Dach, na pierwszy rzut oka, jak każdy inny. Posiada mnóstwo niezbadanych dotychczas zakątków, bo jeszcze żaden z uczniów a tym bardziej nauczycieli nie był na tyle szalony by się tutaj zapuszczać. Do czasu!
Jeśli jesteś wytrwałym poszukiwaczem, uda Ci się nawet znaleźć prosty spad dachu, gdzie jacyś śmiałkowie przed Tobą składowali wygodne poduszki, odporne na warunki pogodowe panujące na zewnątrz.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Nie 31 Lip - 22:07, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Z nieco zamglonym spojrzeniem i uśmiechem błąkającym się gdzieś w kącikach ust dał się grzecznie poprowadzić w stronę koca, zaraz przejmując do rąk książkę, gdy tylko zaczął usadawiać się na wilkołaczych nogach, by przyjąć w miarę wygodną dla nich obu pozycję. Mruknął cicho, na znak, że go słucha, samemu przyglądając się pierwszym stronom lektury, w odruchu sprawdzenia podanych tam danych wydawniczych, chcąc dowiedzieć się czy książka jest brytyjska i na ile aktualne mogą być zawarte w niej informacje. Zwykły odruch, który może w wypadku legilimecji mógł okazać się zbędny, a jednak przy jego dziedzinie zainteresowań, był zupełnie konieczny, jeśli wykraczało się poza zwykłe odtwarzanie banalnych przepisów wywarniczych. Ściągnął kąciki ust w dół w hamowanym uśmiechu, zaraz jednak pozwalając im na więcej swobody, gdy tylko wykręcił głowę, by zajrzeć ufnie w dobrze już znaną zieleń. - Skoro Cię kusi… - mruknął, wędrując dłonią wzdłuż jego ramienia, by przesunąć ją po barkach i palcami przechwycić biały kołnierz, od razu ściągając do niego swój wzrok. -To chyba możemy spróbować? - zaproponował, powracając spojrzenie do zieleni, by musnąć je pytającą nutą własnych tęczówek, nie za bardzo mając jakąkolwiek wiedzę na ten temat, by wiedzieć co mogłoby stać na przeszkodzie przed próbą. Oparł palce o ciepłą szyję, drugą dłonią otwierając książkę na porzuconym przez Mefisto fragmencie, z lekką niechęcią odrywając wzrok, by odczytać kilka słów, chcąc spróbować wyłapać o czym konkretnie czytał, zanim mu tej koniecznej lektury nie przerwał. Zmarszczył lekko brwi, nie potrafiąc odnaleźć się w tym oderwanym z kontekstu zdaniu, szybko rozpraszając się rysunkiem-zakładką, Przesunął kciukiem po precyzyjnych liniach i zaraz chwycił między palce niedokończone dzieło, by unieść je nieco wyżej, jakby Wilkołak faktycznie potrzebował przypomnienia o wyglądzie rysunku. - Mógłbyś stworzyć własną talię. Nawet jeśli nie na sprzedaż, to na prezent. Na pewno kilka osób by chciało mieć na własność karty z Twoimi rysunkami - zauważył, aktywując już chyba wpojone przez dziadka nieco biznesowe podejście, by szukać we wszystkim praktyczności. - Co to za karta? - spytał ciekawsko, opierając się o Wilka barkiem, by być nieco bliżej i przy okazji zdradzając się chyba ze swojej nieznajomości kart Tarota, z którymi… chyba największą styczność i tak miał przez babcię, która próbowała z nich na swoje mugolskie sposoby wróżyć. # 9
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Jeszcze nie. - Kusiło, ale kusiło w ten nieodpowiedni sposób, stanowczo zbyt lekkomyślny. Mefisto chciał zrobić to porządnie, żeby przypadkiem nie złapać się jakichś złych nawyków, doskonale wiedząc jak istotne są początki nauki jakiejś umiejętności. Nawet jeśli legilimencja była czymś zupełnie innym, to wilkołak i tak automatycznie przyrównywał ją do ćwiczeń fizycznych - łatwo było wpoić sobie nieodpowiednie odruchy, ale znacznie trudniej było się ich pozbyć. - Jeszcze masz czas się co do tej obiecanej pomocy rozmyślić - dodał, w gruncie rzeczy trochę spodziewając się takiego obrotu spraw. Dopóki tylko o tym rozmawiali, nie trzeba było się niczym przejmować - Mefisto z łatwością mógł sobie wyobrazić sytuację, w której Puchon po prostu by się wycofał. Nie mógłby go winić, nawet jeśli z tak żałosną nadzieją spoglądał na jego starania w zrozumieniu przeglądanej książki. - Wiesz, że nawet kiedyś planowałem? - Zaśmiał się krótko, obejmując Sky’a mocniej, ciaśniej, chociaż już i tak było mu niezwykle wygodnie. - Jakoś nigdy nie mogłem się zabrać, to jednak dużo roboty, żeby całą talię- zresztą, jest tak dużo możliwości na dodanie czegoś od siebie, albo jakiegoś magicznego efektu, albo skorzystania z mniej typowego materiału, albo… - Wydął lekko wargi w niezadowoleniu nad samym sobą, bo cichnącym głosem zagubił się pomiędzy własnymi myślami, skazując Schuestera na zbyt długie słuchanie wilczego tonu. Przez chwilę nie zrozumiał nawet o co ten go pyta, zbyt zajęty już kombinowaniem i rozważaniem, czy może nie jest to subtelna sugestia, że sam Sky chciałby taki prezent? - Ta? Głupiec. Siedzę teraz trochę nad kartami, bo… mówiłem ci, że mam znajomych, którzy chcą po prostu “tatuaż”, nie? Szukam czegoś dla wróżbiarza. - Przejął kartkę, by krytycznie przesunąć po niej spojrzeniem. Widział dokładnie niechciane zakrzywienie linii, której nie mógł teraz poprawić. - Zbyt pozmieniana? - Doszukiwał się dalszych błędów, szukając konkretnego powodu, dla którego Sky nie rozpoznał karty. Może 0 trochę za bardzo wtopiło się w tło, a może sam rysunek wyszedł zbyt delikatny? Może coś było nienaturalnego w przedstawionej postaci, może charakterystyczne symbole nie rzucały się wystarczająco w oczy… - Mam gdzieś jeszcze Śmierć… - I już wychylał się w stronę torby, by znaleźć w niej notatnik, więcej wiary pokładając w projekt, na który nie patrzył teraz z taką niechęcią.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
- Raaaaczej nie zamierzam - mruknął przeciągle, na chwilę nieco rozproszony ssaniem w żołądku, które zaatakowało go podstępnie, gdy tylko noxowe czułości zmieniły nieco charakter, a przez to nie obezwładniały już wszystkich pragnień ciała. Odchrząknął jednak tylko, próbując pozbyć się lekkiej chrypy, która przypominała mu o chęci wypalenia chociaż jednego Błękitnego Gryfa i spróbował skupić się silniej na rozmowie. - Nie wiem, jeśli się czegoś nauczyłem przez ostatnie lata, to chyba tego, że w związku nie da się czegoś ukrywać w nieskończoność i jednak lepiej… wiedzieć. W sensie wiedzieć wcześniej. Zanim jakaś głupia myśl zakorzeni się zbyt mocno, narzucając się kolejnym i… - tłumaczył powoli, bezwiednie przesuwając spojrzeniem po rysunku karty. Po zerwaniu z Finnem zdążył wyrzucić sobie błędy na tak wiele sprzecznych ze sobą sposobów, że dojście do takiego wniosku naprawdę zajęło mu zbyt dużo czasu, a jednak to szczerość, a nie kłamstwa wpływały na ich relację korzystniej. Tyle tylko, że nie była obustronna. - No i trochę liczę, że dzięki temu Ty też wyrobisz sobie jakiś odruch dzielenia się ze mną myślami - zakończył, ważąc uważnie słowa, analizując czy przypadkiem nie użyje jakichś słów, które Mefisto mógłby źle zrozumieć. Przeniósł zaciekawione spojrzenie z powrotem na zieleń, unosząc nieco brew w geście zachęcenia do rozwinięcia tematu, pod wrażeniem tego jak wiele aspektów do zmian Wilkołak potrafił wymyślić, gdy on tymczasem pomyślał o najzwyklejszej zmianie samych obrazków w Talii. Mimowolnie pojawił się w jego umyśle pomysł, by zachęcić kiedyś Ślizgona do przygotowania ze sobą jakiegoś deseru, chcąc sprawdzić czy jego kreatywność odbije się również na wymyśleniu słodkich ozdób. Uśmiechnął się lekko, gdy zdał sobie sprawę, że czeka na dalszy ciąg wypowiedzi, który wcale nie zamierzał nadejść i pochylił