Chyba najfajniejsze pomieszczenie w całym Hogwarcie. Wystarczy coś sobie wymarzyć, a już to mamy. Niestety, nie można tam wyczarować jedzenia, ani picia, także jeśli chce się przygotować romantyczną kolację, posiłek trzeba przynieść samemu. Jedną z większych zalet jest, że gdy jesteś w środku osoba która nie wie czymś stał się dla ciebie ten pokój nie może dostać się do środka. Aby pojawiły się drzwi, przez które można wejść, należy przejść trzy razy wzdłuż ściany, myśląc o odpowiedniej rzeczy.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Autor
Wiadomość
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Chciał być perfekcyjny. Źle czułby się sam ze sobą ukrywając to wszystko przed Vincim, który przestał być tylko przyjacielem i stawał się coraz to ważniejszy. Owszem, miał pewne opory przed przyznaniem się do swoich uczuć względem niego, jednak po dłuższej kalkulacji stwierdził, że jeśli chce być w życiu chociaż trochę szczęśliwy, to powinien dać im szansę. Muzyka nie wypełni całej pustki, nie ukoi deficytu wielu potrzeb, nie będzie go gładzić gorącem po paskudnej bliźnie wywołując tym samym dreszcze przemykające co rusz wzdłuż kręgosłupa. Oddychał inaczej, wolniej i z pewnym trudem. Dotyk go rozpraszał, przez co musiał wysilić się, by złożyć słowa w złożony szept. Zsunął dłonie z jego barków, objął na wysokości żeber i oparł głowę o pachnącą trawą i proszkiem do prania bluzę. Usłyszał dudnienie serca, zafascynował się tym dźwiękiem, bowiem był on najpiękniejszą muzyką życia. Czuł jak powoli topnieje od środka. Uczucie lodowatego zobojętnienia zostało spychane coraz to głębiej i skuteczniej w odmęty jego duszy. Zalewało go ciepło, choć nie na tyle intensywne jakby sobie życzył. - To nie ma końca. - szepnął ustami skierowanymi w materiał bluzy, przez co słowa zniekształciły się i zabrzmiały niewyraźnie. Wiedział, że nie odpuści zemsty. Nigdy. Ove dopadnie sprawiedliwość lecz o wiele zimniejsza niż mógł sobie wyobrażać. Poczuł pewnego rodzaju ulgę, bowiem Vinci nie przeczył niczemu, nie rzucał słów na wiatr. Dawał mu szczerość o gorzkawym posmaku, ale jednak nie były to słodkie obietnice a poważne, dojrzałe słowa. Nie od razu zrozumiał co Vinci miał na myśli, jego myśli uciekały do fizycznych doznań, które co rusz roztapiały od wewnątrz jego ciało. Gdy już pojął i usłyszał plan Vinciego, wyprostował się, odsunął tak, by widzieć jego oblicze. Czyżby się przesłyszał? - Ale... - nie umiał dokończyć. To jego tradycja. Coroczne nastraszanie Ovego, zapędzanie go na granice załamania nerwowego to najpiękniejszy prezent bożonarodzeniowy. Vinci nagle stwierdził, że go nie dostanie. Nie żądał, po prostu zakomunikował fakt. Pewność siebie jaka zaczęła z niego bić robiła wrażenie. Finn protestował. - M-muszę... Vinci, to nie takie łatwe. - jemu zaś zaczęło jej brakować. Potarł odsłoniętym nadgarstkiem czoło, próbował znaleźć rozwiązanie. Nie chciał rezygnować z tych corocznych spotkań. Dawały mu tak wiele satysfakcji, iż starczało aż do wakacji, jeśli to przebywał w domku w Szwecji. Nagły ich brak byłby jak szok termiczny, jak przymusowy odwyk od destrukcyjnego uzależnienia. Najgorsze (a może najlepsze) było to, że plan Vinciego miał spore szanse powodzenia. Nie umiał mu odmawiać, z każdym dniem coraz bardziej się do niego przywiązywał, jednak wyrzeczenie się rozkosznego napawania się czyimś strachem... to było trudne, choć domyślał się, że to pierwszy gwałtowny krok ku wyzdrowieniu, stłamszeniu ciągotek do okrucieństwa. Z jednej strony chciał pożegnać się z tym mrokiem, a z drugiej to była jego obietnica rozkoszy i ekscytacji związana z maltretowaniem psychicznym drugiej osoby. Nie chciał tego oddać, ale wiedział, że powinien zrobić wszystko, by plan Vinciego się powiódł. - To uzależnienie. - szepnął. - Uzależniłem się od jego strachu. Chcę się zgodzić, ale znam siebie. Będę w grudniu protestować wbrew sobie. - nie wiedział co powiedzieć dalej. Vinci chyba zrozumie, wierzył w to. Potrzebował jego pomocy bardziej niż kiedykolwiek mógł przypuszczać. Nigdy nawet nie zastanawiał się nad zaprzestaniem spotkań, były zbyt piękne, by miał z nich zrezygnować, aż tu nagle ich widmo nabierało coraz to wyraźniejszego kształtu. Zamknął oczy z jękiem kiedy noc w pokoju ustąpiła popołudniowemu słońcu. On znowuż nie chciał światła, ale nie protestował, by niepotrzebnie nie utrudniać prób wzajemnego zrozumienia się. Jak szmaciana lalka dał się zaprowadzić na koc, którego nawet nie zauważał. Wpatrywał się w profil Vinciego i myślał, chciał protestować lecz obawiał się dokładać oliwy do ognia. Usiadł obok spięty jak struna, skrzyżował jedną nogę w kolanie, oparł na niej łokieć. Nie słyszał ćwierkania ptaków, nie czuł promieni sztucznego słońca ogrzewającego kark. Nie poczuł ulgi, gdy dał ciału odpocząć, wstrzymywał oddech i spijał z jego ust kolejne gorzkie słowa. - Trudno jest ze mną wytrzymać. - podsumował. Nie czuł się zbyt komfortowo ze świadomością na jak wiele stresu go naraził. Rozplątał ponownie ich palce, by mogły swobodnie powędrować wzdłuż jego łokcia. Znowu ta sama bluza, co wtedy i po raz kolejny wadziła. - Czemu dzisiaj bałeś się samego siebie, Vinci? - zapytał tonem hipnotyzera. Nachylił się nad nim powoli, niespiesznie, przysunął się ku bijącej gorącem i cudownym zapachem szyi i musnął delikatnie ustami skórę tuż pod uchem, jakby na próbę. - Opowiedz mi o tym. - poprosił czując jak emocje chcą nim znów zawładnąć. Pulsującymi wargami składał krótkie, pojedyncze pocałunki na wrażliwej szyi, próbował zamazać nieprzyjemne wrażenia sprzed paru chwil. - Opowiedz mi o sobie. Wszystko. A ja dopowiem resztę siebie. - szeptał wprost do gorącej skóry. Nie ułatwiał mu zadania, bowiem cały czas spacerował ustami po szyi, smakując każdy jej cal. Znalazł nawet jakiś pieprzyk, którego nie było widać jeśli nie patrzyło się tak z bliska i z dokładnie tej strony. Oparł dłoń o koc, by mieć wygodniejszy dostęp do atakowanej szyi. Nie myślał nad tym, co robi. Nie zastanawiał się, bowiem to kazałoby mu analizować czy powinien naruszać prywatność czy jednak z tym poczekać. Odsunął skrawek kołnierza bluzy, by dotrzeć na jeden kraniec obojczyka. Pocałunek jaki tam złożył był znacznie dłuższy, wymowny, intensywniejszy. Nie odrywając nawet na pół cala, rozchylił wargi, musnął koniuszkiem języka naskórek. Przytulał się do niego, napawał słonawym posmakiem. Przytrzymał ustami kawałek miękkiej skóry; zadbał o to, by pojawił się w tym siny ślad na pamiątkę jego obecności. Zakręciło mu się w głowie z wrażenia i w sumie podziękował w myślach Vinciemu, że usiedli. Dopiero po chwili łaskawie odsunął się na przyzwoitą odległość, choć w błękitnych oczach zaczęły pojawiać się niepewne, nieśmiałe psotne przebłyski. Najgorszy stres zaczął go powoli opuszczać, bowiem Vinci nie uciekł, siedział blisko, choć jednocześnie odrobinę za daleko, mówił i nie potępiał go. Choć było to trudne do uwierzenia, próbował to przyjąć i zaakceptować. Powinien zerwać się na równe nogi, wyciągnąć wspomnienie z myślodsiewni, zniszczyć je, spalić, ewentualnie wsadzić sobie z powrotem do głowy. Nie ruszał się jednak, chciał najpierw poznać Vinciego tak jak mało kto, a dopiero potem wróci do przykrej przezorności. Przesunął kciukiem po nabierającej koloru malince i zasłonił ją z powrotem kawałkiem bluzy. Wygładził jej mikroskopijny fałd, wyklepał go opuszkami palców, jakby właśnie wykonał kawał dobrej roboty. - Opowiedz. Proszę. - przypomniał łagodnie i zacisnął usta, by nie pojawił się na nich przedwczesny uśmiech. Byłby wniebowzięty gdyby mogli skupić się obaj teraz na Vincim i tylko Vincim. Miał nadzieję, że udało mu się go chociaż trochę zmiękczyć i zachęcić do zwierzeń.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Uchylił powieki w chwili gdy przyjemny ciężar zniknął z jego ramienia. Napotkał przyciemniony nocą błękit, wpatrzył się w niego pytająco. Powiedział coś nie tak? Choć nie, to nie to, Finn nie uciekał, przyjrzał mu się tylko, w końcu odważył się spojrzeć na jego twarz, na oczy, których unikał od dłuższego czasu. Viní pokręcił delikatnie głową, będąc o krok od wymownego skrzyżowania ramion na piersi. Uniósł rękę do jego twarzy, palec wskazujący przysunął do jego ust z cichym „cśśś”. Rzeczywiście nabrał pewności siebie, z każdą bowiem chwilą coraz lepiej rozeznawał się w swojej sytuacji. Nie było w nim napięcia, które do tej pory pojawiało się co i rusz, nakazując mu zastanawiać się czy najdelikatniejszy, najmniej znaczący dotyk jest na miejscu. Otrzymał potwierdzenie jego uczuć i sam również mu je dał, nie musiał więc dłużej obawiać się bycia sobą. To nie tak, że w towarzystwie Finna udawał inną osobę, że był z nim nieszczery; po prostu ograniczał naturalną dla siebie wylewność, jedynie w nielicznych momentach dając jej ujście w czułych gestach, słowach i spojrzeniach. Dodatkowo zaczynał pojmować – choć wciąż mętnie i raczej po omacku – że ma nad Gardem niejaką kontrolę, że jeśli odpowiednio ukierunkuje swoje słowa i gesty, będzie w stanie odwieść go od mrocznej strony jego natury. Była to jego pierwsza świadoma próba, pierwsze podejście. Spodziewał się, że rezultat będzie ciut bardziej spektakularny, jednak niepewność jaką usłyszał w tonie jego głosu dawała pewną nadzieję. – Z uzależnieniem można walczyć. Jeśli czujesz, że podczas przerwy świątecznej nie dasz rady się powstrzymać, spędźmy ją razem. – powiedział to spontanicznie, a oczy rozbłysły mu pod wpływem pomysłu, który wzbudził w nim ekscytację. – Przyjedź do mnie na święta, spędź je w Anglii, z dala od tego potwora. Przemyśl to, jest jeszcze trochę czasu. – nie był pewien czy potworem nazwał właśnie rudego chłopaka, którego widział we wspomnieniu, czy może to co siedziało we wnętrzu Finna. Czy tak o nim myślał? Jak o potworze? Uważnie zlustrował go spojrzeniem i niemal natychmiast zaprzeczył swoim myślom. Nie. Nie potrafiłby tak go nazwać nawet gdyby bardzo tego chciał. Naiwnie, lub nie – wierzył, że może mu pomóc, uzdrowić go w jakiś sposób. Wyplenić niezdrowy nawyk, choćby miał to być jedyny sukces jaki odniesie na tym polu. Nie zwracał uwagi na jego niezadowoloną minę, żądał słońca, którego brakowało w listopadowej Szkocji, tęsknił za nim, potrzebował go do życia i cieszył się kiedy w końcu je ujrzał – nawet jeśli była to zaledwie iluzja, sztuczny wytwór jego wyobraźni. Z zadowoleniem przymknął powieki i wystawił twarz w stronę ciepłych promieni, wyrzucając z siebie potok szczerych słów, którego sam się nie spodziewał. – Jakoś to wytrzymam. Choć przyznam, że mógłbyś pomyśleć nad rekompensatą. – nie wiadomo czy to za sprawą słońca, miękkiego koca, czy też faktu, że to co najgorsze zostało już powiedziane, lecz rozluźnił się w końcu, a w tonie jego głosu pierwszy raz odkąd przestąpili próg tego pokoju dało się wyczuć wesołość. Nie zauważył, że nieopatrznie wspomniał o swoich niedawnych zmaganiach, nie spodziewał się też, że Finn z taką łatwością wyłapie ten szczegół i uchwyci się go jak rzep psiego ogona. Przede wszystkim jednak nie podejrzewał go o tak skuteczne metody perswazji, o których miał przekonać się zaraz na własnej skórze. – T-to... – zająknął się kiedy poczuł na szyi ciepły oddech poprzedzający muśnięcie warg. Był w stanie do pewnego stopnia ignorować wspinające się po łokciu palce, lecz w momencie kiedy dotykał cienkiej skóry, w jego przypadku szczególnie wrażliwej na tego typu pieszczoty, tracił rozum. To był atak znienacka – zrelaksowany, wystawiony na słoneczne promienie Vinícius w najmniejszym stopniu nie był w stanie przejrzeć jego zamiarów. – N-nie chcę o tym mówić. Nie każ... mi. – łapczywie złapał powietrze, którego zaczynało mu brakować; do reszty przesiąknięte było jego zapachem. Zębami przesunął po ciepłej wardze, ręce wyciągnął nieco do tyłu, oparł je o gładką powierzchnię koca. Nieświadomie wystawiał się na jego działanie, dopasowywał się do niego, choć przecież wystarczyło odsunąć się o pół metra by odzyskać zdolność myślenia. Nie potrafił zmusić się do takiego wyrzeczenia. Czuł, że traci resztki wolnej woli, że nie ma sił by mu się opierać. Nie chciał opowiadać mu o tym co zaszło w myślodsiewni, co zaszło w nim samym. Jak mógł ubrać to w słowa, skoro nie pojmował tego w pełni? I przede wszystkim... w jaki sposób miał zestawić ze sobą więcej niż dwie sylaby kiedy jawnie z nim poigrywał? Serce tłukło się we wstrząsanej szybkim, nierównym oddechem klatce piersiowej, biło jak szalone i był zupełnie pewien, że Finn słyszy je doskonale, a pod wargami czuje pulsującą prędkość tętna. Słowa odbijały się od rozpalonej skóry, rozlewały się po niej nadprogramowym żarem, doprowadzały go do szaleństwa. Ich sens umykał mu zupełnie, zapomniał o wypowiedzianej wielokrotnie prośbie, nie miała znaczenia w chwili gdy usunął przeszkodę w postaci szarego materiału, gdy wargami przylgnął do obojczyka, wyrywając spomiędzy zagryzionych do tej pory warg bezwstydne westchnienie. Przełknął głośno ślinę; miał ochotę odciągnąć go od swojego ciała, wpić się w gorące wargi, on jednak trwał przy nim bez ustanku, paraliżując go i uniemożliwiając mu ucieczkę. Pod wpływem jego coraz to śmielszych poczynań zakręciło mu się w głowie, reagował na jego bliskość prawdopodobnie znacznie intensywniej niż by wypadało, nie czuł się tym jednak zakłopotany. Na podobne gesty czekał od tak długiego czasu, że zwykłe wybryki wyobraźni, które ostatnimi czasy przybrały na częstotliwości, potrafiły przyprawić go o szybsze bicie serca. Teraz miał go przy sobie w rzeczywistości, prawdziwego, złożonego z krwi i kości. Otworzył oczy w momencie gdy rozgrzane wargi odrywały się od jego skóry, z niechętnym grymasem wymalowanym na twarzy obserwował jak Finn odsuwa się od niego na bezpieczną odległość, której pragnął jeszcze kilka chwil temu, a teraz nie potrafił znieść. Oblizał wargi, wziął głęboki wdech, próbując nadać oddechowi właściwego rytmu. Nie było to łatwe, ba, nie było to w ogóle możliwe, gdyż wciąż leniwie gładził jego skórę. Zajrzał w błękitne tęczówki i odnalazł w nich coś zadziornie psotnego, co sprawiło, że kącik ust drgnął mu zdradziecko, omal nie wyjawiając ogromu radości jaką mu sprawił. Nie wiedział, że płonący w nim ogień w całości odbija się w oczach. W chwili gdy przykrył malinkę miękkim materiałem wymierzył mu kuksańca w ramię, a kącik ust powędrował jeszcze wyżej. – Ty cholero. – powiedział nie bez wesołości. Wyprostował się i obdarzył go przeciągłym spojrzeniem. – Wykorzystałeś mnie. I nawet nie jest Ci wstyd. – Uśmiech powoli rozlał się na jego twarzy, w głosie było zaś słychać coś na kształt rozbawionego uznania. Nie miał okazji poznać takiego Finna, kiedy więc dostał do skosztowania namiastkę tego co w sobie skrywał, miał niepohamowaną ochotę by odkryć go całego. Głęboko odetchnął pachnącym ziołami powietrzem. Kąciki ust stopniowo opadały ku dołowi, ustępując miejsca zmarszczonym znów brwiom. – Nie odpuścisz, prawda? – zapytał, choć nie oczekiwał odpowiedzi. Prawdopodobnie był mu winien wyjaśnienia, skoro już głupio zdradził namiastkę swoich lęków. Po tym jak dziś otworzył się przed nim, jak pokazał najskrytsze zakamarki swojej duszy – zasługiwał na to. Zgiął nogi w kolanach, oparł na nich łokcie, koniuszkiem języka przesunął po dolnej wardze, zastanawiając się w jaki sposób zacząć. Jak mówić o swoich demonach? Finn miał pod tym względem łatwiej, po prostu pokazał mu wszystko. – Ja... kiedy byłem w Twoim wspomnieniu... kiedy to się zaczęło... ja... – wziął kolejny głęboki wdech. Wzrok wbijał martwo w przestrzeń przed nim, jakby nie było go tu wcale. – Pamiętasz jak znalazłeś mnie po bójce z tamtym siódmoklasistą? To było chyba... rok temu? Mówiłem Ci wtedy, że zupełnie straciłem nad sobą panowanie, że gdyby nie moja siostra, udusiłbym go gołymi rękami. – rozprostował palce, przeniósł spojrzenie na wnętrze swojej dłoni, skrzywił się z obrzydzeniem. Oczyma wyobraźni widział krwawe ślady gniewu, ten obraz nakładał się na opuchnięte kłykcie sprzed roku, wspólnie mieszały się ze sobą, sprawiając, że żołądek ścisnął mu się boleśnie. Przełknął ślinę. Musiał mówić, powiedzieć wszystko nim rosnąca w gardle gula odbierze mu tę możliwość. – G-gdybym miał taką możliwość, tłukłbym go razem z Tobą. Patrzyłem na to z dziką satysfakcją, cieszyłem się. W złości zaciskałem pięści tak mocno, że głęboko wbiłem w nie paznokcie... nawet tego nie poczułem. To było jak... jak ogień, który spalał mnie od wewnątrz. – zacisnął palce w pięść tak jak zrobił to wtedy, po czym rozprostował je znowu, patrząc jak białe ślady paznokci czerwienieją, a powstałe wgłębienia wypełniają się szybko. – Nie było mnie tam wtedy. W ogóle mnie tam nie było.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Obaj mogli pozwolić sobie na większą swobodę, a jednak żaden z nich nie wykorzystywał jej w pełni. Nie spieszyli się. Mogli być obok siebie tak długo jak chcieli, bowiem była sobota i nikt nie powinien ich jakoś specjalnie szukać. Przygotował czas na to spotkanie i właśnie z niego korzystał. Cieszył się, że ma już to za sobą. Co prawda będą rozprawiać na temat tego, co Vinci widział we wspomnieniu i w rzeczywistości, ale jednak najgorsze było już za nimi. Powoli leniwie wkradało się rozluźnienie i w końcu mogli w pełni czerpać przyjemność z wzajemnej obecności. Finn nie pamiętał już kiedy czuł się w ten sposób - powoli się relaksował, uspokajał, wyciszał. To znacznie lepszy sposób zachowania nad sobą kontroli niż przybieranie twarzy zimnego bezuczuciowego człowieka. Podobała mu się ta nowa pewność siebie Vinciego, choć z drugiej strony zastanawiał się co się za nią kryje. Nie skończyłby wypowiedzi, ale ucichł i wpatrywał się nieprzerwanie w jego oczy. Póki je widział, jako tako miał odwagę, by dalej mówić i wykrzesać z siebie najsurowszą szczerość. Mógł ranić tymi słowami, a jednak nie powstrzymywał ich świadom, że są potrzebne. Jak to się nazywało? Zdrowy ból, jakoś tak. Vinci wie. To nieprzyjemne, ale on wie i tylko to się liczyło. Ciężar spadł z jego barków niosąc za sobą wytęsknione ukojenie. Ton jego głosu uległ zmianie, uspokoił się, znów nabrał swojej mocy i naturalności. Całkiem szybko Vinci "wyrwał" go ze szponów tamtego... transu. To było obiecujące mimo wewnętrznych oporów Finna. Chciał się pożegnać na zawsze ze swymi ciągotkami, a jednocześnie nie był w stanie zrezygnować z mentalnego znęcania się nad żałosnym człowieczkiem, który zabił na jego oczach miłość. To trudna sytuacja, niełatwa, a jednak Vinci nie poddawał się. Był pewny swego i dodawał Finnowi otuchy swą determinacją. - Vinci. Przecież ja co roku powstrzymuję się przez zabiciem go, szczególnie ostatnio, bo jestem pełnoletni. Wiem więc, że nie powstrzymam się przed pójściem do niego, by go podręczyć swoją obecnością. Nie umiem z tego sam zrezygnować. To... byłby dosyć gwałtowny odwyk. - mówił dalej szczerze, nie owijał w bawełnę i nie bawił się słowem. Nazywał rzeczy po imieniu, bo mógł. Wreszcie mógł mówić otwarcie o samym sobie, bowiem Vinci stał się najbliższym, bardziej nawet niż rodzice, którzy go znali, a jednak nie do końca. Poruszył głową, przyjrzał się mu z głębszą uwagą. Dostał zaproszenie na święta, do Anglii. Do innego kraju, gdzie nie będzie mieć fizycznej możliwości na czas dostać się do Szwecji. To było... kuszące, ale i wywoływało silny niepokój - miałby naprawdę zrezygnować ten jeden jedyny raz z udręczenia Ovego? Nie wiedział co było silniejsze - pokusa spędzenia czasu z Vincim w jego rodzinnych stronach czy potrzeba wyżycia się na szwedzkim sąsiedzie. Błyszczące z ekscytacji oczy kusiły, by ulegnąć tej prośbie. - Nie jestem pewien jak rodzice zareagują na nieobecność ich jedynego dziecka... ale spróbuję coś wymyślić. Dziękuję. - musnął jego dłoń z wdzięcznością. Przyjemnie było oglądać jego twarz wystawioną na słońce. Rozluźniał się, to było wprost oszałamiająco kuszące. - Rekompensatą? - uniósł zaczepnie brew. - Nie znasz dnia ani godziny. Dostaniesz ją w najmniej spodziewanym momencie. - obiecał z tajemniczą nutą w głosie, choć nie miał niczego konkretnego na myśli. Wiedział jedynie, że postara się, aby "spłata" tych wszystkich długów nastąpiła raz, a porządnie. Wyczuwalna w jego głosie wesołość zadziałała na niego znieczulająco. Nie mógł się oprzeć, by go nie zmiękczyć przed całą serią pytań jakie zamierzał mu dzisiaj zadać. Przed nimi jawił się cały wolny wieczór i noc. Nie planował wychodzić stąd dopóki nie zacznie przymierać głodem, pragnieniem bądź nie zostanie stąd przez Vinciego wyciągnięty. Ten czas zarezerwował tylko i wyłącznie dla niego. Świat musi przez ten czas sobie jakoś bez nich poradzić. Rozbawiło go zaskoczenie Vinciego. A jednak mu się udało, był z siebie dumny. Zawsze to on był zaskakiwany i miło było się zrewanżować. - Nie każę, ja proszę. Przecież widzisz, że to prośba. - poprawił go wciąż tym samym hipnotyzującym tonem, któremu, miał nadzieję, Vinci nie będzie mógł się oprzeć. Chciał zachowywać się przy nim swobodnie, po swojemu, bez całego tego męczącego pilnowania się. Sam siebie na nowo poznawał i o dziwo przyjmował to z zaskakującą łatwością. Czuł, że jego małe prośby zadziałały. Vinci wydawał się teraz taki... miękki, kruchszy, całkiem wygodny i prostszy w odczytaniu. Finn nabierał coraz to większej odwagi, bowiem nie otrzymał ani jednego protestu czy znaku, że nie powinien jej mieć. Tak wiele lat był sam, aż w końcu, gdy kogoś otrzymał chciał się nim cieszyć pełną piersią bez nieustannego kontrolowania się i przestrzegania konwenansów. Bez tej całej powściągliwości i rezerwy, bez narzucanego dystansu i formalnej, acz chłodnej życzliwości. Uśmiechnął się mimowolnie próbując się rękoma osłonić przed kuksańcem. - Wykorzystałem? Niby jak? - palił głupa, udawał niewiniątko, choć faktycznie, nie było mu w ogóle wstyd. Przecież widział jego płonący wzrok, jakże miałby żałować czegokolwiek? Buzia mu się cieszyła sama z siebie i ledwie to ogarniał. Dał mu raptem chwilę na westchnięcie i zrozumienie. Pokręcił głową ze smutną miną, w której smutku za wiele nie było. Po prostu upór, to nie była byle informacja, której zdobycie mógł odłożyć na później. Musi kuć żelazo póki gorące... prawie dosłownie. Dlatego też ukradkiem chwycił jego palce, ukrył we wnętrzu swojej dłoni i trzymał, próbując wlać w niego więcej odwagi. Przyglądał się mu przenikliwie. Chwilę temu był prawie wesoły, a teraz znów zmagał się z nieprzyjemnymi uczuciami. Finn szedł chyba złą drogą, skoro wywoływał u niego takie skrajne emocje, z czego te negatywniejsze dzisiaj znacznie przewyższały. Przez chwilę było mu głupio, ale tylko moment, gdy usłyszał pierwszą część odpowiedzi. - Chyba rozumiem co chcesz powiedzieć. - przytaknął, bowiem pamiętał tę rozmowę. To było tak dawno temu, jawiło się jako nieskończona nieskończoność. Mimo wszystko Vinci jak wtedy, tak i teraz był z tego powodu roztrzęsiony. Gdy wykrzywił się z obrzydzeniem do swych palców, i je przykrył drugą dłonią, by przerwać tę linię spojrzenia. Pozwolił mu skończyć, próbował wesprzeć go krzepiącym spojrzeniem mimo, że brąz przesłaniały teraz jego własne, prywatne wspomnienia. - Hej. - zagaił łagodnie, czule, najcieplej jak tylko potrafił. - Spokojnie, kochany. Kazałem ci patrzeć na zło, więc nic dziwnego, że je współodczułeś. Vinci. - musnął palcem jego podbródek, uniósł go, a głowę pochylił by popatrzeć w przymknięte brązowe oczy. - Jesteś najempatyczniejszą osobą jaką znam, dlatego poczułeś to tak mocno. To hormony, emocje, silne bodźce, stres - wszystko się w tobie skumulowało. Inaczej zapewne byś się zachował, gdybym wpadł na pomysł poinformowania cię co mniej więcej zobaczysz. - mówił nieprzerwanie i mimo, że kręcił się wokół jednej z najboleśniejszych scen swego życia, zachowywał spokój. Czemu? Bo trzymał jego dłoń i wiedział, że Vinci nie jest złym człowiekiem. To dawało mu pewność siebie, której nie naruszy nic. - Jesteś wesołym i pogodnym człowiekiem, więc nic dziwnego, że w chwili złości odczuwasz ją tak mocno. To nie jest to zło. Wierzysz mi? - spoważniał, nadał swojej wypowiedzi naprawdę silnego tonu. - To nie jest ono. Umiem je rozpoznać. - wiedział, że to nie jest ten demon, który zalągł się beztrosko w Finnie. Różnica polegała na tym, że on nie żałował ani jednego wycelowanego uderzenia, nie miał wyrzutów sumienia i czerpał do tej pory radość z zadanego bólu. Marzył o większej ilości, marzył o czyjejś powolnej, męczącej śmierci. Vinci zaś wykrzywiał się z obrzydzenia, bał się tego, a to była wbrew pozorom bardzo zdrowa reakcja. Całym sobą chciał go przekonać do swych racji i sprawić, by mu uwierzył. Ścisnął jego palce krótko, acz silnie, by zwrócić na siebie uwagę. Chciał podzielić się swoją pewnością siebie i spokojem, by nie musiał męczyć się z czymś, co ma naturalne wyjaśnienie.