Chyba najfajniejsze pomieszczenie w całym Hogwarcie. Wystarczy coś sobie wymarzyć, a już to mamy. Niestety, nie można tam wyczarować jedzenia, ani picia, także jeśli chce się przygotować romantyczną kolację, posiłek trzeba przynieść samemu. Jedną z większych zalet jest, że gdy jesteś w środku osoba która nie wie czymś stał się dla ciebie ten pokój nie może dostać się do środka. Aby pojawiły się drzwi, przez które można wejść, należy przejść trzy razy wzdłuż ściany, myśląc o odpowiedniej rzeczy.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Innymi słowem w tym wypadku (dla odmiany) Casmir zareagował tak, jak się spodziewała. Jego mina mówiła wszystko nawet jeśli choć trochę próbował ją ukrywać. Może nie powinno się tak mówić o facecie, ale był po prostu uroczy. I dlatego jakoś tak nie mogła się opanować i zbliżyła się, żeby cmoknąć go krótko i szybko w policzek. Od taki zwykły gest. Przyjacielski. Chyba. Albo nie. Nie przemyślała tego do końca. W każdym razie dopiero po tym buziaku przeanalizowała co on jej właściwie powiedział. Nie zamierzała jednak odpowiadać na to jakoś szczególnie. Czasem lepiej zostawić faceta w słodkiej niepewności. - Jazdy na wodzie. Wspominałam Ci chyba - Podpowiedziała tylko. To jedna z części jej życia, która zajmowała jej znaczną część czasu. Między innymi dlatego się nie uczyła, ale to też lenistwo i wiele innych czynników. Szczególnie, że do potworów demoralizujących ludzi nie pasują dobre oceny. -Mi się marzy pozycja pałkarza. Od małego latam i w sumie chętnie bym zagrała - Podzieliła się z nim swoimi nadziejami - A co do zakłopotania... Tak, uwielbiam - Nie musiała go okłamywać. Doskonale widział, że z niej taki typ osoby, którą bawi zawstydzenie innych ludzi. I dlatego miała nadzieję, że ta droga do drzwi wyjściowych będzie się ciągnęła w nieskończoność. Niestety, doszli bardzo szybko. Chyba pora opuścić jej cudną krainę akwarium.
Docenił cmoka w policzek. Znaczył on, że jego odpowiedź była w porządku. Nie uraziła jej, nie była żałosna ani nic. Mimo tego dalej rozmówcą był już raczej kiepskim. Głowę zaprzątniętą miał analizą tego, co powiedział, a raczej: jak się wygłupił tracąc rozum. Na swoje szczęście nie musiał dużo mówić. Rozmowa naturalnym biegiem zmierzała do końca gdy znaleźli się przy wyjściu z magicznego pokoju. Opuścili go zostawiając niesamowity świat wodnych stworzeń za sobą. Obiecał jej wrócić do tematu jazdy na wodzie oraz Quidditcha przy ich następnym spotkaniu. Niestety zapomniał zapytać kiedy się ono odbędzie, wiedział tylko, że na pewno jeszcze się zobaczą, nie ma bata. Poszedł w swoją stronę, a ona w swoją.
... bez skalania rodzin czysto krwistych z mugolami czy też szlamami. Te słowa błądziły jej po głowie od kiedy tylko przeczytała list od nieznanego nadawcy. Pewnie olałaby go jak większość listów bez podpisu, jednak tego nie potrafiła. Brzmiało to dość poważnie. Jakby ten fanatyk naprawdę chciał to zrobić. Bezpiecznym sposobem było sprawdzenie tego. W końcu jej ukochany był pół krwi i nie chciała aby coś mu się stało. Jednak... Co jeśli ktoś ją rozpozna? Nie chciała później problemów. Dlatego też ubrała na siebie czarną szatę z kapturem, a oczy zasłoniła maską dla bezpieczeństwa. Była tylko raz w pokoju życzeń. Nigdy więcej nie potrafiła się do niego dostać. Z duszą na ramieniu przekroczyła jego próg nie wiedząc czego ma się spodziewać. Była jednak sama w pokoju z czarnym, długim stołem i solidnymi krzesłami. Zaraz za nim tlił się ogień w kominku, a na półce leżały szklanki z kilkoma butelkami whisky. Nie zastanawiając się ani minuty dłużej nalała trunku do jednej z nich i usiadła bliżej ognia. Teraz pozostało jej jedynie czekać.
Od dawna nie czuł się tak zaniepokojony. Nie miał pojęcia czy dobrze robi. W końcu przez to wszystko bez problemu mógł stracić swą posadę. Ale cóż można zrobić gdy złamane serce daje za wygraną. Tak samo jak chęci zemsty na każdym czarodzieju, który jest skalany w rodzinie mugolakiem. Nigdy nie sądził, że zostanie on kimś kto będzie chciał zniszczyć ich świat który będzie chciał kontynuować dzieło jednego z wielkich czarodziei. A jednak tak się stało. Nadszedł ten dzień. Dokładnie 29 października, który miał zmienić jego życie. Jednak jedyne czego teraz pragnął, to by jak najwięcej czarodziei jak i czarownic zjawiło się na spotkaniu, które organizuje.
Wybiła godzina dziewiętnasta. Wise chodził po swoim gabinecie w tę i z powrotem, z obawą, że jego plan pójdzie w kąt i żadna osoba się nie zjawi. Jednak wziął głęboki wdech i chwycił za pergamin, pióro jak i atrament. Gdy miał jednak już wychodzić przypomniało mu się o najważniejszym. Przebranie. W końcu nikt nie mógł wiedzieć kim jest "nieznajomy". Podszedł więc do jednego z kufrów i wyciągnął szatę. Czarną długą z kapturem, a następnie sięgnął po coś jeszcze. Była to maska, którą nosił jego ojciec przed laty. Wziął głęboki wdech i założył ją na twarz. Spojrzał w lustro i mimowolnie szybkim ruchem obrócił się na piętach i wyszedł.
Zszedł jedno piętro i znalazł się na jednym z korytarzy na siódmym piętrze. Przed nim widniała wielka ściana, na której po chwili pojawiły się małe drewniane drzwi. Można było rzec, że wyglądały one jak przejście dla karła. Pachnął w duszy śmiechem. Jednak nie powstrzymał się by zajrzeć tuż za nie. Gdy je otworzył okazało się, że znajduje się tam dość duża sala z wielkim stołem. Stał tam również palący się kominek. Uśmiechną się tuż pod maską, która znajdowała się na jego nosie i udał się w głąb pomieszczenia. Jego zdziwieniem było to, że ktoś już znajdował się w pokoju. Zdziwiony, a zarazem dumny z tego, że list dotarł do osób, które są gotowe tu stawić Jedyne co zrobił to od chrząknął i usiadł na samym szczycie stołu.
Ostatnio zmieniony przez Christian Wise dnia Sob 29 Paź 2016 - 18:52, w całości zmieniany 1 raz
Alex naprawdę to robił? Szedł na spotkanie? Przecież przecież to bardzo w nie jego stylu, ale był po prostu ciekawy. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale niestety Alexander już tam skończył, więc nie zostało mu nic do stracenia. Wszedł więc po schodach i przekroczył próg pokoju życzeń na siódmym piętrze. Chodził cicho, a na sobie nie miał nic nadzwyczajnego, żadnej szaty, po prostu czarna koszula, jeansy, a no i jeszcze maska wilka. Gdy tylko wszedł do sali nie dał się nikomu zobaczyć, bo tylko mignął w przejściu i zaraz skrył się w ciemnym rogu sali. Tak jak inni nie chciał się pokazać. To w końcu była szkoła, a on brał udział w nielegalnym zebraniu. Trzeba zachowywać się nader ostrożnie, aby nie dać się zdradzić. Poza tym, czy naprawdę nie miał nic do mugoli? Ruth nie była przecież czystej krwi, a miłość, którą ją darzył powoli zmieniała się we wściekłość, zazdrość i głęboki ból, który powoli przechodził też na jej pochodzenie. Ale to tylko jego przemyślenia. Były bardzo wolne. Sam miał wiele wątpliwości, czy robi dobrze, czy nie. Niestety zamartwianie się w niczym nie pomaga, a wątpliwości pojawiają się praktycznie przy każdym wyborze.
Jebana sowa z jej pieprzonym listem. To były jego pierwsze myśli, kiedy ptak wleciał do jego komnaty, przy okazji rozdmuchując wszystkie papiery ułożone na stole. W pierwszej chwili chciał wyrzucić ptaka nie sprawdzając zawartości wiadomości słanej do jego osoby, jednak ciekawość wzięła górę. Złapał ptaka, który był wyjątkowo ruchliwy i rozwinął pergamin. Czytając wers po wersie, coraz bardziej marszczył czoło. Wiedział kim był Tom Riddle, wiedza Daniela na temat Historii Magii przekraczała przeciętność, a temat o najświeższych wiadomościach interesowały go najbardziej. Bitwa o Hogwart… o wszystkim z tych rzeczy wiedział, studiował niezliczoną ilość książek o tym. Jednak ktoś chciał pójść w jego ślady, tak przynajmniej myślał, nie było dokładnie wytłumaczone w liście co zamierzał „nieznajomy”. W głębi serca chciał to olać, wrócić do łóżka, złapać za alkohol i wrócić do jego własnej rzeczywistości. Jednak coś w głowie mówiło mu „sprawdź to, nie zawiedziesz się. Przypomnij sobie co te mugolskie ścierwa zrobiły z twoją matką, z twoimi siostrami. Przypomnij sobie… przypomnij…” i ogarnął go wielki gniew. Ubrał się w czarną szatę z głębokim kapturem zakrywającym jemu oczy i miał już wyjść… kiedy spojrzał na swój kufer. Z domu przyniósł wiele pamiątek, wiele ciekawych eksponatów, większość związane z przeszłością. Otworzył kufer, pogrzebał w nim, a na końcu znalazł to czego szukał. Włożył pod pachę maskę i wyszedł o siódmej by zdążyć na spotkanie. Wiedział do kogo należała ta maska. Do jego dziadka, który umarł za rządów Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, zanim miłość matki Harrego Pottera unicestwiła go. Nie wiedział sam po co trzymał to w swoim kuferku, raczej jako pamiątkę. Która w ten dzień się przydała. Oczywiście nie zdążył, spóźnił się. W krwi miał kilka procentów co nie pozwalało mu skutecznie iść, jednak zmysły miał trzeźwe. Stanął przed Pokojem Życzeń, okrążając wcześniej korytarz 3 razy. Podobno to pomaga. I magicznie przed nim pojawiły się małe, drewniane drzwi. Początkowo myślał, że otwierając je zobaczy po drugiej stronie składzik na śmieci. Włożył maskę na twarz, nałożył kaptur. Nie oddychało się w tym najwygodniej, czuł swój oddech, w którym czuł alkohol. Sama maska śmierdziała, lecz woń nie była tak bardzo natężona, dało się wytrzymać. Otwierając, musiał się mocno schylić by wejść do środka. Pierwsze co zobaczył to wielką salę, a w rogu był kominek z palącym się drewnem. Spojrzał wokoło wyszukując kogoś. Zobaczył ledwie 4 osoby. Może tak bardzo się nie spóźnił. Widząc stół z whisky, ruszył w jego stronę by opróżnić zawartość jednego kieliszka. Każdy z obecnych miał maskę, tak jak on. Każdy był incognito. Podobało mu się to, zawierało to odrobinę tajemniczości. Czekał aż „nieznajomy” się odezwie w gronie osób, które przybyły.
