W lecie ten stół jest zawsze oblegany i niejednokrotnie wydłużany za pomocą magii. Uczniowie często wyczarowują sobie dodatkowe siedziska kombinacją odpowiednich zaklęć, a i niejednokrotnie przynoszą sobie z kuchni lunch. Miejsce w połowie osłonięte jest cieniem.
______________________
Autor
Wiadomość
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Oh tak, piękna pogoda czy mogło być wspanialej? Gabriel był w tak świetnym nastroju, że postanowił pójść na lekcję. No dobra od czasu przyłączenia się do drużyny pierścienia (hehe) chodził na zajęcia regularnie, ale tym razem szedł z większym entuzjazmem/. Nie tylko dzisiaj z samego rana zobaczył pewnego puchona na skraju załamania nerwowego co była przyczyną Gabriela o czym puchon nie miał pojęcia, lecz co ważniejszy była wspaniała pogoda! Deszcz, burza, to jest to, co on kochał co mógł podziwiać godzinami, dniami, latami. Tak, więc Gabriel ubrał się stosownie, bo wszak szedł na lekcje nie na spacerek, zabrał ze sobą różdżkę i wyszedł z ciepłego zamku na burzową wichurę. On chyba jako jedyny w takiej pogodzie nie tylko wychodził z zamku na własne życzenie, lecz czynił to z uśmiechem na ustach. Kiedy doszedł do miejsca, gdzie miała odbywać się lekcja z rozczarowaniem odkrył, iż nauczyciel stworzył magiczną barierę, która miała ich chronić przed pogodą. No cóż nie zawsze można mieć wszystko, a to wielka szkoda. - Dobry. – Powiedział uśmiechając się i siadając obok Amelii. Z całą pewnością nie spodziewała się go ujrzeć na lekcji zresztą czy ktokolwiek się spodziewał? – Co to za nieciekawa mina? – Zapytał nawet nie starając się o szept wszak lekcja się jeszcze nie rozpoczęła prawda? A, gdy już się rozpocznie to będzie bardzo cicho obiecuję! Chociaż biorąc pod uwagę frekwencje ich dzisiejszej lekcji to profesor nie miał zbyt wielkiego wyboru, jeśli chodzi o wybór uczniów przepytania miejmy tylko nadzieje, że nie zdał jakieś pracy domowej, bo Gabriel bardzo sumiennie i odpowiedzialnie jej nie odrobił. Ups wpadka.
Niedługo po niej przyszedł jakiś Ślizgon, którego zignorowała, nie spoglądając nawet w jego stronę. Jednak gdy zajął miejsce, przyjrzała mu się uważniej. Wyglądał.. dość dobrze. Kolor włosów i ich długość idealnie pasowała do rysów jego twarzy.. ale zaraz, zaraz, czyżby miał jedno oko innego koloru i drugie innego? Nie dane było jej się dłużej nad tym zastanawiać, ponieważ nagle pojawił się.. nie kto inny jak Gabriel. Parsknęła cichym śmiechem, widząc chłopaka na jakichkolwiek zajęciach. Czy to jakieś święto, które przegapiła? Niemożliwe. Przecież on zwyczajnie nie chodzi na lekcje.. Zastanawiała się przez chwilę czy wie w ogóle, na jaką lekcje trafił, jednak po chwili zrezygnowała z dalszych rozmyślań. - Cześć wesołku - rzuciła błyskotliwie, przesuwając się odrobinę by zrobić dla niego miejsce. No proszę, nie spodziewała się, że ktoś jeszcze dołączy do ich grona, a co dopiero, że będzie to Gabriel. Została więc uratowana przed pożarciem przez nauczyciela, który z pewnością nie zapomniał jej ostatniego "udanego" zaklęcia. Ciekawe czy zostały mu blizny? - Wyjaśnię Ci.. innym razem - miała nadzieję, że zrozumiał i że domyśli się, chociaż częściowo, o co chodzi dziewczynie. Skoro nie chce o tym mówić na lekcji, to chyba logiczne, że jest to związane właśnie z tym przedmiotem, prawda? - Tak właściwie, jak to się stało, że trafiłeś na tą lekcje? - uniosła lekko brew, nie musząc udawać zaskoczenia. Naprawdę była szczerze zdziwiona pojawieniem się tutaj akurat tego Ślizgona. Kiedy ostatnio ze sobą rozmawiali, nie było nawet mowy o tym, żeby wybrał się na jakąkolwiek lekcje. - Chciałeś być moim wybawcom? - rzuciła jak najciszej w stronę Gabriela, coby ten drugi Ślizgon nie zrozumiał ani słowa. Profesorem nie przejmowała się kompletnie. Ten człowiek był dla niej jedną wielką zagadką. Przed każdą lekcją odcinał się od uczniów, zamykał w swoim świecie i był cały czas.. nieobecny? To chyba dobre słowo. Westchnęła ciężko, żałując, że siedzą tutaj, na tej lekcji, zamiast pójść na jakiś spacer. W strugach deszczu? Żaden problem.
Trzy osoby... Westchnąłem tylko widząc jak się rozsiadają po czym sam usiałem dość swobodnie na ławce. Zlustrowałem ich wzrokiem. Taaak... Pannę Wotery znałem, można powiedzieć, dość dobrze. Frekwencja, dobre wyniki w pracy na lekcji. Do tego przygoda z ostatniej lekcji. Wiedziałem że jest przez to lekko zbita. Ale cóż, każdemu może się przydarzyć taka sprawa. Gabriela widziałem na swoich lekcjach dość mało, co nie znaczyło że chłopak nie jest ciekawy. Przyszedł dziś, co znaczyło że chciał przyjść a nie ktoś go zmusił. Bo pogoda na pewno nie zmuszała do przyjścia. No i trzecia persona. Osoba którą widziałem pierwszy raz na moich zajęciach a i na korytarzach chłopak zdawał się nie być rzucającą się w oczy osobą. Nabrałem w płuca powietrza i próbując zignorować szalejący wiatr i deszcz uśmiechnąłem się delikatnie. - I tak nie spodziewałem się tłumów. Pogoda niezbyt zachęcająca do wychodzenia z łóżka, nie mówiąc już o opuszczaniu zamku. Ale skoro już jesteście, pomęczymy się trochę. A może i trochę bardziej. Powiedziałem wstając na równe nogi i wpatrując się w każdego przez krótką chwilę. - Ale zanim zaczniemy lekcję. Widzę osobę która jest tutaj pierwszy raz. Takim niepisanym prawem jest przedstawienie mi Twojej wiedzy na temat żywiołów oraz tego czego spodziewasz się tutaj nauczyć i tak dalej. Każdy to przeszedł. Skończyłem mówić kierując swoje ostatnie słowa do siedzącego w pewnej odległości od pozostałej dwójki Pana Morpha. Jak zwykle ciekawiło mnie nastawienie tego gościa do lekcji. Dodatkowo chciałem dowiedzieć się czy jest tutaj przez przypadek czy może przyszedł bo sam chciał. Wiele pytań, mało odpowiedzi. A pogoda nadal nie rozpieszczała.
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Gabriel siedział spokojnie powstrzymując u siebie wybuch śmiechu jaki powodowała u niego Amelia mimo wszystko pozostawał twardy. - Jest tak piękna pogoda czemu mam nie być szczęśliwy? – Odpowiedział zgodnie z prawdą, bo to nie jego wina, że on uwielbiał takie pogody zwłaszcza jak jest burza a niebo robi się w, tedy naprawdę ciemne wręcz czarne. W, tedy naprawdę bywało pięknie! Chłopak nie skomentował jej zakłopotania, gdyż pośrednio domyślił się, o co chodzi, ale cóż nie każdy był jak on, bo on, by się czymś takim nie przejmował wszak są tutaj po, to by się uczyć, a nie każdy jest idealnym uczniem, który nie popełnia błędów prawda? Nawet, jeśli jest się Krukonem, którzy są uważani za tych idealnych we wszystkim. - Zgubiłem się. – Powiedział żartobliwie co nie było prawdą. Przyszedł na lekcje całkowicie świadomy, bo miał spory materiał do nadrobienia i chciał go nadrobić zwłaszcza, jeśli chodzi o magię żywiołów, bo od czasu zdobycia pewnego miecza bardziej się zainteresował tą dziedziną magii. – Oczywiście, że tak, chociaż miałem nadzieje, że ten etap mamy już za sobą. – Stwierdził, gdy nagle profesor postanowił rozpocząć swoją lekcję. Naprawdę tylko trzy osoby? Z czego jedna to albo czysty przypadek albo świeży uczeń druga to Amelia a trzecia to Gabriel, który od niedawna zaczął pojawiać się regularnie na zajęciach. Jak widać profesor ma przed sobą ciężki kawałek chleba a pogoda faktycznie nie daje powodów do poprawienia nastroju. W między czasie Gabriel zastanawiał się, czy też przez coś takiego przechodził, to znaczy te całe pytania i odpowiedzi oraz baczny wzrok profesora. Badający, czujny wręcz drapieżny niczym wzrok orła, który znalazł gdzieś na ziemi swą ofiarę swego węża, którego zaraz pożre… Ale ja mam dziś mroczne wizje. No nic to chyba przez tą pogodę.
