Nie mów mi że ja się nie znam pf. Znam się, tylko inaczej. Patrzę przez swoje cztery oka na świat jak prawie każdy człowiek i w ogóle takie tam. Różnica minimalna. No a poza tym ja go doskonale rozumiem. Myślisz, że nie lubie plotkować jak on? No bo w sumie to nie lubie... Ale na pewno nie pogardzę zalewać ludzi falami hejtu jak to on zazwyczaj miał w zwyczaju. W ogóle wiesz co ja ostatnio znalazłam?! Ha ha haaaa, teraz ci nie powiem, ale może jutro jak będziesz grzeczny. - Ależ kochanie, wcale się nad tobą nie znęcam. - Stwierdziła oczywiście fakt, jakże inaczej. Ona była dla niego bardzo dobra i takie tam, wiesz jak jest. - Już chcesz wychodzić? Dopiero przyszliśmy. - Uniosła brwi patrząc na niego w udawanym zaskoczeniu i w ogóle. Dopiero co przed chwilką się przywitali, a ten już chciałby się ruchać. No dobra, w ramach prezentu Szarlotka dostała od niego kieliszek, uroczo. Ale to nie oznacza że od razu rzuci mu się w ramiona i będą pod stołem się pieprzyć czy w ogóle gdziekolwiek na tej sali. Pokiwała główką, całkowicie się z nim oczywiście zgadzając. To, że pasowali do siebie jak mało kto było wiadomo od ich przybycia do szkoły. Takie dwa kundelki w ogóle słitaśne. Jak ten no... Jak sie kurcze ta bajka nazywała o tych psach? OJ WIESZ O CO MI CHODZI - Vanbergowi kurwa. Naleigh, a komu. - Zirytowana łaskawie oświadczyła mu z kim tam za jego plecami się porozumiewa, oczywiście uważała, że za gwałtownie zareagował i w ogóle wydarł się jej do ucha. Ale jako że było to z czystej zazdrości, która tak na marginesie strasznie się jej podobała, dostał od niej jeszcze jednego całuska. No jak ona się dla niego stara to ja nie wierze. Też to doceń kurwa
Rany, jak on się cieszył na jej widok! To trochę dziwne, przynajmniej jak się na to patrzy z boku, ale... on się tym nie przejmował. Przecież przyjaciele również mogli się tak cieszyć na swój widok, prawda...? A raczej tak to sobie Drake wmawiał. - A, wiesz, uciekłem im z lotniska. Jestem jak Kevin sam w domu - powiedział z rozbawieniem i puścił jej perskie oczko. W zasadzie to tylko przy niej pozwalał sobie na takie dziwne zachowania i głupie żarciki, bo czuł się przy niej swobodnie. Zresztą, ona go nigdy nie oceniała i bardzo to sobie cenił. I ściskał ją sobie tak rozkosznie i w sumie mógłby jej nie puszczać, ale to byłoby nazbyt podejrzane, dlatego po chwili wyzwolił się z jej uścisku, ale wciąż się uśmiechał. Nie zraził się nawet faktem, iż wyciągnął rękę do ślizgona, a ten go zupełnie zignorował. Zabrał zatem dłoń i wzruszył ramionami. Jak on uwielbiał pijane (żeby tylko!) towarzystwo, eheheh. Może i wydawał się innym być sztywniakiem, ale nie zamierzał się tym przejmować. Postępował zgodnie ze swoimi przekonaniami, ot. - Jasne, idziemy gdzie chcesz - odpowiedział w końcu na jej dalsze słowa. Pożegnał się z odchodzącą parą i już chciał podać ramię Ellie, by wyjść stąd, kiedy... cóż, chyba wszyscy zwrócili uwagę na gryfona na scenie, który wyznawał miłość przyjaciółce Bennetta. A co czuł on sam w tym momencie? Złość. Był okropnie zły. Co on sobie wyobrażał? Czy wyznawanie komuś (w tym przypadku Ellie!!!) publicznie miłości było upokarzaniem się? On, gdyby tylko mógł to... och, z pewnością wiedzieliby wszyscy na tej planecie. Może z jednej strony było to hm, romantyczne (?), ale z drugiej... Jiro właśnie znów pokazał Drake'owi, że jest totalnym dupkiem i nie zasługuje na tą wspaniałą, stojącą obok niego puchonkę. Szkoda tylko, że ona teraz miała zapewne inne odczucia. Westchnął ciężko, starając się zaciskać pięści, aby nie dać upustu swoim nerwom. Nie potrzebował żadnej awantury, nie chciał też zawstydzać Ellie swoim temperamentem. - Nie wierzę - mruknął z dezaprobatą, jednak dosyć cicho, bo nie było to skierowane do nikogo - raczej powiedział coś na głos do siebie. No i co mu teraz pozostało? Stanie tutaj, aż jego ukochana przyjaciółka padnie w ramiona gryfona i odejdą w stronę zachodzącego słońca. Boże.
Ellie była tuż-tuż od ulotnienia się z balu po angielsku przy boku Drake'a (hihiih gdyby nikt im nie przeszkodził, pewnie wstąpiliby do spiżarni po babeczki), a tu nagle Jiro odstawia taką szopkę. Nawet nie zdążyła odpowiedzieć Drake'owi (uciekł z lotniska? Musi jej opowiedzieć jak to było, od początku!) bo odjęło jej mowę. Ellie nie czuła złości jak przyjaciel, ale uczucia, które zaczęły w niej narastać były ze sobą tak sprzeczne, że trudno jej sobie było z tym wszystkim poradzić. Po pierwsze, była zszokowana, prawdziwie zszokowana tym, że gryfon w ogóle odważył się na taki krok i wszedł na tą scenę. Zawsze uważała, że pragnie aby wszyscy mieli go za wielkiego podrywacza, nieczułego łamacza serc, a tu proszę! Czy to, że zdecydował się na coś takiego coś znaczyło? Jego słowa faktycznie były prawdziwe, czy była to może następna sztuczka? Jeszcze przez parę sekund stała wpatrzona w chłopaka, a z pierwszego szoku otrząsnęła się, gdy ten wskazał na nią palcem. Świadoma tego, że oczy balowiczów wlepione były teraz w nią, błyskawicznie zareagowała i w akcie ogromnej odwagi schowała się oczywiście za Drake'a. Ach, gdyby w podłodze była klapa do której mogłaby wskoczyć, gdyby mogła rozpłynąć się w powietrzu albo była w posiadaniu peleryny niewidki... Wychyliła głowę zza przyjaciela tuż po tym, kiedy gryfon zszedł z podwyższenia. Wyglądało na to, że większość uczniów już straciła zainteresowanie jej osobą, ale na wszelki wypadek i tak odwróciła się tyłem do sceny. Co zrobi jeśli Jiro tu podejdzie? Decyzja o przyjściu na ten bal była stanowczo złą decyzją, tak, to zrozumiała już kiedy przechodziła przez drzwi wielkiej sali. Szkoda tylko, że nie uciekła stąd kiedy miała okazje. - Drake proszę, idziemy? - powiedziała z naciskiem, chcąc jak najszybciej wyjść. Bała się, że to całe wystąpienie Jiro może ją zmusić do podjęcia pochopnej decyzji - o ile już tego nie zrobiło. Sama nie wiedziała. Nie, nie, nie, będzie twarda! Musi być.
