Nie mów mi że ja się nie znam pf. Znam się, tylko inaczej. Patrzę przez swoje cztery oka na świat jak prawie każdy człowiek i w ogóle takie tam. Różnica minimalna. No a poza tym ja go doskonale rozumiem. Myślisz, że nie lubie plotkować jak on? No bo w sumie to nie lubie... Ale na pewno nie pogardzę zalewać ludzi falami hejtu jak to on zazwyczaj miał w zwyczaju. W ogóle wiesz co ja ostatnio znalazłam?! Ha ha haaaa, teraz ci nie powiem, ale może jutro jak będziesz grzeczny. - Ależ kochanie, wcale się nad tobą nie znęcam. - Stwierdziła oczywiście fakt, jakże inaczej. Ona była dla niego bardzo dobra i takie tam, wiesz jak jest. - Już chcesz wychodzić? Dopiero przyszliśmy. - Uniosła brwi patrząc na niego w udawanym zaskoczeniu i w ogóle. Dopiero co przed chwilką się przywitali, a ten już chciałby się ruchać. No dobra, w ramach prezentu Szarlotka dostała od niego kieliszek, uroczo. Ale to nie oznacza że od razu rzuci mu się w ramiona i będą pod stołem się pieprzyć czy w ogóle gdziekolwiek na tej sali. Pokiwała główką, całkowicie się z nim oczywiście zgadzając. To, że pasowali do siebie jak mało kto było wiadomo od ich przybycia do szkoły. Takie dwa kundelki w ogóle słitaśne. Jak ten no... Jak sie kurcze ta bajka nazywała o tych psach? OJ WIESZ O CO MI CHODZI - Vanbergowi kurwa. Naleigh, a komu. - Zirytowana łaskawie oświadczyła mu z kim tam za jego plecami się porozumiewa, oczywiście uważała, że za gwałtownie zareagował i w ogóle wydarł się jej do ucha. Ale jako że było to z czystej zazdrości, która tak na marginesie strasznie się jej podobała, dostał od niej jeszcze jednego całuska. No jak ona się dla niego stara to ja nie wierze. Też to doceń kurwa
Tak bardzo cieszył się, że poszedł z Marcelinką na bal, że to właśnie ona go wybrała, a nie innego. Przecież mogła iść z jakimś super zawodnikiem z Red Rock czy z innego Riverside. A tak to musi wytrzymać te kilka godzin przy prawie pijanym Petrosie, który ledwo co stoi na tych swoich chudych nóżkach. Nie może się nawet pochwalić dobrze zbudowaną figurą, chuderlak z niego, smuteczek. Ale mimo jego strasznie banalnego wyglądu i totalnego nieogaru na tworzy wybrała sobie go. Niezdarnego puchonka, to takie słodkie. Teraz powinien świecić przykładem, być idealnym partnerem. A tak to zrobi jej przy okazji pośmiewisko. Nawet marynarkę źle włożył, zaś koszula nieładnie pognieciona, a o muszce już nie wspominajmy. O nie, Petrosik, uspokój się! Wyglądasz wystrzałowo, każda super dziewczyna na Ciebie leci, a Marcelinka jest totalnie tobą zauroczona. Już lepiej? No! Dalej Petros, nierób z siebie cipki. Ale fajnie, poznał resztę drużyny i tym samym jej super ziomków z Riverside. Ten wieczór będzie fajny, olać to, że jest pijany, pewnie nie widzą tego po nim, oby nie. Jak na razie jego partnerka nie wyczuła niemiłego zapaszku z jego ust, dobry pomysł z tym czasem. Szkoda tylko, że pachniał lasem deszczowym, ale i tak jak na razie wszystko pięknie się układało. Pomacha im jeszcze raz na pożegnanie i razem z dziewczyną ruszyli w stronę parkietu. - Nic, nic ważnego. No wiesz, te przygotowania do balu są takie czasochłonne - debil skłamał i to w żywe oczy Marcelinki, powinien się wstydzić ,jak on mógł. Teraz trzeba poczekać, kiedy wyjawi całą prawdę, bo za bardzo szanuje kanadyjkę, żeby ją od tak kłamać. - Dobra, to nie prawda, tylko błagam nie krzycz na mnie i nie nadużywaj przemocy, błagam - no dalej Petros, wiem, że to potrafisz - Najebałemsięzkolegamiizapomniałemżedziśjesttenbalbardzoprzepraszam - i w końcu z ulgą odetchnął od razu lepiej mu się zrobiło. Żeby tak ohydnie traktować pannę Delacroix. Niestety mógł zauważyć, że dziewczyna na sto procent nie tylko przykuwa całą swoją uwagę Petrosowi. Za kim ona tak się ogląda. O nie! Znowu zacznie histeryzować. No dalej, powiedz coś tym debilu! - Ładne dekoracje - na więcej nie stać cię ty idioto? No brawo, zaraz to wszystko zepsuje, misterny plan legnie w gruzach, szkoda, bo tak pięknie się zapowiadało.
Co miała powiedzieć biedna Kayle? Sama zaczęła się mocno denerwować, bo na pewno zrobiła okropne wrażenie na Elliocie. No nie! To nie tak miało być. Najpierw mieli przyjacielsko się przywitać, potem usiąść gdzieś i gadać o przeróżnych rzeczach na przykład o takich co pisali w listach, a następnie iść tańczyć i na koniec tego uroczego wieczorku iść na obiecany spacer po całym Hogu. A jak naprawdę jest? Obydwoje mocno zdenerwowani, chłopak wydaje jakieś nerwowe chichoty, dziewczynie zaczął plątać się język, w tym samym czasie zaczęły im się dłonie pocić.W sumie gdyby tak na nich popatrzeć z perspektywy jakiej innej osoby to na pewno wyglądają na uroczą parkę, to takie słodkie. Kayle powinna zrozumieć, że Elliott tak samo jak ona mocno to wszystko przeżywa. Piszą ze sobą liściki, tu nagle Kayle przyjeżdża do Hogwartu na zawodu i jeszcze ten strasznie znajomy głos. Oczywiście maska sprawiała, że Walsh nie umiała rozpoznać tożsamości. To znaczy zna go bardzo dobrze dzięki listom, ale z wyglądu twarzy to jedynie jego brązowe oczy i tyle. - No w końcu - odparła cicho, może i nawet Elliott tego nie usłyszał - To znaczy, wiesz, jak się też bardzo cieszę, mam nadzieję, że razem będziemy się doskonale bawić na balu - i tu już nieco głośniej i nawet się uśmiechnęła, jejku jak fajnie. Niech sytuacja zaczyna się poprawiać. Szkoda, że nie zrozumiała tego bełkotu skierowanego do Kayle, może to był jakiś komplement? BOŻE JAKA ONA MAŁO SPOSTRZEGAWCZA. Kiedy jej partner zaproponował jedzenie ta od razu zbladła. Nie dość, że bolał ją brzuch od tego cholernego bloku czekoladowego to jeszcze mało co nie puściła pawia na środku sali. Ale z grzeczności podeszła z Elliottem d stołu, gdzie znajdowały się przeróżne smakołyki. Sama sięgnęła po jakąś małą babeczkę, którą oczywiście szybko zjadła. Biedaczka, trochę się zakrztusiła, na szczęście sok z dyni ją uratował! - Nawet nie wiesz jak! To jest super! Każda sala ma taki swój charakter, nauczyciele bardzo przemili i uprzejmy. No i to dzięki nim mamy super bal. - ponownie odpowiedziała na pytanie. - Tylko szkoda, że niektórzy uczniowie tak dziwnie na nas patrzą, przecież my tylko zwiedzamy, chcemy się jakoś zaaklimatyzować. A wiesz co? Kiedyś taki jeden chłopak to mało co się na mnie nie rzucił, bo tak go strasznie irytowałam. Sama nie wiem czym nawet, debil jakiś - ależ nam się ta Kayleigh rozgadała. Ale to prawda. Hehe, ale ze mnie spryciarz, ciekawe co na to Elliott, jej super partner na śmierć i życie!
W sumie dobrze, ze nie wiedział, bo pytania o zdrowie mogly ją tylko bardziej speszyć. No bo kto by chciał na każdym kroku wysłuchiwać pytań o zdrowie? To by się dopiero zaczęło... Wszyscy obchodziliby się z nią jak z jajkiem, a przecież ona nie lubiła być w centrum uwagi.W akżdym razie Jack nie zadawał kłopotliwych pytań tylko pociągnął ją na parkiet. Może szłoby im nie najgorzej, gdyby nie to, ze Diana strasznie denerwowała się tą sytuacją i co chwila przydeptywała nieszczęsnego Profesora. -Proszę chwilkę zaczekać...- powiedziała zatrzymując sie na chwilę. Zamkneła oczy i wsłuchała się w muzykę. Starła sie zapomnieć o tym z kim i gdzie tańczy. Nie zeby z Jackiem było coś nie tak, po rpsotu... peszył ją. Po kilkunastu sekundach znów otworzyła oczka i spojrzała na profesora. Kiwnęła delikatnie głową i znów zaczęli tańczyć. Teraz szło im lepiej. Na ostatni komentarz profesora, zachichotaął nerwowo. -Nie, nie... Ależ skąd. Jest pan świetnym tancerzem.- dodała po chwili.
