Dach, na pierwszy rzut oka, jak każdy inny. Posiada mnóstwo niezbadanych dotychczas zakątków, bo jeszcze żaden z uczniów a tym bardziej nauczycieli nie był na tyle szalony by się tutaj zapuszczać. Do czasu!
Jeśli jesteś wytrwałym poszukiwaczem, uda Ci się nawet znaleźć prosty spad dachu, gdzie jacyś śmiałkowie przed Tobą składowali wygodne poduszki, odporne na warunki pogodowe panujące na zewnątrz.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Nie 31 Lip 2011 - 22:07, w całości zmieniany 1 raz
William był świetny w czytaniu w myślach, nawet gdy się za bardzo nie starał. Theo zmarszczył lekko nos na te słowa chłopaka, czując się odrobinkę urażonym. Przecież nie zamierzał robić nic bez wyraźnej zgody! Nie zamierzał nawet proponować, halo. Tak tylko sobie błądził myślami, szukając sposobów na umilenie przyjacielowi życia. Jego wina, że akurat potrafił coś tak pięknego i przeklętego zarazem? - Wierzę. I nic nie robię. - Zapchał się kolejnym ciastkiem. Kochał ich delikatnie czekoladowy posmak i chrupiącą teksturę. Niezmiernie żałował, że w kuchni robi z siebie prawdziwą ofermę, ale cóż... Utrzymanie chochli było dla niego czarną magią, co dopiero zrobienie czegoś bardziej skomplikowanego. Nie radził sobie też na Eliksirach, więc chyba nie było "wszystko jedno". - Poważnie? Ja się właśnie zapisałem i tak trochę nie wiem po co. Quidditch to nie moja bajka, ale w sumie spróbować nie zaszkodzi... - Theo nie chciał tak od razu wyjaśniać, że zapisał się głównie po to, aby poczuć z Hogwartem jakąś więź i poznać więcej ludzi. Miał wrażenie, że chwilami trzymał się trochę za bardzo z boku, a szkoda mu było tracić czas. - Także rozmawiasz właśnie z nowym ścigającym... - Zaśmiał się z lekkim niedowierzaniem. Radził sobie na miotle, ale nie był wybitny - przeciętny to słowo, które doskonale ujmowało jego zdolności. Był to słaby znak dla drużyny Ravenclaw...
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Wiedziałem, że przyjaciel nie zamierzał niczego robić wbrew mnie, ale wolałem dmuchać na zimne. Nie byłem w dobrym nastroju, więc chyba nie było co się dziwić. Lekko się uśmiechnąłem do Theo przepraszająco. Nie chciałem go urazić. Raniłem wszystkich, z wyjątkiem niego, więc jak najszybciej chciałem, żeby zrozumiał, że nie zrobiłem tego specjalnie. Patrzyłem na przyjaciela kiedy ten opychał się ciastkami i uniosłem brwi. - Niedługo zaczniesz się turlać. - powiedziałem i się głośno roześmiałem. Doskonale zdawałem sobie sprawę jak Theo kocha jedzenie i żałuje, że sam nie umie zrobić prawie niczego. Ja z kolei nie znosiłem siedzieć w kuchni, uważałem to za marnotractwo czasu, który mogłem poświecić na cokolwiek innego. - Gratuluję! - powiedziałem po kolejnych słowach chłopaka. Mi samemu przeszła przez myśl opcja gry w quidditcha, ale jakoś nie ciągnęło mnie do tego za bardzo. Dajmy spokój nie zamierzałem latać za piłkami i rzucać je w pętle. Dużego sensu w tym nie widziałem, ale zawsze byłby to jakiś sport. Nie sądziłem żebym się zdecydował, ale rozważałem wszystkie opcje. - Na pewno będziesz świetny. - rzuciłem w stronę Theo i poklepałem go po ramieniu.
Powoli atmosfera zaczęła się zmieniać, wraz z poruszanymi przez Krukonów tematami. Theo musiał przyznać, że odetchnął z ulgą, przechodząc do rozmów o bardziej błahym podłożu. W dodatku William zaczął się uśmiechać, a to przecież dobry znak. Najgorszym, co mógłby teraz robić, było fiksowanie się tylko na, hm, nieprzyjemnych zdarzeniach. - Co? Chyba ty1 - prychnął z oburzeniem, otrzepując dłonie z okruszków. Słowa chłopaka przypomniały mu jednak o tych wszystkich ciasteczkach i żelkach i... Czy on w ogóle robił ostatnio coś poza jedzeniem? Zaraz jednak uspokoił się myślą, że przecież wcale nie zrezygnował ze wszystkich swoich ruchowych hobby. Strzelnictwo nie mogło mu się znudzić, a pływanie... Cóż, jezioro wyglądało kusząco, ale było wciąż trochę zbyt zimno na wskakiwanie do niego. Theo musiał zaczekać na lepszą pogodę, albo poszukać jakiegoś zbiornika wodnego pod dachem. Ciekawe, czy w Hogwarcie znalazłaby się jakaś salka w tym stylu... - Ej, no właśnie. Nie będę się turlać, jestem sportowcem. - Spojrzał na chłopaka dumnie, ale w jego oczach można było dostrzec nutę rozbawienia. To chyba troszkę za mocne słowo jak na niego... Gratulacje przyjął po prostu lekkim skinieniem głowy i łagodnym uśmiechem. Nie był wcale super podekscytowany, ani szczególnie dumny. Nie wiedział wciąż, czy dołączenie do drużyny to dobry pomysł, ale lubił próbować nowych rzeczy. Może quidditch jednak mu się spodoba? - Kibicuj mi wiernie na każdym meczu - nakazał. Przez chwilę później milczał, wpatrując się w widoki. Doskonałe miejsce, aby trochę odpocząć od szkolnego zgiełku i może porysować? Teraz jednak nie było na to czasu, bo jeśli kryzys z Williamem został chwilowo zażegnany, to na Evermore'a czekała nauka. - Dobra, chyba muszę lecieć. Przydałoby mi się zajrzeć do podręczników. - Skrzywił się z niezadowoleniem. Zupełnie nie miał na to ochoty, ale jednak miał trochę ambicji...
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Spojrzałem na przyjaciela i parsknąłem śmiechem. Sportowcem? Theo? Nie, to niemożliwe. Chłopak był artystą, nie sportowcem. Zresztą niech robi co chce. – Tak, Theo. Będę stał i krzyczał twoje imię na całe gardło, a ponad to ubiorę się w koszulkę z twoją podobizną i będę wołał „Theo to mój przyjaciel”! Nabijałem się trochę. Cieszyłem się z tego spotkania. Obecność Theo oczyściła mi umysł i już wiedziałem co mam robić. Wiedziałem, że muszę z nią porozmawiać, a co będzie dalej – zobaczy się. Kiedy chłopak zaczął mówić o lekcjach, przypomniałem sobie o stercie książek, które czekają mnie w dormitorium. Przyzwyczaiłem się do bezsennych nocy, a wiedząc, że i tak prędko dzisiaj nie zasnę, więc nie specjalnie przejąłem się godziną. – Jasne, ja chyba tez powinienem... Nie uśmiechała mi się ta perspektywa, miałem problemy ze skupieniem. Lotta nie opuszczała moich myśli. Westchnąłem, czułem, że wciąż wiszą nade mną czarne chmury, ale nie chciałem już tym zamęczać przyjaciela. Przynajmniej postanowiłem cokolwiek zrobić, więc był to jakiś postęp. Mimo to, czułem się jakbym robił jeden krok w przód i dwa kroki w tył.