Cóż. Chyba już nikt nie myślał o nim jako o "podrywaczu i łamaczu serc". On sam nie czuł się już tak od dawna. Od dawna nie spojrzał na inną dziewczyną, będąc głupio wiernym Ellie, która pewnie i tak zaraz go odrzuci... I co wtedy? Rzuci się w wir imprez, pewnie zostanie nałogowym palaczem i alkoholikiem. Bo ja niego świat by się skończył. Tak mu się przynajmniej wydawało. No bo... kurczę. Gdy patrzył na Ellie to nie widział u jej boku nikogo innego, prócz siebie. Czemu jedyna dziewczyna, którą zdążył pokochać... czemu musiał pokochać ją właśnie w TAKICH okolicznościach. Ruszył powoli w jej stronę, na nogach jak z waty. Uginały się pod jego ciężarem i coraz trudniej było mu stawiać kroki. Jak się czuł? Właśnie tak- malutki wobec ogromu tej całej sytuacji. Poza tym momentem na scenie, gdy wszystkie oczy były zwrócone na niego teraz nikt już na niego nie patrzył. Prawie nikt. Taką miał przynajmniej nadzieję. Stanął naprzeciwko niej, a raczej Drake, za którym dziewczyna się ukrywała. -Ellie... nie chowaj się- poprosił łagodnie. Mówił spokojnie i cicho, na tyle jednak głośno, by mogła go usłyszeć. O dziwo jego głos nie drżał i nie zacinał się co drugie słowo. -Mówiłem ci, że dam ci tyle czasu, ile będziesz potrzebować. Nie spiesz się... Chciałem tylko, byś wiedziała, że... że nie jesteś mi obojętna. Naprawdę nie chciał by się spieszyła. Obiecał, że nie będzie na nią naciskał, nie będzie domagał się odpowiedzi tu, teraz, natychmiast.
Od kilku godzin drzwi Wielkiej Sali były zamknięte. Po szkole krążyły pogłoski, że trawją tam przygotowania do przyjęcia zaręczynowego Eleny Marion i jej tajemniczego narzeczonego. Kim był? Jadni sądzili, że to profesor Nero Crow, inni że Sebastian Michaelis, a jeszcze inni, pamiętający bale sprzed dwuch lat, że to Aleksander Brendan. Lecz żadna z nich nie była prawdziwa. Elena od trzech godzin krążyła po Wiekiej Sali pilnując by wszystko było dopięte na ostani guzik. Niedługo mieli przyjechać jej rodzice i jeszcze paru przyjaciół rodziny. W końcu, zaraz przed osiemnastą, Elena ulotniła się tylnym wejściem, mijając się w drzwiach z narzeczonym. On miał przywitać gości, a ona szła się przebrać. Wystruj utrzymany był w barwach czerni, szmaragdu i srebra.
Połowa sali była zastawiona stolikami 4-6 osobowymi. Obrusy były dwu warstwowe, czarno-zielone, czarno-srebrne, lub srebrno-zielone. Do tego srebrna zatawa i białe róże pływające w eleganckuch szkalnych kulach razem ze świczkami. Przy każdym stoliku stał komplet srebrnych krzeseł z czarnym obiciem. Na podeście na którym zazwyczaj jadali nauczyciele teraz stały trzy stoliki. Jeden dwu i dwa cztero osobowe stoliki zastawione tak samo. Tam zasiądą narzeczeni i ich rodziny wraz z dyrektorem.
Druga połowa sali służyła jako parkiet. Goście będą tańczyć pod rozgiweżdżonym niebem, które widniało na suficie. Głośniki były porozstawiane w różnych miejscach, aby muzyka dobrze sie roznosiła po sali, a DJ dobrze ukryty za drzwimi, tak, żeby goście nie widzieli jego, ale on widział całą salę.
Punktualnie o 18 masywne drzwi sotały otwarte, a 50 skrzatów domowych stało z tacami pełnymi kieliczków z szampanem.
Ostatnio zmieniony przez Elena Marion dnia Sob Sty 19 2013, 18:41, w całości zmieniany 1 raz
Wszedł spokojnym, dystyngowanym krokiem do Wielkiej Sali. Ubrany był w elegancką, zieloną szatę ze srebrnymi wykończeniami, włosy rozpuszczone, choć ułożone. Gości jak na razie nie było, choć był pewien, że niebawem się zjawią. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Kolorystyka bardzo przypadła mu do gustu, obawiał się, że jak odda całą organizację tego Gryfonce, będą tonąć w szkarłacie i złocie, na szczęście dominowały kolory Slytherinu i ukochana czerń. Idealnie - pomyślał, siadając na jednym z krzeseł z dwuosobowego stolika na podwyższeniu. Naprawdę nie spodziewał się, iż Elenie tak dobrze i sprawnie pójdzie to wszystko. Żałował tylko, że Boris się nie zjawi. Wymówił się sprawami rodzinnymi, więc nie wiadomo, czy zdąży na sam ślub... Cóż, zaprosił Lynnette, może chociaż ona będzie. No i oczywiście jeszcze jego rodzina, całe szczęście. Widział się już z nimi parę godzin temu, gdy przybyli do Hogwartu, ale kobiety pierzchły gdzieś wymawiając się "muszę się przebrać", zaś ojciec i kuzyn poszli do szkolnej biblioteki. Miał nadzieję, że Elena zbytnio się nie spóźni, to nie byłoby dobrze, gdyby sam miał zabawiać gości, których w większości nie znał, albo znał z widzenia, albo zwyczajnie ich nie lubił. Było jeszcze parę minut przed szóstą, więc spokojnie siedział i czekał.