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Łagodny ton jego głosu niósł ukojenie. Uspokajał go, ale przede wszystkim stanowił niejaką obietnicę, że to co najgorsze jest już za nimi – niemożliwym było by Finn, którego zobaczył po powrocie do rzeczywistości mógł mówić do niego w taki sposób, z taką ciepłą czułością. Mimo że demon został przegnany już jakiś czas temu, Gard wciąż pozostawał spięty; teraz poczuł, że wrócił do niego w pełni, że to był właśnie jego Finn, za którym zdążył już zatęsknić. Treść słów, które wypowiadał była jeszcze piękniejsza niż ich brzmienie, zapraszała do tego by ich wysłuchać, a następnie podążyć za nimi ślepo, uwierzyć w nie bez chwili wahania, w pełni. Nie dał się im skusić, nie pozwolił sobie ulec, choć stawianie oporu nie było wcale łatwe. Posłał mu zbolałe spojrzenie kiedy dotykiem zwrócił ku sobie jego twarz, brązowe oczy wypełnione były niepewnością, ale i czającym się gdzieś głębiej strachem. Wszystko w nim zdawało się krzyczeć „no dalej, uwierz mu, ma przecież rację, tak pięknie do ciebie mówi”, a mimo to wciąż zapierał się rękami i nogami, boleśnie świadom jak wygląda prawda. Gwałtownie pokręcił głową, nie godząc się na taką ilość pięknych epitetów kierowaną w jego stronę, nie w tym momencie. – Gdybym był tak empatyczny, czy przypadkiem nie powinienem współczuć i jemu? – nie potrafił znieść spojrzenia błękitnych tęczówek, patrzących na niego z uczuciem, którego w tym momencie nie czuł się godzien. Przeniósł wzrok na bladą dłoń przykrywającą jego własną, ściskającą ją delikatnie. Był tak pochłonięty mówieniem, że nie zauważył momentu, w którym go chwycił. Poruszył palcami, wygodniej układając się w jego dłoni; nie odwzajemnił uścisku, a mimo to dopasował się do niego, czując, że to jest dobre, właściwe i na ten moment niezwykle mu potrzebne. – Jeśli to takie normalne, czemu wszyscy dookoła nie zachowują się w ten sposób? Gdybyś miał rację, świat wypełniony byłby bezmyślnymi furiatami siejącymi wokół siebie spustoszenie. Bezmyślny furiat. Właśnie tym się wówczas stał. Osobą w całości kontrolowaną przez wypełniającą ją złość, niezdolną aby się zatrzymać. Nieczułą, tak na ciele, jak i umyśle. Krzywda drugiego człowieka zawsze była mu udręką, niekiedy w stopniu sięgającym absurdu; jak to możliwe, że jednego dnia obawia się rozbroić ucznia podczas pojedynku, a drugiego uśmiecha się, patrząc na puchnącą, zakrwawioną twarz kilkuletniego chłopca? Gdyby Finn go wtedy zobaczył... gdyby go widział, zmieniłby o nim zdanie. Pokręcił znów głową, w zamyśleniu przesuwając wargę między zębami. Czy mu wierzył? Oczywiście, że nie. Nie w pełni. – Nawet jeśli to nie jest to zło... czemu czuję jakbyś uważał, że nie jest to żadne zło? – w jego głosie słychać było wyrzut. Oczywiście, że nie szukał w sobie usilnie złej strony, wręcz przeciwnie, pragnął i potrzebował potwierdzenia, że wciąż jest sobą, tym samym Vincim. Oczekiwał jednak czegoś znacznie bardziej przekonującego, argumentu, który nie zostawi cienia wątpliwości – bo w tym przypadku nie mógł sobie na nie pozwolić. Poczuł się jakby Finn bagatelizował problem, uważał go za błahostkę, to było źródło wyrzutu, który wpierw wybrzmiał, a potem odbił się w brązowych tęczówkach. – Nie ma jednego rodzaju zła. Twoje... wydaje się być zimne jak lód, a moje... – rosnąca już od dłuższego czasu gula w końcu wygrała, zatrzymała słowa w jego gardle, nie pozwoliła opowiedzieć o tym, że jego złość pali jak żywy ogień, jak ciągle karmiona pożoga. W myślach powtórzył kilkakrotnie wiązankę przekleństw, która pozwoliła mu się uspokoić, a mimo to nie podjął urwanego zdania. Spojrzał na ich dłonie – ciepły uścisk bladych palców i jego własne, poddające się temu biernie. Zapragnął urwać ten temat, odrzucić go na dalszy plan i co najwyżej gryźć się nim potem, w samotności; teraz niepotrzebnie tracili cenny czas, który można było spędzić w przyjemniejszy sposób. Wyswobodził swoją dłoń. Przysunął się bliżej Finna, jedną nogę zgiął w kolanie, drugą wyprostował; rękę oparł o jego udo, z wyczuciem zaciskając na nim palce. – Dajmy temu spokój, hmm? – zajrzał w niebieskie tęczówki. Był na tyle blisko, że czuł przyjemnie działający na zmysły korzenny zapach, który tak uwielbiał. Wolną dłoń położył na jego ramieniu, tuż nad łokciem, własnym ciepłem ogrzewał chłodną skórę. Delikatnie przyciągnął go ku sobie, na poły zmusił, na poły skłonił by nachylił się w jego stronę. Wargami musnął jego usta tak przelotnie, że nie można było nazwać tego pocałunkiem, odsunął się na kilka milimetrów. – Proszę. – wyszeptał prosto w jego wargi, musnął je znów, lecz tym razem nie uciekł, wręcz przeciwnie, przymknął powieki i przysunął się jeszcze bliżej, w końcu pozwalając sobie na pocałunek. Przesunął dłoń po jego ramieniu, barku, zbadał ciepłotę szyi, kciukiem zahaczył o policzek, w końcu zatrzymał się na karku. Powoli scałowywał jego wargi, chwytając słodki smak, nie spieszył się, chcąc poznać go z każdym możliwym szczegółem.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Owionął go powiew chłodniejszego wiatru. Vinci nie uwierzył, nie chciał przyjąć jak najbardziej prawdopodobnego rozwiąznia problemu. To zbolałe spojrzenie poczuł w całym ciele, chciał zerwać się i gwałtownie protestować, przekonywać go non stop aż mu uwierzy. Nie miał przed sobą złej osoby, był tego tak pewny jak faktu, że trzeba oddychać, by żyć. Był kwintesencją dobroci, a sporadyczne wybuchy złości nie zakrawały o psychozę ani grozę. - Mordercom się nie współczuje. - stwierdził cicho i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że kryje się za tym znacznie więcej. Nie chciał teraz tego roztrząsać, Vinci potrzebował wsparcia i jak najwięcej dobrych słów, by przegnać z kochanych brązowych oczu ten niemy ból. Pluł sobie w brodę. Naciskał na odpowiedź i doprowadził do takiego stanu. Czy się kiedykolwiek nauczy, by bardziej szanować jego życzenia? Nie chciał opowiadać, został przymuszony i postawiony pod ostrzałem pytań, kiedy odmówić nie miał jak... nie dał mu szansy obrony, po prostu wydzierał z niego historię przykrego doświadczenia. Czuł jakby nawalał na całej linii. Nie dość, że kazał mu oglądać śmierć, krew, słuchać wrzasku, pokazał siebie pozbawionego uczuć, to jeszcze bezczelnie wyciągał z niego bolesne historie. Zacisnął żuchwę, opieprzył sam siebie, pewnie gdyby mógł, sam sobie by przyłożył, aby przywołać się do porządku. Niby nie musiał się kontrolować i ograniczać przy Vincim, a jednak granica do bezmyślności była bliska. Wtłoczył do płuc haust powietrza. Musiał bardziej zważać na swoje słowa. Niemo jęknął świadom emocji jakie biły z wypowiedzianych przezeń słów. Jeszcze bardziej nachylił się, by utrzymać choćby szczątki jego spojrzenia. - Świat jest pełen choleryków, flegmatyków, melancholików, sangwiników... osób mających w sobie każdego po trochu. Powiedziałeś kiedyś, że jestem najważniejszy. Zareagowałeś na krzywdę bliskiej osoby... to nie jest złe. Proszę cię Vinci, uwierz mi. - mówił do niego błagalnym tonem, odgarnął ścianę włosów z boku jego twarzy na ramię. Brakowało tylko tego, aby i Vinci w siebie zwątpił, a przecież był najwspanialszą osobą jaką miał możliwość poznać. Dlaczego tego nie rozumiał? Kogo widział patrząc w lustro? Wstrzymał oddech postawiony przed wyrzutem i złapaniem za słówko. Nawet na myśl mu nie przeszło, że może to tak zabrzmieć, że Vinci akurat do tego przykuje uwagę, a nie do innych słów. Poruszył się niespokojnie w miejscu, zaatakowany nagłym chłodniejszym i kłującym dreszczem. To niemożliwe, że rozmowa przybrała taki obrót. Wsunął dłoń w kręcone, miękkie włosy, naparł na bok jego głowy, uniósł ją, zmusił do spojrzenia w swoje oczy. - Nie jesteś zły, wbij sobie to do głowy. Zakochałem się w najlepszym człowieku jakiego dane było mi poznać w życiu. Podziwiam cię, zazdroszczę twojej spontaniczności, tego jak okazujesz i przeżywasz wszystkie emocje. Gniew jest naturalny, potrafi być silny. Pomogę ci przy nim. W końcu nad nim zapanujesz. Nie jesteś sam z tym sam, Vinci. - mówił bardzo wyraźnie, szepcząc słowa, nad którymi nie myślał. Po prostu mówił, co czuł. Umiał gniew przekuć w lód i trzeźwo myśleć, gdy trawił jego wnętrzności. Wiedział zatem jak oddychać, by się opanować, na czym się skupiać, gdy umysł zalewała czerwień furii. Zrobi dla Vinciego wszystko, na co będzie go stać. Patrzył na niego długo, chciał, by słowa nasiąkły milczeniem i zapadły głęboko w pamięć. Gdyby był w stanie zabrałby cały jego strach i problemy, by nie musiał się nimi przejmować. Finn miał wprawę z chomikowaniem swoich własnych kłopotów, a więc chętnie przyjmie i cudze, jeśli by to pomogło. Wizja porzucenia tematu nie była mu w smak, jednak ton głosu Vinciego jak zwykle go roztapiał. Jego wzrok mimowolnie uciekł do dłoni sadowiącej się wygodnie na udzie. Przykrył ją swoją, zacisnął na niej palce, by ją tam zatrzymać i mieć. Nie oponował pod naporem, nachylił się chętnie, rozluźnił mięśnie twarzy, by móc w pełni napawać się zapachem i smakiem ust. Nie potrzebował drugiego zaproszenia. Witał muśnięcia z rozchylonymi wargami, przymknął powieki, westchnął mając je tak blisko siebie. Nie był pewien na czym ma się skupić, czy na dłoni rozgrzewającej jego ramię, czy na tej na udzie, którą musiał puścić, by przysunąć się bliżej ciała Vinciego. Nie pamiętał już o co go prosi, zgadzał się w ciemno odurzony zapachem jego skóry. Nim zdołał się zniecierpliwić niedopowiedzianymi muśnięciami, już go całował z takim samym wyczuciem jak on. Dostosował się do tempa, do delikatności, dopasowywał do jego ust i popadał w niemy zachwyt tym, jak idealnie się na sobie układały. Nie umiał siedzieć nieruchomo, jego dłonie same lgnęły ku niemu i nim zdołał nimi zawładnąć, jedną ulokował u podstawy jego karku; połowę palców wsunął za kołnierzyk do miejsca schowanego pod materiałem bluzy. Tam skóra wydawała się jeszcze gorętsza, ogrzana ubraniem. Gładził ją szorstkimi koniuszkami palców, przysunął się na tyle na ile mógł. Nie miał ochoty skupiać się na rozmowie, a wszak chciał go wypytać o wszystko i jeszcze więcej. Trudno było mu znaleźć moment na oderwanie się na ten jeden cal, gdy kończył się jeden pocałunek, od razu pojawiał się następny i kolejny, taki spokojny i intensywny, który nie był wystarczająco "dobrym", by na nim skończyć. Chyba taki nie istniał. Gdzieś na dnie podświadomości zdawał sobie sprawę, że to głównie odciąganie go od głównego toru rozmowy i zmiany jego zainteresowania, ale jakoś teraz mu to nie przeszkadzało. Dał się, nawet jakoś specjalnie nie walczył, bo nie chciał jeszcze bardziej mu się narażać. Objął ramieniem jego tułów, by się nim grzać i grzać bez końca. Czuł jakby wszystko było w końcu na swoim miejscu. Jakby tego brakowało mu całe życie i wiedział już, że nigdy nic nie będzie takie samo, jeśli nie będzie mieć przy sobie Vinciego. Nawet gdy musieli złapać powietrze w płuca to się nie odsuwał, przeniósł się na kąciki ust, na pieprzyk nad nimi, oddychał jego oddechem, tak samo jak on.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Ich rozmowa przybrała nieoczekiwany i naprawdę niepożądany obrót. Dał ponieść się schowanemu głęboko strachowi, smutkowi i obrzydzeniu. Zamiast być Finnowi wsparciem w tym ważnym, ale przede wszystkim trudnym dla nich obu dniu, skupiał się na sobie, a na domiar złego nie potrafił przyjąć jego argumentów, przyznać mu racji. Nie chciał negować bezmyślnie jego słów, miał świadomość, że w kwestii wewnętrznych demonów ma duże doświadczenie, że zna ich kuszący wpływ i wie jak z nimi walczyć, a mimo to nie mógł się z nim zgodzić. W życiu ważnym dla niego było, by nie robić niczego wbrew sobie, nie chciał więc oszukiwać i jego, i siebie, jeśli czuł, że coś jest nie tak. – Bo jesteś. Jesteś najważniejszy. A skoro tak, powinienem chyba chcieć Cię od tego odwieść, zamiast cieszyć się z tego co robisz... oprócz tego chłopaka, skrzywdziłeś wtedy samego siebie. Przymrużył powieki kiedy naruszył kurtynę jego włosów – nie z rozdrażnienia, a zwykłej przyjemności płynącej z czułego gestu, po czym otworzył je szerzej w chwili gdy z nieoczekiwaną stanowczością zmusił go do spojrzenia w jego oczy. Uderzyły go emocje i szczerość jakie w nich zobaczył, w połączeniu ze słowami, które wypowiadał robił piorunujące wrażenie, które do reszty odebrało mu mowę. Poczuł, że topnieje i nie jest w stanie dłużej protestować, przełknął ślinę wiedząc, że przegrał bo Finn właśnie w tym momencie obalił wszystkie jego argumenty, również te, które nie zdążyły zostać wypowiedziane. I choć nie dał temu potwierdzenia żadnym gestem, w niewielkim stopniu dał mu się przekonać. Milczał, pozwalając by wymowna cisza wybrzmiała w pełni. A potem zbliżył się do niego. Obawiał się, że napotka protest, że Finn mimo wszystko będzie chciał dokończyć urwany temat, doprowadzić do momentu, w którym przekona go do swoich racji i dostanie tego stosowne potwierdzenie. Zdziwił się, on bowiem zachował się zgoła inaczej, od razu reagując na jego dotyk, odpowiadając na niego – ciepłem dłoni, zmniejszonym do minimum dystansem. Natychmiast wyłapał rytm, dopasował się do niego, wzbudzając niemy zachwyt Viníego. Rozumiał go bez słów, potrafił bezbłędnie odczytywać jego intencje, łączyła ich więź, której nie czuł z żadną inną osobą. Na czułość odpowiadał czułością, na delikatność – delikatnością, nie było tu miejsca na pomyłki, nie zdziwiłby się gdyby Finn postanowił mu nagle oznajmić, że przez cały ten czas czytał w jego myślach. Utonął w jego ramionach, w rozgrzewających się coraz to bardziej wargach; topniał pod wpływem dotyku o wyjątkowej, niepowtarzalnej, szalenie przyjemnej szorstkości. Czuł wkradające się pod materiał palce, był świadom każdego milimetra przekroczonej po raz drugi granicy wytyczonej przez szary materiał. Tą drobną pieszczotą wzbudzał w nim obłąkańczą niecierpliwość, wywoływał irytację, gdyż powoli przestawało mu to wystarczać. Pozwolił im na złapanie kilku płytkich, urywanych oddechów, na minimum, które musiało im wystarczyć; przylgnął ustami do jego warg, rozchylił je swoimi, przesunął po nich końcówką języka, chwytając jeszcze więcej zintensyfikowanego smaku. Mocniej zacisnął dłoń spoczywającą na jego udzie, złapał dwa prędkie oddechy, palce spoczywające na jego karku wsunął między krótkie włosy przysuwając go jeszcze bliżej, a jednocześnie uniemożliwiając mu ucieczkę, gdyby tego typu głupota przyszła mu do głowy. Z cichym, przytłumionym jękiem wkradł się między kuszące wargi, pogłębił pocałunek; w tej samej chwili rozluźnił dłoń zaciskaną na jego nodze, przesunął ją ku górze, sprawnie ominął pasek spodni, którym, jak postanowił, nie będzie się jeszcze interesować. Wsunął palce pod brzeg koszulki, brak mu jednak było cierpliwości, którą wykazywał się Finn, czarny materiał zasłonił całą jego dłoń, którą badał teraz nieznane rejony jego brzucha, żeber, łopatek. Przeszył go intensywny, gorący dreszcz; zapamiętale badał gładkość i temperaturę naznaczonej bliznami skóry – wyraźnie czuł je pod palcami, zawzięcie się ich doszukiwał. W końcu oderwał się od jego warg, dysząc jak po biegu, twarz miał zaczerwienioną. Uchylił powieki, napawając się widokiem oddychającego szybko Finna, zdjął rękę z jego potylicy, kciukiem przesunął po zaczerwienionych kusząco wargach. – Powiedziałeś... że się we mnie... zakochałeś – z trudem wydusił z siebie pomiędzy kolejnymi oddechami. Drugą ręką nieprzerwanie błądził po gładkiej skórze jego pleców. Uśmiechnął się nieświadomie, przesunął usta w stronę jego ucha, tuż pod nim złożył miękki pocałunek. – Powtórz. – zamruczał i uszczypnął zębami jego płatek.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Finn umiał kłamać sam przed sobą, czasami się ku temu uciekał. W obecnym przypadku nie pozwolił sobie nawet na ułamek fałszu. Naprawdę chciał go przekonać, że nie jest zły. Co jednak mógł zdziałać wobec takiego uporu godnego hipogryfa? Zapewne jeszcze nie raz natrafi na tę minę, na tę upartość, wszak dopiero ją poznawał i trzeba przyznać, że będzie wyzwaniem nakłonić Vinciego do zmiany zdania. Co tylko odnalazł argument, został on stłamszony jeszcze kolejnymi słowami, które aż prosiły się o rozkładanie na czynniki pierwsze. Mimo, że słyszał już kilka razy wyznanie jego uczuć, tak za każdym razem robiło to na nim niemałe wrażenie. W takich momentach wydawało mu się, że świat stanął w miejscu, że wszystko znika i pozostaje tylko Vinci. Nie potrafił się nim nie zachwycać, zaczynał po prostu go uwielbiać. Pomyśleć, że ledwie w zeszłym roku panicznie bał się swoich uczuć i próbował wmówić sobie, że przesada, że myśli za dużo, że to niemożliwe... a jednak. - Och ty głupku. - pozwolił sobie na okazanie odrobiny zniecierpliwienia. - Chcesz mnie odwieść od tego... tego bycia gorszym, prawda? Chcesz, widzę to w twoich oczach, w twoim zachowaniu. To się liczy, bo już raz udało ci się mnie otrząsnąć. - w tym momencie trudniej było mu wytrzymać jego spojrzenie, zawstydził się, zakłopotał, poczuł zażenowanie na myśl co by stało się, gdyby Vinci nie zaczął krzyczeć i go przytulać. Zapewne nie siedzieliby razem na kocu... Zadrżał od samego wyobrażenia. Nie otrzymał żadnego potwierdzenia. Nie wiedział jak ma rozumieć to przeciągające się spojrzenie. Pocieszył się, że nie uzyskał stanowczego zaprzeczenia, a to już była połowa sukcesu. Któregoś dnia przekona go do swoich racji. Wróci do tego tematu, o tak. Nie odpuści tak łatwo, choć akurat teraz świadomie pozwalał odwracać swoją uwagę czując, że jest mu winny dużo, bardzo dużo ciepła. Wydawało mu się, że Vinci oczekiwał od niego czego innego. Sprawiał wrażenie zaskoczonego, co wbrew pozorom Finna usatysfakcjonowało. Nie szukał jednak dokładniejszej odpowiedzi na jego twarzy, był zajęty i całkowicie pochłonięty składaniem pocałunków, które w pewnym momencie stały się trochę pośpieszne. Nieznacznie, a jednak wyczuwalnie. Zaczął się gotować od środka, jego wargi bardzo chętnie ustąpiły pod naporem oszałamiająco miękkich ust. Intuicyjnie wyczuł odpowiedni moment, by musnąć koniuszkiem języka jego własny, umykający właśnie z powrotem do ust. Wbił palce w jego skórę pod wpływem intensywnego doznania, rad, że chwilę temu złapał parę oddechów i nie musiał się odsuwać po upierdliwy życiodajny tlen. Jego całe ciało pokryła gęsia skórka, kiedy poczuł na plecach ciekawską dłoń. Nie spodziewał się jej, ale bardzo, bardzo, ale to bardzo chętnie ją tam powitał. Oparł się ciężarem o Vinciego, kiedy drżenie jego ciała przeszło w całości i na niego. Nie mógł się skupić, coraz bardziej się rozkręcał i dawał ponieść. Jego palce spacerowały sobie wszędzie, przysuwały się coraz bliżej do kilku blizn, mniejszych, krzywych, nieładnych. Zmarszczył brwi, śledził zmysłem dotyku trasę jego dłoni. Trochę się zestresował, nie lubił ich pokazywać i choć współlokatorzy w dormitorium widzieli jego tors, to nikt tych szram jeszcze nie dotykał. A już w szczególności nie w ten sposób, w jaki robił to Vinci. Wbrew sobie spiął mięśnie pod dotykiem jego palców i zaraz je rozluźnił, co tylko uwrażliwiło jego skórę na bijący od niego gorąc. Nie pozwolił mu od razu się oderwać od ust. Wyczuł co zamierza, więc celowo mu utrudniał, przytrzymywał jego wargi przy swoich, nachylał się bardziej by je znów złapać. Odpuścił, gdy poczuł w płucach ból i silną potrzebę wtłoczenia w siebie powietrza. Oddychał jak po przebiegnięciu maratonu, co było dla niego sporą stratą czasu. Wpatrywał się z rozszerzonymi oczami w zaczerwienioną twarz Vinciego, czerpał z wymuszonej przerwy i hiperwentylował się. To było piękne, cały on był piękny. Powoli rozciągał usta w uśmiechu, coraz to szczęśliwszym i cieplejszym. Wtem z jego gardła wydostał się jęk od ilości pieszczot. Było ich tak wiele, że nie wiedział na której ma się skupić najpierw. Nie miał ich w życiu zbyt wiele. Wpojono mu powściągliwość, a teraz temu przeczył i chciał jeszcze więcej śmiałości Vinciego. Ponownie zatrząsł się pod wpływem wędrującej po plecach dłoni. Odchylił głowę, przymknął oczy przyjmując chętnie pocałunek w miejscu pod uchem, które nie sądził, że jest aż tak unerwione. Wbił paznokcie w materiał jego ubrania, wydawało mu się, że zaraz oszaleje z tego wszystkiego. Przełknął ślinę, przerażony mocnym pragnieniem zdjęcia z niego bluzy, przytulenia do swojego nagiego torsu i trzymania go tak w nieskończoność. Vinci tylko rozbudzał i powiększał tę potrzebę, swoimi pocałunkami i zachowaniem nie zachęcał do uspokojenia się. Krew szaleńczo płynęła mu w żyłach, gdy zamiast od razu odpowiedzieć, ulokował drugie ramię wokół jego bioder, naparł na niego swoim ciałem i łagodnie przewrócił go na plecy, układając go w ten sposób na cienkim kocu. Od razu zmaterializował się tuż nad nim, oparł się torsem o jego tułów, wpił się w jego usta z namiętnością o jaką siebie nie podejrzewał. To był krótki ale bardzo treściwy pocałunek. - Rozkochałeś.... - ucałował kość policzkową. - ...mnie... - teraz ciepły rumieniec. - w sobie... - dotarł do żuchwy. - ... z taką... - przywarł ustami do szyi; napawał się pulsującą pod skórą żyłą, pochłaniał ten rytm i był pewny, że jego serce bije tak samo szybko. - ...łatwością. - wydusił zdławionym tonem i wrócił wyżej, zajrzał do jego brązowych kochanych oczu. Splątał ich nogi i oparł się o niego połową ciała. - I co z tym fantem zrobisz? - zapytał ożywionym szeptem. Ponownie poruszył ramionami pod wpływem dotyku na plecach. To było denerwująco przyjemne odczucie lecz nic nie mógł poradzić, że go trochę łaskotało. Oparł głowę o rękę, a łokieć o koc. A i tak był bardzo blisko jego ust. Drugą dłonią sięgnął do suwaka bluzy i choć nie rozpiął go, to zaczął się nim bawić. Popatrzył na Vinciego płonącym wzrokiem.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Dziękował sobie za to, że dwa dni temu przełamał opory ich obu i sięgnął po to czego pragnął od tak dawna. Był zadowolony z tego, że puściły mu nerwy, że wykazał się sporymi brakami w umiejętności samokontroli i utrzymywania silnej woli. Niewiele mógł wówczas na to poradzić, był wszak tylko zwykłym, słabym człowiekiem stale wystawionym na działanie licznych pokus. Finan Gard był bez wątpienia najsilniejszą z nich. Był jak odległe, niemożliwe do spełnienia marzenie, był tym cholernym najczerwieńszym i najsłodszym jabłkiem zawieszonym na samym czubku rozłożystej jabłoni, tak wysoko, że mimo usilnych prób nie dało się po nie sięgnąć. A teraz trzymał go w swoich objęciach, czuł palce wpijane w jego skórę pod wpływem intensywności pieszczot i pocałunków, i nie potrafił uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Jego aprobata sprawiała mu dużo przyjemności, podobało mu się to uczucie, te przyjemne ciarki, które przebiegały mu po plecach kiedy Finn ulegał jego wargom i dłoniom. Rozkoszował się dreszczami wstrząsającymi jego ciałem, które nagle wydało mu się takie miękkie i ciepłe, rozgrzewające się dodatkowo pod wpływem jego dotyku. Pochłonięty odkrywaniem go w zupełnie innym wymiarze niż mógł do tej pory, przeoczył delikatny grymas, a spięte chwilowym stresem mięśnie wziął za zwykłą reakcję na śmiałe posunięcia jego palców. Gdyby dostrzegł, że Puchon na kilka sekund przestał czuć się swobodnie, z całą pewnością gwałtownie przerwałby ich bliskość, żądałby wyjaśnień. Z cichym pomrukiem zadowolenia przyjął jego zachłanność; fakt, że nie pozwolił mu na dezercję mile łechtał jego ego, schlebiał mu, stanowił jeden z najprzyjemniejszych komplementów jakim mógł go obdarzyć. Sam również nie chciał uciekać, zmusiła go do tego niemożność złapania oddechu i nadmiar wrażeń, od których zakręciło mu się w głowie. Obaj potrzebowali tej przerwy, a jednocześnie wydawali się być zaskoczeni jej koniecznością – jakby zapomnieli, że do życia potrzebują czegoś więcej niż tylko siebie nawzajem. Jęk, który z siebie wydobył był mu najsłodszą muzyką, dźwiękiem, który na długo pozostanie w jego pamięci. Wraz z intensywnym zapachem unoszącym się nad rozgrzaną skórą i słonawym smakiem jaki poczuł na wargach, zaatakował jego zmysły. Uśmiech, który od dłuższej chwili nie schodził z jego twarzy, na sekundę ustąpił miejsca zaskoczeniu, kiedy to wylądował na plecach, a na piersi poczuł słodki ciężar. Nie spodziewał się pocałunku, lecz szybko się w nim odnalazł, czerpiąc z niego jeszcze więcej przyjemności. Wczepił palce w jego skórę, starając się nie używać paznokci przesunął nimi wzdłuż kręgosłupa. Lubił być zaskakiwany, a Finn dzisiejszego popołudnia zaskakiwał go non stop, pokazywał się ze strony od której go nie znał – z zaskakująco namiętnej strony, cholernie pociągającej. Druga ręka straciła swoje zajęcie, więc i ją wsunął pod czarną koszulkę, badał nią lewą stronę jego pleców, do tej pory przez niego zaniedbywaną. Odezwało się w nim pewne napięcie, wyczekiwał jego odpowiedzi, a ona tymczasem długo nie nadchodziła. Za długo. Starał się czekać z cierpliwością, tej jednak miał dziś w sobie niewiele. W duchu odetchnął więc z ulgą kiedy Finn w końcu się odezwał. Jego twarz rozjaśnił promienny uśmiech; mógłby słuchać tego dzień i noc i z pewnością nie był to ostatni raz kiedy wymusił na nim tego typu potwierdzenie. Starał się zdławić jęk, ten jednak wyrwał mu się w chwili kiedy obdarzył pocałunkiem szyję, którą sam przed nim wyeksponował. Pożądał i czuł się pożądany, kochał i czuł się kochany, był szczęśliwy, a podobne szczęście odbijało się w rozżarzonym błękicie, który patrzył na niego jak na łakomy kąsek. Podobał mu się ten wzrok. Przewrócił oczami i wydał z siebie westchnienie udawanej bezsilności. – Najwyraźniej już się Ciebie nie pozbędę, więc po prostu spróbuję to jakoś znieść. – kąciki ust zadrżały, natychmiast zdradzając wesołość, nigdy nie nauczył się kontrolować swojej mimiki, a teraz miał z tym szczególny problem. – Chyba że... – zabawa suwakiem pobudzała wyobraźnię, a mimo to wysunął ręce spod jego koszulki i przerwał ją, gdyż pchnął jego ramię, naparł na niego i ostatecznie doprowadził do tego, że leżał teraz na nim z błyskiem triumfu w oczach. – ...rozkocham Cię w sobie jeszcze bardziej... – ucałował kącik jego ust – I jeszcze bardziej... – wargami zsunął się na szyję, przesuwał po niej, muskał ją, choć nie składał na niej pocałunków. – ...jeszcze troszeczkę... – podniósł się, okrakiem usiadł na jego biodrach, dłońmi zaś objął jego talię. Płynnym, posuwistym ruchem podwinął zawadzającą mu koszulkę aż na wysokość mostka. Patrząc nań z góry, zawiesił pożądliwe spojrzenie na odsłoniętej bladości skóry, powoli przesunął nim w górę, aż napotkał jego oczy. – ...do szaleństwa. Powrócił oczyma do odsłoniętego torsu, chłonął ten widok z majaczącym na ustach uśmiechem. Odszukiwał kolejne blizny, aż w końcu wybrał jedną, na której skupił swoją uwagę – odznaczające się szczególną bladością miejsce na jego brzuchu. Nachylił się nad nią, pochwycił szalenie intensywny zapach i przywarł do niej ustami. Złożył na niej kilka pocałunków i, nie odrywając od niej wzroku, odsunął się na odległość konieczną by móc się odezwać. – Rozkocham Cię w sobie do szaleństwa, co Ty na to? – wysunął koniuszek języka i z zachwytem zbadał nim fakturę blizny, drżąc od nadmiaru wrażeń. Przymknął powieki, pocałunkami po omacku naznaczył ścieżkę wiodącą w prawo, gdzie znajdowały się dwie kolejne, usytuowane blisko siebie. Nie otwierał oczu, wargami i językiem próbował wyczuć subtelne granice.