Marceline też raczej entuzjastycznie podchodziła do tego całego balu. Wcześniej. Teraz całą swoją uwagę skupiała na Petrosie, którego małe nierozgarnięcie na początku potraktowała właśnie jako efekt spóźnienia. Nic takiego, każdemu może się zdarzyć. Nawet jej przez myśl nie przyszło, że mógłby wywinąć taki numer, hehe. A czemu go wybrała? Pewnie właśnie dlatego, że miała o nim odmienne zdanie. Był taki... inny. Nie mogła go przyrównać do żadnego swojego znajomego, bo zwyczajnie nikogo jej nie przypominał. Ponadto nie był skończonym idiotą, więc i porozmawiać się z nim dało. Po prostu go lubiła. No i żeby nie było, wyglądał też całkiem spoko! Cieszyła się, że prawdopodobnie Gavrilidis wywarł dobre wrażenie w oczach członków jej drużyny. W końcu zachował się bardzo odpowiednio, pełna kulturka! Wydało jej się, że wykazał się większą pewnością siebie niż mogła się spodziewać, ale stwierdziła, że przecież tak naprawdę to nie zna go jeszcze jakoś superdobrze, żeby stwierdzać, jaki jest w towarzystwie, na lekcjach, po lekcjach i tym podobne. Dopiero wtedy, gdy pląsali sobie spokojnie gdzieś na parkiecie zorientowała się, że HALO, coś tu jest nie tak. Nawet nie musiała o nic dopytywać, bo sam od razu przyznał, co robił wcześniej. I wiecie co? Nie była zła. Ani trochę. Nawet na to, że najebał się z tymi swoimi kolegami. Marcelince zrobiło się po prostu przykro, że zapomniał. Czy był to przejaw egoizmu, czy może najzwyklejsza reakcja przeciętnego człowieka, ale poczuła się okropnie olana. Pewnie zgodził się z nią przyjść tylko z litości, bo jakaś fajniejsza dupeczka go olała, no tak sobie pomyślała! Nic nie szło tak, jak sobie zaplanowała. Chociaż tyle, że przeprosił. Momentalnie przestała się uśmiechać, jednak dalej poruszała się lekko w rytm muzyki, żeby to nie wyjść na idiotkę, która stoi na środku parkietu jak słup. - Mogłeś powiedzieć, że masz na dzisiaj inne plany. Po prostu mi odmówić. - odparła, patrząc na niego poważnie. Wiadomo, przecież nie zacznie się na niego wkurzać czy coś w tym stylu, bo akurat na to nie miała najmniejszej ochoty. Była raczej zrezygnowana, aniżeli zdenerwowana czy gotowa do wygarnięcia mu, że jest dziecinnym idiotą. Nie dzisiaj. A tak bardzo nie chciała zostać sama. - Ale zresztą... Jeśli chcesz wracać na tą imprezę to idź. Choć mimo wszystko cię jednak zaprosiłam i równie dobrze możemy sobie iść gdzieś usiąść i pogadać. Pomijając to, że mnie tak wkurzyłeś, to nie mam ochoty siedzieć dzisiaj gdziekolwiek sama. - była z nim stuprocentowo szczera, bo przecież mogła się na niego porządnie wkurwić i iść bawić ze swoimi znajomymi. A ona momentami była chyba za dobra, tak myślę. Albo za bardzo kogoś lubiła.
To wszystko, co Madison mówiła o jego bracie i jego dziwacznej sowie zabrzmiało bardzo logicznie! Nagle w Riverowym świecie stało się jasne po co jemu bratu w ogóle towarzystwo Moragga. Dodatkowo jej teoria idealnie nawiązywała do dziwnego zachowania podczas imprezy urodzinowej Mads, jak i dzisiejszego balu, gdzie właśnie Joven nie miał sowy, a co najwyraźniej za tym idzie, dziwnie się zachowywał! - Nie możemy więc pozwalać żeby gdziekolwiek chodził bez niej! Ona pewnie mu podpowiada co ma robić i dlatego teraz i na twoich urodzinach był taki nieogarnięty – potwierdził słowa blondwłosej uznając je za bardzo zapewne bliskie prawdy. Właściwie rzekł je tak jakby dopiero co zrozumiał sens istnienia, czy coś równie przejmującego. Oczywiście bardzo spodobały mu się wakacyjne plany Madison, dlatego też bez wahania na nie przystał. Szczególnie ta wizja zapoznania się z tancerkami. Taktak, on by leżał, a one piękne trzy wokół niego. Jednak kiedy usłyszał groźbę swojej dziewczyny, aż mocno zaciągnął powietrze do płuc, tak był zbulwersowany! - Nie możesz wyrywać moich tancerek! – Zaprotestował bardzo obrażonym tonem, nim jeszcze dotarł do niego znacznie przyjemniejszy sens tych słów. Nagle w jego zakurzonych, szarych komórkach pojawiła się wizja Madison, która rzeczywiście całkiem pomyślnie podrywałaby taką tancerkę. Hoho i to była zdecydowanie dość ładna wizja, kiełkująca od razu kolejnymi, bardzo przyjemnymi obrazami. - Albo nie! Mam plan po prostu najlepszy z najlepszych, na bogów, ale ja jestem pomysłowy, wyrwiemy sobie taką tancerkę wspólnie – stwierdził znacząco poruszając brwiami i mówiąc to z takim przekonaniem, jakby to był najlepszy z możliwych planów, a on właśnie odkrył sposób na wakacje idealne. I bynajmniej nie sugerował tu, że Madison mu nie wystarcza, czy coś, nieno, raczej chodziło o to, że jeszcze z tropikalną tancerką na pewno byłoby zabawniej, a urozmaiceń nigdy dość heh! - To przy najbliższym meczu przywalę mu tłuczkiem, to może mu się znów na właściwie tryby przestawi – wesoło i bardzo swobodnie przedstawił ten plan swojej dziewczynie. – A Ted na pewno mu dowalił, pewnie tak się poznali, zrzuciła go z miotły czy coś w ten deseń. I widzisz co się z nimi wszystkimi tu dzieje? Od razu się im zakazane romanse marzą między wrogimi drużynami. – Westchnął bardzo ciężko niczym jedyny przedstawiciel moralności wśród Kanadyjczyków, wykonując przy tym od niechcenia jakieś machnięcie ręką. - No ja wiem, że my mamy reemy w herbie, ale kto to widział, żeby od razu jak dzikie stado wołów rzucać się na te Kraby? – Dodał jeszcze bardzo tym wszystkim zbulwersowany i zmartwiony w jednym. Oczywiście jego niepokój trwał niecałą minutę, aż dotarli do kolejnego stolika, a tam Riverek zajął się rozlewaniem wina, a także jego późniejszym sączeniem podczas słuchania słów blondynki, które to swoją drogą bardzo mu się spodobały. - Uuu to śmiało, nie szczędźmy sobie tego wina! Ja mogę z tobą zbadać dokładnie te podłogi pod stołami, tam na pewno jest strasznie przytulnie – uznał pół żartem pół serio, nim to jeszcze przystąpił do całowania Madisonowych ust. Swoją drogą, milutko, że odsunęła jego maskę, bo zapewne była bardzo teraz niepotrzebna. - Powinniśmy podsunąć komuś ten patent z winem. Może upijmy nim Marcelinę i Jovena? Potem wylądują jak my na podłodze w kuchni i od razu się im samopoczucie poprawi! – Stwierdził znów upijając trochę tego diabelskiego trunku, który to tak brutalnie mieszał ludziom w głowach. Pewnie był zaprawiony amortencją! Albo raczej jakąś jej odmianą, która zamiast wprowadzać fałszywe zauroczenie, otwierała oczy takim ślepcom jak Riverek.
Dobra, olać tam sukienkę... W końcu i tak wszyscy wiemy, że nie zapamięta jej za żadne skarby świata. Można by sie zastanowić co on w ogóle zapamięta... Ale od tego chyba za bardzo by wszystkich głowa rozbolała. Takie przyjemności zostawmy Merlinkowina kaca, który nadejdzie razem z końcem tego zacnego wieczoru. Gdyby nie było Dexa, to na pewno Cait znalazłaby jakąś życzliwą duszę, która pomogłaby jej z ślizgońskim prefektem. Ewentualnie zaczęłaby rozmyślać nad jakimś zaklęcie, w końcu... Halo, trzeba zacząć myśleć jak czarodzieje! Tak gdzie człowiek nie może bardzo często przychodzi mu magi z pomocą... A to, że nie zawsze ktoś potrafi to wykorzystać, to już inna sprawa! Tak, zdecydowanie Cait powinna się napić! Nawet nie z zasadny, ale po to, by choć trochę móc zrozumieć swojego partnera. Wzięła więc duży łyk z piersiówki, zastanawiając się, jakie cholerstwo może aż tak dobrze działać. Ona jakoś nie należała do nałogowców, więc metody wzmacniania działania alkoholu nie były jej znane... No i raczej nie będzie jej się z nimi zapoznać. Nie można się wiec dziwić, że po sporym łyku tej drobnej dziewczynie lekko zawirowało w głowie. Miała wrażenie, że Merlin to wykorzystał, by zacząć ją całować... Trudno, gdy wróciła do siebie tamten już bełkotał jakieś głupoty. W sumie... Dobrze, że części z nich nie zrozumiała, bo gałki oczne wypadłyby jej z całą pewnością. Po tej części jednak, którą niestety jej mózg przetworzył i tak miała minę z serii "ale o co chodzi"... Otworzyła już usta, aby się na niego oburzyć, ale ten dziwnym sposobem O WŁASNYCH SIŁACH wstał i polazł w stronę jakieś parki. Nie zamierzała go gonić... Różowy garniak widać niczym słońce na niebie. Punkt w którym siedziała był też na tyle dobry, by oglądać całą te demonstrację uczuć. Niestety, miał też taki mankament (albo i nie?), że została z nieznaną jej personą. W sumie po słowach Faleroya chyba nie chciała nic mówić... No oprócz tego, że ona nigdy nie należała do tych rozmownych. Spojrzała więc na niego w stylu "i co jeszcze do jasnej cholery?"
