Chyba najfajniejsze pomieszczenie w całym Hogwarcie. Wystarczy coś sobie wymarzyć, a już to mamy. Niestety, nie można tam wyczarować jedzenia, ani picia, także jeśli chce się przygotować romantyczną kolację, posiłek trzeba przynieść samemu. Jedną z większych zalet jest, że gdy jesteś w środku osoba która nie wie czymś stał się dla ciebie ten pokój nie może dostać się do środka. Aby pojawiły się drzwi, przez które można wejść, należy przejść trzy razy wzdłuż ściany, myśląc o odpowiedniej rzeczy.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Po co się starać, skoro nie wychodzi? Zapytaj Villiersa, może udało mu się w końcu znaleźć odpowiedź. Albo zapytaj Voice, może znajdzie w sobie siłę, żeby powiedzieć ci, że nic na ten temat nie wie. I może postara się właściwie tobą pokierować, chociaż pewnie zignorujesz jej słowa. W końcu prawdopodobnie znasz kłamczuchę-Voice, która udzieliła ci wielu fałszywych dobrych rad, a gdy już leżałeś sobie na podłodze podeszła do ciebie tylko po to, żeby nadepnąć ci na palec. Ale wiesz, ludzie są w stanie zrobić wiele za to, co im pomoże. Lloyd za dobrą motywację mogłaby dopuścić do steru tą swoją lepszą stronę. Bardziej wadliwą, bardziej zagubioną, ale o wiele bardziej promienną, może szczęśliwszą? Może nawet do tego steru dopuściłaby kogoś innego. Czasami ciężko jest kierować samym sobą. Gubimy się między naszymi wyobrażeniami o sobie i rzeczywistością. Przymykamy na wszystko oczy i przestajemy dostrzegać najważniejsze, choć drobne szczegóły. Czołgamy się do celu zamiast do niego biec... A co jest tym celem? Jaki cel może mieć osoba, która po prostu stara się przeżyć kolejne dni i przespać kilka godzin z kolejnej nocy? Czasami zastanawiała się, jak to byłoby przeleżeć cały dzień w łóżku, w jednej pozycji, z zamkniętymi oczami. Nie pić, nie jeść, nie palić, nie odzywać się. Nie pozwolić sobie zasnąć, dopiero w nocy odpłynąć na trochę, nie śnić, nawet koszmarów. Drugi dzień spędzić tak samo, tylko ze szklanką wody koło łóżka. Trzeci tak samo jak drugi, z jednym petem i zapalniczką. Każdego ranka budzić się w pewnej pozycji i w niej pozostawać, choćby była cholernie niewygodna. Zastanawiała się, jak to byłoby czwartego dnia wstać i najzwyczajniej na świecie wypić kawę i umyć zęby, wypalić kilka fajek, obdarzyć kilku ludzi spojrzeniem. Czy byłoby tak samo? Czy przez te kilka dni nic by się w niej nie przestawiło? Czy wciąż patrzyłaby na wszystko i wszystkich tak obojętnie, czy może czułaby jakąś ciekawość, świeżość? Zrestartowałaby się...? Ale chyba nic nie da się zmienić tak szybko, może poza sukienką. Ponownie nieco wygodniej się ułożyła, dając mu łatwiejszy dostęp do szyi i brzucha. Było jej dobrze, cholernie dobrze; nawet uśmiechała się lekko, zadowolona z tego spotkania. Nie ciągnęła tematu. Zaczynał ją powoli nudzić, a poza tym Casper i tak dał jej do zrozumienia, że to już koniec gadki o prefektach i ich ambitnych planach na życie. Spojrzała na skręta, by unieść lekko brwi. Oto i propozycja na ten wieczór. - Sama chętnie bym tego posłuchała - odparła, wyjmując z jego dłoni fajkę i podpierając się na łokciu. Kiedy ostatnio się śmiała? Ile lat temu mogło do czegoś takiego dojść? Dwanaście? Zbyt dawno, by wspominać. Zaciągnęła się, uśmiechając się lekko. Lloyd, to chyba twoje drugie zetknięcie z narkotykami, co? Kto by pomyślał, że do kolejnego dojdzie na łóżku.
Jeśli patrząc na schemat tego burdelu emocji, z którym przyszło się zmierzyć co piątej/dziesiątej inteligentnej jednostce na tym świecie, należy wiedzieć jedno... Nie możesz się uwolnić. Nie należy jednak również wymagać tego, aby ktoś całe życie pozostawał w tej samej pozycji. Jest czas łez, żałoby, połykania gorzkiego smaku porażek, które zlały się w jedność i tworzą nasze życie. Nie możemy też pozostawać bierni ku temu, z jednego względu, nie dlatego że nie chcemy, ale dlatego że nie potrafimy. Świat nas zmienia. Nawet jeżeli uważamy już, że to szczyt dna, to ten oksymoron nijak nie oddaje tego co za chwilę się zdarzy. Zawalą się góry, mimo tego że wybuchł już wulkan. Upadłeś na kolana, bo nie masz siły iść? To doskonała okazja do amputacji nóg. Świat biegnie, mija czas, ucieka przez palce nie wykorzystany, a co gorsza przespany, gdzieś zignorowany pomiędzy kolejnymi wspomnieniami koszmarów z poprzednich nich. Chciałbyś komuś pomóc, albo podstawić nogę, ale to już za późno. Ten ktoś sam siebie atakuje samobójczymi ruchami... A potem? "Och, Boże, tylko tchórze boją się życia i popełniają samobójstwo". Nie zdziw się, jeśli za parę lat to właśnie autor tego hasła podetnie sobie żyły, skoczy w pustkę, albo emocjonalnie się wypali. Musisz być Voice silna, najsilniejsza. Bez względu na to jak piękną maskę włożyłaś, jak bardzo Cię nie boli lub boli, musisz być silna. To jedyny sposób do tego by tu być. "Rośniemy w dół jak stalaktyty", nawet nie zdajemy sobie sprawy ile w tym prawdy. Zawsze towarzyszy nam marzenie o wolności, o lataniu, a tak naprawdę kolejne sytuacje doprowadzają nas do tego, że wbijamy się w dół. Nie mamy już siły iść... I właśnie dlatego musisz być silna Lloyd. Przejąwszy od niej skręta zaciągnął się dwa razy krztusząc się raz, wciągając powietrze gwałtownie, a zaraz uśmiechając się cwaniacko i kręcąc głową. Był szczęśliwy? To była iluzja, ale podobno jako czarodziej... Zobowiązany był takimi operować. Sztuczki były uroczymi dodatkami tego świata, to prawie jakbyś jechał na kodach. - Jak to leciało? Jeśli marzysz o tym, możesz to zrobić? - Oddał jej ich dzisiejszy dopalacz, a następnie zaczął żałować że nie ma tu okna. Chciałby zobaczyć jak teraz wygląda ten porąbany świat, w którym nie ma już nic dla niego wartościowego. A może jednak jest?