się nieco, by krótkim pocałunkiem zgarnąć dla siebie te zagubione, nieme słowa. - Czyli chcesz żeby koleś przez całe życie pamiętał, że go wyzywasz? - spytał, nieco zdezorientowany, nie za bardzo wiedząc czy Głupiec w Tarocie faktycznie oznacza głupotę czy może zupełnie coś innego, jak na pokręcone wróżbiarstwo przystało. Przecież tam nic nie mogło być powiedziane wprost, ani w ogóle nie mogło być zbyt… logiczne. - Hm? W jakim sensie pozmie… Nie no, ja nie za bardzo wiem jak ona powinna wyglądać. Nawet nie za bardzo znam nazwy kart - przyznał, wzruszając lekko ramionami, przymykając książkę w ten sposób, że wsunięty w nią palec służył za zakładkę, póki nie powróci tam ta prawowita, dużo cieńsza i bardziej artystyczna. - Księżyc, Słońce i Gwiazda. Gwiazdy? Te kojarzę - mruknął jeszcze, przytrzymując się dla równowagi boku Mefisto, gdy ten wychylał się do torby i zaraz już z uśmiechem wyciągał dłoń, trzepocząc ponaglająco palcami, chcąc zgarnąć dziennik dla siebie do dłuższego wglądu, nie chcąc ograniczać się tylko do jednego rysunku karty. I to tak pesymistycznie brzmiącej. # 10
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mruknął cicho w zamyśleniu, potrafiąc sobie z łatwością wyobrazić zgubny efekt błędnej, upartej myśli. Nie mógł nie przyznać Schuesterowi racji, wiedząc jak żałośnie funkcjonuje jego własny umysł, tracąc masę energii na niepoprawne analizy. I chociaż mógł śmiało stwierdzić, że Puchon trafiał w sedno sprawy, tak coś dalej mu w tym wszystkim nie pasowało. Coś wydawało się odrobinę wymuszone, niedopowiedziane, nieoczywiste. - No tak, ale… większość osób w związkach raczej robi to bez legilimencji - zauważył, spojrzeniem błądząc nienachalnie po twarzy chłopaka, jak gdyby zawieszenie go na jednym punkcie stanowiło zbyt duży wysiłek. - Bo nie potrzebujemy tego do szczerości, nie? Ani ja, ani ty. - Odgórnie przesądzili, że tę umiejętność posiądzie Mefisto, więc Sky pozornie rzeczywiście mógł wydawać się zajmować nieco straconą pozycję. Z tym, że obaj mieli dokładnie taki sam pogląd, by nie zamykać się na legilimencji, by wymagać dzielenia się myślami i bez jej użycia… i akurat jego należało się trzymać jak najmocniej. Uśmiechnął się pod pocałunkiem, pozwalając kącikom ust zaraz pomknąć jeszcze wyżej, gdy Głupiec odebrany został dosłownie; cóż, nazwa karty sama się o takie żarty prosiła. Przytaknął cicho prawidłową formę. “Gwiazda” było poprawne, a przy okazji Nox miał szansę na rozważenie, czy samo pamiętanie trzech kart już może posłużyć za podstawę do wróżenia. - Czyli nie grasz za dużo w Durnia, co? - Wymienił szkicownik na książkę, faktycznie wsuwając swój rysunek jako zakładkę. Nie zamierzał też pilnować Sky’a przy przeglądaniu swoich dzieł; chyba nawet nie pamiętał co akurat teraz miał przy sobie, dochodząc do wniosku, że sztuka to sztuka i zawsze da radę ją jakoś obronić. Zaplótł zatem palce na boku prefekta, opierając się lekko brodą o jego ramię, by móc samemu zerkać na przerzucane kartki. - Głupiec jest akurat pozytywną kartą, tak swoją drogą. Ale no… kusi wykorzystać nazwę, jak już dostaję taką dowolność… - Wymruczał z rozbawieniem, wzrokiem spadając już na szyję Skylera. Było mu na tyle dobrze, że zupełnie przypadkiem wpadł w obcą sobie śmiałość - tylko cudem powstrzymał się od przyznania, że i na jego ciele chciałby zostawić jeszcze trochę śladów, również tych magicznych i rysunkowych.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
- N-no nie potrzebujemy - przytaknął, gdzieś jeszcze wahając się w niepewności, bo może i faktycznie większość osób nie korzystała wcale z legilimecji, ale… czy faktycznie wychodzili na tym lepiej? Czy ten element konieczności nie sprzyjałby większej szczerości? W końcu sam przekonał się o tym, że to tylko kwestia nawyku. Tak jak i kłamstwa wyskakiwały kiedyś z niego zupełnie naturalnie, tak szybko przestawił się na to, by jednak spróbować podzielić się myślami, nawet jeśli chaotyczne myśli nie zawsze potrafił ścisnąć w składne zdania. - Ale “większość osób” potrafi też lepiej ode mnie ubrać tę szczerość w słowa - dodał, uznając, że może to posłużyć za argument, bez konieczności mówienia wprost, o ile łatwiejsza byłaby dla niego komunikacji, gdyby czasem mógł zwyczajnie podzielić się… wrażeniem, emocją, pragnieniem czy nawet wspomnieniem, nie musząc niszczyć żadnej z tych rzeczy swoim brakiem erudycji. - Bez sensu. Powinny być Gwiazdy. Przecież Słońce to też Gwiazda - mamrotnął, wspierając usta o noxowy policzek, mimo skupienia na rozmowie nie mogąc wyzbyć się chęci ciągłej bliskości, jakby wargi domagały się większej pracy, deklarując podzielność uwagi między drobnymi pocałunkami a wypowiadanymi słowami. - W sumie tooo… nigdy nie grałem. Mniej więcej słyszałem o efektach i nic pozytywnego tam chyba nie ma, więc no, to może być w ogóle dobrą zabawą? - mruknął, klasycznie już sceptyczny do tego typu rozrywki, z jaką gładką hipokryzją skreślając całe życie gry czarodziejskie, a samemu wpychając ludziom zaczarowane jedzenie - Podobno głupota zapewnia szczęście, więc coś w tym jest - prychnął cicho, otwierając już szkicownik, by zawiesić skupione spojrzenie na pierwszej z zajętej szarościami stronie. Czy mógł w pełni zgodzić się z tym stwierdzeniem? Cóż, niewątpliwie głupcem bywał, ale najwidoczniej kluczem do szczęścia jest być nim cały czas, by w chwilach przejaśnień umysłu nie uświadamiać sobie jak bardzo się nawaliło. Nie odrywając wzroku od przewracanych kartek, wykręcił głowę nieco w bok, by odszukać mefistofelesowskie usta na chociaż jedno, krótkie muśnięcie, zaraz powoli pochylając się znów nad rysunkami - Mefu… piękne, ale strasznie depresy- O, więcej takich rzeczy powinno siedzieć Ci w głowie - mruknął, pozwalając sobie nie tylko na uśmiech, ale i na przygryzanie wargi, nieco uspokojony, że może odchylić się, by pokazać chłopakowi jego własny rysunek dwóch postaci w zdecydowanie mniej ponurych pozach, od tych, które w pozornie chaotycznych kreskach potrafiły przedstawiać inne rysunki. # 11
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Nie za dobrze ci będzie? - Zaśmiał się krótko, być może w obliczu tej rozmowy odrobinę żałując, że on swoje myśli dalej będzie musiał niewdzięcznie werbalizować. Jednocześnie miał wrażenie, że i to będzie wyglądało zupełnie inaczej, skoro zyska nieprzefiltrowane źródło skylerowych reakcji. - Pewnie masz rację, gwiazdo… - mruknął tylko, nie przykładając zbyt dużej wagi do nazewnictwa kart tarota, mimo wszystko aż tak dobrze się na nich nie znając. Nie był specjalistą od wróżenia, wiedział zdecydowanie mniej niż więcej, grzecznie tylko trzymając się jakichś wyczytanych czy wyłapanych zasad. Też pewnie dzięki temu mógł po prostu olać kwestię tej nieszczęsnej nazwy, rozpływając się pod wpływem serwowanych mu przez Sky’a czułości. Nieświadomie wstrzymał oddech, licząc na więcej i z przymkniętymi powiekami po prostu odpływając od prowadzonej konwersacji… by dać się wciągnąć w nią z powrotem przy pomocy zaskoczenia. - Nigdy? No czarodzieje to masochiści. Z jakiegoś powodu Dureń i Gargulki są w porządku, a Theria już nie. - Sam był sceptycznie nastawiony do samego w sobie czarodziejskiego społeczeństwa, a przynajmniej tak się wychował - teraz łatwiej było mu znaleźć jakieś pozytywne, czy po prostu sensowne aspekty. Gry wydawały mu się faktycznie