Och no tak już to jest, jeżeli ktoś dowiaduje się o tak poważnej chorobie? Przypadku? Sam nie wiem jak to nazwać. Jednak świadomość że ktoś ma wadę serca sprawia, że chce się nim opiekować, wyręczać, żeby ta osoba się nie przemęczała, żeby nic strasznego znowu się nie stało. Nie mając pojęcia że sam zainteresowany może sobie tego nie życzyć. Z drugiej strony takie właśnie zachowanie może krzywdzić tą osobą, dlatego właśnie dobrze że Jack nie wiedział, bo z początku by ją wyręczał, pytał o zdrowie, a później zdałby sobie sprawę że nie tak powinien się zachować i zacząłby ją przepraszać że zachowywał się jak dupek nie pytając o zdanie. Tak właśnie świat funkcjonował, to znaczy po części w taki sposób. Nawet nie mruknął jak deptała mu po palcach, spodziewał się tego, no i można rzec że był przyzwyczajony do tego, a jego palce już są odporne. Gdy się zatrzymali uśmiechnął się do niej, czuł napięcie, stres, gdy jeszcze przed chwilą tańczyli. Chciał powiedzieć żeby dała spokój, lecz tymi słowami nic by nie wskórał, a możliwe że jeszcze bardziej by ją speszył. Może gdyby nie ściągnął w tamtym momencie maski, to byłoby jej łatwiej? Teraz można gdybać, bo Diana nie była głupia żeby dać się nabrać na stwierdzenie, że to jednak nie on. Odczekał chwilę i znów wrócili do tańca, widać teraz napięcie opadło, bo naprawdę szło im zdecydowanie lepie, więc Jack mógł powrócić do swoich piruetów, sam kilka razy dał się okręcić dookoła własnej osi. -Świetny tancerz? Prawdę powiedziawszy to chyba samo przyszło... Znowu powiedział jej do ucha. Jeżeli go pamięć nie myli, to na każdym balu tańczył, z początku beznadziejnie, aż jego partnerki nauczyły go kilku ruchów, oraz podpatrywał u innych i tego próbował. No i później tak zostało, aż każdy patrzył na nich jak wywijają. -Zamierzasz wyjechać na wakacje z Hogwartu? Spytał po czym obrócił ją dookoła własnej osi.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
W objęciach Marcela czuła się cudownie bezpieczna. Przestała myśleć o tym, że pomyli krok, runie jak długa i narobi sobie wstydu. Wtulona w muskularne ciało Lyonsa kołysała się powoli, intuicyjnie odgadując jego następny ruch, poddają się mu zupełnie i chyba po raz pierwszy w życiu nie mając absolutnie nic przeciwko byciu uległą wobec mężczyzny. Prawdę mówiąc swoją obecną sytuację uważała za luksusową- być z kimś, na kogo można się zdać, chociaż raz nie być samej sobie sterem, żeglarzem i okrętem, nareszcie oddać się komuś w opiekę, nie bojąc się zawodu. Odetchnęła głęboko zapachem jego perfum i ciepłej skóry, gdy nagle uderzyła ją myśl, że nareszcie jest szczęśliwa. Bez żadnego "ale", bez zastrzeżenia, że gdyby na miejscu Marcela znalazł się Czarek, wszystko byłoby idealne. Nie. Isolde kochała Marcela, co uświadomiła sobie właśnie w tym momencie, pozwalając mu się trzymać w ramionach, prowadzić w tańcu... Uśmiechnęła się radośnie i otworzyła oczy, chcąc spojrzeć na Lyonsa, ale w tym momencie ponad jego ramieniem dostrzegła migającą w tłumie złotą główkę Juno i jakiś odrażający czerwony garnitur, który z pewnością należał do Watsona. Tylko on mógł wpaść na taki chory pomysł i odstawić się jak nadworny błazen. Przywarła ustami do szyi Marcela, zastanawiając się, czy ma ochotę przerwać tę rozkoszną chwilę, by porozmawiać z przyjaciółką. Gdyby Juno była sama, Isolde nie miałaby cienia wątpliwości, ale konieczność tolerowania tego świra doprowadzała ją do rozstroju nerwowego. Doskonale wiedziała, że Oliver prowadzi przeciwko niej wojnę podjazdową, ale nie przejmowała się tym szczególnie- przyjaźniły się z Juno od pierwszych dni w Hogwarcie i Is szczerze wątpiła, by kilka oszczerstw z ust takiego ćpuna i włóczęgi mogło coś zmienić. Sprawę komplikował nieco fakt, że Kavanaugh była tą szują beznadziejnie zaślepiona, zdaje się, że nie zdawała sobie do końca sprawy z tego, że przez łóżko Watsona przewija się cała plejada rozmaitych panienek. I że naprawdę jej na nim zależy. Na samą myśl, co Juno mogłaby złapać przez to sypianie z Oliverem, Isolde robiło się słabo. W głowie miała cały katalog chorób wenerycznych, o które podejrzewała Watsona. Nie daj Merlinie, jakąś rzeżączkę, syfilis (właściwie to kiłę, ale syfilis brzmi bardziej dramatycznie), wszawicę łonową albo najgorsze- wirusa HIV. Już by wolała, żeby z dwojga złego Kavanaugh zaszła w niechcianą ciążę- byle nie z Watsonem. W końcu ciąża to życie, a AIDS... śmierć. Is nigdy nie interesowała się plotkami, ale w jakiś sposób zawsze do niej docierały. Ludzie lubili, gdy ich słuchała, więc mówili o wszystkim. A wszystko, co słyszała na temat Watsona sprawiało, że w jej głowie wyła syrena alarmowa i miała ochotę go zabić, a przynajmniej wykastrować. Nienawiść, bo chyba nawet można określić to tym mianem, którą budził w niej Oliver była nieporównywalna do czegokolwiek. Pewnie w innych okolicznościach mało by ją obchodził, ale mamił i oszukiwał jej najlepszą przyjaciółkę, która jak mało kto potrzebowała PRAWDZIWEJ miłości, a nie wyłącznie seksu. Nie zasługiwała na te wszystkie kłamstwa, zdrady i pranie mózgu, które jej serwował. Isolde rzadko nienawidziła. Zwykle nie przepadała za kimś i omijała go szerokim łukiem, ale dla Olivera robiła wyjątek. Nie wiedziała, jakim cudem jest w stanie zachować spokój w jego obecności, ale ilekroć go widziała, czuła, że błękitna żyła na jej szyi zaczyna pulsować w szaleńczym rytmie. Jak to możliwe, że jeszcze nie doszło między nimi do otwartej awantury?- nie wiedziała. - Chodź. Chcę, żebyś poznał moją przyjaciółkę, Juno. Jest dla mnie jak siostra- szepnęła do ucha Marcelowi, delikatnie wysuwając się z jego objęć i muskając jego wargi swoimi. Widziała, że Juno i Oliver zmierzali w stronę kołyszących się na wodzie łódek. Ujęła dłoń Marcela i zaczęła ciągnąć go przez tłum rozbawionych uczniów, studentów, a nawet nauczycieli. W końcu dotarła do swojej przyjaciółki i poczuła znajome rozczulenie, które wzbierało w niej, ilekroć widziała drobną postać Kavanaugh. Były kompletnie różne, nie tylko z charakteru, ale i z wyglądu. Isolde była wysoka, smukła, choć pod dopasowaną suknią jej miłe zaokrąglenie bioder i ramion oraz gibka talia były doskonale widoczne. Poruszała się spokojnie, z wyważeniem i pewnością, jakby każdy jej gest był z góry zaplanowany. Juno nie przypominała przyjaciółki w niczym prócz koloru włosów i oczu. Była niewysoka, drobna, Is zawsze nazywała ją chochlikiem i to chyba nieźle oddawało postać panny Kavanaugh. - Juno?- Bloodworth uśmiechnęła się ciepło, a gdy dziewczyna odwróciła się do niej przodem, nie mogła ukryć miłego zdziwienia. Ta chłopczyca, która z takim zamiłowaniem łaziła po drzewach, wyglądała jakby urwała się z wybiegu Diora!- Wyglądasz olśniewająco- stwierdziła z zachwytem tak szczerym, że nikt nie mógłby jej podejrzewać o fałsz, po czym objęła Juno serdecznie. Śmieszne uczucie, przez te obcasy były prawie równego wzrostu! Isolde nie cierpiała tego wymuszonego muskania ustami policzków albo całowania powietrza. Nie cierpiała i nie praktykowała. Dalszych znajomych witała uśmiechem albo miłym słowem, bliższych po prostu obejmowała i przyciągała do siebie, żeby nikt nie miał wątpliwości, że naprawdę ich obecność sprawia jej radość. Cóż, będzie musiała jakoś odnieść się do Olivera. Spojrzała na niego znad ramienia Kavanaugh i wykonała lekki ruch głową. Nie siliła się na uśmiech, ale na chłodną obojętność. - To jest Marcel Lyons. Mój...- przez chwilę szukała dobrego określenia. Chłopak? Nie lubiła tego wyrażenia. Partner? Za sztywno. Ukochany? Zbyt intymnie.- ... chłopak- zdecydowała w końcu i delikatnie oparła się o ramię Marcela. Miała nadzieję, że polubią się z Juno...
I właśnie dlatego rodzice zadbali o dobrą wymówkę na jej nieobecność. Po prostu powiedzieli, że muszą na jakiś czas wyjechać w sprawach służbowych i Diana jest im koniecznie do tego potrzebna. Bez żadnych szczegółów. Gdy wróciła malo kto pytał co się z nią stało. A ona odpowiedała, ze nic ciekawego i tyle. Ale chyba wszyscy zauważyli po pewnym czasie jej zmianę (no może z wyjątkiem obecnego tutaj Profesora Jacka) i dali jej spokuj, za co Dian była im wdzieczna. Dziewczyna zarumieniła się lekko, gdy mężczyzna powiedział, ze kroki tańca przyszły same z siebie. Gdy zapytał o wakacje pokręciła głową. -NIe...- spróbowała powiedzieć mu do uch wspinając się na palce. NIestety nie była pewna, czy coś z tygo wyszło; był dużo niższa. -Rozice stwierdzili, ze potrzebuję więcej kontaktu z ludźmi.- dodała głosem, który zdradzał, ze nie podziela ich zdania.