Niektóre rzeczy są kurewsko niewygodne. Tłamszą, niszczą, są destrukcją samą w sobie. Podobno każdy z nas ma do niej skłonność. Skłonność do ranienia samego siebie, spychania na dno; podobno lubimy podsuwać sobie te najgorsze, najczarniejsze myśli. Podobno lubimy robić z siebie ofiary, przybijać się, nie pozwalać sobie na przywiązanie do kogoś, nie dopuszczać do siebie szczęścia. Podobno całe życie wielu ludzi specjalnie próbuje znienawidzić samych siebie... Dlaczego? Po co? Naprawdę sami sobie wszystko uprzykrzamy? To w ogóle jest możliwe? Brzmi jak dobry dowcip, ale gdyby głębiej się nad tym zastanowić... Może jest w tym trochę prawdy? Szukamy. Tylko czego? Klina, szczęścia, a może czegoś zupełnie odwrotnego? Może jednak lepiej brzmi słowo błądzimy. Po kolana w bagnie brniemy sobie przez to wszystko i czasami znajdujemy nawet w sobie siłę, żeby uśmiechnąć się czy unieść brwi, powiedzieć parę słów więcej, odsunąć szklankę z whisky na bok. Tak proste czynności kosztują nas tak wiele wysiłku... Więc ile energii trzeba, żeby iść dalej? Nie poddać się? Zdecydowanie dużo. Wypijmy więc za silnych ludzi, niech dotrwają do końca. Ponownie wyjęła z jego dłoni skręta, by zabrać łokieć i ponownie ułożyć się tuż przy nim i głęboko zaciągnąć, przymykając oczy. Wypuszczając z ust dym zaśmiała się krótko, może trochę smutno, zastanawiając się przez chwilę nad jego słowami. Podobno nie można marzyć o rzeczach niemożliwych... Ale wiesz co? To nieprawda. A szkoda. - Nie wszystkie rzeczy, o których marzę, mogę zrobić - odparła, zaciągając się jeszcze raz. Przekazując mu skręta wtuliła na sekundę twarz w swoje ramię i kaszlnęła, a jej pierś szybko i mocno się uniosła, gdy nabierała powietrze. Już po chwili spokojnie przeczesywała palcami pasmo włosów, przyglądając się swoim szczupłym palcom i bliznom na dłoniach. Nie wszystkie rzeczy, o których marzę, mogę zrobić.
"Marzenie - myśleć o czymś przyjemnym, zwykle trudnym do zrealizowania, fantazjować; myśleć o zrealizowaniu swych pragnień;" Co Ty na to? Myśleć o czymś przyjemnym? Owszem. Czy ktoś kiedyś dryfował w swoich myślach ku czemuś, co mogłoby mu zadać ból? Jesteśmy tak zaprogramowani, że na złe reagujemy krzykiem, strachem, lękiem... Przy spotkaniu dobra stajemy się bezbronni, bardziej podatni na sugestie. Wierzysz w to? W to właściwie nie trzeba wierzyć, to po prostu prawda w najczystszej postaci. A co do myślenia o czymś zwykle trudnym do zrealizowania... Cóż, wiesz że to prawda. Nie każde marzenie jest proste, i wymaga dwóch galeonów by wymienić je na coś słodkiego czy coś, to tylko przyjemność. Marzenia są ambitniejsze, sięgają niemożliwego... Nagle chcesz być bliżej z pewną osobą, ale ona właśnie próbuje się ewakuować. Niestety, takie oddziaływania ujemne nie sprzyjają otrzymaniu właściwego produktu reakcji. Wymagane będą odpowiednie warunki. Może jakiś eliksir? Wiesz jednak, że sztuczne pozyskiwanie uczuć i instalowanie ich w czyimś układzie limbicznym z wykorzystaniem oddziaływania wymuszonego... Nijak ma się do tego, co chciałbyś otrzymać. Zatem cóż. Marzenia marzeniom, życie życiom, oczekiwania oczekiwaniom, nadzieje nadziejom... Jeśli można by to tak rozpisać schematem chemografu. A fantazjowanie? To właśnie to, układanie wizji z efektów, które mogłyby zostać wprowadzone w życie gdyby tylko to marzenie zechciało się spełnić, ale ono ma swoje kaprysy i zwykle jest na nie. Mowa też o realizacji pragnień... Tylko że się nie da, bez zniszczeń i bez wykorzystania często wszystkich sił, pokładów cierpliwości i jakiegoś optymizmu życiowego, jeśli jakiś masz. Przygotował kolejnego skręta zaciągając się, i oddając go jej powoli czując przypływ dobrego humoru. Chwile ulotne właśnie odbierały mu życiowy trzeźwy umysł, który nie raz był złym doradcą, ale jakimś był. Teraz nie liczył się nic konkretnego, uśmiechał się do niej szerzej niż zwykle dostrzegając jakie zabawne tęczówki miała. Przynajmniej teraz wydawały mu się zabawne. - Tru, ale wiesz... Życie podobno od tego jest, żeby ruchać. Nie przejmuj się, może chociaż jedno się spełni. - Rzucił jakże poetycko i podniośle... Wszak potrafił czasem rzec coś do ładu.
Marzymy. I co z tego? Fantazjujemy. I co z tego? Pragniemy. I co z tego? Umieramy. I wiesz, co z tego? Bo ja nie wiem. Nie wiem ja i pewnie nikt nie wie. Każda odpowiedź rodzi pytanie, a gdy wyczerpują się już pomysły na nie, można w kółko powtarzać i co z tego? Te słowa są kurewsko uniwersalne. Używane regularnie burzą każdą ambicję i każde marzenie. Mogą rozpierdolić człowieka na kawałki. Zniszczyć go, przybić do podłogi. Czasami przestajemy fantazjować, bo nie widzimy celu. Ani żadnej drogi do niego. W ogóle widzimy tylko ciemność. Czujemy ten dziwny rodzaj bezsensu wymieszany z chęcią wstania i zaczęcia od nowa. I to jest jedyne nasze marzenie, którego i tak za nie nie uznajemy. Uznajemy to wszystko za zbyt skomplikowane... Chyba mamy rację. Może trzeba upaść, by dorosnąć? A może się mylimy? A czy powinno się nad tym zastanawiać? Marzenia Lloyd wcale nie były trudne do zrealizowania. Chciała znaleźć ojca. Nawet choćby miał okazać się ostatnim dupkiem. Chciała wywieźć swoją chorą matkę gdzieś na Syberię, albo zafundować jej wycieczkę tamtejszą koleją. W jedną stronę, oczywiście. Chciała dogadać się z Madnessem. Chciała skończyć pieprzone osiemnaście lat, iść do pracy i sama zarabiać na fajki. I może mieć kogoś, kto znałby jej historię i umiał ją zrozumieć, chociaż bez zrozumienia też da się żyć. Nie potrzebowała złotych gór, pierścionka z diamentem (albo kilku, po jednym na każdy dzień tygodnia), dożywotniego zapasu Ognistej, posady Ministra Magii i willi w Australii. Nie należała do osób, które kiedykolwiek chociaż fantazjowały o czymś takim. Wystarczyłoby, żeby zrobiła krok, jeden cholerny krok do przodu, a na pewno spełniłaby chociaż jedno swoje marzenie. Dlaczego więc tego nie robiła? Przejęła od niego nowego skręta, zaciągając się jeszcze głębiej, dopóki nie zakręciło jej się w głowie. Wszystko wydawało jej się takie... lekkie. Proste. Kompletnie inne. Uśmiechała się lekko, wydmuchując dym w powietrze, obserwując go, szukając w nim kształtów. Był podobny do węży, zwłaszcza wtedy, gdy zaczęła wypuszczać go węższą smużką. Węży, które miała na nadgarstkach. Podobno węże są niebezpieczne. Cmoknęła lekko z niesmakiem, krzywiąc się odrobinę. - Villiers, zaczynasz pierdolić. Życie rucha i to prawda. Ale nie tylko ono - odparła bez większego ładu, podając mu skręta. Podobno węże są niebezpieczne.