeś i teraz pytasz jak mi przerwa minęła — oburzyła się — Ale skoro już chcesz wiedzieć TODOSTAŁAMLICENCJĘNAPOSIADANIENIEBEZPIECZNYCHMAGICZNYCHSTWORZEŃ — powiedziała na jednym tchu, szczerząc się jak głupi do sera, bo wciąż nie mogła w to uwierzyć. Chwilę potem już wskakiwała na miotłę, szczerząc się też rzecz jasna do Marli i Hope, żeby w końcu poczuć wiatr we włosach. Miała też wrażenie, że po świętach jest trzy razy cięższa, a może to te orzeszki, które jadła jeszcze moment wcześniej? Od razu jednak poczuła, że musi dzisiaj dać z siebie wszystko, tym bardziej, że przecież zbliżał się m e c z, a czymże była drużyna bez sprawnej pałkarki, która będzie ładnie odbijać tłuczki? Uczucie ciężkości jej nie opuszczało, więc nachyliła się nad trzonkiem i popędziła do przodu, zostawiając w tyle absolutnie wszystkich. Może to przez to dziwne przeczucie, że z jakiegoś powodu musi trenować tak, jak jeszcze nigdy?
______________________
without fear there cannot be courage
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie otrząsnąłeś się jeszcze na dobre z drastycznych doświadczeń z początku wyścigu, a za zakrętem już zaczęły Cię atakować jakieś głosy. Trudno było Ci ocenić, czy chodziło o szum lasu, czy faktycznie coś do Ciebie szeptało. A zresztą - sam wybierz, co podpowiedziała Ci intuicja. Czy chodziło o głos serca, za którym warto było podążać, a może wolisz trzymać się od tego z daleka i pokonać trasę zgodnie ze ścieżką, którą wytyczają wyrastające wokół sosny? Tylko czy aby na pewno one ukazują trasę, a nie po prostu względnie równomiernie otaczają Cię... no, zewsząd?
Ponownie rzucacie K100 na czas i dodatkowo K6 zgodnie z podjętą decyzją (w postach kostkowych wspomnijcie swój wybór!):
Kieruję się głosami:
1 - Chyba pora sobie wybić z głowy takie bajki, bo Twoje przypuszczenia... cóż, wywiodły Cię w las. I to do tego stopnia, że niby masz wrażenie, że minąłeś może dwa drzewa, a już kompletnie nie potrafisz się odnaleźć. Prędzej rzucił Ci się w oczy zawieszony na drzewie znak 'Uwaga trolle', niż trop, po którym mógłbyś dotrzeć do cywilizacji. Czy rzeczywiście ktoś Cię oszukał i sprowadził Cię na drogę bez wyjścia. Na szczęście ostatecznie słyszysz świst miotły, który choć trochę naprowadza Cię we właściwym kierunku, ale Twój czas w ramach wyścigu, jeżeli dotąd nie prezentował się źle, chyba jest już zaprzepaszczony. Dodaj 50 do wyniku K100. 2 - To był śpiew. A pochodził z ust dziewczyny w kapeluszu, całej zresztą ubranej w biel. Jeżeli nie chcesz się do niej zbliżać - leć dalej i dodaj 10 do wyniku k100. Jeżeli jednak coś Cię podkusiło, aby sprawdzić, co to za postać, dorzuć Literę:
Litera:
Spółgłoska: dziewczyna okazuje się świetnie znać tutejsze tereny i dzieli się z Tobą wskazówkami na temat trasy, dzięki czemu nawet mimo zboczenia z drogi pojawiasz się na mecie zaskakująco szybko i bez kolejnych komplikacji. Odejmij 20 od wylosowanego K100.Samogłoska: być może to ona Cię zagadała na śmierć, a może podczas wymiany zdań zapomniałeś o merlinim świecie. Ostatecznie jednak skończyło się na tym, że usłyszałeś za sobą zdziwione wezwanie Morgan, a gdy odwróciłeś się w stronę kapitan, Twoja dotychczasowa rozmówczyni zniknęła bez śladu. Chyba było już po wyścigu..? Jak się potem okazało, spotkałeś huldrę. Pytanie czy prawdziwą, czy był to wytwór Twojej wyobraźni? Niemniej nie udaje Ci się ukończyć wyścigu.
