Korytarz nie różni się wizualnie od tych na pozostałych piętrach. Z wysokich okiennic widać linię drzew Zakazanego Lasu. Niskie parapety są świetnym zamiennikiem zazwyczaj zimnych i niewygodnych ławek. W czasie zajęć lekcyjnych panuje tu gwar...bowiem obrazy wiszące na ścianach lubią debatować sobie na temat prawnego zlikwidowania obecności Irytka w zamku.
UWAGA! W tej lokacji na okres październik/listopad musisz rzucić kostką kiedy tu jesteś, ze względu na wykonane tu zadanie na kółka przez Felinusa Faolána Lowella.
Rzuć kostką k6, by przekonać się, co się wydarzy!:
1 — przechodzisz spokojnie przez korytarz, kiedy to, nagle i bez konkretnej zapowiedzi, przed Twoją twarzą wyskakuje szkieletor, który poczyna się ruszać. Może nie stanowi żadnego niebezpieczeństwa, ale mogłeś przestraszyć się takiego incydentu. Po krótszej chwili ten powraca na swoje miejsce.
2 — nic się nie dzieje… jest trochę za cicho. Pomarańczowy kolor zdaje się jednak wpływać na Twój nastrój i masz poniekąd ochotę na to, by coś zrobić, w związku z czym emanujesz pozytywną energią. Może ją wykorzystasz do czegoś praktycznego? Nawet jeżeli byłeś wcześniej zmęczony, to masz teraz ochotę coś zrobić.
3 — uwaga! Ktoś krzyczy z końca korytarza, kiedy to Irytek zmierza w stronę szkieletora, mając zamiar go uszkodzić. Poltergeist śmieje się, rzuca nieprzyjemnymi obelgami, a do tego jeszcze, gdy Cię zauważa, postanawia zrobić Ci psikusa! Rzuć kostką k6. Parzysta — udaje Ci się uniknąć łajnobomby, którą jakimś cudem duch pozyskał. Pozostaje jedynie kwestia posprzątania bałaganu, aby przypadkiem zapach się nie rozniósł po całym korytarzu. Nieparzysta — Twój refleks nie jest perfekcyjny albo po prostu masz ogromne nieszczęście, bo dostajesz wprost na klatkę piersiową łajnobombą. Irytek śmieje się w najlepsze i nie daje Ci spokoju. Może zwykłe Chłoszczyść wystarczy w tym przypadku?
4 — korytarz nie kryje dla Ciebie niczego ciekawego. Nawet jeżeli próbujesz dowiedzieć się o sekretach i potencjalnych niespodziankach, to jednak nie jest Twój dzień. Nic ciekawego Cię nie spotyka, jak również żadne efekty z tego miejsca nie obowiązują Twojej obecności.
5 — błyskotka? A co to? Może pozostałość po jakimś uczniu, ale jednak! Znajdujesz rzuconego w kąt, biednego, popłakanego i poniszczonego trochę pluszowego Dementora. Może nie jest w najlepszym stanie, co nie zmienia faktu, że kiedy do niego podchodzisz, ten od razu zaczyna Cię przytulać i nie daje Ci spokoju, latając tuż obok Twojej głowy - trochę chwiejnie, ale ostatecznie stabilnie. Gratulacje… masz nowego przyjaciela?
6 — na tacy znajdujesz cukierka, którego ktoś musiał pozostawić. Kiedy jednak próbujesz po niego sięgnąć, ręka szkieletora zatrzaskuje się na Twoim nadgarstku w delikatny sposób i nie pozwala puścić przez okres dwóch postów, niezależnie od użytych zaklęć. Dopiero po określonym czasie dłoń dekoracji zmniejsza siłę, otwierając palce i powraca do swojej pierwotnej pozycji.
Elizabeth właśnie znajdowała się na korytarzu na piątym piętrze. Zmierzała w stronę Wielkiej Sali, a wiadomo że droga z Wieży Krukonów jest dość długa. Jak zawsze szła sama, a swój wzrok miała wlepiony w podłogę. Różowe włosy które sięgały jej po łopatki, opadały niesfornie na jej twarz. Ubrana była z czarną katanę ze skóry, niebieską bokserkę, skórzane rurki oraz czerwone glany. Nagle nie wiadomo skąd usłyszała huk a po chwili korytarz wypełnił się szczerym śmiechem przechodniów. Pewnie ktoś się przewrócił, nic nadzwyczajnego.Liz nie podniosła swojego wzroku, aby zaobserwować upadek dziewczyny. Nadal była wlepiona w swoje czubki glanów, i właśnie to uratowało ową dziewczynę przed zdeptaniem. Przystanęła przed nią i uraczyła ją spokojnym wzrokiem.-Hey- uśmiechnęła się delikatnie i zagryzła delikatnie kącik wargi. -No tak, sprawnie amortyzują upadki-zaśmiała się i podała dziewczynie pomocną dłoń. Przecież nie zostawi jej tak tutaj samej, może coś się jej stało ?. Nigdy by sobie nie wybaczyła tego. Liz nie należała do takich osób, które zostawiają kogoś w potrzebie, a przecież ona potrzebowała pomocy. No może nie takiej wielkiej pomocy zaraz, ale warto poczekać chwilę i zobaczyć czy nic się jej nie stało. -Cała jesteś ?- spytała się z delikatnym uśmiechem, pokazując przy tym swoje dołeczki w policzkach. Odgarnęła jedną ręką włosy z twarzy i czekała .
Przewracanie się na środku korytarza było normą dla Aithne, lądowała na ziemi minimum raz w tygodniu. Tu w coś wbiegła, tam się o coś zaplątała, codzienność. Jednak rzadko kiedy robiła sobie krzywdę, podczas ucieczki przed kimś! To takie nieprofesjonalne, bracia nie byliby z niej dumni, jednak nadal udawała, że nic się nie stało. Uśmiechnęła się do dziewczyny i wspierając na jej ręce, podniosła do pionu. Odgarnęła gęste włosy do tyłu i otrzepała czarne spodnie, oraz koszulkę na ramiączkach tego samego koloru, w dodatku poprawiła wianek, który mimo upadku spoczywał na jej głowie. Był jednym z jej ulubionych, z małych różowych kwiatuszków zebranych na błoniach niedaleko szkoły, dlatego cieszyła się, że był cały. Popatrzyła z rozbawieniem na dziewczynę i machnęła ręką. -Przecież ja nie upadłam! Jedynie witałam się z przyjaciółką, ma na imię podłoga, ale uważaj niekiedy jest zimną suką- powiedziała udając poważną, a żeby utwierdzić w swoim przekonaniu różowowłosą pokiwała znacząco głową. No co? Niech wie, ze posadzka bywa nieobliczalna! Miała ponownie się odezwać, ale na korytarz wpadł woźny, świetnie. Oczywiście wykrzykiwał jej imię i coś mamrotał pod nosem, Aithne w duchu modliła się żeby jej nie zauważył. Nieco zasłoniła twarz włosami i czekała aż obok niej przejdzie. Serce łomotało jej jak głupie, a palce mimowolnie stukały o jej udo. Jednak woźny rozglądnął się tylko po korytarzu i przeszedł dalej, Ayers wypuściła powietrze z płuc i oparła się o ścianę, głupi ma zawsze szczęście. -Aithne Ayers- powiedziała podając dziewczynie rękę, pasowałoby się przedstawić, skoro pomogła jej wstać z ziemi. Skądś ją kojarzyła, nawet wydawało jej się, że dziewczyna jest z tego samego roku, obróciła głowę w prawo chcąc przypomnieć sobie tę twarz, lecz nadal nic jej nie świtało. -Znamy się?- zapytała z uśmiechem na twarzy, to że ona nie pamiętała jej mordki, to nie oznaczało, że i tamta nie pamiętała.- Zresztą nieważne! Jak coś to się poznamy, nie? Nie widziałaś tu może takiego chłopaczka podobnego do mnie, pewnie też biegł jak głupi i może też przytulił posadzkę?- zapytała z nadzieją w glosie, w końcu chodziło o jej brata, który był jej najbliższy w końcu urodził się kilka minut przed nią! Oczywiście to z nim rozwaliła ten cholerny wazon, on zwiał a ją gonił woźny, no gdzie tu sprawiedliwość?