Ostatnio zmieniony przez Quietus Le Fay dnia Sob Sty 19 2013, 18:49, w całości zmieniany 1 raz
Lynnette ubrana w swoją sukienkę weszła do wielkiej sali i rozejrzała się dookoła. Była zaskoczona całym wystrojem, jedynie mogła pogratulować Marion dobrego gustu. Dziewczyna poprawiła swoje lekko podkręcone włosy i nerwowo zaczęła bawić się pęczkiem bransoletek jakie miała na prawym nadgarstku. Ślizgonka obiecała sobie że dziś będzie miła dla Eleny, wymieni z nią grzeczności, pokręci się trochę a potem zajmie się swoimi sprawami. Ponownie rozejrzała się po sali kiedy z daleka zobaczyła przyszłego męża Eleny, powoli skierowała się w jego stronę. - Cześć. Powiedziała z uśmiechem i ponownie rozejrzała się po sali. - Cóż teraz to ja nawet muszę przyznać że się postarała, pięknie to wygląda. Jej głos był pełen podziwu dla dziewczyny. Uśmiechnęła się delikatnie i znów skierowała wzrok na swoje rozmówcę. - A gdzie podziewa się twoja rodzina ?
Poszła do wieży sie przebrać. Jej rodzice przybyli akurat, gdy schodziła po schodach do sali wejściowej. -Witaj córeczko.- Przywitała się słodko kobieta o długich bląd włosach. -Witaj mamo.- odpowiedziałą Elena z taką samą, udawaną słodyczą. -Pięknie wyglądasz Eleno.- Powiedział z szelmowskim uśmiechem wysoki mężczyzna o śniadej cerze i ciemnych oczach. To byli właśnie rodzice Eleny. Nie podobni prawda? Bo to przybrani rodzice... Przynajmniej wszyscy tak myślą. -To my pujdziemy się przygotowac, a ty idź już do gości.- zaszczebiotała kobieta a alena pokiwała głową z szerokim uśmiechem. Gdy zniknęli na schodach wywróciła oczami i wzięła głęboki wdech. Weszła na salę ubrana w suknię, w któtej miałą brać pierwszy slub. jak dobrze, ze nikt jej wtedy nie widział! A szoda, zeby taka suknia się zmarnowała. jej szyję zdobiła szmaragowa kolia, a kolczyki połyskiwały jak dwie zielone iskierki. Włosy miała upięte z tyłu tak, by nie zasłaniały uszu ani szyi. Jedynie na rękach nie miała żadnych ozdób. Tatuaż był wchowany pod suknią. Gdy weszła na salę rozejrzała się. Dostrzegła dziewczynę w krótkiej do kolan sukience rozmawiającą z jej narzeczonym i kilkoro pierwszo i drugo rocznych uczniów. Usmiechneła sie delikatnie i podeszła do rozmawiającej pary. -Witaj Quietusie. Witaj Linnette.- przywitałą się lekko dygając.
Kiedy się obudziłam zauważyłam że za niecały kwadrans rozpocznie się impreza zaręczynowa Eleny i jej wybranka, w prawdzie mało mnie to obchodziło z kim to robi, ta kobieta nie wygląda na kogoś kto jest zakochany więc jest to z całkiem dużym prawdopodobieństwem małżeństwo polityczne. Po chwili ciszy zła na siebie bo zamiast się szykować to myślę o ich ślubie, choć nie wiadomo kiedy on tak naprawdę będzie. Najpierw postanowiłam się odświeżyć, więc wzięłam szybki prysznic, a następnie zaczęłam się szykować. Po długim czasie wybierania, przymierzania oraz przeszukiwania szafy w końcu znalazłam to co mi się naprawdę podobało. Ubrałam się w jedną ze swoich sukienek wieczorowych oraz buty na obcasie. Następnie zrobiłam delikatny makijaż i założyłam naszyjnik który dostałam na poprzednie urodziny od mamy. Po czym obejrzałam całość. -Może być pomyślałam po czym powoli skierowałam się do wielkiej sali. Po kilku minutach stałam przed odpowiednią salą, po czym pchnęłam drzwi i weszłam do środka. Wielka sala była udekorowana głównie w zieleń, srebro oraz czerń i prezentowała się bardzo dobrze. Ciesze się że nie są to jaskrawe kolory. Podeszłam do skrzata, po czym wzięłam kieliszek szampana. Po chwili zauważyłam Elenę, podeszłam do niej i powiedziałam -Witaj Eleno. Całkiem miłe przyjęcie oraz ciekawa kolorystyka, w zasadzie muszę ci podziękować za wybranie takiego wystroju, nie lubię zbytnio jaskrawych miejsc. Po chwili ciszy dodałam -Chyba powinnam coś powiedzieć o twoim ślubie prawda? Było to bardziej pytanie retoryczne niż skierowane do przyszłej panny młodej -Nieważne z jakiego powodu bierzesz ten ślub, mam tylko nadzieje że nie zepsuje to twoich planów no i oczywiście mam nadzieje że twoje życie nie było nudne. Obejrzałam się dookoła o czym z powrotem spojrzałam na gryfonkę oraz podniosłam lekko kieliszek oraz powiedziałam -Twoje zdrowie Elen Upiłam trochę zawartości z kieliszka -Wielka szkoda że wtedy przy jeziorku skierowałaś rozmowę na taki nudny bieg, a zaczynało robić się interesująco Uśmiechnęłam się lekko po czym spokojnie czekałam na odpowiedź koleżanki, przy okazji obserwując co dzieje się na imprezie.
- Lynn. - Uśmiechnął się do dziewczyny i wstał od stołu, by się przywitać. - Witaj. Pięknie wyglądasz. - Odpowiedział na jej przywitanie i pocałował ją w dłoń. - Tak, też jestem mile zaskoczony. - Zgodził się, omiatając jeszcze raz salę spojrzeniem. Zbyt późno zorientował się, że dalej trzyma jej dłoń i czym prędzej ją puścił. - Przyszłaś sama? - Zdziwił się, był pewien, że jego kumpela przyprowadzi ze sobą kogoś dla towarzystwa. - Nie szkodzi, w sumie i tak masz mnie. - Uśmiechnął się kącikiem ust. - Jak tylko przebrzmią formalności. - Dodał konspiracyjnym szeptem i odwrócił głowę, słysząc otwierające się drzwi. Do sali weszła Elena, cudownie ubrana - jego zmysł estety śpiewał arię na jej cześć. Takiej sukni pewnie pozazdrości jej niejedna kobieta obecna na przyjęciu, tego był pewien. Kolia też piękna, będzie pasowała do pierścionka zaręczynowego, który również miał zielone klejnoty.
- Ślicznie wyglądasz. - Powiedział, gdy do nich podeszła i wyciągnął w jej stronę arystokratycznym gestem corsage. - Twoi rodzice już przybyli? - Zapytał, patrząc czy za Marion ktoś nie wchodzi do sali. Niemal zaraz za nią weszła Elizabeth, dziewczyna którą znał jedynie z widzenia. Cóż, pewnie większość gości będzie znał jedynie z widzenia, powinien przywyknąć. Spokojnie przysłuchiwał się temu, co mówi Elizabeth, w końcu nie mówiła do niego, chociaż nieznacznie zirytowało go, gdy dziewczyna obraziła Elenę nazywając ją nudną. On wcale tak nie uważał, to że nie miał z nią jeszcze wspólnego języka nie czyniło ją od razu nudną. Właściwie wręcz przeciwnie, ciekawość odkrycia...