3 - Wydawałoby się, że trasę pokonałeś szybko i sprawnie, bez większych przygód i tropienie głosów, jeżeli jakiekolwiek faktycznie się pojawiły, jednocześnie spełzły na niczym, ale i nie przeszkodziły Ci szczególnie w dotarciu do mety. Dopiero po wylądowaniu zauważasz, że w kapturze kurtki/płaszcza znajduje się wbita weń strzała. Chyba lepiej nie rozważać, jak blisko śmierci nieświadomie się znalazłeś... 4 - Zamiast aktualnego etapu, rozpatrz etap III jako Alchemik. (tylko pierwsza osoba, pozostali przerzucają tę kość) 5 - Nie jesteś pewien, czy to na pewno były jakiekolwiek głosy, ale kątem oka zauważasz hasające po gałęziach wiewiórki. Dorzuć Literę.
Litera:
Spółgłoska oznacza, że jedna z nich dostrzegła też Ciebie i zaczęła biec wzdłuż Twojej trasy, przez jakiś czas prowadząc Cię bezpiecznie między drzewami. Odejmij 20 od wyniku k100. Samogłoska oznacza, że były to jakieś zepsute wiewiórki, bo okładały się miniaturowymi pałkami, ziały ogniem, wyły do księżyca, albo i robiły jeszcze bardziej abstrakcyjne rzeczy. Może po treningu pora się w końcu wyspać, skoro wyobraźnia do tego stopnia płata Ci figle? Jeżeli wyrzuciłeś samogłoskę, do wyniku k100 dodaj 10.
6 - Cokolwiek to jest za głos, prowadzi Cię niczym za rękę. Te diabelskie (albo i nie) podszepty najwyraźniej doskonale wiedzą, którędy się udać, aby pokonać trasę bez uszczerbków na zdrowiu i z utrzymaniem odpowiedniego tempa. Być może jesteś komuś dłużny przysługę, albo po prostu masz nosa do szukania drogi. Wynik K100 z tego etapu podziel przez 2. Po wyścigu zostaje Ci w głowie jedno słowo, które najwyraźniej wielokrotnie powtórzyło się w zasłyszanym przez Ciebie szeptach - Nisse.
Podążam wyznaczoną trasą:
1 - Być może były jakieś głosy, ale kogo by to obchodziło. Wizje Cię nie interesują, a z tego przeklętego lasu to najchętniej już byś się wydostał. Nigdy nie wiesz, kiedy za rogiem pojawi się jakiś paskudny stwór, albo inna zaraza... TAKA JAK TA! Zderzasz się z jakąś ogromną szkolną sową, a impet spotkania wpycha Cię w jakieś zaśnieżone gałęzie. Choć zwierzęciu ostatecznie nic się nie stało, zrugało Cię z oburzeniem przed tym, jak ruszyło dalej w swoją stronę. Kiedy już pozbędziesz się zebranego na sobie śniegu i igieł możesz kontynuować wyścig. Dodaj 50 do wyniku K100. 2 - Nie straszne Ci te zwidy, nie straszne Ci te haszcze, niezmordowanie lecisz przed siebie i próbujesz rozszyfrować z tego wszystkiego, jaką trasę będzie najlepiej obrać, aby finalnie dotrzeć do celu. W całym swoim planowaniu nie dostrzegasz, że z jednej z gałęzi zsunął się cały zebrany na niej śnieg i rzecz jasna musiał on wylądować na Tobie. Takie to psie lwie szczęście, co? Dodaj 20 do wyniku K100, bo jednak niełatwo było się po czymś takim otrząsnąć. 3 - Biednemu to zawsze... wypadają w locie galeony? Przygotowane do Miodowego Królestwa lub na inne atrakcje oszczędności o zawrotnej wartości 10 galeonów wypadły Ci z kieszeni podczas szaleńczego lotu i zawisnęły wraz z sakiewką na wystającej gałęzi. Jeżeli chcesz się po nią wrócić - dodaj 20 do wyniku K100. Możesz też pędzić dalej, a po zakończeniu wyścigu wciąż je odzyskać, albo ewentualnie całkiem zapomnieć o zgubie, czy też nie zauważyć jej braku. Dla przywiązanych do gotówki: napiszcie w ramach aktualnego wątku trzeci post (powyścigowy), w którym stosujecie jakieś Accio sakiewka, albo po prostu wracacie na miotle do zapamiętanego miejsca. 