Korytarz nie różni się wizualnie od tych na pozostałych piętrach. Z wysokich okiennic widać linię drzew Zakazanego Lasu. Niskie parapety są świetnym zamiennikiem zazwyczaj zimnych i niewygodnych ławek. W czasie zajęć lekcyjnych panuje tu gwar...bowiem obrazy wiszące na ścianach lubią debatować sobie na temat prawnego zlikwidowania obecności Irytka w zamku.
UWAGA! W tej lokacji na okres październik/listopad musisz rzucić kostką kiedy tu jesteś, ze względu na wykonane tu zadanie na kółka przez Felinusa Faolána Lowella.
Rzuć kostką k6, by przekonać się, co się wydarzy!:
1 — przechodzisz spokojnie przez korytarz, kiedy to, nagle i bez konkretnej zapowiedzi, przed Twoją twarzą wyskakuje szkieletor, który poczyna się ruszać. Może nie stanowi żadnego niebezpieczeństwa, ale mogłeś przestraszyć się takiego incydentu. Po krótszej chwili ten powraca na swoje miejsce.
2 — nic się nie dzieje… jest trochę za cicho. Pomarańczowy kolor zdaje się jednak wpływać na Twój nastrój i masz poniekąd ochotę na to, by coś zrobić, w związku z czym emanujesz pozytywną energią. Może ją wykorzystasz do czegoś praktycznego? Nawet jeżeli byłeś wcześniej zmęczony, to masz teraz ochotę coś zrobić.
3 — uwaga! Ktoś krzyczy z końca korytarza, kiedy to Irytek zmierza w stronę szkieletora, mając zamiar go uszkodzić. Poltergeist śmieje się, rzuca nieprzyjemnymi obelgami, a do tego jeszcze, gdy Cię zauważa, postanawia zrobić Ci psikusa! Rzuć kostką k6. Parzysta — udaje Ci się uniknąć łajnobomby, którą jakimś cudem duch pozyskał. Pozostaje jedynie kwestia posprzątania bałaganu, aby przypadkiem zapach się nie rozniósł po całym korytarzu. Nieparzysta — Twój refleks nie jest perfekcyjny albo po prostu masz ogromne nieszczęście, bo dostajesz wprost na klatkę piersiową łajnobombą. Irytek śmieje się w najlepsze i nie daje Ci spokoju. Może zwykłe Chłoszczyść wystarczy w tym przypadku?
4 — korytarz nie kryje dla Ciebie niczego ciekawego. Nawet jeżeli próbujesz dowiedzieć się o sekretach i potencjalnych niespodziankach, to jednak nie jest Twój dzień. Nic ciekawego Cię nie spotyka, jak również żadne efekty z tego miejsca nie obowiązują Twojej obecności.
5 — błyskotka? A co to? Może pozostałość po jakimś uczniu, ale jednak! Znajdujesz rzuconego w kąt, biednego, popłakanego i poniszczonego trochę pluszowego Dementora. Może nie jest w najlepszym stanie, co nie zmienia faktu, że kiedy do niego podchodzisz, ten od razu zaczyna Cię przytulać i nie daje Ci spokoju, latając tuż obok Twojej głowy - trochę chwiejnie, ale ostatecznie stabilnie. Gratulacje… masz nowego przyjaciela?
6 — na tacy znajdujesz cukierka, którego ktoś musiał pozostawić. Kiedy jednak próbujesz po niego sięgnąć, ręka szkieletora zatrzaskuje się na Twoim nadgarstku w delikatny sposób i nie pozwala puścić przez okres dwóch postów, niezależnie od użytych zaklęć. Dopiero po określonym czasie dłoń dekoracji zmniejsza siłę, otwierając palce i powraca do swojej pierwotnej pozycji.
Erin spodziewała się, że uparta Natalie nie przyjmie jej gestu jako coś miłego. Widząc jak dziewczyna wstaje o własnych siłach, odgarnęła włosy za uszy i obdarzyła i obdarzyła ją tylko przeciągłym spojrzeniem. Cóż, płakać z tego powodu na pewno nie zamierzała, pomimo tego, że poczuła się lekko urażona. Czego okazać bynajmniej nie miała zamiaru. Powodem nieporozumienia było zapewne nastawienie obydwóch dziewczyn i niechęć, która narodziła się miedzy nimi już przy pierwszym spotkaniu. Erin jakoś nie mogła się przekonać do przyrodniej siostry i prawdę mówiąc, mało kto w Hogwarcie wiedział, że te dwie są rodziną. Owszem, Caleb na pewno był łącznikiem, który sprawiał, że przy rodzinnej kolacji nie zapadała grobwa cisza. W tej chwili, Erin zabrakło Caleba. On na pewno wiedziałby co w tej sytuacji powiedzieć. Owszem, blondynka mogła wyminąć siostrę i pójść w swoją stronę, ale ta cisza... wręcz drażniła jej uszy. - Wybierasz się gdzieś? - spytała może nieco trochę wyniośle, ale dziewczyna już tak po prostu miała. Założyła ręce na piersi i spojrzała na nią z wymuszonym uśmiechem. Przestąpiła z nogi na nogę, sprawiając, że stukot obcasów potoczył się echem po korytarzu. Przekrzywiła głowę, przyglądając się brunetce z udawanym zainteresowaniem.
Z cichym skrzypieniem uchylił jedno z okien, pozwalając szalejącemu wiatru wkraść się do zamku. Podwinął rękawy w granatowej marynarce, a następnie z kieszeni wyciągnął paczkę Zjednoczonych Wili, by po chwili zapalić jednego z papierosów. Ta sama marka fajek towarzyszyła mu już od lat, był idiotycznie sentymentalny w tym pojedynczym przypadku. Miał je ze sobą nawet ostatnio w podziemiach, a tańcząca, miniaturowa wila do nich dołączana, miała być ostatnią jaką miał widzieć. W tej chwili wila też tańczyła, gdzieś w pudełku, nie zwracał jednak na to najmniejszej uwagi. Zaciągał się papierosem, po chwili wypuszczając kółka z dymu w stronę pogrążonych w ciemności błoni. Podtrzymywał ramę okna, by za sprawą wichury nie trzasnęła z hukiem. Ostatnio pogoda w Wielkiej Brytanii była paskudna. Nocny patrol na jaki go wysłano cholernie mu się dłużył. Te ostatnie tygodnie w Hogwarcie zdawały się trwać wieczność, a każde zadanie związane z prefektowaniem było dla niego zwyczajnie niewygodne. Zamek pełen był kolejnej bandy przyjezdnych, a jemu nawet nie chciało się organizować na ich powitanie imprezy, bowiem zwyczajnie wolał uchlać się w Londynie. Ostatnio zamek mu się przejadł. Wciąż nie rozumiał, po co każą mu po nocy pilnować jakieś puste korytarze. Twierdzili, że nowych uczniów trzeba pilnować i przypominać im o zasadach. Inna sprawa, to już to, że kompletnie nie ogarniał, co za różnica, czy chodzą nocą po zamku. On to robił notorycznie. Powrócił wzrokiem do pudełka fajek, które wciąż trzymał w ręku, by wyciągnąć ze środka tańczącą wilę. Za bardzo kojarzyła mu się z tunelem. Zamachnął się, po czym daleko wyrzucił ją przez okno, patrząc jak ląduje gdzieś między liśćmi gęsty drzew zakazanego lasu. Dopali i pójdzie poszukać sobie jakiegoś towarzystwa. Może tym razem prawdziwej wili.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
To nie była najlepsza noc w życiu Isolde. Nie potrafiła pogodzić się z myślą, że pewnie już nigdy nie zobaczy Kapitana Haka. Właśnie tego u siebie nienawidziła - za łatwo się przywiązywała, choć z drugiej strony to samo mogła powiedzieć o młodym gryfie, który do ostatniej chwili zdawał się nie rozumieć, czy raczej nie wierzyć, że naprawdę się rozstają. Na dobre. Wyrywał się w jej kierunku, a ona mogła tylko patrzeć i łykać łzy, choć miała ochotę objąć go za szyję i zabrać z powrotem do swojego mieszkanka, w którym z trudem się mieścił, ale był przynajmniej szczęśliwy. - Coś ty mu dziewczyno zrobiła? Chyba się w tobie zakochał, a to przecież wielkie, bezduszne bydlę - mruknął facet, zdaje się, że pracownik Ministerstwa, któremu musiała oddać Kapitana, patrząc na nią z niechętnym podziwem. - Sam pan jesteś bezduszne bydlę! - wypaliła, dusząc się łzami i odwróciła się na pięcie, ignorując rozpaczliwe okrzyki Kapitana Haka. Miała żal do Dextera za tamtą zimną odpowiedź, choć tak naprawdę nie była nią zaskoczona. Bo co go mógł obchodzić gryf, którego widział może trzy razy? To ona się nim opiekowała, zajmowała, wychowywała... A jednak było jej przykro. Poza tym ciągle gniótł ją fakt, że Vanberg ulotnił się z tej mini imprezy integracyjnej ze Scarlett. Właściwie może nocny patrol był dobrą opcją? Chodzenie, sam fakt ruchu, daje jakieś złudne poczucie celowości - jeśli dokądś idziesz, na pewno dokądś dojdziesz, nawet jeśli nie znasz celu. To było z pewnością lepsze od bezsensownego wpatrywania się w sufit i tęsknoty za jakąkolwiek żywą istotą znajdującą się w tym samym pomieszczeniu czy chociażby mieszkaniu. Nie przewidziała tylko, że patrol będzie odbywać razem z Dexterem. Jego widok odrobinę wytrącił ją z równowagi, bo zupełnie się tego nie spodziewała, co było z jej strony głupotą, bo w końcu Vanberg był prefektem, tak samo jak ona (choć nigdy nie mogła zrozumieć, kto mu przydzielił tę funkcję). Nie miała siły na potyczki słowne, na rozgrzebywanie tych dziwnych sytuacji, w których się znaleźli. Czuła się słaba i rozbita. I trochę senna. Miała nadzieję, że Vanberg oszczędzi jej przykrości. Chociaż ten jeden raz. - Hm... cześć, Dexter - odezwała się cicho. W jej głosie nie było wrogości, tylko odrobina smutku, choć wątpię, by Vanberg to wychwycił. Poprawiła bladoniebieski sweterek narzucony na czarną bluzkę z dekoltem i przygryzła dolną wargę. - Wygląda na to, że spędzimy tę noc razem. To znaczy na wspólnym patrolu - dodała szybko, mając ochotę palnąć się w czoło za tę głupią, niecelową dwuznaczność.