Część sesji odbywa się prywatnie
Tchnęła go nagła myśl. Z wciąż zamkniętymi oczyma, sformułował swoje życzenie, a kiedy je otworzył, za plecami Finna znajdowało się jeziorko. W niewzruszonej tafli odbijały się te gwiazdy, którym udało się przebić przez korony drzew, piaszczysty brzeg gdzieniegdzie przetykany trawą zachęcał do postawienia na nim stopy. Odnalazł dłoń Finna i splótł ze sobą ich palce. – Hmm, chodź za mną. Tylko nie podglądaj! – zaśmiał się i wypuścił go z objęć. Upewnił się, że ma zamknięte oczy i dopiero wówczas pociągnął go za sobą prosto w stronę wody. – Nie otwieraj oczu, choćby nie wiem co. No... chyba że mi nie ufasz. Pod stopami poczuł miękkość piasku i nierówność kilku kamyków, co przywitał mimowolnym uśmiechem; bez wahania zrobił krok prosto w wodę, która otuliła jego kostki. Była zimna, lecz nie lodowata, idealna by uśpić trawiącą ich gorączkę i zmyć z siebie pot. Nie puszczając jego dłoni, brnął coraz głębiej i głębiej, tak długo, dopóki woda nie sięgnęła żeber. Wówczas zatrzymał się, przysunął do Finna i z czułością ucałował wymęczone wargi. – Teraz możesz otworzyć. – powiedział, słowami muskając jego usta, złożył na nich jeszcze jeden pocałunek i w końcu rozplótł ich dłonie, na moment pozostawiając go samego. Zrobił to tylko dlatego by móc w całości zniknąć pod taflą, dać się pochłonąć orzeźwiającemu chłodowi, zamoczyć rozpalone ciało. Wynurzył się po kilku sekundach; ciężar wody rozprostował loki, optycznie wydłużył i przyciemnił kosmyki. Obdarzył go roziskrzonym spojrzeniem i uśmiechnął się do niego szeroko, cały kipiąc szczęściem.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Mógł tak się opierać o Vinciego i całą wieczność, lecz jego prośba zmusiła go do większego ożywienia. Chciał otworzyć oczy moment przed tym zanim został poproszony o nie podglądanie. Grzecznie zachował zamknięte powieki. - Nawet do piekła. - splecenie ich dłoni było dla niego już czymś naturalnym. Oczywistym. Najlepsze w tym wszystkim był fakt, że nie czuł żadnego zawstydzenia, a wszak obaj byli nadzy. Posłusznie szedł po trawie, nadeptując co kilka kroków na niewygodne gałązki trzaskające pod ciężarem jego ciała. - Czemu to piekło jest zimne i czemu mi się podoba? - zapytał, gdy zrobili pierwsze kroki wchodząc do małego jeziorka. - Ach tak, bo mam ciebie. Miło. - uśmiechnął się odsłaniając rząd zębów. Na szczęście nie było w tym upiorności. Zadrżał od lodowatego w jego odczuciu jeziora, które błyskawicznie wchłaniało krople potu z ich ciał. Odczuł potrzebę otwarcia oczu i nawet uchylił delikatnie powiekę, dzięki czemu mógł dojrzeć lśniącą w świetle gwiazd oliwkową skórę na łopatkach Vinciego. Im dalej się zagłębiali tym ranki Finna na plecach postanowiły się odezwać w proteście na kontakt z jakąkolwiek wodą. Zacisnął usta i palce na dłoni Vinciego, ale nie zareagował głosem ni jękiem na ten nieistotny szczegół. A mógł pozbyć się nawet i całej swojej skóry, byleby nie przerywać szczęścia bijącego z Vinciego. Poruszył ustami, skradł kilka sekund ofiarowanego pocałunku i otworzył oczy. Skubany był już daleko i póki co Finn nie odczuł tego tak straszliwie jak kilkanaście minut temu, gdy w głowie mu się nie mieściło, że zostanie sam choćby na sekundę. Póki mógł cieszyć się jego widokiem, tak był w stanie wytrwać. Czuł ulgę, zrelaksował się całym ciałem. Poczekał aż Vinci wynurzy się i na widok jego dłuższych, prostych i znacznie ciemniejszych włosów cicho się zaśmiał, tak z zachwytu. Uśmiechnął się unosząc wyżej policzek i w wyważonym ruchu zanurzył się głęboko pod wodę, nabierając powietrza do płuc. Opłynął Vinciego i w ostatniej sekundzie objął ramionami jego łydki, wciągając go gwałtownie pod taflę. Dopiero wówczas łaskawie go wypuścił i postanowił się wynurzyć z wielkim bananowym uśmiechem na twarzy. Zaczesał mokre włosy do tyłu, połowicznie położył się plecami na wodzie i westchnął niebywale zadowolony. Zlokalizował Vinciego i postanowił wzrokiem napawać się lśniącymi na jego skórze kropelkami wody. - I kto tu jest seksowną bestią, hę? - czuł się taki... uniesiony, taki wolny, nieskrępowany ubraniem i hamulcami. - Cholera, jakiś ty przystojny. - potrząsnął głową z niedowierzaniem, że mu się trafiła taka szycha. W sumie, miał niebywałe szczęście i zamierzał się z tego perfidnie cieszyć. - Nie myśl, że zaciągniesz mnie pod wodę. Masz do czynienia ze świetnym pływakiem. - posłał mu prowokujące spojrzenie i naparł plecami na taflę, po chwili pod nią znikając. Odpłynął sobie gdzieś dalej - bez najmniejszego problemu przemieszczał się pod wodą. Co parę chwil pozwalał by bąbelki powietrza pognały ku górze, otworzył oczy i zawrócił, czając się niczym krwiożerczy rekin na swoją ofiarę. Gdy zaczął się zbliżać do Vinciego, przestał oddychać, aby nie zdradzić swojego położenia. Niespodziewanie, nagle wyskoczył tuż przed nim, rzucił się swoim ciałem na niego, oplótł jego ramiona i razem z nim wylądowali aż na samym dnie. Patrzył pod wodą na jego unoszące się czarne włosy, uśmiechnął się w zachwycie, musnął zamkniętymi ustami jego własne i po odpowiedniej chwili jakoś się wynurzyli, by nabrać powietrza. Odpłynął na bezpieczną odległość, czyli taką, w której Vinci nie będzie mógł się na niego rzucić. Ponownie przeczesał z oczu włosy. Ożywił się, nabrał trochę energii i cały się cieszył jak idiota. - Jak mnie złapiesz to zrobię co tylko sobie zażyczysz, a jeśli ci się nie uda w ciągu siedmiu minut, ja wymyślę coś dla ciebie. Niekoniecznie realizować mamy to teraz, w wodzie, ale cóż, musisz mieć motywację. Choć i tak nie masz szans mnie dorwać. - brzmiał iście arogancko, był bardzo pewny siebie. Położył się na wodzie, porządnie uderzył w nią stopami wyrzucając niewielką ilość wody wprost na chłopaka. - Hmm... skoro i tak wygram to już na zapas wiedz, że przyjeżdżasz do Glasgow na sylwestra. - nawet nie brał pod uwagę przegranej. Odpłynął sobie ciut dalej, nie spuszczał wesołych oczu ze swojego chłopaka. - Albo... zaśpiewasz jakąś fajną piosenkę przed moimi rodzicami. Albo... przywieziesz Frotce minimum osiem par butów. Frotka to skrzat i ma fetysz obuwia. - im dalej wymieniał potencjalne warunki do spełnienia tym bardziej mu się gęba cieszyła. Suszył zęby, szczęście rozrywało go na kawałki, a wszystko to dzięki Vinciemu. Czuł się wybornie, wspaniale, doskonale! Miał ochotę żartować, rywalizować, dokuczać... robić wszystko czego sobie zabrania w życiu codziennym.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Doświadczył dziś tak intensywnego żaru, że nie zdziwiłby się gdyby w kontakcie z wodą ich ciała zasyczały jak zalewane na noc ognisko. Kto wie, może gdyby weszli do niej w momencie najintensywniejszego ciepła, tak właśnie by było? Mokre zimno przynosiło ulgę, odganiało zmęczenie, w które obaj zdawali się coraz mocniej osuwać, zmywało pot, który pokrywał każdy centymetr jego ciała. Na jego słowa odpowiedział jedynie śmiechem, głośnym i szczerym. Jeziorko jawiło mu się teraz bardziej jako niebo, aniżeli piekło, przebywanie w nim było tak niewiarygodnie przyjemne. Nie pomyślał o tym, że dla poranionych pleców Finna kontakt z wodą może być nieprzyjemny, choć jej chłód powinien z czasem przynieść ukojenie. Kiedy się wynurzył, zadrżał delikatnie, a na mokrych ramionach pojawiła się gęsia skórka. Przemył dłońmi twarz i szyję, z uśmiechem przesunął palcami po zdobiącej obojczyk malince wyraźnie odcinającej się na tle skóry. Nie spodziewał się podwodnego ataku, toteż w chwili kiedy Finn chwycił go za łydki, zdążył krzyknąć nim został pociągnięty pod powierzchnię wody. Zamachał niezgrabnie rękami i wynurzył się chwilę po nim, wybuchając gromkim śmiechem kiedy tylko złapał powietrze. Odnalazł go wzrokiem i popadł w absolutny zachwyt, spiorunowany szerokim uśmiechem oraz beztroską wymalowaną na bladej twarzy, a także słowami jakie padły z jego ust. Nie spodziewał się ich zupełnie, na moment zamarł, patrząc na niego z zaskoczeniem, a potem roześmiał się, nie bardzo wiedząc jak inaczej miałby zareagować. Poczuł rozgrzewające zmarznięte policzki ciepło, które szczerze go zdziwiło; zmieszany, odwrócił wzrok. Czy tak właśnie smakowało zawstydzenie? To uczucie było mu obce odkąd tylko pamiętał, nie było komplementu, który byłby w stanie zbić go z pantałyku... aż do teraz. – Hmm... Ty? – Nie potrafił zrozumieć czemu zwykłe określenie go „przystojnym” wywarło na nim tak duże wrażenie. Czy to dlatego, że tak bardzo zależało mu na uznaniu Finna? A może zwyczajnie nie spodziewał się, że mógłby być dla niego fizycznie atrakcyjny? Wtedy pod drzewem wprost powiedział mu, że nie interesują go mężczyźni, wziął to sobie wówczas do serca, zakładając, że skoro jednak wykazał zainteresowanie, zrobił to tylko ze względu na charakter i łączącą ich więź. I choć bez wątpienia zrobiło mu się miło, jakaś jego część irracjonalnie odrzucała możliwość, jakoby jego słowa były w pełni szczere. – Skoro zaciągnąłem Cię do łóżka, śmiem twierdzić, że zaciągnę Cię wszędzie. – na jego spojrzenie odpowiedział łobuzerskim uśmieszkiem. Kiedy zniknął pod powierzchnią wody, ze spokojem śledził wypływające na powierzchnię bąbelki. Całkiem przypadkiem odkrył coś czego jeszcze o nim nie wiedział – w wodzie poruszał się z godną pozazdroszczenia gracją, której Viníciusowi często brakowało. Wymarzone jeziorko miało służyć głównie ochłodzie i zmyciu z siebie wszystkiego co pokrywało ich zmęczone ciała, a tymczasem udało mu się sprawić mu radość. To było miłe odkrycie, oglądanie rozluźnionego Finna przynosiło mu nie lada przyjemność. Doceniał wszystkie nieliczne momenty kiedy zapominał o wiecznej kontroli, obserwował go uważnie, chwytał zmysłami i zapisywał te obrazy głęboko w pamięci. Miał nadzieję, że wkrótce uda mu się stworzyć pokaźną ich kolekcję. Stał tak, powoli zaczynając się niepokoić. Ile ten głupol był w stanie wytrzymać pod wodą? Bąbelki przestały wypływać, czy zatem powinien rzucić mu się na ratunek? Zmarszczył brwi i omal nie wrzasnął ponownie kiedy wyskoczył na niego tak nagle. Powstrzymał się jakimś cudem, choć serce swoim tempem właśnie oznajmiało mu, że od zawału dzielił go zaledwie mały krok. Kroczek. Otworzył oczy, chcąc chociaż widzieć co się dzieje skoro jakakolwiek kontrola nad rękoma została mu brutalnie odebrana. Umarł z zachwytu, utonął – bynajmniej nie w ciemnej toni jeziora, a w roziskrzonych oczach, które patrzyły na niego z czułością. Jasne kosmyki rozlały się dookoła jego głowy, falowały miękko, zachęcając by palcami zburzyć ich łagodny ruch. W duchu westchnął, z uśmiechem przyjął łagodne muśnięcie warg, które w obecnej sytuacji musiało mu wystarczyć. Kilka bąbelków powietrza zabawnie wyminęło finnową twarz, która w słabym świetle nocy zdawała się być jeszcze bledsza. Na powierzchni złapał łapczywie powietrze. Nim zdążył odgarnąć twarz z mokrych kosmyków, on znajdował się już nieco dalej. Za daleko. Chciał z wyrzutem powiedzieć mu na ten temat kilka słów, lecz nie potrafił się na to zdobyć, widząc jaką czerpie z tego radość. Uniósł brew, słuchając wyzwania, które właśnie mu rzucał. – Ach tak? – próbował powstrzymywać cisnący się na wargi uśmiech, lecz te zadrżały zdradziecko. – Ty paskudny zuchwalcu! Już ja Ci pokażę, jak tylko Cię dorwę, będziesz błagał mnie o wybaczenie. Zobaczysz, zmuszę Cię żebyś się przede mną płaszczył tylko po to żeby zetrzeć Ci z twarzy ten... – nie dokończył, zasłaniając się dłońmi przed wodą, którą go ochlapał. Zaśmiał się cicho. Podobało mu się to wyzwanie, podobnie jak nieco arogancka wersja Finna Garda. Była nowa, a na dodatek pociągająca, mimo że wzbudzała w nim chęć by utrzeć mu nosa. Zdecydowanie podniósł rzuconą mu rękawicę i da z siebie wszystko, chociażby dlatego by móc znaleźć się znów blisko niego. Ta odległość, którą teraz mu narzucał była mu nie na rękę, trwała już za długo. Prychnął, niby to obrażony, słysząc z jaką pewnością przypisuje sobie wygraną. – Jeśli zapraszasz mnie na sylwestra, po prostu mi to powiedz, głupku. Ale skoro chcesz się bawić w taki sposób... jeśli wygram, zupełnie upijemy się szampanem. – przymrużył powieki, jakby namierzał swój cel, po czym wystartował w jego stronę. Za wolno, za słabo, bezskutecznie. – A poza tym pozwolisz mi wyleczyć swoje plecy. – tym razem nie zdradził się ze swoimi zamiarami, po prostu podpłynął ku niemu, będąc już prawie pewnym, że tym razem uda mu się go dogonić. Nic bardziej mylnego, panie Marlow! Znowu klęska. Zaklął w duchu, rozbawiony. Zatrzymał się, z zaciekawieniem przekrzywiając głowę. – Czekaj, czekaj, fetysz Frotki polega na tym, że je czyści, czy raczej zakłada? – był szczerze zainteresowany jego odpowiedzią, choć trzeba przyznać, że po części była to pułapka. Pragnął zająć czymś jego myśli by jakkolwiek opóźnić szybkość jego reakcji. Zanim więc Finn zdążył mu odpowiedzieć, znów wystartował w jego stronę. Prawie mu się powiodło, zdołał musnąć jego ramię, lecz nie udało mu się go pochwycić. Westchnął. – I... jeśli Cię złapię, zostaniesz tu ze mną na całą noc. Oj, Finn, nie uciekaj bo za każdym razem będę dołączał kolejne życzenie, a i tak Cię w końcu dorwę!