Przedstawić swoją wiedzę? Hmpf, może być, pomyślał wstając. Otrzepał jesionkę i poprawił ją to tu, to tam, gdzie nieco się pogniotła oraz wystrzępiła. Zdecydowanym ruchem wyprostował materiał, następnie upewniając się, że jego muszka nie jest przekrzywiona. Wszystko musiało być idealnie symetryczne. Każdy szczegół miał do odegrania swoją rolę.
- Uther Morph - przedstawił się zachowując pogodny wyraz na twarzy, skinąwszy głową pierw do profesora, a następnie do dwójki uczniów - Odpowiadając na pierwsze pytanie. Żywioły są elementami budującymi. To pojęcie z pogranicza filozofii, nauki oraz metafizyki, a także naturalnie magii. Nie istnieje jedna definicja żywiołu. W europejskim kręgu kulturowym, do którego wszyscy należymy, wyróżnia się cztery podstawowe: ogień, wodę, powietrze i ziemię, jednak w Azji wyróżnia się pięć żywiołów. Przez stulecia wiedza o nich była zgłębiana zarówno przez nas, czarodziei, jak i mugoli, choć ich poglądy na te sprawy są czysto naukowe. Swoją drogą, fascynujące, doprawdy.
Odchrząknął. Nieco odbiegł od tematu. Niestety tak to już jest, kiedy ma się dużo do powiedzenia, a niewiele jest wystarczająco błyskotliwych jednostek, by wysłuchały i zrozumiały.
- Żywioły stanowią symbole. Popularna teoria głosi jakoby odzwierciedlały one duszę i jej emocje. Tak więc: ogień to żywioł życia. Energii. Siły i potęgi. To pierwiastek zdobywcy. Króla. Słońca. Władzy. Boga. Jest trudny do kontrolowania. Wybuchowy. Posiada...ostry temperament, że się tak wyrażę - Pozwolił sobie na delikatny uśmiech i nieprzerwanie kontynuował - Woda to źródło życia. Podobnie jak i ogień, ale w tym przypadku żywioł ten jest opiekuńczy. Delikatny. Kojący. Ma on za zadanie chronić, leczyć i uzdrawiać. Także według pewnych poglądów woda to cykl reinkarnacji. Ciągłej przemiany. Życia po życiu. Nieskończoności. Powietrze zaś to sfera nadprzyrodzona. Powietrze to umysł, wyzwolenie z okowów przyziemnego życia. To coś nieosiągalnego. Ponad naszymi możliwościami. Powietrze to wolność, swoboda. Ziemia natomiast to trwałość, niezmienność, wytrzymałość. Zaklęcia bazujące na tym żywiole posiadają w większości defensywne zastosowania. Ziemia to też śmierć, bo w niej grzebiemy ciała.
Umilkł zastanawiając się czy odpowiedział satysfakcjonując. Pytanie profesora było bardzo ogólnikowe i niesprecyzowane. Może powiedzieć znacznie więcej na ten temat, jednak potrzebuje precyzyjnych pytań. Wiedza jako sama w sobie to pojęcie bez granic.
Przygryzł lekko dolną wargę.
- To chyba wszystko - rzekł nieco zmieszany - Oczywiście jeżeli nie zaspokoiłem pańskiej ciekawości, proszę spytać. Mogę powiedzieć znacznie więcej, ale potrzebuję konkretnych pytań. Z całym szacunkiem, ale to pytanie jest ogólnikowe. Nie w sposób przedstawić wiedzy o żywiołach bez precyzowania, ponieważ wiedza ta ma różne formy. Filozoficzną, magiczną, duchową, mistyczną i tak dalej, i tak dalej. Natomiast odnośnie pańskiego drugiego pytania, profesorze. Zamierzam nauczyć się na tych zajęciach kreować żywioły. Tak jak one tworzą świat, tak ja chce nimi kreować własny. Naginać je do swej woli.
Gdy profesor wreszcie przemówił, co było dla niej dość dziwne, zerknęła tylko na Gabriela, posyłając mu wesoły uśmiech. O ile prościej było siedzieć sobie z nim na lekcji! Oczywiście nie miała zamiaru mu tego powiedzieć, przecież nie będzie mówić, że cieszy się z jego obecności, to ckliwe i żałosne, prawda? Przeniosła wzrok z profesora na Ślizgona, zastanawiając się jakiej udzieli odpowiedzi. - Ten etap będzie trwał cały czas, musisz się wykazać - szepnęła w stronę Gabriela, czekając na wypowiedź ich super nowego kolegi, który nie miał zamiaru odezwać się do nich słowem. Trudno, o jednego znajomego w życiu mniej, jej serce na tym nie ucierpi. Przekrzywiła głowę, czekając na jego odpowiedź. Jednocześnie położyła swoją rękę na kolanie Gabriela. Chyba może, skoro razem mieszkają, prawda? Nie spojrzała nawet na niego, dalej zastanawiając się, co wymyśli Ślizgon. Gdy skończył swoją wypowiedź, Amelia otworzyła szeroko oczy. Dobry jest - przyznała w myślach, uśmiechając się lekko. Widać, że przyszedł tu po tą samą rzecz, co Amelia. Nie chciał tylko zaliczyć przedmiotu, a naprawdę nauczyć się kontrolować żywioły. Dziewczynie od zawsze się to podobało. Często gdy widziała kogoś, kto "bawił" się żywiołami, chciała nauczyć się tego co on. Jej ojciec bardzo dobrze władał wszystkimi czterema, co także spotęgowało jej chęć dorównania mu. Nie wiedziała, co odpowie mu teraz nauczyciel, z pewnością był tak samo zaskoczony jego wiedzą, co ona. To znaczy, żeby było jasne, dziewczyna nie uważała się za nie wiadomo jakiego orła z Magii Żywiołów, jednak jako takie pojęcie miała.
W miarę jak ślizgon wypowiadał coraz więcej słów na mej twarzy pojawiał się dziwny uśmiech. Coś z pogranicza podziwu i zainteresowania zmieszanego z politowaniem. Gdy chłopak skończył mówić wypuściłem z ust powietrze i uśmiechnąłem się wpatrując się w jego sylwetkę. - Ciekawe... Albo mamy tutaj kogoś kto wie o tym co mówi i przeczytał trochę o żywiołach, czyli mówiąc krótko, przygotował się do zajęć. Albo mamy tutaj człowieka który lubi popisywać się swoją wiedzą doprowadzając innych do pytań typu :"czy ja nie jestem idiotą?" Powiedziałem wskazując ręką aby chłopak usiadł. - Oczywiście Pana wypowiedz jak najbardziej mnie usatysfakcjonowała. Jednak na przyszłość. Nie lubię takiego naukowego tonu. Wolę rozmowę w której stosuje się mniej opisu, więcej konkretów. To tak na przyszłość. I jeszcze jedno pytanie. Klasa poznała kilka zaklęć, w sumie dwa. Jednak przychodziły one im z trudem. Czy Pan opanował może jakieś zaklęcia z kręgu magii żywiołów? Zapytałem ciekawy czy i w tej kwestii chłopak okaże się "prymusem". Odpowiadał jak by trzymał w ręku jakąś encyklopedię albo inną księgę pełną mądrych formułek i ciekawych informacji. Szkoda że te zajęcia nie były teoretyczne. Za swoją wypowiedz mógł otrzymać kilka punktów, zresztą, i tak miał je otrzymać. Spojrzałem na pozostałą dwójkę uczniów dając im znać że zaraz zaczniemy lekcję.
