Sala treningów magicznych w ciągu roku szkolnego jest ogólnodostępna, zaś w okresie Owutemów i Sumów wejście do niej jest surowo zabronione.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - Magia lecznicza
Wchodzisz do Sali Treningu Magicznego, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Wybrałeś Uzdrawianie. Dobrze. Stajesz więc pośrodku sali, przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znana Ci Nora Blanc oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Theravada. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Na biurku oprócz pergaminów i kałamarzy stoją dwie czary, z których unosi się czerwony dym. Na jednej z nich świeci się napis „teoria”, na drugiej zaś „praktyka”. Komisja wyjaśnia Ci, że musisz wylosować jedno pytanie z tej pierwszej i jedno zadanie z drugiej. Możesz zacząć od którejkolwiek chcesz. Gdy sięgasz po kartkę i ściskasz ją w dłoniach, ta zamienia się w coś na kształt wyjca, który jednak nie krzyczy, tylko spokojnie zadaje Ci pytanie bądź wyznacza zadanie. Jak Ci poszło?
Zasady: Rzucasz czterema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z uzdrawiania można dodać +1 do punktów.
Opis zadan:
teoria:
Pierwsza kostka:
1 – Opisz chorobę zwaną Brzytwówką. 2 – Opisz chorobę zwaną Spiritu pestilenti. 3 – Opisz na czym polega samoporażenie różdżką. 4 – Opisz zatrucie szczuroszczetem. 5 – Opisz eliksir regenerujący oraz podaj trzy składniki, które trzeba do niego dodać. 6 – Podaj trzy magiczne rośliny o właściwościach leczniczych i opisz je.
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za odpowiedź. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
praktyka:
Pierwsza kostka:
1 – Przyrządź eliksir regenerujący. 2 – Użyj odpowiednich zaklęć na magicznych fantomach. Pierwszemu rozgrzej organizm, drugiemu udrożnij drogi oddechowe, a trzeciemu zatamuj krwotok. 3 – Spośród kor różnych drzew wybierz tę, która jest lecznicza i podaj nazwę tego drzewa. Z ziół wybierz dwa trujące. 4 – Zaparz wywar łagodzący ból związany z podeszłym wiekiem i reumatyzmem. 5 – Sparz odpowiednio liście bielunia dziędzierzawa i dodaj do odpowiednich kociołków z eliksirami. 6 – Zdobądź ropę czyrakobulwy i sporządź maść na trądzik.
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za wykonane zadanie. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - Uzdrawianie:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Wyrzucone kostki - teoria:</retroinfo> wpisz kostki za teorię <retroinfo>Wyrzucone kostki - praktyka:</retroinfo> wpisz kostki za praktykę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek opisujących punkty za praktykę i teorię oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Autor
Wiadomość
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Orzełku, Orzełku. Gdzie Twa pieśń mnie zaprowadzi? Zastanawiał się od czasu do czasu, kiedy to place ścisnął mocniej w kieszeni, muskając własnymi palcami posiadaną przez siebie samego różdżkę; nie mógł znaleźć jednej, konkretnej odpowiedzi. Pod kopułą czaszki wiele się ich pojawiało, no ba, niektóre wydawały się być nawet poprawne, ale nie podejrzewał, by były prawidłowe. Ciche westchnięcie opuściło usta, kiedy to przedzierał się przez kolejne odmęty korytarzy oraz sal. Wiedział o niezwykłym potencjale serca buchorożca magicznym z zakresu czarnej magii, ale nie przyćmiewało zdolności uzdrowicielskich, dlatego bez problemu udał się, gdy pierwszego niuchacza zaniósł do Swanna, do najbliższej wolnej sali. Stukot podeszwy przedostawał się charakterystycznie do otoczenia, jakoby sygnalizując, że zbliża się ktoś; co jednak w swoich rękach niósł, było jego. Nikt tak naprawdę nie wiedział, iż palce jednej dłoni trzymały przytuloną do klatki piersiowej kuleczkę - skrzywdzoną, otępiałą, czekającą najprawdopodobniej na zbawienie. Mógł nie być zbawicielem; mógł być czystym wcieleniem zła, ale… mimo wszelkich osądów, tak naprawdę taki nie był. Był skory do poświęceń, jeżeli jedynie znajdzie w tym wyższy cel. I tym wyższym celem okazało się być cofnięcie uzyskanych przez niuchaczy obrażeń w wyniku bezpośrednich starć z antropomorficznymi istotami, jakimi to są chochliki kornwalijskie. Sala treningu magicznego, obecnie opustoszała, poprzez przygotowania do święta, wydawała się być idealnym miejscem na spokojne opatrzenie magicznego stworzenia; nie bez powodu uchylił drzwi do niej, zaciskając wcześniej palce na zimnej, metalowej klamce. Proste przechylenie jej w dół oraz wystosowanie odpowiedniej ilości siły spowodowały, że sala bez większych stolików oraz krzeseł pojawiła się przed jego ciemnymi, charakterystycznymi oczami. Cały czas utrzymywał względny spokój - to nie jest pierwsza sytuacja, kiedy niesie ze sobą futrzastą piękność, by jej pomóc, w związku z czym wiedział, jak działać. Poza tym, krecik wydawał się posiadać dość podobną budowę do tych normalnych, a, jak wiadomo, każde obrażenie można zaleczyć - wymaga to tylko odpowiedniej dozy uwagi oraz skupienia. Nie bez powodu niósł ze sobą butelkowaną wodę oraz ostatnią porcję wiggenowego, którą to otrzymał na urodziny od Maximiliana. Podejrzewał, że przyjaciel nie będzie zadowolony z takiego marnotrawstwa, niemniej jednak nie narzekał. On na razie go nie potrzebował; jeżeli natomiast zajdzie taka potrzeba, to bez problemu zakupi dodatkowe ilości. Zwierciadło źrenic skupiło się przede wszystkim na pomocy zwierzakowi, dlatego nie bez powodu zatamował krwawienie mniejszych obrażeń przy użyciu Haermorrhagia Iturus, by następnie usunąć potencjalne niechciane ciała obce. Astral Forcipe, którego to użył niewerbalnie, zadziałało wręcz perfekcyjnie, gdy potem przyjrzał się bliżej ranie, jaką otrzymał podczas starcia z chochlikami kornwalijskimi niuchacz. Ostrożnie, odsuwając fragmenty futra, nie zauważył żadnego zakażenia, niemniej jednak, wykorzystując wodę, postanowił je obmyć, co się spotkało z niezadowoleniem ze strony futrzastego kumpla i otrzymaniem delikatnego zadrapania na wierzchu własnej dłoni. I o ile Lowell odsunął własną kończynę, zbliżając się prędzej do siebie, o tyle nie zaleczył od razu tych obrażeń, skupiając się głównie na uleczeniu tego wszystkiego. Niewielka, niewidoczna wręcz strużka krwi wydobyła się z otrzymanej przed chwilą rany, na co nie zwrócił jakiejś szczególnej uwagi. Zamiast skupiać się na sobie, zaleczył te, które posiadał krecik, a do tego przetransmutował opakowanie po butelce w miskę za pomocą Invento. Gdy udało mu się to zrobić, w naczyniu umieścił jedną porcję wiggenowego. Czekoladowe tęczówki obserwowały skrupulatnie to, jak kulka szczęścia pochłania magiczny napój i tym samym odzyskuje trochę więcej sił; to była ostatnia deska ratunku, gdyby mu się coś stało. Nie zawsze człowiek może mieć to, co chce mieć - tak jest prościej, aczkolwiek nadal, nie jest dobrze. Kiedyś będzie musiał zakupić kolejne wiggenowe, na co pokręcił głową, zanim wziął ze sobą futrzaka i ostrożnie wsadził go do własnej torby, ogarniając cały bałagan. Butelkę również ze sobą wziął, zanim zamknął salę i udał się ponownie do Swanna, przynosząc mu kolejnego jeńca wojennego. Czy to kiedyś się skończy? Nie wiedział.
