W lecie ten stół jest zawsze oblegany i niejednokrotnie wydłużany za pomocą magii. Uczniowie często wyczarowują sobie dodatkowe siedziska kombinacją odpowiednich zaklęć, a i niejednokrotnie przynoszą sobie z kuchni lunch. Miejsce w połowie osłonięte jest cieniem.
Zrobili z siebie niezłe widowisko, a przy okazji pośmiewisko. Nie, ocena innych zebranych tu osób go zupełnie nie obchodziła. Miał głęboko w dupie ich opinie. Najgorsze było to, że nie miał pojęcia jak się teraz zachować. Czuł się okropnie, jak chyba nigdy w życiu. Leżał na zimnej trawie na jakiejś durnej imprezie, wśród durnych ludzi, którzy niczego nie rozumieli. A przed nim leżał Keith, od którego oddalał się coraz bardziej, o ile było to w ogóle możliwe. Ioannis miał wrażenie, że zanim by się do niego zbliżył minęłyby lata światlne, tak daleko teraz zdawał mu się być. Musiał się jednak w końcu podnieść, dlatego wstał niemalże w tym samym momencie co Everett. Jak gdyby nigdy nic zaczął się otrzepywać, choć jego mózg wciąż pracował intensywnie. Dosłyszał przeprosiny młodszego krukona, ale... sam nie wiedział, co o tym myśleć. Prawda jest taka, że powinni porozmawiać, ale to nie czas i nie miejsce na to. A jemu samemu słowa przeprosin nie chciały przejść przez gardło. Był chyba na to zbyt dumny. Pomimo tego wszystkiego, co tu się właśnie wydarzyło. I chociaż był wychowankiem Roweny Ravenclaw to nie, nie uczył się na swoich błędach. Nie wyciągał z nich odpowiednich wniosków. Marzanna? Co ta Clara w ogóle mówi? Dopiero po chwili zaskoczył, że przecież są na imprezie z okazji przywołania wiosny. No tak. Wyminął Keitha, nie mogąc zdobyć się na żaden gest w jego kierunku. Może za jakiś czas do niego napisze, kiedy ochłonie? A może nie. Przecież... i tak już wszystko o nim wie. Na co więc kłopotać się z rozwijaniem tej znajomości? Bez sensu. Zgarnął jedynie po drodze Cedrika stojącego za Everettem i razem za Clarą poszli podnosić marzannę. Kiedy wszyscy się w końcu zebrali, przestając plotkować, śmiać się i wydziwiać, podeszli do jeziora, aby tam utopić symbol zimy. ŻEGNAJ, nie będziemy tęsknić. A już na pewno nie Grek.
A miało tak przecież fajnie się zapowiadać. Topienie marzanny oczywiście odbyło się, ale ta cała bójka Ioannisa z Keithem nie była potrzebna do szczęścia. Z pewnością obydwaj popsuli co poniektórym czarodziejom fajnie zapowiadającą się imprezę w tym oczywiście samego Petrosa. On się strasznie napalił na to powitanie wiosny, bo już szczerze miał dosyć tej ohydnej zimy. Wszystko było zasypane, nie można było nigdzie dojść, a spacer do Hogsmeade graniczył niemalże z cudem. Jednak ktoś wpadł na cudowny pomysł, żeby pożegnać wiosnę. Niestety z przykrym skutkiem. Kurczę, ten Ioanni to zawsze narobi jakieś wsi! Tępy ziemniak, nie może się nawet ogarnąć w miejscu publicznym. Tak trochę nie ładnie narzucać na swego starszego braciszka, no ale sam się o to prosi. I jeszcze to całe lewitowanie nad ziemią. Od dziś nie będzie się do niego przyznawał. Hej, zaraz! Czyżby nastąpiła na tą chwilę jakąś niespodziewana zamiana miejsc? Przecież to zawsze starszy Gavrilidis unikał młodszego, coby uniknąć kompromitacji. Jeju, ale on się teraz fajnie czuł, tak DOJRZAŁO! Ojciec powinien być teraz z niego dumny, bo ten buc nie umiał zachować się jak należy. Fajny pan prefekt daje przykład młodszym czarodziejom. No ale, nie powinien się tym przejmować. Tym bardziej, wejść na środek, pocałować go w czółko i pogłaskać go po włosach jak chorego umysłowo człowieczka. Nie będzie już go tak kompromitował, bo i tak nieźle go Keith załatwił. Brawa dla niego! On to jednak jest spoko gościem! I tym samym podszedł to krukona i zaczął mu się uważnie przyglądać, czy aby nie doznał jakiś urazów. - Jeju Keith nic Ci nie jest? Nie boli cię pupa? To znaczy pewnie nie, chociaż ja nie wiem. Jeju jeju - teraz to chuderlawy chłopaczek powinien wkurzyć się na Petroska, bo zaczął tak ślęczeć nad nim (jak większość moich postaci, ale ciii), a nie powinien. Niestety nigdy nie udawało mu się prezentować z tej lepszej strony. Chociaż ostatnio mijając Everetta nie spotkał się z jego gniewnym spojrzeniem i innymi kpiącymi powiedzonkami do puchona.
Cedric spoglądał na Keitha i jego przedziwną reakcję z niejakim zdumieniem. Najpierw krukon w amoku rzuca się na Ioannisa, a później zachowuje się jakby w ogóle nie ogarniał sytuacji, jakby był całkiem inną osobą. O co chodziło? Jaka szkoda, że Cedrika ominęły zdarzenia z samego początku... chociaż prawdę mówiąc, nawet gdyby się nie spóźnił, wiele rzeczy z tej groteskowej sytuacji nie wydałoby mu się bardziej jasne. Smuteczek. Bennett nie miał jednak więcej czasu do rozmyślania nad zachowaniem swojego kolegi z domu, bo zaraz został zgarnięty przez Janka, który już widocznie zdążył się pozbierać z ziemi. Nie udało mu się dokładnie przyjrzeć Gavrilidisowi i jego aktualnej minie, ale zdziwił się, kiedy ten ot tak po prostu przeszedł obok Everetta. On przecież się na niego przed chwilą rzucił! Szacun, Bennett by tak nie potrafił, hehe. Tak czy siak, Cedric później to chyba wypyta Janka o to wszystko, bo hmh, ostatnio dużo rzeczy mu umknęło. - Tak, żegnaj marzanno, a teraz chodźmy na to ognisko, bo głodny jestem. - zatarł ręce, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. Wśród zebranych uczniów i studentów udało mu się wypatrzyć nawet parę znajomych twarzy. Były więc szanse, że nie będzie to kolejna z tych sztywnych imprez na które mógł przyjść każdy uczeń.
Nie ma to jak efektowne spóźnienie. Ale to akurat nie powinno nikogo dziwić - Scarlett robiła to nader często. Po pierwsze, godzina ustalona na topienie tej cholernej marzanny była zbyt wczesna, a po drugie trzeba było zrobić się na bóstwo! Wykąpać się, podkręcić włosy, umalować się i ubrać odpowiednio - czyli co najmniej jakby szła na rewię mody. No ale nic, ten typ tak ma! I to jest zdecydowanie ważniejsze od jakiejś tam wiosennej zabawy na świeżym powietrzu. Oby tylko wiatr nie zniszczył jej fryzury! Szła spokojnym krokiem wpierw przez zamek, a potem przez błonia. W końcu dotarła do polany nad jeziorem i zauważyła, iż całkiem miły tłumek się już zebrał. Choć wszyscy na chwilę obecną skupieni byli na żegnaniu zimy nad wodą, co oczywiście wyglądało nieco żałośnie w mniemaniu Saunders, ale nie przyszła tutaj, aby psuć im zabawę. Jaka szkoda, że nie wiedziała, do czego tu doszło przed paronastoma minutami! Przynajmniej byłoby się z czego pośmiać. Rozglądnęła się za jakimś godnym jej osoby towarzystwem, ale z rozczarowaniem stwierdziła, że ewidentnie sam plebs się zebrał. Dostrzegła jedynie Caspra i już miała do niego podejść, kiedy namierzyła wzrokiem jakieś dwie panny. Gryfonka i puchonka? SERIO VILLIERS? Mimowolnie się skrzywiła. Mógł chociaż lepiej dobrać towarzystwo - ślizgonka, ewentualnie krukonka, no okej. Ale to? Cóż, widocznie nawet on sięgnął dna, a że nie chciała, aby pociągnął ją za sobą, obróciła się na pięcie i podeszła do jednego ze stolików. Korzystając z nieuwagi zebranych, którzy byli skupieni na tej całej szopce z marzanną, odkorkowała jedną z butelek ognistej i nalała trochę do kubeczka. Oparła się swoim seksownym tyłkiem o blat i obserwowała rozwój wydarzeń. I wtedy jej uwagę przykuł nie kto inny, jak najstarszy i zdecydowanie najfajniejszy z braci Bennett! Momentalnie się rozpogodziła, uśmiechając się do niego, trzepocząc rzęsami i ogólnie wdzięcząc się w jego kierunku. Nie da się ukryć, iż oczekiwała, że do niej podejdzie! Ale jak nie to nie szkodzi, chyba zamierzała być dziś bardzo nachalna. Zresztą, nie ukrywajmy, takie ciasteczko zostawić to aż grzech!
