Dach, na pierwszy rzut oka, jak każdy inny. Posiada mnóstwo niezbadanych dotychczas zakątków, bo jeszcze żaden z uczniów a tym bardziej nauczycieli nie był na tyle szalony by się tutaj zapuszczać. Do czasu!
Jeśli jesteś wytrwałym poszukiwaczem, uda Ci się nawet znaleźć prosty spad dachu, gdzie jacyś śmiałkowie przed Tobą składowali wygodne poduszki, odporne na warunki pogodowe panujące na zewnątrz.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Nie Lip 31 2011, 22:07, w całości zmieniany 1 raz
Byli zupełnymi przeciwieństwami i nadal mieli problem z uzmysłowieniem sobie tego prostego faktu. Próbowali patrzeć na tę drugą osobę przez pryzmat własnego charakteru, więc nic dziwnego, że nie potrafili się dogadać i zrozumieć. Deven był uparty i przypominał dąb o potężnych korzeniach, niemal niemożliwych do wyrwania. Zmienienie go czy nagięcie w jakikolwiek sposób graniczyło z cudem, bo mimo całej swojej empatii, był zupełnie pozbawiony elastyczności. A może Winnie jeszcze nie znalazła na niego metody? - Skoro polecasz, spróbuję - obiecał polubownie, uśmiechając się leciutko i z zadowoleniem obserwując, jak dziewczyna opycha się muffinkami. U Devena to wszystko było bardziej skomplikowane niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Tak, był męski i twardy, ale bardziej wobec siebie, stawiając poprzeczkę zbyt wysoko, otaczając się murem milczenia, który zapewniał mu święty spokój i chronił przed natrętami. Jednocześnie chciał czuć się potrzebny, a będąc jedynym odpowiedzialnym z czterech braci, miał w sobie dużo empatii i na swój sposób był nad wiek dojrzały - oczywiście tylko pod pewnymi względami, ale tego Winnie mogła nie dostrzegać. Jego umysł wydawał się być ciągłym polem bitwy - ujarzmiał własne uczucia, starając się osiągnąć wewnętrzną harmonię, co nie było łatwe. Nie był spokojny - był opanowany, a Winnie robiła wszystko, by wytrącić go z równowagi. Co w większości przypadków nie było zbyt dobrym pomysłem. Jego brwi drgnęły z wyraźnym niezadowoleniem, kiedy Winnie zaczęła wygłaszać peany na temat urody Enzo. Quayle nigdy się nie zastanawiał nad wyglądem swojego przyjaciela, choć z pewnością niczego mu nie brakowało i mógł się podobać kobietom. Nie spodziewał się jednak takiej reakcji i poczuł ukłucie zazdrości. Uśmiechnął się mimo to kątem ust i spojrzał na dziewczynę pytająco. - A ja? Jestem realny czy nie bardzo? - spytał wbrew sobie, ale zdając sobie sprawę, że musi jakoś wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Słowa z trudem przechodziły mu przez gardło, ale zaczynał nabierać wprawy w mówieniu rzeczy, które potencjalnie mogły przypaść Wins do gustu. Było to męczące, ale jeśli nagradzała go za to uśmiechem albo pocałunkiem - było warto. Dla niego temat byłych nie był ani zabawny, ani lekki. Rozstanie z Farai przeżył bardzo ciężko, mimo że nikt nie zauważył zmiany w jego zachowaniu. Tamta dziewczyna była kimś wyjątkowym i wydawało się, że nigdy nie znajdzie nikogo, kto będzie tak doskonale do niego pasował. Nie rozeszli się przez nieporozumienie czy wypalenie uczuć - zadecydowały o tym okoliczności i sytuacja rodzinna Farai, więc ten rozdział nigdy nie został całkowicie zamknięty i pozostawiał wyobraźni duże pole do popisu. Jemu też nie podobał się ten nastrój, ale nieświadomie dotknęła bardzo bolesnego tematu i tak jakoś wyszło. Kiedy dotykała go w ten sposób, z trudem mógł skupić się na jej słowach. W jej gestach była jakaś podskórna zmysłowość, która sprawiała, że po jego ciele przebiegały dreszcze. Czuł, że dziewczyna go prowokuje i nie miał pojęcia, jak zareagować. Równie dobrze mogłabym nie zakładać ubrania... Wyobraźnia Devena nie dała się utrzymać w ryzach. Po raz kolejny zaczął się zastanawiać nad kształtem jej piersi, jej sutków, nad wklęśnięciem brzucha... Zrobiło mu się gorąco, ale nie spuścił wzroku, wpatrując się w uśmiechniętą twarz Winnie, która coraz bardziej się do niego zbliżała. - W takim razie... myślę... że mogłoby mi się tam... spodobać - wymruczał zduszonym głosem, po czym pocałował ją mocno w usta, przesuwając dłoń na jej kark i przyciągając Wins jak najbliżej siebie. Próbował panować nad wzbierającym w jego ciele pożądaniem i póki co szło mu całkiem nieźle. Strach przed kompromitacją całkiem nieźle go otrzeźwiał, mimo ciepła warg dziewczyny i jej elektryzującej bliskości.
A Winnie nawet nie do końca szuka na niego metody, bo nie wie, że coś robi źle. Hensley potrzebuje czasem prostych komunikatów i przekazania niektórych informacji najlepiej patrząc jej prosto w oczy, by zrozumiała w jaki sposób Deven w ogóle działa. W tej chwili Winona powinna dostać medal za niezrozumienie. Ale prawdę mówić, trochę było w tym winy Indianina, który postanowił nie otwierać się przed własną dziewczyną i nie mówić jej, że coś jest nie tak. A Winnie myśli, że z charakteru jest po prostu milczący i lubi marudzić, patrząc na jego bardzo częste krzywienie się to na jej znajomych, to na jakieś milion innych rzeczy, które ona robi. Całe szczęście, że nie wiedziała, że nawet podczas meczu Qudditcha Dev podejrzewa, że wcale go nie dopinguje, tylko podgląda jego zagrania, czy coś w tym stylu. Miejmy nadzieję, że kiedy zaczną się ogarniać, Quayle nie pomyśli, że Wins planuje go w ten sposób rozproszyć w kolejnym meczu, albo to nie jest jej misterny plan by wzbudzić zazdrość w Cyrusie, Mikkelu, czy może Ceres. Zaśmiewa się na jego pytanie i łapie go za policzek, tarmosząc go delikatnie. - No nie wiem, nie wiem, powinnam to w końcu sprawdzić - mówi z szerokim uśmiechem i całuje go szybko w usta. Babeczkowy pocałunek mógłby sprawić, by w końcu przestał myśleć na temat Farai. Jednak wbrew temu jak Deven nie lubi Cyrusa, w zasadzie są dość podobni jeśli chodzi o kwestię byłej dziewczyny, którą niby odpuszczają, ale jednak te pójście do przodu nie jest dokładnie takie jak powinno. Quayle niepotrzebnie wspomina osobę, która wyjechała. Cyrus został najlepszym przyjacielem osoby, z którą prawdopodobnie wolałby stworzyć na powrót stabilny związek. I teraz i jeden i drugi jest jedną nogą w swojej aktualnej relacji, drugą wspomina osobę niematerialną, bądź aż za bardzo materialną. Szczerze mówić, gdyby Wins wiedziała jak to jest z tą Farai zapytałaby się dlaczego nie mogą kontynuować związku na odległość, skoro on wciąż ją kocha. Czarodziejskie środki transportu zdecydowanie to umożliwiają. Jednak Winnie zakłada, że tu chodziło o coś więcej niż nieprzyjemne okoliczności. Podejrzewa zdradę, lub coś równie dramatycznego i nie podejrzewa, że jej chłopak dalej kocha swoją byłą. Hensley bierze sprawy w swoje ręce. Może nie potrafi zrozumieć zachowania Devena, czy wyczuć jego emocji, ale jest pewna rzecz na której zna się lepiej niż Quayle. Przez jakiś czas oddaje jego pocałunki, Winnie całuje go i równocześnie odrobinę popycha do tyłu, tak, że już po chwili Quayle leżał na kocyku, a Wins przerzuca kowbojkę i znajduje się na swoim chłopaku. Winona uśmiecha się do niego szeroko, macha włosami i sprawnymi ruchami rozpina guziki swojej kraciastej koszuli. Jej zdaniem i tak czekali już za długo.