Spiął brwi wbijając uważne spojrzenie w twarz nauczyciela. Poruszył nerwowo palcami u lewej dłoni. Popisywać się? Pokazując swoją wiedzę znaczy popisywać się? Chyba w istocie większość profesorów uważała uczniów tej szkoły za matołów, którzy jedyne co robią to chleją wódę, ćpają, dupczą, a całą wiedzę jaką posiadają wynoszą z nudnych wykładów, prowadzonych często przez równie nudnych wykładowców. Pewnie duża część studentów nigdy w życiu nie kupiła żadnej książki dla zgłębiania jej w celu zdobycia wiedzy jako sukcesu i celu samej w sobie. Cóż, on nie zaliczał się do tej grupy. Sposobem mowy, opanowaniem, wiedzą i zdolnościami przewyższał tę zgraję kretynów pod każdym względem. Był po prostu lepszy.
- Wiedzą się jedynie można dzielić, profesorze - odpowiedział spokojnym tonem. Chłodnym, pozbawionym jakichkolwiek emocji. Niczym maszyna. Wzrokiem obserwował uważnie twarz mężczyzny - Nie można się nią popisywać. Gdyby tak było, to zawód nauczyciela byłby jednym wielkim popisem. Wiedza trzymana tylko dla siebie traci na znaczeniu. Wiedzę należy rozprzestrzeniać
Uwagę odnośnie sposobu przedstawiania wiedzy puścił mimo uszu. Teroia to podstawa praktyki. Nie można czegoś zbudować nie wiedząć jak. Można tłuc młotkiem i parę godzin, a niczego się nie stworzy. Podobnie było z magią. Z pewnego punktu widzenia.
- Owszem, znam parę zaklęć, które operują żywiołami - wyjął płynnym ruchem różdżkę spod jesionki - Jednym z nich jest zaklęcie Firestorm tworzące pierścień ognia wokół czarującego. Ogień, żywioł. Czy mam zademonstrować?
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Gabriel wysłuchał „kolegę” z jednego domu w ciszy i spokoju, chociaż przynajmniej z dziesięć razy miał ochotę mu przerwać i nazwać go idiotą to mimo wszystko pozostał niewzruszony z lekkim, tajemniczym uśmiechem na ustach. - Pytanie co ja będę z tego mieć? – Szepnął do jej ucha. Nie, żeby krytykował wypowiedź chłopaka, bo jasne, że wszystko można było interpretować na swój własny sposób a jego wypowiedź była logiczna, składna i ciekawa, bo przecież się nie nudził! Ale mimo wszystko tak bardzo odbiegająca od prawdy, że to niemalże bolało! No, bo sami popatrzcie na żywioły, które otaczają nasz świat i powiedzie mi ze któryś z nich jest bezpieczny tak jak to przedstawił chłopak. Woda i bezpieczeństwo? No jakoś Gabriel tego nie widział. Chłopak spojrzał się sceptycznie na Amelie jednak nie odezwał się ani słowem teraz ani słowem też na to, że położyła swą dłoń na jego kolanie, chociaż najchętniej, to by ją przytulił i poszedł z nią na spacer, by kroplą deszczu namalować jej świat. No cóż poradzić ze przy niej budził się w, nim romantyk, przyjaciel i, kto wie, co jeszcze? Nikt mu nie dorównuje i jest po prostu lepszy od innych? A powiadają, że to Gabriel jest egocentrykiem! Tak czy inaczej, to, jak wyzwanie a nikt, kto ma, chociaż trochę rozsądku nie chce rywalizować i mieć wroga w Gabrielu to się zawsze źle kończy taki jest łańcuch pokarmowy słabsi są pod silniejszymi a Gabriel jest na samym szczycie takie jest prawo natury i nie zmienisz tego. Jakoś nie zrobiło na, nim wrażenie wyuczenia się książki na pamięć i mówienie co popadnie nie rozumiejąc, chociaż połowy, ale w sumie chłopak nie miał prawa do narzekań wszak dzięki temu nauczyciel skupił swą uwagę na, nim a Gabriela i Amelia zostawił w spokoju, więc było w porządku. Chwila czy on rzucał otwarte wyzwanie profesorowi? Oj, to nie był dobry pomysł, bo co prawda Gabriel nie znał profesora zbyt dobrze tyle co z lekcji zebrań drużyny pierścienia i prywatnych lekcji tak przypuszczał, że profesor ma bardzo ostre kły, w których czai się śmiertelny jad. Ale może to tylko pozory?
Bardzo dobrze, że Gabriel powstrzymał się przed jakimkolwiek komentarzem. Nie miała zamiaru później odwiedzać go w Skrzydle Szpitalnym albo tłumaczyć się za niego przed profesorem. Wydawało jej się, że Ślizgon, którego nie znała jest równie zadziorny i bezczelny jak Gabriel, ich potyczki mogłyby się źle skończyć. Westchnęła ciężko, zastanawiając się jak to by wyglądało, gdy z zamyślenia wyrwał ją głos profesora. Wysłuchała z uwagą jego wypowiedzi, później grzecznie przeniosła wzrok na nowego "kolegę", udając zainteresowanie. Nie jej wina, że wiedziała to wszystko o czym powiedział chłopak. Zdziwiła się jednak, że Price jest do niego tak wrogo nastawiony. Przecież odpowiedział idealnie na jego pytanie, dysponował dużą wiedzą, o co więc chodziło? Może o fakt, że chłopak był niesamowicie arogancki? Trudno, nie jej sprawa. Zastanawiała się czy profesor pozwoli chłopakowi czarować. Jeśli tak i jeśli faktycznie opanował to zaklęcie, będzie pod ogromnym wrażeniem. Z zamyślenia wyrwał ją głos Gabriela. Czas wrócić na ziemię. - Możemy się nad tym zastanowić po powrocie do domu - odszepnęła do niego, starając się zrobić to bardzo cicho i dyskretnie. Nie miała najmniejszego zamiaru przeszkadzać nauczycielowi w prowadzeniu lekcji. W końcu to nie jej wina, że Gabriel tak na nią działał, prawda? Nie mogła się mu oprzeć i bardzo chciałaby teraz znaleźć się w innym miejscu, bez Ślizgona i profesora, żeby mogli pobyć trochę sami. Zatopiła się w marzeniach, nie zwracając już kompletnie uwagi na rzeczywistość. Miała nadzieję, że jeśli profesor coś do niej powie, usłyszy i będzie w stanie odpowiedzieć na pytanie.
- Wiedza przysługuje każdemu. Mądrość przysługuje tym który na nią zasłużyli i do niej dojrzali. Uciąłem by nie wdawać się w jakąś głupią sprzeczkę z uczniem. Fakt że podchodził do swoich słów niezwykle serio i bronił swojego działało tylko na jego korzyść. Można powiedzieć że ta mała prowokacja trochę dała Price'owi do myślenia, jeśli chodzi o nowego ucznia oczywiście. Z zamyślenia wyrwał go cichy szmer siedzących w "ciszy" uczniów. Spojrzałem tylko na nich kątem oka udając z uśmiechem że niczego nie dostrzegłem i nic nie usłyszałem. Koniec dziwnych tematów... - Mamy dziś świetną pogodę. Proponuję więc zajęcia które mają na celu udoskonalenie wiadomości które już przyswoiliście. Mamy dziś wiatr. Mamy również wodę. I tylko panna Wotery potrafi zrobić z tymi żywiołami już coś konkretniejszego. Coś małego ale jednak coś z terenu jaki obejmuje Magia Żywiołów. Spojrzałem z uśmiechem w stronę Amelii i patrząc na nią zapytałem. - Czego do tej pory nauczyliśmy się o tych dwóch żywiołach. Proszę nie tylko zaklęcia ale też to o czym już dziś słyszeliśmy od naszego nowego towarzysza... Skinąłem w stronę Uthera.. -...tylko tak jak było to mówione na zajęciach. Myślę że pan Lacroix również z chęcią tego posłucha. Spojrzałem na uczniów po czym patrząc w ognień wysłuchałem słów uczennicy.
