Korytarz nie różni się wizualnie od tych na pozostałych piętrach. Z wysokich okiennic widać linię drzew Zakazanego Lasu. Niskie parapety są świetnym zamiennikiem zazwyczaj zimnych i niewygodnych ławek. W czasie zajęć lekcyjnych panuje tu gwar...bowiem obrazy wiszące na ścianach lubią debatować sobie na temat prawnego zlikwidowania obecności Irytka w zamku.
UWAGA! W tej lokacji na okres październik/listopad musisz rzucić kostką kiedy tu jesteś, ze względu na wykonane tu zadanie na kółka przez Felinusa Faolána Lowella.
Rzuć kostką k6, by przekonać się, co się wydarzy!:
1 — przechodzisz spokojnie przez korytarz, kiedy to, nagle i bez konkretnej zapowiedzi, przed Twoją twarzą wyskakuje szkieletor, który poczyna się ruszać. Może nie stanowi żadnego niebezpieczeństwa, ale mogłeś przestraszyć się takiego incydentu. Po krótszej chwili ten powraca na swoje miejsce.
2 — nic się nie dzieje… jest trochę za cicho. Pomarańczowy kolor zdaje się jednak wpływać na Twój nastrój i masz poniekąd ochotę na to, by coś zrobić, w związku z czym emanujesz pozytywną energią. Może ją wykorzystasz do czegoś praktycznego? Nawet jeżeli byłeś wcześniej zmęczony, to masz teraz ochotę coś zrobić.
3 — uwaga! Ktoś krzyczy z końca korytarza, kiedy to Irytek zmierza w stronę szkieletora, mając zamiar go uszkodzić. Poltergeist śmieje się, rzuca nieprzyjemnymi obelgami, a do tego jeszcze, gdy Cię zauważa, postanawia zrobić Ci psikusa! Rzuć kostką k6. Parzysta — udaje Ci się uniknąć łajnobomby, którą jakimś cudem duch pozyskał. Pozostaje jedynie kwestia posprzątania bałaganu, aby przypadkiem zapach się nie rozniósł po całym korytarzu. Nieparzysta — Twój refleks nie jest perfekcyjny albo po prostu masz ogromne nieszczęście, bo dostajesz wprost na klatkę piersiową łajnobombą. Irytek śmieje się w najlepsze i nie daje Ci spokoju. Może zwykłe Chłoszczyść wystarczy w tym przypadku?
4 — korytarz nie kryje dla Ciebie niczego ciekawego. Nawet jeżeli próbujesz dowiedzieć się o sekretach i potencjalnych niespodziankach, to jednak nie jest Twój dzień. Nic ciekawego Cię nie spotyka, jak również żadne efekty z tego miejsca nie obowiązują Twojej obecności.
5 — błyskotka? A co to? Może pozostałość po jakimś uczniu, ale jednak! Znajdujesz rzuconego w kąt, biednego, popłakanego i poniszczonego trochę pluszowego Dementora. Może nie jest w najlepszym stanie, co nie zmienia faktu, że kiedy do niego podchodzisz, ten od razu zaczyna Cię przytulać i nie daje Ci spokoju, latając tuż obok Twojej głowy - trochę chwiejnie, ale ostatecznie stabilnie. Gratulacje… masz nowego przyjaciela?
6 — na tacy znajdujesz cukierka, którego ktoś musiał pozostawić. Kiedy jednak próbujesz po niego sięgnąć, ręka szkieletora zatrzaskuje się na Twoim nadgarstku w delikatny sposób i nie pozwala puścić przez okres dwóch postów, niezależnie od użytych zaklęć. Dopiero po określonym czasie dłoń dekoracji zmniejsza siłę, otwierając palce i powraca do swojej pierwotnej pozycji.
-Nie powinnam. W końcu jesteś dla mnie taki mił....-ugryzła się w język. Gdzie podziała się Alex bez uczuć? Alex, która nie umiała radzić sobie z uczuciami? Jakim cudem? Puściła jego rękę. Byłoby to dziwne gdyby cały czas go trzymała. -Em...Po prostu robię coś zanim pomyślę-powiedziała spoglądając na niego. Gdy Evan zaczął gładzić ją po głowie, Alex znieruchomiała. Jej umysł podpowiadał by strzepnęła rękę chłopaka. Ciało jednak nie reagowało. Obserwowała każdy ruch Evana. Podobało jej się to. -...Zanim w Ciebie wpadłam...Spacerowałeś?-zapytała lekko przechylając głowę. Myślała, że tylko ona wybiera się na wycieczki po Hogwarcie o tak późnej godzinie. Najwidoczniej nie. Chociaż nigdy go nie wiedziała podczas wieczornych spacerów. Jest naprawdę późno, co mógłby robić o tej porze? Kto o tej godzinie w ogóle jeszcze nie spał? Alex. I ten tajemniczy chłopak. Poczuła senność. Chyba straciła poczucie czasu, wszystko działo się tak szybko. Ziewnęła. Nie miała ochoty kończyć rozmowy z Evanem.
-Bardziej biegłem na złamanie karku- Rzucił uśmiechając się łagodnie do dziewczyny. Starał się zachować spokój, ale w głębi ducha cieszył się jak małe dziecko. Udało mu się zmienić temat! Może nie jest to jakiś specjalny sukces, mimo to on odbierał to jak swoje największe zwycięstwo dotychczas. Wszystko jest lepsze od pozwolenia kobiecie płakać. Trochę go to rozczarowało że kobieta puściła jego rękę. Bardzo przyjemnym było to uczucie. - Prawda jest taka że lubię się uczyć w specyficznych miejscach- Kontynuował swój wywód ciągle głaszcząc dziewczynę. Bał się że gdy przestanie powrócą jej te złe myśli. Nie po to tak się starał żeby zepsuć wszystko w pół drogi! -Niestety tym razem chyba trochę przesadziłem, mój podręcznik do eliksirów wylądował na dziedzińcu- Dodał po czym mimowolnie przestał głaskać Alexandre, było mu głupio przez to że wypuścił tomisko z rąk .
-W sumie to ja też-powiedziała a na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech. Postanowił sobie pobiegać w środku nocy? Zapowiada się ciekawie. Czyli nie tylko Alex organizuje sobie nocne biegi po Hogwarcie. -Uczysz się w nocy?...W dodatku jest już dość późno-Zawsze miała nadzieję, że wszyscy już śpią i nikt już nie spaceruje. Dopiero wtedy wychodziła ze swojego pokoju. Sporadycznie w ogóle wychodziła w nocy, ale zdarzały się takie momenty, że wolała się przejść zanim uśnie. Odeszła od chłopaka i podeszła do okna, westchnęła głośno. Noc tak ślicznie wyglądała. Powietrze było takie orzeźwiające. Zapomniała o towarzystwie Evana. Całkowicie pochłonął ją widok ciemności z okna. Ocknęła się, odwróciła i spojrzała na chłopaka. -Wypadła Ci przez okno?...-próbowała ukryć fakt, że zaraz wybuchnie śmiechem. Jej wzrok utkwił w oknie. Zaśmiała sie cicho. Zapomniała o smutku.
