W lecie ten stół jest zawsze oblegany i niejednokrotnie wydłużany za pomocą magii. Uczniowie często wyczarowują sobie dodatkowe siedziska kombinacją odpowiednich zaklęć, a i niejednokrotnie przynoszą sobie z kuchni lunch. Miejsce w połowie osłonięte jest cieniem.
Zmarszczyła na chwilę brwi, po czym wzruszyła ramionami. - No tak... Całkiem możliwe, ale coś mówiłaś o opowieści, nie? W każdym razie, na pewno były testrale. - Posłała jej lekki uśmiech, a kiedy Ivy stwierdziła, że może uda się tą książkę załatwić, kiwnęła głową z entuzjazmem. Tak, że wyglądała teraz, jak mała dziewczynka, ciesząca się wyjazdem nad morze. - Dzięki, byłoby super! Dużo czytasz? Super! A co na przykład? - Trafił więc swój na swego. Będzie z kim rozmawiać o literaturze przy kawie, czy tam czymś mocniejszym. Przytaknęła na pytanie dziewczyny. W końcu nie bez kozery nazwała Rid ,,swoją'', prawda? - Tak. - Kiedy dostrzegła ledwo widoczne rumieńce na twarzy swojej korespondentki, uśmiechnęła się lekko. - Nie krępuj się. - Rzuciła jeszcze, co by trochę rozładować atmosferę. Nie lubiła wprawiać ludzi w zakłopotanie, naprawdę. No, chyba, że akurat chciała coś sprawdzić, przeanalizować, czy też rozgryźć. Wtedy oczywiście. Wszystko była gotowa zrobić. - Byłyśmy, ach. - Spojrzała na Rid, wspominając ich rozmowę w jednej z tamtejszych kawiarni, kiedy to zdecydowała się na pierwszy, poważny związek w swoim życiu. Przypomniała sobie swoją niepewność i zawstydzenie... A dziś nie żałowała tej decyzji, wręcz przeciwnie. Pomimo chwil wahania i obawy przed zaangażowaniem, była z nią szczęśliwa i wcale nie chciała tego kończyć. - A ty? Skoro pytasz, to mniemam, że również tam byłaś? Jak ci się podobało? Mają świetną kuchnię! - Rzuciła z entuzjazmem. W ogóle, Lei była bardzo zadowolona z tej wycieczki. Tamtejsza kultura wydawała się tak ciekawa, a ludzie tacy... Tacy inni. Zrównoważeni. To wszystko tak strasznie ją fascynowało!
Dlaczego z jej mądrych wypowiedzi wywnioskował od razu, że była brzydką Krukonką? Owszem, miała wiele wspólnego z Ravenclawem, zwłaszcza że Tiara Przydziału wahała się, czy jej tam nie wysłać, ale ostatecznie padło na czerwień. I dobrze, bo w ciepłych barwach Utopii zdecydowanie do twarzy. Kręciła się po polanie, poszukując w tłumie trzynastki, ale wśród tych wszystkich ludzi było to naprawdę skomplikowane. Nigdy nie potrafiła odnaleźć się wśród większej grupy ludzi. W końcu jednak odnalazła cyferki, o które jej chodziło, wygrawerowane na bransoletce jakiegoś chłopaka. Hmm, z pewnością by się tego nie spodziewała, zwłaszcza że nawet go nie znała. Ale może to tym lepiej? Przynajmniej miała do czynienia z kimś nowym. I nie musiała wściekać się na przyjaciół, że zrobili ją w konia. - No cześć, Uczestniku Szlabanów – przywitała się z nim, krzyżując ręce na piersi i lustrując go uważnym spojrzeniem, jak gdyby zastanawiała się, czy to aby na pewno ta osoba. W tym momencie czuła się już dosyć dziwnie, ale jednak pomyłka nie wchodziła w grę. Miał wyraźne 13 na ręku i tyle.
Eric spokojnie wysłuchał długiego monologu dziewczyny. Nie męczyła się? Ciągle tylko gadała i gadała. Jak zadała pytanie to zaraz dodawała jeszcze coś. Eric zaczął się zastanawiać czy nie zacząć tego zapisywać. Przez cały ten czas miał na policzkach okropne rumieńce i patrzył na swój szkicownik. Kiedy o niego poprosiła, kiwnął głową i podał go dziewczynie. Podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy. -W rzeczywistości jesteś dużo milsza niż w listach. I zdecydowanie bardziej wygadana. -Powiedział po chwili krępującego milczenia i gapienia się sobie w gały. -Wspólne picie odpada. To nie dla mnie. -Odpowiedział na jej poprzednie pytanie i zaraz usilnie starał się przypomnieć sobie to ostatnie. A! -Nie, dlaczego miałbym być? Po prostu... wydawało mi się, że zastanę homofoba z ego przerastającym pięciokrotnie jego poziom IQ. To miła niespodzianka... -Zapewnił ją i nawet się uśmiechnął! Nie skomentował tego, co powiedziała o rudych dziewczynach. On w ogóle nie widział w kobietach niczego pociągającego. Ale ta była ładna. Patrząc prawdzie w oczy on był podobny do baby, a ona miała całkiem neutralne rysy twarzy. Byłby z niej seksowny facet. Oczywiście Eric ani śni jej o tym mówić. Chyba się polubią. -Czego się wstydzę? -Przypomniał sobie jeszcze jedno pytanie. -Nie widać? -Uśmiechnął się smutno, z trudem. Dotknął swoich włosów i rozejrzał się. Wszędzie stali ładni, muskularni faceci. A on czuł się jak taka ciapa.