trochę głupie, a jednak potrafił dostrzec w nich odrobinę uroku, o ile korzystało się z nich w odpowiednim towarzystwie. I, cóż, Sky niewątpliwie nim był. - Nie jest tak źle. Efekty na dłuższą metę nie są nieprzyjemne, a przynajmniej można przetestować swoje reakcje. Musisz kiedyś po prostu przetestować… - Prawdę mówiąc, Mefisto zdecydowanie preferował karciankę, niż wypchane magią jedzenie. Szansa na kontynuowanie rozmowy i tak już przepadła, bo nawet tak drobny pocałunek w odpowiednim momencie był w stanie zatrzeć Ślizgonowi przyszykowane już słowa. Uśmiechnął się delikatnie i zaraz przewrócił jeszcze oczami, nieszczególnie biorąc do siebie komentarz odnośnie depresyjności pokazywanych rysunków. Nie mógł się z tym nie zgodzić, jednocześnie wierząc, że nie jest to wcale niczym złym - jakoś to rozładowywał, jakoś te myśli z siebie wyrzucał. - Mówisz? - Zerknął na prosty rysunek dwóch przytulonych postaci, by tylko prychnąć i przerzucić jeszcze kilka kartek, szukając czegoś konkretnego. I to powinno już wpisać się w gust Puchona. - Dużo mi siedzi w głowie - wymruczał mu do ucha, ciągnąc zębami za jego płatek. - I pewnie będzie jeszcze więcej, skoro wisisz mi zdjęcie…
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Wpuszczenie Wilkołaka do swojego umysłu brzmiało naprawdę kusząco, a przynajmniej sam Sky był na tyle naiwny, że naprawdę wierzył w swoje dobre intencje. Trudno było mu sobie wyobrazić, że miałby swoimi myślami obrazić Mefisto, co najwyżej będąc gotów na to, że Ślizgon będzie mógł wyłapać jakieś drobne, nieistotne kłamstwa, ale zupełnie nie przewidując jak wiele negatywnych i problematycznych sytuacji mogłaby wywołać legilimencja. W końcu myślenie przyszłościowe nigdy nie było jego dobrą stroną i uciekał od tego jak tylko mógł, może nazbyt często oglądając się przy tym za siebie. Dlatego teraz z taką pewnością wymruczał mu “będzie” w ten zaczepiany nieustannie policzek, od którego w końcu usta musiały się oderwać i jakby dla zachowania równowagi tej bliskości wykręcił się nieco, by większą częścią ciała przylgnąć do swojego Ślizgona. - Bo z Durnia i Gargulków możesz w każdej chwili zrezygnować, jeśli uznasz, że masz dość. Theria to zupełnie coś innego, bo… - urwał, zastanawiając się nad słowami Mefisto, z opóźnieniem orientując się, że nie odpowiedział na zadane pytanie. - No nigdy. Matt mnie próbował kilka razy namówić, ale wystarczyło... zarzucić tematem Quidditcha i się rozpraszał - zaczął wyjaśniać, na tyle powoli, by zdążyć w porę powstrzymać się od komentarza czym rozpraszał Gallaghera zdecydowanie skuteczniej od gadania od mioteł, i zaraz zmarszczył nieco brwi w mimowolnym zmartwieniu czy takie przemilczenia będą uchodzić mu na sucho, gdy Nox opanuje już legilimencję. Może jednak wcale nie był to tak dobry pomysł jak mu się do tej pory wydawało? Jeszcze przed chwilą był pewien, że lepiej pokazać siebie z każdej mniej korzystnej strony, by dać szansę Mefisto na ucieczkę, póki wciąż dałoby się z tego wycofać bez utraty zmysłów. A jednak gdzieś w środku tkwiła w nim potrzeba ukrycia przed nim tych wszystkich niezbyt przychylnych jego reputacji historii. - Karty mogą zdradzić każdy Twój sekret, więc… albo trzeba nie mieć nic do stracenia albo bardzo komuś ufać - dopełnił swoje wyjaśnienie,od razu zastanawiając się która z tych opcji odnosi się do jego chęci pomocy Wilkołakowi przy legilimencji. Czy, nawet przy jego naiwności, nie było przypadkiem za wcześnie na tak duże zaufanie? Czyli jednak chodzi o to, że nie ma już sił przy kolejnym razie i zwyczajnie woli wszystko od razu postawić na jedną kartę? Stracić wszystko już na początku, skoro i tak miałby to zrobić. Zawiesił się na chwilę na jednej ze zgarbionych sylwetek, zaraz odgarniając większość negatywnych myśli wraz z odnalezionym bardziej pasującego mu rysunku, skutecznie dając rozproszyć się już zupełnie gdy pomruk Mefisto spiął jego kark przyjemnym dreszczem. Zamknął spojrzenie na rysunku, siłą powstrzymując powieki od przymknięcia się, by nie pozwolić wyobraźni nad sobą zawładnąć, zaraz wraz ze zwilżeniem ust zamknął szkicownik, odkładajac go ostrożnie na koc. Przesunął językiem po wnętrzu własnego policzka, próbując pozbierać myśli między “chcę” a “nie powinienem”, mimowolnie uśmiechając się nieco, gdy wykręcił się do leśnej zieleni. - Może jeszcze przemyśl zmianę swojego życzenia - mruknął, nie będąc sobą, gdyby chociaż nie spróbował się wymigać, opierając już ich usta o siebie. - Na pewno jest coś, czego chcesz bardziej od zdjęcia - dodał ciszej, rozchylając pocałunkiem jego wargi, gdy dłoń wsuwała się już pod zbyt wabiąco rozpięte guziki, by naprzeć na wytatuowany tors, chcąc sprawdzić czy Mefisto grzecznie położy się pod tym gestem. # 12
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Cóż, w obliczu takich wyjaśnień raczej nie wypadało chwalić się dobrowolną rezygnacją z rozgrywki Therii. Mefisto zatem tylko wzruszył lekko ramionami, nie uświadamiając swojego partnera, że zawsze można było powiedzieć “dość”, jeśli tylko brało się pod uwagę konsekwencje. Skoro życie do tego zmuszało, czemu gra miałaby być wyjątkiem? - Ta, quidditchem - parsknął, kompletnie nie wierząc w skylerową wiedzę w tym temacie, jednocześnie po sobie wiedząc co działało bardziej rozpraszająco w jego wykonaniu. Nie naciskał zarówno dla swojego komfortu, jak i tego Sky’a, po prostu nie chcąc wchodzić w szczegóły jego poprzednich związków. Legilimencja rzeczywiście mogła się na nim nieźle odbić, podsuwając mu informacje, których z premedytacją w życiu by nie szukał. - Albo lubić ryzyko. Albo po prostu myśleć. - Gry nie przekazywały wiedzy w jakiś magiczny sposób, dalej pozostawiając odrobinę wolnej woli. Jeśli sekret miał pojawić się na karcie, wystarczyło go nie czytać - i to już samo w sobie było dużo większym ułatwieniem niż jakiekolwiek serwowanie veritaserum, o wciskaniu jej do potraw nie wspominając. - Nie - zaprotestował miękko, z lubością, gubiąc cichy śmiech pomiędzy pocałunkami, na których przerwanie nie zamierzał pozwolić. Dopiero dłoń prefekta zdołała przypomnieć mu o świecie rzeczywistym, kończąc przyspieszającą oddech pracę wyobraźni. Odsunął się, podpierając jedną ręką za plecami, nie lądując wcale na kocu. Zamiast tego uśmiechnął się szeroko, spojrzeniem dalej pieszcząc te cudowne wargi. - Najbardziej chcę ciebie - poinformował go, odchylając głowę w tył w głośnym westchnięciu, pozwalając sobie na zamknięcie oczu w niemej prośbie do Merlina - albo kogokolwiek - o chociaż odrobinę więcej siły. - Więc jeśli akurat nie mogę mieć ciebie... to chcę twoje zdjęcie. - Proste. Szkoda tylko, że zapomniał o planowanej stanowczości, zamiast tego wpadając w ton zdecydowanie zbyt proszący, jak gdyby wcale nie miał wygranej w kieszeni. Wziął głębszy wdech, powracając spojrzeniem do jasnych tęczówek. - Ale możesz zdobyć to zdjęcie z powrotem… jeśli wygrasz ze mną w Durnia. Tylko nie teraz, bo mam karty w domu. - Ugiął łokieć, opadając na przedramię i tym samym przybliżając się do porzuconych tostów. Wargi mrowiły go od bezczynności i musiał je czymś zająć, a za bardzo bolała go świadomość, że Puchonowi po prostu natychmiast by przytaknął. A przecież planował taki spokojny wieczór... - Teraz jedz, przytulaj mnie i daj się porwać na noc. No i jedli, przytulali się, a potem Sky dał się porwać na noc.