Pierwszego września nic nie zapowiadało harmidru, który nastał w szkole po powrocie uczniów z wakacji; w zamku panowała cisza, mącona jedynie cogodzinnym biciem wielkiego zegara, posadzki lśniły czystością, czekając aż tłumy młodziaków ponownie zabrudzą je łajnobombami, a czarodzieje i czarownice na portretach rozkoszowali się ostatnimi chwilami ciszy. Jednak odkąd tylko Ekspres Londyn-Hogwart zatrzymał się na stacji w Hogsmeade, chmara nastolatków zaległa ulice wioski, szkolne błonia i zamkowe korytarze, a podniesione głosy słychać było w każdym, nawet najciemniejszym kącie. Podekscytowani wizją opowiedzenia przyjaciołom o wakacyjnych przygodach uczniowie długo tego wieczoru nie udali się do łóżek, nadrabiając zaległe dwa miesiące. Agnes również spędziła prawie całą noc na jednym z wygodnych foteli przy kominku w pokoju wspólnym Hufflepuffu, przysłuchując się z wypiekami na twarzy porywającym historiom z różnych zakątków świata, podziwiając przywiezione przez innych pamiątki, śmiejąc się, żartując i zajadając łakocie. Gdy wreszcie jej głowa zatopiła się w poduszce, rozsypując brązowe pukle na pościeli, nie minęło pięć minut, a dziewczyna już odpłynęła do krainy Morfeusza, którą jednak równie szybko musiała następnego dnia opuścić, bowiem od samego rana zaczynały się lekcje, a przecież nie chciałaby stracić punktów dla swojego domu już drugiego września. Puchonka niechętnie więc zwlekła się z łóżka i założywszy mundurek z tarczą borsuka, udała się na zajęcia, na których nie miała lekko; nauczyciele najwidoczniej mieli gdzieś fakt, że dopiero co skończyły się wakacje i wymagali od uczniów pełnej mobilizacji. Nim Agnes się obejrzała, już siedziała w Wielkiej Sali na obiedzie z torbą pełną notatek i masą zadań domowych na głowie. Naprzeciw niej, chłopak z jej rocznika właśnie narzekał na to, że profesorstwo zwariowało lub jest po prostu znudzone tak długim okresem bez gnębienia biednych uczniaków, jednak Agnes słuchała go jednym uchem, skupiona na liście do przyjaciela, który pisała między jednym, a drugim kęsem purée z ziemniaków. Gdy tylko skończyła, praktycznie wybiegła z komnaty, zamierzając czym prędzej wysłać wiadomość poprzez jedną ze szkolnych sów, za to definitywnie nie chcąc spóźnić się na popołudniowy blok eliksirów. Miała szczęście, że ten przedmiot akurat odbywał się w lochach, całkiem niedaleko wejścia do ich pokoju wspólnego, dzięki czemu zmęczona po całym dniu dziewczyna nie musiała daleko iść, nim opadła na łóżko, wzdychając głośno. Jedną nogą już była w krainie marzeń sennych i zapewne nie minęłoby kolejnych dziesięć minut, nim zasnęłaby jak suseł, jednak oprzytomniło ją bicie zegara stojącego w rogu pokoju, którego to przedmiotu wszystkie Puchonki zgodnie nienawidziły, szczególnie rano, gdy zwiastował porę śniadania. Zaspanym wzrokiem zerknęła na tarczę i omal nie podskoczyła w miejscu, zdając sobie sprawę, że wskazówki ustawione są na godzinie 14:30. Przeklinając się w duchu, czym prędzej zebrała wszystkie potrzebne rzeczy - różdżkę, notatnik z którym się nie rozstawała i zwykły, mugolski ołówek - upychając je niedbale do wysłużonej torby listonoszki, poprawiła odrobinę wygniecione ubrania i łapiąc jeszcze paczkę słodyczy z Miodowego Królestwa, wybiegła z dormitorium. Droga na dach zajęła jej z dobre dwadzieścia minut, chociaż Agnes i tak cieszyła się w duchu, że schody nie postanowiły urządzić jej tego dnia niespodziewanej wycieczki w bliżej nieznane miejsce. Gdy wreszcie wspięła się po metalowej drabince, odetchnęła z ulgą - Pro nie było nigdzie widać. Nie żeby dziewiętnastolatka spodziewała się po rudzielcu czegoś innego, w końcu odkąd tylko pamiętała rudzielec zawsze odwlekał wszystko w czasie, łącznie z wyjściem na umówione spotkania. Korzystając z chwili, nim Gryfon zjawi się na miejscu, Puchonka ostrożnie przemknęła między stromymi fragmentami dachu, by znaleźć się w jego płaskiej części, przypominającej trochę taras, przynajmniej takie skojarzenie uderzyło dziewczynę, gdy pierwszy raz znaleźli tę kryjówkę. To było w czwartej, czy też piątej klasie, a ona dalej pamiętała towarzyszące jej wypieki na twarzy, kiedy zdała sobie sprawę z wysokości, na jakiej się znajdowali. Nawet teraz, po tylu spędzonych tu godzinach, Agnes nadal czuła ten dreszczyk emocji, gdy wiatr drażnił jej skórę osłoniętą jedynie cieniutkim materiałem koszuli i rozwiewał niesforne kosmyki włosów, które uciekły z zawiązanego naprędce koczka. Dziewczę z zadowoleniem przymknęło oczy; uwielbiała duże wysokości tak samo jak prędkość, które pozwalały jej zaznać choć odrobiny wolności, czy jak to lubiła określać poczuć ogrom przestrzeni dookoła. Chwilę stała tak, rozkoszując się niewątpliwymi walorami tego miejsca, ale ponieważ Pro nadal się nie zjawiał, postanowiła sama otworzyć paczkę Kociołkowych Piegusków, jednocześnie zajmując miejsce na jednej z miękkich poduch leżących na ziemi i wykorzystać czas oczekiwania na Rudzielca, do spisania wszystkiego, co w najbliższym tygodniu musiała zrobić od prac domowym począwszy, a skończywszy na porządkach w herbaciarni.