-Nie sypiam, tak więc muszę umieć zagospodarować sobie czas- Odpowiedział patrząc za okno. Starał się nie dać po sobie poznać że tym razem rozmowa uderza w jego czułe punkty. Bezsenność, na którą cierpiał, była jego przekleństwem. Sam chciałby tak naprawdę zdrzemnąć się bez strachu że straci kolejnych kilka lat. Uwielbiał noce takie jak te. Umiarkowana temperatura sprzyjała nauce, a cisza panująca na korytarzach była naprawdę przyjemna. Wiedział że przebywanie w takich miejscach w nocy to igranie z nauczycielami. W końcu był nadal uczniem. Mimo to gdyby nie jego specyficzne nawyki pewnie nie spotkałby tej damy - Spadła mi gdzieś tam- Wskazał na losowe krzaki, mając nadzieje że kobieta nie zauważy jego wyraźnie posmutniałej miny. On miał odwrócić jej uwagę od tego wszystkiego a nie zawracać jej głowę własnymi problemami. -Widoki nocą są tutaj Piękne- Westchnął
-Nie sypiasz?-zapytała ze zdziwoną miną. Znała to dobrze. Chociaż na bezsenność nie chorowała, to zdarzały się bezsenne noce. Zazwyczaj wyła wtedy w poduszkę a potem padała ze zmęczenia. W sumie to nawet nie zalicza się raczej do bezsenności, ale dobra. Podeszła do niego. -Widać to w Twoich oczach. Są zmęczone-powiedziała wpatrując się w oczy Evana. Stała bardzo blisko niego. -Pomóc ci w poszukiwaniach?-w sumie to wolała zostać tu. Zrobiło się zimno. Myśl o wyjściu na zewnątrz w środku nocy i szukaniu jakiejś książki nie za bardzo jej się podobała. Ale cóż. Wbiła wzrok ponownie w widok za okna. -Mhm...Szczególnie zachody słońca...-
-Taki już mój mały nawyk- Przecież nie mógł powiedzieć jej że nie miał dobrego, spokojnego i długiego snu od wielu lat. To już całkowicie zrobiło by z chłopaka dziwaka. A tego na pewno nie chciał. Ucieszył się gdy Alexandra zaproponowała mu pomoc w poszukiwaniach. Książka była dla niego naprawdę ważna, zresztą jak każda rzecz należąca do niego. Evan nawet nie dopuszczał do siebie myśli o zgubieniu czegokolwiek! -Dzięki za propozycje, ale nie skorzystam- Głupio mu było odmówić. Wiedział że czeka go ogromna ilość pracy przy szukaniu ale nie miał serca aby wyciągać kobietę na taki chłód. To nie było w jego stylu, jeszcze by się pochorowała. A wtedy to już chyba nie odstąpił by jej na krok poza jej domem. Znienawidziła by go za to. Więc, samotne poszukiwania są najlepszym wyjściem z sytuacji. Gdy kobieta wspomniała o zachodach słońca chłopak tylko westchnął -Osobiście, zaraz po obserwowaniu nocy, preferuje wschody słońca. Ale ilu ludzi tyle opinii- Powiedział podświadomie, delikatnie przysuwając się do dziewczyny. Może szukał jakiegoś kontaktu z nią ? Sam tego tak naprawdę nie zauważał.
-Twoim nawykiem jest bezsenność?-zapytała lekko zdziwona. Na jej twarzy pojawił się smutny uśmiech. Odwróciła głowę od Evana. Spojrzała przez okno. Może wyjście w środku nocy nie jest złym pomysłem. Byłby przy tym niezły ubaw. Szukać po krzakach w nocy jakiejś książki. Brzmiało to zabawnie. -To sama pójdę jej szukać-palnęła z szyderczym uśmiechem. Przecież nie rozchoruje się od jednego wyjścia na wieczorne powietrze. Nie przesadzajmy. -Ja tam jestem wielbicielką zachodów-wymamrotała. Tyle razy je widziała. One właśnie kończą dzień i rozpoczynają noc. A wschody początkują kolejny okropny dzień. Przybilżyła się do niego i znów go przytuliła. Tak po prostu.
-Jedni obgryzają paznokcie, a jedni nie śpią. Tak to już czasem jest- Westchnął chłopak. Mimo że w jego objęciach znajdowała się właśnie piękna dama Evan jakoś nie potrafił się tym cieszyć. Może to przez noc ? Lub stratę książki? Sam Evan tego nie potrafił określić. Wiedział jednak że dotyk tej damy wywoływał w nim jakąś nieznaną dotychczas reakcje. -Proszę, jest zimno. Jak się pochorujesz to naprawdę sobie tego nie daruje- Spojrzał na nią poważnie. Nie żartował w tej kwestii. Już wystarczająco dużo bólu wyświadczył dziś Alexandrze. Nie trzeba dodawać do tego przeziębienia lub innego choróbska. Evan to bardzo opiekuńczy chłopak więc prawdopodobnie nie odstąpił by jej na krok gdyby pochorowała się przez niego. -Tak jak mówiłem, ilu ludzi tyle opinii. Ja wole wschody słońca. Sygnalizuje że przeżyłem kolejną noc i wszystko budzi się do życia- Powiedział głęboko patrząc jej w oczy
-To nie będzie twoja wina. Będzie ona moja. Może zachoruję może nie. Wisi mi to-odsunęła się gwałtownie od chłopaka. Zaczynała dostrzegać, że chyba ma dość jej towarzystwa. W końcu zaczęła go przytulać jakby znali się od lat. Nie podobało się to również jej. Mimo, iż z natury nie lepiła się do pierwszej lepszej osoby, to od niego czuła przyjemnie ciepło, które tak bardzo jej się podobało. Uspokajało ją. Spojrzała na Evana. Zdecydowanie miał jej dość. Okej, i tak już nie zaśnie. Może iść poszukać tej książki, czemu nie. -Wiesz, że jestem bardzo upartą osobą więc i tak pójdę jej szukać?-uśmiechnęła się smutno. Gdzieś tam, bardzo, bardzo głęboko, Alex poczuła lekki smutek. Chciała być jak najdłużej w jego towarzystwie. Czuła potrzebę wygadania mu się ze wszystkich spraw. Ale dlaczego, skoro go nie znała? Dlaczego wywoływał u niej jakiekolwiek emocje? U tak zimnej osoby. Zrobiła krok w tył i się przewaliła. Brawo Alex, brawo. To już drugi raz tej nocy! -Kuźwa...-wymamrotała podnosząc się i opierając o ścianę. Czemu jest tak fajtłapowatą osobą. Spuściła głowę by nie patrzeć na Evana. Ale wstyd.
Gdy Alex się potknęła o mało nie parsknął śmiechem. Mimo że przed chwilą kobieta go tak zimno odtrąciła to nie gniewał się na nią. Nie chciała się przytulać to nie będzie jej zmuszał. Bardzo miło mu było i nie chciał jej puszczać ale jej decyzji nie zmieni. To nie tak że nie chciał z nią szukać tej książki. On po prostu nie cierpiał gdy ktoś odczuwał dyskomfort psychiczny czy też fizyczny z jego powodu. Tak po ludzku, było mu przykro. Nigdy nie chciał być powodem czyjegoś nieszczęścia. Taka już jego natura. Powoli zbliżył się do Alex i wyciągnął do niej dłoń. Liczył że z niej skorzysta, nie chciał żeby siedziała na tej zimnej posadzce. -Choć, wstawaj moja nocna towarzyszko- Uśmiechnął się do niej delikatnie, czekając na to aż chwyci jego dłoń. Wiedział że nie powstrzyma ją przed wyjściem na dwór w ten chłodny wieczór. Postanowił więc zwrócić się do niej z prośbą. Widział jak zwiewnie tak dziewczyna jest ubrana, a to nie gwarantowało odpowiedniej ochrony przed chłodem. -Okej, pójdziemy na poszukiwania. Ale najpierw proszę, przebierz się. Będzie Ci zimno- Powiedział nadal czekając aż Alex chwyci jego dłoń. Kultura kulturą, ale zdrowie na pierwszym miejscu musi być!