Topienie marzanny chyba działało na apetyt, a ścisk w żołądku dawał się Cedrikowi coraz bardziej we znaki (trzeba chłopaczynie wybaczyć, śniadanka z tego całego pośpiechu nie zjadł), więc nie czekając już na innych, odwrócił się i wolnym, acz z pewnością zdecydowanym krokiem zaczął iść w kierunku stołów. Kiedy jednak ujrzał blondynkę, w której zaraz rozpoznał Scarlett (no nie, nie był w stanie pomylić jej z żadną inną blondynką uczęszczającą do Hogwartu), nieco przyśpieszył kroku, żeby zaraz znaleźć się obok dziewczyny. Ssący głód jakby momentalnie ustał, a Bennett zapomniał o tym, że jeszcze przed chwilą jego największym marzeniem było śniadanko. Ojej. I nawet przez głowę mu nie przemknęło, że jeśli chodzi o wiek, sytuacja prezentowała się tak jak z Christianem i Dahlią, a był to jeden z argumentów, które przed bójką Bennett zdążył do Shivera wywrzeszczeć... no ale, to przecież wyglądało inaczej i w ogóle, wiadomka, co złego to nie my! - I co, jakieś sugestie co do tego, co mogło chodzić mi po głowie? - zapytał jakby od niechcenia, nawiązując do ich niedawnej korespondencji. W rzeczywistości już nie mógł się doczekać odpowiedzi ślizgonki, co też ona wymyśli! Taki z niego flirciarz był, takie dwuznaczne pytania, hehe. Widząc, że Scarlett nie chciało się bawić w czekanie na innych, poszedł za jej przykładem i nalał sobie trochę ognistej do kubeczka, oczywiście z tej butelki wcześniej otwartej przez dziewczynę. Nie powinno być też zdziwieniem, że przez ten cały czas tej próby niesamowicie subtelnego flirtowania, rzucał Scarlett znad swojego kubeczka spojrzenia - znaczy, podejrzewał, że dziewczyna wie, że się jej przygląda, ale cóż, pewnie była przyzwyczajona, bo było na czym oko zawiesić! Ten Wilk to nie wiedział co stracił!
Orzeszki? Najcudowniejsza przekąska na tym świecie! To nic, że od tego się tyło poszerzało krągłości i nie tylko, że powinna już odstawić i poddać się wszystkiemu i w ogóle cieszyć się, że mieści się jeszcze w rurki i w ogóle... Pokręciła głową... To wszystko było takie nienormalne. Dopiero tłumaczyła Urszulce czemu stało się, jak się stało, a teraz tamci już wstali, już marzannę utopili i poszli na kiełbasę... Czy w tym była jakaś logika? Laila nie dostrzegała żadnej, no bo spójrzmy prawdzie w oczy... Każdy kto był tutaj obecny był psychiczny i to dosłownie, a teraz nagle tutaj fajty, a tu już pisjoł... Pokręciła głową. Brakowało tu jeszcze jej brata i Dżud. Ale kto wie... Może zaraz wyjdą zza krzaczora... Będzie tak rodzinnie... Ale doszła do wniosku, że należy wrócić myślami do Urszulka... Obejrzała się... Koralkowa Loteria Lodowa ruszyła do Villiersa i Lao? Nie kojarzyło jej zbyt mocno poza akcjami z zajęć... Tyle. A na prawo poszła Scarlett... Dobrze, że Laikowej nie podobał się, ani Casper, ani zbytnio Bennett. Inaczej znów by się hejtowała z SMS, z którą się teraz trochę przyjaźniła. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że wizbook ma rację i z najstarszego Bennett'a to taka gwiazdeczka... Tam się z kimś pobije, tam to, tam jeszcze tamto... I podobało mu się to chyba, bo pomimo obitej twarzy zamierzał podrywać Scarlett... No to tyle, bo chyba zaraz znów będzie walka. Nieważne kto z kim, ważne, że w ogóle. Cholera... Dziwni ludzie, mózg wyprasowany, szarlotka z kremem... Hemoglobina im uderzyła do świadomości. - Czy lubię pająki? Nie znoszę... - Ale potem zaczęła się zastanawiać nad swoimi słowami. A co jeżeli ta założyła w dormitorium ich populacje? Cholera, jasna... - Znaczy wiesz. Tak średnio, a o co chodzi? - Trzeba zbadać Urszulkowe postępowanie, bo szok.
Ach, Scarlett byłaby zachwycona, gdyby się dowiedziała, iż na jej widok Cedrikowi odechciało się jeść. To znaczy i tak była nim zachwycona i chyba tylko największy idiota ever by tego nie dostrzegł, ale pomińmy ten drobny szczególik. To przecież nie jej wina, że krukon tak intensywnie na nią działał, a serduszko tak dziwacznie przyspieszało. Dawno nie czuła czegoś takiego, szczególnie, iż sądziła, że po tym dramacie z Twycrossem na zawsze pozbędzie się nadziei na głębsze uczucie. A tu proszę, czuła się, jakby ponownie się zakochiw... STOP. Nie możesz tak myśleć, Saunders. To po prostu twój przyjaciel z paroma dodatkowymi funkcjami heheheh. I niestety, ale nie masz całego pakietu, w dodatku nie masz dostatecznych środków, aby być w posiadaniu większej ich ilości, zapewne cię usatysfakcjonującymi. Jak pech, to pech. Stała sobie w każdym razie z tym kubeczkiem, prężąc się intensywnie, a kiedy Bennett zaczął iść w jej kierunku, uśmiechała się jeszcze szerzej niż dotychczas, o ile w ogóle było to możliwe. Dziwnie na nią działał, wyglądała raczej jakby się szczerzyła niczym mysz do sera, chociaż... coś w tym jest, bo najchętniej to by go schrupała, hihi. Jednakże, kiedy zbliżył się tak bardzo, że aż poczuła jego zapach, to... o rany, czy on miał podbite oczy? OBA? Ślizgonka zamrugała gwałtownie i zmrużyła oczy w celu wyostrzenia obrazu. Nie no, jak w mordę strzelił (ehehe double inside joke) ma dwa lima! Ojojoj, ktoś tu się chyba będzie musiał nim zaopiekować... Podeszła do niego bliżej, można by rzec, iż nawet za blisko, bowiem niemalże stykali się nosami, po czym przejechała dłonią po jego policzku, uważnie spoglądając mu w oczy. - Nie mam pojęcia, ale chyba teraz chcę sprawić, abym to ja ci chodziła po głowie - rzekła jakże kuszącym szeptem, by się po dosłownie sekundzie uśmiechnąć. - Szczególnie, że widzę, iż jesteś poszkodowany, ktoś musi ci ulżyć w cierpieniach - dodała, niby to smutnym głosikiem, wyginając usta w podkówkę. Ojej, ale z niej flirciara, ohohoho!