Evka jak zwykle wparowała do Wielkiej Sali grubo spóźniona. To byłby na serio CUD, gdyby ona choć raz zjawiła się gdzieś punktualnie. Marzenia ściętej głowy..to się chyba nigdy nie stanie. Ale myślmy pozytywnie, może kiedyś, gdzieś w baardzo odległej przyszłości znajdzie się ktoś o niebiańskiej cierpliwości i na tyle wytrzymałej psychice, że będzie mógł w niej to zmienić. I będzie mógł z nią wytrzymać. Łoo, chyba sobie jednak trochę poczeka. Mimo wszystko ucieszyła się na ten bal. Tyle czasu spędziła w tym dormitorium, zamknięta w czterech ścianach pośród sterty prac domowych i żelek, że jej umysł i ciało aż się paliło do jakiegoś party. No ale jest i tego pozytyw - przynajmniej jej ocenki na świadectwie będą w miarę ładne. Musi powiedzieć koniecznie o tym Lao, niech wie, że jej nołlajfienie przyniosło jakieś skutki, heh. Choć ona pewnie robiła rzeczy sto razy ciekawsze..dobrze, że są wakacje, na pewno sobie wszyściutko nadrobi, o nie, ona nie będzie siedzieć bezczynnie na tyłku w ten piękny czas. Summer, I'm coming ! przygotuj się. Wracając do balu. Evce jednak trochę zajęło doprowadzenie siebie do porządku, i do takiego ładnego porządku. Przejrzała chyba wszystkie swoje sukienki i wywaliła całą zawartość swojego kufra, aż na jego dnie znalazła szkarłatne pudło z taką o to suknią. Była ona włoskiego projektu, z tego co pamiętała jej matka wcisnęła jej ją na początku roku szkolnego ze słowami " Bo może ci się przydać " mamuśka jak zwykle miała rację. Gdy wsunęła ją na siebie stwierdziła, że ładnie podkreśla jej talię i ogółem dobrze w niej wygląda. Okej, teraz nadszedł czas na makijaż i fryzurę. Rozczesała te swoje niesforne włosy i spięła je w elegancki kok. Choć raz się jej posłuchały ! Umalowała się raczej delikatnie, tylko usta podkreśliła czerwoną szminką. Pod koniec nałożyła oryginalną, wenecką, karnawałową maskę, zakupioną podczas jednej ze swych podróży do ojczystego kraju. Oczywiście przypięła sobie również do sukni przypinkę z piórem złotopióra. Tak o to, w iście gryfońskich barwach podążyła na bal, mając jedynie nadzieję, że jej partner będzie na tyle cierpliwy i fajny, że jednak poczeka na nią i nie obrazi się na śmierć. Przynajmniej będzie wiedział, co go czeka..zapowiada się ciekawa zabawa.
Mój boże, niemożliwe, chyba Twan doczekał się swojej partnerki! Stał sobie z Jeanette, użalając się nad tym jak to go zostawiła, przy okazji oczywiście wciąż się rozglądając. Tak na wszelki wypadek, gdyby owa tajemnicza osoba przypadkiem się pojawiła. I niespodzianka - najpierw zobaczył samą czerwień, jeszcze więcej czerwieni (pomyślał, że zupełnie jak krew, jakoś wcale nie skojarzyło mu się to z kolorem Gryffindoru), a potem na tej czerwieni jeszcze złote piórko. Ha! Od razu się uśmiechnął, zerknął na krukonkę trochę przepraszająco, wciąż nie wiedział czy ona na kogoś czekała czy była sama. - Pozwolisz, że cię zostawię... ? Póki co mógł się chociaż spróbować bawić. I już go nie było, ruszył w stronę czerwonej dziewczyny, przez maskę nie był w stanie rozpoznać kim ona jest. Stanął przed nią, by mogła dostrzec piórko na jego piersi, takiego samego koloru jak jej, a potem, żeby być fajnym, szarmanckim itd, wziął jej rączkę i ucałował. - Długo musiałem czekać - powiedział, patrząc w oczy widoczne w otworach maski, wcale nie złośliwe, ot tak po prostu... starał się być przecież miły, zresztą on zawsze (prawie) był miły.
Zwykle wiedziała, co mówi. Mówienie czegoś, tylko po to aby mówić, nie było jej specjalnością. Zwykle gdy miała do czynienie z taką osobą, po prostu się zamykała i nawet nie dopuszczała do siebie tych słów. Były bezwartościowe, przynajmniej dla niej. -O ile nie zaczniesz bredzić... Nie będę miała.-Powiedziała spokojnie i spojrzała na Bart'a. Drobny uśmiech na jej czerwonych wargach mógł różnie odebrać. Ale jak? To już jego sprawa. Gdy muzyka się skończyła, puściła mężczyznę, odsuwając się od niego. Picie? Jedzenie? Przypomniała sobie o winie, które została obok jej torebki. Ale czy była głodna? Przeważnie nic nie jadła, nie odczuwała po prostu takowej potrzeby. Wzruszyła delikatnie ramionami. -Żebyś potem tego nie żałował... Jeszcze ktoś mnie porwie na resztę wieczoru... I co wtedy?-Uniosła delikatnie brwi i poprawiła maskę. Ujęła go pod ramię i pozwoliła się poprowadzić. Było mu za gorąco? Wystarczyło odpiąć górny guzik koszuli i będzie w porządku. Zrobiła gest, który mówił, co powinien zrobić. Zrobiłaby to sama, jednak nie zamierzała się aż tak spoufalać... Przynajmniej nie przy nim, nie teraz. Mógłby różnie to odbierać. Czasem była dość bezceremonialna ale nie dziś. Wykrzywiła tylko lekko usta, które bardziej przypominały grymas... Niż uśmiech. Bardzo dobrze, że mówił to co mu leżało. Przynajmniej nie musiała się wysilać, aby jakoś do tego sama dotrzeć. Choć kierowała się regułą, że jak ktoś nie chcę czegoś powiedzieć... To niech nie mówi. Ona doszukiwać się niczego nie będzie, skoro ktoś tego nie chcę. Poza tym, czy jest to jej sprawa? Nie. Usiadła na swoim poprzednim miejscy, przy ławie i chwyciła swój kieliszek. -Więcej wina? I jeżeli coś polecasz... Z chęcią tego spróbuje.-Powiedziała spokojnie. Nie miała pojęcia, co może być dobre... Jeżeli chodzi o gotowanie i podobne tego typu rzeczy... Nie była za dobra. I to również jej nie przeszkadzało. Jeżeli ktoś przypala wodę to jest znak, że jego miejsce nie leży w kuchni.
Bartholomew raczej też był zwolennikiem tego by mówić tylko te rzeczy, które wydaja się być istotne. Jednak czasem dochodził do głosu jego porywczy charakter i wtedy mówił co mu ślina na język przyniesie. Również wówczas gdy się denerwował zaczynał się rozgadywać by ukryć i zapomnieć o stresującej sytuacji w jakiej się znajdował. Choć odkąd Arfa zgodziła się zostać jego partnerką dzięki uprzejmości Rex’a trochę się uspokoił to dalej miał wrażenie, że wszystkie oczy są zwrócone tylko na niego. - Spokojnie bredzenie mi nie grozi. Ale powiedz mi kiedy mam się zamknąć by nie uprzykrzać ci życia moją paplaniną. – powiedział spokojnym tonem choć w środku cały czas chciał uciec z balu i wyjść gdzieś na świeże powietrze by uspokoić nerwy. Nie wiedział czemu się denerwował. Gdy odprowadził ją do stolika i usłyszał jej słowa lekko się uśmiechnął. - Jeśli ktoś mi cię porwie to zrobię wszystko co będę mógł by cię odzyskać. Swoją drogą nie spodziewałem się, że tak świetnie czujesz muzykę. Może kiedyś pokażę ci swoje gitarowe zdolności. Jednak nie wiem czy będziesz chciała to widzieć i słyszeć. – rzekł. Wiedział, że większość ludzi mówiła, że ma talent jednak on uważał, że wiele mu jeszcze brakuje do tego by dobrze grać. Chciał kiedyś doścignąć swoich muzycznych idoli, a nawet ich prześcignąć jednak do tego jak sam Cubbins uważał była jeszcze daleka droga. - Dobrze zaraz przyniosę butelkę wina i coś dobrego do jedzenia. – powiedział i skłonił się dwornie niczym kelner, który usługuje księżnej. Czemu tak się właśnie zachował nie wiedział ale właśnie w tej chwili przyszło mu to na myśl. Chwilkę później już był przy stołach z jedzeniem i trunkami. Wybrał dwie butelki wina. Jedno czerwone i jedno białe, a także paterę z różnymi owocami. Zaniósł to do ich stolika, a następnie wrócił po danie główne. Wybrał schab z gruszką i serem pleśniowym. Włożył dwie porcje na talerze i wrócił do stolika. - Mam nadzieję, że to danie będzie smakować. – powiedział i postawił talerz przed Arfą. Po czym obszedł łódkę i usiadł po drugiej stronie czekając na werdykt kobiety. Jemu osobiście takie danie bardzo smakowało. Przed tym jak zaczął jeść odpiął sobie górny guzik koszuli by trochę sobie ulżyć.
Niestety, tak wyszło. Powinien liczyć się z konsekwencjami swojego spóźnienia, skoro zgodził się na pójście z partnerką, która nie umie chodzić w szpilkach i na co dzień napierdala bludgera w dresie. Więc chyba nie dziwne, że wolała trochę poprzeklinać i pacnąć go w pusty łepek, niż obrazić się czy coś. Może tak mu to przynajmniej wbije do głowy, że więcej ma się nie spóźniać. I to prawda, ona ma prawo nie przyjść na czas, w końcu on jej nie uderzy. Chyba, hehs. Ale spokojnie Ted jak widać spóźnialska nie jest. - Och, daj spokój. Ty robisz większy raban swoimi krzykami, tak to nikt by nie zauważył – powiedziała wzruszając ramionami i rozglądając się szybko wokół. No dobra, może i tak by zauważyli jej agresywne podejście do najprzystojniejszego partnera we wsi, ale co tam, skoro już na niego zwala rzeczy, to może równie dobrze i to. – Więc przestań piszczeć, nieszczęsny partnerze – dodała jeszcze zasłaniając się swoją maską, chyba z przyzwyczajenia, że ją miętosi w dłoniach. Nie rozumiem, myślałam, że wszyscy uwielbiają jak ich partnerka rzyga im na buty, takie światłe plany popsute, ach, ach. No trudno jak nie lubi, to nie lubi, Ted więc nie zabrała mu butelki, by sama zacząć ją chlać jak dzikus i nie dzielić się w za karę. No powinien jej chyba kiedyś wytłumaczyć co nieco i chociaż wspomnieć coś o swojej siostrze, z którą Ted zdążyła się ponapierdalać. Uniosła pytająco brwi do góry na jego dziwną odpowiedź i spojrzała lekko zdumiona na kwiatki, które do niej wyciągnął. - Nie ujdzie ci to na sucho dzięki kwiatkom – powiedziała, ale tak serio widać było, że tłumiła uśmiech odbierając kwiatuszki i może się trochę zarumieniła, czy coś, ale wciąż się maską póki co zakrywała. W końcu nie była przyzwyczajona do takich gestów. Na przekór też swoim słowom usiadła jakoś bliżej swojego partnera i stuknęła swój kieliszek o jego uśmiechając się już delikatnie. Ach, ależ sprytnie zadziałał ten Lawrencjusz.