Pierwsze rozmowy ze znajomymi, wymiana historii, których doświadczyli podczas tej przerwy, wymiana "upominków", a przede wszystkim wypakowanie kufra i rozwalenie się w salonie głównym tuż przy kominku. O tak, zdecydowanie lubił przesiadywać na tym fotelu, a gdy dochodził do tego gwar i rozgardiasz, jaki zawsze tutaj panował, a w szczególności na samym początku września to dosłownie nic nie potrafiło go stąd wyrwać. Całość wieczoru minęła mu dość przyjemnie, ale również szybko. Już następnego dnia musiał lecieć na pierwsze zajęcia, ale wspomnienie listu, który otrzymał tego poranka od swojej przyjaciółki wprawiało go w bardzo dobry nastrój. Niespodziewana propozycja spotkania ze strony Agnes sprawiła, że mimowolnie wypływał mu na twarz szeroki uśmiech. Będąc szczerym sam miał zamiar zaproponować jej dokładnie to samo, ale cóż, niestety go wyprzedziła! Nie miał jednak zamiaru na to narzekać, w końcu finalnie prowadziło to do tego samego. Korespondencja listowna była przyjemna i stanowiła pewną namiastkę rozmów, ale te fizyczne, gdy faktycznie z kimś przebywasz są znacznie lepsze, przynajmniej zdaniem Pro. Zresztą, Piegusek nie był jedną osobą, z którą chciał porozmawiać tak szybko, jak to tylko było możliwe. Charlie, Hya, Ezra, a także wielu innych. Pozostawała także kwestia Holdena, który zniknął jakieś dwa miesiące temu. O tak, tego to już zdecydowanie musiał znaleźć, nakopać mu, nagadać, a później jeszcze raz nakopać. Tak, żeby mieć pewność, że do niego dotarło, że zdecydowanie nie powinien tak więcej robić. Bo w końcu jak tak można po prostu wyparować na tak długi okres i nie dać znaku życia nawet najbliższym przyjaciołom. No naprawdę! Póki co jednak, z racji tego, że nie udało mu się dopaść swojej ofiary, musiał się skupić na ogarnięciu samego początku roku nauki. Rozdanie planów, pierwsze zajęcia oraz lekkie podpadnięcia, ale wszystko to zajęło mu względnie sporo czasu, ale celowo pilnował zegarka, żeby chociaż tym razem nie spóźnić się na spotkanie. Z jednej strony kusiło go, aby otrzymać od niej kolejną tyradę, co było dość urocze, ale uznał, że na to przyjdzie jeszcze pora. Dokładnie dlatego, gdy tylko zegar zaczął zbliżać się do 15 puścił się sprawnym krokiem w stronę umówionego miejsca spotkania i nawet udał... jednak nie udało mu się być przed nią. Gdy dostrzegł ją siedzącą na jednej z poduszek, skupioną na notowaniu jakichś rzeczy kolejny już raz uśmiechnął się pod nosem, podchodząc do niej niemal na palcach. O tak, zdecydowanie miał zamiar wykorzystać tę okazję! Gdy w końcu znalazł się dostatecznie blisko postanowił wcielić swój naprędce skonstruowany plan w życie. - Nie za dobrze się tutaj bawisz? - rzucił cicho, a następnie, widząc jej zdumienie głośno się roześmiał, zajmując miejsce obok niej. Zlustrował ją lekkim spojrzeniem, przy okazji zgarniając kilka piegusków do ust, posyłając jej przyjazne spojrzenie. - Miło Cię w końcu widzieć po tak długiej przerwie. Wydaje mi się, czy jesteś opalona? Tak czy siak, ładnie Ci! - dodał jeszcze naprędce, a następnie wyłożył się na podłodze, wbijając spojrzenie w sufit. Tak, w końcu to, czego potrzebował. Cisza i spokój, a także towarzystwo kogoś mu bliskiego.
-Jeszcze jedna kreska tu....i kilka tam - mamrotała pod nosem, ściskając w jednej ręce ołówek, a drugą bawiąc się kosmykiem włosów. Siedziała na dachu już z dobrych paręnaście minut, a po Pro nie było wciąż ani śladu, czego jednak nie mogła mieć mu za złe chociażby z jednej, prostej przyczyny - Agnes nie zwykła nosić ze sobą zegarka, bowiem nie było jej to do szczęścia potrzebne, przez co dziewczyna nie była świadoma, ile właściwie czasu upłynęło, odkąd zjawiła się w umówionym miejscu. Siedziała więc na wygodnej pufie, z twarzą zarumienioną zarówno od wiatru, który rozwiewał niesforne, kasztanowe pukle, jak i z zawzięcia, z jakim dziewczę skrobało ołówkiem w swoim notesie. Początkowo otwierając wysłużony zeszyt zamierzała zrobić listę wszystkich rzeczy, które czekały ją w następnym tygodniu, jednak życie zweryfikowało jej plany i już po chwili jej ręka odwzorowywała najbliższą wieżę, której mniej lub bardziej wierna podobizna znalazła się wkrótce na pożółkłym papierze. Byłby to zapewne zwyczajny szkic, niczym nie wyróżniający się od innych, o wiele lepszych prac, gdyby dookoła zarysu budynku nie kłębiły się pisane na szybko notatki - upust dla jej myśli, zazwyczaj zupełnie błahych. "Klucz ptaków - to fascynujące, jak natura sama potrafi się zorganizować." "Do tego komina dobił jakiś trzecioklasista w zeszłym roku" "Wypożyczyć książkę na eliksiry" i wiele podobnych, całkowicie ze sobą niezwiązanych zapisków. Jej ręka niedbale błądziła po papierze, pozbawiona presji, by stworzyć arcydzieło, podczas gdy druga notorycznie zakładała za ucho kosmyk włosów, który uciekł ze spiętego w biegu koczka i teraz opadał jej na oczy, zasłaniając widok. Pochłonięta pracą prawie zapomniała, że przyszła na dach, by się spotkać z Gryfonem, dlatego nawet nie zwróciła uwagi, kiedy chłopak pojawił się wreszcie u szczytu drabiny. Z własnego świata wyrwał ją dopiero jego głos, przez który omal nie podskoczyła w siedzeniu, szybko zatrzaskując notatnik. -Nikt Cię nie nauczył, że to nie ładnie straszyć ludzi? Tym bardziej ludzi pięćdziesiąt metrów nad ziemią... - powiedziała, robiąc poważną minę i krzyżując ręce na piersi, jednak na niewiele zdało się jej mordercze spojrzenie, bowiem już po chwili wybuchnęła śmiechem, rujnując cały misternie planowany efekt. -Ciebie też miło widzieć! Miałeś się odzywać w wakacje, pisać! - wyrzuciła mu, gdy wreszcie udało jej się pohamować śmiech. Nie, żeby naprawdę się gniewała...ale na listy czekała, bo jakżeby inaczej. Rzucony mimochodem komplement przyjęła przewróceniem oczu, jednak jej policzki zarumieniły się lekko, za co Agnes klęła się w myślach. Znów wyglądała jak burak. -Dziękuję i...tak, Meksykańkie słońce nie zna litości - oznajmiła, a następnie przykładając dłoń do czoła teatralnie opadła z sił prosto na stertę poduch. -A jak Tobie minęły wakacje?