4 - Latanie w zimie jest o tyle ryzykowne, że dość wcześnie robi się ciemno, a wtedy trudno dostrzec wszelkie czekające na trasie przeszkody. Jedną z nich była wystająca gałąź, ale miałeś sporo szczęścia. Kto jak nie bohaterskie maskotki?! Znajda z pierwszego etapu skoczyła przed Ciebie w ostatniej chwili i pchnęła mordercze igły zanim te miały okazje pokąsać Cię po policzku. Przypłaciła to jednak rozdarciem materiału w dowolnym miejscu i teraz z pewnością bardzo cierpi uczepiona na podstępnym drzewie. Po maskotkę możesz ale nie musisz wracać - powrót kosztuje Cię +10 do k100, naprawa maskotki zaklęciem kolejne +10. Możesz też wrócić po nią po wyścigu, albo zabrać ją teraz a naprawić po wszystkim. Albo, co tam, po prostu ją tam zostaw... Ty potworze. 5 - Nie jesteś pewien, czy to na pewno były jakiekolwiek głosy, ale kątem oka zauważasz hasające po gałęziach wiewiórki. Dorzuć Literę.
Litera:
Samogłoska oznacza, że były to jakieś zepsute wiewiórki, bo okładały się miniaturowymi pałkami, ziały ogniem, wyły do księżyca, albo i robiły jeszcze bardziej abstrakcyjne rzeczy. Może po treningu pora się w końcu wyspać, skoro wyobraźnia do tego stopnia płata Ci figle? Jeżeli wyrzuciłeś samogłoskę, do wyniku k100 dodaj 10.
6 - Cokolwiek spotkało Cię wcześniej, zdecydowanie dodało Ci siły. Po tym, jak pozbyłeś się jarzma związanego z królewskim edyktem, ruszasz przed siebie z odnowionymi pokładami sił, a czas, który wykręcasz na bieżącym etapie zdecydowanie przerasta oczekiwania, które sugerował przebieg poprzedniego etapu. Jeżeli po drodze słyszałeś jakieś głosy, zignorowałeś je i zwyczajnie prułeś przed siebie. Wynik k100 z obecnego etapu podziel przez 2 i dopiero wtedy dodaj do ostatniego wyniku.
Jak się ostatecznie okazało, tym samym kończysz wyścig i całą trasę masz już za sobą. Czy jednak udało Ci się w jej trakcie do końca nie ześwirować od tych wszystkich zwidów i napotkanych absurdów?
Etap III - 'na skróty'
W ramach swojego etapu najpierw rzucacie K100 na czas pokonania trasy, a potem kierujecie się instrukcjami spod spoilerów dotyczących Waszych roli w wydarzeniu:
Król:
Spoiler:
gnany szaleństwem mógł być oskarżany przez lud o niepoczytalność, mógł być nienawidzony przez poddanych, chwalony przez najbliższych współpracowników, mógł mieć na pieńku z samym stworzycielem i po drodze ze wszystkimi demonami. Nie przewidział jednak, że to on sam ostatecznie miał się stać swoim największym wrogiem. Wykonaj 5 rzutów Literą. Każda z nich odpowiada za to, jak przebiega Twój slalom między ośnieżonymi sosnami, do którego popchnęło Cię własne szaleństwo. Każda spółgłoska odejmuje Ci 20 od wyniku K100, ale wylosowanie samogłoski oznacza, że koniec końców boleśnie odbijasz się od drzewa, w miarę bezpiecznie lądujesz w zaspie i nie dokończysz wyścigu. Czy zdołasz dokończyć swoją podróż zanim pożre Cię obłęd?