[zt]
Marisol Wright
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.79 m
C. szczególne : Pieprzyk nad górną wargą po lewej stronie. Szpecące blizny pokrywające szyje i prawą dłoń.
Wiedziała, że w końcu nadejdzie ten dzień i nie tylko, że poprosiła o udzielenie korepetycji z zaklęć @Darren Shaw. Była po prostu kiepska w posługiwaniu się magią. Nie radziła sobie nawet z podstawowymi czarami. Tym bardziej, kiedy straciła głos, a jej całe życie się na tym opierało — stała się totalną porażką. Wiedziała, że musi poprawić swoje wyniki. Ułatwić sobie życie. Nie mówiła, ale to nie koniec świata. Po prostu musiała tylko dać z siebie więcej. Rzucać zaklęcia bez słów. Wymagało to większego wysiłku i pracy, a prawda była taka, że Marisol nie lubiła się przemęczać. Od świata dostawała wszystko, czego jej dusza zapragnęła. Niestety te czasy się skończyły, wiedziała o tym nadzbyt dobrze. Nie znała za dobrze krukona. Usłyszała od kogoś, że chłopak jest dobry z zaklęć. No, a kiedy go poprosiła o pomoc, nie odmówił. Wydawał się cichy i spokojny, ale w gruncie rzeczy nie miała pojęcia, kim jest Darren Shaw. Właściwie nie było to teraz takie ważne. Jak będzie w stanie poprawić jej umiejętności magiczne, to na pewno postara się o to, aby nie reagować jak płochliwa łania na każde spotkanie z płcią przeciwną. Z początku Wright myślała o jakiejś korepetytorce, ale przecież nie mogła unikać mężczyzn całe życie i prawda była taka, że nie za dobrze żyła z kobietami, swoimi rówieśniczkami czy nie — zawsze patrzyły na nią z taką nienawiścią. Oczywiście zapewne to już dawno się zmieniło, bo ona się zmieniła. Tak bardzo chciała w to wierzyć. Na naukę wybrała sale treningu magicznego. Było tu dużo miejsca i przestrzeni. Na miejsce przyniosła kilka książek na temat zaklęć, tak na wszelki wypadek. Miała je w swoim czarnym, modnym plecaku. Wydawał się nieduży i drobny, ale potrafił zmieścić wiele rzeczy. Oczywiście nie samą teorią człowiek żyje i miała nadzieje, że Shawn jest dobry w praktyce i pokaże jej parę zaklęć. Liczyła nawet na mały pojedynek, chociaż w duchu tak naprawdę nie chciała oberwać. Zresztą co ona mogła rzucić? Zaklęcia dla pierwszoklasistów? Na dodatek musiała bardziej się wysilać. Skupiać na myśli, różdżce, mocy, która przechodziła przez jej ciało. Głos naprawdę wiele ułatwiał. Przy sobie miała również swój notes, dzięki któremu mogła porozumiewać się ze światem i Darrenem Shawem, jeśli się zjawi.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
O Marisol Wright Darren nie wiedział zbyt dużo, jedynie to, co usłyszał w plotkach i to, o co sam spytał lepiej poinformowane osoby. Podboje miłosne, wypadki i dawna kariera Ślizgonki ostatecznie teraz obchodziły Krukona niewiele - dla niego liczyło się to, że najpewniej na dzisiejszym spotkaniu omawiać będzie korzystanie z zaklęć niewerbalnych, bo tylko takie pozostały Wright do użytkowania. - Serwus - powiedział, wchodząc do sali. Dawno z niej, szczerze mówiąc, korzystał - może jeszcze dwa lata temu? Od jakiegoś czasu, kiedy używał zaklęć trudniejszych i bardziej destruktywnych, wolał robić to poza murami zamku. Zauważył notes dziewczyny - zapewne za jego pomocą chciała się porozumiewać. Chyba że była na takim poziomie, by móc niewerbalnie używać czaru Scribo - jednak gdyby tak było, to Shaw wątpił, że Ślizgonka poprosiłaby go o pomoc. - A więc... zaklęcia niewerbalne, jak sądzę? - zapytał prosto z mostu. Zrobił parę kroków w lewo i prawo, po czym machnął od niechcenia różdżką. Nic się nie wydarzyło. Machnął nią ponownie, tym razem przystając w miejscu i wyraźnie skupiając się bardziej na czubku swojej różdżki - z końca Mizerykordii wyleciał srebrzysty gołąb, który zrobił parę okrążeń wokół Krukona i rozpłynął się w powietrzu. - Skupienie, skupienie, jeszcze raz skupienie - powiedział, podchodząc do Wright i zaglądając, czy naskrobała coś w swoim notesie - Jest jakieś konkretne zaklęcie od którego chciałabyś zacząć? - zapytał.
Marisol Wright
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.79 m
C. szczególne : Pieprzyk nad górną wargą po lewej stronie. Szpecące blizny pokrywające szyje i prawą dłoń.
Już myślała, że się nie zjawi. Usłyszała jego dziwne powitanie. Kto się tak witał? Już dawno nie słyszała "serwus", jeśli kiedykolwiek miała sposobność słyszeć to powitanie, to nie słyszała ich wiele. Miała wrażenie, że do sali wejdzie cichy, niezbyt pewny siebie chłopak. Ktoś w rodzaju kujona. Nie, żeby podążała za stereotypem krukońskich mądrali. To "serwus" całkowicie zbiło ją z tropu. Uniosła dłoń w geście powitania. Chyba nie było sensu pisać "cześć" na kartce. Tak, teraz to takie problemy miała Marisol Wright. Jego pytanie również zabrzmiało tak dziwnie, a raczej stwierdził fakt. No, tak. Zaklęcia niewerbalne, a niby jakie inne? Bezróżdżkowe? Przecież nie miała żadnego innego wyboru. Korciło ją, aby wywrócić teatralnie oczami, jednak nie zrobiła tego — to by było niegrzeczne. Przyglądała się, jak z jego różdżki wylatuje srebrzysty gołąb, który zrobił parę okrążeń wokół Darrena i rozpłynął się w powietrzu.
Skupienie.
Napisała to specjalnie, kiedy podszedł, żeby zobaczyć czy zostawiła dla niego jakąś wiadomość.
Podstawy podstaw.
Nakreśliła odpowiedź na jego pytanie dość tajemniczo. Właściwie nie myślała o żadnym zaklęciu konkretnie. Mogli poćwiczyć jakieś zaklęcia wczesnoszkolne, nawet z takimi miała niemały problem. Wyjęła różdżkę za paska spodni wiśnia, 12 i ½ cali, szpon gryfa. Ujęła ją w prawą dłoń, gdzie naznaczona była na jej skórze blizna przypominająca trujący bluszcz.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Podstawy podstaw... - przeczytał pod nosem Shaw, po czym kiwnął głową do dziewczyny. Rozejrzał się po sali i sięgnął do torby, po czym wyciągnął stamtąd parę przedmiotów - wczorajsze wydanie Proroka Codziennego, Atlas nieba - wersja skrócona, czyli podstawowy podręcznik do astronomii, mający może dwieście stron, oraz De mutatione autem - grubą księgę, mieszczącą w sobie zaawansowane, transmutacyjne zaklęcia i inkantacje. - No to zaczniemy od Wingardium Leviosa - powiedział po wszystkim Darren - I od gazety, oczywiście. Chyba nie muszę ci tłumaczyć "obrót i trach"? - zapytał, czysto retorycznie. Ten czar nauczany był na pierwszych lekcjach zaklęć na samym początku przygody w Hogwarcie. Samemu machnął różdżką, a egzemplarz Proroka Codziennego przefrunął dystans między nimi i wylądował pod stopami Ślizgonki. - Możesz wypisać inkantację w notesie. Jest szansa, że pomoże - poradził jej. Samemu uczył się właśnie tak niewerbalnych zaklęć. Umieszczenie tekstu, który normalnie by się wypowiedziało na głos, na kartce i odczytywanie go "w głowie" pomagało skupić się na zaklęciu i zignorować nieco zewnętrzne bodźce i własne myśli.