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie rzucała obietnicami dla zabawy, zwłaszcza, kiedy miała na myśli miotlarstwo. Po zaproponowaniu wspólnego latania, przez jakiś czas jeszcze musiała się wielce naradzać we własnej głowie, jakie miejsce byłoby najodpowiedniejsze na rozpoczęcie wymyślonych przez nią zawodów, jednak dach, który wydawał się najbardziej fascynującym pod tym kątem miejscem pozostawał dla niej niedostępny - po prostu nie była w stanie znaleźć na nim miejsca, które pozwoliłoby na wylądowanie, ustalenie zasad, wyznaczenie startu i chwilę mniej żywiołowej dyskusji, niż pokrzykiwania w locie. Z pomocą przyszła sama Violka, a raczej jej przyjaciółka, której udało się wyhaczyć odpowiedni kącik. Ba, wyglądał jak miejsce na chędożony piknik. Davies była pełna podziwu, że do tak zakamuflowanego miejsca faktycznie dało się trafić. - Hej, nie znamy się, Moe. Czym Cię otumaniła, że zgodziłaś się przyjść? - zrobiła sobie przerwę na wymianę grzeczności zanim przeszła do opisywania tego, co czekało ich w najbliższych minutach. Niby już się jej spieszyło do latawicowania, ale wymogła na sobie zarówno nieco cierpliwości, jak i ciekawości względem 'nowej' dziewczyny. - Mam nadzieję, że jesteście w formie. Vi, Ciebie w sumie nie pytam, bo po meczu nie powinnam mieć co do tego wątpliwości. Oblatujemy zamek, wokół każdej z zewnętrznych wież robiąc kółko. Po ostatniej wracamy tutaj. Jakiś zakład? - opowiadając, dłonią po kolei wskazywała pięć najwyższych szczytów szkolnego zamku, a kiedy skończyła, przechyliła lekko głowę, obserwując reakcję tak miotłozjebki, jak i przyjezdnej. W powietrzu czuła wyzwanie. Ścisnęła mocniej Nimbusa w dłoni, nie mogąc się doczekać rywalizacji, wiatru we włosach i manewrowania pomiędzy budynkami.
Kostkę na wejście zrobiła @Avdotya A. Grigoryeva, bo została brutalnie zmuszona do udziału w zabawie. Kości wyścigowe wpadną w moim następnym poście.
Ostatnio zmieniony przez Morgan A. Davies dnia Wto 28 Sty 2020 - 23:02, w całości zmieniany 1 raz
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nie spodziewałaby się niczego innego po Moe jak nie poważnego podejścia do miotlarstwa i wywiązania się ze słów na temat oblatywania zamku. Naprawdę brakowało jej jakiegoś dreszczyku emocji i więcej latania w życiu. Tym bardziej jeśli miałoby to być nieco większe wyzwanie niż zwyczajowe rzucanie kafla przez obręcze. Całe szczęście, że miały ze sobą Dunię, bo ta to chyba wszędzie potrafiła się wkręcić za pomocą tej swojej ruskiej magii, która sprawiała, że posiadała moce inne niż cała reszta Hogwartu. To pewno to niedźwiedzie sadło czy inne sterydy, które jej pradziad miał na produkcji. W każdym razie coś w tym było, że jak się jakaś akcja kroiła to Grigoryeva akurat dawała radę się gdzieś wkręcić albo w jakiś inny sposób akurat dopisywało jej szczęście. - Jak dla mnie brzmi dobrze - przytaknęła, gdy po wymianie uprzejmości Morgan zaczęła tłumaczyć jej jak dokładnie przebiegać będzie trasa całego wyścigu. Zapowiadał się dosyć ciekawy lot. - Jak dla mnie możemy się śmiało zakładać. Wolisz o rzeczy materialne czy przegrana wykonuje jakieś wyzwanie? Tu wcale nie chodziło o to, że brakowało jej galeonów. Wcale, a wcale. Zresztą zakłady zawsze jedynie podkręcały całą akcję i sprawiały, że warto było się zdecydowanie do całego przedsięwzięcia przyłożyć. Chociaż i bez tego zapewne dałaby z siebie wszystko, bo nie byłaby sobą, gdyby nawet minimalnie odpuściła. Tym bardziej, że Moe była niesamowicie dobrą latawicą także tym bardziej nie mogła pozwolić sobie na zostanie w tyle.
Avdotya A. Grigoryeva
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 154cm
C. szczególne : Blizna pod lewym nadgarstkiem; dość nietypowy akcent (mieszanka rosyjskiego i japońskiego)
Powiedzieć, że Dunia absolutnie wiedziała, gdzie zmierza szukając wejścia na dach, byłoby absolutnym kłamstwem. Ale Viola potrzebowała pomocy. I koleżanka Violi też, a wiadomo - koleżanka Strauss to koleżanka Av, a to oznaczało, że musiała użyć trochę swojej rosyjskiej magii idąc na ślepo w poszukiwaniu przejścia. Co, ona nie znajdzie? Potrzymaj jej ktoś obiecaną (w sumie to nie) przez Violkę flaszkę. And here we are - na miejscu, absolutnie na farcie trafiając tam, gdzie powinna. Może to jej jakiś instynkt, może coś innego. Ale znalazła? Znalazła. Mogła być z siebie dumna. Przynajmniej trochę, bo szukanie wejścia trochę ją poirytowało. Kto robi je w takim miejscu? Ogłupieli w tym Hogwarcie czy jak? Damn it. Przez to całe zadanie nawet nie pomyślała, by zapytać Gryfonkę o imię, jednak całe szczęście sama podeszła i wyjawiła, jak się do niej zwracać. Moe. Borze Tucholski. Przekrzywiła delikatnie głowę, spojrzała na moment na Violkę po czym ponownie spojrzała na Davies. Po czym znowu zerknęła na Stauss. - Moe jest też moe, czy Moe to tylko imię? - to było bardzo ważne pytanie. I chyba lepiej, że zapytała, niż na starcie robić "Moe Moe Kyun" i wyjść jakoś dziwnie tak na starcie. Z drugiej strony to chyba tez nie było zbyt grzeczne, to też ponownie spojrzała na Moe. - Znaczy się... Avdotya, ale starczy Dunia. Viola obiecała mi flaszkę więc oto jestem. - skłoniła się teatralnie uśmiechając się podle w kierunku Strauss. Nie no, wiedziała że nici z tego, ale niech chociaż wie, że pamięta, czego jej wcale nie obiecała. Nie była aż takim debilem, by nie zobaczyć mioteł. Typowa, kurde, Violka. No tak, dlaczego ten dach nie wydał jej się od razu podejrzany? Ale w sumie miejsce dobre jak każde inne na spędzenie wolnego czasu. - W formie do siedzenia, patrzenia jak latacie i śmiania się, jak któraś z was spadnie z miotły? Zawsze. - odpowiedziała z dumą w głosie, po czym przymierzyła się do okupowania wolnej części dachu poprzez tak zajmującą czynność jak siad. No bo wiadomo, Violka pewnie wzięła ją jako widza. Jakoś przez myśl jej nie przeszło nawet, żeby chciała Duns wpakować na miotłę. - Może która wygra stawia drugiej nie wiem... piwo kremowe? - ponoć tutejsi to lubią, to czemu nie? W sumie nawet nie próbowała, a Krukonki o opinię na temat howardzkiego soku nie pytała.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Zakłady zawsze były dla niej problematycznymi kwestiami, bo wyważanie ich nie należało do jej ulubionych zajęć. Nie dla każdego dana suma galeonów znaczyło tyle samo. Nie każdemu też zależało na fantach. Na szczęście nadal pozostawała jedna, mocno uniwersalna wartość. - Zbierasz na miotłę, więc wyskakuję ze 100 galeonów, jeżeli przegram. Jak wygram, będziesz mi winna przysługę. Duns, jesteś pewna, że nie chcesz lecieć? Będzie super. - zaproponowała warunki, jednocześnie trochę krzywiąc się na to, że dziewczyna nie miała zamiaru konkurować wraz z nimi w wyścigu. Bycie kibicem rzadko było w jakikolwiek sposób porównywalne do uczestnictwa. Zwłaszcza, gdy kibicowało się w pojedynkę. - Accio Błyskawica. - nie była w stanie powstrzymać śmiechu, kiedy rzucała to zaklęcie. Zabawa w Pottera-wybrańca i wszelkie cytowanie jego 'epickich' wypowiedzi to za każdym razem była kupa śmiechu. Ale prawda była taka, że musiała Duns załatwić miotłę i koniec. - Dostaniesz wagon flaszek, jak wygrasz. Chyba, że masz inny pomysł. - chwilę później wręczała już przyjezdnej miotłę pochodzącą z gryfońskiego schowka. Jako kapitan czuła się jednocześnie za nią odpowiedzialna, jak i uznawała, że miała pełną swobodę w udzielaniu jej innym w wyjątkowych okolicznościach. Aktualnie były zdecydowanie wyjątkowymi. - Koniec gadania, ruszamy jak zaklęcie uderzy w wieżę. - zarządziła, po czym wycelowała różdżką we względnie odległy budynek i wyszeptała inkantację 'Baubillious', posyłając w jej kierunku światło błyskawicy, które miało rozpłynąć się na murze.