-Dobra, uznajmy, że tego nie było-wymamrotała kryjąc swoje rozbawienie. Chwyciła za rękę Evana i podniosła się do góry. -Nie ma takiej potrzeby. Naprawdę-spojrzała na niego z uśmiechem. Chyba zaczyna go lubić. Spodziewała się raczej walki o to by nie szła, ale widać, chłopak chyba zrozumiał jak bardzo jest uparta. Poprawiła swoją sukienkę. Dziwne to, że paraduje w takiej sukience w środku nocy, ale tak się ubierała. No cóż. Może faktycznie powinna pójść ją zmienić? Sięgała trochę za uda. Ubrała się tak, bo nie sądziła, że kogoś w ogóle spotka podczas wieczornego spaceru. A chłód lubiła. No, ale teraz inna sprawa, robiło się naprawdę zimno. Odwróciła głowę i spojrzała na korytarz pogrążony w ciemności. Wyglądało to naprawdę strasznie. Tak jakby coś tam się czaiło i tylko czekało aby Alex weszła w tajemniczą ciemność. Nie ma mowy, że tamtędy pójdzie. Zachowywała się jak dziecko, tak, 19 letnia Alexandra boi się ciemności. Przechadzać się po korytarzach oświetlonych światłem księżyca, nie ma problemu. Ale tu się kończy pewnien limit. Poprosić Evana by z nią poszedł też głupio. Postanowiła udawać, iż wszystko jest okej.
-Oj uwierz mi, jest taka potrzeba- Powiedział spogladając na jej sukienkę. Jeśli w ciągu dnia było około 18 stopni to ile teraz mogło być ? Prawdopodobnie około 7-8, To na pewno nie była temperatura odpowiednia do paradowania w tak zwiewnej sukience po polu. Jeszcze po korytarzu to było zrozumiałe. Przecież Hogwart jest ogrzewany. Książka mogła zaczekać, zdrowie nigdy. Trzeba je szanować, bo raz stracone nie powróci. Dziwił się czasem jak wiele osób w Hogwarcie przywiązuje tak nie wielką wagę do zdrowia. Przecież magia nie jest wszechpotężna! Nie można ciągle na niej polegać. Ona, tak samo jak wszystko bywa zawodna ! -Tak właściwie to w którym domu sypiasz?- Spytał spokojnie. Widział że kobieta się czegoś boi, ale nie potrafił określić czego. Może miała jakieś problemy ze współlokatorami? Evan chciał jej pomóc bo to z natury był dobry chłopak. Tylko do tego była potrzebna wiedza, a tej raczej nie posiadał. Tak więc postanowił obrać sobie za cel zdobycie jej
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Pogoda niby nie była najgorsza, ale i tak przyjemniej było spędzać czas w zamku, niż poza nim. Wiatr potrafił zerwać się nawet w najbardziej niespodziewanym momencie, a wlatujące do oczu liście z piaskiem nie były zbyt zachęcające. A to wszystko oczywiście wtedy, kiedy akurat Brytyjczyków nie męczył deszcz! Leo nie lubił narzekać, ale łatwo było zauważyć, że przykłada większą wagę do tego gdzie coś robi. Dodatkowo z szalejącą magią rzucanie zaklęć ocieplających nie było takie proste. Gryfonowi pozostało zainwestowanie w grubsze ubrania, liczenie na pomoc Ezry, albo ryzykowanie. Koniec końców można było go spotkać nawet w jesiennych swetrach - jeden miał właśnie na sobie, gdy przemierzał korytarz Hogwartu. Nie planował iść na wróżbiarstwo, za to dowiedział się, że profesor @Daniel Bergmann miał teraz zajęcia z młodszymi klasami. Leo przystanął sobie niedaleko sali transmutacyjnej, przebierając nogami ze zniecierpliwieniem. Chętnie by usiadł, plecy trochę go pobolewały po pamiętnym wypadku na festiwalu. W szczególności drażniło go rozcięcie na łopatce - Vin-Eurico nie widział sensu w łażeniu do Skrzydła Szpitalnego po zaklęcie uśmierzające ból. Cierpiał sobie dyskretnie, w milczeniu. Aż podskoczył, kiedy uczniaki wysypały się z klasy. Leo uśmiechnął się sympatycznie do paru znajomych Gryfonów, czekając aż sam nauczyciel będzie wolny. Sam nie zorientował się, kiedy zaczął z odrobiną poddenerwowania skubać brzeg książki od transmutacji, którą miał studiować w ramach zabicia czasu. - Profesorze! - Zawołał, wymijając grupkę plotkujących Puchonek, które na jego widok zaczęły podejrzanie chichotać. Leo pozwolił sobie na wesołe mrugnięcie do nich, zanim dopadł do Bergmanna. W tej jednej chwili zupełnie zapomniał, co chciał mu w ogóle powiedzieć. - Eee. Mam sprawę i jeśli profesor miałby chwilę... Ogólnie chodzi o transmutację, znaczy w sumie to trochę bardziej o animagię. - Odchrząknął z odrobiną zażenowania. Sam w siebie nie wierzył i ciężko mu było oczekiwać od kogokolwiek, że to zrobi. Teraz dodatkowo się martwił, bo w zeszłym roku nie popisał się z żadnego przedmiotu, w tym również z transmutacji...