/zt x2
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Rudzielec wyszedł z dormitorium rozglądając sie za siostra wkońcu byli z tego samego domu podszedł do swojego łóżka wziłą kilka rzeczy z kufra.Spakował do plecaka co był według niego potrzebne.O nie Wiktor nie będzie tak bezczynnie siedział. Po chwili juz biegł zamyślony w kierunku dachu i zaczął sie wspinać po nim a tak postanowił dziś być poszykiwaczem przygód zbada kazdy zakamarek dachu. Wszedł do środka rozglądając sie zauwazył kilka poduszek usiadł czekając na dziewczyny. -Ciekawe czy trafią?-Mruknął pod nosem,zastanawiając sie jak jego życie zostało zmienione przez magię.
Tu na prawdę gdzieś jest wejście na dach?! Ona po prostu UWIELBIA tego typu miejsca. Świeże powietrze, widok, a przy okazji cudowne miejsce do poczytania w spokoju (bo pewnie mało kto się tu pojawi biorąc pod uwagę to, że sporo osób ma lęk wysokości). Gdy więc mały Wiktor napisał do niej, niemal tak jak była ubrana wyparowała z domu. Potem zorientowała się, że przecież nie może zaś łazić po zamku w topiku i krótkich dresowych spodenkach, to też ubrała na siebie dżinsy i koszulkę z kosmitą, która ze względu na brak jakiegoś śmiesznego napisu nadawała się zarówno do zniszczenia jak i do noszenia (dziewczyna ukochała sobie te z różnymi zdaniami, inne nie miały takiego znaczenia). I w takim stanie pojawiła się w zamku, od razu kierując się zgodnie z instrukcjami w stronę wskazanego przez Wiktora miejsca. - Wi! - Krzyknęła entuzjastycznie zaraz na wejściu - Jesteś geniuszem! Jak Ty się tu dostałeś?! - Okręciła się oglądając z ogromnym zaciekawieniem. Te poduszki. Ciekawe, czy to on tu je przyniósł, czy ktoś wcześniej? Jedno było pewne. Koniecznie musi zapamiętać jak się tutaj wchodzi.
Wiera R. Krawczyk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 176 cm
C. szczególne : rude włosy, piegi, wyzywające stroje
Leżała w łóżku po raz kolejny rysując swoją sowę, którą miała od lat kiedy dostała list. Znała bobrze tę sowę, choć nie wiedziała, od kogo dokładnie mógłby być ten list. Zawsze lubiła rysować zwierzęta. Może to dlatego, że zwierzętami zajmował się ich ojciec i zawsze gdzieś tam po mieszkaniu się plątały? Już od małego przekazywał im swoją wiedzę, ale ani ona, ani jej brat bliźniak jakoś niezbyt kochali tę naukę. Wiera kochała je jako zwierzęta, kochała je rysować, ale to wcale nie znaczyło, że musiała wiedzieć jak każdym z nich się opiekować. List otworzyła dopiero pół godziny pod dostaniu koperty. Okazało się, że pisał do niej nie kto inny jak braciszek, który chciał się z nią spotkać na dachu. Nie miała tylko pojęcia, dlaczego wybrał akurat takie miejsce. Miała nadzieję, że nie miał żadnych problemów ani finansowych, ani sercowych. Wszystkie inne dało się rozwiązać. Jakby miał finansowe, to zawsze mógł się do niej zwrócić. Miała pracę, trochę odłożonych galeonów. Było ją stać na pożyczkę. To było prawie jak pakt. Szybko się przebrała, bo nie chciała przy bracie świecić gołym tyłkiem i ruszyła na spotkanie z bratem. Nie miała pojęcia, gdzie to dokładnie było, ale jakoś udało jej się dotrzeć. Ku jej zdziwieniu nie był sam. Czyżby jednak problemy sercowe? Nie, na to się nie zgodzi. Tori była dużo starsza. - Hej Wiktor- przywitała się z bratem. - Dawno się nie widzieliśmy- dodała po polsku. Lubiła czasami używać języka ojczystego, by nie zapomnieć. - Hej Tori- przywitała się z niedawno poznaną dziewczyną i ją delikatnie przytuliła. Taki już miała zwyczaj.
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Rozłożył się na najwygodniejszej poduszce wyciągnął kilka pergaminów z propozucjami pokazując dzieczyną może coś wybiorą i razem zrobimy. W końcu co dwie głowy to nie jedna bo trzy. Z poczatku nie zwrócił uwagi na to kto.. .kiedy... wszedł... doszedł do wniosku, że warto bylo napisać do dziewczyn.Dopiero po chwili zauważył wejście Gryfonki a za nią ssiostre.Nie widzieli sie dość długo zwłaszcza ze mijają sie w dormitorium i gdziesw szkole. Zresztą,miał się o kogo martwić. W końcu dwie siostr w jednyn domu szkolnym. -Co robimy wyjmująć wszystko z plecaka?-uśmiechnął do nich lekko, starając się nie wyglądać jak ostatnia ofiara.
Nie spodziewała się, że poza nią i Wiktorem będzie tu ktoś jeszcze, to też pojawienie się wyjątkowo grzecznie ubranej Wiery z początku ją zaskoczyło, ale potem w sumie ucieszyło. Uśmiechnęła się do niej i jak najbardziej pozwoliła przytulić - Tori uwielbiała kontakt fizyczny z ludźmi i była takim wielkim misiakiem, który najchętniej by się bez przerwy przytulał. - Hey - Przywitała się z nią krótko, posyłając jej pełne radości spojrzenie, wciąż pełne podekscytowania związanego z tym miejscem. Na fragment języka ojczystego tej dwójki nie zwróciła większej uwagi, bo raczej nie spodziewała się by mieli coś mówić w tajemnicy tak, żeby nie rozumiała. Domyśliła się, że była to pewna wymiana uprzejmości i tyle. Zresztą, zawsze mogła pogadać sama ze sobą po hiszpańsku! Wtedy tylko ona będzie siebie rozumiała! Genialny plan. Równie genialny jak Tori. - Co my tu mamy... - Zastanowiła się obserwując składniki, które wyciąga Wiktor. Szybko domyśliła się, że zaprosił je tutaj, bo chce uwarzyć jakiś eliksir - Możemy zrobić eliksir po-zatruciowy albo regenerujący - Stwierdziła trochę niepewnie, ponieważ o ile związek z Maxem sprawiał, że uczyła się ostatnio coraz więcej o eliksirach, tak uzdrawianie nadal nie było jej mocną stroną. Zerknęła na Wierę sprawdzając, co ta o tym myśli.
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Eliksiry zdecydowanie były chłopaka słabą stroną.Rudzielec w jako tako zrobił miesce do ułożenia gdzieś składników. Przez chwilę przyglądał się jeszcze raz ich liście składników. Wystarczy dodać do tego fakt, że jest uczniem Hufflepuffu i mieszanka wybuchowa gotowa. Niepewnie zerknął na gryfonke,czy dobrze zrobił,po dłuższej analizie w trakcie oględzin kociołka, Puchon doszedł do wniosku, że może nie będzie tak źle.Po traktuje to jako zabawa. – No dobra, to może zaczniemy. Bierzmy się do roboty. – powiedział,skinąwszy głową na swoje towarzyszstwo,próbójąc rozpoznać składniki. Składniki były chłopakowi doskonale znane i nie stanowiły raczej zagrożenia. @Vittoria Sorrento@Wiera R. Krawczyk
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Vitt ostatnio była w eliksirach dużo lepsza. Nawet udało jej się (dobra, zrobił to Max - ale ona bardzo intensywnie obserwowała!) uwarzyć eliksir antykoncepcyjny! Może to nie jest coś, czym powinna się chwalić przy małoletnim Wiktorze i nowo poznanej Wierze, ale wewnętrznie była nadal dumna z postępów, jakie poczyniła ostatnio w magii. Dlatego w miarę pewnie zgodziła się na zrobienie czegoś tak prostego, jak eliksir regenerujący. - Okej... Sprawdźmy może, czy mamy wszystko. Masz gdzieś przepis? - Spytała Wiktora samej znając jako tako przebieg warzenia, ale nie kojarząc w 100% co jest im potrzebne do akurat tego eliksiru. Miała nadzieję, że skoro Wiktor to wymyślił to jest pod tym względem przygotowany.