Ingrid Westerberg
Rok Nauki : VII
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : ścigająca, UWAGA! Oszukana orientacja :||||
Ings zdawała się błądzić po polanie jak zagubiony duch, który nie miał pojęcia skąd się wziął, co robił i do czego dążył. W głowie miała o wiele mniej myśli, niż by w ogóle chciała, a jedynym, na co zwracała jako taką uwagę, to trajektoria swojego spaceru. Byle nie wejść na kogoś, byle nie wpaść na kogoś, byle kogoś nie zmartwić tak bezcelowym błąkaniem się wokoło. Oczyma szukała jednej z dwóch właścicielek tych bardzo znajomych inicjałów, które zaczęły się pojawiać pod tajnymi listami jakoś nieopodal końca ich wymiany. Po jakimś czasie zdążyła zauważyć Shane, do której zaczęła powoli zmierzać, ale w międzyczasie porwała ją Leilii. No właśnie. Ich bardzo romantyczne spotkanie wakacyjne skończyło się dosyć niezręcznie, a Ingrid nie chciała o nim już nigdy więcej mówić. Upiła się, zechciała bezceremonialnego seksu i spotkała się z odrzuceniem. Nie obchodził ją powód tego odrzucenia, mimo że wcale nie było to w jej stylu. Straciła trochę szacunku nie tylko do samej siebie, ale także do Lei, chociaż do tej drugiej powinna go trochę zyskać. Czuła się jednak źle oceniona, myśląc że Vilms uznała ją za jeszcze zbyt niedojrzałą do aż takiego zaangażowania w związek. Zasypana typowym gradem pytań, zagubiona Westerberg przytuliła tylko swoją partnerkę na powitanie, z nikłym uśmiechem przyjmując całusa w policzek. Resztę czynności wykonała za nią Ruda, chociaż przybycie Ivy obmyło Szwedkę z tej machinalności. Zamrugała wielokrotnie oczyma, wybudzając się z półsnu wywołanego trajkotaniem Estonki, aby potem podnieść się prawie równocześnie z nią do pionu, mimo że sama nie była z nikim skuta magicznymi kajdankami. Ale dobrze, że wiedziała czego się spodziewać. - Hej, jestem Ingrid - powiedziała spokojnym głosem, posyłając blondynce delikatny uśmiech. Oczyma ciągle spoglądała jej za ramię, bo akurat w tamtą mniej więcej stronę trzeba było patrzeć, aby dojrzeć zupełnie samotnie siedzącą S. V. V. Przez dłuższy moment słuchała jeszcze wymiany zdań swoich towarzyszek, ale w końcu przygryzła delikatnie wargę i zaczęła robić powolne, opieszałe kroki w stronę Villadsenówny. - Dziewczyny, wybaczcie, ale muszę iść do swojej korespondentki. Znamy się, ona chyba mnie już widziała, nie chcę żeby myślała że ją olewam. Bawcie się dobrze! - rzuciła na odchodne, podbiegając luźno parę metrów, aby ostatecznie usiąść obok swojej starej znajomej i - chcąc nie chcąc - zostać skutą razem z nią tymi przeklętymi kajdankami. - Cześć Shane, jak się trzymasz? Przepraszam, że pomyliłam cię z Sheilą, naprawdę jestem beznadziejna w dochodzeniach detektywistycznych, zresztą doskonale wiesz - powiedziała żywo, z szerokim uśmiechem, szturchając ją trochę w ramię, czysto zapobiegawczo, aby wybudziła się z hipotetycznej ospałości, której ofiarą padła również sama Ings parę chwil wcześniej.
Jak ona się cieszyła, że nie trafiła na jakiegoś zakompleksionego Ślizgona z manią czystości krwi. Naprawdę, gdyby miała z kimś takim spędzić najbliższą noc, bardzo możliwe, że umarłaby z nudów. Opinia nadętych idiotów nigdy ją bytnio nie interesowała, niech sobie gadają, ja chętnie posłucham i się pośmieje, a co! Jednak zawsze milej jest spędzić czas z osobą, którą się lubi, niż z zaciętym wrogiem, prawda? A Abi powoli zaczynała lubić Krukonkę. Powoli, bo ona już tak ma, nieufna z niej istotka strasznie. -Świat mugoli jest ciekawy. Chyba nigdy nie zrozumiem tych wszystkich wielkich rodów. -Przy ostatnich słowach zakreśliła w powietrzu dwa cudzysłowia i ciężko westchnęła. -Ale co ja tam wiem. -Dorzuciła po dłuższej chwili, po czym położyła się na brzuchu, a w powietrzu wymachiwała nogami. Mruknęła jeszcze coś o tym, że może niechcący kopnąć dziewczynę i posłała jej przepraszający uśmiech. -Ostatni rok studiów...jestem o rok młodsza. -Powiedziała i spojrzała na rozmówczynie. -Masz przyjemność ze studentką drugiego roku. -Odparła takim samym tonem jak wcześniej Melody. Która marzy już o skończeniu szkoły, ale przecież jej nie rzuci, bo to się kompletnie nie opłaca. Taką oto sentencje powtarzała sobie niemal od rozpoczęcia tych cholernych studiów. Doprawdy, co jej strzeliło do głowy, że postanowiła kontynuować naukę? -Ja tam Ci tylko zaproponowałam zabawę w detektywa, a jak ty sobie to zinterpretowałaś to już nie moja bajka, ale załóżmy, że o to właśnie chodzi. -Mimowolnie oparła głowę na miękkim kocu i przymknęła oczy. -Hmm...kraj wiatraków. -Rzuciła pierwszą rzecz jaka tylko nasunęła jej się na myśl i zmarszczyła brwi. Czemu zamiast pochwalić się przepięknym Amsterdamem, ona wypaliła akurat tą mało istotną kwestie wiatraków? -Wcześniej chodziłam do Trausnitz. Powinnaś już wiedzieć. -Tęskniła za rodzinnym krajem. Zawsze chciała tam wrócić, ale nie chciała widzieć się z matką, która przecież tam została. Cóż, pożyjemy zobaczymy. Może się kiedyś jeszcze pohodzą? -Cholera, zgadłaś. -Mruknęła i szczerze się uśmiechnęła, po czym wybuchła głośnym, niepohamowanym śmiechem. -Ee tam, może masz jakiś ukryty talent? -Dodała i zaczęła grzebać w kieszeniach spodni. Wyjęła nieco pomiętą paczkę papierosów i zapalniczkę. -Palisz? -Spytała i wyciągnęła rękę w stronę dziewczyny.
W dalszym ciągu siedziała przy ognisku pochłaniając swoje zapasy jedzenia, serio zachowywała się jakby przez cały dzień nic nie jadła, nie jadła? Hmm... możliwe w końcu minionej nocy postanowiła nie wracać do domu a do świata żywych wróciła dopiero pojawiając się na tej imprezie. Takie zachowanie było u niej całkowicie normalne, gdy jej nie było bazgrała swoje graffiti gdzie tylko się dało, lubiła też przebywać w mugolskich miejscach aby wybrać się na tor. Motocross był jej życiem i nie mogła sobie pozwolić na wypadnięcie z wprawy. W wolnych chwilach zajmowała się też swoim motorem aby nie świrował pod wpływem magii, przejażdżka po błoniach Hogwartu to by było coś. Oczywiście wiedziała, że nie byłoby to mile widziane, jednak się tym nie przejmowała, póki nikt by jej nie złapał, co byłoby mało prawdopodobne ewentualni świadkowie nie bardzo mogliby ją rozpoznać. Po chwili wróciła myślami do korespondencji, rozejrzała się po okolicy zauważając Ingrid rozmawiającą ze paroma osobami, prawdopodobnie z tego powodu postanowiła póki co w dalszym ciągu do niej nie podchodzić. Myślała też nad tym co by było gdyby przyszła tu z Sheilą, pewnie Rid zaczepiłaby najpierw ją. W końcu sama nie uważała że to właśnie Vicious mogła to napisać. Naprawdę inni mieli o niej takie zdanie? Trzeba to zmienić. Zapatrzyła się w ognisko kiedy nagle przy próbie zjedzenia czegoś więcej poczuła że ruchy jej ręki są ograniczone, skonsternowana spojrzała na nadgarstek na którym miała założoną bransoletę gdzie teraz znajdowało się również coś na kształt kajdanek. Powoli podniosła wzrok w górę rejestrując fakt, że siedzi przy niej Westerberg, uśmiechnęła się lekko choć w dalszym ciągu była nieco zaskoczona. Nie zauważyła Zachodniej Góry 'skradającej' się w jej kierunku, więc skoro koleżance nie wychodziło Sherlockowanie może chociaż zasłużyła na miano ninji? Chociaż przy stanach w jakie potrafiła popadać Shane ninjowanie nie było trudnym wyczynem. - Cześć, wygląda na to że nadrobimy ten czas kiedy ze sobą nie rozmawiałyśmy - rzuciła na początek, wskazując na kajdany przy okazji powoli ogarniając sytuację i powrót do rzeczywistości - Mam jedzenie więc jakoś się trzymam, dawno nic nie jadłam - powiedziała jakby chcąc wytłumaczyć się z zapasów które przy sobie miała - Nic się nie stało, właściwie to zdarzały się już takie przypadki, z resztą twoje próby odgadnięcia kim jestem były dość zabawne. Jak wrażenia po tym wszystkim? - zapytała spoglądając w kierunku wejścia na polanę - Myślę, że Sheila też niedługo tu przyjdzie.