Oto groźny Merlin stał przed dwoma krukonami wygłaszając swoją tyradę. Słusznie, czy niesłusznie, pewnie nie, bardzo poirytowany wszystkim. Na dodatek nie mógł się powstrzymać od zerkania na Keitha, żeby próbować ogarnąć co Janek w nim widzi? Dla niego chłopak był pokroju jego byłej. Równie nudny, tylko jeszcze bardziej wychudzony niż ona. Zapewne wieczorami powtarzał runy, a w wolnych chwilach przepytywał Ioannisa z historii magii. To niezrozumienie sprawiało, że Faleroy nie mógł się uspokoić. Zignorował pierwsze wtrącenie Keitha zupełnie, cóż go obchodziło jego zdanie? Zaś przy jego pytaniu odwrócił głowę w jego kierunku i uśmiechnął się, ale z pewnością nie wyglądało to teraz jak piękny wilowy uśmiech, wręcz przeciwnie. - Może nie teraz, tylko na przykład kiedy Janek prześpi się z dwoma dziewczynami i będziesz chciał powspominać z kimś kto ogarnia temat – powiedział i klepnął go lekko w chudą rękę, jakby był jego dobrym ziomkiem. W zasadzie patrząc na tego chuderlawego, biednego chłopca, którym Ioannis poniewierał już od dawna, z tego co mówił obserwator (ach ten Merlin i jego źródło informacji), w ogóle nie złościł się na niego. Raczej wszystko przelewał na okrutnego Greka. Do którego obecnie z furią odwrócił się słysząc swoje imię, a chociaż jego oczy zaczęły powoli z powrotem blednąć kiedy oceniał Keitha, teraz ponownie zrobiły się całkowicie ciemne. - O tym mówię ty głupi krukonie. To ja podobno zaliczam wszystko i jestem tym złym. Ale nie wiem czy zauważyłeś, nie robię nikomu nadziei na to, że z kimś będę. A jeśli czasem bywam w związkach, może też nie jestem perfekcyjne w zrywaniu, ale nawet ja w ramach tego nie wyruchałem dwóch osób, a potem nie chodziłem i myślałem w jaki związek się teraz wplątać – mówił szybko Merlin machając rękami średnio skoordynowanie. O Mijce nic nie wspomniał, obecnie zupełnie nie obchodziła go i ona, chociaż nie wiedział dlaczego wydawała mu się większym złem niż chucherko Keith, który wydawał mu się obecnie jakąś zabaweczką Janka. Boże, czy ludzie też tak odbierają jego nowych ukochanych, ukochane? Bardzo niemiła perspektywa. Faleroy jęknął i zaczął przecierać dłonią swoje oczy, jakby to sprawiło, że wrócą do naturalnego koloru. - I nie byłem z nikim od czasu herbaty z tobą, bo zwyczajnie lubiłem z tobą przebywać. Wyobraź sobie, że jakimś cudem ja się powstrzymałem od zaliczenia swojego przyjaciela, a ty nie. Na boga Gavrilidis, spróbuj dopuścić jakoś do siebie myśl, że możesz bywać jeszcze gorszy od takiego okropnego ruchacza niż ja – powiedział już trochę spokojniej z udawaną wesołością. Merlin okręcił się, nie chcąc już słuchać co mam u do powiedzenia Janek i chociaż niemalże zakrył uszy, żeby więcej nie słyszeć paskudnego Greka, dobiegły go jednak słowa o narzeczonej. Po raz kolejny się rozjuszył i odwrócił na chwilę do krukonów. - O co chodzi wam wszystkim chodzi z tą narzeczoną! – wykrzyknął wznosząc ręce do góry, by wezwać na pomoc boga czy coś, po czym poszedł zdenerwowany w stronę stolika. Wszedł na łódkę, albo raczej wtarabanił się bardzo głośno tym razem jakimś cudem nie upadając, ale łapiąc się mocno stołu kiedy stanął nad Cait i Vanbergiem. - Czemu cały czas milczysz? Czemu zapraszasz mnie na bal i wakacje, skoro dobrze wiesz jaki jestem? Powinnaś wiedzieć jaki jestem, a teraz jesteś na mnie obrażona – zaczął nagle najeżdżać na bogu ducha winnej Pierre, rzucając z furią maskę na stół. Zamiast wrócić uspokojony, był znacznie bardziej rozsierdzony niż kiedy odchodził i wciąż nie wyglądając jak uroczy wil.
Pokiwała głową, wyginając przy tym usta w idealną podkówkę, gdyż ich przemyślenia odnośnie starszego Indianina, wyjaśniające jego osobliwe zachowanie podczas kilku ostatnich spotkań w tym właśnie dzisiejszego balu czy jej urodzin, były doprawdy niepokojące! - Och ale to może być trudne, bo Joven najwyraźniej przechodzi teraz okres buntu i nie dość, że wyrywa się spod opieki Moragga to jeszcze zmusza ją do pustelniczego trybu życia – oznajmiła smutnym tonem i właśnie w tym momencie przyszła jej do głowy nawet bardziej mrożąca krew w żyłach myśl. – Kiedy ostatni raz byłeś w sowiarni? Widziałeś Moragg? Może on ją zamknął w jakiejś klatce czy coś! Na gacie Merlina trzeba ratować tę biedną sowę! – zawołała dramatycznie, jakby na serio uświadomiła sobie, że Jovenowi mogło od przyjazdu do Anglii coś przeskoczyć w główce i teraz źle traktuje swoją ukochaną sowę i trzyma ją w zamknięciu, żeby mu nie przeszkadzała swoimi moralizatorskimi kazaniami. Swoją drogą ta urocza dwójka musiała wyglądać super z widoku osoby trzeciej, jak jacyś wielcy myśliciele i odkrywcy tajemnic wszechświata! Hihi chyba nie muszę nawet pisać, że kiedy w Riverowej główce rozwijała się wizja jego otoczonego tancerkami, Madison miała całkiem podobną, tylko zamiast tancerek analogicznie było w niej kilku wielbiących ją i traktujących jak boginię (którą przecież była!) surferów. Cudownie! - Phi! Oczywiście, że mogę! – oświadczyła oburzona, gdy nie dość, że umieścił ją na trzecim miejscu, zamiast należnym jej pierwszym, to jeszcze zabronił jej wyrywania tancerek, kiedy to ona roztaczała przed nim takie piękne wizje! Ale przecież Riverek na pewno był świadomy tego, że sobie żartuje, a nie że zaraz wyniesie to wszystko do rangi nie wiadomo jakiego problemu i zaczną się kłócić bez powodu, więc po chwili zaśmiała się z jego protestów i obrażonego tonu, którym bronił swojego prawa to tancerek niczym pięciolatek swojego ulubionego pluszaka. - A co jeśli powiem, że jestem zachłanna i z natury nie lubię się dzielić? – zapytała odnośnie jego super pomysłu wspólnego wyrywania tancerki i miała oczywiście na myśli zarówno niechęć w stosunku do dzielenia się Riverem z tancerką, jak i tancerką z Riverem, taka sytuacja! Chociaż przyznam, że gdyby nie to jej zastrzeżenie, to plan wydawał się być idealny! - No no, brzmi logicznie. – przyznała, najwyraźniej wierząc w zbawienną moc ponownego przywalenia w celu przywrócenia poprzedniego porządku rzeczy. – To bardzo romantycznie! – stwierdziła, gdy Quayle przedstawił swoje wyobrażenie zapoznania się Teda i Lawrence’a i w pierwszej chwili zrobiła dość zdziwioną minę, ale szybciutko doszła do wniosku, że jakoś średnio jest w stanie wyobrazić sobie Teddrę biegającą w zwiewnej sukieneczce z koszyczkiem kwiatów po malowniczej łące i poznającej jadącego na rączym rumaku przystojnego młodzieńca. Tak, pewnie poznali się kiedy Manseley zrzuciła go z miotły. – Mój drogi, miłość zwycięży wszystko, nawet wrodzoną niechęć spowodowaną rywalizacją w mistrzostwach! – oznajmiła super poważnym głosem, wykonując przy tym ręką dość zamaszysty gest, który miał obrazować to, że prawdziwe uczucie jest wszechmocne i nieobliczalne. Ale oczywiście byłoby lepiej, gdyby wybierało trochę rozsądniej swoje ofiary, ale tego już nie powiedziała na głos, hehs. - Ale to może wcale nie chodzi o nasz herb, tylko o ich! Sam zobacz, Ogniste Kraby, że niby takie gorące i mają szczypce, więc się czepiają wszystkich i łatwo nie puszczają i tu się idealnie w ten motyw wpisuje chociażby tamta dziewczyna! – wyjawiła swoje przemyślenia, przy ostatnich słowach wskazując łapką miejsce, gdzie znajdowali się Joven i Australijka, ale nie spojrzała w tamtym kierunku, żeby się przekonać czy dalej się obejmują, fuj. Ale była święcie przekonana o tym, że Kaia jest właśnie takim krabem i Joven szybko jej się nie wyplącze z rąk! - Huhu zaraz możemy się przekonać jak bardzo przytulnie! Myślisz, że Anglicy są strasznie pruderyjni i zostaniemy gwiazdami Obserwatora? – dorzuciła jeszcze odnośnie podstołowych przygód po magicznym trunku, jakby żadna z hogwarckich parek nigdy wcześniej nie wylądowała pod stołem na szkolnej imprezie. Kto wie, może na serio tutejsi uczniowie aż tak nie szaleli? W sumie już i tak są barbarzyńcami, więc yolo! Ach no i swoją maskę pewnie przy okazji też podniosła, żeby Riverkowi nie przeszkadzała. - Tylko trzeba będzie w jakiś sposób usunąć z kuchni te wredne skrzaty, bo jak zaczną w nich rzucać zgniłymi ziemniakami albo coś takiego, to biedna Marcelinka i Joven się spłoszą i wszystko diabli wezmą! – dodała szybciutko do jego cwanego planu poprawiania samopoczucia jego brata i jej bff, co zapewne wpłynęłoby także pozytywnie na ogólną formę drużyny, morale i takie tam, więc poszłoby wszystkim na zdrowie i było warte rozważenia! Tak tak, pewnie takie właśnie było działanie tego wina zmieszanego z dziwnymi dodatkami – chwilowo zaciemniało umysł, ale długotrwale rozjaśniało w oczach i pozwalało dojrzeć inne opcje. Na przykład takie, które przez cały czas były na wyciągnięcie ręki, tak jak w przypadku Indianina i Richelieu. Niech więc żyje angielskie wino!