-Dziękuje za radę, będę uważać - zaśmiała się i puściła oczko do dziewczyny.-Ja też nigdy nie upadam na posadzkę, ja ją atakuję- Powiedziała to z takim samym przekonaniem jak dziewczyna, przed chwilą. Nie oczekiwanie jak dla Liz na korytarz wpadł woźny i wykrzykiwał kogoś imię. Już chciała zapytać swojej towarzyszki kogo ten stary wąs może szukać. Nawet otworzyła usta i zwróciła swój wzrok ku niej, ale widząc jej reakcje zrezygnowała i poznała odpowiedz na swoje pytanie. Nieco schowała dziewczynę za siebie, a raczej starała się. Przecież ona była od niej wyższa, z boku pewnie wyglądało to dość zabawnie. Nisza o jakieś 30 centymetry dziewczyny, próbuje zasłonić wyższą, komedia. Gdy woźny już zniknął z widoku, odsunęła się od brązowowłosej i oddała jej przestrzeń prywatną. Uścisnęła jej dłoń -Miałam takie przeczycie że to ty.-odparła z uśmiechem. -Elizabeth Benoit, ale rodzina zwraca się do mnie Liz lub Eliza - Brawo Liz! Zamiast chociaż raz w życiu skłamać i zamiast rodzina, powiedzieć przyjaciele albo znajomi, to nie, musiałaś się ośmieszyć. Jesteś już na VI roku i nawet nie możesz pochwalić się znajomymi. Liz oblała się rumieńcami i zagryzła wargę, teraz będzie wyglądała dziwacznie w oczach Aithne...-Nie wydaje mi się, byś my miały okazję się już poznać-odparła cichszym głosem niż zawsze i przegryzła policzek od środka. -No tak, zawsze można się poznać-dodała bardziej odważnym głosem. -Chłopaczka ?- Rozejrzała się po korytarzu, tak jakby miało jej to jakoś pomóc, sobie coś przypomnieć -Nie, nie widziałam nikogo. Może po prostu wybrał inną drogę ?- Przecież nie jest powiedziane że nie pobiegł w inną stronę. Gdyby ona uciekała przed woźnym z kimś, oczywiście że wybrałaby inną drogę. Najlepiej tą w którą Filch i panna Noris by nie pobiegli .
Krukonka uśmiechnęła się lekko, jak kto woli, ona przepadała za przytulaniem posadzki, a Liz za jej atakowaniem i niech mi ktoś powie, że niebiescy są tymi inteligentnymi i sztywnymi w szkole. Ukłoniła się przed dziewczyną, a po chwili szybko podniosła, stając niczym jakaś arystokratka. -Do usług. Ale serio uważaj, atakowanie jej może się źle skończyć- powiedziała wskazując niewielką bliznę na łokciu prawej ręki, doskonale pamięta, kiedy ją zdobyła! Już na pierwszym roku Ayers biegała po szkole jak powalona, szukając jakiegoś ciekawego miejsca. Oczywiście, jak na nadpobudliwe dziecko przystało nie wyhamowała na schodach, przez co się z nich sturlała… Cóż, może nie było to jakoś wybitnie ciekawe przeżycie, jednak zdobyła tę bliznę, którą mogła chwalić się przed innymi. Bo w końcu co jest złego, w wmawianiu innym, ze zaatakował ją hipogryf! Albo jakieś inne niebezpieczne zwierzę? Co prawda chyba jeszcze nikt jej nie uwierzył, w końcu blizna miała może trzy centymetry… Ale cicho! Dobrą historię zawsze dało się wymyślić. To wszystko musiało wyglądać komicznie, w końcu chowanie za sobą osoby o wiele wyższej było dość śmieszne, ale udało się, więc było dobrze. W dodatku Aithne nieco się schyliła, żeby przynajmniej trochę wyrównać wzrost, jednak to zbytnio nie pomogło. Aż dziwne, że woźny był aż tak ślepy. Uśmiechnęła się do niej promieniście i odgarnęła włosy. -W takim razie witaj Liz! Do mnie mówią… Młoda? Albo krowo? Ewentualnie buraku, tak- powiedziała nieco zamyślając się nad odpowiedzią, w końcu miały sporo rodzeństwa, a każde z nich zwracało się do niej inaczej. Jedynie najstarsza dwójka mówiła jej po imieniu, zaszczyt! Rozglądnęła się po korytarzu, w poszukiwaniu brata, jednak nigdzie go nie ujrzała, dlatego nieco zrezygnowała ponownie spojrzała na Krukonkę. -Tak, w moim wieku… Hm, to chyba już nie taki chłopaczek… Ale nieważne! Zawsze wybiera inną drogę, jemu udaje się uciec a mnie goni woźny, gdzie tu sprawiedliwość?- powiedziała oburzonym głosem, krzyżując ręce na klatce piersiowej. -Jesteś od nas, w sensie niebieskich?- zapytała z uśmiechem na twarzy, była tego prawie pewna, jednak wolała się upewnić.
Spojrzała się uważnie na bliznę dziewczyny, która znajdowała się na prawy łokci. W sumie nic dziwnego, ale jednak. -Widzie że już się przekonałaś o tym. No cóż, będę się uczyć na Twoich błędach, jeśli chodzi o posadzkę- Uśmiechnęła się szczerze. Liz jeszcze nie miała żadnych bliznowatych pamiątek. Ona jest bardziej z tych spokojnych molów książkowych. Które wiecznie siedzą w Bibliotece, nosem w książkach. Nigdy w życiu nawet nie złamała żadnej zasady!Ryzyko i dobra zabawa, to dla niej obce słowa. A szkoda, bo najwyraźniej Aithne dobrze się bawiła, uciekając przed woźnym. Więc żadną blizną pochwalić się nie mogła, ale czy żałowała ?Pewnie nie! Zawsze stara się niczego nie żałować, bo gdzie była by w tym zabawa ?. Robić coś a potem żałować.Widzę że dużo masz tych przezwisk, aż nie wiem które wybrać !-zaśmiała się i pokręciła głową, po czym oparła się plecami o pobliską ścianę. Od tego stania rozbolały ją nogi więc, czemu nie mogła by iść w ślady młodej i oprzeć się o ścianę?. -Ale- odparła po chwili namysłu-Jeśli nie masz nic przeciwko, będę się do Ciebie zwracać Aithne, dopóki nie wymyślę nic pasującego-zaśmiała się i odgarnęła swoje włosy do tyłu. Taki nawyk, dość często majstruje coś przy tych włosach. To inaczej upnie, to pofarbuje, zetnie ,zapuści. Takie błędne koło. Parsknęła śmiechem na jej słowa o sprawiedliwości-Najwyraźniej nie istnieje, no wiesz ktoś musi mieć gorzej, aby drugi miał lepiej -puściła do niej oczko. Swoimi dużymi zielonymi oczami. -No tak jestem od "was"- pokiwała głową z uśmiechem -Aż tak to się rzuca w oczy ?A tak na marginesie to byłam w drodze do Wielkiej Sali, na coś dobrego, jakąś gorącą czekoladę. Masz ochotę się przyłączyć ?- Zapytała dziewczynę z przyjaznym uśmiechem.