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
To była bezcenna chwila beztroski. Kto wie kiedy będzie znów taka sytuacja, gdzie będą mieli dla siebie pół dnia, cała noc i jeszcze więcej? Już na tę chwilę widział, że będzie szukać weekendów, które w pełni przeznaczy dla Vinciego. Wizja trzymania przy sobie rąk w dniu codziennym była teraz koszmarnym pomysłem. Koniecznym ale cholernie trudnym do zniesienia. Póki co skupiał się na tu i teraz. Śmiech Vinciego zmotywował go do wymyślania rywalizacji czy transakcji wymiennych. Wszystko, byleby znów się śmiał i to dzięki niemu, dla niego. Wpatrywał się w rozciągnięte usta Vinciego świadom jak wiele razy będzie wracać do tego momentu. Nie sądził, że może do kogoś tak szybko się przywiązać. - Ach racja, czyli musisz teraz sobie złapać jedną sztukę, skoro wszystko spłaciłem. - wyszczerzył się rad i z takiego obrotu sprawy. Czuł się taki lekki, chciał dokuczyć Vinciemu, rozbawić go albo w ten przyjemny sposób zezłościć. On naprawdę nie spodziewał się ataku! Przecież to oczywiste, że wchodząc z Finnem do jeziora, trzeba liczyć się z niespokojną kąpielą. Widział w jego błyszczących oczach zachwyt, co go nieco speszyło. Oczekiwał chociaż trochę obrażenia się czy chęci zemsty a dostał czułość, która znacznie utrudniała realizację planu dokuczenia mu. Jakże miał go podtapiać czując na twarzy jego intensywny i pełen radości wzrok? Ucieszył się jego śmiechem na wręczony właśnie komplement. Tylko czemu miał wrażenie, że wyczuwał w tym zakłopotanie? Może nie był zachwycony tym określeniem? W sumie nic dziwnego, to zbyt słabe słowo by oddać w pełni jego oryginalny typ urody. Gdy zmieszał się i odwrócił wzrok, potwierdził tym samym podejrzenia Finna. Otarł twarz z wilgoci i popatrzył bacznie na Marlowa. - Chyba za rzadko cię komplementuję. - stwierdził po chwili gorliwej obserwacji. Podejrzewał jego policzki o zmianę kolorytu choć z tej odległości nie był tego pewien. - Jak mnie złapiesz to bardzo dokładnie powiem ci co mi się w tobie podoba. Trochę tego będzie więc nie ociągaj się, leniu, jeśli ma nam starczyć na to czasu. - posłał mu rozbrajający uśmiech, gotów skomplementować każdy kawałek skóry. A gdyby tak dodać do tego jeszcze pocałunki... och czuł, że mogłoby to się szybko wymknąć im spod kontroli. Tak na dobrą sprawę Finn dalej twierdził, że nie interesuje się mężczyznami. To dziwne, acz on naprawdę tak siebie oceniał. Vinci był poza wszelką kategorią. Był jeden, jedyny, nikt przed nim i nikt po nim. Cudowne odkrycie, z początku przerażające, a dzisiaj najcudowniejsze. Dryfował sobie leniwie w jeziorku i miał oko na Puchona. Jak się spodziewał, ten przyjął wyzwanie, co Finna naprawdę uradowało. Wspaniale! Nawet jeśli Vinícius nie miał najmniejszych szans z nim zwyciężyć, to i tak wspólna zabawa i dokuczanie mu było niezwykle atrakcyjnym zajęciem. Uniósł brwi i się roześmiał, nie mógł się powstrzymać. Został nazwany zuchwalcem i w dodatku otrzymał cudowne groźby... nie poznawał Vinciego, ale to było tak rozbrajające, że nie mógł powstrzymać rozbawienia. - Jesteś uroczy jak mi grozisz. I technicznie rzecz ujmując, nie zaciągnąłeś mnie do łóżka tylko do lasu. - zaśmiał się pełną piersią, bowiem nie mógł się oprzeć i musiał doczepić się do błędnego określenia. Nic nie robił sobie ze swojej arogancji. Był pewny siebie i nie brał żadnej opcji pod uwagę niż wygranej. Oniemiał, bezgłośnie zarechotał. - Upić się szampanem? Na gacie Merlina, Vinci, nie chcesz tego, wierz mi. - opcja całkowitego upicia się nie była już tak groźna. Nie po dzisiejszym dniu. Ufał mu, Vinci wiedział najgorsze, a więc cóż mogło się stać? Najwyżej znów zaplątają się w swoich ciałach. Z dziecinną łatwością odsunął się na bok, patrząc jak ślamazarnie próbuje go dorwać. Tylko tyle? - Uuuu, to cios poniżej pasa! - zabuczał, choć z błękitnych oczu rozlewało się rozbawienie. Nagle otworzył je szczerzej, jakby właśnie na wpadł na jakiś pomysł. - W sumie okej, jeśli jakimś cudem wygrasz to dam ci wyleczyć plecy ale tylko i wyłącznie w taki sposób jaki ci wskażę. - wprowadził pewne poprawki, bo w sumie niezbyt miał ochotę pozbywać się akurat tych ranek. Mają ważne znaczenie i będzie ich bronić za wszelką cenę! Kto mówił, że nie można się przy tym odrobinę zabawić? Wyszczerzył się do niego, kiedy znowu umknął spod jego palców zanurzając się nieco głębiej do wody. Kiepsko się ten Marlow poruszał w jeziorze, oj kiepsko... będzie trzeba go poduczyć. Odwrócił się do niego przodem, ale wciąż w minimalnym stopniu przemieszczał się do tyłu. Patrzył mu prosto w oczy i puszył się jak szalony. - Nie wnikam czy Frotka je nosi, ale lubi je.. hej! - gdy zdał sobie sprawę z pułapki, szybko śmignął w obrocie z dala od jego rąk. Skubany! Zagadał go, a wszystko przez to, że naprawdę zainteresował się tematem. Poczuł jego dotyk na ramieniu lecz na całe szczęście udało się spod niego wysunąć. - Ty szczwany lisie, nie dam się więcej zagadać. - pogroził mu palcem i zanurkował, oddalając się pod wodą i przy okazji zataczając koło. Woda była cudowna, jak już wygra ostatecznie tę jakże uroczą rywalizację, podtopi Vinciego jeszcze jakieś cztery razy. Wynurzył się w dobrej odległości, wzburzając przy sobie niewielkie fale. - Cała noc z tobą? Tutaj? No nieee, tylko nie to! - roześmiał się, bowiem wyraźnie było widać, że ten pomysł przypadł mu do gustu. Rozważał nawet celowe przegranie, skoro życzenia robiły się coraz to bardziej kuszące... Powstrzymał się jednak, przynajmniej na chwilę. Dotknął stopami gruntu, wyciągnął ramiona do góry i przeciągnął się - może celowo, może nie - udając przy okazji, że ziewa. - Masz jeszcze cztery minuty. Prędzej transmutuję się w rybę niż doczekam się aż mnie dorwiesz. Może się poddaj, co? - zasugerował z jakże przekonującą charyzmą w głosie. Obserwował jak się przemieszcza i póki co... nie uciekał. Czekał aż Vinci przybliży się na dosyć bliską odległość. Patrzył prosto w brązowe oczy, pewny tego, że wywinie mu się i tym razem. - Bądź mądry, kochanie i po prostu przyznaj, że nie zdołasz mnie dopaść nawet z trzech metrów. - i gdy Vinci rzucił się do ataku, Finn wystartował rzutem na plecy. Ach, poczuł na przedramieniu jego palce! Na całe szczęście wyślizgnął się, choć musiał przyznać, że naprawdę go nie doceniał. Duma nie pozwalała go pochwalić. Nie! Finn wygra i już. Odpłynął dwa metry dalej. - To może zaczniesz od masażu, bardzo mi się przyda. - śmignął w prawą stronę, gdy znów został zaatakowany. Tańczyli w jeziorze, im więcej kroków robili, tym bardziej z Finna biła duma i samozachwyt. - Odpowiesz na moje czterdzieści siedem pytań, o. - wyczuł kiedy nastąpi ostatni atak. Finn... wyskoczył w jego kierunku w dokładnie w tym samym momencie, doprowadzając do tego, że obaj się wzajemnie pochwycili. Przytulił dłonie na wysokości jego żeber, zanurzył ich obu aż po samą szyję. - Mam cię. - zniżył głos wpatrując się w niego wesoło. - Będę miły. Twoje ostatnie życzenie spełnię z rozkoszą. - szepnął, wsuwając dłonie na jego kark. Przysunął go do siebie tak, że dotykali się czołem. Mimo chłodnej wody czuł ciepło jego ciała. Przechylił głowę, dopadł wilgotnych od jeziora ust, spił z nich każdą najmniejszą kroplę. Ucałował go w sposób naprawdę grzeczny, czuły, niemalże delikatny, co było niebywałą zmianą w porównaniu z tym, co z nimi robił jeszcze kilkanaście minut temu. Nie, nie znudzi mu się to. Choćby wycałował każdy skrawek jego ciała, zawsze będzie chciał do tego wrócić. Przesunął dłonią po jego policzku, po linii żuchwy, pogłaskał brodę i sobie przytrzymał blisko warg. Vinci rozgrzewał sobą całe jezioro. - Opowiedz mi o sobie. Wszystko. - mruknął do jego ust, objął go, bo nie mógł inaczej. Przesunął ciekawską dłonią po całej długości kręgosłupa. - Chcę cię znać lepiej niż ktokolwiek, Vinci. Chcę żebyś ty znał mnie najlepiej. - delikatne fale rozbijały się o ich ciała, które znowu były blisko siebie, znów coraz cieplejsze, choć wyjątkowo ukojone. Pytanie, na jak długo. Spoglądał w brązową toń i uśmiechał się do niej rozczulony.- Tylko nie każ mi wracać do rzeczywistości. Będą nas szukać czy lepiej to olać? Dziwnie mi będzie bez ciebie. - stwierdził mając świadomość, że kiedyś ich idylla się skończy. Aż zadrżał na samą myśl. To okropne, chciał zostać z Vincim tutaj jeszcze na resztę doby.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Czy komplementy, którymi obdarzał go Finn były czymś do czego mógł z czasem przywyknąć? Na ten moment miał wrażenie, że nigdy nie przestaną wprawiać go w swego rodzaju zakłopotanie, nieważne w jakiej ilości by go nimi nie zasypywał. Jego zdziwienie wiązało się przecież z samym faktem, że mógłby tak myśleć, nie brakiem wiary we własną osobę. – Chyba tak. – przyznał z czającym się w kącikach ust uśmieszkiem, dodając do tego przekonujące skinienie głową. Trening czyni mistrza, prawda? Jeśli nie umiał przyjmować pochwał, które płynęły z ust Finna, może rzeczywiście oznaczało to, że powinien poćwiczyć? Nawet jeśli wprawiały go w swego rodzaju zawstydzenie, chętnie posłucha więcej na temat tego jak wspaniałą i piękną jest osobą. Vinci nie przywiązywał większej uwagi do swojego wyglądu, o czym świadczył chociażby wieczny bałagan na jego głowie, lecz nie znaczyło to, że nie miał w sobie za grosz próżności. – Pamiętaj, że pocałunki są najlepszym komplementem. – czyżby pomyśleli o tym samym? Uległ sile jego uśmiechu, na moment zapominając, że otrzyma swoje pochwały dopiero w chwili kiedy go złapie. Wydawało mu się to, oczywiście, łatwym zadaniem... aż do momentu, w który przekonał się jak dobrym jest pływakiem. Jeśli chodzi o fizyczne umiejętności, z ich dwójki prym wiódł raczej Vinci – czasem wybierał się na bieganie wzdłuż zakazanego lasu i brzegu jeziora, miał za sobą krótki epizod z drużyną Quidditcha, a i sama perkusja nierzadko wymagała od niego zaangażowania całego ciała. Był, co prawda, niższy, drobniejszy i z całą pewnością mniej silny niż Finn, lecz nadrabiał to zręcznością, sprytem. Nie spodziewał się, że Puchon w wodzie czuje się aż tak dobrze; on sam był raczej przeciętnym pływakiem, bez trudu utrzymywał się na powierzchni, ale wciąż brakowało mu pewnej gracji, swobody ruchów i, przede wszystkim szybkości. Cechowało go za to coś innego – nieziemski upór. I właśnie z jego powodu nie odpuścił aż do ostatniej chwili. Prychnął, marszcząc przy tym nos jakby jego słowa były mu swędząco nieprzyjemne. Uroczy? Wcale nie chciał być uroczy! Miał wzbudzić w nim niepewność i niechęć do rywalizacji, a osiągnął zgoła odwrotny efekt. Dlaczego więc, miast rozdrażnienia, czuł raczej rozbawienie? Skwitował jego słowa śmiechem, w duchu przyznając mu rację. Rzeczywiście nie pojawiło się tu żadne łóżko, choć, jak się okazało, wcale nie było im ono do niczego potrzebne. Ot, zbędny gadżet, mała innowacja sprawiająca, że kora drzewa nie rysuje skóry – a było to przecież niecodzienne i ciekawe doznanie. Umykał mu non stop, wzbudzając w Marlowie pełną rozbawienia irytację, która przybierała na sile z każdym kolejnym razem. Puszył się jak jakiś cholerny paw, a wyraz jego twarzy mówił jasno co myśli o umiejętnościach pływackich Viníciusa. Był tak pewny siebie, że miał ochotę złapać go po to tylko by zobaczyć głupią minę, jaką wówczas by zrobił. Uśmiech na twarzy Vinciego przeplatał się z zaciśniętymi w skupieniu zębami, brązowe oczy patrzyły bystro, mrużyły się w chwilach złości, ale przede wszystkim błyszczały czystą radością. Bez względu na to czy był w stanie go dogonić, czy też nie – była to wyjątkowo przyjemna chwila beztroski, kiedy to mogli po prostu być sobą i bawić się jak dzieciaki. – O tak, właśnie dokładnie to! – pogroził mu palcem – Zmuszę cię do leżenia przy mnie, a nawet przytulania mnie przez całą noc. – zmarszczył brwi, kiedy zaczął się z nim przekomarzać. Ziewał, tak? Cholernik. Wymamrotał pod nosem włoskie przekleństwo i roześmiał się tuż po tym. – Poddać się? A może ty się weź utop, co? Przetransmutuj się w pawia, lepiej do Ciebie pasuje. – nie zwracał uwagi na swoje słowa, dając się ponieść tej małej grze, jaką zaserwował im Finn. Nie był przecież zły, jedynie poirytowany, a i tak uśmiechy brały górę nad wszelkimi krzywymi minami. Niespiesznie przybliżał się w jego stronę; nie chciał robić z siebie głupka, ganiając za nim kiedy on zachowywał stoicki spokój, a poza tym nie chciał zmachać się zanadto, planował bowiem wykorzystać swój czas do ostatniej sekundy. – Ty mi tu nie kochaniuj, ty przebrzydły ghulu! Będziesz musiał odkupić każde pojedyncze słowo, zobaczysz. – rzucił się do ataku i już go prawie miał! Już czuł pod palcami chłodną skórę, już zaciskał palce na szczupłym przedramieniu. Był zupełnie przekonany o swoim zwycięstwie, kiedy Gard dosłownie wyślizgnął się spod jego palców. Stanął jak wryty, patrząc na niego z niedowierzaniem wymalowanym tak w oczach, jak na twarzy. – Che culo! Cofam swoje słowa, nie jesteś przebrzydłym ghulem tylko obślizgłym ślimakiem. – nie zastanawiając się wcale, wystartował w jego stronę, znów bezskutecznie. Czuł, że kończy mu się czas i powoli miał dość swoich sromotnych porażek, ale wrodzony upór nie pozwalał mu na odwrót. – Ślimakiem, który ma dużo szczęścia i tyle. Mięczaki i masaż to chyba zły pomysł, jeszcze przypadkiem cię rozgniotę. – powoli docierało do niego, że już nie wygra, chciał więc chociaż słowami jakoś zetrzeć mu z ust ten irytujący, pełen satysfakcji i samozadowolenia uśmieszek. Nie była to szczególnie skuteczna metoda, nie kiedy jego własne kąciki ust non stop zdradzały czające się pod irytacją rozbawienie. Warknął gniewnie w chwili gdy jego ostatnia próba skończyła się niepowodzeniem. Miał ochotę wyrwać się z jego ramion i pewnie by to zrobił, gdyby tylko jego bliskość nie okazała się znacznie bardziej kusząca niż strojenie fochów. – Przecież ja też Cię mam, to niesprawiedliwe! – spojrzał wprost w niebieskie tęczówki – brązowe wyrażały głównie sprzeciw wobec takiemu rozwiązaniu ich małych zawodów. Skoro trzymał go w swoich ramionach (a wszak taki był warunek wygranej), powinien mieć prawo do jednego życzenia. Okazało się, że owszem, dostanie je, jednak bez możliwości wyboru. Prychnął z rozdrażnieniem gasnącym z każdym kolejnym milimetrem pokonywanym przez jego dłonie. Finn skutecznie go rozbroił, swoim dotykiem ugasił pożar nim ten w ogóle się pojawił. – Bastardo... – szepnął cicho kiedy zbliżał się do jego warg, na poły z rozbawieniem i niedowierzaniem, że tak łatwo odebrał mu wolę walki. Przymknął powieki, choć z początku nie poruszył się w najmniejszym stopniu – jak na porządnie obrażoną osobę przystało łaskawie pozwalał mu całować zziębnięte, bierne wargi. Nie trwało to długo, nie potrafił powstrzymać się przed odpowiedzią; przysunął się bliżej niego, rękoma oplótł jego szyję i w końcu odwzajemnił jego pocałunki, łaknąc pokrytych wilgocią ust. Łagodność i delikatność tej chwili nie uszła jego uwadze, toteż nie psuł jej, mimo że pragnął go wciąż więcej, bliżej, mocniej; pozwolił mu się odsunąć, choć wymagało to ogromu silnej woli. Z bliska patrzył w jego oczy, westchnął cichutko. Zadrżał od jego dotyku, został nim ostatecznie roztopiony, podporządkowany. – Więc pytaj. Masz dokładnie czterdzieści siedem pytań. – odgarnął na kark mokre kosmyki i przytulił policzek do jego policzka, chwytając powietrze przesiąknięte charakterystyczną mieszanką powstałą z woni jeziora i słodko-ostrego zapachu Finna. – ”Pięćdziesiąt pocałunków Garda”. – uśmiechnął się, choć nie mógł tego widzieć. – Podążając mugolską modą, powinienem napisać taką książkę. Niestety, pisarz ze mnie marny. To bonusowa informacja na mój temat, daję ci ją z czystej dobroci serca. – roześmiał się, ciepłym oddechem owiewając jego ucho, pozwalając by rozbawienie wstrząsnęło zamkniętymi w uścisku ramionami. – Rzeczywistość? Tu jest moja rzeczywistość, a ja nigdzie się nie wybieram. Co najwyżej na brzeg, jeszcze chwila i rozmiękniemy tu jak kawałki bułki rzuconej kaczkom na śniadanie. Odsunął się od niego, po drodze muskając kilkakrotnie blady policzek, a na wargach składając ulotny pocałunek. Wyplątał się z jego ramion i popłynął w stronę brzegu, przy którym czekały na nich dwa kusząco miękkie ręczniki. Wziął jeden z nich, wytarł nim twarz, ramiona i kapiące kropelkami wody włosy, po czym przewiązał go w biodrach. Zerknął na Finna, sprawdzając czy i on doprowadził się już do ładu, po czym uśmiechnął się zagadkowo. – Wiesz co? Zamknij znów oczy. – przybliżył się do niego – to już ostatni raz... na dziś. Obiecuję. Chyba że... – przesunął zębami po wardze, zastanawiając się nad czymś, po czym zacisnął palce na czarnej, aksamitnej wstążce, która zmaterializowała się w jego dłoni. – Trochę Ci w tym pomogę. Żadnych protestów. – biła od niego stanowczość wsparta charakterystycznym tonem świadczącym o tym, że żaden sprzeciw nie będzie wzięty pod uwagę. Stanął za jego plecami i przesłonił jego oczy, starannie wiążąc pasek materiału na tyle mocno, by nie miał możliwości podglądać. Ucałował wilgotnawy, pachnący jeziorem kark, musnął wargami chłodnawy bark. Ujął jego dłoń i poprowadził go kilka kroków dalej. Pośród drzew, na wprost jeziorka, na niskich nóżkach stało łóżko; od góry zasłonięte było białym baldachimem nadającym mu przytulnego charakteru, zaścielone zaś było jasną pościelą i dużą ilością miękkich poduszek. Wokół niego znajdowały się drzewa, przy których pniach stały teraz rzucające ciepłe, migotliwe światło latarenki. Pokierował go aż na sam jego brzeg i dopiero tam się zatrzymał. Puścił jego dłoń i, stając na palcach, przybliżył się do jego ucha. – Zaufaj mi. – szepnął, trącił nosem jego policzek i odsunął się po to tylko, by pchnąć go plecami na miękki materac, który zachęcająco ugiął się pod ciężarem jego ciała. Nie zwlekał ani chwili, rozsiadł się na jego biodrach, ani trochę nie przejmując się tym, że poza wilgotnymi ręcznikami są zupełnie nadzy. Nachylił się nad jego wargami. – Teraz nie możesz już powiedzieć, że nie zaciągnąłem Cię do łóżka. Chociaż moim skromnym zdaniem nie ma lepszego łóżka niż trawa. – ucałował jego usta – wpierw delikatnie, niespiesznie scałowując ich powierzchnię, potem nieco mocniej, zachłanniej, szukając na nich smaku, za którym zdążył zatęsknić. Nie pozwolił sobie jednak na przesadną namiętność, nie taki był bowiem jego cel. – Odwróć się, wygrałeś przecież masaż. I… nie zdejmuj opaski – wyszeptał, muskając jego wargi, ni to prosząc, ni nakazując. Podniósł się na kolanach, umożliwiając mu wykonanie polecenia i po chwili usiadł ponownie, tym razem na miękkich pośladkach. Wyciągnął rękę po olejek, który sekundę wcześniej pojawił się na łóżku, wylał trochę na dłoń i roztarł, rozgrzewając przy tym ręce. Ułożył dłonie na jego barkach, lecz zanim wykonał nimi jakikolwiek ruch, nachylił się nad jego uchem. – Możesz pytać. – zamruczał wprost do niego, zaśmiał się cicho i wyprostował, rozpoczynając masaż. Stanowczo, choć z wyczuciem uciskał kolejne mięśnie, niespiesznie rozgrzewał chłodną jeszcze skórę ciepłem własnych dłoni.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Uciekanie w wodzie przed Vincim nie wymagało nadkładania sił fizycznych. Finn tak mocno się puszył i czuł się niezwyciężony iż go nawet troszkę lekceważył. Nie przesadnie, a jednak mimo wszystko uważał siebie za lepszego odeń pływaka. W innych dziedzinach sportowych nie wykazywał się szczególnymi zdolnościami ani talentem, czując się znacznie lepiej głównie przy muzyce. Mimo wszystko pływanie, nurkowanie, manewrowanie w żywiole wody przychodziło mu z łatwością. Daleko mu do olimpijczyka, a jednak czuł się jak ryba w wodzie. Jak tylko wspomniał sobie szwedzkie jeziorko latem... aż tęsknił za ciepłem mimo, że ledwo co się skończyło. Dostrzegał, że Vinciemu przeszkadza jego uśmieszek, a jednak nie potrafił go powstrzymać. To przekomarzanie rozbawiało go i wiedział, że nie kryje się za tym nic toksycznego. Ot, chwilowe objawy arogancji, której nie widać wszak w życiu codziennym. Upór Vinciego był mu znany, a jednak to jest pierwsza z sytuacji, kiedy poznawał ją na własnej skórze. Był pewien, że Marlow zrezygnuje po tych nieudanych próbach lecz grubo się pomylił. Walczył do samego końca mimo, że to przecież zwyczajna rywalizacja. Imponowało mu to. Oczywiście wyczuwał bijącą od niego złość przeplatającą się z rozbawieniem, a więc celowo wypinał dumnie pierś i przydziewał na usta pełen zadowolenia uśmieszek. Skoro mógł być sobą przy Vincim, nie zamierzał się hamować. Chciał wykorzystać ten czas w pełni, jak tylko się dało. - Czy ty chcesz, by paw cię przytulał całą noc? - zapytał podśmiewując się pod nosem. - Jak jakiegoś znajdę to dam ci znać. - puścił do niego oczko chwilę po tym jak mu się wywinął sprzed nosa, wirując w wodzie i naruszając porządnie jej gładką taflę. Wybuchnął śmiechem i szybko go ujarzmił, bo powinien udawać obrażonego! Uniósł brwi i próbował wyglądać na dotkniętego do żywego, co szło mu gorzej niż miernie. - Ghulu? O nieee, ja do ciebie z uczuciem, a ty do mnie z ghulem. Łamiesz mi serce, Vinci. Jak tu żyć? - trząsł się ze śmiechu doskonale zdając sobie sprawę, że sam prowokuje go do tego typu odzywek, które i tak uważał za całkowicie urocze. Tak, Vinci był uroczy, szczególnie kiedy ta złość mu nie wychodziła. Widział jego drgające policzki i uciekający ku górze kącik ust, który aż prosił się o ucałowanie. Wizja odkupienia każdego słowa wydawała mu się atrakcyjna, co nie znaczy, że da się wkopać. Uważał siebie za niewiniątko. Prychnął z wielkim uśmiechem na ustach, nie umiejąc go z nich usunąć. Nie umiał się nie uśmiechać do niego. Coraz trudniej przychodziło mu trzymanie się z daleka, skoro mógł go dotykać i całować tak jak sobie tylko to wyobrazi bez obaw, że ktoś ich na tym przyłapie. Znów robił sobie apetytu takimi myślami. - Szczęściem jesteś ty, a to tutaj to nazywa się talent, kochanie. - przymrużył oczy słysząc kolejny epitet, który aż prosił się o małą zemstę. Zamyślił się na parę sekund rozważając czy nie powinien się jakoś "zemścić" lecz musiał przerwać pomyślunek, by odpłynąć na bok. Uznał, że wróci do tego w stosownym czasie i upomni się o przeprosiny. O tak, zamierzał je otrzymać! Teraz nie czuł się urażony, ale może później? Musi tylko zasłonić usta, by nie zdradzały go tym nieprzerwanym wyszczerzem. Jak się ma złościć, kiedy chciało mu się śmiać i całować go jednocześnie? I nie, Vinciemu nie udało się zetrzeć tego uśmieszku. Jedynie w błękitnych oczach zaigrała ostrzegawcza iskierka, taka która gwarantowała, że sobie sam weźmie przeprosiny wprost z jego ust, a dokładniej języka. Chętnie sięgnął do pełnych warg i mimowolnie uniósł policzki czując jaki Vinci jest obrażony. Nie zniechęcił się i mu się to opłaciło, bo po chwili wycałowywania nieruchomego i urażonego Marlowa poczuł na szyi jego mokre dłonie, które powitał z aprobatą. Aha, miło wiedzieć, że potrafi go udobruchać. Informacja przydatna na przyszłość. Przymknął powieki, oplótł go w talii i czerpał sobie chwilę tulenia słuchając tuż przy twarzy jego cudownego głosu. - Tylko pięćdziesiąt? E tam, zacznijmy od dwustu. - nie miał pojęcia o co chodziło z mugolską modą i pisaniu na ten temat książek, ale nie drążył uznawszy, że sam tytuł powieści jest mocno nieprawidłowy. - Pięćdziesiąt to jak nic. Poproszę więcej. - popatrzył nań i odgarnął z jego polika wilgotny kosmyk składając go do reszty przemoczonych włosów. Zapamiętał sobie, że Vinci nie lubi pisać opowiadań. Każda informacja się przyda. - Lubię bonusy. - stwierdził trzęsąc się razem z nim od cichego śmiechu. Właśnie zauważył kropelkę wody na jego rzęsie i zbierał się, by ją stamtąd zabrać, rzecz jasna ustami, gdy Vinci postanowił się bezczelnie z niego wyplątać, co skomentował grymasem. Wolał być rozmiękłą bułą i mieć Vinciego niż musieć go teraz wypuszczać, skoro planował sobie zabrać od niego nagrody za zwycięstwo. Poczuł się pocieszony ulotnym pocałunkiem, a więc podążył za nim rozpychając taflę wody swoim ciałem. Skorzystał z okazji, popatrzył łakomym wzrokiem na jego oliwkową, lśniącą od wody skórę na plecach, na linię kręgosłupa, którą pieścił palcami, na pieprzyki, z którymi nie zdążył się przywitać. Na chude barki, lekko widoczne łopatki, na jego ruchy ciała, gdy wychodził. Uśmiechnął się zachwycony, gdy zobaczył go całego, gdy już wyszedł na brzeg nagusieńki. Aż musiał przytrzymać zębami dolną wargę, aby nie dać nic po sobie poznać. Obwiązał się ręcznikiem, choć obserwował jak robi to Vinci, bo to wydawało się o wiele atrakcyjniejsze niż skupianie na wycieraniu swojego ciała. - Znowu? - zapytał czując jak niezbyt mu się podoba zamykanie oczu, skoro może oglądać jego tors, malinkę, którą dzisiaj stworzył, ramiona, które