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Nieustanna złość wydawała się być nieodłącznym elementem dociekania prawdy. Sharker nigdy by nie pomyślał, że nagle stanie się jej naczelnym orędownikiem i będzie dążył do niej za wszelką cenę, ale prawda była taka, że gdyby nie dostrzegał w niej własnych korzyści to najpewniej w ogóle nie zainteresowałby się tym pokracznym przedmiotem z Salem. Wieczne problemy ze wzrokiem wydawały się go po prostu męczyć. Nie było nic gorszego niż nagła utrata ostrości widzenia na treningu Quidditcha, dlatego uporczywie starał się odnaleźć jakąś metodę na pozbycie się tych niedogodności, a być może ponadto na odkrycie jaką tajemnicę skrywa monokl. Nie było tutaj nawet mowy o tajemniczych wybuchach mocy. Jego artefakt okazywał się być do bólu statecznym i dopiero kiedy przekroczył próg pokoju życzeń, Szwed zdecydował się na rozpracowanie jego działania. Przesiadywał godzinami na miękkiej pufie, starając się odzyskać ostrość widzenia i pozbyć się migreny. Przyglądał się tym wszystkim gratom rozłożonym wokół, a wygenerowanym przez ten pokój, a rosnąca frustracja zaczynała wytrącać mu z ręki wszystkie argumenty przemawiające za zatrzymaniem tego paskudztwa. Kilka razy zdawało mu się, że coś nagle się zmieniało. Nagły prześwit na posadzkę czy dostrzeżenie jak przez mgłę własnych kości i płynącej w żyłach krwi. Niestety wielkim zaskoczeniem było to, że jednak nie okazała się ona niebieska. Niemniej jednak to był pewien postęp. Postęp nieodłącznie wymieszany z zaskoczeniem i niepewnością. Postęp, którego skutkami było szaleńcze wirowanie pomieszczenia i eksplozje barw pod powiekami. Czuł się jak na wyjątkowo grubej fazie, a to wcale nie pomagało w poczynieniu postępów… chociaż chyba i tak postawił parę kroków naprzód. Migrena jakby trochę osłabła i teraz tylko trochę dudniło mu w głowie. Efekt trochę taki, jakby był w stanie usłyszeć bicie własnego serca, a chociaż odrobinę niepokojący to na pewno fascynujący. Nawet nie spostrzegł, kiedy zdążyło minąć kilka godzin. Czas przeleciał mu przez palce, ale był teraz bogatszy o niezbędną wiedzę. Kto wie co będzie dalej? Może bez wysiłku będzie mógł zaglądać Vicario pod spódnicę?
Dziewczyna weszła do Pokoju Życzeń ciesząc się, że po wielu próbach w końcu udało się jej go odnaleźć. Wiedziała, że tutaj nikt nie będzie im przeszkadzać, a na tym bardzo jej zależało. Chciała być z nim sama. Bez świadków, bez atmosfery z zewnątrz. Żeby mogli w spokoju porozmawiać. Chociaż tak na prawdę nie zależało jej na rozmowie. Inaczej wyobrażała sobie wieczór, który to chciała im zorganizować w podzięce za kolację. Nim ją pocałował chciała kupić popcorn, chipsy i wynająć z nim pokój w mugolskim hotelu żeby obejrzeć sobie mniej lub bardziej interesujący film. Taka typowa domowa posiadówka, których niegdyś miała wiele gdy jeszcze mieszkała tylko z matką. Była wtedy malutka to też bardzo tęskniła do tych czasów i chciała się nimi podzielić z Edwardem. Natomiast co się pojawiło w środku jeśli nie telewizor (który i tak by pewnie nie działał) i popcorn? To, czego w tym momencie akurat najbardziej chciała. Takie było jej życzenie. By pojawiła się tutaj przyjemna, romantyczna przestrzeń z wielką wanną. Wyglądało to mniej więcej tak. I nie bez powodu go tutaj zaprosiła. Rozebrała się do stroju kąpielowego przysiadła na skraju wanny. Wsadziła do niej rękę. Idealnie, była bardzo ciepła. Przymknęła oczy marząc o tym, by znaleźć się za chwilę w tej cudownej wodzie. Westchnęła cicho pod nosem. Dlaczego w takich okolicznościach?
Zawsze chciał się dostać do Pokoju Życzeń, ale nigdy nie było mu to dane. To było trudniejsze niż mogłoby się wydawać. Dlatego kiedy dostał sowę od panny Brockway bez żadnego ociągania się ruszył. Czyżby plan brata zadziałał? Nie… gdyby cokolwiek zrobił, już dawno byłby o tym poinformowany, a w tym wypadku widocznie nie podjął jeszcze żadnych kroków. Może chciała porozmawiać z nim o tym wieczorze przy świecach, gdzie strzeliła mu w twarz? Na samą myśl wykrzywił się niezadowolony. Zaczął wątpić w chęć spotkania się z dziewczyną. Miał przeczucie, że źle się to dla niego skończy. Albo go jeszcze bardziej wciągnie w swoją grę, albo… Wziął głęboki wdech. Nie podobała mu się ta całą sytuacja. Nie panował nad swoimi myślami. Nie wiedział co się z nim dzieje. Czuł się zażenowany i wściekły z powodu swojego zachowania. Jak jakaś kobieta mogła go tak zmienić? Chyba będzie musiał zmienić taktykę, a co za tym idzie, zmienić sposób w jaki traktuje salemkę. Miał zamiar grać nie zainteresowanego faceta, która ma wszystko gdzieś, ale kiedy udało mu się dostać do pomieszczenia. Rozejrzał się uważnie i zaskoczony przyjrzał się dziewczynie. Aż dech mu zaparło. Pamiętaj… – wymamrotał do siebie w myślach. Podszedł do niej przyglądając się uważnie. Trzeba przyznać, że w takich warunkach trudno mu się było skupić na swoim nowym planie. - Co to za okazja? – zapytał widocznie nie wiedząc co się dzieje.
Nie musiała na niego długo czekać. I dobrze. Gdyby czas zaczął jej się ciągnąć może by zrezygnowała z tego pomysłu. Mimo iż nie była to spontaniczna myśl, to nie przemyślała też w pełni tego wszystkiego. Postanowiła, że kiedy tylko zobaczy go w drzwiach pójdzie na żywioł. I tak się właśnie stało, bo gdy tylko zobaczyła jak wchodzi a drzwi się za nim zamknęły odcinając wszystkim dostęp do jej prywatnego wyobrażenia uśmiechnęła się szeroko. Wstała i podeszła do chłopaka łapiąc go za rękę i ciągnąc bliżej wanny. - Świętujemy to, że udało mi się wyrwać z łap kasztana – Zaśmiała się wskazując mu na biały stoliczek kawałek dalej na którym leżał związany nitką ich kasztan-porywacz. Wyszczerzyła się do chłopaka po czym w końcu spełniła swoje pragnienie – weszła do wanny napawając się ciepłem wody. Oczywiście wcześniej miał okazję zobaczyć jak strój prezentuję się z przodu, a gdy wchodziła to cóż... Z tyłu odkrywał jeszcze więcej. - Poza tym dużo myślałam i chcę z tobą pogadać – Poinformowała go biorąc z brzegu wanny dwie szklaneczki i wlewając do nich ognistą whisky. Odwyk nie trwał długo. Bardzo szybko wróciła do picia, a stało się to na imprezie u Harperów. Teraz znów była na tym etapie, że mniej więcej co drugi dzień miała w łapie alkohol. - Wiem, że nie masz stroju, ale myślę, że bokserki Ci wystarczą – Wzięła trochę wody na rękę i ochlapała gryfona zachęcając do tego, by do niej dołączył.