Ayers miała mnóstwo blizn, po upadkach, atakach niezbyt przyjemnych zwierząt i oczywiście od rodzeństwa, z którym często toczyła niegroźne wojny, a te blizny były jedynie nieuwagą przy pracy. Z każdą z nich wiązała się jakaś historia, dziwna, śmieszna i czasami niebezpieczna. Jednak mimo tego uwielbiała każdą bliznę na swoim ciele, w końcu to było tyle niesamowitych wspomnień! Mogłaby o nich gadać, przez kolejne dwa dni. Na słowa o posadzce jedynie się uśmiechnęła, kiwając głową. Miała rację, Aithne zdecydowanie to przetestował, więc lepiej było nie uczyć się na jej błędach, to mogło być lekko niebezpieczne. W końcu on była przyzwyczajona do przytulania podłogi, więc wiedziała jak upaść, żeby się nie połamać, albo nie potłuc, jednak inni nie byli aż tak doświadczeni jak panna Ayers. -Jak ma się tyle rodzeństwa co ja, to zdecydowanie ma się dużo ksywek- powiedziała podnosząc dwa kciuki do góry. Właściwie każde z nich musiało jej coś wymyślić, choć te najdziwniejsze typu: Wiewiórka lub szyszka. Pochodziły od jej dwóch najbliższych braci. Tych, z którymi tworzyli święta trójcę. Brunetka ucieszyła się na wieść, że Krukonka ma zamiar zwracać się do nie po imieniu, to było raczej rzadkie, ale jednak ktoś się znalazł! -Tylko, że to ja zawsze mam gorzej! On sobie zwiewa bez żadnych konsekwencji, a ja mam szlaban. Cały czas to samo, chyba trzeba zmienić brata...- oznajmiła robiąc minę zbitego szczeniaka. Przecież taka współpraca była nieopłacalna. Nie dość, ze to ona zawsze obrywała, to jeszcze nic z tego nie miała, skandal. -Nie, raczej nie. Po prostu wydaję mi się, że Cię kojarzę, w dodatku w naszych szatach- powiedziała przeczesując palcami włosy. Właściwie to znała wiele osób, ale często zapominała ich imion, albo twarzy… Zależy, czy byli dla niej interesujący- Jasne! Właściwie to jestem głodna, takie bieganie po korytarzach jest wyczerpujące- stwierdziła ze zmęczeniem na twarzy, lubiła ćwiczyć i hasać wesoło po błoniach, ale jeśli nie gonił jej straszny woźny, grożący wizytą u dyrektora, ale przynajmniej coś się działo!
Aithne możliwe że miała wiele blizn i pewnie dużo do powiedzenie, na ich temat. Co na pewno musi być interesujące, przecież blizny nie robią się od tak..Zawsze coś się za tym kryje ! Złe lądowanie itd... Benoit może nie miała takich pamiątek. Za to miała do powiedzenia dużo o książkach, oraz o swoich opowiadaniach, które są o wszystkim. O cyborgach, ludziach z księżyca, wampirach, wilkołakach, zwykłych szarych ludziach. Jej wyobraźnia nie miała końca, po jednej wymyślonej historii przychodziła następna, i tak bez końca. Gdyby chciała pewnie wydałaby już dobry tuzin książek. Ale przecież czytanie i pisanie to nie wszystko. Eliz chciała się zmienić, a raczej bardziej rozbrykać, zacząć żyć. Zazdrościła gdzieś tam w głębi swojej koleżance, tych historii którymi mogła się podzielić, rodzeństwem które jej się nie bało. Piękne życie. -Sami braci ? Czy może również jakaś siostra ? -zapytała zaciekawiona. -To może następnym razem uciekaj razem z nim, wtedy woźny na pewno pobiegnie za wami, nie tylko za Tobą -puściła do niej oczko. Nie mówcie że to zły pomysł. Bo według niej był ewidentnie genialny. -A no tak szaty, czasem zapominam że je mam -parsknęła śmiechem- No to zapraszam na gorącą czekoladę, oraz coś do przekąszenie -puściła do niej oko i zaczęła iść w stronę Wielkiej Sali. Oczywiście szła wolnym krokiem, aby dziewczyna za nią nadążyła. Co pewnie dla niej to nie problem, jeśli codziennie tak biega po korytarzach.
Właściwie wszystkie blizny były pamiątką, albo po czymś nieudanym, albo niesamowitym, ale jednak niebezpiecznym. Pewnie inni uznaliby to za chore. Cieszenie się z niewielkich blizn? Nie, Ayers nie była masochistką. Zwyczajnie potrafiła dostrzec tę lepszą stronę, dosłownie we wszystkim. Czy to się wywróciła, czy skręciła kostkę, a może zgubiła książki? Jakiś plus zawsze musiał się znaleźć. Dlatego te małe szramy, o których mogła mówić wiele godzin, były dla niej czymś wspaniałym. Nigdy nie była typem utalentowanego dzieciaka, nie umiała śpiewać, malować, lub rzeźbić. Jej talentem była przygoda, oczywiście nie zaliczana do talentów, w końcu to nic takiego. Ale jednak panna Ayers potrafiła cieszyć się z życia, jak nikt inny! Skakać, śmiać się i wiecznie uśmiechać. W dodatku lubiła adrenalinę i nowe wyzwania. Być może to przez liczną rodzinę, a może przez swoje towarzystwo Aithne stała się kimś łapiącym życiem garściami? Zwyczajnie była szalona, co na to poradzić? -Mam kilka sióstr! Starszą i kilka młodszych. Moja rodzina jest wielka, w dodatku większość z nas często wpada w tarapaty, dlatego wiecznie słychać ‘Ayersowie’, ale przynajmniej jest śmiesznie- powiedziała z uśmiechem kiwając głową, w końcu sam pomysł nie był zły, ba, był genialny, ale jednak jej bracia byli bardziej przebiegli- Oni zawsze mnie gdzieś gubią! W dodatku, kiedy zdarzy mi się przytulić podłogę- wymruczała z żalem w głosie, ona im pomaga, a Ci ją spławiają! Ayers zaśmiała się, kiedy Krukonka wspomniała o szatach. Właściwie Aithne miała podobnie, w końcu nigdy za nimi nie przepadała, przy wszelkich ucieczkach, lub dzikich biegach po korytarzu, strasznie krępowały ruchy, dlatego brunetka jeszcze częściej spotykała się z podłogą. -Jasne!- krzyknęła uradowana i ruszyła za Liz.- Uwielbiam kolor twoich włosów- powiedziała w zamyśleniu przyglądając się kudłom Krukonki. O swoje strasznie dbała i wiecznie bała się ich przefarbować na jakiś jasny kolor, a zawsze się jej to podobało! Kochała wszystkich ludzi z kolorowymi włosami. Nie raz cieszyła się jak głupia, do nowo poznanych ludzi tylko dlatego, że ich kudły były zielone lub niebieskie. Takie tam małe zboczenie. Sięgnęła ręką w stronę włosów Liz, ale na chwilę zatrzymała dłoń w powietrzu, zdając sobie sprawę, że chyba nie wypada. Popatrzyła na nią wzrokiem w stylu: Mogę macnąć? I głupio się uśmiechnęła.