Wyścigi
Cała trasa składa się z 10 odcinków. Każdy napisany post przesuwa nas o jeden odcinek do przodu i wymaga rzutu kością, która ustali dodatkowe efekty. Pierwsza osoba, która dobije do dziesiątego 'punktu', wygrywa zawodu. Z możliwością ustalenia remisu, kiedy dwie lub więcej osób dotrze do mety w ramach tej samej kolejki.
Kości:
1 To się zdarza. Mijając jedną z wież, nagle zaskoczyła Cię wylatująca sowa/wściekły mieszkaniec zamku potraktował Cię z okna Confundusem/stało się coś jeszcze dziwniejszego. W tej turze nie byłaś w stanie pokonać jakiegokolwiek dystansu, włącznie z domyślnym. Zostajesz w tyle. 2, 4 świetnie Ci idzie, może pomógł Ci wiatr, albo wyłapałaś jakiś pozytywny rytm. Nabierasz prędkości i pokonujesz dodatkowo 1 pole więcej. 3 Omijając wieżę, nagle zaskakuje Cię wystająca znad okna flaga. Zahaczasz o maszt, rozdzierasz sobie którąś część garderoby, ale dzielnie lecisz dalej. Zaszyjesz się po wszystkim. (Przy trzecim trafieniu tej kości tą samą postacią, ktoś z okna rzuca w Ciebie kocem, żebyś mogła zachować nieco przyzwoitości). 5 Chyba źle obliczyłaś sobie tor lotu, bo solidnie otarłaś się ścianę zamku/uderzyłaś którąś częścią ciała w przeszkodę. Będzie siniak, albo przetarcie, ale od tego się nie umiera. Lecisz dalej. (Przy drugim trafieniu tą sama postacią na tę kość, zaliczając ścianę, znajdujesz, chyba na otarcie łez, pluszowego dementora. Rozlicz go w odpowiednim dziale. 6 mkniesz, jak sam szatan. Może podpisałaś z nim jakiś pakt, bo zwykli śmiertelnicy nie są w stanie tak zasuwać. Omijasz jedną z wież w zabójczym tempie, przesuwając się dodatkowo o aż 2 pola! (Po trafieniu tej kości tą samą postacią po raz drugi, uznaj, że bonus wynosi już tylko 1 pole).
Kod:
<zg>Kolejka:</zg> którą turę wyścigu rozgrywamy? <zg>Kość:</zg> [url=link]ilość oczek[/url] <zg>Efekt:</zg> jak życie? <zg>Aktualne pole:</zg> aktualna pozycja/10
Przerzuty: walić kuferki. Duns, o ile leci z nami (leci, bo się zanudzi!) ma 1 za błyskawicę. Viola i Moe po 2.
W razie czego moje kości klątwowe dla MG: Accio i Baubillious pykły za pierwszym razem
P.S. Nie musimy zachowywać kolejności odpisów, ale w ramach jednej kolejki i tak czekamy na odpis od wszystkich.
Ostatnio zmieniony przez Morgan A. Davies dnia Sro 29 Sty 2020 - 17:39, w całości zmieniany 1 raz
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Kolejka: Pierwsza kolejka Kość:5 Efekt: przyjebawszy w mur, ale lecim dalej Aktualne pole: 0 -> 1/10 i guess
Oh mein Gott... Zapomniała o takim drobnym szczególe jakim był fakt, że zamiast być miotłozjebem Duniasza była po prostu mangozjebem, który dodatkowo po mateczce wywodziła się z samej Japonii i dla niej słowo moe choć z nieco inną wymową niż angielska miało zupełnie inne znaczenie. I nie był to skrót od imienia Morgan. Wzruszyła jednak ramionami, kiedy Avdotya na nią spojrzała, bo co mogła jej powiedzieć? Pozostało jej jedynie czekać na komentarz swojej ruskiej przyjaciółki. Yup, there we go... Potem musiały jeszcze przedyskutować kwestię tego jaka nagroda czeka zwyciężczynię całego wyścigu. Wchodzenie w układy, gdzie zapłatą za porażkę była jakaś przysługa to nigdy nie był dobry pomysł. Za każdym razem, gdy padało podobne stwierdzenie czy to w książkach czy to w prawdziwym życiu wiadomym było, że zawsze skończy się to źle, bo dana osoba poprosi o coś niezwykle szalonego/niebezpiecznego/niemoralnego. Ale Strauss to pasowało. Tym bardziej, że na drugiej szali stało całe sto galeonów, a to była już jedna szósta wartości całej miotły, na którą uzbierała już prawie połowę kwoty. - Umowa stoi - stwierdziła, ignorując zupełnie uwagę Duni na temat piwa kremowego (gdzie w tym zabawa?) po czym wyciągnęła rękę w kierunku Davies, by mogły przypieczętować swoje postanowienia uściskiem dłoni jak cywilizowani ludzie. Następnie jedynie przewróciła oczami, słysząc nawiązanie do Pottera. Z jakiegoś powodu nie przepadała za gościem. Znaczy, niby był bohaterem i tak dalej, ale jakoś nie potrafiła darzyć jego postaci sympatią. Pewnie Moe nie otaczała go kultem tak jak niektórzy, ale i tak jaranie się i poświęcanie uwagi Wybrańcowi było dla niej nieco irytujące. Chłopiec, który przeżył... Taa... Ciekawe ilu ludzi by przeżyło, gdyby jednak mu się umarło... No, ale podobne kwestie na bok. Chwyciła zarąbanego z szatni Nimbusa i obróciła go parę razy w dłoniach, obierając w końcu odpowiedni chwyt na trzonku. - Dunia, możesz śmiało dołączać. Nic nie stracisz, a możesz tylko wygrać - dorzuciła swoje po komentarzu Gryfonki odnośnie zakupu całego wagonu flaszek. No, ale nawet jeśli Dunia nie zdecydowała się na to, by startować to Strauss jak najbardziej była gotowa. Krukonka ustawiła się wraz z Moe na linii startowej po czym obserwowała efekt zaklęcia, które uleciało z różdżki przyjaciółki, by w odpowiednim momencie wybić się i wzbić do lotu. Niestety już przy samym wylocie wykonała nieco zbyt ostry skręt przy czym uderzyła ramieniem o mur zamku, ocierając nieco tym samym ramię. Co prawda bolało jak diabli, ale szczęśliwie nie miało to zbytniego skutku na tor jej lotu i pozwoliło mimo wszystko rozwinąć dosyć satysfakcjonującą prędkość, którą zdecydowanie chciała utrzymać jeśli nie zwiększyć. Był to jednak jedynie etap początkowy i wszystko mogło się jeszcze zdarzyć.
