Nie mów mi że ja się nie znam pf. Znam się, tylko inaczej. Patrzę przez swoje cztery oka na świat jak prawie każdy człowiek i w ogóle takie tam. Różnica minimalna. No a poza tym ja go doskonale rozumiem. Myślisz, że nie lubie plotkować jak on? No bo w sumie to nie lubie... Ale na pewno nie pogardzę zalewać ludzi falami hejtu jak to on zazwyczaj miał w zwyczaju. W ogóle wiesz co ja ostatnio znalazłam?! Ha ha haaaa, teraz ci nie powiem, ale może jutro jak będziesz grzeczny. - Ależ kochanie, wcale się nad tobą nie znęcam. - Stwierdziła oczywiście fakt, jakże inaczej. Ona była dla niego bardzo dobra i takie tam, wiesz jak jest. - Już chcesz wychodzić? Dopiero przyszliśmy. - Uniosła brwi patrząc na niego w udawanym zaskoczeniu i w ogóle. Dopiero co przed chwilką się przywitali, a ten już chciałby się ruchać. No dobra, w ramach prezentu Szarlotka dostała od niego kieliszek, uroczo. Ale to nie oznacza że od razu rzuci mu się w ramiona i będą pod stołem się pieprzyć czy w ogóle gdziekolwiek na tej sali. Pokiwała główką, całkowicie się z nim oczywiście zgadzając. To, że pasowali do siebie jak mało kto było wiadomo od ich przybycia do szkoły. Takie dwa kundelki w ogóle słitaśne. Jak ten no... Jak sie kurcze ta bajka nazywała o tych psach? OJ WIESZ O CO MI CHODZI - Vanbergowi kurwa. Naleigh, a komu. - Zirytowana łaskawie oświadczyła mu z kim tam za jego plecami się porozumiewa, oczywiście uważała, że za gwałtownie zareagował i w ogóle wydarł się jej do ucha. Ale jako że było to z czystej zazdrości, która tak na marginesie strasznie się jej podobała, dostał od niej jeszcze jednego całuska. No jak ona się dla niego stara to ja nie wierze. Też to doceń kurwa
Pokiwała głową ze zrozumieniem, gdy dziewczyna jej się przedstawiała. Powtórzyła sobie jej imię w myślach parę razy, by lepiej zapamiętać – miała okropne problemy, jeśli chodzi o zapamiętywanie imion – ale miała wrażenie, że akurat imię Ursula szybko przyswoiła. -Tak więc, Ursulo, ja jestem Cortacesped Caraballo. Pierwszy rok studiów, który niefortunnie będę powtarzać po wakacjach, gdyż nie udało mi się w tak krótkim czasie, kiedy tu jestem, wszystkiego zaliczyć… Z domu Slytherina – ostatnie zdanie powiedziała z zadowoleniem. Swoją drogą, w końcu kogoś poznała i rozmawiała z nim dłużej niż dziesięć minut, a to było dobre osiągnięcie. - Niektórzy zdjęli też maski, a skoro nie odczuwasz potrzeby tajemniczości, także mogę się przed Tobą pokazać. – Położyła zwinnie palce na masce, nie zsuwając jej jeszcze mimo wszystko. Uśmiechała się w minimalistyczny sposób, oczekując na jej odpowiedź. Zastanawiała się, czy kiedyś jeszcze będzie jej dane porozmawiać z Puchonką, czy może po balu ich drogi zupełnie się rozejdą. Skoro miały lekką różnicę wieków, możliwe, że nie będą widywać się za często. Choć ostatecznie póki co nie wiedziała nawet, kim jest z wyglądu, a samo imię to nie wszystko. Ciekawe jak to z nimi będzie? Cortacesped lubiła snuć różne historie, możliwości, warianty, bo ostatecznie to zabawne, że gdy mamy z kimś do czynienia po raz pierwszy, nie mamy pojęcia, czy coś będzie nas łączyć w przyszłości z tą osobą. Przy tym codziennie mijamy tyle osób, nawet nie zdając sobie sprawy, ile interesujących charakterów przemyka nam przed oczyma. No, czasami też wrogów. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy.
Christian akurat nie miał problemu ze swoją przypinką. Chyba był nawet dumny, że miał taką, a nie inną. Tam w dali jakieś pawie pióra, szaleństwo sobotniej nocy, a on miał takie urocze... Żółte. To prawda. Christian nie znał tu nikogo. Jeszcze ludzie poukrywani w maskach, jakby rzeczywiście nie chcieli, aby ktoś ich rozpoznał. Aż Shiver na chwilę przystanął i musiał popatrzeć w jakiś punkt w oddali, co by nie dostać oczopląsu. Dzisiaj panie postawiły na wszystkie kolory tęczy. Wszędzie niebieskie, czarne, czerwone, Boże... Nie. Nie będę wyliczać kolorów. Za dużo tych wszystkich znaczków na parkiecie. Do tego te wymyślne fryzury, które zostaną zniszczone w łóżku... Albo i na stole. To już zależy od przyzwyczajeń danej pary. Shiver nigdy nie był fanem takich okazji do seksu, ale chyba tylko on był taki staromodny. Obejrzał się wokół... Te wszystkie łódki. W sumie jeśli chciał coś jej załatwić do picia musiał wstąpić na jedną z nich. - Wybacz. - Skłonił się, aby pojawić się po kilku minutach w tym samym miejscu i podarować jej kieliszek z winem. Sam nie pił. Aczkolwiek miał ogromną ochotę iść pod scenę. Podobno gra jakiś zespół. To wiele znaczy szczególnie dla kogoś kto tak bardzo kocha muzykę. W Chorley miał kolekcję miliona płyt odziedziczoną po ojcu. Chyba znał wszystkie nuty jeszcze przed tym jak nauczył się mówić. Uśmiechnął się delikatnie wskazując jej dłonią głąb w sali, w który chciał ruszyć. - Hm. Prawdziwy bal, gdzie ludzie chyba lubią udawać kogoś kim nie są. - Podzielił się własną refleksją. Uroczo.
- No nie ma, olała mnie zupełnie, tak to jest jak przychodzi się samemu i liczy na szczęście w losowaniu - westchnął Twan, również się rozglądając, tylko nie w poszukiwaniu czegoś do picia, a owej jakiejś tam dziewczyny. - Też wypatrujesz swego partnera? - błędnie zinterpretował jej poszukiwania, no bo bez przesady z tym czytaniem w myślach, ile można. Raz na dzień wystarczy... Ależ mu się nudziło, najchętniej by się stąd zmył, no ale... cóż począć, trzeba było jeszcze trochę wytrzymać, chociaż nie miał pojęcia jak długo to będzie. Czuł się głupio, stojąc tak przy dziewczynie którą właściwie bardziej znał z widzenia i starając się do niej zagadać, czy to w celu zabicia swojej albo jej nudy. Nie, przecież nie wiedział czy ona też się nudzi, może tylko przeszkadzał? Postanowił, że jeśli tylko da taki znak to zaraz się stąd zmyje...
No to jednak wyszło, że Lawrence strasznym jest człowiekiem i będzie miał przez to smutek życia. Już i tak wystarczająco zżerały go wyrzuty sumienia, że się spóźnił, a ta niedobra kobieta mu wypominać zaczęła i jeszcze bić się jej zachciało! A tyle w szkołach mówili o zapobieganiu przemocy. Gdzie jesteś teraz, panie superbohaterze, kiedy cię chłoptaś w potrzebie tak desperacko woła?! Ale może przynajmniej się teraz nauczy, że dziewczyny czekać nie lubią, że jak się z fagaskami umawiasz, to lepiej jak się one spóźnią godzin pięć lub szesnaście, a on przyjść i tak musi wcześniej, chociażby o pięć minut! - Opanuj się nieszczęsna dziewico! – Oburzony krzyknął, kiedy z wrażenia maska mu zleciała, bo tak nim partnerka majtała na wszystkie strony. – Jak mnie zabijesz to już w ogóle nie wiem z kim będziesz siedziała, patrz jacy wystraszeni się patrzą! – To pewnie byli ci ludzie, który z Tedem usiąść próbowali, ale ona zamiast uśmiechem ich zaprosić, to tylko pioruny posyłała. W sumie to dobrze! Nie będzie Lawrencjuszowi nikt partnerki odbijał, bo on jest najprzystojniejszy chłopak we wsi, a nie jakieś kutasy z żelatyną na głowie! Teddra miała już super imprezę i Lawek powinien się obrazić, że bez niego wino wychlała! On bardzo nie lubił, jak pijana fagaska rzygała mu na buty, więc jeśli Ted coś takiego zrobi to ją on wyrzuci z łódki i będzie musiała płynąć na brzeg. Okej, nie mam pojęcia jak ta Wielka Sala wygląda, nie chciało mi się czytać opisu. Zabrał więc koleżance butelkę i do kieliszka pewnie coś nalał, bo był kulturalnym i bardzo dobrze wychowanym Australijczykiem, który się wcale tam nie urodził, ale skąd Ted ma znać jego rodzinne zawiłości. Kiedyś jej opowie pewnie, ale będzie w opowieści musiał o Lukrecji powiedzieć, a one przecież się okładały pięściami! – Myślę o tobie. – Uśmiechnął się perwersyjnie i bardzo głupkowato, kiedy mu takie ambitne pytanie zadała, a po chwili już kwiatki wyciągnął. Nie żadne róże przereklamowane. Róże wszędzie były, pełno, on jej tulipany dał! Piękne, kolorowe tulipany, które trochę przeżyły po drodze, ale jeszcze nie oklapły jak sprzęt pięćdziesięciolatka.