Pięknie ją wpakował. Aż nie chciało jej się wierzyć, że kazał jej powtórzyć to wszystko. Westchnęła ciężko, nie mając zamiaru podnosić się z miejsca. Usiadła tylko nieco bardziej wyprostowana, zabierając rękę z kolana Gabriela i zwracając się w większej części do profesora niż do któregokolwiek z jej towarzyscy lekcyjnych. - Wszystko..? - wyjąkała, zerkając na niego ze zdziwieniem. Cóż, miała gdzieś tam w głowie słowa profesora, jednak nie miała pojęcia jak ma to wszystko powtórzyć. Było tego naprawdę sporo, a dziewczyny pamięci doskonałej niestety nie miała. Mimo wszystko jednak skupiła się z całych swoich sił na tym, co chciała powiedzieć i zaczęła, a słowa popłynęły z jej ust lekko i bez większego problemu. - A więc powietrze. Najtrudniejszym i najbardziej destrukcyjny żywioł. Potrafi skruszyć góry, rozdzielić wody i manipulować ogniem. Powietrze, poddane odpowiedniej obróbce jest w stanie przeciąć nawet kamień. Zależności z innymi żywiołami: powietrze i ogień. Dwa żywioły które tworzą najbardziej destrukcyjną parę. Odpowiednia ilość powietrza z małego ogniska może stworzyć płomień, zdolny zniszczyć wszystko na swojej drodze. Ogień i powietrze daje nam żar, popiół i ogromną temperaturę. Za mało powietrza powoduje przygaśnięcie ognia i w dłuższym efekcie, jego zniknięcie. Powietrze i ziemia, oddziałują na siebie w sposób ciężki do określenia. Duża ilość ziemi, skał, potrafi oprzeć się żywiołowi powietrza, ale nie na długo. Skały smagane wiatrem w końcu zerodują i staną się kamykami i dalej, piaskiem. Piasek i powietrze daje nam zamieć piaskową albo ogromne burze pustynne. Zabójcze tak dla ludzi jak i dla roślin. Woda z powietrzem: powietrze potrafi przenosić ogromne ilości wody, w postaci deszczu, na duże odległości. Tak tworzą się cyklony, monsuny ale tez i zwykłe burze. Dodatkowo wiry wodne, to również połączenie wody z powietrzem - no, to by chyba było na tyle, ile udało jej się zapamiętać z wypowiedzi profesora. Nie zdawała sobie sprawy, że powtórzyła praktycznie słowo w słowo to, o czym on powiedział im na ostatnich zajęciach. Cóż, trudno - ostatnio uczyliśmy się zaklęcia Aexteriorem. Tworzy ono swojego rodzaju barierę między czarodziejem, a światem, oddzielając go od podmuchów wiatru i opadów deszczu - zakończyła z niewielkim uśmiechem na twarzy. Właściwie nie wiedziała, co mogłaby jeszcze dodać, to chyba było najistotniejsze. Wzruszyła tylko beznamiętnie ramionami i przeszła do dalszej części swojej wypowiedzi. - Woda: żywioł niezwykle silny, ale też zdradliwy. W mgnieniu oka może on zniszczyć to co stoi mu na drodze, a opanowany da nam dużą przewagę nad przeciwnikiem, nawet takim, który stosuje żywioł ziemi i ognień. Aby go opanować trzeba wielu lat ćwiczeń. Zależności między wodą, a powietrzem.. można powiedzieć, że nie mają na siebie większego wpływu, jednak: powietrze może zostać pochłonięte przez wodę. Wtedy używają go wodne stworzenia do oddychania. Przerabialiśmy zaklęcie Aquamare, czyli przywoływanie wody z nieodległych zbiorników wodnych - o wodzie rozmawiali dość dawno temu, a więc to wszystko co mogła powiedzieć.
Ostatnio nie działo się w życiu Rileya nic ciekawego, ale angielska rutyna podobała mu się o wiele bardziej, niż ta australijska. Przyszło mu podjąć decyzję - wraca do domu czy zostaje w Hogwarcie? Nie musiał długo się zastanawiać. Teraz tutaj jest jego dom, nie ma do czego wracać - do brata, który wywyższa się na każdym kroku? Kiedy przyjeżdżał na rozgrywki, myślał, że wracając będzie tym lepszym, bo w końcu Holden nie dostał się do drużyny. Jednak teraz nie zależało mu na tym, aby się odegrać, choć po części nie chciał również, aby ukochany braciszek wypominał mu porażkę. Nie tęsknił nawet za rodzicami, bo przecież zobaczy się z nimi w wakacje. Najważniejszych znajomych miał tutaj, a jedyne czego mu brakowało, to australijskie plaże, kangury i jego siostra. Choć nienawidził pogody w Anglii, to coś go tutaj zatrzymywało. Poza tym w każdym momencie może wysłać list do rodziców i z powrotem wrócić do Red Rock. Tymczasem ubrał się w dresik, w którym bardzo zgrabnie wyglądał, bo w sumie to miał zajebistą sylwetkę, a takie sportowe ubranko tylko ją uwydatniało. Biegał wokół jeziora, chcąc zachować formę. Tak naprawdę prawdziwa przygoda z quiddichem dopiero się zaczyna. Kto wie, może kiedy skończy szkołę to wcale nie pójdzie na studia, a spróbuje dostać się do jakiejś słynnej drużyny? Tylko żeby nie powtarzać kolejny raz siódmej klasy, bo naprawdę ma już dość tych książek, zwłaszcza kiedy za oknem taka ładna pogoda... Idealna na treningi! Salinger pogodził się już nawet z wygraną Kanady. Co prawda jeszcze wczoraj nie dało się z nim spokojnie porozmawiać, bo zionął ogniem i walił pięścią w stół, kiedy tylko ktoś się do niego odezwał. Reagował tak, odkąd tylko usłyszał o porażce Hogwartu. Nie był na meczu, bo jedną z wielu rzeczy których nienawidził, to być obserwatorem, a nie uczestnikiem. Ciągle nie mógł pojąć, jak ci barbarzyńcy mogli zwyciężyć? Nastrój poprawił mu dopiero list od Penelopy. Pamiętał ją, ciężko było zapomnieć tę dziewczynę nie tylko ze względu na wyjątkowo niski wzrost i narwany charakter, ale i nieprzeciętnej urody. Z wiadomości wynikało, że była jeszcze bardziej wściekła niż on, choć przecież powinna się cieszyć. W końcu halo, osiągnęła to, po co tutaj przyjechała! Tymczasem odsłoniła mu drugie dno finalnego meczu - znicza złapała ścigająca. Salinger nie słynął z bycia empatycznym, ale w kwestiach quiddicha doskonale rozumiał drugiego człowieka. Nie dziwił się, że dziewczyna się zdenerwowała, pewnie zareagowałby podobnie, gdyby ktoś inny wygryzł mu jego pozycję. Uśmiechnął się nawet gdy odpowiadał na list, bo przypomniał sobie, jak ostatnio się rzucała, choć przecież nie miała szczególnego powodu - teraz dopiero musiała być wściekła. Podczas ich ostatniego spotkania zauważył tylko, że gdy jest wściekła, to wygląda słodko i nie potrafił sobie zaprzeczyć. W każdym razie pomyślał sobie, że musi być jakaś niewyżyta. Jej pismo było takie rozlazłe, a gdzieniegdzie prawie przebiła piórem pergamin ze złości. Postanowił, że będzie dobrym chłopcem i spróbuje pomóc jej ochłonąć, zanim zrobi komuś coś złego, na przykład wbije mu widelec w brzuch albo co gorsza, znajdzie tą dziewczynę i udusi. A tak naprawdę był to pretekst do spotkania z nią. Przy okazji będą biegać, więc Gaskartch będzie tak zmęczona, że nie będzie miała sił, aby się denerwować. Genialny plan, nieprawdaż?