Cóż za wspaniały dzień! Jak już wcześniej mówiono Kacperek nawet miał wizję, żeby się zwinąć papa i w ogóle, ale został... Bo przyszła Lao, która w jakiś sposób na niego działała i do tego dotarła też Koralkowa Loteria Lodowa, więc nie pozostawało mu nic innego, jak potowarzyszyć obu dziewczynom... Uśmiechnął się czarująco do Lao odpowiadając jeszcze na jej wcześniejsze zdanie: - Hm... Ja bym chyba jednak któregoś utopił... Byliby żywsi od tej kukły, więcej zabawy. - Wiadomo, że żartował... Przynajmniej w tamtej chwili... A potem rzeczywiście pojawiła się KLL (Koralowa Loteria Lodowa), która natychmiast rzuciła się na Lao, a Casper zadawał sobie pytanie czy lubią trójkąty... W sensie geometrię... On osobiście nie przepadał, choć twierdzenie Pitagorasa były całkiem zabawne... - Cześć Koralku - Przezwiska, które dla niej stworzył jeszcze nigdy przy niej nie powiedział. Widocznie twierdził, że przyjdzie na to czas. A potem pojawiła się SMS i szła do niego, co wywołało przyjemne wspomnienie, a potem skręciła... A więc chodziło jej o towarzystwo dziewczyn. Nie zamierzał z nich rezygnować, bo jej tak się chciało. Nie był jej uległym, więc przykro nam bardzo... Ale jeszcze bardziej go wkurzył fakt, jak bardzo się wdzięczyła do Bennetta, z którym on się kolegował... Świetnie... Widocznie wszystkim jego kumplom przyświeca cel zaliczenia SMS... Może powinien z niej zrezygnować skoro z łatwością poddawała się urokom pozostałych? Może powinien mierzyć ambitniej? Na przykład taka Mooler'ówna... Cnotka niewydymka, ale jakby zaliczył to miałby znów fejm. A SMS? Widocznie już się kimś zajęła i chciał podejść, powiedzieć jej coś, ale olał to... Skoro tak postanowiła to niech jej będzie. Niech jej stanie... Włos na głowie. Bo on nie zamierza się rzucać. Fuck off everybody... Zacisnął pięści, ale zaraz potem uścisk zelżał i powoli, ale to całkowicie powoli zaczął się przysłuchiwać wymianie zdań towarzyszek... Cholera by to... Rzeczywiście nic się więcej nie działo. Może zaraz ktoś będzie pluł kiełbasą... I nie mógł się oprzeć wrażeniu, że chyba nawet wie kto... Nie wiadomo, kiedy w jego dłoni znalazła się różdżka... Uuuu.
I tak sobie Litwinówna stała obok Laika chrupiąc orzeszka za orzeszkiem, nie patrząc czy te podkradanie właścicielce orzeszków nie przeszkadza. Chociaż właściwie to spełniała dobry uczynek, w końcu brała kalorie na siebie, prawda? Ulek oszczędził sobie niepotrzebnego myślenia i kompletnie nie zwracał uwagi na to co dzieje się dokoła, chociaż może wypadałoby od czasu do czasu. Raz zerknął i niebywałe zdziwienie, bo marzanna już sobie wesolutko nurkuje. Żeby przedmiotowy martwemu nie było przykro – Ulka uprzejmie pożegnała się z nim mentalnie, uznając, że rzeczywisty wyskok z nagłym machaniem w stronę jeziora w którym przed chwilą zniknęła marzanna, byłby nieco dziwny... Swoją drogą ciekawe, że właśnie zaczęła się tym przejmować. Spojrzała na Laikową, która doskonale synchronizując się z Ulką, też wróciła do niej myślami. Jaka szkoda, że Howettówna głośno nie spytała Ursuli o populacje pająków w dormitorium, Ulek na pewno zaraz by nie dosłuchawszy nawet do końca, pochwycił ten przesłodki pomysł na mieszkanie z tysiącami pajęczych braci i spełniłyby się Laikowe koszmary. Jeeej! Na szczęście Ulkowy rozmach nie był tak potężny, więc panna Howett mogła spać spokojnie. - Nie? – spytała jakby rozczarowana, patrząc na Laika, jakby właśnie oświadczył, że nienawidzi conajmniej jednorożców, co powinno być srogo karane przez Wizengamot. - Bo właśnie doszłam do wniosku, że one są generalnie zajebiste – oświadczyła. A co? Przecież taka prawda! Ten głowotułów, odwłok, szczękoczułki... jakie to wszystko fascynujące! A Ulka najwyraźniej ostatnimi czasy nie miała nic innego do roboty, tylko się przez ostatni czas tym zachwycać, skoro doszła do takich wniosków. Laila powinna zacząć się bać...
Oczywiście, że i Scarlett zwróciła uwagę na jego pandzie oczy! Zresztą cóż, nie dziwił się jej, bo sam pewnie przyglądałby się z zaciekawieniem komuś, kto wygląda jak ofiara czterolatki, która bawiła się w kosmetyczkę, malując starszemu rodzeństwu oczy na fioletowo. Szkoda tylko, że w roli młodszej siostry wystąpił najpierw Christian, a później Drake, a tego makijażu nie dało się zmyć ot tak... ech! Ale przynajmniej wyglądał jak panda. No, a dziewczyny lubią pandy. A Scarlett to dziewczyna, HEHE. Dedukcja, cóż za przydatna umiejętność, no patrzcie państwo! - Skąd wiesz, że już wcześniej to nie ty chodziłaś mi po głowie? - flirciarze z nich, ohohoho! I jakkolwiek ten tekst tandetnie brzmiał, to Cedric uważał go za ekhm, uroczy? - O, a to akurat bardzo by mi się przydało... - odparł ze zbolałą miną, przykładając dłoń do oka i pocierając, najpierw lewe, później prawe. Na Merlina, jaki to on nie poszkodowany był, jak bardzo nie cierpiał! Starał wyrazić swój bezgraniczny ból w spojrzeniu, które podniósł na Scarlett i próbować przekazać jej, jak bardzo w tym momencie potrzebuje jej fachowej opieki! Zbity szczeniaczek... albo bardziej adekwatnie to będzie napisać panda! Kogo by serce przy takiej nie ruszyło? ACH, ACH. - Wiesz, było naprawdę ciężko, oprócz siebie musiałem bronić także młodszej koleżanki, nie wiem czy słyszałaś... napadł ją, później mnie, nie dał czasu na wyciągnięcie różdzki. - dobrze, że ani Dahlii, ani Shivera nie było w pobliżu, bo pewnie zaraz by zaprotestowali słysząc taką wersję wydarzeń - Ale musiałem ją obronić Scarlett, musiałem. - dodał zduszonym głosem - On jej groził, później mi. Ale udało nam się uciec z komórki w której nas zamknął... Merlinowi dzięki. - zakończył swoją opowieść prawie, że ze łzami w oczach. - A to tylko jedno oko, bo drugie... ech. - pokręcił głową, wzdychając nad brutalnością współczesnego świata. Na Rowenę, ten Cedric to tyle przeszedł, no słuchajcie! A Scarlett to już niech w ogóle słucha z uwagą, hehehe.