Jeśli było coś co ceniła Melody w innych ludziach, to zdecydowanie można było do tego zaliczyć poczucie własnej wartości. Nie mogła zrozumieć, jak niektóre osoby potrafią się tak cholernie nie doceniać, a własną wyższość próbują udowodnić szyderstwami lub wysokim statutem krwi. Doprawdy, żałosne. Ona do szczytu dochodziła wyłącznie siłą charakteru i wytrwałością... no dobrze, i malutką zdolnością do manipulacji uczuciami. Zapewne to sprawiało, że nawet osoby, które zaskarbiły sobie jej sympatię, bardzo rzadko zostawały obdarzane przez nią szczerym zaufaniem i oddaniem do grobowej deski. I choć mogła sprawiać inne wrażenie, wręcz z wilczą zawziętością wzbraniała się z przyjmowaniem kolejnych osób do tej otaczającej ją „elity”. – Jest bardzo fascynujący. Chyba nigdy nie zrozumiem, jak oni doszli do tego wszystkiego bez żadnych sztuczek, magii... To ekstremalne – zgodziła się, a w jej głosie zabrzmiał entuzjazm. Uwielbiała wszystko co inne, niewyjaśnione. Odchyliła się kilka centymetrów, gdyż nie chciała ryzykować bliskiego kontaktu z majtającymi się w górze nogami Abi. – To dopiero zaszczyt, moja o rok młodsza koleżanko. W powietrzu rozniósł się jej dźwięczny śmiech. Mel tak naprawdę była rozdarta na pół. Z jednej strony chciała jak najszybciej wyfrunąć ze szkoły i rozpocząć życie na własną rękę, a jednocześnie zdobywanie wiedzy było jej priorytetem. – W porządku, w porządku, nie oskarżam cię o spiski Z ciekawością zerknęła na Puchonkę, gdy ta na chwilę oddała się przeszłości, która najwyraźniej rysowała się bardzo przyjemnie. Obserwowanie jej wzięła sobie chwilowo do serca. Jak inaczej miałaby określić, z kim się zadaje? - Trausnitz to szkoła w Niemczech, ale ty nie wyglądasz na Niemkę... – zauważyła marszcząc w skupieniu brwi i skubiąc wargę. Szare komórki pracowały na najwyższych obrotach, aby wydobyć informację, która niewątpliwie zawieruszyła się gdzieś w odmętach jej pamięci. Nie pamiętała dokładnie, które państwa przynależały do tej szkoły i tylko wspomniany wiatraki nasuwały pewne skojarzenie. Czyżby...? – Jesteś z Holandii, mylę się? Melody nie mogła się nie uśmiechnąć, kiedy do jej uszu dobiegł śmiech współtowarzyszki. Rozbawianie ludzi, nawet niespecjalnie celowe, powodowało u niej autentyczne zadowolenie z siebie. Dystans do siebie spowodował, że nie mogła się powstrzymać przed wtrąceniem jeszcze jednej uwagi. – Jak gra na nerwach? Z pewnością, w tym nie mam sobie równych... A tak serio to gram trochę na ksylofonie. No wiesz... coś jak duże drewniane cymbałki – wytłumaczyła, przyzwyczajona, że ludzie raczej nie kojarzą, czym jest ów instrument. Ograniczenie. [b] – Niestety nałogowo. Powiedz, że to jakieś magiczne i daje mocnego kopa [/b[ - jęknęła z nadzieją, choć zdawała sobie sprawę, że to raczej mało prawdopodobne. Mimo to, z chęcią przyjęła proponowaną używkę. Jak to mówią mugole, lepszy rydz niż nic.
Zaśmiał się, słysząc jej zdanie na temat jego imienia. Sam nie widział w nim nic niezwykłego, chociaż nie wykluczał, że to właśnie ono przynosiło mu szczęście. A na jego brak przecież nie narzekał. Rodzice świadomie tak go nazwali, liczyli, że dzięki takiemu imieniu powiedzie mu się w życiu. On uważał, że szczęściem okazały się jego magiczne i artystyczne zdolności, oni z kolei wyobrażali sobie jego przyszłość nieco inaczej. - Cieszę się, że ci się podoba. Nie jest złe. I myślę, że faktycznie jestem szczęściarzem, może dzięki niemu. Tak podejrzewał, że nie uspokoi jej zapewnieniem, że nie jest mordercą. Myśl, że mógłby być, była zabawna. On, pozytywnie nastawiony do wszystkiego anarchista, zabójcą! Musiał kiedyś spróbować namalować coś takiego. - Oczywiście, że bym się nie przyznał, gdybym faktycznie miał na sumieniu jakieś morderstwa. Ale spokojnie. Co najwyżej rysuję martwą naturę, a to chyba żaden grzech, nie? - puścił jej oko. - Zresztą wolę rysować ludzi. Może mi kiedyś zapozujesz? Gdyby mu powiedziała, że jest uroczy, jego męska duma na pewno by nie ucierpiała. Już to zresztą kiedyś usłyszał, ale chyba w gorszym wydaniu, bo w zestawieniu z „pociesznym”, co już nie brzmiało tak dobrze. Ale czy on się przejmował takimi rzeczami? Pewnie, że nie. - Nie musi ci brakować pisania ze mną, bo wcale nie musimy tego przerywać. Tylko już bez tej otoczki z listonoszem, zwyczajnie możemy do siebie pisać. Co myślisz? - spytał, patrząc na nią z uśmiechem.
Mógł się śmiać, ale w jej główce machina poszła w ruch. Wszystko co kojarzone z przedmiotem zwanym Eliksiry musi być świetne. Zapunktował samym imieniem, ma chyba rzeczywiście szczęście, bo nie każdy ma taki nieświadomy talent. - Chyba nie. Rysujesz? Podziwiam. Moje umiejętności to ledwie narysowanie patyczaka i nazwanie go człowiekiem - To nie żart. Jej kompletny brak w tym kierunku jest widoczny już w chwili, kiedy złapie ołówek, czy cokolwiek innego. Może źle trzyma? Tak, chciała w to wierzyć. W życiu nie pokarałaby nikogo próbą rysowania go. Oby był lepszy od niej. - Ciężko mi z nie poruszaniem się, ale dla Ciebie mogę spróbować - Szkoda, więc, że nie powiedziała. Za to zgodziła się na pozowanie, czyli możliwe, iż będzie miała jeszcze okazję na to. Nie przejmowanie się takimi rzeczami służy. - Na prawdę? Byłoby świetnie! - nie wierzyła, że na prawdę tego chciał! Kompletnie zapomniała o swoim dziwnym wcześniejszym uczucia. Była tak zachwycona jego propozycją, że nie mogła tego nawet ukryć. W odruchu radości przytuliła go z wdzięczności. Szybko się odsunęła, a potem piękny rumieniec pojawił się na jej twarzy. Powinna nauczyć się to kontrolować. Poczyta o tym jak tylko wróci. Zachowuje się jak wariatka, a do tego wygląda jak pomidor. Świetnie.