całował... Przymrużył groźnie oczy na widok opaski. - Protestuję. - zakomunikował i skrzyżował ręce na ramionach nie godząc się na zasłanianie mu wzroku. Ufał mu, ale nie podobało mu się chodzenie na oślep skoro mógł jawnie zachwycać się jego ciałem. - Vinci, nie zgadzam się. - powiedział doń dobitnie, ale mimo wszystko zapomniał odsunąć się czy w jakikolwiek fizyczny sposób zaprotestować, bo już Vinci przystępował do dzieła i zawiązał na oczach opaskę. Finn jęknął i zastanawiał się czemu nie udało mu się go powstrzymać. Nawet nic nie zrobił poza słownym buntem! - Ja dalej się... - urwał, zamknął usta czując na karku pocałunek, potem na barku, potem chciał czuć jeszcze jeden... ale nie nastąpił. Pojawiła się za to ciepła, choć wilgotna dłoń, którą chętnie uwiązał swoimi palcami. Znów szedł na oślep. - Już? Zdejmij mi ją. - ponaglił go ledwie trzy kroki później. - Wystarczy poprosić o zamknięcie oczu to jeszcze mogę to rozważyć, a nie od razu opaska. Opaski to zakłada się do rzucania gnomami, a sądząc po twojej temperaturze ciała raczej nie masz tego w planach. - jojoczył pod nosem, wyrażał swoje niezadowolenie i trochę opornie dawał się prowadzić w nieznajomym kierunku. Może do ogniska? Z pięć razy chciał zdjąć opaskę i zobaczyć co Vinci knuje, ale w ostatniej chwili dawał mu trzy sekundy na decyzję o oddaniu mu zmysłu wzroku. Zatrzymali się, stracił jego rękę, co tylko go zirytowało. Nie po to dał (a przecież nie chciał) zawiązać sobie oczy, by tracić z nim kontakt fizyczny. Chciał być udobruchany. Po jego ciele przebiegł słodki dreszczyk kiedy poczuł ciepło jego oddechu przy uchu. Zaufaj mi... jakby dzisiejsze spotkanie nie było tego dowodem! Zmarszczył brwi, asekurował się dłońmi popchnięty wprost na... miękki materac, który pod jego ciężarem kusząco się ugiął. Przesunął palcami po pościeli. - Dobra, chcę zdjąć opaskę. Już dosyć się pomściłeś. - uniósł barki i odruchowo położył dłonie na jego ramionach, gdy sobie na nim usiadł. Czy zdawał sobie sprawę, że oddzielał ich cienki ręcznik? Serce Finna znów przyspieszyło dając znać całemu ciału, że Vinci jest blisko i jednocześnie kilka centymetrów za daleko. - Ty mnie na nie porwałeś. - zdołał odpowiedzieć zanim nie utonął w jego ustach, powitał je z pomrukiem zachwytu, przesunął dłonie po całych jego plecach, aż do wilgotnych włosów. Przytrzymał je, nacisnął na nie wpijając się w chłodne usta, które swoimi zaczynał rozgrzewać. Rozpędzał się, przedostał językiem, by znów nakarmić się jego smakiem, gdy Vinci się perfidnie odsunął. - Co ty robisz. Oddaj mi je. - żądał i próbował je odnaleźć, ale ledwie się nachylił ku nim, gdy usłyszał słowa. Masaż. O, tak. Masaż. To go przekonało. Choć musiał przez chwilę rozważać co woli - całowanie go czy przyjęcie nagrody... czemu nie jedno i drugie? Miał zagwozdkę, jednak Vinci nie czekał, po prostu zsunął się i chcąc nie chcąc Finn się przewrócił na brzuch rad, że zaraz rozpłynie się w zachwycie od siły jego rąk... Wypuścił gorące powietrze z płuc, oparł się łokciami o mięciutki materac i mimowolnie spiął mięśnie, głównie z faktu, że znów robił się głodny Vinciego. Zsunął opaskę z oczu, zostawił ją na szyi, rozejrzał się po okolicy i uśmiechnął. - Mmm... - momentalnie westchnął czując na plecach ciepłe palce pachnące teraz olejkiem. - Wolę cię widzieć i pytać, a najlepiej to wycałować do utraty tchu za to, że się schowałeś. Wiesz, wymasować trzeba też moje usta. - zagaił i cicho jęknął od siły nacisku na wyjątkowo spięty mięsień z prawej strony tułowia, nieopodal tej dokuczliwej blizny. Przyjemność, rozluźnienie przeplatało się właśnie z małymi bólami towarzyszącymi przy rozgniataniu twardawych mięśni. Podpierał się łokciami, bo wiedział, że jeśli oprze się o materac twarzą, to zamieni się w miękką kluchę i Vinci będzie mógł zrobić z nim co zechce, a przecież Finn też miał coś tutaj do powiedzenia! Nie mógł tak do końca się rozluźnić, nie kiedy jego ciało dobitnie czuło, że Vinci na nim siedzi. Odchylił głowę, potem spojrzał przez ramię na niego. Mierziło go, że widział tak niewiele. - Jak mam myśleć nad pytaniami, skoro mnie... uhh, rozpraszasz... i kusisz... - znów cicho jęknął od nacisku na jeden z mięśni, który po chwili grzecznie się rozmiękczył i rozluźnił. - Urodzony z ciebie masażysta. - stwierdził po paru stęknięciach czując, że jego ciało całkowicie ulega sile dłoni Vinciego. Musiał oprzeć czoło o materac, westchnąć tam głęboko z przyjemności i próbował się skupić na pierwszym pytaniu jakie chciał zadać. Trudno mu się myślało, zmysły wolały skupiać się na dotyku Vinciego, na jego zapachu, na jego temperaturze, na wilgotnych ręcznikach, które według Finna były całkowicie zbędne, na uciskach pachnących olejkiem. - Na kości skrzata, Vinci, nie będę leżeć tak bezczynnie w nieskończoność. - ostrzegł go czując rozlewający się pod skórą ogień. Momentalnie temperatura ciała Finna podskoczyła do jakiś trzydziestu siedmiu stopni, a może trzydziestu ośmiu? Po paru minutach stwierdził, że robi mu się niewygodnie, że chce go bliżej, musi go widzieć, dotykać, aby być w stanie myśleć nad pytaniami. Zaczął się pod nim wiercić dając mu znać, że życzy sobie zmiany pozycji. - Nie mogę zebrać myśli. - przyznał się w pewnym momencie, kiedy gorące dłonie zaczęły go palić. Oparł się o dłonie, uniósł, spychając z siebie Vinciego po to, by móc usiąść, sięgnąć sobie po jego łokieć, przysunąć stanowczo do siebie, popchnąć na materac, nachylić się do jego ust, wpić w nie tak jakby jutra miało nie być. Finn nie umiał leżeć sobie bezczynnie, nie tak długo. - Chrzanić pytania. Nie teraz. - mruknął poirytowany i chwilę później chwycił sobie jego dolną wargę między zęby, przesunął po niej językiem, przywarł bliżej niej i się cieszył jej smakiem. Po chwili ją wypuścił, wycałowywał obie, znacząco poprawiając ich ukrwienie. Gdy uznał, że są wystarczająco czerwone, odsunął się z uśmieszkiem na pół twarzy. - Hm. - popatrzył na nie, przekrzywił głowę i oceniał czy by jeszcze ich nie poprawić. Oblizał swoje usta i się nad czymś zastanawiał. - Podobasz mi się. - stwierdził szczerze. - Wcześniej nie patrzyłem na ciebie pod tym kątem, ale teraz stwierdzam, że jesteś uśpionym wulkanem. Na co dzień, rzecz jasna. Lubię gdy przy mnie wybuchasz. - mruknął miękkim głosem. Oparł głowę o dłoń, a palcem drugiej przesuwał po jego dolnej wardze, łaskotał ją. - Taki jesteś niepozorny i tak... intensywny. Masz rozbrajający uśmiech, taki na całą twarz, aż świecisz jak się dusisz ze śmiechu. - wpadł w jakiś dziwny ton, w dziwny trans. Uznał, że musi mu powiedzieć wszystko, jeszcze więcej, by wiedział jaki jest cudowny. Finn skrzętnie chował swoje myśli, a więc uzewnętrzniał je teraz Vinciemu by ten pojął jak wiele znaczył. - Ta burza włosów mnie rozbraja. - zaśmiał się cicho, wciąż i wciąż łaskocząc skórę jego ust. - Moja matka na jej widok to chyba by zemdlała. Upina fryzurę jak McGonagall. A ty wydajesz się taki... wolny. Nieskrępowany, jak świeży powiew powietrza. Masz taki ekspresyjny wyraz twarzy. Wszystko na niej widać i to cudowne. Nie znam osoby, z której tak mógłbym czytać. To piękne. - westchnął cicho i popatrzył czule w brązową otchłań. Zakrył palcem jego usta powstrzymując go przed mówieniem. - Wolałbym żyć chyba w twoim świecie. Tam, gdzie co rusz się śmiejesz i odruchowo ja też. - objął dłonią jego policzek, kciukiem musnął pieprzyk nad górną wargą. - Zjednujesz sobie ludzi. Należy ci się order za poderwanie mnie. Rany, jak przypomnę sobie jakim odludkiem byłem... denerwowałeś mnie. - zaśmiał się do wspomnień kiedy był introwertykiem i stronił do jakichkolwiek głębszych interakcji z ludźmi. - Nie rozumiałem jak ktoś może się tak ciągle do mnie uśmiechać mimo, że przecież nie byłem miły. A ty wiecznie roztrzepany, niezrażony, wesoły witałeś mnie swoim "cześć". - przysunął się nagle do jego twarzy, przytulił usta do jego policzka, trzymał je przy nich długo, mocno. - Nawet nie wiesz jaki jestem wdzięczny za ten twój ośli upór. Choć opaski nie dam sobie założyć, zapomnij o tym. - wrócił do rzeczywistości, zamrugał, zachwycił się nim tylko na niego patrząc. - Mów do mnie, Vinci. Chcę słuchać twojego głosu, a nie swojego. - poprosił i nie widział w tym nic dziwnego. - Opowiedz o swojej rodzinie, o tym co lubisz, czego nie lubisz, o czym marzysz, czego się wstydzisz, co chciałbyś zrobić, czego nigdy byś nie zrobił... - ułożył się wygodnie przy nim, na boku, dotykał go kolanami, czuł bijące od jego ciała ciepło, zakrywał jego policzek i wpatrywał się raz w jego oczy, raz w usta, które z każdą sekundą traciły na swoim ukrwieniu, co lada moment zacznie poprawiać.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Na jego protesty jedynie uśmiechnął się półgębkiem i przewrócił oczami, w nosie mając to, że marudził jakby chciał mu tą opaską co najmniej odciąć dopływ tlenu. Ta jego wieczna potrzeba kontroli, tak nad sobą, jak i nad otaczającym go światem aż prosiła się o to, by jakoś ją złamać albo chociaż nadwyrężyć. Każdy kolejny protest jedynie utwierdzał go w przekonaniu, że jest to dobre posunięcie, zwłaszcza, że nie odsunął się od niego, a niechętnie pozwolił mu działać. Poza tym... w istocie była to jego mała zemsta za to jawne lekceważenie w ich wodnych zawodach. – Nie miącz, Finni, to tylko pasek materiału. Twoje protesty nic a nic mnie nie obchodzą. – powiedział, rozbawiony tym z jaką łatwością zamknął mu usta nim ten dokończył swoje zdanie. Poprowadził go w stronę łóżka, cicho prychając kiedy poprosił go o zdjęcie przepaski. Zwariował, czy co? – Następnym razem założę ci też knebel, marudo. A rzucanie gnomami jest niehumanitarne, twój świat jest czasem taki... niepotrzebnie brutalny. – musiał ugryźć się w język by nie pociągnąć rozmowy na temat gnomów, która szybko mogłaby przerodzić się w dyskusję na temat traktowania magicznych zwierząt. Potrafił mówić o tym godzinami, nawet w chwilach kiedy miał przy sobie nagiego Finna przesłoniętego jedynie łatwym do zdjęcia ręcznikiem. O tak, aż za dobrze był świadom jak cienka jest to warstwa, lecz póki to on nad nim górował, nie stanowiło to dla niego problemu. Była to kolejna, wyjątkowo maleńka i niepozorna część zemsty. – Nie tak szybko, Tesoro. Zamiast skupiać się na tym, że opaska cię ogranicza, mógłbyś pomyśleć o tym, że w jakiś sposób otwiera ci oczy. – westchnął, wymownie patrząc w górę i w myślach marudząc na to jak ciężki przypadek mu się trafił; całe szczęście, że lubił tego typu wyzwania. – Nieistotne. – szepnął wprost w jego wargi, z którymi zaraz się połączył. Drgnął pod jego dłońmi, które, mimo że zwiedzały jego plecy już kilkakrotnie, wciąż robiły na nim tak samo piorunujące wrażenie jak za pierwszym razem. Z radością przyjął jego zaangażowanie i z tym większym trudem wycofał się z ich pocałunku; jego cichy protest wcale mu w tym nie pomagał, wręcz przeciwnie, sprawił, że zawahał się przez ułamek sekundy, silnie kuszony wizją bliskości, do której mogliby szybko powrócić. Jedynie wizja niewygodnego długu skłoniła go do wyswobodzenia go spod swojego ciężaru – wolał spłacić go teraz, w wybranym przez siebie czasie i stworzonych przez pokój okolicznościach. Finn również nie wyglądał na przekonanego, choć o dziwo nie jojczył już dłużej, wywołując tym samym uśmieszek na twarzy Vinciego... który spełzł z niej w chwili gdy zdjął opaskę. Westchnął przeciągle, niemalże teatralnie i uszczypnął jego skórę w ramach małej kary za zignorowanie jasnego polecenia. Zacisnął palce na aksamitnej wstążce i pociągnął, tak by delikatnie ucisnęła jego szyję. – Powinienem Cię za to udusić. Knebel i w dodatku związane ręce, to czeka cię w przyszłości. – mruknął, wypuszczając z ręki materiał. – Jesteś okropny i zupełnie nie wiem czemu tak za tobą szaleję. Teraz to już na pewno nie dostaniesz masażu ust. – powrócił do masażu, przy okazji zerkając na ślady paznokci, które niezmiennie znaczyły jego skórę. Trochę już zbladły i stały się płaskie, może przez upływający czas, a może chłód wody, który zmniejszył opuchliznę... ale wciąż nie wyglądały najlepiej i wzbudzały w nim poczucie winy. Gdyby tylko mógł wybrać swoje życzenie... był w stanie oddać wspólną noc w zamian za możliwość wyleczenia tych ranek, a przy tym i swojego sumienia. Sunąc po kolejnych mięśniach, omijał najgęściej zadrapane miejsca by nie podrażniać naruszonej struktury skóry. Z przyjemnością wysłuchiwał pojękiwań, innych od tych, które miał okazję słyszeć wcześniej, a przy tym satysfakcjonujących w zupełnie odmienny sposób. Właściwie kilka razy nacisnął za mocno, celowo doprowadzając do reakcji na ból – był wciąż trochę zagniewany, minimalnie obrażony, choć sam nie wiedział czy przez jezioro, czy może raczej opaskę. Był za to świadom czegoś innego – był to jedyny moment, gdy mógł pozwolić sobie na tego typu negatywne emocje, znajdował się bowiem poza zasięgiem ust i rąk Finna. Kiedy tylko powróci w jego ramiona, znowu zmięknie, rozpłynie się jak czekolada. – Ja? Kuszę? – wysilił się na ton niewiniątka, podczas gdy na viniciusowej twarzy rozlał się iście diabelski uśmieszek. Poruszył się na jego pośladkach, niby to moszcząc się wygodniej, przesunął kciukiem wzdłuż jednego z głębszych zadrapań. Jakby na „potwierdzenie” swoich słów nachylił się nad jego plecami, mokrymi, chłodnymi kosmykami muskając rozgrzaną skórę. Złożył kilka pocałunków między pachnącymi olejkiem łopatkami, wzdłuż linii kręgosłupa. – Siedzę tu sobie i grzecznie spełniam Twoje życzenie, ba, dwa na raz, chociaż zadawanie pytań w istocie idzie ci dość opornie. Zaśmiał się cicho, słysząc komplement i w myślach z rozbawieniem przyznał mu rację. Interesowało go ludzkie ciało, lubił czytać, dokształcać się, a teraz, jak się okazywało, testować swoją wiedzę na żywym modelu. Uczucie ulegających jego palcom mięśni sprawiało mu radość, niosło ze sobą dużą satysfakcję. Finn miał pod tym względem szczęście, bowiem Marlow z chęcią przetestuje na nim każdą nowo nabytą umiejętność. Za nic miał sobie znaki, że Gard zaczyna się niecierpliwić, z radością poddawał go torturom bezczynnego leżenia, nie przerywał swoich płynnych ruchów, choć jego własne dłonie zaczynały się męczyć, żądały przerwy. Dostały ją i to szybciej, niż się tego spodziewał. Zsunął się z niego z pomrukiem protestu, bowiem wcale nie miał na to ochoty. Wszystko stało się tak szybko, że kiedy już zdał sobie sprawę z tego, że jakimś cudem znalazł się pod, nie nad Finnem, zamrugał ze zdziwieniem. Wydał z siebie jeszcze jeden pomruk, o wiele mniej niezadowolony i przymknął powieki, rozkoszując się ciepłem, jakie tchnął weń swoim pocałunkiem. Brakowało mu tego, nagle zdał sobie sprawę jak bardzo zmarzł tam na górze, pozbawiony jego dotyku. Uśmiechnął się, pozwalał mu wyczyniać z własnymi wargami co mu się żywnie podobało, bowiem powrócił w jego ramiona i znowu zmiękł, rozpłynął się jak czekolada. Odsunął z jego czoła schnące powoli kosmyki, niechętnie wpadając w zachwyt po raz setny tego popołudnia... wieczora? nocy? Nie wiedział. Nie było czasu ani przestrzeni, był tylko on; byli tylko oni. W ciszy słuchał czułych słów kierowanych w jego stronę. Tym razem łatwiej było mu przyjąć jego komplementy, może rzeczywiście należało jedynie poćwiczyć? Nie dawał im może pełnej wiary, ale potrafił się nimi ucieszyć, miast tylko odwracać z zawstydzeniem wzrok. Wargi drgnęły pod dotykiem ciepłych palców, kąciki ust uniosły się jeszcze wyżej w błogim uśmiechu. Brązowe oczy wpatrywały się weń intensywnie, zdradzając każdą pojedynczą emocję – radość, rozczulenie, troszkę rozbawienia, pożądanie, które nieśmiało zaczynało na nowo w nim rozkwitać. To co mówił przyjemnie łechtało jego ego, ale przede wszystkim cieszyło go dlatego, że rozumiał jak szczere i niecodzienne jest to wyznanie. Dziś otworzył przed nim swoje serce i pozwolił mu zajrzeć w najgłębsze jego zakamarki, nie istniało większe od tego wyróżnienie. Otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz Finn dał mu stanowczy znak, że jeszcze na to nie pora, a on... cóż, usłuchał się, nie chcąc psuć tej magicznej chwili. Policzki pokryły się ledwo widocznym rumieńcem, choć nieprzerwanie, śmiało wpatrywał się w jego oczy, tonąc w ich głębi. Poczuł się taki lekki, wolny, taki... kochany. Jego brzuch zaatakowało stado roztrzepotanych motyli, serce zabiło odrobinę mocniej. Musiał przełknąć odpowiedź, która cisnęła mu się na usta. Dwa słowa o ogromnej mocy, dziewięć niebezpiecznych liter; powstrzymał się, wiedząc, że jest na to za wcześnie, że mógłby wszystko zepsuć. – Żyj w moim świecie, Tesoro, to nie takie trudne. To co tutaj mamy to nie jest świat, z którego wyjdziemy, on jest ze mną cały czas, w mojej głowie. – również ułożył się na boku, sięgnął po jedną z poduszek i podłożył ją pod głowę. – Nie zastanawiaj się, po prostu śmiej się kiedy jesteś szczęśliwy i tańcz kiedy masz na to ochotę. Bądź blisko, dotykaj, pozwól być dotykany. Tylko tyle... i aż tyle. – nie przejmował się tym, że mógł zabrzmieć nieco tandetnie, bowiem to o czym mówił płynęło prosto z serca. Wyciągnął ku niemu dłoń i przesunął palcami po kształtnych wargach, które po chwili musnął własnymi. Powrócił na swoją poduszkę. – O rany, Finn, o samej rodzinie mógłbym opowiadać Ci do rana, to przecież banda takich samych oszołomów jak ja. Albo i gorszych. – roześmiał się, choć w oczach miał coś na kształt tęsknoty. Był przywiązany do swojej rodziny, a nie miał okazji zobaczyć się z nimi od wakacji. To była jedna z niewielu wad, jakie potrafił znaleźć w uczęszczaniu do Hogwartu. – Mam dwóch braci i siostrę. Naevius, najstarszy, naprawia mugolskie pojazdy. Jest taki... duży i silny, w życiu byś nie powiedział, że to mój brat. Nauczył mnie grać na gitarze i jeździć na łyżwach... to taki mrukliwy niedźwiadek, na początku można się go wystraszyć, a potem okazuje się, że jest strasznie miękki. Rufus to kompletny wariat, nie umie usiedzieć w miejscu nawet pięć minut, wiecznie tylko gania za tą swoją piłką i świata poza nią nie widzi. Nie zliczę ile razy laliśmy się dopóki Naev nie rozdzielił nas siłą, zobaczysz, z nim zupełnie nie da się wytrzymać. I za to go kocham. – przewrócił się na plecy, wpatrując się w rozświetlony blaskiem latarenek baldachim. Na ślepo odszukał jego dłoń i splótł ze sobą ich palce. – Tata jest odrobinę oderwany od rzeczywistości – maluje obrazy, odnawia stare meble, trochę śpiewa, ale tylko przy ognisku. Czasem włóczymy się po okolicznych łąkach przez całe dni. Generalnie straaaszny z niego pantofel, ale zrozumiesz czemu tak jest kiedy poznasz moją mamę. Robi najlepsze: szarlotkę, spaghetti pomidorowe i awantury. Jak już się ją zdenerwuje, nie da się jej zatrzymać, chociaż na co dzień jest przekochana. A Sini... Sini trochę już znasz. Musisz do nas w końcu przyjechać, chociaż nie wiem jak twój poukładany umysł zniesie marlowowy bałagan. – zrobił krótką pauzę, ewidentnie się nad czymś zastanawiając. Oblizał wargi. – Nie mogę się doczekać kiedy będę mógł im przedstawić swojego chłopaka. Mama oszaleje ze szczęścia, wyznaje zasadę „przez żołądek do serca” i była szczerze zmartwiona kiedy zobaczyła co wyczyniam w kuchni. Podejrzewam, że w temacie miłości spisała mnie na straty. – zaśmiał się szczerze, głośno, a potem westchnął z rozmarzeniem. Miło było opowiedzieć mu o tym wszystkim, rodzina Marlowów stanowiła ogromny, niemożliwy do pominięcia element w jego życiu. Wszystkich ich członków łączyły bardzo silne więzi, nawet jeśli nie wszystko w ich domu był idealne. – Lubię... kiedy uśmiechasz się szeroko. I czekoladę. I te momenty kiedy latem stoję na rozgrzanej łące, słońce świeci mi na twarz, świerszcze cykają, a trawa pachnie tak, że kręci mi się w głowie. I kiedy zimą płatki śniegu osiadają mi na płaszczu, a ja mogę patrzeć na ich kształt. I kiedy skupiasz się na grze i marszczysz zabawnie czoło, nie wiedząc, że na ciebie patrzę. Uwielbiam moment, kiedy po kilku godzinach gry jestem zupełnie wykończony, ale taki... spokojny. Och, mogę wymieniać w nieskończoność. – podniósł się, pchnął delikatnie jego ramię i położył się na nim, łaknąc większej ilości jego ciepła. Skrzyżował ręce na jego torsie, oparł brodę na nadgarstku i wpatrzył się w niego z zachwytem. – Nie wstydzę się prawie niczego... no, może tego jak beznadziejny jestem w eliksiry, mimo że marzę o tym żeby być uzdrowicielem. No i tego, że zdarza mi się stracić nad sobą panowanie. – zmarszczył brwi, wpierw delikatnie, potem coraz mocniej, pogłębiając zmarszczkę jaka między nimi powstała. Uświadomił sobie, że nadszedł moment, w którym powinien powiedzieć Finnowi całą prawdę o jego mamie. To było... trudne. Nawet jeśli nie bał się jego reakcji, wciąż miał przed tym pewne opory. – Hmm, chyba jednak jest jeszcze jedna rzecz, której się wstydzę. Czasem... chciałbym pojechać do Włoch, na Sycylię, poznać rodzinę mojej matki. To podobno ogromny, czystokrwisty ród. Ale potem myślę sobie, że przecież wydziedziczyli moją mamę, więc muszą być paskudnymi ludźmi. Ona... wiesz, jest charłaczką. Nie lubi mówić o swojej rodzinie, ale przyznała się, że wypędzili ją z Palermo kiedy stała się pełnoletnia... a mnie mimo wszystko non stop tam ciągnie. – zagryzł wargę, na moment wpatrując się w punkt gdzieś obok głowy Finna. Zamarł na kilka sekund, pogrążony we własnych myślach, a potem potrząsnął głową, jakby odrzucał je od siebie i uśmiechnął się do niego – niewymuszenie, szczerze, choć niezbyt szeroko. Podniósł głowę i przesunął się wyżej, by znaleźć się na wysokości jego warg. – Wróćmy do przyjemniejszych rzeczy. Od jakiegoś czasu uwielbiam kolor niebieski. I jeszcze jedna, cholernie ważna rzecz – jakiś czas temu zakochałem się w moim przyjacielu. To straszliwie seksowny, utalentowany, złotowłosy muzyk. – nachylił się nad jego wargami, musnął je, nie składając na nich pocałunku. – I chyba w końcu udało mi się go w sobie rozkochać. – potarł jego nos końcówką swojego i uśmiechnął się szeroko, z nieopisanym ciepłem patrząc prosto w jego oczy.