- Witam, Elizabeth. - Zaznaczył swoją obecność i uśmiechnął się miło - zbyt miło, by dla niego to było normalne. - Podoba ci się wystrój? - Zapytał ją, nie przestając się uśmiechać.
Uśmiechnęła się do chłopaka kiedy pocałował jej dłoń na przywitanie. Wzruszyła ramionami na jego pytanie, cóż może to dziwne że ona przyszła sama ale nie miała ochoty zagarniać jakiegoś ucznia ze sobą. Za dużo wypije a potem będzie musiała go niańczyć, jeszcze czego. - Tak wyszło. Odpowiedziałam i wraz z końcem jego słów do sali weszła Elena. Wyglądała pięknie, nawet bardzo. Kiedy do nich podeszła na twarzy Lynn pojawił się delikatny uśmiech. - Witaj Eleno, pięknie wyglądasz. Powiedziała o dziwo miło a w szczególności powiedziała prawdę. Może Marion nie jest taka zła za jaką Thomspon brała ją przy pierwszym spotkaniu? Cóż może po kilkunastu kieliszkach szampana obie się zaprzyjaźnią. Ahh chcę to zobaczyć. - Cześć Beth. Uśmiechnęłam się do przyjaciółki, która była zbyt zajęta rozmową z Elenę żeby zobaczyć mnie czy Quentiusa. Machnęłam do niej delikatnie dłonią na przywitanie.
Chłopak podał jej corsage. -Och, dziękuję, jest pięky.- poewiedziałą z usmiechem. Tak, bukiecik był na prawdę piękny. Skąd wiedział, że będzie pasował? -Tak, niedługo powinni się zjawić, poszli się przygotować.- dopwoiedziałą na pytanie o rodzinę.- A twoja już jest? Spojrzała na Lynnette. Ich ostatnie spotkanie nie zależało do przyjemnych. -Dziękuję, ty również wyglądasz wspaniale.- odpowiedziaąl uprzejmie dalej się uśmiechając delikatnie. Za chwilę podeszła do nioch Eli. -Witaj Elizabeth.- przywitałą dziewczynę Celowo na razie nie przedstawiła jej Quietusa. Chciała by dla wszyskich było to zaskoczeniem. Wysłuchała cierpliwie co dziewczyna miała do powiedzenia. -Wiesz, gdybyś tak szybko z tamtad nie odeszła, moze byłoby ciekawiej.- zasugerowała grzecznie Panna Marion.
Spojrzałam na Elenę -Może masz racje, a może nie. Teraz już się tego nie dowiemy, ale wieże że będziemy mieli jeszcze okazje porozmawiać. Uśmiechnęłam się do gryfonki. Pewien ślizgon mnie przywitał, więc odpowiedziałam -Witaj. Wybacz moją nie uprzejmość ale mógłbyś się przedstawić się, kojarzę cię lecz niestety imienia nie pamiętam, a wystrój jest naprawdę wspaniały. Cóż mam nadzieje że będziemy się świetnie bawić. po chwili usłyszałam Lyn -Witaj Lyn, jak ci się podoba przyjęcie?
Quietus tak naprawdę nie wiedział, czy corsage będzie pasował Elenie do stroju, czy nie. Jego siostra pomocnie poradziła mu, żeby wziął jakieś białe kwiaty, gdyż biel pasuje do wszystkiego. Znając jednak zamiłowanie przyszłej żony do czerni, postanowił, że przewiąże je czarnymi wstęgami - czerń też pasowała do wszystkiego.
- Intuicja. - Uśmiechnął się lekko, zapinając jej corsage na nadgarstku. Cieszył się, że dziewczyny postanowiły zachować choć pozory uprzejmości. Kto wie, może ich stare zatargi pójdą w niepamięć?
- Quietus. - Odrzekł Elizabeth, całując ją w dłoń, jak przystoi arystokracie. - Quietus Le Fay, panno Raven. Ja cię zapamiętałem, ja mam wybitnie dobrą pamięć. - Uśmiechnął się do niej kącikiem ust.
- Tak, są, zaraz powinni... - Odpowiedział na pytanie o rodzinę, jednak wywód przerwało mu otwarcie się tylnych drzwi.
Do sali wkroczyła jego babcia, ubrana w gustowną, czarno-srebrną garsonkę. Starsza kobieta wcale nie wyglądała na swój wiek, bliski już osiemdziesiątki, a na taką ledwo powyżej pięćdziesiątki. Bez problemu można byłoby ją wziąć za jego matkę, gdyby ta nie pojawiła się tuż za nią, idąc z mężem pod ramię. Podobieństwo Vivian La Fay i jej syna było uderzające, nawet pomimo tego, iż ona była kobietą, a on chłopakiem. Oboje mieli takie same ciemnoniebieskie oczy, ten sam odcień brązu na włosach, choć u Vivian widać było już kilka siwych pasm, które o dziwo dobrze wyglądały przeplatając się z ciemnym, prawie czarnym, brązem. Taka sama jasna karnacja, a nawet ten lekki uśmiech na twarzy był uderzająco podobny. Ubrana była w granatową suknię, do tego czarne szpilki i czarno-granatowa kopertówka. Na włosach miała czarno-granatowy kapelisik z krótką woalką. Jego ojciec również miał jasną cerę, choć bardziej rumianą, niż Quietus i jego żona. Włosy miał smoliście czarne sięgające mu za pas, aktualnie spięte w gruby warkocz. Oczy zaś miał przeraźliwie błękitne, lodowe, po swej matce. Ubrany był podobnie jak syn - w zieloną, elegancką szatę przylegającą do ciała ze srebrnymi wykończeniami na rękawach. Za nimi szła jego siostra, Sheila z ich kuzynem, Isidorem. Oboje mieli geny typowo Le Fay'owskie, jeśli chodzi o wygląd, czyli czarne włosy, lodowobłękitne oczy, różana cera. Sheila ubrana była w błękitną suknię, wyglądała jak księżniczka, Królewna Śnieżka. Do tego oczywiście białe buty na koturnie i biało-błękitna kopertówka. Isidor miał zaś czarną, przylegającą do ciała szatę z błękitno-srebrnymi zdobieniami na plecach.
- Matko! - Quietus pozwolił sobie na chwilę odejść od gości i przywitać się serdecznie z matką. Sięgnął, by ucałować ją w dłoń, ale ta natychmiast go przygarnęła i przytuliła do piersi. - Vivian, pognieciesz mu szatę! - Zagrzmiała jego babcia, odciągając matkę od syna. - Quietusie. - Przywitała się z nim. - Witaj, babciu. - Odpowiedział jej, całując ją w dłoń. - Ojcze, Sheilo, Isidorze. - Skinął pozostałej trójce głową i ruszył z powrotem do narzeczonej i pozostałych dziewczyn.