Sęk w tym, że Devenowi brakowało pewności siebie, choć może nie było to widoczne na pierwszy rzut oka. Z jednej strony po prostu się gubił w tych wszystkich damsko-męskich rozgrywkach, wychodził na skończonego idiotę, a zwyczajnie był tak spięty, że jego elokwencja uciekała gdzieś w okolice pięt. Nigdy nie był typem gaduły, ale nie można go posądzać o brak inteligencji - no chyba że społecznej. Nie potrafił rozmawiać z kobietami, gładkie słówka nie były jego domeną, a paraliżująca nieśmiałość sprawiała, że mimo ogromnego pociągu do płci pięknej, zazwyczaj jej unikał, woląc tego rodzaju izolację niż upokorzenie. Poza tym Winnie rzadko kiedy dawała mu odczuć, że jest w jej życiu samcem alfa. Pewnie, oficjalnie był jej chłopakiem, a cała reszta jej satelitów nie, ale w praktyce (przynajmniej według Indianina) niewiele to zmieniało, bo Wins jako osoba bardzo wylewna, hojnie obdarowywała pocałunkami i uściskami wszystkich, co tylko podkopywało pewność siebie nieszczęsnego Indianina. Jego metodą na problemy było zazwyczaj zaszycie się gdzieś w dziczy i przemyślenie wszystkich aspektów sprawy. Ewentualnie udawanie, że nic się nie dzieje. Miał poważne problemy z werbalizowaniem swoich pragnień, być może dlatego że często miał poczucie, że na dobrą sprawę mało kogo one obchodzą. Jego trzej bracia byli zdecydowanie bardziej wyraziści, ich sprawki bardziej spektakularne i dramatyczne, więc cała uwaga rodziny skupiała się na Jovenie, Riverze i Travorze, pomijając Devena, który właściwie nie sprawiał problemów, był milczący, ale uczynny i odpowiedzialny. Idealne dziecko. W pewnym momencie z pewnością zbierze się w sobie i powie o wszystkim, co tak bardzo go gnębi i gniecie, choć nie będzie to łatwe. Zawsze starał się być twardy, ignorować słabości, a przynajmniej się do nich nie przyznawać. W związku nie do końca to działało, ale o tym będzie się musiał dopiero przekonać. Prychnął z rozbawieniem, gdy zaczęła tarmosić go za policzek, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, pocałowała go w usta. Czuł słodki smak babeczek na jej wargach i ciepły dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Co by nie mówić, Winnie niesamowicie go pociągała i przyprawiała o zawroty głowy. Nie mógł jej tak po prostu wypuścić. I faktycznie, pocałunek od razu odwrócił jego uwagę od Farai. Powody ich rozstania były jeszcze bardziej skomplikowane, ale wiedzieli o tym i rozumieli to tylko oni dwoje. Dziewczyna od zawsze cierpiała ze względu na swoje pochodzenie - była mulatką, owocem wielkiej, ale zakazanej miłości, a Deven... cóż, był Indianinem. To zdecydowanie za dużo, żeby mogło im się na dłuższą metę udać. Ciężka choroba matki Farai tylko przyspieszyła to, co było nieuniknione. Nie mógł o niej zapomnieć, bo była jego pierwszą miłością, pierwszą dziewczyną i pierwszą osobą, z którą czuł się tak dobrze i swobodnie. Miał wrażenie, że to właśnie ona była jego drugą połówką i bez niej czuł się boleśnie niekompletny. Ale powoli zaczynał się z tym godzić, a Winnie bardzo mu w tym pomagała. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Pocałunki Wins przyprawiały go o zawroty głowy, czuł, że jego puls gwałtownie przyspiesza, a oddech staje się coraz płytszy. Nawet się nie zorientował, kiedy leżał pod nią na kocu, wpatrując się w jej śliczną, bezczelną twarz... a potem szybko przenosząc wzrok na jej palce odsłaniające kolejne fragmenty ciała. Oblizał nerwowo usta, instynktownie przesuwając dłonie na jej uda i patrząc jak zahipnotyzowany na jej jasne piersi. Poczuł bolesny ucisk w okolicach krocza i ukłucie strachu, że dłużej nie może ukrywać stopnia swojej znajomości kobiecej anatomii. - Wins... - zaczął ochrypłym głosem, nie mogąc się zebrać na odwagę, żeby przyznać się do swojej wstydliwej tajemnicy, o której wiedział tylko Enzo. Dosyć to zabawne, prawda?
Na początku kompletnie nie zauważała, że Dev nie jest pewny siebie. Myśli, że po prostu jest milczący i skryty. Dopiero powoli załapuje, że to jakiś jego specyficzny pancerz i tak naprawdę jest znacznie bardziej wrażliwy niż jej się wydaje. Może powoli, ale do celu. Cóż taka jest po prostu niezależna Winona. Może gdyby wiedziała to czasem udawałaby, mniej lub bardziej sprawnie, że potrzebuje jakiejś silnej męskiej ręki. Z resztą rzadko kiedy robili rzeczy w których miałaby tego potrzebować. Jakimś cudem wszystkie ich spotkania polegają głównie na gadaniu, czasem całowaniu i tyle. Ewentualnie z lekka niezręcznym staniu wśród jej znajomych. Winona w sumie nie pamiętała związku w którym aż tyle dowiadywała się na temat chłopaka. Pamiętała już imię każdego brata Devena, wiedziała jak tam sobie żyje w Kanadzie, miała wrażenie, że mogłaby już spokojnie poznawać jego rodziców, chociaż nie znała wnętrza samego Indianina. Cóż za smutna ironia losu. O tak, ta rozmowa na temat ich problemów jest nieunikniona. Prędzej czy później Deven musi wyznać Winonie swoje wątpliwości, a Hensley zmierzyć się z nimi na swój sposób. Który z pewnością nie będzie spokojny i godny damy, której Indianin na próżno szuka w niesfornej kowbojce. Okazuje się, że ich związek, wbrew temu, że do tej pory nie robili ze sobą nic konkretnego, jest wyjątkowo oparty na strefach erotycznych. Winona od zawsze czuła się dobrze w swoim ciele, może dlatego tak wiele osób uważa ją za wyjątkowo ładną, chociaż tak naprawdę jest wiele dziewczyn w Hogwarcie, które są bardziej spektakularne niż ona. Winona nadrabiała swoją niesamowitą pewnością siebie i postawą, która wręcz krzyczy, że doskonale wie, że jest atrakcyjna i rozprzestrzenia to dookoła. Z jednej strony Quayle nie jest zadowolony z tego, że Winnie radzi sobie świetnie nawet kiedy on nie jest w pobliżu, z drugiej właśnie to sprawia, że jest dla niego tak pociągająca. Póki co Winona zdawała sobie sprawę, że nie jest jego Farai i może dlatego jej pocałunki były tak zachłanne, namiętne. Jego wyraz twarzy nie wyglądał tak samo kiedy myślał o swojej odległej eks, jak o obecnej, bardzo materialnej Winnie. Nie chciała walczyć z widmem byłej dziewczyny, ani z mentalnie jedenastoletnią Holly. Dla Królowej Teksasu było to z pewnością uwłaczające, gdyby nie potrafiła utrzymać własnego chłopaka z daleka od małej dziewczynki, bądź sprawić, że nie zapomni chociaż odrobinę od dawnej miłości. - Hm? – Winona nie chce już rozmawiać. Nie wie co chce powiedzieć jej Deven w tym momencie. O czym chciałby teraz z nią rozmawiać? Boi się zarówno tego, że nagle przyjdą mu do głowy jakieś wyznania, jak i tego, że z jakiegoś dziwnego powodu jej odmówi. Dlatego dalej całuje go po szyi, równocześnie wkłada dłonie pod materiał jego bluzki.
Problem z Devenem polegał na tym, że potrzebował czasu, żeby się oswoić i otworzyć. Szczególnie przed dziewczyną. Z facetami czuł się swobodniej, nawet zdarzało mu się żartować i gdyby Winnie zobaczyła go w większym męskim gronie, pewnie by nie uwierzyła, że to ta sama osoba. Kobiety były dla niego zbyt skomplikowane, nie wiedział, jak sobie z nimi radzić, a zwłaszcza z nią - tak odmienną od niego, przekonaną o własnej wartości, tryskającą energią i samozadowoleniem. Patrzył na nią i naprawdę nie mógł zrozumieć, po co jej to wszystko. Czy w jakiś sposób jej na nim zależało? Czy był tylko dodatkiem, ładnie kontrastującym z jej kowbojkami i kapeluszem? Nie, nie chciał myśleć o tym w taki sposób, zdawał sobie sprawę, że jej się podobał, ale martwił go fakt, że tak mało o sobie wiedzieli. Przełamywanie barier fizyczności nie przychodziło mu z łatwością, z natury był skryty i zdystansowany, a jednak rodzinny. Potrzebował bliskości, choć nigdy się do tego nie przyznawał. Chciałby mieć w Winnie przyjaciółkę, będącą jednocześnie jego dziewczyną. Wcale nie marzył o wielkiej miłości, przeczuwając, że najpoważniejszym uczuciem darzył Farai i trudno mu będzie o niej zapomnieć. Traktował ludzi bardzo serio, w przeciwieństwie do Winnie, i czasami jej tego zazdrościł. Była jak rajski ptak, który przyciągał spojrzenia. Deven był jej zupełnym przeciwieństwiem, a jednak uległ jej urokowi i sile charakteru, mimo że sam zwykle był uparty jak osioł. Schlebiało mu, że tak ładna i popularna dziewczyna z takim uporem próbuje go zdobyć - było to tak oczywiste (przynajmniej czasami), że nawet ktoś tak odporny na kobiece aluzje jak Quayle, musiał to zauważyć. A teraz marzył, żeby od czasu do czasu okazała się słaba. Żeby potrzebowała jego oparcia i obecności. Chciał mieć poczucie, że z jakiegoś powodu Winnie nie mogłaby go zastąpić jednym ze swoich amerykańskich kolegów. Bardzo skutecznie odwracała jego uwagę od wspomnień o Farai. Indianin coraz wyraźniej czuł, że jego ciało wcale się go nie słucha i wyraźnie daje do zrozumienia, że działania Winnie są jak najbardziej mile widziane. Mimo to z tyłu głowy wciąż dzwoniła mu myśl, że musi jej powiedzieć, usprawiedliwić się, uprzedzić. Jego duma wiła się w mękach, ale chyba nie miał innego wyjścia. Zamruczał, czując usta Wins na swojej szyi i jej ciepłe dłonie sunące po jego ciele. Próbując zebrać myśli, wsunął dłonie pod jej kracistą koszulę, która z nieznanych mu przyczyn nadal częściowo okrywała smukłe ciało dziewczyny, rozkoszując się aksamitnym ciepłem jej skóry. W końcu delikatnie dotknął jej piersi, mając wrażenie, że nie wytrzyma tego napięcia, pulsującego w jego ciele. - Ja... - zaczął ochryple, nie mogąc się skupić. W tym momencie Winnie naprawdę mogła się martwić, że postanowi jej coś wyznać. W sumie tak właśnie było, choć treść wyznania miała być zupełnie inna. - Jeszcze nigdy nie... no wiesz... - wymruczał nieskładnie, nie wiedząc, czy bardziej go martwi, czy cieszy fakt, że Winnie akurat nie patrzy mu w oczy. Bał się jej reakcji. Bał się śmieszności. Zsunął koszulę z jej ramion i ostrożnie dotknął jej brzucha, jakby się obawiał, że po tym wyznaniu cały nastrój pryśnie, a Hensley postanowi poszukać sobie bardziej doświadczonego kochanka. Żył w przeświadczeniu, że dziedziczka imperium seksu ma bardzo wysokie wymagania w tym względzie i... nie będzie zachwycona jego brakiem doświadczenia.