Skończenie zajęć przyjął niejako z ulgą. Nie - konkretnie z powodu nieprzepadania za nauczaniem (nigdy nie odkrył w sobie wzniosłego powołania w przypadku wlewania wiedzy - oraz umiejętności - do czaszek kształtujących się czarodziejów), niemniej chcąc nie chcąc - transmutacja w wydaniu klas młodszych nie pociągała go zbytnio, a zwłaszcza nieułatwiana przez zakłócenia magii. Fakt przejęcia sporej ilości zajęć ze studentami na koszt zajmującego się wykładami Craine’a, przyjął z niepodważalnym zadowoleniem; miał dzięki temu sposobność prezentowania formuł trudniejszych, bardziej skomplikowanych, pokazujących dziedzinę niekiedy w odmiennym świetle - oddalonym od zacienionych, zszarzałych stereotypów. Nie uważał, że transmutacja była każdemu potrzebna (chociaż piętnował osoby usiłujące negować jej użyteczność), aczkolwiek w jego własnym przypadku była życiową pasją, wraz z pochłonięciem szeroko pojętą sztuką. Wstał (nareszcie) od biurka, porządkując pergaminy na blacie w jedną, dość cienką całość - jaką miał właśnie ze sobą zabrać. Mając w zamiarze oddalić się w swoją stronę, odruchowo przeszukiwał wnętrze kieszeni w poszukiwaniu paczki papierosów - czy aby znajdują się na właściwym miejscu, czy aby zostały zabrane w celu kontynuacji nałogu - do diabła, tylko ten wiatr na zewnątrz, wyjący niekiedy w wieczornej otoczce mroku, nie wydawał się specjalnie zachęcać ani ułatwiać zadania. Wtem wyrwał go znajomy tembr głosu. Spojrzenie wyostrzyło się wreszcie, wyłapując znajomego studenta - miał dobrą pamięć do twarzy, zwłaszcza wobec uczęszczających na jego lekcje; co więcej, charakterystyczna postura wydawała się niemożliwa do pominięcia. - Mam czas - skinął głową, niewerbalnie potwierdzając w ten sposób swe oznajmienie. Dało się zauważyć drobną zmianę w jego powierzchowności, kiedy padło słowo animagia - zbłąkany refleks pojawiający się na jasnych tęczówkach, mógł świadczyć tylko o jednym - Bergmann się zaciekawił. - …jak więc wygląda ta sprawa? - zachęcił pośrednio do rozwinięcia. Wolał nie dorabiać sam scenariuszy, prawdopodobnych powodów bądź pytań.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Nie chciał jakoś się profesorowi narzucać, a dopadł go trochę tak w biegu - w końcu ledwo opuścił salę i mógł być zmęczony po prowadzeniu zajęć. Leo należał do osób całkiem wyrozumiałych i starał się zawsze zrozumieć drugą osobę. Jak wiadomo, nauczyciel to dla ucznia prawie kosmita. Gryfona niesamowicie cieszyła możliwość porozmawiania z Bergmannem, biorąc pod uwagę to, że przecież innym nauczycielem transmutacji był Patton Craine. Do tego chyba nikt nie poszedłby poszukując rady czy pomocy... Rzecz w tym, że Vin-Eurico nie tylko potrzebował kogoś znającego się na transmutacji, ale również na samej dziedzinie animagii. Nie miał zbyt wielu informacji co do nauczyciela, ale wiedział jedno. Jego nazwisko znajdowało się na liście zarejestrowanych animagów. Problem w tym, że Leo nigdy nie był najlepszy w prowadzeniu poważniejszych konwersacji, a teraz mimo wszystko stał przed profesorem. Kombinował wytrwale jak wyjaśnić o co mu chodzi i trochę odetchnął z ulgą, bo wydawało mu się, że Bergmann przejawił odrobinkę zainteresowania. O to chodziło, nie? Żeby się nie męczyć, tylko trochę popracować razem. Wychowankowie Gryffindora raczej należeli do wytrwałych, a Leo podtrzymywał tę zależność. Jeśli już się uparł, to raczej zdania nie zmieniał. - To właściwie dość... No, proste. Znaczy nie, ale no. - Uśmiechnął się przepraszająco, doskonale wiedząc, że brzmi wyjątkowo kiepsko. Dlaczego wokół tego typu umiejętności pojawiła się taka otoczka tajemnicy? Animagia należała do sztuk aż tak niespotykanych? Vin-Eurico wolał nie powtarzać sobie już więcej, że "i tak nie da sobie rady". Wolał próbować, nie przejmując się tym, że najprawdopodobniej wszystko pójdzie tak, jak zawsze. To jest, beznadziejnie. - Zainteresowałem się animagią już jakiś czas temu iii trochę studiowałem ten temat, moja ciotka jest animagiem i... Nieistotne, rzecz w tym, że w zeszłym roku sobie zupełnie odpuściłem wszystko, jeśli chodzi o naukę. To chyba trochę bardziej marzenie, ale sobie pomyślałem, że może gdybym się zabrał za to w końcu bardziej na poważnie... Znaczy, już zacząłem, serio. - Wraz z mówieniem szło mu coraz lepiej, ale Leo zawsze odnajdywał spokój w tego typu sytuacjach. Lubił mówić, odprężał się podczas wylewania z siebie wszystkich myśli. Co z tego, że brzmiał trochę chaotycznie? Naprawdę liczył na odrobinę wsparcia ze strony nauczyciela - przy okazji miał nadzieję, że Bergmann zauważył zmianę w zachowaniu i nastawieniu Gryfona. Trzeba przyznać, że przez wakacje i początek roku nieźle nadgonił materiał i teraz z transmutacji był... No chyba nawet ośmieliłby nazwać się dobrym, jeśli nawet nie bardzo dobrym. - Chodzi po prostu o to, że wiem, że profesor jest animagiem i chciałem spytać, czy byłaby szansa zorganizowania jakiejś nauki, sam nie wiem. Bardzo mi zależy i gdyby tylko był profesor w stanie znaleźć kiedyś jakąś chwilę, to byłbym wdzięczny za każdego rodzaju pomoc.
Nie miał w zwyczaju dokładać starań w tworzeniu wyolbrzymionej wyrwy dystansu, w płaszczyźnie relacji nauczyciela z uczniem; choć, nie należy zaprzeczyć - nie uważał, aby zniesienie całkowicie granicy niosło ze sobą jakiekolwiek korzyści, wręcz przeciwnie - zaburzało tę równowagę, ład szkoły, szacunek wobec prowadzącego. Wysłuchiwał studenta bez żadnych aberracji w mimice, przez jakie prześwitywać by mogło zniecierpliwienie lub irytacja, znużenie albo prześmiewczość wobec stawiania wysokiej w tym przypadku poprzeczki. Przedzierał się przez gąszcz słów i wyłapywał całokształt sensu, przez komplikacje - być może niektórych - niezawierających meritum - niemniej na swój sposób rozumiał Gryfona; pamiętał, kiedy sam zwracał się z identyczną prośbą, z intensywniej bijącym pod kolebkami swych żeber sercem, którego echo nieustających skurczów równie bębniło w uszach. Prędzej czy później mogą nawiązać lepsze porozumienie - bądź niekoniecznie, lecz nie wybiegał do tego stopnia w przyszłość, skupiając się na obecnym stanie rzeczy. Nie wiedział, co z tego wyniknie, nie miał pojęcia, czy będzie zdolne wyniknąć cokolwiek, chociaż jakby nie patrzeć - cenił sobie ludzi ambitnych. Ambicje, stawiane cele nadawały w jego mniemaniu sens życiu - bez nich człowiek był jakby pustym naczyniem, odrażającą skorupą cudem pełniącą funkcje zaliczające do definicji życia (lub raczej - wegetowania). Ambicja była pierwszym z potrzebnych kroków, drugim zaś była wytrwałość; z umiejętności zdążył wyłapać ostatnie dobre, odnoszone w tej dziedzinie wyniki. - Mogę tobie pomóc - zgodził się - albo raczej - wskazywać. Animagia jest pracą głównie we własnym zakresie - dorzucił - chociaż to oczywiste. - Dlatego była owiana tyloma opowieściami, niczym niemalże legenda; a animagia w jego mniemaniu stanowiła zaledwie początek prawdziwego zagłębiania się w transmutację. Prawda pozostawała jedna - mimo braku typowego zamiłowania wobec kariery nauczyciela, Bergmann nie został nim bez powodu; zanurzenie się, nawet na nowo, w sprawach dotyczących przedmiotu, udzielanie konsultacji poza programem było czymś, w czym czuł się niczym w swoim żywiole. - Masz może jakieś pytania na sam początek? - zwrócił się do Gryfona, na moment odrywając wzrok od jego postaci ku bliżej nieokreślonym punkcie - w zastanowieniu. - Wypadałoby też pomyśleć nad organizacją. - Wertował w myślach karty własnego planu, aby wynaleźć możliwie najlepszą porę.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Sam nie wiedział, czego oczekuje - być może w ogóle nie miał żadnych wymagań wobec profesora Bergmanna, dlatego ta rozmowa przechodziła tak płynnie? Leonardo nigdy nie lubił nikogo do czegoś zmuszać i w pełni zrozumiałby odmowę. Pewnie jego motywacja do nauki animagii nieco zostałaby osłabiona, ale co cię nie zabije to cię wzmocni! Gryfon zawsze potrzebował zapewnień, że robi coś dobrze, idzie w odpowiednim kierunku. Chyba tylko tego wymagał od nauczyciela. Odrobiny wsparcia i może pogłaskania po główce co jakiś czas, bo chwalenie działało na niego zdecydowanie pozytywniej niż karanie. Był mimo wszystko butniczym wychowankiem domu Gryffindora i lubił czasem zadrzeć nos aż po sam sufit (niemal dosłownie, jeśli weźmiemy pod uwagę wzrost). Mówienie mu "nie" było zachętą, dodatkowo mogło urazić dumę i wpłynąć na chłopaka w dość żałosny sposób. Zgoda rozbrzmiała w uszach Leo bardziej magicznie niż niejedno zaklęcie - błyskawicznie się uspokoił i teraz w jego postawie nie dałoby się doszukać ani krztyny niepokoju. Osiągnął swój cel, to jest osiągnął możliwość realizacji swojego celu. Pokiwał energicznie głową aby pokazać profesorowi, że doskonale rozumie o co mu chodzi i zamierza się stosować do każdej rady. - Och, nie, chyba nie. Znaczy, jeśli profesor chciałby się podzielić własnymi doświadczeniami, czy... czy coś. Kiedyś. - Wyszczerzył się jeszcze promienniej, zapewniając rozmówcę, że jest pełen entuzjazmu i wprost nie może się doczekać współpracy. - Kiedy tylko znajdzie psor czas, ja się dopasuję, poważnie - i mówił w pełni szczerze, bo choćby miał zarywać noce czy omijać jakieś mniej istotne zajęcia, to do Bergmanna by na pomoc z animagią poszedł. Priorytety.