-Zazdroszczę Ci, tak wielkiej rodziny -posłała jej mały niewinny uśmiech- Pewnie jesteście ze sobą zżyci. Liz zwyczajnie zazdrościła Aithne, takiej rodziny, w sumie to wszystkim którzy taką mieli. Duża szczęśliwa kochająca się rodzina. Elizabeth mogła tylko o takiej pomarzyć, chociaż jeszcze jak jej mama żyła, wszystko wyglądało inaczej. Nie odczuwała tego że jest inna i odrzucana przez swoich najbliższych. Cóż, wszystko się zmieniło rok temu, mama odeszła a ona przestała zostawać zauważana i już nikt nie cieszył się z jej przyjazdu i z jej opowieści. Czasem ojciec nawet bał się na nią spojrzeć, jakby mogła zabić go wzrokiem, tak samo jej brat. Który unikał jej całe życie, tylko siostra od czasu do czasu okazywała jakieś uczucia. Różowowłosej pozostało tylko poczekać do osiemnastki i się wyprowadzić. Gdzie? Jeszcze nie wiedziała, ale na pewno jak najdalej. -No widzisz, Twoje dzisiejsze przytulenie podłogi samotnie jednak jakoś wyszło na dobre -pokiwała rytmicznie głową- A na pewno wyszło mi na dobre, przynajmniej nie muszę sama iść do Wielkiej Sali. Iż dziewczyna lubiła przebywać sama, czasem miała ochotę z kimś porozmawiać i otworzyć się przed daną osobą. Ileż można siedzieć samemu ? No i te chodzenie po tych schodach, góra, dół, góra, dół. Zawsze się jej dłużyło, a dzisiaj szło jak po maśle, jeszcze chwilka i dojdą do Wielkiej Sali. -Wiesz, chyba jesteś pierwszą osobą której się podoba, i w sumie pierwszą która mi to powiedziała -uśmiechnęła się szerzej, jak każdy uwielbiała komplementy !.-Ale jeśli Ci się tak podoba to czemu, sama nie zmienisz swojego koloru -zapytała zainteresowana. Spojrzała się na wyciągniętą dłoń , która zatrzymała się przed jej włosami. Wywróciła oczami z uśmiechem, widząc do tego wzrok dziewczyny i skinęła tylko głową na tak.
-Czy ja wiem? Chyba nie ma czego, znaczy według mnie- powiedziała odwzajemniając uśmiech. Aithne pochodziła z naprawde wielkiej rodziny i czuła się w niej dobrze, jednak mając tyle rodzeństwa nie było łatwo. W końcu jej rodzice strali się wysłuchiwać każdego z nich, a co więcej traktować wszytskich tak samo. Jednak Ayers nie mogła usiąść spokojne z matką i rozmawiać długimi godzinami przy wielkim kominku. Jednak zawsze to rozumiała, bo w końcu była jedym ze straszych dzieci, dlatego często opiekowała się rodzeństwem. Tak więc, wielka rodzina miała swoje plusy i minusy, zresztą jak wszystko. -Krukońskie szczęście- podsumowała dziewczyna, ukazując Ellie swoje białe ząbki. Panna Ayers należała do osób, którzy uwielbiali towarzystwo ludzi, ba, nie mogłaby bez nich żyć. Jej życie było bardzo dynamiczne, a wszystko działo się tak szybko. W końcu jak sama twierdziła, musiała z niego korzystać, jak tylko się dało, a tym bardziej jeśli miała okazję. Dlatego robienie kawałów, czy spiskowanie z braćmi przeciwko całemu światu było dla niej normą. -Naprawdę?!- zapytała oburzonym tonem, jak ludziom mogły nie podobać się jej włosy. W końcu były takie żywe, a Aithne kojarzyły się ze szczęściem i wiosną. Zresztą jak wszelkie kolorowe rzeczy, a tym bardziej włosy. Niestety takich osób w Hogwarcie było mało, a szkoda bo szkoła była dość nudna i ponura, zdecydowanie potrzebowała takich kolorów- Sama nie wiem, boje się, że coś pójdzie nie tak i nie będę mogła wrócić do starego koloru- powiedziała po chwili zamyślenia, co prawda miała magię, ale jakoś nigdy nie była najlepsza z transmutacji, no dobra może trzymała wysoki poziom, ale jednak nadal się nieco obawiała. Mocno dbała o kudły, które były dla niej naprawdę ważne. Kiedy Ellie pozwoliła jej dotknąć włosów, Ayers zapiszczała niczym dziecko i pogladziła po nich dłonią, szeroko się uśmiechając. -Są świetne! Mówię Ci! Kojarzą mi się z jednorożcami- oznjamiła cicho się śmiejąc, zawsze miała jakieś dziwne skojarzenia, ale to szczegół. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że stoją już przed drzwiami do Wielkiej Sali. Aithne uśmiechnęła się i wślizgnęła się do środka z uśmiechem na ustach.
Gabrielowi szybko minęły pierwsze dwa tygodnie w Hogwarcie. Rozmawiał z tutejszymi uczniami, cicho śmiejąc się z ich angielskiego akcentu i chodził na lekcje ze starymi znajomymi, którzy tak jak on znaleźli się w tej szkole. Odwiedził też pobliską wioskę, jak to ona się zwała? Hogmake? Hogmade? Pal licho nazwę, ważne, że był wtedy w dobrym towarzystwie. Nie myślał wiele o przeszłych wydarzeniach. Nie wiedział, dlaczego Salem spłonęło, nie rozmyślał kto za tym stoi, wiedział tylko, że jego ojciec ma teraz poważne problemy. Całe jego biurko jest teraz pewnie zawalone listami ze wszystkich stanów i miast. Jako Minister był przecież w pewnym sensie odpowiedzialny za szkołę i za jej bezpieczeństwo, a tu nagle przychodzi noc, po której po zamku nie zostaje nawet ślad, ludzie giną, świat staje w płomieniach. Idąc tak w zamyśleniu trafił na piąte piętro. Dreptał korytarzem zapatrzony w pustkę, gdy nagle ocknął się i zorientował, że nie ma pojęcia gdzie jest. Co prawda zamek Hogwart był mniejszy niż ten Salemski, ale chłopak nie zdążył jeszcze zapamiętać wszystkich tych przejść, połączeń, skrótów za obrazami, które pokazali im prefekci na początku września. Na szczęście ma przy sobie mapę! Uradowany zaczął przeszukiwać kieszenie. Po chwili jednak mina mu zrzedła. Nie, nie ma mapy bo zgubił ją w Wielkiej Sali na wczorajszej kolacji. Westchnął głęboko i rozejrzał się wokół. Na korytarzu nie było nikogo poza wysokim, ciemnowłosym chłopakiem stojącym w kącie. Gabriel klasnął w ręce i ruszył w jego stronę. Jest nadzieja, że nie spędzi następnej godziny na błądzeniu wśród czterech ścian. - Najmocniej pana przepraszam, że przeszkadzam, ale chyba .. chyba się zgubiłem. Gabriel Myers, z Salem. - uśmiechnął się szczerze i wyciągnął ku niemu dłoń. - Mógłby mi pan powiedzieć gdzie mogę znaleźć salę z zaklęć?