Cali Reagan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 158 cm
C. szczególne : bardzo krucha sylwetka, przenikliwe spojrzenie, ciężki zapach waniliowych perfum
Korzystając z okazji, że ma przerwę między zajęciami, niewystarczającą jednak, aby dotrzeć do mieszkania w Hogsmeade, skierowała swe kroki do sali przeznaczonej do magicznych pojedynków lub ćwiczeń. Chciała spożytkować ten czas na praktykę – chociaż ostatnie sparingi w trakcie lekcji Obrony Przed Czarną Magią wychodziły jej dosyć zgrabnie, nie miała zamiaru spocząć na laurach, doskonale świadoma ile pracy ją jeszcze czeka. Brakowało jej stuprocentowej pewności przy rzucaniu zaklęć, głównie ofensywnych. I właśnie taki był jej cel na dzisiaj – dopracować te niezgrabne ruchy nadgarstka i wymowę. Na miejscu przygotowała manekiny, ogólnodostępne dla wszystkich i stanęła naprzeciw nich, biorąc głęboki oddech. Trzymając pewnie różdżkę w dłoni, wyraźnie wymówiła inkantację Atrapoplectus, wymierzając czar prosto w środek kukły. Cichy syk był dowodem, że zaklęcie było udane, ale nie perfekcyjne. Zgarnęła włosy za ucho i ponowiła próbę, tym razem wykonując płynniejszy obrót ręki i skupiając się, aby siła czaru była jak największa; jednocześnie wciąż pilnowała, aby jak najprecyzyjniej wycelować w manekina. Z zadowoleniem obserwowała skutki swojego ataku. Wiedziała jednak, że to jeszcze nie jest powód do domu – cel był po pierwsze nieruchomy, a po drugie nie próbował się bronić. Dlatego z pośród dostępnych egzemplarzy wybrała ten, który bardzo często służył im na lekcjach jako „partner” do pojedynków. Ustawiła się naprzeciw niego i po raz kolejny użyła Atrapoplectus, chcąc nabrać jak największej wprawy – świetlisty strumień pomknął w kierunku manekina, zderzając się z wyczarowaną przez niego barierą ochronną. Zacisnęła lewą dłoń w pięść i kilka sekund później wyprowadziła kolejny atak. Idealnie wymierzone zaklęcie Incarcerous trafiło w „przeciwnika”, krępując jego ruchy i uniemożliwiając mu ucieczkę i automatycznie też obronę. Od razu dobiła go wiązką prądu, dopinając swego i ostatecznie czując, że jest na wygranej pozycji. Zakończyła działanie zaklęć i strzepnęła nagromadzone napięcie z nadgarstka. Zmęczenie narastało, ale zdawała sobie sprawę, że w prawdziwych pojedynkach nie ma czasu na odpoczynek, toteż wyprostowała się i znowu przygotowała się do ataku. Tym razem postawiła na mnogo rzucane Contractio, dbając o to, aby nie dać manekinowi nawet sekundy na wytoczenie obrony. Rzucała zaklęcie raz za razem, ciągle celując w inną jego część, powodującą nieprzyjemne skurcze mięśni. Natarcie pozwoliło jej nie tylko przećwiczyć własne umiejętności, ale i pozbyć się wszelakich frustracji i negatywnych emocji, od dawna zalegających w głowie. Ofensywę chciała zakończyć Convulsio, ale zaklęcie wyszło jej nieco kulawo, dlatego zebrała resztki sił i prędko dorzuciła Petrificus Totalus, dobijając manekina. Rozmasowała dłoń i strzyknęła palcami. Czuła się wyczerpana, ale spełniona. Od kilku dni nie umiała znaleźć dobrego sposobu na ujście nieznośnie uciążliwych myśli, a wyżycie się na kukle okazało się skuteczne, a co najważniejsze – nieinwazyjne dla innych. Zgarnęła swoje rzeczy, odstawiła wszystko na miejsce i opuściła salę z poczuciem, że pierwszy raz od kilku tygodni dobrze wykorzystała wolny czas.
/zt
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Przyszedł ten moment w roku, gdzie użycie zaklęcia leviosa na penisie nie działało. Tym bardziej nie sprawdzało się jeśli chciało się kogoś zaliczyć albo w ogóle zaliczyć przedmiot u jakiegoś profesora. Zatem walcząc z natrętnymi myślami o tym, kiedy będzie 5 stycznia, aby guru wiedzy leczniczej zaprzestał stalkowania ONSów Wacława tenże student postanowił oddać się w końcu jakiejś nauce oraz pracy nad sobą. Skoro chciał być magicznym przedsiębiorcą to powinien jakieś podstawy ogarniać, zatem odcięcie się od jednego tematu było wesołym zaproszeniem ku oddaniu się innemu. Tak też tego dnia w centrum zainteresowania znalazły się zaklęcia i uroki. Tak też tego dnia musiała się znaleźć jakaś przystępna osóbka, aby razem poćwiczyć, nauczyć się czegoś, dokształcić. O, takie to ładne słowa z pozyskiwaniem wiedzy przyszły Puchonkowi do jego główki Oczywiście jak tylko o tym pomyślał, tak szybko rozproszył się czymś innym a cały dzień zajęć poświęcił na jakieś plany do zrealizowania, które były równie nierealne, co sama chęć realizowania chociażby najbliższej pracy domowej. Jednak dziękując prawu przyciągania, przeznaczeniu czy cokolwiek wsadziło Wodzireja i Brooks w netflixsowski banał, znalazła się wackowa zbawczyni. Brunet na nią wpadł, kiedy nieuważnie skręca w korytarz. Tak zwyczajnie zderzyli się klatami, zapewne też czołami a chłopak momentalnie odskoczył przerażony tym, co się stało. Zaczął masować miejsce, w którym na pewno pojawi się guz, ale będzie to zmartwienie na inny dzień tygodnia. Jak to Wodzirej w swoim zwyczaju miał: zaczął od razu przepraszać, dopytywać się czy wszystko w porządku i dopiero na sam koniec odkrył z kim w ogóle się zderzył. Bardzo podziwiał Julię za umiejętności miotlerskie, on sam preferował jazdę na czymś o zupełnie innym trzonie, ale taką refleksją się nie dzielił. Raczej zostawał przy części z podziwem. - Dżulka - powiedział w nieopamiętaniu z jakim akcentem na do czynienia i jak bardzo skrzywdził jej imię. Zaś uśmiechnął się promiennie, ciało nagle przestało boleć a oczy zdradzały, iż miał już do dziewczyny jakiś interes. - Mogę spełnić dziś twoje marzenie i uczynię z ciebie dobrodziejkę - tak postarał się oczarować jej personę miłymi słówkami po czym wyżali się, że potrzebuje nauczyć się zaklęcia expulso i że ona akurat jest idealna, że to wszystko ma sens, że w ogóle nawet nie wiedział czy Krukona się zgodziła czy nie, ale znaleźli się w jakiejś sali, która wyglądała na zdatną do omyłkowego zniszczenia. - Teorie znam - po czym mruknął sobie coś pod nosem, wyciągnął różdżkę i spojrzał na nią koślawo. - Względnie znam - wybełkotał nawet jakąś formułkę, głównie wymyśloną przez siebie, ale miała potenszjal na udawanie wiarygodnej, wręcz podręcznikowej. - Tylko nie umiem czarować, no tak bywa - wzruszył ramionami, chciał już nawet rzucić zaklęcie: wziął powietrze, otworzył usta i zamilkł. Nie chciał się sam wysadzić, a magiczną pałkę już z lekka uniósł w górę.
O Brooks można było powiedzieć wiele. Wiecznie zdystansowana. Zajęta. Pedantyczna. Konserwatywna w stosunku do własnej grzywki. Mało kto jednak mógł pomyśleć, że ta drobna pałkarka nadaje się na nauczycielkę zaklęć. I nawet nie chodziło o brak umiejętności w tej dziedzinie, a raczej o brak umiejętności dydaktycznych. Oraz empatii i wyrozumiałości w stosunku do niepowodzeń. Taaaak, zdecydowanie nie sprawdziłaby się w roli nauczycielki, no, chyba że miotlarstwa. I to tylko w oczach osób, które za nic mają własne zdrowie, zwłaszcza to psychiczne. Jak kiedyś powiedział Einstein: „Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, aż znajdzie się taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on to robi”. Tą osobą okazał się niski Puchon, który wpadł na nią znienacka, jak partyzant na korytarzu, sprawiając tym samym, że Krukonka wylądowała ciężko na zadku.
- Na węża Slazara. Wyjmij głowę z dupy i zacznij patrzeć, gdzie leziesz – mruknęła bardziej do siebie, niż do chłopaka, podnosząc się z zimnej posadzki. Kiedy jednak ten przywitał się z nią kulturalnie, momentalnie złagodniała i nawet się uśmiechnęła. Wysłuchała słów chłopaka, marszcząc przy tym brwi w zdziwieniu.
- Najwyraźniej nie znasz moich marzeń, bo w żadnym wypadku nie jesteś Nimbusem 2021 z palmowymi witkami – stwierdziła lekko, puszczając mu zaczepne oczko – Zdajesz sobie sprawę z faktu, że expulso to zaklęcie, którego uczą na drugim roku, prawda? – dodała, zastanawiając się, jak ten mógł nie znać czegoś tak banalnego. – Co Ty robiłeś przez ostatnie osiem lat? Kisiłeś ogóry dla Irka?
Koniec końców zgodziła się jednak udzielić mu korepetycji i razem z nim skierowała się w kierunku Sali do treningu magicznego.