Wiosna? Ach wiosna? To Ty? Co prawda Laila jeszcze nie do końca wierzyła, że faktycznie od teraz będzie mogła cieszyć się przyjemną pogodą i długimi spacerami, ale na razie nie próbowała temu zaprzeczać czy coś. Była tu z Urszulkiem, czyli nie groziły jej żadne kłótnie i jakieś niedomówienia, które poskutkowałyby złym humorem... Takie proste rzeczy. Ale teraz zaczęła się przejmować o własne zdrowie, gdyż te było w niebezpieczeństwie. Jak ją odwieść od pająków? Może cokolwiek? Może kotek? Ooo... Kotka mogłaby jej sama załatwić, o ile by go karmiła i się nim opiekowała... Bo znaleźć kota trupa to też nie było jej marzenie. No bo wyobraźcie sobie, wchodzi zmęczony człowiek do dormitorium, a tam co? SYF... Wszędzie SYF i jeszcze śmierdzi zwłokami kota... W ogóle jak pachną zwłoki kota? Pewnie niedługo będzie mogła się przekonać, o ile nie pożrą jej pająki, które mogły być nowymi lokatorami w Pucholandzie. - O tak. Są wspaniałe, jak Cię ukąszą i Cię zeżrą. - Wzruszyła ramionami pomijając to, jak bardzo była brutalna i bezpośrednia w tym przekazie. Ale nic jej innego nie pozostawało, więc uśmiechnęła się lekko i przeskoczyła ku kolejnej myśli, która wskazywała na to, jak niewiele ludzi tu było. W sumie garstka napuszonych ogrów, którzy się tłukli i poza tym niewinni... Co to miało znaczyć? Społeczność Hogwartu wymiera? A potem siedzieli godzinami na wizbooku i przypatrywali się nowym postom Obserwatora. A może dlatego nie przyszli? Bo bali się zostać ujęci? Hm. Cholera ich wie. - Nie myślałaś o kocie, albo nie wiem... Może sówka? - Choć tę drugą na pewno miała Laila mogłaby załatwić jej takie słodkie, białe, puchate maleństwo do noszenia listów. Ulkowe by było.
Nieświadoma uczuć, jakie wywołała w Villiersie, dalej sobie stała w niebezpiecznie bliskiej odległości od Cedrika, trzepocząc mu rzęsami. Cóż, zdawało jej się, że układ między nią a ślizgonem jest akurat jasny. I to, że ona czasem odczuwała dziwne ukłucie zazdrości, kiedy wokół niego przebywała jakaś dziewoja, to akurat nie posądzałaby go o podobne odczucia. No bo halo, jego interesował tylko seks, prawda? Więc co miał do niej niby? Och, chyba, że nie lubił się dzielić swoimi zabawkami. Ale taki peszek, że Scarlett nie była jego własnością, więc, no cóż, deal with it! Zamiast więc stresować się poczynaniami Caspra, uśmiechnęła się promiennie, kiedy Bennett powiedział jej, że to ona chodziła mu po głowie. No dobrze, nie dokładnie tak to ujął, ale wiadomo, Saunders przekręciła to w swojej główce tak, aby było na jej. Grunt, to się cenić, nieprawdaż? Ojej, ozięłbe zazwyczaj serduszko ślizgonki zalała fala współczucia. Biedny, biedny Cedric, ach! To chyba ten jego pandowy magnetyzm, chociaż nawet gdyby nie przypominał teraz tego zwierzęcia, to i tak Scarlett chciałaby zrobić wszystko, co w jej mocy, aby było mu lepiej, bez wątpienia! Dlatego kiwała główką ze zrozumieniem, pozwalając swoim blond loczkom bezwładnie podrygiwać w okolicy jej twarzyczki. Smutne, smutne. Ale jakże bohaterskie, ach! Nie, żeby to jej normalnie imponowało - przecież gryfoni to frajerzy (noooo, pomińmy NIELICZNE wyjątki!), jednakże tutaj w tym przypadku działało zdecydowanie na plus! Historia była ujmująca i chwytająca za serce, naprawdę. Z tego wszystkiego dziewczyna aż złożyła ręce wokół szyi Bennetta i (oczywiście jedynie w celu pocieszenia!) musnęła swoimi ustami jego. Ledwie wyczuwalnie. - Za twoje heroiczne czyny należy się nagroda. Tylko nie wiem, czy wolisz tu zostać, czy jednak pójść ze mną w ciekawsze miejsce? - odezwała się w końcu, puszczając mu perskie oczko. Nie miała pojęcia, że krukon ściemnia jak cholera, ale nawet jeśli... to i tak zapewne nie mogłaby mu się oprzeć! Ewentualnie musiałaby mu zadać jakąś karę, HE HE HE. Nie wnikajmy lepiej!
Cóż, Dahlia miała o czym myśleć ostatnimi czasy. W dodatku było jej głupio z powodu tych okropnych wpisów na profilu Obserwatora. Miała jednak nadzieję, że jej przyjaciele będą wierzyć gryfonce, a nie jakiemuś okropnemu obsmarowywaczowi hogwarckiemu! I nie będą się sugerowali jego wypocinom, bo prawda leżała zupełnie gdzie indziej. Lecz gdy zajdzie potrzeba, ona, detektyw nad detektywami, wyjaśni wszystkie niedające spokoju wątpliwości, albowiem nie ma nic do ukrycia! Chyba. Ubrała się cieplutko, w obszerny sweter, spodnie, trapery oraz przeciwdeszczową kurtkę (just in case!) i raźnie ruszyła w kierunku błoni. Wyjątkowo nie podrasowując swojego wyglądu, ani nie prezentując się w postaci Vanessy, która teoretycznie jako rozrywkowa osóbka powinna się zjawić na tego typu imprezie. No nic, tym razem będzie się bawić rudzielec, ot co. Rozejrzała się po ludziach i ze strachem stwierdziła, że karygodnie się spóźniła! O nie, trzeba utopić tę marzannę. Zima w żadnym wypadku nie może wrócić! I tak oto Dahlia nastroiła się bojowo, co spowodowało, że ze zmarszczonym czołem przyspieszyła kroku. Nastrój jej minął dopiero kiedy zobaczyła Laika i Urszulkę, którym energicznie pomachała i zakrzyknęła "heeeej!". Jednak nie mogła do nich podejść, ponieważ postanowiła pomóc pani prefekt, która jednak sama musiała się męczyć z kukłą, albowiem prefekt krukonów był jakiś nieogarnięty i stał tylko i gapił się w przestrzeń. Gryfonka wzruszyła ramionami i raźnie ruszyła w kierunku przyjaciółki. - Siemka - rzuciła do Clarci, uśmiechnięta od ucha do ucha. - Dawaj, utopmy ją! - zakrzyknęła żywo, a wtedy obydwie uczennice Godryka podniosły marzannę (tak, ostatecznie żarcik kosmonaucik został wcielony w życie, albowiem przymocowano lalce kamień) i rzuciły z impetem do jeziora. - Ha, żegnaj wstręta plucho - powiedziała tryumfalnie, pocierając dłonie o siebie na znak zadowolenia z ich wspaniałych mięśni! Po tym jakże cudownym przedstawieniu wszyscy wrócili na środek polany, do stolików i ławek. Gavrilidis rozpalił ognisko i można było zacząć ucztę i tańce przy dźwiękach z gramofonu!
Prawdę mówiąc, nie wiadomo czy Cedric w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, że Casper spoglądał na nich wilkiem, ale nie oszukujmy się, nawet gdyby krukon o tym wiedział, pewnie i tak nic by sobie z tego nie zrobił, smuteczek. Po prostu podejrzewałby w jakich relacjach może być Scarlett i jego kumpel i no... sam nie miał ochoty z takiego powodu rezygnować z Saunders. No i oczywiście zrezygnować z takiego pocieszania, to byłoby wbrew jakiemuś prawu fizycznemu, for sure. Prawo Bennetta, nawet brzmi ładnie, prawda? Kiedy ta musnęła jego usta, uśmiechnął się mimowolnie. Dalej przecież musiał grać tego zbolałego i nauczonego przez życie! - Ciekawsze miejsce? Oooo, brzmi bardzo dobrze... - odparł, a jego wyobraźnia ruszyła do akcji, wyobrażając sobie to owe ciekawsze miejsce, w którym on i Scarlett... hehe. Zaraz jednak wróciła mina zbitej, malutkiej pandy, bo przypomniał sobie, że nie może się stąd ot tak ulotnić, bo nie wiadomo co takiemu Keithowi jeszcze do łba wpadnie, czy może przykładowo nie zaplanuje uczynić z Janka następnej marzanny... I chociaż całe jestestwo Cedrica krzyczało mu, żeby dał się Scarlett zabrać w ciekawe miejsce, on musiał się niestety sprzeciwić, bo naprawdę nie chciał zostawiać Ioannisa, a później w efekcie odwiedzać go w skrzydle szpitalnym! - Ale chyba będę musiał tutaj jeszcze posiedzieć, bo nie wiadomo kiedy Shiver może wpaść i zacząć wszystkich terroryzować... - westchnął ciężko, jak przystało na bohatera na służbie, który na pierwszym miejscu stawia bezpieczeństwo obywateli. Oczywiście to skojarzenie wywołało następne - Cedric jako czarodziejski superman, a u jego boku Scarlett jako wonder woman... nie no, na taki układ to on by się pisał! Zwłaszcza, że z tego co pamiętał z lat dziecięcych, superman i wonder woman kiedyś się pocałowali... HEHE. - Ale kiedy to wszystko się skończy... chętnie pozwiedzam z tobą ciekawe miejsca. - również puścił jej perskie oczko (co było niejako utrudnione, ale na pewno nie pozbawione pandziego uroku!), a swoje ręce oplótł wokół talii dziewczyny. I co teraz? No ja nie wiem, ale biedny Cedric chyba był spragniony pocieszenia od Scarlett jak nigdy! Do tego stopnia, że nawet nie zauważył kiedy przyszła Dahlia i wypadałoby trochę przystopować z zapierającymi dech w piersiach opowieściami, a gryfonkę wyciągnąć na poważną rozmowę o niebezpieczeństwach czyhających na naiwne dziewczątka... No cóż, nie da się ukryć, w tym momencie po prostu bardzo chciał być pocieszany!