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Chłopak wzruszył ramionami, po czym pokazał Gryfonce wszystko co dotyczy eliksiru. Spojrzał na instrukcję zanim podał koleżance, zaczął się zastanawiać czy czegoś nie pominą.Skierował pytanie do siedzących w pobliżu dziewczyn. -Więc...co trzeba zrobić?- powiedział i uśmiechnął się,ponieważ lubił wyzwania. Pierwszy raz nie mógł się skoncentrować na czym kolwiek,eliksir wydaje się łatwy chyba nie bedzie z nim dużgo problemu.Żeby tylko wyszło wszystko... pomyślał.Dodał po chwili. -Mogę być jako królik doświadczalny i spróbować potem go- powiedział z lekkim uśmiechem,i spojrzał na Vitt. Eliksiry może nie były konikiem Puchona, ale skłamałby mówiąc, że nie sprawiały mu przyjemności. Czasem coś poeksperymentował jak nikt nie widzi w przeciwieństwie do zaklęć nie zrażały go porażki. Nie uda się za pierwszym razem trudno, a oparzenia czy inne efekty uboczne można było z łatwością złagodzić.
Nie wiedział tak właściwie kiedy dokładnie odkrył to miejsce, ani kiedy zaciągnął tam pierwszy raz Amanitę, ale nie myślał o tym tak naprawdę wcale. Liczył się fakt, że znalazł wejście na dach, a także to, że niewiele osób o nim wiedziało, więc mógł niezliczoną ilość razy siedzieć tutaj, z nieziemskim widokiem i robić różne rzeczy. Miał wrażenie, że dach Hogwartu stał się dlań jakiegoś rodzaju azylem. Nie bał się wysokości i ryzyko nawet lubił, niewielka dawka adrenaliny, która krążyła w jego żyłach dawała mu uczucie lekkości. Głaskał swoją sowę, która jak zwykle wyglądała, cóż, jakby przed chwilą wpadła w szybę, a w kąciku jego warg błąkał się delikatny uśmiech. Nie spędził wakacji w Luizjanie, nie chciał zostawiać dziadków i swojego psa na dłużej niż było to konieczne i chociaż oni nalegali, naciskali, że dadzą sobie radę, to Liang nie chciał nawet o tym słuchać. Odwiedził za to także rodzinę w Chinach, poznając coraz to nowe osoby, które się w niej pojawiały. Wspomnienia wywołały w nim pewnego rodzaju nostalgię, chociaż były całkiem świeże. Cieszył się jednak, że wrócił do Hogwartu. Był zdania, że studia nie są mu do niczego potrzebne, ale babcia tak bardzo chciała, żeby je skończył. Nie był nikim, kto mógłby jej odmówić. Szkołę traktował jak swój drugi dom, tak więc nie miał z tym aż takiego problemu, chociaż był absolutnie ciekawy jakim cudem jeszcze ją zdawał. Nie był zbyt dobrym uczniem, okropne go zadowalały, przecież żadna głupia ocena nie świadczyła o jego inteligencji, a to nie była wcale jego wina, że miał tyle innych rzeczy do robienia. Westchnął i wyjął z torby, która wyglądała jakby to były ostatnie chwile jej istnienia, kawałek pergaminu z jakimś rozpoczętym szkicem i nabazgrał, dosłownie nabazgrał znając jego paskudny charakter pisma, kilka słów: „Amanita, chodź na dach” i wetknął to w dziób Whatever. — Byłoby miło jakbyś nie zgubił tego po drodze, jak ostatnim razem. — powiedział do swojej sowy i pozwolił jej lecieć. Właściwie nie wiedział po co zamierza ściągać tutaj Amanitę, ale… dlaczego nie? Liang nie lubił zbyt długo zastanawiać się nad tym co robi, wydawało mu się to definitywnie zbędne. Usiadł na dachówkach i obracając swoją różdżką w dłoni, patrzył na horyzont, jakby miał zobaczyć coś niebywale fascynującego. Przypomniał też sobie o słowach dziadka: Liang, nie patrz w jeden punkt, bo się kora mózgowa tępi. Pokręcił głową i krótko parsknął śmiechem. Zaczął się też zastanawiać co u Gou, bo rzecz jasna nie mógł zatrzymać swoich myśli na jednej rzeczy.
Powroty zawsze bywały ciężkie, ale te po wakacjach znosiła najciężej. Ona również nie spędzała wakacji w Luizjanie jak większość szkoły i generalnie z reguły nie jeździła na organizowane przez Hogwart wyjazdy. Spędziła swoje wakacyjne miesiące w domu, z dala od zgiełku i szumu, wylegując się w przydomowym ogródku ze szklanką pełną lemoniady z lodem. Nie czarowała, nie czytała podręczników, nawet niespecjalnie myślała o szkole i magii, chcąc odpocząć po wyczerpujących egzaminach, dzięki którym skończyła podstawową edukację w świecie czarodziejów. Teraz powróciwszy w mury zamku nie miała niezwykłych historii do opowiadania, wspaniałych, niebezpiecznych przygód ani innych takich - w przeciwieństwie do wszystkich uczestników szkolnego wyjazdu. O Merlinie, ileż ona się już nasłuchała o duchach, wesołym miasteczku i ekscesach w domkach... Historie przekazywane z ust do ust w Pokoju Wspólnym wpędzały ją w bardzo nędzne samopoczucie, które zawsze miała w chwilach, w których nie dane jej było zabrać głosu i wypowiedzieć się w jakiejś sprawie. Na szczęście wyratowała ją sowa Lianga, Whatever. Ptaszysko wyglądało równie krzywo co zazwyczaj, a jego widok niezwykle ucieszył Amanitę. Otworzyła na oścież okno, do którego zapukał doręczyciel, po czym przejęła karteczkę i przeczytała jej treść. Dach? Robi się! Miała nadzieję, że nie zgubi się po drodze - Liang co prawda pokazywał jej, jak na dach wejść, ona jednak rzadko korzystała z tejże trasy, na swoje miejsca posiedzeń wybierając Pokój Wspólny, błonia lub korytarze. Ostatecznie jednak udało jej się tam trafić, zastając Gryfona zapatrzonego w horyzont. - Mam nadzieję, że nie myślisz o skakaniu - rzuciła, uniesionym kącikiem ust nieco drwiąco komentując jego zamyślony wyraz twarzy. W jej wypowiedzi jednak nie należało doszukiwać się złośliwości, wszak darzyła Lianga dużą sympatią. Usiadła obok, podciągając kolana pod brodę i wzdychając. - Ja chyba zacznę to rozważać, jak jeszcze raz usłyszę jakąś historyjkę o Luizjanie - dodała, po czym parsknęła śmiechem. - Też to olałeś, prawda? - zwróciła się do niego, przenosząc spojrzenie szarych oczu z horyzontu na jego twarz.