Zauważał determinację - najważniejszy, konieczny w podjęciu krok na snującej się ścieżce ku blado majaczącemu celowi, jaki w miarę zbliżania się, w miarę postępów, nabierał ostrości swych kształtów, kolorów - by ostatecznie zajaśnieć w zasięgu ręki. Zdecydowanie i pewność siebie w przypadku podejmowanej decyzji, nieodchodzenia od niej były cechami, które nade wszystko doceniał - choć pozostawał świadomy - prawdziwe podejście Gryfona wyniknie dopiero wraz z czasem; a on chciał się o tym przekonać, zobaczyć, czy rzeczywiście jego podejście okaże się dostatecznym do pomyślnego opanowania umiejętności. Sam nie zakładał nic z góry. Uśmiechnął się lekko, serdecznie, słysząc dalszą część wypowiedzi. Nie było w takim razie potrzeby przedłużać; a i korytarz sam w sobie, z co rusz przewijającymi się postaciami uczniów tudzież studentów, przemieszczających się po ogromnym kompleksie zamku - nie stanowił korzystnej scenerii w prowadzeniu rozmowy na przecież istotny temat. - Jak najbardziej - potwierdził - w końcu był tutaj, aby użyczyć swojego doświadczenia i wiedzy podczas rozwoju z zakresu transmutacji - również wynoszącego się ponad program. Jeszcze przez ułamek momentu zanurzył się w świecie własnych rozmyślań - choć zadecydował się sprecyzować zbliżającą się całość już nieco później. Skoro odpowiadała mu (przynajmniej większość) możliwych godzin, nie powinien zaistnieć specjalny problem. - Wybierzemy któreś z popołudni - dodał wobec tego mężczyzna, zapewniając: - Jeszcze wyślę ci sowę.
|zt x2
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nadchodząca wielkimi krokami pełnia wydawała się niesamowicie nieznośna - Mefisto nie mógł się doczekać aż zapadnie zmrok, a on w końcu przejdzie transformację w wilkołaka. W nocy praktycznie nie spał przez męczące go koszmary, tak więc większość czasu krążył sobie po dormitorium i Pokoju Wspólnym, nie robiąc właściwie nic. Miał wrażenie, że nie da rady wysiedzieć w miejscu, tak więc nawet okienko pomiędzy zajęciami spędzał na błąkaniu się po korytarzu. Każdy krok był bardziej nieprzyjemny od drugiego, każdy mięsień podrygiwał niespokojnie, każdy wdech przywoływał chęć pokazania na twarzy grymasu zmęczenia. Mefistofeles bardzo dotkliwie odbierał tę pełnię i nie wiedział czy to przez zakłócenia magiczne, przez wyjątkowo beznadziejny okres w życiu, czy zmniejszenie dawki zażywanego eliksiru tojadowego. Wszystko składało się w całość, którą objawiało paskudne zmęczenie i osłabienie. Jakby tego było mało, to jeszcze pokłócił się z właścicielem menażerii, który bezczelnie zarzucił mu kolejny wolny wieczór. Ślizgon o mały włos go nie zagryzł, zapewniając przy tym, że bardzo chętnie przyjdzie do sklepu i przemieni się w wilkołaka w obecności klientów. Dopiero wtedy właściciel przypomniał sobie o swoim błędzie i poinformował chłopaka, że gdyby w pozostałe dni pracował normalnie, to nie byłoby problemu. Mefisto zdawał sobie sprawę z tego, że wcale nie jest kochanym słoneczkiem, ale przynajmniej zwierzęta dobrze traktował... Korytarz na V piętrze był pusty, wszyscy pochowali się w salach i grzecznie studiowali, Nox mógł zatem niespiesznym krokiem podążać dalej przed siebie. Wyrzucał sobie zostawianie wszystkiego na ostatnią chwilę, bo przecież miał niezmiernie ważną rzecz do załatwienia... Zacisnął palce mocniej na zawieszonym na ramieniu pasku torby, przypominając sobie banalnie prosty plan. Na następnej lekcji musiał po prostu zasłabnąć lub nawet zemdleć, w każdym razie zwrócić na siebie uwagę do tego stopnia, aby odesłano go do Skrzydła Szpitalnego.