Avdotya A. Grigoryeva
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 154cm
C. szczególne : Blizna pod lewym nadgarstkiem; dość nietypowy akcent (mieszanka rosyjskiego i japońskiego)
Kolejka: Piervaja Kość:5 Efekt: A dobrze, przyjebałam w mur za Violką Aktualne pole: 1/10 Przerzuty: 0, that was fast
Serio - nie przyszła tu latać. Znaczy ani nie była fanką ani nic z tych rzeczy. Przybyła głównie po to by pokazać, jak bardzo jest zajebista, a właściwie to nie, w znajdowaniu wejść do dziwnych miejsc. Tak też na pytanie, czy na pewno nie chce lecieć, rzecz jasna skrzywiła się nieco i kiwnęła głowa. No bo po co? Ona popatrzy. Nie było chyba żadnej siły, która sprawiłaby, że...
- Wchodzę w to. Odpowiedziała niemal błyskawicznie, w zasadzie wchodząc Moe w kolejne słowa. Wagon flaszek. Byle pełnych, Duns sprawdzi. Tylko... Czy ona nie była zbyt trzeźwa na latanie na miotle wokół Hoga? Well... Nevermind. Będzie jak drugi Johnny Joestar na tej miotle. Kurde, Violka jeszcze się zdziwi jak zobaczy, jak Duns pięknie przyjebie w którymś momencie w okno dyrektora Hogwartu. Inna sprawa, że dalej nie wiedziała, czy Moe jest moe, jednak jej duch, chociaż sama Duns absolutnie nie była into miotły i dalej tego fenomenu nie rozumiała, robił wrażenie. Sto galeonów. Albo jakaś przysługa. A po drugiej stronie szali zapas alko. Oh well... Here we go. Odebrała miotłę od Gryfonki z wyrazem zdeterminowania na twarzy. Nie no, jasne. Wiedziała, że jest miotlarskim drewnem i pewnie normalnie nie wygra. Dlatego wypruje do przodu i będzie mieć nadzieję, że te zawisną gdzieś na jakimś maszcie bo wiatr pod zwykłym kątem zawieje. Tak też ustawiła się Rosjanka na linii startu gotowa do wzbicia się w powietrze w momencie, kiedy tylko zaklęcie Gryfonki uderzy w mur, a kiedy tak się stało - ruszyła. Jej plan był prosty. Polecieć za Violką. Violka jest dobra w latanie, wie co robi. W najlepszym wypadku poczuje presje rosyjskiej kawalerii na ogonie i wrąbie się do którejś z sal na piętrze. To by plan. Dobry plan. Przynajmniej do czasu, aż Violka skręciła dość ostro, a nieprzygotowana Duns zrobiła to samo ocierając się o mur w ślad za Krukonką. Rzuciła na otarcie łez kilka rosyjskich zaklęć, które małe rosyjskie dzieci nie powinny słyszeć, po czym ruszyła dalej lecąc całkiem równo z Violką.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Była zachwycona, że Duns zgodziła się na udział w wyścigu, bo samo oglądanie ich dwuosobowych zawodów byłoby najzwyczajniej nużące. Wychodziła też z założenia, że im więcej, tym weselej, przynajmniej do momentu, w którym pół szkoły nie musiało w jednym momencie oblatywać jednej szkolnej wieży. - Resztę dogadamy po wszystkim. - zapewniła, po czym przygotowała się do startu. Obserwowała swoje zaklęcie, a właściwie to swoje podziwiała swoje poczynania z różdżką, co coraz lepiej jej wychodziło odkąd zdecydowała się poprosić kogoś, kto znał się na rzeczy o pomoc. W końcu ruszyły, a przed nim pojawiła się pierwsza przeszkoda. Davies ścięła zakręt, mignęła obok dwóch dziewczyn, które rozbiły się w tym samym miejscu po drodze, a następnie przyspieszyła, zostawiając je już dość daleko za sobą. Kierowały nią potrzeba wylatania się przed feriami i głód gry po tym, jak była skazana wyłącznie na oglądanie poczynań innych. Nie było w tym żadnej chęci udowadniania, że była jakaś wielce najsuper na miotle. Spodziewała się też, że po drodze jakaś przeszkoda przecież musiała dopaść i ją. Ale póki co szła jak burza.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Kolejka: druga Kość:trzy Efekt: tym razem mnie zahacza masz od flagi Aktualne pole: 1 -> 2
Umowy zostały zawarte przy świadkach także z pewnością nie ma wymigiwania się od obiecanych rzeczy. Zresztą chyba cała trójka miała swój honor i jeśli już coś obiecały to musiały się z tego wywiązać. W przypadku Duni chyba przez jej pochodzenie w grę wchodziło również rytualne seppuku po ściągnięciu na siebie hańby... Lub tradycyjne zapicie smutków i hańby. To już miała totalnie do wyboru. Pierwszy etap był niezbyt przyjemny. Tym bardziej, że Moe niezwykle szybko zdobyła nad nią przewagę. Strauss postanowiła, że z pewnością ją odrobi. Poprawiła się jeszcze na miotle pochylając się mocniej nad trzonkiem, by przybrać bardziej aerodynamiczną pozycję i wtedy... o, zaraza! Kolejne nieszczęście. Choć tym razem już nie tak bolesne jak otarcie o ścianę zamku. Kto w końcu wywiesił flagę w tym miejscu? Nie przypominała sobie, by gdzieś tutaj znajdował się jakiś maszt, a jednak zahaczyła kawałkiem szaty o wystający kawałek masztu, na którym pozostał kawałek materiału. Trudno. Sport wymagał poświęceń i z pewnością nie będzie płakała nad stratą koszulki czy dwóch!
Avdotya A. Grigoryeva
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 154cm
C. szczególne : Blizna pod lewym nadgarstkiem; dość nietypowy akcent (mieszanka rosyjskiego i japońskiego)
KOLEJKA: eto... vtoraya? KOŚĆ: 3 EFEKT: sukcesywnie wpierdalam się za Violą w maszt AKTUALNE POLE: 1 -> 2
Dalej trzymała się swojego planu - zwłaszcza teraz kiedy zauważyła, że Moe na spokojnie je minęła i wypruła przed siebie. Dunia z kolei widziała w tym obrazu spierdalający jej wagon alko na miotle, co absolutnie jej się nie podobało. Wierzyła jednak, że sukcesywnie trzymając się za Violką uda jej się nadgonić i pokonać final bossa. Musiała. Znaczy nie, ale chciała. A skoro chciała, to zwyczajnie robiła, co może, by to zrobić. I wedle tego planu zahaczyła o maszt. Jaka szkoła do cholery ustawia se maszty w ścianach?! Znaczy pewnie każda, bo fejm, prestiż i w ogóle, ale motyla noga! Po kij? Chcą, żeby się pozabijali o nie? God damnit! Słyszała ten klasyczny dźwięk rozdzieranych szat. Bez patrzenia mogła stwierdzić, że w tym momencie jej ubiór nie jest zbyt kompletny i brakuje w nim kawałka materiału. - VIOLA, NOSZ DO CZORTA! LEĆ PROSTO! - poinstruowała koleżankę licząc na to, że tym razem ominie prze... - ALBO W SUMIE TO NIE! - poprawiła się szybko mówiąc na tyle głośno, by ta ją usłyszała pomimo tego całego świstu powietrza wokół. Kurde - ma lecieć prosto czy nie? Chyba zwyczajnie bardziej optymalnie będzie, jak zwyczajnie spróbuje mknąć ostrożniej. Ale gdzie tu miejsce na ostrożność podczas wyścigu tak wielkiej wagi?