Liang Manyue
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 1,76m
C. szczególne : tatuaże; kolczyki w uszach; ubrania jakby losowo wyjmował je z szafy
Nie żałował, że nie pojechał do Luizjany. Słuchanie historii też mu nie przeszkadzało aż tak, chociaż rzecz jasna to on wolał być po stronie opowiadającego. Niemniej jednak z zafascynowaniem patrzył na narratorów niestworzonych opowieści o duchach, statku widmo i innych rzeczach. Był jednak przekonany, że jego wybór był właściwy i zostanie razem z rodziną nie było przecież niczym złym. Miał w planach wyprowadzkę od dziadków, więc tym bardziej utwierdzał się, że lepszego wyboru podjąć nie mógł. Tęsknił też za mugolskim życiem, które prowadzili jego dziadkowie. Czasem musiał odpocząć od magii. Być może gdyby tylko nie znał świata Mugoli, nie miałby takiego problemu, był jednak otwarty na obie strony rzeczywistości i żadnej z nich nie chciał stracić. Miło było spędzić trochę czasu bez ułatwiania sobie absolutnie wszystkiego i zawijania klusek razem z babcią, od której dostał wałkiem po głowie ten jeden raz kiedy magią zamierzał posprzątać im cały dom. Cóż, Liang z tej części magicznego świata nie lubił rezygnować, co skutkowało guzem. Nie potrafił zrozumieć co takiego fajnego było w trzymaniu mokrej szmatki, ale nie kłócił się z babcią, nie chciał też przecież oberwać drugi raz. Nie drgnął kiedy Amanita pojawiła się na dachu. Uśmiechnął się jedynie szerzej i skierował swoją rozjaśnioną twarz w jej stronę, po czym poklepał miejsce obok siebie na dachówkach. Miał nadzieję, że były przyklejone zaklęciem trwałego przylepca, byłoby raczej średnio jeśli nagle zaczną się zsuwać, ale oczywiście wcześniej o tym nie pomyślał, był przecież człowiekiem czynu! — Rozważałbym to gdybym potrafił wyjaśnić psu, dlaczego już nigdy mnie nie zobaczy. — zażartował, bowiem Liang o śmierci nie myślał, wcale i prawdopodobnie nie było to dobre, czasem warto mieć jakikolwiek instynkt samozachowawczy. Podobno, z doświadczenia nie potrafił powiedzieć. — Nie jechałem, tak. Za to całe wakacje pomagałem dziadkom, nie żałuję. — wzruszył ramionami. — Ale musiało być w tej Luizjanie fajnie, skoro wszyscy to tak bardzo przeżywają. Nawet bym im zazdrościł, ale wtedy nie miałbym zupy babci, więc przykro mi, ale Luizjana spada na niższe miejsce. — zaśmiał się, chociaż każdy kto znał Lianga trochę więcej czasu, doskonale wiedział, że ową zupę traktował niemal z czcią i broń Merlinie nie można było mówić przy nim, że istnieje cokolwiek lepszego. Miał rzecz jasna cały rękaw argumentów, dlaczego to on ma rację, a nie wszyscy inni i zawsze był gotów je wykorzystać. Podwinął rękawy koszuli, odkrywając swoje przedramiona pokryte tatuażami i odpiął ten irytujący guzik przy kołnierzyku, luzując przy okazji krawat. Nieczęsto go zakładał, jednak obiecał sobie, że wytrzyma pierwszy miesiąc, by zrobić dobre wrażenie na nowych nauczycielach. Nie wiedział ile jest prawdy w wyższości pierwszego wrażenia nad innymi rzeczami, ale musiał przyznać, że mistrzem nie był. Jego starania jednak poprzedzone były działaniami, co zazwyczaj okazywało się być opłakane w skutkach. Przypomniał sobie, że w pracy domowej z DA porównał siebie do Czary Mary, uzasadniając to, że wszyscy lubią króliki. Cóż, chyba już po dobrym wrażeniu. — A ty? Co fascynującego robiłaś przez te dwa miesiące? — zapytał i zaczął grzebać w torbie w poszukiwaniu nie wiadomo czego.
Amanita Coombs
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 162 cm
C. szczególne : karnacja, jasne oczy, wiecznie zmieniająca się fryzura, okazjonalnie noszony kolczyk w nosie
Miała nadzieję, że jakimś cudem w swoim tonie głosu przekazała wyłącznie irytację monotematycznością hogwartczyków, a odczuwaną gdzieś tam głęboko, mikroskopijną zazdrość skutecznie skryła pod ciężkim westchnieniem. Miała do siebie lekki wyrzut, że w ogóle identyfikowała jakieś swoje uczucie z zazdrością, wszak podjęła świadomą decyzję, by nie uczestniczyć w szkolnym wyjeździe i to nie ze względów pieniężnych, czy nawet uprzedzeń wobec kierunku podróży. Chciała spędzić czas z rodziną, posiedzieć w ogródku z mamą, odwiedzić swoje ulubione miejsca w Leeds, udać się w odwiedziny do dziadków, czytać mugolską prozę... A jednak w tych kilku procentach "żałowała", że nie mogła uczestniczyć we wszystkich tych opowieściach aktywniej, dokładając swoją cegiełkę i swoje doświadczenia wyniesione z Luizjany, zamiast biernie słuchać, przytakiwać i od czasu do czasu zrobić zaskoczoną minę. Jasne, że mogła aktywnie dopytywać i prosić o więcej szczegółów - praktyka ta niestety wpędzała ja w jeszcze większe poczucie bycia z czegoś wykluczoną, proszącą o wprowadzenie do tematu i wydarzeń. Już wolała być ponad to wszystko i odciąć się, nawet jeśli troszkę udawała, że ma to wszystko gdzieś. - Dude, od razu tak z Psem? To złamało mi serce! - rzuciła z lekkim uśmiechem, wywracając oczami. Żarty ze skakania z dachu może nie były, uwaga, najwyższych lotów, ale odpowiadanie takim ciosem prosto w serce powinno być karalne. To jakby ona powiedziała, że musiałaby wyjaśnić kocurowi... A nie, to zupełnie inaczej, kocur by się aż tak nie przejął, że Amanity zabrakło w jego życiu. Pewnie szybko znalazłby nowe kolana, kilka chętnych dłoni do głaskania, a i wyżywiłby się na błoniach. - Zupę to Ty szanuj - zawtórowała ze śmiechem, doskonale wiedząc jak wielką świętością była babcina kulinarna fantazja. Obserwowała jego poczynania, zawieszając wzrok nieco dłużej na jego krtani, uwydatnionej dzięki odpiętemu guzikowi i poluzowanemu krawatowi. Odsłonięte tatuaże na przedramionach dodawały mu pazura, którego można się było po nim nie spodziewać. Czasem myślała sobie, że to straszna szkoda, że Liang grał do przeciwnej drużyny, a jednocześnie nie wyobrażała sobie, by mogła traktować go jakkolwiek inaczej niż po kumpelsku. Był takim starszym bratem, którego nigdy nie miała - i którego czasem trzeba było pilnować jak młodszego, bowiem w swojej spontaniczności potrafił odwinąć naprawdę wielkie głupotki. - No właśnie rzecz w tym, że nic fascynującego nie robiłam - odparła, odchylając się w tył i podpierając się na łokciach, by znaleźć się w pozycji półleżącej. - Też wróciłam do domu, siedziałam z mamą, sprzątałam, próbowałam gotować - poczuła, że warto zaznaczyć w swojej wypowiedzi tę PRÓBĘ, bowiem do kucharki było jej bardzo daleko, ale mimo to chciała się pochwalić. - Sielskie życie, bez większych przygód i problemów. I powinnam być za to wdzięczna, prawda? Zamilkła na chwilę, by dać mu szansę na motywującą przemowę.
Liang Manyue
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 1,76m
C. szczególne : tatuaże; kolczyki w uszach; ubrania jakby losowo wyjmował je z szafy
Rozumiał ją, naprawdę rozumiał, chociaż sam nie podjąłby za żadne skarby innej decyzji i zrobił to z absolutną premedytacją. Sam jednak uwielbiał być w centrum uwagi, a teraz po prostu nie mógł. Żadna jego wakacyjna przygoda, tym razem, nie mogła się równać z tymi luizjańskimi i nie zostało mu nic innego niż zwyczajne pogodzenie się z tym. Wiedział jednak, że w końcu sprawa ucichnie, kiedy na porządek dzienny przejdzie szkolne życie, a jedyny duchem, który będzie wzbudzał tyle emocji to Irytek, który znowu rozrzuci gdzieś łajno bomby, denerwując Fawley’a. Musieli to po prostu przeczekać i dzięki Merlinie, że mogli zrobić to razem. Liang nie lubił samotności, tak więc był absolutnie kontent, że Amanita pojawiła się na dachu tak szybko. Pomyślał sobie nawet, że mogliby posiedzieć w ciszy i wciąż byłby szczęśliwy, całe szczęście szybko sobie jednak przypomniał, że cisza także jego bajką zdecydowanie nie była. Łapał ostatnie promienie słońca na membranie własnej skóry, kiedy z półprzymkniętymi oczami siedział i nasłuchiwał otoczenia, żałując, że elektronika nie działała w Hogwarcie. Niby magia otwierała tyle możliwości, a jednak muzyki słuchali z jakichś cholernych gramofonów. Czasem był naprawdę zdumiony jak zacofany był czarodziejski świat. — Sama prawda! I tak jest mi strasznie smutno, że go znowu zostawiłem, pieskie życie. — oboje byli dzisiaj w formie jeśli chodziło o żarty, chociaż akurat poczucie humor Lianga nie należało do tych najlepszych, a raczej zakrawało za te skrajnie beznadziejne, choć niewiele go to obchodziło. — Bardzo proszę nie insynuować, że tego nie robię. — powiedział i spojrzał na nią „groźnie”, by zaraz potem wybuchnąć śmiechem. Oszczerstwa, że nie szanuje ulubionej zupy były ciosem poniżej pasa i był pewien, że akurat Coombs doskonale o tym wiedziała. Tak bardzo skupił się na przyziemnych czynnościach, że nawet nie zauważył wzroku Amanity na sobie, albo po prostu nie zwrócił na to uwagi. Kiedy jednak uporał się z tym cholernym mundurkiem, odetchnął z ulgą, nareszcie czując odrobinę luzu, którego tak bardzo mu brakowało w tej szkole po wakacjach. Nie mógł sobie tutaj na wszystko pozwolić i na nowo potrzebował się do tego przyzwyczaić. Całe szczęście do wszelkich zmian, nawet tych największych, dostosowywał się niebywale szybko, więc był pewien, że to kwestia kilku więcej dni. Liang również traktował dziewczynę jak siostrę, której nigdy nie miał. Niewiele jego rodziny było w Anglii, a tę w Chinach odwiedzał bardzo rzadko, jedynie okazyjnie. Manyue potrzebował jednak w życiu ludzi, więc się nimi otaczał, nieustannie. Cieszył się, że mieli tak dobry kontakt, ponieważ każda negatywna relacja momentalnie psuła mu humor, a i tacy ludzie się zdarzali. Cóż, chyba właśnie takie było życie. Przeniósł na nią spojrzenie ciemnych tęczówek i wsłuchał w jej odpowiedź, jednocześnie siadając po turecku i zaczynając strzelać kostkami w palcach, by robić coś. Parsknął na wspomnienie o gotowaniu, doskonale wiedząc, że Amanita najlepszą kucharką nie była. — Nie spaliłaś domu? — zapytał ze śmiechem błąkającym się w granicach jego ust i rozbawionymi iskrami, tańczącymi w jego oczach. Liang w motywacyjnych przemowach nie był mistrzem, bo chociaż sam zdawał się być zadowolonym ze swojego życia i doceniał w nim absolutnie wszystko, to nie przepadał za mówieniem innym co powinni robić, a tym bardziej jak powinni się czuć. To nie było jego zadanie. — Pewnie tak, ale to nic złego, że też chciałabyś mieć tyle historii do opowiadania. — powiedział i wzruszył ramionami, trochę odgadując co tak naprawdę ją gryzło, a potem trącił ją ramieniem, by chwilę później wyjąć z torby mugolską colę, którą przemycił ze swojego ostatniego wypadu do Londynu i wyciągnął butelkę w jej stronę.