Co on miał zrobić z jakimś jebanym gryfem? Isolde zajmowała się nim przez większość czasu, ale w pewien sposób Vanberg lubił fakt, że go dostali na wychowanie. Oczywiście całą robotę zwalił na dziewczynę, wszakże sam wykazał nim zainteresowanie rzeczywiście dwa lub trzy razy. Mimo to, podobało mu się, że ten gryf gdzieś tam był. Zapewne, gdyby nie był Vanbergiem, zabrałby go sobie, nie pozwalając jej go oddać ludziom z ministerstwa. I głęboko w dupie miałby protesty wszystkich dookoła. Tyle, że był tym Dexterem, który jednocześnie miał świadomość, że nie miał głowy i czasu do opieki nad jakimś dzikim zwierzęciem. Dlatego nie kiwnął nawet palcem, gdy poszła go komuś oddać. Co więcej, nie chciał nawet zobaczyć tego stworzenia. Skoro nie robił tego wcześniej, nie było sensu nagle strasznie stawiać się na łzawe pożegnania. Głos Isolde go zaskoczył, choć nie chciał dać tego po sobie wielce poznać. Mógł się jej tutaj spodziewać. Co jakiś czas przydzielali prefektów do wspólnych patroli, a nie było ich tak dużo, by ta dwójka miała się wiecznie mijać. Lekko odwrócił głowę w jej stronę, by posłać jej krótkie spojrzenie i leniwe kiwnięcie głową na przywitanie. Właściwie sądził, że przywita go z góry bardzo wrogo. Przecież zasłużył. - Spoko. Możesz się zająć tamtą częścią korytarza - kiwnął głową w stronę oddalonej części zamku, słabo rozświetlanej przez leniwie palące się świece. Dość sprawnie powstrzymując się od znacznie mniej przyjemnego komentarza odwrócił się ponownie w stronę ciemnego lasu, który jeszcze przed chwilą doskonale sobie podziwiał, jednocześnie myśląc tak naprawdę o tym towarzystwie, które to zamierzał sobie poszukać. Był dziś dobrym chłopcem, nie skomentował jej dwuznacznego komentarza, chociaż niewątpliwie przyszło mu to do głowy. Dziś był obojętnym Vanbergiem, tak jak to być miało zawsze.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Miała na końcu języka kilka odpowiedzi - część kąśliwych, część pełnych żalu i niechęci... ale chyba nie miała siły na utarczki, zwłaszcza, że tak naprawdę Dexter wcale nie próbował jej sprowokować, co już było podejrzane i świadczyło o pewnym wysiłku z jego strony. Była zmęczona, choć w głębi duszy czuła, że wymiana zdań z Vanbergiem wpłynęłaby na nią ożywczo. Wzdrygnęła się na wspomnienie tamtego wieczoru, kiedy... kiedy trochę ją poniosło. To było dziwne, nie mogła wyrzucić z pamięci tego uczucia, gorąca płynącego jej żyłami, uderzającego do głowy, sprawiającego, że traciła kontrolę. Zagryzła usta ze złością i zdecydowanym krokiem ruszyła we wskazanym przez Vanberga kierunku, choć wcale nie podobał się jej fakt, że robi to, co on jej polecił, zalecił, zasugerował... Jednak było to lepsze niż stanie z nim w niezręcznej ciszy i proszenie się o kolejne kłopoty, kolejne niezręczności, kolejne kłótnie i gorzkie słowa. Stąpała lekko, przywiązując irracjonalnie dużą wagę do sposobu, w jaki stawiała stopy, jakby to mogło cokolwiek zmienić. Trzymała głowę wysoko, zastanawiając się, co ją właściwie to obchodzi, że jacyś głupi gówniarze latają po Hogwarcie, pieprzą się po kątach...? Jeśli będą chcieli to robić, to i tak to zrobią, a ona przynajmniej mogłaby się wyspać. Po chwili zawróciła i stanęła niedaleko Vanberga, opierając się plecami o ścianę. Prawie żałowała że nie pali, to mogłoby jakoś rozładować sytuację. - Musiałam oddać Kapitana Haka - wyrwało się jej mimo woli. Spojrzała kątem oka na Dextera, zastanawiając się, co się u niego ostatnio działo, w jakie tarapaty się władował... Na Merlina, przecież wcale nie chciała z nim rozmawiać, dlaczego więc słowa same wypływały jej z ust. Nagle zrobiło się jej bardzo smutno. Przygryzła dolną wargę i wbiła spojrzenie we własne stopy. - Ciekawe, gdzie go teraz będą trzymać. W sumie dobrze, że nie przyszedłeś - stwierdziła, choć w jej głosie zabrzmiał lekki wyrzut.
W gruncie rzeczy nie mógł jej wiecznie prowokować. Skoro mieli spędzić tu jeszcze ostatnie miesiące razem w jednym zamku, wpadając na siebie właśnie podczas podobnych patroli, czy po prostu w pokoju wspólnym, no to wypadałby nie obrzucać się wiecznie złośliwymi komentarzami. Z resztą ileż można wałkować stary temat. Był zły, ale w gruncie rzeczy, umiał szybko olewać dawne sytuacje. Słyszał jej kroki, odwrócił nawet głowę, by spojrzeć jak posłusznie sobie idzie, po czym wrócił do robienia kółek z dymu. Założył, że ma ją z głowy i nie będą musieli więcej dyskutować. Nie tylko dziś, a ogółem. Wedle jej życzenia miał zniknąć z jej życia, to też zamierzał pilnie się do tego stosować, przynajmniej od teraz. Nagle jednak odgłos jej kroków zamiast się oddalać, zaczął się zbliżać i chociaż Vanberg miał nadzieję, że po prostu postanowiła iść w przeciwnym kierunku, to jednak dziewczyna niespodziewanie zatrzymała się obok niego. Odsunął się od okna spoglądając na nią z lekkim zdziwieniem i czekając, aż wytłumaczy mu, o co chodzi. No tak, gryf. Zaciągnął się ostatni raz papierosem, po czym wyrzucił go przez uchylone okno. Odszedł na parę kroków, zapominając o tym, że szalała silna wichura. Kiedy tylko przestał trzymać uchyloną ramę okna, ta ze sporym hukiem się zatrzasnęła. - Po co miałem przychodzić, sama stwierdziłaś, że mnie on nie obchodził. - Rzekł wsuwając ręce do kieszeni czarnych spodni. Tylko przez krótką chwilę miał ochotę go zatrzymać, nie pozwalając jej go oddać. Jak szybko ta myśl zaświtała w jego głowie, tak równie prędko zniknęła. - Zawsze możesz kupić dom z ogrodem i go odzyskać - stwierdził wzruszając ramionami. Skoro go tak chciała, to niech sobie go weźmie. Nie zastanawiał się, gdzie zwierze teraz przebywało, ale pewnie miało jakiegoś w miarę dobrego opiekuna. W nieco gorszym wypadku przerobili go na składniki do eliksirów. Z resztą, co on tam wiedział.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
To nie była noc, kiedy Isolde chciałaby być sama. Była zła na siebie, że szuka towarzystwa Vanberga, ale nie mogła na to nic poradzić. Zamek nocą był w jakiś sposób przytłaczający, a odgłos samotnych kroków sprawiał jej trudną do wyjaśnienia przykrość. Nie chciała być sama. On potrafił to wszystko po prostu olać, zapomnieć o tym, co było w jakiś sposób niewygodne albo nieprzyjemne. Jej to nie wychodziło. Z jakiegoś powodu chciała mu wytłumaczyć, dlaczego wtedy go odepchnęła, a z drugiej strony chyba brakowało jej odwagi - czuła, że on tego nie potrzebuje, że jego to nic nie obchodzi, podobnie jak ona sama. Że jest męczącym elementem krajobrazu. Bardzo jej to nie pasowało, choć z drugiej strony czego innego mogła oczekiwać, skoro sama była na niego rozżalona, zła i nie mogła mu wybaczyć tamtych złośliwych komentarzy w Skrzydle Szpitalnym. Tyle że... zawsze miała wrażenie, że pod tą fasadą hedonizmu i obojętności kryje się coś interesującego, coś wartościowego, co czasem prześwitywało, kiedy rozmawiali. Lubiła z nim rozmawiać, mimo że zwykle kończyło się to w jakiś dziwny, niekontrolowany sposób, a ona zawsze się bała takich sytuacji i broniła się przed nimi, jak tylko mogła. Wzdrygnęła się, słysząc huk i nerwowo spojrzała w stronę okna. Dobrze że nie poszła szyba. - Naprawdę uważasz, że wszystko można tak łatwo rozwiązać, czy po prostu nie myślisz o przeszkodach? - spytała, jednak w jej głosie nie było złośliwości. Naprawdę była ciekawa, bo taki sposób myślenia był jej całkowicie obcy. Owinęła się szczelniej sweterkiem, bo jednak noce w zamku bywały chłodne, a ona ostatnio miała wrażenie, że wystarczy jej byle pretekst, żeby uciec w chorobę, zakopać się w pościeli i umierać na grypę, którą oczywiście można wyleczyć błyskawicznie eliksirem pieprzowym, ale nie wtedy, kiedy człowiek po prostu marzy o urlopie od życia. Patrzyła na niego w zadumie, jak na ciekawy okaz istoty żywej, zastanawiając się, co sprawiło, że wtedy w kuchni ją pocałował. I co sprawiło, że wtedy, w przedpokoju ona pocałowania jego.