Na dodatek Winona nie potrafiła przyspieszyć tego momentu otwarcia się na nią. Wydaje jej się, że popycha związek do przodu, ale nie robi tego w sposób, który wymarzył sobie Deven. Może Wins powinna zobaczyć go w innym towarzystwie, oprócz jej amerykańskich ziomków, kiedy jest nimi jedynie przytłoczony. Jednak Deven nie dał jej do tej pory na to okazji. I tu się różnili, bo na przykład Winnie wydawało się, że już mnóstwo o sobie wiedzieli i nie rozumiała dlaczego do tej pory nie przełamali tych barier fizyczności. Dopiero zaraz miała się dowiedzieć powodu tak opornego przechodzenia do takich spraw. Kim był dla niej Deven? Winona sama nie wie do końca i zapewne odpowiedziałaby na to coś równie banalnego jak „moim chłopakiem”. Quayle jej się spodobał, więc postanowiła go zdobyć, co jej się udało, więc teraz go ma. Tak pięknie i prosto to brzmi, według Winnie. Z delikatnością słonia zdobyła jego zainteresowanie i zamierza je podtrzymywać, dopóki jej to pasuje. Winona zgubiła romantyczność razem z wrażliwością gdzieś w upalnym Teksasie i niestety Deven nie wiedział od początku jak bardzo mu to może przeszkadzać. Winnie w końcu daje za wygraną, bo najwyraźniej Deven nie zamierza zrezygnować z pogawędek. Leniwie odrywa się od jego szyi, przeczuwając najgorsze. To na pewno jakieś nagłe wyznanie miłosne, które zniszczą nastrój, gdyż Wins nie będzie potrafiła skłamać gładko, tylko zacznie mu tłumaczyć beznadziejnie, jak jej zależy, ale nie jest gotowa na takie poważne sprawy. Albo jej odmówi z jakiegoś dziwnego powodu. Może indiańscy bogowie uważają, że dziś nie jest na to czas, albo Dev nie ma nastroju. Jego słowa sprawiły, że Winona odrywa się od jego szyi i patrzy się na niego chwilę zdziwiona. Cóż z pewnością udaje mu się zaskoczyć Hensley. Jednak szybko jej zdumiony wyraz twarz przeradza się w pełen ulgi. Takiego rodzaju wyznanie nie jest jej straszne. Wręcz przeciwnie, brzmi jak wyzwanie, któremu powinna godnie sprostać! Wins nie wie dlaczego jeszcze tego nie robił, uznałaby, że z niej żartuje, gdyby nie fakt jak bardzo poważny jest jej chłopak. Quayle mimo wszystko zsuwa jej z ramion koszulę, więc Winnie uznaje, że to tylko informacja dla niej, a nie wskazówka, że powinni z tym poczekać, czy coś w tym stylu. - Więc będziesz miał świetny pierwszy raz – oznajmia bezczelnie Królowa Teksasu i sprawnym ruchem rozpina swój biustonosz. Winona wiele rzeczy robi sama, by przypadkiem nie natknąć się na dłużącą, żenującą sytuację, jak na przykład dziesięciokrotna próba rozpięcia jej stanika. Po chwili ściąga z Indianina górna część odzieży, gdy znajduje się pozycji półsiedzącej, a jej dłonie błądzą po jego ładnie zbudowanym torsie, gdy Amerykanka wraca do namiętnych pocałunków.
Można mieć tylko nadzieję, że w chwili, kiedy zrzucą z siebie wszystkie ubrania, Deven nabierze pewności siebie i w końcu się na nią otworzy. Wydawałoby się to zupełnie naturalne dla kogoś o jego charakterze - to jednak kamień milowy, taki pierwszy raz, który powinien podbudować jego pewność siebie i potwierdzi jego męskość. On też nie do końca potrafiłby odpowiedzieć na pytanie, kim była dla niego Wins. Jasne, podobała mu się, pociągała go i intrygowała, ale motylki w brzuchu i niezbyt mądre uśmiechy typowe dla zakochanych? Nie, to z pewnością nie było to. I chwała Merlinowi, że oboje nie mieli zamiaru przysięgać sobie miłości aż po grób, bo żadne jej nie czuło. Miał nadal nadzieję, że może jakoś się dotrą, że może w końcu zdobędzie się na szczerość i głośne mówienie o tym, co mu się nie podoba, a co budzi jego entuzjazm. Deven był człowiekiem czynów, nie słów, do których przywiązywał wagę i nie szafował nimi bez powodu. Nie darzył ludzi płytkimi uczuciami, choć często tego żałował. Może kiedy w końcu dojdą do tego, jacy oboje są i jakie mają oczekiwania, ich relacja nabierze bardziej zdecydowanego kształtu. Póki co, Deven poruszał się po omacku, co doprowadzało go do złości i rozpaczy. Zdawał sobie sprawę, że Wins pewnie nie jest zachwycona faktem, że zamiast przejść do działania, marnuje czas na gadanie. Często miał poczucie, że robi wszystko na opak - kiedy powinien mówić - milczy, a kiedy powinien milczeć - mówi. Jednak tym razem było to ważne, przynajmniej dla niego i nie miał zamiaru zwracać uwagi na jej obiekcje. Nie wpadł na to, że być może Winnie obawia się jakichś deklaracji uczuciowych. Był od tego daleki i mimo braku specjalnego doświadczenia w sprawach damsko-męskich, potrafił odróżnić pociąg fizyczny od głębokiego uczucia. Jej zaskoczenie było całkiem pocieszające. Po pierwsze, nie uznała jego niewinności za oczywistość. Po drugie, nie parsknęła śmiechem. Po trzecie... po trzecie, szybko przerodziło się w ulgę, pod którą Quayle podpisywał się rękami i nogami. Jemu też ulżyło, zwłaszcza że najwyraźniej swoimi słowami nie ostudził zapału Winnie, a wręcz przeciwnie - zagrał jej na ambicji. Słysząc bezczelne słowa Wins, przełknął tylko ślinę i uśmiechnął się do niej, doceniając fakt, że postanowiła mu oszczędzić walki z haftkami biustonosza. Och, Merlinie, jej pewność siebie była taka seksowna! - Nie wątpię... - mruknął, patrząc z zachwytem na jej piersi i po sekundzie wahania zamykając jedną z nich w dłoni. Nie przypuszczał, że ciepło, krągłość kobiecej piersi i chropowatość brodawki mogą być aż tak podniecające. Pozwolił ściągnąć z siebie koszulkę, po czym podniósł się do siadu i przyciągnął do siebie Wins zdecydowanym, męskim ruchem, mrucząc cicho i oddając pocałunki, ale tylko przez chwilę, bo bliskość jej nagich piersi za bardzo go kusiła. Czując że jego oddech staje się coraz płytszy i coraz bardziej nerwowy, pochylił głowę i nieśmiało dotknął koniuszkiem języka jej różowej, twardej brodawki. Nadal oplatał ją jednym ramieniem w pasie, wolną dłoń przesuwając na prawą pierś i ostrożnie masując i pieszcząc, podczas gdy jego wargi i język z coraz większym zaangażowaniem otulały sutkę lewej piersi. Poruszył się niespokojnie, czując, że w spodniach jest mu cholernie niewygodnie, a jednak nie mając siły oderwać się od Wins, jej smukłego, niesamowicie erotycznego ciała. Miał nadzieję, że dziewczyna go poprowadzi i nauczy, jak sprawiać przyjemność. Już było przyjemnie.