Clara westchnęła ciężko, widząc jak Ioannis stoi i chyba nie zamierza ruszyć swojego krukońskiego tyłka, aby pomóc z uporaniem się z marzanną. Ech. Na szczęście przyszła Dahlia, której pomoc gryfonka przyjęła z uśmiechem i razem zabrały się za topienie lalki. Łaski bez, Janku! Nie no, dobra, może i Hepburn nie dziwiła się, że Gavrilidis teraz już w ogóle nie wykazuje jakiegokolwiek entuzjazmu, no ale! - I nie wracaj aż do następnego roku! - dodała, spoglądając na kukłę, która za sprawą kamienia szybciutko zniknęła w jeziorze. Ha, trytony już się nią zajmą! Przynajmniej tak to się przedstawiało w wyobraźni gryfonki. - To zapraszamy na zabawę! - zaznaczyła dodatkowo, żeby jej prefekciarskim obowiązkom stało się zadość, po czym sama z Dahlią udały się w kierunku, gdzie Janek miał rozpalić ognisko. Usiadły przy którymś stoliku, a Clarcia, której oczy przymykały się ze zmęczenia (tak to jest, jak do czwartej rano czyta się jedynie przy świetle różdżki, a na dziesiątą trzeba wstać na ognisko!), próbowała ukryć ziewnięcia. Czytała te wszystkie wypociny Obserwatora, ale już od dłuższego czasu nie traktowała ich poważnie, więc i te nowości o Dahlii uznała za niezbyt wiarygodne. Szczerze wierzyła, że ktoś (może to będzie właśnie panienka Slater!) znajdzie tego obserwatora i da mu popalić za to wszystko! - Co tam, jak tam? - zapytała, zasłaniając następne ziewnięcie. Zaraz spojrzała też przez ramię przyjaciółki, spoglądając na gramofon. Hmhm, to nie taki zły pomysł, żeby iść trochę popląsać, przynajmniej się rozbudzi! Za chwilkę zapyta Dahlię, czy nie chciałaby się do niej przyłączyć, ale... eeee jeszcze tutaj posiedzi, tak wygodnie było!
Ech, ciężko jest być dziewczyną superbohatera. Oczywiście pomińmy ten mało istotny szczegół, iż Scarlett nie była dziewczyną Cedrika, a przynajmniej nie w ścisłym tego słowa znaczeniu. To wszystko było nieważne, najważniejsze było to, jak sytuacja krukona wpływała na naszą uroczą blondynkę. Zamiast być już w drodze do bardzo ciekawego miejsca, oni stali przy stoliku, przekraczając chyba granice zwykłego flirtu na oczach tego całego plebsu zebranego wokół. Oczywiście z braku laku lepsze i to, choć nie ukrywajmy, iż Saunders specjalnie zachwycona nie była! No ale nic, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. - No rozumiem - powiedziała więc, rzeczywiście ze zrozumieniem kiwając główką. Och, powinna się nim zachwycać teraz, że taki dobry, dzielny i w ogóle, ale chyba nie ceniła tych cech aż nadto. Dobrze zaś, że nie podzielił się z nią refleksją na temat spidermana i wonder woman, bo ślizgonka nie miałaby totalnie pojęcia, kimże oni są i mogłaby wyjść z tego niefajna sytuacja! No, chyba, że jemu by niewiedza Scarlett nie przeszkadzała, a to co innego. - No nic, to tymczasem potowarzyszę ci w twej jakże wyczerpującej misji - dodała pospiesznie, wciąż wpatrując się w podbite oczy krukona. Ach, i tak wyglądał cudnie! Mieli więc coś ze sobą wspólnego! Nie, żeby ona kiedykolwiek się z kimkolwiek biła hehehe. Chodzi o ogólne stwierdzenie bycia ładnym bez względu na wszystko. Chociaż z drugiej strony nie powinno to nikogo dziwić, elita już tak ma z definicji, ha. - Tymczasem więc mogę cię pokarmić, a potem ty możesz mnie porwać do tańca - zaproponowała zgrabnie, uśmiechając się słodko i trzepocząc rzęsami. No, trzeba sobie radzić w sytuacjach kryzysowych! I w ogóle jak rozkosznie, że przypadkowo dzięki pokrewieństwu dusz zaspokoi głód swego Bennetta. Fenomenalnie.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Hejhej, wcale nie chcieli nikomu niczego psuć. W gruncie rzeczy, Everett uznałby, że to Ci ludzi sami sobie ją zepsuli, bo zamiast topić kukłę, gapili się na ich sprzeczkę, a to nie był ich interes! I znaczenia tu absolutnie nie miał fakt, że odegrali swoje złości na samym środku polany. Mogli nie patrzeć, ot co! Poza tym, spokojnie, wiosna przyjdzie i bez przedszkolnych obrzędów. I Keith wolał już nie spoglądać w stronę Krukona. Jednego był teraz pewny, definitywnie zakończył ich znajomość. Wiedział, że po tym, Krukon już nigdy się do niego nie odezwie. Gdzieś w głowie butnie powiedział sobie "i bardzo dobrze!", a szczegółem już było, że miał ochotę niczym baba, po prostu się tu rozbeczeć. I w tym mniej więcej momencie doskoczył do niego brat Ioannisa. Kiedyś zdecydowanie nie ucieszyłby się na jego widok, ba, przekląłby i kazał mu spadać w cholerę! Ale nie ostatnio. Od pewnego czasu, właściwie Puchon nie działał mu na nerwy tak jak kiedyś. Ciężko powiedzieć, czy po prostu podobało mu się to, że ten średnio lubi Ioannisa, czy też odkrył, że być może Petros jest na swój sposób uroczy? - Co? Ach, nie nie, ze mną wszystko chyba dobrze - chyba, bo to, że nie miał obtłuczonego tyłka, jeszcze nie znaczyło, że nie czuje się mocno poturbowany! Dopiero po tych słowach skierował spojrzenie na młodszego Gavrilidisa. Jeszcze parę lat temu w życiu by mu do głowy nie przyszło, że pobije się z Ioannisem, a o stan zdrowia będzie go pytać Petros. Co za przewrotne koleje losu! Niestety nie miał ani trochę siły, by go zapewnić choć słabym uśmieszkiem, o tym, że jest dobrze. - Ale chyba już pożegnałem zimę i to huczniej niż topienie kukły. - Drobną dłonią przeczesał włosy, by nadać im poprzedni ład, zapewne przez to wszystko, były w dość dziwnym stanie. Nie chciał tu zostawać i być narażonym na milion spojrzeń, a przede wszystkim na te Ioannisowe. Dlatego zrobił parę kroków przed siebie, by jak najszybciej udać się do zamku, czy gdziekolwiek! Acz zatrzymał się po dwóch, trzech może, by ponownie spojrzeć na Petrosa. - Muszę się stąd zbierać. Zostajesz? - mruknął niewyraźnie, po czym zadał to króciutkie pytanie. W sumie nie miałby nic przeciwko Petrosowemu towarzystwu, ale nie zamierzał go wyciągać z imprezy. Chyba dla niektórych wydarzenia tego typu były ciekawe. No a przynajmniej ciekawsze niż kręcenie się z nim po zamku, zwłaszcza, gdy miał tak zabawowy nastrój, jak właśnie dziś. On tymczasem chciał jak najszybciej znaleźć się z dala od tego miejsca. Huhu do widzenia zimo!