Oparł się plecami o zimną, gładką ścianę, uderzając o nią placami, tym samym wybijając rytm melodii. Ostatnio muzyka wyjątkowo mocno chodziła mu po głowie, co w stosunku do ostatniego roku, było naprawdę czymś odmiennym. Delektując się tym artystycznym stanem, próbował znów coś tworzyć. Z resztą idealnie składało się to z tym, że lada chwila miał skończyć te jebane studia i spróbować znaleźć poza zamkiem tyle zajęć, żeby nie siedzieć i nie chlać każdego dnia. A to nie małe wyzwanie! Koncertowanie, nagrywanie muzyki, cała ta promocja były niebywale pochłaniające i tego właśnie teraz potrzebował. To wszystko jednak później, póki co wciąż był w zamku i prowadził pewnie jedną z ostatnich rozmów z Is. Wszelakie punkty zaczepne między tą dwójką już niebawem miały zniknąć. Wiosenne powietrze przypominało, że to wszystko już się kończy. Ciężko westchnął słysząc jej pytanie, sam nie wiedząc, czy ona realnie go nie rozumie, czy z zasady przyjmuje, że wszystko co on powie powinna negować, by podkreślić, iż żyje w odrębny sposób. - A ty za to naprawdę myślisz wyłącznie o przeszkodach? Jak się czegoś chce, to nie ma przeszkód takich, jakich nie można by pokonać - wzruszył ramionami, obserwując swą rozmówczynię. Vanberg był całkiem dobrym przykładem teorii, którą własnie wygłosił. Osiągnął nieco w branży muzycznej, ignorując fakt, że i tak wszyscy będą gadać o tym, że nagrywa muzykę wyłącznie przez to, że ma znanego ojca. Realnie wychodził z założenia, że jeśli tylko czegoś chce, wystarczy po to sięgnąć. Oczywiście nie tyczyło się to wyłącznie muzykowania, ale i kwestii bardziej przyziemnych, najczęściej tych dotyczących relacji międzyludzkich! Zrobił niewielki krok w jej kierunku. - Tak jest, prawda? Myślisz na tyle o tym, ile rzeczy może się nie udać, o tym, dlaczego coś nie może wyjść, aż pod natłokiem tego, rezygnujesz? - mówił to z pewnym rozbawieniem. Trafił na dziewczynę, która zdawała się nie móc żyć bez tony zmartwień. Ostatecznie, przynajmniej wyróżniało ją to w pewien sposób na tle reszty znajomych mu kobiet.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Oczywiście, Isolde nigdy nie powiedziałaby tego głośno, ale nigdy nie rozumiała, po co Vanberg w ogóle studiuje. Uważała go za inteligentnego faceta, ale niezaprzeczalnie nauka nie była jego największą pasją, przewalał się po zamku i zastanawiał, jak wymigać od jakichś zajęć, przynajmniej ona tak to odbierała. Mury Hogwartu wydawały się go dusić, choć z drugiej strony wyrywanie się z nich albo ignorowanie faktu, że nie powinien czegoś robić wychodziło mu naprawdę dobrze. Tylko po jakie licho chciało mu się tak męczyć, skoro i tak niewiele wynosił z zajęć? Ona też zdawała sobie sprawę z faktu, że pewnie nie będą już mieli zbyt wielu okazji do rozmów. Sama nie wiedziała, jak się z tym czuje - z jednej strony wiedziała, że dzięki temu prawdopodobnie odzyska spokój ducha, nikt nie będzie jej wciągał w dziwne sytuacje ani budził jakichś trudnych od określenia uczuć, ale z drugiej... miała wrażenie, że jej utarczki z Vanbergiem dodawały życiu kolorytu, choć wcale nie chciała się do tego przyznać. Kilka razy ta myśl zaświtała jej w głowie, ale odepchnęła ją ze złością, bo przecież nawet nie lubiła Dextera. Prawda? - Nie myślę tylko o przeszkodach. Raczej o tym, jak je pokonać, kiedy już się pojawią - sprostowała z lekką irytacją w głosie. - Lubię mieć plan "B", do którego mogę płynnie przejść - miała ogromną ochotę cofnąć się o krok, gdy Vanberg zmniejszył dystans między nimi, ale wyglądałoby to dziwnie, jakby się go bała albo ustępowała mu pola, a na to nie mogła się zgodzić, więc nawet nie drgnęła, patrząc mu tylko w oczy i czując, że wzbiera w niej jakaś irracjonalna złość, bo Dexter tak często patrzył na nią jak na niemądre dziecko, które robi niepojęte głupstwa, a on... on przecież wie lepiej, jak należy żyć. - Po prostu nie lubię marnować energii na coś, co i tak nie ma racji bytu. Nie lubię bezsensownych działań. I nie lubię tłuczenia głową w mur - powiedziała chłodno, nie spuszczając z niego wzroku i zastanawiając się, dlaczego sama sprowokowała rozmowę, która przybrała taki a nie inny obrót. Może oni po prostu byli skazani na wytykanie sobie różnic, przypominanie o wszystkim, co ich dzieli, mimo że złośliwy los tak często sprawiał, że na siebie wpadali. - I nie lubię rozczarowań - dodała zupełnie mimowolnie, zanim zdążyła ugryźć się w język. Tak było bezpieczniej - oszczędzić sobie goryczy porażki. To nie tak, że Isolde nigdy nie próbowała - próbowała tylko wtedy, gdy widziała cień szansy, że może się udać. Wtedy wkładała w to całe serce. Tylko że... ostatnio żadna gra nie była warta świeczki.