- Ok, a więc zacznijmy od początku. Skoro teorię WZGLĘDNIE znasz, to zajmijmy się praktyką. Podczas inkantacji nacisk kładź na drugą sylabę. Ex-PUL-so. Powtórz – poleciła, wkładając kieszenie do za dużej bluzy.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Kiedy tak nagle Krukona puściła oczko do Wacława to ten uśmiechnął się, będąc wielce speszonym. Nie wiedział czemu, najpewniej przez masę skojarzeń i chęci porównania siebie do miotły. Jakkolwiek wyglądał tegoroczny Nimbus, Puchona i go łączyła jedna rzecz: każdy umiejętny mógł się na nich przelecieć. Chociaż na miotle prędzej niż na Wodzireju, bo ten musiał oddać się jakiemuś smutnemu celibatowi, który w ogóle nie miał racji bytu, ale Hogwart ma zostać nawiedzony przez plagę Sylis to on nie planował być ogniskiem problemu. - Oczywiście, że wiem kiedy uczy się expulso tym bardziej wszyscy będą zaskoczeni jak w końcu z nim gdzieś wyjebię - uradowany tym pomysłem zrobił zmanierowany ruch dłońmi, na kształt fajerwerków i innych fanfar, które pojawią się w tle po osiągnięciu nowego, zaklęciowego stopnia wtajemniczenia. - Co to jest osiem lat - wywrócił oczyma już bez wspominania komu, z kim i po co dusił różne ogóry na przestrzeni tych lat. Tak czy tak: lepiej późno niż wcale, a nauczyć się czegoś nowego warto zawsze. Nawet jeśli powinno się to umieć od dekady. Przynajmniej Lumosa umiał, o! - Czyli akcent paroksytoniczny? No spoko, ale to sobie rozgrzeję szczękę, bo jeszcze mi wypadnie czy coś. - Gdyby uważał na historii magii albo na tych zabawnych zajęciach z magicznego leczenia, Wacław mógłby wiedzieć czy kiedyś w historii jakiemuś czarodziejowi wypadła szczęka w czasie inkantowania zaklęć. Jednak nie wiedział i zakładał najgorsze, bo czemu by nie? Przynajmniej lekki stres sprawiał, iż bawiły go najmniejsze, najgłupsze rzeczy. Bardzo podziwiał Brooks za to że się zgodziła. Równie bardzo jej współczuł. Może za 20. lat kupi jej wspomnianego Nimbusa w podzięce. Wcześniej zapewne stać na takie ekscesy go nie będzie. Rozgrzał szybko twarz, pleniąc sobie jakieś samogłoski, wygiął kark w filmowym ruchu, przy którym najczęściej słychać przeskakujące stawy (tutaj tak nie było) i z teatralną dykcją powtórzył za Brooks. - Eks-PUL-so - uśmiechnął się głupio. - Trochę źle, wybacz. ex-PUL-so - poprawił się, przełykając głośno ślinę. - Ex-PUL-so. O to było piękne, mi się podobało. - Najpewniej Wacław powtórzył jeszcze kilka razy i zanim odważył się przejść do odpowiedniej manifestacji czaru własną łapką. - A różdżką robi się takie zwyczajne ciach? - Zademonstrował na sucho. Może nieco zbytnio jakby walił kogoś z bicza, ale tak też robił częściej niżeli rzucał praktykowany czar.
Sława nadwornego hajdownika Hufflepuffu wyprzedzała chłopaka. Tym bardziej wielce nietypowym był wyraz speszenia, który wymalował się na jego borsuczej facjacie. Czyżby Brooks potrafiła wstrząsnąć tak niewrażliwym sercem. Było to mocno wątpliwe, więc zapewne Wacław musiał mieć po prostu gorszy dzień. Może się nie wyspał? Albo zjadł nieświeży pasztecik znaleziony w uczniowskiej szacie? Swojej własnej, rzecz jasna. Dziewczyna nie śmiałaby go podejrzewać o grzebanie ludziom po kieszeniach w celu znalezienia czegoś niezdrowego i do wrzucenia na ząb. Czegoś tak niezdrowego, jak zapasy w łóżku z chłopakiem.
- Pójdzie im w pięty – uśmiechnęła się półgębkiem. – Voldi niech się cieszy, że jego przeciwnikiem był Potter, nie Ty – dodała, klepiąc go pocieszycielsko po ramieniu i kierując się razem z nim do sali.
Czym było osiem lat? To zależało od punktu widzenia. Dla homarów, które genetycznie były nieśmietelne i raczej nie zgłębiały się nad własnym losem, było to tyle, co i nic. Dla Brooks? Było to niemal pół życia, rozdzielonego między mugolskie biegania za piłką a bujanie się po zimnej i zdecydowanie zbyt dużej szkole. Co jak co, ale czarodzieje nie byli mistrzami planowania. W Hogwarcie spokojnie mogłoby studiować kilka tysięcy osób, zamiast tych kilkuset.
- Zwał jak zwał, panie lingwisto – stwierdziła wesoło i kiedy Wacław rozgrzewał swoją szczękę, cokolwiek miało to znaczyć, ona podwinęła rękawy bluzy i chwyciła za różdżkę, aby nieco rozświetlić pomieszczenie.
Wkrótce rozpoczęli naukę, a chłopak, z tym swoim słowiańskim akcentem robił wszystko, co w jego mocy, żeby nie wyczarować przez przypadek jakiegoś bogina. Przy tak potężnej magii, jak zaklęcie expulso, każdy najmniejszy błąd mógł się skończyć tragedią i wysadzeniem tego pieprznika w powietrze.
- Tak, ślicznie – zgodziła się, przysiadając na krawędzi starej ławy. – Powtórz to w ten sam sposób jeszcze kilka razy i staraj się przy tym nie brzmieć jak odpalany na mrozie traktor, to może wyjdziemy stąd cali i zdrowi.
Po nauce inkantacji nadszedł czas na naukę ruchu nadgarstkiem. To było to cięższe z zajęć, ale co to dla Wacława? On przez te osiem wspomnianych lat zaciskał swoje drobne łapki na niejednej różdżce. Współczuła jednak jego „kolegom”, skoro dla niego zabawa kijkiem ograniczała się do robienia „ciach”.
- „Ciach” to możesz robić w kuchni przy siekaniu pietruszki do rosołu. Przy rzucaniu expulso musisz wykonać ruch podobny nieco do „ósemki”. Tylko należy to zrobić szybko i agresywnie. Zacznijmy jednak od małych kroczków. Postaraj się powtórzyć za mną. Spokojnie i bez pośpiechu.
Krukonka chwyciła różdżkę i zakręciła nią delikatnie i powoli, aby chłopakowi nie umknął najmniejszy szczegół.
mechanika:
Rzuć 1xk6: 1-4 – nic się nie dzieje, a twoje ruchy przypominają dyrygowanie orkiestrą w wykonaniu osoby z parkinsonem. Skup się, mordeczko! 5 – ruch jest całkiem płynny i z każdą kolejną próbą jesteś coraz bliżej perfekcji. Co prawda jest to zaklęcie, które powinieneś znać od lat, ale hej! Lepiej późno niż później, prawda? 6 – jestem hogwarckim mistrzem zabawy różdżką. Poszło ci idealnie. Teraz zostaje tylko połączyć to z inkantacją i sukces gwarantowany! Prawdopodobnie.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Tak się zaśmiał, że nawet nie wiedział już z czego się śmieje bardziej. Czy z siebie, czy z Pottera. Jedno jest pewne: jeśli Wodzirej broniłby Hogwartu te kilka lat temu to albo odjebałby imprezę na pół Anglii, stając się pod koniec bogiem niczym Dionizos. Albo pod tygodniu od rozpoczęcia jakiejkolwiek walki: wszyscy zdechliby na hiperwirusa czy inny syf. Więc jaki bydlak nazwałby Brooks złym korepetytorem? Impotent - innej opcji nie było. Oczywiście: językowo starał się za trzech lub nawet dwóch, co zdaje się bardziej prawdopodobne. Literki - bywały trudne. Mówienie - jeszcze trudniejsze. Zaklęcia - niektóre brzmiały jak choroba gardła. Albo tak brzmiał język niemiecki, ale to już w ogóle bez związku. Fakt jest taki, iż Wacław starał się, aby zaklęcie przypadkiem nie odbiło się w Julkę lub nie zrealizowało zabawy "podłoga to lawa", zmieniając całe pomieszczenie w jakiś surwiwalowy tor przeszkód. Jeszcze pół biedy jak sam wybuchnie czy wyczaruje sobie trzecią rękę na czole, ale tak zaprzepaścić dobroczynność Krukonki to był grzech. I to nawet nie ten z grzeszków, które lubił Wacław. - Traktor? - Zapytał niemrawo, wykrzywił twarz w kwaśny grymas, natychmiastowo rezygnując z powtarzania inkantacji. - Bardziej ciągnik - po tej chwilce przerwy powrócił do swoich artykulacyjnych sprawunków, chociaż bardziej czuł się gotów na te oratorskie. Nieważne, dopracował samo zaklęcie do tego stopnia, że był z siebie zadowolony. Juka zapewne się nasłuchała do znudzenia mieszanki ponglisha, ale jakże musiało być to dla niej satysfakcjonujące! Prawie jakby widziała coś swojego, co się rozwija. Może jakaś sadzonka bambusa? Cokolwiek. Wacek byłby z siebie dumy jak z pierwszej erekcji kochanka. - Mogę ci zrobić rosół jak nie umrzemy - powiedział, odkrzyknął, skupił się. Powtórzył za studentką ruch czegoś na kształt ósemki, ale finalnie chłopakowi przypominało to ciach. Nawet poprosił ją o jeszcze jedno wspólne powtórzenie, trochę dla przekory, ale głównie przez to że za pierwszym razem nie uważał zbyt pilnie. Tak jak poprzednie osiem lat. Czy tam ile on już się uczy na tym padole kiły i naukowych porażek. - Umiem ruszać pałką - uśmiechnął się pełen dumy z siebie, bo to była ta najłatwiejsza część pracy nad nowym zaklęciem. Spojrzał wymownie na Julię, chociaż gdzieś tam pod zawadiackim spojrzeniem krył się strach, bardziej niepewność. Dość widoczne, bo Wodzirej nie ukrywał swoich emocji. Po co? Chcesz mi dać w mordę to mi daj, chcesz mi łamać serce to je łam. Byle szybko. Jak to mówi klasyk. - Jesteśmy gotowi? - Zapytał, chociaż odpowiedź była oczywista. - Ja nie, ale jak mi powiesz, że ty tak to ja będę - upewnił sam siebie.