Jesper, gdzie znów się zgubiłeś? Krążył bez celu po zamku już od dłuższego czasu. Zatrzymywał przy obrazach, aby porozmawiać z namalowanymi na nich ludziach. Hogwart wciąż był dla niego niemal taką samą zagadką jak pierwszego dnia. Nadal nie mógł zapamiętać na które schody należy uważać czy jak najszybciej dojść do wielkiej sali. Nie przeszkadzało mu to i dlatego z radością przyjął fakt, że po zakończeniu Złotego Sfinksa, będzie mógł zostać w tej szkole. Nie chodziło tyle o sam budynek, ale fakt, że będzie mógł być daleko od ojca. Napisał mu tylko krótki list, na który nie dostał żadnej odpowiedzi. I dobrze, tak to sobie tłumaczył i chociaż go nienawidził i tak poczuł drobne ukłucie żalu, że nie dostał choć jednego słowa od Maltego. Dziwny mętlik miał w głowie jeżeli przychodziło co do czego i za nim nie mógł tego ułożyć. Było to widocznie za trudne. Siedział chwilę w bibliotece, bo liczył na to, że będzie mógł się bezkarnie przypatrywać takiemu jednemu… Niestety nie zastał go tam. Liczył na to bardzo, bo takie momenty na chwilę rozjaśniały mu dzień. A ten dzisiejszy był wyjątkowo szary i smutny. Wracał więc ze zwieszoną głową i masą książek, pergaminów, piór i kałamarzem do pokoju wspólnego krukonów. Mógł wcześniej pomyśleć i zabrać ze sobą torbę do której mógłby wszystko schować, ale śpieszył się okrutnie i teraz miał tego żałować. Balansował z tymi wszystkimi rzeczami, co nie było wcale prostą sprawą szczególnie jak się nie wiedziało którędy iść… Stracił również rachubę na którym piętrze się znajduje. Chciał stanąć przy oknie, aby zorientować się mniej więcej w sytuacji, ale ktoś mu przeszkodził. I w dodatku nazwał go panem. Wychylił się zza stery rzeczy które niósł i w tym samym momencie wszystko upuścił. Od razu je jego twarz wpłynął mocny rumieniec i gdyby miał długie włosy to pozwoliłby, aby zasłoniły mu policzki, a tak musiał sobie sam z tym radzić. -Eee… - zaczął niezwykle elokwentnie i schylił się, aby zacząć zbierać swoje rzeczy z podłogi. Najgorzej było z kałamarzem, który się rozbił i narobił najwięcej bałaganu - Jesper… Mów mi po prostu Jesper - wyjąkał w końcu i walcząc ze sobą podniósł spojrzenie na Gabriela. Dopiero wtedy zauważył wyciągniętą dłoń w swoim kierunku i szybko chciał wstać, więc podparł się ręką o podłogę, oczywiście w miejscu gdzie atrament zebrał się w największą kałużę. Aż dziwne, że tego nie poczuł i dopiero po chwili zorientował się co zrobił - Och… nie chciałem… przykro mi, że ciebie pobrudziłem… co ze mnie… za kretyn - wyjąkał cicho, nie licząc na to, że chłopak będzie chciał z nim dalej rozmawiać. Założył, że od razu weźmie go za łamagę z którym nie warto się zadawać i na pewno zaraz źle mu wskaże drogę. Co byłoby i może wielce prawdopodobne, ale… Na domiar złego pobrudzoną dłonią dotknął nerwowym ruchem swojego policzka i częściowo zahaczył również o usta. Czego nie zanotował i nie był świadom tego, że wygląda jeszcze bardziej żałośnie niż wcześniej. - Salę zaklęć? Och… To jest… - łatwiej by mu było gdyby wiedział na którym jest piętrze i nie stał przed nim najprzystojniejszy chłopak w szkole. Przy nim nie mógł się skupić i dziwne było, że jeszcze nie powiedział nic głupiego. Chciałeś zrobić wrażenie, a wyszło jak zawsze. Jak się teraz czujesz, Jesper?
Z niepokojem przyglądał się pokaźnemu stosowi książek, które targał chłopak. Lada chwila to wszystko może.. runąć na podłogę. - Ojej. - tyle był w stanie z siebie wydobyć w tej chwili. Jasper złapał go za rękę i podniósł się, a głowa Gabriela wykonała płynny ruch z dołu w górę, gdyż w jednej chwili znowu stał się niesamowicie wysoki. Widząc jego zmieszanie, tylko potrząsnął ubrudzoną ręką i uśmiechnął się do rozmówcy. - Nic się nie.. - nie dokończył, bo wybuchnął głośnym śmiechem na widok twarzy Jaspera. To na pewno zmieszało go jeszcze bardziej, a przecież Gabe nie chciał nikogo gnębić czy poniżać. Po prostu.. wyglądał prześmiesznie. - Wybacz mi.. - z trudem przełknął ślinę, trochę się dusząc. Kaszlnął dwa razy i spróbował uspokoić oddech. - Masz atrament na twarzy. A ja tak po prostu reaguję, nie potrafię powstrzymać śmiechu. Wyciągnął różdżkę i kilkoma machnięciami ułożył książki w pierwotny stosik. - Wiesz.. może zanim pokażesz mi gdzie jest ta sala, to pójdziemy do jakiejś łazienki, co? Chyba, że sobie zostawisz tą plamę na dłużej. Ładnie podkreśla twoje oczy, więc.. przemyśl to. - zaśmiał się, tym razem ciszej i bardziej serdecznie. A oczy Jaspera w istocie były ładne; niebieskie, błyszczące, trochę zagubione..
I na co Ci to wszystko? Żałował teraz, że wziął ze sobą tyle zbędnych rzeczy. Gdyby zostawił ze dwie książki i kilka pergaminów w czytelni nie byłoby teraz tego całego bałaganu. Było mu głupio i nie wiedział gdzie ma podziać wzrok. Wcześniej nie raz spoglądał na twarz Gabriela, ale działo się tak dlatego, że był pewny tego, że on o tym nie wie. W dodatku zbłaźnił się przed nim rozwalając wszystko na podłogę i brudząc nie tylko jego, ale również siebie atramentem. - Dzięki… - patrzył z jaką łatwością Gabriel posługuje się różdżką. Sam zebrałby je ręcznie z obawy, że zaklęcie mu nie wyjdzie albo wyrządzi więcej szkody niż pożytku. Obiecywał sobie co roku, że w końcu podszkoli się z zaklęć, a czas leciał nieubłaganie. Jeszcze nie tak dawno zaczynał szkołę, później brał udział w Sfinksie, a teraz zaczynał trzeci rok studiów - Zawsze mylę zaklęcia i robię jeszcze większy bałagan - przyznał tak cicho, że sam ledwo się słyszał. Zapatrzył się na jego płynne ruchy, że zapomniał o atramencie i tym, że ma w nim umazaną twarz. Na chwilę totalnie się wyłączył, bo podążał wzrokiem za jego dłonią i dopiero kiedy książki leżały ułożone zdał sobie sprawę z tego. Na policzkach Jespera pojawił się jeszcze mocniejszy rumieniec i najchętniej schowałby się w ciemny kąt. Zaczął się nawet za takim rozglądać, ale nie znalazł niczego odpowiedniego w zasięgu wzroku. I kiedy myślał, że przybrał najbardziej czerwony odcień na twarzy na jaki było go stać okazało się, że się mylił. Po uwadze o swoich oczach uśmiechnął się prawie niewidocznie. - Nie wiem po kim mam oczy, ale uśmiech po mamie. Ojciec mnie za to nienawidził… Nienawidzi - poprawił się szybko, bo Malte przecież żyje. A Zarah nie. Nie było to coś o czym Gabriel musiał wiedzieć, ale Jesper nie zawsze przemyślał to o czym mówił - Chyba wolę się pozbyć tego atramentu z twarzy - przyznał po chwili zastanowienia, po czym zaczął brudną dłonią trzeć miejsce gdzie myślał, że jest brudny. Nic dobrego z tego nie wyszło, ale nie zdawał sobie z tego sprawy. Zrobił to zupełnie nieświadomie - Sala zaklęć… Na pewno wiem gdzie to jest.
- Może mógłbym Ci pomóc w zaklęciach? Nie jestem w tym najgorszy. - odezwał się swoim typowym, dość wysokim, Gabrielowym tonem. Uśmiechnął się odruchowo, gdy Jesper potarł brudną dłonią drugi policzek. Straszna niezdara, pomyślał. Strasznie urocza niezdara. - Zgaduję, że też jesteś tutaj przyjezdnym. Twój akcent jest inny, z pewnością nie angielski. Możemy poszukać tej sali razem, jeśli chcesz. Będzie nam raźniej, co? Poprawił kapelusz delikatnie, starając się nie dotknąć go plamą z atramentu. Tego jeszcze brakowało, żeby jego ulubione nakrycie głowy było czymś ufajdane. Gdy chłopak podniósł różdżkę, a książki automatycznie wzbiły się w powietrze i podążyły za nim. Powoli ruszył w głąb korytarza, dając swojemu towarzyszowi znak, by do niego dołączył. - Twoja matka musiała być bardzo piękną kobietą, skoro to jej genom zawdzięczasz uśmiech. Gabriel odwrócił się za siebie i zwolnił kroku. Oh my, ależ on jest krasny. Tylko mógłby się odrobinę pospieszyć.