Och, ach, topienie marzanny, ognisko, śpiewy i tańce! Tak, to właśnie Mia lubiła najbardziej, imprezy na świeżym powietrzu, wśród tłumu uczniów i w ogóle, i w ogóle. Żarcik, gdyby nie to, że Clara i Ioannis tam byli, olałaby sprawę i poszła posiedzieć w Hogsmeade, no i jeszcze to, że kazali jej być, żeby pomóc pilnować, czy nikt nie rozrabia, jako odpowiedzialnej(!) prefektce. W ostateczności odmówiła sobie Trzech Mioteł; w sumie to była też idealna okazja na trenowanie silnej woli, takiej okazji stracić nie można, no nie? Planowała przyjść wcześniej, żeby pomóc w przygotowaniach, ale wyszło na to, że trzeba było wstać o dziesiątej, bladym świtem. Leżąc rano w łóżku i dobudzając się powolutku odkryła, że na aż takie poświęcenie ją nie stać i przysnęła jeszcze na chwilkę, przez co odrobinę się spóźniła, peszek! Zarzuciła na siebie pierwsze lepsze ubranie, nie widząc ani trochę zawartości kufra spod ciążących powiek, wsunęła trampki (wiosna - sezon na trampki czas otworzyć), zarzuciła na siebie jeszcze płaszczyk i dużą turkusową chustę i nie spiesząc się ani trochę dowloła się na imprezę. Czyżby marzanna była już utopiona? Ojej, jaka szkoda, że Mia nie miała okazji jej zobaczyć. Wśród siedzących przy ogniu szybko dostrzegła Hepburn, dlatego od razu ruszyła w jej stronę, nie potrafiąc odnaleźć wzrokiem Ioannisa. - Clarcia, suń dupsko - przywitała ją czule, chociaż po jej prawej stronie nie było wcale tak mało miejsca. Zajęła je, wkładając dłonie do kieszeni i chowając twarz w owiniętej luźno wokój szyi chustce. - Coś mnie ominęło? - zapytała bez zainteresowania, nie wierząc, że topienie kuły mogło być jakkolwie interesujące (co innego, gdyby ktoś się na przykład pobił, ale kto by się tam miał bić?), nie przejmując się tym, że najwyraźniej przerywa przyjaciółce rozmowę z jak-jej-tam Gryfonką.
O tak, Dahlia z chęcią rozprawiłaby się z tym idiotą - Obserwatorem. Co to w ogóle za pomysł, aby poglądać innych i wymyślać do widzianych zdarzeń bezsensowne historyjki, którymi można byłoby dupę podetrzeć? Beznadzieja, kimkolwiek on był, sięgnął samiuteńkiego dna. Zupełnie jak marzanna, która tonęła w otchłani wody z jeziora. Slater obserwowała ten spektakl z zapartym tchem, by poczuć ostatecznie niewymowną ulgę, jakby rzeczywiście teraz zima miała odejść aż do grudnia. Było to nieco naiwne i niepodobne do niej, ale symbole na każdego działają inaczej. Kiedy usiadły sobie na ławeczce, stopa Dahlii podrygiwała w takt puszczonej muzyki, a oczy spoglądały w palące się już ognisko. Robiło się coraz cieplej i przyjemniej. Promienie słoneczne odbijały się refleksem od włosów osób tu zgromadzonych i ogrzewały policzki. Idealnie. Ale mimo to... mimo to było coś nie tak i gryfonka nie potrafiła zostawić dobrego humoru na dłużej. Westchnęła ciężko, kiedy Clara zadała pytanie. Cóż, chyba po tym, co teraz nastąpi, nie będzie chciała już z nią gadać! Bowiem jak Slater się rozgada to... - A wiesz, tragedia. Samantha nagle zaczęła się mną interesować, w sensie moja mama i koniecznie chce mnie zabrać na zakupy, kupując jakieś wstrętne kiecki, bo niedługo trzeba się rozejrzeć za kandydatem na męża. Wyobrażasz to sobie? Mam zaledwie szesnaście lat na Merlina! No, ale przecież te cholerne tradycje z kurwa prehistorii są ważniejsze od moich uczuć. Najgorsze, że Hastingsowie, w sensie moi dziadkowie, również to popierają - zaczęła z siebie wyrzucać słowa niczym z karabinu maszynowego, machając jednocześnie rękoma w powietrzu i zdecydowanie za bardzo się emocjonując. - O Godryku, jak ja bym chciała zamienić się w kogoś innego już na stałe! W sumie chyba tak zrobię, przybiorę jakąś przypadkową twarz i figurę i będę się ukrywać po kres mych dni - dodała, wzdychając ze zrezygnowaniem. I już, już nabierała oddechu, aby kontynuować, kiedy przed jej oczami pojawiła się jakaś krukonka, którą zna tylko z widzenia, ale która nigdy nie wzbudzała jej zaufania. Miała wrażenie, że jest niemiłą, nadętą snobką. Sama nie wiedziała, skąd takie odczucia. I kiedy ewidentnie się przysiadła, Dahlia zamknęła buzię i wtedy dotarło do niej, jak wiele powiedziała teraz biednej, zapewne zdezorientowanej Hepburn i zrobiło jej się głupio. Ale co już powiedziała, to już powiedziała, nie odkręci tego. Mogła mieć jedynie nadzieję, że koleżanka nie wygada tego nikomu! Choć znając życie Obserwator i tak ma podsłuchy wszędzie... - Dobra, ja może pójdę upiec bułkę - stwierdziła zrezygnowana, nie witając się z tajemniczą osóbką dosiadającą się do starszej gryfonki. Naprawdę czuła zażenowanie, wiedząc, że tak naprawdę Clarę nic nie obchodzą jej durne problemy. Może szybko o nich zapomni? Uśmiechnęła się nieco niepewnie i wstała, biorąc odpowiednie rzeczy do przygotowania nad ogniskiem i przystanęła przy palenisku, oddając się w pełni przygotowaniu pokarmu. ECH CAŁE ŻYCIE NA PRZYPALE.
Ależ Cedric to by z pewnością chciałby móc nazwać Scarlett swoją dziewczyną! Co prawda jeszcze tego może i nie wiedział, ale miejmy nadzieję, że w niedalekiej przyszłości się to zmieni, hihi. - Dziękuję, jesteś taka wyrozumiała - odparł zduszonym głosem, kręcąc z uśmiechem głową. Prawdę mówiąc niewiedza Scarlett o mugolskich super bohaterach nie zraziłaby go do dziewczyny, wręcz przeciwnie! Mógłby z nią spędzić więcej czasu, nauczać tej jakże trudnej i wymagającej zrozumienia dziedziny! Z takim nauczycielem to hehs, na pewno zapamiętałaby wszystkich od batmana do supermana! - Och, bardzo mi to odpowiada! - zapewnił ją równie pośpiesznie, żeby Scarlett przypadkiem sobie nie pomyślała, że jej towarzystwa nie pragnie całym swoim krukońskim serduszkiem! No i fakt, przecież to takie oczywiste było, nawet wyglądem do siebie pasowali - przecież dwójka tych konkretnych hogwarckich fejmów na jednej polanie nadrabiała urodą za innych w promieniu 200 kilometrów co najmniej! No i skromnością oczywiście też, hehs. - Ten pomysł również mi się bardzo spodobał, bo wiesz, ja to nawet śniadania nie zdążyłem zjeść - zwierzył się jej z tych niesamowicie głębokich uczuć, znów kręcąc przy tym głową. No na Rowenę, jaki, że ten świat to był zły! Zaraz jednak przestał tak kręcić tą łepetyną, wolał przyglądać się Saunders, hihi. To, że mogą zwrócić na siebie czyjąś uwagę raczej go cieszyło - i nawet pomińmy fakt, że Cedric to w sumie lubił być w centrum uwagi. Bardziej odpowiadało mu to, iż teraz więcej osób zobaczy, że TO ON obściskuje się ze Scarlett, nie jakiś inny zią.