Ostatnio zmieniony przez Mefistofeles E. A. Nox dnia Nie Mar 04 2018, 18:40, w całości zmieniany 1 raz
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Od kilku dni targały nim sprzeczne emocje. Z jednej strony nie mógł się pozbyć z głowy kwestii Mefisto i pomocy, którą przed samym sobą obiecał mu (a właściwie małej dziewczynce) udzielić. Z drugiej strony bardzo nie chciał myśleć akurat o nim, czując się chory na najmniejsze wspomnienie sytuacji z Komnaty. Kiedy tylko Ślizgon wyszedł z pomieszczenia, umysł Ezry stał się przejrzysty, jakby ktoś nagle nacisnął na guzik, przywracając ustawienia fabryczne. I szczerze? Clarke nie był pewny, czy nie wolałby pozostać w nieświadomości, bez tego przygniatającego poczucia winy, bez zdezorientowania, bez obrzydzenia, szczególnie własną osoba. Imię Leo, które wcześniej nie znalazło oddźwięku, nagle zajmowało każdą jego myśl. Jak Ezra miał patrzeć mu w oczy, jak przytulać i całować, kiedy tak mocno bolało go sumienie? A że Clarke był tchórzem, początkowo chciał nie przyznawać się do niczego, mając nadzieję, że i Mefisto będzie po prostu trzymał język za zębami. Do niczego nie doszło, racja? To była tylko kwestia magii... Najwyraźniej jednak Leonardo budził w nim uczciwego człowieka, bo poczucie winy było tak ogromne, że Ezra skończył praktycznie korząc się przed swoim chłopakiem i przepraszając tak szczerze jak jeszcze nigdy wcześniej. I nawet jeśli Vin-Eurico zapewniał go, że rozumiał, że go kochał, że nie musiał się martwić... Cóż, Ezra się przejmował, ponieważ to był pierwszy raz, kiedy miał na sumieniu jakąś zdradę i po prostu było mu z tym wyjątkowo ciężko przez to jak bardzo zależało mu na Gryfonie.Podliczając to wszystko, Ezra miał powody, aby stanowczo omijać na korytarzach Noxa po tym porażającym upokorzeniu, którego ten był świadkiem. Albo właściwie prowokatorem? I wychodziło mu to całkiem nieźle, ale wciąż pozostawał problem pełni i Ezra z każdą godziną ostatniego dnia był coraz bardziej sfrustrowany. Kiedy więc wkroczył na korytarz na V piętrze i zobaczył na nim Mefisto (a także podjął decyzję, że nie zrobi żenującego odwrotu), zareagował całkowicie impulsywnie. Gdy znaleźli się na wyciągnięcie ręki od siebie, Ezra gwałtownie skręcił, popychając Mefisto w stronę ścian i natychmiast wymierzając mu porządny cios prosto w szczękę.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mefisto również poświęcił trochę czasu na roztrząsanie sytuacji, która zaszła w Komnacie Wspomnień. Fakt faktem mniej koncentrował się na samym aspekcie zdrady (to go za bardzo nie obchodziło), a raczej na tym, że Ezra z pewnością działał pod wpływem jakiegoś uroku. Co więcej, Ślizgonowi zaczął kiełkować pomysł skąd się to w ogóle wzięło. Przytrafiło mu się ostatnio parę dziwnych sytuacji... ale to nie było teraz najważniejsze. Bardzo chciał poznać przyczynę tajemniczej chcicy Krukona, ale w większym stopniu zależało mu na udzieleniu pomocy małej Cynthii. Koncentrował się zatem na tym, aby odpowiednio ułożyć plan i znaleźć się w odpowiedniej chwili w Skrzydle Szpitalnym, jednocześnie mając drogę ucieczki. Niezbyt brał pod uwagę, że aż tak opadnie z sił, w gruncie rzeczy mógł to właśnie wykorzystać na swoją korzyść. Nie zwracał uwagi na to, czy Ezra go unika, czy też nie. Sam nie szukał go na korytarzu i nie ganiał za nim na lekcjach, więc w głębokim poważaniu miał to, czy Krukon czuje się upokorzony, czy o sprawie zapomniał, czy mówił swojemu chłopakowi. Mefisto milczał, bo to nie było nic pilnego, a przecież nie należał do osób chętnie rozsiewających tego typu ploteczki - nie, jeśli nie miał mieć z tego żadnych korzyści. Przemierzając korytarz nawet Clarke'a spojrzeniem nie obrzucił i nie miało na to wpływu lekceważące podejście, jedynie rozkojarzenie. Z tego samego powodu w pierwszej chwili nie zorientował się, czemu z takim impetem uderzył w ścianę. Dopiero wyprowadzony w szczękę cios zmusił go do rozeznania się w sytuacji. - Pojebało cię? - Spytał szczerze, nawet bez irytacji - przypominało to niemalże troskliwe pytanie. Ezra znał Mefisto na tyle dobrze żeby zorientować się, że to jedynie "cisza przed burzą". Pozwolił aby upłynęły dwie najdłuższe w jego życiu sekundy (dobra, szczęka trochę bolała i potrzebował chwili), a następnie odepchnął od siebie mocno Krukona. Rzucił chłopakowi jeszcze jedno koło ratunkowe w postaci kontynuacji rozmowy, odsuwając się od ściany i przywołując na twarz szyderczy uśmiech. - Dostaję mieszane sygnały, skarbie. Może najpierw przemyśl sobie w jakim kontekście chcesz się na mnie rzucać, co? Podpowiem - w jednym przypadku możesz wyjść w miarę bez szwanku.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Clarke miał to do siebie, że często niepotrzebnie rozpamiętywał sprawy. Dręczenie się tym nie miało zupełnie sensu, ale po części miał nadzieję, że sam rozwikła tajemnicę, dlaczego tak nagle rzucił się na Noxa. Nie brał pod uwagę innej możliwości jak tego, że winny był Ślizgon - świadomie czy nie, to już było mniej istotne. Potrzebował jednak jeszcze jakiegoś fragmentu układanki, który teraz znajdował się poza zasięgiem jego wzroku. Kiedy teraz uderzył chłopakiem o ścianę, po części zrozumiał uwielbienie Leonardo do jego hobby w postaci lania innych ludzi. - W żadnym stopniu, powiedziałbym nawet,że wreszcie jestem świadomy wszystkich moich czynów - odparł, nie owijając w bawełnę i jasno sygnalizując co było problemem. Prychnął cicho na to gwałtowne odepchnięcie, zupełnie się nim nie przejmując. - Nie potrzebuję tego rozważać. Wolałbym polizać papier ścierny, wolałbym rozwalić sobie głowę o ścianę, niż jeszcze raz być zmuszonym do całowania ciebie, skarbie - wycedził, nawet nie próbując ukryć obrzydzenia na samą myśl o sytuacji, którą mieli nieszczęście dzielić. Pseudo groźbę Mefisto skwitował pogardliwym uśmieszkiem, robiąc odważne kroki do przodu. - Bawiło cię to, Nox? Jesteś tak zdesperowany, żeby magią zmuszać ludzi do pożądania cię? - swobodnie sypał oskarżeniami lodowatym głosem, który miał boleć, który miał wbijać się niczym sopel pchnięty prosto w klatkę piersiową. - Z drugiej strony, kto z własnej woli chciałby cię dotknąć? Kto w ogóle chciałby cię chcieć? - zaszydził, a kiedy był już wystarczajaco blisko zamarkował uderzenie, sekundę później prawdziwy cios wymierzając drugą ręką. Brakowało w tym trochę szybkości, bo Clarke nie odskoczył, nie próbował nawet uniknąć ewentualnej kontry. Stał tam, niemal się wystawiając i prowokując Ślizgona, jakby miał w tym wszystkim jakiś większy cel. W innym wypadku czy nie próbowałby ataku z odległości? Ale nawet jeśli miał, prawdziwą przyjemnością było wykorzystanie go do wygarnięcia Mefisto wszystkich złych rzeczy, które na jego temat myślał. A jeszcze trochę ich miał w zanadrzu. - Tak naprawdę mi cię żal, wiesz? Ty nawet nie dostrzegasz jak tragiczną przyszłość sobie tworzysz. Zawsze sam... - Dźgnął go palcem w klatkę piersiową. - Niechciany i pogardzany... - Zrobił to ponownie, zniżając głos z perfidnym uśmiechem - Zawsze gorszy... Jeśli to nie miało go wystarczająco sprowokować, to Ezra nie wiedział co jeszcze musi powiedzieć. Liczył jednak, że Mefisto go nie zawiedzie.[/b]