-Tak. Ekstremalne... -Zamyśliła się na chwilę, po czym parsknęła śmiechem. -W moim przypadku ekstremalne jest nawet gotowanie bez użycia magii. Lepiej, żeby nikogo nie było w tym czasie w kuchni, a najlepiej w całym mieszkaniu. -Ojciec zawsze podchodził do jej umiejętności ze sporym dystansem. Wolał, żeby jedzenie było robione w tradycyjny sposób i nie chciał słuchać Abi, która zapewniała go, że z małą pomocą różdżki ziemniaki zmienią się w frytki, a kurczaki będą mniej przypalone. -Z magią jest łatwiej. Zawsze było, dlatego naprawdę nie widzę powodów do obrażania mugoli. Przynajmniej wszystko osiągnęli sami. -Ostatnie zdanie wymówiła bardzo cicho, pod nosem, nie wiedząc do końca czy chciała, żeby jej rozmówczyni je usłyszała. Mimo wszystko, mogło być nieco obraźliwe dla osób o czystej krwi. Przyszłość Abi na pewno nie należała do najprzyjemniejszych. Zdawała sobie jednak sprawę, że istnieją rzeczy o wiele gorsze od niekochających rodziców. Ona przynajmniej ich miała. Co prawda nigdy nie traktowała ich poważnie i zawsze uważała, że zrobienie sobie dzieciaka to był ich największy błąd życia, ale przynajmniej byli. Gdzieś tam w świecie, ale zawsze coś. Niektórzy natomiast zostali sami. Nie mieli nikogo obok i właśnie ta myśl dołowała ją najbardziej... -Bingo! -Krzyknęła nagle i odruchowo pstryknęła palcami. Dziwny zwyczaj, którego nauczyła się od jednej z wielu niań. Przez długi okres czasu nie mogła się od niego odzwyczaić, także już dawno zaprzestała prób oduczenia się go. Trudno, chyba nikomu tak bardzo to nie przeszkadza, prawda? -Z Amsterdamu dokładniej. Piękne miasto... -Rozmarzyła się na chwilę, jednak szybko powróciła do żywych. Na wzmiankę o graniu na nerwach, odruchowo się uśmiechnęła, po czym w jednej sekundzie zmarszczyła brwi i lekko przechyliła głowę? -Ksylofonie? -Spytała, nie mogąc przypomnieć sobie co to u licha jest. Na szczęście Krukonka szybko pokrótce wyjaśniła o co jej chodzi, a na twarz Puchonki znów zawitał zarys uśmiechu. -Czyli jednak jesteś w jakimś stopniu związana z muzyką. -Podsumowała, wzruszając lekko ramionami. Nie chciała już wspominać o swoim totalnym braku jakiegokolwiek talentu, dlatego szybko zmieniła temat. -Hmm, mugolskie. -Stwierdziła, wpatrując się w leżącą na kocu pogniecioną paczkę. Doprawdy, co ona z nią robiła, że znalazła ją w takim stanie? -Ale dają mocnego kopa. Wierz mi. -Dorzuciła i zapaliła wyjętego wcześniej papierosa.
Jeśli dobrym sposobem na zapunktowanie było wywołanie skojarzeń z eliksirami czy wspomnienie o nich, to on już wyczerpał punkty z tego tytułu. Eliksiry, jak większość przedmiotów, nie wiązały się z jego ukochanym malarstwem, a co za tym szło, niezbyt go interesowały. Na tej płaszczyźnie raczej wspólnego języka nie znajdą. Na razie wolał jednak się nie przyznawać. - Rysuję. Zdarza mi się trochę więcej, niż patyczaki, a przynajmniej się staram - znów się zaśmiał. - Mogę ci pokazać, jeśli chcesz. W szkicowniku mam kilka ostatnich rysunków. Albo teraz od ręki cię naszkicuję i zobaczysz. Wiesz, żeby nie było, że tak się chwalę, a tak naprawdę to komuś ukradłem albo podszywam się pod artystę rysownika - wyszczerzył się. To było ciekawe, takie wymyślanie możliwych scenariuszy z cyklu: "co by było, gdyby nie był tym, kim jest, a do tego miał na sumieniu różne złe rzeczy". Inspirujące. Ucieszył go jej entuzjazm. Nie spodziewał się, że aż tak pozytywnie zareaguje. Chętnie odwzajemnił uścisk. Leah jednak chyba znowu się spłoszyła, bo odsunęła się szybko. Nie chciał, żeby się krępowała, a na to wskazywał jej rumieniec. Zaryzykował jeszcze raz. Zbliżył się, po czym z niecnym błyskiem w oku podniósł ją i trzymając ją pewnie, zakręcił się kilka razy wokół własnej osi. Nie wiedział, co właściwie go do tego skłoniło, czuł, że zachowuje się trochę dziwnie, ale tak w sumie to co z tego?
- To chyba mamy sporo wspólnego. Moje gotowanie skończyłoby się spalonym mieszkaniem, powodzią krwi i dwoma straconymi palcami. Nie ryzykuję - zachichotała Krukonka, która już dawno obiecała sobie, że będzie trzymała się od miejsc typu kuchnia w odpowiednio bezpiecznej odległości. Nie miała zamiaru ryzykować porażką i totalnym upokorzeniem, więc akurat w kwestii gotowania rygorystycznie trzymała się tylko magicznych sztuczek. Musiała mocniej wytężyć słuch, aby dosłyszeć słowa koleżanki. Przynajmniej wszystko osiągnęli sami. Blackthorne zacisnęła wargi, aby powstrzymać się od komentarza. Pomimo całej sympatii dla mugoli, nie potrafiła się z tym zgodzić, w końcu... To była tak jakby obraza czarodziejów, co było dla niej nie do pomyślenia. Magia była wyłącznie udogodnieniem, ale trzeba było ją potrafić wykorzystać, aby teraz mogli się tu znajdować. Cieszył ją tylko fakt, że Abi najwidoczniej nie miała tego hamulca, który zakazywał mówienia tego, co się myśli, jeżeli tylko mogło być poddane do wątpliwości przez drugą stronę. Duży plus. Przeszłość, przyszłość... Wbrew temu co mówiła często Melody, najważniejsza była dla niej teraźniejszość. Dawnych błędów nie wymarze, nie zmieni swojej historii niezależnie od tego, jak bardzo by tego chciała. Naturalny porządek wszechświata. Teraz się uczyła, ale nie miała pojęcia jaki kierunek obierze jej życie, nie zastanawiała się nad tym. Żyć chwilą, to potrafiła robić. - Wiedziałam, że tym razem się popiszę - rzuciła z tym zadowolnym błyskiem w oku. Siedzenie w jednej pozycji powoli zaczynało ją męczyć, więc pozwoliła sobie na siad skrzyżny. Wiedziała, że jeszcze trochę i koniecznie będzie chciała gdzieś się przejść. - Amsterdam. Moje miasto! - krzyknęła, uśmiechając się jak głupia. - W sumie nigdy tam nie byłam. Zazdrościła ludziom, którzy mogli dużo podróżować albo chociaż wyprowadzali się poza granice swojego państwa. Ona nigdy nie opuściła Anglii, oprócz minionych wakacji w Indiach. Dlatego tak intensywnie to przeżyła. - To nic trudnego. Wybrałam instrument, bo chciałam chociaż trochę ich zadowolić. To znaczy, rodziców. Wypadło na ksylofon, lubię być oryginalna. - Bycie unikatowym w tych czasach to trudne wyzwanie, którego dzielnie podjęła się Melody. Chciała, żeby ludzie nie mówili o niej "o, jesteś jak ktośtam", tylko innych porównywali do niej. Czy to wiele? - Wierzę, wierzę. Ale koniecznie musisz kiedyś spróbować moich Merlinowych Strzał. Klasyka czarodziejskich papierosów. Nie zamierzała przekonywać Abi do swoich preferencji, ale w życiu należy spróbować wszystkiego. Zaciągnęła się wcześniej odpalonym papierosem czując jak wypełnia ją jakaś lekkość. To było najlepsze w paleniu, nie potrafiła się nie zrelaksować, kiedy czuła w płucach dym. Czy ta chwila mogła być lepsza?