Kiedy para młoda porozmawiała ze sobą ja zwróciłam się do Beth. - Jak na razie jest okey. Odparła i spojrzała na trójkę znajomych, swoje słowa bardziej skierowała do dziewczyn niż chłopaka. - Mam pomysł, dziś bądźmy wszystkie dla siebie miłe i uprzejme. Jutro wszystkie możemy skakać sobie do gardeł. Jej głos znacznie się ściszył kiedy wielkie drzwi ponownie się otworzyły a do pomieszczenia weszła rodzina Le Fay. Swoim wzrokiem objęła każdą osobę z rodziny chłopaka, cóż Lynn musiała przyznać jedno prezentowali się świetnie szczególnie kobiety z rodziny. Thomspon pewnie głupio się poczuła widząc wszystkie damy w długich sukniach a ona jak zawsze się wyróżniała co nie było aż takie złe. Tak jak sobie obiecała, wymieni grzeczności z innymi i zaraz ucieknie pod jakąś ścianę. Po chwili chłopak podszedł wraz ze swoją rodziną, brunetka uśmiechnęła się delikatnie i jak przystało na porządną dziewczynę przywitała się. - Witam jestem Lynnette Thomspon. Jej głos był delikatny i miły, cóż po mimo tego że nie ma rodziców swoje maniery posiada.
Przysluchiwała się co mówią inni, a gdy Lynn zaproponowała, żeby dzisiaj były dla siebie miła tylko skinęła z usmiechem głową. Wtedy do sali weszli jej przyszła do sali rodzina Le Fay'ów. Podeszła do nich jednak nie zdązyła się przywitać, bo do sali weszli jej rodzice. Rosalie, wysoka blondynka o niebieskich oczach i lekko opalonej cerze ubrana w długą, prostą, czarną suknię. Na jej szyi połuskiwał rubinowy naszyjnik. Natomiast Tom, ojciec Eleny, to wysoki, dobrze zbutowany mężczyzna o śniadej skurze, ciemnobrązowych włosach i zielonych oczach. Ubrany był w czarny frak. Oboje byli zupełnie niepodobni do Eleny o urodzie porcelanowej laleczki. Matka patrzyła zachwycona na wystrój sali. -Eleno, sama to pezygotowałaś? Sala wygląda olśniewająco!- Powiedziałą pełna zachwytu. -No, córeczko, postarałaś się.- Pochwalił ja ojciec z szerokim śmiechem. No to przedstawienie czas zacząć...- pomyślała Elena i również się uśmiechneła. -Dziękuję mamo. Chodźcie, przedstawię wam Quietusa.- pwoedziałą i chwyciła matkę za rękę. -Mamo, tato, poznajcie Quietusa Le Faya i jego rodzinę.- Powiedziała wskazując na rodzinę Le Fayów.
I od czego, by tu zacząć? Warto było, by może wspomnieć słów kilka dlaczego i, po co Sebastian się zjawia na tej stypie, lecz po co? To właściwie i tak nie miało większego znaczenia bynajmniej nie dla was i dla niego samego przyjście tutaj jeszcze kilka dni temu wydawało się nie trafnym żartem. Niestety, istniał ktoś, kto umiał go namówić na przyjście do wielkiej Sali i patrzenie na tej nie śmieszny kabaret a przede wszystkim na zaszczycenie tych godnych pożałowania kochanków swoją obecnością. Jak można było coś takiego, inaczej nazwać niż kpiną i stratą czasu? No chyba nie można było.. Sebastian wszedł pewnym krokiem i szybko omiótł spojrzeniem wszystko i wszystkich. U jego boku był oczywiście Magic, którego Elenka z całą pewnością dobrze zapamiętała. Chociaż wątpliwe czy miała co do niego miłe wspomnienia, aczkolwiek być może Gryffonka była masochistką i bardzo jej się spodobało jak Magic łamał jej żebra? Kto wie.. Tak czy inaczej, był tutaj i miał szczerą nadzieje nie zabawić tutaj dłużej niż konieczne. Podszedł spokojnym krokiem do Lynn i Elizabeth nie odzywając się ani słowem. W jego wzroku można było wyczytać kpinę, irytację i znudzenie, którym zaszczycił Elenkę z pogardliwym uśmiechem. Sama sobie winna w końcu to ona pozowała na taką złą i kompletnie bezuczuciową a tu proszę! Jasne, że mógłby uwierzyć w to ze, to wszystko jest zwykłą aranżacją ze strony rodziców, ale jego nie mogła oszukać… Był znawca ludzkiej natury i wiedział co się święci zresztą nikt nie był na tyle głupi, by nie zobaczyć jak się cieszy niczym głupi do sera. - Stypa kręci się w najlepsze. – Stwierdził lekko Sebastian jak, by właśnie zabrakło tortu albo alkoholu i zaproponowano zmianę lokalu. – Chyba trzeba będzie rozkręcić lekko tą żałobną imprezę. – Dodał już z tajemniczym uśmiechem. Czy on coś planował? No skąd! On taki grzeczny i miły! Przecież wcale to nie on na pewnej imprezie dodał do trunków serum prawdy. No dobra on, ale nikt mu winy nie udowodnił od co!
Lynn widząc że rodzice Eleny przybyli znów uśmiechnęła się delikatnie, niby wszystko było okej ale w środku była zmęczona udawaniem i ciągłym uśmiechaniem się. Rozejrzała się po sali i objęła wzrokiem wszystkich gości, skrzaty krzątały się po wielkiej sali między gości z tacami w dłoniach. Kiedy jeden przechodził obok niej zabrała z tacy kieliszek szampana i rzucając 'dzięki' upiła łyk. Zaraz potem po raz kolejny drzwi do sali otworzyły się, zaciekawiona Thomspon spojrzała na wchodzącą osobę. Rozpoznając w niej Sebastiana uśmiechnęła się kwaśno, cóż sama nie wiem dlaczego na jej twarzy pojawiła się taka mina. Może powodem było tego że jego towarzyszem był Magic. Kiedy podszedł do nich uśmiechnęła się do niego słodko. - Czy twój pupil nie może siedzieć w twojej kieszeni ? Zapytała cicho i tak tylko żeby usłyszał to Sebastian. Słysząc jego słowa zmarszczyła brwi a oczy lekko zmrużyła patrząc na niego miną typu 'co ty kombinujesz' cóż co by to nie było to dziewczyna jest pewna jednego. Nudno na pewno nie będzie.