Amanita Coombs
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 162 cm
C. szczególne : karnacja, jasne oczy, wiecznie zmieniająca się fryzura, okazjonalnie noszony kolczyk w nosie
W gruncie rzeczy ona też nie podjęłaby innej decyzji. To uczucie było dla niej typowe - chciała mieć ciastko i zjeść ciastko, a niestety nie zawsze było to możliwe. Z jednej strony pragnęła czasu z rodziną, długich, wieczornych rozmów, wspólnych zakupów spożywczych, wypadów na miasto i podobnych, z drugiej nosiła czającą się w środku żądzę przygód. Ciężko było o fajerwerki w rodzinnym Leeds. - Myślisz, że nie dałoby rady z psem w Hogwarcie? - zapytała, ale w sumie im więcej myśli poświęciła temu pomysłowi, tym więcej minusów widziała. Pies to jednak duży obowiązek, większy niż kot czy ptaki, które same mogą polować. - Ej, a nie myślałeś wynająć mieszkanie w Hogsmeade i przeprowadzić tu psa? Sama nigdy nie miała psa, w sumie nie miała zwierząt w ogóle. Kocur, którego miała obecnie, był jej pierwszym towarzyszem i początkowo nie miała pojęcia co z nim zrobić, jak się z nim obchodzić, jak o niego dbać. Na szczęście przez lata udało im się dogadać i teraz żyli w zgodzie. W większości osobno. - A jednak mam wyrzuty sumienia - powiedziała z westchnieniem. Wypowiedzenie tych słów na głos sprawiło, że poczuła się z nimi jeszcze gorzej. Wygrzebała spomiędzy dachówek kamyczek, który najpewniej odpadł komuś spod podeszwy (albo został na dach wrzucony, nie mogła nie wziąć pod uwagę takiej możliwości, wszak różne świry chodziły do tej szkoły, może któryś żartowniś rzucał kamieniami w okna?) i zaczęła obracać go w palcach, w ten sposób radząc sobie z frustracją. - Czuję się jak niewdzięcznica - dodała, krzywiąc się. - Ale dobra, koniec tego biadolenia - rzekła sekundę później, nawet nie dając Liangowi nawet szansy skomentowania jej ostatnich słów. - W związku z tym myślę o podjęciu jakiejś pracy. Powiedz mi, da się studiować i pracować? - zapytała. Wszak był starszy i wiedział, jak wyglądają studia w Hogwarcie, czy miał dużo czasu, czy mógł z powodzeniem uczyć się i zarabiać pieniądze.
Liang Manyue
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 1,76m
C. szczególne : tatuaże; kolczyki w uszach; ubrania jakby losowo wyjmował je z szafy
Liang nie lubił zbyt długo rozpamiętywać tego co było. Nie mógł przecież zmienić przeszłości i nawet gdyby miał zmieniacz czasu, to nie zrobiłby tego. Oczywiście sam by chciał móc opowiadać jak mu duch przeszkadzał w załatwianiu swoich spraw w łazience, ale zamiast tego opowiadał o tym jak Gau zżarł mu skarpetki i była tragedia. Czasem miał wrażenie, że im ten pies starszy tym głupszy, ale kochał go nad życie. Szkoda mu tylko było ulubionych skarpet… W każdym razie, co było to było, a on patrzył raczej w przyszłość. Niemniej jednak nie tak jak powinien, bowiem o fatalnych skutkach niektórych ze swoich pomysłów nie myślał wcale rzecz jasna. — Nie, już widzę jak sika pod bijącą wierzbą. — rzucił i wzdrygnął się na swoje słowa — U dziadków mu lepiej. — wzruszył ramionami, doskonale wiedząc, że ma rację. Pies to był obowiązek i naprawdę nie wyobrażał sobie mieć go w dormitorium. Chociaż wizja Gou jako szkolnej maskotki, był całkiem kusząca. On na pewno byłby zadowolony. Ten pomysł jednak szybko wyrzucił ze swojej głowy, bo mimo, że czasem mogła się zdawać, że Liang instynktu samozachowawczego nie ma wcale, i nie byłyby to takie bezpodstawne insynuacje, to nie był głupi. Za bardzo traktował Psa jak własne dziecko, żeby ryzykować. — Nie, myślałem co prawda o wynajęciu mieszkania w Londynie, ale jest zbyt przyzwyczajony do dziadków. Bądź co bądź, to z nimi spędza większość roku. — odparł, zbierając nieco zbyt długie włosy, wchodzące mu do oczu, w niespecjalnie piękną fryzurę, która miała chyba imitować koka. Manyue nie lubił krótkich włosów, nie tak krótkich jakie nosiła większość męskiej części Hogwartu. Sam fakt, że kilka lat temu je ściął, był wystarczająco drastycznym posunięciem z jego strony. Nawet nie pamiętał dlaczego to zrobił, jednak przyzwyczaił się do takiej długości, jaką miał teraz – zachodzącej na uszy, wiecznie nieuczesanej. — Niepotrzebnie, to chyba jakoś tak jest, że zawsze chcemy tego czego nie mamy. Pewnie jakbyś pojechała, przez cały wyjazd myślałabyś, że chcesz być w domu. — powiedział, nawiązując do jej wcześniejszych słów i na nią spojrzał. Nie wiedział dlaczego tak jest, ale był przekonany, że właśnie tak zawsze się działo. Nie był jednak psychologiem, ani filozofem, żeby zbyt długo się nad tym zastanawiać. Czasem trzeba było przyjąć stan rzeczy takim jakim był. — Nie wiem, jestem raczej kiepskim studentem, z pracą, którą nie wszyscy by nawet tak nazwali. — zaśmiał się i pokręcił głową. Nie uczył się zbyt dobrze i studiował dla babci – innego powodu nie było, ale nie chciał jej sprawiać przykrości. Skoro już te studia zaczął, to może uda mu się jakoś przez nie prześlizgnąć. Tatuowanie z kolei traktował jak swoją pasję i nadal się uczył, więc nawet nie brał pełnych cen, nawet jeśli wychodziło mu to naprawdę nieźle. @Amanita Coombs
Amanita Coombs
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 162 cm
C. szczególne : karnacja, jasne oczy, wiecznie zmieniająca się fryzura, okazjonalnie noszony kolczyk w nosie
Amanita kwitowała historie o duchach zazwyczaj wzdrygnięciem. Mimo przynależności do świata magii i świadomości, że duch jako duch nie stanowił większego zagrożenia poza tym, że mógł straszyć i gdy się przez niego przechodziło, miało się uczucie kubła lodowatej wody wylanego na głowę, nie przepadała specjalnie za nimi i wręcz brzydziła się ich. Nie wiedziała, czy w ogóle była zdolna traktować te istoty z szacunkiem, bowiem koncept pozostania na ziemi bez cielesnych uciech i bez możliwości "pójścia dalej" wydawał jej się wyjątkowo głupi i niemalże masochistyczny. To musiało być okropne, dzień w dzień patrzeć na ludzi żyjących i czujących, samemu wyłącznie dryfując między światami bez większego celu i możliwości. Starała się jednak przypominać samej sobie, że to nie jej rola, by osądzać cudze decyzje i tak naprawdę to nie jej sprawa. Słowa Lianga, choć roztoczona dzięki nim wizja nie była specjalnie miła i przyjemna, sprawiły, że Amanita zaśmiała się głośno, a jej śmiech poniósł się echem między wieżami zamku i hen po błoniach. Była pewna, że gdyby godzina była późniejsza, obudziłaby swoim ryknięciem połowę zamku. Natychmiast zatkała sobie usta dłonią, patrząc na Lianga wielkimi oczami. - O merlinie, przepraszam, nie chciałam być tak głośna - powiedziała, choć Liang powinien to zrozumieć