Jednakże, jeśli tylko zechciałaby go zapytać po co studiuje, o dziwo udzieliłby jej konkretnej odpowiedzi. Oczywiście dziewczyna miała rację, zakładając, że dyplom nie jest mu potrzebny, a bardziej niż na zajęciach, skupia się na tym, jak na nie nie chodzić. A jednak, Hogwart był mocnym punktem zaczepienia, pozwalającym wszystko utrzymać mniej więcej w równowadze. Chociaż robił przerwy, chociaż wiecznie się wymykał, to jednak wracał. Miał do czego i po co. Ukończenie studiów było w jego przypadku odrobinę absurdalnym celem, a jednak istotnym. Spojrzał na nią spod uniesionych brwi, automatycznie poddając jej słowa pewnej weryfikacji. - Wychodzi na to samo, zastanawiasz się jak pokonać przeszkody, których jeszcze nie ma - skwitował wzruszając lekko ramionami. Nigdy nie tworzył w głowie planów awaryjnych, przeważnie nie posiadał nawet tego głównego. Prawdę powiedziawszy przy Isolde trochę tak się czuł. Jakby znacznie lepiej wiedział jak żyć, zaś ona, jakby zapomniała, jak się to robi. Być może niesłusznie, bo przecież to jaką egzystencję prowadził, dla wielu na pewno było bardzo kontrowersyjną sprawą, on zaś nikomu nie powinien mówić jak powinien działać. A jednak, nie mógł wyzbyć się takiego odczucia. Coś go podkusiło, gdy zrobił jeszcze jeden nieśpieszny krok, zmniejszając między nimi dystans. - Zapomniałaś dodać, że nie lubisz braku kontroli. No niezupełnie, podoba Ci się nieprzewidywalność u innych, ale nie lubisz, gdy zahacza o Ciebie - rzekł bez cienia wątpliwości, na zasadzie obserwacji, jakie to miał okazję już poczynić. Spojrzał jej w oczy, przez chwilę nic nie mówiąc. Is z góry założyła, że ich znajomość będzie dla niej rozczarowująca. A jednak, jak dotąd, chyba, mimo wszystko nie była aż tak rozczarowana, jak być by mogła. - Za to lubisz zakładać, że te rozczarowania muszą Cię spotkać - stwierdził, nie odwracając ani na moment wzorku. Jasne, wiele osób w swoim życiu rozczarował, zwłaszcza tych, co to mieli za duże oczekiwania. Jednak nim dotarł z kimkolwiek do punktu dotyczącego niespełniania pewnych wymogów, było zawsze po prostu dobrze. Tylko tyle, by utrzymać tamten stan.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Na to Isolde nigdy by nie wpadła - że Hogwart jest dla Dextera swego rodzaju punktem odniesienia, jakąś kotwicą, która nie pozwala mu tak zupełnie podryfować w odległe zakątki świata, a może nawet życia. Nie wpadłaby na to, bo uważała, że Vanberg ucieka od wszystkiego, co może zapewnić mu jaką taką stabilność. Że on się tego boi albo po prostu nie potrzebuje, jednak ta pierwsza ewentualność wydawała się bardziej wiarygodna, choć Is sama nie potrafiła powiedzieć dlaczego tak sądzi. Miała poczucie, że Dexter ją atakuje - przypierał ją do muru słowami, próbował rozgrzebać psychikę, kierując rozmową tak, że musiała się bronić i tłumaczyć. Nie chciała tego, ale jakoś nie potrafiła się odciąć, zakończyć tego bezsensownego dialogu, który sprawiał, że czuła się coraz bardziej rozdrażniona i osaczona. Z niepokojem poczuła, że za plecami na tylko zimny mur - nie mogła się wycofać, mogła co najwyżej cofnąć stopy o kilkanaście centymetrów, tylko po to, by natrafić piętami na ścianę, odcinającą jej odwrót. - Staram się być prze-wi-du-ją-ca - wyskandowała, splatając ramiona na piersi, jakby chciała stworzyć barierę między sobą a Vanbergiem. Miała ochotę go odepchnąć i ruszyć sama na patrol, ignorując fakt, że teoretycznie mieli się tym zajmować w parach. Nagle ta rozmowa zaczęła nabierać innych odcieni, a może tak tylko się wydawało? Is nie była pewna, czy Dexter ma na myśli coś konkretnego, czy tylko strzela na oślep, ale czuła się coraz bardziej niekomfortowo. Przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć, czując, że pod spojrzeniem Vanberga oblewa się idiotycznym rumieńcem, którego pewnie nie było widać ze względu na panujący półmrok. - Chcesz mi coś jeszcze powiedzieć na mój temat? Nie, wcale nie lubię nieprzewidywalności u innych. Nie można na nich liczyć, nie można im ufać - powiedziała ze złością, patrząc mu w oczy. Bała się rozczarowań. Bała się, że znów będzie cierpieć, bo w przeciwieństwie do Dextera nie była tak dobrze opancerzona, jakby się mogło wydawać. Bała się przywiązywać, a jednak robiła to, bo nawiązywanie bliskich relacji leżało w jej naturze. Chciała być silna, była silna, ale tylko do momentu, kiedy zaczynało jej zależeć i ukazywała całą swoją delikatność. Nie chciała być zabawką. Miała zbyt dużo godności. - Niektóre rany goją się latami. Nie lubię zakładać. Po prostu nie chcę... nie umiem... zresztą, co cię to w ogóle obchodzi? - warknęła gniewnie, przywierając plecami do muru i patrząc na niego wrogo, jakby chciał jej zrobić krzywdę. Nie ufała mu, nikomu nie ufała, bo nikomu nie zależało na tym, by czuła się bezpieczna i ważna. Nikogo nie obchodziła. To oczywiście nie była prawda, ale w tej chwili tak się czuła, przygwożdżona słowami i spojrzeniem Vanberga, zła i zagnana w kozi róg. Oparła dłonie na jego klatce piersiowej i odsunęła go od siebie kawałek, patrząc mu w stanowczo w oczy i mając ogromną ochotę go zwymyślać. Tak po prostu.
Rzeczywiście unikał rzeczy zanadto zobowiązujących. Po pierwsze, dlatego, że wolność sobie bardzo cenił, pewną niezależność i możliwość robienia dokładnie tego, na co ma ochotę, a nie tego co musi. Po drugie, chodziło o pewnego rodzaju oczekiwania, które niosło za sobą deklarowanie gotowości do stałego wykonywania czegokolwiek. Czy to chodziło o relacje, czy własnie o studia, uparcie nie chciał, nie potrafił mieć w tym wszystkim wyników wysokich. Nie było się czym chwalić. Od początku jego życie było zbyt chaotyczne, by miał nauczyć się regularnego trybu życia, z codziennym wstawaniem o siódmej i innymi systematycznymi duperelami. Nie, bo nie, bo tak. A jednak, chciał mieć właśnie tego typu kotwicę. Chociaż była ona w żałosnym stanie, chociaż się nią nie interesował, to jednak czasem z niej korzystał, dzięki czemu nie odpływał za daleko. Zwykły, zardzewiały przedmiot na dnie mętnego morza. Miast ze złością, to z pewnym rozbawieniem pokręcił głową słysząc jej kolejne zaprzeczania. Oczywiście, była przewidująca, a najbardziej w innych podobała się jej stabilność i to na pewno tą cechę dostrzegała w Vanbergu za każdym razem przyzwalając, bądź inicjując pocałunki. Znów miał wrażenie, że zaprzecza, byle to robić, byle tylko się z nim nie zgadzać. Wykonał ostatni krok, tym samym stając naprawdę blisko niej. Swą lewą rękę oparł o ścianę za nią, mniej więcej na wysokości jej głowy, odrobinę ją w ten sposób otaczając i blokując możliwość ewentualnej ucieczki z jednej strony. Ach niech nie myśli o zwiewaniu, kiedy tak wspaniale znów rozmawiają! - Próbujesz siebie samą okłamać, czy tylko mi tak wmawiasz? - Zapytał całkiem poważnie, zastanawiając się, czy zdaje sobie sprawę z tego, że to co mówi, tak naprawdę wcale nie ma sensu. Być może tego nie dostrzegała, a może chciała go tak zbyć, ciężko stwierdzić. Ledwo jednak wypowiedziała kolejne słowa, a Vanberg nie zdążył odpowiedzieć, ta bezpiecznie nieco go od siebie odepchnęła. Cofnął się o ten krok, tym samym odrywając dłoń od ściany, acz w pewnym momencie zawahał się, jakby rezygnując z robienia tego, co chciała. Miast tego złapał ją za nadgarstki, gdy jeszcze nie zdążyła opuścić rąk. - Wchodzisz mi cały czas w drogę, zachowując się tak, a nie inaczej, więc mnie to interesuje. Nie wiesz czego chcesz, nie wiesz nawet czego nie chcesz - ze zniecierpliwieniem, może nutą niechęci, mówiąc to cały czas trzymał jej ręce, wpatrując się w jej oczy, ot jakby ładnie przemówić jej chciał do rozsądku.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
W gruncie rzeczy Isolde też była bardzo niezależną istotą, może nawet za bardzo, przez co cierpiały jej dotychczasowe związki, bo nie potrafiła podporządkować się nikomu, a jednocześnie nie spotkała jeszcze faceta, który potrafiłby jej dotrzymać kroku, jednocześnie nie krępując, pozwalając na nabranie oddechu. Ale ona, w przeciwieństwie do Dextera, potrzebowała ram, w których mogła się umościć, poczuć bezpiecznie. Były to co prawda ramy, które sama sobie tworzyła, starając się dopasować je do swojej psychiki, swojego podejścia do życia, choć ostatnio to wszystko zaczynało się jakby przewartościowywać, zmieniać, wykrzywiać i Isolde czuła się potwornie zagubiona, rozdarta między pragnieniami a poczuciem, że łamie własne zasady, co nigdy dotąd się jej nie zdarzało. Może właśnie tak było. Może Isolde zawsze zaprzeczała dla samej przyjemności zaprzeczania Dexterowi, udowadniania mu, że nic nie wie - o niej, o jej świecie, o tym, czego ona chce i co myśli. Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że być może Vanberg widzi więcej niż ona sama, że pewne rzeczy wmawiała sobie tak uparcie, aż w nie uwierzyła, a może po prostu nie zdążyła się oswoić z faktem, że się zmieniła, że pragnie czegoś innego niż do tej pory, że czas spojrzeć na siebie pod innym kątem, przyjrzeć się swoim potrzebom i tęsknotom świeżym okiem, zobaczyć je takimi, jakimi są, a nie takimi, jakimi były dawniej. Ta bliskość wzbudzała w niej całą gamę emocji - przede wszystkim złość, bo nienawidziła, gdy ktoś ją osaczał, ale i niepewność i coś na kształt ekscytacji, z której nawet nie zdawała sobie sprawy, koncentrując się na gniewie i fakcie, że traciła grunt pod nogami. Przywarła plecami do ściany, nie mogąc znieść myśli, że Vanberg ma nad nią przewagę i raczej nikt jej nie wybawi z tej nieprzyjemnej sytuacji, pojawiając się niespodziewanie i przerywając rozmowę, która zaczęła zbaczać w innym kierunku. Nie raczyła odpowiedzieć na tamto pytanie, które było zupełnie pozbawione sensu i w dodatku bezczelne, bo przecież ona doskonale wiedziała, co mówi, a Vanberg najwyraźniej chciał jej wmówić, że on wie lepiej. Też coś. Odpychając go, zyskała na chwilę przewagę, którą jednak szybko straciła, gdy złapał ją za nadgarstki. Syknęła ze złością, próbując się wyszarpnąć z jego uścisku i czując, że ogarnia ją ślepa furia. - A nie wpadłeś na to, że może to ty wchodzisz mi w drogę?! Wiem dokładnie, czego chcę! Chcę, żebyś mnie do ciężkiej cholery puścił! - powiedziała wibrującym ze złości głosem, wpatrując się mu w oczy i bezskutecznie walcząc z jego uściskiem. Oddychała płytko, jak pod długim biegu, wściekłość tamowała jej oddech, a bezsilność jeszcze pogłębiała to uczucie.