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Kolejka: koniec drugiej Kość:4 Efekt: pędzę lecę +1 Aktualne pole: 5/10
Nie oglądała się, bo i nie na tym polegał wyścig. Miała zamiar myśleć wyłącznie o sobie, bo tylko o nią i jej ostateczny wynik przecież tutaj chodziło. Minęła kolejną z wież, nadal mając sporą przewagę, którą zyskała przy starcie. Być może brakowało jej tego poniekąd w quidditchu - liczenia wyłącznie na siebie, konkurowania jeden na jeden. Być może właśnie ze względu na to była szukającą - ta rola była najbliższa potyczkom sam na sam, najbliższa bycia tą jedyną, decydującą o wszystkim jednostką. Czy aż tak pchało ją w centrum uwagi? Bycie prefektem, a później kapitanem mocno za tym przemawiało. Jednak była to chyba jedynie część prawdy. Czy poczuła ducha rywalizacji? Uznałaby za dziwne, gdyby tak się nie stało. Dawała z siebie wszystko, chcąc nie tyle cokolwiek udowadniać, co spróbować wspiąć się na swoje wyżyny i sprawdzić, jak daleko była w stanie zajść takim sposobem. Fory? Niehonorowe, uwłaczające, z pewnością niezgodne z jej postępowaniem. Właściwie nawet nie przeszło jej przez myśl, by nagle zwolnić, nie. Gnała przed siebie, choć z pewnością nie na oślep. Dokładnie wiedziała, co robi.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Seria Niefortunnych Zdarzeń, która się naszej Violetce trafiła całe szczęście nie była zbyt długa. Tuż po tym jak zahaczyła o maszt, a w ślad za nią zrobiła to Dunia, Strauss w końcu się ogarnęła jako tako. Poczuła się już nieco lepiej na miotle i postanowiła wycisnąć z niej całą moc. Tym bardziej, że Grigoryeva krzyczała chyba coś z tyłu. Krukonka w sumie niewiele słyszała przy owym pędzie, ale wyraźnie zastosowała się do jej słów, zaczynając mknąć przez przestworza. Nimbus nie zawiódł jej i pozwolił na rozwinięcie o wiele większej prędkości przez co w pewnym momencie niemalże zrównała się z Moe, która jeszcze chwilę wcześniej zdawała się wyprzedzać ją o całkiem spory kawałek drogi. Co prawda nie zwracała większej uwagi na to jaki dystans udało im się pokonać, skupiona przede wszystkim na manewrach, które czekały ją w pierwszej kolejności, ale gdzieś w świadomości miała informację o tym, że udało im się pokonać około połowę trasy, która dzieliła je od mety. Jeszcze trochę, a w tym tempie uda jej się przegonić Davies i będzie mogła przytulić w sakiewce okrągłą setkę galeonów, które przybliżą ją do spełnienia marzenia o zakupie własnej miotły, na którą rodzice nie chcieli jej udzielić zapomogi finansowej.
Avdotya A. Grigoryeva
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 154cm
C. szczególne : Blizna pod lewym nadgarstkiem; dość nietypowy akcent (mieszanka rosyjskiego i japońskiego)
Generalnie kiedy stwierdziła, żeby Violka jednak nie zaczęła lecieć jak paralityk, ta przyśpieszyła na nieszczęście Duni. Została na końcu. Na samym, jebanym końcu. Nie po to się ścigała, by grzać najniższe miejsce na podium zwłaszcza, że za niego nie dostanie nagrody. Koniec końców jednak fakt, że Strauss przycisnęła miotłę sprawił, że Avdotya dużo lepiej widziała trasę, której teraz nie zasłaniała jej też po części Krukonka. Wiedziała, jak lecieć. Czuła to. Trasa sama wyklarowała jej sie w głowie i czuła się z nią na tyle pewnie, by samej przyśpieszyć na miotle nadganiając dystans zarówno do Davies, jak i Violetty. Matko Bosko w morelach, jeszcze tylko trochę.... Jeszcze tylko kilkanaście metrów nadrobić i znów się z nimi zrówna. A po tym kto wie - może nawet prześcignie? Na to właściwie liczyła. To był jej plan. A teraz, pomimo tego, że Strauss ją wyprzedziła, był to scenariusz jak najbardziej realny. No halo, na pewno Hogwart porozstawiał więcej sneaky masztów. Czuła, jak krew jej szumi w uszach, a ręce jeszcze mocniej zacisnęły się na trzonku miotły. Świadomość, że nie jest tak daleko od celu sprawiała, że chciała spróbować jeszcze bardziej przyśpieszyć chociaż nie wiedziała, czy wtedy da radę utrzymać się stabilnie na miotle. Nie chciała popełnić błędu, ale nie chciała też przegrać. A teraz błąd, jakikolwiek, bolałby dużo bardziej, niż jakby została już na początku daleko w tyle.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Kolejka: trzecia! Kość:3 po przerzucie z 1 Efekt: rozdarty rękaw płaszcza Aktualne pole: 6/10
Być może straciła na moment skupienie, być może rozkojarzyło ją zdanie sobie sprawy z tego, że zaczynała czuć oddech Violki na plecach, a tuż za nią leciała przecież Dunia. Chwilowe odwrócenie uwagi od optymalnego toru lotu sprawiło, że zahaczyła o dziób, kieł czy inne pazurzysko wystającego z murów zamku maszkarona. Jej spostrzegawczość podpowiadała jej, że stało się to mniej więcej w miejscu, w które pierwotnie posłała błyskawicowe zaklęcie. Gdyby tak użyła Bombardy, pewnie nie miałaby teraz problemu. Nie licząc, cóż, może szlabanu. W najlżejszym wypadku. Nie przejęła się szczególnie niepowodzeniem, nie miała zamiaru przecież odpuszczać ze względu na bzdury pokroju ciuchów, które po wszystkim mogłaby przecież uratować od wszelkich śladów uszkodzeń. Gorzej, jakby uraz sięgnął głębiej - swojej magii, a już na pewno tej leczniczej we własnym wykonaniu nie ufała za złamanego knuta. Prędzej rozbiegłaby się w ścianę, niż polegała na różdżce. Przypuszczała, że efekty mogłoby być równie opłakane. Ale dość już wlatywania w ściany. Skup się, Moe.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wszystko szło dobrze. Zrównywała się z Moe, siedziała jej praktycznie na ogonie i w tym momencie z zaułku wyłonił się kolejny maszt. Znowu? Ile tych cholernych flag i innych dupereli mogli wywieszać na Hogwarcie? Kolejny kawałek szaty został na zamku, a zimny metal otarł się nieprzyjemnie o jej skórę przy rozrywaniu materiału. W tym momencie była naprawdę wkurzona zarówno na to, że obie z Moe nie zauważyły tego dziadostwa jak i na tego kto postanowił to tam umieścić. - Noż w dupę szczuroszczeta! - zaklęła głośno, ale całe szczęście po raz kolejny zahaczenie o element architektoniczny nie wpłynęło jakoś szkaradnie na jej tor lotu. W zasadzie nawet dzięki temu, że Gryfonka również zaliczyła podobną wpadkę to mogły się spokojnie zrównać i lecieć tym razem łeb w łeb ku mecie i ostatecznym rozstrzygnięciu pojedynku miotlarskiego.