Czekała, czekała, ktoś wspomniał coś o jakimś przedstawieniu, robiło się coraz zimnej, ludzi było coraz więcej, a Lloyd siedziała sobie z boku jak skończona idiotka. Była smutna. Cholernie smutna, zawiedziona, zmarznięta, a nie chciała siedzieć tak kolejne kilka godzin i czekać na cud. Nie było go. Trudno, spodziewała się w końcu tego, a teraz w jej głowie siedziała tylko jedna myśl: przecież od jego ostatniego listu czuła, że tak będzie. Nigdy nie była wybitnie cierpliwa, a nie zamierzała na sam koniec zawieść się jeszcze bardziej, odchodząc z polany po kilku godzinach nieróbstwa. Może da jeszcze radę wyciągnąć kogoś na absynt? Przecież noc jeszcze młoda, lepiej nie trwonić jej na złudne nadzieje i marzenia.
Punkty będzie zdobywał jak będzie słyszała jego imię. To nabija mu ich tyle, że nie musi nic wiedzieć o eliksirach, by je zdobyć. Jej to się przynajmniej nigdy nie znudzi. Automatycznie idzie powiązanie, co się zrobi. Maniactwo to maniactwo. Ona interesuję się wszystkim, tyle, że zakres wiedzy w niektórych dziedzinach był po prostu niewielki. Takie na przykład rysowanie... Powinna się czegoś dowiedzieć, żeby to nie wyjść na ignorantkę. - To już coś, że się starasz. Z chęcią je zobaczę. O takiej wersji nawet nie pomyślałam, a sądziłam, że jestem od najczarniejszych scenariuszy - Bawiła ją możliwość jaką przedstawił Felix. Ciekawe, więc kim jest, skoro na razie żadna z opcji nie okazała się prawdziwa. Pisnęła, kiedy ją tak urządził. Była lekko... no, czuła się dziwnie. Dziwnie dobrze. Miała ochotę się śmiać. Jak na nią to ogromne osiągnięcie. - Jesteś niezwykły. O dziwo bardzo miły i wydajesz się ciekawy. Gdzie tkwi haczyk? - powiedziała do niego, szczerze się przy tym uśmiechając. Powinien ryzykować, przecież kto tego nie robi, nic nie ma. A Leah jest towarzyską osóbką na swój sposób. Kogo obchodzi, że dookoła są inni ludzie? Ją, ale starała się o tym zapomnieć. Ma wspaniałe towarzystwo to i reszta nie powinna mieć znaczenia. Do tego na prawdę zastanawiała się co może być w nim niedobrego. Mówiła pół żartem, pół serio. Czekając, co on na to.
Ingrid Westerberg
Rok Nauki : VII
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : ścigająca, UWAGA! Oszukana orientacja :||||
Ingrid z zaniedbywaniem powrotów do domu nie miała specjalnie dużego problemu, bowiem nie była jeszcze wystarczająco dojrzała, aby mieszkać sobie samodzielnie gdzieś w Hogsmeade. Zasady pojawiania się w dormitorium były całkiem ściśle określone, toteż z reguły całkiem grzeczna Szwedka zwykle była tam na czas. Jedyne przypadki spóźnienia miała wtedy, kiedy jakimś cudem jej wojaże sprawiały, że zapominała pilnować godziny. Wtedy właśnie musiała próbować przemykać przez Hogwart niezauważenie, ale nawet jeśli przyłapywał ją jakiś nauczyciel, to momentalnie przyznawała się do zagapienia się, szybko odhaczała test na nietrzeźwość, aby potem popędzić dalej na górę. Przeklinała zawsze tego, kto wymyślił umieszczenie tego bardzo ważnego pokoju tak wysoko, ale chyba niespecjalnie miała prawo do pretensji, skoro i tak przebywała w brytyjskiej szkole tylko przejściowo. Jeśli zaś chodzi o kochanie mugolskich rzeczy, to Westerberg, mając bliski kontakt z ich światem jedynie przez pierwszych parę lat życia i może ostatnie wakacje, większą sympatię znalazła tylko do jednej rzeczy. Wspominając Svena, lubi sobie czasem znaleźć jakiś sposób na znalezienie nowych zdjęć, które on robi. Teoretycznie mogłaby go znowu znaleźć, spróbować cofnąć Obliviate rzucone przez Kvasira, ba, mogłaby nawet samego Kvasira namówić do czegoś takiego, ale jakoś zbyt mocno przekonała samą siebie do niesłuszności tego pomysłu. Byłby problem z tłumaczeniem magii, byłby problem z Seoną, byłby problem ze wszystkim. Dość już było problemów, głównie przez to, że Astrid została zmuszona do dłuższej wizyty w szpitalu. Głupią jest osoba, która zechciałaby na siebie ściągnąć jeszcze więcej. Z tym zaczepianiem Sheili to nic pewnego, jeśli dziewczyny siedziałyby razem. W tym wypadku nie do końca ruda istota rzuciłaby pewnie coś w stylu "No to która z was mnie tak podpuszczała?", oczekując natychmiastowej odpowiedzi, ale gdyby jednak siostry włóczyły się niezależnie od siebie, to pewnie racja - pierwsza zaczepiona zostałaby właśnie Sheila. Ciężko zgadywać, nie mając zbyt dużego rozeznania w temacie, głównie dlatego że Westerberg z Villadsenównami nie zachowywała jakiegoś poważnego kontaktu. Oczywiście teraz chciała to trochę zmienić. - O tak, z pewnością - odparła rozbawiona, również spoglądając na kajdanki. W normalnych okolicznościach spróbowałaby je pewnie odczarować, ale skoro i tak miały ze sobą trochę pogadać, to nie widziała ku temu jakiejkolwiek potrzeby. - W sumie to jestem zadowolona z losowości, bo gdyby ktoś czuwał nad parowaniem ludzi, to nikt by tu nie znał swojego korespondenta. My się znamy, więc pewnie unikniemy trochę tej niezręczności. Może widziałaś, stałam tam z dwiema dziewczynami, z tą rudą chodzę, hehe, ustawiłam się już trochę w życiu - żartowała sobie luźno, nie mając świadomości, że ów żart mógł być trochę nie na miejscu - a ta druga była jej korespondentką. No i teraz dopiero się zapoznają, a już są skute kajdankami. Nie powiesz chyba, że to jest pozbawione niezręczności? W ogóle to zastanawiam się, czy Sheila zna już swojego partnera od listów. Jej chyba o wiele prościej przychodzi zgadywanie. A słyszałaś, że podobno ma być jakieś przedstawienie? Mam nadzieję, że wystawią to o... no, wiesz. Takie popularne, z tymi czarodziejami z Hogwartu. Mają te takie ikoniczne nazwiska... i w ogóle - swój wywód chciała zakończyć zagajeniem jakiegoś nowego, ciekawego tematu, a tak naprawdę to wyszła na kogoś zupełnie niewtajemniczonego w tematy teatru. A przecież chodziła na koło teatralne, Nickodem tak często opowiadał o przeróżnych spektaklach!