Tak. Trzeba przyznać, że cały jego plan zmarł śmiercią tragiczną, w momencie, w którym zobaczył ją w tym stroju kąpielowym. Spojrzał na kasztana oprawcę i skomentował to z lekkim uśmiechem. - Widzisz, ty go ratowałaś, a on co? Porwał Cię – zaśmiał się pod nosem i zbliżył się do wanny. Usiadł na jej brzegu i zamyślił się. Cóż on miał teraz uczynić? Tak po prostu wskoczyć do wanny z tą dziewczyną i zapomnieć o wszystkim co się stało. Nie miał ochoty rozmawiać, miał ochotę zapomnieć o wszystkim co było i co będzie i po prostu rozkoszować się tą chwilą. Ściągnął zatem koszulę ukazując dosyć dobrze zbudowany tors. Chłopak dbał o siebie i trzeba przyznać, że z takim ciałem naprawdę musiał nie mieć problemów z wyrywaniem kobiet. Chwilę później wskoczył z dziewczyną do wanny i przyjrzał się jej uważnie. Co ty planujesz… – przeleciała mu ta myśl przez głowę i co nagle zrobił? Zanurzył się pod wodą… musiał ochłonąć. Przestać myśleć to najlepsza rzecz jaką mógł zrobić. Kiedy wyszedł zaczesał włosy do tyłu i… ojejcia wyglądał bosko. - Okey jestem gotowy do rozmowy – powiedział wysyłając jej ten szarmancki uśmieszek. Rozluźnił się i był gotowy do jakichś głębszych przemyśleń.
- No widzisz jaki zdrajca? Kto by pomyślał, że pan kasztan jest zdecydowanie inny niż mi się wydawało – Wypowiedziała te słowa wpatrując się w niego usilnie. To prawie tak, jakby zaglądała mu do wnętrza duszy. Potem odwróciła się i weszła do wody. Widocznie coś chodziło jej po głowie, ale skoro Edward się nie kontaktował z bratem, to o niczym nie mógł mieć pojęcia. Szkoda, że Vittoria nie wiedziała jak to dokładnie było. Nie przychodziły by jej do głowy takie durne pomysły jak ten. Widząc jak ten się rozbiera nie mogła oderwać wzroku. Przeklinała się w myślach za to. Od początku uważała, że był przystojny. Jednak będąc tylko w bokserkach i do tego mokry? Widać było, że Edward i Jay wiedzą jak zarywać dziewczyny. Cóż, na nią nie miał pomysłu i wysłał swojego pomagiera. Na tę myśl aż w niej kipiało, ale doskonale potrafią to ukryć pod płaszczem uśmiechu. Przynajmniej udało jej się wrócić na właściwy tor. No tak, rozmowa. - Chciałam Cię przeprosić – To mówiąc przesunęła się tak, żeby siedzieć obok niego – Dopiero co niedawno zostawił mnie facet i wystraszyłam się tego wszystkiego – To mówiąc delikatnie złapała go za dłoń i przytuliła do niej policzek – Poza tym kiedy się spotkaliśmy ostatnio... Byłeś taki kochany. Tyle miłych słów mi powiedziałeś, a ja znowu uciekłam... - Badała grunt. Badała ile mu powiedział Jay. Jednak skoro przyszedł i zachowywał się naturalnie to była już w pełni przekonana, że jeszcze nie zdążyli pogadać. Mimo wszystko chciała być w 100% świadoma na co się porywa. - Miała dużo czasu żeby to wszystko przemyśleć. I już się nie boję... - Ostatnie słowa były już tylko szeptem. Szeptem między wargami, bo podczas ostatniego zdania zmieniła pozycję tak, by po części siedzieć na kolanach i po prostu się do niego przysunęła. Nie wahała się ani chwili, nie dała mu też czasu na zawahanie. Pocałowała chłopaka opierając się na nim trochę bardziej. No popatrz Edward. Twój kochany braciszek działa cuda.
Chłopak słuchał jej z uwagą i… coś mu nie pasowało! To nie mogło być takie proste! To nie mogło być takie… obserwował ją z wielką uwagą, a każde jej kolejne słowo sprawiało, że chłopak stawał się coraz bardziej podejrzliwy. Nie odrywając od niej spojrzenia wydukał pod nosem tylko kilka słów. - Nie mam zamiaru Cię do niczego zmuszać… – nie chciał. Chciał ją odsunąć od siebie jak najdalej się dało, a ta nagle zaczęła się do niego kleić, być taka milutka… nie… czyli jednak Jay widział się z nią? Ale dlaczego go o niczym nie poinformował? A może to dziewczyna po prostu przemyślała całą tą sytuację i jednak uznała, że jest on boski… NIE! To nie pasuje do Vittori, ona nie jest taka. Ona NIE MOŻE być taka… nie takie miał o niej wyobrażenie… W tym momencie zrozumiał coś bardzo ważnego. Aż poczuł jak ten szok ściska mu żołądek. Nie słuchał co dziewczyna miała do powiedzenie, teraz walczył ze swoimi myślami. Jak to… nie może być taka? Dlaczego mu tak zależy? Poprzednia jej wersja była… bardzo zabawna, wymagająca, a to co teraz przedstawiała dziewczyna… Tak po prostu się do niego przykleiła i wpiła w niego swoje usta. W pierwszej chwili oddawał pocałunki z wielką namiętnością, ale stało się coś, czego dziewczyna mogła się nie spodziewać. Chłopak odsunął ją od siebie i przygwoździł na dole. Jej całe ciało, z wyjątkiem oczywiście twarzy znajdowało się pod wodą, a on wisiał nad nią i uparcie się w nią wpatrywał. W jego spojrzeniu było coś dziwnego. - Powiedz mi proszę jedną rzecz – jego głos był władczy i stanowczy. Nie pozwalał sobie przerwać, nie pozwalał sobie w kaszę dmuchać – czy ty widziałaś się może z Jayem? – zadał to pytanie bez trudu. Nie wiedział co brat planował. Ale dzięki temu pytaniu potwierdził to tylko. Nie wiem co chłopak myślał zadając to pytanie… ale nie podobało mu się to zwycięstwo… to było przeraźliwie nużące.