To go irytowało. To zaprzeczenie jego słowom i niechęć do przyznania mu racji. Jak i ta niepewność Isolde, brak świadomości czego chce i o co właściwie jej chodzi. Ostatni raz wychodząc z jej mieszkania, no przed ostatni, nie na imprezie, a gdy siedzieli tam tylko w dwójkę, był zwyczajnie zirytowany jej ambiwalentnymi odczuciami. Lubił konkretne decyzje, ale wiedział, że przecież nie może ich wymagać od wszystkich. To też pochodziwszy przez pewien czas zły na Bloodworth, na jej "sama nie wiem czego chcę", w końcu odpuścił. Szczególnie, gdy to inne rzeczy zwaliły mu się na głowę. W przenośni jak i dosłownie! Kiedy jednak teraz znów przypominała mu o swoim braku zdecydowania, nie mógł się powstrzymać od wygłoszenia paru komentarzy. Słyszał jej słowa i jednocześnie ochotę miał pokręcić głową, widząc w tym tylko celowe zaprzeczenia. Porwawszy się uczuciu irytacji, trzymał stanowczo ją za nadgarstki nie pozwalając jej wyrwać się z uścisku. Wpatrywał się w jej rozzłoszczone oczy, czując dziwną satysfakcję, widząc, że jest zła. W jakiś sposób chciał, by czuła zirytowanie, tak jak on ostatnio. Kiedy próbowała się wyszarpać, tylko na nią naparł, tym samym przygwożdżając do ściany za jej plecami. Jakby do zrozumienia chciał jej dać, by nie próbowała z nim walczyć. Czego pewnie i tak nie myślała, by go posłuchać. Ni to prychnął, ni się zaśmiał słysząc jej słowa. Już jej nie wierzył. - Gówno prawda, Bloodworth - odparł z wyczuwalną irytacją, bez cienia nawet zawahania. W tej samej chwili puścił jeden z jej nadgarstków, by wolną dłonią złapać i unieść jej podbródek. Nie czekał na specjalnie przyzwolenie, zaproszenie, na tajemniczy znak, czy jakąkolwiek inną reakcję. Zamiast tego gwałtownie i bezczelnie pocałował jej usta. Przelewając tym samym swoją złość w ten pełen pasji i niespodziewany czyn. Sam czując, że cała ta sytuacja wywołuje w nim nie tylko przyśpieszenie bicia serca, ale i pewnego rodzaju oczekiwanie, nieodpartą chęć zabrnięcia jak najdalej. Nie. Już jej nie puści.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Ją też to irytowało. Zwykle wiedziała bardzo dokładnie, czego chce, czego oczekuje od życia. Dexter był tym czynnikiem, który wywrócił wszystko do góry nogami, sprawiał, że zaprzeczała sama sobie, że nie potrafiła dojść do ładu - po raz pierwszy w życiu była rozdarta między zasadami a pragnieniami. Może Vanberg rzeczywiście pokazywał jej prawdziwy świat, w którym nic nie było jednoznaczne, czarne lub białe, pozbawione odcieni szarości, gdzie nie istniały łatwe odpowiedzi na pozornie proste pytania. Nie mogła się zgodzić, by kontrolę przejęły instynkty, ukryte pragnienia, z których wcale nie była dumna, które na poziomie świadomości chciała od siebie odsunąć możliwie najdalej, udawać, że wcale ich nie ma. Nie chciała tego zaakceptować, przyznając pierwszeństwo zdrowemu rozsądkowi, co było w gruncie rzeczy aktem samoobrony, bo doskonale wiedziała, że potem do końca świata będzie się zadręczała wyrzutami sumienia, analizami sytuacji, rozmyślaniami nad tym, co zrobiła źle, dlaczego zrobiła źle i jak mogła postąpić. Poza tym denerwowała ją myśl, że byłaby tylko jedną z wielu. Nie było jej to obojętne, chciała być wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. Chciała, żeby jej ciało było ubóstwiane, doskonałe, mimo pewnych niedoskonałości. Chciała... chciała pewnie zbyt wiele. Im bardziej na nią napierał, tym bardziej walczyła. Próbowała go od siebie odepchnąć, ale przyparł ją swoim ciałem do zimnej ściany. Jego słowa, jego gesty... wszystko to doprowadzało ją do szału, nienawidziła go w tej chwili z całego serca, odbierał jej wolność, wykorzystywał fakt, że jest od niej silniejszy, nie słuchał jej słów, negował wszystko, co mówiła. Szamotała się bezradnie, ciskając mu wściekłe spojrzenia, oddychając coraz szybciej i mając poczucie, że pod jej skórą płyną gorące strumyki lawy, która pali ją od środka. Krew pulsowała w skroni, dudniąc głucho. - Jak... - zaczęła, ale Vanberg nie pozwolił jej dokończyć tego wściekłego okrzyku, bo nagle puścił jej rękę, złapał za podbródek i zachłannie pocałował w usta. W pierwszym odruchu szarpnęła się, a widząc, że nic to nie daje, zamiast odpowiedzieć pocałunkiem przygryzła mocno jego dolną wargę, czując, że traci kontrolę, że wbrew wszystkiemu, sprawia jej to przyjemność. Metaliczny posmak krwi uderzył jej do głowy, sprawił, że wszystko zawirowało, zamazało się i pozostało tylko dotyk Vanberga, który palił jej skórę, jego namiętne pocałunki i gwałtowne bicie serca. Wolna dłoń wbrew jej woli przesunęła się na jego kark, początkowo przesuwając po nim palcami, by po chwili wbić lekko paznokcie. Przyciągnęła twarz Dextera do swojej twarzy, oddając pocałunki agresywnie i chciwie, jakby chciała mu udowodnić, że wcale jej nie pokonał, że wcale jej nie zdominował, choć złamał jej opór, choć udowodnił, że naprawdę go pragnęła.