Sasza nie miewała problemów z podejmowaniem decyzji. Prawdę mówiąc, najczęściej po prostu dokonywała wyboru, by następnie - po fakcie - mierzyć się z jego skutkami. Tak było i tym razem; gdy kilka minut po piątej dostała wiadomość od nieznanego nadawcy, nie wahała się zbyt długo. Sobotni wieczór, pozbawiony jakichkolwiek znamion dobrej zabawy, dłużył jej się niemiłosiernie, kiedy ślęczała nad wypracowaniem z Eliksirów, toteż tuż przed siódmą porzuciła nadzieję na kolejny Wybitny wraz z pomiętym zwojem pergaminu w - jeszcze - swoim dormitorium i prowadzona głównie ciekawością, opuściła lochy. Choć drogę do pokoju życzeń znała aż za dobrze, tym razem nie mogła dać się przyłapać, więc specjalnie wybrała dłuższą trasę. Ostatecznie dotarła na siódme piętro, od czasu do czasu oglądając się nerwowo przez ramię. Nie wiedziała z kim ma do czynienia, dlatego postanowiła założyć, że całe przedsięwzięcie mogło być po prostu spiskiem, mającym na celu pogrążenie rodzin o najbardziej radykalnych poglądach. Nie trudno się domyślić, że jako córka zadeklarowanego wroga mugoli mogła być na czele listy podejrzanych. Do samego pomieszczenia wkroczyła już w masce, przysłaniającej większą część jej porcelanowej twarzy, co miało być gwarantem minimalnej dozy anonimowości i prostej szacie, pozbawionej spersonalizowanych elementów. Ku jej zdziwieniu, w komnacie było już kilka osób, dlatego też wybrała najbardziej neutralne miejsce, w bliskim sąsiedztwie drzwi wyjściowych i uważnym spojrzeniem zbadała obecnych. Przekaz z liścisku był krótki i tajemniczy, pewnie większości uczniów mógłby wydać się zbyt abstrakcyjny, ona jednak postanowiła dać szansę jego autorowi. Jej ojciec z pewnością by sobie tego życzył.
Siedząc tak przy stole przyglądał się nowo przychodzącym osobom. Cieszyło go to, że nikt nie wiedział kto wezwał ich do tego pomieszczenia. Z jednej strony chciał poczekać dłużej na więcej osób. Jednak nie chciał ryzykować. Więc zabrał głęboki wdech w piersiach i ustał. Nie wiedział nadal czy dobrze robi. Ale gdy już się tego podjął nie można uciec i się wycofać. -Witajcie - powiedział dość poważnym głosem -Pewnie zastanawiacie się czemu was tu zebrałem. Niektórzy pewnie uważają to za jakiś spisek lub żart, któregoś z uczniów. Jednak mogę wam obiecać, że jest to prawda -rozejrzał się na około -A teraz moi drodzy proszę zasiądźcie do stołu - jedną ręką wskazał krzesła i nie czekając aż wszyscy znajdą swoje miejsce kontynuował. -Każdemu z was jest znana historia Czarnego Pana czy też bitwy, która odbyła się drugiego maja 1998 roku. Każdy wie jak się skończyła i dlaczego się zaczęła. Nasi dziadkowie jak i rodzice walczyli po stronie tego, którego imienia nie można powtarzać. Więc i my spróbujmy pokazać, że nie zginęli , że nie zostali pozbawieni majątków na marne. -przełknął cicho ślinę - Pokażmy im, że rody czystej krwi nadal mają tutaj wiele do powiedzenia! Pokażmy im, że jesteśmy więcej warci niż mugole i szlamy! - usiadł z powrotem na swoje krzesło -Jednak na sam początek mam nadzieję, że podpiszecie pakt milczenia. -uśmiechnął się sam do siebie -Jeżeli go złamiecie i kto kol wiek dowie się o tym spotkaniu będziecie tego żałować -wyciągnął pergamin wraz z piórem i podał je pierwszej osobie, która siedziała po jego prawej z nadzieją, że bazgranie swych nazwisk nie zajmie wieki i będą mogli ściągnąć maski, które utrudniają im wszystkim zapoznanie się ze sobą.
Gdy pergamin zaczął wędrować po stole uśmiechnął się ponownie, a gdy widział, że coraz więcej osób bazgrało na papierze zaczął czuć się o wiele pewniej. Więc postanowił kontynuować. -Tak więc wróćmy do 1998 roku. Podczas tej bitwy zginęło wiele osób. Zginęli również czarodzieje czystej krwi. Mam nadzieję, że wiecie w jaki sposób - spojrzał się ponownie na wszystkich i po woli zaczął ściągać maskę -Była to wina Pottera, który myślał, że jest najpotężniejszy na świecie. Tutaj się mylił, był jedynie silny dzięki swej przyjaciółce, która opanowała zaklęcia, o których wam się nie marzyło -jego maska wraz z jego dłonią znalazła się na stole -Tak więc i my opanujemy o wiele silniejsze zaklęcia. Pokażemy.... Udowodnimy, że Czarny Pan nie zginął na marne, że dzięki niemu czarodzieje czystej krwi poczuli się silniejsi i chcą pomścić jego śmierć. - powiedział to lekko podniesionym głosem. A gdy zakończył swą wypowiedź czekał na zdanie innych.
Aidan dostał list, który swoją treścią normalnie nie zmusiłby go do wstania z krzesła. Sam zupełnie nie wiedział kim był ten cały Riddle, a tym bardziej o jakiejś tam bitwie. Z góry uznał, że historia Hogwartu jest mało ciekawą dziedziną "nauki" więc ją pominął zostawiając miejsce w pamięci na bardziej przydatne rzeczy. Głównym bodźcem, który spowodował pojawienie się Aidana na spotkaniu była wzmianka o szkole. Póki jeszcze uczęszczał do tej placówki chciał mieć bezwzględny wgląd we wszystko, co tu się dzieje. Nie chciał pewnego dnia obudzić się i zastać sytuację, na którą nie był przygotowany i chociaż współpraca z ludźmi wzbudzała w nim obrzydzenie, przemógł się i w zwykłej szkolnej szacie ruszył do tajemniczego pokoju, który nie pojawiał się przez pół nocy. Możliwe, że jego potrzeba była zbyt mała, dlatego zaczął szukać plusów tej sytuacji. Kiedy w końcu uznał, że mógłby mieć po prostu haka na niektóre osoby, które mogłyby mu się kiedyś przydać. Wtedy też otworzyły się drzwi, a on wszedł do pomieszczenia pełnego ludzi w maskach. Uśmiechnął się szyderczo widząc, że jako jedyny przyszedł obnażając siebie. Podstęp? Tchórze? Były pierwsze myśli, lecz po chwili ktoś się odezwał. Aidan pomyślał, że mógłby nawet przestać udawać siebie z Hogwartu i odważyć się na kilka uwag. - Skoro mowa o potomkach jakiś tam arystokratów, z tego co zrozumiałem, to dlaczego tu jestem? Zupełnie nie wiem kim był ten cały Tom i co takiego zrobił. Dobrze by było cokolwiek wiedzieć, zanim podpiszę cokolwiek. - Popatrzył pogardliwie na pakt milczenia. - Poza tym -ciągnął dalej - dlaczego zaczynamy od szkoły, a nie od Ministerstwa? Hogwart podlega pod nasz magiczny rząd, nie na odwrót. Przejmując zamek zwalimy sobie na głowę masę aurorów, przejmując ministerstwo przejmiemy kontrolę nad aurorami. Mówił to ze spokojem, a gdy dotarł do niego papierek podał go dalej nawet nie patrząc na nazwiska już podpisanych. Patrzył się w przewodniczącego zebrania i czekał na odpowiedź z poważnym wyrazem twarzy.
Kiedy przyszedł pierwszy odważny (albo głupi), który nie przyszedł w masce, próbował go sobie przypomnieć, rozpoznać, cokolwiek. Nie potrafił, dla niego nie miało znaczenia szczerze, czy ktoś miał zakrytą twarz czy też nie. Większość czasu spędzał w swojej komnacie, nie integrował się z kimkolwiek. Kiedy po raz pierwszy ktoś się odezwał, odsunął się od stołu z trunkami, zostawiając niedopity alkohol i ruszył w kierunku stołu. Usiadł na jednym z wolnych krzeseł, w bezpiecznej odległości od rozmówcy, który zapewne jest panem „nieznajomym”. Słuchając jego przemowy, coś w Danielu chciało się zaśmiać, wyśmiać tego niedouczonego popaprańca. Potter był silny dzięki swojemu zaangażowaniu, swoim ambicjom do pokonania Voldemorta. Granger nie miała nic do tego. Jego myśli, coraz bardziej gniewne, chciały wymknąć się z jego głowy, powiedzieć to wprost Temu zadufanemu pajacowi. Co on chce zrobić? Z grupką czystokrwistych zdobyć zamek? Kiedy przed Bitwą o Hogwart udało się to dopiero doświadczonym śmierciożercom? Postanowił coś powiedzieć. - Potter nie pokonał Voldemorta dzięki dziewczynie, a dzięki ochronie ze strony każdego, głównie od członków Zakonu Feniksa. Nie nauczyła go żadnych rozpierających dech w piersi zaklęć, on sam był uzdolniony. Był potężny. To nie Granger, a Potter w trzeciej klasie przegonił tysiące dementorów. To Potter ostatecznie zmierzył się z Czarnym Panem, nie jego przyjaciółka. Ona nie nauczyła go żadnych zaklęć, które pomogły mu w starciu z nim.
Podczas gdy lista została posłana przez Nieznajomego, jeden z zgromadzonych, ten bez maski odezwał się. Dlaczego chcą zaatakować szkołę, a nie ministerstwo? Ześlą sobie mnóstwo aurorów, którzy stacjonują w ministerstwie, a atakując ministerstwo trzeba będzie przebić się przez właśnie, tych samych aurorów. Nie rozumiał jak w ogóle chcieli zdobyć zamek, czy cokolwiek. Nie miało to żadnego, konkretnego sensu. Gdy papier z podpisami doszedł do niego, zawahał się. -Podpiszę to, gdy dowiem się kilku szczegółów, a nie samych obietnic o władzy nad szkołą. Przesłał listę dalej, czekając aż Nieznajomy się odezwie. Banda idiotów z marzeniami. Na chwilę obecną żałował, że przyszedł na to spotkanie, chociaż w głębi wierzył, że jeszcze jakoś się to wyprostuje i będzie miało to sens. Może.