Wylosowana kostka: 5 Otrzymuje punkt do kuferka za wiadomości o przedstawieniu: Nie
Niespodziewanie czuła się w towarzystwie Melody naprawdę dobrze i dziwnie swobodnie. Być może jest to kwestia podobnych charakterów, być może nie, ale to chyba nie ważne. Ważne jest natomiast to, że Krukonka akceptowała trochę trudny styl bycia Abi, za co sama zainteresowana była jej bardzo wdzięczna. W końcu nie każdemu może odpowiadać takie, a nie inne zachowanie. -Przynajmniej zawsze możesz się wspomóc różdżką. Mój tata chyba nigdy nie zrozumie, że nawet dla jego zdrowia lepiej by było, gdybym użyła odrobiny magii. Woli jeść wszystko spalone, ale to już jego wybór. -Odparła i ciężko westchnęła. Z tego całego gadania o gotowaniu, zrobiła się najzwyczajniej w świecie głodna, a nie chcąc, by jej rozmówczyni przestraszyła się dziwnych dźwięków dochodzących z jej brzucha, szybkim ruchem wstała z koca, zmuszając tym samym Krukonkę do zrobienia tego samego. W międzyczasie zdążyła jeszcze zgasić papierosa, co poskutkowało lekkim szarpnięciem Melody. Przeklęte kajdanki. -Wybacz, ale muszę coś zjeść. -Posłała jej przepraszające spojrzenie i ruszyła w stronę rozpalonego ogniska. Długo się nie zastanawiała. Chwyciła tylko mały kawałek kiełbasy ze stojącego nieopodal stolika i usiadła na jednej z rozstawionych naokoło ławek. -Cóż...o następnym ruchu zdecydujesz Ty. Naprawdę, po tym całym gadaniu zrobiłam się strasznie głodna. Zawsze współczuła ludziom, którzy nie mogli zaznać choć odrobiny podróżowania. Ona sama zwiedziła już parę krajów. Gdzieś w dalekiej przeszłości chciałaby odbyć podróż dookoła świata. Fascynuje ją kultura i styl życia ludzi z drugiego końca kuli ziemskiej, zwłaszcza krajów Afrykańskich. -Musisz tam kiedyś pojechać! Amsterdam jest magiczny. -Podsumowała i wzięła się za zjadanie upieczonej już kiełbaski. Raz na jakiś czas kiwała tylko głową na znak, że słucha co dziewczyna ma jej do powiedzenia. Lubi być oryginalna...Abi też lubi. Dlatego jest chyba jedną z niewielu osób w zamku, które nadal słuchają mugolskich zespołów, nie zastępując ich czarodziejskimi odpowiednikami. To samo z papierosami. -Kiedyś spróbuje. -Obiecała, chociaż nie była do końca pewna czy kiedykolwiek do tego dojdzie. Mimo, że nikomu się przecież nic od nich nie stało, Abi nadal nie miała do nich zaufania.
Brał pod uwagę, że nie wszyscy interesują się rysowaniem. Ba, zakładał, że większość nie ma o tym pojęcia, może ich to nudzi, a już na pewno nie pociąga tak jak jego. Ale to było w porządku. Uważał, że gdyby wszyscy podzielali pasję, zrobiłoby się monotematycznie, zresztą straciłby ważny atut. - No widzisz, trzeba poćwiczyć czarne scenariusze. Czyli co, morderca już był, złodziej i podszywacz już był... Może mógłbym też używać eliksiru wielosokowego i, podszywając się pod jakże uroczego Gryfiaka, tak naprawdę być... Na przykład... Twoim koszmarem z dzieciństwa? - zamyślił się. - Nie, jednak nie. To bez sensu, w życiu bym nie uwarzył takiego eliksiru. To by znaczyło, że mam wspólnika. Czy ta intryga nie byłaby wtedy zbyt skomplikowana? - Nie da się ukryć, że popłynął i to dość mocno. Ale lubił wymyślać takie rzeczy. Zaskakujące było to, że przecież nie lubił czytać książek, a to podobno głównie stamtąd czerpie się inspirację na takie rzeczy. Może wystarczyła kreatywność rysownika? Nie miał pojęcia, co by odpowiedział na bezpośrednie pytanie, kim jest. No bo kim? Artystą, jeśli to nie za duże słowo? Uroczym Gryfiakiem, jak to się określił przed chwilą? Merlin wie. Był po prostu... Sobą. Felixem Lockwoodem, jedynym w swoim rodzaju, o. Skłonił się nisko, zamiatając ziemię nieistniejącym kapeluszem. - Pochlebiasz mi, uważając mnie za niezwykłego. Choć trochę brzmisz, jakbym w listach nie wydawał się miły - jeśli tak było, to chciałbym cię serdecznie przeprosić. A jeśli koniecznie chcesz znaleźć haczyk... Bo ja wiem... Jestem bałaganiarzem, koszmarnym. Mój pokój wiecznie wygląda, jakby przeszło przez niego tornado. Stąd zresztą podpis w listach - Mess. Jestem bałaganem - uśmiechnął się szeroko. - Czy to cię zraża? Jego nie obchodzili inni ludzie, niezależnie od tego, ilu ich było w okolicy. Teraz spędzał wieczór z nią, co oznaczało, że nikt inny się nie liczył. Byłby niegrzeczny, gdyby było inaczej.