Ostatecznie wyrzuty sumienia odnoszące się do tego, że coś się zrobiło są znacznie lepsze, niż te, które dotyczą spraw, w których zabrakło nam odwagi, by je pociągnąć. To też mógłby jej powiedzieć, by ona mogła zaprzeczyć, upierając się, że lepiej pozostawać na bezpiecznym lądzie. Nie lubił odsuwać od siebie pewnych pragnień, chciał sięgać po wszystko, otrzymując to natychmiast. Zachłanność też miała swój koszt. Lubił się zatracać, a pewnie po prostu miał skłonności do wpadania w nałogi. Ot, sam sobie w tej potrzebie niezależności i wolności zakładał mocne łańcuchy definiujące jak ma żyć i postępować. Niewątpliwie mało kto mógłby powiedzieć, że dzięki Vanbergowi czuł się wyjątkowo, niepowtarzalnie. Że nie był jedną osobą z wielu. Nie potrafił sprawiać, by ludzie myśleli, iż są niezastąpieni. Z resztą nawet nie chciał. Nie lubił obiecać, nie lubił łamać danego słowa. Preferował podchodzenie do wszystkiego obojętnie. W paru przypadkach tylko orientując się, gdzieś później, że to wcale nie było nieważne. Co z resztą i tak zachowywał przeważnie tylko dla siebie. Im dłużej walczyła, tym słabsza jednocześnie mu się wydawała. To szamotanie się z nim, było dla niego wyłącznie szamotaniem się z samą sobą. Chciał by w końcu przestała i po prostu była szczera, z nim, z sobą, z tym wszystkim co się działo. Mocno ją pocałował, chcąc w ten sposób sprawić, by się poddała. Zaciągnął gwałtownie się powietrzem, czując niespodziewane ugryzienie i towarzyszący temu ból. Mimo tego, mimo posmaku krwi, nie zamierzał dać tak łatwo za wygraną. Wprost zdawać by się mogło, że uznał to za atut. Z uczuciem satysfakcji przyjął jej ostre paznokcie wbijające się w jego plecy i, co ważniejsze, oddawane pocałunki. Całe to tempo, cała pasja, pewnego rodzaju nawet agresja w tych pocałunkach, sprawiały, że realnie czuł się oderwany. Zupełnie pochłonięty tą chwilą, tym, że chce więcej i bardziej, totalnie zapomniał gdzie i po co właściwie tu są. Wszystko za sprawą jednego zbliżenia, jakby zrównane zostało z powierzchnią ziemi. W ciemnym Hogwarckim korytarzu przywarł do Isolde mocniej, na sekundę nie przerywając nawet swych pieszczot. W końcu puścił jej nadgarstek, który wciąż trzymał, by dłońmi wreszcie powędrować do jej ciała. Na oślep wędrował po jej kształtach, podwijając to tu, to tam materiał jej ubrań, tak by spragnione dłonie, wkraść się mogły i dotknąć bezpośrednio jej gładką skórę. By nienasycenie przesunąć palcami pod bluzką, by zbadać jej sylwetkę, by dotrzeć do delikatnego materiału jej biustonosza. Potem nagle przeniósł dłoń na jej plecy, gwałtownie przyciągając ją do siebie. Nakłaniając, by ruszyła wraz z nim, by nie przerywała całowania go, by odnaleźli drzwi do pierwszego lepszego pomieszczenia, jakie tylko mieli pod ręką. Upadek moralny prefektów! No, jednego z nich.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Zachłanność prowadziła do rozrastania się potrzeb i oczekiwań do monstrualnych rozmiarów, zachłanność wymykała się spod kontroli i przejmowała dowodzenie na pokładzie. Zachłanność była niebezpieczna. Isolde wolała rozkoszować się drobiazgami, znajdować małe przyjemności i nadawać im większe znaczenie niż miały w rzeczywistości, niż zachłystywać się nadmiarem doznań, który prowadził do przesytu i znudzenia wszystkim. Przynajmniej tak uważała do tej pory. Fakt, że sprawiła Vanbergowi ból przyniósł jej dziwne zadowolenie. Nawet jeśli rzeczywiście miał rację, nawet jeśli rzeczywiście wszystko, co robiła do tej pory, było bezsensowną walką ze swoją podświadomością, która popychała ją w jego ramiona, to nie chciała poddawać się bez walki, kapitulować, omdlewać mu w ramionach z wypisanym na twarzy "och, zawsze o tym marzyłam, tylko bałam się przyznać przed sobą, przed tobą, przed światem". Nie. To nie było tak. W tych pocałunkach i agresywnych pieszczotach zawierała się cała złość na Vanberga, cała pretensja do niego, że wyciągnął z niej cechy i pragnienia, które powinny spokojnie drzemać na dnie jej psychiki, nie dochodząc do głosu. Tak było prościej, tak było bezpieczniej. Po prostu lepiej. Zachłystywała się tą chwilą, tą pasją, tą namiętną walką, jaka toczyła się między nimi, zamazując wszelkie granice, stawiając w centrum ich spragnione dotyku ciała, zmysły, które odbierały resztki rozsądku. Jego dotyk palił, a jednocześnie wywoływał w niej bolesną tęsknotę, pragnienie jeszcze większej intensywności doznań. Nie protestowała, gdy zaczął błądzić po jej skórze, gdy zaczął poznawać miejsca, które dotychczas były tylko białymi plamami na mapie jej ciała. Czuła rozkoszne dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa, wypełniające gorącem jej podbrzusze, sprawiające, że jedyne, czego pragnęła, to kolejny smakujący krwią pocałunek, kontakt skóry ze skórą, urywane oddechy, dyktujące rytm tej walki ciał i charakterów. Wodziła dłońmi po jego plecach, wbijając w nie paznokcie, wyczuwając pod skórą każdy mięsień, każdą kość. Pozwoliła mu się prowadzić w nieznanym kierunku, nie przerywając zachłannych pieszczot, całując go zachłannie, gniewnie, z pasją, o którą nigdy się nie podejrzewała. Tak, upadała. Ale może Dexter zrobi coś, by ten upadek prócz bólu przyniósł jej coś jeszcze.
Rok rozpoczął się obowiązkami i póki co nie zapowiadało się na to, aby miało ich zabraknąć. Echo, jako przykładny prefekt, przemierzała korytarze, patrolując je regularnie i dokładnie. Nic nie mogło umknąć jej czujnemu spojrzeniu, a już szczególnie zarośla zajmujące pół korytarza. Właśnie kończyła tłumaczyć pierwszoklasiście, że różdżka nie służy do dłubania w nosie (biedaczyna, musiał wybrać się na wycieczkę do skrzydła szpitalnego ze starszym kolegą!), ale do rzucania zaklęć, kiedy usłyszała za sobą dźwięk tłuczonego... nie wiedzieć czemu od razu skojarzyło jej się z donicą. I bardzo trafnie, po momentalnym obrocie o sto osiemdziesiąt stopni zauważyła wypierdka z trzeciej klasy, który znikał za zakrętem, a z pękniętego pojemnika, na wszelkie strony, zaczynało rozprzestrzeniać się jakieś zielsko, którego Echo nie znała, bo nie była orłem z zielarstwa. - Co to za diabelstwo - jęknęła pod nosem, odsuwając się o krok do tyłu. Wyglądało to nieco przerażająco, miało ohydne macki i rozrastało się w przerażająco szybkim tempie. Nim zdążyła zareagować, już trzymało niewinnego pierwszoklasistę. - Osz ty szujo - burknęła do rośliny, mając nadzieję, że zwróci na nią uwagę. Mózgu toto pewnie nie miało. Wyciągnęła różdżkę i spróbowała kilku zaklęć, ale żadne nie było skuteczne, a kilka nawet w jakiś dziwny sposób WCHŁONĘŁO w paskudztwo i sprawiło, że wredna macka owinęła się na kostce Gryfonki, żeby zaraz wywinąć nią młynka i rzucić w losowym kierunku. Tak jakoś wyszło, że w kierunku Emmeta, który wylądował na podłodze, nieco poturbowany przez Echo.
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
Życie jest pasmem niespodzianek, rzekł ktoś, kiedyś, gdzieś. Podchodząc do tego racjonalnie, należało każdego dnia oczekiwać jakiejś zmiany, wypadku, szczęścia. Czegokolwiek. Emmet nie szukał niczego, a jednak trafiał na takie sytuacje, choć zawsze miał wybór. Nikt nie zmuszał go, by nieść pomoc, wplątywać się w kłopoty. Nie potrzebował dodatkowych problemów, gdyż zajmował się własnymi. Jednak, mimo wszystko, brał udział w życiu innych. Dzisiaj trafił na nieco inną sytuację. Urządził sobie spacer po korytarzach Hogwartu, szukając spokoju w chłodnych murach. Dotarł aż na piąte piętro, aby stać się świadkiem dość makabrycznego - w jego opinii - zdarzenia. Jakaś roślina, nie mógł sobie przypomnieć, co to było, siała zniszczenie. Kto normalny wynosił takie zielsko z cieplarni?! Nie słyszeli o względach bezpieczeństwa? Szczyt głupoty, gdyby ktoś pytał Thorna o opinię. Odruchowo wyciągnął różdżkę i celując nią w to coś ruszył do dziewczyny próbującej wszelkich możliwych zaklęć. Nawet sam chciał jakiegoś użyć, ale nie zdążył, gdyż macka owinęła się wokół jej nogi, po czym machnęła prosto w Puchona. Przyciśnięty ciężarem Gryfonki z odznaką prefekta, oboje przelecieli chyba połowę długości korytarza, a Emmet dodatkowo przyłożył potylicą w podłogę albo ścianę. To bez znaczenia, kiedy promieniujący ból rozchodził się pod czaszką, powodując jeszcze większe zamroczenie. Palcami otarł zgromadzone w oczach łzy, skomląc przy tym niczym zbity pies. Szlag, bolało. Jeszcze trzymanie na sobie Echo wszystko utrudniało. - Żyjesz? - spytał, chwytając ją za ramię. Ostrożnie szarpnął w obawie, czy sobie czegoś nie uszkodziła i zabrał się za zmienianie własnej pozycji tak, by on sam mógł usiąść pod tą przeklętą ścianą. Okropnie twardą ścianą. Jęknął, szukając wzrokiem różdżki. Leżała jakieś dwa metry dalej i póki co nie zamierzał po nią sięgać. - Echo, co to za paskudztwo? - Rzucił głośnie, zerkając sugestywnie na wijące się macki. Merlinie, ależ to było wielkie. Jakim cudem nagle przybrało na sile? Kto wyniósł to coś z cieplarni? Mało udany żart. Z kategorii najmniej zabawnych, ściślej rzecz ujmując. I kto miał sprzątać skutki tego czegoś?