Tak mu się głupio zrobiło. Po cholerę on powiedział jej prawdę. Gdyby to utrzymał w tajemnicy to by wszystko było na swoim miejscu i obydwoje byliby zadowoleni. Niestety ta cipka Petros musiał wszystko wypaplać Marcelince. Co ona sobie teraz o nim myśli. Weźmie go zaraz za jakiegoś hogwarckiego chlejusa, który tylko opierdala się i tak naprawdę nic nie robi, a cudem zaliczył te wszystkie przedmioty. W sumie to po części prawda. Nie wiadomo jakim sposobem on zaliczył te wszystkie egzaminy i w dodatku takie wysokie oceny uzyskał Aż nauczycieli zatkało i to nieźle. Ale dałby rękę nawet uciąć, że w ciągu tego roku szkolnego nie tknął ognistej, a jak już to tylko piwo kremowe z Dahlią. A właśnie! Gdzie ona się podziewa. Biedaczka, pewnie znów płacze po kątach przez tego dupka Shivera. Co zrobić, co zrobić? Marceline jest na niego wkurzona, bo ten poszedł najebać się z kolegami i kompletnie zapomniał o balu, a w dodatku nie ma Slater, więc podwójnie zaczął się martwić. Ten bal to jakaś katastrofa, wszystko szło nie tak. Coś trzeba zrobić, tylko co? I jak? - Marceline - w końcu po niezręcznej ciszy zdołał wymamrotać jej imię. - Ja naprawdę nie chciałem. To znaczy nie chodzi mi teraz o bal, bo akurat niezmiernie się cieszę, że jestem tutaj z tobą, ale co ja miałem im powiedzieć? - no tak, brawo Petros. Mów dalej, że olałeś swój partnerkę dla kolegów i butelki ognistej. Tylko winny się tłumaczy, hehe. - Tak strasznie mi głupio. - biedaczek, może Marcelinka się nad nim zlituje? W końcu po części zachował się bardzo dojrzale, bo wyznał jej prawdę, a większość chłopaczków postąpiłoby zupełnie inaczej. Choć z drugiej strony zaczął się głupio tłumaczyć. A bo to, bo wiesz jak to jest, jakoś tak samo przyszło - żenada. W duchu ma nadzieję, że dziewczyna zrozumie to wszystko i wybaczy mu. Oczywiście jego szanse na dalszą znajomość z Delacroix zmalały i to bardzo. Co on ze sobą zrobi? Znowu się załamie i jego głupi braciszek zacznie wyżywać się na nim psychicznie. Albo pójdzie wypłakać się do Slater, która też beczy z nieodwzajemnionej miłości - przynajmniej tak Petros uważa całą tą sytuację między Dahlią a Christianem. I jeszcze wakacje się zbliżają, do końca życia będzie samiutki jak palec, to takie przykre. Teraz tylko myśli o tym co jeszcze zrobić, by jego wielka miłość partnerka wybaczyła mu taki występek.
Pokręcił przytakująco głową, nie do końca słyszał to co do niego mówiła, ale starał się to też wyczytać z ruchu warg. Kontakt z ludźmi, to do niego dotarło, że niby tutaj w szkole nie miała kontaktu? Dziwne, a może coś przekręcił, tak czy inaczej nie naciskał aby mu to wytłumaczyła. Owszem wścibskość domagała się tego, lecz był na terapii jak z tym walczyć u jednej z tutejszych nauczycielek, więc przypomniał sobie jej słowa i powstrzymał nasuwające się pytanie dlaczego? Jeszcze kilka razy pokręcili się po parkiecie, w ładnych piruetach i kiedy piosenka przestała grać uśmiechnął się. -Dziękuję ci za taniec... Powiedział lekko zmęczony. Wszystko daje się we znaki, wiek zaczyna być uciążliwy. Heh, zabawne mówi to młody człowiek, to co będzie kiedy stuknie mu czterdziestka. Ucałował ją w rękę, jak to na dżentelmena przystało i spojrzał na nią. -Pora zobaczyć co się dzieje w wielkiej sali...wiesz, nauczycielskie obowiązki. Zaśmiał się, nie chciał jej zostawiać, lecz obowiązki wzywały. Przeprosił ją i zaczął zmierzać w innym kierunku.
Weszła trochę spóźniona na salę, w głowie mając przepiękny, ale też straszny obraz gwiazd... Tak, ona jak zawsze w swoim świecie, nie zaprosiła nikogo. Nie zmieniało to jednak faktu, że była zachwycona cała atmosferą jaka panowała na sali: wystrojem, uśmiechami, ilością osób zaangażowanych. Oczywiście swoim wyglądem też była lekko zaaferowana, w końcu odświętnie założyła sukienkę! Tak... Przy uczniach nie robiła tego, by nie pokazywać jakie to z niej ciacho jest. Jednak skoro ma okazje, to czemu nie? Niestety... Nie przewidziała, że jej sukienka może " lekko" nie pasować do reszty osób będących na sali. No cóż... Jedno jest pewne, nikt jej nie rozpozna! Przez parkiet szła wolno, uważając na swój cudowny strój. Oczywiście jacyś pijani uczniowie co rusz włazili jej pod nogi. Nie mogąc jednak w nim tańczyć, wgramoliła się jakimś cudem na którąś z łódek i obserwowała całą imprezę. Cieszyła się, że młodzież tak aktywnie się bawi. Miała zamiar się napić... No, ale ta cholerna maska nie pozwalała jej... Czy wszystko musi być aż tak bardzo skomplikowane?
Marcel bardzo głęboko liczył że kiedyś w końcu nadejdzie taki dzień kiedy Isolda zapomni o Czarku. I pokocha jego. Może to zabrzmi dość pyszałkowato, ale to on był dal niej idealną partią. Nie jakiś pożal się boże Grisham, czy jakiś inny dupek. Marcel. Co nie oznaczało że zamierzał ja zmuszać do związku z sobą. Ale o tym można by rozmawiać w nieskończoność. Chociaż gdyby Marcel usłyszał myśli, to pewnie popłakałby się ze szczęścia. Może nie przy niej, ale jakby wszedł do siebie do łóżka,okrył kołdrą łzy szczęścia pociekły by same po jego zarośniętych policzkach. Czuł że mu ufa. Nie chciał tego zaufania stracić. O nie, nie! Za nic w świecie. Miał zamiar je pielęgnować, jak piękny kwiat. A był upartym człowiekiem, z resztą jak każdy Lyons. Od pokoleń można było zauważyć w tej rodzinie dążenie do celu, do upadłego. Ale nie po trupach. No ale to też bardzo długi temat. Za każdym razem gdy czuł ciepłe usta Isoldy na swojej szyi uśmiechał się nieznacznie. W tym uśmiechu ukrywał całe uczucie jaki ją darzył. Wyrwała go trochę ze innego świata, mówiąc że chce żeby poznał jej przyjaciółkę. O mamo. Musiał potrząsnąć głową, żeby uwolnić się od magii chwili która właśnie na jego nieszczęście się skończyła. Gdy usłyszał imię Juno, na chwilę się zamyślił. Znał, znał to imię. Tylko cholera jasna skąd. Poszedł, trzymając za rękę swoją piękną kobietę. Gdy podeszli do dziewczyny z którą Iss, chciała go poznać, nad jego głową zapaliła się żarówka. Miał u siebie w dormitorium jej zeszyt z nutami! Pamiętał doskonale jak pomagał zbierać jej książki z posadzki gdy poszło jej ucho torby. A ten zeszyt po prostu poleciał dziwnie daleko. Marcel zauważył go gdy dziewczyna była już daleko, a że był nie podpisany nie mógł go jej nawet zwrócić. Jaki ten świat mały! Poczekał grzecznie aż Iss go przedstawi, z uśmiechem na ustach uścisnął delikatnie jej dłoń. Nie przywykł do zuchwałości, nie całował po dłoniach.: - Miło mi Cię poznać Juno. Co prawda...My się już poznaliśmy. Nie przedstawiłaś się co prawda, ale pomagałem Ci pozbierać książki. Mam w dormitorium Twój zeszyt z nutami. Był nie podpisany, więc... nie było jak go zwrócić.- uśmiechnął się niewinnie, obejmując swoją ukochaną w pasie.