Uśmiechnął się do Lynnette aprobująco, gdy grzecznie przywitała się z jego rodziną. - Babciu, drodzy rodzice, siostro i bracie, to jest moja dobra znajoma, jedna z niewielu względnie normalnych po mojemu dziewczyna. - Powiedział do nich, wskazując gestem na Lynn. - Ah, to ty, Quietus kiedyś nam o tobie chyba nawet wspomniał. - Odezwał się Isidor, wyciągając dłoń na powitanie. - O ile to ciebie zdrabnia się do "Lynn". Quietus wywrócił oczami. Jego kuzyn, gej, zachowywał się wręcz niepoprawnie. Nie powinien flirtować z kobietami tylko po to, by później przed nimi uciekać i się na nie żalić. - Chodź tu, zostaw biedną dziewczynę. - Wtrąciła się jego siostra, odciągając go. - Przyjdzie jakiś miły chłopak to się do niego będziesz przystawiał a nie, robił wodę z mózgu porządnym Ślizgonkom. - Jego siostra sięgnęła po szampana, ale babcia natychmiast jej go zabrała, karcąc ją spojrzeniem. - No dobra. Mnie też się przyda jakiś chłopiec. Niekoniecznie miły. - Powiedziała, uśmiechając się kwaśno. Oboje jego rodziców uśmiechnęło się pobłażliwie widząc tę scenę. Tak, on też sobie współczuł, ale rodziny się nie wybiera. - Miło mi, panie Marion - jego ojciec uścisnął dłoń tacie Eleny - pani Marion. - pocałował matkę Eleny w dłoń, jak nakazywał savoir vivre. Vivian uśmiechnęła się przelotnie do jego przyszłej żony i również przywitała się z państwem Marion tym ścisłymi, arystokratycznymi formułkami. - Może zostawimy młodych i siądziemy sobie przy stoliku? - Zaproponowała babcia Quietusa, nie zrażając się tym, że stolik jest czteroosobowy, zwyczajnie transmutowała sobie krzesło i rozkazała skrzatowi przynieść dodatkową zastawę. - Omówimy szczegóły ślubu. - Dodała i skierowała się do stolika pewna, że zrozumieją, iż raczej nie podlega to dyskusji, muszą porozmawiać, a lepiej formalności załatwić wcześniej niż później. Jego ojciec i matka ruszyli spokojnie za nią, Isidor i Sheila zostali.
Quietus tymczasem odwrócił się do narzeczonej.
- Nie wiesz ile jeszcze ma być osób? - Zapytał cicho, omiatając gości spojrzeniem.
Nagle drzwi do sali otwarły się i wszedł Ślizgon, którego trudno nie rozpoznać, choć Quietus jeszcze nigdy z nim nie rozmawiał. Ale pewne informacje posiadał, zdarzało mu się również kilka razy go poobserwować, choć nie robił tego za często ze względu na to dziwne stworzenie, które z było. Chłopak był w wieku Eleny na tym samym roku studiów, nazywał się Sebastian Michaelis. Le Fay wiedział, że trzeba obchodzić się z nim ostrożnie i nigdy nie ufać mu w pełni, ale to akurat była normalna profilaktyka postępowania ze Ślizgonami, Sebastian po prostu od tego nie odstawał. Może nawet wyrabiał ponad normę...
- Witam. - Odparł, nie zrażając się ani trochę tym, że nazwał to stypą. Cóż, zaaranżowane małżeństwo, a poza tym Elena no cóż, nie była zbyt miła, by mogli udawać, iż jest inaczej. - A masz jakiś niedestrukcyjny pomysł? - Spytał, unosząc brew, jednocześnie dając do zrozumienia, że jest otwarty na inteligentne propozycje. Z tej strony Sebastian miał rację, zaczynało się robić strasznie formalnie i nudnawo. Co prawda jeszcze nie zaczął nawet przemowy, ale nie chciał tego robić bez większości gości, bo z tego co pamiętał miało być ich sporo. A ludzie często się spóźniali nawet do godziny, a minęło ledwie dwadzieścia minut.
Lynnette przeniosła wzrok z Sebastiana na Quietusa kiedy mówił o niej. Słysząc słowa brata ślizgona brunetka wyciągnęła swoją dłoń w jego stronę i delikatnie uścisnęła jego. - Cóż tak to ja, po za tym mam nadzieję że Quietus za bardzo nie nazmyślał o mojej osobie. Mruknęła miło i przeniosła wzrok na dziewczynę w pięknej niebieskiej sukni. Cóż ta scena była nawet zabawna, Thompson jedynie uśmiechnęła się miło. Kiedy rodzice obojga narzeczonych odeszli Lynn znacznie się rozluźniła. Od zawsze nie lubiła być w takim wyrafinowanym towarzystwie, może dla tego że nigdy nie znała takiego środowiska? Cóż ja wnikać w to nie zamierzam. Wam też to radzę. Dziewczyna do swoich ust podniosła kieliszek i upiła mały łyk złotego trunku. Czując jak bąbelki pieszczą jej gardło przy połykaniu skrzywiła się delikatnie. Przez właśnie takie szampany, czy piwo lub sok dyniowy osiemnastolatka powoli zapominała jak wygląda i smakuje jej ukochany burbon. Ja nadal trzymam się tego żeby w wakacje zrobić duży zapas jej ukochanego trunku i jakoś sprowadzić go do szkoły. Ok koniec tego myślenia, pora wracać do towarzystwa. Słysząc pytanie La Faya skierowane do Sebastiana mina Corneli od razu zrzedła. Czy on wie o co właśnie się go zapytał? To będzie katastrofa! - Obawiam się że w tej szkole są sami niemili chłopcy. Powiedziała przypominając sobie wcześniejsze słowa Sheili. Na twarzy Lynn pojawił się zabawny uśmieszek.
Spojrzałam na Quietusa po czym przywitałam się z jego rodziną z lekkim ukłonem, choć moja twarz została bez wyrazu, po prostu nie widziałam potrzeby by udawać uśmiech czy złość, następnie tak samo przywitałam się z rodziną Eleny.
Spojrzałam na przyjaciółkę ze slitherinu po czym odparłam -Lyn w porządku, ale chcesz przez to powiedzieć że te dobre relacje które ze sobą mamy to tylko gra? mam nadzieje że nie. Choć mówiłam do przyjaciółki postanowiłam pozostać na tej imprezie bez wyrazu, dlaczego? tak po prostu.
Do sali wszedł dobrze jej znany ślizgon, a kiedy podszedł i w końcu się odezwał, wewnątrz się uśmiechnęłam choć na zewnątrz nie było nic widać, odezwałam się do niego -Witaj Sebastianie. Jak widzę humor ci dopisuje Po czym ściszyłam głos i powiedziałam tak by tylko on to słyszał -Co ty kombinujesz, mój przyjacielu Dopiłam szampana po czym postawiłam pusty kieliszek na tacy przechodzącego skrzata przy okazji wzięłam następny oraz czekałam na odpowiedzi rozmówców.
