Idąc wybrzeżem można dotrzeć do opustoszałego fragmentu wyspy. Stosunkowo rośnie tu niewiele drzew, a piaszczysta plaża zamienia się w kamienistą. To właśnie tutaj znajduje się stara, wysoka na około cztery piętra latarnia morska. Zwykle stoi zupełnie pusta, jedynie wieczorami można się tu natknąć na starego latarnika, tutejszego samotnika. Pokonując małe drzwi prowadzące do jej wnętrza, trafia się do pomieszczenia z wysoką spiralą schodów. Ponieważ stopnie są niewielkie, strome, a co gorsza kiepsko oświetlone, należy uważnie się po nich wspinać. Na ich szczycie jest okrągłe pomieszczenie, gdzie latarnik nieraz zostawia różne swoje przedmioty. Roztacza się jednak stamtąd wspaniały widok na sporą część wyspy i oczywiście ocean. Chodzą plotki, że prawdziwego latarnika nie było tu od lat, a po okolicy lubią plątać się duchy i poltergeisty...
Wróciła pod latarnię szukając wzrokiem puchonki. - Rose ! Rose ! - krzyczała biegając dookoła. Nagle zobaczyła dwójkę na plaży, a gdy tylko blondynka znów straciła przytomność, zaczęła biec w ich stronę. Wszystko odbywało się w takim stresie, bo nie wiedziała o co chodzi, że zaczęła ostro kląć pod nosem. - Gdybyś był taki mądry, to zapewne teleportowałbyś się teraz do Munga, albo szukał pomocy, a nie leżał z nią na plaży, do cholery ! - krzyknęła do Davida, jednak zanim ten zdążył ją zauważyć, Christy chwyciła ramienia Rose i przeniosły się do szpitala w ekspresowym tempie.
Nie ma to jak wakacje na Malediwach, szczególnie, że miała do wyboru miesiąc z bratem, albo tutaj. Tutejszy klimat i powietrze widocznie dobrze działało na jej głowę, przecież czasami miewała od tych podróży niezłe migreny, które ciągnęły się dniami i nocami. No, ale nie zwykła pozostawać przy takiej pogodzie w domku, gdzieżby. Zwiedzić wszystkie zakamarki wyspy i uwiecznić warte uwagi miejsca na zdjęciu, to był jej żywioł. Westchnęła i zawiesiła sobie na szyi aparat, kierując się na samą górę na latanii. Usiadła na podłodze, robiąc kolejną sesję zdjęciową krajobrazowi. Tylko czy starczy mi miejsca na karcie pamięci?
Latarnia w jakiś dziwny sposób ją przyciągała. Królowała nad całą wyspą i aż się prosiła by wejść na jej szczyt i właśnie stamtąd podziwiać widok. Bell, jako Krukonka uwielbiała przebywać na wysokość, więc gdy tylko znalazła się w jej pobliżu bez wahania otworzyła małe drzwiczki i zaczęła wspinać się po schodkach. O tak, schody. Normalnie się za nimi stęskniła, jednak nie narzekałaby gdyby przez wakacje zupełnie mogła od nich odpocząć. Dotarłszy w końcu na sam szczyt, rozejrzała się i nieco nawet zdziwiła widząc, że ktoś tam jeszcze jest. Kojarzyła ją? Może trochę... chyba była na tym samym roczniku... ale dom? Nie miała pojęcia. - Cześć - powiedziała, podchodząc.
Odwróciła automatycznie głowę z obiektywem na poziomie oczu, po czym szybko opuściła z lekkim uśmiechem na twarzy. Oł, Nie wiedziała, ze może jeszcze kogoś tutaj spotkać i o takiej porze. Widocznie, istnieją jednak nocne marki, tak jak ona. Świetnie. - Bry wieczór. Nareszcie ktoś się zjawił, myślałam, ze to na serio prawda... te wszystkie historyjki o nawiedzaniu tego miejsca przez duchy.
- Dobry - wyszczerzyła się do dziewczyny, podchodząc do krawędzi latarni. Właśnie stąd można była zobaczyć najwięcej. Och, przecież to była prawie cała wyspa... gdyby nie tamte drzewa... w ogóle byłoby wspaniałe. - Duchy? Nigdy tych historyjek nie słyszałam... Chociaż kto wie ile osób stąd spadło? - powiedziała, wychylając się jednocześnie przez barierkę. Taak, wyjątkowo łatwo było tutaj popełnić samobójstwo.