W ciągu następnych kilku minut zdarzyło się kilka dziwnych rzeczy. Po pierwsze, do pomieszczenia wszedł student, którego kojarzyła z widzenia, co samo w sobie nie mogło być niepokojące, chodziło raczej fakt, że bez trudu mogła go zidentyfikować, gdyż najwyraźniej postanowił wykpić wszelkie środki ostrożności. Druga rzecz - kawałek pergaminu, krążący złowrogo po stole, aż prosił się, by złożyć podpis własną krwią. Panna Tiereszkowa, w przeciwieństwie do własnej matki, była jednak w posiadaniu resztek zdrowego rozsądku, toteż wiedziona głosem instynktu samozachowawczego obiecała sobie, że nie podpisze niczego bez dalszych wyjaśnień. Wstępne zapewnienie gospodarza spotkania o szczerości jego intencji było pozostawione w sferze słów i - jak zdążyła zauważyć, gdy przesuwała zwój dalej - na pergaminie wciąż brakowało kilku podpisów. Pierwszymi minutami znajomości najwyraźniej nie zdołał zdobyć ich serc ani tym bardziej zaufania. Kolejna, nadal nie najdziwniejsza sprawa, to bardzo skrócona historia Drugiej Wojny Czarodziejów i towarzysząca jej wymiana zdań między siedzącymi przy stole panami. Każdy miał na ten temat coś do powiedzenia, choć zdarzenia, o których mówili działy się przed dwudziestoma laty i znać je mogli w większości wypadków jedynie z opowieści. Przejdźmy jednak do finału nieoczekiwanych elementów spotkania; jakież musiało być zdziwienie zgromadzonych, kiedy maska gospodarza obnażyła wreszcie jego tożsamość, stawiając ich przed ich własnym nauczycielem Astronomii. Dla Rosjanki miarka się przebrała; cała ta konspiracja z maskami i wracanie do przeszłości sprawiało, że nikt przy zdrowych zmysłach nie potraktowałby tego poważnie. W zrywach tego typu najbardziej powinno liczyć się przecież zaufanie i choć nie podjęła jeszcze żadnej decyzji i nie miała zamiaru składać deklaracji, z wyraźną ulgą pozbyła się maski przysłaniającej jej twarz. Teraz była gotowa rozmawiać. - To wszystko już się wydarzyło i zgoda, należy uczyć się na błędach, najlepiej cudzych, ale nie zmienia to faktu, że to przeszłość - skwitowała przydługi i niekompletny wstęp. - Słowa o samodoskonaleniu brzmią górnolotnie i w zasadzie to właśnie tego cały czas uczycie nas w Hogwarcie, oczywiście wtedy kiedy nie snujecie planów przejęcia szkoły, ale przejdźmy do konkretów: jaki masz plan? - dodała, wierząc, że skoro ich nauczyciel okazał się tym, który chce roznieść Hogwart od środka, zwroty grzecznościowe nie są dłużej aktualne.
Słuchała. Z każdym kolejnym słowem nie miała pojęcia co tutaj robi. Przecież nie chciała nikogo krzywdzić. Wielu jej znajomych miało pochodzenie mugolskie. I co najciekawsze, byli wyśmienitymi czarodziejami. Lepszymi od niej. Cholera. Coraz większa liczba osób wchodzących do pokoju ją przerażała. Czy oni wszyscy chcieli pozbyć się takich osób? To było straszne. Sądziła, że wraz z końcem wojny wszystko się uspokoiło. A jednak, myliła się. Czekając na jakieś wskazówki, przemowę, spoglądała w ogień. Tylko on w tym pomieszczeniu był żywy. Pierwsze słowa wypowiedziane, jak się zorientowała po samej wypowiedzi, przez organizatora tego całego zamieszania wydały się jej znajome. Jakby już gdzieś miała możliwość obcowania z tym osobnikiem. Wrażenie to nasilało się coraz bardziej, aż osiągnęło swoje apogeum, gdy postanowił ujawnić swoją tożsamość. Christian? Niby jakim cudem... Z szeroko otwartymi oczyma spoglądała na niego przetwarzając to co powiedział. To nie mogło być prawdą. Na pewno było jakieś logiczne wyjaśnienie tego... cyrku. Z mocno bijącym sercem słuchała innych. W momencie, gdy tylko kartka dotarła do niej wyłączyła się. Nie chciała tego podpisywać. Jedyne co zrobiła to postawiła krzyżyk przy innych nazwiskach. Nikt nie musiał wiedzieć, że tutaj była. Tym bardziej nikt nie musiał znać jej tożsamości. - Każdy ma rację. Za mało szczegółów nam dajesz. - po raz pierwszy postanowiła zabrać głos. - Czemu teraz? Co skłoniło Cię do podęcia takiej decyzji? Nie biorą się one przecież z powietrza. I najważniejsze, co my z tego będziemy mieli? - mimo iż jej głos był spokojny, ona cała w duchu się trzęsła. Nie podobał jej się to wszystko. Nie powinna w ogóle tutaj być. Poczekała grzecznie na odpowiedź po czym bez słowa wyszła z pomieszczenia. Dopiero będąc poza murami zamku poczuła ulgę i mogła ściągnąć maskę jak i kaptur.
Po dziś dzień pamiętała, jak ta przeklęta Ślizgonka popsuła jej mugolskiej babeczki, które robiła specjalnie dla Anthony’ego, aby pokazać mu, jak wygląda mugolska kuchnia! To był pierwszy mugolski wypiek, którym chciała go poczęstować, aby pokazać, że bez magii można stworzyć pyszne rzeczy, ale nie, komuś to nie pasowało. Wiedziała, że w kuchni powinna być w gronie zaufanych osób. Zaskakujące, jak wiele osób potrafi… dokuczać? mścić się? w taki sposób. Candy uważała to za beznadziejny sposób na pokazanie swojej wyższości. Nie umiem sam, więc zniszczę tobie zakrawało o dziecinadę, a z tego Krukonka już dawno wyrosła. Teraz, gdy spotykała się z chłopakiem, odczuwała potrzebę, żeby zadośćuczynić mu za tamten felerny pierwszy raz i kiedy tylko mogła, starała się mu to jakoś wynagrodzić. Tym razem umówili się w pokoju życzeń, więc wcześniej Candy zajrzała do kuchni, żeby zabrać składniki potrzebne do budyniu. Tak, dzisiaj miała ogromna ochotę na mocno czekoladowy i słodki budyń, najlepiej podwójną porcję. Dodatkowo chciała dodać kilka malin, które znalazła w jednej z szafek. Jako że nie korzystała z pokoju życzeń pierwszy raz, wiedziała, że jeśli wejdzie, @Anthony Edison szybko się do niej dostanie. To nie było takie trudne, jak się wydawało. Candy wyobraziła sobie pomieszczenie, które było połączeniem salonu z małą kuchnią – właściwie wystarczyło tylko podstawowe wyposażenie, czyli jakieś szafki, kuchenka, miski i sztućce. Naprzeciwko pojawiły się dwa fotele i kanapa, przed którą stał drewniany stół. Warunki idealne. Hiszpanka zostawiła składniki na kuchennym blacie i poszukała garnka – nie za dużego i nie za małego, aby wszystkie składniki, które planowała rozpuścić, ładnie się zmieściły. Najpierw natrafiła na salaterki z ciemnego szkła, które oblała zimną wodą od środka i ustawiła na blacie po drugiej stronie kuchenki. Potem, gdy już odnalazła garnek, postawiła go na palniku i wrzuciła masło i cukier i podpaliła ogień. Ciągle stała przy garnku i mieszała w nim, żeby zawartość się nie przypaliła.
1
W sumie nie wiem, czy możesz uznać, że zdradziłam ci położenie PŻ. Mam nadzieję, że wykulasz nieparzystą xD.
Przebywanie z Candy miało swój wyjątkowy urok. Nigdy nie mogłem narzekać na nudę, a już na pewno nie byłem głodny. Z miłą chęcią spotykałem się z nią, tylko po to by raz jeszcze skosztować jej nowych wyrobów. Bardzo je lubiłem. Nie wykorzystywała w nich magii, w przeciwieństwie chyba do większości czarodziejów. Bez wahania mogę stwierdzić, że jej kuchnia przypominała mi matkę. W pewnym stopniu uspokajała mnie. Pozwalała skupić się na pysznych smakach i zapomnieć o nauce czy problemach. Wszystko czego ja nie potrafiłem albo nigdy nie próbowałem robić ona umiała. To nie tak, że byłem fatalnym kucharzem. Miewałem problemy z prostymi rzeczami, takimi jak desery czy placki. Wszystko co wkładałem do zwykłego piekarnika, zachowywało się jak miało zaraz spłonąć albo wybuchnąć. Na szczęście wiedziałem, że wystarczy tylko poprosić, a z jakiegoś powodu Candy znajdzie dla mnie chwile i pomoże w kuchni. Znalezienie pokoju życzeń nie było łatwym zadaniem. Gdybym był sam, pewnie nigdy bym tutaj nie trafił. Słyszałem o nim różne historie, ale nie miałem pojęcia jak otworzyć te magiczne drzwi. Na szczęście, nie byłem sam, a z hiszpanką, dla której najwyraźniej nie było to, aż tak wielkim wyzwaniem. -Jak to zrobiłaś? – spytałem dalej nie do końca rozumiejąc mechanikę ich działania. Czy jeśli wystarczyło czegoś zapragnąć, to czy pokój znał nasz najskrytsze sekrety? Miałem wiele pytań, ale wolałem ich nie zadawać. Chyba trochę bałem się znać odpowiedzi. Prawda mogłaby się okazać zbyt przerażająca. Rozejrzałem się po pokoju, a delikatny uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Było tu całkiem przyjemnie. Nie ma co ukrywać, salon z pewnością miał swój klimat. Kątem oka zerknąłem na Candy. Ciekawiło mnie, dlaczego wyobraziła sobie akurat takie pomieszczenie. Czy było w jakiś sposób z nią związane i czy widziała je wcześniej. Udałem się za krukonką do kuchni. Palcami delikatnie przesunąłem po blacie i zerknąłem na składniki, które przyniosła ze sobą. -Co dziś planujesz? – chciałem jej pomóc w jakiś sposób, tylko nie miałem pojęcia co zrobić. Wałęsając się pomiędzy dziewczyną, a szafkami chyba bardziej przeszkadzałem, więc opałem się o najbliższą ścianę, skrzyżowałem ręce na piersi i przyglądałem się jej poczynaniom.
Jak to dobrze, że wcześniej pokazała chłopakowi wejście do Pokoju Życzeń. Zapomniała, że istnieją uczniowie, którzy wciąż o nim nie wiedzą. I o dziwo ten Krukon, który oprowadził ją po szkole i pokazał najważniejsze miejsca (zgadnijcie, o co pierwsze zapytała Candy). Teraz ona mogła mu się czymś odwdzięczyć. Mieszała prawie roztopione masło, kiedy Tony się odezwał. – Tyle mieszkasz w Hogwarcie i nie wiesz? – zażartowała. – Mnie pokazano go w zeszłym roku, uwierz, też się zdziwiłam. Jest tak zaczarowany, że jak przejdziesz przed ścianą trzy razy i pomyślisz, co chciałbyś za nią zobaczyć, i… zobaczysz to? Podobno działa zawsze, ale jeszcze niczego ekstremalnego nie próbowałam – wyjaśniła. Masło się rozpuściło, więc mogła wyłączyć gaz i odstawić rondelek na bok, żeby zająć się resztą. Rozbiła jajka do miseczki, po czym wsypała skrobię ziemniaczaną i kakao. Wymieszała dokładnie. – Dzisiaj zjemy budyń czekoladowy – oznajmiła. – Mam nadzieję, że lubisz. Miałam na niego taką ochotę, że nawet nie pomyślałam… – W jej głosie wyczuwalne było zmartwienie. Zrozumiała, że popełniła wielka gafę, nie pytając o zdanie Krukona. Pamiętała tylko tyle, że nie był na nic uczulony. – Jeżeli wolisz, to mogę zrobić kisiel albo galaretkę – zaproponowała. Nie zamierzała jednak wyrzekać się swojej porcji budyniu, więc do suchych składników dodawała stopniowo mleko. Niestety, elektryczność w szkole nie działała, więc musiała mocno ucierać, żeby pozbyć się grudek.