- Ciągnik? A to nie tak cię przypadkiem nazywają? – zapytała, szczerząc się szelmowsko, bo wynaturzony popęd seksualny sympatycznego puchona był doskonale znany uczniom tego czarodziejskiego zwierzyńca. Jak matkę kochała (no dobra, akceptowała), tak można było odnieść wrażenie, że w chwilach wolnych od nauki, magiczni nastolatkowie myślą tylko o jednym, a mianowicie o dobraniu się do gaci najbliżej stojącej osoby. Chociaż nie. To w chwilach wolnych od chędożenia, uczyli się. Priorytety, proszę państwa!
Jak na osobę spoza Wysp, Wodzirej całkiem sprawnie władał językiem. Zaskakująco sprawnie i często – lepiej od niej, bo jego mowa nie była skażona południowym akcentem, przez który zwykłe aquamenti mogło zamienić się w czarnomagiczne zaklęcie. Dwójka gryfonów była jej świadkiem, że niepoprawna inkantacja ze strony Brooks, mogła zamienić zaklęcie lecznicze w ostatni gwóźdź do trumny.
- Rosół od Puszka? Oczywiście. Bardzo chętnie – uśmiechnęła się wyjątkowo ciepło na propozycję rosołku. No kim trzeba było być, żeby odrzucić taką propozycję. Kompot z kury był w zimie tym, po co sięgała najczęściej. Tłusty, smaczny i gorący. Czego chcieć więcej po całym dniu na mrozie?
Kiedy Wacek powtórzył wszystko zgodnie z jej zaleceniami i zrobił to bezbłędnie, mogli przejść do dalszej nauki. Ręce same skłądałyby się jej do oklasków na ten sukces, gdyby nie fakt, że uczyła osiemnastolatka jednego z najprostszych zaklęć.
- That’s what he said – skwitowała słowa chłopaka, który różdżką władał równie sprawnie, co słowem. – Dajesz, Wacek. Dasz radę. Połącz ruch różdżki z inkantacją. I nie spiesz się, to nie wyścig. Pomału i dokładnie, a będzie dobrze.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
- Reputacji dorabiałem się przez lata - przejął za Krukonką jej uśmiech godny każdego, barowego flirtu. - Nie zaprzeczaj, że niezasłużenie - tutaj się zaśmiał, bo temat do rozmowy jak temat. Nie przeszkadzał Wacławowi, ale nie chciał "jechać" jedynie na opinii, bo był bardzo wartościowy i reprezentował sobą coś więcej niż kilka niekontrolowanych zwodów czy umiejętności rozpinania staników jedną ręką. Mianowicie: umiał spożywać napoje wyskokowe. - A oskubiesz ze mną kurę? Nooo, chodź zrobimy too-o - może poleciał zbyt bajkowo-miusicalowo, ale wspólne gotowanie to też jakaś aktywność. Zaś skubanie drobiu należało do tych najgorszych z czynności, bo jedna sprawa zmusić się do tego ohydztwa, druga - robić to. Zaś w gwoli szybkiej dygresji to Wacław na Wyspach się wychował a sprawną dwujęzyczność przypisywał jedynie towarzystwu Polonii oraz rodzinie od strony ojca. Także na Polskiej ziemi bywa, w okolicznościach różnych i jak najbardziej - rosołek miał pyszny potencjał ku realizacji. - Nie wyścig - powtórzył do siebie po czym chciał przypomnieć podstawy czarostwa. Głupie machanie badylem. Dziwne słowa. Nieoczekiwane działania. Kiedyś już musiał nauczyć się tego zaklęcia, ale co było to było. Teraz jest teraz i magia z Wacusiem bawiła się na innym poziomie czy też w inny sposób. Czasem go parzyła; a czasem tak się bał, że przy rzucaniu inkantacji opuszczał różdżkę na ziemię. Nieczęsto, ale tak bywało. Niektóre uroki były na tyle pojebane, że inny sposób realizacji nie wchodził w grę. Czyli: Jak być dobrym czarodziejem praktycznym by Ciągnij Wodzirej. - ExpULS-o! - Usłyszał w jak bardzo zły sposób rzucił zaklęcie, a dobrze wycelował nawet różdżką, co mogło być niespodziewaną trudnością. Po kilku sekundach, gdy nic się nie działo, Wacuś zaskoczony spojrzał na Mądrą Główkę w tym pomieszczeniu i z pytającym spojrzeniem, zblazowaną miną liczył na jakieś wyjaśnienia. - Kurwa - krzyknął, kiedy różdżka strzeliła mu w łapę, opadając bezwładnie na ziemie. Puchon odskoczył i trochę pojęczał, użalając się nad swoją ręką, nieco brudną od sadzy czy samo Licho wie czym. - Tak, wiem, co zrobiłem źle - przyznał od razu, robiąc niechętnie kilka kroków po swój przyrząd do nauki. - Jeszcze raz - przyjął postawę, podmuchał na swojego drewnianego ulubieńca i postanowił uczynić Brooks świetną nauczycielką! - Expulspo - powiedział, wykonał ruch i niech kosteczka parzysta poniżej zadecyduje czy był tu sukces tudzież jej przeciwna niech mówi o brutalnej porażce.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
- Jasne, oskubię. A potem ugotuję rosół i pochwalę cię za świetnie wykonaną robotę – uśmiechnęła się złośliwie, przyglądając się zmaganiom niskiego Puchona. Tak dla odmiany przyjemnie było zobaczyć kogoś, kto nie przewyższa ją o głowę lub dwie. Czasami czuła się jak karzeł łotrzyk, gdy przyszło jej rozmawiać z większością Gryfonów. Musiała zapytać Gwizdka, co takiego dosypują im do owsianki, bo praktycznie co drugi reprezentant domu Gryffindora mierzył niemal dwa metry wzrostu. Wacek był mały, niepozorny i cóż, normalny. Obcując z nim, nie miała wrażenia, że jest przedstawicielem innego gatunku, co było rzeczą dosyć przyjemną. Wodzirej kręcił patyczkiem, powtarzał inkantację, aż w końcu podjął się próby rzucenia zaklęcia. Nie wyszło mu ono, bo ruch nadgarstkiem, do tej pory nienaganny, był nieco zbyt płytki i zbyt sztywny. Chciała go w tym uświadomić, ale dzielny puszek ją ubiegł i spróbował ponownie. I ponownie rozczarowująco.
- Expulso, nie Expulspo – rzuciła krótko. – Skup się, to naprawdę nie jest trudne. Inkantowałeś już nazwę zaklęcia poprawnie i prawidłowo wykonywałeś ruch nadgarstkiem. Brakuje ci po prostu koncentracji. Jeszcze raz.
mechanika:
Rzuć 2xk6. Pierwsza kostka jest na ruch nadgarstka, a druga na inkantację. Aby ruch/inkantacja były poprawne, musisz wykulać kostkę parzystą. Przysługuje ci przerzut jednej dowolnej kostki, bo tak.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
- Jasne - nawet jeśli miały być w tym jakieś złośliwości to po studencie spływały one szybko jak woda spod prysznica. Chociaż Dżuls zdawała się zdolna złożyć chłopaka jedną ręką i jeszcze najebać mu złotym zniczem czy tam którą piłką się biło ludzi w sporcie czy nawet oskubać go zamiast kuraka to Wacuś bawił się z nią zajebiście. Niemalże jakby sobie popijali piwko, a tego nie robili i w gruncie rzeczy - czy o człowieku świadczy coś lepiej niżeli stan wesoło procentowy przy samym towarzystwie a nie przy alkoholu? Nie, jakikolwiek sens kryje ostatnie zdanie. - Pewnie masz racje, ale... - chciał jakoś zaoponować, wytłumaczyć się sam przed sobą, ale... Zrezygnował, bo sztuczne wymówki były gówno warte. Jak to pyta się klasyk: You want a Lamborghini? Sip martinis?/Look hot in a bikini? You better work, bitch. Kilka słówek i ruchów rączką akurat zdawało się niedostateczną pracą, aby nauczyć się zaklęcia. Trzeba było jednak spuścić się nad teorią, która była względnie znana. Jak też się okazuje: niedostatecznie. - Expulso - powtórzył łagodnie, na sucho. Chwycił różdżkę i ponownie spróbował rzucić zaklęcie. - Expulso - wykrzywił nazbyt nadgarstek, a efekt znów stał się opłakany. Tak spojrzał ze smutnym pożałowaniem na swoje ręce. Westchnął niemrawo i zaczął szukać problemu w czymś innym. - Ja to od zawsze byłem pacyfistą, wiesz? Może to jest mój problem? - przekrzywił głowę, żeby wyrazić skruchę i chyba tyle mógł zrobić.