Uff, dobrze w takim razie, że tolerancyjna i zdolna do poświęceń istotka z tej Clary była! Chociaż w sumie naprawdę jej to nie przeszkadzało, więc w tym wypadku nawet nie musiała korzystać z tych swoich cech prawdziwej gryfonki! Hehehehheh, nie no, faktycznie bez przesady, Clara była drobna i Grig nad nią górował, ale przecież nie na tyle, aby ktoś się za nimi zdziwiony oglądał, kiedy szli za rękę czy coś. Na obcasach to już w ogóle, ! Chociaż przyznaję, wizja z dziewczyną sięgającą Orlovowi do pasa jest zabawna! Na Merlina, Grig musiałby być wtedy niezłym gigantem, albo ona malutkim krasnoludkiem. Uroczo! W ogóle dzisiaj uświadomiłam sobie straszną rzecz, mianowicie, moje wszystkie żeńskie postacie są niziutkie, Clarcia nie jest wyjątkiem. Żadna z nich też nie umie gotować! Smutne. Jeszcze można pomyśleć, że to jakieś moje kompleksy, heheh. - Jestem naprawdę dumna! - pokręciła głową ze wzruszeniem i nawet chciała obetrzeć wyimaginowaną łezkę, aczkolwiek było to nieco utrudnione, ze względu na maskę oczywiście! Którą jednak zaraz znowu podniosła, bo trochę niewygodnie jej było z nią przy tych wszystkich pocałunkach. Wzięła od Griga kieliszek i upiła łyk, machając przy tym wciąż tymi swoimi bosymi stópkami. Doprawdy, szkoda, że nie powiedział jej o tym, że sukienka Scarlett mu się nie podoba, ech. Oczywiście Clarci też się nie podobała! Chociaż... nawet gdyby było inaczej, Hepburn nie przyznałaby tego na głos. Nawet, gdyby wiedziała, że kiecka SMS to forma żartu, to, o, uznałaby go za bardzo kiepski! - Za najlepszy bal w tym roku - zgodnie powtórzyła, stukając kieliszkiem o szklankę Griga. Tym razem o tyle dobrze, że nie byli na jakiejś ciemnej i bardzo groźnej dróżce z Hogsmeade, z Wielkiej Sali do ich wypróbowanej kanapy w dormitorium gryfonów wcale nie było tak daleko, uff. - Może będzie tak świetny, że aż nie będziesz mnie musiał prawie nieprzytomnej nieść do dormitorium - rzuciła wesolutko. Kawalarka!
Od razu przyłapała, poznała go już troszkę i wiedziała, że takie zachowanie, raczej nie bywa normalne w jego przypadku. Ale przynajmniej troszkę się rozluźnił, nie można być przez całe życie jak na szpilkach. Owszem, znała pewien sposób, aby znaleźć takie miejsce. A nawet... Dwa takie sposoby, w końcu zamku było jedno takie miejsce, które zabierze go tam, gdzie będzie chciał. -Nie zanudzasz mnie... Nie mam nic przeciwko temu, aby Cię słuchać. Jestem w tym całkiem dobra.-Powiedziała i uśmiechnęła się do Niego lekko. I naprawdę szło mu lepiej, wiedziała, że była to kwestia tego, kiedy się w końcu zrelaksuje. I czy do tańca trzeba brać jakieś lekcje? Niekoniecznie. Czasem to się po prostu czuje, no ale co ona tam wie... Nie wyglądała na tak rozrywkową osobę. -Może paru by się znalazło... Najwyraźniej skutecznie wszystkich odstraszasz.-Zaśmiała się i przekrzywiła lekko głowę. Miałaby ich, czy też nie. Przyszła na bal... No właśnie. Dlaczego? No dalej Af, podaj choć jeden konkretny powód. To było zdecydowanie za trudne pytanie. W tym przypadku nie chodziło o kwestię uczuć, w końcu z nikim nie planowała dłuższej przyszłości. Nie nadawała się do takich rzeczy i doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale nie oznacza to, że zrezygnuje nawet z tych drobnych i przyjemnych rzeczy. -Uważaj co mówisz.-Powiedziała i uśmiechnęła się. Naprawdę lepiej aby uważał na słowa, jeszcze powie coś, czego będzie żałował. W jej przypadku, czasem wystarczył dobry humor i byle pretekst aby pokazać, na co ją stać. Pod tym względem była troszkę nieprzewidywalna. Ale kto by na to zwracał uwagę. -Jeszcze nigdy Cię nie słyszałam... Nie powinnam się więc wypowiadać.-Pokiwała powoli głową, jakby dla potwierdzenia swoich słów. Z pewnością byłoby to ciekawe widowisko, warte obejrzenia. Ona sama nie potrafiła śpiewać, przynajmniej tak jej się wydawało. Niektóre rzeczy, nie powinny wyjść na światło dzienne. To jest jedna z tych rzeczy. Niech nie zapomni o tym, że czeka ich jeszcze mały spacerek. Bowiem, długo raczej nie wytrzyma otoczona tak dużą ilością osób. Zerknęła w bok, na studentów, którzy najwyraźniej nie chcieli sobie odpuścić. Ha! Jednego nawet rozpoznała... Uniosła delikatnie brwi i powróciła spojrzeniem do Bart'a. Uśmiechnęła się delikatnie. -Mówiłam.-Mruknęła cicho i lekko zacisnęła dłoń, która spoczywała na jego ramieniu.
Blair nie wyobrażała sobie założyć miliona cekinów, które nijak by się miały do całej dekoracji. Konkurs na choinkę chyba nie był jej priorytetem. Pomyśli o tym bliżej Bożego Narodzenia. Na razie to przecież mają czerwiec i zaraz koniec roku szkolnego, więc... Więc wakacje. A Blair odwiedzi swoich staruszków i nasłucha się o tym, że sama już się robi stara, więc pewnie będzie musiała wziąć się za naukę. Uśmiechnęła się do Quentina słuchając tego komplementu, który wymusił na jej twarzy dwa rumieńce. - Dziękuję. - Skłoniła się biorąc w palce materiał sukienki, co by zachować się jak w starych książkach o zwyczajach dam dworu. Bibi przyglądała się wszystkiemu ze zdawkowym spojrzeniem. Szczerze mówiąc podziwiała Lewisa, iż zgodził się z nią przyjść. Przecież mógł się zbuntować i powiedzieć, że w tym dniu ma coś tam i kompletnie odpada. A ona wtedy by przyszła? Pewnie na jakieś pięć minut obejrzeć dekoracje, bo z pewnością nie znalazłaby innego partnera, a do losowania się nie nadawała. Ten strach, że wylosuje kogoś niewłaściwego i zmarnuje sobie wieczór... Bleh. Już lepiej było mieć chociaż świadomość z kim się będzie tańczyło. Tak to chociaż wiedziała, że będzie z nią ten fajny rudzielec, który z ołówkiem wyprawiał różne rzeczy... I tworzył ciekawe rysunki! Aż Blair musiała się tutaj uśmiechnąć! - Tylko pięć? - Powiedziała niby to zasmucona, a niby nie... hehehs. - Miałam nadzieję, że stać Cię na więcej i wypijesz z dziesięć pamiętając o pięciu zapasowych w kieszeni. Zresztą... Może rzeczywiście tak jest. - I wymownie zniżyła wzrok do jego kieszeni gotowa zaraz sprawdzić ich zawartość. No może później będzie miała okazję. Na razie na wejściu macanie chłopaka mogłoby być podejrzane. Szczególnie dla pozostałych gości. Ona nie wiedziała, że przy innych dziewczynach nie miał problemu ze swoim językiem. W sumie może i lepiej, gdyby posiadała taką informację czułaby się beznadziejnie, bo wrażenie, że coś robi źle byłoby nie do pokonania. A tak to... Wiadomo. Swoją drogą właśnie tak się zachowując śmieszył ją, ale w tym pozytywnym sensie. - Trampek? Hm. Zważywszy na to, że lubię swoje trampki... Tak. To Cię łączy z moimi trampkami. - A niech się domyśla. A teraz pociągnęła go za rękę, co by wreszcie weszli do sali. W końcu po to tu przyszli!