Jej również się podobał fizycznie i jako towarzysz. Winona uwielbia bawić się w swój western. Niestety Hensley przegapia uczucia innych, nie widzi, oczywistych rzeczy, takich jak ta, że jej najlepszy przyjaciel kocha ją od dawana. Jednak czy w ogóle był sens ich dziecinnego chodzenia ze sobą, skoro żadne z nich nie planuje bycie ze sobą po grób? Może dla Devena to dobry czas na takie eksperymenty, jednak po co to Winonie, która z pewnością miała już wiele takich sytuacji. Nawet nie wiadomo, czy Wins w ogóle chce przekraczać z Indianinem barierę bliższej znajomości, nie mówiąc tu o względach fizycznych. Winnie porusza się po pewnym, stabilnym gruncie, który sobie wytworzyła i nie wie, czy jeśli Deven nie spróbowałby zrobić coś poważniejszego z ich relacją, Winona, nie spanikowałaby jak małe dziecko. Prawdą jednak jest to, ze Winnie nie lubi być sama. Potrzebuje chłopaka i adorowania, jest niczym przylepa i popada w relacje, w których jest ktoś kto ją podziwia. Problemem było to, ze Deven nie wystarczająco ją podziwiał. Może dlatego, kiedy słyszy, ze nigdy tego nie robił, ona chce zrobić wszystko, by był nią jak najbardziej podekscytowany. Takie sprawy przychodzą jej bardzo łatwo, w przeciwieństwie do Devena. Fizyczność jest dla niej prosta i naturalna, dlatego ma nadzieję, ze to wystarczy, by Deven już nie był z niej jakoś niezadowolony, zazdrosny, czy nieszczęśliwy będąc z nią. Winona wzdycha głęboko, odchyla głowę do tyłu. Przygryza wargę, gdy Deven schodzi niżej. Jej ręce błądzą po jego barkach i plecach. Uwielbia jego długie, czarne włosy i sposób w jaki jej dłonie komponują się z jego koralikami. Każdy dotyk był dla niej elektryzujący. Dopiero teraz przypomina sobie jak dawno nie była z kimś tak blisko i jak bardzo jej tego brakowało. Poza kilkoma nic nieznaczącymi pocałunkami, Winona była stanowczo zbyt długo sama jak na siebie. Nie pogania, ani nie hamuje, podoba jej się ten powolny rytm, w który grali. W tej chwili nie liczy się da niej jak bardzo opornie przekazują sobie swoje uczucia, że tak często nie potrafią wyrazić co od siebie chcą, czy jak długo im zajmuje przełamanie pewnych barier. Barier, których Deven nie ma na przykład przy Holly. W tej chwili liczą się tylko jego usta, dłonie, ciepły tors, które przylegał do jej gibkiego ciała. Winnie w końcu dotyka spodni chłopaka, by rozpiąć je dostatecznie sprawnie, a potem powoli nakierować go tak, by zmienili pozycję. Teraz ona chciała lezec na ziemi, by jak najszybciej ściągnąć dolne partie swoich ubrań i mogli zrobić to, co jej zdaniem powinni już zrobić dawno temu.
@Deven Quayle sori, ze tyle to zajęło odpisywanie! Jak za długo to wyślij mi pewka, to po prosu tu zakończę i zostawię w domyśle resztę?
Chyba największym problemem w tej relacji był brak doświadczenia Devena w kontaktach z kobietami i ta niczym nieuzasadniona niepewność. Nie potrafił zachowywać się przy niej naturalnie, cały czas mając poczucie, że robi coś nie tak, próbując odgadnąć, jak powinien się zachować, by zadowolić Wins. Było to zupełnie wbrew jego naturze, bo zwykle kierował się tym, co sam uważał za słuszne (dopóki nie dopadło go poczucie winy albo odpowiedzialności, ale to inna historia). Winnie była wymagającą dziewczyną, a jej sposób bycia, którym zdecydowanie bardziej przypominała celebrytkę niż kogoś bliskiego skrytemu i przywiązującemu dość dużą wagę do metafizyki Devenowi, tylko utrudniał rozgryzienie, czego tak naprawdę oczekuje. Deven też nie lubił być sam, jednak dla niego oznaczało to coś innego niż dla Winnie. Może był naiwny, ale zależało mu na czymś więcej niż dobra zabawa i seks. Był skończonym introwertykiem i czasem po prostu brakowało mu bratniej duszy, kogoś, przed kim mógłby się przyznać do różnych swoich myśli i słabości. Od pewnego czasu przyjaźnił się z Enzo, ale to nie było do końca to. Marzył o połączeniu bliskości fizycznej z bliskością duchową. I na swoje nieszczęście doświadczył czegoś podobnego z Farai, przez co trudno mu było zaakceptować coś mniej złożonego, a przecież potencjalnie wartościowego i przyjemnego. Zamruczał cicho, czując jej dłonie na swojej nagiej skórze, palce wplecione we włosy, i rozkoszując się nieznanym dotąd smakiem kobiecej skóry. Podobały mu się jej nieduże jędrne piersi, tak jasne i deliatne, wyraźnie odcinające się od jego miedzianej skóry i czarnych włosów. Jej westchnienia go elektryzowały, zachęcając i dając do zrozumienia, że jak na razie dobrze sobie radzi i sprawia Winnie przyjemność. W chwili gdy rozpięła jego spodnie, wciągnął głęboko powietrze, czując kolejną falę pożądania. Natychmiast zrozumiał jej intencje i delikatnie położył ją na kocu, pochylając się nad nią i nie mogąc odmówić sobie przyjemności ucałowania jej płaskiego brzucha i prowokacyjnego rozpięcia guzika jej spodni drżącymi palcami. - Eliksir...? - spytał ochryple, w nagłym przebłysku rozsądku. Podejrzewał, że Winnie pamiętała, ale wolał się upewnić niż za kilka miesięcy odwiedzać ją na porodówce i zastanawiać się nad właściwym imieniem. W międzyczasie ściągnął własne buty, ciesząc się w duchu, że wybrał miękkie mokasyny, które łatwo dały się ściągnąć, gdy zaczepił stopą o stopę. No i że nie miał skarpetek, które mogłyby nieco skomplikować cały proces. Widząc, że dziewczyna zajmuje się zrzucaniem własnych ubrań, poszedł w jej ślady, ku swojemu zdumieniu nie czując już zakłopotania, a tylko palącą tęsknotę za tym smukłym, gibkim ciałem, które kusiło go i prowokowało, rozbudzając męskie instynkty, które od tak dawna tłumił.
Może to wszystko zwalić na problem braku doświadczenia Devena w jakichkolwiek sprawach z kobietami, które w połączeniu z żywiołowa Winnie wygląda na patową sytuację. Ale jednak, czy przypadkiem gdyby byli dla siebie odpowiedni nie zachowywaliby się przy sobie swobodnie jakoś tak automatycznie. Czy nie powinien już po tak długim czasie w związku z Wins kierować się właśnie tym co słuszne dla niego, zamiast dalej próbować rozgryźć co chce od niego Hensley? Faktycznie, Winona była taką celebrytką, potrzeba adorowania, komplementów, nieokiełznany temperament. Rzeczy, które Deven najwyraźniej nie potrafił ujarzmić, chociaż umie zaopiekować się każdym rannym zwierzęciem. Może Quayle był naiwny, a może raczej doroślejszy niż Winne. On w przyszłości będzie musiał radzić sobie całkowicie sam, nie może liczyć na wsparcie finansowe rodziców, czy przejęcie ich firmy, na pewno jego dziewczyna powinna być dla niego wsparciem w każdej sytuacji, która rozumie jego problemy. Winnie zwyczajne nie rozumiała tego. Wins odnajduje się doskonale w tej sytuacji. Automatycznie jej ręce błądzą po jej skórze, dotyka jego ciała, wzdycha i porusza się powoli. Sprawnie operuje resztkami ubrania Devena i nakierowuje go na to co ona chce. Nie wymaga dużo, skoro nie robił tego jeszcze nigdy, wszystko jednak póki co idzie całkiem gładko, a pewność siebie Winony dobrze maskuje jakąkolwiek niezręczność Kanadyjczyka. Och, oczywiście, że Winnie pamiętała. Dlatego tylko kiwnęła szybko głową na jego pytanie. Co jak co, ale Winona dzieci w najbliższej przyszłości mieć nie zamierza i bardzo o to dba. Wins również ściąga sprawnie kowbojki i rzuca je w kąt. Kiedy już pozbyła się wszystkiego przyciąga do siebie swojego chłopaka, by w końcu zrobić to na co liczyła już dawno temu i z łatwością połączyć ich rozgrzane ciała.
Można też dojść do najprostszej konkluzji - po prostu wiele ich dzieliło. Deven rzeczywiście musiał wcześniej dorosnąć, doskonale zdawał sobie sprawę z wartości pieniądza, od najmłodszych lat ucząc się oszczędności i nie raz widząc rodziców nerwowo obliczających, czy dadzą radę utrzymać interes i swoich czterech synów, którzy rośli jak na drożdżach, jedli za ośmiu i w błyskawicznym tempie wyrastali ze starych ubrań. Nigdy nie było im lekko, a Deven wziął na siebie dużą część ciężaru związanego ze wspieraniem rodziców. Joven cierpiał na depresję, Rivera nie obchodziło nic poza jego własną przyjemnością... Nie potrafił być tak beztroski jak Winnie, zdając sobie sprawę, że jego przyszłość wcale nie jest zabezpieczona, ale w gruncie rzeczy bardziej martwiła go starość rodziców. Myślał perspektywicznie, zbyt perspektywicznie i nie widział nikogo, na kim mógłby się oprzeć, kiedy ciężar odpowiedzialności stanie się nie do zniesienia. Oddychał zapachem jej rozgrzanego ciała, starając się wyczuć właściwy rytm, powściągnąć własne pożądanie i znaleźć tempo, które pozwoliłoby Całował ją chciwie i oddychał w jej usta, koncentrując się na własnych reakcjach i może przez to momentami tracąc kontakt z samą Winnie. Tak bardzo chciał dobrze wypaść, że gubił się w natłoku emocji, bodźców, westchnień i jęków, bojąc się, że w momencie, kiedy straci kontrolę, rozczaruje Winnie. Trzymał się w ryzach tylko do pewnego momentu - momentu, kiedy namiętność i temperament, który zazwyczaj tak w sobie tłamsił, wzięły górę i sprawiły, że opanowany Deven stał się nagle zachłanny i trochę dziki. Prawdopodobnie właśnie taki, jakim Winnie chciałaby go widzieć. Starał się przedłużyć tę chwilę, ale brak doświadczenia, nowość tego wszystkiego, gibkie ciało Winnie, jej ciepło, zamglone oczy, obejmujące każdy fragment ciała... Chwilę później opadł na nią z westchnieniem i wtulił twarz w jej szyję, oplatając ją mocno ramionami. Nie wiedział, co powiedzieć, nie wiedział, co Wins o tym wszystkim sądzi, czy dał jej choć trochę przyjemności... Zamknął oczy i zaczął niespiesznie muskać wargami jej skórę, czując rozkoszne zmęczenie, które sprawiało, że nie miał siły nawet próbować ubrać swoje uczucia w słowa.