Spacery po ogromny korytarzach Hogwartu były dla mnie codziennością. Lubiłem wpadać na kompletnie obcych mi ludzi i ich poznawać. Często okazywali się bardzo interesujący. Gorzej było z sekretami zamku. Miał on ich zbyt wiele, a mało kto znał wszystkie by je zbadać i poznać. Słyszałem liczne plotki, ale nigdy nie miałem okazji ich sprawdzić. Chyba wolałem to zostawić dla innych. Zbyt trudno określić w co wierzyć, a co jest zwykła fikcją. Tajemnice to coś, co mnie lekko przerażało, a dokładnie bałem się tego, co można tam spotkać. Wzruszyłem lekko ramionami. Faktycznie trochę głupio było się do tego przyznawać. Byłem tutaj dłużej od Hiszpanki, a jednak nie miałem okazji znaleźć tego magicznego pomieszczenia. Nikt nie chciał mi go pokazać. Brzmiało to trochę absurdalnie, jakbym nie miał bliskich przyjaciół. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem na tą myśl. Zabawne, bo zdecydowana większość ludzi mnie kochała. Mniej lub bardziej ale wydaje mi się, że byłem lubianą osobą. Tylko nielicznie jednostki, mogą pochwalić się negatywną oceną w moich oczach. Zgaduję, że ze wzajemnością. Na palach u jednej ręki mógłbym wyliczyć osoby do których się nie odzywam. -Kiedyś będę musiał to sprawdzić. – sam lub w jakimś ciekawym towarzystwie. Gdy będę potrzebował chwili ciszy i spokoju. Wątpię, by ktoś byłby wstanie mi przeszkadzać w takim miejscu. -Doskonale wiesz, że czego nie zrobisz, to i tak będzie świetne. – uśmiechnąłem podchodząc nieco bliżej i opierając się tyłem o blat. Chciałem się przyjrzeć jej poczynaniom, chociaż za nic w świecie nie byłbym w stanie ich powtórzyć. To jakiś absurd, ale desery, które zawsze robiła, dla mnie to jakaś czarna magia. Moja kuchnia ograniczała się do wrzucenia czegoś na patelnię, ugotowania czegoś w wodzie i wymieszania razem. -Zdecydowanie wolę budyń. – odparłem, kręcąc przecząco głową na boki. Budyń był tutaj zdecydowanie najlepszą z wymienionych opcji. Nie przepadałem za galaretką. Jej konsystencja mnie skutecznie odstraszała. Kisiel robił to jeszcze skuteczniej. Ostatni raz miałem go w ustach z dziesięć lat temu. To nie tak, że darzyłem go tak szczerą nienawiścią, że sam jego widok wywoływał u mnie drgawki, a takie dania się zdarzały. Po prostu nie przepadałem za nimi.
Mina Tony’ego była bezcenna, jakby sam nie rozumiał, czemu tak to się skończyło. Candy mu się nie dziwiła – nie dość, że jest już w dziewiątej klasie, to Hiszpanka zdążyła go poznać jako towarzyskiego człowieka, który potrafi wyciągnąć z rozmówcy wszystko. Gdyby nie to, że tak się pilnowało, i ona wygadałaby się ze swoich sekretów. Z jednej strony tę cechę charakteru można uznać za bardzo cenną i pozytywną, a z drugiej, tak jak Candy, uważać ją za najgorszą zmorę. Na szczęście nie sprawiało to, że przestawała Tony’ego lubić. Być może nie panował nad nadmierną ciekawością, a że sprawiał dobre wrażenie… Tylko mu pozazdrościć. – I co, poprosić o morze w zamku? – Gdy myślała o czymś ekstremalnym, przychodził jej na myśl czynny wulkan albo może szczyt góry… Jeżeli Krukon miał takie marzenia, chciałaby o nich usłyszeć. Po matce odziedziczyła chęć do podejmowania ryzyka i kiedy było zbyt łatwo i przyjemnie, nudziła się. Chłopak na szczęcie nie miał obiekcji co do budyniu, nawet zgodził się z nią, że jest o wiele lepszy niż jakiś tam kisiel (którego tak na marginesie nie trawiła, nie dość, że brzydko wyglądał, to jeszcze smak często był strasznie mdły, nieważne, w jaki sposób by go nie robiła), więc uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo. Jak tu nie kochać takiego człowieka: brak jakiejkolwiek alergii, a do tego je wszystko, co mu się poda i nigdy nie narzeka! Wymieszała wszystkie składniki i wreszcie mogła dodać wszystko do garnka. Podłączywszy wcześniej ogień, nie spuszczała już wzroku z zawartości. Mieszała bez przerwy, dokładnie i mocno, żeby nic nie przywarło do dna. – Z sokiem malinowym? – podpytała jeszcze. Rzecz jasna maliny i tak położy, ale mogła też wszystko polać sokiem ze słoiczka. Na szczęście mogła poszczycić się olbrzymią podzielnością uwagi w trakcie gotowania, bo inaczej Tony mógłby tylko stać i czekać, aż skończyłaby wszystko. Teraz pozostało jedynie poczekać, aż budyń zgęstnieje, co akurat było najszybszą rzeczą w tym wszystkim. – Co u ciebie słychać? – zagadała. – Ratujesz przed zagubieniem jakieś nowe Krukonki? – Właśnie wyłączała gaz. Podniosła garnuszek za uchwyt i, szturchnąwszy chłopaka, żeby się posunął, zbliżyła do salaterek, aby wypełnić je ciemną masą. Wyszły aż cztery, wypchane prawie po brzegi. Spojrzała z dumą na swoje danie, a potem na Krukona, żeby szybciej decydował, czy lepiej będzie z sokiem czy bez. Dwie porcje zdążyła już polać, te były na pewno jej.
-A nie chciałabyś? Przecież to by było takie cudowne. – odparłem niemalże natychmiast, śmiejąc się przy tym dosyć mocno rozbawiony. Jakie to by było wspaniałe mieć swoją własną plaże, kawałek morza, czy nawet nieograniczony dostęp do słońca o każdej porze roku. Zamiast spędzać ponure wieczory z nosem książce, pomiędzy czterema ścianami Hogwartu można było wylegiwać się na świeżym powietrzu, przy pięknej pogodzie. Westchnąłem cicho pod nosem wyraźnie rozmarzony. Głowa pokiwałem, jakbym jej przytakiwał. Ten magiczny obrazek nie chciał wyjść mi z głowy. Po bokach ciągnący się aż po sam horyzont złocisty piasek. Nagrzany tak mocno, że parzył w gołe stopy, ale nie na tyle by nie dało się tego wytrzymać. Żadnych kamyków, żadnych skał. Promienie słońca odbijały się od błękitnej jak niebo tafli wody. Tylko ten mały szczegół je od siebie odróżniał. Czułem na swojej twarzy delikatną bryzę, wiejąca znad wody. Mewy skrzeczały mi gdzieś za plecami, a gdy się odwróciłem widziałem coś niemożliwego. Wielkie, potężne mury Hogwartu. Bajka dla każdego ucznia. Uśmiechnąłem się, gdy wracałem do rzeczywistości, chociaż z chęcią zostałbym tam na dłużej, uprzednio zabierając ze sobą Hiszpankę. -Nie dziękuję. – przesunąłem się by zrobić jej więcej miejsca. Chyba jak zawsze tylko przeszkadzałem plącząc się pomiędzy nogami. Trochę głupia sprawa, mógłbym w końcu nauczyć się nieco więcej, niż zanosić talerze do stołu. Zerknąłem na maliny i ukradkiem podkradłem jedną. Jak bardzo nie przepadałem za wyrobami z nich, tak same mogłem jeść całymi dniami. Nie wiem skąd to wszystko wynikało. Uwielbiałem te małe czerwone kuleczki w swojej oryginalnej postaci. W sokach i innych wyrobach traciły całą swoją magię i stawały się kolejnym zwykłym produktem. -Dalej nie znalazłem ciekawej pracy i ledwo wiążę koniec z końcem. – uśmiechnąłem się delikatnie, chociaż w głębi duszy było mi strasznie głupio. Nie wiem z czego wynikały te moje problemy. Nie szukałem jeszcze niczego na stałe. Mało tego nie do końca wiedziałem co chcę robić jak już skończę studia, a mimo to nie potrafiłem znaleźć sobie pracy by dorobić kilka groszy. Wszystko co przeglądałem, dla normalnego studenta pewnie byłoby okej, ale nie dla mnie. Potrzebowałem czegoś, co mnie nie zanudzi na śmierć, gdy już będę siedział za ladą w jakimś sklepie. Gwałtownie spojrzałem na Candi, gdy spytała o inne dziewczyny. Byłem dosyć zaskoczony tym pytaniem i nie do końca wiedziałem jak na nie zareagować. Z początku poczułem się jak jakiś playboy, który podrywał wszystkie nowe dziewczyny w zamku. Chyba jednak nie to miała na myśli. W końcu to stwierdzenie nie pasowało zbyt do mnie. -Nikogo nowego chyba jeszcze nie… Chociaż ostatnio miałem okazje poznać nową dziewczynę. – postawiłem zdecydowany akcent na jeszcze i uśmiechnąłem się delikatnie. Czułem się lekko zawstydzony więc, by uniknąć kontaktu wzrokowego, podszedłem do szuflady i wyjąłem z niej po jednej łyżce dla nas.
Nie zastanawiała się ani chwili nad odpowiedzią. – Właściwie to nie. – Nie zawahała się i nie zamierzała zmieniać odpowiedzi. – O wiele bardziej podoba mi się pomysł z wulkanem – rzuciła poważnie, chociaż żartowała. – Wiesz, życie na krawędzi, walka o przetrwanie i inne takie. To nie lepsze? Albo lot na miotle nad lawą? Te emocje! – Przesadzała, ale głosem świetnie oddawała charakter sytuacji. W odpowiednik momentach zmieniała ton z neutralnego na podekscytowany czy zaciekawiony. Podjudzała. Nie było to na poziomie zawodowego aktora, ale wciąż poza granicami nijakości. – Naprawdę wolisz zwykłą plaże od takich widoków? – Trochę nie dowierzała, że Tony jest tak… prosty. W morzu nie było niczego niesamowitego. Może gdyby to był środek oceanu… Ale czy takie rzeczy były możliwe? Nawet jeśli chodzi o taką szkołę magii jak Hogwart? Wprawdzie słyszała o potężnych zaklęciach zmieniających pogodę albo tworzących wodę z niczego, jednak Pokój Życzeń… W zasadzie to nie wiedziała, na jakich prawach on funkcjonuje, kto go stworzył i w jaki sposób, a przede wszystkim: jakich zaklęć użył. Była jednak pewna, że osoba ta musiała być bardzo potężna. Anthony najwyraźniej się zamyślił, bo pokiwał jej głową z głupim wyrazem twarzy. – Ej, ty – zaczęła, trącając go przy tym w bok – nie odpływaj. Pytałam, czy naprawdę aż tak lubisz morze – powtórzyła. Budyń był gotowy, wystarczyło go przyozdobić, a że Tony nie chciał soku, Candy odstawiła go na szafkę i wyciągnęła ręce po maliny. Kątem oka zauważyła, że jedna z nich znika i trafia w palce Tony’ego. Nie skomentowała, uśmiechnęła się tylko pod nosem, a potem zaczęła układać owoce na ciemnej masie, póki jeszcze była ciepła. W jednej miseczce ułożyła je w uśmiech, w drugiej umieściła je tuz przy brzegach, aby zrobić okrąg. Obie porcje były dla Tony’ego, dlatego zaraz przesunęła je bliżej Krukona. Na swoim budyniu zrobiła tylko koła. Owoców zostało, dlatego z zawadiackim uśmiechem odwróciła się do Tony’ego i pomachała mu przed nosem miseczką. – Zjadłbyś, co? Zobacz, ile ich zostało… Ta jedna musiała być bardzo dobra, prawda? A czekaj, właściwie sama spróbuję. – I wzięła do ust jedną z większych malin. Rzeczywiście były pyszne. Słodkie i nie przejrzałe. Oblizała usta. – Miałeś rację. Nie zamierzała przestać dokuczać chłopakowi. Owoce wciąż trzymała w odpowiedniej odległości, tak, żeby nie mógł ich złapać, ale zmieniła też temat, żeby dostosować się do rozmówcy. – Jesteś strasznie wybredny – stwierdziła. Sama zdążyła już zmienić pracę i teraz na zarobki nie narzekała. Wcześniej za to miała masę wolnego czasu. Jeżeli chłopak wciąż będzie się tak ociągał, wreszcie okaże się, że miejsca zostaną przy tych najgorszych, najbardziej męczących, a zarazem najmniej płatnych zawodach. – Ale zaraz, jak to ledwo wiążesz koniec z końcem? – zmartwiła się. Gotowa była Krukonowi pomóc, jednak… czego on tak naprawdę potrzebował? Na jedzenie skrzatów nikt jeszcze nie narzekał, a przecież wygód w Hogsmeade można się wyrzec. Nie sprawiało to, że ktoś umierał z głodu. Wciąż czekała na odpowiedź, ale też włączyła się do rozmowy na kolejny temat. Najwyżej przypomni chłopakowi o pytaniach. – Jaką dziewczynę? – zainteresowała się. Już oczekiwała jakiejś ciekawej historii.