Nie. Nie miał tu nic więcej do roboty. Nie. Brakowało mu tej pieprzonej stabilizacji myśli, które mogłyby znów mieć jedno znaczenie: seks, albo i nie. Uśmiechnął się lekko do dziewcząt i skłonił się przed nim szarmancko zastanawiając się czy oby nie zachowa się zbyt chłodno tym swoim skromnym "ja"... Ale raczej mało go to teraz obchodziło, bo najzwyczajniej zaczynała go boleć głowa, a to zły znak, jak dla kogoś kto przy bólu głowy ma ochotę komuś wpieprzyć. I wydawało mu się, że w tym przypadku "komuś" jest nawet za bardzo precyzyjne. Jasne, że mógłby podrywać teraz, którąś z tych dziewczyn i urobić je jak ciasto drożdżowe, ale to nie dziś... Po prostu chyba... O Boże. On nie miał ochoty na seks... Cholera... Spojrzał jeszcze raz na Scarlett... Przyrównał jej obraz z Violet... Inne.. Blondynka - brunetka. On niby nie przejawiał głębszych uczuć, ale zastanowił się... Może powinien, którejś z nich się zaoferować? Stworzyć pewną aurę, w której będzie mógł schować się przed chorymi opiniami innych ludzi? Głęboki oddech Casper... - Wybaczcie moje panie, ale właśnie sobie przypomniałem, że zostawiłem dziecko same w domu. - Nie zwracając uwagę na beznadziejność swojej wymówki uśmiechnął się do nich lekko i wciskając dłonie w kieszenie wyszedł z tego syfu. Wiało nudą i wieczornym seksem... Co on chciał biedny? Chyba Villiers pierwszy raz spotkał się z tym, że ktoś mu odbierał kobietę do seksu... I to był jego kumpel. Ale chyba nie wypadało się kłócić... Banalny szczegół. Hmmm. Cóż za spokój w jego głowie...
Ten monolog Dahlii rozbudził Clarę chyba jeszcze bardziej, niż mogły zrobić to jakieś ewentualne dzikie pląsy do gramofonu przy ognisku! Co prawda, gdyby Slater jeszcze dodała do swojej kwiecistej wypowiedzi parę zdań o podobnym natężeniu i prędkości wydostawania się z gryfonkowych ust, Hepburn zapewne zgubiłaby wątek - w ten sposób jednak udało jej się jakoś to wszystko ogarnąć. Choć i tak było trudno, trzeba przyznać! Niestety nie dane było jej pocieszenie koleżanki, wyrażenie dezaprobaty dla matki chcącej ubrać Slater w sukienki, czy podjęcia tematu o zmianie swojego wyglądu na zawsze, bo ta zaraz poleciała piec bułkę... a biedna Hepburn nawet nie zdążyła jej powiedzieć, żeby przy okazji i jej upiekła taką bułeczkę! Westchnęła więc ciężko, pozwalając swojej głowie swobodnie opaść na złożone wcześniej na stoliku ręce. Tak bardzo chciała do swojego łóżeczka, tak bardzo, że to prawie bolało! Ale zaraz, zaraz, coś jednak Clarze na myśl przyszło... Hastings? Samantha? Mózgu staph, chyba coś się nam miesza! To pewnie po tych książkach, kryminały na noc to chyba jednak nie był dobry pomysł, później automatycznie wszędzie zaczyna szukać się jakiś intryg, zawirowań, nie wiadomo czego... Hmm, a może jednak coś w tym było? Tak, przecież Mia jej wspominała o imieniu i nazwisku matki, co prawda daaawno, bardzo nawet, a Clara miała ogromną tendencję do zapominania, mieszania, bądź dopowiadania w pewnych kwestiach, ale... nie, to była za poważna sprawa, żeby rozważać ją w ten sposób, poza tym, nie chciała dokładać przyjaciółce następnych zmartwień, zwłaszcza, jeśli były one takie... ugh Clara przestań, to absolutnie nie mogło być prawdą! Zbieżność imion i nazwisk, ot co! A co z metamorfomagią? Czyżby te domysły naprawdę mogły okazać się... ? Tyle się działo, jejku, to normalnie za dużo dla tego ranka wolno ogarniającej Clarci. - Ech, my grube dupy i tak nigdy nie nauczymy się siadać na osobnych ławkach... - odparła równie milutko, wciąż rozważając kwestię, która przed chwilą zaświtała jej w blond główce. No fakt, Mia i Dahlia były metamorfomagami, ale mógł to być najzwyklejszy zbieg okoliczności! To, że matka Dahlii nazywała się dokładnie tak samo, jak matka Mii, której dziewczynie nie było dane nawet poznać, brzmiało już jednak trochę mniej przypadkowo. - Mia... - zwróciła się do przyjaciółki, wciąż nie mogąc pozbyć się otępienia z głosu. Miała przedziwne wrażenie, że wszystko dzieje się jakby w spowolnionym tempie, a rzeczywistość dociera do niej klatka, po klatce. Zaczepiła wzrok na turkusowej chustce swojej przyjaciółki, którą ta opatuliła się prawie, że po nos. - Jak dobrze znasz Dahlię? - zapytała, przygryzając wargę i przenosząc wzrok na Slater, która stała przy ognisku. Co będzie, jeśli domysł Hepburn okaże się prawdą? Powinna przeczekać ten trudny dla Ursulis okres, czy powiedzieć Mii i Dahlii od razu, tym samym oszczędzając im ewentualnych rozczarowań, bądź szoku w przyszłości? Ech Hepburn, tak naprawdę pewnie i tak domyśliłaś sobie połowę z tego, jak zwykle!
Niestety, nie takie ich koleje losów, aby sobie dziewczynować czy chłopakować, ech! Ale kto wie, kto wie, może kiedyś... może, może może. Zobaczymy. Tymczasem skupmy się jednak na tym, co się między nimi działo. A działo się oj dużo! Chociażby to, iż Cedric ją pochwalił. Za to, że jest wyrozumiała? Ach, jego towarzystwo naprawdę zmieniało ślizgonkę nie do poznania. Szczególnie, iż na co dzień ciężko było podejrzewać Scarlett o taką cechę. Nie, żeby była wredną suką...! No dobra, może trochę jednak taka była. Dobrze, że się nie dowiedziała o tym, iż Bennett nie miałby jej tego za złe, a wręcz przeciwnie, spędzaliby więcej czasu razem na nauce. Mogłaby się wtedy załamać, że nie podchwyciła tak cudownego pomysłu! Chociaż nie wiem, o czym tak w ogóle piszę, bo ona nawet nie miała pojęcia, że krukon sobie o czymś takim pomyślał. Bezsens. Uznajmy, że to była próba tworzenia alternatywnej przyszłości czy coś tam! Uśmiechała się do Bennetta coraz szerzej, słysząc tyle komplementów i pochwał. To dziwne, bo zazwyczaj przyjmowała je ze stoickim spokojem, uznając, że jej się po prostu należą. W ogóle Saunders była jakaś inna przy tym szalonym studencie, pytanie tylko, czy to dobrze? Ojej, nie jadł nic jeszcze?! Niedobrze! Zatem Troskliwa Scarlett Pierwsza wzięła go za rękę, po czym bez słowa wyjaśnień usadowiła na ławce przy stoliku. Potem tylko zaczaiła się na ofiarę i... cóż, wmówiła jednemu z pierwszoklasistów, że wzywa go dyrektor i popilnuje mu jego świeżo upieczonych kiełbasek. Biedaczek ze strachem pognał w stronę zamku, a ona uśmiechnęła się wrednie i zabrała od niego kijek z jedzeniem. No, to się nazywa profesjonalna obsługa, Cedric powinien być zachwycony! Szczególnie, iż zaraz się do niego dosiadła, karmiąc go kusząco KIEŁBASKĄ eheheheh! Nie zdradzimy nieczystych myśli ślizgonki, które przemknęły jej przez główkę. - Ech, co ty byś beze mnie zrobił - powiedziała z rozbawieniem, wzdychając teatralnie. No zginąłby z głodu, no! Przynajmniej tak to sobie blondyneczka wmawiała hiehieh.