Penelopa miała kryzys. Wiecie jak to jest kiedy tracisz najbliższą sercu osobę, w przenośni i dosłownie, a zaraz potem nie dostajesz się na mecz, w którym miałeś zagrać. Dlaczego w sumie tak wyszło? Kwestia dziwnej taktyki kapitana, czy po prostu zostało to zorganizowane po złości wszystkim? Śmieszne. Przecież Cesaire też nie zagrał, a to wszystko pewnie przez to, że przeleciał laskę Percivala. No smuteczek. Jak suka nie da – to pies nie weźmie, nie? W każdym razie musiała do kogoś napisać, i napisała do Rileya, ale przecież tego Australijczyka bardzo dobrze wspominała, podobnie jak Williamsa, szkoda jedynie, że po drugim słuch zaginał. A może wrócił do kraju kangurów? Nie ważne. Niebawem nawiedzi ten kraj także Penelopa, która naprawdę powoli wątpiła w cały wszechświat i czasoprzestrzeń, która jej nie sprzyjała. Wielki smutek, przecież to dziewczę było takie radosne, pogodne, szczęśliwe. Dlaczego nic jej nie wychodziło? Mimo wszystko zebrała się jednak w sobie, dlatego też kiedy tylko Riley odpisał, postanowiła ubrać się w dresy, które na tyłku miały napisane „quidditch is my life” – tak bardzo ambitna, ale nadal cierpiąca po feralnym meczu. I koszulkę. Zwykłą. Jakoś mało znaczącą, wszak już było ciepło, ale uwaga… Swoje długie, śliczne odrosty skryła pod czapeczką, a’la skarpetka, która mówiła naprawdę sporo. Chociażby tyle, że jej włosy wołają o pomstę do nieba. Nie ważne. Pójdzie niebawem do mugolkiego fryzjera, albo zgłosi się do Mathilde Villadsen, która przykładowo ostatnim razem zafarbowała jej śliczne kłaki na różowo. Może teraz pierdolną niebieski? W każdym razie dotarła do umówionego miejsca i po chwili wypatrywała Rileya, ale jak widać był tu dużo szybciej niż mogła się spodziewać i to ona spóźniła się jak zawsze. Biedna Pen, taka nierozgarnięta! -No siema ziom! Dzięki, naprawdę! Śmieszne, że przeciwna drużyna mnie ogarnia, ale przynajmniej dostaję od Was więcej wsparcia niż od moich frajerów, potocznie nazywanych kiedyś przyjaciółmi! – Powiedziała z szerokim uśmiechem na wstępie, bo Gaskartch akurat słynęła z tego, że rzadko kiedy płakała, przejmowała się czy cokolwiek innego robiła, ale naprawdę – tym razem dała z siebie wszystko. Muszą pobiegać. Ona musi oczyścić umysł. Wszystko byleby nie myśleć o tych, którzy ją zawiedli. To takie codzienne, że aż bardzo, ale to bardzo smutne!
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine była zła. Śledziła Ambroge od momentu gdy wyszedł z domu i spotkał się z osoba, która przywłaszczyła jej wisiorek. To ją wpieniło ale szybko opuściła tamto miejsce niezauważona by po prostu udać się nad jezioro. Całą drogę przebiegła dość szybkim truchtem, więc teraz zmęczona pochylała się przed siebie, rękoma trzymając się kolan. Głęboki wdech i wydech. Wdech i wydech. O to chodziło. Gdy już serce jej się lekko uspokoiło a oddech wrócił do normy to wróciła do myślenia o tym co widziała. Trochę ją to zabolało, ale musiała być twarda. Mina jej jednak nie potrafiła być uśmiechniętą tylko mówiła dwa słowa: zabiję cię! Wyciągnęła różdżkę i postanowiła troszkę się pobawić zanim chłopak zjawi się na umówionym tutaj miejscu. Tu miał jej dostarczyć wisiorek i koniec basta. Powiedziała, że chce go mieć w takim stanie w jakim był wcześniej. -Draconifors- rzuciła w kierunku kilku kamyków leżących przy rosnącym tutaj drzewie, a te zamieniły się w małe czarne smoczki, które teraz latały przy niej i cieszyły jej oko. Ona zaś oparła się o pień drzewa i wypatrywała czy aby te łotry jedne się nie zbliżają. Miała dla nich przygotowaną bardzo ładną niespodziankę .
Na ile to był dobry pomysł, żeby tu przyjść z Aiko, nie do końca wiedział. No, ale miał nadzieję się przekonać i stwierdzić, że jednak nie miał racji – bardzo dobrze było ją tu zabrać. Oczywiście w razie ewentualnych problemów, jednego był pewien na 100%. Stanie po stronie Japonki, ale i Katte nie na wyrządzić krzywdy. No. Robiło się ciekawie. Piątek choć tego nie okazywał, trochę się denerwował. Z resztą, prosty fakt ot unaoczniający – im bliżej polanki tym wolniej szedł, no i tym słabszy był uścisk dłoni Japonki, tak, ze gdy w końcu stanęli przed dziewczyną, właściwie każde z nich szło osobno. - Kattie. – powiedział pierwszy, postępując kilka kroków w stronę Ślizgonki. – oto twoja własność. Sprawca nieważny i nieistotny. A to moja przyjaciółka Aiko. – powiedział, przekazując jej wisiorek, a potem ruchem głowy wskazując na stojącą nieopodal Krukonkę. W głębi serca miał nadzieję, że nie będzie mu mieć za złe tego nazewnictwa. Choć w sumie.. To przecież nie byli ze sobą, prawda? Prawda. No więc o co chodzi? Mógł tak powiedzieć. No, ale to była kwestia do przedyskutowania na potem. Znaczne potem. Jak już wrócą bezpiecznie do domów. – Tak więc, skoro już wszystko jasne, pozwolisz, że będziemy lecieć. Wiesz, spieszymy się.. – rzucił, z przepraszającym uśmiechem. Uściskał dziewczynę na pożegnanie, po czym odwrócił się na pięcie z zamiarem opuszczenia terenu Hogwartu wraz z Aiko i udania się do Londynu.
Umrę, cholera, umrę -ta jedna myśl krążyła mi cały czas po głowie, kiedy ze ściśniętym gardłem szłam za Ambrogem. Pewnie gdybym nie miała dość wyraźnie spaczonego wyobrażenia o Ślizgonach, nie bałabym się tak, chociaż wtedy nie potrafiłam przyznać się do tego strachu.- [/i]No ale zaraz, co może mi zrobić taka gówniara? Rzucić we mnie swoim pluszowym misiem?[/i] -pocieszałam się w duchu, starając się sprawiać wrażenie pewnej siebie. Zauważyłam, że Ambroge też zwolnił kroku, odsunął się trochę. Nie wróżyło to dobrze. A ja, chociaż miałam wielką ochotę wtulić się w niego i schować się przed tą całą sytuacją, poddałam się temu. Czułam się, jakby ktoś mi wbił kołek w serce. Po dłuższej chwili zastanowienia, zidentyfikowałam to jako palące mnie od środka uczucie wstydu. Tak, to musiało być to. Że zachowałam się tak szczeniacko, dopuszczając się aż, bądź co bądź, kradzieży. Jak mogłam zrobić coś tak głupiego, w przypływie zazdrości? Kiedy stanęliśmy przed Ślizgonką, obrzuciłam ją sceptycznym spojrzeniem, dumnie unosząc podbródek. Nie mogłam przecież dać się stłamsić, nawet jeśli to ona była w tej sytuacji ofiarą. Kiedy Piątek nazwał mnie przyjaciółką, zabolało. Taki krótki, bolesny ucisk w sercu, chociaż doszczętnie głupi. Przecież nie byliśmy ze sobą, prawda? A jednak. Bolało. - Przepraszam za to, jakoś głupio wyszło -mruknęłam, wzruszając ramionami, ale w moim spojrzeniu nie można było doszukać się przeprosin. Powinna była uważać, gdzie zostawia swoje rzeczy. A już na pewno powinna uważać, żeby nie zostawiać ich w mieszkaniu gościa na jedną noc. Rzuciłam Friday'owi pytające spojrzenie, kiedy odwrócił się na pięcie. Śpieszyliśmy się? Cóż, pierwsze słyszałam, bo wiązało się to z tym, że mamy jakieś plany. Mieliśmy?