Złapałem się jedną ręką za kark i przechyliłem nieco głowę na bok. Uśmiechnąłem się delikatnie, gdy czarnowłosa hiszpanka podłapała zabawę. Faktycznie jej wizja była równie niesamowita, ale czy takie wrażenia nie były lepsze na jednorazowe wakacje. Ludzie z czasem się do tego przyzwyczajają i przestają zwracać uwagę na to co było niezwykłe. -Ciekawy obrazek, tylko gdzie później jechać na wakacje? – zaśmiałem się cicho, a lekki uśmieszek nie znikał z mojej twarzy. Uniosłem jedną brew do góry. Najwyraźniej wciąż nie wiele wiedziałem o dziewczynie. Była w drużynie quidditcha, ale nie sądziłem, że jest u niej takie zamiłowanie do miotły. -Nie sądziłem, że tak Cię ciągnie do adrenaliny. – westchnąłem pod nosem. –W ogóle jak możesz to lubić, przecież to takie niewygodne, gdy kij wybija się między pośladki… - zaśmiałem się lekko i spojrzałem na dziewczynę, gdy zdałem sobie sprawę ze swoich słow. Odsunąłem się odrobinę, bojąc się trochę, że mogę za to oberwać. Naprawdę nie chciałem nic złego sugerować, to wyszło tak samo z siebie. Czasem niestety tak miałem, że zdarzało mi się gadać głupstwa. Powinna jednak doskonale o tym wiedzieć. -To nie tak, że nie lubię pięknych widoków. Lubię je! Są wyjątkowe i zapadają w pamięć, ale gdy mamy ich pod dostatkiem tracą swój urok. To tak jak z chłopakiem. Najpierw jest piękny i przystojny, a gdy go już poznasz, traci wszystkie swoje walory. Bardziej pragniemy tego, co jest dla nas odległe. – nie wiem, czy przykład z chłopakiem był tutaj trafiony. Starałem się jednak zachować powagę, gdy o tym mówiłem, chociaż moja twarz wskazywała zdecydowanie na coś innego. Policzki mi delikatnie pulsowały, od uśmiechu, który nieudolnie starałem się tłumić. Spojrzałem na dziewczynę nieco zakłopotany, gdy mnie uderzyła w bok. Właściwie to tylko lekko trąciła, ale przez to jak nieświadomie odpłynąłem, wydawało mi się jakbym porządnie oberwał. Skrzywiłem się delikatnie, okazując odrobinę sztucznego bólu. -Co złego jest w morzu? Nie chciałabyś nad takim mieszkać? Budzisz się, wychodzisz na taras, a tam ciągnąca się na kilka kilometrów plaża, bezchmurne niebo z którego biją ciepłe promyki słońca. No i oczywiście to morze. Wielkie i bezkresne, a towarzyszyłby mu szum fal. – nie chciało mi się wierzyć, że ten piękny obrazek nie potrafił poruszyć serca dziewczyny. –Zimę zawsze można spędzać, w bardziej egzotycznych miejscach… - zerknąłem jak dziewczyna wykonuje ostatnie poprawki przy budyniu. Malinę przetrzymałem pomiędzy zębami, jakbym chciał się pochwalić – tak to ja Ci ją podkradłem i co mi zrobisz? Zjadłem ją zadowolony trochę jak małe dziecko. Zaśmiałem się cicho pod nosem, widząc uśmiech na twarzy Candy. W pewnym sensie cieszyło mnie to, że czuła się przy mnie dosyć swobodnie. -Jak będziesz mnie tak dokarmiać, na pewno skończę gruby. – zerknąłem w dół na swój brzuch. Pod koszulką nie wyglądał źle, bez koszulki jeszcze lepiej. Przez częste dokarmianie musiałem, w miarę dbać o swoją linie. Ale to dobrze, przez to nie miałem kompleksów. –Zawsze mam! –odparłem z wyraźnym entuzjazmem w głosie. Czasem bywałem niezwykle skromny, ale na swój sposób miało to jakiś urok. Zdarzało się, że niektórych bawiłem tym, a już na pewno nikt nie narzekał. Wyciągnąłem rękę po miskę, nieco zbliżając się do dziewczyny. Nie było opcji, bym dosięgał, bo miała równie długie ręce co ja. Zerknąłem na maliny, krzywiąc się przy tym delikatnie, a później spojrzałem w jej oczy z takim samym grymasem. Wzruszyłem delikatnie ramionami, niestety poddając się tym samym. -Wcale nie! Po prostu szukam czegoś wyjątkowego. Nie moja wina, że ich wymagania nie pokrywają się z moimi kwalifikacjami. – ostatnie słowa wypowiedziałem z lekkim zawodem w głosie. Nie chciałem się brać za cokolwiek, chciałem robić coś co od początku da mi jakąś satysfakcję. Wziąłem jedną miseczkę z budyniem do rąk. Tak się składa, że wpadła mi ta z uśmiechem. Zerknąłem kątem oka na kurkonkę i uśmiechnąłem do malin. Wyglądało to co najmniej dziwnie. -Urocze. – mruknąłem dosyć cicho, ale na tyle by czarnowłosa wszystko usłyszała. Łyżkę zanurzyłem w brązowej masie i nabierają odrobinę z maliną na szczycie zjadłem zadowolony. -Znaczy nie no, jest spoko. Tylko wiesz, jakieś drobne wydatki i mniej więcej ciągle jestem na zero. – zerknąłem na dziewczynę. Głową pokiwałem z góry na dół, a w ustach trzymałem łyżkę. –Pyszne. – mruknąłem, gdy nabierałem kolejną łyżkę. Nie byłbym pewnie sobą, gdyby nie wspomniał o dziewczynach. Zrobiło mi się trochę głupio i tak też się zaśmiałem gdy Candy o nią zapytała. Odłożyłem miseczkę na blat i zmierzwiłem swoje włosy, kończąc skrzyżowanie dłoni na karku. -Nie chcę jej robić złej opinii, bo wydaje się być bardzo interesująca. Ma po prostu małe problemy w kontaktach z ludźmi. Według mnie radzi sobie świetnie!
Stwierdzenie, że Candidzie brakuje chęci do zabawy i poczucia humoru, było niezwykle krzywdzone. Chociaż na co dzień może i wydawała się poważna, dojrzała i myśląca o konsekwencja, to i ona potrzebowała chwili rozrywki, rozluźnienia. Potrzebowała jak wody momentów, w których mogłaby zapomnieć o wszystkim i pomyśleć nad nierealną przyszłością. O tak, to uwielbiała robić. Wymyślać, co mogłaby robić, gdyby była kimś innym, gdyby charakter jej na to pozwalał. – Na wakacje? Hm, pojechałabym do Nowej Zelandii – odparła, wytrącona z rozmyślań. Jeszcze tak nienormalna nie była, żeby planować podróż w głąb ziemi… Nie po to zajmowała się gotowaniem, żeby nagle podjąć decyzję o zmianie profesji i w ostatecznym rozrachunku umrzeć we wnętrzu wulkanu. Widowiskowo, a jakże, ale absolutnie nie w jej stylu. Zaraz pojęła swoją gafę i uśmiechnęła z zakłopotaniem. – Wiele jeszcze o mnie nie wiesz… – mruknęła z tajemniczym uśmieszkiem i mrugnęła porozumiewawczo do Krukonka. Gdyby spisała listę wszystkich swoich tajemnic, mogłaby zapisać cały mugolski zeszyt. A gdyby dopisała do tego ważniejsze szczegóły ze swojego życia, a o których mogła nie opowiedzieć, doszłoby kolejnych kilkanaście stron. – Nie lubię… – mruknęła. Sama nie rozumiała, co robi na tych wszystkich treningach. – Wiesz, to po prostu jakieś zajęcie, zresztą latanie nie jest takie złe! – rzuciła i wycelowała oskarżycielsko palcem w chłopaka, łapiąc się na tym, że prawie potwierdziła, ze Quiddich jest beznadziejny. A wcale tak nie uważała! Skłamałaby, gdyby kiedykolwiek powiedziała, że nie lubiła na niego patrzeć. Nie szalała za nim, to oczywiste, ale na szkolnych meczach starała się być. A po co, to już jej prywatna sprawa, prawda? Potrząsnęła głową, przecież nie o to @Anthony Edison pytał. Jeszcze chwilę wyłamywała sobie palce. Do czasu, aż Tony zaczął odpowiadać na pytania. I mówił z takim zapałem, że Candy ponownie się rozluźniła. W jego słowach było sporo racji, jednak Hiszpanka nie mogła się do końca zgodzić. A co do chłopaka… Przygryzła tylko wargi. Nie mogła za wiele na ten temat powiedzieć, ona pragnęła Leo ciągle tak samo. Kiedy z nim była i kiedy przebywała w domu. Chyba że to była metafora zerwania, to wtedy po prostu musiałaby przytaknąć. Teraz myślała o Leo jak najgorzej. Widziała tylko jego wady. Nie wiedziała kompletnie, jak odpowiedzieć na taką wypowiedź, dlatego zagryzła wargę i wyglądała, jakby powstrzymywała się przed nieodpowiednim komentarzem i śmiechem. Wolała zająć się deserem. Gdy szturchnęła Krukona, ten z przesadnym jęknięciem odsunął się. – Siniak? – zapytała ze zmartwieniem, które odbijało się na jej twarzy. Smutne spojrzenie, wygięte w dół usta… Czemu ona jeszcze nie próbowała swoich sił w jakimś teatrze? Wydawało jej się, że widziała ostatnio ogłoszenie o rekrutacji. – Nie ma nic złego – zapewniła pospiesznie. – Tony… ale ja mieszkam nad morzem – roześmiała się. – Jeśli nie wierzysz, kiedyś ci pokażę. Nie ma nic ciekawego w gapieniu się na opalające się tłumy. Chciałabym mieszkać w takiej cichej okolicy… Nie na totalnym odludziu – sprostowała szybko – ale wiesz, wąska dróżka, brak tłumów, tylko sąsiedzi. Nie podoba mi się, że spędziłam już pół życia w turystycznym mieście. – Powinna dodać, że nie potrafiła angielskiego, więc rzadko zdarzało jej się komukolwiek pomóc. – W ogóle nie lubisz zimy? – Ciężko jej było w to uwierzyć. Można za nią nie przepadać, ale żeby tak w ogóle unikać… Candy nie pogardziłaby wyprawą w góry. Mogłaby się wreszcie nauczyć jeździć na nartach czy snowboardzie. I, rozumiecie, wspinaczki po ośnieżonych szczytach, te przepiękne widoki, których nigdzie indziej się nie uświadczy! Od kiedy poznała magiczny świat, żałowała, że rodzice nigdy nie wyślą jej ruszających się zdjęć. W tej chwili dziękowała swojemu wzrostowi, chociaż czasami nazywała go przekleństwem. Z przekąsem patrzyła na Tony’ego, który próbował sięgnąć po resztę malin. – Nie wiem, czy tak zawsze… – mruknęła. – Od malin na przykład gruby nie skończysz – stwierdziła. Wciąż jednak nie oddawała miski. Niech się chłopak troszeczkę postara, przecież jest duuużym chłopcem. Pokręciła zawiedziona głową. Może jednak Tony nie podda się tak łatwo. – Wyjątkowego? Wypłata 200 galeonów, praca raz w tygodniu, najlepiej zdalnie? – zgadywała rozbawiona. Wymagania wymaganiami, ale oni nie mogli za dużo wymagać od swojej pierwszej pracy. Niewiele było osób, którym od razu coś wpadłoby w oko i jeszcze by się tam dostali. Najpewniej to osoby, które zwlekały z podjęciem pracy. – No, to jak z tymi malinami? – dociekała. Nie chciała sobie psuć zabawy, ale z drugiej strony chętnie zajęłaby miejsce na kanapie i zajadała budyniem. O, zapomniała o musie waniliowym. Trudno, tym razem zostaną tylko maliny, następnym razem. Zdążyła już opuścić bolącą rękę i postawić na blacie miskę z malinami. Wzięła kolejną do buzi. – Wiem – przytaknęła z uśmiechem. Starała się, żeby wyszło zadbanie, nie potrzebowała poważnych, eleganckich dekoracji. Nawet miseczki nie były odpowiednie, gdyby chciała podać budyń w restauracji. Jej nauczyciel z Calpiatto zapewne by ją za to zbeształ, ale – jak to się mówi – czego człowiek nie zobaczy, to go nie zaboli. Tony’emu w ogóle to nie przeszkadzało i zanim zdążyli zmienić miejsce, zabrał się za jedzenie. I przy tym mile połechtał ego Krukonki. – Dzięki – odparła lekko zawstydzona, mało osób tak naprawdę ją chwaliło. Odwróciła spojrzenie. Chwilę patrzyła na kuchnię i się nie odzywała. Zapomniała nawet o swojej porcji i pozostałych malinach. Sięgnęła jednak po łyżeczkę i lekko uderzała w szklaną miseczkę. Jak małe dzieci, kiedy nie chcą jeść. Ożywiła się, gdy rozmowa zeszła na temat dziewczyny. – Jak to problemy w kontaktach z ludźmi? – Od razu pomyślała o Maggie, dziewczynie, którą poznała w święta i z którą spędziła czas w lodowym labiryncie. Tylko Krukonka niekoniecznie miała małe problemy, nawet zwykła rozmowa przychodziła jej z trudem. – Co zrobiła?