To nie ostatni taniec, jest kochanie, więc ten balet jest bez masek. Widać twarze to na nie patrzę... Parę faktów się nie zgadzało. Bal był z maskami, a twarzy praktycznie nie było widać po różnorakimi strojami od sławnych projektantów, które nazywały się: "portfel rodziców". Dobre i to. Laila dała się poprowadzić w tym tańcu i choć niepewnie szło Filipowi to wcale nie zamierzała tego komentować. Przecież każdy coś umie lepiej, albo gorzej! Na pewno w innych dziedzinach radzi sobie doskonale i kiedyś wyjaśni dziewczynie, co jest jego konikiem. Hm. Może jeszcze Laila ogra go w quidditcha i wtedy się okaże, że beznadzieja ogólna! Fifi przeżyje załamanie psychiczne i będzie płakał! Tak. To na pewno się stanie! Hehs. Już w to wierzymy. Laila dawno nie ćwiczyła gry zajęta nowymi obowiązkami, które dołożono jej, ale też rozleniwiona tym, że nie musi ćwiczyć... Przecież Hufflepuff przegrał z kretesem w rozgrywkach i to wcale nie dlatego, że słabo im szło. To wszystko zależy od szczęścia. Ona z Cassandrą były bardzo dobrym duetem. Przede wszystkim Howett dbała o podania i szybko wykorzystywała moment, co by Lancaster nie czuła się odrzucona i mogła celować do pętli i szło im doskonale. Trafienie za trafieniem, ale jak zawsze w takich momentach... Ech! Po prostu wtedy Gryffindor (?) miał szczęście i złapał znicza. Pozdrawiamy. Następnego meczu już nie mogli rozegrać ze względu na warunki pogodowe i utknęli na ciepłym, czwartym miejscu, które zajmowali od dawien dawna. Czasem życie boli. Np. teraz. Ale to wszystko nic. Przecież nie będzie dołować Filipa nie opłaca się! - Nie jest tak źle. - Odpowiedziała. Przecież nie była znowu krytykiem tanecznym i w sumie podobało się jej to bujanie, ale nie chciała już szarpać nerwów Filipa... Hehs. Bo jeszcze sobie pomyśli, że chce go zamęczyć czy coś. Mógłby być wtedy bliski odnalezienia prawdy! - Czeka nas wiele pierwszy razów. - Zwróciła mu na to uwagę i musnęła w policzek w podziękowaniu za poświęcenie, do którego się zmusił przy tym całym wyginaniu ciała w rytm muzyki. Co do oczu... Właściwie, co do wszystkiego. To zawsze chcemy mieć to czego nie mamy. Proste włosy? Kręćmy je! Niebieskie oczy? Boże jak fajnie byłoby mieć brązowe. Szczupła sylwetka? Kilka kilogramów do powiększenia piersi nie byłoby wcale takie złe! I w kółko i bez końca, a po co? A na co? Pozdrawiamy. Świat jest nienasycony.
Ale co ta kobieta znowu narzeka?! Że niby kolejka po bułki jest złym miejscem, żeby przypomnieć sobie o kobiecie?! Pf! Ona kompletnie nie zna się na modzie. Przecież to jest ostatni hit! Przecież to można zinterpretować na sto różnych sposobów! Np. poranne kupowanie pieczywa to zapewne symbol nowego życia, dobrego początku, chęci znalezienia czegoś dobrego jedzenia, a to się przecież wiąże z potrzebą zbliżenia się do kogoś, czyli wspólnych śniadań! A zatem wszystko co z tego wynika dobrze rokuje dla Juno! No przecie jest w nim szaleńczo zakochana i to przed nim zrzuciła wianek swojej cnoty (albo Oliver chciał mieć taka nadzieję hehs, nie żeby się nad tym zastanawiał!). Ale no to była Kavanaugh! Istota narzekająca na niego, a przecież wyglądał świetnie. Miał na sobie ten czerwony strój, na który inne panny reagowały westchnięciem, które wydobywało się prosto z jego serca. Fanki Watsona pewnie do dziś płaczą po kątach, że nie mogły z nim spędzić tej nocy, którą poświęcił Juno. Ale życie boli. Pomyśli o nich kiedy indziej, albo wcale. Dokładniej spojrzy na listę swoich dłużników, a potem na śmieci, których dziewięćdziesiąt procent dotyczyło wezwania do zapłaty za mieszkanie. Wtedy wszystkie te panienki przytaszczy do ściany i zarządzi masowe rozstrzelanie, które w żaden sposób nie będzie perwersyjną grą w łóżku, gdzie ekstaza będzie aż sięgać nieba. Był dość brutalny, kiedy zaczynał się orientować, że coś pęka w jego ogólnej grze i niestety, ale nie mógł załatwić swoich spraw przez ludzi. Wtedy chyba naprawdę miał ochotę na nich wszystkich nakrzyczeć i wyzwać od frajerstwa. Ale to tylko napady złości. Przecież nie ma co się przejmować. Zdarza się najlepszym. Choć nie ukrywał, że to był jeden z głównych powodów, dla których nie prowadził interesów z Juno. Po prostu nie dość, że dziewczyna negowała jego małe pomysły na interesy, to jeszcze nie chciał się na nią złościć w ten sposób. Wystarczy, że ona tak to traktowała, jakby kogoś zabijał sprzedając, albo biorąc samemu. A brał codziennie. Był lekomanem... Nie narkomanem. To dwa różne pojęcia, ale możliwe, że niedługo mogą być ze sobą nierozłączne jeśli będzie chodziło o określenie Olivera. Oby później niż wcześniej. Miał wrażenie, że destrukcja, którą za sobą będzie niósł... Będzie sięgała bram piekieł i stąd może jego strój nie jest przypadkiem, a przestrogą dla dziewczyny? Kto wie, może właśnie odkryła symboliczne znaczenie głosu Bożego, kiedy to aniołki mówią jej, aby wyszła z tego balu. W końcu przecież oto głównie chodziło tej całej Isoldzie. On chyba nie miałby się siły złościć oto, że chciałaby się zobaczyć z tą drugą Gryffonką. Zniknąłby gdzieś pomiędzy ogromną ilością kieliszków, które aż wołają: Oliver opróżnij nas. Ich nie mógłby zawieść. Nie ma co krzywdzić szkła. Ono chowa w sobie tyle dobrego. Przy nich komplement: "masz bogate wnętrze" sprawdza się szczególnie wtedy, kiedy napój kosztował co najmniej pięćdziesiąt galeonów. Domyślał się, ze dyrektor szkoły nie pożałował pieniędzy na jedzenie, picie i muzykantów... Tak. Wtedy zdecydowanie by się zajął opróżnianiem kieliszków, więc dziewczyna niech lepiej nie znika. Przy samym wejściu do sali, Watson obejrzał się dookoła, co by odnaleźć jakiegoś klienta, który może był skory dzisiaj dokonać wpłaty, ale w sumie... Nieważne. Od razu poczuł nieogarniętą potrzebę zaprowadzenia Kavanaugh na parkiet i zaprezentowania tego jak wspaniale tańczy hehs (z pewnością). Przyciągnął ją do siebie, jak parę dni temu na korytarzu, ale dziś w trochę innym celu. Dziś zamierzał ją kręcić, no może później rozebrać, ale nie wyprzedzajmy faktów! Na razie zajmijmy się tym tańcem. Uśmiechnął się do niej niepewien tego czy to zauważyła. Musnął ją w czoło, jakby rzeczywiście nie zamierzał się z nią dzisiaj kłócić, bo nie chciał, ale miał nadzieję, że wzajemne dogryzanie dopełni tradycji! - Halloween? Ależ kochanie. Wydawało mi się, że zapraszając mnie na tą maskaradę głównie to miałaś na myśli. Chciałaś się zabawić. - Powiedział dając jej możliwość do wykonania piruetu, a dostrzegając łakome spojrzenie jakiegoś idioty obok ledwo powstrzymał się od rzucenia przyjaznej avady. Przyłożył dłoń do pleców dziewczyny i teraz już przystopował z rytmem. - Chyba zapomniałem Ci powiedzieć, że... - No zrób to Watson! - Że zapięcie tej sukienki aż się prosi oto, aby je rozpiąć, a cekiny cicho krzyczą, że wspaniale kontrastują zrzucone na podłogę. Co nie nie zmienia faktu, że wyglądasz jak klucz do najbogatszej skrytki w banku Gringotta. - Zamknął na chwilę powieki jarając się tym, że składnia mu się nie porąbała w tym skomplikowanym zdaniu.