Charyzmatyczna osobowość Mel i jej żartobliwe podejście do wielu spraw potrafiło zdziałać cuda i przekonać do niej najbardziej sceptyczną osobę... A to żart. Lubienie tej dziewczyny, choć nie było trudne, wymagało sporo cierpliwości i przygotowania, że nawet po kilku sekundach z rozbawionej dziewczynki może zmienić się w opryskliwą marudę, by po chwili wrócić do pierwszej postaci. Taka już była. Dziesiątki osobowości kłócących się o dominację i przejmujących kontrolę w zależności od tego, z kim obecnie przebywała. - Nie zapominajmy, że będąc uczennicą Hogwartu również nie miałam do tego prawa. To był chyba najgorszy okres dla moich umiejętności. I mojego żołądka. Melody nie miałaby nic przeciwko jakiemuś znaku, który dałby jej do zrozumienia o zamiarach koleżanki. Kiedy została tak bezceremonialnie zmuszona do zmiany swojej pozycji, spojrzała na Abi wilkiem. Nie podobało jej się to szarpanie, przez które papieros wypadł z jej ręki. Zaklęła siarczyście pod nosem. - W porządku. Następnym razem uprzedź mnie tylko o swoich zamiarach, wolałabym uniknąć takich gwałtownych ruchów, na które nie mam żadnego wpływu - wysyczała mniej sympatycznym głosem. Wolała stertować i dominować, niż być zdominowana. - Nieważne. Wybaczam. Możemy trochę tu posiedzieć i tak jak na razie nie ma więcej atrakcji. Blackthorne nie obchodziło współczucie innych, nie narzekała na to, jakie miała życie. Było jakie było, ale Krukonka nie żałowała żadnych chwil, ani tych upokarzających, ani tych smutnych. Życie to nieustanna szkoła lekcji udzielanych i przyjmowanych… Czesław Banach. - Zrobię tak. Może nawet po skończeniu szkoły? Wyślę ci wtedy pocztówkę - obiecała, a na jej oblicze powtórnie wpłynął uśmiech. Obserwowała jak Abi pochłania swoją kiełbaskę. Ona sama nie była szczególnie głodna, więc tymczasowo zrezygnowała z tej przyjemności. - No ja mam nadzieję. Tak swoją drogą... co sądzisz o muzyce, którą nam serwują? - zapytała ciekawa opinii. Krzyk Mandragory może nie był jej ulubionym zespołem, ale zdecydowanie utrzymywał się w jej klimacie, ale czy Abi również? Wszystko, tylko niech nie będzie fanką jakiś łzawych ballad, błagam!
Miał trochę racji. Jej akurat to nie nudziło, ale to chyba rzeczywiście jego duży atut. Robi coś ciekawego, a niestety nie każdy ma w takim kierunku talent. Ceni się ludzi z pasją, ale tacy, którzy potrafią jeszcze zajmować się nią porządnie to już coś. - Byłaby, jeśli nie kłamiesz co do umiejętności przygotowania eliksiru wielosokowego. A może jednak jesteś tym uroczym Gryfiakiem? Zawsze mogę mieć taką nadzieję. Najwyżej jutro się już się nie obudzę. A może obudzę się w jakimś ciemnym pomieszczeniu? Lub lepiej w środku Zakazanego Lasu? Jak sądzisz? - On popłynął, a ona za nim. Tyle, że w jej przypadku książki mogły się sprawdzić jako powód nadmiernej ilości czarnych scenariuszy. U niego pewnie wystarczyła wyobraźnia rysownika, a raczej tak to wyglądało. Każdy chyba na pytanie kim jest z trudem odpowiada, bo z zasady każdy jest po prostu sobą. - Nie! To kompletnie nie tak! Od początku wydawałeś się miły i z pewnością nie masz za co przepraszać. I chyba na ten haczyk nadziała się mała ryba. Nie zraża mnie to kompletnie. Sama... cóż, utrzymuję względny porządek, ale daleko mi do takiego prawdziwego. Ty na żywo wydajesz się po prostu bardziej niezwykły - Znowu różowa! Zapamiętać: nauczyć się przebywać w otoczeniu innych ludzi bez różu na policzkach. Eee... czy ona wcześniej nie starała się tego zakodować? Powinna się chyba wytłumaczyć, czy coś. - Ja przepraszam Ciebie. Nie umiem zachować się zwyczajnie w towarzystwie. Cały czas sobie myślę, co możesz sądzić o mnie i jaką opinię sobie wyrobić. Zależy mi bardzo, by w tym roku... zachowywać się normalnie. Tyle, że to strasznie trudne, kiedy w całym swoim życiu trzymasz się z daleka. Na prawdę. To ja Cię przepraszam - można jej odmówić wielu rzeczy, ale szczerość to z zasady jej domena. Felix wydał się jej dobrym człowiekiem, raczej jej nie zje po tym, co powiedziała.
To jego ogromny atut, to rysowanie. Tak naprawdę w niczym innym nie był dobry, w niczym się nie wyróżniał, więc trzymał się tego, co miał. Nie to, że miałby coś przeciwko wtopieniu się w tłum, byciu takim, jak wszyscy inni, ale... To zawsze miłe, wiedzieć, że ma się asa w rękawie. - Moja droga, ja nigdy nie kłamię - uśmiechnął się szeroko. - A już w kwestii zdolności na lekcjach na pewno. Przyznaję bez bicia, że z eliksirów daję rady z podstawami. Tak jak z większością przedmiotów. Niezbędne minimum, które pozwoliło mi się prześlizgnąć przez te wszystkie lata szkoły i być teraz tutaj z tobą. Jak widać, opłacało się przemęczyć - to powiedziawszy, skinął lekko głową, dotykając ronda nieistniejącego kapelusza. Zastanowił się przez chwilę nad możliwościami porwania, o którym mówiła Leah. W końcu pokręcił głową. - Nie, Zakazany Las albo mroczne pomieszczenie w lochach byłoby zbyt oklepane, jak na moją artystyczną fantazję. Bardziej... Zastanówmy się. Obudziłabyś się co najwyżej w pokoju pełnym kwiatów, na miękkim dywanie z trawy. Lubię kolory - dorzucił w ramach wyjaśnienia i uśmiechnął się rozbrajająco. Dziewczyna znowu się zestresowała. Już pojęcia nie miał, jak ją uspokajać, jak wytłumaczyć, że nawet jeśli jest speszona, to jego to w żaden sposób nie odstraszało. Przytulił ją. Tak po prostu, mocno, bez zastanawiania się, jak to wygląda. - Przestań się przejmować. Uwierz, wszystko jest w porządku.
Nie żeby coś, ale trochę mi uciekł event, a co za tym szło... Gregers wybacz. Niemniej jednak Flo nie była zawiedziona tym, że... Jej partner okazał się ślizgonem. Jak już chyba wszyscy zauważyli, ma do nich słabość. Ciekawe dlaczego. Uśmiechnęła się więc do chłopaka, gdy znalazł się tuż przy niej, a po chwili wbiła w niego spojrzenie dwukolorowych tęczówek. Nie miała zamiaru tłumaczyć się z tych delikatnych kłamstewek, bo przecież były bardzo niewinne, prawda? Otóż to! Zresztą, to Flora. Ona trochę inaczej podchodziła do tak poważnych spraw jak mijanie się z prawdą, przynajmniej się jej kłaniała, przy każdej możliwej okazji. -Wiesz... Chciałam pożartować. Byłeś idealnym celem, ale nie gniewaj się... Jak widzisz, jestem bardzo nieszkodliwa. Całe metr pięćdziesiąt cztery i nigdy szpilek na stopach, więc jesteś względnie bezpieczny, gdybyś postanowił coś brzydkiego zrobić! - Szturchnęła Gregersa lekko w bok, a po chwili spojrzała na pozostałych. Chciała wiedzieć sporo na temat ślizgona, ale to nie był ani dobry czas, ani miejsce na to, by... No cóż... Rozmawiać na poważne tematy. Może kiedyś? -Chodź... Przejdziemy się.