-Jeśli nic mi nie wypadnie, to Cię tam zabiorę. – zaśmiałem się cicho. Była to dosyć poważna obietnica, ale chyba nic nie stało na przeszkodzie jej wypełnienia. No, oczywiście poza Hiszpanką. Przecież nikogo na siłę nie będę zmuszał. Nowa Zelandia brzmiał trochę strasznie. Głownie dlatego, że była na drugim końcu świata. Mogłaby to być niezapomniana przygoda. Dziwnie byłoby tylko pójść do ojca i powiedzieć mu o takim wyjeździe. Ciekawe jakby zareagował. Na szczęście byłem już dorosły i wszystkie decyzje, które podejmowałem były niezależne. W domu na wakacjach i tak zazwyczaj się nudziłem, a nawet jeśli było inaczej, to zaraz macocha komplikowała całą sytuację. Wzruszyłem delikatnie ramionami. Na wszelki wypadek miałem warunek, którym mogłem ratować sobie skórę. Jeśli mi nic nie wypadnie. Była to dopiero wstępna propozycja. Do wakacji była jeszcze masa czasu i w tym czasie wszystko mogło się wydarzyć. -Bo za mało mi o sobie mówisz… - skrzywiłem się nieco zrezygnowany. Niestety czarnowłosa miała tutaj jak najbardziej racje. Wiedziałem o niej bardzo mało, ale i chyba ze wzajemnością. Zabawne, bo spędzaliśmy razem dosyć sporo czasu. Nic w tym jednak dziwnego. Nie znam lepszego sposobu na wieczór, niż przy kuchni Hiszpanki. Żarty i dobre jedzenie, po prostu coś cudownego. -To w końcu nie lubisz, czy nie jest złe? – spytałem lekko zakłopotany. Nie do końca rozumiałem Hiszpankę. Robiła to tylko dla zabicia czasu? Jak, po co, dlaczego? Wszystko to wydawało mi się dziwne i szczerze mówiąc niemożliwe. Nikt normalny nie skupiałby się na trenowaniu czegoś, co go nie interesuje. Inaczej to by była zwykła strata czasu. Byłem gotów zaryzykować stwierdzenia, że nie były to tylko dodatkowe zajęcia, a po prostu bała się przyznać do tego, że lubi latać. -Przyznaj, że jednak kochasz latać i grę w drużynie. – zaśmiałem się cicho i spojrzałem na dziewczynę. Nie raz miałem okazję udać się na mecz. Widziałem jak tłumy ludzi świetnie się bawią na trybunach. Chociaż tego nie lubię, to muszę przyznać, że atmosfera na trybunach jest niesamowita. Nie zdziwiłbym się, gdyby udzielała się i zawodnikom. -Wybacz. – mruknąłem, gdy zdałem sobie sprawę z tego co powiedziałem. Metafora z chłopakiem chyba nie przypadła do gustu Candi. Poczułem się trochę głupio, bo na początku wydała mi się dosyć trafna. Gdy zobaczyłem niewielki grymas na jej twarzy, od razu przypomniałem sobie o jej byłym chłopaku. Właśnie byłym. Coś nie wyszło i się rozstali. Czarnowłosa nigdy nie chciała o tym opowiadać, a ja nie miałem w zwyczaju wypytywać. Wiem tylko, że nie był to dla niej najlepszy okres. Zaśmiałem się cicho na reakcję Krukonki. Chyba wyszło mi naprawdę dobrze, bo dziewczyna nabrała się na moje teatralne jęknięcie. Zmartwiła się, przez co z jednej strony było mi miło, a z drugiej miałem lekkie wyrzuty sumienia, za żartowanie z niej. Pokręciłem głową przecząco i wyszczerzyłem nieco zęby rozbawiony. -Żartowałem. – odparłem z delikatnym uśmiechem. -Ale ja nie mieszkam! – powiedziałem jakby z lekkimi wyrzutami w głosie. Było w tym nieco zazdrości, ale takiej dobrej. To co ona miała na co dzień, dla mnie było jednym z marzeń. Na tym właśnie polegała ta różnica. Dla Hiszpanki, widok plaży był pewnego rodzaju rutyną, na którą nie zwracała uwagi. Dla mnie to wszystko było nowe, ekscytujące i ciekawe. -Trzymam za słowo. Nawet jeśli nie chce Ci się gapić na innych to chyba masz masę równie ciekawych zajęć. Spacer po zatłoczonym mieście, kąpiel w słońcu albo w wodzie. Czego tylko dusza zapragnie, a na odludziu… No dobra, na totalnym odludziu nie ma nic. Za to obrzeża miasta są straszne. To przerażające gdy wychodzisz na spacer i wszyscy sąsiedzi Cię znają. Patrzą na to co kupujesz w sklepie, a później szeptają miedzy sobą. O widzisz, ten nie potrafi gotować, z torebki kupuje… - im dłużej mówiłem, tym bardziej zmyślałem. Chciałem by wyszło w miarę zabawnie i chyba nawet się udało. Zaśmiałem się cicho pod nosem, zerkając na dziewczynę. -Sam śnieg jest świetny… Ale zimno to jakiś koszmar. Człowiek chce zrobić cokolwiek, a strach nawet wyjść z domu bo na zewnątrz minus piętnaście. – westchnąłem nieco zrezygnowany. Poczułem jak ciarki przeszywają moje ciało. Chyba zbyt mocno sobie to wyobraziłem, bo zrobiło mi się nieco zimno. Czułem jakby delikatny powiew wiatru wpadał mi za koszulkę i tam drażnił delikatną skórę. To chyba była tylko moja wyobraźnia, ale czułem się jakby to pokój na mnie tak działał. –Jakby na zewnątrz nie wiało i było chociaż te plus pięć stopni, to nie miałbym przeciwko by wyjść i bawić się jak małe dziecko. – gdy byłem mały, zabawa z innymi dziećmi często umykała mi przed nosem, więc dlaczego by nie nadrobić tego teraz. Odpuściłem zrezygnowany, gdy nie byłem w stanie sięgnąć malin. Chyba nieco bałem się zbyt zbliżyć do czarnowłosej. Spojrzałem na nią tylko porozumiewawczo. Nie mam pojęcia jak to wyglądało z jej perspektywy, ale w mojej wyobraźni bardzo poważne. Czułem się, jakby moja twarz wyraźnie mówiła. – i tak je dostanę. -Jak możesz w to wątpić? – spytałem zerkają na nią katem oka. To okrutne. Łyżkę zanurzyłem w budyniu i na pocieszenie, spróbowałem czekoladowej masy. Była na tyle pyszna, że od razu się uśmiechnąłem i wybaczyłem Hiszpance brak wiary w moje możliwości. -Od malin nie, ale budyniu już tak. – mimo to i tak nabrałem kolejną porcję na łyżkę i zatopiłem ją w swoich ustach, sprawiając tym samy radość dla podniebienia. -Nie, nie o to mi chodzi. Po prostu chciałbym… Sam w sumie nie wiem. Nie chce jednak zaczynać w jakiś sklepach. Może po prostu skończę studia, po nich zrobię jakiś kurs i dopiero wtedy znajdę pracę. Teraz ostatni rok, ostatnie wakacje wykorzystam jeszcze na zabawę. Oddam się młodości. Co o tym sądzisz? – odparłem, trochę bez chęci do śmiechu. Wbrew pozorom była to dosyć poważna sprawa, a w takich umiałem zachować spokój i pokazać się z dobrej strony. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że coś takiego jak powiedziała Candi, jest niemożliwe. Zresztą, bez wyższego wykształcenia, wiele ścieżek kariery i tak było przede mną zamknięte. Problem w tym, że nawet nie wiedziałem jaką chciałbym obrać. -Prędzej czy później i tak je zjem. – a przynajmniej miałem taką nadzieję. Wszystko jednak zależało od tego, na co pozwoli mi brzuch, po dwóch miskach budyniu. Jakby się tak zastanowić, to było tego dosyć sporo. -Chodźmy usiąść. – mruknąłem nabierając odrobinę budyniu na łyżkę. Jedzenie w kuchni mi nie przeszkadzało, ale na kanapie panował dużo lepszy klimat. Przyjemniejszy. No i oczywiście było tam wygodniej, niż opierając się o blat szafki kuchennej. -Coś nie tak? – spytałem gdy czarnowłosa sprawiła wrażenie nieco zakłopotanej. Obserwowanie ludzi, było może nieco dziwnym, ale według mnie przyjemnym zajęciem. Szybko wyłapywałem zmiany w zachowaniu innych. Odwrócenie spojrzenia nie było czymś normalnym, co robi się tak po prostu. Zerknąłem na Hiszpankę dosyć zmartwiony, dopóki nie spytała o dziewczynę. -Dopiero ją poznałem, więc nie wiem za wiele. Chyba bywa agresywna i łatwo pakuje się w kłopoty. – a przynajmniej tak wnioskowałem z tego co mówiła. Poznawanie przyjaciół, przez zapoznanie ich z własną pięścią nie było zbyt normalne. Jak tak teraz o tym pomyślę, to było to urocze i zabawne. Parsknąłem lekko śmiechem. -Na szczęście mi jeszcze nic. – mój wyjątkowy urok działał chyba na każdego i dosyć często skutecznie ratował mnie przed gniewem.