Sekretarz:
Spoiler:
pchany strachem podążał za swoim władcą nie dostrzegając tego, że ten zupełnie zgubił kontakt z rzeczywistością. Dotychczasowe posłuszeństwo jednak zapewniło mu nie tylko status drugiej najbogatszej osoby w kraju, ale i sposobność bezpośredniego zastąpienia władcy na tronie, gdyby ten z jakiegoś powodu dokonał żywota. Czy był jednak w stanie przezwyciężyć własny strach nim ten do końca sparaliżowałby jego własną wolę? Rzuć K6 i Literę. Parzysty wynik oznacza, że pozostajesz wiernym sługą do końca i w strachu jesteś zmuszony pokonać tę samą trasę, co Twój król. W tym wypadku dodaj 50 do wyniku K100, a w przypadku 'śmierci' króla zostań przy nim i pomóż mu po upadku. Wtedy nie uda Ci się ukończyć wyścigu. Nieparzysty wynik sprawia, że rodzą się w Tobie egoistyczne pobudki i chcesz po kryjomu pozbyć się władcy. Wtedy też wylosowanie samogłoski sprawia, że udaje Ci się zająć jego miejsce na tronie, o ile wcześniej nie wykończyło go szaleństwo. Jeżeli pozbyłeś się króla własnoręcznie, w praktyce po prostu zaklęciem zrzuciłeś na niego śnieżną 'kołdrę' z jednego z konarów, gdy mijał jakieś bardziej ośnieżone drzewo. Być może będziecie musieli to sobie wyjaśnić po wyścigu...
Alchemik:
Spoiler:
miał coraz większe kłopoty, by zapanować nad gniewem ludu, więc wkrótce to on zamiast króla stał się głównym celem wszelkich spisków zdesperowanej społeczności. Choć nadal pełnił funkcję kata oraz mędrca, jako ten, który znajdował się najbliżej pospólstwa musiał zachować szczególną ostrożność i język mieć równie ostry, co swój topór do wykonywania wyroków. Czy był wystarczająco zręcznym dyplomatą, aby uciec od sprawiedliwości, jaką szykowali mu mieszkańcy królestwa? Rzuć kolejną K100 i odejmij jej wartość od swojego łącznego wyniku K100. Jeżeli mimo tego ktokolwiek ze 'spółgłoskowych' uczestników wyścigu osiągnie końcowy czas niższy niż Twój, na szyi poczujesz ostrze swojego własnego topora i pocałunek niechybnej śmierci. Spadasz z miotły, a od upadku ratuje Cię ten, któremu ostatecznie udało się Cię wyprzedzić (pierwsza osoba, która osiągnęła końcowy wynik K100 niższy od Twojego).
Termin: 19.01, godz. 22:00 Przerzuty: 1 za każde 10 GM w kufrze (nie wliczamy przedmiotów).
Jak się okazało, wcale nie była taka szybka jak jej się wydawało - znajdowała się na szarym końcu, za bardzo rozkojarzona nagłymi wizjami i myślami na granicy mary. Dlatego tym razem, gdy usłyszała głosy dobiegające znikąd, prędko je zignorowała, skupiając się jedynie na locie i jak najszybszym pokonaniu dalszego odcinka trasy, byleby tylko nadrobić wcześniejsze straty. Czuła o wiele więcej sił - nie wiedziała czy zasługą tego był pluszowy dementor wtulony w szyję czy fakt, że po prostu sfokusowana była na jednym konkretnym zadaniu jakim był wyścig, ale efekt był dostatecznie satysfakcjonujący - doleciała do mety bez większej kontuzji. A zmęczenie rozchodzące się po całym ciele był znakiem, że dała z siebie wszystko.
______________________
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Zdążył ledwo przetrwać te dziwne wizje i przeczucia jakie mu się pojawiły, kiedy do jego głowy zaczęły uderzać jakieś głosy, a on jak rasowy gryfon postanowił olać trasę i ruszyć ich śladem. W końcu co może pójść nie tak? Może poza tym że może wlecieć w drzewo albo trzaśnie w niego jakaś gałąź. Chociaż w tym wypadku to należało współczuć gałęzi która by w niego jebła bo jej czas życia raczej znacznie by się skrócił. Drastycznie by można powiedzieć... Tyle że tym razem tym głosem okazały się wiewiórki, które jego wilkołacze odruchy które czasem prześladowały go nawet w ludzkiej postaci nakazały mu gonić. Tak więc gonił, a ona spierdalała jakby ją wygłodniały drapieżnik gonił. No bo w sumie gronił. Wilkolew jakiś. O tyle dobrze że jak spierdzielała, to taką trasą że nie napotykał większych przeszkód. Można więc powiedzieć że miał farta.