Taki lot nie był specjalnie przyjemny. Echo lubiła latać, ale nie w taki sposób - nie dało się tego w żaden sposób porównać do meczu quidditcha czy lewitowania po lodowej kulce. Przedmioty, kiedy rzucało się na nie Wingardium Leviosa, też latały jakoś inaczej. A ona musiała lecieć akurat tak - mając uczucie że spada, a do tego spada w bok. I to w człowieka. Łupnęła w Emmeta, przez co oboje wyłożyli się na podłodze, wcześniej pokonując sporą drogę. Jedynym plusem był fakt, że zielsko znajdowało się teraz trochę dalej i nie sięgało do nich swoimi dziwnymi odnogami. Lyons miała zdecydowanie więcej szczęścia - jej upadek był zamortyzowany, za to Puchon oberwał podwójnie. Mimo tego Echo musiała przeznaczyć chwilę na zorientowanie się w sytuacji, dopiero po kilku sekundach, kiedy już się odezwał, zerwała się z miejsca, nieco niezgrabnie podnosząc się na klęczki, żeby móc sprawdzić, kogo tak zjawiskowo poturbowała. - Emmet, przepraaaaaszam - zaczęła. Świetne powitanie! Jej nic się nie stało, może poza lekkim wstrząsem i drobnymi siniakami, których na razie nie było widać. -Nie mam pojęcia, jakiś cwel rozbił donicę i tak się rozrosło. Momentalnie. Alealeale, nic ci nie jest? - zapytała, ale przecież widziała, że nie skończył tego wypadku najlepiej. Na szczęście swoją różdżkę miała w pogotowiu. I fartem nie dźgnęła nią Puchona, gdy tak wdzięcznie mknęli przez korytarz. - Accio - zaczęła, wskazując swoją różdżką różdżkę Emmeta, która posłusznie do nich wróciła. - Łap i nie ruszaj się chwilę - powiedziała, podając mu własność. - Asinta mulaf - wymamrotała, mając nadzieję, że zaklęcie jej nie zawiedzie. - Pomożesz mi? Trzeba coś z tym zrobić, ale nie mam pojęcia co to za cholerstwo ani jak to wyplenić... O nie, patrz - jęknęła, wskazując ręką, ewidentnie drżącą na roślinę.
Kostki - zaklęcie Asinta mulaf: Echo ma dużo punktów z zaklęć więc: 1, 3, 4, 6 - zaklęcie udane 2, 5 - zaklęcie nieudane
Kostki - roślina: 1, 5 - okazuje się, że roślina chwyciła pierwszoroczniaka, któremu trzeba koniecznie pomóc. Chwilę po "patrz" dzieciak zaczyna się drzeć i szarpać, na co roślina nie reaguje zbyt przyjaźnie. Jest jednak skupiona na swojej ofierze i ma naszą dwójkę w głębokim... korzeniu. 2, 3, 4, 6 - szalona roślinka sięga swoimi mackami do portretów, które robią ogromne zamieszanie - uciekają ze swoich ram do sąsiednich, tłocząc się w końcu po dwóch stronach korytarza. Rozwrzeszczane damy i dystyngowani panowie zgodnie drą się na Echo i Emmeta, mając zamiar zmusić ich do szybkiego działania. Kilka ram zostaje zniszczonych, a roślina może nimi swobodnie rzucać na boki. (2, 6 - odłamki ramy roztrzaskują się o ścianę za E&E, rozsypując się w drzazgi i sypiąc im na głowy; 3, 4 - rama leci wysoko, w kierunku schodów, po czym zaczyna opadać, wcale nie w zwolnionym tempie. Spada z trzaskiem pod nogi uczennicy, która zmaga się z Irytkiem. Duch zainteresowany zamieszaniem dołącza do utrudniania życia. Chyba jest po stronie rośliny... )
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
Kostki: 4 - zaklęcie, 6 - roślinka, później 2 Patrzenie na wijące się pnącza tego wielkiego czegoś całkowicie pochłaniało uwagę Emmeta. Ledwie zwracał uwagę na słowa Echo, na różdżkę trzymaną w dłoni. Przez chwilę wyglądał jak najbardziej żywy przypadek kogoś, kto stracił kontakt z rzeczywistością. Nawet on, jedyny zainteresowany tym stanem, nie przejmował się tym faktem, gdy przed oczami miał to coś. Merlinie, jakie to wielkie. Skąd się wzięło? I dlaczego znajdowało się z dala od cieplarni? Jak nauczyciel mógł pozwolić uczniowi wynieść to poza obręb jedynego bezpiecznego miejsca do przechowywania niebezpiecznych roślin? Jak? Oczywiście Thorn nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań i nie wątpił, że Echo była w takiej samej sytuacji. Za to zaczął zastanawiać się, po co wszedł aż tak wysoko, jeśli nie miał żadnego powodu. Pomijając wszelkie możliwe trasy spaceru po zamku, nie istniało żadne inne wytłumaczenie. I o co pytała dziewczyna? - Przeżyję - wymamrotał przez zęby dokładnie w chwili, gdy rzucała zaklęcie. Cały promieniujący ból zniknął, ale siniaki zostaną. Na to nie było rady, chociaż kto martwiłby się paroma fioletowymi plamami na skórze... to wielkie zielsko ich atakowało! Odruchowo wycelował różdżką w pnącze, które walnęło w ramy obrazów i posypało drzazgi prosto na ich głowy, jednak jakie zaklęcie miał rzucić? Nie zniszczy tego czymś prostym, choć przez myśl przemknęło mu coś, o czym uczył się dawno temu. Może to coś da, warto spróbować. - Diffindo! - krzyknął, machając patykiem tak, by chociaż kawałek tego czegoś odpadł od reszty. Zaklęcie nie posiadało żadnego efektu w postaci światła i nie widział czy odniosło pożądany skutek, gdyż szybko zajął się powrotem do pionu. - Echo, nie mam pojęcia, co to jest, ale w takim tempie zniszczy cały korytarz. - Rozejrzał się, czy komuś nie działa się krzywa, poza tym dzieciakiem uwięzionym w odnóżach rośliny. - Masz jakiś pomysł, jak to.. uspokoić? - Spytał, biegając wzrokiem w każdym możliwym kierunku. Sam zaczął szukać jakiego sposobu, ale zielarstwo nigdy nie było jego mocną stroną, toteż znajomość roślin automatycznie tkwiła na naprawdę niskim poziomie. Po tym wszystkim należałoby wziąć jakieś korepetycje albo chociaż więcej czytać na ten temat, inaczej sum z zielarstwa stał pod wielkim znakiem zapytania.
kostki - zaklęcie Emmeta: parzysta - nie udało się, parzysta - działa
kostki - zaklęcie Echo: 3,5 - nie działa; 1,2,4,6 - działa
Neptun jak zawsze każdą swoją wolną chwilę spędzała w pokoju muzycznym. Nic dziwnego w końcu gdy się jest artystą. To może nie każdą wolną chwilę, przecież niektóre chwile spędzała na malowaniu. Powiedzenie więc, że każdą wolną chwilę spędzała w pokoju muzycznym było nieprawdą. Niemniej jednak często zdarzało jej się tam siedzieć. Właściwie bywała tam prawie codziennie, chyba że nadmiar pracy domowej jej na to nie pozwalał. Wtedy grzecznie siedziała w pokoju lub bibliotece i odrabiała zadania. Jednak nie dzisiaj. Dzisiaj Neptune miała o dziwo dużo czasu. Może z tego prostego względu, że rok szkolny dopiero się zaczynał, a co za tym szło nie mieli jeszcze za dużo zadane, bo nauczyciele zazwyczaj na początku roku bywali dość mili. Dość. Nie całkiem. Nie mylcie pojęć. Skupiała się właśnie na swoim nowym utworze który próbowała skomponować. Próbowała to bardzo dobre słowo. Na korytarzu było zdecydowanie za głośno. Tak głośno, że nawet ona to słyszała. A może właśnie słyszała to, bo działo się to obok niej. Próbowała to ignorować. Naprawdę. Posiadając ósemkę rodzeństwa Nep wiedziała jak zabierać się do ignorowania czegoś. Jednak to, co działo się na korytarzu było zdecydowanie zbyt głośnie. Odłożyła gitarę i postanowiła że porządnie opieprzy tych pierwszoklasistów, którzy rzucają pewnie łajnobombami. Na wszelki wypadek wzięła różdżkę, boby sprzątnąć po nich i ponownie wziąć się do roboty. Mina jej jednak zrzedła gdy tylko otworzyła drzwi do klasy i na przeciw siebie zobaczyła celujących w ścianę studentów. Zaś po jej prawej stronie rosło wielkie zielsko, bo inaczej tego nazwać nie mogła. -Na gacie Merlina. -krzyknęła wybiegając z sali o w ostatniej sekundzie uciekając przed wielka macką opadającą w jej stronę. -pomogę Dodała jeszcze podbiegając do dwójki, która starała się jakoś uporać z rośliną. Zerknęła na nich, po czym przystanęła z różdżką wystawioną w kierunku rośliny. -Jakiś pomysł? Próbowaliście bombardy albo Diminuendo, przynajmniej byśmy to cholerstwo zmniejszyli?-zapytała, zerkając to na jednego to na drugie. Sama nie chciała od razu rzucać zaklęć, bo nie miała pojęcia, czy roślina ma zostać przy życiu, czy może należy ją definitywnie zniszczyć.