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
To wszystko było takie dla niej drażniące, że aż w środku się w niej gotowało. Szybko chwyciła naszyjnik do ręki, zaraz gdy tylko go dostała. Od razu przytuliła się mocno do chłopaka by za chwilę go puścić. Poprosiła by pomógł zapiąć jej wisiorek z powrotem na szyi. -dziękuję, dobry z ciebie przyjaciel Ambroge. Wiedziałam, że mogę na tobie zawsze polegać. Mogłabym jeden ze szkiców zatrzymać dla siebie tak na pamiątkę? Mam takie puste ściany w dormitorium- powiedziała siląc się na wymuszony uśmiech. Spojrzała potem na dziewczynę. -a więc to ty, Aiko lepkie ręce. Nie nauczono cię nie wynosić z domu gościa to co nie twoje? Mnie tak, ale dzięki ze nigdzie tego nie sprzedałaś, porozmawiam z Piątkiem i kupię ci podobny na urodziny- powiedziała znowu z tym samym uśmieszkiem na twarzy. Później jednak skupiła się już na chłopaku. -Dostałam propozycję od jednego z nauczycieli i startuję w projekcie Złotego Sfinksa. Trzymaj za mnie kciuki, ojciec na pewno będzie dumny, ale jeśli jeszcze raz coś mi zginie, zgłoszę to mu i sprawa wyląduje w murach Wizengamotu- powiedziała serdecznym tonem.
No więc, przekazali jej to wszystko i w sumie, nie sądził, że Aiko się przyzna. W sensie, że powie Kattie, że to ona zabrała wisiorek. Szczerze mówiąc, nie spodziewał się takiej sytuacji, no ale jednego był pewien. Dobrze nie zrobiła. Wręcz przeciwnie. Bardzo, bardzo źle. Właśnie dlatego – Kattie oczywiście nie mogła sobie odpuścić jakieś zgryźliwej uwagi, a znając Ikę to i pewnie ona będzie chciała wtrącić swoje dwa grosze. Matko.. Za co? Za co, pytam się? – Kat. Wystarczy. – syknął cicho, słysząc uwagę na temat zabierania nie swoich rzeczy. Zasadniczo miała poniekąd racje, ale i on sam nie uwierzył, nie mógł uwierzyć w to, że go zapomniała. Czemu? Sam do końca nie wiedział. Może to dlatego, że właśnie chciała go uwieść, jakoś usidlić, zdobyć. Wypierał te myśli, odrzucał od siebie, niemniej ostatnio miał taki dość sceptyczny charakter. To pewnie dlatego. Na pewno dlatego. Inaczej nie sposób tego wyjaśnić. Ech.. i na co jego prośby, skoro ona znowu musiała coś dodać. – Powiedziałem wystarczy. I obiecuje, że nic więcej nie zginie. Przynajmniej nie z winy Aiko – tutaj popatrzył na nią, znacząco. Nie było sensu się kłócić. Ani z nią, ani z Odagiri, ani z nikim. Miał nadzieję, że mu się to uda. – Prawda? – rzucił w końcu, a ciągle kiwając głową w geście zrozumienia, jakby chciał w ten sposób pomóc jej, wskazać prawidłową odpowiedź. Wolał, żeby te słowa wybrzmiały. – I gratuluje udziału w Sfinksie. Życzę powodzenia. A szkice wyślę Ci pocztą. – powiedział spokojnie. Spokojnie, acz chłodno. Nie miał siły. Był zmęczony. Psychicznie i w ogóle. Stąd miał szczerą nadzieję, że już wszystko skończone i będzie mógł wrócić do domu w celu wyspania się.
Obrzuciłam Ślizgonkę chłodnym spojrzeniem, unosząc przy tym lewą brew w ironicznym zdziwieniu. Oh, no, no. Najwyraźniej miała do Piątka inny stosunek, niż on do niej. Druga opcja była taka... ...że nie powiedział ci wszystkiego -zabrzmiał cichy głosik w mojej głowie, a ja aż skrzyżowałam ręce na piersi. Odwróciłam wzrok na jezioro, wpatrując się tępo w jego taflę. Wysłuchałam słów Kat, na co moje usta ułożyły się w nieznaczny grymas. Szkice... A jednak, szkice... - Do niczego nie doszło! - Już widzę tą twoją rozmowę z Piątkiem, aha. Ciebie jednak najwyraźniej nie nauczono, że nie wskakuje się facetom do łóżka jak byle dziwka. Nie, wróć. Chwała Bogu, że tego nie powiedziałam, że jeszcze trzymałam nerwy na wodzy. Ale jeśli ta dziunia dalej miała zamiar tak pieprzyć, to się nie mogło dobrze skończyć. Zamiast tego uśmiechnęłam się pusto, bez cienia wesołości. - Skoro nie chcesz, żeby rzeczy ci ginęły, nie zostawiaj ich w mieszkaniach swoich facetów. Serio, to dość ważna sprawa, kiedy chcesz zachować swoją własność -powiedziałam z rozdrażnieniem, trochę ładniej ujmując słowa, które siedziały w mojej głowie. Na słowa Ambroge'a zacisnęłam tylko mocniej zęby i nie poruszyłam się nawet o milimetr. Miałam wielką ochotę zrobić coś tej lafiryndzie, naprawdę wielką. Ale zamiast tego tylko pozostawałam w bezruchu. Wiedziałam, że gdy chociaż kiwnę głową, wybuchnę. Wbiłam znowu wzrok w taflę, modląc się, żebym mogła stąd odejść jak najszybciej.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine już miała tak po prostu odejść, darować sobie ze wszystkim. No bo przecież po co miała się dalej kłócić prawda? To było nieskuteczne w żaden sposób. Gdy Ambroge powiedział, że już nic wiecej nie zginie uśmiechnęła się tylko lekko, w miarę pogodnie przy tym. -Dobrze, trzymam cię za słowo i będę czekała pocztę od ciebie. Jak dotrzesz do domu to też masz coś ode mnie. Niedawno wysłałam więc już powinno dotrzeć- wyjaśniła cicho. Jej głos był w tym momencie opanowany, a tą cała Japoneczkę miała w tym momencie totalnie głęboko gdzieś, równie dobrze mogło jej tutaj nie być. Potem spojrzała smutno na Piątka. -Wybacz, ale przeholowała, muszę ją ukarać- powiedziała spokojnie do chłopaka po czym odwróciła się w jej kierunku. -Kim ty do cholery jesteś, że masz czelność mówić mi jak mam rozmawiać ze swoim przyjacielem co?- rzuciła nagle ostro w kierunku dziewczyny, no bo przecież co ją to wszystko do licha obchodziło nie? -Tak dosyć ważne jest też to, by jakieś lepkie ręce nie zgarniały tego co nie należą do nich, gdy znajduje się w mieszkaniu obcego faceta. Wtedy wszystko zostanie na swoim miejscu prawda? Jakieś to inteligentne- burknęła wściekle. -No i po pierwsze, Piątek nie jest moim facetem, żaden człowiek nie należy do mnie, on też ma swoje życie więc nie jest mój, a po drugie ja nie wskakuję mu do łóżka. Po prostu się wycofaliśmy. Nie wyszło i nikt za to nikogo nie wini. Jak możesz nazywać mnie dziwką skoro nawet mnie nie znasz złodziejko?- warknęła, albo też raczej rzuciła ostro w jej kierunku. -Immobilus- rzuciła w kierunku dziewczyny jednakże gdy to nie poskutkowało to spróbowała z czymś o wiele gorszym . -Terra mora vantis- jej głos był donośny gdy wymawiała to zaklęcie w jej kierunku, potem jeszcze kierując różdżkę na Ambroge i ostrzegając go. -Nie rób nic, musi mieć karę za kłamsta i oczernianie innych, ja starałam się być miła. Zabiorę ci różdżkę jeśli będzie trzeba, jestem do tego zdolna, ale nie chcę cię skrzywdzić- powiedziała do chłopaka w czasie gdy Aiko rozpadała się w umyśle w nicość przez czar jaki rzuciła.