Taaak, zapewne gdyby nie one, psuły cały urok wyspy. Szkoda, że tak nie wygląda Hogwart w czasie wakacji, byłoby wręcz idealnie. Ekhem. - Łołooooołoł... Easy... Nie tak szybko. Chociaż nie na moich oczach. - Ocknęła się, odsuwając ją delikatnie od krawędzi barierki, co to to nie. Nie chce mieć kogoś już pierwszego dnia na sumieniu! Wyszczerzyła się niewinnie i aż sama zerknęła w dół, zaciskając prędko potem powieki ze strachu. - Zaraz zwymiotuję, zaraz zwymiotuję! - Tkwiła jeszcze tak parę minut, po czym wybuchnęła śmiechem, który poniósł się nawet echem. Dziwne. Nie dla niej takie wyzwania, gorzej z wejściem do oceanu. Trauma po prawie utonięciu jeszcze nie zdążyła przeminąć. - Żartowałam! Jestem Mizuki, miło mi. - Podała jej prawą rękę, po czym znienacka zrobiła zdjęcie.
- Ej! No co ty.. nie miałam zamiaru stąd skakać! - Tak rozbawiła ją ta myśl, że się roześmiała. Miała czasem dziwne pomysły, a jak. Ale żeby tak od razu się zabijać? Lecąc z takiej wysokości...? Co to, to nie, szczególnie, że nie miała miotły a u stóp latarni na miękkie lądowanie raczej nie można było liczyć. Dziwiła się trochę, że dziewczyna chce wymiotować. Stało się coś? A może po prostu miała lęk wysokości... tyle, że wtedy by tak wysoko nie wchodziła, chyba, że była naprawdę szalona. - Ach, fajnie - uśmiechnęła się na jej nagłe wyjaśnienie. - Bell.
Ych, a jakże, dla niej wysokość nie miała znaczenia, gorzej z głębokością. Ale to pozostawmy. Z reguły nie miała zwyczaju robić każdej napotkanej osobie jakiegoś marnego żartu w jej stylu, ale tutaj aż ją kusiło. Chyba by nie była sobą, gdyby nie wyjechała z czymś pokręconym. - Nie miałaś? To dobrze, a może źle? Przynajmniej posłużysz dobrowolnie za osobę do towarzystwa. - Uśmiechnęła się szeroko. - A z opowieściami o duchach... stary latarnik tak mi mówił, chyba chciał tylko postraszyć, żebym nie była kolejną samobójczynią tego miesiąca. - Zachichotała, wzdychając. - A ty co tutaj robisz? Uciekasz przed chłopakiem, problemami, czy też spacer?
Bell natomiast sposób bycia MIzuki, jakoś... dziwił? Nie no, w końcu zazwyczaj sama podobnie się zachowywała. Z wielkim entuzjazmem witała nowo poznanych i raczej nie witała się bez większych nienormalności. Jednak teraz jakoś ją naszło, żeby być normalną, nudną dziewczyną. Jakoś tak. - Też spacer - odparła. - W głębi duszy chyba miałam nadzieję, że spotkam ducha. Uśmiechnęła się kącikiem ust. W końcu dopóki Mizuki jej o nich nie powiedziała, nie miała pojęcia, że w ogóle istnieją takie legendy.
Ona nawet nie mogła pozostać poważna, ani przestać się uśmiechać. Co dopiero żarty, albo śmiech. Jak można być cały czas takim nudnym i ponurym człekiem? Życie to nie całe pasmo nieszczęść i czarne chmury, zdarzają się inne kolory. Coś zajechało filozofią. - Aż tak źle? Nie może być. - Dodała. - Teraz zachowaniem przypominasz mi mnie, jak mi się sprzątać nie chce, albo w pobliżu brak mojego ulubionego soku. Z góry zakładam, że na co dzień pewnie tak nie chodzisz przymulona.
- Źle? - nie rozumiała za bardzo skąd dziewczyna wyciągnęła takie wnioski. Nie znała jej, prawda? Jeśli już to z widzenia, więc skąd wiedziała. - Niee, jest świeetnie! - odparła, przeciągając sylaby. Ot, tak, dla zabawy. Uśmiechnęła się na następne słowa Mizuki. Więc była tak bardzo uzależniona od soku jak niektórzy od papierosów, ciekawe. Była chyba pierwszą taką osobą którą poznała. No, jeśli nie liczyć Viv, która prawie zawsze nosiła ze sobą jabłka. - Dlaczego akurat tak zakładasz? - spytała, naprawdę ciekaw odpowiedzi. Czyżby umiała czytać z oczu, zachowania, ubioru?
Idąc z Cirillą pod rękę, sokiem pomarańczowym i drinkiem w dłoni, w końcu dotarli pod latarnię. Kojarzyło mu się to z czymś zabawnym, ale nie okazał tego. Upił łyk Szoku Tropikalnego i mruknął coś z uznaniem. Również nie był zły. Był.. smaczny. Tak to odpowiednie słowo. Zerknął na latarnię. Duża była i miała duuuuużo schodów, po których nie miał zamiaru wchodzić, a już napewno nie dzisiaj. - Chyba zrezygnuję z wędrówki. - powiedział do Ciri. - Jakoś tak.. kolana mnie bolą. - zełgał z diabelskim, wesołym uśmieszkiem.