Wins powinna zacząć zauważać, że Deven jest dla niej zwyczajnie zbyt dobry. Jej brak empatii, zainteresowania drugą osobą, zbyt małe współczucie względem osób pokrzywdzonych. Może przy swoich innych chłopakach jej wady nie były tak uwypuklone. Kiedy szła pod rękę z Devenem, który pragnie ratować każde bezbronne zwierzę, wszyscy mogą zaważyć, że Winona jest gorszym osobnikiem niż on. Na dodatek Miles, który wiecznie wpajał jej wszelakie mądrości na temat ludzi biednych, bogatych, wykształconych, głupich. Winona chłonie go jak gąbka i teraz bardzo trudno jest jej wyrwać się z tych poglądów jej bogatego, silnego ojca, który przecież jest dla niej tak wielkim autorytetem. Winnie uparcie jak osioł trzyma się jego poglądów, przez co czasem zachowuje się dość głupio, bądź nierozsądnie. Winnie przystosowuje się do jego tempa. Całuje jego policzki, usta, czoło, szyję, wszystko co jest w zasięgu jej ust. Poznaje nieznane jej dotąd ciało swojego chłopaka. Zauważa, że Deven powoli jest w transie, związanym z ekscytacją, emocjami, pierwszym zbliżeniem z kobietą. Nie przejmuje się tym, że Quayle czasem gubi się w natłoku wrażeń spowodowanych ich pierwszym razem. Plecy Winony wyginają się w lekki łuk, kiedy w końcu jej Indianin przestaje się kontrolować jak zwykle. Wins czerpie zachłannie tyle przyjemności ile może tym zbliżeniem z ładnie wyrzeźbionym ciałem Devena. Rozkosznie wzdycha co jakiś czas, gdy lekka dzikość wynurza się z Indianina. W końcu wszystko się kończy, a zmęczony chłopak opada na nią, wciąż trzymając ją mocno w ramionach. Wins potulnie przytula do siebie Indianina. Zanurza dłoń w jego długie włosy, by głaskać go powoli, równocześnie wtulając twarz w jego splątane włosy. Przez jakiś czas leżą tak spokojnie, dopóki ich serca nie przestają bić gwałtownie, a ciała już nie są rozdygotane. Wins powoli podnosi głowę i przeciąga się jak kot. - Może ktoś tu wchodzić? Nie powinniśmy założyć czegoś na siebie? – pyta bardzo praktycznie jak na koniec takiego momentu i zerka niepewnie na wejście na dach. Kiedy Devenowi udaje się podnieść z niej uśmiecha się do niego szelmowsko i mruga zalotnie, po czym szuka nieśpiesznie swojej bluzki, rzuconej gdzieś w okolicach biustonosza.
Nigdy nie myślał o tym w ten sposób. Jeśli kiedykolwiek próbował zdefiniować istotę różnic, które sprawiały, że nie mogli się dogadać, prędzej stwierdził, że po prostu pochodzą z diametralnie różnych środowisk i to w jakiś sposób ich ukształtowało. Wins była rozpieszczoną najstarszą córką milionera z Teksasu, Deven był trzecim z czterech synów pary biednych Indian, którzy ledwo wiązali koniec z końcem, próbując zapewnić swoim dzieciom lepsze życie. Nie myślał o sobie jako o kimś dobrym i nie uważał, że Wins jest od niego gorsza. Często zazdrościł jej beztroski, łatwości w nawiązywaniu kontaktów i siły przebicia, których on sam nie miał. Sam miał swoje wady, poważne wady, z którymi starał się walczyć na tyle, na ile mógł. Był potwornie uparty i nie lubił mówić o sobie ani okazywać uczuć, nie potrafił też przegrywać. Każda przegrana wzbudzała w nim wściekłość i coś na kształt poczucia winy. Miał lekką obsesję na punkcie swojego pochodzenia i był przewrażliwiony, jeśli chodzi o reakcję ludzi na fakt, że jest Indianinem. Odczuwał ogromną dumę, gdy myślał o swoich przodkach, ale też niepohamowaną wściekłość, gdy odczuwał arogancję białych, która nadal kwitła, mimo że zdążyła już zniszczyć większość jego pobratymców, wepchnąć ich w otchłań alkoholizmu i narkomanii, uczynić dumnych wojowników żałosnymi wrakami, zdegenerowanymi i pozbawionymi przyszłości. To chyba pierwsza ich tak intymna chwila i nie chodzi nawet o fakt, że byli nadzy, a Deven właśnie pierwszy raz w życiu kochał się z dziewczyną. Ta wspólna chwila wytchnienia i milczenia, które nie było w żaden sposób krępujące, dziwnie ich do siebie zbliżyła, przynajmniej w odczuciu Indianina, który chłonął ciepło Wins, próbując uspokoić oddech i rozszalałe serce, ciesząc się jej niespiesznymi pieszczotami. Pierwszy raz jest tak łagodna i cierpliwa i Deven niespodziewanie się uśmiecha, myśląc, że może to właśnie jest klucz do znalezienia wspólnego języka - seks i wspólne zmęczenie. Cofnął biodra, ale nadal leżał między jej udami, obsypując jej szyję i obojczyki pocałunkami, robiąc jej nawet niewielką malinkę, odrobinę niżej tak, aby mogła ją łatwo ukryć, gdyby tego chciała. - Raczej nie. Trudno tu trafić, tylko kilka osób zna to miejsce - powiedział ochryple, mając wrażenie, że swoimi słowami Wins wylała na niego kubeł zimnej wody, ale nie mając jej tego za złe. Po tej nocy trudno mu się będzie na nią gniewać. Niechętnie wypuścił ją z objęć i uśmiechnął się do niej, obserwując jej jasne, smukłe ciało i czując coś na kształt dumy połączonej z radością, że chociaż przez chwilę należało do niego. Z jednej strony miała rację - musieliby mieć wielkiego pecha, żeby tak się stało, ale potencjalnie ktoś mógł się tutaj zjawić. Ale z drugiej nie potrafił tak łatwo odmówić sobie przyjemności dotykania jej i podziwiania wysmukłych kształtów. - Poczekaj - poprosił, choć w jego głosie nie było dawnej uległości. Usiadł i przyciągnął ją do siebie, znów dotykając, wodząc dłońmi po jej piersiach, brzuchu, biodrach, w końcu schodząc na jej uda i kobiecość, której delikatnie dotknął, patrząc Wins w oczy z lekkim uśmiechem. Pocałował ją zmysłowo w usta, nie wiedząc, co w niego wstąpiło, po czym odezwał się cicho, ale stanowczo. - Następnym razem... dam ci więcej przyjemności, obiecuję... ale musisz mnie nauczyć, jak... musisz mi powiedzieć i pokazać... - wyszeptał jej do ucha, nie wierząc, że takie słowa padają z jego ust, i czując się dziwnie szczęśliwy i spełniony. Wypuścił dziewczynę z objęć i pozwolił jej poszukać poszczególnych części garderoby, samemu nie ruszając się z miejsca, siedząc z tajemniczą miną i pozwalając, by chłodny nocny wiatr owiewał jego nagie ciało.