Wacek zdecydowanie nie chciałby być pierwszą osobą, która spróbowałaby rosołu przygotowanego przez Julkę. Istniała bowiem duża doza prawdopodobieństwa, iż byłby również ostatnią, a w piekle (nie oszukujmy się, niebo nie wchodziło w rachubę) stanowiłby istne pośmiewisko. Wacław Wodzirej. Zabity przez sok z kurczaka. Jak tu sobie nie śmieszkować z takiej biednej duszyczki. Brooks była antytalentem kuliarnym czystej wody i choć na eliksirach znała się całkiem nieźle, a gotowanie zupy w teorii powinno przypominać warzenie eliksirw, to jednak gdy chwytała za chochlę, jej mózg mówił adios i robił sobie wakacje. Reasumując. Gotowanie rosołu lepiej zostawić specjalistom i Puchonom.
Po raz kolejny przyglądała się z politowanie próbom chłopaka i jedynie fakt, że rodzice dobrze ją wychowali sprawił, że wciąż tu była, zamiast wyjść i robić coś pożytecznego. Malowanie paznokci, rozmawianie z Gwizdkiem, wsuwanie ogórasów z Irkiem, rozwiązywanie sudoku na porcelanowym tronie. Wszystko to miało więcej sensu niż próba nauczenia Wacka czegokolwiek. Była to jednak wina samej Brooks, która nauczycielką była marną. Brakowało jej cierpliwości, mierzyła wszystkich swoją miarą i nie przyjmowała do siebie faktu, że ktoś nie daje z siebie dwustu procent. Kariery dydaktycznej to ona nie zrobi. No, chyba że w poprawczaku, gdzie bicie kaszojadów zwiniętą gazetą jak kundla, było na porządku dziennym.
- Twoim problemem jest to, że nie skupiasz się na tym, co robisz – skwitowała krótko. Bez złości, bez krzyku, beznamiętnie. Chyba już pogodziła się z faktem, że nic z tego nie będzie, choć jakaś tam iskierka nadziei jeszcze się w niej tliła. – Jeszcze raz. Pomału, dokładnie. Akcent na drugą sylabę, nadgarstek luźny i kręcisz ósemkę. Wyobraź sobie te wszystkie zdziwione twarze, kiedy ktoś się do ciebie doczepi, a ty mu dupniesz expulso między oczy i wyślesz go na zieloną łączkę. Wszystkie gryfonki będą Twoje. Albo gryfoni, co wolisz.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Nie mogło być aż tak beznadziejnie jak pozornie mogło to wyglądać. Gdzieś w tym pokoju magia latała i opierała się na solidnych fundamentach, a zaklęcia ofensywne nie mogły być trudniejsze niżeli transmutacyjne. Pewnie były, bo to jakiś OPCM, czyli cholerne świństwo, przy którym strach się nie bać. W ogóle to powinno się uczyć dzieciaczki spod barw Helgi Hufflepuff pewności w rzucanych zaklęciach i ogólnie jakoś spersonalizować im tok nauczania, bo to ani ci się dobrze nie pobije, ani ci dobrze miotły nie dosiądzie i wiadomo! Nie każdy musi być świetny we wszystkim, ale jeśli borsuki mają jeno pysznie gotować, ewentualnie podtruć kogoś w gwoli sprawienia przykrości, to trochę zdają się bezużyteczne. Tak czy tak, nie miało to znaczenia, bo Wacuś teraz starał się pokonać system. Ten zdawał się nie bawić w uległą suczkę i należało poświęcić więcej czasu, aby nagiąć go do swojej woli. Gdyby student nie chciał osiągnąć sukcesu to zapewne nie zaczynałby męczenia Brooks, ani nie okradałby jej teraz z czasu tymi wszystkimi swoimi dygnięciami czy inkantacjami. - Najchętniej to ja bym poprosił o przerwę - dodał, nieco zmęczony i z takim lekkim zażenowaniem. Jeszcze raz nie uda mu się zaklęcie i zacznie płakać. Dobra, może nie płakać, ale będzie przepraszać Krukonke, że rzeczy do jego główki nie wchodzą. Wodzirej postarał się raz jeszcze, machnął łapką, wybełkotał zaklęcie i jakże wspaniały efekt po raz kolejny zostawił po sobie brud rozczarowania. - Mhm, już widzę sznur ciał, które do mnie lgnął jak chcąc komuś wyjebać zajebałem sobie różdżką w łeb - westchnął ciężko i usiadł na ziemi. Kreśląc różdżką jakieś wzroki na podłodze. - Trzy sekundy przerwy i zmiana tematu. Nie wiem. Myślisz, że pory roku mają sens? - Chłop potrzebował świeżej energii do kolejnego podejścia, a temat straszliwie głupi był chyba ku temu najlepszy.
Starała się, jak mogła, ale najwyraźniej nie nadawała się do tego. Może Wacuś powinien się ładnie wyszczerzyć do Strauss albo do Waniliowej Buźki, którzy zaklęciarzami byli znacznie sprawniejszymi niż ona i z pewnością bardziej cierpliwymi. Wstyd przyznać, ale kiedy Pan Puchon raz za razem mylił się czy to w inkantacji, czy w ruchu różdżką, choć dosłownie sekundę wcześniej robił to poprawnie, to uciekała myślami do swojego szczęśliwego miejsca. Tym miejscem była szkolna kuchnia, gdzie nad paleniskiem cicho bulgotał strogonow, w którym to Krukonka wytrwale podtapiała Wacusia. Myśl to pocieszała ją, sprawiała, że na jej bladej buźce zaczął malować się delikatny, niemal niewidoczny zarys czegoś, co można było nazwać uśmiechem. Wodzirej zamiast „ósemki” kręcił w powietrzu szóstkę i dziewiątkę? Jego głowa lądowała bliżej dna kociołka, tam, gdzie mieszkały ziemniaczki. Zamiast Expulso ponownie było Expulspo? Na powierzchni Gwizdkowej potrawki kwitły ostatnie bąbelki życiodejnego tlenu. Z tegom przyjemnego zamyślenia wyrwały ją słowa chłopaka, który miał ochotę na przerwę. Zgodziła się na to skinięciem głowy, po czym sięgnęła do plecaka, wyciągnęła termos i nalała Wacusiowi solidną porcję dyptamowego smakosza. Może jak się trochę rozbudzi, to wróci mu skupienie?
- Ahh… a więc jesteś jednym z tych, co wierzą w pory roku – prychnęła z rozbawieniem. – Masz tyle lat i nie wiesz, że to jeden wielki spisek producentów obuwia i odzieży? Prawo popytu i podaży, mój drogi. Zapisz to sobie gdzieś w kajeciku: pory roku nie istnieją. A jak spotkamy się następnym razem, to Ci wytłumaczę, dlaczego księżyc to bujda – skończyła swój absurdalnie bezsensowny, idiotyczny monolog, a kiedy Pan Wodzirej już pobudził się kawką, mogli wrócić do ćwiczeń. – Dobra, raz jeszcze patrz na mnie, po czym postaraj się powtórzyć.
Mechanika: Rzuć literką. Wszystko oprócz A oraz J oznacza powodzenie.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Przyjął napój z niewypowiedzianą wdzięcznością w spojrzeniu, a później walczył z tym, żeby się nie opluć. Trochę się ożywił, ale jakoś nie umiał wierzyć w spiski. Jego pytanie miało być bardziej zaczątkiem do dysputy filozoficznej a nie spodziewał się teorii spiskowych. Ciekawych, ale niemniej przerażających. - Ja uważam, że jeśli nie można chodzić w kozakach latem, a okularach przeciwsłonecznych zimą to w ogóle nie powinno się w nich chodzić. Wiesz, outfit na cały rok - to była piękna idea, dlatego pory roku były pozbawione sensu. Tylko czy marketing aż tak bardzo rządził światem, że ustawiano pogodę pod nowe promocje? Pewnie tak, straszne jak bardzo Brooks miała racje. - Czyli Jak ukraść księżyc? to totalna fikcja? - Dopytał, bo droga dedukcji wskazywałaby właśnie na coś takiego. W dodatku czy da się rzucić zaklęcie na księżyc? Nieważne, Wacuś i taki poziom to jak proste równoległe. Wodzirej postarał się powtórzyć wszystko. Oddzielnie rzeczy mu wychodziły, ale razem coś się pierdoliło. Trochę jak z niektórymi romansami, widzi się dwie osoby ze sobą, myśli się: "O, będzie to dobre jebanie" po czym kończy się płomiennym rozczarowaniem. Kolejna próba, kolejne rozczarowania i zamiast płaczu był śmiech. Nerwowy i prędko ucięty. - Wiesz co? Staraliśmy się, ja mam dość i chyba czas się najebać - czy to była propozycja? Może, bo jakoś zawsze zdawało wkraść do jakiegoś monopolowego, gdzie nie sprawdza się dowodów. Wacuś wyszedł z sali. Albo spierdolił od Julki, żeby ta mu nie pokazała na skórze jak działa ćwiczone zaklęcie.