- Kolana cię bolą tak? Mój ty biedny, mały chłopczyku - udała, że się zamartwia. W rzeczywistości od razu wiedziała, że to była tylko wymówka. Nawet niezła, na tyle, by zniechęcić Cirillę. Zresztą ona nie była od początku zbyt przychylna temu, by wchodzić. Jeszcze by spadła i się zabiła. Cóż to by była za strata!
Nie potrafił utrzymać poważnej miny długo. Parsknął śmiechem i usiadł na dużym, płaskim kamieniu i upił kolejny łyk drinka. Alkohol działał pozytywnie. Sprawił, że powoli wszystko zaczynało być zabawne. - Zjadłbym truskawek.. - wypalił nagle. - I nie lubię schodów. Szkoda, że nie mają wridy.. Znaczy się tego mugolskiego wynalazku co wciąga ludzi na górę.. Mniejsza z tym jak się to ustrojstwo nazywa. - Masz lęk wysokości? - zapytał z tajemniczym błyskiem w oku.
I ona upiła trochę drinka, który odpowiadał kubkom smakowym i gustom dziewczyny. Usiadła na jakimś sporym kamieniu, który znajdował się niedaleko tego, na którym siedział Raven. Alkohol działał już na nią coraz bardziej, była coraz bardziej rozluźniona i nie irytowało ją już tak wiele rzeczy niż zwykle. - Truskawek ci się zachciało? Och ty! - zaśmiała się. - Chyba windy, chciałeś powiedzieć - poprawiła go naturalnie. - I nie, nie mam lęku wysokości, tylko jestem zbyt leniwa, by wchodzić po taaakiej ilości schodów - przeciągnęła wyraz, by podkreślić naprawdę wielką liczbę stopni. - Ty raczej też nie masz lęku wysokości, co nie? No chyba że nasz pan Raven się boi i z moją jakże nieocenioną pomocą chciał zwyciężyć tę fobię - stwierdziła nagle z głupim uśmieszkiem na twarzy.
Skopiował idiotyczny uśmieszek de Sauveterre na swoją twarz. Tak miał ochotę na truskawki, chociaż niecierpiał ich smaku. Dziwne, prawda? Ale teraz miał na nie nieodpartą ochotę. Albo.. albo na czereśnie! - Oczywiście! Tylko śmiem twierdzić, że w takim stanie z twoją jaaakże nieocenioną pomocą prędzej stoczę się z tych schodów, niż przezwyciężę drzemiącą we mnie fobię przed wysokościami.. - zachichotał. Nie bał się wysokości. Często uciekał z domu przez okno na trzecim piętrze i wychodził na miasto, gdy ciotka nie patrzyła.
- Czyżbyś nie wierzył w moje możliwości? - oburzyła się, jednak przez wpływ alkoholu dziwnie zabrzmiał jej głos. - Jak możesz? - fuknęła ze złością. - Pożałujesz tego! Wypiła resztę drinka i rzuciła szklankę prosto w latarnię, o która zaraz się rozbiła. Trzeba był przyznać, że dosyć zabawnie wyglądała, rozzłoszczona. Jej oczy błyszczały, a włosy wyglądały, jakby przeszło przez nie tornado.
- Ależ skąd! - zaprzeczył i pokręcił głową co wyszło mu dość zabawnie. - Wierzę ci, wierzę! Zajrzał do swojej szklanki i ze smutkiem stwierdził, że była pusta co było.. całkiem zabawne, więc nie oparł się przemożnemu pragnieniu zachichotania po raz wtóry. - Pusta - powiedział dziecięcym głosikiem i nałożył ją sobie na głowę denkiem do góry. - Kapelusik - wyznał, robiąc dzióbek. No, nie! Już całkiem mu odbiło. Przeraził się, aż samego siebie, ale wstał i podając Ciri ramię, zawołał: - Prowadź o pani! Pokaż mi jak pokonuje się strach! - i zamachnął się wyimaginowanym mieczykiem.
- Zachowujesz się jak małe dziecko - zganiła go. Jednak zaczęła się śmiać, bądź co bądź, zachowanie Ślizgona było zabawne. Wzięła i tę szklankę z glowy chłopaka i rzuciła ją, a ta rozbila się. Cirilla lubiła rzucać, czym popadnie, a dźwięk tłukących się rzeczy był dla niej jak muzyka. - I nie ma kapelusika - wyszczerzyła się. Złapała rękę Ravena i wstała z gracją, a przynajmniej próbowala. Jednak w miarę jej się udało, przynajmniej nie przewróciła się. - O panie - przybrała uroczysty tron - ze mną żadne schody i żadne latarnie nie będą ci straszne!