Barth musiał się opanować. Musiał wreszcie ochłonąć po pierwszym szoku jakiego doznał gdy zobaczył Arfę na balu. Odetchnął głęboko i spojrzał prosto w oczy kobiety. Nie wiedział dlaczego go ostrzegała, jednak wiedział, że zapewne wiedziała co mówi. - No to się cieszę, że nie masz jeszcze dość mojej paplaniny. – powiedział. Sam nie wiedział dlaczego się tak zachowuje. Przez większość czasu potrafił być przecież opanowany i spokojny, a teraz usta mu się nie zamykały. Gdy tylko muzyka się skończyła spojrzał na swoja partnerkę. - No to może cię na chwilkę zostawię i zobaczymy co będzie się działo. Oczywiście nie na długo. Może przynieść ci coś do picia lub jedzenia? – zapytał prowadząc ją do stolika. Zastanawiał się nad czym on sam miał ochotę. Nie dość, ze było mu gorąco to jeszcze musiał się jakoś wczuć w sytuację tego miejsca. - No dobrze. Postaram się uważać na to co mówię. – dodał nie wiedząc za bardzo dlaczego Arfa to powiedziała. W końcu Cubbins mówił to co mu leżało na sercu. Akurat w tej kwestii postępował w myśl zasady co w sercu to na języku. Wiele razy przysparzało mu to kłopotów. - Może kiedyś pokażę ci moje umiejętności, jeśli tylko będziesz tego chciała. – stwierdził i zaczął się zastanawiać jak by zachowali się uczniowie i studenci widząc nauczyciela śpiewającego na scenie. Zastanawiał się czy byłoby im głupio czy też zaczęli by się bawić. Dopiero kiedy nauczycielka odwróciła głowę Cubbins również to zrobił. Przyglądał się chłopakom i pokręcił głową z dezaprobatą. Nie rozumiał dlaczego zawsze musi się znaleźć jakaś czarna owca, która będzie chciała coś zepsuć. Jednak na razie nie chciał interweniować. - A mówiłaś, mówiłaś i jak w większości przypadków miałaś rację. – powiedział gdy już byli przy stoliku. Stanął przy nim i czekał na zamówienia.
Kiedy już dotarli do Wielkiej Sali i stali pośród tłumu tych wszystkich wystrojonych uczniów, zaczęła prowadzić swoją standardową obserwację. Wypatrzyła paru swoich znajomych, chyba nawet Scarlett przemknęła jej gdzieś przed oczami w tej swojej kociej sukience. Jeśli to była faktycznie jej siostra to będzie ją potem musiała naprawdę pochwalić za wybór kreacji, bo podobała się ona Mandy niesamowicie. Zawsze przekonana o swojej większej wiedzy i umiejętności w doborze ubrań MMS mogła być z niej teraz dumna, no uwierzcie. Usiadła wraz z Marshallem przy stoliku i pierwszą rzeczą jaką zrobiła było sięgnięcie po szklankę ognistej. W końcu od ponad tygodnia miała siedemnaście lat, słyszycie?! Była pełnoletnia, mogła robić co chciała i już jej nikt nie podskoczy, hehe. Choć zdawała sobie sprawę, że jak na razie na tej szklaneczce pozostanie, bo jeszcze by się biedaczka upiła i zrobiła niepotrzebnego szumu wokół siebie i na przykład Marshalla. A trzeba trzymać klasę, wiadomo. Upiła pierwszy łyk, odstawiając następnie naczynie na blat i spoglądając na swojego partnera. Może on też powinien się bardziej wyluzować? - Pewnie, że umiem. Przynajmniej tak myślę, bo nikt mi tego nigdy nie powiedziała. - odpowiedziała rozbawiona. Tak naprawdę to w kwestii tańca była raczej zupełnie przeciętna, no chyba że sobie trochę więcej wypiła. Zdarzało jej się czasem przydeptać towarzysza, wiadomo, ale tak poza tym to nie było tak źle. Nie będzie się musiał wstydzić, to mogę zapewnić! Już chciała go wyciągnąć na parkiet, kiedy zaczął temat Faleroya i reszty. Nie powiem, że się troszkę nie zszokowała. Bo skąd mógł wiedzieć takie rzeczy? Widocznie był świetnym słuchaczem, a to tylko pozazdrościć. Spojrzała na niego nieco zaskoczona. W sumie mogłaby się kłócić z tym, czy Merlin był w łóżku beznadziejny, jak to podobno stwierdził. A może Marshall też wie o tym ich układzie z korzyściami? Słuchała kolegi z dużą uwagą, sama nie mogąc się powstrzymać przed spoglądaniem na wymienioną przez Krukona trójkę. I wiecie co? Faktycznie można było się czegoś dowiedzieć! Nie zwracała wcześniej uwagi na rozmowy innych ludzi, a jak widać, mogło to być całkiem ciekawe zajęcie. - Aż boję się zapytać, co mógłbyś powiedzieć o mnie. Naprawdę. - powiedziała. W gruncie rzeczy to poza tą bojaźnią odczuwała także ciekawość. To chyba normalne, że każdy chce znać opinię o samym sobie i to, jak jest postrzegany. A jej obecny towarzysz zdawał się być w takich sprawach znakomicie zorientowany. Cóż, zapowiada się ciekawy wieczór!
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Alan jest zatem zupełnym przeciwieństwem Jude. Uwielbiał huczne imprezy, gdzie kręciło się mnóstwo różnych ludzi. To przecież właśnie ludzie, między innymi, stanowią nasze otoczenie, a otoczenie nas kreuje... podobno. Alan kreował samego siebie, był o tym święcie przekonany. Był przekonany, że nikt nie ma na niego żadnego wpływu, tymczasem na bal przyszedł z osobą, która posiadła tą niezwykłą zdolność. Wystarczyło jedno jej słowo, a oddałby jej wszystko. Zaczęła go kształtować od zupełnie innej strony, tej bardziej opiekuńczej i odpowiedzialnej. On martwiłby się. Gdyby tylko dowiedział się, że Jude od wczoraj nic nie jadła, martwiłby się. Tymczasem wzruszył ramionami, będąc święcie przekonanym, że po prostu nie jest głodna. Może zjadła coś przed balem? Pewnie tak było. Co nie zmieniało faktu, że wydawała mu się nieco w złym nastroju. Taka cicha, taka spokojna. Taka bez siły. Nie wyspała się? Howett zdawał sobie sprawę, że za balami dziewczyna nie przepada, ale aż tak? Coś mu tutaj nie pasowało. - Chcesz zatańczyć? Proszę, nie odmawiaj... - wyciągnął dłoń w jej kierunku i przyciągnął delikatnie do siebie, kierując się w stronę parkietu. Tak przyjemnie było, ten wystrój i długie suknie, nawet te cholerne maski... to wszystko dodawało niesamowitego uroku. Tworzyło atmosferę wyraźnie odczuwalną, niepowtarzalną, skłonny był nawet przyznać, że tajemniczą. Alan jakby tylko na to czekał, aż będzie mógł położyć ręce na talii Jude, ciut chyba za chudej. Chociaż to pewnie tylko materiał sukni sprawia takie wrażenie. Wtulił się zatem w jej włosy, tak pięknie pachnące... - Jesteś wspaniała, Jude. Kocham cię - wyszeptał. Tak, powiedział te dwa słowa, którymi nie zwykł raczyć byle kogo. Bądź co bądź, były one wyjątkowe i nie każdy na nie zasługiwał, ale Jude... Jude na pewno. Cieszyło go to wszystko, w jej towarzystwie niejednokrotnie się wyciszał, widział świat z zupełnie innej perspektywy, z tej głębszej. Z jej perspektywy. Przez chwilę wydawało mu się nawet, że świat wokół wiruje i nie widział nikogo poza nią. Piękną jak nigdy. Przecież nie był wcale romantykiem ani sentymentalistą, choć i takie dni mu się zdarzały, a przy Jude... wszystko nabierało innego znaczenia. Na pewno wiele się nauczył, bo ona była specyficzną osobowością. - Wiesz? Dobrze, że jestem tutaj z tobą. Nie mogłem wymarzyć sobie lepszej partnerki - posłał jej ciepły uśmiech, w duchu zastanawiając się, co ta kobieta z nim wyprawia. Gdyby nie ona, to pewnie z którymś z kumpli wyrywaliby dziewczyny z jej rocznika, jednak teraz nie miał na to żadnej ochoty. Do szczęścia nie potrzeba było mu nic więcej. Pięknie, co?
Dziewczyna nie tak to sobie wyobrażała, liczyła spodkać kogoś z kim będzie się dobrze bawić, a tymczasem trafiła na jakiegoś chama ze Slytherinu. Probowała być miła, ale cóż. Jej partner nie raczył nawet się właściwie przedstawić. Coś tam pomróczał i zaczął traktować ją jak powietrze. Wogóle dla niego to wszystko było jak powietrze. Nie za bardzo miał ochote bawić się z kimkolwiek, więc tym bardziej zdziwiło ją, że nie próbuje chociaż jej poznać. Bonnie pomyślała sobie "Mam dość" i pożegnała go równie flegmatycznie. Wyszła z Sali.