Każdy się jakość wyróżnia. Nie ma w końcu dwóch takich samych osób. Nie każdy musi mieć wybitne stopnie, by być kimś. Felix z pewnością nie zniknąłby w tłumie z takim charakterem. Leah tak sądzi, więc może nie jest to zbyt obiektywne, jak na to, że tak krótko się znają. Mimo to myślała taka. Ba! Była nawet pewna. - Bardzo szlachetna cecha, ale i kłopotliwa. Zawsze tak szczerze odpowiadać. Nie możesz wiązać się więc z karierą mordercy, bo byś się przyznał. Co za pech, intrygę wzięło w łeb. Cieszę się, że uważasz, iż taki powód był wart męczarni na lekcjach - Kolejny raz na jego zachowanie uśmiechnęła się szeroko. Taki pozytywny człowiek dobrze robi dla społeczeństwa. - Tak można zostawać porwanym. Nie miałabym nic przeciwko - zaśmiała się. Takie opcje rzeczywiście są niestandardowe i bardzo ciekawe. Kiedy ją przytulił wtuliła się w niego. To było... miłe? Dziwne słowo jak dla niej, ale rzeczywiście dałoby się to w ten sposób określić. Otucha? Też. - Skoro nigdy nie kłamiesz to... dziękuję za takie słowa - stwierdziła dalej nie odsuwając się. Bardzo chciała upewnić siebie samą, że te słowa są prawdziwe. Że nie wszyscy są bez serca.
Wbrew pozorom potrafił zniknąć w tłumie. To wcale nie było trudne. Jednocześnie jeśli chciał, to potrafił się wybić. I najczęściej chciał, bo to było o wiele ciekawsze, a on lubił ciekawe sytuacje. Lubił w jakiś sposób zaskakiwać. Miał wrażenie, że wiele jego rówieśników to lubiło, ale on chyba w inny sposób. Cóż, rodzice zawsze mu powtarzali, że jest dziwny. Chociaż to może było, że "inny". Czy też "oryginalny". Nieważne. Wzruszył ramionami. - A tam kłopotliwa. Nie wyobrażam sobie nieszczerości i bardzo nie lubię, kiedy inni nie są wobec mnie szczerzy. A że niektórzy mają problem z tym, że mówię wszystko wprost... Co zrobić. Nie wszyscy radzą sobie z moją wspaniałością - roześmiał się. Cieszył się, że miała o nim dobre zdanie, to zawsze było miłe. Uwielbiał taką pozytywną atmosferę, która wytworzyła się między nimi. Nie zawsze łatwo bylo ją osiągnąć, ale teraz pojawiła się sama. Podobało mu się to. - Nie masz za co dziękować. Cała przyjemność po mojej stronie - stwierdził, głaszcząc ją lekko po głowie. Może to było na wyrost, ale czuł, że ona tego potrzebuje. Takiego przytulenia, poczucia się bezpiecznie. Praktycznie się nie znali, ale on nie widział nic złego w przytulaniu właściwie obcych osób. Może nie wszyscy podzielali jego zdanie, ale nie widział w tym nic niewłaściwego. Bo niby czemu? Był idealistą, chciał, żeby świat był miejscem szczęśliwym i bezpiecznym. I jeśli mógł się choć w minimalnym stopniu do tego przyczynić, poprawiając komuś humor choćby na jeden wieczór, to czemu nie?
Zaskakiwanie, oryginalność, inność. Sporo słów i każdy interpretuję je trochę inaczej. Do chłopaka te określenia pasowały raczej w pozytywnym sensie. Może i jego rodzice mieli to właśnie w ten sposób na myśli? Prawie na 100%. Z wypowiedzi wynikało, że szczery, z obycia, że wychowany, a z twarzy, że uśmiechnięty i radosny. Ponad to zajmuję się rysunkiem, czyli sztuką, a to samo w sobie mówi trochę o człowieku. Leah lubiła mieć o Felix'ie dobre zdanie, bo i od tak pozytywnej strony się jej pokazał. - Mam nadzieję, że ja sobie poradzę - odpowiedziała, również się śmiejąc. Może było to trochę humorystyczne, ale raczej prawdziwe. Wydawał się posiadać tyle zalet, że chwilowo nawet istota nastawiona na szukanie dziury w całym nie podołała. Co za pech, czas kogoś polubić. Faktycznie, nie znali się, ale nie zmieniało to faktu, że ten świat zmienia się właśnie w takich chwilach, właśnie chociaż na jeden wieczór. - Powiedz mi, skąd ty się wziąłeś i dlaczego wcześniej Cię nie spotkałam? - Wspaniałe pytanie. Skąd się biorą takie stworzenia, które potrafią się zachować? Znała ich bardzo niewiele, a i odnajdywanie nowszych było dosyć problematyczne, bo zakładała, że wie już o wszystkich, a reszta to reszta, nie należą do grona ułożonych i kropka. Tak bardzo się pomylić. Można? Można.
Sarah zdziwiła się, że zajęło jej to tak mało czasu. Poleciała tylko szybko do dormitorium, chwyciła miotłę, po namyśle wzięła jeszcze sweter (bo przecież mogła wrócić późno. Skąd u niej taka rozwaga?) i pobiegła nad jezioro, w to miejsce, w którym umówiły się z Vi. Ponieważ przyjaciółki jeszcze nie było usiadła nad brzegiem jeziora i postanowiła poczekać, choć cała aż paliła się do lotu. Ale, umowa to umowa. Nie czekała zdążyła nawet zmarznąć. Vi też poradziła sobie szybko i już po chwili szła w jej stronę ze starym zmiataczem w dłoni. Na jej widok, uśmiechnęła się i podniosła zdobycz do góry. Sarah odpowiedziała uśmiechem. Gdy przyjaciółka zbliżyła się, Sarah powiedziała: -To co, lecimy? I przełożyła nogę przez miotłę.
Vise, jak już doszła do polany spotkała Sar. Dziewczyna od razu wzbiła się w powietrze. Vi jednak zamyśliła się chwilę. -Szkoda, że nie mamy piłki- mruknęła bardziej do siebie, ale Sarah i tak to usłyszała Wzbiła się w powietrze i szybko zrównała się z nią. Mimo tego ,,krukowania" była dobra z mioteł. Pobawiły się trochę w kotka i myszkę- Sarah leciała szybko, ale Vise szybko nią doganiała, lub na odwrót. Sądziła, że są na tym samym poziomie, więc taka zabawa po czasie się nudziła. Zdyszane zsiadły z mioteł i ćwiczyły trochę quidditcha, szkoda, że nie ma tu nowego kapitana. Szybko nie wystartują, bo nie mają pełnego składu- nie mają pałkarza, a Ivy Haden musi koniecznie się tym zająć. Cóż... -To co robimy -spytała, gdy skończyły manewry, trochę się zmęczyła, ale miała nadzieję, że po lataniu będą ją bolały wszystkie kości. -Brak pomysłów u mnie, przydała by się piłka.