Puchonka zrobiła na moment obrażoną minę, kiedy Laikowa jej tu prosto w oczy obrażała pająki, albo akromantulę, ale właściwie to jedno i to samo przewinienie. No jak tak można? Jak można nie doceniać tych małych, pożytecznych stworzonek, których zabicie przynosiło pecha, w co Ulka od maleńkości ślepo wierzyła, ratując je przed wszelkimi złymi duszami, które prezentowały podobną postawę co Laila. - A jak nie ukąszą i nie zeżrą? – podsunęła delikatnie z przesłodkim uśmiechem, podrygując nadpobudliwie. Na przykład takie małe pajączki, albo małe akromantulki? Czy nie słodko byłoby leżeć godzinami na kanapie zadzierając głowę i patrzeć, jak ten gdzieś pod sufitem wytwarza sobie taki powolutku swoją małą sieć? Oczywiście, że słodko, cały świat w Ulkowych oczach jest przecież słodki. No... może zabijanie jednorożców nie jest słodkie. Brrr... Wyrzucić z głowy taką myśl! A fe! Zajęła się więc ogarnięciem co dzieje się dookoła. Uśmiechnęła się pod nosem widząc rozpalane ognisko, jak to przypominało jej dom i nocowanie z siostrą i bratem na polanie pod gołym niebem z pieczeniem kiełbasek w pakiecie. Co życie na wsi to jednak na wsi. Zaraz zrobi się głodna... - Kocie mówisz... – zamyśliła się kładąc palec na wargach i opuszczając powieki, a po chwili zerkając na Laika - A nie mogę myśleć i o tym i o tym? Na raz? – spytała robiąc duże, szkliste oczy. No Laaikuuu, poooozwól... I w tym momencie już widziała jak jej mały wyimaginowany kotek bawi się z jej małą wyimaginowaną akromantulką, której wygląd z braku rzeczywistej wiedzy, przypisała dorosłej wielkości ptasznikowi. O, z takim ptasznikiem mogłaby chodzić sobie po błoniach, wszak wiosna i nikt by jej nie podskoczył, ha! To nawet praktyczne i niech ktoś spróbuje twierdzić, że nie! A kotek mógłby sobie słodko zasypiać kładąc mięciutką główkę na pajęczym głowotułowiu, a pająk mógłby słodko zasypiać kładąc się cały na kocim... ogonku? - Mam sówkę – oświadczyła niepokornie kładąc dłonie na biodrach, och, jak bojowo. Szkoda tylko, że ta sówka częściej spędza czas na roznoszeniu wszędzie swoich piór, niż na noszeniu jakichkolwiek listów. – A z resztą nic nie mówiłam, że chciałabym mieć takiego– zauważyła błyskotliwie. - Chociaż byłoby... - przygryzła z uśmiechem wargę. Tak właśnie Ulkowa głowa została zalana przez falę fantazji nie pozwalającą jej dokończyć zdania.
No chyba nie? No chyba na pewno nie? No chyba raczej nie? Nie?! Cholera Litwin, nie! Sprawa z Urszulką była taka, że codziennie miała sto różnych pomysłów, które przerażały Howett, ponieważ zawsze czepiały się tego czego tamta się bała. Nienawidziła pająków i wszystkiego innego... Cholera nie... Naprawdę... Kot, pies, świniak, krowa... Ale nie to. Mimo to nie zajmowała Urszulki swoimi wyliczeniami, bo jak się spodziewała ta szybko by podchwyciła nowe pomysły i zaraz miałaby farmę na głowie. A Urszulka słynęła z tego, że szybko przestawały się jej podobać własne pomysły i w ogóle... No to może Laila najpierw pozwoli jej na kota i obieca, że przemyśli sprawę z pająkami i Litwinka zapomni? To już jakaś wizja według, której wszyscy będą mieli szansę przeżyć i nikt nikogo nie zeżre... Tak się jej wydawało i tego należało się trzymać. Uśmiechnęła się lekko zatem do dziewczyny i położyła jej dłoń na ramieniu. - Najpierw kot, a potem pomyślimy. Obiecuję. - No pomyślą, ale może do tej pory Laila skończy edukację w Hogwarcie i będzie mogła uciec na drugi kontynent, a może Urszulka wyrośnie z tego strasznego pomysłu. Tak czy tak, bardzo podobała się jej opcja z odłożeniem tego w czasie. To wiele ułatwiało. Przynajmniej nie musiały się kłócić. Laikowa nienawidziła siebie za odmawianie przyjaciółce, ale przecież nie mogła po prostu tak pozwolić na wszystko, co tamta sobie wymarzyła. To byłoby złe, bardzo złe... Nawet tragiczne... Nie chciała niszczyć tego świata, o którym sama zawsze marzyła. O beztrosce, którą Urszulka w sobie skrywała. Wszyscy kochamy beztroskę, ale nie ma komu się nami opiekować. A przy Urszulce zawsze ktoś był, bo była takim ich Słońcem, więc jak tu ją niszczyć? Ech... Pająki... Ble.
Ula zrobiła kwaśną minę. Jak dzieciątko, któremu odmawia się kupna lodów. Tylko to zawsze Laik odmawiał takich biednej Uli. Co z tego, że gdyby ta kolei rzeczy się zmieniła, Howett pewnie pewnego dnia znalazłaby Ulkę martwą gdzieś pod stołem z nadpalonymi szatami? Intencje się nie liczyły, tylko to, że Laila ciągle blokowała żywy zapał Ulyssy. A Ula nie mogła zrobić nic innego niż grzecznie słuchać Laika. Bo Ula słuchałaby Laika nawet gdyby kazał jej przytulić sklątkę tylnowybuchwą, inna sprawa, że prędzej to właśnie Laik musiałby desperacko zatrzymywać Ulkę, która leciałaby do sklątki z wywalonym na wierzch językiem. No nie ważne. Puchonka wyraźnie zasmucona musiała więc przywyknąć do myśli, że pająk pojawi się w jej życiu w dalekiej przyszłości. Ale się pojawi! I kropka! - No skoro obiecujesz to dobrze – powiedziała uśmiechając się z ulgą. Och naiwne Puchoniątko, gdyby tylko wiedziało, że Laik jest na tyle zły, że wcale nie wiąże ich wspólnej przyszłości z pająkami i tak podle kłamie... Uch! Stanęła tak więc prosto, przejechała palcami po jeansowych szelkach, ażeby mieć pewność, że się nie zawinęły tak jak nie powinny. I co dalej? Spuściła wzrok na podniszczone tenisówki i spostrzegła ze zdziwieniem, że od paru minut bezwiednie tupie sobie w takt muzyki. O, puścili muzykę. Gdzieś tam w otchłani Ulkowych oczu mignęła iskierka. - Laiku, tańczymy! – zarządziwszy oficjalnie ucieszonym głosem, złapała ją za rękę i pociągnęła... zaledwie kilka kroków w stronę środka polanki i życia towarzyskiego, bo zauważyła, że nie ma co się tam zaraz pchać, skoro tu też wszystko dobrze słychać. Chwyciła więc obie Laikowe dłonie i uprzedzając wszelkie protesty, bez większego planu czy namysłu, rytmicznie hasając wokół Laikowej, wciągnęła ją w coś co z konieczności można nawet nazwać tańcem. I obrót, i obrót!