- Och, zaraz tak brutalnie, mimo że ów nieznajomy jest czarującym i przystojnym mężczyzną?- spytał Percy ze smutkiem, mimochodem przesuwając dłonie na jej kształtne pośladki i rozkoszując się ich ciepłem. Wyglądała inaczej niż wszystkie dziewczęta na tej sali, ale tego powinien się spodziewać, prawda? Oboje lubili się wyróżniać, obojga trudno było nie zauważyć w tłumie i chyba właśnie dlatego tworzyli tak malowniczą parę. Ubóstwiał jej usta. Może pomalowała je dosyć wyzywająco, ale Percivalowi absolutnie to nie przeszkadzało, zwłaszcza że doskonale komponowało się z resztą stroju Zoe. Pocałował ją po raz drugi, mając nadzieję, że nie rozmaże tego precyzyjnego makijażu, nad którym z pewnością długo pracowała. Zamruczał gardłowo, gdy przesunęła kciukiem po jego szczęce, przypominając sobie rozkoszne chwile spędzone razem na wysepce na środku stawu. Prawdę mówiąc, wracał do nich myślami zaskakująco często. W ogóle w jego głowie coraz częściej płonął trzyliterowy, neonowy napis ZOE, którego nie umiał zgasić. Oderwał się od jej ust i uśmiechnął lekko, przesuwając opuszkami palców po jej delikatnej szyi i mając szaloną ochotę zostawić na niej ciemny znak, mówiący, że przynajmniej w tej chwili panna Champion jest jego zdobyczą i wara od niej wszystkim napalonym samcom. Właściwie nie tylko napalonym- wszystkim, którzy chcieliby rościć sobie do niej jakiekolwiek prawa. Tego Percy by nie zniósł i prawdopodobnie wdałby się w jakąś bójkę. Zwykle był dosyć spokojny, ale bywał porywczy, jeśli coś szczególnie mu się nie spodobało, nie miał też oporów przed wymierzaniem sprawiedliwości pięścią. No cóż, taki typ. Pozwolił się jej prowadzić, nie zastanawiając się nawet, jaki plan ma panna Champion. Mimo że ich znajomość trwała dopiero kilka dni, zdążył się nauczyć, że próby odgadnięcia zamiarów Zoe są z góry skazane na niepowodzenie i lepiej się po prostu poddać. Być może chciała go po prostu zaciągnąć na parkiet. Nie miałby nic przeciwko temu, zwłaszcza że tańczył dobrze i chętnie, a z taką partnerką mógłby przetańczyć pół życia. - Mam wrażenie, że oboje wyrwaliśmy się z innej epoki- zauważył ze śmiechem, wdychając delikatną woń jej perfum i torując sobie drogę między odstawionymi panami i paniami.
Bardzo się biedaczyna przejął, a stojąc tak na przeciwko dziewczyny, z którą prawdopodobnie korespondował, przez głowę przemykały mu różnorodne myśli. Te krótkie rude włosy zdawały mu się być dziwnie znajome, może już gdzieś na korytarzu zobaczył ją kątem oka. To bardzo możliwe było zresztą, przecież wokół wszędzie kręcili się Kanadyjczycy i Australijczycy. Tak swoją drogą, niektórzy byli naprawdę przerażający. Są tutaj raptem kika tygodni, a zachowują się jakby byli u siebie, zero stresu i w dodatku głowa podniesiona z wyższością... Jednak Kayle taka nie była, nie nie. Nie mogła taka być. Wreszcie otrząsnął się z zamyślenia. Odpowiedziała. To ona. Elliott miał ochotę w tym momencie uciec, dać dyla, zapaść się pod ziemię. Cokolwiek! Czuł, że sobie nie poradzi i prędzej czy późnej coś zepsuje. Pamiętaj, Elliott! Najważniejsze jest pierwsze wrażenie. Musisz sprawić dobre pierwsze wrażenie. - A i owszem! - zawołał uradowany i nawet roześmiał się z uciechy, choć to był raczej krótki i nerwowy śmiech. - Więc... Wreszcie się zobaczyliśmy. Tak na żywo. Och, oczywiście mamy maski, ale pewnie i tak się ich pozbędziemy w późniejszej części balu! To znaczy... Eee... Ładniewyglądaszwtejsukience. Na początku dość opornie szło mu to mówienie, a kiedy już się rozkręcił, zdał sobie sprawę, że chyba palnął coś głupiego. Tak mu się przynajmniej zdawało, bo wcale nie myślał racjonalnie. Od masek po sukienkę! Subtelna zmiana tematu to była, z pewnością. Takie rzeczy to tylko Elliott. Na jego twarzy wystąpił efekt buraka - cały się zaczerwienił z tego wszystkiego. - Emm... Może pójdźmy coś zjeść? - zaproponował wciąż nieśmiało i niepewnie, kierując się w stronę stolika z jedzeniem. Po drodze wypuścił powietrze z płuc. No, pierwsze koty za płoty! Teraz będzie mógł zająć się posiłkiem i nikt nie będzie zarzucał mu, że nic nie mówi, bo przecież z pełną buzią się nie rozmawia. Co prawda często tak robił w domu, ale... możemy mu wybaczyć! Co jak co, ale całkiem sprytnie to sobie obmyślił. Czym prędzej porwał ze stolika coś co dziwnie wyglądało, chyba jakieś ciastko z kremem, i zaczął przegryzać. Jak najwolniej, żeby upłynęło jak najwięcej czasu. Był zestresowany jeszcze bardziej niż przedtem, a Kayle wydawała mu się taka tajemnicza w tej masce. - Podoba ci się w Hogwarcie? - zapytał kiedy wreszcie skończył jeść. O dziwo był już trochę bardziej rozluźniony, może te francuskie słodkości dodały mu jakiejś pewności siebie. Tylko ten garnitur, bał się, że wygląda w nim zbyt poważnie i Walsh weźmie go zaraz za jakiegoś nudnego fagasa. Mógł chociaż tego krawata nie zakładać...
Nie tylko on byl staromodny jeśli chodzi o stosunki seksualne. Chociaż zasady Eleny to już chyba na prawdę były średniowieczne. Swą cnotę odda tylko po slubie i to pod warunkiem, ze jej małżonek sobie na to zasłuży. Czyli strata dziewictwa w jej przypadku była praktycznie niemożliwa. Osobiście nie miała problemu z różnokolorowymie strojami, w końcu została wychowana w arystokratycznej rodzinie. Bale i przyjecia były dla niej na porządku dziennym. Chłopak gdzieś zniknął na chwilę, by pojawić sie z kieliszkiem wina. Nie uszło jej uwadze, że sam nic nie pił. Skinęła delikatnie głową na znak podziękowania. No cóż... to mu musiało wystarczyć. Elena nie przywykła dziękować za cokolwiek. Upiła łyk czerwonego płynu. Dobre... Francuskie, 30-letnie. Z połódnia, dojrzewające w pełnym słońcu owoce. Do tego delikatny dodatek mięty, rozmarynu i lawendy. Pół słodkie. Zapewne bardzo dobre. No no... Się dyrekcja postarała. -Czasem dobrze jest oderwać się od rzeczywistości.- odpowiedziała na komentarz Christiana. Rzucając mu przelotne spojrzenie ruszyła powoli w głąb sali.
Ostatnio zmieniony przez Elena Marion dnia Sob 29 Cze 2013 - 16:38, w całości zmieniany 1 raz
Zacznijmy od momentu, zanim Jack pojawił się na balu. Codzienna rutyna sprawiła że chodził po całej szkole "patrolując", lecz tak naprawdę podsłuchiwał co uczniowie mówią, a to udawał że wiąże buta, a to patrzył przez okiennice, lub udawał że rozmawia z jednym z duchów. Przez to podsłuchiwanie niedługo wszyscy go znienawidzą. No ale co tam. Plotkowali przeważnie o dzisiejszym balu, na który się wszyscy umawiali. Ach tak, to dziś jest bal! Faktycznie, no więc jednak podsłuchiwanie ma swoje dobre strony, dzięki temu mógł się wcześniej przygotować. Poprawił swoją koszulę w kratę i ruszył w kierunku swojego gabinetu. Otworzył szafę w której wisiał pokrowiec, gdy odsunął go widniał w nim ciemny garnitur. Dziś było jednak za gorąco żeby zakładać również marynarkę, to też wyjął jedynie spodnie, oraz kamizelkę. W jednym z kufrów który otworzył za pomocą różdżki, widniały koszule, uprasowane i złożone jak należy. Wyjął jedną z nich i ułożył na swoim łożu. Jeszcze jedno! Męski odruch, podniósł rękę do góry i powąchał, czy czasem nie pachnie brzydko z pod paszek. Jest ciepło, człowiek się momentalnie poci i wydziela nieprzyjemne zapachy. Musiał wziąć kąpiel...udał się więc do łazienki, gdzie szybko wziął odświeżającą kąpiel. Po tych wszystkich pielęgnacjach, można było powiedzieć otwarcie że był gotowy na podbój balu. Jakby był młody zapewne zostałby królem balu! Nie ma bata! Ubrał się więc w garnitur i był gotowy do wyjścia, odwiesił jedynie marynarkę na miejsce. O! Byłby zapomniał, jako że był nieśmiały i przytłaczały go takie miejsca w których było multum ludzi, podszedł do innego kuferka z którego wyjął piersiówkę. Odkręcił i przechylił ją. Ognista whiskey która się w niej znajdowała teraz przepełniła palącym posmakiem jego gardło. Skrzywił się i już miał odstawiać na miejsce, kiedy stwierdził że mu się przyda. Wsunął ją do kieszeni od spodni i dopiero teraz wyszedł. Wziął po drodze swoją maskę... Chwila obecna. Jack przemierzył korytarze w kierunku wielkiej sali. Miał kawałek...będzie musiał pogadać z dyrektorem, że kawał drogi ma do wielkiej sali, przecież mógłby umrzeć z głodu jakby był faktycznie głodny! Będąc pod drzwiami usłyszał harmider, znowu go to przytłoczyło, więc znowu pociągnął łyka z piersióweczki. Dopiero po kilku głębszych oddechach założył maskę i wszedł do pomieszczenia. Tyle ludzi, tyle młodzieży. Każdy bawił się w najlepsze, tak więc Jack zaczął się przechadzać po sali, a być może ktoś go zaczepi i będzie wielbił z powodu jego maski. Słyszał jedynie że pochodzi ona z mugolskiego filmu, będzie musiał kiedyś go obejrzeć.