Obiecywał sobie każdego roku, że weźmie się za zaklęcia. Nawet w każdym miesiącu to sobie powtarzał, a i niekiedy każdego ranka. Zawsze później pojawiała się jakaś wymówka ważniejsza niż obietnice składane bez końca. Czasem mu smutno było z tego powodu i później chodził bez humoru pół dnia, ale w końcu zapominał. - Naprawdę? No wiesz… Czasem się zastanawiam czy dobrze trzymam różdżkę, bo jakby mnie zupełnie nie słuchała. Może kiedyś przez przypadek się z kimś zamieniłem i teraz ona wie, że nie jest moja, więc wychodzi jak wychodzi - większość zaklęć w jego wykonaniu była porażką. Wstydził się z tego powodu i dlatego niechętnie chodził na te zajęcia. Wolał zdecydowanie historię magii czy starożytne runy, ostatecznie też eliksiry nie były najgorsze - Byłoby fajnie, tylko nie wiem czy… Może później napiszę ci jakąś pracę na historię magii? Albo… Oprowadzę po szkole i okolicy. Chociaż nie… Znów się zgubię i będzie mi wtedy podwójnie głupio, bo samem to zawsze inaczej, a tak z kimś… Sam nie wiem… Jak myślisz? Masz rację, nie jestem stąd. Teraz już jestem, ale przyjechałem na Sfinksa. Trochę się peszył, więc z tego wszystkiego zaczął bawić wykręcać palce. Teraz już cały był ubrudzony atramentem, chciał się go pozbyć z rąk, więc bez pomyślenia o tym co robił wytarł dłonie w koszulkę. Chciał dobrze, a wyszło jak zawsze. - Popatrz, ta przypomina trochę żyrafę. Byłem kiedyś z ojcem w mugolskim zoo, ale te zwierzęta wyglądały na bardzo nieszczęśliwe. Chciałem je powypuszczać, ale mi zabronił… Też byłbym nieszczęśliwy jakby mnie zamknęli w klatce - powiedział smutno, a później raz jeszcze wytarł dłonie. Skoro i tak pobrudził koszulkę to niech chociaż ręce ma czyste. Ruszył powoli za Gabrielem, ale zaraz zatrzymał się i uciekł wzorkiem gdzieś daleko w drugi koniec korytarza. Niezwyczajny był słuchać takich słów, które były bardzo miłe. - Wiesz… zanim się mnie zapytałeś o drogę sam trochę zabłądziłem. Nawet nie wiem na którym piętrze jesteśmy - przyznał cicho dorównując mu kroku.
- Pokażesz mi później co jest nie tak z tą twoją różdżką. Może rzeczywiście trzymasz ją źle? Niewykluczone.. a, i byłbym dozgonnie wdzięczny jeśli pomógłbyś mi z historią albo eliksirami. - Uśmiechnął się do niego serdecznie i ruszył dalej w głąb korytarza. Gabriel słuchał swojego nowego z uwagą kolegi. Humor do śmiechu dawno mu przeszedł. Jesper ma poważny problem. Chociaż dobrze słyszeć, że z historią magii sobie dobrze radzi. Skąd się biorą tacy ludzie? Nie wiedział co ma o nim myśleć. Z jednej strony był przeuroczy w tej swojej nieporadności, a z drugiej zrobiło mu się go żal, bo pewnie non stop był ofiarą jakiś głupich żartów. On potrzebował czyjejś pomocy, potrzebował kogoś kto go złapie za rękę i poprowadzi.. Obejrzał się i zobaczył jak Krukon wyciera ręce w białą koszulę. Skrzywił się instynktownie, gdyż widok jakichkolwiek brudnych ubrań zakłócał jego poczucie estetyki. Jednocześnie znowu miał ochotę się śmiać z Jespera i jego niezdarności. - Wiesz co.. Czekaj.- Gabe podszedł do niego rozglądawszy się dookoła. Hańbą byłoby gdyby ktoś znajomy zobaczył go teraz w towarzystwie gościa umazanego atramentem. Machnął różdżką i wypowiedział zaklęcie, a koszula zmieniła kolor na jaskrawo-kobaltowy. - Voila. Teraz nie ma śladu. Jeśli o mnie chodzi to wcale nie muszę iść na te zajęcia, i tak nic nowego mnie nie nauczą. Jedna opuszczona lekcja więcej czy mniej to żadna różnica. - uśmiechnął się spoglądając w górę spod kapelusza. Skoro Jesper dostał się na wymianę szkolną to musi być bystry.. w jakimś sensie. - Jesteśmy na piątym piętrze. Przepraszam, co mówiłeś o tej żyrafie? Delikatnie złapał go za rękaw i pociągnął za sobą, gdyż dostrzegł grupkę uczniów po przeciwnej stronie korytarza.
Może teraz mu będzie łatwiej wytrwać w obietnicy, którą łamał więcej razy niż ręce, a tym też wiódł prym. Po dłuższym zastanowieniu uznał, że co może nie być najlepszy pomysł. Trudno będzie mu się skupić przy Gabrielu, a już na pewno nie na tyle, aby jakieś zaklęcie wyszło mu poprawnie. Wszystko na dwie strony, a druga była taka, że chętnie spędziłby w jego towarzystwie więcej czasu. Wybór wydawał się oczywisty, ale nie dla Jespera, który toczył istną walkę w głowie. - Sympatyczny jesteś, a wszyscy tak źle mówią o uczniach, którzy przyjechali z Salem. Nie rozumiem zupełnie dlaczego… Jak można powiedzieć, że się kogoś nie lubi, a ani razu się z nim nie rozmawiało. Nie rozumiem niektórych. I jeszcze te wszystkie wstrętne plotki, które nie mają końca. Myślałem, że chociaż krukoni sobie odpuszczą, ale niestety nie… - kiedy przybył do Hogwartu nie miał pojęciach o co chodzi z tiarą przydziału i domami. Z czasem otworzyły mu się oczy na wszystko, ale nadal uważał, że to nie był dobry podział. Cztery różne domy, a w tym roku i pięć. Tylko, że ten ostatni był najbardziej różnorodny. Nawet jeżeli był ofiarą ciągłych głupich żartów to nie odczuwał tego. Nie przejmował się tym zbytnio, więc i dowcipnisiom z czasem się nudziło. Owszem był nieporadny w większości sytuacji, szybko się stresował i niejednokrotnie był zupełnie oderwany od rzeczywistości, ale taki już chyba był jego urok. - Dzięki od razu lepiej - przyglądał się przez chwilę swojej koszulce, która teraz wyglądała o wiele lepiej. Sam powinien się tego nauczyć. Kiedyś na pewno - Zawsze możesz się dowiedzieć czegoś nowego albo ktoś spojrzy na coś z innej perspektywy, a później okaże się, że jednak warto był na nie iść… Chyba. Ja tak czasem mam. To musimy zejść dwa piętra niżej - był tego pewny. O ile w przypadku Jespera można zaryzykować takie stwierdzenie. - Nic takiego, tak po prostu coś mi się przypomniało. Och… - wyrwał mu się kiedy poczuł, że Gabriel ciągnie go za rękaw.
Gabriel słuchał uważnie, co Jesper mówił na temat uczniów, którzy przyjechali po pożarze Salem. Miał rację, stwierdził. On sam był już tutaj kilkukrotnie wytykany palcami, nie wiedząc szczególnie dlaczego. Nie był negatywnie nastawiony do Hogwartowiczów, wręcz przeciwnie. Poznawanie nowych ludzi zawsze sprawiało mu przyjemność. - Spotkałem się z już ksenofobią tutaj, to prawda. Ksenofobia wynika z ignorancji, więc sądzę, iż już niedługo ta postawa zaniknie. A przynajmniej mam taką nadzieję, bo Salemczycy też zaczynają szeptać między sobą niezbyt miłe rzeczy o Hogwarcie. Chłopak nie do końca rozumiał jeszcze jak funkcjonują podziały w tej szkole. W Salem sytuacja przedstawiała się prosto; osoby z jednakowych roczników mieszkały w tych samych komnatach i chodziły razem na zajęcia. A tutaj? Na razie wiedział jedynie, że istnieją cztery grupy do których uczniowie mogą przynależeć. I że każda z nich ma inne kolory i symbol. Jesper też był tutaj od niedawna, ale dłużej niż on sam, więc pewnie zdążył już połapać się, o co w tym wszystkim chodzi. No i jeszcze sam należał do jednej z tych grup. - Mógłbyś mi wyjaśnić, na czym polega ten przydział do domów tu w Hogwarcie? Nigdy wcześniej nie spotkałem się z czymś takim. - uśmiechnął się miło, przyglądając się niebieskiemu krawatowi Jespera. Spotkał już niebieskich, wczoraj w sali jadalnej rozmawiał z kilkoma podczas lunchu. Wydawali się bardzo mili.. Uśmiechnął się do chłopaka gdy ten zachwycił się sztuczką z kolorem koszuli. Miło, że ktoś go doceniał.