Ale jak to? Hampsona nie miałoby być na balu? Jak to? To się nie godzi! On przecież miał dzisiaj bardzo ważne zadanie. Przecież zrezygnowano z oficjalnej części zakończenia roku szkolnego na rzecz właśnie takiej zabawy. Oczywiście inicjatorami byli kochani prefekci, którym ufał i wierzył, że wszyscy są teraz w stanie trzeźwości i wiodą w prym w tańcu towarzyskim. Z pewnością też dotrzymują towarzystwa, co smutniejszym nauczycielom pocieszając ich, iż wrócą we wrześniu zbierać nowe stopnie. I teraz wszyscy myślą: "ale ten Gareth jest naiwny!". Nie myślcie tak o nim! Przecież to poczciwy staruszek, który aż prosi się oto, aby do niego przyjść z problemem i porozmawiać. Czy nie widać tej troski na twarzy? Widać, widać! Po prostu trzeba dokładnie patrzeć. Gareth w swoim gabinecie miał trochę do roboty, a to teczki, a to jeszcze niepodpisane świadectwa tych, którzy poprawiali coś na ostatnią chwilę. Chyba uczniowie nigdy się nie nauczą, że Troll, a Okropny to mała różnica... Niby Okropny daje już promocję do wyższej klasy, lecz... Lecz dla Hampsona to wszystko było nic! On by wolał, aby chociaż Nędzny był, niżeli takie rzeczy... Ale no trzeba przejść do sedna sprawy. On w tym swoim gabinecie to miał olbrzymi problemem z odnalezieniem stroju na tę okazję. Przecież to bal maskowy, a on, ani maski ani stroju. Powinien ubrać szaty w kolorze domu, który otrzyma puchar, ale przyzwyczajony do tego, że zwycięża Ravenclaw miał same niebieskie kapelusze, jak np. ten. Niestety dziś ten strój trzeba było schować głęboko na dnie i ruszyć z duchem czasu! Bowiem to Slytherin miał dzisiaj odebrać puchar i cieszyć się chwałą! Gdyby Hampson miał czas na inne zabawy to pewnie dałby wam znać, ale dziś tylko obowiązki i obowiązki. Już go poganiają, że młodzież rozchodzi się po kątach robić dziwne rzeczy, a on dalej w tym swoim gabinecie. Nawet profesor Abney przychodziła do niego kilka razy już nie tylko po to, aby zabrać mu ulubioną szarlotkę, ale też po to, aby wytłumaczyć mu, że już jego czas! I oto wreszcie go przekonali! Włożył garnitur, który dziś leżał na nim jak ulał. Gdyby był o parę lat młodszy to może nawet wybrałby się z młodzieżą na wakacje i łowił z nimi magiczne ryby, ale dziś? Dziś to już niestety, papierkowa robota miała go zalać w momencie opuszczenia zamku przez chmarę dzieciaków. Życie po prostu jest niesprawiedliwe. Hampson złapał puchar i od razu ruszył do wielkiej sali. Rzeczywiście przy wejściu zauważył kilka par "robiących brzydkie rzeczy" co skarcił spojrzeniem, albo i udał, że nie widzi. Szybkim krokiem przemierzył salę i poprosił zespól o danie mu kilku minut na przemówienie. Uczniowie chyba byli zszokowani jego obecnością, ale tym się Hampson już za bardzo nie kłopotał. - Drodzy uczniowie! Drodzy studenci, drodzy goście, których mamy zaszczyt tu przyjmować od kwietnia i moja kochana rado pedagogiczna bez, której ten rok szkolny nie miałby sensu. Nie mogę też zapomnieć o tych, na których położyłem tak wiele obowiązków. Wy drodzy prefekci! Was też witam bardzo serdecznie! I skoro już was wszystkich przywitałem. Chciałbym podziękować za wspólnie spędzony czas, na który składają się zarówno niechlubne sytuacje... - Tu pewnie miał na myśli imprezę u prefektów w łazience. - Jak i te, które będziemy z uśmiechem wspominać przez lata. Chciałbym podziękować tym, którzy przez ten rok zapracowali na świadectwa pełne wybitnych. To olbrzymi zaszczyt z wami pracować, szanowna młodzieży. Jako, że to Wy tworzycie szkołę, a nie szkoła was, to chciałbym teraz nagrodzić najaktywniejszy dom w tym roku. I miło mi stwierdzić, że zmobilizował się ktoś inny niż tylko wspaniały Ravenclaw i w tym roku nagrodę odbierze... SLYTHERIN. - Tutaj wszyscy zaczęli bić prawo i oglądać się na prefektów czy też i na samego opiekuna domu, który chyba powinien wyjść odebrać owe cacko. I tak też się stało. Może niektórzy nie byli w stanie podejść, ale Effie Fontaine wraz z Adenem Morrisem została poproszona na środek, co by odebrać puchar. Potem nastąpiła fala gratulacji, a na koniec Hampson zażyczył sobie jeszcze zabrać głos. - Za kilka dni wszyscy, albo w większości, wyjedziecie na wakacje. Chciałbym, abyście przywieźli z nich coś więcej niż tylko kilka pamiątek. Pamiętajcie, że życiowe doświadczenie, to głównie to, co jest wam potrzebne. - I tą wspaniałą myślą zakończył swój wywód. Przez kilka minut pokręcił się po sali, a na koniec zmienił wystrój na iście ślizgoński. Wszędzie zapanował półmrok, gdzie nie gdzie zielona łuna oświetlała drogę. Oczywiście świecie też były, ale już nie dawały tyle światła co wcześniej! Warto też pamiętać o tym, że fioletowe lampiony zmieniły kolor na zielony i ułożyły się w wielkiego węża. Slytherin? Gratulacje. Hampson zniknął.
Szczerze mówiąc spodziewała się pytania "Dlaczego". Faktycznie to było trochę dziwne. Pół roku temu wróciła do Hogwartu, a jej rodzice twierdzili, że potrzebuje więcej kontakyu z ludźmi. Ale prawda była taka, ż Diana ich unikała. Na każdej lekcji uciekała w najdalszy i najciemniejszy kąt. Po dzwonku pierwsza wychodziła z klasy i znikała gdzieś na przerwach. Inni uczniowie już dawno przestali ją dostrzegać, tylko coponiektórzy nauczyciele, między innymi właśnie Jack, jeszcze zwracali na nią uwagę. Rodzice mieli nadzieją, że podczas szkolnego wyjazdu nie będzie miała za bardzo okazji przebywać sama i w końcu jej depresja zacznie się cofać. Może nawet dziewczyna zacznie się uśmiechać i nabierze trochę ciała jak dawniej? Nigdy nic nie wiadomo. Gdy piosenka się skończyła, Puchonka dygnęła i pochyliła delikatnie głowę w podziękowaniu za taniec. Gdy mężczyzna odszedł rozejrzała się po sali. Teraz trochę bardziej podobała jej się perspektywa balu. Jednak znów została sama. Wróciła więc na łódkę, do stolika i nalała sobie soku.
No tak, ta miłość do rodziców... Jednak pamiętaj, że skoro ona ich kochała, to pewnie oni ją też, więc na pewno chcieli jej szczęście. Z resztą była tak urocza, że na pewno po dłuższej rozmowie z nimi doszliby do jakiegoś kompromisu. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że osoby posiadający tak normalną córkę, są tacy bez serca i zapatrzeni w korzyści, które mogą czerpać ze swojego dziecka. Bo skoro już syna nie tolerowali... No cóż, wybrał taką drogę życia, nic na to się nie poradzi. Choć i tak według mnie powinni choć trochę kontaktu czy empatii z nim utrzymywać. Skoro chcą cieszyć się dobrą opinią, to nie sądzę by wydziedziczenie syna czy coś tego typu im w tym pomogło. Tylko wiesz, Peter też lubi żarty o blondynkach i podstawianie pierdzących poduszek. On akurat nie jest wybredny co do poczucia humoru. Wychodzi z założenia, że byle by je człowiek miał, bo bez tego życie jest szare i smutne. A to czy sprawiały komuś przykrość czy nie... On raczej się tym na co dzień nie przejmował. Choć wiesz, nie byłby w stanie zabić kogoś dla żartu czy coś. Każdy ma jakieś granice dobrego smaku. - U każdej to widać, nie jesteś osamotniona. - No można odznaczyć jakieś tam wyjątki, ale w oczach Lazariego istniały tylko po to, by potwierdzać regułę. I nie... Nie miał nic do dziewczyn grających w Quidditha. Po prostu znał ten sport, wiedział jaki on jest. Zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa jakie ono z sobą niesie. Jeśli jakaś dziewuszka lubi latać na miotle, to proszę bardzo, ale od tłuczków z daleka. Raczej nie ma w szpitalu miejsca na wszystkie niespełnione zawodniczki... - Poczekaj, przyjrzę się - Przybliżył się do niej, jakby badał dotykane przez nią miejsce. Z zaciętością chirurga obserwował całkowicie normalnie wyglądającą skórę. Czasem pomrukiwał, jakby dochodził do jakiś większych wniosków. - Tak, zdecydowanie ten tłuczek nie pasuje do Twojej twarzyczki. Jednak możesz się cieszyć śladów już żadnych nie ma - Odsunął się od niej, by nie było niezręcznie. Uśmiechnął się uroczo, jak to ma w zwyczaju, gdy mówi o swojej znakomitej grze w Quidditha. - No niby tak, niby miałem zawirowania czasem z miotłą, ale to nic strasznego - Nie ma to jak dostać kanapką od partnerki na balu! Na prawdę... Zebrał z siebie jej pozostałości, usunął plamę różdżką. No tak, ten jego niewyparzony język... Jednak spojrzał się na nią figlarnie, wręcz coś z serii "jaki ze mnie dowcipasek". - Chodźmy i teraz, no chyba, że zamierzasz jeszcze coś zjeść - On po tej kanapce na garniturze stracił apetyt. Wiadomo też, że jako taki dowcipniś, to zawsze duża ilość energii mu dopisywała. Nie zamierzał jej marnować ani trochę. Z resztą... Kto zostanie królem parkietu jak nie on? No właśnie kto...