Diana długo siedziała i wpatrywała się w swoją szklankę z sokiem. Co jakiś czas zerkała również na salę obserwując roześmiane i roztańczone pary. A to wpędzało ją w jeszcze gorszy nastrój. Zadała sobie pytanie dlaczego nie dała się wciągnąć w tą zabawę z losowaniem par. Bo na pewno zepsułabym całą zabawę swojemu partnerowi. Odezwał sie jakiś głosik w jej głowie. No tak... w sumie to była racja. Na co komu partnerka która nawet nie potrafi się uśmiechnąć? Która boi się rzucić najprostrze zaklęcie? Nie... To było bez sensu. Nie powinna tutaj przychodzić. Dopiła sok do końca i powoli zeszła z łódki. Patrząc pod nogi zamiast oprzed siebie ruszyła przez zatłoczoną salę. Miałą tylko nadzieję, że nikt jej nie zauważył. No i niestety jej plan nie wypalił. Wpadła na kogoś i odruchowo spojrzała do góry. Ujżała tylko maskę. Przez chwilę nie wiedziała o co chodzi. Dopiero po kilku sekundach sobie uśmiadomiła, że to przeciez bal maskowy i ona sama równiez ma na twarzy maskę. -Przepraszam...- bąknęła wystraszona.
Sala pełna ludzi, to nie najlepszy pomysł na przeciskanie się, każdy na siebie wpadał, roztańczony tłum był w euforii i pogrążony w muzyce. Jacka to troszeczkę przerażało, nie lubił jak ktoś na niego wpada, najchętniej to wyciągnąłby piersiówkę i napił się z cztery głębokie łyki aż by zemdlał, może wtedy ktoś by mu pomógł i wyniósł go z sali! Ale tak prawdę powiedziawszy, nikt mu nie kazał tutaj przychodzić prawda? No tak, więc nie ma teraz co narzekać. Przeciskał się dalej, pamiętał te czasy, kiedy sam w tej właśnie sali, wyrywał kolejne dziewczyny popisując się swoimi zdolnościami tanecznymi. Często nie wiedząc tak tańczył z jakąś dziewczyną, że dopiero pod koniec piosenki orientował się, że dookoła nich zrobiło się kółko. Och to były czasy...wtedy mógł tańczyć z każdą, obmacywać przy tym i nic się nie działo, a teraz? Zapewne gdyby ręka spoczęła tam gdzie nie trzeba, od razu zostałby podkablowany do dyrektora, za molestowanie uczennic. Musi gdzieś w pokoju życzeń odnaleźć ten wisiorek który przenosi w czasie, nakręciłby go z dwanaście razy, żeby przenieść się w tamte czasy. Wydawało mu się że robi się luźniej, nareszcie poczuł się luźniej, mógł złapać oddech! Co za piękna chwila! Lecz wtedy znowu ktoś na niego wpadł i dosłownie się od niego odbił. Spojrzał przez maskę na winowajcę i dostrzegł Dianę. Mieli okazję poznać się na zajęciach, miła dziewczyna. Od razu rozejrzał się za jej prywatnym ochroniarzem który zapewne z nią przyszedł. Nie chciał żeby zniszczył mu maskę pod pretekstem uszkodzenia jego partnerki! Na szczęście nikt się nie zbliżał. Poprawił sobie niebieski krawat i znowu skierował swój wzrok spod maski na dziewczynę. -Wszystko w porządku? Nie uszkodziłaś sobie niczego? Ach jaki skromny! Że niby miał takie mięśnie, przez które Diana mogła się uszkodzić? Zabawne. No ale z drugiej strony mogły to być dobre maniery. W końcu nie wiedział tego ale V z filmu był kulturalny, mimo że zabijał niegodziwców. -Sama? Czy ktoś ci towarzyszy? Zapytał z zaciekawieniem w głosie, jeżeli to pierwsze, to może liczyć na to, że zaraz ją porwie do tańca.
O Boże! To był nauczyciel! Nie poznała go w pierwszej chwili, lecz gdy się odezwał spokjażyla głos z budową ciała i dwoma błękitnymi tęczówkami widocznymi spod maski. Przeciez to profesor Jack Hastings! Dziewczyne ogarneła jeszcze wieksza panika i itworzyła szerzej oczy w niemym przerażeniu. Gdy mężczyzna zapytał, czy nic sie jej nie stało tylko pokiwała przecząco głową. W głowie równiez miała haos. Co robić? Co robi?! Uciec? Znów przeprosić? Byleby się nie skompromitować... Chciaz co to za różnica? Na pewno już słyszał o moim "pojedynku" z profesorem Crowen na polanie w Skrzydle Zachodnim. A na pewno nie było mu trodno uwierzyć w moją beznajdziejna reakcję. Szczególnie, że na ostatnim egzaminie dostałam u niego Nędzny ledwo zdając. Wtedy dotarło do niej kolejne pytanie profesora. -Sama...- odpowiedziała cicho. Ale na pewno usłszał, bo właśnie kapela skończyła gerać jedna piosenkę.
Nawet jeśli był tak czarujący jak mówił, a Zoe szczerze wierzyła w jego słowa i była w stanie je z marszu potwierdzić, mimo że ów 'nieznajomy' na twarz przywdział maskę, ona i tak wiedziała co się pod nią kryje. Ślizgonka nie należała jednak do tego rodzaju kobiet, które łatwo dają za wygraną. Uwielbiała się droczyć, flirtować i przekomarzać przy każdej sprzyjającej okazji, dlatego nie dziwne że i tym razem sobie nie odpuściła. Zmarszczyła lekko brwi pod maską i założyła ręce pod boki. Taką buńczuczną postawą obwieszczała wszem i wobec, że dzisiejszy wieczór nie będzie do najłatwiejszych należał. Nie oznaczał to , że będzie on nieudany. Wręcz przeciwnie. Ta niewysoka osóbka, o filigranowej figurze, potrafiła uchylić Ci rąbka nieba i zabrać na wycieczkę przez bramy piekieł. Bez problemu zaprzyjaźniłaby się z cerberem i żadne sępy nie byłyby jej straszne, gdyby przekazała Ci trochę ognia. Wszak sama miała ognisty temperament. - Ów nieznajomy jest wyjątkowo pewny siebie - stwierdziła, lekko przygryzajac wargę, a spojrzeniem świdrując mu dziurę w głowie. - Śmiem stwierdzić, iż moje standardy wskazują na t,o że to bardzo dobrze, więc albo obydwoje jesteśmy spaczeni, albo to świat nie dorasta nam do pięt - uniosła wysoko podbródek i roześmiała się perliście , a rzadko zdarzało jej się tak niemożliwie przyjazne tony wprowadzać w tempr głosu. Poprowadziła go w stronę strumienia, w którym pływały łódki ze stolikami. Fajowe. Takie egzotyczned w jej mniemaniu. Percy już zdążył się przekonać, że wszytko co zakrawa o egzotykę przykuwa od razu jej uwagę, więc nie mógł mieć pretensji o to, że pierwszym wyborem były właśnie pływające stoliki. Czad. Złapała go mocniej za dłoń i wspięła się do łódki, ciągnąc go za sobą. Wino dla osób powyżej siedemnastego roku życia? Wreszcie nie musiała podmieniać kieliszków! Percy do tej pory nie zapytał jej o wiek, więc prawdopodobnie trochę byłby to obciach gdyby na jego oczach robiła szachrajstwa z napojami. Co jak co, ale Champion uwielbiała wina. Wódka przecież nie miała smakować tylko klepać, to i za jej smakiem też nie przepadała. Piwo? Ok, ale w pubie. Wino mogła w siebie wlewać hektolitrami, zwłaszcza jeżeli było białe i pół-słodkie. Tak jak ona. Najlepiej żeby jeszcze było Australijskie albo co. Chociaż wina we Francji były klasykiem, a jej rodzice sami kiedyś winiarnię posiadali, jakoś bardziej lubowała w tych z okolic, w których żyły te śmieszne stworzonka. Jak tam one się nazywały? Takie co nosiły dziecko w kieszeni. Ach, kangury! - Fajnie - skwitowała pokrótce rozglądając się po sali, która teraz znajdowała się pośrodku strumienia. - W tym roku naprawdę się wysilili - dodała po chwili, a w jej głosie było słychać niekryty entuzjazm. Zoe w zasadzie z niczym się nie kryła co było zarówno jej zaletą jak i wadą. Szyjkę kieliszka oplotła swoimi ubranymi w czarne, długie rękawiczki palcami i uniosła do góry. Spojrzała teraz na swojego partnera znad trunku, patrząc mu prosto w roześmiane oczy. - Za wszystko co sprowadziło nas do tego punktu - wymruczała w jego stronę. Wszak gdyby nie to, że została ostatnio przepędzona z Zakazanego Lasu, nie poszłaby w pobliże Hogsmeade, nie spotkałaby go, a jakiś psychol nie naćpałby ich jakimiś kulkami z drzewa. Jazda.