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Aż przystanął po drodze. - Panie Marlow, czy ja dobrze słyszę? Pan mi grozi? Gdybym nie miał związanych oczu, potarłbym je ze zdumienia. - potrząsnął głową i zacisnął usta, aby powstrzymać ten cholerny bananowy uśmiech, którego nijak nie mógł się dzisiaj pozbyć. Zdecydowanie podobał mu się taki obrót dnia. Ze złego początku na cudowną teraźniejszość, z której nie wyjdzie do samego rana. I nie wypuści rzecz jasna Vinciego. - Z tym otwieraniem oczu polemizowałbym. Zabrałeś mi możliwość podziwiania widoków. - bąknął tonem dotkniętego do żywego, choć nie był jakoś szczególnie zły, skoro wiedział, że sobie odbije tę przymusową ciemność. Popatrzył na niego kątem oka i potrząsnął znów głową. Knebel, związane oczy, pewnie i ręce, podduszanie... czyżby z ciepłego Vinciego wychodził mały diabełek? Finnu przymrużył oczy, choć nie mógł w pełni widzieć wyrazy twarzy Marlowa. Poznawał co rusz jego kolejną odsłonę i każda go intrygowała. Czy to się kiedyś skończy? Chyba nigdy. - Z chęcią ci przypomnę czemu za mną szalejesz, ale najpierw spróbujmy skupić się na moich pytaniach i twoich odpowiedziach. - użył głosu rozsądku, który dzisiaj i tak niewiele miał do powiedzenia. Ucieszył się wewnętrznie z wyznania. Vinci za nim szaleje. Takich słów nie słyszy się codziennie, zwłaszcza jeśli jest się Finnem Gardem, ex odludkiem. Dla Marlowa warto być bardziej otwartym. Wydobywa z człowieka to, co najlepsze... choć przypadkiem nakarmiło mu się zło, ale o tym przecież nie musi się dowiadywać. Nie odczuwał jakoś mocno złości Vinciego, za bardzo był zaaferowany ciepłem jego dłoni naciskających na poszczególne mięśnie ciała. Może gdyby się nad tym zastanowił, pokajałby się, jakoś go udobruchał nieświadom całkowicie, że pocałunkiem go roztapia. Wady mają to do siebie, że nie zawsze są zauważane przez osoby właściwe i choć podejrzewał, że podpadł Vinciemu, nie potraktował tego tak poważnie jak powinien. Szczęście przesłaniało mu logiczne myślenie i łączenie faktów. Musiał zasłonić usta wierzchem dłoni, by stłumić jęk gdy Vinci niby to przypadkiem zaczął się wiercić mu na pośladkach. Czy on już kompletnie zdurniał? Rozpalał go na nowo, wywoływał w jego ciele palące iskry w ilości liczonej już w tysiącach ryzykując, że znów obaj będą płonąć żywym ogniem. Zrozumiał, że to zemsta za jego arogancję. By nie popaść w błędne koło, postanowił przyjąć te pokaranie, które miało słodko-niecierpliwy posmak. Skoro on nazywa to grzecznością, kusiło by zapytać o niegrzeczność. Powściągnął się jednak, bo inaczej nigdy nie wyjdą z Pokoju Życzeń i zaczną ich w końcu szukać. Nie miał ochoty być znajdowany. Był w niebie i nie planował się z niego ewakuować tak długo jak będzie to możliwe. Słowa padały z jego ust z łatwością. Bezproblemowo wpatrywał się w oczy Vinciego przyjmując wzmian również jego czułe spojrzenie. Czuł jakby żyli w symbiozie. Jeden dawał drugiemu coś niezbędnego do życia, a drugi odpłacał się tym samym. Może przesadzał, ale w początkowej fazie związku emocje sięgały zenitu. Czuł się mu tak bliski i szczery, że ledwo mógł w sobie pomieścić falę nowych uczuć. Wylewał je więc z siebie, by nie pęknąć, a Vinci przyjmował to wszystko. Nie zaprzeczał, otwierał się na słowa, które płynęły z serca. Doceniał to, jak i również delikatny rumieniec na jego polikach. Znał je dobrze, a więc zauważał tę zmianę odcienia. Cieszył się z niej, bo dużo on mówił, wszak mimika Vinciego była odzwierciedleniem jego myśli. Jakże silnym uczuciem go darzył... czy to przeminie, gdy się sobą nacieszą? Czy zelżeje? Póki co nie zapowiadało się. Przymknął powieki pod wpływem dotyku na ustach, które mimowolnie zadrżały nie tylko od muśnięcia ogniem ale i od emocji. Mimo wszystko czuł spokój, ten właściwy, charakterystyczny dla osób będących blisko kogoś ważnego. Podpatrywał na niego z czającym się w kącikach ust uśmiechem i słuchał o rodzinie Marlowów. Im więcej dowiadywał się tym mocniej odczuwał w sercu zazdrość. Nie spodziewał się jej obecności, a więc na szybko musiał ją stłumić, by nie musieć o niej teraz opowiadać. Skupiał się na głosie Vinciego, który swym brzmieniem goił wszelkie zmartwienia. - Czyli są kochani, skoro są tacy jak ty. - śmiech pełen tęsknoty przeszył go na wskroś. Vinci był rodzinny, przywiązany do osób, z którymi się wychował. To również sobie zanotował w myślach. Pamiętać. Rozumieć. Szanować. Respektować. Uśmiechnął się na opis dwóch braci. Zazdrość jeszcze mocniej przedzierała się do jego świadomości chcąc nieść szkody i domagać się pierwszej uwagi. Powstrzymał ją. Nadał swemu głosowi łagodności. Do tego potrzebował swojej kontroli i właśnie ją stosował. - Brat niedźwiedź i brat wariat. Jesteś ich mieszanką? - zagaił, próbując sobie wyobrazić misiowatego, groźnego i wrażliwego mężczyznę oraz narwanego chłoptasia z nadmiarem energii. - Jak wy funkcjonujecie przy takich odmiennych charakterach? Często się kłócicie? - zamrugał i zaciekawiony przyjrzał się leżącemu Vinciemu. Im bardziej mu się przyglądał i umieszczał go w obrazie tuż obok wielkiego Naeviusa i chuderlawego (bo tak sobie go wyobrażał) Rufusa, tym odnosił wrażenie, że Vinci dopełniał ich i tworzyli całość. Tylko Sini była jakby... najspokojniejsza, ale to chyba urok dziewcząt. - Mój Vinci bije się ze swoim bratem? Hm... to ta włoska krew. Czy dobrze myślę, że jest u was dosyć głośno? - zapytał w tym samym momencie, kiedy splótł ich palce. Nie miał nic przeciwko temu, w sumie właśnie też o tym samym pomyślał. Finn naprawdę interesował się tym, co Vinci do niego mówi. Słuchał, słyszał, rozumiał, wyobrażał sobie, uśmiechał się. Wizja głowy rodziny Marlowów u boku energicznej temperamentnej kobieciny... to wszystko budziło w Finnie dziwne uczucia. To jak żywy, spontaniczny świat, gdzie każdy mówił co myślał. Miał szansę ich wszystkich poznać i niestety obawiał się, że będzie bardzo, ale to bardzo od nich odstawał i mógłby nie złapać z nimi dobrego kontaktu, a wszak będzie mu na tym zależeć. Skoro to rodzina Vinciego... Zmarszczył brwi na wieści o tym, że zostanie przedstawiony matce jako jego chłopak. Wyjawienie. Stanięcie z prawdą twarzą w twarz. Prawda, która nie zostałaby przyjęta dobrze przez rodzinę Finna, ale mowa tu o ciepłokrwistych Marlowach... Zignorował swój chwilowy niepokój. Śmiech Vinciego zasługiwał na prawo do brzmienia. Później będzie się tym stresować i martwić, nie dzisiaj, nie teraz. Musnął kciukiem jego dłoń, przysunął do swoich ust, ucałował czule i delikatnie kłykcie. - Przecież ty kipisz miłością. - zauważył odważnie czując, że musi w jakiś sposób zaprotestować na "spisanie na straty". Zazdrość schodziła na dalszy plan, już go tak nie zżerała. Skupił się na słowach, uśmiechał przy każdej informacji. Rozejrzał się po łące i zrozumiał już skąd się wzięła. Zapragnął, by mogli usłyszeć cykanie świerszczy, bowiem Vinci lubił ten dźwięk. I oczywiście Pokój go nie zawiódł. Nieśmiało, stopniowo narastał śpiew owadów, choć nie utrudniał w żaden sposób prowadzenie rozmowy. Finn nie oczekiwał, że Vinci od razu je usłyszy. Niech się zaskoczy, gdy umilkną, a póki co potrzebował słuchać jego głosu. - Podglądasz mnie jak gram? - zapytał z zaciekawieniem i posłał mu cieplutki, kojący uśmiech. Lubił czekoladę. Pasowało to do niego. Zabierze zatem ojcu z szafeczki tę ze Szwecji i wręczy Vinciemu. Niech spróbuje, jest dobra, z orzechami. Podobno - bowiem Finn jej nie próbował, ale mógłby się na to zdobyć, jeśli zostanie o to przez niego poproszony. Zrozumiał, że Vinci zwraca uwagę na szczegóły. To nieczęste w dwudziestym pierwszym wieku koncentrować się na detalach, na które większość ludzi nie zwraca uwagi. Wyprostował rękę o którą się opierał, opadł na miękki materac po drodze zabierając poduszkę, na której leżał dotychczas Vinci. Umiejscowił ją sobie pod potylicą. Miał co prawda do wyboru jakieś trzydzieści innych lecz jakoś do tej jednej nabrał sentymentu. Gdy usadowił się na nim, co przyjął z szerszym uśmiechem, sięgnął znów po rąbek koca i zakrył Vinciego do pasa. Ogrzewał go z jednej strony, ale wolałby i z drugiej było mu miło i ciepło. Ciężar jego ciała był cudowny, wyjątkowy, intymny. Rozgrzewał się nim, resztki kropelek wody rozpuściły się pod wpływem temperatury ich złączonych ciał. Zaczerpnął głęboko powietrza, by wtłoczyć do płuc tlen, zabarwiony zapachem poziomek, potu, wody, trawy i miękkiej pościeli. Czuł się spokojny i szczęśliwy. Cieszył oczy jego widokiem, oplótł go w pasie całymi ramionami tym samym go do siebie przytulając. Zgiął nogę w kolanie, by było mu wygodniej, by nie musiał się już w ogóle ruszać, tylko trzymać go na sobie i tak patrzeć w brązową toń bez końca. Uśmiechnął się szerzej, bo obaj patrzyli na siebie z takim samym zachwytem. Co prawda Finn nie miał bladego pojęcia co Vinciego mogłoby w nim zachwycać - wszak jeden z nich musiał trochę w siebie wątpić i niezaprzeczalnie tą dziedziną zajmował się pan Gard - ale nie zamierzał się teraz dowiadywać. Chciał wiedzieć więcej o Vincim. Zapisał sobie w pamięci częstsze wkuwanie na eliksiry w jego towarzystwie. Niby nic, ale może go tym wesprze? Nie rozmyślał więcej nad tym, bowiem dostrzegł niefajną, nieładną zmarszczkę między jego brwiami. Chciał ją wygładzić palcami i zniszczyć. Czemu się pojawiła? Momentalnie, odruchowo i naturalnie położył dłoń na jego policzku, pogładził go z pewną siłą. Nie ponaglał. Cokolwiek chciał powiedzieć, Finn to przyjmie. Skoro Vinci zaakceptował zło, to Finn był pewien, że jest w stanie zrewanżować się zaakceptowaniem wszystkiego, co zostanie mu podane. Mimo zachowanego spokoju, jego blade brwi powędrowały ku górze. Czystokrwisty ród? Ten najbardziej z czystych, nieruszonych związkami z mugolakami i mugolami? Aż mowę mu odjęło i dobrze, że nie musiał się od razu odzywać. To mu się nie zgadzało, chciał pytać, dociekać, ale ugryzł się w język pozwalając mu skończyć. Jego matka jest charłaczką. Zna magiczny świat... tego się nie spodziewał, po jego twarzy przemknął szok lecz szybko minął zastąpiony cichym zrozumieniem. Przesunął kciuk na jego usta, zbadał ich fakturę, jakby już jej wystarczająco nie poznał. - To część twojej rodziny, nic dziwnego, że chcesz ich poznać. Mamy już dwudziesty pierwszy wiek, mentalność się zmienia. Myślę, że powinni móc chcieć cię poznać. - zamyślił się na chwilę. - Nigdy nie lubiłem tej surowości czystokrwistych czarodziejów. Jak można wydziedziczyć członka rodziny? Czy to będzie na miejscu, jeśli powiem, że przykro mi z powodu tego, co zrobili twojej matce i pośrednio tobie i twojej rodzinie? - zapytał cicho i szczerze, bowiem nie był pewien jak powinien zareagować. Wyobrażenie matki Vinciego nabrało innego kształtu, wyraźniejszego, pełniejszego. Energiczna kobieta wyrzucona przez własną rodzinę jeszcze w okresie nastoletnim... w głowie mu się nie mieściło jak można sobie poradzić bez wsparcia rodziny. Przesunął drugą dłoń z jego tułowia, zakrył palcami jego nadgarstek i go ścisnął. - Nie ma czego się wstydzić, Vinci. Chcesz poznać drugą część rodziny. Sposób w jaki mówisz o rodzicach podpowiada mi jak bardzo cię kochają, a więc zrozumieją cię i myślę, że przyznają ci rację. - przesunął dłoń z jego nadgarstka ku palcom, ogrzał je uściskiem. Zbyt dobrze go rozumiał. Aż zabolało go coś w piersiach, gdy zdał sobie sprawę jak bardzo i jak mocno rozumie co Vinci musi czuć. Niezidentyfikowana tęsknota, ciekawość, potrzeba poznania swoich korzeni... Przełknął ślinę, aby zapanować nad niepożądaną emocją - cichą rozpaczą. - Ach tak, to pewnie przez tego memortka lubisz niebieski. - z przyjemnością wrócił do rzeczywistości. Uśmiechnął się półgębkiem a po chwili zaśmiał. Niepożądana emocja poszła precz. - Musisz mnie z nim poznać. - nie mógł się oprzeć. Oplótł jego skronie swoimi dłońmi, uwięził jego głowę między nimi. - Ja się mu wcale nie dziwię, że ci uległ. Jesteś uparty, sięgasz po to, co sobie zażyczysz no i najprościej mówiąc, jesteś cudowny. Sam bym się w tobie zakochał, jakbym był tym muzykiem. - jego ciało zatrzęsło się od głębokiego cichego śmiechu, który wydostał się z jego płuc. Przysunął go do siebie, by sięgnąć do ust, którymi się nie znudził do tej pory. Smakowały za każdym razem orzeźwiająco, nęciły go, szczególnie, gdy wychodziły chętnie naprzeciw tysiąca pocałunków. Scałował je szczodrze i nieśpiesznie. - Mów więcej. Jaki byłeś zanim pojawiłeś się w Hogwarcie? Od kiedy grasz na perkusji? W jaki sposób otrzymałeś Tosta? O czym marzysz w kwestii materialnej i całkowicie próżnej? Czemu akurat uzdrowicielstwo? - obrzucił go pytaniami i wpatrywał się w jego twarz między swoimi bladymi dłońmi. Odcienie ich skór ze sobą kontrastowały i mu się to podobało, choć jednocześnie zapragnął zlać się z nim w jedną i spójną całość. Pogładził go obiema dłońmi od skroni aż po linię żuchwy i uczył się go na pamięć dotykiem.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Spojrzał na niego z rozbawieniem. Czy był mieszanką Naeva i Rufiego? Zagryzł wargę, zastanawiając się nad tym przez moment. Było to śmieszne, ale przede wszystkim wyjątkowo trafne porównanie. Delikatnie wzruszył ramionami. – Może trochę tak jest... chyba jestem każdym po trochu. – uśmiechnął się do własnych myśli. Rzeczywiście tak było. Miał w sobie wrażliwość najstarszego brata, energię drugiego, ciepło, ale i włoską krew po mamie. Niepoprawną swobodę bycia oraz wieczny luz odziedziczył po ojcu, z Sini zaś łączyła go magia, coś niezwykle ważnego w życiu obojga. – A może wszyscy składamy się z tych samych cech wymieszanych w różnych proporcjach? Wszyscy jesteśmy inni, ale z drugiej strony dokładnie tacy sami... i tak, kłócimy się non stop. To chyba właśnie dlatego. – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Nie pamiętał ani jednego posiłku zjedzonego w spokoju, ani jednego letniego biwaku bez bójki, ani jednego poranka bez wzajemnego oskarżania się o podkradanie bielizny. I choć można by pomyśleć, że to strasznie niezdrowe, było zupełnie odwrotnie – taki był właśnie ich sposób bycia, a wieczne sprzeczki wynikały z miłości i bliskiej więzi. Bawiła go zaskoczona mina Finna, który najwyraźniej próbował poukładać sobie w głowie natłok chaotycznych informacji. Roześmiał się, po raz kolejny tego wieczora i pokiwał energicznie głową. – Czasem aż boli głowa. Może i mamy w sobie tylko pół włoskiej krwi, ale nie myśl sobie, że wydzieramy się o połowę ciszej niż prawdziwi Włosi. Jest też dość ciasno bo nasz dom nie jest zbyt duży, no i zdarza się, że tata zagraca go płótnami. Może i nie jestem za przemocą, ale moi bracia to... no wiesz, moi bracia. Od zawsze szarpaliśmy się o każdą głupotę, a teraz to już chyba czysta rozrywka i okazywanie sobie uczuć. Tylko nie mów im tego kiedy już ich poznasz, nie mogą się o tym dowiedzieć! – „pogroził” mu palcem wolnej ręki i odgarnął z twarzy wilgotnawy kosmyk. Grube, długie pukle potrzebowały dużo czasu by wyschnąć w pełni. Wpatrzył się w niego, próbując wyczytać z jego twarzy co też pomyślał sobie o jego rodzinie. Czy wystraszył go tym bałaganem? Może powinien go na to przygotowywać? Wszak jego opowieści były zaledwie namiastką, maleńką częścią rzeczywistości. Bez problemu odnajdywał się w tym świecie, ale Finn... może będzie czuł się niekomfortowo? Jak otoczony przez bandę dzikusów? Szybko odgonił od siebie tę myśl nim stała się dręcząca i niewygodna. Nie, nie byli dzikusami, byli po prostu ekspresyjni... a Finn przez większość czasu się uśmiechał. Wyciągnął w jego stronę dłoń i przesunął palcem po zmarszczce jaka powstała między jasnymi brwiami. Ciemne również nieco zbliżyły się do siebie. Pozwolił mu ucałować swoją dłoń. – Co jest, Tesoro? Mogę Cię nazywać swoim chłopakiem? Partnerem? ...Kochankiem? Wybierz, dostosuję się do tego. Chyba że... – obrzucił go badawczym spojrzeniem, jakby do końca nie dowierzał. – Chyba że nie chcesz żebym mówił swojej rodzinie o... nas? Bo chyba nie martwisz się, że tego nie zaakceptują, prawda? – ułożył kilka jasnych kosmyków, które pozostawały w niecodziennym dla niego nieładzie i pogładził jego policzek. – Rodzice od małego powtarzali mi, że miłość nie patrzy na nic... na wiek, na wygląd, na... płeć. I zawsze jest tak samo piękna. Pokochają Cię, bo kochają mnie. A poza tym jesteś wspaniały. – nachylił się nad nim i ucałował go w czoło, na dłuższy moment przylegając wargami do ciepłej skóry i chłonąc jej zapach. Już on mu wybije z głowy głupie wątpliwości, przemówi mu do rozsądku. Gdyby wszyscy patrzyli na miłość tak jak jego rodzina, życie byłoby łatwiejsze. Viní nie potrafił pojąć tego, że ktoś mógłby przykładać wagę do cudzych uczuć skierowanych do innej osoby. Był świadom, że świat pełen był nietolerancji, a jednocześnie nie mieściło mu się to w głowie. To dlatego gdyby nie podejście Finna, nie wahałby się przed publicznym okazywaniem mu uczuć. Być może nieświadomie prosił się o porządną lekcję życia? Może potrzebował porządnego kopniaka by zrozumieć, że rzeczywistość nie jest tak piękna, barwna i prosta, jak zwykł ją widzieć? A może uda mu bez żadnych konsekwencji postrzegać ją dokładnie w taki sposób i przejść przez życie, nie zdejmując różowych okularów? Zachichotał. Powinno zrobić mu się wstyd, ale ten jakoś nie chciał się w nim pojawić. – Oczywiście, że Cię podglądam. Ty chyba nie jesteś świadomy jak często Cię obserwowałem kiedy nie widziałeś. Zawsze miałeś w sobie coś interesującego, ale kiedy grasz... nie potrafię ująć tego słowami. Może powinienem zrobić Ci kiedyś zdjęcie żebyś przekonał się na własne oczy? – uśmiechnął się do niego z rozmarzeniem. Przyznanie się, że od lat skrycie mu się przygląda nie było może najprzyjemniejsze, lecz wydało mu się sprawiedliwe – skoro od dawna był jego małym „stalkerem”, Finn miał prawo o tym wiedzieć. Kiedy przykrył go kocem, odsupłał mokry ręcznik, który stanowił niepotrzebną, zbyt grubą i niekomfortową warstwę, i wyrzucił go poza obszar łóżka. Miał ochotę zrobić to samo z ręcznikiem Finna, lecz powstrzymał się, nie chcąc egoistycznie odzierać go z resztek intymności. Pozwolił się objąć i na moment przymknął powieki, ciesząc się tym momentem, chłonąc go wszystkimi zmysłami. Był mu wdzięczny za to, że po prostu pozwolił mu mówić i jedynie wspierał czułymi gestami, które w istocie były mu bardzo pomocne. Łatwiej było mu opowiadać o nieprzyjemnych sprawach kiedy miał go u swojego boku... ba, pod sobą. Jego ciepło dodawało mu odwagi i szybko rozganiało ponure myśli. Widział zdumienie na jego twarzy i gdyby temat, który poruszył nie był dla niego tak ważny, pewnie roześmiałby się w głos, rozbawiony jego reakcją. Trudno było mu się dziwić – przez tyle lat wiedział o tym, że wychował się wśród mugoli, a on nagle oznajmiał mu, że w jego żyłach płynie pięćdziesiąt procent nie tylko włoskiej, ale i magicznej krwi. Skinął głową, potwierdzając, że jak najbardziej jest to na miejscu. Cieszył się na te słowa... w ogóle cieszył się, że zdradził komuś tę tajemnicę. W domu nie poruszano zbyt często tego tematu, a w Hogwarcie nie przyznał się nikomu do swojego magicznego pochodzenia. Aż do teraz. – Nigdy się do nas nie odezwali, tak przynajmniej twierdzi moja mama. Może nie wiedzą, że mają wnuki, które mają magiczną moc? Sam nie wiem czy skrzywdzili moją rodzinę, Finni. Zrobili niewybaczalną rzecz mojej mamie, ale gdyby nie zaczęła pracy w Neapolu, nigdy nie spotkałaby taty... A poza tym... – oblizał wargę, marszcząc dalej brwi, choć teraz był to efekt intensywnego myślenia. – Gdyby jakimś cudem się poznali, gdybym się urodził, ale wychował w Palermo.... nie byłbym tym samym człowiekiem gdyby wychowali mnie tacy ludzie. I mama też byłaby inna. To nie byłaby ta sama rodzina, którą znam. Powinniśmy cieszyć się z tego, że stało się tak, a nie inaczej. – odwzajemnił uścisk palców, skwitował go lekko uniesionym kącikiem ust. Nie chciał mówić mu, że gdyby powiedział mamie o swoim małym marzeniu, złamałby jej serce. Kochała go, lecz nie bez powodu nie lubiła wspominać o swojej rodzinie. Viní podświadomie czuł, że chciała uchronić i jego, i Sini przed tymi ludźmi, a wszak nie była kobietą nieufną i bojaźliwą. Z chęcią zarzucił ten temat, uciął go i przeszedł do następnego, zgoła przyjemniejszego. – Memortki to moje ulubione ptaki. – przyznał z czającym się na twarzy uśmiechem, po czym spoważniał na tyle, na ile potrafił. Wysilił się nawet na wyniosły ton – Bardzo mi przykro, lecz nie mogę tego zrobić. – wbił wzrok w jego czoło, świadom, że nie zdoła utrzymać powagi jeśli spojrzy w jego oczy. – Jest tak wyjątkowy, że gdybyś tylko go poznał, zakochałbyś się bez pamięci. A ja nie zamierzam z nikim się nim dzielić, chcę go mieć tylko dla siebie. – i on się zaśmiał, pierwszy raz od dłuższej chwili. Za długiej. Miło było móc się śmiać, jednocześnie chłonąc ciepło płynące z jego torsu i rąk, którymi objął jego twarz. Miło było móc smakować jego warg ilekroć ich smak zacierał się w jego pamięci choć odrobinę. Całował i pozwalał się całować, ciesząc się tym, że mogli robić to niespiesznie, tak długo jak tylko mieli na to ochotę. Wciąż łaknął dzikich, namiętnych pocałunków, lecz chwila rozmowy i pełnego spokoju dotyku była interesującą odskocznią od ognia, który wypełniał ich jakiś czas temu. Wciąż czuł go w sobie i wiedział, że wystarczy moment zapomnienia by rozgorzał na nowo, z pełną mocą. Roześmiał się, słysząc ten grad pytań. Zapomniał je liczyć, a miało być ich przecież równo czterdzieści siedem. Pogłaskał jedną z bladych dłoni obejmujących jego policzki, zastanawiając się nad odpowiedzią. Chwila ciszy uświadomiła mu, że wokół rozbrzmiały świerszcze, rozejrzał się z zachwytem. Słowa były zbędne, radość jaką mu tym sprawił była widoczna w każdej pojedynczej zmarszczce jaką uśmiech wydobył z jego twarzy. – Hmm, nie wiem. Chyba nie zmieniłem się za bardzo. Może byłem bardziej... włoski? Nie mamy wielu sąsiadów, a ci nieliczni chyba uznają nas za świrów. – tu zaśmiał się cicho. Opinię tamtych mugoli miał w głębokim poważaniu, jak każdy z Marlowów. – Mama uczyła nas swojego języka i kultury kiedy byliśmy mali i wszyscy zachowywaliśmy się jak rozbrykani makaroniarze. Nawet Naev. Potem poszedłem do mugolskiej szkoły i uczyłem się tam raczej średnio, większość przedmiotów to okropna nuda, szczególnie w porównaniu do Hogwartu. Ach, no i chciałem być weterynarzem, myślałem, że tak będzie aż do drugiej klasy. – wysunął się spomiędzy jego dłoni, nagle pragnąc złożyć na jego twarzy kilka pocałunków – na policzku, na czole, na czubku nosa, potem na brodzie i w kąciku ust. Muskał jego skórę, jakby musiał nasycić wargi jego ciepłem, aby móc dalej mówić. Dopiero wówczas podjął opowieść. – Znosiłem do domu ptaki ze złamanymi skrzydłami, jeże ze zwichniętymi łapkami. Tata raz znalazł sarnę zaplątaną w siatkę, nią też się zajęliśmy bo zraniła się o ostre druty. A potem dowiedziałem się o istnieniu magii leczniczej, poznałem ją trochę i doszedłem do wniosku, że w połączeniu z mugolską medycyną można pomóc nie tylko zwierzętom, ale i ludziom. Marzyłem o tym żeby magią leczyć mugoli... w sumie dalej o tym myślę, choć wiem, że Ministerstwo nie wyraziłoby na to zgody. Wiesz, że kiedy niemagiczna osoba złamie sobie rękę, musi mieć ją unieruchomioną przez co najmniej miesiąc? Dla nas to zaledwie kilka dni... Właśnie dlatego uzdrowicielstwo, Finni. Kiedyś wymyślę jak im pomóc. – minę miał zdecydowaną, pewną słów, które wypowiadał. Coś w jego oczach się zmieniło, błysnęły w zupełnie inny sposób, jakby wola walki o lepszy świat rozświetliła je od wewnątrz. Zawsze ekscytowało go snucie planów pomocy mugolom, nawet jeśli wiedział, że w dużej mierze są one nierealne. – Na perkusji gram... hmm, od trzeciej klasy. Czasem mam wrażenie, że zamek sam chciał żebym na nią wpadł. Pokłóciłem się kiedyś z Sini i, zdenerwowany, szukałem miejsca żeby posiedzieć w spokoju. Wszedłem do pierwszej lepszej sali i okazało się, że to pokój muzyczny. Chciałem się wyżyć, więc usiadłem do perkusji i, zupełnie nie wiedząc co robię, po prostu waliłem w bębny. – zaśmiał się na to wspomnienie. Choć raz niemożność zapanowania nad nerwami doprowadziła do czegoś dobrego. – I byłem zupełnie beznadziejny, ale przyniosło mi to ogromną ulgę, więc po prostu zacząłem to robić. – ucałował linię jego żuchwy, złożył dwa pocałunki na szyi, a przy trzecim przylgnął dłużej do jego skóry, zacisnął ją, tworząc malinkę – wyraźną, choć mniejszą od tej, którą sam mu zostawił. Oparł policzek o ciepły bark i przytulił się do niego z uśmiechem błąkającym się na wargach. – Tost to był przypadek, chciałem kupić szynszylę, ale on tak się na mnie spojrzał, opierając się łapkami o pręty klatki, że nie mogłem go nie wziąć. Jeśli zaś chodzi o materialne zachcianki... to zabrzmi okropnie nudno, ale chyba nie ma nic takiego. Mam wszystko czego mi potrzeba, cały mój świat trzymam w ramionach. – opuszkiem palca pogładził wystający obojczyk i wgłębienie tuż przy nim, przesunął dłoń niżej, na niewielką bliznę biegnącą wzdłuż żeber, której do tej pory jeszcze nie zbadał. Z zaciekawieniem gładził jej kształt, badał fakturę. – Uważam, że są piękne. Twoje blizny. Są wyjątkowe i piękne, zdobią twoją skórę w niezwykły sposób. – przymknął powieki, wyczulając się na zmysł dotyku. Nieprzerwanie gładził małą bliznę, ucząc się jej na pamięć. – Opowiedz mi o swojej rodzinie, Finni.