Początkowo serio sądził, że wszystko pójdzie dobrze. Serio, rozejdą się w spokoju, wyciągnie Aiko na jakiś obiad, albo kawę lub coś innego, ale nie. Matko.. Dziewczyny. Czy one zawsze muszą się kłócić? No, dobra w sumie.. faceci też tak mieli. I jakby tak na to spojrzeć, można było wyciągnąć wniosek, że pod tym względem obie płcie były siebie warte, no ale nieważne. - Obie się uspokójcie! – wrzasnął, kiedy Aiko warknęła na Katherine. Nie chciał, żeby szły ze sobą na noże, ale to chyba było nieuniknione, prawda? W końcu różnica charakterów, powodowała zbyt dużą niezgodność. A poza tym.. ta sprawa z naszyjnikiem. No i do tego wszystkiego jeszcze fakt, że pewnie obie chciałyby z nim jakoś kontakt utrzymać. Swoją drogą to ciekawe, czy gdyby poznały się w jakiś innych warunkach, to czy by się polubiły? Czemu miał wrażenie, że nie? Całej tej wymiany zdań słuchał jeszcze bardziej się przy tym denerwując. Serio, no. Ludzie. Po co, po co? – Czy możecie się uspokoić?! – dodał znowu, denerwując się coraz bardziej. Najgorsze, że to wszystko nie szło w dobrą stronę. Cała ta wymiana zdań.. szła w bardzo, bardzo niebezpiecznym kierunku. Poczuł, że to musi to jakoś załagodzić. Akurat nadarzyła się ku temu okazja. – To prawda. Do niczego miedzy nami nie doszło. – zwrócił się do Aiko, obejmując ją lekko ramieniem, by się uspokoiła, ale także żeby wzmocnić przekaz w stronę Kattie – A i Aiko nie jest mi obca. Wręcz przeciwnie. I na pewno nie jest złodziejką. – dodał nieco mocniej, samemu występując krok w stronę Kat. Nie będą się tu obie kłócić i wyzywać od najgorszych. Ani w jego obecności, ani w ogóle. A kiedy ślizgonka sięgnęła po różdżkę, Piątek odruchowo zrobił to samo ze swoją. Szczęśliwie pierwsze zaklęcie rzucone przez Russeau poleciało w zupełnie innym kierunku. Chłopak pewniej stanął na nogach, kiedy rzuciła ponownie zaklęcie. No nie. Tego było za dużo. Z resztą. Nie pozwolił i nie pozwoli nikomu rzucać zaklęć. Nie w stronę osób mu bliskich. – Protego! – krzyknął, wymachując różdżką w określony sposób, tak że stworzył w ten sposób idealną zasłonę przed tamtym zaklęciem. - OBIE DO KURWY NĘDZY SIĘ USPOKÓJCIE! CHYBA NIKT NIE CHCE PROBLEMÓW, PRAWDA?! – już nie miał siły do nich rozmawiać. Nie, nie. To nie ten czas. Nie te emocje. – I NIE ODSUNĘ SIĘ KURWA. ROZUMIESZ?! TOBIE TEŻ NIE POZWOLĘ JEJ DOTKNĄĆ – rzucił w stronę Aiko, powoli opuszczając różdżkę. Ścisnął ją mocniej, gdy Kattie powiedziała, że może to zrobić. Zabrać mu różdżkę, pewnie nawet zniszczyć. O tak, była do tego zdolna.. Tyle akurat wiedział. Znakomicie opanowała hipnozę. Ale.. To nie był początek roku. A ona nie była żadnym Lunarnym psem, żeby sobie z nią nie poradził. Inna sprawa, trochę trenował od tamtego czasu. Jego zaklęcia, choć nadal nie najwyższym, były na zupełnie innym poziomie. O niebo lepszym.
Oh, ta cholerna smarkula pozwalała sobie stanowczo na zbyt wiele. Już miałam chwycić za różdżkę, kiedy uświadomiłam sobie... Że jej nie mam. Klęłam na siebie w myślach, obrzucając Ślizgonkę spojrzeniem pełnym nienawiści. Oh, chyba się nie polubimy. - Ukarać mnie? -Parsknęłam ironicznym śmiechem, krzyżując ręce na piersi. Już miałam wygłosić jej dość długą wiązankę o tym, co o niej myślę, kiedy Piątek mi przerwał. Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem. Z jednej strony miałam ochotę go zabić, a z drugiej pocałować, za jego słowa. Czemu on się w to wtrącał? Mogłam sobie sama poradzić, naprawdę. Gdybym tylko miała przy sobie różdżkę, już dawno byłoby po tej piździe. Wyrwałam się od razu z objęcia Piątka, a potem już gładko poszło. Zaklęcie Kat, jej dalsza gadka, a potem wybuch Ambroge'a. Spojrzałam na chłopaka z pewnym zaskoczeniem, jednak trwało ono tylko sekundę. Chwilę później na mojej twarzy pojawił się raczej ponury wyraz. Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w stronę przeciwną do Kat, mając zamiar odejść. - Daj spokój, nie warto -powiedziałam, ciągnąc go za sobą już kilka kroków. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, obróciłam się szybko, twarzą ponownie zwracając się do Ślizgonki i z całej siły uderzyłam ją pięścią w twarz. Nie celowałam nigdzie konkretnie, ale trafiło akurat na jej nos. W moich oczach pojawiła się chora satysfakcja, chociaż uświadomiłam sobie, że to nie było dobre posunięcie. Oh, nie, teraz nawet Piątek nie da rady jej powstrzymać. Znowu odwróciłam się na pięcie, chwyciłam chłopaka za rękaw i zaczęłam biec. To było skrajnie szczeniackie zachowanie, ale za to... Cóż, za to dające tyle radości!
Och? A więc nie miała różdżki? Zatem, dzięki niebiosom ze on tu był. Inaczej pewnie byłoby dość kiepsko z Aiko. I to nie tylko tutaj, teraz, ale w ogóle. Z jej psychiką. Tak, na przyszłość. A to nie byłoby zbyt pożądane. W sensie, kolejne spustoszenia w jej mózgu. Piątek miał dziwne wrażenie, że z nimi już by sobie nie poradził. Chociaż.. tu się rodzi pytanie, czy on by sobie z tymi które już teraz wyrządził jej były facet, potrafił dać radę? Wierzył, że tak, ale to temat na inną rozmowę. Chłopak za to, co mogę powiedzieć otwarcie, szczerze się ucieszył, kiedy Aiko powiedziała, żeby sobie poszli i w ogóle. Serio, naprawdę wierzył, że to się tak skończy i więcej nie będą się oglądać, dla świętego spokoju. Los, a raczej panna Odagiri, chciała inaczej i kiedy tylko przeszli parę kroków, odwróciła się by uderzyć dziewczynę. Na nic się zdały próby zatrzymania jej. Była zbyt szybka, albo element zaskoczenia zbyt duży i mocny. Nie wiedział dokładnie, ale wyszło, jak wyszło. Coś mu podpowiadało, że będą z tego jeszcze kłopoty. Teraz jednak zajęty był biegnięciem za Japonką. Wcześniej tylko rzucił zaklęcie uśmierzające w stronę Kat, zanim w ogóle ruszyli w ten szalony bieg przed siebie. Byle jak najdalej od niej. Trzeba przyznać, że choć nie popierał tego zachowania, w gruncie rzeczy cieszył się, że choć na chwilę mogli teraz zapomnieć o tamtej sytuacji. – Aiko! – zawołał tylko, nadal biegnąc – Jesteś idiotką, wiesz? – rzucił z uśmiechem, wyprzedzając ją. Ale i tak Cię kocham.. Przeszło mu przez myśl. Niestety, bał się wypowiedzieć te słowa. Dobrze, niedobrze? Nieistotne. Przyjdzie jeszcze czas, miał nadzieję, kiedy będzie mógł spokojnie jej o tym powiedzieć..