Jasne, że nie mogło. Przecież to była Vittoria. Całe życie unikała kontaktów między ludzkich więc wiadomo, że nie mogłaby tak nagle zmienić zdania szczególnie, że wtedy go odepchnęła tak gwałtownie. Jednak on nie wiedział tego o niej. Poznał ją dopiero w momencie, gdy udało jej się otworzyć na świat. Gdy była wesoła, zabawna, dokuczliwa. Zdobywała w mgnieniu oka znajomych wokół siebie, a jedynie nadal unikała wielkich tłumów. Dlatego była przekonana, że jej plan jak najbardziej wypali. Bo tak mało o niej jeszcze wiedział. - Nie zmuszasz... - Wyszeptała jeszcze chwilę przed tym nim po prostu się do niego zbliżyła i pocałowała jego wargi. Chciała mu pokazać za wszelką cenę jak bardzo chłopak jest dla niej cudowny, wyjątkowy. Że obecnie wręcz marzy by być blisko niego choć wtedy bez mrugnięcia okiem go odrzuciła. Miał uwierzyć w całą tą grę, a aktorka była z niej świetna. Dlatego poczuła ogromną satysfakcję gdy odwzajemnił jej pocałunki, a jednocześnie uścisk żalu w żołądku. Dużym zaskoczeniem było, gdy tak po prostu się od niej odsunął. Czyżby zapomniała jak się całować? Raczej nie. - No... Na waszej imprezie... I... I potem na lekcji - Wyszeptała najwyraźniej lekko wystraszona tą jego gwałtowną reakcją. I ten przestrach był szczery. Może to i dobrze. Obecny wyraz jej oczu nadał prawdziwości tego, co mówiła i całej reszcie gry – Coś jest nie tak? - Spytała zaniepokojona. Nie próbowała się podnieść. Po prostu się w niego wpatrywała. I mimo iż to wszystko było udawane, to schodząc spojrzeniem na jego usta nabrała szczerej ochoty by je znowu pocałować.
Chłopak obserwował ją uważnie, każdy ruch na jej twarzy, każde spojrzenie. Szukał czegoś co by ją zdradziło, jednak nie było takiej rzeczy. Dlaczego ogarnął go taki żal? Nie chciał, żeby ta gra się kończyła, a jej koniec był coraz bliższy. Ten żal, to niezadowolenie, nigdy nie czuł takich uczuć. Chciał się z nią jeszcze pobawić, chciał, żeby ta gra trwała w nieskończoność. Vittoria była dla niego kimś wyjątkowym, mimo iż nie chciał tego przyznać i tak po prostu z dnia na dzień stała się kimś normalnym, kimś… innym. To nie była ona. Edward wpatrywał się w nią w ciszy. Czyli, że brat nie miał z nią jeszcze żadnego kontaktu, więc co się stało. Może i chłopak nie znał jej z tej strony nietowarzyskiej i sceptycznej do ludzi, ale czuł, że to co teraz pokazuje… miał mętlik w głowie i nie wiedział co ma z tym zrobić. Zaśmiał się pod nosem i spojrzał na nią… tym spojrzeniem. Tym, którym obdarzył ją w trakcie kolacji tylko raz. Tym wielkim, szczerym uczuciem. Jednak było w nim coś więcej, coś jeszcze. Można było dostrzec, że teraz ukrywa w nim jeszcze dziwnego rodzaju smutek. Chciał się od niej uwolnić, prawda? Chciał o niej zapomnieć, no nie? W takim razie powinien zakończyć to tu i teraz, nie ważne jak bardzo miałoby to go zniszczyć. Nie odpowiedział na jej pytanie, po prostu pochylił się i wpił w jej usta starając się zapamiętać wszystko z dzisiejszego dnia. Każdy dotyk, każde muśnięcie jej ciała.
Przez kilka chwil była przekonana, że mimo jej usilnych starań wszystko się sypnie. Że jednak Jay z nim rozmawiał, a tym pytaniem tylko ją podpuszczał. Że jednak zauważył w niej tą skrzętnie ukrywaną sztuczność. Że jeszcze chwila i chłopak wyjdzie stąd bardzo wkurzony. Jednak nic takiego się nie stało. On po prostu patrzył w nią i patrzył. I dostrzegła ten wyraz twarzy z kolacji. To było to, co widziała tylko jeden, jedyny raz. I ani wtedy, ani teraz nie mogła opisać uczucia jakie w niej się rodziło gdy spoglądała w jego czułe oczy. Czyżby to był kolejny patent specjalny na kobiety? Teraz tak to właśnie widziała. Bo wszystkie pozytywnie emocje jakie w sobie miała przyćmiewała wściekłość. I fakt jak bardzo jest zawiedziona jego osobą. To sprawiało, że liczył się już tylko jej plan. Dlatego gdy znów ją pocałował bez wahania odwzajemniła ten gest. Nie trwało długo nim zwykły pocałunek przerodził się z jej strony w coś bardziej pikantnego. Odsunęła się na chwilę i przygryzła lekko jego dolną wargę by już chwilę później ponownie się zbliżyć jednak tym razem towarzyszył temu wszystkiemu język, który rozpoczął w ich ustach francuski taniec. Musiała przyznać jedno – podniecała ją ta sytuacja. Mimo wszystko miała nad sobą prawie nagiego mężczyznę, woda przyjemnie muskała jej ciało a te pocałunki...
Zwracał uwagę na każdy gest, każde muśnięcie, każde zbliżenie. Chciał żeby to doznanie wyryło się w jego pamięci jako jedno z większych zwycięstw, jako jedno z najprzyjemniejszych chwil. Skoro ma o niej później zapomnieć, to niech chociaż to mu zostanie. Wahanie jakie rozgrywało się w jego głowie, czy duszy było straszne, rozrywało go na strzępy, ale nie zamierzał przestawać. To wszystko było jak walka o życie. Walka o żywot z samym diabłem. Poświęcając wszystko co się wcześniej w nim obudziło, te wszystkie uczucia, zostały oddane pod zastaw w głupim zakładzie. Chcesz być dawnym sobą, czy zmienić się dla tej kobiety? O to wszystko szło. Oddawał każdy pocałunek z wielkim zaangażowaniem jakby od tego zależało wszystko. Jakby dla tej małej chwili miał poświęcić samego siebie. Jego dłonie przejechały po jej ciele, wydawała się być taka drobna, taka delikatna. Od ramion, przez talie, zatrzymując się na udach. Pogłębiając francuski taniec był gotowy na wszystko co ma nastąpić.
Miała jasno wytyczony cel. I to on sprawiał, że choć przechodziły ją prawdziwe dreszcze podniecenia to jednak psychicznie z tego wszystkiego nie miała żadnej przyjemności. Czuła się jakby spoglądała na to wszystko z pozycji 3 osoby. Wyparła z siebie wszystkie emocje by to działo się tak, jakby jej kompletnie nie dotyczyło. I w tym pierwszym odruchu kiedy jej ręka zeszła na jego krocze nie było już w tym wszystkim jej samej...