Widząc jej reakcję uśmiechnął się, został zdemaskowany...kurcze a myślał że gdy założy maskę to będzie mega nierozpoznawalny. A ona tak łatwo go przejrzała. Co by było jakby chciał wyrywać dupery? Przecież każda by się domyśliła że to on, gdyby się odezwał. Chociaż Diana była puchonką, oni są bardzo mądrzy więc było jasne że się dowiedziała. No ale jak tutaj rozpoznać dziewczyny z innych domów? Nie realne, w dodatku te maski. Hmm, no nic, przez zdemaskowanie mógł wreszcie podciągnąć tą maskę, bo było w niej cholernie ciepło, plus duchota panująca w sali, połączenie wybuchowe. Gdyby nie czary rzucone na wielką salę każdy uczeń padłby jak mucha. Podciągnął więc maskę ukazując swoją twarz, uśmiechnął się delikatnie, pokazując w swoim wyrazie twarzy minę mówiącą "masz mnie". Rozejrzał się teraz nieco uważniej po sali, maska nie dawała mu takiej możliwości do obserwowania. -A czemuż to sama? Zapytał kiedy usłyszał jej odpowiedź, może w ten sposób wyrwie ją z zakłopotania, ponieważ widział to po jej twarzy. Jack nie był tyranem, przecież rozmawiali ze sobą nie raz na zajęciach jak i po zajęciach. Słyszał plotki, w każdym bądź razie nie chciał do nich przykładać uwagi, tzn. wciąż tutaj jest, więc musiała się jakoś bronić zaklęciami. No ale nie ważne. Gdy kolejna piosenka zaczęła lecieć Jack wyciągnął przed siebie dłoń. Skoro była sama, to on będzie tym tyranem który ją wykończy na parkiecie. Bo żadna kobieta nie powinna nudzić się na balu. W szczególności balu na koniec roku. -W takim razie szykuj się na ogromne zmęczenie...czy mogę? Zadał jeszcze pytanie by się upewnić, że wyraża zgodę na taniec. Teraz tylko wyjść na parkiet i zacząć szaleństwo.
Fak, rozmawiali wczesniej niejednokrotnie, jednak zawsze wtedy Diana starałą się rozmowę zakończyć jak najszybciej i mało się odzywała. Profesor najwyraźniej pamieta ją jeszcze sprzed rozpoczęcia ciągłej terapii. Ale przypomne w skrócie historię puchonki. Fakt, wcześniej byłą bardzo zdolną, młodą czarownicą, bardzos kromną, ale wesołą i skorą do przygód. Nie lubiła siedzieć w miejscu, chciała poznawać nowe miejsca, nowych ludzi. No i wtedy, a dokladnie 2 lata temu na malediwach miała mały wypadek związany z wrodzoną wadą serca. Dziewczyna trafiła do Szpiatala Św. Munga pod opiekę niekompetentnej uzdrowicielki, która podala jej lek na który byłą uczulona. Na szczęście do akcji wkroczyła jej najstarsza siostra, uzdrowicielka z zawodu. jednak naprawienie błędów tamtej lekarki było niemozliwe. Diana na 2 lata opuściła szkołę i zamieszkała w szpitalu, by kontynuować terapię. Na szczęście w końcu pozwolono jej wrócić do szkoły. Ale nie była juz taka sama. Zamknięta w sobie, zamizerniała i fizycznie i duchowo, unikala ludzi.
Ale wracajac do balu. Mężczyzna zdjął maskę i uśmiechnął się do niej. Spróbowała to odwzajemnić, ale wyszedł jej tylko jakiś niekształtny grymas. No tak... skutek dwuletniej depresji. Gdy wyciagnął w jej stronę rękę i poprosił do tańca zmieszała się jeszcze bardziej. -Nie, Panie Profesoreze, To nie jest najlepszy pomysł. Ja.. Ja nie umiem tańczyć...- Teraz było jej wstyd. Kurcze... Tyle lat uczyła się tańczyć. I akurat gdy zaczęła juz to wszystko łapać trafiła do szpitala i wszystko szlag trafił.
-A niesłusznie?- spytał z rozbawieniem, przyciągając ją bliżej siebie i oplatając jej gibką talię ramionami.- Oczywiście, jeśli czuje się pani urażona, mogę pójść szukać szczęścia gdzie indziej...- dodał po chwili, wypuszczając ją z objęć i przybierając niezwykle poważną minę.- Może inne damy będą dla mnie bardziej przychylne...- westchnął ze smutkiem, odwracając głowę, jakby sprawiła mu wielki zawód, z czym próbuje się kryć. Uwielbiał flirtować, a Zoe była idealną partnerką do tego typu igraszek. Wyczuwali się wzajemnie, wiedzieli, na ile mogą sobie pozwolić. To wzajemne wodzenie się za nos sprawiało, że chemia między nimi stawała się coraz bardziej wyczuwalna, chociaż to chyba za delikatne słowo. Między tych dwojgiem dosłownie leciały iskry, niezależnie czy stali od siebie metr, dwa, czy wręcz przeciwnie- stykali się każdym możliwym skrawkiem ciała. Percy chyba jeszcze nigdy nie doświadczył podobnego uczucia i był nim absolutnie oczarowany i pochłonięty. Lubił pokonywać przeszkody, uwielbiał niełatwe podboje i wyzwania, zwłaszcza kiedy intuicja podpowiadała mu, że jego wytrwałość zostanie po królewsku wynagrodzona. - Myślę, że jesteśmy jedyni w swoim rodzaju- stwierdził, błyskając przy tym zębami i patrząc na nią z jawnym zachwytem. Jak ona ślicznie się śmiała! Lubił jej entuzjazm. Właściwie lubił w niej wszystko, by nie powiedzieć, że uwielbiał, zwłaszcza że nigdy nie pokazała się ze złej strony, a drobne przejawy trudnego charakterku dodawały jej wdzięku rozpieszczonego dziecka. Chwila, moment, to on powinien ją wciągnąć do łódki, a właściwie podać jej dłoń, pomóc wejść i tak dalej... no tak, Zoe kpiła sobie z konwenansów, a jej entuzjazm dyktował wszystkie zachowania. O tym też powinien pamiętać. Percival też miał słabość do win. Oczywiście, w towarzystwie kolegów strzelił sobie czasem piwo albo Ognistą, ale to raczej ze względów społecznych niż dla przyjemności. No dobrze, od czasu do czasu lubił też poczuć to przyjemne ciepło rozlewające się po ciele, gdy do żołądka spływał strumień Ognistej Whiskey, ale wino miało w sobie to coś... i śmieszna sprawa, ale też wolał białe! Hehe, zdaje się, że tych dwoje pasuje do siebie bardziej niż można by przypuszczać! - Rzeczywiście. Wspaniale- przytaknął z uśmiechem, jednak patrzył raczej na nią niż na wystrój sali. Zdążył sobie już wszystko obejrzeć i teraz wolał skoncentrować się na swojej uroczej towarzyszce. Z chęcią przystał na ten toast, unosząc do góry kieliszek i zaglądając Zoe głęboko w oczy.- Za nieprzypadkowe przypadki.