Lekcje się na dziś skończyły, on odespał zarwaną na naukę nockę, a teraz mógł popędzić do Wielkiej Sali po Marlę z prośbą o pomoc w jego małym projekcie którym zajmował się na boku. Chodziło oczywiście o pierwsze zaklęcie jakie tworzył. Może nie było czymś wielkim, ale to własnie od małych kroczków się zaczyna. Wolał jednak nabrać troszeczkę wprawy zanim przerobi Lupus Palus na takie zaklęcie które będzie tworzyło zamrażającego dotykiem lodowego lwa, bo to również... miał w planach. Zapisane na dosyć sporej liście pomysłów w jego zeszyciku. No i może na marginesach niektórych książek o zaklęciach. - Maaaarlaaaa. - Wyhamował zaraz przed nią kiedy ta kończyła obiad nadal będąc lekko podjaranym. - Musisz mi pomóc. Prawie stworzyłem zaklęcie. Transmutacyjne. Przyda mi się pomoc w testowaniu. - Może też nieco się przegrzał, dlatego złapał pusty puchar, napełnił go wodą i wypił duszkiem. Wszystko już miał przygotowane w sali magicznego treningu. Jego zapiski i kukłę na której mogli ćwiczyć. Właściwie to parę kukieł, bo przewidział prawdopodobną tragedię jaka może się wydarzyć podczas testowania zaklęcia. Szkody na manekinie mogą być... Nieodwracalne. Na szczęście ktoś dawno temu stworzył Evanesco, więc w razie potrzeby mogą się pozbyć zwłok manekina. I jeśli Marlena faktycznie nie miała nic przeciwko, poprowadził ją do sali. - Ruchy różdżką i inkantacje do wypróbowania mam już przygotowane. Tylko trzeba będzie dobrać te najlepsze.
W najlepsze chillowała w wielkiej sali i zajadała się obiadem, kiedy podbił do niej @Drake Lilac, z - jak się okazało - propozycją nie do odrzucenia. - Cześć, Drake! - obdarzyła go uprzejmym uśmiechem i patrzyła z zaciekawieniem na jego podekscytowaną twarz, czekając na dalsze wieści. Najpierw otworzyła szeroko oczy, bo prośba pomocy ze strony prefekta naczelnego oznaczała jakąś niezłą drakę (aż z wrażenia złapała się za serce), a potem uśmiechnęła się jeszcze szerzej, bo to właśnie do niej zgłosił się w tak wzniosłej sprawie. - O wow, robisz swoje zaklęcia? OMG, ALE SUPER!! Jak tak dalej pójdzie to wygryziesz Voralberga z posady, przyznaj, że taki masz plan - zaśmiała się i kiwnęła skwapliwie głową. - No pewnie, że ci pomogę - oznajmiła ziomkowi i potuptała za nim do sali, święcie przekonana, że to ona będzie jego królikiem doświadczalnym - z czym nie miała żadnego problemu. Dopiero widok kilku manekinów uświadomił jej, że Drake oczekiwał raczej pomocy sugerując się jej wiedzą i umiejętnościami i gdyby nie to, że była cała czerwona i zdyszana po tym jak usilnie próbowała dorównać mu kroku, można byłoby dostrzec na jej policzkach rumieńce zawstydzenia, bo dalej nie przywykła do doceniania swoich zdolności w dziedzinie transmutacji. - O, a myślałam, że chcesz testować na mnie! Co to za zaklęcie? Opowiedz mi najpierw jaki masz plan i co chcesz osiągnąć, jak ma działać i w ogóle - poprosiła, czując ekscytację tym całym przedsięwzięciem. - Z inkantacją mogę być trochę bezużyteczna, ale z ruchem ręki i chwytem raczej powinnam pomóc.
______________________
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
No i teraz on troszkę się zarumienił. Głównie dlatego że prawie trafiła w sedno. - No... Wygryźć nie wygryzę, ale przyznam że będę polował na tę posadę. Tylko raczej pewnie zacznę od bycia asystentem. - A przy tym nie miał też zamiaru być aż tak bezduszny jak Patus albo surowy jak O'Malley. Oczywiście miał też świadomość że jeśli będzie zbyt łagodny to będą mu włazić na głowę... Ale nie ma póki co o tym myśleć, bo zanim zacznie i skończy studia troszkę czasu minie. Zwłaszcza że po drodze pewnie złapie gdzieś jeszcze jakąś posadę żeby trochę sobie dorobić. - Dopiero zaczynam zabawę z tworzeniem zaklęć, więc pomyślałem że powinienem zacząć od czegoś mało skomplikowanego. Dlatego postanowiłem nieco przerobić zaklęcie dorabianego ogona i mam... zaklęcie dorabiające dodatkowe zwierzęce uszy. Dowolne. - No, powiedział. Dlatego też kiedy z siebie to wyrzucił nieco się uspokoił, chociaż jego - dosłownie - wielkie serce nadal mocno łomotało z ekscytacji. -Jednak w przeciwieństwie od pierwowzoru posiada werbalną inkantację, co czyni je delikatnie cięższym. Wydaje mi się że najbardziej odpowiednie będzie "Aures Animali". - Co mógł jeszcze powiedzieć istotnego. - Myślę że tak jak przy innych transmutacjach najważniejsze może być wyobrażenie danych uszu. I jeśli chodzi o chwyt to bardzo liczę na twoją pomoc. - Przywołał do siebie swoje zapiski i zaklęciem zawiesił je w powietrzu. - Mam tu parę ruchów, które wydają się być odpowiednie ale nie mam pojęcia jaki chwyt do którego zastosować. Tym bardziej że równie dobrze żaden z nich może nie okazać się być tym właściwym.
Gdy Drake potwierdził jej niewinny żart aż otworzyła szeroko oczy, bo po pierwsze, nie spodziewała się takiego obrotu spraw, po drugie, była pod wrażeniem, że jej młodszy o rok kolega miał o wiele ambitniejsze plany niż ona i jak się okazało – bardzo sprecyzowany koncept na życie. Gdy pomyślała o swojej szałowej "karierze" w pubie aż zrobiło jej się słabo. – Życzę ci tego z całego serca, jak będzie jakieś referendum ty versus Voralberg to będę po twojej stronie – oznajmiła z dużą pewnością siebie, zapewniając go o swojej lojalności. Potem uważnie słuchała informacji o zaklęciu, uważnie analizując wszystko w głowie. – Czyli że ktoś będzie miał i ludzkie i zwierzęce uszy, tak? – upewniła się, jednocześnie szukając w pamięci jakichkolwiek wskazówek, które kiedykolwiek mogła przeczytać czy to w podręcznikach czy czasopismach. – A nie sądzisz, że będzie łatwiej po prostu transmutować te ludzkie? Transfiguracja złożona wydaje się być bardzo trudna, ale nie wiem, doświadczenie nauczyło mnie, że lepiej zmieniać już coś, co istnieje niż tworzyć coś z niczego. Więc chyba łatwiej przemieniać te nasze niż dorabiać coś nowego. Rozumiesz o co mi chodzi? Bo wtedy musisz wziąć pod uwagę takie szczegóły jak podwójne słyszenie czy ogólnie obszary magii, na których chyba się nie znam – zerknęła na Gryfona, aby upewnić się, że nadąża. - Poza tym, werbalna wersja chyba jest łatwiejsza, co automatycznie sprawia, że ktoś, kto nie do końca wyczuwa swoją magiczną moc, będzie mógł to zaklęcie rzucić. Ja wiem, że pojawią się kłopoty z wymawianiem inkantacji czy akcentowaniem, ale jednak powiedzenie czegoś na głos sprawia, że staje się to hmm… Mocniejsze? Mogę się mylić, magia niewerbalna nigdy nie była moją mocną stroną, dlatego wolę zaklęcia, które się mówi na głos. Formuła wydaje się być w porządku, jest prosta i chwytliwa! Aures animali – powtórzyła cicho, aby sprawdzić jak to brzmi. – Chwyt chyba alfa? Tak jak mówisz, to nie jest skomplikowane zaklęcie, polega głównie na wyobraźni i kreatywności rzucającego – stwierdziła i zerknęła na notatki chłopaka, przyglądając im się z uwagą. – A z ruchem ręki to najlepiej sprawdzić w praktyce, zaczęłabym od pojedynczego puknięcia. Co o tym sądzisz?