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Wyobraził sobie szóstkę osób, dwoje dorosłych, troje dorastających dzieci, małe mieszkanie, stół obiadowy i każdy przemawiający podniesionym tonem, gwałtownie gestykulujący, z czerwonymi wypiekami na twarzy i rozwianą fryzurą. To było niełatwe do zwizualizowania, a więc po paru nieudanych próbach zrezygnował. Dopóki nie zobaczy tego na własne oczy, w pełni nie uwierzy, że w jednym miejscu może znajdować się tak wiele osób o temperamentnych charakterach. Przecież to natłok intensywnych emocji w jednym pomieszczeniu. Jak sobie porównał to do jego cichego domu, gdzie w skrajności ktokolwiek podnosił głos i była to oznaka najwyższego braku szacunku... musiał się przestawić, jeśli miał pojąć niezwykłość rodziny Marlowów. Odwzajemnił krótki śmiech. - Okej, nie powiem im, że ich kochasz. Jakby co, jestem zielony i absolutnie nic nie wiem. - mimo, że zazdrość przestawała go od środka konsumować, tak znowu odczuł ją, taką szczypiącą, drażniącą. Vinci miał rodzeństwo, było u nich głośno, wesoło, energicznie. Nigdy nie był sam. Finn uznał w duchu, że poznanie rodziny Marlowów będzie zapewne nieco wstrząsające, ale zrobi wszystko, aby go polubili. Gdy Vinci rozmasował zmarszczkę, którą nieświadomie stworzył między swoimi brwiami, pojął, że został przyłapany. To, co mu chodziło po głowie zostało wychwycone przez czujność chłopaka, a następujące słowa były ku temu niezbyt komfortowym potwierdzeniem. Nie chciał o tym rozmawiać, ale skoro Vinci wyhaczył, nie miał odwrotu. Podrapał się po skroni i na chwilę spojrzał gdzieś na bok, by zebrać myśli poza zasięgiem czekoladowych oczu. Wrócił do nich po paru krótkich chwilach. - Jasne, nazwij mnie jak chcesz, choć wolałbym, by tesoro było dla nas, nie dla innych. - próbował się wyluzować, ale wystarczyło zerknąć na badawcze spojrzenie Vinciego, by zrozumieć, że to się mija z celem. - To trochę trudne, Vinci. Ufam ci, a skoro ich kochasz to w tej kwestii zaufam i im. - ostatecznie zgodził się, choć nie przyszło mu to z taką łatwością jaką by sobie wymarzył. Miał w sobie pewną blokadę i opory, choć głównie tyczy się to rodziny Gardów... mowa była jednak o Marlowach, których rodzice Finna uznaliby pewnie za wariactwo. Różnili się bardzo, zwłaszcza w pewnych poglądach dotyczących kierowania miłości w stosunku do osób tej samej płci. Wywrócił oczami, bo epitet "wspaniały" pasował tutaj do Vinciego, ale czuł, że to walka z wiatrakami. Uśmiechnął się więc delikatnie, przelotnie. Zamknął oczy, uwrażliwił się na jego usta znaczące różne miejsca swojej twarzy. Owionęło go słodkie ciepło i rozkoszny zapach, który skutecznie przegnał niepokój. Westchnął i się rozluźnił pod jego ciałem. - Ale po co mi takie zdjęcie? - potrząsnął głową. - Ja wiem, że przez gitarę mam krzywy kręgosłup i wyglądam czasami obłąkańczo jak rozłożę w powietrzu i na podłodze trzydzieści kartek i pięć zeszytów. - dosyć brutalnie zrównał wizję siebie samego podczas gry do poziomu skrajnej surowej rzeczywistości. - Pewnie tylko ty widzisz w tym coś fajnego. Musiałbym patrzeć twoimi oczami. - stwierdził po chwili namysłu. Sama myśl, że był już wcześniej ukradkiem obserwowany wzbudzała w nim dziwne poczucie satysfakcji. Uniósł wyżej policzek mile połechtany uznawszy to za komplement. Miał cichego obserwatora, innego niż panna Fairwyn, tajemniczego i jakże niezwykłego. Mimowolnie wstrzymał oddech rejestrując ruch Vinciego, który postanowił pozbyć się zbędnego ręcznika. Ba, Finn oczekiwał, że zrobi to samo z jego własnym i się tego nie doczekał, co go zadziwiło, choć z drugiej strony wiedział, że byłoby to ciut niebezpieczne i mogliby zbyt szybko zboczyć z tematu rozmowy. Musiał zatem przypilnować swoje ciekawskie dłonie, aby nie zawędrowały w odkryte niedawno rejony, co było trochę trudne zważywszy, że miał pełną świadomość ich nagości. - Och, mam dość tej zmarszczki. - zainstalował dłonie na jego karku, naparł na niego i sam też uniósł nieznacznie głowę, aby móc sięgnąć ustami do jego gęstych brwi. Wycałował maleńki obszar skóry, trzymał przy nich usta dopóki nie poczuł, że zmarszczka grzecznie nie zniknęła. - To już gdybanie, Vinci. Środowisko wpływa na wychowanie człowieka i nie dowiemy się nigdy jaki byś był ty lub twoja mama, gdyby nie odkryła swojego charłactwa. Pewnie dalej byłbyś pełen miłości choć czystokrwiści jak nic nie pozwoliliby ci jej tak okazywać. Niektórzy są zimni. - powiedział to tonem, jakby wiedział coś na ten temat. Temat charłactwa był dla Finna czymś... jeszcze nieokreślonym. Nie wiedział co o tym myślał aczkolwiek był pewien, że to nie wpłynie na postrzeganie Vinciego, a więc jawnie się ku temu nie odnosił. Jego jedyne doświadczenie z charłakiem nie było zbyt przyjemne, a więc zamknął to wspomnienie na cztery spusty i skupił się na tu i teraz. Rozpłynął się tuż przy jego ustach, podarowywał mu dokładne, pełne pocałunki, leniwe, słodkie, przyjemne. Uśmiechnął się słysząc jego śmiech. Zatęsknił za nim, a więc oderwał się od jego ust, by móc się zachwycić tym dźwiękiem. Zachował minę niewiniątka, gdy rozpoznał po mimice Vinciego, że ten usłyszał cykanie świerszczy. Udawał, że nie wie o co chodzi, choć chętnie wpatrywał się w rozciągnięte szeroko usta. Tak powinno być cały czas, więc nie ma co poruszać trudnych tematów. Nie teraz, gdy mają dla siebie trochę czasu. Od razu pozbył się z umysłu zbędnych myśli, by móc w pełni skupić się na napływie informacji, które z niego tak łatwo wyciągał. Miło mieć w zanadrzu czterdzieści siedem pytań! Wykalkulował sobie, że nazwa weterynarz odpowiada stanowisku magoweta. Pokiwał głową przyjmując informacje. Przesunął palcami po jego plecach, gdy ten zajął się scałowywaniem jego bladej skóry twarzy. Postanowił i on po swojemu pomasować jego ciepłe mięśnie, do których bezproblemowo sięgał. Przycisnął dłonie do jego łopatek, wędrował sobie naciskając co rusz na niektóre rejony, a gdy wyczuwał pod palcami niewidoczny pieprzyk, zatrzymywał przy nim opuszki palców i czule łaskotał obszar wokół niego. Jakieś siedem razy musiał powstrzymać dłonie, kiedy wędrowały zbyt blisko jego bioder. Nie ma to jak dobry rozpraszacz, a więc chętnie przyjął powrót do rozmowy na wypadek, gdyby wyczerpał swoją cierpliwość. Westchnął jego oddechem zanim się oddalił. - Moje też. Przy tobie nabrały znaczenia. - mruknął odnośnie memortków, do których zapałał większym sentymentem głównie przez zachwyt Vinciego. A jednak da się lubić zwierza bądź stwora o ile nie da się z takowym nawiązać zbyt bliskiej relacji. Obserwował sobie zmianę w jego spojrzeniu. Nabrało większego zdecydowania, zaciętości, co było kolejną odsłoną mimiki Vinciego, którą chętnie zapisał w pamięci. W chwili debatowania na temat krzywd ludzkich i zwierzęcych u Vinciego pojawiał się nowy wyraz twarzy i ten specyficzny ton, który w niektórych sytuacjach robi się niemożliwy do zignorowania. Nie wątpił nawet przez chwilę w prawdziwość jego słów, a nawet nie czuł się zaskoczony słysząc o wspomaganiu w gojeniu ran i krzywd zwierząt. To pasowało do niego. Był dobry. Troskliwy. Uparty i oddany swoim ideom. Zazdrość znowu zapukała do drzwi. - No co ty mówisz. Chodzić z ranną ręką przez miesiąc? - choć mu wierzył, tutaj musiał się upewnić. Zamrugał, przekrzywił głowę i aż się zadumał. Być skontuzjowanym przez miesiąc to przecież mordęga, jeśli chodzi o zwykłe złamanie ręki. - Mugole nie mają jakichś maści czy czegoś niemagicznego, co im to przyspieszy? Przecież to zwariować można... i w sumie rozumiem czemu wolałbyś im pomóc. Niełatwo mi sobie wyobrazić leczenie bez magii, ale wiesz, z mugolami nie mam i nie miałem nigdy do czynienia to jestem niedoinformowany. - tutaj się trochę usprawiedliwił, aby nie wyjść na ignoranta czy coś w tym stylu. Zapisał informację w pamięci. Medycyna mugoli pozostawia wiele do życzenia, zatem Vinci szuka sposobu jak ją ulepszyć bez narażania się Ministerstwu i łamaniu zasad świata magicznego. To też pasowało do Marlowa. Zgadzało się z jego cierpliwą, troskliwą, kochliwą naturą. Czemu i tego mu zazdrościł? Czemu czuł się znacznie bledszy przy nim, dowiadując się jak bardzo wartościową osobę właśnie do siebie przytula? Zapamiętał przyczynę jego pasji i oddania magomedyce. To istotna informacja, godna uszanowania. Uśmiechnął się jednym kącikiem ust na wzmiankę o odnalezieniu perkusji. Przeznaczenie. Mruknął gardłowo z ogromną przyjemnością czując na twarzy kolejne pocałunki za którymi jego skóra zdążyła się stęsknić. Przesunął paznokciami po jego całym ramieniu nie zdając sobie póki co sprawy, że Vinci naznacza go malinką. To było zbyt miłe, aby się teraz głowić nad jej potencjalnym maskowaniem. Przytulił usta do górnej części jego czoła, pogładził go mimowolnie po wilgotnych włosach, zgarniał je na kark i swój tors. Słuchał głosu. - Czyli to prawda, że zwierzęta też potrafią wybrać sobie czarodzieja. - stwierdził niegłośno i uzupełnił sobie w myślach całokształt Vinciego. Im więcej się dowiadywał, tym jeszcze większym szacunkiem go obdarzał. - Nie no, musisz czegoś pragnąć. Mnie przecież masz, więc co jest na drugiej pozycji listy? - drążył, czując w kościach dokąd zmierza dalsza część rozmowy. Serce Finna zadudniło mocno w piersi. Nie spodziewał się, że znów zainteresuje się bliznami. Poruszył się połaskotany i poruszony słowami - opinią tak drastycznie różną od jego własnej. Komu więc powinien uwierzyć - sobie, iż blizny są po prostu szpetotą i zwracają niepotrzebnie uwagą czy jemu - że mają w sobie piękno? Sięgnął po jego dłoń, zakrył swoją, przesunął trochę niżej, na bok tułowia. Na inną bliznę, ciut grubszą.- Ta zimą pobolewa. Tylko ta. I chciałbym je traktować jak ty, ale chyba w tej kwestii jestem spaczony. - powiedział cicho, a jego głos na końcu zdradziecko zadrżał. Ułożył jedną rękę pod swoją potylicę, popatrzył na ciemne zaczarowane niebo. Rodzina. Zacisnął usta niezadowolony ze swojego zmienionego, odrobinę płytszego oddechu. - Vinci. - szepnął, palcami zahaczył o jego żuchwę, nawiązał kontakt wzrokowy z mleczno brązową tonią. - Zapomniałeś o moim ręczniku. - wytknął posyłając mu znaczące spojrzenie i nieudolnie próbował powstrzymać uśmieszek na ustach. Zdawał sobie sprawę, że gra na zwłokę. Zaczerpnął powietrza do płuc, wyswobodził obie dłonie. Jedną sięgnął do jego kolana, zgiął je i przysunął go nieznacznie wyżej ku sobie. Tam bez pytania chwycił jego usta w swoje, pocałował je z namiętnością, żarem, który bez najmniejszego problemu zaczął się znów w nim rozgrzewać. Wystarczyło zwrócić uwagę co się działo między ich przytuloną do siebie skórą, pokryła się gęsią skórką, mrowiła w każdym połączonym miejscu. Zamknął oczy, naparł na jego usta, rozchylał je swoimi i uniemożliwiał mu mówienie. Przesunął dłonią po jego udzie, celowo, nie przypadkiem. Gładził je, sprawdzał czy nie wyczuje pod palcami jakiegoś pieprzyka, masował całą długość jego uda. Drugą ręką rozplątał jego wilgotne włosy, przeczesał je palcami, zakrył dłonią kark i wycierał z niego kropelki wody sączące się z kosmyków. - Jeszcze mam czterdzieści pytań. - mruknął niewyraźnie w chwili, gdy łapał oddech, aby móc po chwili wznowić niespieszne i czułe scałowywanie ust. Nie wiedział czemu trochę tchórzył i odwlekał w czasie wspominanie o swojej rodzinie. Wydawała się bezbarwna przy przepięknym obrazie Marlowów, choć kochał swoich rodziców całym sercem. Nie byli szaleni, raczej surowi. I nie biologiczni. Powędrował ustami po całej szerokości jego policzka, naznaczał go dotykiem wilgotnego koniuszka języka, zatrzymał się przy skroni i tam cicho jęknął. To bez sensu, chciał mówić i się otworzyć, a więc czas pokonać kolejny hamulec. Wypuścił powietrze z płuc, westchnął. - Chciałbym opowiedzieć wesołą historyjkę na temat mojego pochodzenia, ale nie mogę. - przyznał, szukając jego wzroku. Przytulił go do siebie ciaśniej, jakby szukając wsparcia. - Zostałem adoptowany, Vinci. - serce zabiło mocniej a jednocześnie odczuło ulgę. - To już dyskwalifikuje wesołość, a wolę cię całować niż patrzeć na twoje smutne oczy jak dowiesz się jaki miałem niefajny początek życia. - rzucał wszystkie karty na stół, zamiast się stresować i zastanawiać czy jest sens psuć uśmiech Vinciego na rzecz garści niekoniecznie przyjemnych informacji.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Rozumiał, że wyjawienie komukolwiek uczucia jakie w nich zapłonęło nie było dla niego łatwe ani przyjemne. Zgodził się na to, przystał na ten warunek i zamierzał za wszelką cenę dotrzymać danego mu słowa, tu jednak chodziło o coś dla niego najważniejszego – o rodzinę. Najbliższe osoby, które znały go na wylot; które kochał całym sercem. Nie mógłby zataić przed nimi tak ważnej części swojego życia, zresztą i tak sami domyśliliby się prawdy. Marlowowie mieli silnie rozwiniętą inteligencję emocjonalną i większość z nich cechowała się empatią. Gdyby mógł spojrzeć jego oczami na świat, lecz przede wszystkim na samego siebie, może w końcu zrozumiałby za jak piękną osobę go uważa. Uśmiechnął się krzywo, lecz nie próbował zapewniać go, że to właśnie krzywy kręgosłup i obłąkańcza mina sprawiły, że zwrócił na niego szczególną uwagę. I tak by mu nie uwierzył. To pasja i skrytość tak go do niego ciągnęły; był nieoczywistą zagadką czekającą na to, by ktoś ją w końcu rozwiązał. Był coraz bliżej, już prawie mu się udało, a im więcej o nim wiedział, tym mocniej się nim fascynował. Finn potrafił zaskoczyć, zwłaszcza, że na co dzień był tak powściągliwy. Parsknął cichym śmiechem kiedy wycałował zmarszczkę – ta szybko się wygładziła, stopniała pod wpływem ciepłych pocałunków. Westchnął, rozbawiony tym z jaką łatwością przychodziło Finnowi poprawianie mu humoru i zamruczał pod wpływem delikatnego, zupełnie niespodziewanego i cholernie przyjemnego masażu. Zmiękł w jego ramionach, opadł na niego, pozwalając mu głaskać coraz mocniej rozgrzewającą się skórę. Jego dłonie sprawiały mu tyle przyjemności, że najchętniej nie przerywałby tej chwili słowami, miast tego dając wybrzmieć dotykowi. Obiecał mu jednak, więc podjął swoją opowieść. – Miesiąc to minimum... taka kość musi zrosnąć się sama, nie robi tego odpowiedni eliksir czy zaklęcie. Ale złamania nie zdarzają się aż tak często, pomyśl o zwykłym skaleczeniu – gdybyś nie miał magicznej mocy, nie mógłbyś tak bezmyślnie podchodzić do stanu twoich palców. Nie naprawiłbym ci ich zaklęciem, musiałbyś poczekać aż same zagoją się pod plastrami. – spodziewał się, że Finn nie będzie w stanie pojąć jak możliwe jest funkcjonowanie w takim świecie. On sam, im dłużej przebywał w czarodziejskim świecie, tym częściej łapał się na tym, że nie potrafił poradzić sobie bez magii. Miał nadzieję, że wspomnienie o długości czasu gojenia poranionych strunami palców pozwoli mu zrozumieć wagę problemu. Jego ramiona naznaczyła gęsia skórka, westchnął wprost w jego szyję. Choć udawało im się kontynuować spokojną rozmowę, czuł, że Finn, świadomie lub też nie, rozpala go coraz mocniej. A może po prostu stęsknił się za tym konkretnym rodzajem bliskości jaki dziś odkryli? Słonawy smak szyi na nowo pobudzał wyobraźnię, namawiał serce do szybszego pompowania krwi. Przytulony do jego skóry, słyszał niespokojne dudnienie w jego piersi. – Sam nie wiem, Finn. Może magiczny zegarek? To chyba czarodziejska tradycja na siedemnaste urodziny? Nie wiedziałem, że taka istnieje dopóki po wakacjach nie okazało się, że wszyscy taki dostali. Było mi trochę przykro, chociaż nie winię za to rodziców, nie mieli pojęcia, że tak się robi. – uśmiechnął się, gdy drgnął pod wpływem jego palców. Mógł domyśleć się, że głaszcząc go w tym miejscu, wywoła łaskotki, a mimo wszystko to rozbawiło go to. Pozwolił mu pokierować swoją dłonią – W takim razie będę dbał o to żeby już nie bolała, choćbym miał grzać ją swoimi dłońmi aż do kwietnia. – palcem wskazującym przesunął po całej długości zgrubienia, a potem, już delikatniej, badał same jej brzegi, starając się nie wzdychać przy tym z zachwytu. – To chyba ja jestem spaczony, bo szalenie mnie podniecają. – przysunął głowę bliżej blizny na mostku i ucałował ją kilkakrotnie, a kiedy pod naporem jego palców spojrzał w jego oczy, brąz zapłonął na nowo. Jedno spojrzenie sprawiło, że na kilka sekund zapomniał o całym świecie, nie zdołał zaprotestować (choć nawet mogąc zebrać myśli, nie odważyłby się na tak drastyczny krok). Część sesji odbywa się prywatnie
Jakie to uczucie – trzymać w objęciach cały swój świat? Dotyk ciepłej skóry, który czuł pod policzkiem był tak realistyczny, jak jeszcze nigdy dotąd; słyszał miarowe bicie serca, powoli uświadamiał sobie obecność cichego, spokojnego oddechu. Czuł ten zapach, który prześladował go od momentu, w którym poczuł go po raz pierwszy - niepowtarzalna, słodko-ostra woń, niepowtarzalna mieszanka zapachów które przywoływały na twarz Viníego uśmiech. Nawet splecione ze sobą nogi… wszystko to składało się na sen tak zbliżony do realnych odczuć, że nie miał najmniejszej ochoty by się budzić. Uparcie leżał z zamkniętymi oczami, starając się chłonąć go jak najintensywniej – tak na zapas. Ten dziwny stan zawieszenia, sennego otępienia, utrzymywał się jeszcze przez kilka chwil… kilka długich chwil, które zdążyły minąć nim dotarło do niego, że wcale nie śni. Naprawdę leżał tuż przy Finnie, ba, znacznie bliżej, aniżeli tylko “przy”; wtulał się w jego miękką, zupełnie nagą skórę, a policzek opierał o ciepłą pierś, z której zrobił sobie poduszkę. Nie potrafiąc w pełni uwierzyć, że się nie myli, wyciągnął rękę spod koca i przesunął nią po finnowym ramieniu. Było gładkie i tak cholernie rzeczywiste, że od razu nieświadomie uniósł kąciki ust. Wyczuwając pod palcami chłód, naciągnął na nie koc i dopiero wówczas otworzył oczy. Powitała go zdobiąca mostek blizna, na widok której uśmiechnął się szerzej; przybliżył do niej dłoń i opuszkami palców delikatnie pogładził jej nierówną fakturę. Spał? Jeśli tak, czy obudzi go, gdy uniesie głowę? Jakie to uczucie – trzymać w objęciach cały swój świat? Bezkresna radość z nutką niedowierzania... że tak mu się poszczęściło... mimo że tracił już nadzieję... trzymał w ramionach cały swój świat; cały jego świat trzymał go przy sobie, przyciskał do siebie ciężarem ręki. Oddychał w rytm jego oddechu – miarowo i spokojnie, i przez dłuższą chwilę leżał w zupełnym bezruchu, bojąc się, że mógłby go zbudzić. Chciał nacieszyć się tą chwilą, najmocniej jak się da rozciągnąć ją w czasie, zagarnąć ją tylko dla siebie; zapamiętać. Mógł sobie pozwolić na taki egoizm, wszak nigdy więcej nie obudzi się przy nim po raz pierwszy. W końcu ciekawość wygrała z cierpliwością, ostrożnie poruszył się w jego objęciach, podniósł głowę, przesunął się wyżej i podparł na łokciu, by móc spojrzeć z góry na jego uśpione oblicze. Wygodnie wsparł głowę na dłoni, wsunął palce między loki i chwytał wzrokiem każdy element jego twarzy ogarniętej głębokim, niezmąconym niczym spokojem. Przyglądał się delikatnie rozchylonym, pobladłym wargom, kształtowi nosa, wyraźnej linii szczęki; uważnie zbadał długość i gęstość jasnych rzęs, i skomplikowane ścieżki cienkich żyłek nieśmiało znaczących skronie. Patrzył nań i nie potrafił się nadziwić, że należy do niego – że należą do siebie nawzajem. Zatęsknił za błękitem ukrytym przed ciekawskim brązem, za uśmiechem unoszącym kąciki ust i za ciemniejszą, kuszącą barwą warg. Nie potrafił zbyt długo leżeć przy nim bezczynnie, nacieszył się już jego widokiem i pragnął więcej, aniżeli samego spokoju wymalowanego na twarzy. Nachylił się więc nad nim, przytrzymując włosy, by nie załaskotały go w nos i z najwyższą delikatnością ucałował go na wysokości kości policzkowej potem jeszcze raz i znowu aż dotarł do końca i zniżył się do jego ucha. – Dzień dobry, Tesoro. – szepnął, owiewając je ciepłym oddechem. Odsunął się od niego na tyle, by znów móc swobodnie mu się przyglądać. Z błąkającym się na ustach uśmiechem odgarnął z jego czoła kosmyk włosów, który odłączył się od reszty, a w drodze powrotnej musnął palcami gładki policzek. Na usta cisnęły mu się dziesiątki słów, ale milczał, dając mu czas aby się rozbudził.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Finn miał sen. Nawet kilka, złożonych, niezrozumiałych, zaplątanych i całkowicie nieskładnych. Nie umiałby powiedzieć co się działo w jego głowie poza jednym - w każdej cząsteczce śnionych obrazów przewijały się intensywnie wesołe, brązowe oczy. Zupełnie jakby stały się strażnikami i dbały, by żadna, nawet najmniejsza niekomfortowa myśl nie zmarszczyła jego czoła ani nie zakłóciła snu. Do jego świadomości dotarł najpierw gorący oddech tuż przy uchu, został nim przyjemnie zbudzony. Zaczerpnął głęboko powietrza i przytulił drugi policzek na kraniec poduszki. Poruszył dłonią i odkrył nagle, że trzymał ją opartą o czyjeś przedramię, a wystarczyło przesunąć po nim palcami, by zrozumiał, że Vinci wciąż przy nim jest. Leniwie otworzył oczy, przymrużył je na kilka sekund, przyzwyczajając je do jasności dnia i utkwił wzrok na najcudowniejszym widoku tego poranka. Od razu, bez chwili zwłoki, kącik ust Finna powędrował ochoczo ku górze. - Dzień dobry. - odpowiedział nieco schrypniętym głosem. Wyswobodził drugą dłoń spod koca i ulokował ją na policzku Vinciego, pogładził kciukiem oliwkową skórę i popatrzył nań wzrokiem, z którego sączyło się niczym niezmącony spokój i ciepło. Napawał się jego widokiem i czułym dotykiem, chowając to wspomnienie głęboko w sercu. Będzie sobie go strzegł i wracał do niego w trudniejszych chwilach. Drugą dłonią potarł powieki, aby się dobudzić, a po chwili wcisnął ją pod potylicę. Przesunął kciukiem po jego dolnej wardze, ledwie ją musnął, przyjrzał się jej z błyskiem zachwytu w oczach. - Jeszcze rok temu bym nie uwierzył, że możesz mi się przytrafić. - choć czuł potrzebę rozciągnięcia wszystkich mięśni, powstrzymał się, bo wtedy musiałby wyplątać się spod kończyn Vinciego, a to była straszna myśl. Próbował ukraść jeszcze parę chwil słodkiego lenistwa. - Farciarz ze mnie. - stwierdził i nie hamował się, po prostu się uśmiechnął, w pełni, każdą zmarszczką, każdym skrawkiem skóry na twarzy. Czuł niewyobrażalną ulgę i radość - taką prawdziwą, pierwotną. W jego klatce piersiowej rozlewało się rozkoszne ciepło, był zachwycony, usatysfakcjonowany, katastrofalnie rozpieszczony i rozleniwiony. Nie pamiętał, że czymkolwiek się martwił; wszystkie problemy stały się nikłe, wyblakłe, nudne, niewiele znaczące. A wystarczył ku temu jeden Vinci. Z ciekawości zajrzał ponownie do jego oczu - czy dalej są takie szczęśliwe? Niełatwo było mu wierzyć, że się do tego przyczynił. Zabrał dłoń z jego polika ale tylko po to, by wplątać ją w odsunięte na kark włosy. Przesunął palcami po całej ich długości, a na ustach non stop widniał (nie)zwyczajnie szczęśliwy uśmiech. - Jak tam twój poranek? - zapytał wpatrując się w jego oblicze znacząco, łasy na każde piękne słowo mogące paść spomiędzy jego ust. Obudził się w nim głód wiedzy (i żołądka też, co grzecznie zignorował), a więc od razu padło pytanie. - Jeszcze raz, Vinci. Ja będę udawać, że śpię, a ty mnie obudzisz. - zaproponował i nim chłopak postanowił użyć rozsądku, by ich obu wykurzyć z łóżka, zamknął powieki i udał, że jest pogrążony we śnie. Niełatwo było utrzymać brak uśmiechu na wodzy, kiedy chciał się cieszyć i zachwycać z szeroko otwartymi oczami. - Jakby co... śpię. - mruknął niewyraźnie i ułożył wygodniej głowę na swojej ręce.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Obserwowanie jak wybudza się powoli z głębokiego snu, jak pod wpływem jego dotyku wraca do rzeczywistości, było niezwykle satysfakcjonujące. Powstrzymywał się by nie porwać go w objęcia, nie zamknąć ciasno w więzieniu swoich ramion. Choć ich nogi był ze sobą niezmiennie splecione i przylegał doń swoją ciepłą skórą, dawał mu przestrzeń i czas, by obudził się w pełni. Kto jak kto, ale Vinci potrafił w pełni zrozumieć koszmar poranków i trudy wracania do rzeczywistości, sam miał z tym ogromny problem i chyba cudem udało mu się otworzyć oczy przed Finnem, natomiast jego bliskość pozwoliła mu o wiele szybciej niż zazwyczaj pożegnać się z sennością. Kiedy budził się w samotności, jedynie kawa, prysznic albo połączenie tych dwóch metod były w stanie postawić go na nogi; budzenie się przy jego boku jawiła mu się więc jako szansa na to, by każdy dzień zaczynał się w o wiele łatwiejszy, przyjemniejszy sposób. Choć, oczywiście, nie mogli pozwolić sobie na to codziennie. Kiedy w końcu ujrzał ukochany odcień błękitu, jego uśmiech poszerzył się nieznacznie; w duchu odetchnął i sam nie wiedział czy wynikało to z zachwytu, który bez cienia wątpliwości znów go ogarnął, czy może ulgi – że patrzył nań z takim samym jak wczoraj ciepłem. Można by posądzać go o głupotę, o idiotyczny brak wiary mimo wielu słów, które wczoraj padły i gestów, jakie zostały uczynione. Cóż, sam siebie nazwał tak w myślach, był świadom, że nie ma powodów do strachu, rozum jednak wiedział swoje, a głupie serce i tak zabiło w niespokojnym rytmie. Wspomnienie wystraszonej miny Finna – tej z zamierzchłej przeszłości, sprzed całych wieków jakie za sobą zostawili – lubiło wracać do niego w najmniej spodziewanych momentach, zostawiając po sobie bezpodstawny niepokój. Przymknął powieki pod wpływem jego ciepłego dotyku, starając się skupić na nim całą uwagę. Nie chciał dzielić się z nim swoim lękiem, nie chciał psuć tej chwili i denerwować go niepotrzebnie. Potrzebował jedynie czasu by w pełni uwierzyć, że udało mu się go zdobyć, i że Finn wcale nie musi tego żałować. Słysząc jego słowa, otworzył znów oczy, zobaczył ten uśmiech i zapomniał o wszelkich wątpliwościach. – Ja wciąż nie wierzę. – szepnął, tonąc w głębi jego tęczówek. To był dobry kompromis – częściowa prawda, okrojona z najmniej przyjemnych jej elementów. Łatwa do przełknięcia, lekkostrawna, nieszkodliwa. Finn sprawił, że wewnątrz cały stopniał i zapragnął znów mieć go przy sobie jak najbliżej. Był poranek, umierał z głodu, jego otępiały umysł coraz silniej domagał się kawy, a mimo to wychodzenie z łóżka było ostatnim na co miał teraz ochotę. Ktoś musi to przerwać, w innym wypadku obaj umrą tu z głodu, w dodatku zdziwieni, że własne towarzystwo nie wystarcza im do życia! Rozciągnął usta w pełnym zadowoleniu uśmiechu, już samą miną zdradzając jak wyglądał jego poranek. Tyle razy zastanawiał się jak to jest – obudzić się przy osobie, która znaczy dla ciebie tak wiele. Okazało się, że to uczucie przechodzi jego najśmielsze wyobrażenia i wcale nie narzekał na to, że mylił się w tej kwestii. – Najpiękniejszy, jaki przeżyłem. – odparł zgodnie z prawdą. Przeczesał palcami włosy, które o poranku stanowiły jeszcze większy niż zazwyczaj chaos. – Mógłbym mieć takie codziennie. – i mam nadzieję, że kiedyś tak będzie. Zniżył się, by móc musnąć wargami odsłonięty bark, nieco zbyt chłodny, jak na jego gust. To nie do pomyślenia, że pozwolił by zmarzł, zwłaszcza, że wczoraj udało mu się przez długi czas utrzymać odpowiedni poziom gorąca. – Mhm, widzę przecież… principessa addormentata. – powiedział z wyczuwalnym rozbawieniem, walcząc ze sobą by nie roześmiać się w głos. Podniósł się, bez krępacji rozsiadł się na jego podbrzuszu i nachylił się nad bladymi ustami, przez ulotne sekundy z bliska przypatrując się jego twarzy. Delikatnie zacisnął palce na jego ramieniu. – Wstawaj, kochanie. – wyszeptał, znajdując się na tyle blisko, by oboma słowami musnąć jego wargi. Uśmiechnął się, lecz miast nachylić się jeszcze mocniej, znaleźć się bliżej niego, on poderwał się do góry, pochwycił drugie jego ramię i szarpnął nim energicznie… a potem zaniósł się śmiechem. – O taką pobudkę Ci chodziło, Tesoro? Nie mam w tym wielkiego doświadczenia. – powiedział po kilku sekundach, kiedy się uspokoił. Zrobił niewinną minkę, lecz oczy mówiły same za siebie – a tańczyły w nich złośliwe ogniki.