Avdotya A. Grigoryeva
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 154cm
C. szczególne : Blizna pod lewym nadgarstkiem; dość nietypowy akcent (mieszanka rosyjskiego i japońskiego)
Była na dobrej drodze. Wszystkie planety znalazły się we właściwym położeniu by rzecz jasna wszystko zjebać. Już w momencie, kiedy miała na pełnej dogonić Violkę i Moe, na trzeciej nadciągał kamikadze pod postacią gołębia, który chyba źle wytyczył tor lotu, wleciał w Dunie i praktycznie nie dość, że niemal zrzucił ją w miotły to wymusił hamowanie, co by faktycznie nie sturlała się na dół. A takie turlanie zdecydowanie by zabolało. Przeklęła głośno patrząc, jak głąb odbił się od niej i zaczął spierdalać ile sił w skrzydełkach, zanim Av przerobi go na KFC. No chuj jasny by to strzelił. Jebane szczęście. I tyle z wygranej. Nosz kurwa mać... Zacisnęła jeszcze mocniej dłonie na miotle. Musiała je jakoś nadgonić. Jak? Cholera wie. Ale może, MOŻE w ich dwójkę wleci jakieś stado żurawi i jakoś jeszcze da radę? Marne szanse, ale nie zamierzała się poddać tak łatwo.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Kolejka: czwarta, choć zaczynam się gubić Kość:6 Efekt: sunę, jak szczała, +1 Aktualne pole: 8/10
Chwilowe roztargnienie nic nie znaczyło, bo zaraz wróciła tak na prowadzenie, jak i do wcześniejszego tempa lotu. Czuła, że była już blisko mety, zostało jej dosłownie dwa zakręty i krótka prosta wieńcząca cały wyścig. Całe przedsięwzięcie miało być przecież z zasady krótkie, treściwe i, jak miała nadzieje, pełne ostatecznej satysfakcji nie tyle z pozycji na mecie, co z samej rywalizacji. Dotychczas szło jej najlepiej, ale przecież w każdym momencie to mogło się odwrócić. Do wylądowania na docelowym, ukrytym 'lądowisku' na dachu nie miała zamiaru nastawiać się na nic innego niż szukanie złotego środka na pokonanie trasy w rekordowym dla siebie czasie. Już wiedziała, że nie będzie idealnie, ale to się właściwie nie zdarzało. Nie w rozgrywkach, w których trasę wyznaczało się na oślep. Nie w momencie, gdy wydarzenia losowe wydawały się czyhać z każdego kąta. Pozostawało jej tylko jedno - patrzeć przed siebie. I przeć do przodu, zgodnie z wyznaczonymi 'checkpointami'. A gdyby ostatecznie przegrała? Przecież od początku była na to gotowa. To zawsze była przykra, acz nieodzowna część rywalizacji. Z którą nieszczególnie się lubiła i do której nigdy nie miała zamiaru przywyknąć. A jednak taka, z którą spotkanie co jakiś czas niosło zbawczy, chłodny prysznic pokory.
Kolejka: Piąta Kość:5 Efekt: Jestem prawdziwym zwycięzcą, sorry + 1 pluszowy dementor i randka ze ścianą Aktualne pole: 5/10
Byle do przodu. Zbłąkany gołąb pewnie przekreślił jej szanse na wygraną, ale nigdy nie można być niczego pewnym. Ale w mandze było tak samo. Jak już się rzeczy pierdolą to nagle pojawia się ten promyk nadziei i jeszcze wszystko da się nadrobić. Wiadomo, logika anime nie działał w normalnym świecie, ale... Czy cuda nie zdarzają się właśnie w takich momentach? Weszła dość ostro w zakręt chcąc jak najszybciej nadrobić stracony dystans znowu ocierając się o mury szkoły, jednak tym razem było to ryzyko wykalkulowane. Tym razem jednak skupiona na drodze zauważyła coś jeszcze. Na jednym z niżej usytuowanych pomników leżało czarne coś. Pewnie nie była to obiecana jej nagroda, ale w tym momencie nie miała też nic do stracenia. Obniżyła nieco lot by podczas przelatywania obok obiektu chwycić pluszowego dementora. Przycisnęła go mocniej do piersi ratując lalkę przed zapomnieniem po czym ponownie skupiła się na drodze ku mecie.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Kolejka: Piąta Kość:Po obu przerzutach 4 Efekt: nas nie dogoniat Aktualne pole: 8/10
Całe szczęście dwukrotne spotkanie z masztem chyba było szczytem tego, co udało jej się osiągnąć w kwestii zjebania toru lotu. Nieco poobijana i w na wpół obszarpanym stroju, leciała dalej, chcąc jedynie wyprzedzić znajdującą się przed nią Moe. Wizja galeonów i zwykły duch współzawodnictwa pchały ją do tego, by nawet na ostatniej prostej się nie poddawać i starać się wycisnąć z miotły ile tylko się da. Davis była na wyciągnięcie ręki. Meta właściwie już była widoczna i tylko chwila dzieliła je od tego, by móc na dobre rozstrzygnąć wynik tego szalonego wyścigu, który sobie urządziły wokół murów zamku. Swoją drogą ciekawe czy ktoś podziwiał ich wyczyny z któregoś z okien znajdujących się wysoko wysoko w najwyższych komnatach najwyższych wież, bo z pewnością było na co popatrzeć! Widowisko o wiele lepsze niż inne rzeczy, które mogły spotkać uczniów o tej porze.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Kolejka: piątą Kość: - Efekt: oszukaństwo bez kostek, bo już byłoby po zawodach Aktualne pole: 9/10
Choć gnała przed siebie, czuła się, jakby stała w miejscu. Niby nadal utrzymywała stosowną przewagę, ale kompletnie odebrało jej to poczucie pędu, ten drapieżny zmysł zdobywania kolejnych przestrzeni w powietrzu. Dopiero po chwili trochę się przełamała, przymuszając się do manewru związanego z zawiśnięciem głową w dół, kiedy prawie przydzwoniła w jakąś futrynę otwartego okna. Uśmiechnęła się sama do siebie, widząc już platformę oznaczającą metę. Zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki. A ona miała zamiar gnać w jego kierunku, co tchu i mocy w Nimbusie. Ostatni wysiłek, ostatnia konieczność skupienia na wyłącznie jednym celu i obrania ku niemu odpowiedniego kąta. Tutaj nawet głupie wpadnięcie pod wiatr mogłoby pogrzebać zwycięstwo. Nie mogła sobie na to pozwolić.