-No mam nadzieję. Inaczej strzeliłbym focha na jakiś tydzień. - A z jego tendencją do wybaczania przyjaciołom to pewnie gniewałby się tylko przez jeden dzień, bo potem zrobiłoby mu się przykro. No i też do realizacji jego marzenia o męczeniu biednych uczniów i studentów zostało kilka ciężkich lat pełnych nauki i ocierania się o śmierć w międzyczasie - jak to gryfoni mieli w zwyczaju. - No tak... Taki był zamysł. Chociaż nie jestem też pewien czy będą one w pełni funkcjonalne i będą tak samo odbierać dźwięki. Tego raczej dowiemy się podczas testowania na ludziach. - Musiał zerknąć w notatki i kilka razy się jeszcze zastanowić o tym zaklęciu. - Prawda, byłoby łatwiej, ale też łatwiej byłoby je cofnąć, a chodzi o to żeby Patu... Ktoś nieco się przy tym pomęczył. Hmm - Jeszcze przez krótki moment zaczął szperać w notatkach i pojawiły się tam zagadnienia między innymi z uzdrawiania. - Mam wrażenie że jeśli okażą się funkcjonalne, to najwyżej ktoś będzie najwyżej nieco bardziej wrażliwa na hałas, ale pewności nie mam. - No nic. Pora przejść do praktyki, na którą czekał niemalże cały ten czas który do tej pory spędzili w tej sali. - Tak, też zauważyłem że zaklęcia rzucone werbalnie są mocniejsze. W sumie to niektórych zaklęć nie da się rzucić niewerbalnie. Takiego Confringo albo Excluditur na przykład. Ale dobra... Pora na testowanie. - Poprawił chwyt na drewnianym kijku na taki jaki mu poradziła studentka i wyobrażając sobie w głowie efekt, wykonał ruch w postaci stuknięcia wypowiadając inkantację. - Aures animali. - Na głowie manekina zaczęły wykształcać się wilcze uczy i po dwóch sekundach prezentowały się całkiem... zacnie. Problem był taki że jedno wyszło mu brązowe, a drugie czarne. Miał podejrzenie że mogła być to wina jego lekkiego rozkojarzenia, jednak w pełni pewien nie był. - Chyba wyszło całkiem dobrze, chociaż nie wiem czemu kolory nie wyszły tak jak wyjść powinny. - Przynajmniej nie były różowe. Chociaż nie wykluczał że mogła to być też wina manekina.
– Mi kiedyś na wróżbiarstwie ktoś przepowiedział, że przejmę fuchę po Patolu, to dopiero heca – zachichotała, bo ze wszystkich zawodów świata, na nauczyciela nadawała się najmniej. – Ale kto jak kto, ale ty jako profesor byłbyś wspaniały, serio, trzymam kciuki – poklepała go przyjacielsko w ramię. Już sam fakt, że w tak młodym wieku zabierał się za tworzenie własnego zaklęcia, wróżył mu świetlaną przyszłość. Wsłuchiwała się uważnie w jego słowa, konfrontując je z własnymi przemyśleniami. – No to jest ogólnie wykonalne! – potwierdziła, a potem zaśmiała się na wzmiankę o tym, że ktoś by się z tym pomęczył. – To kwestia większej wprawy, ale akurat chyba sobie z tym poradzimy, resztę efektów ubocznych przerobimy później – stwierdziła. – Tak, TESTUJMY – krzyknęła entuzjastycznie, nie mogąc się doczekać konsekwencji ich dywagacji. Z zaangażowaniem obserwowała działania Drake'a i efekty widoczne na kukiełce, notując wszystko skrupulatnie na pergaminie. – Różnica w kolorze może wynikać z przedmiotu, na którym próbujemy, bo to wciąż inny materiał niż ludzki organizm, albo ze złego chwytu, w sensie niedopasowanego albo z braku skupienia. Może ja spróbuję, co? Jeśli problem się powtórzy to kwestia stricte techniczna, jeśli nie no to wychodzi na to, że mamy wszystko dograne, wystarczy jedynie poćwiczyć – zerknęła na prefekta, a gdy ten dał jej znak, że może działać, z maksymalnym skupieniem wyobraziła sobie, podobnie jak Lilac, wilcze uszy. – Aures animali – rzuciła zaklęcie, ale efekt był podobny - na manekinie pojawiły się uszy w różnych kolorach. – Bardzo przyjemna, melodyjna i intuicyjna formułka – przyznała. – Jest perfekcyjnie dobrana, tu chyba nic nie musimy więcej kombinować. Spróbuj jeszcze raz z tym jednym puknięciem, jeśli nie wyjdzie to może z ruchem haczykowatym? To by miało sens, bo wtedy nie trzeba dotykać przedmiotu, który transmutujesz. NIE WIEM, to wymyślanie własnych zaklęć jest skomplikowane, podziwiam, że się za to zabrałeś.To co, jeszcze raz, chwyt alfa i pojedyncze puknięcie, a jeżeli kolory dalej będą różne to haczyk? Dajesz! Jeśli pomimo zmiany ruchu nie wyjdzie to mój trop z materiałem będzie dobry i wtedy potestujesz na mnie, NO TRUDNO, najwyżej będę paradować po szkole z dodatkową parą uszu – wzruszyła ramionami ze śmiechem, ani trochę się nie przejmując. Nauka wymagała poświęcenia.
-Przydałoby się żeby ten dinozaur zrezygnował z dręczenia uczniów. No chyba że po śmierci zostanie duchem i nadal będzie to robić. - A jako duch byłby dosyć okropny, ponieważ ciężko by było się go już pozbyć. Poza tym Craine zdolny przenikać ściany i nawiedzać Cię w dosłownie każdym miejscu w zamku? Z pewnością zasłużyłby na miano czyjegoś bogina. O ile już czyimś nie był, chociaż nie rzucało mu się to za bardzo w oczy ani razu kiedy mieli lekcję z boginami na OPCM. -Poza tym myślę że całkiem sprawnie byś sobie z tym poradziła. Gorszym od Craine'a nie da się być. - Dorzucił z delikatnym uśmiechem. Chociaż jeśli by dostatecznie mocno Lilaca rozdrażnić, to potrafił być znacznie wredniejszy niż podstarzały nauczyciel transmutacji. No chyba że ten będąc na lekcji zawsze ma dobry humor i według siebie nie był jeszcze wredny dla nikogo. Testowanie zdecydowanie było etapem którego nie mógł się doczekać najmocniej. Nie dość że była to praktyka, to stanowiło też jeden z najważniejszych etapów tworzenia zaklęcia. Podczas jego testowania można było odkryć wszelkie błędy i nieporządane skutki, a czasem taki skutek może okazać się lepszy niż zaklęcie docelowe do jakiego się zmierzało. - Tak, to też możliwe. W końcu manekin nie zastąpi człowieka. Śmiało, nie krępuj się. - Stanął z boku i zaczął obserwować jak jej idzie rzucanie zaklęcia. Efekt był taki sam jak przy próbie jaką podjął wilkołak. Tak samo jak Marla podejrzewał że winny mógł być też chwyt albo po prostu naprawdę potrzebowali praktyki w rzucaniu tego zaklęcia. W sumie to się nie dziwił, bo w końcu te dopiero co powstawało. Kiedy gryfonka skomplementowała to jak dobrze dobrał formułę zaklęcia, niemalże się zarumienił. Był to w końcu dla niego olbrzymi komplement. Dopiero zaczynał przygodę z zaklęciotwórstwem, a zazwyczaj był wybitnie nie uzdolniony w wymyślaniu i nadawaniu nazw. Może dlatego że przy wybieraniu inkantacji kierować się należy konkretnymi zasadami? Było to niewykluczone i wysoce prawdopodobne. Po Marli ponownie nadeszła kolej na próbę Lilaca. Pojedyńcze puknięcie, inkantacja i... Tak jak ostatnio. Uczy dwa, a kolorki nieco inne. Spróbował więc ponownie na kolejnym z manekinów. Tym razem ruchem haczykowym. I był to dobry trop, ponieważ transmutacja przebiegła znacznie szybciej. Szkoda że nadal różniły się kolorem, chociaż tym razem były do siebie bardzo zbliżone. - I co o tym myślisz? Bo podejrzewam że możesz mieć rację z tym że zaklęcie szwankuje przy rzucaniu go na obiekty nieożywione. - No... Przynajmniej taki wniosek się im nasuwał.