Echo procesy myślowe miała chyba zaburzone w dziwny sposób, bo nie zastanawiała się skąd trzecioklasista wytrzasnął takie okropieństwo. W jej głowie historyjka wyglądała banalnie - wziął, przyniósł, rozbił donicę i zwiał, nie pozostawiając jej szans na wymierzenie stosownej kary. Miała zamiar go dopaść i wysłać do opiekuna domu (na pewno do Callisto Marquett, taki pasożyt musiał, no po prostu musiał być Ślizgonem i nie przyjmowała do siebie żadnej innej opcji), ale teraz nie było na to czasu. Mieli ważniejsze zadanie do wykonania. W takim tempie zielsko mogłoby zniszczyć pół szkoły, bo Lyons wcale nie zdziwiłaby się, gdyby nagle wykorzystało swoje macki jak ogromne nogi. Fakt, wyobraźnię miała trochę wybujałą, ale cóż poradzić? Bywało i tak. Zaklęcie Emmeta zadziałało i odcięło odnóże rośliny, które z plaskiem spadło na posadzkę, rozlewając wokół jakąś dziwną maź. Gryfonka przyjrzała się roślinie, próbując dojść do tego, czy ma jakiś móżdżek, który pozwoliłby jej na odczucie straty. Nie wyglądało na to, ale ostatecznie ich wróg był tylko rośliną, nie zwierzęciem. - Yhym, całą szkołę - sprostowała, zgodnie ze swoimi wcześniejszymi przemyśleniami. - Uspokoić? Ja bym to rozwaliła, bo kołysanki jej nie zaśpiewamy - odpowiedziała, przypatrując się jeszcze chwilę roślinie. Działo się z nią coś dziwnego, ale ciężko było określić, co konkretnie. Zachowywała się jakoś inaczej niż dotychczas. Echo nie zdążyła wykminić, co się zmieniło, bo podbiegła do nich Neptune. - O, cudnie - zareagowała na jej pomoc. - Nie wiem czy zmniejszające coś tu zmieni, ale... Diminuendo - wypowiedziała zaklęcie, słuchając rady Krukonki. Trafiło w jedną z macek, konkretniej w tą, przed którą wcześniej uciekła Leighton. Macka zmniejszyła się i wyglądała przekomicznie, kiedy zielsko wywijało nią, nie mogąc nic zrobić. - Bombardy lepiej nie próbujmy, bo nie wiadomo co w tym siedzi, a poza tym rozwalenie korytarza to średnia opcja - dopowiedziała.
Kostki: 1 i 6, zaklęcia Echo i Emmrta udane(EMMET TROLL)
Kostki dla Emmeta: Odcięcie maci skutkuje: 1, 4 - niczym specjalnym, roślina nie reaguje na to w żaden sposób, więc chyba można ją całą w ten sposób pociachać. 2, 3 - z odciętego miejsca wytryskuje paskudna maź, która rozlewa się po podłodze; jest śliska i śmierdzi, pewnie wywołuje jakieś super niepożądane efekty, które możemy sobie wymyślić. 5, 6 - w miejscu poprzedniej macki wyrastają dwie - mniejsze, ale tak samo silne.
Kostki dla Neptune: Zmniejszenie macki skutkuje: 1, 5 - macka po chwili zaczyna rosnąć jeszcze bardziej i sięga już naszej trójki, rozwalając balustradę obok nich. 2, 3 - niczym, macka zostaje zmniejszona i wszystko jest w porządku. 4, 6 - na macce wyrastają kwiatki <3 żeby nie było tak wesoło, kwiatki też mogą atakować w jakiś super wymyślny sposób, pozostawiam do wymyślenia!
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
Emmet, zapewne podobnie jak Echo, nie potrafił zrozumieć całej sytuacji, ale oboje niewątpliwie byli tak samo przekonani, że trzeba działać. Na dodatek pojawiła się jeszcze jedna dziewczyna, której nieszczególnie kojarzył i teraz już całkowicie nie wiedział, co z tym wszystkim zrobić. Poza tym, był pewien jednego - jego zaklęcie oderwało mackę i zaczęła wylewać się jakaś śliska, śmierdząca maź. - Echo? - mruknął bez większego powodu, w dalszym ciągu celując różdżką w roślinę. Zaklęcie zaproponowane przez tę drugą dziewczynę mogło im pomóc, ale Emmet zdecydowanie nie należał do grupy posiadającej szczególny talent w rzucaniu zaklęć. A przynajmniej nie takich. Owszem, radził sobie, ale kombinowanie, jak zastosować jeden czar w jakiś całkiem inny sposób to zdecydowanie nie jego działka. - Jak to śmierdzi - wyjęczał, zatykając usta i nos lewą dłonią. - Merlinie, gdzie to świństwo wyrosło? - Dalsze wąchanie tego czegoś wywołałoby dość gwałtowne zwrócenie jedzenia, tudzież widowiskowe omdlenie. W każdym razie, jeszcze się trzymał i miał nadzieję, że nie padnie jak długi w to zielonkawe coś.
Tuna miała to do siebie, że jakimś dziwnym zdarzeniem losu znajdowała się zawsze w miejscu, w którym się coś działo. Nic więc dziwnego, ze trafiła akurat w sam sodek jakiegoś wielkiego pojedynku z ogromnych rozmiarów rośliną. Zaproponowała do pierwsze zaklęcia, które jej przyszły do głowy ale nie chciała nimi rzucać na oślep, wolała je po prostu zaproponować i zobaczyć, co na to powiedzą jej kambraci. Dziewczyna zaś całkiem rozważnie zauważyła, że nie ma co rzucać bobardą, bo rozwalenie korytarza z jakiejkolwiek przyczyny na pewno poskutkowałoby szlabanem zamiast wdzięczność ze strony nauczyciela. W końcu Echo postanowiła za nich. I dobrze, Tuna nie chciałby mieć ciężaru tej decyzji na karku. Chłopak zaś sprawnie zaklęciem pozbawił rośliny jednej macki, która upadła na podłogę. Rozlało się z niej coś zielonego i marnie pachnącego, aż Tunie oczy zaszły łzami z tego smrodu, który ich ogarnął. -Diminuendo-rzuciła Tuna, myślała, że pewnie, ale coś poszło jej nie tak, bo zamiast zmniejszyć mackę sprawiła, że wyrosły na niej kwiatki. - O nie. Z kwiatków zaś zaczął wydobyć się błękitny pyłek. Tuna cofnęła się o krok i pociągnęła za sobą stojącego obok chłopaka. Owy krok nie pozwolił, by dosięgł ich ten pyłek. Niestety, mając nie udało jej się też pociągnąć Echo z tego prostego względu, że stała ona po drugiej stronie puchona.
kostki dla Echo parzyste-nie wpadasz w błękitną mgiełkę na czas cofając się o zbawienny krok. nieparzyste - spóźniłaś się odrobinę, pyłek dosięga Twojej dłoni, którą pokrywa swędząca wysypka
kostki: 4, i potem 4(parzyste udany unik, nieparzyste na nieudany zrobiłam)
Aithne biegła tak szybko, jak tylko się dało. Woźny nie mógł jej złapać, w końcu stłukła już trzeci wazon w tym tygodniu, bo niby czemu nie miałaby urządzić sobie małego pojedynku… Z bratem i to w dodatku w zamku? Niestety zawsze kończyło się rozwaleniem jakiejś cennej rzeczy, a następnie dzikim bieganiem po szkole, w celu uniknięcia kary. Tak było i tym razem, kiedy tylko usłyszała tłuczone szkoło i swoje imię, które na cały korytarz wykrzykiwał woźny, rzuciła się biegiem w głąb zamku, oczywiście z uśmiechem na twarzy. Jednak kiedy znalazła się na korytarzu piątego piętra, postanowiła obrócić głowę i sprawdzić, czy pan woźny jednak zostawił ja w spokoju, chyba miała szczęście, bo nikogo za nią nie było. No dobra szczęście to za dużo powiedziane, jeśli metr dalej zaczęły plątać się jej nogi i nie zdążyła złapać równowagi, co skończyło się przytulaniem dość twardej i niewygodnej posadzki. Uniosła głowę odgarniając włosy, które podczas upadku dostały się na jej twarz, a następnie zobaczyła buty, tak, buty. Znajdowały się dokładnie kilka centymetrów przed nią, podniosła wzrok na posiadaczkę butów. -Hej!- krzyknęła, jakby nic dziwnego się nie wydarzyło, podniosła się na czworaka, a następnie usiadła na podłodze. Z nieładem na łbie i głupim uśmieszkiem obserwowała dziewczynę, przed którą przed chwilą leżała- Te podłogi w Hogwarcie są takie wygodne!- powiedziała z pasją w głosie i poklepała posadzkę. No co? Przecież nie mogła przyznać, że się zaplątała o własne nogi, lepiej było wymyślić coś dziwnego, prawda? Rozglądnęła się po korytarzu, kilka osób nieźle się uśmiało a inni z zażenowaniem na twarzy obserwowali Aithne. Nigdy nie należała do osób normalnych, dlatego nie wiedziała o co im chodzi. Upewniła się, że różdżka, którą miała przy sobie była cała i zdrowa. Na jej szczęście znalazła ją całą, a nie w kawałkach. Znów wyszczerzyła się do tamtej i czekała na jej reakcję, która mogła być ciekawa.