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
-Właśnie,nie warto brudzić sobie rąk taką wiedźmą jak ty- powiedziała uśmiechając się do niej ironicznie. -Dziecko dorośnij kiedyś bo zachowujesz się jak trzynastolatka. Oddałaś wisiorek kleptomanko, więc mogłaś stąd spadać. Nikt nie prosił cię o twoje trzy grosze. Miałam się spotkać z Piątkiem nie z tobą- syknęła niezadowolona. Patrzyła się na dziewczynę jak na jakiegoś pająka albo tłustego robaka, którego trzeba rozgnieść i zmieść z powierzchni ziemi. -Oczywiście, na co komu problemy, zabierz ją stąd Piątek, zanim zmienię zdanie i zrobię jej krzywdę gołymi rękoma- powiedziała spokojnie, siląc się nawet na delikatny śmiech. Nagle poczuła pięść Aiko na swojej twarzy i smak krwi w ustach. Teraz to dziewczyna już przegięła, dawno nikt nie sprawił, że leciała jej krew z nosa, albo z innej części ciała. Och jaką miała ochotę teraz ją po prostu pociąć nożem i patrzeć jak tamta krwawi? Była psychiczna? Może trochę, bynajmniej nie trzeba było budzić groźnego smoka. -Przeholowałaś teraz suko- wrzasnęła, była jednak wdzięczna że Ambroge szybko uśmierzył jej ból za pomocą prostego zaklęcia, ona jednak była wdzięczna tylko niemu, nie tej dziewczynie. Dziewczyna zaczęła uciekać. -Ty tchórzu, tylko tchórz daje w twarz i spiernicza, INCANCEROUS!- rzuciła w kierunku uciekającej dziewczyny, chcąc po prostu spętać ją linami i tym samym sprawić by wywaliła się i może sobie coś złamała. Nie obchodziło jej to nic. Może w końcu zrozumie w to z kim zadarła. Musiała tu być nowa w szkole a w dodatku głupia by zadzierać z panienką Russeau, wielu wiedziało że z nią się nie zadziera bo potem są już tylko same problemy. Już samo patrzenie Katherine na japońską buźkę sprawiała, że ta miała ochotę rzygnąć jej prosto w twarz, bo dostawała mdłości. Ni to ładne, kościste, chude niczym szkapa. Miała ją gdzieś i nie cierpiała tej istoty. Zakodowała jej się w główce tylko jedna informacja: ZNISZCZYĆ INTRUZA, ZNISZCZYĆ INTRUZA. Odbiła się nogami od podłoża i ruszyła biegiem za nimi. Dobra była w te klocki, musiała dużo biegać i trenować. Miała silne zarówno nogi, jak i ręce bo przecież machała pałką. Już wyobrażała sobie jak pałka odbija się o głowę Aiko. Och jak słodko. -DEVINETTE- rzuciła jeszcze raz zaklęcie gdy biegnąć była już bliżej nich. Ona była przodem więc miała przewagę. Tatuaż pojawił się na czole dziewczyny, no i oczywiście nie miał zamiaru zniknąć dopóki dziewczyna nie rozwiąże zagadki jak się go pozbyć. Oczywiście wystarczyło poznać intencje Ślizgonki by wiedzieć czego oczekuje od plugawej Krukonki. Rzuciła jeszcze zaklęcie przywołujące na swoją miotłę po czym po prostu ruszyła biegiem w zupełnie innym kierunku niż ta dwójka. Wskoczyła na miotłę gdy ta się pojawiła. Nie trwało to długo, nie byli daleko od zamku, a miotła też nie spoczywała nie wiadomo gdzie. Oni już mogli się stąd wynosić. Ona wskoczyła na miotłę i odleciała na niej przed siebie. Musiała odreagować i spotkać się z Julką.
Pierwszego dnia drugiego zadania Jackie była bardzo zmotywowana, chociaż miała już kompletnie dosyć astrologii. Marzyła o swojej pracowni w Nowym Jorku, tym uroczym rozgardiaszu na biurku, zapachu jednego z ulubionych eliksirów i tego przyjemnego uczucia, kiedy włosy delikatnie falowały pod wpływem niespiesznie unoszącej się znad kociołka pary. Chciała bardzo zająć się czymkolwiek innym, byle nie tą mapą nieba, którą miała przed nosem. Cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo, aczkolwiek jak na razie Złoty Sfinks przynosił jej jedynie same rozczarowania. Własną osobą, co gorsza. Może to nieskromne, ale naprawdę sądziła, że o wiele lepiej poradzi sobie z przedmiotami, których na razie dotyczyły zadania. W końcu była studentką Salem, miała przeróżne predyspozycje i umiejętności. Zwykle potrafiła dostrzegać więcej niż przeciętny człowiek, bo choć nie posiadała daru jasnowidzenia lub czegoś w tym rodzaju, natura obdarzyła ją wyjątkowo silną i mocno rozwiniętą intuicją. To dzięki szalonemu instynktowi nauczyła się tak wiele w kwestii eliksirów. W przypływach frustracji pomieszanej z ciekawością i małą nutką buntu potrafiła zrobić coś nieoczekiwanego, zadziałać ryzykownie z pełną świadomością, że gra o wszystko bądź nic. I zazwyczaj wtedy jej eksperymenty udawały się, przynosząc zaskakujące wnioski i metody na przyszłość. W astrologii nie było już tak łatwo, tutaj musiała zdać się na wiedzę o niebie i ciałach na nim zawieszonych, a tej niestety z lekka jej brakowało. Studiowała nieszczęsny arkusz z mapą nieba, którą wykonała podczas pierwszego zadania, próbując odnaleźć właściwy gwiazdozbiór. Po kolei „przymierzała” różne znaki zodiaku bliskich z rodziny, by wkrótce stwierdzić, że strasznie zabazgrała całą mapę. Nie nadawała się już zupełnie do niczego, więc potrzebna jej była nowa. Jej aspiracje poleciały na łeb, na szyję. Następny dzień, nowa dawka energii i determinacji, nowiusieńka, czysta mapa nieba oraz przeświadczenie, że coś jest nie tak. Najwyraźniej niedokładnie skopiowała tamten rysunek i teraz kompletnie nic się nie zgadzało. Odnalazła jednak pomyłkę i skorygowała błąd. Z każdą chwilą rozgoryczenie Jackie rosło. Mocno przyczyniało się do tego obce otoczenie. I nie, naprawdę, to nie tak, że Hogwart był kompletnie beznadziejny, straszny i w ogóle ble. Ona po prostu nie umiała się jeszcze tutaj dobrze odnaleźć. Nie chodzi już o rozkład zamku, w którym na szczęście zdążyła się zorientować i nie błądziła jak ślepiec po pustyni. Chodziło o samą atmosferę szkoły, ludzi. Wprawdzie Hogwartczycy byli całkiem okej, jednakże wciąż brakowało jej towarzystwa, które powiedziałoby „ej, Braxton! Odłóż te książki, idziemy pić”. Brakowało także mistycznej mgły otaczającej teren Salem, pomrukiwania kotów, delikatnych ciarek, gdy spacerowała po tamtejszym cmentarzu, co wyjątkowo upiornie brzmi, kiedy to czytam. Cóż, nic nie poradzę, że Braxton zwyczajnie lubiła takie mroczne klimaty. Trzeciego dnia próby postanowiła udać się do jakiegoś miłego miejsca, które pomoże jej jednocześnie skupić się i zrelaksować. Miała przeczucie, że dzisiaj wszystko się uda i pożegna ostatecznie znienawidzoną mapę. Ale biorąc pod uwagę jej ostatnie osiągnięcia, pewnie wszystko spełźnie na tłustym, obrzydliwym niczym. No, tak czy siak, Jackie nie była typem osoby, która poddaje się i pogrąża we własnych cieniach, tak więc zebrała się z dormitorium Gryfonów prosto na polanę nad jeziorem, która wydała jej się idealna do tego typu sytuacji. Oddalona, cicha, spokojna. Usiadła na suchej trawie, kładąc obok siebie torbę ze wszelkimi pomocami i ciepłą bluzą na wieczór. Tymczasem niespiesznie dobyła papierosa, odpalając i delektując się jego smakiem. Momentalnie poczuła ukojenie nerwów, aż przymknęła swoje oczy, kryjąc pod zasłoną długich rzęs i zaczęła nucić jakąś błogą melodię, wyniesioną z rodzinnego domu,