Tak, tylko jedno środowisko wychowało kogoś takiego jak Deven, drugie Winonę. Każdy potrafi stwierdzić kto lepiej na tym wyszedł, jeśli chodzi o kwestię charakteru. Choćby przymiotnik określający Wins, „rozpieszczona”, brzmi paskudnie przy porównaniu do biednego Indianina z ciężko pracującej na utrzymanie czterech synów rodziców. Winnie po prostu nie posiada jego empatii, czy współczucia, a są to rzeczy, które automatycznie zaliczają ludzi jako do lepszych, czy gorszych z charakteru. Jego negatywne cechy brzmiące „nie lubił przegrywać”, mogą się kojarzyć z rozmową o pracę, w której nadgorliwa osoba , pytana o wady mówi - jestem pracoholikiem. Albo fakt, że był przewrażliwiony na temat swojego pochodzenia i dumny z tego kim jest. Za jego wady można wobec tego wręczyć złoty medal, ponieważ Winnie również była wrażliwa na temat swoich korzeni, ona traktuje to jako jedną ze swoich największych zalet. Wins może być najpopularniejszą osobą w Hogwarcie, najłatwiej nawiązującą kontakty, a i tak nie będzie wystarczająco dobra, żeby być odpowiednia dla Devena. Ich priorytety są w zupełnie innych miejscach, co może niszczyć ich relację od środka. Hensley podchodzi do fizyczności tak beztrosko, że spokojnie czeka aż ich oddechy się uspokoją. Leży nieskrępowana delektując się tą chwilą po najbliższym możliwym połączeniu ciał. Wins lubi ten moment odpoczynku, uważa go za jeden z najprzyjemniejszych w relacji damsko- męskiej, dzięki jej darowi, bardzo rzadkich momentów, w których się wstydzi. Chichocze cicho, kiedy Deven całuje ją po szyi, ale marszczy brwi na jego słowa. Nie jest wcale przekonana co do tego. Dlatego mimo tego szuka spokojnie ubrań, doprowadzając się do porządku w sposób tradycyjny, jak i magią. Cmoka chwilę z niezadowoleniem, kiedy przyciąga ją po raz kolejny do siebie, ale spokojnie przyjmuje dotyk jego dłoni na jej ciepłym ciele i oddaje zmysłowy pocałunek. Patrzy na niego lekko zaszokowana, po słowach swojego chłopaka, po czym wybucha radosnym śmiechem i niefrasobliwie macha ręką. - Przestań, to był przecież nasz wspólny pierwszy raz. Trochę czasu zawsze musi minąć, zanim lepiej pozna się kogoś ciało i potrzeby. I nawet nie zasnąłeś ze stresu – kończy zdanie z dziwną puentą i wyraźną pochwałą w głosie. Całuje go jeszcze raz w policzek i wraca do ogarniania się. Kiedy jest już w połowie gotowa, zauważa, że Dev siedzi nieruchomo z poważną miną. Zaniepokojona chrząka i trąca bardzo delikatnie go w ramię. - Zostajesz tu na zawsze. Całkiem nagi, czekając aż w końcu ktoś cię znajdzie i będzie podziwiać? – żartuje Winnie, lekko tarmosząc jego włosy.
W tym momencie Deven nie był sobą. Przyjemność i bliskość Wins uderzyły mu do głowy, zupełnie oszałamiając i mimo że pierwsze uniesienie już opadło, nadal zachowywał się dziwnie, zupełnie jak nie on. Chciał przedłużyć tę chwilę, mieć Winnie przy sobie jak najdłużej, mimo niesprzyjających warunków pogodowych, bo rzeczywiście, zaczęło robić się chłodno i nawet zahartowany Indianin zaczął to odczuwać. Wolałby, żeby w tym momencie była odrobinę bardziej uległa. Jasne, zdawał sobie sprawę, że to ostatnia cecha, której powinien spodziewać się po Hensley, ale nadal był pod wrażeniem ich pierwszego razu, który dla niego był czymś wyjątkowym. Jej niezadowolenie sprawiło mu coś na kształt przykrości, sprawiło, że miał ochotę wycofać się do swojej skorupy, ale słowa same cisnęły mu się na usta. I po chwili gorzko ich pożałował, gdy Winnie wybuchła śmiechem. Nie było w nim szyderstwa, ale mimo to sprawił, że Deven poczuł się głupi i niemal żałosny. Cały nastrój prysnął, a on został sprowadzony na ziemię w bardzo typowy dla Wins sposób, który nadal wprawiał go w zakłopotanie i sprawiał, że Indianin tracił chęć do przejawiania jakiejkolwiek inicjatywy. Jej słowa były na swój sposób pocieszające, nie było w nich drwiny ani nagany, ale przewrażliwiony na swoim punkcie Quayle odebrał to wszystko inaczej, niż Wins by sobie życzyła. Fakt, że robiła wszystko, żeby wykręcić się z jego ramion, zakończyć tę chwilę intymności, był z jednej strony zrozumiały dla racjonalnej części Devena, ale z drugiej bardzo przykry dla tej wrażliwszej, głębiej skrywanej części, która tęskniła za bliskością i zrozumieniem. Nadal się łudził, że może z czasem on i Winona nareszcie jakoś się dotrą, dojdą do porozumienia, chociaż ta nadzieja z każdym dniem słabła. Wpatrywał się w niebo, czując chłodny wiatr muskający jego rozgrzaną skórę i próbując poukładać sobie to wszystko w głowie. Coraz bardziej się gubił w tym związku, a seks, który miał wszystko naprostować, jeszcze wyraźniej mu uświadomił, jakim jest kretynem, sądząc, że on i Winnie kiedyś dojdą do porozumienia. A jednocześnie nie potrafił z niej zrezygnować, zwłaszcza po tym, co razem przeżyli tej nocy. Jego ciało ogarnęła błogość i rozkoszne zmęczenie, ale mózg pracował na wysokich obrotach, psując tę chwilę czystego fizycznego zaspokojenia. Posłał jej lekki, zdawkowy uśmiech, po czym wzruszył ramionami, ale sięgnął po swoje ubrania. - Chyba po prostu jest mi dobrze. I lubię tu być - odpowiedział oględnie, ignorując zaczepkę w jej głosie. Szybko doprowadził się do porządku, nie bardzo wiedząc, co jeszcze mógłby powiedzieć, zerkając co jakiś czas na Wins i czując rozczarowanie na myśl, że tak bardzo do siebie nie pasują. Mimo to był jej wdzięczny za tę noc i chciał jeszcze spróbować. Może po prostu powinni o tym porozmawiać? Zdaje się, że dorośli ludzie tak rozwiązywali problemy. Rozmawiając, a nie chowając głowę w piasek i udając, że wszystko jest w porządku. Spojrzał jeszcze na ledwie napoczęty prowiant, który przytaszczył tutaj, żeby stworzyć odpowiednią atmosferę, żeby dać Winonie odczuć, że mu zależy, że chce sprawić jej przyjemność. Czy spodziewał się, że wszystko tak się potoczy? Chyba nie, ale może właśnie tak miało być? - Wracamy do środka? - spytał, mając nadzieję, że tak właśnie zrobią i dzięki temu będzie miał możliwość pozbierania myśli i przeżycia tego wszystkiego jeszcze raz.
z/t x 2
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Nie wiedziałem czy mam być zły, przerażony czy smutny. Nie potrafiłem tego wszystkiego poukładać sobie w głowie. To było chore. Praktycznie najlepszy seks w moim życiu przeżyłem pod wpływem amortencji. Nie sądziłem, że to się kiedyś wydarzy. Po tym jak Hudson zostawiła mnie w pokoju nie mogłem się otrząsnąć. Może i podczas działania eliksiru było cudownie, ale po tym? Czułem się gorzej niż na największym kacu i spaliłem od razu praktycznie całą paczkę papierosów. Nie bardzo wiedziałem jak się teraz powinienem zachować. Potrzebowałem rozmowy, a w tym najlepszy był @Theo Romeo U. Evermore. Powiedziałem mu gdzie będę i dokładnie wytłumaczyłem drogę. Byłem zdesperowany. Nie sądziłem, że tak to wszystko się skończy. Nie pojmowałem tej dziewczyny. Działała na mnie w niezrozumiały dla mnie sposób. Nie ogarniałem jej zachowania, w ogóle jej nie ogarniałem! Oparłem głowę o kolana i cicho jęknąłem. Merlinie, co się działo w moim życiu? Musiałem to wszystko wytłumaczyć, ale z drugiej strony nie chciałem. Naprawdę miałem pojęcia co powinienem zrobić. Ta dziewczyna doprowadzała mnie do szału. Siedziałem na dachu i rozmyślałem. Ostatnimi czasy bardzo dużo rozmyślałem. Całkiem szybko zorientowałem się co się wtedy stało. Nie byłem głupi. Pojąłem, że byłem pod wpływem eliksiru miłosnego, który dolała mi do herbaty, ale nie rozumiałem dlaczego to zrobiła. Świadomość, że to w ogóle był jej pierwszy raz sprawiał, że byłem jeszcze bardziej wkurzony niżeli byłbym w innym wypadku i gdyby całość dotyczyła kogoś innego. Wiedziałem, że nie powinienem czegokolwiek do niej czuć i mogło to doprowadzić do mojej i jej zguby, ale nic nie potrafiłem z tym zrobić. Theo, gdzie jesteś...