[W tym miejscu powinien się rozegrać pikantny i namiętny wątek +18, jednakże ponieważ Autorka Edwarda jest też Autorką Lilith, a Lilith jest niepełnoletnia to jest to nielegalne i dlatego przewijamy ów sytuację]
Dziewczyna odetchnęła głęboko odsuwając się od chłopaka i siadając obok. Jeszcze przez kilka chwil nie mogła złapać oddechu. Przeczesała palcami mokre włosy i odchyliła głowę do tyłu zamykając oczka. Było już po wszystkim. To nie był jej pierwszy raz. Pod względami czysto fizycznymi mogłaby go zaliczyć do jednego z najlepszych – Edward był świetnym kochankiem. Tylko, że... Tylko, że to był Edward. Nie pierwszy lepszy facet, którego poderwała pod wpływem alkoholu. Ah właśnie, alkohol. Sięgnęła po szklankę whisky, którą wcześniej przygotowała dla chłopaka, ale nie dała mu czasu na wypicie. Opróżniła ją za jednym zamachem i odwróciła się w stronę chłopaka. - Już sobie przypomniałam... - Wyszeptała cicho przekrzywiając twarz lekko w bok i wpatrując się w jego oczy. Teraz już nic nie ukrywała. Przestała w momencie, kiedy oboje dotarli do finiszu i oderwali się od siebie. I błękit jej spojrzenia był jak zwykle piękny, jednak zimny.
To było… niespotykane. Trzeba przyznać, że i chłopak czuł się niesamowicie spełniony po tym przedsięwzięciu. Próbował opanować oddech i kiedy wyczyściła szklankę Whisky do czysta spojrzał na nią zaciekawiony, a błysk w jego oku wciąż nie znikał. - Przypomniałaś sobie? – zapytał, poczuł pewien ucisk w żołądku. Miał bardzo złe przeczucia co do tego co miało nastąpić. Wziął głęboki oddech i próbował ułożyć myśli w głowie. Czy udało mu się osiągnąć jego cel? Czy da radę zapomnieć o tej kobiecie? Tak jak o każdej innej? Wróci do tego poprzedniego życia, gdzie wyrywał wszystko co się rusza. Wręcz przeciwnie. Jego myśli były wypełnione salemką, widział przed oczami wszystkie jej ruchy. Każdy jej dotyk, wyraz twarzy. Wszystko zostało tak mocno uwiecznione w jego pamięci, że pragnął więcej i więcej. Przeklął się w myślach. Widocznie potrzebował odejść od niej i się z tym przespać.
Dziewczyna zanim zaczęła kontynuować wstała w poszukiwaniu swojego stroju. Dostrzegła go w dwóch różnych końcach pokoju. Oh Edward, ale ty masz rozrzut! W każdym razie ubierając go na siebie z powrotem kątem oka spoglądała na gryfona i kontynuowała swój wywód. - Gdzie jeszcze spotkałam Jaya. W Pokoju Zakochanych. Przyszedł ubrany w twoje ciuchy powiedzieć mi, że mnie kocha – Powiedziała to tak naturalnie, jakby w tym wszystkim co przed chwilą zrobili nie miało to żadnego znaczenia. Sięgnęła po swoje ubrania, które wcześniej miała narzucone na strój kąpielowy i je również zaczęła ubierać. Trwało to krótko, bo była to tylko sukienka i baleriny. Podeszła do chłopaka i cmoknęła delikatnie jego policzek. - Tego chciałeś? Czy podczas tej całej waszej zamiany plan zakłada, że jeszcze muszę się z nim przespać? Tak żebyście oboje mieli zaliczony numerek – Zrobiła krok w tył nie chcąc stać tak blisko niego. Czekała. Czekała na jakiekolwiek słowa. Była ciekawa czy zacznie się tłumaczyć? Czy będzie milczał? Może po prostu wyśmieje ją, że tak się tym przejęła skoro jest nie pierwszą i nie ostatnią? W każdym razie dostał to, co chciał. A miała nadzieję, że dostanie też to, na co zasłużył.
- Więc jednak Jay coś zrobił… – wymamrotał pod nosem bardziej do siebie niż do niej. Uśmiechał się w ten specyficzny dla niego sposób tylko przez kilka chwil. Gdy dziewczyna się ubrała sam wstał i ubrał bokserki nie odzywając się już więcej. Tego chciał prawda? Zaliczyć ją i mieć z głowy. O to mu chodziło. Chłopak zacisnął pięści wpatrując się w przestrzeń i jego mimika się zmieniła. Zimne spojrzenie u dziewczyny mogło się zmierzyć z bezdusznym i lodowatym spojrzeniem chłopaka. Na jego twarzy pojawił się chytry uśmiech, a on bez owijania w bawełnę powiedział pewnym siebie tonem, ale tak bardzo… cierpiącym? - Skoro wiesz jaki jest plan to nie będzie już zabawne jak Jay będzie chciał Cię zaliczyć – odwrócił od niej spojrzenie – mi też za bardzo nie zależało – więcej, mocniej, groźniej, okrutnie – tak błagałaś mnie tym spojrzeniem, że nie byłem w stanie ci odmówić – wstał i narzucił na siebie ubrania. Nie był w stanie spojrzeć jej w oczy – ale skoro już tak rozwinęła się ta sytuacja – podszedł do drzwi i złapał za klamkę jednak jeszcze nie wyszedł. Po raz ostatni odwrócił się do niej mierząc ją tym przerażającym nawet jak dla niego spojrzeniem i powiedział – dla ciebie to i tak już game over. Nie miał zamiaru czekać na jakąkolwiek odpowiedź. Musiał oddalić się stąd jak najszybciej i spędzić ten czas w samotności. Nie wyglądało to jak ucieczka, bardziej opuszczenie rozgrywki.