Gdy państwo Le Fay nazwali rodziców Eleny "Pastwem Marion", Tom uśmiechnal się jkaby troszeczkę skrępowany. -Przepraszam, ale tak właściewie nazywamy się Johnson. Elena to nasza adoptowana córka, przygarnęliśmy ją po śmierci jej biologicznych rodziców.- ostatnie słowa wypowiedział ze smutkiem, by okazać skruchę nad ich losem. Gdy zaproponowano, by usiedali się do stolików odezwałą się Rosalie. -Świetny pomysł. mam parę pomysłów co do miejsca i wystroju, ale oczywiście jestem otwarta na propozycje.- powiedziała podążając razem z Państwem Le Fay na podest. Zanim doszli Elena kazaął skrzaton szybko poprzestawiać stoliki tak, by dorośli mogli swobodnie rozmawiać siedząc. Nim rodziny doszły an miejsce, stoliki były juz przestawione. Spojrzała na Qiuetusa. -Nie wiem dokładnie, ale wiem, ze dużo... Rodzice zaprosili jeszcze paru przyjaciół rosziny.- odpowiedziała spokojnie. Gdy do sali wszedł Sebastian trochę się zdziwiła. myślaął, ze nie przyjdzie. -Witaj Sebastianie.- powiedziała z zadziornym usmiechem widząc jego pogardliwe spojrzenie. Z tego spojrzenia można było wyczytać, iż on bieże to wszystko na poważnie, ze jest szczęśliwą przyszłą panną młodą i tak dalej. Czyli wsztstko idzie zgodnie z planem... Nie myślała, ze uda mi się go nabrac a tu prosze...- Pomyślała biorąc Quietusa za rękę, jakby na potwierdzenie myśli Sebastiana.
Tak, tak. Cassandra bardzo nie lubiła Elenki, lecz dlaczego miałaby zrezygnować z darmowego rumu? Z resztą jako arystokratka uwielbiała wręcz przyjęcia! "Zrobienie przed lustrem" zajmowało jej ułamek sekundy, przecież była uzdolniona. W sekundę stawała się ruda, opalona, blondynka, brunetka, proste czy kręcone włosy. Mogła wybierać! Ten dar po prostu został stworzony dla kobiet. Oczywiście po wyglądzie Cassandry można było bez problemu zgadnąć, w jakim znajduje się humorze, lecz nie o to chodziło w dniu dzisiejszym! Każdy kto żył w Hogwarcie, słyszał wielkie ploteczki, co to Elena, której pierwszy raz nie udało się wyjść za mąż, złowiła kolejnego naiwnego ślizgona, który wraz z jej złym charakterem wytrzyma do końca dni gryfonki. O zgrozo, gryfonki! Cassandra była wręcz pewna, że gdyby jej tatuś dowiedział się, że jest z kimś, kto nie należy do domu Salazara Slytherina... Oj, biada jej! Kiedy założyła w końcu jagodową sukienkę sięgającą do połowy uda, spojrzała na kuferek z biżuterią. Prędko dobrała małe błyskotki, które pasowały do stroju i voila! Długie, kręcone, blond włosy opadały kaskadowo na jej odkryte plecy. Ludzie często przeklinali na loki, lecz prawda była taka, że Cassandra je uwielbiała. Nie potrafiłaby bez nich żyć! Widziała jak jej kot, brytyjski długowłosy, rozciąga się tuż pod nogami dziewczyny. Postanowiła go wziąć ze sobą na to cudowne przyjęcie! Gdy weszła do Wielkiej Sali, trudno nie było zauważyć Elenki. Skinęła jej na razie głową, wszak powinna osobiście złożyć życia, troszeczkę potem. Udała się do świty dziewcząt, która stała koło Sebastiana i poczuła lekkie ukłucie zazdrości. Nie znała jednej z nich, dlatego też uśmiechnęła się najpierw, podając dłoń do Lynette. - Cassandra Lancaster - przedstawiła się grzecznie, a następnie ucałowała Elizabeth w policzek. Takie towarzystwo jej zdecydowanie odpowiadało! Tylko mogliby tutaj przyjść z alkoholem... Odwróciła się z gracją do Sebastiana. Czy to nie było ich pierwsze spotkanie po Gwiezdnej Sali? Czuła się nieco niezręcznie, z jednej strony zazdrość z drugiej... dzika radość? Ucałowała jego usta, przeciągle mówiąc "heeeeej". Dopiero teraz zauważyła, że jej sierściuch prycha gniewnie na węża chłopaka. Skarciła go spojrzeniem, lecz nic to nie dało! Wąż zaczął się wić w stronę kota, a Cassandra tylko zacisnęła palce na koszuli Sebastiana w okolicach ramienia. - Radziłabym wpłynąć na tego gada, przecież on go zeżre! - szepnęła do niego, wiedząc, że ukrywa swoje umiejętności w mówienia w dziwnym języku. Naprawdę zaczęła się bać o kota, który teraz zamiast prychać zaczął uciekać.
Lynnette coraz bardziej zaczynała wierzyć w słowa Sebka, tutaj naprawdę zaczynało robić się jak na stypie. Brunetka słysząc słowa swojej przyjaciółki spojrzała na nią. - Nigdy w życiu. Odpowiedziała a w jej głosie zabrzmiała czysta powaga, widząc minę swojej przyjaciółki uśmiechnęła się delikatnie. Cóż przynajmniej ona posiada kamienną twarz a na twarzy Thomspon było widać znudzenie. Miała zamiar już od chodzić od całego towarzystwa kiedy drzwi otworzyły się znów, nie było by łatwiej gdyby one cały czas były otwarte na szeroko? Dziewczyna upiła kolejny łyk szampana i spojrzała na wchodzącą blondynkę, sukienka oraz dodatki świetnie współgrały ze sobą. - Lynnette Thomspon. Uśmiechnęła się do niej przyjaźnie, następnie swój wzrok skierowała na kociaka i węża, cóż teraz dziewczynie nie było do śmiechu. No może troszeczkę no ale nie powinno. Biedny kotek. Lynn oderwała wzrok od pupilów pary stojącej obok i spojrzała po raz kolejny na całą salę. - Cóż nie chcę być nie miła czy coś w tym stylu ale wiecie przydało by się to rozkręcić. Powiedziała i po raz kolejny upiła łyk szampana, podeszła bliżej swojej przyjaciółki Beth i objęła je ramieniem. - Słońce uśmiechnij się. Może teraz dziewczyna wyglądała głupkowato ale cóż trzeba się czasem poświęcać dla dobra sprawy.