– Obiecujesz?! – ożywiła się, o ile to możliwe, jeszcze bardziej. Tony może i się śmiał i żartował z tego, ale dla nie było w tym nic zabawnego. Zamierzała się też postarać, żeby nic mu nie wypadło, przynajmniej na tydzień czy dwa, żeby mogli razem wybrać się na wakacje. Jeżeli Candy miała coś z matki, to przede wszystkim to, że zachwycały ją wszelkie piękne widoki i gdyby potrafiła, tak jak ojciec starałaby się utrwalić je na płótnie. Pod tym względem byłaby jak Monet, przychodziłaby w jedno miejsce o różnych porach dnia, żeby oddać cały urok okolicy. Pewnie nawet by próbowała, ale wiedziała, że jej zmysł artystyczny jest naprawdę beznadziejny i zepsułaby nawet drzewo. Nie mówiąc już o cieniowaniu czy wypełnianiu czegokolwiek kolorem. Rozmowa trwała dłużej niż robienie budyniu, więc oboje kontynuowali ją na kanapie. Albo fotelach, w zależności, gdzie usiadł Tony. Candy zabrała swoje miseczki, z czego jedną postawiła na stoliku, a drugą ciągle trzymała w rękach, a potem opadła na miękka kanapę i rozsiadła wygodnie. Wsunęła się lekko, żeby nie siedzieć sztywno wyprostowaną. Zapomniała o poduszkach, które leżały przy podłokietnikach, ale i tak nie mogła narzekać. Nabrała budyniu i włożyła sobie pierwszą porcję do ust, które zaraz oblizała. – Albo ty za mało pytasz. – Odwróciła kota ogonem ciekawa, co na to chłopak odpowie. Stwierdziła jednak, że faktycznie powinni trochę więcej sobie mówić i rozmawiać na mniej błahe tematy. Inaczej ich znajomość zaginie wśród innych i jeżeli kiedykolwiek wyślą sobie sowę (lub smsa), to tylko wtedy, gdy będą czegoś potrzebować. – Chyba lubię… Na pewno nie jest tak, że go nienawidzę. Wiesz, gdybym tego nie lubiła, to już dawno bym zrezygnowała, a gram od zeszłego roku. Dopóki nikt nikogo nie zabija, jest ok – zawyrokowała wreszcie. Może nie zadowalała tą odpowiedzią Anthony’ego, ale nie potrafiła wyjaśnić swoich uczuć w inny sposób. Przecież sama ich nie rozumiała. – Z drużyny znam tylko jedną osobę – powiedziała ze śmiechem. Dodatkowo kojarzyła ich szukającą. I to tyle, chyba że coś się ostatnio zmieniło, bo jak wiadomo – ktoś mógł zostać kontuzjowany (albo zwyczajnie zrezygnować). Właściwie to dziwne, że kapitan jeszcze nie pozbył się niedoświadczonej Candy. Thony przeprosił, a Candy cały temat zignorowała. Nie zdobyła się nawet na żadne nie szkodzi, które i tak wydało jej się nieodpowiednie. Zamiast tego z większym zapałem zaczęła jeść budyń i czekała na zmianę tematu, która nadeszła całkiem szybko. – Nie masz czego żałować – zapewniła, ale wiedziała, że to nie zadziała i chłopak wciąż będzie o tym myślał. Rzecz ludzka – marzyć o czymś, czego się nie, nawet jeżeli słyszy się o samych wadach. Candy pewnie zacznie narzekać, kiedy przeprowadzi się do cichej miejscowości, z której będzie wszędzie daleko. Zwłaszcza jeśli zdecyduje się żyć po mugolsku. – Z drugiej strony w takim miejscu wszystkich znasz i nic cię nie zaskoczy, a w wielkim mieście spotykasz osoby, które mogą być potencjalnymi bandytami. – Wzruszyła ramionami. Nie chodziła po Walencji z gazem pieprzowym, to jasne, ale miała świadomość, że ktoś z tłumu może okazać się psychopatą. – Ja tam widzę same uroki małej mieściny! – stwierdziła dobitnie. Nie brała tej rozmowy aż tak na poważnie, wiedziała, że Tony żartuje, jednak jeszcze chwilę wciąż myślała o Leo i nie mogła wykrzesać z siebie żadnego zabawnego tekstu. – Jak twoja sąsiadka będzie żyła na samym chlebie, to będę chociaż wiedziała, jaką dietę-cud stosuje – rzuciła jeszcze pierwsze, co jej się nasunęło na myśl, gdy Tony wspomniał o kupowaniu torebek. – Czasami nie zaszkodzi – powiedziała. Uwielbiała czasami wyjść i chociażby ulepić bałwana. Nie wiedziała, że niedługo będzie żałować swoich słów i na długi (a przynajmniej dłuższy) czas będzie miała dość zimy. – Istnieje zaklęcie rozgrzewające. – Teraz się mądrzyła, bo Lope jej o nim przypomniał i teraz często z niego korzystała. Skoro już oddała chłopakowi maliny, nie musiała kontynuować rozmowy o byciu grubym. Teraz chyba stały gdzieś obok drugiej salaterki z budyniem, czyli na stoliku przed kanapą. – Ale wiesz, gdziekolwiek nie zaczniesz, to jakieś doświadczenie. Większa zaufanie będą do ciebie mieli, jeżeli cokolwiek zaczniesz robić – zauważyła jak zwykle rozsądnie. – Jakoś nie widzę, żebyś oddawał się młodości – zauważyła, może trochę złośliwie, oczywiście w celu zażartowania. Oblizała łyżeczkę i teraz złapała ją tak, że znajdowała się w mionie na wysokości jej twarzy, i pomachała nią w zamyśleniu. – Nie – roześmiała się. – Po prostu mało kto mnie tak naprawdę chwali – przyznała. To było tak miłe, że na chwile odjęło jej mowę. Na szczęście kolejny temat na powrót pociągnął rozmowę. – Agresywna? Zapytałabym, czy to stąd ten siniak, ale skoro żartowałeś… – Spojrzała na chłopaka podejrzliwie, ale czemu miałaby mu nie ufać? Zresztą zaraz Tony utwierdził ją w przekonaniu, że obyło się bez rękoczynów. – Opowiedz o niej coś więcej – poprosiła. – Myślisz, że ją znam?
Uśmiechnąłem się szeroko widząc żywą reakcję Candy. Najwyraźniej bardzo jej zależało. Szczerze mówiąc to nieco poruszyła mnie tym. Czułem jak kąciku ust unoszą mi się jeszcze bardziej do góry, policzki lekko bolą od uśmiechu, a zęby wyszczerzałem jak głupi. Nie chciałem jej teraz zawieść. Mało tego, nie mogłem już tego zrobić. Pokręciłem lekko głową na boki przecząco. -Nie, nie obiecuje. Na pewno to zrobię. – odparłem jak najbardziej poważnie, chociaż rozbawienie na twarzy mogło wskazywać na coś innego. To już nie była zwykła obietnica, a zdecydowanie coś więcej. Można powiedzieć, że nasze wspólne plany na najbliższe wakacje. Oczywiście, jeśli dalej będzie tego chciała. W najgorszym wypadku porwę ją siłą. Pozostawał tylko jeden mały, zabawny haczyk. Skąd na to wszystko wezmę pieniądze. Sama myśl o tym sprawiała, że miałem ochotę się roześmiać jak po usłyszeniu dobrego żartu. Trudno. To już była moja sprawa i sam musiałem się z tym uporać. Westchnąłem cichutko pod nosem. Dłonią poprawiłem lekko włosy, a później ułożyłem ją na karku i delikatnie pomasowałem. W końcu przyszła pora, by znaleźć jakąś pracę. Chcąc, nie chcąc byłem zmuszony by rozejrzeć się po tym, co oferuje okolica. -Ja za mało pytam? – mruknąłem z lekkim, lecz bardzo aktorskim oburzeniem w głosie. Obróciłem się lekko na kanapie, tak by usiąść twarzą do czarnowłosej hiszpanki. Nabrałem odrobinę budyniu na łyżkę i zatopiłem ją na moment w ustach, by zgarnąć z niej cała zawartość. Pyszny, ciepły czekoladowy budyń, był zrobiony wręcz idealnie. Uśmiechnąłem się delikatnie w jej stronę. Ten wyraz twarzy wyraźnie nie wskazywał na nic dobrego. Za mało pytam, tak? Okej. -W takim razie… - przewrócił oczyma, by zastanowić się chwilę. -Ulubiona pora dnia i roku? Chłopak z Hogwartu, który najbardziej Ci się obecnie podoba? Nauczyciel, którego nie znosisz? Największe marzenie? Plany na to, co chcesz robić po studiach? Ukochana książka? Najbardziej skryty sekret? – z uśmiechem na twarzy, zadałem kilka najbardziej oczywistych pytań. Chciałem zacząć od kompletnych podstaw, by później wypytywać o większe szczegóły. W głowie układałem już kolejne pytania. Była ich cała masa i chyba na każdy możliwy temat. Na szczęście miało to tylko dobre strony. Przede wszystkim Candy nie będzie mogła mi zarzucić, że nie pytam. Poza tym jest to idealna okazja, by się znacznie lepiej poznać. Wbrew pozorom, hiszpanka była dla mnie bardzo bliską osobą. Zawsze chętna do spędzenia razem czasu. To już chyba pewnego rodzaju przyjaźń, a warto wiedzieć nieco o swoich przyjaciołach. -Dziwne by było, gdybyście się zabijali na zwykłych, szkolnych meczach. Bezpieczeństwo uczniów chyba ponad wszystko. – otworzyłem nieco szerzej oczy. To wyznanie było dosyć dziwne. Nie wiem jak to wyglądało na treningach, ale większość oficjalnych meczy była… normalna? Chyba można tak powiedzieć. Jak w każdym sporcie zawodnicy wykazywali się chęcią rywalizacji. Jedni większą, inni mniejszą. Nikt jednak nie myślał o zabiciu przeciwnika. W głębi duszy wierzyłem, że nawet ślizgoni nie przejawiają takich chęci, wobec gryfonów. -Jak to możliwe, że gracie wspólnie od roku, a Ty znasz tylko jedną osobę? – zamrugałem kilka razy i wplotłem palce pomiędzy swoje włosy. Zrozumiałbym, gdyby była w niej od tygodnia, ale nie od roku. Zazwyczaj ludzie uprawiający jakieś sporty, są bardzo otwarci. Dziwi mnie fakt, że nie zabrali jej gdzieś po prostu siłą. Przekręciłem głowę delikatnie na bok i wbiłem nieco podejrzliwe spojrzenie w czarnowłosą. –Nie masz przypadkiem jakiś problemów i zamknęłaś się na ludzi? Depresja czy coś? – spytałem nie odrywając nawet na sekundę od niej oczu. Chociaż na taką nie wyglądała, to nieco martwiłem się o krukonkę. Głupio by było, gdyby tuż obok siedziała dziewczyna o zachwianej osobowość. Nie byłbym sobą, gdybym nie spróbował jej pomóc w razie konieczności. Skrzywiłem się delikatnie i sięgnąłem po kolejna łyżeczkę budyniu. Gdy człowiek skupia się na rozmowie, zawartość miseczki bardzo wolno ubywa. -Nuda… Może i fanie przenieść się tam na starość, ale nie gdy jesteś wciąż młoda. Ustatkujesz się i będziesz robić za zwykłą kurę domową? Nie będziesz tęskniła czasem za tym, by się rozerwać? W