Theo zawsze uważał siebie za dobrego rozmówcę. Nie pozwalał swojemu towarzyszowi się nudzić, sypiąc w wolnych chwilach różnymi anegdotkami. Lubił komplementować, lubił "słuchać swojego głosu" i zapewne czasem dawał trochę przydługie wykłady, ale za to raczej ciekawe. Najważniejsze jednak było to, że wiedział kiedy już faktycznie musi się zamknąć. I słuchał innych, bo sam zawsze lubił być słuchany. Nie chodziło tu już nawet o czarowanie panienek - Theo zawsze starał się poświęcić większą część swojej uwagi dla osoby, z którą spędzał czas. Inna sprawa, że często robił parę rzeczy naraz... Zachowanie Williama trochę go zmartwiło. Szybko zżył się z Krukonem i sam nie wiedział, jakim cudem ich relacja stała się tak dobra. Pomijając ich różnice w charakterach, dogadywali się znakomicie. Evermore nie musiał się starać aby dostrzec, że chłopak ma jakiś prawdziwy problem. Theo nie pozostało nic innego, jak po prostu spiąć się w sobie i dostać się na ten cudny dach. I nie było to wcale zbyt łatwe, nawet z dokładnymi instrukcjami Willa! Po drodze zgubił się parę razy, wpadając w złe korytarze. Wydało się - jego orientacja w terenie była na poziomie minusowym. Dodatkowo ruchome obrazy zamiast pomagać chyba chciały robić sobie z niego żarty, bo nie otrzymał ani jednej przydatnej rady. Z torbą pełną wegańskich ciasteczek dostał się w końcu we wskazane miejsce. Był odrobinkę zziajany, bo starał się dotrzeć tu jak najszybciej - ale na widok tak dziwnie załamanego Walkera doszedł do wniosku, że było warto. Nie zaczął się nawet zachwycać nieziemskimi widokami! - Jestem! - Oznajmił, żeby zwrócić na siebie uwagę przyjaciela. Potem po prostu usiadł obok, wcisnął mu torebkę ciastek i uśmiechnął się łagodnie. - Co się dzieje? Czuł, że zapowiada się na jakąś szczerą rozmowę i bardzo starał się do tego mentalnie przygotować.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Gdy przyjaciel się pojawił lekko się uśmiechnąłem, lecz ten uśmiech był raczej smutny, mimo że starałem się to zatuszować. Dawno miałem do czynienia z takim natłokiem sprzecznych sobie uczuć. Chwyciłem paczkę ciastek, ale nie bardzo miałem na nie ochotę. Zamiast tego wyciągnąłem papierosa i go odpaliłem. Nie śpieszyłem się z odpowiedzią. Zaciągnąłem się nikotyną i powoli wypuściłem dym z ust. Patrzyłem w dal starając się w głowie dobrać odpowiednie słowa i ułożyć w miarę spójną wypowiedź. Zaciągnąłem się jeszcze raz. Żałowałem, że nie mam przy sobie żadnego alkoholu, ale może w sumie tak było lepiej. Spojrzałem na Theo i krzywo się uśmiechnąłem, a po chwili znów spojrzałem w dal. - Rozdziewiczyłem Lottę. - powiedziałem i zaśmiałem się bez krzty rozbawienia w głosie. Miałem wrażenie, że byłem wyprany z wszelkich emocji. Starałem się wszystko z siebie wyrzucić, każde uczucie, nawet to najmniejsze. Z każdym wydechem pozbywałem się jednej emocji, aż w końcu poczułem się zupełnie pusty. - Jakby tego było mało, podała mi amortencję. - rzuciłem jakby nigdy nic. Cała ta relacja ze starszą Hudson była chora. Zupełnie nie wiedziałem jak to mogło mi się przytrafić. Nie miałem łatwo w życiu, a teraz jeszcze musiałem użerać się z samym sobą. Nawet nie chodziło o dziewczynę, tylko o mnie. Nie było mi dane kochać i powinienem się tego trzymać jak ostatniej deski na otwartym oceanie. Tymczasem nie wiedziałem nawet co myśleć. - To całkiem zabawne, bo chwilę przed tym się kłóciliśmy, nie sądziłem, że gdy jestem wściekły najbardziej ją pociągam. - dodałem. Taka była prawda, a ten fakt, że skakaliśmy sobie do gardeł sprawiał, że zupełnie traciłem głowę. Zrzuciłem peta z dachu i patrzyłem jak spada. Po chwili spojrzałem na przyjaciela wyczekując jego reakcji.
Wiedział, że jego przyjaciel ma trochę problemów. Theo nie był odpowiednią osobą, aby upierać się przy zmienianiu jego zdania. Will wiedział swoje, a Theo doskonale wiedział, co to za uczucie. Czekał po prostu, aż znajdzie się ktoś, kto pokaże temu upartemu Krukonowi, że wcale nie jest skazany na wieczną samotność. Nie wziął pod uwagę tego, że właśnie z tym powiązane mogą być aktualne sprawy chłopaka. Znaczy się, spodziewał się czegoś solidnego, bo William zwykle nie przejmował się drobiazgami. Jednak jego pierwsze słowa zdawały się tak komicznie nierealne, że Evermore ledwo powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. Skończyło się jedynie na odkaszlnięciu, co mógł zrzucić na dym papierosowy. Nie, żeby Theo jakoś bardzo przeszkadzało palenie - stosunek miał wobec tego względnie neutralny. Chyba jednak on będzie potrzebować tych ciastek. - To brzmi... Desperacko. - Przyznał w końcu, bo zachowanie dziewczyny mocno go zdziwiło. Podała amortencję swojemu pierwszemu partnerowi? Theo był romantykiem i kompletnie nie mieściło mu się to w głowie. Przez chwilę starał się spojrzeć na to obiektywnie, ale szybko doszedł do wniosku, że nijak nie da rady tego zrozumieć. Tak czy inaczej, raczej nie był tutaj, aby ją jakoś oceniać i krytykować. Bardziej zależało mu na zrozumieniu punktu widzenia Williama i dostarczeniu mu jakiegoś wsparcia, pomocy... No, czegokolwiek. - Czyli nie zrobiłbyś tego, jakby nie podała ci amortencji? Żałujesz, że to się wydarzyło? Wgryzł się w jedno ciasteczko, obserwując uważnie swojego towarzysza. Nie podobała mu się ta pustka w głosie, to nijakie rozżalenie. Wolał widzieć prawdziwe emocje. Takie zachowanie sprawiało, że Krukon wyglądał jak wrak człowieka. - Och, no wiesz. Od nienawiści do miłości jest bardzo cienka linia... - Wzruszył lekko ramionami, bo to nie była najbardziej zaskakująca część tej całej historii.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Desperacko? Z mojej perspektywy wszystko co robiła było desperackie, głupie, po prostu głupie! Na Merlina, miałem wrażenie, że zaraz eksploduję jednak przez wiele lat nauczyłem się ukrywać swoje emocje. Tak naprawdę byłem zdenerwowany cały czas tym samym. Sobą i tym co czułem. Pokręciłem głową. - Theo! Ona mnie otruła tylko po to bym ją przeleciał. - odparłem. Nie wiem czy mnie to bolało czy drażniło. Byłem dupkiem i podrywaczem, ogólnie psem na baby. Naprawdę nie potrzebowałem amortencji żeby się z kimś pieprzyć. Czy żałowałem? Cholernie. Nie żałowałem wprawdzie seksu z nią, tego pragnąłem odkąd pierwszy raz ją zobaczyłem. Żałowałem, że zrobiłem to pod wpływem eliksiru miłosnego. Bałem się, że wszystkie odczucia co do tych chwil były zwykłą iluzją, zwykłym kłamstwem. Jeżeli tak? Jeżeli przez to, wszystko co w tej chwili czułem było iluzją? Uderzyłem pięścią o podłogę. - Skąd mam wiedzieć co bym zrobił? Nie wiem nawet czy tego żałuję, bo wszystko co pamiętam to upojne chwile pod wpływem eliksiru miłosnego! - to uderzało we mnie najmocniej. Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić jakby tamten wieczór przebiegał inaczej. - Tyle, że ja nie wiem czy ją nienawidzę czy... czy cokolwiek do niej czuję, to chore... Czuję się tak jakby wyprano mi mózg. Nie wiem nawet czy to co teraz czuję jest pierdolonym złudzeniem!
Dobra, oficjalnie nie był na to gotowy. Co innego rozmawiać o zadanym eseju z Eliksirów, co innego dzielić się historyjkami z wakacji, a co innego pocieszać kogoś po tak zawiłej sytuacji. Theo nie był nawet pewien, jakie dokładnie relacje łączą Williama i Lottę, ale nie wydawało mu się, że powinien teraz prosić o precyzowanie. Podsumowanie chłopaka zabrzmiało tak stereotypowo "męsko", że Krukon z trudem powstrzymał się od uśmiechu. Ach, równouprawnienie! Drgnął lekko, gdy William uderzył w podłogę. Dziwnie było tak obserwować zwykle niewzruszoną osobę, targaną emocjami. Nie wyglądało na to, żeby dobrze sobie z nimi radził, a okazywanie ich wyraźnie sprawiało mu sporo problemów. Theo bardzo chciał mu jakoś pomóc, ale nie miał pojęcia jak. - Hm. No właśnie. Czyli spędziłeś czas przyjemnie - czy tego chcesz, czy nie. - Podsumował, ostrożnie dobierając słowa. Nie chciał przypadkiem jeszcze bardziej rozzłościć przyjaciela, ale niezbyt wiedział jakie stanowisko obrać w tej sprawie. Sam nie wyobrażał sobie co zrobiłby, gdyby ktoś tak go potraktował. - Za dużo od siebie wymagasz. Nie musisz teraz, w tej dokładnej chwili, się określać. To co czujesz z całą pewnością nie jest złudzeniem. Pewność masz tylko co do tego, że podała ci amortencję i to dlatego się z nią przespałeś. Ta akcja nie ma żadnego związku z tym, czego chcesz. - Był z siebie dumny, że w ogóle nie pokazał po sobie swojego zdziwienia. Bo przecież William właśnie przyznał, że jest szansa, że ktoś mu się faktycznie podoba! - Nie analizuj tak, serio. Brzmiał pewnie trochę jak taka kochana przyjaciółeczka, która gotowa jest dzielić się wsparciem. W rzeczywistości Theo kompletnie nie wiedział, co mówić. Cóż, przynajmniej miał taką przewagę, że nigdy nie miał problemów z rozmawianiem o emocjach. W innym przypadku William prawdopodobnie mógłby wyjść z rozmowy z jeszcze większym bałaganem w myślach. O ile łatwiej byłoby go po prostu zahipnotyzować, żeby się nie przejmował!