z\t
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Rasheed jeszcze nigdy nie poznał kogoś takiego jak Holly. Większość ludzi nie pozwalała traktować się z góry czy wręcz bezceremonialnie wyrzucać z pokoju wspólnego, ale Ainsworth była chyba jedyna w swoim rodzaju. Powieszona za kostkę pewnie tylko się ucieszyła, a to, że nie wpadła do kominka pewnie było dla niej zaskakującą uprzejmością ze strony Ślizgona, który mógł ją przecież tak zostawić. Tylko czy tam naprawdę był w stanie? Mógł na nią sarkać i fukać, a mimo wszystko nie zdobyłby się na świadome skrzywdzenie jej. Nieważne czy fizycznie czy psychicznie, gdyż już i tak odpuścił, kiedy wciskał się siłą do jej głowy podczas próby skorzystania legilimencji. Okrutnie zmiękł, ale duża w tym była zasługa pewnej chudej, rudowłosej Gryfonki, która niegdyś uratowała mu życie. Jak na ironię wtedy niezbyt odpowiednio się jej odwdzięczył. Może teraz nadrabiał, a może po prostu zżerała go ciekawość? Chciał poznać Maddie bliżej, zrozumieć lepiej to, co stworzyło w jej umyśle tak wyraźną barierę, ale nie był pewien czy uda mu się to rozpracować bez ponownego wpędzania jej w stan „bólu serca”, w jakim znalazła się podczas ich ostatniego spotkania. Nie miał pomysłu co może mu w tym pomóc, więc zdał się na żywioł zapraszając ją do pokoju życzeń. Może wymarzy sobie coś, co ostatecznie pomoże mu albo zdecydować się na odsunięcie jej od siebie albo popchnie go ku jeszcze większej fascynacji? Zobaczymy. Czekał na nią, wsparty o ścianę korytarza na siódmym piętrze, marszcząc czoło i walcząc z ustawicznym pulsowaniem wewnątrz czaszki. Przysłaniał dłonią jedno oko, na którym miał założony monokl. Spoglądał z fascynacją jak raz po raz dłoń znikała spoza zasięgu jego wzroku, a to znowu go przysłaniała. Gdyby tylko mógł zmusić ten cholerny monokl do współpracy czułby się teraz o stokroć mniej poirytowany. Może w pokoju życzeń znajdzie też coś co mu pomoże? Na przykład butelkę eliksiru migrenowego…
Holly wydawała się spóźniać, ale tylko dlatego, że Rasheed nie określił w liście dokładnej godziny, ani konkretnego miejsca. Siódme piętro było dla niej ogromne. Przebierała tymi krótkimi nóżkami, ale nie wiedziała jakim cudem klucząc tymi korytarzykami w pewnym momencie zaszła w jakiś skrót, który ślizgiem po jakiejś krętej zjeżdżalni doprowadził ją z powrotem na parter. Skuszona zapachami, jakie tam napotkała wstąpiła do kuchni, prosząc skrzaty o coś do jedzenia. Jakie to były przemiłe, słodkie stworzonka, o wielkich, przesympatycznych oczach! Tak się w nie zapatrzyła, że zamiast spędzić tam kilka minut, siedziała kilkanaście, dopóki ni zauważyła, że wręczone jej muf finki karmelowo-czekoladowe czekają na nią już od samego wejścia. Takie to były małe, zręczne istotki. Podziękowała im bardzo entuzjastycznie, dopiero z naręczem babeczek przygotowanych w ramach przeprosin mogą skierować się w umówione miejsce. Tym razem na szczęście nie zbłądziła. Rekin stał pod ścianą zwykłego korytarzu, bawiąc się dziwną rzeczą. Opuściła nieco, trzymaną wysoko srebrną tackę w dół, wpatrując się w okular ślizgona. Pchana ciekawością ruszyła w tamtym kierunku jeszcze chętniej niż wcześniej. Podeszła zaskakująco cicho, bardzo blisko chłopaka, wpatrując się w dołu w monokl i zamrugała kilkakrotnie, przechylając w zainteresowaniu głowę na bok. — Cześć — jej głos był cichy. Nie chciała przebijać się przez tą atmosferę ciszy i skupienia. Chociaż próbowała się powstrzymać, jej dłoń już i tak zdążyła instynktownie wystrzelić w przód, próbując dosięgnąć szkiełka, ale było na tyle wysoko, że wolała nie ryzykować wydłubaniem Sharkerowi oczu. — To coś działa tylko na siódmym piętrze? — spytała trochę głupio, zakładając, że to monokl chciał jej Sharker pokazać. Uśmiechnęła się kącikowo, zadowolona z tego pomysłu. Obiekt wyglądał naprawdę intrygująco — czy to jakiś mugolski wynalazek?
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
O dziwo, oczekiwanie mu nie przeszkadzało. Całkowicie zaginął w rozmyślaniach na temat monoklu i ustawicznego, zaciemniającego myślenie bólu głowy. Zastanawiał się czy jest jakiś sposób, aby pozbyć się efektów ubocznych artefaktu, ale na razie nie miał żadnego pomysłu. Musiałby nad nim magicznie popracować, a do tego potrzeba było nie tylko chęci, ale również zdolności w tym zakresie. Jeszcze by coś zepsuł i albo monokl uległby zniszczeniu, albo zareagowałby wybuchem mocy, który z kolei mógłby skrzywdzić jego samego. Nie podobała mu się żadna z tych opcji, więc na razie tylko próbował uzyskać jakieś postępy w pracy nad wyciśnięciem ze swojego przedmiotu więcej niż dotychczas. Na razie jedynym krokiem naprzód było to, że prześwietlał niekontrolowanie różne warstwy, a to ubrań, a to pojedyncze ściany. Bardzo skupiony na monitorowaniu korytarza poniżej, nawet nie zauważył pojawienia się rudowłosej. Dopiero wtedy, gdy ją usłyszał, podniósł nań spojrzenie i… na moment zesztywniał. Monokl musiał zadziałać akurat w tej chwili, gdy przesunął wzrokiem po jej sylwetce, dając mu wspaniały widok na to co kryła jej szata. A kryła bardzo dużo pięknych rzeczy. Szkoda tylko, że piękne rzeczy naznaczały również okropne blizny, co tylko potwierdzało jego teorię o pożarze. Przesunął językiem po dolnej wardze, czując przedziwne napięcie zbierające się gdzieś w okolicy brzucha, więc ściągnął monokl ze swojego oka, mrugając krótko i próbując przyzwyczaić się do zanikającego, głuchego dudnienia pod czaszką. - Hej, mała. - rzucił do Holly, z pewnym zaskoczeniem odnotowując, że trzymała tacę z jedzeniem. - A to co? Spytał, starając się odwrócić jej uwagę, ignorując jej pytania, a jednocześnie wtykając artefakt gdzieś do wewnętrznej kieszeni swojej szaty. Potem wskazał krótkim ruchem głowy na ścianę obok siebie. Nie zamierzał owijać w bawełnę, chcąc jak najszybciej dostać się do środka. Tego mu tylko brakowało, żeby ktoś nakrył ich na próbie dostania się do pokoju życzeń. - Przejdź się trzykrotnie wzdłuż tej ściany marząc o czymś co jest w środku. To może być dowolne miejsce wypełnione czymkolwiek tylko chcesz.