takich wioskach, zazwyczaj nie ma wielu miejsc do zabawy. Największe imprezy są w kościołach. – zaśmiałem się cicho, chociaż ten żart był strasznie kiepski. Chyba nawet bardziej żałosny, niż zabawny. Im dłużej o nim myślałem, tym bardziej głupio się z tym czułem. Chyba nawet delikatnie się zarumieniłem ze wstydu. -Teoretycznie, każdy może być bandytą. Założę się, że nawet w Hogwarcie znalazłby się jakiś potencjalny psychopata. Po prostu, większe prawdopodobieństwo jest tam, gdzie jest więcej ludzi. – uśmiechnąłem się delikatnie, zdając sobie sprawę, jak zabawny był to fakt. Ciekawe jak wiele było takich osób w zamku. Szczerze mówiąc to chciałem poznać taką osobę. Było to niebezpieczne i w ogóle, ale zarazem emocjonujące przeżycie. Nie często zdarza się spojrzeć w twarz osobie niezrównoważonej. To co zrobi zawsze jest ogromną zagadką. -Wiec Twoja ocena nie jest obiektywna. – mruknąłem bardziej w żartobliwym kontekście, niż by podważać zdanie czarnowłosej. Nie miałem zamiaru kwestionować jej podejścia. Wręcz przeciwnie, szanowałem bardzo jej zdanie. Miałem tylko cicho nadzieję, że nie odbierze tego jakoś negatywnie. -Kto powiedział, że sąsiadka będzie piękna. – zaśmiałem się lekko. Nie do końca rozumiałem, czy waśnie o to chodzi, ale tak to właśnie odebrałem. Spojrzałem na Candy i zmarszczyłem mocno brwi. Wyraźnie prześledziłem ją wzrokiem z góry do dołu. –I po co Ci dieta, gdy wyglądasz świetnie? – wyszczerzyłem szeroko zęby. Drobne komplementy, brzmiały chyba lepiej, gdy człowiek się wesoło uśmiechał. Chociaż nie wiem czy w moim przypadku to tak działało. Przy dobrej rozmowie, uśmiech z moich ust praktycznie nie znikał. -Tak wiem, ale to takie przyzwyczajenie z dzieciństwa. Wiesz, gdy było zimno, to po prostu było zimno i nikt w to nie ingerował. – miało to i swój urok. Dzięki temu rozumiałem, dlaczego niemagowie chodzą w zimie w kurtkach, a nie w samych bluzach, by zachować tylko pozory, że odczuwają chłód. Poza tym dzięki temu, zima różniła się w jakiś sposób od lata. Nie tylko biały puch przykrywający ziemię, ale i dużo niższe temperatury. -Wiem, wiem. Coś znajdę. Na pewno. Niedługo. – westchnąłem cicho, zaciskając przy tym zęby na dolnej wardze. Problem w tym, że chciałem znaleźć już coś w swoim zawodzie. Nabyć jakiegoś doświadczenia, by później w miarę szybko wspiąć się nieco wyżej. Praca w sklepie, nie była czymś co chciał robić w przyszłości. -Tak? Więc jak według Ciebie wygląda oddawanie się młodości? – odwróciłem się twarzą do hiszpanki. Jedną nogę zawinąłem pod siebie. Przechyliłem lekko głowę na bok i spojrzałem w jej oczy. Ciekawiło mnie, jak według niej wyglądało czerpanie radości z młodości. Co było złego w spędzaniu jej przy budyniu ze śliczną dziewczyna? Do ust wsadziłem sobie jedną z malinek, a później podebrałem odrobinę budyniu czarnowłosej, uśmiechając się do niej szeroko. -Bo za mało mi gotujesz. – zaśmiał się i zjadając jeszcze jedną łyżkę budyniu. -Nie wiem, możliwe. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że lepiej ode mnie. Młodsza kurkonka, Sydney. Nie wiem co tu dużo opowiadać, dopiero ją poznałem.
Zapamięta to i będzie wypominała Tony’emu, dopóki ten nie spełni swojej obietnicy. A ona już się postara, żeby wycieczka doszła do skutku w te wakacje. W końcu po mroźnych feriach potrzebowali czegoś pięknego, niesamowitego, zapierającego dech w piersiach i chociaż trochę rozgrzewającego. Na pewno nigdy nie pojedzie w tak zimne regiony jak Grenlandia (Islandia biała zdecydowanie lepiej). Nie przejmowała się w tej chwili pieniędzmi. Zawsze mogli korzystać z teleportacji i nie musieli martwić się noclegiem czy wyżywieniem. Tak, za to kochała magię. – Za mało – uśmiechnęła się wrednie, ale nie spodziewała się, że Tony nagle zasypie ją gradem pytań. W pewnej chwili musiała go uciszać, a że miała tylko jedną rękę wolną, to przyłożyła mu palec wskazujący do ust i spojrzała na chłopaka groźnie. – Lato i wieczór – odparła i zabrała rękę, żeby nabrać budyniu na łyżkę. – Nie istnieje – stwierdziła pewnie w odpowiedzi na drugie pytanie. – Nauczyciel? Nie wiem, nie mam takiego. – Wzruszyła ramionami. – Marzeń się nie mówi! – zaoponowała gwałtownie. Oczywiście, że je miała. – Po studiach… założę własną restaurację. – Tak, tego była pewna. Nie wiedziała, jak ją utrzyma, ale nie zamierzała psuć swoich planów. – Wybrać jedna książkę, to jak wybrać jedno z dzieci. Nie powiem ci. O sekrecie też nawet nie myśl! – Pogroziła mu palcem. Sama nie była dłuższa i zapytała Tony’ego dokładnie o to samo. O sekrety, marzenia, wybrankę serca. Niektóre odpowiedzi ją dziwiły, inne były podobne do jej, więc tylko szturchali się łokciami. Rozmowa toczyła się na różne, bardzo różne tematy, po chwili tak bardzo opłynęli, że zostawili za sobą Hogwartu, quiddich i studia, a zawędrowali w mugolski, dziki świat. Dlatego też rozmowa o przyszłości pasowała idealnie. Candy nie do końca zgadzała się z poglądami chłopaka, ale wiedziała, że czasami żartuje, więc wybaczyła mu niemal od razu komentarz o kurze domowej i imprezach w kościele. Tą całą rozmową chyba nawet udało jej się przekonać Tony’ego do znalezienia roboty (żeby nie narzekał, że jest biedny!) i jakiegoś porządnego mieszkania (czemu właściwie nie wynajmą razem?). – Musisz częściej zaglądać do kuchni. – Pokazała Tony’emu język. Rozmowa toczyła się jeszcze chwile o Sydney, ale wreszcie oboje stwierdzili, że budyń był pyszne, ale się skończył i wypadałoby chociaż odrobić lekcje, zanim zasną na wygodnych fotelach. Candy sprzątnęła naczynia zaklęciem, a potem razem z Krukonem opuściła pokój.
[zt x2]
Dreama Vin-Eurico
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : Wyjątkowo szczupła, posiada kilka drobnych tatuaży, kolczyk w nosie.
Zielone stworzonko wygrzewało się pod kapturem pomarańczowej bluzy swojej właścicielki. W zwyczaju już miała noszenie go na głowie. Niektórzy brzydzili się zielonego stworzonka, bo no cóż, nie wyglądało jak piesek czy kotek, czy inny uroczy pufek, tak bardzo typowy w swoim istnieniu. Było mu ciepło, mógł spać sobie spokojnie, całkowicie nie kłopocząc się niczym. Z tego względu również Dreama wybrała właśnie to miejsce na spotkanie — Pokój Życzeń — zapewniał namiastkę bezpieczeństwa, wystarczyła krótka myśl o roślince, a w pomieszczeniu pojawiał się kwiatek, na którym kameleon spokojnie mógł spędzić cały wieczór albo i noc. Nie chciała zostawiać go samego, nie zasługiwał na samotność, a Dreama bała się o jego zdrowie. Mało to było Cortezów na tym przeklętym świecie. Przezorny zawsze ubezpieczony i z kameleonem na głowie, co nie? Dreptała z jednego kąta na drugi, zastanawiając się, jak to będzie. Pogodziła się z Maxem, było miło i ogólnie, ale jak miała na niego reagować? Jak chłopaka, czy przyjaciela, z którym jest bardzo, bardzo blisko. Niczego sobie nie obiecywali (no może oprócz tego, że nie spierdolą z kraju bez żadnej informacji o tym, gdzie i co i jak) jednak w jej sercu dalej gościła jakaś niepewność. Bo co jeśli kłamał? Co, jeśli tak naprawdę nie myślał o niej inaczej niż o zabawce, miłym dodatku, który można pocałować i pogłaskać. Raz już była w takim związku, zakochana po uszy nie widziała świata oprócz drugiej połówki, jak się potem okazało, wszystko było kłamstwem, a przynajmniej z jego strony, bo tak naprawdę nie interesował się nią i charakterem Dreamy, a tym, że należy do na swój sposób atrakcyjnych osób. Skończyła ze złamanym serduszkiem i zdradą w metryczce związków. Pomimo to otrzepała się dość szybko, wolała uczyć się z własnych porażek, aniżeli rozmyślać nad nimi na wiele milionów sposobów. Nie było sensu, a ona była za młoda, by przejmować się jakimiś pajacami, którzy polecieli na pierwszą lepszą krukońską blondynę. Wewnętrzny monolog Vin-Eurico przerwały kroki na korytarzu, uśmiechnęła się pięknie na samą myśl o tym, że zaraz spotka Maxa już z daleka zaczęła mu machać, tak żeby na pewno ją zauważył. Kiedy przed nią stanął, bez słowa złapała go za dłoń i pociągnęła w ścianę, a raczej do Pokoju Życzeń. Czy Anglik wiedział, że właśnie tam się znajduje? Nie wiedziała, zresztą, nawet jeśli to właśnie miała mu go pokazać. Pokój stał się miejscem przerażająco normalnym. Stała w nim kanapa, stolik, niewielkie drzewko i terrarium dla zwierza. Dreamie nic więcej nie było potrzebne, zresztą przyszła zając się Maxem, a nie innymi pierdołami. Nie chciała by cokolwiek odwracało jej uwagę od chłopaka i tyle. Delikatnie zdjęła z głowy kaptury i rzekła. - To jest Stach i oficjalnie stał się moim nowym dzieckiem - dygnęła dystyngowanie, a zwierzaczek na jej głowie mrugnął wyłupiastymi oczyma, jakby witając się z Fairwynem. Ręce Dramy powędrowały do kameleona. Zdjęła go z głowy, a ten swoimi paluszkami mocno złapał ją za rękę. - Domyślam się, że czujesz zajebistą zazdrość - mrugnęła w stronę Maxia, a szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy, bo spojrzała na zwierzaczka, który teraz zezował na nią. W głębi serca czuła, że zielona istota uśmiecha się do niej pięknie. Dziwne wyobrażenia takie jak te nie były jej obce, no cóż, kochała zwierzę bardzo, bardzo mocno, bo towarzyszył we wszystkich trudnych chwilach życia. Wpadła i nie mogła nic na to poradzić.