Abrienda Odell nie miała dziś zamiaru pojawiać się na balu. Właściwie to nie miała zamiaru nic robić. Miała parę problemów rodzinnych i to ją mocno trzymało przy ziemi. Dlaczego ludzie musieli być tak bardzo naiwni i męczyli ją? Podobnie uczniowie, jeszcze tydzień temu siedzieli po lekcjach w klasie błagając o poprawki, a teraz nikt nawet 'dzień dobry' nie powie. Ludzka wdzięczność... Dobrze, że wszechobecna, bo aż za dobrze by było jakby jej nie było, ale skoro jest... Skoro jest to tylko się uśmiechamy i żyjemy dalej. Abrienda dziś nie czuła się zatem na siłach stanąć pomiędzy ogromną ilością uczniów, jak jeszcze pomyślała, że będzie zmuszona uśmiechać się do tych, których zwyczajnie nie trawi, to już w ogóle szczękościsk i uśmiech sardoniczny. Ale to wszystko nic. Ona tak bardzo chciała zostać u siebie, że nawet pomyślała już o zakneblowaniu drzwi, ale niestety... Abney pomimo swojego wieku wiedziała jak ja podejść. Oczywiście musiała wygarnąć Abriendzie, że jest samotna i nie ma nigdy towarzystwa, że siedzi zamknięta na tej wieży i kompletnie nie ma pomysłu na siebie, a klasówki to wcale nie jest hobby tylko próba zabicia własnej osobowości. I w takich momentach Odell miała ochotę wypchnąć staruszkę z pomieszczenia, a najlepiej zwabić do lochów, a tam przygwoździć do ściany i zostawić na długi, długi czas. Bo niby czemu miała pretensje do niej? Życie układało różne historie, a pasją Abriendy była ochrona Hogwartu i dowodzenie Argenami. Nic się więcej nie liczyło, a jeśli Mary nie była w stanie docenić pracy Odell... To tylko nóż w serce i w plecy też. Dziś nie miała serca się kłócić z opiekunem Hufflepuffu. Zawsze w takich chwilach przypominała sobie, że staruszka uwielbia ją straszyć odejściem na emeryturę. Tego w sumie Odell nie chciała. Nie miałaby już nikogo bliskiego w zamku, a czasem człowiek głównie tego potrzebuje... Rozmowy. Abrienda naciągnęła na siebie strój prosty acz bardzo elegancki. Nawet nie dbała oto, że zapomniała ze sobą wziąć maski. Po drodze coś wymyśliła i wkroczyła do sali. Akurat w momencie przekazania pucharu. Oparła się o zimną ścianę przyglądając się miziającym się uczniakom. Krzyknęła coś do nich, ale zdążyli zbiec z miejsca zdarzenia i tyle im mogła zrobić. Pozdrawiamy.
Właśnie przez to przyznanie się do wszystkiego nie olała go jeszcze na środku parkietu i po prostu nie poszła. Głupia nie była i prędzej czy później zorientowałaby się, że nie jest do końca trzeźwy, a jeszcze jakby utrzymywał, że nie wie o co chodzi, to już by w ogóle mu tego nie wybaczyła. A tak... to jak już mówiłam, było jej po prostu trochę przykro. Może dlatego, że zupełnie się po nim tego nie spodziewała? Chociaż nie zaprzeczę, że nie był szczery w tym swoim przepraszaniu, co też nie równało się z tym, że tak po prostu sobie Mar o tym zapomni i będzie się dalej spokojnie bawić. Może była dla niego za mało rozrywkowa? W końcu kiedy ona, istny LEW TOWARZYSKI, była na jakiejś imprezie z własnej, nieprzymuszonej woli? I nie liczę takich urodzinowych, na które chodziła ze względu na solenizantów. Tak myślę, że to z nią było coś nie tak. Czasami miała wrażenie, że w porównaniu do tych wszystkich szalonych i imprezowych rówieśniczek była po prostu nieinteresująca. Mina wcale jej się nie zmieniła, tylko może teraz bardziej było widać, że troszkę jej się smutno na serduszku zrobiło. - Może to, że... Ale nie, nie ważne. Co ja ci będę prawić kazania, mogłeś robić co chciałeś. - powiedziała tylko, odwracając wzrok gdzieś obok niego i wpatrując się w jedną z wielu tańczących par. Wtedy właśnie swoje przemówienie zaczął wygłaszać dyrektor i chcąc nie chcąc posłuchali go chwilę, co dało jej też czas, aby zastanowić się, co by w tej sprawie z Petroskiej począć. Z jednej strony wkurzył ją i trudno się z tym nie zgodzić, a z drugiej... lubiła go. Poza tym, nie chciała pokazać swoim wszystkim znajomym z drużyny, a zwłaszcza takiemu JEDNEMU, że w pewnym sensie została zlekceważona. To znaczy, tak naprawdę to chyba nie została, ale tak jakoś jej się w główce zakodowało, że Gavrilidisowi tak naprawdę na przyjściu tutaj nie zależało. A to jeszcze bardziej potęgowało niezbyt pozytywne uczucia, jakie zaczęły w niej kiełkować najpierw po zobaczeniu Jovena z tą całą Australijką, o czym teraz nie myślała już tak bardzo, aż do tej całej rozmowy z Petroskiem. Znowu przeniosła na niego spojrzenie swoich szarych oczu. - Dobraaaaaa. Tak jak mówiłam, jak chcesz tam wracać to droga wolna. A jak nie, to możesz sobie usiąść ze mną przy tamtym stoliku i... pogadać albo coś. Bo popić to chyba nie za bardzo. - przy tym ostatnim zdaniu wysiliła się na blady uśmiech i dość szybkim korkiem skierowała się do najbliższego stolika, przy którym sięgnęła po lampkę wina. Drugą już, no szalona. I pomimo tego, że dalej czuła się niezbyt fajnie postanowiła, że jeszcze chwilę tu posiedzi. Poobserwuje co nieco. Chyba, że Petros już nad dobre ją oleje, a to by się jej już naprawdę przykro zrobiło.
Na słowa, które padły z jego ust zmarszczyła brwi i rzuciła mu gniewne spojrzenie. Wszystko oczywiście bylo na żarty tak jak to do tej pory robili, a Zoe wręcz uwielbiała się droczyć i przekomarzać, co mogla robić godzinami, rzucając pseudo ostrzegawcze spojrzenia i wydymając groźnie usta jak gdyby naprawdę była na coś zła. To był kolejny jej plus. Rzadko kiedy była o coś naprawdę zła. Owszem, bywała wkurzona i to nie raz. Miała również ochotę roztrzaskać komuś łeb na pierwszym lepszym twardym obiekcie, jednak nigdy nie złościła się i nie obrażała się za byle co. wiecie o co chodzi. nawet jeśli ktoś powiedział coś niestosownego, co niezbyt przychylnie przyjęła, potrafiła spojrzeć na niego z dozą ironii i wzrokiem współczującym jego godnych pożałowania treści. - Żadna nie będzie bardziej przychylna niz ja - stwierdziła kolysząc się na boki, jak gdyby strofowała go właśnie żeby już nigdy więcej tak brzydko nie mówił. Usmiechnela się potem słodko, a żeby zapewnić go o swoich poczynaniach co do upojnego wieczoru. - Bo jesteśmy - stwierdziła, czyniąc to niepodważalnym. Przyzwyczaila się już do tego, że nikt i nic nie było w stanie jej rozgryźć. Nawet kiedy już znalazł się jakiś śmiałek, twierdzący że zna każdy zakamarek jej duszy, z miejsca potrafiła go czymś zadziwić, w ten sposób utwierdzając się w swojej racji. Była nieprzewidywalna i wiedziała, że może robić to co chce. Dosłownie. Łamanie zasad nei było jej obce. Wiedziała też jakie liczą się z tym konsekwencje, ale przecież miala wybór i za każdym razem go dokonywała tak jak miała na to ochotę. Nie zawsze wychodziła na tym jakoś zawrotnie dobrze, ale nigdy jeszcze nie zaszkodziła sobie do tego stopnia żeby czegoś żałować. Czy była to kradzież alkoholu z nauczycielskiej piwnicy, pływanie nago w Hogsmeade czy naoglądanie się mugolskich filmów i wypróbowywanie nowych technik przekupstwa, ona radziła z tym sobie świetnie, z przyjemnością pijąc piwo, które sobie nawarzyła. Może i wszystkie kobiety czekają aż mężczyzna wykona pierwszy ruch, ale Zoe nie cierpiała czekać, a więc dobrze że Percy wcale się nie zdziwił faktem, iż to ona go zaciągnęła na łódkę. Miała nadzieję, że równie przygotowany będzie na to że ta mala istotka potrafi pić za dwoje, a potem być na chodzie do białego rana albo i późnego popołudnia goniąc jeden głupszy pomysł za kolejnym. Jeżeli więc obudzą się na dachu, czy w jakimś nieznanym wcześniej miejscu to było to normą w wykonaniu panny Champion, która żyła z minuty na minutę czyniąc każdą sekundę najbardziej niezapomnianym przeżyciem i wyciągając z życia i osób to co było najbardziej pociągające. Tak, jeżeli chodziło o ognistą to sama moglaby startować w zawodach na to kto więcej wypije. Wprawy nabyła po ojcu, ale nie afiszowała się tym zbytnio. Lepiej zaskoczyć przeciwnika znienacka, co nie? Jedynym mankamentem jej mocnej glowy po wypiciu tego trunku byl fakt, iż pamiętała wszystko co się działo, ale nie pamiętała ani jednego slowa wypowiedzianego przez jej wydatne usta. Nie raz przecież zdarzało się i tak, że budzila się następnego dnia (chociaż najczęściej tego samego) i przed oczami majaczyła jej scena kłótni z daną osobą, ale nie potrafiła dojść do ladu w tym kto zaczął , a kto powinien być obrażony hehs. Mam nadzieję, że pan Follett mimo licznych wad nadal będzie lubil Zoe taka jaka jest, a pokręcona była jak lato z radiem albo i gorzej. Ale może i on polubi ją wtedy bardziej. Kto wie, o gustach się nie gada. Pili jednak za przypadki, które nie były przypadkowe, dlatego miała przeczucie, że ich wyjątkowa znajomość przetrwa jeszcze wiele skrajnego skoro już mają za sobą niewielką historię zapisaną serią niefortunnych zdarzeń. Stukneła się z nim kieliszkiem i wychyliła go do polowy. Niby damie nie przystoi, ale jaka tam znowu z niej dama była. Zmarszczyła śmiesznie nosek i przechyliła głowe na bok, jak zwykła to robić w jego towarzystwie. - Hej, mam nadzieję że dobrze tańczysz, bo niebawem porwę Cię na parkiet - bardziej stwierdziła niżeli zapytała. I znowu to zrobiła. Często wlasnie to ona dyktowała warunki. Zupełnie nieświadomie, ale niejeden już by się obruszyl. Była jednak pewna, że jego to bardziej rozbawi niżeli ubodzie w godność.