Holly sama zapomniała o trzymanej w rekach tacy, która w tym momencie już przechylała jej się na bok, a muffiny niebezpiecznie zsunęły się na jeden bok, zatrzymując się na krawędzi podstawki. Rasheed miał niesamowite szczęście, że uwagę Holly bardzo prosto było odwrócić. Rzeczywiście przestala zadawać pytania i nawet zapomniała, że nie udzielił jej odpowiedzi, kiedy zerkała na jedzenie. Od razu wypaliła odpowiedź, nie dając mu długo na nią czekać. Ten brak refleksji spowodował, że szybko porzuciła poprzedni temat. — Pomyślałam, że może zrobiłeś się głodny, kiedy czekałeś? — podsunęła mu babeczki, wyciągając je na tacy, w górę, żeby były bliżej jego twarzy i mógł sobie wybrać najładniejszą. Sama zadowoliłaby się tym cokolwiek by zostało. Jeśli byłaby to pusta tacka, najpewniej cieszyłaby ją myśl, że przynajmniej Rasheed się najadł. Już w chwilę później potraktowała go zdziwionym spojrzeniem, nie rozumiejąc dlaczego Sharker prosił ją o tak dziwną rzecz. Moment miała uchylone wargi i wzrok z szeroko otwartymi oczami utkwiony na jego twarzy, ale zaraz oddała mu tackę i z nadzwyczajną ufnością, nie pytając nawet jaki był w tym cel, rzuciła w prosty sposób: — Ok. Tutaj? — podążyła przed siebie, starając się skupić myśli wokół jednego miejsca, ale kiedy przeszła się raz, drugi, trzeci wzdłuż korytarza, jej głowa podrzucała jej setki pomysłów. Nie była pewna na co w końcu się zdecydowała. Starała się skoncentrować myśl na jednym pomieszczeniu, ale chyba nie wyszło. Przynajmniej tak to wyglądało, kiedy kompletnie nie spodziewając się pojawienia drzwi, całkowicie ufając wiedzy i doświadczeniom Sharkera, otworzyła dopiero co zdemaskowane drzwi do Pokoju Życzeń. Wewnątrz był totalny rozgardiasz. Gdzieś pod ścianą leżały poduszki, w rogu pomieszczenia stał duży kominek, z wygodną sofą, podobną do tej, która mieściła się w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Sufit składał się z rozgwieżdżonego nieba, jak Wielka Sala w wyjątkowe wieczory. Gdzieś widać było projekcję jednorożca. Stała wanna, nie wiadomo skąd i dlaczego. Nic do siebie nawzajem nie pasowało. Można było znaleźć przekrój wszystkiego. Widocznie jej myśli działały na szalonych obrotach, kiedy próbowała sobie wyobrazić wymarzone pomieszczenie. Jej wymarzone wnętrze mieściło w sobie wszystko. Nawet płytki brodzik i schody prowadzące bez sensu w sufit. Mimo to wydawala się zachwycona, a chociaż znajdowało się tu dużo bardziej interesujących punktów niż ten, który wybrała, skierowała się w stronę jakiegoś fotela, podchodząc do niego powoli. Pogładziła dłonią skórę. Fotel ten przypominał jej ten terapeutyczny, na którym siedziała w Ameryce. Podciągnęła jedno kolano, wdrapując się na mebel i… fiknęła razem z fotelem w przód. Rozległ się dziwny dźwięk puffnięcia, kiedy wylądowała miękko w pościeli dwuosobowego łóżka za fotelem (po schodkach w dół), wzbijając tym samym pierze w górę. Rekin musiał wydawać się zdziwiony, bo pomieszczenie to wyglądało niczym pokój, który miał zastąpić wszystkie funkcje znanych mu jak dotąd pomieszczeń w Hogwarcie. Cóż poradzić, Holly miała naprawdę bujną wyobraźnię.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Jej troska była nawet zastanawiająca. On nawet nie pomyślałby o tym, aby w jakiś sposób umilić jej dzień, a nawet knuł jakby tutaj ją wyrolować i podać jej eliksir. W ich przepadku wyraźnie było widać różnicę charakterów i priorytetów. W swoim pojęciu zapewne zastanawiałby się, dlaczego na Merlina ma przejmować się jakąś zwariowaną dziewczyną z blokadami w mózgu, jaka w dodatku przypuszczała szturm na jego brzuch, chcąc go łaskotać, kiedy już okazał się łaskawy i nie wyrzucił jej na zbity pysk z pokoju wspólnego. Była dla niego zdecydowanie za dobra, a on zbyt mocno to wykorzystywał, wiedząc, że zapewne nie rozpracuje jego perfidności i nie będzie musiał mierzyć się z ewentualnymi wyrzutami sumienia, kiedy znowu popatrzy na niego w ten okrutnie przykry i smutny sposób, jaki miał okazję już podziwiać ostatnim razem. Przyjął od niej tacę, wynajdując w tej chwili dobry moment na wprowadzenie swojego planu w życie. Kiedy Holly zainteresowała się chodzeniem wzdłuż ściany, wybrał losowo kilka babeczek, które potajemnie nasączył uwarzoną z Vittorią amortencją. Nie miał najmniejszego problemu z zapamiętaniem, które były skażone eliksirem, a jego pewność siebie pewnie mogła go zgubić, zwłaszcza jeśli pamiętamy kogo chciał tymi ciastkami poczęstować. Ainsworth na pewno już coś wymyśli, żeby ostatecznie pokrzyżować mu plany. Szczęśliwie udało mu się skończyć knucie jeszcze przed pojawieniem się klamki, dlatego mógł obserwować jak przed oczyma rysuje mu jedno z dziwaczniejszych pomieszczeń, jakie miał okazję oglądać w swoim życiu czy też nawet w wyobraźni… a warto pamiętać, że zdarzało mu się nawet zwiedzać pokoje pełne jadowitych węży. Wszedł za nią do tego przedziwnego miejsca, rozglądając się z ciekawością. Nie powiem, ten pokój dawał mu wyraźniejsze pojęcie o tym, jaka była Holly, tak jakby do tej pory nie zdążył jeszcze wyrobić sobie na ten temat opinii, więc w zasadzie, miał czemu się przyglądać. Także chyba nie trudno sobie wyobrazić w jaki sposób dopuścił do tego, że rudowłosa zniknęła mu z oczu. Zaczaiła się na ten fotel akurat wtedy, kiedy zastanawiał się nad schodami do gwiazd, a rymnęła z niego zupełnie poza zasięgiem jego wzroku. Wreszcie, kiedy się rozejrzał, dość szybko spostrzegł, że gdzieś ją zgubił. Mimo wszystko, nie chciał bawić się z nią w chowanego. Zawołał ją krótko po imieniu, sadowiąc się gdzieś niedaleko wody i układając obok tacę z ciastkami. Sądził, że zaraz się pojawi, a jeśli miałby się pomylić, zamierzał odpowiednio ją zmotywować. - Chodź, bo ciastka się zmarnują. - dorzucił jeszcze, wybierając sobie jedno z tych, których nie naszpikował eliksirem miłosnym, po czym zaczął je konsumować.
Holly plasnęła twarzą na miękki materac, rozkładając ręce na boki i zaśmiała się, turlając się po łóżku, aż nie uderzyła łokciem o kolumienkę. Na jej szczęście nic się nie stało. Jedynie prad przeszedł jej przez ciało, ale wyraźnie się tym nie przejęła. Podniosła się na dźwięk swojego imienia do pozycji siedzącej, patrząc w kierunku, z którego dochodził głos Rasheeda. Jako, że schodki w dół były dość strome, musiałaby stanąć na łóżku, żeby dojrzeć chłopaka. Schodząc z niego znajdowała się poza zasięgiem jego wzroku. Poprawiła za sobą pościel na łóżku, wygładzając ją, podniosła krzesło, które spadło tutaj w dół, próbowała je wciągnąć na górę, gdzie stało, ale ostatecznie kolejne słowa Sharkera uzmysłowiły jej, że kazała mu długo czekać, dlatego zignorowała krzesło, przepraszając je głośno, jakby miało uczucia i mogło poczuć się pominięte. Dotarła do Rekina całkiem szybko, w pierwszym momencie uderzając nogą o tackę z muffinami. Dało się usłyszeć brzdęk, z jakim ta podskoczyła w miejscu, wszystkie muffinki się powywracały, chociaż w obrębie tacki, a Holly, zanim jeszcze Rasheed zdążył ogarnąć co się dzieje, bardzo chętna niesienia pomocy kucnęła przed tacką i zaczęła je stawiać w równej piramidce, w jakiej się wcześniej znajdowały. Tyle tylko, że każdy stał teraz w zupełnie innym miejscu. Zgarnęła jednego z nich, drugiego wręczając Rasheedowi, w całym swoim beztroskim usposobieniu siadając mu na kolanach. Czuła się z nim ostatnio tak zżyta, że mogła sobie na to pozwolić. Zajadając się babeczką, wpatrywała się ogromnymi, ciemnymi oczami w jego tęczówki, a jej myśli były teraz ogromną zagadką. Pierwszy raz milczała.
Holly i Rekin rzucają kostkami: 1, 2, 5, 6 - zjedzony muffinek mial w sobie nutkę amortencji 3, 4 - upiekło Ci się, wygląda na to, że w nikim się dzisiaj nie zakochasz