Sebastian obserwował wszystkich i wszystko z swoistym spokojem. Słowa Lynn kompletnie zbiły go z tropu i spojrzał si8ę na nią z nieukrywanym niedowierzaniem. - Chcesz abym węża o długości dziewięciu metrów i wadze stu kilogramów schował do kieszeni? – Zapytał niby dla pewności, bo przecież innego pupila to on nie posiadał! – Nie wiem, co bierzesz, lecz na drugi raz weź połowę. – Stwierdził lekko przenosząc spojrzenie na ślizgona. Właściwie to nawet go nie kojarzył i jak widać wcale nie bezpodstawnie. Niestety, przez głowę Sebastiana przechodziły same destrukcyjne plany, więc lepiej było się chwilowo nie odzywać. Oczywiście, że nie zamierzał psuć ich uroczystości, bo nic mu do tego. Po prostu było to wszystko godne pożałowania. Nie chodziło o związek, czy też ślub, bo przecież sam w związku się obecnie znajdował, lecz chodziło o fakt, iż to wszystko jest marną farsą. Oczywiście życie dostarcza przeróżnych niespodzianek, bo nawet Sebastian nigdy nie zamierzał brać ślubu, być w związku czy nawet się zakochać a jednak! Lecz, żeby to ktoś decydował, z kim ma żyć? Żeby to ktoś mu dyktował jak i, gdzie ma iść? Takiej władzy nad, nim nigdy nikt nie zdobędzie sam Igor nawet o tym wiedział a przecież raz próbował namówić go do ślubu z rodziną wielce wpływowa, która mogła, by pomóc w jego planów. Jednak Sebastian nigdy nie robi czegoś czego nie chcę i dla niego to wszystko było nie śmiesznym żartem. W ten do Sali wkroczyła osoba, która przywłaszczyła sobie Sebastiana niczym swoją własność a on wcale się przed tym nie bronił. Cassandra, puchonkę, która wzięła kawałek jego serca za dużo, wkradła się do jego świata i postanowiła przy, nim zostać. Co prawda ich związek to złamanie wszelkich zasad i reguł, ale po pierwsze Sebastian i tak trafi do piekła zaś po drugie nie zamierzał się wycofywać, bo zależało mu na tej puchonce i chciał przy niej pozostać przy niej się zmienić i stać się kimś lepszym. To jest to co różniło ich od Elenki i tego ślizgona. Ich związek był ich wyborem i ich decyzją zaś oni dali się zniewolić i pozwolić, by ktoś za nich decydował. Przygarnął blisko Cassandrę do siebie i ucałował czulę. Ona była teraz tylko jego zaś on tylko jej i, chociaż nie wiadomo co będzie za pięć minut to pewne było, że Sebastian jej nie zdradzi i nie zostawi. Chyba, że ona tego zapragnie. Spojrzał się na Magica, który dziwnie patrzył się na kota Cass. - Obstawiamy zakłady? – Zapytał z figlarnym uśmiechem. Naprawdę chciał powstrzymać Magica, ale nie mógł, bo w, tedy każdy, by się dowiedział o jego zdolnościach zresztą i tak było już za późno. O, ile sam Sebastian nie zamierzał psuć całej tej stypy to Magic z kotem Cass nie mieli jakiś zahamowań. Wszystko potoczyło się tak szybko, że trudno było to zarejestrować nawet spojrzeniem. Magic skoczył na kota, który uciekł zaczepiając się o piękną sukienkę Elenki drąc ją jak jakiś łachman. Magic poleciał za kotem i najgorzej wyszła na tym Elenka, która wylądowała na ziemi co na pewno nie było przyjemne w końcu z niemałą siłą została uderzona przez stu kilogramowy ciężar. Magic jednak nie odpuszczał i gonił kota robiąc przy tym totalną demolkę z Wielkiej Sali. Skrzaty się wywracały kieliszki i tace z jedzeniem lądowały na ziemi. Istny Armagedon.
Odpowiedziałam na przywitanie Cass tak samo po czym powiedziałam -Witaj dawno się nie widzieliśmy prawda? Po czym spojrzała na wyścig kota z wężem co przypominało trochę kreskówkę kiedy była mała, a mianowicie struś pędziwiatr.
Spojrzałam na Lyn po czym odparłam -Ciesze się że wszystko między nami gra Po czym upiłam szampana i odpowiedziałam -Jeszcze dzisiaj będę miała czas na uśmiech
Po chwili weszła Cassandra. Minęła ją, podeszła do Sebastiana i go pocałowałą. Czy Elena coś poczóła na ten widok? Nie, kompletnienic, z resztą jak zawsze. Uśmiechneła się do Quietusa i nagle poczółą jak coś ja ciąnie. Usłyszałą rozdzierający sie materiał i wylądowała na ziemi. Widząc to Rozalie Johnson czym prędzej wzięła swoja torebkę i podbiegła do przybranej córki. -Elen, Elelnko, Kochanie, nic nie jest?- spytała z troską klękając przy dziewczynie i sprawdzajac czy jest cała. -Nie mamo nic mi nie jest.- odpowiedziaął wstając. Namierzyła wzrokiem sprawców całego zamieszania i wycelowała w nich różdżkę. -Drętwota.- powiedziaał spokojnie celując w kota który akurat wspinał się po jednej z czarnych zasłon wiszących w oknach. Kot zmieruchomiał jakieś pięć metrow nad ziemią. Magic, akurat dopęznął do owego okna i już szykował się do skoku, gdy elena rzuciła w niego zaklęciem. -Petruficus Totalus.- powiedziaął róznie spokojnym tonem. W tym czasie jej matka naprawiała suknię. Spojrzała na Sebastiana i Cassandrę. -Accio Kot- wyszeptałą, a gdy futrzak znalazł się w na jej rękach szepnęła Finite delikatnie stukając w niego różdżką. Podezła do dziewczyny glaszcząc kociaka. -Uważaj na niego cassandro.- powiedziaął z delikatnym uśmiechem oddając jej zwierzę. Znów spojrzała na Macika i związała mu pysk linami, twirząc kaganiec, po czym również go odczarowała. -Sebastianie, chyba nie było najlepszym pomysłem zabierać Magica ze sobą.- powiedziała również z lekkim uśmiechem. -Nie było najlepszym pomysłem?- odezwała sie nagle jej matka.- To było fatalnym pomysłem. Słuchaj młody człowieku, jeśli zaraz nie zabierzesz stąd tego gada, to ja zrobię tak, zeby juz nigdy więcej nie otworzył tej swojej paskutenj jadaczki.- powiedziała wyraźnie zdenerwowana. -Mamo, prosze, uspokuj się.- powiedziaął spokojnie panna Marion kładąc ręce na ramionach kobiety.- Sebastian jeśli zechce to wyprowadzi stąd węża, ale ja mu tego nakazuję i ty też nie powinnaś.