Szli szybkim krokiem w stronę schodów, a Gabe dalej ciągnął Krukona za rękaw. Co chwilę oglądał się za siebie, by sprawdzić jaki dystans dzieli ich od zbliżającej się grupki. - Coś Ci powiem.. Tak szczerze to nie mam ochoty iść na te zajęcia. Wasz zamek jest śliczny, wolałbym się gdzieś przejść niż siedzieć w klasie. - Gabe puścił szaty Jespera i szedł teraz obok niego, starając się dotrzymać mu tępa. Z tej perspektywy nie było to wcale łatwe. - Poszedłbym na wieżę, z góry musi być piękny widok. Byłeś kiedyś na którejś? Proponuję Ci wagary, chodź ze mną. Proszę, proszę, proszę, zgódź się. Gabriel nie wiedział co nim teraz kierowało. Chciał uciec przed tymi uczniami? Może. A może wcale nie. Gabe nie opuszczał często zajęć. Ostatni raz był na wagarach z Carterem, w zeszłym roku.. Cóż, tego doświadczenia nie zapomni nigdy.
Przytaknął kilka razy Gabrielowi, a później odwrócił się za siebie i spojrzał na grupkę uczniów idących za nimi. O mało nie wpadł przez to na zbroję, która wyrosła przed jego nogami. Był pewny, że jak się odwracał na ten ułamek sekundy niczego tam nie było. - Do nas byli nastawieni inaczej. Ale to może dlatego, że wcześniej było coś na kształt obozu zapoznawczego, gdzie spędziliśmy razem miesiąc albo coś koło tego. Co prawda i tak większość czasu spędzaliśmy na różnych zajęciach i się dużo uczyliśmy, ale był inaczej - tak mniej więcej zapamiętał czas, który był przygotowaniem do Sfinksa, a raczej ostatnim jego etapem. Jesper sam się gubił w tym wszystkim. Kiedy już myślał, że zrozumiał mechanizm dzięki któremu wszystko funkcjonuje tak, a nie inaczej coś od nowa zaczynało się walić. Nie zniechęcał się i za każdym razem próbował od początku, może starzy mu czasu, aby to wszystko poznać. Niewiele już mu czasu zostało, ale nie zamierzał się zniechęcać. - Jest taka stara Tiara, która przedziela wszystkich do jednego z czterech domów. Założyciel każdego z nich cenił sobie inne wartości i… - zaczął opowiadać w między czasie plącząc się kilka razy we wszystkim. Widać nie było to dla niego najprostsze, ale naprawdę starał się, aby nic mu nie umknęło. Bo wszystko było tak ważne! Dobrze, że Gabriel prowadził, bo robienie dwóch rzeczy na raz czasem przerastało Jespera. A w swoje słowa wkładał tyle emocji, że na niczym innym się nie skupiał. Paplał już od dłuższego czasu i robiłby to nadal gdyby nie propozycja Gabriela. - Jedne zajęcia niczego nie zmienią. Jeszcze nie poznałem całego - przyznał szczerze, ale nie było mu głupio z tego powodu. Co innego było kiedy się gubił w gąszczu korytarzy i na schodach, które żyły własnym życiem. - Mam dormitorium w jednej z nich, ale tam zawsze ktoś jest. Znam inne miejsce, które powinno Ci się spodobać - już najchętniej zabrałby Gabriela do swojego pokoju i nie widział w tym nic nie na miejscu. Jesper jakoś nie odczytywał niektórych rzeczy tak jak inni, więc często zostawał źle odbierany. Szczególnie w momentach kiedy chciał zrobić coś dobrze albo pomóc innym - Tędy - złapał Gabriela za dłoń i pociągnął nie za mocno w kierunku schodów. W tym również nie dostrzegł niczego dziwnego.
Jak ona się niezmiernie cieszyła, że lekcja transmutacji się skończyła. To był jakiś jeden wielki dramat. W sumie na jej dramacie się skończyło ale nawet nie próbowała sobie wyobrazić co działo się wcześniej, skoro jak przyszła to na miejscu byli już prawie wszyscy. Caro nie spieszyła się szczególnie z wyjściem z klasy - niespiesznie zebrała rzeczy, założyła na ramię torbę, poprawiła ją jeszcze kilka razy, poprawiła włosy (w końcu nawet w najgorszym momencie tego dnia musiała wyglądać zabójczo pięknie) i dopiero była gotowa do wyjścia. Niemalże jako jedna z ostatnich, a to nawet i lepiej bo w ten sposób łatwiej jej było uniknąć dramatów innych (bo czemu mieliby się powstrzymywać akurat na sam koniec?). Wolała też uniknąć Katherine żeby przypadkiem nie zacząć za dużo gadać, niestety miała dziś w posiadaniu swój czarnomagiczny przedmiot więc wolała przemilczeć sprawę coby nie powiedzieć za dużo. Zaczęła iść już prawie pustym korytarzem i to dosłownie jak poparzona żeby najlepiej nikt nie zadawał jej żadnych pytań.
Modliłem się już o koniec tej, stanowczo za długiej, lekcji. Miałem wrażenie, że w czasie tych minut wydarzyło się niemalże wszystko. I przynajmniej tą część, bezpośrednio dotyczącą mnie, chciałem dość sprawnie wyjaśnić. Nie miałem nic przeciwko konfliktom, ale niekoniecznie odpowiadały mi one w połączeniu z osobami, które były dla mnie istotne. - Caroline, poczekaj - zawołałem za nią, doganiając ją i dotrzymując jej tego szybkiego kroku. Tak naprawdę nie wymieniliśmy ani słowa podczas tych zajęć, ale i tak, gołym okiem widać było, że coś tu mocno nie gra. Nie musiałem mieć przedmiotu wykrywającego prawdę, by wiedzieć z jakiego powodu. - Chyba nie jesteś zła? Wiesz, że zaciągam tych ludzi do bractwa? - Zacząłem od razu, bo pamiętałem jej piekielne spojrzenie, jakie mi tam posłała. No ja miałem powody by robić pewne rzeczy, a wciąż przecież przy tym nie przekraczałem granic. Byłem taki grzeczny, naprawdę! Swoją drogą, nawet jakbym nie chciał być grzeczny, to przez ten jej piekielny artefakt, który wyciągał ze mnie wszystkie sekrety, miałbym bardzo trudne życie. Tymczasem ja z tym swoim mogłem co najwyżej biegać za wilkołakami. I gdzie tu sprawiedliwość?