doskonale. Kiwnęła następnie głową, przyznając mu rację. Nie było sensu zabierać psa od dziadków, skoro to z nimi był tak mocno związany na co dzień. Jeszcze wpadłby w jakąś depresję, gdyby spotkała go taka nagła samotność. Amanita nie wiedziała, czy zwierzęta może dopaść ta okropna choroba, niemniej jednak nigdy w to nie wątpiła. Bardzo była rada z faktu, że nie zignorowała wiadomości przyjaciela i postanowiła zjawić się na dachu, bowiem on i jego mądrości były dziś dokładnie tym, czego jej było trzeba. Mimo że sama sobie powiedziała już wiele podobnych zdań, usłyszane z ust Lianga wybrzmiewały jakoś inaczej i nabierały większego sensu. Nie zliczyła, ilekroć w ciągu tych kilkunastu minut rozmowy przyznała mu w głowie lub na głos rację - jakiż to był mądry chłopak! - No w sumie tak, będąc tam myślałabym pewnie o mamie i tym, że nie zobaczymy się ponownie aż do świąt. Jak to jest, że człowiek musi usłyszeć coś z cudzych ust, żeby w to uwierzyć, a samego siebie nie chce słuchać? Nie, dobra, zapomnij - machnęła ręką. - Miałam skończyć biadolenie, a patrz co robię - biadolę! Mniejsza, dziękuję Ci bardzo za to wsparcie, potrzebowałam usłyszeć konkretnie te słowa - dodała, uśmiechając się do niego życzliwie. - Wnoszę sprzeciw, nie zgadzam się na dyskredytowanie twojego fachu! - Na podkreślenie swojego buntu, uderzyła piąstką w kolano, na szczęście nie za mocno i nie bolało.
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Wiktor rozejrzał się uważnie następnie otworzył swój podręcznik i zaczął szykować w kociołku wywar. Warzenie eliksirów to był Puchona ulubiona część zajęć a po wszystkim część eksperymentalna. Zaczął dodawać powoli składniki, uprzednio wlewając alkohol dokładnie wykonując czynności wypisane w książce. Po czym, w moździerzu rozdrobnił korę drzewa wiggen i dodał liście asfondelusa. Następnie dodał resztę pozostałości składników, zabrał się za mieszanie, aż eliksir zmieni kolor na żółty. Nie mógł stracić uwagi więc w swoim kociołku przygotowywał powoli eliksir cały czas pilnując by nie wyszło nie wiadomo co. Potrząsnął lekko i dodał, aż ponownie wywar zmieni kolor na pomarańczowy. Dokładnie wymieszał cały wywar aż zmieni kolor na czerwony. Miał tylko nadzieję, ze wykonanie tego zadania nie będzie porażką. Wstawił kociołek na mały ogień i podgrzewał go mieszając eliksir aż zmieni kolor na różowy następnie aż zmieni kolor na zielony. Rudzielec gotował jeszcze przez godzinę ,aż eliksir zmieni kolor na turkusowy odczekał jak mikstura ostygła i przelał do fiolki. To Krawczykowi między innymi da możliwość podjęcia wymarzonej kariery uzdrowiciela lub co innego. Musiał się więc bardzo starać, nie miał z tym większego problemu. Chłopak był na tyle cierpliwy i dokładny, by nie popełnić najmniejszego błędu. Miał jeszcze nadzieję, że się nie pomylił w niczym. -To sprawdzimy zaraz eliksir co ty na to Irys-spojrzał na szczura ,ostatnio na lekcji tez były jak bym wiedział to bym cię zabrał. Po kilku minutach Puchon dał szczurowi jedną kropelkę eliksiru a ten odzyskał zdrowie więc wszystko dobrze się skończyło. Pozbierał wszystko do torby i wyszedł. z/t
Nie mógł uwierzyć, że już tyle minęło odkąd wrócili do szkoły. Jak ten czas zapieprzał... Nie miał pojęcia jak to się działo, ale miał wrażenie, że od momentu, kiedy spędził wieczór u Robin w igloo, próbując ją jakoś wspomóc w chorobie i kontuzji barku ziołami, minęło zaledwie kilka dni. A tu mija już prawie drugi tydzień odkąd trzeba było wrócić do szarej rzeczywistości w zamku, w którym to nie brakowało zajęć i pracy. Ale jedno się nie zmieniło. Ciągle tak samo jak w Norwegii wypatrywał każdej najmniejszej okazji, aby zobaczyć się z dziewczyną, bo zwyczajnie to dawało mu wewnętrzną ulgę i radość, przez którą od razu dzień stawał się lepszy. Czy to właśnie tak wyglądało uczucie, kiedy facet zaczynał przepadać? Nie, nie. On nie pozwoli na to, żeby go tak wzięło, jak tych frajerów, którzy biegali jak szczeniaczki z wystawionym jęzorkiem za laskami, które chciały ich podporządkować. Generalnie to nawet nie wiedział czy Doppler też coś do niego czuje. Także na razie pozostawało mu czekać, ale nie zamierzał czekać bezczynnie. Miejscówka na dachu była jedną z tych, które uwielbiał latem, ale także na wiosnę można było spędzić tam przyjemnie czas. Stwierdził więc, że napisze do Robin z informacją, aby wyszła na najwyższy poziom (oczami wyobraźni już widział jak Ślizgonka morduje go na szczycie za zmuszenie ją do pokonania tylu stopni) i przygotuje to miejsce odpowiednio, aby mogli tam chwilę posiedzieć. Niby robiło się już cieplej, bo nie było minusowych temperatur na zewnątrz, jednak i tak rzucił Bullae na koc, rozłożony nieopodal, na którym znajdowała się cała masa poduszek. Znalazł je schowane w wiklinowym koszu pod strzechą i poukładał tak, aby w razie czego można było wykorzystać je do oparcia plecami o ścianę. Zanotował w głowie, aby odnawiać co jakiś czas zaklęcie ogrzewające, bo znając jego umiejętności magiczne związane z zaklęciami, pewnie nie było ono imponujące. W końcu usiadł w środku, od razu czując przyjemną temperaturę otoczenia, które znajdowało się magicznej bańce, dzielącej go od rześkiego powietrza na dachu. Podsunął bliżej klatkę z feniksem, którego niedawno nabył w menażerii, specjalnie z myślą o Robin i otworzył drzwiczki, aby podstawić ramię i pozwolić ptaszysku mu na niego przejść. Przez chwilę poczuł ostre szpony zwierzęcia, które zacisnęły się na jego ręce, ale feniks był potulny i łagodny, dlatego też uśmiechnął się do niego i począł gładzić jego majestatyczne pióra, oczekując przybycia dziewczyny. A kiedy w końcu pojawiła się przy wejściu na dach, pomachał do niej drugą ręką, widząc jak rozgląda się wokoło, zapewne w poszukiwaniu jego samego. - Nie śpieszyłaś się. A my tu na Ciebie czekamy już jakiś czas. - oznajmił na przywitanie, kiedy podeszła, jednocześnie nie przestając głaskać ptaszyska. - Chyba będziesz musiała wymyślić mu imię, bo ja jestem w tym kiepski. Ale mam nadzieję, że będziesz pozwalała mi się nim zajmować od czasu do czasu - dodał po chwili, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że nie powiedział jeszcze konkretnie, że feniks jest dla niej. I wcale nie zamierzał. Można było doskonale wyczytać miedzy wierszami to, że to prezent dla niej. Po chwili uśmiechnął się zawadiacko, jak to miał w zwyczaju i jeśli usiadła obok niego, złączył ich usta na krótki moment, by się z nią należycie przywitać. Uwielbiał się całować, a ostatnio jego hobby stało się całowanie Robin. Nawet delikatne muśnięcie ust - ale musiało być.