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
W ogóle nie poczuwał się do winy. Miał pewną teorię, którą było dość ciężko ot tak sprawdzić, w szczególności gdy priorytety temu nie sprzyjały. Mimo wszystko Mefisto nie uważał się za winnego w tej całej sytuacji, jednocześnie nie przyklejając tej łatki do Ezry. Właściwie, to w dupie miał całą tę sytuację i kompletnie go nie obchodziło czy chłopak jest zakłopotany, czy tłumaczył się Leo, czy wspomina to źle czy jakimś cudem dobrze. Oczywiście chciał się dowiedzieć co wywołało taką drastyczną zmianę podejścia, ale nie zamierzał tego roztrząsać. Ten jeden jedyny raz nie chciał nawet niczego Ezrze wypominać - lubił sobie okazjonalnie wmawiać, że umie być miłą osobą. Padli ofiarą jakiejś siły wyższej, ale Mefistofeles całkiem elegancko z tego wybrnął. Mógł Krukonowi ulec, nie? Na Merlina, to wcale nie byłoby takie dziwne... - Brawo! - Pochwalił chłopaka. Ściana się trochę przydała, bo odnalazł w niej takie przyjemne oparcie... Patrzył na Clarke'a z małym zainteresowaniem, kiedy gadał coś o papierze ściernym i innych pierdołach. Mefisto nie widział sensu w przerywaniu mu i grzecznie czekał, aż cały jad z wychowanka Ravenclaw zejdzie. Zmarszczył nieco brwi, kiedy ten ponownie się do niego zbliżył. Poważnie nie rozumiał ludzi - dawał jasne sygnały, że nie jest zainteresowany czyimś towarzystwem, a ci i tak się narzucali. Nawet teraz! Wyraźnie pokazał Ezrze, że jest w stanie odpuścić mu to uderzenie. Dał mu przewagę w postaci powstrzymania się od rewanżu. Poruszył łagodnie szczęką, zaraz powracając do poprzedniego grymasu, przypominającego uśmiech. Dostrzegł chęć wymierzenia ciosu i w ostatniej chwili zorientował się, że Clarke wcale nie jest aż tak przewidywalny - chociaż się odsunął, to i tak został ugodzony. Po prostu trochę bardziej w bok, a ze względu na dynamikę ciała nie zwrócił na to aż takiej uwagi. - Ach, za wolny - syknął i naprawdę ciężko było stwierdzić, kogo w tej chwili beształ. Drgnął ledwie zauważalnie, chcąc w końcu odpowiedzieć Ezrze tak, jak na to zasługiwał - ale on kontynuował swój idiotyczny monolog, podchodząc jeszcze bliżej i trącając go w klatkę piersiową. Ślizgon doskonale wiedział, że to wszystko durna gierka i beznadziejna prowokacja. Przez głowę przemknęło mu, że być może chłopak spodziewał się jakiegoś nauczyciela i chciał go wkopać, a może po prostu pragnął wykorzystać osłabienie związane z pełnią. Tak czy inaczej, Mefistofeles nie miał zbyt wielu skrupułów. Nie zastanawiał się czy to próba zrzucenia winy na niego, czy Ezra chce się ukarać za to co wtedy zrobił, ale potrzebuje z tym pomocy. - Skończyłeś? - Upewnił się, dalej z tym samym półuśmiechem, przy którym przepełnione obojętnością oczy solidnie kontrastowały. Przytrzymał dłoń chłopaka przy swojej klatce piersiowej tak, aby ten nieszczęsny palec nie został odsunięty, a opierał się o materiał mundurkowej koszuli - jednocześnie nie było możliwości, aby Ezra się wyrwał. - Skoro tak cię odrzucam, to co tu robisz? Nie przeraża cię świadomość, że mógłbym cię mieć? Nie tak jak wtedy, Clarke, bo wtedy odpuściłem. Mógłbym bez większego problemu po prostu zniszczyć to co sobie zbudowałeś z tym Gryfonem i nic by mnie to nie kosztowało... - Rozluźnił uścisk, aby móc nałożyć większy nacisk na palec Clarke'a, wyłamując go. Wystarczyła sekunda na odnalezienie odpowiedniego kąta, byle tylko usłyszeć przyjemne chrupnięcie łamanej kości. Ezra był idiotą, pozwalając na takie zbliżenie - prowokacja czy nie, Mefisto nie lubił tracić okazji. Znowu odepchnął chłopaka, tym razem nogą zahaczając stopą o jego piętę, aby nie miał szans na utrzymanie równowagi. Dla pewności pokierował go bardziej w dół, licząc na współpracę dzięki bólu wywołanym przez złamany palec. - Ja? Gorszy? Przynajmniej nie okłamuję siebie i wszystkich dookoła. A nie, przepraszam... Podobno się zmieniłeś, hm? - Parsknął śmiechem, kucając przy chłopaku i opierając jedno kolano o jego klatkę piersiową. - To wszystko jest bardzo zabawne, bo mi jest żal ciebie... Tak idiotycznie próbujesz wmówić sobie, że jesteś wspaniały i na to wszystko zasługujesz. Kto tu jest zdesperowany, Clarke?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Wyżywanie się na innych ludziach nie było mu bliskie, choćby dlatego, że Clarke nie uważał, by nielubiani znajomi warci byli otwierania przed nimi serca i wylewania z niego goryczy. Zdawał sobie sprawę, że w rzeczywistości jego słowa nie miały znaleźć wielkiego oddźwięku. Jad był jedynie odbiciem rzeczywistych odczuć, wyolbrzymioną namiastką potrzebną akurat w tym jednym, konkretnym momencie. Z tego też powodu Ezra nie mógł się wycofać, nawet jeśli Mefisto dawał mu możliwość rozejścia się w pokoju. - Nie mógłbyś. Twoje słowo przeciwko mojemu. Naprawdę sądzisz, że masz nad czymkolwiek władzę? Że uwierzyłby tobie, a nie mi? - prychnął, zupełnie odrzucając pierwszą część wypowiedzi. Co tu robił? Och Merlinie, sam zadawał sobie to pytanie. Wolałby potrafić już odpuścić i zwyczajnie wrócić do ignorowania Mefisto, przeplatanego pojedynczymi zaczepkami na lekcjach - przez tyle lat tak dobrze funkcjonowali, a w ostatnich miesiącach nieprawdopodobnie zwiększyła się częstotliwość ich spotkań. Jak widać, miało to na nich bardzo negatywny wpływ. - Odpuść sobie groźby, bo... - gwałtownie krzyknął, nie spodziewając się tępego bólu płynącego prosto z wyłamanego palca. (Naprawdę nieładnie było przerywać w taki sposób...) Na moment zupełnie przyćmiło mu myślenie i chciał czy nie, oczy zaszły mu łzami. Nie zdążył się cofnąć, bo Mefisto pierwszy go odepchnął, powalając jednocześnie na ziemię. Ezra zaasekurował się zdrową ręką, ale tak naprawdę nie miało to wielkiego znaczenia. Zacisnął zęby, oddychając ciężej i patrząc na chłopka z rosnącą frustracją. I nie dlatego, że irytowała go arogancja chłopaka, ale dlatego że wiedział, iż poniekąd Mefisto miał rację. Był pewny, że się zmienił, za każdym razem, gdy nadarzała się okazja, powtarzał sobie, że to ostatni raz, że koniec z tajemnicami... Nigdy jednak nie miał odwagi się przełamać. Czy jednak okłamywał sam siebie? Nie powiedziałby, swoich wad był wyjątkowo świadomy. - Nigdy nie powiedziałem, że zasługuję. Ale to źle, że dobrze mi się żyje ze sobą samym? - odparł już krótko, mając dosyć głupiej dyskusji. Mefisto jak widać również nie był najmądrzejszy, kompletnie nie doceniając swojego przeciwnika. Ezra uznał tę niestabilną pozycję klęczącą za ewidentne kuszenie. Clarke wykorzystał to, że jego nogi nie zostały unieruchomione, a nacisk w głównej mierze szedł na klatkę, aby ściąć Noxa. Błyskawicznie kopnął go w kostkę, po czym nie mierząc w żaden konkretny obszar, ponowił ruch. Jego obuta w ciężki, niemal już zimowy but stopa zderzyła się z twarzą Mefisto, gruchotając nos Ślizgona. Następnie przeturlał się - mimo bólu ręki obecnego przy każdym gwałtownym ruchu - poza zasięg Noxa i podciągnął się do góry. Nie tracił jednak czujności, by pozycja ta nie odwróciła się przeciwko niemu - bardzo łatwo było pochwycić kogoś za kostkę i jednym ruchem sprowadzić do parteru. Dobrze zatem, że Ezra zgubił gdzieś po drodze wszelkie skrupuły...