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Czy spędziłem czas przyjemnie? Oczywiscie, że tak, ale skąd mogłem wiedzieć czy spędziłbym go równie świetnie w innych okolicznościach? Cóż, tego miałem się już nigdy nie dowiedzieć. Probowałem dociec, czym kierowała się dziewczyna. Nie chciałem wierzyć, że specjalnie mnie wykorzystała... Właśnie, w tym tkwił problem. Czułem się wykorzystany. Po raz pierwszy ktoś mnie tak podle potraktował. To ja zawsze wykładałem karty i to w moją grę grali wszyscy dookoła. Tym razem było inaczej, a ja nie mogłem cofnąć czasu. To doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Zawsze wszystko szło po mojej myśli i wszyscy tańczyli tak jak im zagrałem. Teraz też tak powinno pójść. Tymczasem wszystko się zawaliło niczym budynek, który ma słabe fundamenty. Niby słuchałem przyjaciela, ale jego słowa do mnie nie docierały. Analizowałem wszystko przez cały czas. W kółko wałkowałem to samo. Nurtowało mnie jedno pytanie: dlaczego? Nie musiałem wiedzieć niczego innego. Okej, seks jak każdy inny, dajmy spokój, ale wkurzyło mnie to w jaki sposób zostałem potraktowany. To było tak jakbym uwodził kobiety tylko dzięki legilimencji. To, że prawie każda wchodziła mi do łóżka nie było kwestią przymusu z mojej strony, ale indywidualnej decyzji. Wolna wola. Ja jej nie miałem. Nie wiedziałem co by się wydarzyło gdyby Hudson mnie nie otruła. Tego że chciałem przelecieć Lottę nie miałem co ukrywać, ale nie w taki sposób. - Theo, nawet nie wiesz jak bardzo jestem wkurzony. - powiedziałem i odpaliłem kolejnego papierosa, po czym spojrzałem nanprzyjaciela. - Muszę z nią pomówić. - gdy to powiedziałem jakby mi ulżyło. W końcu postanowiłem cokolwiek, jakiekolwiek działanie. Byłem jednak pewien, że będzie mnie unikać. Sam bym siebie w takiej sytuacji unikał. Wziąłem sobie ciastko i rozlożyłem się wygodniej na dachu.
Theo domyślał się, jak dziwna musi być ta sytuacja dla Williama. Nie chciał nawet zastanawiać się, co on czułby, będąc w podobnym położeniu. Kompletnie nie był w stanie sobie tego wyobrazić. Nie znał za dobrze Lotty, ale takie zachowanie wydawało mu się dziwne do tego stopnia, że nie mógł znaleźć nikogo, kto posunąłby się do czegoś takiego. Chociaż gdy się tak zastanawiał, to jego była miłość zdawała się nieco pasować. Tak czy inaczej, Theo niezbyt wiedział jak się zachować i czy może cokolwiek zrobić, aby pomóc przyjacielowi. No bo skoro ciastka nie działały... Walker nie należał do osób, które łatwo było tak wyprowadzić z równowagi. Theo w pewien sposób go podziwiał, obserwując to sarkastyczne podejście do życia. Teraz okazało się, że to wszystko można było nieźle pokomplikować. - Rozumiem... - Mruknął, nie zwracając większej uwagi na kolejnego papierosa, którego wypalał jego towarzysz. Pewnie powinien odezwać się w kwestii jak bardzo niezdrowe to było, ale po co jeszcze bardziej Williama podkopywać? - Dobry pomysł. Świetny plan. No, to wszystko jasne? - Podsumował, pozwalając sobie na żartobliwy ton. Nie lubił długo się czymś zamartwiać i chciał trochę tej beztroski przenieść na bliską sobie osobę.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Czułem się o niebo lepiej. Widziałem, że Theo za wiele mi nie podpowiedział, ale jego obecność zawsze mi pomagała. Był jedyną taką osobą. Nie dość, że tolerowałem go całkowicie, jego wszystkie wady i to co normalnie by mi nie pasowało, to jeszcze wiedziałem, że krzywdzę wszystkich z wyjątkiem jego. Nie wiedziałem dlaczego tak było. Ale było i nie zamierzałem tego zmienić. Był moim bratem, którego nie było dane mi mieć. Dopaliłem papierosa i tak jak poprzednio zrzuciłem go z dachu. - Nic nie jest jasne. - odparłem i zerknąłem spod pół przymkniętych oczu na przyjaciela. Taka była prawda. To, że postanowiłem podjąć się jakiegokolwiek działania nie znaczy, że już wszystko wyjaśniłem. Musiałem przyznać, że trochę się obawiałem tej rozmowy. Dla mnie było tylko jedno, jasne wytłumaczenie. Tak bardzo podobam się Lotcie, że ta obawiając się mojego odrzucenia postanowiła mnie otruć i sprawić, że poczuję do niej to samo. Pamiętałem tamto uczucie. Było obezwładniające, tak jakbym był więźniem. Cóż, nic już z tym nie mogłem zrobić, ale miałem zamiar zmusić Lottę do przyznania się. Zastanawiałem się czy tym sposobem mnie znienawidzi. Nie sądziłem, że próbując ją do siebie zniechęcić po tym jednym, małym wyskoku w łazience prefektów, stworzą się takie komplikacje. Przecież to była jedna sytuacja! Ta dziewczyna była nienormalna. Każdy inny już dawno by zrezygnował po tym jak ją potraktowałem, a ona podała mi amortencję. To było chore, ale z drugiej strony trochę mnie intrygowało. Musiała być serio zdesperowana. - Dopóki z nią nie porozmawiam, nie ma co tego drążyć. - powiedziałem. Wiedziałem, że chłopak nie lubił się zamartwiać i patrzeć na mnie kiedy jestem tak bardzo wyprowadzony z równowagi. Starałem się więc załagodzić sytuację.
- Coś by się znalazło! Wyjątkowo stracił pomysły na wszelakie teksty, którymi mógł pocieszać. Jakoś tak wyparowały nawet najbardziej kiczowate formułki, które większość ludzi mogłyby rozbawić. Theo jednak pozostawał optymistyczny, nie chcąc dobić przypadkiem przyjaciela. Poklepał go pokrzepiająco po ramieniu. Poważnie zaczynał rozpatrywać użycie hipnozy, aby pomóc mu się nieco zrelaksować. Z drugiej strony, równało się to pewnego rodzaju utratą kontroli - a William dopiero co wyrwał się spod jednego uroku. Amortencja była na tyle silna, że mogła nieźle zrazić chłopaka do tego typu zabaw. Poza tym Krukonowi nie były obce gierki związane z umysłem. Gdyby jednak wyraził zgodę, Evermore gotów był zrobić dla niego wiele. Przecież zaliczało się to do pomagania komuś, tak? Hipnoza w odpowiednich rękach potrafiła być niesamowicie cennym darem. Jakoś tak jednak dziwnie było mu to zaproponować. Walker wiedział, gdzie szukać pomocy... - Dobra. To głupie pytanie, ale dręczy cię może coś innego? - Uśmiechnął się szerzej. W końcu jak najlepiej odciągnąć czyjeś myśli od jednego nieprzyjemnego tematu? Skierować je na inny nieprzyjemny temat. Theo starał się patrzeć na same pozytywy, ale nie mógł się oszukiwać - narzekanie leżało w ludzkiej naturze i, w gruncie rzeczy, miało pewne uroki. Ciężko jednak było wymyślić jakąkolwiek sprawę, który mógłby przebić ten. Poza tym, teraz sam Włoch nie był w stanie przestać myśleć o pannie Hudson, po której nie spodziewałby się w życiu takiego aktu desperacji. W końcu, na Merlina, była bardzo ładną dziewczyną. I od kiedy Will potrzebował jakiejkolwiek zachęty do rozpoczęcia takiej relacji? Był niezwykle wredny, ale ludzie do niego lgnęli. Ogólnie, Theo otwarcie mógł przyznać, że to były dwie osoby, których o brak towarzystwa by nie posądził.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Nigdy nie rozumiałem jak tacy ludzie mogą być wiecznie optymistyczni. Zerknąłem na przycjaciela ze zmarszczonymi brwiami. To był nienormalne, zwyczajnie nieludzkie. Kiedy coś nie grało, nie było sensu udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Z drugiej strony gdyby się nad tym trochę dłużej zastanowić to grałem tą samą talią. Zawsze kryłem emocje. Z tego powodu zrezygnowałem z jakiegokolwiek komentarza i sięgnąłem po ciastko. Gdzieś z tyłu głowy zakodowałem sobie, że przydałoby mi się trochę pobiegać, z racji tego, że ostatnio wsuwałem w siebie jedno ciastko za drugim. W sumie i tak nic mi to nie robiło, ale chyba ruch dobrze mi zrobi. Przypatrzyłem się przyjacielowi, nie podobał mi się jego wyraz twarzy. Wiedziałem o czym myśli, ale nie miałem zamiaru się na to kiedykolwiek godzić. - Jakakolwiek hipnoza, a obiecuję, że się zemszczę. - powiedziałem i spojrzałem na Theo spod uniesionych brwi. Trochę żartowałem, trochę nie. Chłopak wiedział, że nigdy się na to nie zgodzę i doskonale zdawał sobie sprawę, że zrobienie tego wbrew mojej woli nie wchodzi w grę. - Coś jeszcze? Nie, to raczej wszystko, chociaż w sumie nie wiem czy nie dołączyć do drużyny quidditcha, ale jakoś nie jestem przekonany. To była prawda, był potrzebny zawodnik, ale czy chciało mi się w to pakować. Miałem już trochę na głowie i nie wiem czy to mi w czymś pomoże.