Och mógł się domyślić że coś nie tak jest, kiedy nie widywał jej na zajęciach, lecz nigdy by nie przypuszczał, że to taki powód. Gdyby tylko wiedział, dziewczyna teraz mogłaby się spodziewać różnych pytań typu "wszystko dobrze", "serce dobrze pracuje?" i tego typu pytania, Jack pomimo swojego charakteru troszczył się o swoich uczniów, nawet jeżeli nie był opiekunem danego domu. W dodatku szkoda zaprzepaścić swój talent, to też mężczyzna dodatkowo wspierał osoby u których widział potencjał. No ale nie wiedział i bal się dalej toczył, dlatego kiedy się odezwała, jedynie się roześmiał cicho. Czyżby wstydziła się tańczyć z profesorem? Nic dziwnego, w końcu jak na to zareagują koleżanki i koledzy? Sam kiedyś wstydził się podejść do nauczycielki do której wzdychał cicho, a jak się już odważył, to na następny dzień koledzy nabijali się z niego. Więc nie dziwił się, lecz mężczyzna postanowił przejąć inicjatywę i chwycił ją za dłoń. Wyciągnął na parkiet i położył jedną dłoń na jej talii. Zbytnio nie przeszkadzało mu że ktoś nie potrafił tańczyć, zawsze mógł poprowadzić swoją partnerkę, lecz skoro uczyła się kroków, to nic nie powinno stać na przeszkodzie. Bo to jest raczej jak jazda na rowerze i tego się nie zapomina, a chociaż gdyby to i tak można pląsać jedynie na boki. Nikt nie wymagał od niej turniejowych kroków. -Pozwól że cię poprowadzę. Uśmiechnął się i zarazem odpowiedział na jej pytanie, piosenka nie była szybka, nie była też wolna, no w sam raz na przypomnienie sobie kroków. Jack przejął inicjatywę, prowadził ją, piruet w jedną, piruet w drugą, parkiet był ich! -Chyba że się wstydzisz tańczyć z profesorem, to zrozumiem. Ale chyba nie jestem starym prykiem no nie? Zadał pytanie przybliżając twarz do jej ucha, bo przez głośność muzyki, nie dało się inaczej prowadzić konwersacji.
Nie no bardzo dobrze, że tak myślał, a skoro tak myślał to Juno wcale nie zamierzała wyprowadzać go z błędu. To on w tym związku grzeszył, a ona była świętą i to by było wręcz nienormalne gdyby role się odwróciły. Zresztą co to za grzech stracić dziewictwo z kim innym niż diabeł Lucyfer pod ludzką postacią Olivera Watsona (zdradził go ten dzisiejszy strój), przynajmniej mogła być pewna że nie zostanie potępiona. Może nawet zostanie zbawiona? Przecież już tyle czasu wytrzymała z Gryfonem, krocząc ścieżką prawości to może i jego uda jej się nawrócić? Wtedy to już na pewno kanonizowaliby ją nawet za życia. Nie żeby sama była czysta jak łza, ale sami wiecie, że to kobiety są tymi dobrymi, więc co złego to nie ona. Brzydko z jej strony, ale co poradzić. Jesteśmy tylko ludźmi. Wracając jednak do utraconego wątku, Oliver nie był jej pierwszym mężczyzną, a jej wianek już dawno został odebrany gdzieś między rzeczką śmierdziawką, a wielkim stogiem siana. Romantycznie wiem. Koleś niestety nie wykazał żadnych umiejętności, więc Watson był dla Juno bogiem seksu. Chociaż i bez tego też pewnie by go tak nazywała. Jednak gdzie niebo, a gdzie ziemia. W tym wypadku chociaż raz mogła go zaklasyfikować do niebiańskich otchłani. Musiała przyznać, że jego wdzianko wodziło na pokuszenie, ale nie na tym jej myśli się skupiły. Może i była wcześniej naburmuszona, ale gdyby dopatrywała się samych ciemnych stron, to prawdopodobnie już dawno skończyłaby pocięta żyletką w jakimś Londyńskim rynsztoku, a szczury zeżarłyby w pierwszej kolejności pewnie te jej całkiem sporawe cycuszki, które tak ładnie prezentowały się przecież w dzisiejszym ubiorze. Nie żeby chciała w ten sposób przyciągnąć wzrok innych facetów. A skąd! Przecież, który facet spojrzy na te jej krągłości. No żaden przecież! Jej partner chyba by się trochę zagotował gdyby wyłapał jakieś łapczywe spojrzenia spoczywające na jego własności. Bo tak chyba traktował Juno. Jakby była jego. Tak naprawdę ona nie miałaby nic przeciwko temu, tylko kurcze. Nawet dzieci rzucają swoje zabawki w kąt dopiero po długim, namiętnym upływie czasu. A on pojawia się i znika, jakby było to sztuką magika. A jedyną magią jest nagłe pojawienie się i standardowe, hej łał, co Ty tu robisz! Mniejsza. Lubiła być jego. Zwłaszcza kiedy opowiadał jej jakieś śmieszne mugolskie bajki albo drapał po plecach kiedy nie chciało im się ruszyć do łóżka i zalegali na dywanie. No i jeszcze kiedy nosił ją na rękach, a ona mogła się wtulić do jego klaty, wdychając jego zapach, co stanowiło osobliwą rzadkość, gdyż zwykle bywał w takim momencie w równoległym świecie, a ona obawiała się o swoje życie, będąc w powietrzu. A nie daj boże stwierdzi, że to wyrośnięty granat i ciśnie nią o ścianę czy co. Racja, z tym znikaniem to był kiepski pomysł. Dobrze, że mądra z niej dziewucha, bo jeszcze jakby zaczeło mu się dwoić w tych oczach uznałby, że spotkał bliźniaczki. Albo zrobił coś jeszcze gorszego, ale to przecież jej książę z bajki był, więc nie będzie się teraz nad tym zastanawiać. Jeżeli już ma pić, to będą to robić razem i jeżeli już się uchleją do nieprzytomności to jedno będzie niosło na ramionach drugie i tak nawzajem póki nie trafią RAZEM do jednego łóżka. Bez żadnych innych gości oczywiście. I Juno była skora dzisiaj tego cały wieczór pilnować. Udowodni wreszcie, że te głupie ploty które wiecznie słyszy za plecami są warte tyle co sukienka niejednej dziewczyny tutaj. I mowa o tych, które przypominały tandetne aktorki tanich filmów porno. Fanki nimfomanki. To one najczęściej gadały jakieś bzdury o JEJ mężczyźnie, wiec niech tylko któraś z nich zbliży się w odległości metra, a Juno Primrose Kavanaugh wyrwie jej serce z klatki piersiowej i właduje razem z pięścią w jej niewyparzoną gębę. TAK SIĘ KASZLE! Spojrzała z niemą satysfakcją na swojego dzisiejszego towarzysza kiedy przyuważył cielęcy wzrok jakiegoś chłopaka, 1:0 dla Kavanaugh! Uniosła głowę pytająco, kiedy zaczął mówić i urwał na chwilę w połowie zdania. Serce jej podeszło do gardła, a oddech znacznie przyspieszył. Starała się zachować opanowanie, ale krew dudniła jej w uszach. Czyżby...? Rozszerzyła oczy ze zdumienia. Na Merlina, jak ona mogła być taka głupia. Co ona w ogóle sobie wyobraża. Jej podświadomość zaczęła się w środku gotować, a miniaturowa June zaczęła okładać tą real size po głowie. Na ustach pojawił się jej jednak szeroki uśmiech. W ogóle cała wydawała się być rozpromieniona dzięki trafnej uwadze, że przypomina klucz do jakiejś bankowej skrytki. Tylko oczy zdradzały rozczarowanie. No pewnie, bo Olivier najprędzej by jej się oświadczył tu i teraz, ale po wyćpaniu kilo koksu, valium czy co tam mu dawało powera. - Nie tak szybko cwaniaczku - wydęła wargi i założyła ręce na piersiach, wbijając w niego rozbawione spojrzenie. Jeżeli chciał ją dzisiaj mieć dla siebie, a najlepiej bez tego co miała na sobie to była w stanie zrzucać je już w drodze przez zamkowe korytarzy, a resztę trasy przebiec nago, ale istniało jedno ale. Dzisiaj niczego tak łatwo nie dostanie, więc oprócz wymyślnych komplementów powinien się teraz zająć swoją małą blondyneczką, a jeśli marzyło mu się pójście z nią na parkiet - droga wolna! To na pewno utoruje mu drogę do zwycięstwa. Jeszcze tylko mała przestroga. Jeżeli zechce się upić, to niech pilnuje Czerwca, bo istnieje ryzyko, że zgubi ciuchy jeszcze tu na tej sali. Ups. - Może i umiesz kusić jak prawdziwy diabeł, ale dzisiaj potrzeba czegoś więcej niż różków i widełek - uśmiechnęła się figlarnie i wyciągnęła ręce w jego stronę. Złapała go za skraj czerwonej koszuli i przyciągnęła gwałtownie do siebie. Spojrzała mu jeszcze raz w oczy i złożyła na jego ustach jeden z najbardziej soczystych pocałunków jakimi go kiedykolwiek obdarowała. Cudownie było zasmakować chociaż jego namiastki. Odsunęła się, mimo palącej potrzeby zasypania go tuzinem pocałunków. Skomplikowaną kobietą była i dosyć często robiła na przekór samej sobie. Złapała go teraz za rękę i pociągnęła gdzieś w stronę pływających stolików. - Napijemy się czegoś? - zasugerowała, bo przecież zanim wejdzie na parkiet musi trochę znieczulić swoje stopy, które umierały w tych horrendalnie wysokich butach. Dramat.