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Zajęcia z transmutacji były beznadziejne. Nie miała ochoty na nich przebywać. Cieszyła się, gdy tylko dobiegły końca, jedyne co wywołało u niej smutek to fakt, że Cyrus po prostu opuścił je bez słowa. Opuściła je też pospiesznie blondynka z Salem, która wcześniej patrzyła na nią nienawistnym spojrzeniem. Katherine miała wręcz fotograficzną pamięć. Szkoda, że Oriane nie zapytała się jej o zaklęcie, które rzucił Lucas. Od razu by jej powiedziała coś więcej, no ale przecież się nie przyjaźniły nawet, więc po co pytać. Jej ojciec posiadał w domu niezwykłe księgozbiory. Miała przy sobie torbę z książkami, a w ręku list. Tu było piąte piętro, ale ona musiała się dostać wyżej do sowiarni. Chciała wysłać trzy listy od razu po zajęciach. Zamyślona ni zwróciła uwagi, że praktycznie wpadła na Blondynkę. Listy wypadły jej z dłoni. Szybko jednak rzuciła zaklęcie niewerbalne przyciągające je i po chwili te na powrót leżały w jej dłoniach. -Jak lezie....- zaczęła swój agresywny wywód, gdy nagle dostrzegła coś istotnego. Od razu zmieniła ton w swojej wypowiedzi. -To ty, wybacz, zamyśliłam się- powiedziała starając się brzmieć całkiem szczerze. Przecież w gruncie rzeczy Kath była bardzo pozytywną i miłą osobą, ale pod grubą skorupą starała się grać przed każdym w tej szkole zimną sukę i królową skandalu. Od razu też przeniosła wzrok na Cyrusa. -Nie wiedziałam- powiedziała prawie bezgłośnie i już odwróciła się od nich by po prostu udać się dalej przed siebie. Gdy się jednak podniosła po pióro leżące na ziemi, to z jej torby wypadł nóż. Elegancki i stylowy ze szmaragdowymi zdobieniami z kamieni. Jej ukochane cacko, ale była teraz nieostrożna. W myślach przeklęła samą siebie i szybko kucnęła chowając go do torby i modląc się by nikt nic nie skojarzył.
Caro miała nadzieję, że jednak Cyrus się z kimś zagada albo magicznie wypadną mu z torby wszystkie rzeczy i nie zdąży za nią wyjść. Nie miała ochoty niczego sobie wyjaśniać, miała zdecydowanie zbyt kiepski humor na to żeby nie pogrążyć sytuacji jeszcze bardziej. No i nie chciała nic wyjaśniać trzymając przedmiot wymuszający prawdę. Wolała rozmawiać bez wpływu na którekolwiek z nich no ale stało się i Cy złapał ją w połowie drogi. Sapnęła pod nosem nieco niezadowolona, zatrzymała się na chwilę i powoli odwróciła w jego stronę. -Wiem, że zaciągasz ich do bractwa - iście teatralnie przewróciła oczami - Ale wiesz, że ona chce zaciągnąć cię do łóżka? A ty sprawiasz wrażenie jakbyś łapał haczyk - spojrzała na niego splatając ręce na piersi, a jej mowa ciała aż krzyczała, że żąda jakichkolwiek wyjaśnień. Bo może i nieco przesadziła ze sceną, którą zrobiła ale widząc jak ślizgonka całuje go niemalże w usta, a on przesuwa ręką po jej talii każdy miałby prawo do mieszanych uczuć. Wyobraźcie sobie jej zdziwienie kiedy naprawia problemy w raju w szczególnie niefortunny dzień, a tu jeszcze jakimś cudem wpada na nią laska, która ślini się do jej chłopaka. Caro jakimś cudem zachowała równowagę i kiedy tylko usłyszała jej agresywny ton spojrzała na dziewczynę wzrokiem zabójcy w stanie gotowości. O dziwo mina od razu jej złagodniała kiedy Russeau wysiliła się na bycie miłą, a z jej obserwacji wynikało, że bardzo rzadko to się zdarzało. Nawet mogło się wydać nieco podejrzane. Kiedy zdobiony sztylet wyleciał z torby dziewczyny, blondynka od razu przeniosła spojrzenie na Cyrusa i lekko uniosła brew. Miała nadzieję, że pomyślał o tym samym, co ona. Nie widziało jej się prowadzić konwersacji ze ślizgonką ale, na boga, nie mogła się powstrzymać od komentarza. -Chciałaś zasztyletować prof. Craine'a czy to jakiś nowy krzyk mody? - rzuciła pół żartem, pół serio i to o dziwo z cieniem uśmiechu.
Wsunąłem rękę we włosy, przeczesując je, jakby gest ten, który swoją drogą często wykonywałem, miał mi zesłać idealne odpowiedzi w tej rozmowie. Patrzyłem na Caroline, czując, że realnie przejmuję się tym, że ona przejmuje się tą sytuacją. Wiedziałem tak naprawdę doskonale, że jeśli przyjrzeć się bliżej mojemu zachowaniu, to wcale nie byłem do końca poprawny, chociaż bardzo niechętnie przyjmowałem to do myśli. - To tylko wrażenie. - Odparłem stanowczo, wreszcie mogąc jej wyjaśnić to, czego nie mogłem zrobić w czasie zajęć. Nie mogłem rzucić jej jakimikolwiek bardziej rozbudowanymi wyjaśnieniami, bowiem nagle wpadła na nas Katherine. Nie przeczę, mocno zaskoczyła mnie tutaj jej obecność. A może jeszcze bardziej zaskoczyło mnie to, że wykazywała się jakąś inną postawą? Obawiałem się jakiejś kontynuacji konfliktu z klasy, ale było inaczej. Rzuciła do mnie bezgłośne wyjaśnienia, których ja wcale nie potrzebowałem, bo jeśli dobrze je odbierałem, dotyczyły tego całego zamieszania. Ja tu byłem ostatnią osobą, która mogła mieć do kogokolwiek pretensje. Uważałem, że Kath jest w porządku, pasowała mi do moich znajomych, ale pewnie powinienem czasem zachowywać dystans. O iluż to ja rzeczach miałem pamiętać? Komentarz Caro był mocno trafiony, bo i ja byłem trochę zaskoczony, widząc, że ciemnowłosa rzuca jakimiś nożami po podłodze. W sumie ja ten swój też miałem przy sobie, więc może nie powinienem mieć aż tak zdziwionej buźki? Widać nie tylko my mieliśmy tutaj sekrety. - Wygląda na unikalny - skomentowałem obserwując Kath i zastanawiając się, czy ten jej przedmiot ma jakieś konkretne właściwości. Próbowałem to wyczytać czy to z wyglądu przedmiotu, czy też wyrazu jej twarzy. - Powinnaś z nim uważać. - Pewnie nie byłoby dobrze, jeśli ten miał dodatkowe właściwości i mógłby zostać przypadkiem użyty. A i jeszcze była inna kwestia, u nas w szkole tego typu przedmioty tajemniczo znikały i przechodziły w inne ręce.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine myślała, że uda się jej uniknąć rozmów na temat jej sztyletu. To nic, że to był prezent od dziadka, który z kolei otrzymał to gdzieś podczas swoich podróży w Ameryce. Wiedział, że Kath może się on przydać, ale gdy nagle dostała dziwne pytanie na temat noża, to jej oczy się rozszerzyły. -Nie, nie powinnam już nikogo dźgać tym nożem. Wystarczy, że ma na sobie krew jednego chłopaka. Pożałował, teraz zjada go robactwo- powiedziała pewnym siebie tonem, uśmiechając się przy tym lekko nerwowo. -Może i jest unikalny, nigdy takiego nie widziałam. Dostałam go w prezencie od dziadka. Podróżował kiedyś po Ameryce i lubował się w czarnej magii. Nie umiem się z nim rozstać. Źle mi bez niego więc noszę go zawsze blisko- oznajmiła po czym dotknęła dłonią sztyletu leżącego na dnie torby. Tym razem postara się być ostrożniejsza, by już więcej jej nie wypadł przy ludziach. -Czemu mam z nim uważać? To tylko sztylet- zapytała z lekko zainteresowaną nutą w głosie, jednakże po chwili chyba się wycofała. Nie podobało jej się to, że obce osoby z takim pożądaniem patrzą na jej zabawkę jakby była czymś groźnym. Dlatego też, zastanawiało ją skąd u nich takie pobudki do tego typu działań. -Wiecie co? To może ja już pójdę dalej, mam coś do załatwienia w innym miejscu, tylko przechodziłam- powiedziała tym samym dając lekko do zrozumienia, że pora się powoli żegnać.