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nawet na myśl mu nie przeszło wątpić. To, co się wydarzyło między nimi było dla Finna wystarczającym dowodem uczuć. Widział je na twarzy Vinciego, czuł je od jego dotyku i od ciepłego spojrzenia, a więc zachowywał spokój. Był tak rozleniwiony, rozpieszczony i po prostu szczęśliwy, że umknęła mu przelotna niepewność, która mimo wszystko na chwilę barwiła wzrok Vincigo. Zapewne po jej dostrzeżeniu mogłoby dojść do pewnego rodzaju sporu, a jednak Finn zaślepił się uczuciem szczęścia, radości i niewyobrażalnej ulgi. Ta mieszanka była zbyt silna, by móc teraz doszukiwać się bezprawnego braku wiary. Uśmiechał się więc po swojemu, tak swobodnie i cieszył wzrok ciepłym brązem i jego obecnością. - To lepiej uwierzmy, bo nie dam ci teraz spokoju. - stwierdził wywracając jednocześnie oczami, bo im dalej myślał o nich jako parze tym bardziej się tym cieszył. Co prawda czuł też niepokój związany ze zdemaskowaniem, jednak to był dzień, w którym przez chwilę próbował się tym nie przejmować. Będą się pilnować, znajdą sobie czas, kiedy nie będą musieli udawać, że są tylko przyjaciółmi. Finn musi zobaczyć jak sytuacja się rozwinie, jak będzie się czuć w nowym trybie życia - z kimś u boku. Westchnął i pogłaskał bok jego brody, ot tak, byle tylko móc go jeszcze dotykać zanim nie wrócą do szkolnego życia. - Piękne marzenia. Kto wie, może kiedyś się ziszczą. - odpowiedział i uciekł wzrokiem zamykając powieki i domagając się dodatkowej pobudki. Cieszył się z tej mądrej ewakuacji przed wytrzymaniem wzroku Vinciego - nie chciał psuć poranka snuciem rozwiązań dotyczących pytania - czemu muszą się ukrywać. Nie chciał póki co poruszać tego tematu, tchórzył i zbierał argumenty, by kiedyś się ze sobą starły. Leżał sobie i wyczekiwał wybudzania. Z ogromną satysfakcją powitał ciężar jego ciała na sobie, jakby zdążył się już zanim stęsknić. To było obiecujące, bardzo obiecujące. Z trudem powstrzymał swe dłonie, które chciały przykleić się do odsłoniętego torsu Vinciego, by powrócić na tor odnajdywania sieci pieprzyków zdobiących jego ciało. Nie, wytrzymał. Czekał na rozdział drugi. I pięć kolejnych. Finn sam siebie nie poznawał - nie pozwalał sobie nigdy na taką wylewność, a przy Vincim popuścił wszystkie hamulce i domagał się pieszczot, pocałunków i pełnej atencji. Może to przez fakt, że lada moment muszą zbierać się na szkolne śniadanie i wtedy pozostaną im ukradkowe spojrzenia? Wstrzymał oddech czując na ustach ciepłe wargi. Cierpliwie czekał aż przyjdą, przecież nie może po nie sięgnąć, skoro ma udawać uśpionego. Przełknął ślinę, co go zdradziło choć dalej bawił się w marnego aktora. Serce fiknęło mu w znajomym rytmie, miły dla ucha ton zachęcał do wybudzania... Finn miał być oporny, planował zapaść w głęboki sen, by wymusić w Vincim większą kreatywność, gdy ten... jak nim nie szarpnął, to Gard od razu otworzył oczy i popatrzył na chłopaka zaskoczony. Widząc jego minę, zacisnął mocno zęby wyraźnie zawiedziony. Szturchnął go, niemo obraził się, gdy Vinci postanowił zanieść się śmiechem. Finna też to rozbawiło, choć ukrywał to skrzętnie, bowiem oczekiwał gorętszej pobudki, a nie takiego... czegoś, takiej profanacji poranka! Zmarszczył brwi, popatrzył groźnie na rechoczącego Marlowa i poderwał się momentalnie do siadu, chwycił go w zgięciu kolan i zrzucił z siebie, a gdy ten opadł na posłanie, znalazł się nad nim, choć go nie dotykał żadną częścią ciała. Znalazł się bardzo blisko jego twarzy, bardzo, bardzo blisko, aż mógł policzyć wszystkie jego rzęsy. - To było beznadziejne i okrutne. - nachylił się nad nim tak, że prawie stykali się nosami. Popatrzył w jego oczy, a w błękicie czaiła się obraza majestatu. - Zemszczę się i coś ci powiem. - powędrował ustami blisko jego polika, choć nie dotknął go, a jedynie wkurzał swoim ciepłem. Zatrzymał się przy uchu. - Wstajemy, ubieramy się i wychodzimy. - trzy słowa, trzy okrucieństwa w jednym szepcie, w jednym zdaniu. Potrzebował dokładnie całej sekundy, aby błyskawicznie znaleźć się w pozycji pionowej poza łóżkiem, zabierając ze sobą całego nagiego siebie. Od razu zadrżał od zimna, jego ciało pokryła gęsia skórka i aż wzdrygnął się z tej różnicy temperatur. Wiedział, że gdyby się zawahał, Vinci mógłby go nakłonić do porzucenia zemsty. - Nie ma zmiłuj, zasłużyłeś sobie. - był tym bardziej opanowanym i kazał im zbierać się, bo burczenie w brzuchu idealnie komponowało się z wyciem żołądka Vinciego, a tego zignorować nie mógł, pomimo ogromnej chęci powrotu w kłęby pościeli, by się tam znów oplątać Marlowem. By nie ulec pokusie odwrócił się do niego plecami i nim zdołał się rozmyślić i wszystko odwołać, odnalazł w trawie bokserki i spodnie, które od razu na siebie założył. Znalazł również spodnie Vinciego. Sięgnął po nie, napawał się ich miękkością, bowiem wiedział, że były noszone przez Marlowa i osobiście ściągnięte przez Finna. - Daj mi jeden powód dla którego miałbym ci je teraz oddać. - zwrócił się do niego przodem i posłał mu złośliwy uśmiech. Pokazał co znalazł unosząc zdobycz i nie wyglądał na osobę, która chciałaby je bez problemu zwrócić właścicielowi. Przy okazji znalazł swoją różdżkę, o której zapomniał na całą noc.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
– Nie dawaj mi spokoju, Finn. Nie chcę spokoju… ale nie dawaj mi go nawet kiedy będę go chciał. – utonął w bezdennej otchłani błękitu, wpatrzył się w niego intensywnie, nadając swoim słowom głębi – zwłaszcza wtedy. – pragnął by był przy nim zawsze, bez względu na wszystko; by dzielił z nim radość, ale i wspierał go w trudniejszych dniach. Bo nawet jemu - niepoprawnemu optymiście – się one zdarzały. Finn najwyraźniej nie przejrzał jego niecnych zamiarów i wprowadzało to Vinciego w niezwykle dobry humor. Swoją małą, niewinną, jak mu się zdawało, psotę ułożył w głowie w chwili kiedy tylko Gard zamknął powieki – ot tak pojawiła się w jego głowie, żądając wprowadzenia w życie. Finn domagał się atencji, a Viní był gotów mu ją dać w takim stopniu, w jakim tylko sobie tego życzył, natomiast sposób, w jaki postanowił go wybudzić był zwykłym żartem i w życiu nie przypuszczałby, że może obrócić się przeciwko niemu. Widział zaciśnięte zęby i obrażone spojrzenie, lecz nic sobie z tego nie robił, gdyż był rozbawiony i o podobny nastrój podejrzewał Finna. Nawet w chwili gdy pokryta pieprzykami skóra pleców zetknęła się z miękką, wciąż ciepłą powierzchnią koca, nie przeczuwał w jaki sposób może rozwinąć się ta sytuacja. Uśmiechnął się więc lubieżnie, a oczy pojaśniały mu radością - tuż nad nim był bowiem zawieszony jego najwspanialszy, najgorętszy kochanek i choć dzieliła ich stanowczo za duża odległość, był święcie przekonany, że szybko ulegnie to zmianie. Jakże się mylił. Ze wstrzymanym oddechem wyczekiwał miękkiego dotyku - na próżno. Okrutny szept musnął ciepłem jego ucho, na krótką chwilę paradoksalnie sprawiając mu przyjemność. Uśmiech znikał stopniowo, wprost proporcjonalnie do prędkości jego pojmowania - a był wszak przed poranną kawą. Nim zdążył jakkolwiek zareagować, jego już nie było. Dlaczego nie przyciągnął go do siebie kiedy był blisko? Czemu, pomimo chęci, nie pogładził bladej skóry dłońmi? W myślach przeklinał swoją bierność. – Nie żartuj sobie nawet. – tym razem w jego głosie rozbrzmiał obrażony ton i wcale nie musiał się na niego silić. Wciąż leżąc, wyciągnął w jego stronę rękę i zaklął pod nosem gdy Finn niewzruszenie odwrócił się do niego plecami. Przekręcił się na brzuch i, opierając brodę na skrzyżowanych przedramionach, z żywym zainteresowaniem przyjrzał się sylwetce, poświęcając należytą uwagę kształtowi jego pośladków. Finn skrył je zaraz za materiałem bokserek, wywołując jęk protestu. On nie tylko mu groził - on wcielał swoje groźby w życie i Viniemu wcale, a wcale się to nie podobało. – Finn – z obrażonego tonu przeszedł niemalże w błaganie – Wracaj do mnie, marznę tu bez Ciebie. – prośby były bezskuteczne, co więcej, Finn odezwał się i swoimi słowami wcale nie przyznawał mu racji. Uniósł brew gdy odwrócił się do niego przodem, a kąciki ust drgnęły, zdradzając skrywane rozbawienie. Jednym energicznym ruchem podciągnął pod siebie nogi i podniósł się, nie zwracając uwagi na własną nagość. – Oddasz mi to… bo… jeśli tego nie zrobisz… – z każdą pauzą wykonywał kolejny krok: jedną i drugą stopą dotknął miękkiej, pokrytej chłodną rosą trawy, nieznacznie zmniejszył dzielącą ich odległość. – przemaszeruję siedem pięter w samych bokserkach… albo i bez nich… i wszyscy… wszyscy… - dopadł do niego ostatecznie i chwycił go za przegub, nie pozwalając mu na ucieczkę. Obdarzył go pełnym rozbawienia spojrzeniem. – wszyscy będą mogli na mnie patrzeć. – marlowowe usta rozciągnęły się w uśmiechu kiedy to przysunął się bliżej niego – nieustannie trzymając w uścisku bladą rękę. Drugą położył na jego talii i zsunął ją na przykryty spodniami pośladek, zahaczajac kciuk za krawędź kieszeni. – chcesz tego? – dodał niewinnym tonem, choć oczy zupełnie temu przeczyły. Całym sobą zdawał się krzyczeć “pocałuj mnie, Gard”. I w nosie miał swoje jeansy, nie zwrócił na nie nawet uwagi. Obaj dobrze wiedzieli, że nie żartował i rzeczywiście nie zawahałby się przed półnagim spacerem przez całą szkołę.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
- Masz moje słowo. - obiecał cicho acz zdecydowanie, ze słyszalną mocą w głosie. I on wpadł również w tę nić spojrzenia, w ten trans, kiedy to nie mógł oderwać wzroku od jego rozszerzonych źrenic i mlecznego brązu tęczówek. Im dłużej się w nie wpatrywał, tym bardziej je poznawał. Rozlewało się w nim ciepło, czuł ulgę i spokój, bo wiedział, że ma go przy sobie i nie musi się przy nim ani hamować ani kontrolować. Mógł być w pełni sobą bez obaw, że jeśli wkurzy się albo zezłości, to Vinci odejdzie. Nie zrobi tego, czytał tę decyzję w jego oczach i pamiętał obietnicę składaną pocałunkami i bliskością o jakiej nawet nie marzył. Nie zostawi go, nie umiałby tego zrobić i nie chciał. Zakochał się tak mocno, że dziwił się, że nigdy mu się to jeszcze nie przytrafiło. Vinci z dziecinną łatwością go owinął sobie wokół palca i rozpieścił, przyzwyczajając całkowicie do swojego dotyku i obecności. Jeden Merlin wie jakie będą z tego konsekwencje... i korzyści. Mimo tych wszystkich ciepłych uczuć jakie do niego żywił, musiał to przerwać by dać upust swojemu niezadowoleniu. Vinci musi poczuć się tak jak przed chwilą poczuł się Finn. Co prawda kryła się za tym potrzeba natychmiastowego pochłonięcia potrójnej porcji śniadania, ale i tak chciał udowodnić Vinciemu, że jest w stanie się od niego oderwać. Nie był pewien na jak długo, dlatego też od razu przystąpił do ubierania się i odsunięcia na bezpieczną odległość, bowiem czuł, że wystarczy jedna dobitniejsza prośba Vinciego, a wróci do niego jak psidwak z podkulonym ogonem błagając o wybaczenie. Póki co udawało mu się wprowadzać plan zemsty w życie. Założył już spodnie, a to był to już niewątpliwy postęp i połowa sukcesu. Gdyby to od niego zależało, nie wychodziłby stąd przez tydzień i nie wypuściłby Vinciego nawet na pół metra. Niestety żołądek nie pozwalał się ignorować. Musiał zacisnąć palce na spodniach, kiedy usłyszał nawoływanie. Marznę. To niedopuszczalne, a to jego wina. Nagle go tknęło - Vinci celowo tak mówił, doskonale zdawał sobie sprawę, że ten argument jest heroicznie trudny do odparcia i zignorowania. Spiął mięśnie, kiedy to odruchowo odwrócił się do niego bokiem gotów lada moment wskoczyć z powrotem do łóżka. Powstrzymał się, ale nie patrzył mu w oczy w obawie, że siła woli stopnieje pod mocą jego spojrzenia. Bardzo łatwo mu ulegał... - Bo co? - zapytał z wyższością i wyzwaniem. Wpatrywał się ochoczo, bez wstydu jak podchodzi do niego nagusieńki i próbuje wyglądać groźnie. Z tymi oczami nadaje się do kochania, a nie do straszenia. Unosił powoli głowę, sztywniał słysząc klarującą się na głos groźbę, która dźgała go w okolicach serca i wywoływała falę złości, która momentalnie go zaatakowała. Otworzył szerzej oczy, wpatrywał się z szokiem na Marlowa nie wierząc w to, co słyszy. Zacisnął usta w bladą linię. Jego dotyk, ucisk palców na przegubie powstrzymało pchające się na usta syknięcie. Zapomniał, że powinien uciec poza jego zasięg, by wymusić satysfakcjonującą zapłatę za oddanie spodni. Nie spodziewał się takiej groźby. W jego błękitnych oczach pojawiła się złość i wyrzut, bowiem intuicja mówiła mu, że Vinci naprawdę jest w stanie przejść się po szkole bez ubrań. To wywołało w Finnie dziwny rodzaj zazdrości i zaborczości. - Nie ośmielisz się. - wmawiał mu, że nie starczy mu odwagi. Że nie zrobi tego, jakże mógłby tak się zachować? Ten rozbawiony wzrok odpowiadał, że oczywiście z łatwością spełni swoje słowa. - To cios poniżej pasa. - wycedził przez zaciśnięte zęby i wbił w niego natarczywy, zirytowany wzrok. Nie powstrzymał wyobraźni, w jego głowie pojawił się obraz półnagiego Vinciego przechadzającego się przez Wielką Salę i milion potencjalnych reakcji ludzi. Jego Vinci - jego Vinci miałby być oglądany przez żałośnie niegodnych tego ludzi. Nie, nie pozwoli na to. Wypuścił dżinsy na trawę, chwycił żelaźnie palcami brodę Vinciego i bez wahania nachylił się ku niemu. - Nie lubię jak mi się grozi. - szepnął złowrogim tonem. - Zapomniałeś, że jesteś mój i mam coś do powiedzenia na ten temat. - musiał zacisnąć mocno usta, bo mrowiły i wołały jego wargi. Powstrzymywał się, bo był poirytowany i musiał zadbać o zaniechanie spełnienia tej paskudnej groźby. Chwycił go za rękę, mocno, bez delikatności i pociągnął za sobą parę kroków. Schylił się, sięgnął jego koszulkę, przysunął go do siebie. Wcisnął mu ją przez głowę, potem rękawy i ręce. Ubrał go. Co prawda tylko w nią, ale to dopiero początek. Jakoś tak nie miał ochoty całkowicie go zakrywać, bo wtedy mógł jeszcze chwilę pocieszyć oko jego pociągającą nagością. Zacisnął palce na koszulce i marszcząc ją przyciągnął Vinciego do siebie na odległość kilku cali. Wpił się w jego usta nie potrafiąc dłużej ich ignorować. Znów dał się podejść, wystarczyły odpowiednio dobrane słowa i kusząco rozchylone usta, a tańczył jak Vinci mu zagra. Niezbyt mu się to podobało, ale nie mógł inaczej. Wolał go ubrać "na cebulkę" i zakryć każdy atrakcyjniejszy kawałek ciała (czyli całego, aż po czubek głowy), jeśli miał mieć pewność, że nikt nie spojrzy na niego pożądliwym wzrokiem. - Przebiorę cię za pluszowego dementora i nikt nie będzie mógł na ciebie patrzeć. - stwierdził do jego ust odsuwając się od nich na niewielką odległość. Wsunął dłoń pod materiał koszulki, nacisnął na jego plecy by mogli do siebie znów przylgnąć. - Co ci się tak ten język wyostrzył, co? - zapytał zaczepnie i nie pozwolił mu odpowiedzieć, bo wtedy właśnie naprał wargami na jego usta, by ukryć swój uśmiech. Wycałowywał je mocno i długo, świadomie ubarwiał je w ciemniejszy odcień. Miał być zirytowany, ale coś nie do końca mu to wychodziło. Nie mógł się nacieszyć jego ciepłymi wargami, to było frustrujące i cudowne zarazem. - Masz się grzecznie ubrać i nie pierdzielić mi tu głupot, zrozumiano? - powiedział doń stanowczym tonem, kiedy już to łaskawie odsunął się na te ćwierć metra, choć nie zabierał dłoni z jego ciepłych, gładkich pleców. Zupełnie jakby zapomniał, że ją tam ulokował.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Choć kłamstwem byłoby stwierdzenie, że jego słowa nie były powiedziane umyślnie, bez wątpienia skrywała się za nimi prawda. Kiedy tylko zniknął z zasięgu jego ramion, poczuł dotkliwe, przejmujące zimno i nie potrafił jednoznacznie stwierdzić czy pochodzi ono z zewnątrz, czy może z jego środka. Czy od tej pory tak właśnie będzie się czuć kiedy tylko zabraknie go obok? Odurzony wspólnie spędzoną nocą, w najmniejszym nawet stopniu nie potrafił wyobrazić sobie jak wielką katorgą może być ukrywanie swoich uczuć przed całym światem. Gorzka rzeczywistość miała go uderzyć dopiero w chwili gdy opuszczą pokój i powrócą do “normalności”. Teraz miał jeszcze kilkanaście minut szczęścia i błogiej nieświadomości. Nie zamierzał ich marnować, dlatego szybko wykorzystał sposobność by znów znaleźć się blisko – choć nie w takim stopniu, w jakim by sobie tego życzył. Widział jego reakcję i czuł satysfakcję na myśl, że udało mu się do niej doprowadzić. O tak, niech się lepiej przyzwyczaja, niech zyska świadomość, że pomimo całej swojej łagodności, Viní potrafi się postawić, uparcie uczepić swojego zdania – zwłaszcza kiedy bardzo czegoś chce; a przecież Finna chciał najbardziej na świecie. – Czyżby? – odparł z przekorą, zadziornie unosząc brew. Ależ oczywiście, że się odważy! Towarzyszący mu przez całe życie, patologiczny wręcz brak wstydu miał się w końcu do czegoś przydać; nie omieszkałby z tego nie skorzystać. Przymrużył oczy gdy poczuł na brodzie żelazny uścisk palców, nie wiadomo czy z zadowolenia, czy może gwoli delikatnej prowokacji. Groźny szept w połączeniu z nagłą jego bliskością, wywołały delikatny dreszczyk, wspinający się – jak po drabinie – po kolejnych kręgach. Czy zaborczość Finna powinna wywołać w nim niepokój? Cóż, jeśli tak – właśnie po raz kolejny wykazywał się brakiem instynktu samozachowawczego, czuł bowiem jedynie pogłębiającą się satysfakcję i cały ogrom ciepłych, niezmiennie przybierających na sile uczuć, które do niego żywił. Nie stawiał żadnego oporu, pozwolił mu pociągnąć się w jemu tylko znanym kierunku, a potem naciągnąć na siebie koszulkę - pozostając przy tym zupełnie biernym, nie zamierzał bowiem w najmniejszym stopniu pomagać mu w tym okrutnym akcie, jakim było odbieranie im obu przyjemnej nagości. Uśmiechnął się kiedy tylko jego głowa wyjrzała zza materiału. – Mam rozumieć, że wolisz oglądać mnie od pasa w dół? – zaśmiał się cicho, prawdopodobnie trochę utrudniając mu tym zakładanie na niego koszulki. – Cóż, nie mogę Cię za to winić. Chyba powinienem popracować nad brzuchem. – i znów się roześmiał, aż do momentu, w którym został doń przyciągnięty – wówczas zamilknął… a może oniemiał? Z zadowoleniem, ale i ulgą przyjął upragniony pocałunek. Na brodę Merlina, nie całował go od dobrych kilku godzin i poczuł się tak, jakby odzyskał coś absolutnie niezbędnego mu do życia. Mało, zbyt mało, zaledwie małą kroplę, niezdolną zaspokoić pragnienia. Mruknął niezadowolony, gdy znów go utracił. – A wiesz co robią pluszowe dementory? Całują. Dużo i często. – ochoczo przytulił się do niego, ręce zarzucił na jego kark, wcisnął się weń mocno. A potem pozwolił się całować, samemu również nie pozostając mu dłużnym, zbyt spragniony by pozwalać sobie na bierność, a jemu - na zupełną dominację. Otworzył usta by zaprotestować, lecz głośny, przeciągły dźwięk jaki wydał jego żołądek, zniweczył jego plan odmowy. Głód dokuczał mu tak mocno, że nie potrafił dłużej go ignorować; westchnął i z rezygnacją pokiwał głową. Skradł mu jeszcze kilka pocałunków, nie potrafiąc ot tak odsunąć się od niego – zwłaszcza że Finn nieprzerwanie dotykał jego skóry, pobudzając wyobraźnię i przywołując wspomnienia. Kiedy w końcu udało mu się zmusić do opuszczenia jego ciepłych ramion, wszystko poszło raczej sprawnie. Pchany głodem, energicznie zakładał na siebie kolejne części garderoby i całość zakłócił jedynie mały akt paniki pod tytułem “Gdzie jest moja różdżka?! Finn, nie mogę znaleźć różdżki!”. Potem, chcąc nie chcąc, zostawili za sobą łąkę i udali się na śniadanie.
Kręciła się bez celu po korytarzu. Zatrzymywała się tylko, kiedy sowa wlatywała przez otwarte okno, żeby ją odnaleźć. W końcu całkowicie oparła się o ścianę i zsunęła się po niej w dół. Czekała, aż Michael Angelo znów do niej podleci, trąci ją nóżką i poczeka, aż odpisze na list od brata. Kiedy tak już się stało, objęła rękoma kolana, opierając na nich podbródek. Zadarła go tylko odrobinę, żeby z podłogi obserwować obraz majaczący za oknem. Obserwować rozłożone w locie sowie skrzydła. Nasłuchiwać trzepotu piór i poczuć lekki wiaterek we włosach. Nie wiedziała skąd u niej tak podły nastrój. Bo chociaż przy ostatniej grze w Durnia spożyła Eliksir Szczęścia, nic się nie zmieniło. Chociaż czuła się przez chwilę pewna siebie i miała wrażenie jakby coś miało się zadziać. Jakby czekało ją coś dobrego... kiedy eliksir przestał działać, nie stało się nic. Felix Felicis odniosło odwrotny efekt. Pozwoliło sądzić Caelestine, że jej życie skazane jest na szereg porażek, skoro nawet pod działaniem silnego, trudno dostępnęgo specyfiku była dalej po prostu... oderwana od rzeczywistości. Każdej możliwej, bez żadnego realnego wpływu na chociaż jedno życie. Jej słaby nastrój pogłębiały ostatnie, silne migreny, nachodzące ją w nocy i niepozwalające jej spać. Wysłała wiele listów w tym tygodniu. Wiele odpowiedzi było ciepłych i pokrzepiających, a i tak poczuła dziwne ukłucie. Samotność. Podniosła ostrożnie głowę na dźwięk czyichś kroków na korytarzu. Nie spodziewała się, że kolejną odpowiedzią na jej list będzie Cassius, pojawiający się tuż przed nią. Nie wstała od razu. Ćmienie w głowie kazało jej zachować dystans. I smutek. Tak wielki, że popadła w absolutną apatię. Patrząc z dołu na zbliżającą się sylwetkę brata, wstała powoli, nie odrywając dłoni od ściany za swoimi plecami. Ból głowy popychał ją na ściany. Tak dotkliwy, ze powinna odwiedzić gabinet pielęgniarki, ale bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, czuła się dla wszystkich ciężarem i przykrym obowiązkiem przebywania w jej towarzystwie. Nie mogła na to skazać pani Blanc. Patrzyła na swojego brata, jak na widmo, niepewna czy to rzeczywiście on. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy pod wpływem migreny dziwne, niestworzone obrazy występowały jej przed oczami.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
A on kroczył naprzód niczym niepowstrzymana alfa i omega. Spieszył się do niej, naprawdę się spieszył, chociaż jego kroki pozornie wydawały się standardowe. Stały się dłuższe, bardziej niecierpliwe, chociaż wciąż miarowe. Nie biegł ku niej, nie byłby w stanie nawet, gdyby bardzo tego pragnął. Wyczuwał jej podły nastrój wyskakujący ku niemu z listów. Znał ją tak dobrze, że bez najmniejszego trudu pojmował, że powinien do niej pójść. Tak po prostu rzucić wszystko to co trzymał w dłoniach i znaleźć ją tutaj, w tych chłodnych objęciach Hogwartu. Dla niej mógłby to zrobić. Dla niej mógłby tutaj biec, gdyby tylko o to go poprosiła. I bezmyślnie szedł, chyląc się ku niej swą myślą, po omacku badając niepewność jej stanu, która kalała jego myśli. Niepokój barwił jego wykutą z kamienia twarz, a wyraźnie wyciosane oczy spojrzały na nią z łagodnością już z drugiego końca korytarza. Widział jej drobne, blade palce wspierające się o ścianę i zauważał też dziwny popłoch w jej jasnym spojrzeniu, którego przecież całkowicie nie rozumiał, chociaż widział go już niejeden raz. - Caelestine - wyszeptał jej imię, gdy znalazł się wreszcie w zasięgu jej słuchu. Wyciągnął ku niej rękę, zapraszająco, chociaż nienachalnie i dotknął jej. Dotknął jej ramienia pojedynczym muśnięciem, gorącą pociechą, jakiej nie byłby stanie jej odmówić, jaką chciał jej ofiarować. Nie posiadał innej. Był zbyt skostniały, zbyt nieporadny i nieludzki jak na jej standardy. Niezdarny wręcz w takich sytuacjach. Kolejny ruch był śmielszy. Pochwycił jej obie dłonie we własne palce, przyciągnął ku sobie zaborczo, chcąc przytulić jej policzek do własnej piersi, wpleść nadgarstek w jej rude włosy. Pogładzić ją uspokajająco, skrzyżować z nią spojrzenie. - Co się dzieje? - Zapytał pro forma, bo widział, bo czuł, bo ją znał. A jednak jak zawsze pragnął usłyszeć o tym od niej samej.