- Zabiłaś kapelusik! - powiedział oskarżycielskim tonem i pokazał palcem resztki po kapelusiku. - J-jak mogłaś?! To był mój jedyny przyjaciel! Zrobił zrozpaczoną minkę, ale chwilę potem wyrwał się od Ciri i pobiegł podeptać kalepusik z szatańską miną. Gdy już podeptał wrócił i złapał pod rękę Ślizgonkę jakby nigdy nic. - Yes, madame! - zawołał i zrobił kilka pierwszych kroków. - Niech Bóg ci przyświeca w naszej niebezpiecznej wyprawie i.. i doprowadzi nas do końca tych potwornych schodów!
Zaśmiała się, widząc rekację Ravena. Taak, dobrało się dwóch szaleńców, nie ma co. A gdy do tego dojdzie alkohol... Może się wydarzyć wszystko. - Tak nam dopomóż Bóg, tak nam dopomóż Bóg! - zaspiewała, a przynajmniej próbowała zaśpiewać zasłyzaną kiedyś melodię, cokolwiek to jednak niezbyt dobrze jej wychodziło. Powoli szła po stopniach, tuż za Ravenem. - I co, mniej się pan boi, panie Weller?
Robił powolne kroki naprzód, robiąc przy każdym kolejnym kroku coraz bardziej męczeńską minę. W pewnym momencie stanął i z wyższością godną pięciolatka stwierdził: - Już dalej nie idę! - tupnął nogą dla potwierdzenia po czym bezceremonialnie usiadł na jednym ze stopni. - I oto tą ręką nakazuję spocząć! - machnął ręką z wyimaginowanym mieczykiem. - Jeśli kłamię niech mi uschnie! Odkręcił kartonik z soczkiem i wypił łyk. - Nie wiedziałem, że ta wyprawa będzie, AŻ tak niebezpieczna i upstrzona przeszkodami..
- Tak jest, panie Weller, nadszedł czas na spoczynek - odparła w tym stylu, jakim posługiwano się niegdyś w szlacheckich dworach. I jaki czasem nadal Cirilla słyszała w swoim domu. - Panie Weller, powinien byl się pan spodziewać, że ta wyprawa będzie baardzo niebezpieczna i powinien pan wiedzieć, że tylko dzięki mnie zaszedł pan tak daleko - zwróciła się ponownie takim samym tonem, ak przed chwilą. - A czy mógłby pan podać mi ten karton z sokiem?
- Jesteś niezwykłą kobietą, o pani! - zawołał entuzjastycznie. - Powinni pani postawić pomnik! To cud! To czyn! To.. - urwał, bo poczuł, że po soczku zrobiło mu się niedobrze. Po chwili jednak opanował się i zaczął chichotać. - Tak jest o panno de Sauveterre! - zasalutował jej i potał jej ceremonialnie kartonik. - Niech służy pani długo i szczęśliwie! A nie.. - mruknął. - To nie ta bajka.. Oparł się ramieniem o ścianę.
- Tak, tak, postawić pomnik i jeszcze napisać pieśń na cześć niezłomnej Cirilli de Sauveterre - zaśmiała się. Chociaż miło by było slyszeć pieśń chwalebną o samej sobie, jednak to raczej pozostawało w sferze fantazji. - Faktycznie, nie ta - przyznała, biorąc od Ravena kartonik z sokiem. Powąchała go uważnie, jednak zapach był jak najbardziej w porządku. Dlatego upiła łyka, po czym zakręciła go i odstawiła na bok. Oparła się plecami o ścianę, pprzyglądając się Ślizognowi i zastanawiając się, co on zamierza teraz zrobić.
Spojrzał na Ślizgonkę lekko rozkojarzony i intensywnie myślał. O ile to w tej sytuacji możliwe. Ta niebezpieczna wyprawa okazała się ponad jego siły. Ile jeszcze im zostało? Dwieście, trzysta schodów? Pięćset? A pokonali zaledwie trzydzieści. - Może zaśpiewamy? - zaproponował z braku lepszego pomysłu. - Tą piosenkę o.. Czerwonym Kapturku? Po minucie milczenia zorientował się, że znowu palnął głupotę. - To nie była piosenka.. - stwierdził autentycznie zaskoczony z "normalną" miną i zawołał. - Plosę pani, plosę pani! A opowie mi pani bajkę? Zrobił słodką minkę do Cirilli, błagając w ten sposób o bajkę o Czerwonym Kapturku.