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie chciał, aby jego blef zaszedł za daleko - na całe szczęście kłamać potrafił. Zresztą nie było to tak dalekie od prawdy, bo Mefisto domyślał się o co chodziło z sytuacją z Komnaty Wspomnień. Zwyczajnie nie miał czasu na zabawę w eksperymenty. - A myślisz, że taki wpływ mogę mieć tylko na ciebie? - Obrzucił Krukona pobłażliwym uśmiechem. Chciał już skończyć tę głupią rozmowę. Jakimś cudem egzystowali sobie w jednym zamku i udawało im się nie wchodzić drugiemu w paradę - a teraz przepychali się jak małe dzieci, które nie wiedzą kiedy odpuścić. Ślizgonowi nie uśmiechało się polubienie którejś groźby i zapałanie chęcią do wcielenia jej w życie. Było to po prostu zbyt prawdopodobne. Miał ogromny sentyment i nie ukrywał tego, że Ezrę mimo wszystko zaliczał do innej kategorii niż kogokolwiek innego. Nie przeszkodziło mu to jednak w mało subtelnym podkreśleniu wypowiedzi. Nie zmartwił się tym, że po korytarzu rozniósł się okrzyk chłopaka, z zadowoleniem zaczekał aż dźwięk zaginie pośród ciszy spokojnego zamku. To nie on był agresorem; ta myśl jednocześnie zdawała się kojąca i irracjonalnie nieodpowiednia. Na ustach zamarło mu pełne prowokacji "bo?", gdy domagał się kontynuacji. Miał wrażenie, że zaczęli z zupełnie różnych miejsc. W końcu Ezra szturchał go palcem, a Mefisto gotów był (co wykorzystał) aby ten palec złamać. Chętniej zrobiłby więcej, dlatego postawił na mniej jawną prowokację, po prostu podstawiając się Krukonowi i oczekując na satysfakcjonujący dla obu ruch. Zdusił w sobie pełną wyrzutu odpowiedź "tak, to źle", czekając z tym nieznośnie szyderczym uśmiechem. Nie starło mu go z twarzy kopnięcie w kostkę, choć oczywiście równowagę faktycznie stracił. Zanim wylądował na posadzce, poczuł uderzenie o wiele bardziej dotkliwe - kiedy walczył z bólem i próbował nie zakrztusić się zalewającą jego usta krew, nie wierzył, że Clarke kopnął go w twarz. Parsknął cicho, przekręcając się jak najszybciej na brzuch. Otarł przegubem usta, przy okazji naruszając obolały nos i na Merlina, dawno mu tak oczy nie łzawiły. Dał Ezrze czas na odsunięcie się, chcąc zapanować nad własnym oddechem. Szybko stanął na nogi. Nox nie musiał ignorować tępego bólu otumaniającego umysł, bo o wiele bardziej podobało mu się zaakceptowanie go. Przez chwilę po prostu stał w miejscu, wyraźnie niestabilnie - chęć postawienia kroku zaprezentował tak chwiejnie, że chyba nie było nic dziwnego w tym, że poleciał do przodu. Wbrew pozorom nie była to oznaka osłabienia, a banalna zmyłka, żeby zbliżyć się do Ezry i z impetem zgarnąć go barkiem do ściany. Wymierzył dwa nieszczególnie mocne (ot, przeciętne) ciosy w jego brzuch, swojego ramienia nie odrywając od jego klatki piersiowej. Nie zamierzał pozwolić na żadne odsuwanie się.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Tak szczerze to miał problem z przypomnieniem sobie, jakim cudem ich dwójka dawniej się dogadywała. Oczywiście, nie było tak, że Ezra bardzo nienawidził Mefisto, trzeba było przyznać, ze nawet teraz mieli swoje momenty. Mimo to byli całkowicie różni i kompletnie do siebie nie pasowali pod względem charakterów. Nawet kiedy Ezra starał się zachować w porządku i pomóc Ślizgonowi, efekt był z tego tragiczny. Oczywiście, można było Ezrze zarzucać, że źle się do tego zabrał, bo rzucanie się komuś z pięściami na twarz na pewno nie było zbyt grzecznościową formą, ale intencje (przynajmniej kilka spośród nich) miał oczywiście dobre. A to było ważne! - Nawet nie próbuj się do niego zbliżyć - wycedził, irytując się tym pobłażliwym uśmieszkiem. Była to kolejna pogróżka, której zabrakło namacalnego dopełnienia. Ezra miał świadomość, że to, co zadziałało w Komnacie z pochodzenia było magiczne, nie miał jednak pojęcia, gdzie znajdowało się jego źródło. I właśnie z tego powodu czuł się trochę niepewnie, nawet teraz przebywając w jego otoczeniu. Mefisto raczej nie pasował mu na hipnotyzera, zawsze mogło istnieć jednak jakieś "ale"... Wiedział, że Nox tylko się z nim teraz drażnił, że blefował, a mimo to jego pięści zacisnęły się trochę mocniej. Ezra nie mógł stracić Leonardo, bo zwyczajnie był tak pochłonięty przez ten związek, że nie wiedział, czy pozbierałby się, gdyby ktoś siłą wyszarpnął Vin-Eurico z jego życia. Może takie kopnięcie nie było najczystszą zagrywką, ale oni przecież się oficjalnie nie pojedynkowali na różdżki. A wedle praw ulicy, spontaniczna bójka na korytarzu nie musiała być w stu procentach honorowa. Z mieszaniną satysfakcji i obrzydzenia patrzył, jak twarz Noxa zalewa ciepła krew, w świadomości, że było to za jego przyczyną. Jak bardzo nie lubił wyrządzać krzywdy innym ludziom, tak teraz miał poczucie, że Mefisto po prostu na to zasługiwał. Trzeba było jednak przyznać, że Nox z większą łatwością panował nad bólem, bo wystarczyło mu parę chwil żeby się podnieść. Clarke nie spodziewał się po nim podstępów, dlatego tak banalnie dał się podejść na ten zachwiany krok. Mefisto kojarzył mu się bardziej z mentalnością "idź do przodu, taranuj i przywal jak najmocniej". (A tak przecież działał Leo!) Sapnął ciężko, gdy Nox wymierzył ciosy w jego brzuch i gdyby nie stabilny ucisk ramienia chłopaka, Ezra niewątpliwie zgiąłby się wpół. Zwiesił lekko głowę, napierając na Mefisto i szukając jakiegoś sposobu na odepchnięcie go od siebie. W tym wypadku siła nie mogła jednak wystarczyć. Skoro zatem rękoma nie mógł zdziałać zbyt wiele, jedynie wbił paznokcie w skórę ramienia, którym Mefisto go przytrzymywał. Drugą zaś uniósł na wysokość klatki, tworząc przynajmniej minimalną barierę przed następnymi uderzeniami. Spróbował kolanem kopnąć go w okolice podbrzusza, jednak pozycja uniemożliwiała mu włożenie w to dostatecznej ilości siły. Znajdowali się zatem w małym impasie i dopiero ruch Mefisto mógł to jakoś zmienić. Ezra wbił w oczy chłopaka nieustępliwe spojrzenie, pełne frustracji i niezadowolenia. I naprawdę siłą woli powstrzymywał się przed plunięciem mu prosto w twarz...